lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   Goło i boso. Robinsonada. [18+] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/16527-golo-i-boso-robinsonada-18-a.html)

Leoncoeur 11-10-2016 00:11



Na horyzoncie pojawiła się zbliżająca się do “bazy” czarno ubrana postać o mało wyrafinowanym kroku. Ksiądz ciągnął za sobą coś niebieskiego, z daleka już przywołującego na myśl walizkę. Terry przerywając na moment kokosowanie wstał oraz pomachał mu ręką przywołując. Jeśli Alexander nie znalazł nic do picia, to pewnie chciał tak samo wziąć kilka przynajmniej ożywczych łyków.
Tymczasem Ilham posłusznie napoiła Monikę kolejnym z kokosów, odrzucając pustą skorupę na bok i odchodząc w strone morza, zanim mężczyzna ponownie znalazł dla niej zajęcie. Brodząc w ciepłej wodzie, podziwiała, przez krystaliczną taflę gładkie dno wybrzeża po którym małe krabiki uganiały się za jeszcze mniejszymi krewetkami. Wracając dostrzegła księdza ze swoim nowym znaleziskiem, nie raczyła go witać tak jak zrobił to Terry.
Skupiła się na swoim zadaniu, opiekowania się Moniką i robienia typowo kobiecych czynności.

Słońce dawało czadu dalej.
Gdy Alex dotelepał się do Terry’ego był już cały mokry, jak również niemiłosiernie zmęczony łażeniem po rozgrzanym piasku i ciągnięciem po nim niewielkiej walizki.
Spragniony rzecz jasna też.

Tymczasem pracowity Terry rozwalał kolejnego kokosa mamrocząc pod nosem słowa nowo ułożonego wiersza oraz rozmyślając na temat ich sytuacji. Ta zaś była ewidentnie pod psem. Ogólne przesłanki, czyli:
- dwa słońca,
- tropiki,
dawały ewidentny wniosek, że zaangażowani w tą zabawę byli albo kosmici, albo czary. Przy czym Terry nie wierzył ani w czary, ani w kosmitów. Czyli inaczej jak to opisać? Dziura czasoprzestrzenna, czy co, tylko że w dziury czasoprzestrzenne także nie wierzył. Jednak odkładają chwilowo na bok sposób przeniesienia, to pewne było to, że nie jest to ich rodzimy planeta. Może wszechświat równoległy? Boyton czytał kiedyś, że takie możliwości są poważnie rozpatrywane przez wybitnych uczonych. Kiedyś przeglądnął taki artykuł w piśmie „Nature” Wziął je wprawdzie tylko dlatego, że przypuszczał, iż to magazyn dla naturystów, gdzie będzie sobie mógł pooglądać obrazki rozebranych panienek, zaś wewnątrz zamiast gorących, seksownych ciał widniały jedynie artykuły z zestawami wzorów matematycznych oraz dziwacznych teorii. Odruchowo przeglądając jeden z nich, zanim ze zniecierpliwieniem nie odłożył nudnego pisma na półkę, natknął się na pojęcie światów równoległych. Według autora była owych światów nieskończona ilość, przy czym te bliższe naszemu miały duży stopień podobieństwa, przy czy jednak pewne zjawiska oraz prawa fizyki mogły działać inaczej. Tekstu właściwie było całe multum, zaś autor posiadał profesorski tytuł, ale zdegustowany własną pomyłką, dzielny sierżant nie miał ochoty na kontynuowanie lektury.

Wymęczony ksiądz dotarł wreszcie do obozowiska, targając nawet jakąś zdobycz. Obrzucił Terry’ego uważnym spojrzeniem po czym ściągnął t-shirt, którym omotał głowę i otarł nim sobie twarz. Medal pączkożercy dumnie dyndał mu na piersi, a w jednej dłoni spoczywała rzecz tak charakterystyczna dla księdza i nieodzowna w tym fachu, jak różowy pantofelek.
- Znaleźliście tę wodę? - wydyszał.
- Proszę, niechaj to zastąpi ci wodę, wielebny – podał mu rozłupany przed chwilą owoc. - Może nie woda, ale lepsze niż nic. Eee – podając spojrzał na order na piersi Alexa – to za zawody stylem motylkowym? - zażartował, bowiem nie przyglądał się szczegółom grawerunku, zaś wielebny pokazał się, jako świetny pływak.
- Uch… Bóg zapłać - Szkot wziął kokosa i wydudnił cały. Resztki ściekały mu po brodzie, na sutannę. - Medal znalazłem w walizce - wyjaśnił - mamy trochę ubrań, tablet z ładowarką i … whisky.
- O żesz ku … - Terry ugryzł się w język. Kiedy Alex zaczynał mówić “table …” miał nadzieję na “tabletki”, szczególnie dla Moniki, tymczasem to okazał się tablet. Ale ciuchy oraz whisky także była dobra. - Hm, whisky lepiej oszczędzać. Może się przydać choćby do odkażania, albo podczas problemów żołądkowych, ale ubrania na pewno się przydadzą. Cóż, jeszcze owocka? Bar “Pod palmami” dysponuje jedynie kokosami, bowiem wszyscy nasi goście właśnie je uwielbiają - spytał Aleksa, czy obrobić dla niego kolejnego owoca.
- Dzięki - skwapliwie potwierdził ksiądz. - Jak tam Monika? Lepiej się czuje?
- Nie gorzej, a to już coś. Nasza pielęgniarka - wskazał na Irankę - napoiła ją. Jeśli rzeczywiście to tylko działanie większej ilości morskiej wody, to powoli przejdzie. Miejmy właśnie nadzieję, bowiem cóż innego nam pozostało? - odparł Terry biorąc się za obrabianie następnego kokosa. - Znalazł może wielebny gdzieś po drodze jakiś buty? - spytał. - Oraz ogólnie jak wycieczka? Znaczy łup świetny w postaci walizy, ale idąc plażą widział wielebny może coś, nooo innego niż morze, plażę oraz las?
- Pół godziny do godziny drogi stąd, zależnie jakim tempem idąc, plaża za zakrętem kończy się rumowiskiem skalnym i klifem. Nie wspinałem się na to cholerstwo, w las też nie wchodziłem, skupiałem się raczej na samym brzegu.
- Jasne, też bym się nie pchał, jeśli jest stromo - przyznał Terry zaczynając tłuc kokosa. Łup! Wystarczył jeden cios na nadpęknięcie. Widać, że akurat ten egzemplarz był świeżutki niczym kwietniowa sałata. Potem już szło łatwo doprawiać kamieniem. - A na morzu? - pytał Alexa dalej. - Może jakieś szczątki po naszym promie lub cokolwiek?
W odpowiedzi ksiądz uniósł pantofelek.
- Tyle. No i walizka. Nic więcej. Tylko...
- To wcale nie jest tylko. - Terry przerwał mu. - Ot, ja najpierw też myślałem, ze pójdę na skały, ale potem stwierdziłem, może uda się bardziej w głębi lądu. A tymczasem proszę, wielebny przyniósł solidną walizę, ja zaś figę z makiem. Zero zwierząt, zero strumieni, ot tylko jakieś kwiatki, drzewa, tam takie tego. - Podał Aleksowi kolejny owoc. Im więcej ich obrabiał, tym szybciej mu to przychodziło. - Proszę. Na drzewach mamy cały magazyn, a i tutaj ona - wskazał na Irankę - sporo nagromadziła.
Ksiądz wyciągnął z kieszeni sutanny napoczętą paczkę papierosów pokazując ostatnie znalezisko, które zauważył gdy już wracał, w pobliżu skalnego rumowiska.
- Jedno co mnie zastanawia… - powiedział obracając ją w rękach - to fakt iż jest całkiem sucha. A u mnie tez żadnych zwierząt, też brak strumieni. Tylko Delfiny w morzu. Dziwnie tu. Bardzo dziwnie. Trzeba się naradzić co robimy… - urwał i zaraz spytał jakby z głupia frant: - Jesteś katolikiem?
- Katolikiem w Anglii? Nie, dlaczego? Właściwie ogólnie to tak bardziej protestantem, anglikaninem, a przynajmniej w takim obrządku zostałem ochrzczony - odparł Terry doskonale rozumiejąc, że Aleks po prostu chce porozmawiać na temat spraw duchowych, które siła rzeczy były mu bliskie. Ogólnie był wierzący, jednak jego losy niespecjalnie pozwalały na zaangażowane praktykowanie. Zresztą jakoś niespecjalnie się zastanawiał nad tymi kwestiami. - Proszę, niech wielebny weźmie ten owoc i dopije resztę. Potem - spojrzał na niego niepewnie - może pochowalibyśmy tamtych. Wie wielebny, póki dziewcząt nie ma oraz tamtego małżeństwa, które ruszyło na zwiad. Lepiej nie wprowadzać zbyt ponurego nastroju.
Kiwnął głową.
- Problem jeno w tym, że nie bardzo mamy czym kopać…. A pytałem o wiarę, bo może z jakiegoś powodu żyję ja, a ten na plaży nie. Mogło być odwrotnie, może jestem tu bo… - urwał jakby zastanawiał się nad czymś. - Wiesz, mogę komuś być potrzebny - odpowiedział niejasno.
- Nie rozumiem, no ale to całkiem prawdopodobne - uznał Terry. - Co do kopania, to wystarczą nam ręce oraz kawałki skorup niby łopatki, są wystarczająco duże. Udałoby się spokojnie wykopać w piasku po prostu niewielkie doły, bo nic więcej nie zrobimy. Ale zaraz, to wielebny nie jest pastorem, tylko katolickim księdzem? - spytał Boyton zezując.
- Tak, katolickim - potwierdził. - Można wykorzystać skorupy, można wykopać płytkie groby - kiwał głową. Ale lepiej w odległości od miejsca w którym chcielibyśmy założyć prowizoryczny obóz aby w nim czekać na ratunek. Jakie są tendencje w grupie? Rozmawialiście na temat “co dalej”?
- Cóż, niespecjalnie - przyznał Boyton. - Wszyscy się rozeszli, zaś po powrocie zająłem się wraz z nią - wskazał na stojącą przy Monice Ilham - kokosami. Ale przyznaję, że nie mam planu, poza takim: kiedy się zbiorą wszyscy, to zależnie od tego, czy ktokolwiek znajdzie słodką wodę, czy nie. Jeśli znajdzie: dziewczyny lub tamta parka zakochanych, oczywiście idziemy tam. Jeśli nie, ruszamy brzegiem do oporu, aż znajdziemy jakiś strumień. Ewentualnie co jakiś czas będziemy robić krótkie wypady w las. Przyznaję się także, że nie podoba mi się tutaj. Jak wszedłem w głąb, nawet papugi przestały się odzywać. Nie lubię takiej dziwacznej ciszy. Wolałbym ominąć ten teren. Może trochę dalej znajdziemy coś sensownego. Zaś co do tych na plaży … odciągnąłem ich trochę. Wie ksiądz, lepiej dalej trzymać. To co, chce ksiądz pić, czy idziemy spełnić nieprzyjemny, ale potrzebny uczynek? - spytał Aleksa.
Alex skwapliwie przejął i dopił drugi owoc.
- Dobrze, odciągnijmy tych nieszczęśników na skraj lasu, o tam - pokazał w kierunku z którego przybył z walizką. - Kilkadziesiąt metrów. Chcesz od razu ich pochować, czy poczekamy jednak?
- A na co czekać? - odpowiedział Terry. - Wie ksiądz, zróbmy to póki jeszcze nie wszyscy wrócili. Potem trzeba będzie szybko ruszyć, bowiem jak nie znajdziemy wody oraz pożywienia, po prostu będziemy tracić siłę. Nawet whisky nie doda nam aż takiego animuszu. - Uśmiechnął się ponuro. - Oczywiście chwilę na modlitwę, jeśli ksiądz chce wygłosić, wiadomo że się jakąś znajdzie.
Alexander westchnął ciężko i chwycił dwie połówki kokosa.
- Chodźmy.

Skierował się ku trupowi kobiety aby przeciągnąć ją w zasugerowane przez siebie miejsce. Wydawała się drobniejsza od ciała mężczyzny, a i była blisko dwa razy bliżej od miejsca gdzie miała spocząć w płytkim grobie.
Alex był strasznie leniwy.
Natomiast Boyton wykazywał wręcz nadmiar energii. Kiedy bowiem zachodziły jakieś niebezpieczne, dziwaczne sytuacje, wolał się rzucić w wir pracy stopując swoje niepokoje. Po prostu wziął na siebie mężczyzn, tym bardziej, że kapłan miał odprawiać modlitwy. Zaś potem trzeba było poodgarniać piasek na płytkie doły, ot takie po prostu.
Kiedy zatargali wreszcie ciała, stwierdził:
- Może ksiądz pomodli się za nich, tymczasem zacznę już kopać. - Podniósł rękę z trzymanym sporym kawałkiem skorupy, niby dziecięcą łopatką do podwórkowej piaskownicy.
Aleksander był może i leniwy, ale bez przesady.
- Najpierw niech spoczną w grobie. Potem modlitwa. - Wziął się za skorupy i zaczął kopać wraz z Terrym. Wykopali płytkie groby, ale na tyle głębokie by zwłoki nie były przykryte jedynie cienką warstwą ziemi. Złożyli je tam, a Alex spojrzał na zasypywane przez Terry’ego ciała.



I zaczął się modlić:
- Pater noster, qui es in caelis, sanctificetur nomen tuum, adveniat regnum tuum, fiat voluntas tua sicut in caelo et in terra. Panem nostrum quotidianum da nobis hodie; et dimitte nobis debita nostra, sicut et nos dimittimus debitoribus nostris, et ne nos inducas in tentationem, sed libera nos a malo. Amen.

Przymknął oczy, pewne ustępy biblii znał na pamięć. Thomas brał śluby dla siebie, pogrzebów odprawiać nie lubił. I gorzej płatne i kiepska atmosfera. Spadało to na Alexandra.
- Kiedy Jezus tam przybył - zaczął cytować ewangelię świętego Jana - zastał Łazarza już do czterech dni spoczywającego w grobie. A Betania była oddalona od Jerozolimy około piętnastu stadiów i wielu Żydów przybyło przedtem do Marty i Marii, aby je pocieszyć po bracie. Kiedy zaś Marta dowiedziała się, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu na spotkanie. Maria zaś siedziała w domu.
Marta rzekła do Jezusa: “Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga”.
Rzekł do niej Jezus: “Brat twój zmartwychwstanie”.
Rzekła Marta do Niego: “Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym”.
Rzekł do niej Jezus: “Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki”.

Ciała były już niewidoczne spod ziemi, ale Terry przykrywał je kolejnymi warstwami wykopanej wcześniej gleby. Alex kontynuował:
- Boże, który zawsze się litujesz i przebaczasz, pokornie Cię błagamy, nie oddawaj w moc nieprzyjaciela i nie zapominaj na wieki duszy Twoich sług, którym dzisiaj kazałeś odejść z tego świata, lecz rozkaż Świętym Aniołom wprowadzić ich do niebieskiej ojczyzny, a ponieważ Tobie wierzyli i ufali, niech nie ponoszą kar piekielnych, lecz posiądą szczęście wieczne. Zmiłuj się, Panie, nad duszami sług Twoich, za które się modlimy, pokornie błagając Twego miłosierdzia, aby oczyszczone osiągnęły odpoczynek wieczny. Przyjmij, Panie, nasze modlitwy za dusze Twoich sług jeżeli pozostała w nich jeszcze zmaza popełnionych na ziemi grzechów, niech ją łaskawie zgładzi Twoje miłosierdzie. Przez Chrystusa, Pana naszego. Requiem aeternam dona eis, Domine, et lux perpetua luceat eis. Requiescant in pace. Amen.

Przeżegnał się i zaczął pomagać w zasypywaniu ofiar katastrofy.
Ilham pozostała przy Monice, w razie gdyby ta potrzebowała od niej jakiejś pomocy. Siedząc w cieniu przysłuchiwała się dyskusji mężczyzn, a później obserwowała obrządek pochówku, opierając głowę na podkurczonych kolanach. Nigdy nie widziała chrześcijańskiego księdza w “akcji”... w zasadzie, to nigdy z żadnym księdzem nie miała do czynienia, toteż z ciekawości i niejakiego szacunku, uczestniczyła pośrednio w modłach do wspólnego Boga, odmawiając w duchu własną litanię, składającą się z koranicznych wersetów.


