lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   Goło i boso. Robinsonada. [18+] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/16527-golo-i-boso-robinsonada-18-a.html)

Kerm 17-10-2016 16:32

Dzień I - Axel szuka muszli, pereł i bursztynów
 
Wędrówka w stronę bliższego klifu zdała się Axelowi zajęciem dosyć sensownym. Co prawda stamtąd przyszli z Dafne, ale brzegu morza zbyt dokładnie nie oglądali. Nie chodziło o kolejną, wyrzuconą przez fale walizkę, ale parę pokaźnych muszli przydałoby się w charakterze narzędzi lub nawet naczyń.


Cokolwiek trafiało do morza, a nie szło na dno lub do paszczy rekina, koniec końców lądowało na brzegu. Czasami były to orzechy kokosowe, które potrafiły wędrować setki mil, czasami resztki statku, niekiedy zdechła ryba czy wieloryb, a niekiedy śmieci. Im więcej statków pływało po morzach, tym więcej było tych ostatnich. Ludzie rzucali śmieci na ulicy, to samo robili na morzu.
W tym świecie najwyraźniej nikt nic nie wyrzucał za burtę, albo też istnieli tutaj czyściciele mórz lub plaż, bowiem na piasku nie znalazł się najmniejszy nawet drobiazg, któremu można by przypiąć etykietkę 'cywilizacja'. Plastikowe kaczuszki do dziś pływają po morzach i oceanach całego świata, towarzyszą im puszki piwa, klocki LEGO, sandały i miliony różnych rzeczy, które zgodnie z wolą ludzką (lub wbrew niej) znalazły się w wodzie. A tu - nic. Nawet najmarniejszego wodorostu. Woda była tak czysta, że można by ją pić - gdyby nie to, że była słona.
Było też parę ryb, nawet nie takich małych, lecz Axel nie podjąłby się łowić ich gołymi rękami. Ale była nadzieja, że później uda się coś złapać.

Na plaży było mnóstwo lśniącego jak złoto piasku, kamienie, muszle. Czy wśród kamieni można było znaleźć i bursztyn? Tego Axel nie wiedział. Prawdę mówiąc na pierwszy rzut oka nie odróżniłby kawałka bursztynu od zwykłego kamienia, poza tym w tym momencie interesowały go tylko muszle. Tych było tutaj pod dostatkiem - od malutkich, mniejszych od centa, po wielkie niczym dłoń. Axel ściągnął buty, związał je sznurowadłami i przewiesił przez ramię.

Piewsza muszla miała typowy kształt konchy. Gdyby nad nią popracować, może by i dało się na niej grać, ale w tym momencie Axel zabrał ją tylko w charakterze ciekawostki. Potem trafił na głęboki talerzyk, ciut większą tackę, trzy przerośnięte łyżki, filiżankę i dwie solidne muszle, które można było wykorzystać nawet w charakterze łopatki. W końcu nadmiar dobrobytu sprawił, że podwinął przód t-shirta i w tej prowizorycznej siatce zgromadził wszystkie swoje skarby, w tym i niezbyt przydatną, spiczastą muszlę, którą zabrał ze względu na ciekawy kształt.
Sądząc to tym, co pokazywał zegarek, minęło ponad pół godziny, gdy Axel usłyszał wesołe dźwięki, dobiegające od strony morza.
Morskie ssaki, o których wcześniej wspominał Alex, najwyraźniej polubiły tamto miejsce, bowiem gdy Axel dotarł do miejsca, z którego widać było skały klifu, ujrzał i delfiny. Dwa.
Zajęte oczywiście sobą i wspólną zabawą. Zdawały się nie zwracać uwagi na Axela, chociaż ich wesołe głosy roznosiły się po plaży i miało się wrażenie, że robią to celowo.
- Dzień dobry! - Axel zatrzymał się na brzegu, na wysokości delfinów, i pomachał im trzymaną w dłoni namiastką parasola.
Odpowiedziały mu te same wesołe głosy delfinów, które zaciekawione przeniosły się nieco bliżej brzegu.
Axel położył na brzegu 'parasol' i wszystkie znaleziska, po czym zrobił kilka kroków w stronę delfinów. A potem jeszcze kilka. Ciekaw był, jak delfiny zareagują na chęć nawiązania bliższego kontaktu.
Te jednak wyraźnie nie miały chęci na bliższy kontakt, bowiem mimo wesołych głosików, zabaw i ewidentnie przyglądania się (czy zwracania uwagi) na ich gościa, z każdym krokiem Axela one oddalały się na odległość owego kroku, zachowując czujność i dystans.
Albo były takie ostrożne, albo też nie miały ochoty na zabawy z istotą nie posiadajacą płetw.
Ciekawe, co by zrobiły, gdybym popłynął w ich stronę, a potem zaczął się topić, pomyślał.
Nie miał jednak ani czasu, ani ochoty, ani też - nie da się ukryć - odwagi na tego typu eksperyment. A nuż, wbrew legendom, morskie ssaki nie ruszyłyby ma na pomoc.
- Przy okazji przekażcie pozdrowienia swoim krewniakom z tamtych klifów - zawołał Axel i machnął dłonią na wschód. - Od Axela.
Zawrócił w stronę brzegu.
Delfiny pożegnały go wesołymi piskami, ale nie płynęły za nim gdy odchodził.
Najwyraźniej potrzebna była Dafne, by nawiązać z nimi przyjazne stosunki.

Axel doszedł do brzegu i, stale pod osłoną parasola, ruszył szybko przez rozpalony piasek. W tym momencie usłyszał, a potem zobaczył kolorowego ptaka, który nadleciał znad klifów, przeleciał nad plażą i zniknął nad palmami.


Ledwo Axel znalazł się pod osłoną drzew usiadł, po czym otrzepał stopy z piasku, osuszył, a potem ponownie włożył buty.
Powrót po dary morza odbył się już w nieco wolniejszym, bardziej dostojnym tempie. A potem można było na spokojnie obejrzeć klify. Tylko obejrzeć, bowiem strome skały tuż przy brzegu nie zachęcały do wspinaczki. Zapewne z głębi lądu były bardziej dostępne, ale czas płynął, a Axel nie zamierzał zwiedzać połowy świata i aż tak narażać się swoim towarzyszom. Jeszcze by go zlinczowali, gdyby wrócił zbyt późno.

Dziwną rzeczą było to, że skały aż zapraszały do tego, by być siedliskiem całych stad ptaków. Były nawet oczywiste ślady ich dość częstej bytności - fragmenty skał były upstrzone odchodami. Ale ptaków - prócz samotnej ary - nie było. Czyżby cały tutejszy światek wiedział o nadejściu obcych? Czyżby wszystko, co żyło kryło się w mysie norki? Dlaczego? Boją się obcego, nowego, czy też boją się ludzi? Zwykle taki lęk nie przychodził sam z siebie.
Gdyby to był pełen magii świat, to z pewnością by się okazało, że ara przyleciała na zwiady, a to, że dała się dostrzec, było błędem z jej strony.
Czy takiego ptaka można było wytresować? Jak w bajkach?
Nie warto było się nad tym zastanawiać. Lepiej było podzielić się obserwacjami z innymi, zostać uznanym za paranoika, i mieć spokojne sumienie.

Axel przeszedł jeszcze kawał drogi wzdłuż skał, a potem, szerokim łukiem, ruszył w stronę obozu. Dziwny świat, czy też mniej dziwny, skoro już tu dotarł, to miał zamiar zwiedzić jego kawałek.

Ten kawałek świata żył i żyła w nim nie tylko roślinność - przedtem ptaki, delfiny, parę rybek, a teraz...
Pomiędzy gałęziami przemknęło kilka pokrytych futrem stworzeń, podobnych nieco do wiewiórek.

Kliknij w miniaturkę

Na widok Axela jedna z nich przeskoczyła z jednego drzewa na drugie, lotem ślizgowym przebywając kilkanaście metrów, po czym najszybciej jak mogła skryła się między liśćmi.
Bała się ludzi? Na bezludnej wyspie? A może miała smutne doświadczenia z dwunogami?

Kolejne stworzenie przypominało miniaturowego smoka.

Kliknij w miniaturkę

Nie było na tyle szybkie, by móc uciec, ale zrobiło wszystko co mogło, by zniknąć z oczu Axela.
I niemal mu się to udało...

Wiewiórki, kameleony. Czyli stworzenia mające cztery łapy też tu były. A prócz nich, jak się okazało, i inne, takie, które nie prowadziły nadrzewnego trybu życia.
Na ziemi było kilka różnych śladów. Parę tropów przypominało troszkę biegnącego sznureczkiem lisa. Troszkę przypominało, bo typowy lis z pewnością to nie był. Było też kilka odcisków kopytek, niewielkich, w zasadzie zbyt małych na sarnę czy kozę. Na Jawie, jeśli pamiętał, żyły sobie takie maleństwa, dalekie powinowate saren. Może i tu przywędrowały? Poobgryzane do wysokości metra liście sugerowały, że wielkość kopyt odpowiadała niewielkiemu wzrostowi.
Duże, małe - w każdym razie była szansa na zdobycie czegoś bardziej konkretnego, niż pomarańcze czy mięczaki. Oczywiście nie w tej chwili.
Axel raz jeszcze obrzucił wzrokiem ślady, po czym ruszył w stronę obozu.

Pod niektórymi względami las przypominał te, które spotykał podczas swych licznych podróży, ale pod innymi było u całkiem, całkiem inaczej. Tak jak parę godzin wcześniej na dość krętej drodze Axela stawały rośliny, o których jedynie słyszał. Jak na przykład wyższy od Axela kwiatuszek.


Były też rośliny, których istnienia nawet nie podejrzewał, w tym i takie, które ze spokojem mogłyby wystąpić w filmach sf o podróżach na obce planety, albo i w filmach grozy czy postapo. Jako że nie wyglądały na takie, które mogłyby się do czegokolwiek przydać, nie zaczepiał ich.


Jak przystało na porządny las tropikalny, były tu i liany. Axel zatrzymał się na moment. Za pomocą muszli odciął kilka cienkich, po czym zrobił w liściu kilka dziur i przerobił parasol na znacznie praktyczniejszą torbę podróżną, w której umieścił znalezione wcześniej muszle.

Czy to była już strefa, czy też roślinne dziwadła wyszły ze strefy i zagarniały coraz to większe połacie lądu? Nie było nikogo, z kim Axel mógłby przeprowadzić eksperyment rozumienia języków, więc rozważania można było odłożyć na później.
W każdym razie były tu też i inne ślady zwierząt, jak na przykład leżąca na trawie skóra węża, czy kości jakiegoś gryzonia, wielkością przypominającego królika, a którego czaszka znajdowała się kawałek dalej.
Axel nie potrafił po wzorze łusek rozpoznać węża, nie wiedział więc, czy liczący ponad metr długości gad był jadowity, czy nie. Gdy chciał jednak za pomocą kawałka patyka podnieść skórę, ta pękła na mniejsze kawałki.
Pewnie stara jak świat, pomyślał.
Ze szkieletu chciał zabrać parę dłuższych kości, tudzież czaszkę. Z kości daaaawno temu wyrabiano różne różności, na przykład igły. Jak? To akurat Axel wiedział tylko teoretycznie, ale był pewien, że po odrobinie treningu da się to zrobić.
Cóż... trening musiał zostać odłożony na później, bowiem gryzoń zmarł bardzo dawno temu i to chyba ze spokojnej starości, bowiem żadnych urazów widać nie było. Kości pękały, ledwo kij ich dotknął i jedyną zdobyczą Axela okazały się dość długie siekacze.
Jak widać, nikomu nie był pisany puchar z czaszki.