Kerm 11-10-2016 15:01

Dafne i Axel zwiedzają świat
 
Chociaż to nie Dafne grała tu pierwsze skrzypce, teraz zarumieniona i lekko spocona leżała na klejącym się do jej ciała piasku łapiąc oddech. Wraz z krótkim “och” przywołującym wspomnienia tego co działo się między nimi przed chwilą, a jednocześnie pokazującym o czym dziewczyna nadal myśli - spojrzała na leżącego obok Axela. Było to spojrzenie pełne błysku w oczach, pomalowane pięknym uśmiechem na ustach.
- Chciałem to zrobić ledwo cię ujrzałem tam, na brzegu morza. - Axel przygarnął do siebie dziewczynę i pocałował. - Jesteś najwspanialszym skarbem.
Dziewczyna odwzajemniła pocałunek. Wpatrując się w Axela przejechała dłonią po jego głowie.
- Szczęście w nieszczęściu… - mruknęła cicho. - Nie jesteś zły, że nie powiedziałam? - zapytała.
Ponownie ją ucałował.
- Bardziej bym uważał. Następny raz będzie lepszy - zapewnił, równocześnie palcami pisząc literki na jej plecach.
- Więc może być lepszy? - szepnęła swoim słodkim głosem, z lekko zadziornym uśmiechem. W tym samym czasie poprawiając medalion, który zsunął jej się na prawą pierś i umieszczając go po środku.
- Co powiesz na kąpiel, dalsze zwiedzanie plaży, potem odwiedzimy las i... spróbujemy raz jeszcze? - Propozycję okrasił kolejnym pocałunkiem.
- No nie wiem… - odparła dziewczyna - uważam, że nie powinniśmy zostawiać innych na zbyt długo, zwłaszcza w tamtym miejscu, wiedząc już, że jest z nim coś nie tak. Chyba… chyba powinni opuścić tą strefę w której działa coś dziwnego jak najszybciej. Jak uważasz?
- Trochę racji w tym jest... - Axel nie pałał zbytnią chęcią powrotu o pozostałych. W końcu niewiele odkryli i nie znaleźli nic pożytecznego. - To może kąpiel, przejdziemy się brzegiem, aż wyschniemy, ubierzemy się i wrócimy do pozostałych i nakłonimy ich do opuszczenia tej dziwnej strefy?
Dafne uśmiechnęła się. Wyglądała na zadowoloną z propozycji.
- Dobrze - odpowiedziała powoli unosząc się przy tym do pozycji siedzącej. - Ale musisz coś wiedzieć… - dodała, patrząc poważnie na Axela.
Axel przeniósł wzrok z twarzy dziewczyny na jej biust, potem ponownie spojrzał Dafne w oczy.
- Mów zatem.
Darował sobie wypowiedzenie kilku przypuszczeń na temat tego, jaką tajemnicą chce się z nim Dafne podzielić.
- Bez szaleństw - oznajmiła ostrożnie, wskazując głową turkusowe morze. - Nie umiem pływać i nie chcę wchodzić dalej niż po pas, dobrze?
- Już się bałem, że po wejściu do wody zamienisz się w łabędzia czy fokę - uśmiechnął się. - Wejdziemy do połowy uda - obiecał. - I nie będę cię ciągnąć dalej ani podtapiać. Zmyjemy z siebie piasek i pójdziemy dalej.
Wstał i podał dziewczynie rękę.
- Moja królewno, zapraszam do kąpieli.
- Zmienię? W łabędzia czy fokę? - Dafne przyglądała mu się ze zmarszczonymi brwiami i jakby nie zauważyła, że wyciągnął w jej stronę dłoń. - Skąd takie dziwne przypuszczenia? - Z jakiegoś powodu wydawała się lekko poruszona.
- Tak się dzieje w bajkach - wyjaśnił, nieco zaskoczony jej reakcją. - Potem książę musi wędrować przez siedem rzek, siedem gór i siedem mórz, by ją odnaleźć. Wolałbym nie tracić cię na dłużej, niż kilka chwil.
- Ach… - odparła dziewczyna, w tym momencie zauważając też wyciągniętą w jej stronę dłoń. Podała Axelowi swoją, by przy jego pomocy wstać. Dopiero wtedy delikatnie uśmiechnęła się. - Nie zamienię się w fokę. Obiecuję.
- Powiedziałem coś nie tak? - spytał Axel.
Na moment przygarnął ją do siebie, po czym, nie puszczając jej dłoni, ruszył w stronę wody.
- Nie - dziewczyna uśmiechnęła się. - Wolałabym, byś nie musiał szukać mnie przez siedem rzek, czy siedem gór, czy siedem mórz. - Urwała na moment. - I byś lubił mnie nawet jako fokę - dodała.
- Czyli nie odkryłem jakiejś twojej mrocznej tajemnicy. - Axel uśmiechnął się. - Ładna foczka nie jest zła. Chociaż z oczywistych względów byłbym nieco rozczarowany.
- W uroczy sposób kołysze ci się biust. - Spojrzał na idącą obok niego dziewczynę.
Dziewczyna zaśmiała się rozweselona tym co powiedział. Mocniej ścisnęła jego dłoń. Po tym jej iście rozmarzony wzrok powędrował w stronę dwóch słońc.


Woda była kryształowo czysta i przyjemnie ciepła.
- Przy okazji nauczę cię pływać - zaproponował Axel, gdy delikatne fale zaczęły sięgać okolic jego kolan.
- Mmmmmmhm - mruknęła Dafne w taki sposób jakby a) nie była do tego przekonana, b) namówienie jej mogłoby nie być proste.
Pożyjemy, zobaczymy, pomyślał Axel. Lekko się uśmiechnął.
- No to zatrzymujemy się. Chcesz się zanurzyć po czubek głowy, czy też wolisz, żebym to ja cię umył? - zapytał.
Przy wypowiedzianym przez chłopaka słowie “zanurzyć” Dafne na moment otworzyła szerzej oczy. Niemal od razu zaczęła kręcić przecząco głową.
- Żadnego zanurzania po czubek głowy - powiedziała z lekkim lękiem. - Jeśli pozwolisz sama się ochlapię. Popływaj jeśli masz ochotę - zachęciła go uśmiechem i gestem dłoni którą pokazała wodę przed sobą.
- Masz piasek we włosach - poinformował ją Axel. Mimo zachęty nie zamierzał nigdzie płynąć. Chciał tylko zmyć z siebie piasek, którym był pokryty od stóp do głowy. Pochylił się i potraktował twarz i tors sporą ilością wody.
Rudowłosa zaś przykucnęła powoli, by w końcu po ramiona zanurzyć się w wodzie. W momencie kiedy jej medalion zetknął się ze słoną wodą, Axel mógł zauważyć jakby kamień szlachetny odbił promienie słońca i zajaśniał na krótki moment. Dłonie Dafne prześlizgiwały się pośpiesznie po jej ciele zmywając z niego piasek. Włosy dziewczyny zamoczyły się w wodzie, a ona zaledwie na chwile zanurzyła tył głowy w słonej morskiej wodzie, również pośpiesznie przeczesując go palcami. Pośpiech… widać było, że nie ma zamiaru zbyt długo przebywać tak zanurzona.
Woda niezbyt głęboka, przyjemnie ciepła... Axel nie bardzo rozumiał zachowania Dafne, jednak nie zamierzał jej wypytywać o powody takiego lęku przed wodą. Pospiesznie się zanurzył, może nie do końca wypłukując piasek z włosów, po czym przyjrzał się swej towarzyszce, której ciało ozdobione było licznymi kropelkami wody.
- Chodźmy więc - zaproponował, podając ponownie rękę.
Dziewczyna podała mu swoją dłoń i ruszyła wraz z nim w stronę plaży. Tym razem jednak milcząc i po prostu przyglądając się widokowi, który się przed nimi roztaczał.
Gdy dotarli do brzegu Axel pozbierał porozrzucane rzeczy i otrzepał je z piasku, po czym ręka w rękę ruszyli w stronę wspinającego się coraz wyżej słońca.
- Często chodzisz nago po plaży? - spytał.
Słodki śmiech Dafne poprzedził odpowiedź.
- Nie. Nigdy nie chodziłam nago po plaży, tak przecież nie wypada. Zwłaszcza, że nasze plaże pełne są ludzi. - Odpowiadając nie patrzyła na Axela, a na linię drzew.
Axel zamrugał zaskoczony. Na pięknie opalonym ciele Dafne nie widać było najmniejszego nawet śladu kostiumu kąpielowego.
- To jakim cudem masz tak ślicznie opalone piersi? - spytał, skupiając wzrok na tym właśnie fragmencie jej ciała.
- Opalone? - Dziewczyna spojrzała w dół na rzeczoną część ciała. Milczała przez kilka uderzeń serca. - Nie pamiętam, kiedy ostatnio się opalałam - odparła nieco zamyślonym tonem.
- Nieważne. Grunt, że ślicznie wyglądasz. Ale też tak myślałem, że jak wszyscy artyści nie masz czasu na drobne przyjemności. Muzyka, muzyka i muzyka, prawda?
- To prawda - odpowiedziała dziewczyna, bezradnie wzruszając przy tym ramionami. - Jestem oddana jej całym sercem. Choć od wszystkiego czasami powinno się zrobić sobie krótką przerwę.
- A zatem potraktujmy to jak piękne wakacje. To pamiątka rodzinna?
- Hm? - Dafne zmarszczyła pytająco brwi. - Piękne wakacje… podoba mi się. Pytanie co gdy się skończą?
- Jeśli mnie nie zostawisz dla sztuki, to cię nie wypuszczę z rąk - odparł Axel.
- Czym się zajmujesz? - zapytała przyglądając mu się z uśmiechem. - Nadszedł twój czas by powiedzieć mi coś o sobie.
- Ty akurat dużo mi o sobie opowiedziałaś - uśmiechnął się Axel. - Ale niech ci będzie. Etnografia. Kultura ludowa, z naciskiem na obie Ameryki. Dawne wierzenia, legendy. Prócz tego trochę historia, głównie średniowieczna. Poza tym trochę poluję, fotografuję, piszę artykuły.
- Etnografia - powtórzyła Dafne - czyli, emmm, nauka o innych kulturach? - Pytając miała poważną minę, widać nie znała dobrze tego słowa, ale gdzieś w jej oczach tliło się lekkie rozbawienie.
- Przede wszystkim Indianie. Rdzenni mieszkańcy, Pierwsze Narody. Trzeba ocalić od zapomnienia to, czego nie zdołały zniszczyć blade twarze - dodał.
- Chyba nie jestem dobra z historii - odparła dziewczyna. - Opowiesz mi swoją ulubioną legendę? - zapytała.
- Za chwilę... Patrz - odbiegł od tematu. - Chyba tutaj wylądowali. - Na piasku widać było ślady, pozostawione przez leżące ciała, które w pewnym momencie musiały wstać, chociaż nie było śladów po tym jak się tu znalazły. No i tu kończyły się ślady tamtej czwórki. - To by znaczyło, że od tego miejsca zaczynają się dziewicze tereny.
Uśmiechnął się lekko, wspominając to, co niedawno zaszło między nimi.
- Dziewicze tereny… - mruknęła dziewczyna z ukosa zerkając na Axela. Uśmiechała się. - Więc rozdziewiczmy je razem.
- Mamy już wprawę - odpowiedział z uśmiechem Axel i pocałował ją w policzek.
- Pewnego dnia - zaczął - Wielki Duch zesłał na ziemię piękną dziewczynę, Gwiazdę Zaranną, która urodziła dwóch synów, bliźnięta obdarzone wielką mocą. Jeden z nich, Tsentsa, był Duchem Dobra, drugi, Taweskare, Duchem Zła. Obaj umieli tworzyć wielkie i piękne dzieła, ale Tawaskare ogarnięty był duchem zazdrości. Tsentsa tworzył piękne góry, doliny, rośliny, zwierzęta, ale ledwo się odwrócił, Tawaskare psuł dzieła swego brata, tworząc przepaście, pustynie, mokradła, dodając kolce roślinom i umieszczając trujący jad w zębach zwierząt i kłujące ości w ciałach ryb. Gdy wreszcie został pokonany, uciekł na zachód, gdzie stworzył sięgające nieba nagie, skalne szczyty.
W końcu Tsentsa stworzył ludzi mądrych i dzielnych, Indian. Z zemsty Tawaskare zasiał ziarno zła w sercach bladych twarzy i skłonił ich do przybycia na ziemie, które Tsentsa dał wszystkim Indianom.
- Jak się kończy ta historia? - zapytała Dafne, która nie podejrzewała, że to może być jej koniec.
- W końcu obaj bracia opuścili ziemię, ale ich wpływ można dostrzec do dzisiaj. Legenda głosi, że przed swym odejściem Tsentsa stworzył wyspę, zaklętą, na którą zło nie ma wstępu. Czasami trafiają tam ci, co uciekają przed złem.
- Chciałabym mieć dwóch synów, ale nie chciałabym, by byli skłóceni. Złość i zazdrość to coś, czego nie powinni znać, a tym bardziej zaznać - powiedziała zamyślonym tonem.
Dwóch synów? To by było przyjemne. I rudowłosą córeczkę, kopię mamusi, pomyślał Axel.
Tymczasem, idąc wciąż przed siebie brzegiem Axel i Dafne mogli spostrzec, że plaża robi się coraz węższa, zaś przed nimi horyzont kończy się wraz z zakrętem.
- Żadnego skarbu, żadnego statku, żadnego potoku... - Axel był nieco rozczarowany. - Chyba trzeba będzie się ubrać. - To też powiedział z pewnym żalem. - Zajrzyjmy za zakręt - spojrzał na dochodzące do samego brzegu morza krzewy i drzewa - a potem zaczniemy wracać.
- Dobrze - odpowiedziała Dafne. - Nie ma co się smucić. Prędzej czy później znajdziemy słodką wodę. - Po tych słowach wskazała linię lasu, tu składającą się głównie z palm. Z daleka było widać, że piasek pod nimi przechodzi w trawę, ściółkę i zwyczajne zielone krzaki. Niekiedy drzewa. Roślinność bardziej typowa dla tropikalnych rejonów świata. I oczywiście dywan kokosów pod palmami.
Nagle będąc już tuż, tuż przy zakręcie uwagę pary przyciągnęły dziwne dźwięki dochodzące nie od strony drzew, a od strony morza. Charakterystyczny dźwięk jaki wydawały delfiny nie mógł być pomylony z niczym innym. Te tu, a było ich przynajmniej pięć, najwyraźniej wesoło się bawiły.
- Chodźmy się przywitać? - zaproponował Axel. Nie był pewien, czy Dafne zechce ponownie wejść do wody.
Dziewczyna zawiesiła na nim na dłużej zamyślone spojrzenie.
- Chcesz tego? - zapytała. A coś w tonie jej głosu mówiło o tym, że jest skora się zgodzić.
- To, jak powiadają mądrzy ludzie, są nasi bracia w rozumie - odparł Axel. - Tylko nie daj się namówić na przejażdżkę.
Podszedł do najbliższego krzaka i na gałęziach powiesił wszystkie rzeczy. Potem wrócił do Dafne i podał jej rękę.
- Chodźmy więc.
Odwrócił się do delfinów i zawołał:
- Dzień dobry!
Równocześnie pomachał wolną ręką.
- Ciekawe, czy w magiczne strefie moglibyśmy się z nimi porozumieć - dodał.
Dafne uśmiechnęła się uroczym i tajemniczym uśmiechem.
- Tak. Ciekawe. Tak sobie myślę, że po coś musi ona być… skoro już jest - odpowiedziała, po czym z Axelem trzymanym za rękę ruszyła w stronę wody. - Ja nie wejdę zbyt głęboko, ale jeśli ty będziesz chciał iść głębiej to nie krępuj się, dobrze?
- Na razie nie chcę cię spuszczać z oczu, żebyś nie zniknęła jak sen - na pół żartem odpowiedział Axel. - Ty do pasa, może to wystarczy, żeby zachciały do nas przypłynąć.
Gdy tylko Axel i Dafne zamoczyli w wodzie stopy, delfiny jakby ożywiły się. Ich śpiewne głosy rozbrzmiały w powietrzu jeszcze głośniej. Gdy byli w wodzie już po pas, cała piątka podpłynęła w ich stronę. Jednak Axel nie cieszył się taką popularnością jak jego towarzyszka, którą stworzenia dosłownie okrążyły i wesoło popiskując zaczepiały. Dziewczyna wyciągała do nich dłonie i głaskała, jednak spojrzenie jakim obdarzyła teraz swojego towarzysza nosiło w sobie wiele niepewności. Jakby nie wiedziała co powiedzieć, albo chciała za coś przeprosić. Trudno było powiedzieć, zwłaszcza komuś kto może i znał ją dogłębnie, ale niezbyt dobrze.
- Jesteś pewna, że nigdy ich nie spotkałaś? - zażartował Axel, widząc, jakim zainteresowaniem cieszy się Dafne. - A może to sami panowie, zwabieni widokiem prawdziwego piękna?
- To jest Axel - Dafne przemówiła ciepłym głosem do delfinów - bardzo chciał was poznać. - Po czym zbliżyła się do mężczyzny czule obejmując go jedną dłonią, zaś drugą kierując ku jego twarzy, po której przejechała opuszkami palców.
Delfiny które były bliżej chłopaka zaczęły teraz wesoło zaczepiać i jego.
Axel skinął głową i pogłaskał po głowie najbliższego delfina.
- To jest Dafne. - Przygarnął ją do siebie. - Zaczarowała mnie swoim głosem i skradła mi serce.
A ja jej cnotę, dodał w myślach.
Delfiny na powrót podniosły śpiewne głosy. Może chciały opowiedzieć Axelowi jakąś historię? A może właśnie śmiały się z jego słów? Tego chłopak nie wiedział. Jedno było pewne: było to przyjemne i magiczne. To miejsce i te inteligentne zwierzęta teraz bawiące się wokoło nich.
- Kto zaczarował kogo? - zapytała z uśmiechem dziewczyna.
- Ty mnie, królewno. - Axel przypieczętował te słowa pocałunkiem i gestem dłoni, którą położył na jej piersi.
Dafne odwzajemniła oczywiście pocałunek, jednak urwała go dość szybko. Chwilę po tym zatopiona w spojrzeniu Axela milczała.
- Chodźmy już… - powiedziała w końcu przerywając milczenie.
I choć mówi się, że zakochani żyją tylko miłością, nawet Axel czuł stłumione przez uczucia pragnienie i głód.
- Moje drogie - zwrócił się do delfinów - musimy już iść. Musimy znaleźć coś do zjedzenia. Nie wiecie przypadkiem, gdzie w pobliżu woda spływa z lądu do morza? Albo gdzie znajduje się jakaś skrzynka albo walizka? - zażartował.
Delfiny odpowiedziały mu swoimi słodkimi głosami, jeden przez drugiego. Widocznie wiele miały do powiedzenia.
- Niestety, nie rozumiem. - Axel rozłożył bezradnie ręce. - Może nas zaprowadzicie? - uśmiechnął się.
Musiały zrozumieć, bowiem dalej wesoło gaworząc i teraz bawiąc się między sobą powoli zaczęły poruszać się w stronę zakrętu.
- Chodźmy za nimi. - Axel spojrzał na Dafne. - I tak planowaliśmy sprawdzić, co jest tam dalej.
- Dobrze - odpowiedziała. Niestety, trzy kroki później stanęła. Woda robiła się coraz głębsza. - Możemy… bardziej brzegiem?
- Tak, oczywiście - zapewnił Axel.
Chwycił ją w ramiona i niosąc ruszył do brzegu. Bez wątpienia dziewczyna mogła iść sama. Bez wątpienia wtedy dotarliby do brzegu szybciej, ale bez wątpienia było to bardzo przyjemne.
- Zaraz was dogonimy - powiedział do delfinów.
Dafne, dała mu się ponieść uśmiechnięta owijając ręce za jego szyją.
- Tak powinno zostać na zawsze - skomentowała.
- Tylko czasami trzeba by zmienić troszkę tę pozycję, żeby się móc kochać - szepnął jej do ucha.
Odpowiedział mu słodki śmiech Dafne. Tymczasem delfiny nieustannie prowadziły ich przez zakręt. Od czasu do czasu zatrzymując się i czekając aż para ich dogoni. Za zakrętem pewien odcinek drogi niemalże w ogóle nie było piasku wyznaczającego plażę. Zaraz za jednym zakrętem, kolejny mocny zakręt. Ten tu składał się z mocno wysuniętej plaży, o wiele szerszej niż ta na której się obudzili. Stając na skraju owego cypla, w dodatku po kolana w wodzie, widzieli ciągnącą się dalej plażę.
Już stąd wywnioskować można było, że kończy się ona na stromych skałach z klifem, po których prawdopodobnie ciężko będzie się wspiąć. Więc w taki sposób, daleko, daleko wraz ze skałami, ich wycieczka musiała dobiec końca. Z miejsca gdzie stali widać było też kolejne palmy kokosowe, a tuż za nimi zupełnie inny rodzaj drzewek. Te z pewnością cieszyły oko.


Pomarańcze musiały być też odpowiedzią delfinów na prośbę Axela.
- Och, jesteście kochane - powiedział Axel do delfinów. - Możecie liczyć na moją pomoc w każdej sytuacji - obiecał. - A jeśli znajdziecie mi jeszcze obrączkę albo pierścionek, będę wam wdzięczny do końca życia - zapewnił.
Delfiny odpowiedziały wesołymi piskami. Po tym zaczęły zajmować się wspólnymi igraszkami.
- Chodźmy zobaczyć, czy są dojrzałe - zaproponowała Dafne.
Axel postawił dziewczynę na piasku (nie omieszkując przy okazji dotknąć dłonią paru przyjemnych w dotyku krągłości).
- Chodźmy - zgodził się.
Dafne wyciągnęła w jego kierunku dłoń, skwapliwie ujętą przez Axela, po czym wraz z nim ruszyła w stronę pomarańczy. A chociaż widzieli je stąd, były one oddalone o kilka minut drogi.
Axel cały czas dzielił uwagę między Dafne, której co chwila się przyglądał, jak i otoczenie - miał nadzieję, że może jednak fale wyrzuciły na brzeg coś przydatnego.
- Jeśli nie wyrzuciły teraz, to może jeszcze to zrobią po następnym przypływie - odpowiedziała jego towarzyszka. - Ciężko powiedzieć, co mogłoby być najbardziej przydatne.
- Czytasz mi w myślach, skarbie - uśmiechnął się Axel. - Najbardziej przydatny byłby nóż lub toporek. To by nam pomogło w zrobieniu różnych narzędzi. Co prawda i tak damy sobie radę, ale będzie trudniej. Będę musiał nauczyć się golić kawałkami muszli. - Ponownie się uśmiechnął.
- Racja - Dafne spojrzała na twarz Axela, przyglądając się linii brody i szczęk. - Jestem pewna, że nikt z płynących na promie nie miał ze sobą toporka. Nawet jeśli, to szansa, że morze wyrzuci akurat toporek jest bliska… uuuuuuuu… - spojrzała ku niebu z zamyśloną miną - mniej niż jeden do miliona.
- Z pewnością na promie był sprzęt przeciwpożarowy. - Axel spróbował być optymistą. - No i była kuchnia, skoro podawali posiłki. - Poczuł, że zrobił się jeszcze bardziej głodny. - A kuchnia to noże, może i toporek do mięsa.
Obdarzył Dafne uśmiechem.
- Fale wyrzuciły ciebie, czegóż więcej mogę chcieć? - powiedział. - Największy skarb już mam.
- Moje serce bije mocniej gdy tak mówisz - Dafne przyłożyła dłoń w miejsce w którym ludzie zwykle mają serca. - Życie ma jednak i słodki, i gorzki smak. Abyś tak mówił też wtedy, gdy będzie miało gorzki.
Axel skorzystał z okazji by sprawdzić, czy serce dziewczyny bije odpowiednio mocno i położył rękę w tym samym miejscu.
- Czy już teraz przewidujesz czarne chmury, gromadzące się nad naszą przyszłością? - spytał.
- Nie - odpowiedziała od razu dziewczyna - nie potrafię przewidywać przyszłości. Życie jednak nauczyło mnie, że nie składa się tylko z pięknych chwil. Jeśli jednak przetrwamy te gorsze, to te piękne są jeszcze piękniejsze niż mogłyby być w innym wypadku. - Po tych słowach Dafne mrugnęła do niego jednym okiem.
Axel cmoknął ją w czubek nosa.
- Skoro mówimy o smaku... Zaraz się przekonamy, czy pomarańcze są gorzkie, kwaśne, czy słodkie. A trochę później chciałbym sprawdzić, jak ty smakujesz w różnych miejscach.
Rumieniec na twarzy Dafne odpowiedział jako pierwszy. Delikatny, nieśmiały uśmiech jako drugi.
- Zawstydzasz mnie… - szepnęła swoim słodkim głosem.
Drzewa pomarańczowe z kolei, były już kilkanaście kroków przed nimi. Drzewa charakteryzowały się tu różną wielkością. Jedne były ewidentnie starsze i wyższe, inne młodsze, a jeszcze inne zupełnie malutkie i o cienkich pniach. Owoce, duże i o odpowiednim kolorze wskazywały na stuprocentową przydatność do spożycia.
- A oto coś, co zaspokoi nasz głód - powiedział Axel. Wyciągnął rękę i zerwał owoc, który wydał mu się dostatecznie dojrzały.
- I teraz nóż zdałby się bardziej, niż toporek - zażartował - obierając pomarańczę ze skórki.
Po chwili owoc był obrany, a Axel podał połówkę dziewczynie.
- Spróbuję i zobaczę, czy jest dosyć słodki - powiedział.
- Axelu - zaczęła dziewczyna z poważną miną przyglądając się towarzyszowi - mam dwoje rąk. Potrafię nimi sama obierać owoce. A nawet jeśli jestem księżniczką, nie musisz próbować wszystkiego przede mną. Pomarańcza z pewnością nie są trujące. Zaś nawet jeśli nie są smaczne, zaspokoją głód i pragnienie lepiej niż samo powietrze.
- To dla mnie przyjemność - odpowiedział Axel, zrywając kolejny owoc i podając dziewczynie - móc ci usłużyć. Proszę bardzo. I nie da się ukryć, z przyjemnością popatrzę, jak je zrywasz.
- Pozrywam wraz z tobą. Jeśli nasi towarzysze nie znaleźli nic lepszego, na pewno ucieszą się, gdy im przyniesiemy choć po jednej pomarańczy - odpowiedziała. Nim jednak zabrała się za zrywanie, zjadła tę część pomarańczy, którą dostała już obraną od chłopaka.
- Koszyk by się przydał - odparł Axel, gdy już się rozprawił ze swoim kawałkiem owocu. - Przepyszne. Dobrze, że tutaj przyszliśmy. Znaleźliśmy pomarańcze, zaprzyjaźniliśmy się z delfinami, odkryliśmy magiczną sferę. I przede wszystkim... - Nie dokończył, tylko pocałował Dafne. Smakowała dla odmiany pomarańczami, chociaż nadal pachniała morzem.
Dziewczyna oczywiście oddała pocałunek, w tym czasie wtulając się w ramiona Axela i tak trwając jakiś czas.
- Chodźmy… - ponagliła w końcu szeptem, chociaż nie ruszyła się nawet o milimetr.
- Chciałbym się z tobą kochać tu i teraz - powiedział cicho. Trudno zresztą, by Dafne tego nie czuła, skoro byli do siebie przytuleni. - Ale masz rację. Zerwijmy parę pomarańczy i pójdziemy.
Pocałowała go, gorąco i niestety krótko. Nawet jeśli pragnęła teraz tego samego, a nic nie wskazywało na to, że było inaczej - teraz rozsądek przeważył. Dafne powoli oswobodziła się z pocałunków i objęć. Po tym zrobiła kilka kroków, by znaleźć się blisko drzewa i sięgnęła do pomarańczy. Robiąc to spojrzała na Axela. Na jej twarzy wykwitł słodki uśmiech, zaś ciało wyprężyło się by jednocześnie sięgnąć owoc i ukazać swoje wdzięki.
Axel, miast pomagać, stał i obserwował poczynania dziewczyny, a szczególnie te fragmenty jej ciała, które ruch rąk wprawiał w urocze kołysanie.
- Łap - powiedziała Dafne jednocześnie rzucając zerwaną przez siebie pomarańczę do Axela.
- Mam - odparł. - Możesz rzucać kolejną.
Tak też uczyniła z kilkoma kolejnymi. Gdy mięli ich już dziesięć, Dafne przestała zrywać.
- Wystarczy, więcej i tak nie weźmiemy. Wracajmy.
Tym razem nie mogli trzymać się za ręce. Pożegnawszy się z delfinami wracali przez las, bowiem równoczesne noszenie dziewczyny i pomarańczy nie wchodziło w grę.
Ta część lasu składała się głównie z palm i piasku, ale z daleka widać było, że gdyby zapuścili się głębiej odkryliby pod nimi trawę, ściółkę, czy jakieś krzewy. Tymczasem priorytetem stało się dotarcie do innych rozbitków, no i zabranie po drodze swoich ciuchów pozostawionych przed kąpielą z delfinami na pobliskim krzaku. Axel niby doskonale pamiętał gdzie to było. Ba, były tu ich ślady. Małe stópki Dafne i większe Axela. Te większe prowadziły nawet w stronę krzaka i z powrotem w stronę wody. Ale…
...ciuchów tu nie było.
Nie pozostało nic. Śladów złodzieja również.

Morri 11-10-2016 21:49

Dzień I - Karen i Dominica - dżungla i kwiaty paproci
 
Dziewczyny szły prosto przed siebie odkąd wyminęły Irankę. Dziewczyna musiała już tu być, a przechodząc obok nich nie zakomunikowała by odnalazła cokolwiek ciekawego. Nic dziwnego, bowiem póki co krajobraz można było ująć w trzech słowach: palmy, palmy, palmy…
Im dalej w palmowy las, tym więcej było tu trawy, która stawała się coraz gęstsza, zwyczajnych nie przykuwających oczu krzaczków, ściółki czy paproci. Dopiero po kilkunastu krokach w głąb Nica i Karen zdały sobie sprawę z tego, że niektóre z paproci mają kwiaty. Były to niewielkie świecące ni to na niebiesko, ni turkusowo niewielkie kwiatki. Niektóre nieśmiało schowane między dużymi liśćmi. Zjawisko piękne i niemożliwe… bowiem kwiaty paproci owiane były legendami, a wygląd tych tu bardziej przypominał roślinność z filmu Avatar, niż taką którą można faktycznie spotkać na ziemi.
Dominica stanęła jak wryta na widok niesamowitych kwiatów. Z jednej strony zdziwiona, z drugiej po prostu zachwycona ich wyglądem.
- Niesamowite. Widzisz to, co ja? - zapytała towarzyszki, jakby chciała się upewnić, że to nie kolejne “zwidy”, czy jej własna część szaleństwa.
Kobiety szły w chwilowym zamyśleniu, mijając połać pełną palm. Jednak, Karen nie mogła już siedzieć cicho, gdy dotarły do przestrzeni usłanej paprociami. Niektóre z nich miały kwiaty. A co jak co, ale ona doskonale znała bajki
- A niech to selkie. Kwiaty paproci?! - zagrzmiała zdumiona i zaraz podeszła do jednego z krzewów
- Znasz ich legendę Dominico? - spojrzała na nią z błyszczącymi podekscytowaniem ślepiami, bardzo ostrożnie muskając palcami jeden z kwiatów, by upewnić się, że jest prawdziwy.
Zapytana wzruszyła ramionami.
- Nie sądzę. Ja… nie miałam jakiegoś gruntownego wykształcenia, ani też nie czytałam nigdy za dużo. Dopiero niedawno coś w tej kwestii ruszyło. - Przyznała z niechęcią. Nierzadko czuła jak się uboga, niewykształcona “kuzynka” ludzi z wielkiego świata. Karen w końcu była pisarką, nie dość, że owe wykształcenie niewątpliwie posiadała, to jeszcze miała bujną wyobraźnię i korzystała z tego. Zarabiając na dziełach swojego umysłu. Dominica ponownie wzruszyła ramionami, jednak nie werbalizowała już swoich rozmyślań. Po co dawać komuś pożywkę na przyszłe wytknięcia?
Karen przeniosła wzrok z kwiatu na kobietę. Kwiat zdawał się być zupełnie normalną rośliną, gdyby nie fakt, że po prostu normalnie nie występował. Rudowłosa wyprostowała się
- A więc, legenda głosi, że kwiat ten zakwita w tylko jedną noc w roku. Tę najkrótszą, miedzy wiosną, a latem. Odbywa się wtedy święto płodności. Kobiety chadzały do lasu by ze swymi partnerami szukać tych roślin. Albowiem kwiat paproci da szczęście, bogactwo, wszelkie zachcianki osoby, która go zerwie… Jednakże, jak to bywa w każdej opowieści, jest jakaś cena… Kwiat paproci strzegą złe moce i gdy go zerwiesz, co prawda dostaniesz to czego najbardziej na świecie sobie zapragniesz, ale ogromnym kosztem, co potem sprawi ci ogromny zawód i doprowadzi do wielkiego smutku. - pisarka opowiadała historię iście lektorskim tonem. Jakby poza pisaniem, była stworzona do snucia tych wszystkich opowieści na głos. Uśmiechnęła się lekko
- Zerwiesz? - zapytała podchwytliwie Dominicę.
- Nie, bo jakbym miała coś tracić, to chyba tylko życie - odpowiedziała gorzko. - A kto wie, czy tego już też nie mam. Według teorii Ilham w końcu już umarliśmy. A ty? Nie sądzę, nie? - spojrzała nieco wyzywająco, ale jednak nie wrogo na Karen.
Karen pokręciła głową
- Choć to kusząca propozycja, zerwać legendarną roślinę, wolę nie kusić losu. Chodźmy dalej. Może znajdziemy coś ciekawego jeszcze. Najlepiej wodę… - zaproponowała wskazując kierunek głębiej w las.