Kliknij w miniaturkę

Niebiesko-fioletowa ptaszyna towarzyszyła Axelowi od chwili, gdy ten wszedł do lasu. Ptaszek przelatywał nad głową Axela, przeskakiwał z gałązki na gałązkę, z krzaczka na krzaczek, obserwując każdy ruch Axela. Albo był taki ciekawski, albo też najnormalniej w świecie szpiegował. Od czasu do czasu świergotał coś i wyśpiewywał, a niektóre nutki najwyraźniej skierowane były na Axla. Może udzielał mu rad, a może chciał tylko porozmawiać? On sam tylko to wiedział.
- Wybacz, przyjacielu, ale nie rozumiem - ze smutkiem powiedział Axel, co ptaszek skwitował świergotem, w którym dało się wyczuć odcień żalu lub pretensji.

Na słodkie słówka dawały się niekiedy skusić dziewczyny, ptaszki natomiast należało wabić czymś innym. Kilka ziarenek zapewne zdziałałoby cuda, lecz dokoła nie było nic, co nadawałoby się do zjedzenia - ani rajskiego jabłuszka, ani najmarniejszej nawet jagódki.


Nagle tropikalno-fantastyczny las ustąpił miejsca roślinności bardzo dobrze znanej Axelowi.




Bambusy. Widok nie tylko znany, ale i bardzo mile widziany. Bambus mógł służyć do wyrobu wielu przedmiotów, a i niektóre pędy można było jeść. Jednak najwspanialszy nawet kawałek bambusa nie nadawał się na dar przyjaźni dla małego szpiega.
Jeszcze tu wrócę, obiecał sobie Axel, który wyobraża sobie, że (niczym bóbr) obgryza tuż nad ziemią bambusowe pędy.
A gdy pomyślał o jedzeniu, poczuł, że sam jest głodny. Z pewnością nie na tyle, by iść w ślady pandy i obgryzać bambusowe pędy, ale na tyle, by przypomnieć sobie o ognisku i małżach, które już z pewnością się upiekły... i zapewne zniknęły w brzuchach tych, co zostali w obozie... podobnie jak zniknęły ślady zwierząt na ziemi.
Ale wszystkich kokosów nie zjedli, pomyślał z optymizmem.


Widok, jaki chwilę później ukazał się oczom Axela radością napełnił serce zmęczonego i głodnego wędrowca.

Kliknij w miniaturkę

Daktyle, tak zachwalane przez Ilham, zwisały całymi kiściami i czekały, gotowe zaspokoić przechodzącego obok nich Axel. Ten, nie wahając się ni chwili, zerwał dojrzały owoc. Już miał go włożyć do ust i spałaszować, gdy przypomniał sobie o swym skrzydlatym towarzyszu, czy raczej nadzorcy. Zerwał całą kiść owoców, po czym rozłamał jeden daktyl na pół, położył na zerwanym z drzewa liściu, a potem cofnął się o kilka kroków i usiadł na spłachetku trawy.
- Pozdrowienia dla strażnika granic - powiedział. - Niech las będzie ci zawsze łaskawy, a łowy udane. Przekaż swoim przyjaciołom, że przybywam w pokoju.
Włożył połówkę daktyla do ust.
Ptaszek zaświergolił radośnie, po czym podfrunął do liścia i wylądował przy owocu. Skorzystał z poczęstunku, jednak jednym oczkiem stale bacznie obserwował Axela.
A ten ze spokojem zjadł połowę zerwanych daktyli. Wtedy poczuł słodki ciężar w żołądku, i zdecydowany nadmiar słodyczy w ustach.
Z pewnością wiesz, gdzie jest woda, pomyślał, spoglądając na 'strażnika'. Mógłbyś powiedzieć...

- Komu w drogę, temu czas. - Axel podniósł się powoli, by nie przestraszyć ptaszka, ten jednak zrezygnował z jedzenia i albo nie do końca ufając 'podopiecznemu', albo też do końca wypełniając swe obowiązki, wzleciał w powietrze, po czym przysiadł na najbliższej gałęzi.
Axel, by nie wrócić do obozowiska z pustymi rękami, zerwał jeszcze jedną, wielką kiść daktyli, po czym ruszył w drogę.

Ślady, które zniknęły w okolicach bambusowego gaju, już się nie pojawiły. Nie było też ani wiewiórkowatych futrzaków, ani smokopodobnych kameleonów. Ilość wszechobecnych mrówek i innych, niezbędnych do życia roślin 'robali' również znacznie się zmniejszyła Całkiem jakby cały zwierzęcy świat stronił od strefy i wolał się do niej nie zbliżać.
Może trzeba było zrobić to samo i odejść?
Poza tym strefa nie była zabezpieczona przed wiatrem idącym od morza. A zdarzały się takie. Trzeba by być ślepcem, by nie zauważyć leżących tu i ówdzie solidnych konarów, czy nawet złamanych drzewa. A wysoka fala, idąca od morza, zmiotłaby obozowisko, z którego nie pozostałby kamień na kamieniu, a raczej bambus na bambusie, gdyby zdecydowali się na rozbicie stałego obozu, z szałasami.
Te, swoją drogą, by się przydały, choćby po to, by zapewnić nieco prywatności.
Podniósł solidny konar, który z pewnością mógłby się palić przez kilka godzin, po czym ruszył dalej. Na razie jeszcze byli tu, gdzie byli, a o opał i tak należało zadbać.
Nim przeszedł setkę kroków zauważył, że jego wierny towarzysz został z tyłu. Przysiadł na gałęzi i w milczeniu przypatrywał się Axelowi.
Czyżby tu, zaraz, zaczynała się strefa, której ptaszyna nie zamierzała przekraczać?
- Do zobaczenia, strażniku - powiedział Axel.
Ptaszek zaświergotał coś w odpowiedzi, mniej wesoło, niż zwykle, lecz nie ruszył się z miejsca.
Axel zrobił jeszcze kilka kroków, potem parę następnych, gdy ptak wzleciał w powietrze.
"Wszedł tam wszedł, lecieć lecieć, wszedł tam wszedł" - rozległo się zamiast ptasiego świergotu.
Axel z szeroko otwartymi oczami i niemal tak samo szeroko otwartymi ustami śledził jego lot.
To fakt - chciał namówić delfiny do tego, by przypłynęły do strefy, bo miał, nadzieję, że dzięki właściwościom strefy porozmawia sobie z nimi. Był pewien, że upierzony strażnik go śledzi. I co? Sprawdziło się, i to nad wyraz dosłownie. Ale co innego rozmyślać o rozmowie ze zwierzętami, a co innego słyszeć, co mówią.
Tropikalna wersja 'Świata Czarownic'? Przeszli przez jakąś bramę?
Pytania nie znajdywały odpowiedzi, zaś tajemniczy ląd stawał się jeszcze bardziej tajemniczy. Czy to stanowiło jednak powód, by zataić przed innymi to, czego był świadkiem?
Najwyżej uznają go za idiotę, któremu odbiło za sprawą zielonookiej dziewczyny, lub że słońce tropików wypaliło mu szare komórki. Ale nawet jeśli, to co? W końcu zawsze może się wypiąć na innych i zbudować szałas poza granicami strefy. Jak być szaleńcem, to na całego.

W miarę szybkim krokiem ruszył w stronę plaży i obozowiska.

Vesca 17-10-2016 17:32

Dzień I - Wycieczka (Aleksander & Karen & Dafne) cz. 3 - pomarańcze, ptaszki i dinuś!
 
Tymczasem cała trójka wyszła zza zakrętu, a chwilę później znalazła się na obszernej plaży, już stąd widać było po lewej stronie wysokie skały i klify.
- Jeśli podejdziemy na skraj plaży, zobaczycie zagajnik z pomarańczami. Stojąc tam ma się wrażenie, że w około nas jest tylko morze po sam horyzont - Dafne wskazała dłonią kierunek o który jej chodzi.
Karen spojrzała we wskazanym przez Dafne kierunku
- Czemu nie, można rzucić okiem - Stwierdziła i ruszyła na skraj.
- Racja, czemu nie skorzystać z pięknych widoków - Alex pokiwał głową z lekkim uśmiechem.
Wystarczyło jeszcze kilkanaście kroków, by znaleźć się na wspomnianym przez Dafne skraju przestronnej plaży. Stojąc do lądu plecami, miało się wrażenie, że jest się otoczonym po horyzont przez morze.
Faktycznie widać było stąd zagajnik z pomarańczami i daleko, daleko skały z wysokimi klifami. W około panowała cisza przerywana jedynie przez podmuchy wiatru i szum czystego, turkusowego morza, do którego ich uszy już przywykły.
Karen podparła biodro ręką i przesunęła wzrokiem po całym dostępnym horyzoncie
- Niezły widok… Szkoda tylko, że nie widać żadnego innego lądu, poza tym na którym aktualnie stoimy… - cały czas zastanawiała się, czy są na wyspie, czy może na cyplu jakiegoś większego lądu. Może za klifem będzie widać coś więcej… No, ale niestety, ona nie pływała najlepiej, więc jeśli już ktoś miałby się o tym czegoś dowiedzieć to Aleksander
- No dobra, to w porównaniu z tym co przeszliśmy, niewiele nam już zostało. Do dzieła - oznajmiła dziarsko i zaczęła tuptać w stronę drzew pomarańczowych.
- Gdyby nie okoliczności, głód i ogólnie cała ta sytuacja w jakiej jesteśmy, to wiele bym dał za takie wakacje. W takim miejscu jak to - odezwał się ksiądz ruszając z ciężkim westchnięciem za Karen.
Dafne uśmiechnęła się tylko na ich słowa i ruszyła wraz z nimi w stronę pomarańczy. Będąc teraz na skraju plaży właściwie nie mieli wyjścia, musieli przedzierać się przez piasek w na całe szczęście coraz lżejszym upale powodowanym przez dwa słońca.

Dochodząc do zagajnika z pomarańczami, widać było że owocowe drzewa charakteryzują się różną wielkością a więc i różnym wiekiem. Rosnące na nich pomarańcza w większości były dorodne i dojrzałe, a patrząc na nie wszyscy zrobili się okropnie głodni. W oddali słychać było ćwierkanie ptaków, inne niż to, które słyszeli od kolorowego ptaszka.
- Żal zostawiać piękne panie, ale ja bym się spróbował z tym klifem. - powiedział ksiądz stawiając walizkę przy krzakach. - No i muszę zamówić sushi u delfinów. Tylko błagam, nie dajcie ukraść mi sutanny.
- Jasne - odparła Dafne, ale dodając do tego duży uśmiech i rozbawienie w oczach. - Przecież nie chcielibyśmy, by inni mieli do księdza żal, za pluskanie się w wodzie. Ani by paradował ksiądz między nami tylko w bieliźnie. - Alex pogroził jej na to palcem z udawanym kiepsko obruszeniu.
- Będziemy mieć na nią oko! - oznajmiła Karen tonem niemal służbowym. Po czym odgarnęła pokręcone od potu kosmyki z twarzy i podeszła do pierwszej pomarańczy, zrywając ją i przytykając do nosa. Lubiła ten zapach, a taka rozgrzana, pachniała jeszcze lepiej! Aż jej się ślinka zebrała. Chyba się nic nie stanie, jak po takiej podróży jedną, albo dwiema się poczęstuje, czyż nie? Zaczęła się więc dobierać, do soczystej zawartości owocu.
- Jak nie wrócę w ciągu godziny, to dzwońcie po słoneczny patrol. - Rzucił na ziemię improwizowaną maczugę i pogwizdując melodię z “Born to be wild” ruszył w kierunku odległych skał.