Dziewczyny szły więc dalej prosto, poruszając się coraz wolniej gdyż chodzenie po lesie boso nie było takie proste. Widoki długo nie zmieniały się: palmy, palmy, palmy. Oczywiście na wszystkich rosły kokosy. Zaś w około palm wiele było takich które spadły, chociaż tych zielonych znacznie mniej niż przy plaży. Karen wiodła wzrokiem po tym skupisku palemek i pokręciła głową
- No, jeśli nie znajdziemy nic lepszego, zawsze możemy zastosować kilkudniową, kokosową dietę cud… - zażartowała, kwitując tekst mruknięciem i uśmiechem… Czym dalej w las tym więcej było tu mniejszej roślinności, zaś kwieciste paprocie zostały już za nimi. Po jakimś czasie palmowy las zaczął przechodzić w zwykły tropikalny las. Tu zaś pojawiająca się drobna roślinność bywała nieco dziwaczna, nawet na pierwszy rzut oka dla osób bez wykształcenia botanicznego, które były chociaż raz w życiu w lesie, czy po prostu oglądały filmy z leśną scenerią.
Co ciekawe, przez całą drogę jaką przebyły nie zauważyły ani jednego śladu po jakimkolwiek żywym stworzeniu (nie licząc robaków). Jakby leśne zwierzęta tu nie mieszkały, a wszystkie ptaki przestraszone okrzykiem Dafne odleciały.
Rudowłosa rozejrzała się. Potem podniosła wzrok w górę i przesunęła na boki
- Zauważyłaś coś… Nietypowego? I nie mówię tu o tej roślinności, choć ona też jest… Niesamowita. - zapytała, sugestywnym tonem Dominicę. Wolała się upewnić, że to tylko jej się zdaje.
- Że nie ma mięska biegającego i potem nie będzie jedzenia?
- Aha… To nie jest normalne. Z tego co pamiętam, wcześniej jak Dafne krzyknęła, to spłoszyła ptaki, gdzieś z tamtej części. Idziemy prosto przed siebie dalej, czy odbijemy odrobinę? - Karen zmarszczyła brwi. Były różne powody, dla których zwierzęta rezygnowały z przebywania na jakimś terenie… 1. mieszkał na nim jakiś drapieżnik i to bardzo groźny 2. były na nim rośliny, które je odstraszały 3. znajdowały się na nim jakieś złoża czegoś, co było szkodliwe… A teraz doszła opcja 4 i 5, które głosiły ‘a może to jakieś magiczne, zaklęte, święte miejsce i nawet dzicz go nie narusza’ i ‘a może tu po prostu nie ma zwierząt, poza ptakami, a te sobie uciekły na razie’...
Dominica westchnęła zrezygnowana.
- Ta nasza wyspa okazuje się być coraz bardziej piekłem a coraz mniej rajem, wiesz? Nie, żebym się zgadzała z naszą Ilham, ale żeby nie było tu nawet królika do upieczenia nad ogniem? A ciekawe jak z rybami. Bo jeśli tych też nie będzie, problem może być znacznie większy. Pomijając takie drobnostki jak dwa słońca… - zawiesiła głos. - Odbijamy.

Vesca 11-10-2016 21:56

Dzień I - Karen & Dominica - dżungla i daktyle!
 
Odbicie w prawo długo nie przynosiło efektu. Wciąż przemieszczały się tropikalnym lasem, zaś poruszając się jedynie wśród roślin mogły czuć się w miarę bezpiecznie. Chyba, że opcja “1.” która narodziła się w głowie Karen była prawdziwa…
O tym jednak póki co nie przekonały się na własnej skórze. Tropikalny las znów zaczął zamieniać się w palmowy. Z tą jednak różnicą, że na palmach w około nich nie rosły kokosy. Rosły daktyle. Niewątpliwie powód dla którego wcześniej mogły znajdować się tu ptaki. Palmy daktylowe cechowały się różną wysokością. Niektóre były stare, grube i wysokie. Inne młode, nie odstraszające sięganiem ku niebu. Daktyle które aktualnie znajdowały się na palmach wyglądały na dojrzałe. Te które z nich spadły na prze dojrzałe. Chociaż kto wie… może na ziemię spadła jakaś dobra do jedzenia gałązka? Która leży i czeka, aż ją znajdą. Palmowy las zdawał się ciągnąć daleko w prawą stronę.
Karen obserwowała okolicę, aż rozpoznała kolejne palmy. Jednak była dla nich nadzieja, że nie będą skazani jedynie na kokosy!
- Daktyle… Świetnie! Urozmaicimy sobie dietę. Proponuję poszukać jakichś dojrzałych, albo spróbować potem trochę gałązek strącić, jak będziemy wracać. Ale chodźmy w ten głębszy las… - oznajmiła pisarka, po czym z nowym ładunkiem energii i optymizmu ruszyła ponownie w stronę dżungli. Jeszcze trochę owoców i będą urządzeni. Ale jednak woda to by się przydała. A ona była uparta, żeby ją znaleźć. Zapamiętywała też kierunek w jakim szły.
Dominica tymczasem już dawno straciła orientację i w końcu postanowiła oznajmić ten fakt światu.
- Wiesz, nie mam pojęcia, czy będę w stanie wrócić stąd na plażę - zaczęła. - A co do daktyli, w ogóle dziwi mnie brak nie wiem… bananów, pomarańczy. Żaden ze mnie botanik, nie znam się, ale tak mi się tropikalna wyspa kojarzy.
Karen spojrzała na nią, unosząc brwi. Stopy już ją bolały od tego przebierania się przez gąszcz na boso
- Na szczęście mam całkiem dobrą orientację w terenie. W zasadzie nie wiem, czy jest sens iść dalej, skoro ty się nie orientujesz, a mi zaraz jakaś gałąź wbije się w podeszwę. Dobra, jeśli chcesz, to wracajmy. Najwidoczniej jeśli jest tu jakaś woda, to głębiej. Potrzeba się będzie lepiej przygotować do tej ekspedycji. Wróćmy, pozbierajmy tyle zdatnych daktyli ile zdołamy przenieść. A na banany pewnie przyjdzie czas. No chyba, że ktoś wyżej nie przewidział dla nas takich rarytasów - zaproponowała, podnosząc jedną nogę w górę i masując stopę w tej niestabilnej pozycji. Zaraz zmieniła nogę i przegarnęła włosy do tyłu, co najmniej jakby ładowała energię na dalsze łażenie.
Dominica kiwnęła głową, zawracając. Spojrzała na Karen.
- No to wiesz, ja za tobą… - bo po co miała po raz kolejny powtarzać, że nie wie, gdzie ma iść. Ale stwierdziła, że po drodze będzie się rozglądała za odpowiednim materiałem na obuwie dla Karen.
Karen kiwnęła jej głową, po czym poprowadziła Nicę drogą do palm daktylowych.
Nica wędrowała grzecznie za Karen, wiedząc, że bez niej w tej chwili na pewno by się zgubiła. Rozglądała się również uważnie, w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, oraz materiałów, z których mogłaby zrobić jakieś pseudobutki albo czapki. Kto wie, co i kiedy będzie im potrzebne? Schronienie to był jeszcze kolejny punkt do poszukiwań.
Gdy dotarły wreszcie do palm daktylowych, Karen zaraz zarządziła poszukiwania tych zdatnych do spożycia. Spędziły na tym około pół godziny, żeby sobie wszystko nazbierać. I tak niosąc kiście daktyli ruszył dalej
- Jak jakoś sobie oznaczymy to miejsce później, może łatwiej je będzie znaleźć. - zaproponowała na przyszłość, w drodze powrotnej do ‘obozu’.
Dominica słuchała Karen, jednak wyraźnie skupiała się nad próbami włożenia sobie do ust paru daktyli, a próby owe polegały na takim przekręceniu gałązki, której niosła, żeby trafiła ona na wysokość jej ust.

Kerm 13-10-2016 13:49

Dzień I - Dafne i Axel - goli i bosi (i weseli?)
 
Rzeczy nie było. Nie pozostało nic, nawet śladów złodzieja nie było.
- Głupiec ze mnie. - Axel położył pomarańcze na ziemi i rozejrzał się dokoła. - Ale jak to się mogło stać? Przecież wiatr nie porwał naszych ubrań.
- Może w lesie mieszkają jakieś zwierzęta o wyjątkowym poczuciu humoru, których idąc plażą nie udało nam się spotkać? - zapytała Dafne, totalnie spokojnym tonem głosu. Mrużyła jednak oczy, wpatrując się powoli w linię drzew.
- Chyba fruwają - powiedział cicho Axel. - Nie umiem czytać śladów w powietrzu, ale nie zamierzam tak wracać do pozostałych. I nie chciałbym, by inni oglądali cię nagą.
- Nie ma takiej opcji, byśmy do nich nie wrócili. Tym bardziej, że nadal znajdują się tam, gdzie nie powinni się znajdować - odpowiedziała mu Dafne, nadal łagodnym i spokojnym głosem. - Na miejscu są przecież zapasowe spodnie, różowa koszula nocna i walizka z rzeczami, które po połączeniu zakryją naszą nagość. Nie martw się, schowam się za drzewem i wywołam którąś z dziewczyn. Poproszę, by przyniosła coś, czym będziemy mogli się okryć.
Axel zgrzytnął zębami. W myślach. Nie bardzo sobie wyobrażał siebie ubranego w śpioszki... Albo pieluszkę. A Dafne zawiniętą w nimi-kocyk. Gdyby byli sami, to by się nagością nie przejmował. Wprost przeciwnie. Ale zdecydowanie nie byli sami.
- Może jednak przejdziemy się kawałek lasem? Coś zobaczymy... może. Może jakiś ślad... Albo złodziej zgubił jakąś rzecz...
- Możemy to uczynić. Choć szansa jest niewielka z pewnością warto spróbować. Może znajdziemy jakieś… piórko. - Dafne spojrzała na Axela i uśmiechnęła się do niego. - Nie martw się.
Latające małpy, pomyślał Axel, przypominając sobie Krainę Oz.
- Jestem zły na siebie, bo to przeze mnie znaleźliśmy się w takiej sytuacji - powiedział. Westchnął ciężko. - Chyba twój książę się nie spisał.
Dafne zaśmiała się słodko. Odłożyła pomarańcze na ziemię, obok tych Axela i podeszła do niego.
- Książę mój… nie stało się nic strasznego. To tylko ubrania. Przede wszystkim nie wiń siebie, gdyż nie mogłeś wiedzieć, że tak się stanie. Ani przewidzieć. Ani ja o tym nie myślałam. Ani nikt inny by tego nie zrobił, kiedy miejsce to wydaje się tak puste, jakby prócz nas nikogo tu nie było. Nie martw się proszę… - mówiąc to ostatnie zdanie, przejechała dłonią po policzku Axela, patrząc mu głęboko w oczy.
Dafne była w błędzie - Axel się nie martwił. Axel był wściekły. I na tajemniczego złodzieja, co potrafił latać, i na siebie. Dał się oczarować zielonookiej pannie, zwiódł go spokój tego miejsca, a zamiast dbać o wszystko i pilnować ich skromnego dobytku, jak napalony młokos myślał tylko o biuście dziewczyny, tudzież o paru innych fragmentach jej ciała. A jakby tego było mało, to jeszcze gadał o tym jak kretyn, całkiem jakby to było najważniejsze na świecie. W tej materii też musi się zmienić, chyba że mu bogowie rozum do cna odbiorą.
Na dodatek stał się zazdrosny i wprost go skręcało na myśl, że jakiś facet miałby oglądać gołe cycki jego królewny... JEGO...? Całkiem jakby to, że ofiarowała mu swe dziewictwo, dawało mu jakieś specjalne do niej prawa. Nie mówiąc już o tym, że za takie podejście do pojęcia 'jego' powinien się palnąć mocno w łeb.
Jeśli dalej będzie postępować jak idiota, to ją straci.
Ujął dłoń dziewczyny i pocałował.
- Kiepski początek wspólnego życia, które zaczynamy goli i bosi. - Uśmiechnął się. - Czy mogę cię prosić o rękę, królewno? - spytał.
- Trzymasz ją przecież - odpowiedziała rozbawiona dziewczyna - teraz jednak nie możesz mi jej zabrać, gdyż potrzeba mi do niesienia pomarańczy.
- Może powinniśmy je tu zostawić i się schować... i poczekać na złodziei - mruknął Axel. - Ręce będą nam potrzebne podczas przedzierania się przez zarośla. Zostaw tu parę owoców, zabierz jedną, dwie pomarańcze - zaproponował.
Dafne jednak pokręciła przecząco głową.
- Nie zajdziemy głęboko w las. A ten bliżej plaży z pewnością nie jest tak gęsty, by było trzeba przedzierać się łokciami. Zwłaszcza gdy rosną tu palmy. Poniosę je tak długo, jak będę mogła.
Axel był pewien, że nie powinni wracać. Powinni dopaść złodzieja. Już nawet nie chodziło o ubrania, ale w kieszeniach miał zapalniczkę i klucze. Te ostatnie można było wykorzystać do robienia dziurek w kokosach. I wszystko zniknęło.
Że też w tym raju musiał się znaleźć jakiś przeklęty wąż...
A może jakieś wielkie ptaszydła uwiły sobie gniazdko na klifie i zapragnęły je sobie wymościć 'bezpańskim' odzieniem?
Odruchowo spojrzał w stronę ledwo widocznych za drzewami skał.
- Zgoda. Twoja wola, kochanie.
Ja tu jeszcze wrócę, postanowił. Ale najpierw zawartość walizki z ciuszkami przerobię na procę, dodał w myślach. I nawet wiem, jak wykorzystam nieszczęsne śpioszki.
O dziwo… Dafne miała rację. Przez pobliski las, który składał się z palm kokosowych nie było trzeba przedzierać się łokciami. Głębiej wchodzić nie było też po co, gdyż stąd widać było, że palmy ciągną się jeszcze jakiś czas. A prócz nich nie ma tu zupełnie nic ciekawego. Im dalej patrzyło się w głąb, tym więcej było trawy, ściółki, zwykłych niewielkich i nie rzucających się w oczy krzaczków… no i oczywiście dywany kokosów, które z palm zleciały - w różnych odcieniach, a więc o różnym stopniu dojrzałości (lub przejrzałości).
- Kokosowe złoża - zażartował Axel. - Zasoby na długie lata.
Prócz szumu drzew nic nie było słychać. W pewnym momencie, gdzieś w oddali, słychać było śpiew ptaka, jednak i on ucichł tak szybko, jak się pojawił.
Palmy jeszcze się nie skończyły, gdy wędrująca w strojach Ewy i Adama para nagle spostrzegła, że coś się zmieniło. Dafne akurat komentowała uroczy głos zwierzęcia które słyszeli przed chwilą, gdy nagle jej akcent znikł. Axel zaś rozumiał jej słowa, jednak znów nie wiedział w jakim dziewczyna mówi języku. Jedno było pewne - teraz przekroczyli ów magiczną barierę, którą wcześniej badali, a była ona i w tym miejscu.
- Znowu wkroczyliśmy na magiczny obszar - powiedział Axel. - Może warto by jakoś oznaczyć to miejsce. Tyle tylko, że nie bardzo mamy co przywiązać do pnia tej palmy.
- To prawda - odpowiedziała Dafne - nie szkodzi, pewnie znajdziemy je znów bez problemu. Jeśli bardzo chcesz możemy ułożyć kokosy w linię… jednak, ja nie widzę takiej potrzeby. Idąc od miejsca naszego spotkania z rozbitkami na wprost w tą stronę w którą poszliśmy i z której wracamy prędzej czy później i tak natkniemy się na ową granicę.
- W zasadzie wiedza, gdzie ona jest, będzie nam potrzebna, gdy będziemy szli z drugiej strony - przytaknął Axel. - To znaczy, gdy będziemy chcieli ominąć magiczną strefę.
Ruszyli dalej.
- Skoro kończy się tu, to z pewnością kończy się też w innych miejscach wysp… czy gdzie tam jesteśmy - odparła rudowłosa, przy słowie “wyspa” ewidentnie gryząc się w język.
- Poczekaj chwilę. - Axel na słowo 'wyspa' nie zareagował, za to zatrzymał się, gdy w jego oczy wpadło coś, co zdecydowanie nie było palmą. Zresztą, palm zaczęło robić się tu coraz to mniej, roślinność zaś powoli przechodziła w typową dla tropikalnych klimatów, oraz… mniej typową, choć ewidentnie mogącą należeć do tropikalnych tematów. Szczerze mówiąc, czasami bardzo nietypową.