- Tutaj, to prędzej po ekipę ratunkową ‘Delfiny i spółka’... - rzuciła żartem, jak już Aleksander ruszył i oddalił się nieco, a ona skończyła wyjadanie soczystej pomarańczy i wzięła sobie jeszcze jedną. Zwykle do zaspokojenia uczucia lekkiego głodu starczyły jej trzy, ale nie mogła się zdecydować, czy bardziej chciało jej się pić, czy jeść. A pomarańcze były takie super, że mogły na jakiś czas zaspokoić jedno i drugie. Boski wynalazek! Doceniła właśnie zajebistość tego owocu. Rozejrzała się też po całej przestrzeni tego miejsca. Wydawało jej się nieco mniejsze, niż ta połać z daktylami, więc ruszyła, żeby sprawdzić swoją teorię, przejść się między drzewami pomarańczy.
Dafne nie ruszyła za nią, zajęta w tym czasie spożywaniem jednej z dorodnych pomarańczy przysiadła przy ich dobytku: niebieskiej walizce.
Połać z pomarańczami, była zdecydowanie węższa niż ta z daktylami, jednak wydawała się nieco szersza - bardziej okrągła, niż podłużna. Czym dalej Karen szła, tym drzewa stawały się starsze, a ptaki były coraz lepiej słyszalne.
Karen zerknęła za siebie, by nie stracić z oka Dafne, po czym poszła odrobinę dalej. Gdy skończyła jeść drugą pomarańczę, podeszła do jednego ze starszych drzew i oparła o nie dłoń. Gdy ptaki stały się lepiej słyszalne, zagwizdała do nich, ciekawa co nastąpi (czy w ogóle cokolwiek?).
Wydawało się, że na uderzenie serca zapadła cisza tuż po tym jak Karen zagwizdała. Chwilę później na nowo rozbrzmiały ich głosy. Dziewczyna miała jednak wrażenie, że przynajmniej jeden z ptaków, jest teraz nieco bliżej.
Zerknęła przez ramię, żeby zorientować się, czy Dafne zauważy, jak się wygłupia, ale normalnie nie mogła sobie odpuścić. Podeszła do następnego drzewa i znowu zagwizdała.
Odpowiedziało jej ćwierkanie ptaszka, który jakby powtórzył to co usłyszał. Karen mogła być pewna, że jakiś malec jest tuż, tuż. Nie widziała go jednak.
Karen słysząc, że jakiś ćwirek jest dość blisko, stwierdziła, że nie ma sensu pogwizdywać ‘czegokolwiek’. Zmieniła więc nieco koncepcję i zaczęła gwizdać irlandzką melodyjkę, która pierwsza wpadła jej do głowy. Rudowłosą ciekawiło jak na to zareaguje zwierzątko.
Było to dalekie od ideału, ale niewidoczny dla oczu Karen ptaszek ewidentnie próbował powtórzyć. Szelest i poruszenie w listkach starego owocowego drzewa, oddalonego od Karen od kilka metrów zdradzało jego położenie.
Rudowłosa przerwała na chwilę, by zaśmiać się, zachwycona. Po czym znów zaczęła gwizdać, powoli podchodząc do drzewa, na którym skrywał się ptaszek.
Ptaszek znowu odgwizdał próbując ją naśladować, jednak gdy Karen była już bardzo blisko drzewa umilkł.
Karen podeszła dość blisko, pozostawiając jednak dwa kroki odległości między sobą, a drzewem. Podniosła dłoń do czoła, by zasłonić sobie słońca i spojrzała w górę, między liście, próbując dostrzec ptaszka
- Ptaszku? Nie bój się… Jesteś tam, hmm? - powiedziała spokojnie, łagodnie i melodyjnie, nie chcąc zwierzątka spłoszyć.
Odpowiedziało jej jednak milczenie ptaszka i delikatne poruszenie się gałązek i listków, zza których widać było tylko małą różowo-fioletową główkę i czarne przyglądające się z zaciekawieniem Karen oczka.
Rudowłosa uniosła dłoń odrobinę w stronę ptaszka
- Zejdziesz do mnie? - zapytała spokojnie. Chyba by miała Boże Narodzenie w duszy, jakby zszedł, ale starała się nie ekscytować za mocno taką wizją, żeby się nie zawieść. W końcu to było dzikie zwierzątko, a ona nie była Królewną Śnieżką, ani Dafne…
Ptaszek odleciał pośpiesznie wzbijając się w górę, gdzieś między wyciągnięciem przez Karen dłoni w jego kierunku a słowem “do”. Jednak Karen nie była Królewną Śnieżką, ani Dafne. Jak więc jej rudowłosa towarzyszka to robiła?
Tymczasem dziewczynie wydawało się, że w momencie kiedy poruszone przez skrzydła ptaszka listki rozsunęły się, na gałązce za nimi dostrzegła…
no właśnie co? Jej umysł zarejestrował jasnozielony kolor odbiegający od koloru liści pomarańczy i róż, odbiegający od pomarańczowego koloru owoców.
- Ifreann! - mruknęła niezadowolona, patrząc za ptaszkiem. Jednak dostrzegła to coś, co nie pasowało do drzewa. Zmarszczyła brwi. Rozejrzała się za jakąś gałęzią na ziemi, a gdy taką znalazła, wróciła do drzewa i ostrożnie rozsunęła liście, żeby zajrzeć co to było. Mając nadzieję, że to nie wąż, bo krzyknie.
Coś, czego Karen nie potrafiła w żaden sposób zidentyfikować czy nazwać. Siedziało mocno wtulone w lekko bujającą się gałąź i przypatrywało się rudowłosej dziewczynie wielkimi, szeroko otwartymi czarnymi oczami.


W pierwszym momencie, pisarka otworzył szeroko oczy i usta, gapiąc się na zwierzątko.
- O. Mój. Celtycki kurhanie… Jakiś ty śliczny… - rozczuliła się rudowłosa.
- No już cię nie straszę, nie bój się… Awwww… - odsunęła powoli gałąź i postanowiła dać zwierzątku spokój. Było urocze, choć nie miała bladego pojęcia co to u licha było. Odłożyła gałąź koło drzewa, po czym uznała, że chyba dość tego bujania w obłokach i fantazjach, że zostanie Tarzanem i zwierzątka będą ją wielbić. Zaczęła zbierać pomarańcze, powoli kierując się w stronę, gdzie zostawiła Dafne. Uśmiechała się jednak tęsknie do swych wyobrażeń.
Czym była bliżej Dafne, tym wyraźniej mogła słyszeć i widzieć, że dziewczyna zbiera już pomarańcze do niebieskiej torby podśpiewując przy tym cicho jakąś piosenkę. A chociaż śpiewała do siebie i pod nosem, brzmiało to niewiarygodnie ładnie.
Przestała w momencie kiedy zauważyła Karen. Uniosła na nią spojrzenie i uśmiechnęła się lekko.
Karen patrzyła chwilę na Dafne, słysząc kawałek, który rozpoznawała, ale że nie miała pamięci za bardzo do nazw zespołów, nic nie mówiła. Na twarzy miała jednak wypisane uznanie dla wykonania
- Wybacz chwilę nieobecności… Hm… O! Słuchaj. Widziałam takie małe urocze zielono-różowe coś. - W tym momencie Dafne wypuściła trzymaną w dłoni pomarańczę, zupełnie jakby się z niej wyśliznęła. - Jak jaszczurkę…? - Ze zdania oznajmującego zrobiło się zapytanie na widok, że Dafne upuściła pomarańcze
- Wszystko ok? - zapytała po chwili, zaniepokojona o dziewczynę. No może jej słabo, czy coś, no nie?
Dafne schyliła się po opuszczony owoc.
- Jasne. Po prostu wypadł mi z ręki - oznajmiła spokojnym tonem, a wyrazu jej twarzy nie było widać w momencie nachylenia. - Jaszczurkę? - dopytała.
Karen kiwnęła głową, po czym podeszła z pomarańczami do walizki i wsypała je do środka
- Mhm… Taką o… - pokazała dłońmi rozmiar
- Miała paciorkowate czarne ślepia i takie jasnozielone wypustki… Jak mały stegozaur normalnie. W życiu czegoś takiego nie widziałam. Zostawiłam ją w spokoju, nie chciałam wystraszyć. Była śliczna… - mówiła dalej rudowłosa i uśmiechnęła się do wspomnienia zwierzątka.
Widząc minę Karen wspominającej widziane przez nią zwierzątko Dafne uśmiechnęła się z pełną sympatią.
- To dobrze. Widzieliśmy, że miejsce w którym jesteśmy miewa dziwną roślinność. Możliwe, że występują tu również nie do końca typowe zwierzęta. Chociaż, mam nadzieję, że nie dinozaury. W przyrodzie bardzo często kolorowe ubarwienie jest ubarwieniem ostrzegawczym - dziewczyna wzruszyła ramionami. - Powinniśmy więc uważać.
Karen zastanowiła się nad tym
- Noo… W sumie tropikalne żaby też są ładne i kolorowe… Masz rację. - rudowłosa pochwaliła się wewnętrznie, że nie dała się ponieść swemu bezmyślnemu uwielbieniu dla wszystkiego co malusie i niewinne. Westchnęła cicho, jakby z ulgi. Zerknęła do walizki, a potem zaczęła dalej zbierać pomarańcze. Ponownie otarła czoło. Dobrze, że chociaż miała czym związać te włosy, bo chyba by się ugotowała z tą długą do pasa grzywą. I tak było jej dość gorąco. Po pewnym czasie wyprostowała się unosząc ręce nad głowę i przeciągając jak kot, bo od ciągłych skłonów trochę ją plecy rozbolały.

- Ciekawe jak tam nasz duchowny - zagadała ją wtedy Dafne, która przeniosła przy tym wzrok w stronę plaży. Chociaż nie miało to sensu, gdyż Aleksandra i tak nie było widać.
- Trochę mu zazdroszczę, że może sobie tak popływać gdzie mu się podoba… - stwierdziła Karen też zerkając w stronę wody. Wzięła sobie następną pomarańczę i zaczęła odskórkowywać, by zjeść.
- Ja również - odpowiedziała Dafne. - Sama bałabym się nawet o tym pomyśleć. W sensie by płynąć i to jeszcze tak daleko.
- Wydaje mi się, że słońca już tak nie przygrzewają jak wcześniej… Myślisz, że tyle pomarańczy starczy? - Karen zerknęła na walizkę i wyraźnie coś rozważała.
- Myślę, że jest ich nawet za dużo. - Dafne z żalem spojrzała na walizkę. - Jeśli zerwiemy więcej z pewnością popsuja się nim je zjemy.
Karen kiwnęła głową
- W takim razie pas - Karen podeszła do walizki i zamknęła ją. Rzuciła okiem na sutannę Aleksandra, po czym podniosła ją i rozwiesiła na gałęzi, tak mu lepiej wyschnie, zamiast rzucona od tak koło walizki.
- Póki na niego czekamy, poszłabym się troszkę obmyć, bo szlag mnie trafi przez ten upał. Popilnujesz rzeczy, żeby się znowu złodziej nie napatoczył? A potem się zamienimy, jak będziesz mieć ochotę. - zaproponowała rudowłosa. Jakoś nie miała ochoty ostentacyjnie kąpać się przy wszystkich.
- Jasne. Nie ma problemu - odpowiedziała Dafne siadając z pomarańczą w dłoni w cieniu jednego z drzew owocowych. - W razie czego krzycz. Tylko pamiętaj, że z pływaniem u mnie kiepsko.
Karen kiwnęła głową
- Jasne. Ja też mistrzem nie jestem, wejdę tak najwyżej do pasa - w sumie to obiecała. Zrzuciła koszulę, po rozpięciu guzików i spodnie. Zostawiła obok nich sandałki i w samej bieliźnie poszła sobie przez plażę do wody.

Słońca rzeczywiście stały się nieco łaskawsze. Nie paliły już tak brutalnie, choć piasek po którym szła, nadal parzył w stopy. W miarę więc sprawnie przemierzyła odległość od pasa drzew, do piasku zwilżonego falami, a potem powoli weszła do wody. Była ciepła, choć Karen wydawało się, że zdecydowanie jest chłodna. Ciemna, koronkowa bielizna wyraźnie odznaczała się na jej bladej skórze. Początkowo weszła po kolana, pochyliła się i zagarniając wodę dłońmi, zaczęła obmywać uda i brzuch. Potem, kiedy się oswoiła z jej temperaturą, weszła trochę głębiej. Mniej więcej do pasa i tam została. Oddychała głęboko, co było naturalną reakcją na uczucie chłodu. Zaraz Obmyła dekolt i ramiona. A potem rozejrzała się. Wzięła głęboki wdech i zatkała nos dłonią, zaciskając oczy i pozwoliła, by kolna się pod nią ugięły. Zanurzyła się w wodzie po czubek głowy, co dało jej krótki szok, ale zdecydowanie cudowne orzeźwienie. Już po chwili wynurzyła się z wody i wypuściła powietrze. Dłonią ściągnęła pozostałości wody z twarzy, a potem potrząsnęła głową. Odetchnęła z przyjemności, po czym odwróciła się z powrotem do brzegu i zaczęła powoli wracać na płyciznę i ląd. Wykręciła włosy ile mogła. Spojrzała na niebo, po czym ociekając wodą powoli ruszyła w stronę gdzie zostawiła Dafne i swoje rzeczy. Teraz już nawet piasek jej tak nie parzył, przynajmniej początkowo. Nim się ubrała, pozwoliła sobie jeszcze trochę przeschnąć. Rozwiązała też włosy, żeby nie pozaginały się od wilgoci niewłaściwie. Oddałaby niewydany rękopis, za szczotkę i szampon...
W końcu ubrała się ponownie.