- Mam nadzieję, że ta roślina nie będzie miała nic przeciwko temu, byśmy sobie zabrali parę liści - powiedział. - W razie konieczności nie będziemy musieli się chować za krzaczkami.
Wielkie liście, na które patrzył, miały średnicę prawie metra i od biedy mogłyby służyć jako parasole. Zakryć większą część ludzkiego ciała również mogły.
- Bardzo fajny pomysł - pochwaliła Dafne. - I chociaż myślę, że na pewno będzie miała coś przeciwko… chyba nie mamy wyboru. - Rozłożyła lekko ręce.
- Nie martw się kochany, widzę jak się martwisz. Przecież nie stało się nic okropnego. Żyjemy, mamy się dobrze i mamy siebie. Czy jest coś co mogłoby to popsuć?
- Moi przodkowie, niektórzy przynajmniej - podkreślił Axel - prosili zabite zwierzęta o wybaczenie za to, że pozbawili je życia. To chyba właściwe podejście do świata, w jakim się znaleźliśmy.
- A jeśli chodzi o martwienie się... rozjaśniasz mi życie są obecnością. - Uśmiechnął się, spoglądając jej w oczy. - Dopóki jesteś ze mną, mogę się martwić tylko o ciebie. Żeby tobie nic nie brakowało.
Dziewczyna uśmiechnęła się na te słowa.
- Zerwijmy więc liście - powiedziała.
Axel nie czekał ani chwili dłużej. Odłożył trzymane w dłoniach pomarańcze, po czym odłamał dwa największe liście.
- Krzewie - skłonił głowę - dziękujemy za ten dar i obiecujemy, że nie zostanie zmarnowany.
Chwycił jeden z liści za ogonek i 'przymierzył go' do Dafne.
- Do twarzy ci w zieleni - powiedział - chociaż twoje oczy mają ładniejszy kolor.
Dziewczyna odłożyła na ziemię swoje pomarańcze, po czym wyciągnęła dłoń po jeden z liści który zerwał Axel. Wzięła go od niego udając, że nie zauważyła, że dał jej ten ciut większy. Po tym ułożyła go na ziemi i… zaczęła zawijać w niego pomarańcze, które dzięki temu przecież można było wygodniej nieść.
- Ekologiczna torba podróżna - powiedział Axel, który bardziej się przyglądał dziewczynie, niż temu, co ona robi. Nie da się ukryć, że w niektórych pozach jeszcze jej nie widział, a wyglądała wtedy nad wyraz interesująco.
Po chwili poszedł w jej ślady i zawinął zapasy w ogromny liść. Teoretycznie przynajmniej łatwiej będzie można to nieść. Czy sprawdzi się to w praktyce? Czas pokaże.
- Gotowa, by zmierzyć się z kolejnymi... przygodami? - spytał.
- Zawsze - odpowiedziała dziewczyna, która jedną ręką przycisnęła do siebie ekotorbę, a drugą podała chłopakowi. - Ruszajmy.
- Zawsze razem, na koniec świata i jeszcze dalej - odparł, idąc w jej ślady. Zwitek owocami pod pachę, wolną rękę podał Dafne. - Jeszcze laska by się przydała, ale wtedy nie miałbym wolnej ręki dla ciebie.
Idąc dalej weszli w część tropikalnego lasu pozbawioną palm kokosowych. Tu coraz ciężej było iść, tym bardziej w stroju Adama i Ewy, w jednej dłoni trzymając pomarańcze a drugą trzymając samych siebie z próbą równoczesnego kroczenia. W zasięgu wzroku nic nie wskazywało na to, by prócz ciekawych i nietypowych roślin mieli znaleźć cokolwiek innego.
- Niektóre z tych roślin wyglądają na prawdę dziwnie… - skomentowała Dafne.
- Zdecydowanie tu inaczej, niż w palmiarniach czy ogrodach botanicznych - potwierdził Axel. - Może to pod wpływem strefy, nazwijmy ją magiczną, dzieję się takie... przemiany?
Nie dodał rzeczy oczywistej - czy na nas też tak to wpłynie?
- Może im dziwniejsze rośliny, tym bliżej centrum tej strefy jesteśmy? - wysnuł kolejne przypuszczenie. - Szkoda, że nie można strzelić palcami i powiedzieć 'niech się stanie ogień'.
Puścił na moment dłoń Dafne, strzelił palcami i wypowiedział wspomniane wcześniej życzenie.
Na uderzenie serca palce Axela zapłonęły żywym, pomarańczowym ogniem - przynajmniej w jego wyobraźni - a patrząca w tym momencie na niego Dafne zaśmiała się akurat swoim pięknym melodyjnym śmiechem.
- Byłoby idealnie. Niczym byśmy nie musieli się martwić.
Axel ucałował dłoń dziewczyny.
- Czym się można martwić, idąc z piękną dziewczyną przez piękny las? - Uśmiechnął się. - Nawet jeśli ten las jest nieco nietypowy. Może i większe cuda się tu kryją, tuż za tamtą kępą krzewów na przykład. Ale zostawię zwiedzanie na kolejną okazję - obiecał. - Mam nadzieję, że będziesz mi towarzyszyć, przynajmniej w niektórych wędrówkach.
- Oczywiście - odpowiedziała Dafne posyłając mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów.
Chwilę później Axel trafił na coś, co mogło stanowić nieocenioną pomoc podczas wędrówki. Na ziemi leżał - zapewne złamany przez wiatr - dość gruby kij, długością przekraczający półtora metra. Przy odrobinie cierpliwości można było zrobić z tego coś pośredniego między bokenem a 'bo'. Axel nie wahał się nawet przez moment.
- Potrzymasz przez chwilę? - podał Dafne pomarańcze.
Dziewczyna skinęła jedynie głową, po czym zabrała od Axela pomarańcze, przyglądając się jak ten odłamywał kilka zbędnych gałązek.
Axel przymocował węzełek z liścia do kija i położył na ramieniu.
- Za chwilę będziemy w obozie. Tak mi się zdaje.

Nim przeszli setkę kroków wśród nietypowej roślinności zaczęły się pojawiać palmy, które wnet zdominowały i wyparły wszystkie rośliny, prócz traw i krzewów. A trzy minuty później Axel się zatrzymał.
- Wracamy do cywilizacji - powiedział. Wysypał pomarańcze na ziemię i rozwinął liść. Był nieco pognieciony, ale ze spokojem mógł spełniać swą rolę - osłonić 'wdzięki' okradzionych wędrowców przed ewentualnymi natrętnymi spojrzeniami tych, co byli w obozie.
Dafne uczyniła to samo.
- Gotowy? - zapytała z uśmiechem zerkając na mężczyznę.
- Gotowy na wszystko - odparł. - Wołaj.

Vesca 13-10-2016 15:28

Dzień I - Ekipa [bez Dafne i Axela] - pogaduszki w bazie wypadowej
 
Dominika i Karen obładowane dorodnymi i wyraźnie dojrzałymi kiściami daktyli wyłoniły się zza linii drzew zaledwie kilka metrów od miejsca w którym pozostawiły śpiącą Monikę. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Dziewczyna nadal spała. Pod głową miała sweter Karen, zaś na głowie mokry okład z chusty Ilham.
Iranka siedziała tuż koło niej w cieniu. Głowę miała okrytą tak, by nie było widać włosów. Jednak nie było to standardowe okrycie, tylko biała, dziecięca, muślinowa pielucha w zielone sowy, co Karen uznała nie tyle za zabawne, a wręcz urocze. Najwyraźniej dziewczyna obserwowała coś co działo się po jej prawej stronie, w dużym skupieniu, przez co dziewczyny spostrzegła z pewnym opóźnieniem witając je tylko skinieniem głowy.
Co takiego obserwowała Ilham? Otóż szybko można było dostrzec Aleksandra oraz Terrego, którzy kończą właśnie zasypywać… coś. Logika od razu podpowiadała co. Kształt i ilość przygotowanych przez nich prowizorycznych grobów, świadczył o tym, że podczas nieobecności dziewczyn mężczyźni spełnili niemiły obowiązek “zrobienia czegoś” ze zwłokami.
Z nieba lał się coraz mocniejszy żar, łagodzony jedynie lekkimi podmuchami wiatru, które wprawiały w ruch wcześniej zastałe fale słonego, turkusowego morza, nad którym się znajdowali.
Rudowłosa zorientowała się, zapewne jak i jej towarzyszka polowania na wodę, że tu było zdecydowanie mniej przyjemnie niż w cieniu roślinności.
Rzeczywiście słońca mocno przypiekały. Aleksander oraz Terry byli zziajani niczym kowboye po westernie, zaś leciutka bryza wprawdzie pomagała swoim delikatnosłonym chłodem, ale nie potrafiła całkiem zniweczyć skutków palącego skwaru. Nie mniej wreszcie spełnili ten niemiły, ale konieczny uczynek. Bardzo zmęczeni. Aleksander stał obok Terryego i zastanawiał się nad czymś, kiedy akurat kątem oka były sierżant dostrzegł nadchodzące dziewczyny. Karen oraz Nica coś niosły, ale z tej odległości nie potrafił ocenić. Może znalazły wodę, jeśli zaś nie po wyprawie będą bardzo spragnione. Sam zresztą chętnie napiłby się czegoś, bowiem do tej pory jakoś tak się złożyło, że poza paroma niewielkimi łykami, rozwalone owoce oddawał innym. Uniósł dłoń machając w stronę obozu.
- Pastorze … zaczął, ale zaraz się poprawił - … proszę księdza. Idę do obozu. Jeśli nie mają wody, chyba lepiej, żebym ja przygotował parę kokosów. Mam już trochę doświadczenia w takim tłuczeniu, żeby nie zniszczyć owocu i nie rozlać płynu. Przedtem tylko jakieś umycie ...
Skinął jeszcze Aleksandrowi oraz ruszył ku odległemu o paręnaście metrów morzu.

Ksiądz patrzył jeszcze jakiś czas na groby pogrążony w zadumie nad przypadkowością i losem decydującym o życiu i śmierci.
W końcu ruszył się z tego smutnego miejsca i zaczął chodzić wokół prowizorycznego obozowiska w poszukiwaniu odpowiednich kijów, patyków bądź kawałków drewna na krzyże.
Był w tym bardzo wybredny.
Karen poczuła na swój sposób niemałą ulgę, że ktoś inny zajął się grzebanie zwłok. Ich widok, mimo iż parę razy była w prosektorium, był dla niej dość przykry. Odłożyła trzymane gałęzie z daktylami na piasek, i otarła czoło wierzchem dłoni. Nie miała czym zebrać tej grzywy włosów, jasnym więc było że jest jej za ciepło.
Tymczasem zziajany Terry wszedł ot tak prosto w morską wodę w ubraniu by szybko się umyć. Dłonie bowiem po tym co robili, mogły zawierać jakieś bakterie i przed przygotowaniem kokosów lepiej było się solidnie wyczyścić. Umył je szybko szorując piaskiem, a potem ściągnął mocno przepoconą koszulkę. Zanurzył się przez chwilkę cały spłukując z siebie pot. Potem raz jeszcze. Miał na sobie jedynie mokre spodnie oraz but i to dosłownie, bowiem od czasu oblężenia w górach Afganistanu oraz braku dostaw, zwykł był ubierać się na komandosa, po prostu bez majtek. Aczkolwiek w tych warunkach pewnie jakieś bokserki przydałyby się, choć raczej nie do klasycznego ubrania, lecz na zmianę do przeprania spodni. Inaczej albo świeciłby golizną, albo musiałby sobie uwić spódniczkę z trawy, niczym Indianin spod Honolulu.

Szybkie umycie, a potem ruszył ku obozowi ociekając wodą niczym mors. Krople małymi kaskadami spływały mu po ciemnych włosach na pokryty czarnymi włoskami tors. Pojedyncze krople osiadały na nich, po czym odrywały się, powoli pędząc na dół. Sierżant był przyzwoicie, acz nie jakoś herkulesowo zbudowany. Jego mięśnie wyraźnie odznaczały się na ciele oraz gładko chodziły pod sprężystą skórą, kiedy się poruszał. Wydawał się nieco ciemniejszy pod względem karnacji, niż przeciętny Anglik, co niewątpliwie było wynikiem wieloletniego przebywania blisko zwrotników. Kilka miejsc, długich oraz wąskich, na torsie jednak wyróżniało się swoją przytłumioną bielą, wyraźnie odcinającą od bardziej śniadej reszty. Zresztą podobnie na ramionach, gdzie po prawej stronie wyraźniej jaśniały dwa jasne, niewielkie placki na wysokości bicepsu, zaś na lewym barku bezkształtna plama wielkości mniej więcej orzecha. Była to blizna sprzed lat, podobnie jak te na torsie, podczas gdy owe plamki na lewej ręce musiały pochodzić ze stosunkowo niedawna. Teraz mężczyzna szedł ociekając wodą ku obozowi, acz w miarę zbliżania się, tropikalna temperatura powoli osuszała jego skórę.
- Witam ponownie szanowne podróżniczki – uśmiechnął się do dziewczyn, rzucając obok niesiony w ręku t-shirt. - I jak, udało się znaleźć wodę? - spytał z nadzieją spoglądając to na Karen, to na Nicę. - Jeśli nie, kawiarnia „Pod palmą” zaprasza na mleczko kokosowe. Jako barman, biorę się do przyrządzania napitku – spróbował zażartować, żeby je ewentualnie podnieść na duchu. Ale czekał, jak zresztą chyba cały obóz, żeby odpowiedziały: “Tak, znalazłyśmy cudowną, źródlaną kaskadę”. Choć gdyby znalazły, pewnie zawiadomiłyby natychmiast radosnymi okrzykami, tymczasem stały spokojnie.
To zdecydowanie musiało wyglądać zabawnie, gdy obie Karen i Nica wpatrywały się w kierunku zbliżającego Terry’ego z nieodgadnionymi myślami. Karen nie mogła zaprzeczyć, że mężczyzna zapewnił im, miała nadzieję niecelowo, pokaz godny niezłego ladykillera. Nie było jeszcze dość gorąco? Skarciła się mentalnie. Za komentowanie widoków do samej siebie, ale nie mogła nic na to poradzić, miała bardzo dobre oko do wyłapywania inspiracji, a tu się nawet nie musiała starać… Gdy się zbliżył zmrużyła na moment oczy, przebiegając szybko wzrokiem po bliznach, które go zdobiły. Kim on u licha był? Żeby jednak nie wyszło na jaw, skąd to milczenie z jej strony, zerwała kilka daktyli i natychmiast jednym zajęła usta.
Dominica uniosła brew na widok Terry’ego. Ale myśli pozostawiła tylko dla siebie. Nie znała go i nie czuła automatycznej sympatii, jednak to ją nie dziwiło - nikogo i nigdy nie obdarzała od razu ani szacunkiem, ani aprobatą, nie mówiąc już o sympatii. Tym niemniej prezentował się… apetycznie.
- Dzięki. Że ich pochowaliście - zaczęła, bo uważała, że za taki akt na pewno owa wdzięczność im się należała. - Przyniosłyśmy daktyle - wskazała przy tym na zgromadzone w cieniu kupki owoców. - Jednak to nasze jedyne osiągnięcie niestety.
Czyli kompletnie nic. Tak jak przypuszczał. Pokiwał smętnie głową na słowa dziewczyny.
- Wiesz, Nico – spojrzał na nią pół-pytająco, nie wiedząc czy dobrze zapamiętał imię – tamtymi trzeba było zająć się. Nie potrzeba dziękować – zaciął się trochę. Wydawała się zawiedziona brakiem odkrycia wody, chyba że źle odczytał body language. Dlatego uśmiechnął się ponownie próbując jej dodać otuchy. Akurat uśmiechy wychodziły mu całkiem nieźle oraz naprawdę niosły ze sobą jakieś pozytywne ciepło. - Lepsze daktyle, niż ich brak. Dołożymy je do naszego menu. Także ruszyłem w las i znalazłem kompletne zero – przyznał się do swojej porażki Terry. - No nic, może parka zakochanych coś odkryje, jak nie będziemy musieli ruszać. Tymczasem zapraszam na picie. Normalnie puszka mleczka kokosowego kosztuje półtorej funta. Tutaj mamy gratis.
- To nie mleczko kokosowe… - szepnęła do siebie Ilham przymykając oczy, chcąc przełknąć narastającą w sobie irytację. W zasadzie, nie wiedziała nawet dlaczego zaczęła ją odczuwać.
Rozbujawszy lekko ciało, oplotła ramionami, podciągnięte pod brodę kolana. Było jej piekielnie gorąco i duszno. Flanelowa piżama zdecydowanie nie nadawała się na podwójne tropiki, jakie prezentowała im natura, a powoli rosnąca złość, niczym chochlik dorzucała drwa do i tak buchającego w niej ognia.