Leoncoeur 17-10-2016 19:18

Dzień I - Wycieczka (Aleksander & Karen & Dafne) cz. 3: Kelpie w tropikach
 


Oba słońca prażyły trochę mniej niż jeszcze godzinę temu, jednak wystarczająco by kreować myśli o piekle na tej rajskiej wyspie. Niewątpliwy problem nagrzanego piasku równoważył się z przyjemną bryzą od strony morza, a prawie nieprzyjemny gorąc z chłodnymi falami obmywającymi nogi. Alexander szedł krańcem plaży, niespiesznym tempem kierując się w kierunku skał i wyrastającego ponad palmy klifu. Ambiwalentność była na tej wyspie tak powszednia, że można było się nią zatchnąć. Piękno i urokliwość tropikalnego raju, ale w kondycji rozbitków bez środków do życia aby się tym rajem cieszyć. Leniwe wpieprzanie daktyli i zagryzanie pomarańczami i jednocześnie tęsknota za stekiem wywołująca łzy na samo wspomnienie obiadu w McBride Restaurant. Cieszące oko krągłości prześlicznych towarzyszek niedoli prowadzące do bolesnego wspominania agencji callgirls w Leeds, których tu szukać było na próżno. Błogie lenistwo, ale i bezczynność, a jak zajęcie to związane ze zmęczeniem, potem spływającym całym ciałem i niepewnością sensu działania.

Jak teraz drałowanie ku temu rumowisku skał.

I Dafne.
Urokliwa Dafne, której głos wywoływał w Alexandrze lekkie drżenie. Urokliwej Dafne bez przerwy obdarzającej wszystkich wokół ślicznym i szczerym uśmiechem. Jednocześnie urokliwej Dafne mającej się ku temu wymoczkowi. Urokliwej Dafne, która nie była z nimi szczera i ukrywała coś demolując zaufanie.

Normalnie należałoby po prostu machnąć ręka na te wszystkie kwestie, które wiązały się z problemami, czymś złym, przykrością… skupiać tylko na tych dobrych i przyjemnych.
Turkusowe morze, szum fal, śpiew delfinów...
...
… Groby, głód, pragnienie, tajemnica strefy…

“Noż kurr…” - Alexander zaklął w myślach.
Może to dlatego taka jest?
Wieczna optymistka, patrząca tylko na piękne i jasne strony życia, w świecie jaki nie potrafi uciec od zła. Czująca się tu odcięta od tego co przytłaczało ją tam i dlatego w dwójnasób eksplodująca radością i optymizmem?
To miało sens.
Ale czego im nie mówiła? Co ukrywała do jasnej cholery?!

Ksiądz westchnął i otarł pot lejący się spod zawiązanego na głowie t-shirta. Przerywając rozmyślania rozejrzał się i dopiero teraz uderzyła w niego cicha fala trelów, świergotów i popiskiwań. Latającej fauny nie było zbytnio widać, ale trochę pierzastej braci chyba tu żyło. Widać było ślady na ziemi, na jednej z palm malowniczo rysował się zaciek po ptasiej kupie. No i ten cichy świergot z wewnątrz linii drzew... Przez chwilę, Alexandrowi wydawało się że u korony jednej z palm siedzi ptaszek taki jak ten kolorowy sukinsyn, utrudniający rozmowę z Dafne o zapotrzebowaniu organizmów na proteiny.
Było to jednak złudzenie, ale w pewnym momencie ksiądz zobaczył większy pierzasty argument za tym, że ten teren żyje.



- Ten nie, bo za długi ogon - zamarudził naśladując ton dziewczyny. - Tamten nie, bo ślepka słodkie. Inny nie, bo świergocze. Ten nie bo ma nóżkę bardziej, tamten nie bo śnieg nie pada. Cholera jasna.
Kopnął w wodę robiąc przy tym plusk, zły i naburmuszony. Na siebie, że w ogóle podniósł temat o delfinach, przez co spojrzała na niego ze złością, co odezwało się w nim ukłuciem żalu. Ale i na nią, z różnych powodów.
Ominął kraba wędrującego z morza w stronę głębi brzegu.
- Hej mały? Jakie masz IQ? - zawołał za skorupiakiem. - Bo wiesz, nie wiem czy mogę cię zeżreć. - Znów kopnął w wodę rozsiewając ją wokół. Był zły na siebie, że spieprzył z urokliwą Rudą, ale przy tym już planował zaproponować złośliwie w obozie stworzenie jakichś testów na intelekt, które każdy zabierałby ze sobą na polowanie. “No rybeczko, masz tu trzy figury geometryczne, przepłyń tak, jak powinna wynikać z nich czwarta w rzędzie. Nie umiesz biedactwo? HAHAHAHAAH. Na ognisko ją!”
Kopnął wodę po raz trzeci tęsknie obracając się ku odległym już, lecz widocznym z daleka krzewom tworzącym pomarańczowy zagajnik.

Skały były już zdecydowanie bliżej i od razy było widać, że przejście przez nie graniczyło by z cudem. Tu potrzeba by specjalisty, albo sprzętu wspinaczkowego, aby wleźć po tych skałach na poziom klifu.
Albo urodzić się górską kozicą.
Wszedł głębiej w wodę obmywany przez fale wprawdzie ciepłe, ale przy tych słońcach i tak dające ulgę chłodu. Ścisnął mocniej t-shirt na głowie by mu się nie ześlizgnął podczas pływania i pogrążył się cały w morskiej toni. Wypłynął kilkanaście metrów dalej i prychnął wodą, prawie jak radosna foka. Woda nie dość, że była przyjemnie ciepła, to wypierała ciężar ciała solą, której było tu może mniej niż w Morzu Śródziemnym, ale i tak pływało się o wiele łatwiej niż na basenie. Przez chwile upajał się leżeniem i dryfowaniem na powierzchni, lecz nie chciał mitrężyć za dużo czasu. Znów zanurkował i silnymi wprawnymi ruchami rąk rozgarniał błękitno-szmaragdową toń oddalając się od brzegu. Zdecydowanie wygodniej i szybciej płynęło mu się jak zwykle pod woda, na niewielkim zanurzeniu, przez co wynurzał się i zanurzał co pewną odległość nie forsując tempa.



Pod wodą widział niewielka ławicę rybek kotłującą się przy niewielkiej rafie koralowej. Drobnica pierzchnęła w zakamarki gdy ksiądz zbliżył się i tylko kilka rozgwiazd nadawało koralowcom życia. Prócz tej drobnicy jaką pewnie wzgardziłyby nawet delfiny, brak było skupisk większych ryb. Ot pojedyncze sztuki pruły toń morską pozornie bez celu, ale próżno było szukać w tej części morza specjalnej eksplozji życia i większej ilości podwodnej fauny.
Delfinów również nie było, toteż Alex nie miał szans pogadać o dostawach sushi, burgerów czy piwa.
Gdy się wynurzył prychnął i odpoczywając chwile na powierzchni kręcił leniwie głową.
Ona wyglądała tak jakby wierzyła w to, że delfiny będą dla nich łowić ryby…
Naiwność?
Chęć odsunięcia tematu żarcia delfinów?
To było nierealne.
Ale w jednym morskie ssaki mogły pomóc, skoro rezydowały zwykle w jednym miejscu, tam musiało być więcej ryb.

Płynąc tym razem po powierzchni zaczął rozmyślać o towarzyszach. Terry w pierwszej chwili zdawał się nie mieć wszystkich klepek, by pokazać się potem ze strony arbitra zwalczającego kłótnie i celującego w mir i współpracę. Axela oceniał raczej przez pryzmat zazdrości, podświadomie przez to dążąc by mu dosrać. Jakakolwiek ocena byłaby tu zatem niesprawiedliwa, ale sam fakt, że już po dwóch godzinach od lądowania za co dosrywać było, mówił sam przez się. Paradoksalnie gdyby nie nastawienie gość wydawał się być w porządku. Dominica była zagadką, bo długie chwile ciszy przetykała bijącym z niej temperamentem. Karen zdawała się twardo stąpać po ziemi i mieć w sobie pokłady zdrowej dawki humoru, cynizmu i dystansu, ale i jeden ptaszek starczył by rozczulić ją i zburzyć ten obraz w sto różnych odłamków. Ilham najbardziej odczuła tragedię katastrofy i było to chyba najnormalniejsze podejście. W szerokim gronie niezachwianych opinii i postaw: "jak tu ślicznie", "mamy kokosa" i "jakoś to będzie", jej postawa "wszyscy zginiemy, jesteśmy w piekle" zdawała się być najbardziej pasująca do ich sytuacji mimo wszystko. Problem tylko, czy ta dawka pesymizmu miała pracować na otrzeźwienie grupy ocaleńców, czy poprowadzić do załamania nerwowego i z okrzykiem "Allahu akbar" wysadzenia ich wszystkich kokosami.
Zachichotał.
No i Monika, miła, cicha niemowa, czująca się źle, a mimo to starająca się na wszystko reagować słabym uśmiechem i mająca śliczne iskierki radości w oczach gdy tylko mogła być jakoś pomocna. Pieprzyć to.
Choćby Dafne darła się i wściekała, to Alex postanowił sobie solennie dziewczyna dostanie swój rosół.

Jak skombinuje ogień.
I będzie miał w czym ugotować ptaka.
I złapie ptaka.
...
I nauczy się gotować rosół.

Wypłynął daleko, gdzie prawie nie czuć było już fal jak zawsze większych przy brzegu. Tu pływało się zdecydowanie łatwiej. Strefa spokoju.
Strefa...
Alex pokręcił głową.
Zwierzęta ją omijały podobnież, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. I to rozumienie języków...
Miał kilka teorii co to za miejsce i o co chodzi z tą pieprzoną strefą, ale w każdej były takie dziury, że nie można było brać tego jako nawet roboczą hipotezę. Racjonalny umysł Alexandra nie wierzący w jakieś magiczne cuda, kosmitów, czy nagłe teleportacje do innych wymiarów, krwawił. Wył i płakał nie mogąc dopasować do siebie puzli aby zaczęły przedstawiać choć zarys faktycznego obrazu.
To stad zaczynał mieć chyba obsesję na punkcie tajemnicy Dafne.

Zaciął usta i zanurkował raz jeszcze i przepłynął spory kawał pod wodą wynurzając się i obracając w kierunku klifu jaki miał zamiar opłynąć.

I jęknął…


Wila 18-10-2016 15:23

Dzień I - Wycieczka (Aleksander & Karen & Dafne) cz. 4 albo 5 :) - Królowa Delfinów
 

- … i te skały ciągną się w pi… Pierońsko daleko. Kilka kilometrów na oko. Owszem są miejsca by podpłynąć, wejść na nie od strony morza, lub odpocząć w czasie próby opłynięcia tego klifu i rumowiska, ale nie by było jakieś podejście po tych skałach do góry, na szczyt klifu. Jest tam tak samo co od plaży, czyli nie ma szans na wejście. Tu trzeba by kozicy górskiej, albo naprawdę nieźle utalentowanego amatora wspinaczki. Sprzęt alpinistyczny by też nie zaszkodził. - Alex opowiadał Karen i Dafne swoje spostrzeżenia jakie poczynił podczas “morskiej eskapady”.
Wrócił po mniej niż godzinie nawet nie tak bardzo zmęczony, bo powrotną drogę pokonał płynąc na wysokość pomarańczowego gaju, by wykorzystać wypierająca go wodę i możliwości relaksu w czasie płynięcia za pomocą leniwego dryfu.
- Dam radę to przepłynąć bez problemu, choćby to było i tych kilka kilometrów - kontynuował - ale to ładnych kilka godzin z odpoczynkami. Może nawet ze dwie w jedną stronę? Trzeba doliczyć krótki rekonesans po drugiej stronie tego skalnego klifu ciągnącego się taki kawał. Bez sensu po przepłynięciu tyle, po prostu popatrzeć i wrócić. Wraz z drogą z obozowiska i powrotem, to wyprawa na większą część dnia.
- Może w takim razie następnym razem, z samego rana. Gdybyśmy niedługo nie wrócili, nasi towarzysze martwiliby się niepotrzebnie. Albo spróbować z drugiej strony? Tak czy inaczej, nie ma co tracić czasu na siedzenie tu. - Dafne, która rozsiadła się wygodnie w cieniu i jadła już z piątą pomarańczę teraz wstała i zaczęła otrzepywać z piachu swoją prowizoryczną sukienkę. - Wracamy tak jak przyszliśmy? Nie wiem czy chodzenie między palmami z tą ciężką walizką będzie rozsądne. I tak sobie pomyślałam, że daktyle właściwie są niedaleko naszego obozu. Dlaczego by nie odstawić walizki z pomarańczami i dopiero wtedy nie ruszyć po daktyle? Byłoby nam lżej. - Mówiąc “nam lżej” spojrzała na Aleksandra.
Karen kiwnęła głową
- Byle, żeby jak najwcześniej. Żeby jeszcze słońce tak nie paliło. W tej najgorszej porze zawsze można wtedy odpocząć i nadal mieć dużo czasu po niej. Najpierw jednak, trzeba będzie pogadać o tym z resztą, żeby wszyscy znali plan - sama Karen już zdążyła przeschnąć po kąpieli
- W sumie mamy tyle pomarańczy, że o ile nie zjedli wszystkich wcześniej przyniesionych daktyli, to możemy się potem razem wybrać do nich wyłącznie po to, bym ci pokazała gdzie są… - Rudowłosa wzruszyła lekko ramionami
- A więc nie ma co tu dłużej siedzieć. Sądzę, że możemy już wracać - zaproponowała po chwili.
- hm… - Alex zastanowił się nad czymś drapiąc się po głowie. - Dobrze byłoby ściąć drogę przez las aby zeksplorować za jedną wyprawą jak największy teren. Ale mieliśmy gadać z delfinami w sprawie ryb - zażartował. - To można wrócić tak jak przyszliśmy. Chciałbym jednak przed powrotem zbadać granicę strefy i to na dość długim odcinku.
- Z Axelem wracaliśmy do was lasem, nie tak zupełnie skrajem, ale też nie wchodziliśmy bardzo głęboko. Możemy też po drodze poprosić je o kilka ryb. - Dafne wzruszyła ramionami, jakby ten temat wcale jej nie bawił. - To co, ruszamy?
- Jasne. - Ksiądz wstał, sięgnął po maczugę Terry’ego i sprawdził czy zwinięta sutanna trzyma się dobrze wciśnięta w uchwyt. Nie zakładał jej na razie.


Delfiny były w tym samym miejscu w którym ostatnim razem były widziane przez trójkę podróżników. Zresztą, już zza zakrętu słychać było ich wesołe głosy.
- Jeszcze stąd nie odpłynęły - skomentowała ten widok Dafne, która natychmiast skierowała się z osłoniętego cieniem skraju plaży i palm w stronę wody, jakby była gotowa iść gadać z delfinami. - Oh… - stanęła jednak w miejscu obracając się. Jej wzrok powędrował od stóp księdza, aż do jego głowy. - Mogę zabrać księdza sutannę? Na ryby. Ciężko będzie je przynieść w dłoni.
Alex skrzywił się lekko. Dafne myślała na poważnie o rozmowie z delfinami. Czyli słoneczka zdążyły już zdrowo podsmażyć między-uszną przestrzeń ślicznej dziewczyny.
Należało ją doprowadzić do obozu by zrobić jakieś kompresy…
Ale chwila ochłody w wodzie nie powinna jej zaszkodzić, a wręcz przeciwnie. Rozwinął sutannę i podał Karen medal pączkożercy zawinięty w nią.
- To chyba udar - mruknął cicho do niej by Dafne nie usłyszała. - Będę ją asekurował, zaraz wracamy. Może chwila w wodzie jej trochę pomoże.
Z sutanną w jednej ręce wszedł do wody.
- Może lepiej będzie jeśli pójdę sama? Jakoś zwierzęta księdza chyba niespecjalnie lubią - Dafne stała dalej między miejscem w którym była Karen a w którym był Aleksander, jakby nie do końca wiedziała czy pędzić za nim, czy czekać co Karen powie.
Solidarność jajników wygrała i Karen mruknęła cicho
- Wydaje mi się, że Dafne ma rację. A widziałam tu już ptaszka, który powtarzał za mną irlandzką piosenkę, więc czemu by nie, może faktycznie delfiny pomogą. - Wzruszyła ramionami. Zerknęła na medal, który rozbawił ją nieco
- Może jak się niepokoisz o Dafne to ja z nią do nich podejdę? No chyba, że Dafne się uprze, że woli sama. - zasugerowała rudowłosa i patrzyła to na jedno, to na drugie.
Dafne kiwała potakująco głową już od słów “to ja z nią”, zupełnie jakby myśl o zabraniu ze sobą Karen bardziej jej pasowała, niż ta o zabraniu ze sobą zjadacza delfin… ten, księdza.
- Jak pływasz Karen? - zapytał Aleksander.
No to zaczął wojnę… Szare ślepia Karen zmrużyły się i kobieta podparła biodra rękami
- Nie jestem mistrzem. No przepraszam bardzo, ale po pierwsze, nie wejdziemy głęboko. Po drugie, wydaje mi się, że twoje nastawienie może odstraszyć delfiny… Albo Dafne. Po trzecie, jakby się nawet coś stało, to daleko od plaży do wody nie masz. Cailliteanas ama. - Irlandzki stał się wyraźniejszy w jej angielskim, gdy mówiła taka lekko wzburzona. Bardzo była zła? Nie. Po prostu znudziło jej się to ciągłe spieranie o pierdoły w temacie delfinów.
- Nastawienie, to mamy chyba identyczne. Ostateczność na granicy niemożności zmuszenia się do tego czynu. Równie dobrze mogą źle reagować na Ciebie. Zresztą… - przeniósł spojrzenie na Dafne, zdziwione nieco. - Jak szliśmy w tamtą stronę, sugerowałaś, że mam poprosić je o ryby. Co sprawiło, że zmieniłaś zdanie?
- Brak księdzu wiary… - oznajmiła wywracając oczami - róbcie co chcecie. - Dafne nie czekając już na nikogo (najwyraźniej jej cierpliwość miała pewne granice) ruszyła w stronę delfinów, tym razem wchodząc już powoli do wody tak jak stała w białej prowizorycznej sukience wykonanej z dużego t-shirta. Alex trzymał się blisko niej gotów asekurować ją w razie problemów.
Karen westchnęła ciężko. Wyciągnęła rączkę walizki tak, że mogła się o nią wygodnie oprzeć i z brzegu przyglądała się całej scence.
Dafne szła nieśpiesznie, powoli zanurzając się w wodzie aż po pas. Delfiny ożywiły się kilka chwil wcześniej i zaczęły podpływać bliżej. Biedny Aleksander… gdyż dziewczyna stając w miejscu zamoczyła się po szyję najwyraźniej chcąc się ochłodzić. Biały t-shirt zaś przykleił się do jej ciała, okazując się nagle nad wyraz przezroczysty. Widać było zdecydowanie więcej i lepiej, niż za liściem i palmą.
Trzy kroki głębiej delfiny zaczęły powoli otaczać… Dafne, ignorując Aleksandra. Popiskiwały przy tym wesoło.
Ten przełknął ciężko ślinę starając się jednocześnie patrzeć i nie patrzeć na dziewczynę.
- No dobrze. - prychnął wodą. Zobaczmy jak idzie rozmowa z delfinami. - zwrócił się. Do morskich ssaków, ale zerkał przy tym na Dafne oceniając jak się czuje i…
Po ciele przebiegł mu dreszcz.
- Hej, nazywam się Alexander. Wpadliśmy przejazdem z grupką znajomych na małe wakacje. Co prawda nie planowane. Lubicie mięsko? No jasne, że tak. My też, ale cienko u nas z łapaniem ryb, a ptaszki są kolorowe, mają oczka i serduszka… Tak sobie pomyślałem, może wspomogli byście co łaska rybkami? Taka mała pomoc? Albo deal, jak wam się nudzi, to ktoś za ryby będzie wpadał się z Wami pobawić. Hm?
- Mówi głupoty, ale ma dobre serce - odparła Dafne, a słowa swoje z pewnością kierowała do delfinów, z których jednego właśnie głaskała po pyszczku podczas gdy inny zaczepiał ją pyrkając w nogę, inny opływał, jeszcze inny przyśpiewywał. Dziewczyna odwróciła wzrok na księdza i obdarzyła go promiennym uśmiechem. Wyglądała na szczęśliwą, tu pośród adorujących ją delfinów. Zrobiła krok w stronę duchownego wyciągając do niego dłoń, jakby chciała by podał jej swoją, co uczynił chwytając mokrą i ciepłą rękę. Na uśmiech jakim go opromieniła aż zadrżał i poczuł gęsią skórkę na ciele.
- Arielka - oznajmiła ni z tego ni z owego Karen sama do siebie. Dafne nie była Królewną Śnieżką. Teraz rudowłosa przypomniała sobie o innej disneyowskiej postaci, która zdecydowanie dużo lepiej opisywała Dafne. Zwłaszcza po tym, co mogła zaobserwować w tym momencie.
Dafne powoli przesunęła dłoń księdza na pyszczek delfina, kierując ją tak by go pogłaskał. Sama jednak nie zabrała swojej dłoni z dłoni księdza, zamiast tego wplotła swoje palce między jego. Zwierzak zadowolony otworzył lekko pyszczek i wydał z siebie kilka radosnych dźwięków.
- Czyż nie są piękne? - Zapytała patrząc na twarz Aleksandra z nieznikającym uśmiechem.