Ponownie zagrała wielka maczuga, zaś potem w ruch poszły kamienie. Rzeczywiście trochę wprawy nabrał i teraz odpowiednia obróbka owoców szła mu już dość sprawnie. Po chwili odpowiednio nacięty owoc był już gotowy do spożycia. Podał go, potem zabierając się za kolejny dla Karen. Trzeci planował wreszcie dla siebie.
- Jak ktoś chce jeszcze, niech powie – oznajmił głośno. Może Iranka miałaby ochotę, albo Monika. Przypuszczał, że stojąca obok niej Ilham powtórzy głuchoniemej pytanie. - A właściwie co widziałyście na wyprawie do lasu? - spytał obtłukując owoce.
Karen podziękowała mu za kokosa. W międzyczasie spożyła już daktyle. Przyjrzała się trzymanemu owocowi. Jeszcze nie zdarzyło jej się zaspokajać pragnienia w takiej formie, a więc raz kozie śmierć, zaczęła pić. Gdy Terry zapytał o ich wyprawę, odjęła usta od kokosa, oblizując je lekko
- Dużo dość nietypowej roślinności. Idąc prosto w tamtą stronę… - wskazała kierunek kciukiem przez ramię
- … można dojść do terenu porośniętego kwitnącymi paprociami. Odbiłyśmy trochę w prawo, bo z tego co zapamiętałam, w tamtym kierunku wcześniej siedziały ptaki, nim Dafne je przepłoszyła. Znalazłyśmy sporo drzew z daktylami. Chciałyśmy pójść dalej, ale przedzieranie się przez dżunglę na boso byłoby zbyt problematyczne. Nie mam do tego dobrych butów, więc zawróciłyśmy. - zdała mu raport rudowłosa i powróciła do picia. Może wiele to na gorąco nie pomagało, ale zdecydowanie przyniosło ulgę na pragnienie. Pot powoli ściekał jej po skroni.
W między czasie wszyscy usłyszeli charakterystyczny głos Dafne, która nawoływała Dominikę. Wołana dziewczyna po chwili zastanowienia, bez słowa ruszyła w stronę, skąd ów głos dobiegał.
Niektórzy mogli zwrócić uwagę na to, że czający się w pobliżu i zbierający gałązki ksiądz również usłyszał wołanie i ruszył w tym kierunku skąd dochodziło wołanie.

sunellica 13-10-2016 17:08

Dzień I - Ekipa [bez Dafne i Axela] - pogaduszki w bazie wypadowej cz. 2
 
Iranka bujała się w przód i w tył, z głową spoczywającą na kolanach. Przez zamknięte oczy wyglądała, jakby samą siebie układała do snu.
- Ja… chętnie bym zjadła kokosa… takiego chrupkiego… - muzułmanka przerwała milczenie, lekko rozmarzonym lecz mocno zmęczonym głosem. - Z czekoladą… na spodeczku z zastawy mojej babci. - cień uśmiechu przebiegł po jej spoconej twarzy, a powieki uchyliły się by oczy mogły spojrzeć na Terrego. - Albo lepiej… ciepłe naleśniki ze świeżego miąższu kokosowego… posypane cukrem pudrem i bitą śmietaną.
- Wobec tego brakuje panience jedynie czekolady, spodeczka bitej śmietany, pudru oraz babci – mruknął cichutko Terry jedynie do samego siebie. Inni właściwie mogli usłyszeć wyłącznie kompletnie nieokreślony, cichy odgłos pomruku pod jego nosem. Nie chciał tego mówić na głos, bowiem irańska dziewczyna była pewnie przestraszona, chyba nawet bardziej od innych. Dla niej zapewne nawet zachód, czyli cywilizowany świat, był terra incognita, zaś wyspa bezludna, no cóż … Dlatego odrzekł głośno.
- Niestety, na tą chwilę posiadamy w menu jedynie kawałki kokosa oraz daktyle, które Karen oraz Nica zdobyły na wyprawie. Rozbudowa menu naszego lokalu odbędzie się wraz ze zdobywaniem potrzebnych rzeczy. Musimy bowiem po prostu doczekać do przybycia pomocy lub spotkania jakiejkolwiek cywilizacji. Wtedy będziemy się raczyć, czym tylko zechcemy – usiłował pocieszyć ją, choć zdawał sobie sprawę, że ludzka pomoc nie dociera na planety mające dwa słońca, zaś cywilizacje napotkane, jeśli takową spotkają, mogą być zarówno dobrze nastawione, jak również dosyć średnio przyjaźnie. Póki co, po prostu rozwalał kokosowe owoce.
Ilham ściągnęła na chwilę brwi. Było w tym ruchu cień pobłażliwości i jakby rozczarowania.
- W tym momencie powinieneś powiedzieć o czym ty marzysz… - odparła kwaśno, prostując się, by sprawdzić jak kompres na czole Moniki, który zdecydowanie wymagał ponownego zmoczenia, przy okazji pytając się w formie gestów, czy ma ochotę na coś do jedzenia lub picia.
Monika jak zwykle uśmiechnęła się przyjaźnie, gdy otworzyła oczy i zobaczyła znów koło siebie Ilham. Poprawy nie było widać, ale dziewczyna zdecydowanie trzymała się i trzyma pogodny, przyjazny nastrój.
[title]Czy mogłabym jakiś owoców Karen i Dominika?[title]
Iranka przytaknęła, zbierając chustę z głowy dziewczyny z zamiarem jej zmoczenia. Wstając, przeciągnęła się lekko odlepiając od pleców materiał bluzki. Wybrawszy z urwanej gałązki najładniejsze i najdorodniejsze trzy daktyle, wręczyła je Monice, ruszając do wody przez nasłoneczniony pas plaży.
Gorący piasek parzył ją w stopy i choć na początku udawało jej się wytrzymać bijący od niego żar, tak pod koniec trasy niczym zając wkicała wprost w objęcia letniej toni brzegu. Zanurzając się po szyję w wodzie i chwilę w nim siedząc by się schłodzić.
Karen obserwowała wyprawę Ilham, a potem patrzyła jak ta zanurza się w wodzie z odrobiną zazdrości błyszczącą w jej szarych, nieco niebieskawych oczach. Tak, to było przyjemne, tak się schłodzić. Ale to może za chwilę, jak słońca się przechylą dalej, a nie teraz gdy smażą tak nieprzyzwoicie…

Powrót był jednak konieczny i nieunikniony, jeśli nie chciała dostać udaru i by krewetki nie wpadły na pomysł przeniesienia jej kawałek po kawałeczku w inne miejsce. Szybkim truchtem wróciła, wyraźnie orzeźwiona w cień, na miejsce obok towarzyszki, ocierając jej twarz chłodną dłonią.
W międzyczasie, okazało się, że wróciła ostatnia dwójka rozbitków, ale z niewiadomych przyczyn kitrała się w lesie wywołując do siebie pojedynczych ludzi.
Karen zerknęła w stronę, skąd dochodził melodyjny głos Dafne, wołający Nicę. Uniosła brwi. Czemu nie przyszli bliżej, tylko kryli się wśród drzew?
- Ciekawe o co chodzi… - mruknęła pisarka, patrząc na ruszającą Dominicę i księdza. Terry tymczasem wzruszył ramionami dalej zajmując się obrabianiem kokosów.
- Nie mam pojęcia - odparł rudowłosej dziewczynie. - Lepiej poznałaś Dominicę podczas wspólnej wyprawy. Może wspomniała, co łączy ją właśnie z parką zakochanych… - Odpowiedział Karen, ale zignorował wcześniejsze słowa Ilham na temat marzeń. Widocznie nie przepadał za dzieleniem się swoimi myślami dotyczącymi marzeń. Może też po prostu był skryty, lub wstydliwy nieco, albo czułby się skrępowany okazując taką marzycielską,nie archetypicznie męską twarz przed nieznajomą przecież jeszcze osobą? Później, któż wie. Dobrze, że tamci wreszcie wrócili, skoro zaś chcą robić jakieś dziwne podchody oraz narady na osobności, cóż, ich sprawa. Nikt nikogo nie zmusza do trzymania się razem. Jednak chyba to także oznacza, że nie znaleźli wody. Przecież sobie zdają sprawę, jak ważna by to była informacja dla wszystkich tutaj.

Niech se robią co chcą… byleby dali spokój Ilham.
 Chyba jesteśmy w komplecie, słyszałam jak wrócili ostatni.


Iranka napisała na piasku, krótką informację, układając kompres na głowie Moniki, której koniecznie przydałaby się drzemka.
Monika jak zwykle uśmiechnęła się, szczęśliwa że Ilham podzieliła się z nią informacjami. Daktyle które dostała, były już zjedzone. Teraz dziewczyna zaczęła pośpiesznie pisać co jakiś czas tylko przerywając i zerkając, czy Iranka czyta. Gdy nie było już miejsca na kolejny napis, zmazywała poprzedni po upewnieniu się, że może.
 Ja nie wiem, ja powinnam. Czy ty możesz powiedzieć innym, kiedy oni będą myśleli o przyszłości, to co ja myślę? Dla mnie?

Kobieta nie do końca wiedziała o co dokładnie chodziło jej rozmówczyni. Co powinna Monika wiedzieć? A może to był błąd w komunikacji? Skonsternowana Ilham poklepała ją pokrzepiająco w ramię i wygładziła piasek.
 Jeśli będą chcieli mnie słuchać. Przez moją wiarę ludzie tak łatwo mnie nie lubią.

Niema rozmówczyni tak szybko jak pozwalała jej choroba wygładziła piasek, by odpisać:
 Ja nie wierzę, że ktoś nie lubi bo wiara. To jest smutne. Tak jak ktoś nie lubi bo, ktoś inny nie słyszy.

Karen chwilę była zawieszona na obserwowaniu kierunku, gdzie ukrywali się zakochani, a potem zerknęła na Terry’ego, aż na końcu zwróciła wzrok na Ilham i Monikę. Uśmiechnęła się widząc, jak sobie machają rączkami i skrobią paluszkami po piasku
- Widzę, że panie się dogadują i ostro chatują… - oznajmiła ku swemu lekkiemu rozbawieniu na głos.

 Da się przyzwyczaić. Co chciałaś przekazać?

Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło, jakby podobne sytuacje często ją spotykały i po prostu do nich przywykła, nic sobie z nich nie robiąc.
- Każdy człowiek potrzebuje kogoś z kim mógłby porozmawiać… - odparła na głos kosząc kobietę krótkim spojrzeniem, nie będąc pewnym czy kobieta właśnie nie drwi z głuchoniemej.
Karen zerknęła na Ilham i uniosła dłonie w geście poddania
- Spokojnie, nie strzelaj. Cieszę się, że rozmawiacie. Jak z nią? Polepszyło się? - Rudowłosa nie miała żadnych złych zamiarów. Po prostu specyficzne poczucie humoru w obecnej sytuacji. Najwyraźniej niektórzy nie pojmowali, albo byli po prostu zbyt spięci. Czasem się przeklinała za swoje pomysły i gadaninę.
Monika od razu zaczęła odpisywać, zupełnie nie zwracając uwagi na Karen, której przecież i tak nie słyszała.
 Ja myślę, że my powinniśmy uczynić wielki napis na plaży. Taki jak pomocy czy SOS. Ja wiem, to jest inne miejsce, ale my nie wiemy co to za miejsce. Może gdy my spać na plaży na świat być jakaś katastrofa i te dwa słońca… Wielki napis nie będzie szkodził, jeśli może pomóc czemuś jak samolot. Jak ty myślisz?

W trakcie pisania Moniki rysy Ilham złagodniały, a ton głosu stał się miększy i przepraszający.
- Przepraszam, nie chciałam… po prostu będąc w Anglii przeszłam dość brutalny i przyśpieszony kurs dorastania… - To była prawda, muzułmanka nie raz i nie dwa razy dostała po tyłku tylko i wyłącznie dlatego, iż była takiego a nie innego wyznania, czy ubierała się inaczej niż inni. Czekając na odpowiedź, zastanowiła się nad pomysłem Moniki i… musiała stwierdzić, że to był bardzo dobry plan, plus nawet jeśli napis nie miałby przynieść żadnych skutków, zrobienie go nic nie kosztowało, a mogło przynieść chwilową ulgę w zajęciu.
 Super robota! :) Nawet jak nie będą chcieli mnie słuchać, sama go zrobię z kokosów!

 Bardzo bym chciała Ci pomóc...
- zaczęła odpisywać Monika, robiąc przy tym smutną minę -
 ale ja nie dam rady.