Zrozumiał wnet.
Nie chodziło o ryby, to był bluff i wybieg. Chodziło jej o pokazanie tych stworzeń z bliska. O bliskość, dotyk, o nawiązanie więzi. O to by Alexandrowi delfiny kojarzyły się z radosnym trelem, zabawą, radością z obcowania z wesołymi zwierzakami.
Jej promiennym uśmiechem.
Aby nie mógł później zrobić “ewentualnej ostateczności”. Czy to samo robiła z Karen wcześniej w aspekcie słodkiego ptaszka? Kto wie. Alex poczuł teraz jedynie ogrom sympatii do delfinów zaiste gdyby przyszło co do czego pewnie by już nie mógł.
- Są. - Kiwnął głową pieszcząc skórę delfina. - Może nie tak jak Ty, ale dają radę. - Uśmiechnął się. - Nie będę więcej myślał o ewentualnościach. Wracamy?
- Nie, Aleksandrze - odparła dziewczyna słodkim i tajemniczym tonem. - Teraz spróbuj jeszcze raz. - Poprosiła, zaś jej dłoń przesunęła się w górę, by w końcu spocząć na klatce piersiowej księdza, po tej stronie gdzie powinien mieć serce. Przy okazji sama dziewczyna musiała stanąć nieco bliżej. - Z głębi serca i z wiarą, jakbyś prosił o pomoc nie tylko je, ale i tego któremu służysz. - Ksiądz aż się zakrztusił na te słowa. - Śmiało.
Karen obracała sobie medal w palcach, nucąc coś cicho pod nosem. Wróciła wzrokiem do dwójki i delfinów i uniosła brew w górę. No z jej perspektywy wyglądało to dwojako. Albo całkiem sympatycznie głaskali sobie delfiny, albo śmierdziało jej romantyzmem. Rudowłosa miała tendencję do wykrywania intryg, ale może tylko jej się zdawało? Obracała więc medal dalej, teraz uważnie się przyglądając. Oh, jakże ją ręka świerzbiła, by móc coś teraz napisać…

Prychając wodą Alex raz jeszcze spojrzał na Dafne. W to by delfiny rozumiały ludzki głos nie wierzył, a zarazem w pomyślność tej całej prośby.
Ale stojąc tak w wodzie i głaszcząc delfina, oraz patrząc na tak radosny uśmiech Rudej postanowił zrobić to raczej dla niej. Dla jej radości. Stanął obok niej opierając swe ramię o jej ramię i spojrzał na delfina. Przypomniał sobie jak pani Kerrington zmarł mąż i dał jej od siebie tyle pozytywnych uczuć ile potrafił w trakcie rozmowy mającej na celu dać choć płomyk chęci do życia zrozpaczonej staruszce.
Nie zmuszał się teraz i choć bez wiary w sukces, to dał zwierzakowi tyle sympatii ile tylko potrafił.
- Chłopaki… - rzekł cicho głaszcząc mokrą skórę ssaka - naprawdę bylibyśmy wdzięczni za trochę ryb. Choćby dla Moniki, a jak się wzmocni i wydobrzeje to przyprowadzę ją tu do was, by zobaczyła jakie jesteście fajne.
Dafne pochyliła się do delfina, który podpłynął tuż koło tego głaskanego, jakby próbował się nastawić dla podobnych pieszczot. Ucałowała go delikatnie w sam środek delfiniego pyszczka, co spotkało się z jego ogólną radością.
- No dalej - powiedziała do delfinów - który będzie pierwszy?
Nie było trzeba im powtarzać kolejny raz. O ile w ogóle o to chodziło! Delfiny zapiszczały jeszcze raz swoimi wesołymi głosami i jeden po drugim pośpiesznie zaczęły odpływać od miejsca w którym stała Dafne wraz z księdzem.
- Fajne łobuzy - rzucił ksiądz.
Chciał siedzieć w ciepłej wodzie choćby i do zmroku w takim towarzystwie. Ukradkiem kierował wzrok tam gdzie połączenie t-shirta i wody kreowało nadzwyczaj apetyczną niedyskrecję. Trochę inaczej pomyślał o Axelu, bo jakże go winić jak to ona wciągnęła go do wody by pokazać delfiny?
Mimo wszystko spoglądał ku czekającej na brzegu Karen, zbierał się w sobie, by powiedzieć Dafne, że nie ma co dłużej się moczyć i trzeba wracać.
Karen snuła już sobie swoją małą opowieść w głowie. Wbijała wzrok to w księdza, to w Dafne. Już rozdała im role. Projektowała. Medal obracał się dość sprawnie między jej palcami, kiedy powoli poruszała ustami, powtarzając sobie scenariusz. Nie przejęła się specjalnie, gdy delfiny odpłynęły, poświęciła im odrobinę uwagi. Przyniosą ryby? To by było fascynujące ubarwienie.
Tymczasem Dafne uśmiechnęła się ponownie do Aleksandra i już miała coś powiedzieć, gdy pierwszy z małych nicponi wynurzył się tuż przed nimi. W zaciśniętych szczękach trzymał szamoczącą się srebrną rybkę wielkości przekraczającej nieco męską dłoń.
Alex zdębiał i klasycznie zdurniał. Patrzył tylko baranim wzrokiem to na delfina, to na Dafne.
- Iontach! - mruknęła do siebie Karen, przyglądając się delfinowi, który powrócił. O tak, oczy jej się zaiskrzyły. Scenariusz został ubarwiony. Popatrzyła po dwójce. Medal zamarł w jej dłoni.
Ale Królewna Śnieżka nie wydawała się jakoś szalenie zdumiona, w końcu od początku w to wierzyła i okazało się, że było to tak proste jak w to wierzyła. Wyciągnęła dłonie w stronę delfiniego dzioba ujmując mocno, szamocącą się rybę. Delfin zmniejszył wtedy nacisk szczęk, tak że dziewczyna mogła mu ją odebrać.
- Vos autem quem natura - powiedział Alex patrząc w roześmiane oczy Dafne, po czym objął ją i przyciągnął do siebie by zadrżeć od bliskości mokrego ciała i pocałował ją w oba policzki. - To… to niesamowite…
Dziewczyna nie powstrzymywała go, jedynie zaśmiała się jakby rozbawiona jego zachowaniem a chwilę później wyciągała już dłoń do kolejnego delfina.
Wciąż czuł się jakby dostał pałką w głowę, ale skręcił dół sutanny w węzeł i zaczął wrzucać do tak zaimprowizowanego worka ryby przynoszone przez delfiny.
Nie trwało to długo. Gdy każdy z pięciu delfinów przyniósł po dwie wcale nie małe ryby Dafne oznajmiła, że tyle im wystarczy. Może nie chciała nadużywać cudów, a może idea nie marnowania pokarmu była dla niej bardzo ważna.
- Wracajmy - powiedziała do księdza, całując w mordkę ostatniego z delfinów, który przyniósł im rybę i czule go przy tym głaszcząc.
- Świetna robota! - zawołała z brzegu Karen, wyraźnie zadowolona, że mieli teraz coś więcej do jedzenia niż same owoce i skorupiaki. Z rybą można było kombinować! Miała nadzieję, że i dla nich te będą jadalne i że nie będą miały za dużo ości. Dumała też już jak by było je najlepiej przygotować…

Leoncoeur 18-10-2016 18:36

Dzień I - Wycieczka (Aleksander & Karen & Dafne) cz. 5: Rozkminy kleru
 


Linia przebiegająca przez piasek, namalowana z samego rana przez Axela była już dobrze widoczna. Całe szczęście, gdyż od jakiegoś czasu wszyscy milczeli. Ksiądz ledwo co ciągnął po piachu ciężką walizkę pełną pomarańczy. Gdyby nie linia, pewnie przeszli by strefę w ogóle nie zauważywszy jej.
- Ma ksiądz jeszcze siły na badanie granicy strefy? - zapytała z pewnym powątpiewaniem Dafne przyglądając się rzeczonemu. - To tylko dwadzieścia minut drogi od obozu… - dodała.
Był bardzo zmęczony. Kondycja nie należała do jego silnych stron, a trochę dziś złazili i nie było łatwo ciągać tę walizkę po piachu. Najdłuższe eskapady jakie do tej pory przeprowadzał to do taksówki lub z powrotem. Ale przecież nie mógł się przyznać, przed dwoma ślicznymi rudzielcami, że zasadniczo to najchętniej położyłby się tu i spokojnie, cichutko umarł. Owszem, pół godziny odpoczynku i mógłby dalej łazić, ale tu i teraz czuł się jak wyżęta szmata. “Dwadzieścia minut do obozu” podziałało na niego jak solidny krótki w twarz. Nie wiedział czy da radę łazić dalej szukając granic strefy przez następne być może godziny idąc (jak się spodziewał) po okręgu. I czy któraś z nich będzie chciała, samemu nie miał żadnej szansy określić, gdzie zaczyna się, a gdzie kończy.

I był cholernie wręcz spragniony. Pomarańczy nie bardzo lubił, wycisnął sobie jedną w czasie drogi, ale jego umysł opętańczo krążył wokół kokosów jakie zaścielały ich tymczasową “bazę”.
- Siły się znajdą - odpowiedział starając się kontrolować oddech. Nawet powieka mu nie drgnęła przy tym bezczelnym kłamstwie. - Ale i tak długo nas nie było, a jak jesteśmy już blisko, to można choć zostawić walizkę i ryby. Wszyscy tam pewnie głodni. Ppotem chciałbym zbadać granice tej strefy.

Oj chciał, bardzo chciał.
Podstawową kwestią było to, czy ‘strefa’ była zbliżona do okręgu, bo jeżeli tak, to najpewniej kreowało ją coś będące w jej centrum. Ustalenie kilku punktów w różnych miejscach pozwoliłoby je znaleźć.
Zerknął przy tym na Dafne.
Idąc od “Delfiniego brzegu” rozmyślał nad tym co zaszło w morzu.
To nie do końca mieściło mu się w pale.
Lekko mówiąc.
Delfiny przynoszące ryby, ptaszki wypinające brzuszki by je głaskać.
Cyrk na kółkach.

Zasadniczo opcje były dwie.
Albo ten dziewiczy teren był po prostu jednym wielkim magicznym cudem, gdzie dzikie zwierzęta reagowały na ludzi jak przyjaciół. Raj, gdzie wszelkie stworzenie żyło ze sobą w pokoju, gdzie delfiny mogły rozumieć, że chce się dostać rybę.
Albo coś na nie działało…
Coś, lub ktoś.
Póki nie zobaczył w Dafne skrywania jakiejś tajemnicy gdy mówiła o strefie, nie wydawała się dziwna. Jednak od rozmowy o koniecznych przenosinach obozu patrzył na nią podejrzliwie. No może nie tylko podejrzliwie… wspomniał pełne piersi rysujące się pod mokra koszulką.
Urok.
Z urody, anielskiego głosu, promieniującego uśmiechu i życzliwości nie znikających nawet w chwilach gdy normalnego człowieka chwytałaby irytacja. Swoboda, aż do przesady. Optymizm i pogoda ducha tak piękne i wspaniałe, a jednocześnie tak absurdalne w tej sytuacji w jakiej ugrzęźli. Wszyscy w jakiś tam sposób żyli nadzieją, że będzie dobrze i nie łamali się. Może poza Ilham, choć i u niej nie było z tym jakoś najgorzej. Ale to co prezentowała Dafne…
… ona jakby wręcz cieszyła się tym co ich spotkało.
Jakby była kotem którego kopnął los w futrzastą dupę. Kotem, który po kopniaku wybił okno, przeleciał łukiem i wylądował w magazynie śmietany.
Dwa słońca, strefa rozumienia się jakby wręcz telepatią, rajska wyspa na morzu północnym, a ona mimo to nie była nisko w kategorii “dziwne”.
To co się działo tutaj, wszelka dziwność? To umysł akceptował wobec faktów i tego co widzieli w tym miejscu.
Ale ona była jedną z nich, rozbitkiem z promu, jej zachowanie już odbiegało od pewnych standardów i to mocno.

Była niczym anioł, przepełniona dobrem promieniującym na ludzi i zwięrzęta. Albo niczym Diabeł chcąca sprawiać takie wrażenie.
- Chodźmy do obozu - rzucił wciąż zamyślony.


Wila 19-10-2016 00:12

Dzień I - Powycieczkowe ploteczki - część I
 
Upał stopniowo zanikał. Słońca dawno już minęły południe i wszystko wskazywało na to, że popołudniowa pora jest w tym dziwnym miejscu o wiele przyjemniejsza.

Terry już dawno skończył się myć w słonej morskiej wodzie, gdzieś na boku, by nie ranić uczuć religijnych Ilham. Zebrał już wystarczająco chrustu by ognisko mogło palić się do samego wieczora i właśnie wracał z kolejną porcją do bazy.

Ilham nadal pilnowała ogniska by nie zgasło, systematycznie rozłupując dorodne kokosy, które miały być słodką przekąską dla strudzonych wędrowców i jednocześnie co jakiś czas pokonywała nagrzany piasek, by zwilżyć okłady wciąż gorączkującej Moniki. Dziewczyna kilkanaście minut temu znów zasnęła i teraz w gorączce musiało coś jej się przyśnić, gdyż wydała z siebie cichy jęk i zaczęła wiercić głową. Muzułmanka miała baczne oko na kobietę, by w razie konieczności obudzić ją, jeśli sen okazałby się dla niej zbyt męczący.

Dominika, która dzielnie udała się samotnie w głąb palmowego lasu za potrzebą, czy może w innym celu, którego nikomu nie zdradziła właśnie wracała. Sama, ale nie z pustymi rękami. Niosła w nich bowiem solidny pęk długich na ponad metr i szerokich na najwyżej centymetr zielonych liści. Wyraz jej twarzy zdradzał, że dziewczyna “ma plan” i nie zawaha się go zrealizować. Czy miała zamiar pleść z nich koszyk, czy sandały - o tym wszyscy mieli się wkrótce przekonać.

Osoby, które zostały w bazie najpierw usłyszały szuranie. Przypominało odgłos czegoś bardzo ciężkiego ciągniętego po ziemi. Dopiero po tym ich oczom ukazały się trzy znajome twarze wyłaniające się zza palm graniczących z plażą. Karen, Dafne i Aleksander. Najwyraźniej woleli iść w cieniu. Nawet jeśli tu przy granicy z plażą, nie był on tak idealny. Totalnie padnięty ksiądz odziany jedynie w dość zabawne bokserki, ciągnął za sobą ostatkiem sił niebieską walizkę. Idąca za nim Dafne miała na sobie wciąż mokry, biały t-shirt. Wyglądało to apetycznie, chociaż nie wszystko było widać, gdyż dziewczyna w dłoniach niosła przytuloną do siebie sutannę księdza, która ewidentnie musiała służyć aktualnie w ważnych celach (prócz przysłaniania się nią). Wyraźnie było w nią coś owinięte.

- Łał ognisko! - skomentowała zachwycona widokiem ognia Dafne. Widać, dziewczyna nie spodziewała się, że komukolwiek uda się rozpalić je bez zapałek, zapalniczki czy innych cywilizowanych sposobów. Karen pokiwała jej głową i uśmiechnęła się do ognia i dymu
- Postarali się najwyraźniej, jak nas nie było - stwierdziła. To jakby załatwiało połowę roboty z gotowaniem, ciepłem i światłem na wieczór.

W tym też momencie, zza skał po drugiej stronie obozowiska, wyłoniła się jeszcze jedna postać. Każdy kto ją spostrzegł, od razu poznał w niej wracającego ze swojej wędrówki Axela.

Boyton cieszył się względną czystością. Och, wreszcie kąpiel oraz porządne umycie każdej części ciała. Nawet wyczyścił zęby palcami oraz kawałkiem wodorostu. Świństwo wprawdzie, ale widział kiedyś na wystawie pastę wodorostową. Owszem pewnie, słona woda to nie prysznic hotelowy, ale nie była zła do jakiejś podstawowej ablucji. Odszedł ze sto może sto pięćdziesiąt jardów od obozu, więc z takiej odległości, ech, niech kto chce to się gapi i tak niewiele zobaczy. Plusem wyspy było to, że po kąpieli nie trzeba było się wycierać. Momentalnie wysychało się przy tej temperaturze. Terry stanowczo był zadowolony z kąpieli, z mycia oraz z ognia, który dostarczył im ciepłej potrawy. Och, rzeczywiście ogień dla Neandertalczyków już był wspaniałym wynalazkiem, oraz dla rozbitków na Wyspie Robinsona. Niósł ciepło oraz względne bezpieczeństwo. Dzikie stwory zawsze obawiały się ognia. Ewentualnie poza smokami, no ale smoki to bajki oraz nigdy nawet w bajkach nie były zwierzakami, lecz inteligentnymi bestiami. Ale jakie bajki? Właściwie, sobie dumał, skoro są dwa słońca oraz przeniosło ich do tropików oraz przy założeniu, że nie zwariowali, to właściwie wszystkie prawa fizyki oraz zdrowego rozsądku mogły wziąć w łeb. Delfiny mogą śpiewać niczym operowe diwy, smoki należeć do Wegetariańskiego Stowarzyszenia Gadów Przedpotopowych, zaś elfy…. Eee nie, elfy muszą być piękne. Inaczej jakaś bzdura. Tylko efów, póki co, nie spotkali jeszcze.
Zadowolony wracał do obozu pomrukując sobie oraz zbierając przy okazji trochę drewna.

Natenczas Axel chwycił w ręce dwie gałązki,
A wcześniej był dorzucił chrustu coś pół wiązki,
Ostro zakręcił dłońmi i rzucił zaklęcia,
Żyły mu wyskoczyły na czole z przejęcia,
Zamachał coś szeroko, zamachał i blisko
Aż wreszcie rozpaliło się jasne ognisko,
Płomyki liżą gałąź, zaś dym w niebo strzela
Dzięki szamańskim mocom magika Axela
.

Dochodził właśnie do obozu Robinsonów, kiedy zza zasłony roślinności pojawiła się kadra wędrowców. Piękna Karen, wielebny Aleksander, no i ten tego, znaczy Dafne. Ciekawe, czy coś z nią było nie tak, czy wprost przeciwnie. Warto było porozmawiać o niej z pozostałą dwójką uczestników wyprawy. Oczywiście cichutko, tak żeby się nie zorientowała.
- Witamy, witamy, ciepłe ostrygi mamy – powiedział wesoło na zasadzie „nie czuję, że rymuję”, bowiem pewnie byli głodni, szczególnie ciepłego posiłku. Ucieszył bardzo się, że wreszcie przyszli, strasznie bowiem nie lubił oczekiwania, nawet jeśli wiązało się z jedzeniem cieplutkich ostryg. Ponadto martwił się, czy coś ich nie zjadło, albo coś takiego. Skierował uśmiech radosny do każdego spośród powracających.

Twarz Axela również rozjaśnił uśmiech, lecz łatwo było zauważyć, że skierowany jest on przede wszystkim do jednej, konkretnej osoby. Widać było, że cieszy się, że jego królewna jest cała i zdrowa.
- I jak się udała wyprawa? - spytał, podchodząc do ogniska.
Rzucił na ziemię dźwigany konar i bardzo ostrożnie położył obok torbę.
Dafne oczywiście odwzajemniła uśmiech Axela, wyraźnie ucieszona jego widokiem, jednak szybko odwróciła wzrok na Terry’ego, do którego też podeszła ze ściskanym przez siebie zawiniątkiem.
- Witamy, witamy, świeże ryby mamy - powiedziała z uśmiechem, w odpowiedzi na ostrygi. I wyglądało na to, że ma zamiar przekazać “tobołek” mężczyźnie.
- Pasują do ostryg, jak je dobrze przyrządzić. - dorzuciła Karen, również podchodząc do ogniska. Nie można było zaprzeczyć, że była głodna. Włosy na nowo poskręcały jej się niemożliwie, po wcześniejszej kąpieli i teraz zebrane je miała niżej na karku, niż wcześniej jak wychodzili. Była ciekawa z czym pichcili te ostrygi. Za nią przemykał zmęczony i spocony Alex, z dość nietęgą miną paradujący bez swojej sutanny.
- Ryby, dawajcie je, zaraz coś z nimi zrobimy, może na kiju niczym kiełbaskę, albo złoży się owinięte w liść w popiele. Słyszałem o obydwu metodach. Rybka jest super, brakuje jeszcze jakiegoś kawałka szynki - ucieszył się Terry biorąc tobołek od dziewczyny, a potem starając się wykombinować jakieś kije, lub wielkie liście.
- Skąd macie ryby? - spytał Axel, kładąc na liściu przyniesione daktyle. Wcześniej skubnął jednego. Potem ruszył w stronę Dafne.
Karen uśmiechnęła się iście wesoło, przywodząc na myśl ewidentnie chochlika
- To bardzo ciekawa historia. Otóż. Od delfinów - powiedziała z rozbawieniem i uśmiechała się dalej do tej myśli. W sumie ułożyła już całkiem ciekawą opowieść, tylko nie miała jeszcze co z nią zrobić...
- Przygotowałam kokosy na przekąskę. - Ilham wtrąciła się do rozmowy, wychodząc na środek kółeczka wzajemnej adoracji i rozdając każdemu po brązowej skorupie z grubym, białym miąższem. Po czym wróciła do czuwania przy ogniu na zmianę to dorzucając drwa, to sprawdzając jak się ma Monika. Bez zmian, dziewczyna nadal miała gorączkę, chociaż wyraźnie nie tak dużą jak przed zimnymi okładami. Jedyne co, doszło ciche pojękiwanie przez sen.
- Dziękuję. - Axel przyjął poczęstunek. Nim jednak zaczął jeść stanął obok Dafne, po czym pocałował dziewczynę w policzek... równocześnie zasłaniając ją nieco przed oczami pozostałych.
- Ja również dziękuję - dodała Dafne, chociaż teraz już ciężko było powiedzieć, czy mówi do Ilham, która dała jej kokosa, czy do Axela, który dał jej buziaka. Obdarzyła go pięknym uśmiechem, po czym zaczęła korzystać z daru Ilham. W końcu droga nie była krótka, a szli choć nie w słońcu to w upale.
- Dziękuję - powtórzyła Karen, gdy Ilham dała jej kokosa. Zerknęła za nią, częstując się podarkiem
- A jak się ma Monika? - zapytała wyraźnie zaciekawiona odpowiedzią, żołądek mógł jeszcze chwilę poczekać, najpierw kwestie ważne i ważniejsze…
- Bez zmian. - odparła Iranka dorzucając lichy patyczek do ognia, po czym przysiadła się przy drzemiącej, kładąc jej delikatnie rękę na ramieniu w celu obudzenia jej. Co jednak nie przyniosło skutków, gdyż dziewczyna dalej spała w najlepsze, nieco targana przez najwyraźniej śniący jej się koszmar.