 Nie martw się, wyzdrowiejesz.
Ilham klepnęła Polkę w dłoń, dodając i sobie i jej otuchy. Dziewczyna zaś odpowiedziała jej na to uśmiechem. Opadła po tym znów na sweterek Karen układając się w miarę wygodnie i obserwując jeszcze czy Ilham nie chce czegoś dopisać… a może po prostu obserwując Ilham.
Karen przyglądała się dalej Ilham
- Nie szkodzi, w końcu mogłam zabrzmieć na kpiącą. Hmm… To jak z nią? - nie dopytywała o czym piszą, miała dość uprzejmości, by nigdy nie pytać o takie rzeczy, w końcu to tak jakby zaglądać komuś w telefon, gdy pisze smsa. A przynajmniej tak uważała rudowłosa.
- Nie wiem… - odparła szczerze pielęgniarka. - Gorączka i osłabienie nie ustępuje. Wprawdzie nie ma żadnych obrażeń ale brak płynów i gorąc otoczenia nie wpływa dobrze na jej stan. - dziewczyna pogładziła leżącą obok niemal matczynym gestem. - Potrzeba jej wody… i snu, i lodów. - ostatnie słowa prawdopodobnie miały być żartem, lecz najwyraźniej podłamały mówiącą, bo zabrzmiały cicho i potępieńczo.
Karen zrobiła zdecydowanie zmartwioną minę. Spojrzała w górę, na niebo prześwitujące między liśćmi palm
- W takim razie trzeba będzie ponownie zrobić wypad w głąb lądu. Chętnie pójdę, tylko muszę skołować jakieś lepsze buty… - zawiesiła się. Tak, temat wody pitnej mocno ją martwił. Wszyscy jej potrzebowali, Monika w szczególności. Przez chwilę determinacja błysnęła na obliczu pisarki. Ale złagodniała, słysząc wstawkę o lodach
- No, o ile nie znajdziemy tu gdzieś kurortu z lodówką, to będziemy się musieli obejść bez takich rarytasów. - uśmiechnęła się pocieszająco.
- Pewnie tak. - odparła z nutką rozbawienia. - Marna tu ekipa hotelowa… no i samo zaopatrzenie. Tylko… - jej głos spowarzniał, a mina ponownie spochmurniała. - ...samo znalezienie wody nie rozwiązuje problemu. Jesteśmy… jesteśmy… eee… nasze organizmy nie są przystosowane do tutejszej flory bakteryjnej… wypicie nieprzegotowanej wody grozi nam chorobliwą biegunką, która doprowadzi w tych warunkach do szybkiego odwodnienia i śmierci… Kokosy są hermetyczne do czasu ich otwarcia… nic nam od nich nie grozi ale strumyk lub co gorsza stojąca woda jak jezioro… - Ilham pokręciła głową w zrezygnowaniu.
 Jaki masz rozmiar stopy?

Ilham napisała do Moniki, gdy Karen poskarżyła się na brak obuwia. Z tego co się orientowała kilkoro z nich miało na sobie buty… choćby nawet jeden.
“Jak za czasów wojny… chodliwy towar.” pomyślała rozbawiona, oglądając wiązane i solidne sandały na stopach Polki i zastanawiając się jak długo wytrzymają.
 38

Odpisała Monika, podając chyba jeden z najpopularniejszych numerów butów.
 Jeśli ktoś potrzebuje nie mam problemu. Ja i tak leżę.

Dopisała jeszcze Polka.
- Monika pożyczy ci sandały jeśli nosisz 38. - dodała po chwili Il.
Karen kiwnęła głową na słowa Ilham.
- Dlatego właśnie trzeba będzie ją przegotować… Tylko trzeba będzie pomyśleć w czym, chociaż kokosy do tego też się nadadzą… - odpowiedziała. A przy rozmowie o butach, rozpromieniła się nieco
- Tak się składa, że akurat mam 38… Gdybym wiedziała, że skończymy w takiej sytuacji, chodziłabym po promie w trampkach, nie w butach na obcasie… - Skinęła na buty stojące koło palmy niedaleko Moniki…
Ilham naskrobała na piasku wskazując Monice Karen.
 To Karen, pożyczyłaby od ciebie buty by poszukać wody w lesie, dobrze?

- Też bym się lepiej przygotowała na takie atrakcje… - odpowiedziała pocieszająco, ponownie odklejając sobie koszulę od pleców.
Monika mozolnie zaczęła się znów podnosić do pozycji siedzącej. Odłożyła na moment okład z czoła na swoje kolano. Po tym zaś z lekkim trudem zaczęła rozsupływać swoje sandały. Mimo że wyglądała źle, pochłonięta chorobą, nawet teraz, gdy ta prosta czynność sprawiała jej problemy, dobry duch jej nie opuszczał. Ilham automatycznie pomogła jej przy rozwiązywaniu butów, uśmiechając się pokrzepiająco.

Kelly 13-10-2016 17:13

Tymczasem Terry nie wtrącał się do rozmów kobiet. Przygotował dla siebie kokosa i sam wreszcie wypił porcję wspaniałego płynu. Właściwie wcale mu nie smakował, ale biorąc pod uwagę warunki, był genialnie świetny. Niech szlag trafi. Potem rozłupał kolejny. Na wszelki wypadek, ale właściwie skończyło się na tym, że ponownie sam go wypił. Nikt inny nie zdradzał jakiejkolwiek chęci, albo raczej, nikt mu nie powiedział, ze ma ochotę na napitek, pomimo takiego skwaru. Wszyscy zajęci byli sobą w dwóch wielkich, jak na ich rozbitkowy zespół, grupach. Poza nim. Skoro tak, mógł się zająć swoją podstawową potrzebą, czyli butem. Jego pomysł był stosunkowo prosty i pomógł mu przy nim kamień, używany wcześniej do rozbijania kokosów. Podstawą był obcięty odpowiednio kawałek liścia palmy kokosowej. Kilka cienkich warstw nałożonych na siebie tworzyło w rezultacie całkiem sensowną podeszwę. Twardą, jednocześnie elastyczną. Od przodu oraz od tyłu wzmocnił ją dziecięcymi czapeczkami znalezionymi, związanymi na boku sznurkami, żeby ich załamania nie ocierały stopy.Jedne dziecięce body przerobił na sznurki, po prostu rozcinając kamieniem wzdłuż szwów. Odpowiednio podpinając, łącząc, wiążąc, wyszło mu coś w rodzaju sandała wiązanego sznurkami na łydce. Oficer oddziału, gdzie służył, byłby dumny. Jak zwykle przy pracy pomagał mu wiersz. Nie wiadomo dlaczego, ale kiedy coś cicho deklamował, łatwiej było mu się skoncentrować.

O dziewczyno, twoje włosy,
Cudne są, jak pereł stosy.
Równie dla mnie drogocenne,
Miękkie tak i tak przyjemne.
Długie, lekko falujące,
Niczym gwiazdy nocą lśniące.
Jesteś mądra i odważna.
Czuję, jesteś dla mnie ważna,
Silna, słodka i urocza.
Jasne iskry w twoich oczach
Sprawiają, że zamiast zerem,
Pragnę stać się bohaterem
Na tej wyspie wśród kokosów
Obok twoich pięknych włosów.


Karen widząc jak Monika próbuje się podnieść i zaczyna sama ściągać sandały, aż poczuła się winna, że już o tym wspomniała. Podeszła do niej w trzech szybkich krokach i przykucnęła, podpierając ją delikatnie dłonią, by nie zachwiała się, skoro już heroicznie chciała oddać jej te buty. Pomogła jej w tym, jeśli nadal sprawiało jej to problem, uśmiechając się do niej opiekuńczo.
- Dziękuję. - powiedziała do niej powoli, gdy Monika podniosła po całym procesie wzrok. Karen usiadła zaraz na piasku i podciągnęła swoje zwiewne, czarne spodnie do wysokości kolan by łatwo założyć sznurowane sandały, a potem pozwoliła spodniom zsunąć się i zasłonić wiązania, kiedy się podniosła.
- Jak trochę temperatura opadnie będzie można znów wybrać się do dżungli… - oznajmiła rozglądając się. Otarła ponownie pot z czoła. Zerknęła na poczynania Terry’ego z produkcją robinsonowego buta. Podeszła do niego
- Masz może jeszcze jakiś wolny sznurek? - zapytała uprzejmie.
- Za minutę - odparł. Widocznie zauważyła, jak wspaniale sobie poradził, choć pewnie dla osoby z zewnątrz taki but to kupa śmiechu. Ta minuta potrzebna była mu, ażeby rozprawić się z kolejnymi ciuszkami dziecinnymi. Kolejne body poszło na przemiał, ale sznurki, lub raczej wstążeczki były równie dobre, jak te jego przed chwilą.
- Proszę. Przykro mi, że lepszych nie potrafię wykombinować, ale cóż, lepiej takie niż inne. Zaś do lasu, tak jak mówiłaś przed chwilą, musimy iść. Bowiem jakby nie było, bez wody oraz normalnego jedzenia na dłuższą metę leżymy i kwiczymy. Przy okazji - zmienił temat. - Skądś kojarzę twoje nazwisko. Pracujesz może jako pogodynka w Scottish News? - zaryzykował próbę. Nie chciał wyjść na wścibskiego oraz przypuszczał, że to może wyglądać na tanią próbę podrywu. Jednak słowo humoru, naprawdę gdzieś zetknął się z jej nazwiskiem. Ale gdzie? Telewizję oglądał wprawdzie rzadko, ale jakoś tak mu się właśnie pokojarzyło jakoś.
Karen czekała więc, aż mężczyzna ‘wyprodukuje’ dla niej sznurek. Kiedy skończył i przyniósł jej materiał kiwnęła głową.
- Dziękuję - odpowiedziała, przyjęła go i zaraz przesunęła po szyi. Zagarnęła w górę, tym samym zbierając grzywę włosów i ściskając je mocno w koński ogon. Potrzebowała ochłodzić kark, a to zdecydowanie pomoże. Zaplątała i zawiązała porządnie wstęgę materiału i westchnęła jakby to przyniosło jej sporo ulgi. Potarła kark, a zapytana o bycie pogodynką, uśmiechnęła się tylko, wyraźnie rozbawiona takim podejrzeniem. Nooo tego jeszcze nie słyszała!
- Jestem pisarką, nie pogodynką… Stąd możesz mnie kojarzyć. - odrobinę rozjaśniła wiedzę Tery’ego, a kąciki jej ust drżały, jakby powstrzymywała się od zaśmiania.
- Pisarką - widać było zaskoczenie na jego twarzy, ale chwilę potem wrócił uśmiech. Terry bowiem ogólnie lubił się uśmiechać, choć przyznać trzeba, że ani jego praca poprzednia, ani pobyt na wyspie do uśmiechu nie skłaniały. Chyba, że ze względu na urodę dziewcząt, no ale chyba one także wolałby miłe spotkanie na normalnej plaży typu Waikiki lub Copacabana, a nie wewnątrz takiego dziwacznego uniwersum. - Znaczy, Karen, co piszesz? - postanowił podrążyć temat. - Gazety, podręczniki, książki, komiksy, może jakieś artykuły i opowiadania do magazynów? - próbował dalej zgadywać. Rzeczywiście, to całkiem było możliwe, że dojrzał jej nazwisko pod jakimś artykułem prasowym. - Jeśli nie chcesz mówić, to także spoko. Po prostu spytałem bez złej intencji. - Może było to nieco dziwne zastrzeżenie, ale tam, gdzie żył, często nie zadawało się pytań przy obcych.
Karen machnęła dłonią
- Nie, to nic. Piszę książki, thrillery konkretnie. Teraz dość popularne na wyspach i w Niemczech - odpowiedziała mu swobodnie. W zasadzie nie pamiętała już czemu wcześniej denerwowała się mówieniem o tym. Tutaj ta wiedza i tak na niewiele się zda.
- A ty, czym się zajmowałeś nim tu trafiliśmy? - zapytała wyraźnie zaciekawiona. Temat podróży do dżungli na razie pozostawiła nieruszony. I tak trzeba będzie poczekać i ustalić plan z resztą.
Spojrzał na nią ciepło. Nie był typem dzielącym się swoimi myślami, tymi najskrytszymi przynajmniej, ale przecież tutaj po prostu miło sobie rozmawiali, niczym para kumpli. Szkoda, że nie możemy pójść na zimne piwo, pomyślał.
- Pracowałem na stacji benzynowej – wyjaśnił, jaką pełnił profesję przed dostaniem się tutaj. - Jeśli parkowałaś w miasteczku, skąd odpływał prom, może nawet nalewałem kiedyś ci benzyny do baku – przerwał na chwilkę, jakby zastanawiając się, czy kontynuować. - Wcześniej byłem zawodowym żołnierzem. Irak, Afganistan, takie tam. – Machnął ręką, jakby odpędzając muchę, na znak, że to nic specjalnie ciekawego. - Jak wielu innych. A ty, jakie powieści napisałaś? Naprawdę skądś pamiętam twoje nazwisko. Może czytałem coś? - spytał rudą pisarkę, której włosy lekko muskała morska bryza nieco unosząc je oraz czyniąc drobny nieład.
‘Mhm… Tak się spodziewam, że skoro kojarzysz, to mogłeś czytać… Zawodowy żołnierz, ciekawie…’ - pomyślała.
- Nie jestem pewna, ale tankowałam, więc cóż. Możliwe. - odpowiedziała w temacie stacji paliw. Zapytana o tytuły, chwilę milczała, po czym złapała poderwany kosmyk, który smagnął ją niesfornie w twarz
- Napisałam ‘Kota Czarownicy’, ‘Dwa Lustra’, ‘Czarny Lotos’ i ‘Skrzydła Anioła’. - odpowiedziała bez zająknięcia. W końcu kto jak kto, ale ona tych tytułów nigdy nie zapomni. No chyba, ze napisze kiedyś dużo więcej książek
- I od czasu do czasu piszę wiersze, albo recenzje. Odkąd zrobił się szum wokół moich książek. - dodała, no bo w sumie to też było coś, czym mogła się pochwalić, choć nie robiła tego jeszcze zbyt często. Spróbowała po raz kolejny wetknąć kosmyk włosów za ucho.
Faktycznie słynna Karen Lane! Teraz dopiero pokojarzył. Na okładce z tyłu książki, którą czytał, redaktorzy prowadzący serię określali ją jako wybitnie utalentowaną, młodą pisarkę, która potrafi kreślić nieprawdopodobnie zawiłe scenariusze oraz prowadzić je tak, że wszystkie szalenie splątane wątki idealnie łączą się w punkcie kulminacyjnym powieści. Nawet było zdjęcie Lane. Niewielkie, ale teraz dopiero przypomniał sobie, iż długo wpatrywał się w pełną urody dziewczynę, potrafiącą tak działać na wyobraźnię czytelnika. Niczym uderzeniowa dawka whisky na pusty żołądek. Mocno, czasem obscenicznie, wulgarnie, wyzywająco oraz szalenie, przedstawiając sceny, które wręcz wykręcały umysł, niczym wyżymaczka wyprane ubrania.
- Pamiętam jasne! Tak Karen, oczywiście, czytałem. Dopiero kiedy wymieniłaś tytuły, przypomniałem sobie. Tylko jedną spośród tych, co podałaś, ale wypożyczyłem ją niedawno dopiero z miejskiej biblioteki. Nosiła tytuł „Skrzydła anioła”. Masz niesamowite umiejętności, zaś kreślone sceny jakby stały przede mną. Ponadto potrafisz oddać prawdziwość scen, także tych nieludzkich. Bardzo realistyczne są oraz bardzo prawdziwe. Myśli ludzi, którzy uczestniczą w nich bezpośrednio właśnie, uczucia … - zatrzymał się na chwilę. - Bardzo prawdziwie – potwierdził. - Jesteś sławną osobą, piękną kobietą i jesteś przy tym równą babką. Rzadkie połączenie – przyznał. - Wśród facetów także - dodał ponadto.
Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu z niesamowitą fascynacją wymalowaną na jej twarzy. Była tak wyraźna, że nie dało się jej pomylić z żadnym innym wyrazem. Pojawiły się pytania. Czemu akurat ta książka? Czy czytał opisy innych? Co mu się najbardziej spodobało? Czy coś mu się nie podobało? Z kobietami często rozmawiała o swoich dziełach, o tym zwłaszcza, panie krytyk zabijały się o rozmowy z nią. Zdarzyło jej się jednak usłyszeć kilka nieprzychylnych opinii ze strony mężczyzn, na temat tego konkretnego dzieła, a tu proszę. Musiała rozbić się promem i wylądować w jakimś miejscu poza rzeczywistością, żeby usłyszeć pochwałę za ten tytuł z ust faceta. Ciekawe! A na dalszy zasyp komplementów, uśmiechnęła się lekko, mrużąc przy tym oczy
- Dziękuję. Cieszę się, że doceniłeś realizm w moim utworze… I dziękuję za komplementy. - Nie była nieśmiała, lubiła komplementy i nie bała się czegoś na ten temat powiedzieć.

Leoncoeur 14-10-2016 10:46

Dzień I - Axel, Dafne, Dominica i Alex: Nagie powroty, srogie pokusy
 


- Dominika! Dominika! Dominika! - Dafne zaczęła wołać imię dziewczyny, gdy tylko wraz z Axelem znaleźli się w odpowiedniej odległości od miejsca, w którym mieli spotkać się z resztą rozbitków. Dlaczego wołała akurat Dominikę? Tego nie wyjaśniła nawet towarzyszowi. Zresztą, to Dominikę wraz z Ilham spotkali jako pierwsze, a Ilham była ciupkę… cóż, inna, dziwna?
- Dominika! - piękny głos zabrzmiał po raz kolejny nawołując rzeczoną dziewczynę.
Wołana usłyszała w końcu. Na początku zignorowała to, ale po kilku kolejnych ni to syknięciach, ni krzykach, zostawiła pozostałych i zbliżyła się do skraju dżungli. Krążący w pobliżu prowizorycznego obozowiska i zbierający materiał na krzyże na groby Aleksander oceniał znalezione kawałki drewna sceptycznym wzrokiem. Również usłyszał wołanie i będąc dość blisko z zaciekawieniem zaczął zbliżać się do jego źródła.
- Ups… - mruknęła cicho rudowłosa, widząc że jej wołanie wywołało księdza. Dopiero po nim ujrzała oblicze wołanej dziewczyny. - Dominika? Chodź bliżej - powiedziała znacznie już ciszej. Przynajmniej tak można było sądzić z charakterystycznego głosu, bowiem samej mówiącej nie było widać.
- Bliżej, to znaczy gdzie? - zaczęła ostrożnie szatynka, podchodząc bliżej ściany lasu i wchodząc w jego linię.

Widok ją… co najmniej zaskoczył, bowiem stanęła jak wryta, lustrując wzrokiem nagie postacie okrywające się liśćmi. Nieco bardziej widoczna była ruda, ale i w przypadku Axela widać było, że odzienie tej dwójki jest dość... nietypowe, w przypadku Dafne prócz liścia składało się jedynie z jej medalionu.
- Bliżej, czyli tutaj - odparł Axel.
Ksiądz wyszedł bliżej dostrzegając w końcu 'Adama i Ewę'. Stanął zaskoczony i przez chwilę tylko patrzył. Siłą instynktu jego wzrok skupiał się zdecydowanie bardziej na Dafne.
- Alex? - Lacroix rzucił do księdza .- Jeśli możesz się poświęcić, to zostaw nas samych. Potem ci wszystko wyjaśnię.
- Na chwałę Pana, co wam się stało? - duchowny wydukał w końcu nie stosując się do prośby.
„Pan, mam nadzieję, nie miał z tym nic wspólnego” - pomyślał Axel.
- Proszę księdza - zaczęła uprzejmym tonem dziewczyna, która wciąż chowała się za palmą, i wielkim liściem okrywając nagie ciało na tyle na ile mogła, jednak bez większej krępacji czy rumieńców - ksiądz wybaczy, ale to nie jest odpowiednia chwila na długie opowieści. - Posłała nawet w jego stronę bardzo delikatny uśmiech, wzrok kierując na Dominikę.
- Czy mogłabyś przynieść nam cokolwiek do okrycia? Odpowiednie chusty, czy koce powinny znaleźć się w czarnej walizce, którą znaleźliśmy za skałami.
- I marynarkę, nawet jeśli nie do końca podeschła - dodał Axel. - Chyba że ksiądz zechce się podzielić z potrzebującymi swoim odzieniem. Bo zapewne po to ksiądz tu przyszedł, prawda? By nieść pomoc potrzebującym?
„Kto jak kto, ale ksiądz powinien okazać trochę rozsądku i ogłady” - pomyślał, posyłając Alexowi dość szczery uśmiech. Ten jednak jakby ledwo go słyszał i niezbyt zerkał w jego stronę by to zarejestrować. Zachowywał się dokładnie tak jak zachowują się zwykle mężczyźni, gdy uśmiecha się do nich naga, ledwo okryta liściem, prześliczna dziewczyna. Koloratka nie działała tu teraz jak kubeł zimnej wody. Nawet nie jak szklanka. Zresztą może i mimo to odstąpiłby, szanując negliż kobiety… gdyby nie to co zobaczył w jej oczach. I w wyrazie twarzy gdy patrzyła na niego z tym delikatnym uśmiechem.
Alex prawie nigdy nie mylił się w ocenie ludzkich emocji.
- Coś się znajd… - urwał i rzucił zdziwionym spojrzeniem na Axela, na bardzo krótką chwilę. - Podzielić się sutanną? - Jego myśli musiały błądzić gdzieś, jakby sens słów Lacroixa ciężko do niego docierał. Myśli odbiegające zdecydowanie od ślubów jakie niegdyś uczynił.



Dafne utkwiła spojrzenie w Dominice, która miała być ich ratunkiem. Księdza, co prawda nie ignorowała, ale wyraźnie się nim nie przejmowała.
- To jak? - zapytała Dominikę.
Axel już chciał się przesunąć tak, by stanąć między Dafne a Aleksem (który według Axela wyglądał, jakby zobaczył anioła, a nie półnagą, przyodzianą w liście kobietę, na którą, jako ksiądz, gapić się nie powinien), ale powstrzymał się. Nie był pewien reakcji Dominiki, jako że on sam też nie należał do osób odpowiednio ubranych. No i nie bardzo wiedział, czy z kolei Dafne nie zrobiłaby czegoś nietypowego. Wydawało się, że spojrzenia, jakimi obrzucał ją Alex, nie robiły na niej wrażenia, więc lepiej było się nie wtrącać.

- Kyyysz, kyysz, pójdzie ksiądz sobie - wkroczyła do akcji Dominica, odwracając się w kierunku Alexa i machając na niego rękami. - Historia na pewno fascynująca, usłyszymy ją wszyscy potem. Teraz ja pomagam, a ty zbierasz patyczki, czy co tam robisz. - Mówiąc to, napierała lekko całą swoją godnością i całym swoim ciałem na niemal zamroczonego urodą Dafne mężczyznę, licząc na to, że się jednak wycofa. Miała ochotę wyśmiać obydwoje, szczególnie nieco efemeryczną Dafne, jednak zdecydowanie umiała postawić się w takiej sytuacji. Chciałaby, żeby ktoś jej pomógł, więc i ona pomoże. Na dociekanie, wypominanie i ewentualne reperkusje tego wydarzenia, przyjdzie jeszcze czas.
- Dobrze - odpowiedział Alexander odsuwając się tylko na tyle, by uniknąć machających rąk urokliwej i obdarzonej temperamentem szatynki - Jeżeli i ja mógłbym coś pomóc, to bym rzekł, że znalazłem walizkę z ubraniami. Jest w obozie. Co prawda może na tę figurę pasować nie będą - ponownie obrzucił Dafne średnio dyskretnym spojrzeniem, dalekim od patrzenia na ikony aniołów. Uśmiechnął się przy tym. - Ale nagość ukryć pozwoli.
- W takim razie bardzo proszę, żebyś się pofatygował tam i, jeśli Dominica się zgodzi, za jej pośrednictwem przysłał nam te rzeczy - powiedział Axel. - Zapewniam cię, nie musisz być obecny przy tym, jak się będziemy przebierać. Wszyscy będą mogli zobaczyć efekty.
- Nie mogę pomagać, mam patyczki zbierać - odpowiedział konfidencjonalnym szeptem, mrugnął i roześmiał się wesoło, sytuacja zaiste zdawała się komiczną. - Ale racja to opowieści na później, przy przebieraniu się też być nie zamierzam jak Dominica rzeczy przyniesie. - Powstrzymał się przed pokazaniem wzrokiem, że chyba by chciał. - Rzeknijcie tylko, czy wodę znaleźliście pitną? Wszak poszliście szukać, a my tu na kokosach. Niby można i tak, ale rację miałaś Dafne, że może się nie obyć bez źródła wody. - Przeniósł wzrok na nią z powrotem, choć tym razem o dziwo patrzył wyżej, skupiony na konwersacji, a nie na pożeraniu jej wzrokiem.
Dafne uczyniła krok w tył, tym samym oddalając się nieco od palmy i zostając jedynie za zasłoną liścia.
- Znaleźliśmy pomarańcze - skinęła głową na leżące pod jej stopami pomarańczowe kule. - Wody pitnej nie. Jednak zgodnie z umową szliśmy brzegiem. Udało nam się to tak długo, aż drogę zagrodziły nam wysokie skały z klifami. Mamy jednak inne ciekawe, bądź nie, wieści, które z chęcią zostawimy na moment, gdy wszyscy będą razem - odpowiedziała uprzejmie swoim pełnym słodyczy głosem.

- Możesz pomagać - Dominica wróciła do tego, co powiedział Alex - ale POMAGAJ, a nie stój i nie gap się na dupę Dafne - dokończyła bezceremonialnie. - Chyba nie możesz za bardzo tak robić, nie? - wskazała przy tym na sutannę, którą miał na sobie. - Ja tam uważam, że jesteś facetem i chcicę masz, jak każdy, ale bóg i te sprawy, co nie? Więc po prostu pomagaj, a nie stój.
- Każden winien kiedy tylko może podziwiać, wielbić i chwalić piękno bożego stworzenia - odparł Alex, z jakąś ulotną bardzo, kpiącą nutą. - Pomagać tu nie ma w czym, ubrania wszak są. Ja krzyże dla pochowanych zrobić muszę. - Skierował się niespiesznym krokiem w bok zerkając jeszcze raz na Dafne i uśmiechając się przy tym. Jakby do siebie.
- Idę grzebać w walizkach. - powiedziała Dominica, patrząc na Dafne i również uśmiechając się lekko.
Dafne odetchnęła, gdy dziewczyna odeszła z deklaracją poszukania jakichś rzeczy.
- Mówiłam, że nie będzie tak źle - powiedziała obdarzając Axela promienistym uśmiechem - i jeszcze znalazła się druga walizka z ciuchami.
- Miałaś rację, szczęście ty moje - odparł Axel, chociaż jego uśmiech był mniej promienny. Bez względu na to, jak by się starał, i tak nie zdołałby dorównać w tym rudowłosej.



Morri 14-10-2016 16:05

Krzyki mody na plaży "Nigdziebądź"!
 
Szybkim krokiem, zostawiając za sobą dylematy księdza i nagą parę, co również mogło być nieco biblijne, jak się człowiek uparł - podeszła do walizki, ignorując resztę zgromadzonych, która i tak jej nie zauważyła. Tylko spokojnie spojrzenie Moniki zatrzymało się na szatynce, ale ta położyła palec na ustach w geście milczenia i tajemnicy. Polka zrozumiała jej intencje i odwróciła spojrzenie. A Nica mogła w spokoju zająć się przetrząsaniem zawartości.
Po chwili podniosła się, trzymając przy piersiach niewielki tobołek z ubrań. I potruchtała z powrotem do Dafne i Axla.
- Mam dla was nagusy parę fantów - oznajmiła z satysfakcją. - To dla ciebie szanowny panie, najnowszy krzyk mody wprost z plaż eeee…. Nigdziebądź! - zaczęła, rozwijając przed mężczyzną parę bokserek, t-shirt oraz dżinsy. - Zobacz, czy spodnie dobre, jak nie, to ci zrobię prowizorkę z t-shirta też.
- Wdzięczny jestem niesłychanie. - Axel przyjął podane rzeczy, stale jednak odgradzając się od ofiarodawczyni liściem.
A potem podeszła do Dafne i stając za jej liściem, owinęła ją w biały t-shirt, wykonując przy tym parę ruchów.


Cofnęła się o parę kroków, podziwiając swoje dzieło.
- No, dajemy radę szanowna pani. - Dominica cmoknęła na Dafne i wyciągnęła w jej kierunku jeszcze jedną parę męskich bokserek. - Jakbyś chciała jednak nie mieć w tyłku piasku przy siadaniu, to masz tu bieliznę, męska, bo męska, ale ochroni to i owo przed potencjalnym zanieczyszczeniem. Potem mogę pokombinować, żeby je jakoś zrobić na mniejsze - dodała.
Dafne odebrała od niej męskie bokserki rozciągając je w dłoniach. Przyglądała się przez chwile. 8 XL były na prawdę spore.
- Hmmm… wolę póki co zostać bez bielizny. Ale dziękuję bardzo. Moja nowa sukienka jest wspaniała - odparła z miną pełną zadowolenia patrząc po sobie. Następnie skierowała wzrok na Dominikę i niespodziewanie zrobiła krok w jej stronę, próbując ją w podziękowaniu objąć.
Nica zesztywniała, jednak nie cofnęła się. Dafne przyjemnie pachniała słonym morzem i pomarańczami, i najwyraźniej nie zamierzała dodać kopniaka pod żebra tylko autentycznie wyrażała w ten sposób swoją wdzięczność.
- Eee.. spoko… okej - wyswobodziła się nieco za prędko, wyraźnie skrępowana, ale mimo tego uśmiechała się, choć był to bardzo nieśmiały i bardzo skromny uśmiech.
Zadowolona Dafne cofnęła się o krok wygładzając sukienkę, zaś zaraz po tym dłoń z bokserkami wyciągając do Nice, jakby chciała je oddać.
- Gdzie nauczyłaś się czegoś takiego? - zapytała nadal nie kryjąc podziwu dla jej dzieła.
W tym samym czasie Axel, korzystając z tego, że Dominica zajęta była ubieraniem Dafne, włożył szybko t-shirt, a potem równie szybko bokserki... które musiał przytrzymywać ręką, by nie spadły. Albo on był za szczupły, albo też poprzedni właściciel majtek był bardzo, ale to bardzo szeroki w różnych miejscach. Niebieskie (z wzorkiem) bokserki były co prawda na gumce, ale... Axel miał wrażenie, że zmieściłby się w nich razem z Dafne, a i wtedy zostałoby nieco wolnego miejsca. Będzie musiał przemyśleć sposób, by je zmniejszyć, ale na razie to i tak było lepsze, niż bieganie z gołym tyłkiem.


Biała koszulka była w rozmiarze pasującym na giganta. Rękawy sięgały mu do łokci, a na długość do pół uda. Przy odrobinie samozaparcia nie musiałby nawet nosić tych bokserek...


- To, znaczy zawiązać t-shirt na sukienkę, to nic specjalnego - odpowiedziała Dominica na pytanie Dafne. - Poza tym ee… zarabiam na projektowaniu i szyciu ubrań. Dlatego z jakimś elastycznym pędem za nitkę i czymś a la igła, no i ostrym do cięcia, na pewno mogę uzupełnić naszą garderobę z każdego materiału jaki mamy. Czy zrobić jakieś elastyczne papucie dla Karen. - Widać było, że Nica zapaliła się nieco na myśl o tym, co opowiadała zebranym.
- Dlatego z tych ogromnych bokserek też mogę zrobić użytek.
- Idealnie! Byłoby… - Dafne nie dokończyła tylko uśmiechnęła się uroczo do Dominiki. - Tylko… są teraz ważniejsze rzeczy niż kompletnie ubranie. Znaleźć wodę pitną i tak dalej. Ale gdy będzie tylko na to czas… och, byłoby świetnie!
- Tak, zabezpieczmy podstawowe potrzeby, myślę, że przy konstrukcji jakiegoś schronienia też mogę pomóc, mam do tego smykałkę. Potem garderoba. Choć buty dla Karen mogą być nieco istotniejsze, ale rozejrzę się za materiałami przy następnej eskapadzie w głąb wyspy.
- Jak na razie nie wdzieliśmy nic, poza liśćmi i trawami - powiedział Axel. - Nie wiem, jak się udadzą plecione z traw tkaniny. W ostateczności będziemy musieli spróbować i tego, chyba ze się okaże, że tutaj panuje wieczne lato i wystarczą same figowe listki.
- W nocy temperatura może nie być już taka przyjemna - odpowiedziała - Ale kto tam wie, co nam jeszcze pokaże ta wyspa. O ile to rzecz jasna wyspa, w końcu nikt nie dotarł do jej drugiego brzegu. Może to jakiś kontynent? Pewnie się przekonamy, bo zaczynam poważnie wątpić, że znajdą nas jakieś służby ratunkowe, albo że w ogóle ktoś wie, że żyjemy - zakończyła nieco dramatycznie swoje wystąpienie Nica.
- Nie sądzę, by w tej sytuacji, gdy mamy przed sobą, a raczej nad sobą, dwa słońca, można było liczyć na zwykłe służy ratunkowe - odparł Axel. - Poza tym mniej jest ważne, co o nas sądzą, a to, że żyjemy. I musimy się postarać, by to trwało jak najdłużej.
Dominica kiwnęła na znak zgody.
- Skoro jesteście już ubrani, to co? Wracamy do towarzystwa?
- Wracamy - odparł Axel.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:20.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172