- Pić… - wystękał Alexander nie ogarniający tej całej chaotycznej wymiany zdań i desperacko szukając jakiegoś całego i młodego kokosa. Nie było to trudne, dopiero otworzenie go zaczęło sprawiać problemy. Wziął kamień i przysiadując obok Moniki zaczął z tępym, spragnionym i zmęczonym wzrokiem łupać weń kokosem.
Terry odnosił wrażenie, że ogólnie grupa się sypała. Zresztą właściwie normalna sprawa. Ani się lubili, ani przyjaźnili, ot znaleźli przypadkiem na wyspie chcąc ze sobą jakoś wytrzymać. Boyton był przyzwyczajony do sytuacji, ze żołnierze się zmieniali. Jedni odchodzili do cywila, drudzy przychodzili i spokojnie się czuł w nowych środowiskach. Nie miał problemu ze znalezieniem się wewnątrz nowej grupy. Aczkolwiek faktem jest, że przychodzący żołnierze musieli wchodzić w pewien dryl oraz musieli się dostosować. Tymczasem osobnicy, którzy wylądowali na wyspie mogli mieć całą resztę gdzieś oraz pewnie mieli. Być może właśnie to powodowało, że jednak zaczynał czuć się coraz bardziej obco. Niby jakoś wszystko się działo normalnie, ale właściwie nie było. Wyspa ewidentnie była szalona, tropiki czterdzieści stopni. Normalni choćby ludzie pochłanialiby galonami wodę wypacajac większość przez skórę. Tutaj zaś co? Wody wprawdzie nie było, ale jakieś soki owszem. Jednak ogólnie pić się części nie chce, jeść też średnio. Normalnie jakieś cuda podkreślające dziwność wyspy, nad którą krąży więcej słońc, niźli jest to jakoś przyjęte. Axelowi fartnęło się, że wylądował tutaj ze swoją żoną, pomyślał. Przynajmniej ma kogoś bliskiego, bez względu na to, jak Dafne jest dziwna. Rozmyślając dawny sierżant owijał ryby w duże liście oraz składał na brzegu ogniska wewnątrz gorącego popiołu, zaś resztę po prostu nabijał na patyki, podając po kolei wszystkim, którzy chcieli je przyjąć. Czuł potworne zmęczenie.
- Porozmawiałaś z delfinami? - Axel spytał cicho, niemal szeptem. Sam miał takie plany, ale nie zdołał ich zrealizować. Dziewczyna w odpowiedzi skinęła potwierdzająco głową, w tym samym czasie zlizując z wilgotnych ust mleczko kokosowe.
- Jesteś cudowna - wyszeptał, po czym zabrał się za pokrzepianie sił.
Karen kiwnęła głową do Ilham, zmartwiona stanem Moniki. No nie było dobrze, miała nadzieję, że niedługo jej się polepszy (pogorszenie żegnamy z myśli o najbliższej przyszłości). Zaraz spojrzała na Terry’ego, który wyglądał na mocno zamyślonego i może zmęczonego? Tak jej się przynajmniej zdawało. Popatrzyła na ryby, które szykował, po czym podeszła do walizki, wyciągnęła z niej dwie pomarańcze. Podeszła i przykucnęła obok niego
- Hej Terry… Słuchaj. A może doprawimy je trochę sokiem z pomarańczy? - zaproponowała spokojnie i uśmiechnęła się lekko. Nie była mistrzem poprawiania nastroju, ale zdecydowanie jakoś nie chciała, żeby bił się z myślami aż tak intensywnie, że było to tak widoczne.
Boyton chciał odpowiedzieć Karen uśmiechem, ale wyszło chyba coś bardziej przypominającego skrzywienie warg. Zresztą ewentualnie może była to forma takiego wymęczonego uśmiechu, jaki się widuje nieraz na obrazach. Jak to powiadał Zorba? „Jaka piękna katastrofa”, albo coś podobnego. Przez dłuższy czas starał się działać, ale chyba zaczynały go brać nerwy. Spalał je jednak we wnętrzu własnej myślowej bitwy nie pozwalając, by jakakolwiek negatywna idea wydostała się na zewnątrz. To było miłe, że Karen zwróciła się do niego. Polubił ją nawet przez ten okres znajomości. Doświadczeni żołnierze powiadali w swoich pamiętnikach, że krótki czas znajomości na froncie znaczy więcej, niźli lata w cywilu. On to potwierdzał, zaś ta wyspa pod pewnymi względami przypominała front. Było obco, dziwacznie, choć czasami nawet pięknie, ale naprawdę dziwacznie.
- Pomarańcza, sok? - powtórzył jakby powracając do wyspiarskiej rzeczywistości z krainy myśli. - Taaaak, maaaaasz pewnie dużo racji, dużo – jakoś przeciągnął słowa, lecz po chwili głęboko odetchnął, zacisnął wargi i powtórnie się uśmiechnął. Tym razem już normalnie. Widać zebrał się w sobie jakoś mocniej. - Masz rację. Spróbujemy. Wprawdzie nie wszystkie, bowiem nie wiemy, jak wyjdzie oraz jak smakuje mięso owych rybek, ale kilka na próbę. Jak wyjdzie smacznie, będziemy mieli już oryginalny przepis. Gratuluję, że udało wam się złapać coś. A tak w ogóle, jak wyprawa poszła, co widzieliście? - spytał biorąc się za realizację pomysłu przyprawowego Karen. - Dziękuję - dodał nagle, teoretycznie bez jakiegokolwiek sensu.
Karen kiwnęła mu głową, przyglądając się jak odzyskał kontakt z rzeczywistością. A myślała, że to jej się zdarza w towarzystwie czasem odjechać
- No zobaczymy. Na pierwszy ogień może dwie. Tak jak cytryną… A co do wyprawy, Dafne okazała się mieć zdolności księżniczki disneya i oswoiła ptaszka, a potem dogadali się z Aleksandrem z delfinami. A ja widziałam śmieszną jaszczurkę stegozaura - podpowiedziała swoją wizję i kawałek opowieści o podróży i obserwowała jak się zabrał za doprawianie ryb. A jak rzucił ‘dziękuję’, zerknęła na niego i unosząc brew uśmiechnęła się tylko pogodniej
- Nie ma za co, przecież sam byś też na to wpadł - domyślała się, że nie za pomysł jej dziękował, ale była na tyle uprzejma, by mu nie wytykać, ani nie wskazywać chwili zamyślenia. Odwróciła głowę i wpatrzyła się w ogień igrający w ognisku. Lubiła ten widok.

- Panie klerze… może ja pomogę - zwróciła się Ilham do siedzącego obok niej księdza. - Pan przytrzyma kokos a ja odłupię takie jakby wieczko… - dodała, cmokając zatroskana jak to mieli w zwyczaju ludzie z jej stron.
Podniósł na nią zmęczony i pełen wdzięczności wzrok. Po tym jak się zabierał do rozłupania kokosa, można było wywnioskować, że prędzej doczekają się tu Sądu Ostatecznego.
- Dziękuje Ilham - powiedział. - Nigdy tego nie robiłem - dodał krzywiąc się lekko by zamaskować zawstydzenie.
- Ja też nie - odpowiedziała rozbawiona, szybko jednak dodając. - Bez maczety… ale skoro jemu się udało to i nam również. - kobieta machnęła głową mniej więcej w kierunku koczującego przy ognisku wojskowego, podnosząc kamień i oglądając każdą z jego stron. Musiała wybrać najcieńszy i najostrzejszy z kantów, który posłużyć miał jako obieraczka do zielonej łupiny. Po kilku nieudanych próbach, w końcu zajarzyła mechanikę rozbijania i reszta poszła jak z płatka.
Dossał się chciwie do płynu i przełykając łapczywie wydudnił całość w krótką chwile orgii gaszenia pożaru w jego wnętrzu. Nawadniał pustynię.
- Uch… dziękuję. - Odrzucił pustego kokosa obok siebie i zerknął na Ilham. - Rzekłbym, że nie ma lepszego nektaru niż kokos na pragnienie, ale tak czy owak musimy znaleźć w końcu wodę.
- Jak Bóg da to znajdziemy - mruknęła, na powrót siadając przy Monice dotykając jej czoła i ponawiając próbę obudzenia.
Jedyna jak do tej pory wierząca za to muzułmanka. Alex nie miał zdecydowanie szczęścia pod tym aspektem, jeżeli idzie o skład ocaleńców. Wspomniał imigrantów z Polski w Leeds. Och… gdyby to oni mu towarzyszyli, to miałby jak pączek w maśle!
- Jak Bóg da - zgodził się bez jakiejś werwy i spojrzał na Monikę wybudzaną przez muzułmankę.
Budzona dziewczyna otworzyła po chwili oczy i nim zdążyła zasłonić usta dłonią, co próbowała zrobić… ziewnęła przeciągle. Oczywiście uśmiechnęła się, chociaż teraz nieco przepraszająco na widok siedzącej nad nią Ilham i od razu próbowała podnieść.
Kobieta pomogła jej dojść do pionu, uśmiechając się jak zwykle.
 Wrócili. Przynieśli jedzenie. Ryby. Jak się czujesz? Miałaś zły sen?

Naskrobała na suchym jak pieprz piasku, podejmując decyzje rychłego polania go wodą.
Monika gdy tylko mogła przystąpiła do odpisywania:
 Cieszę się, bo jestem głodna. Zły sen - tak. :( Czy…

Dziewczyna urwała i zamiast pisać dalej podrapała się w zamyśleniu po policzku…
 woda do picia? szukać?

Ksiądz poruszył palcem ryjąc nim w ziemi.
 Mamy dla Ciebie rybę, zjesz, wzmocnisz się. Wszystko będzie dobrze <:)

 Tylko kokosy

Dopisała Il, zakreślając w kółeczko napis “zły sen”.
 To tylko koszmar, nie przejmuj się nim, zawsze może go opowiedzieć i wszyscy się z niego pośmiejemy

 To nic. Czy mogę dostać kokosa?

Monika westchnęła niemal bezgłośnie po napisaniu ów słów. Przetarła dłońmi twarz.
Ilham ochoczo wzięła się za szukanie dobrego okazu, po czym po dłużej chwili operowania kamieniem, wręczyła jej skorupę z płynem.

- Jeśli będziemy chcieli budować szałasy, to znalazłem bambusowy gaj. - Axel oderwał się od resztek kokosa. - Ale uważam, że powinniśmy opuścić strefę.
Może robił za Katona Starszego, ale... stale pamiętał słowa ptaszka-strażnika.
- A ja, że nie - odezwał się Alex od strony gdzie leżała Monika, z którą wraz z Ilham rozmawiał na piasku.
- Moje zdanie znacie - dołączyła się Dafne. Dziewczyna kończąc kokosową ucztę oddaliła się kilka kroków od Axela by usiąść w cieniu pod jedną z tutejszych palm. Oparła się o nią z westchnięciem ulgi.
- Nikt cię nie zmusi do jej opuszczenia. - Axel spojrzał na Aleksandra. - Z tego, co widziałem wynika, że żadne ze zwierząt nie zbliża się do strefy. Śledził mnie taki niebiesko-fioletowy ptaszek, ale nawet on zawrócił, gdy przystąpiłem granicę. Aż dziw, że nie nazwał mnie głupcem. Za to od razu poleciał o tym donieść.
- Nie opuszczę strefy jeśli nie zrobią tego wszyscy - te słowa Dafne ewidentnie kierowała do Axela, najwyraźniej niepewna czy nie zamierza tego zrobić sam, jeśli nie chce zmusić do tego księdza. - Musimy trzymać się razem.
Axel spojrzał na dziewczynę z cieniem wyrzutu.
- A co z pomysłem przeniesienia się na granicę sfery? - spytał.
- Może skupmy się na podstawie. Clue jest: “czy i czemu w ogóle powinniśmy się stąd ruszać”. Mi nie zależy na tym by koniecznie w sferze pozostać. - Alex potoczył wzrokiem po reszcie. - Tylko czy jest powód byśmy ruszali stąd gdziekolwiek. Czy na skraj strefy czy poza nią. Skoro zwierzęta nie lubią tego terenu, znaczy że nie lubią. Trudno. Zarówno śliczne ptaszki jak i te niebezpieczne, choćby jadowite węże. To nie jest jednakże jeszcze argument za opuszczaniem tego miejsca. Jest inny? - Spojrzał na Dafne.
- Przy granicy nie ma zwierząt. Nawet jakieś wiewiórkowate stworzenia, które widziałem wcześniej, nie zbliżają się do granicy - odparł Axel. - Jaki jest argument, żeby się nie ruszać? Bo tu wylądowaliśmy? Tam, kawałek dalej, są też palmy, są daktyle. Z drugiej strony - palmy i pomarańcze. W jednym i drugim przypadku jest bliżej do delfinów.
- Ale… co za różnica czy będziemy tu czy na skraju… skoro zwierzęta tu nie wchodzą znaczy, że nic nas nie zaatakuje… w jednym i drugim wypadku dalej w tej strefie będziemy więc nieporządane efekty uboczne tak czy siak u nas mogą wystąpić niezależnie od tego czy będziemy metr czy sto metrów od granicy. A tu mamy ogień, tu zebraliśmy jedzenie, tu leży Monika… - wtrąciła niepewnie Ilham, która przysłuchiwała się dyskusji, nie do końca rozumiejąc o co spierali się mężczyźni.
- Jak daleko i w którą stronę znaleźliście granicę strefy? - spytał Alexander patrząc na Axela po usłyszeniu o wiewiórkowatych stworzeniach.
- Mniej więcej dwadzieścia minut drogi stąd. W tamtym kierunku. - Pokazał ręką. - Tam nie było nawet mrówek. Tam też zawrócił ten ptaszek. Oczywiście jesteś pewien, że to o niczym nie świadczy, prawda? I że to był tylko przypadek?
- Jeżeli to regularna sfera, to jak znajdziemy jej centrum… możemy zrozumieć skąd się bierze - odpowiedział ksiądz. - Jeżeli nieregularna, to może być wynikiem coś co jest pod ziemią. Złoża jakieś? Nie znam się na tym…
- Złoty diadem, który pozwala mówić wszystkimi językami i porozumiewać się ze zwierzętami. - Axel pokręcił głową, postanawiając, że się nie wybierze na poszukiwanie magicznego centrum. No chyba że pójdzie tam Dafne...
Ksiądz patrzył przez dłuższą chwilę na Axela, po czym przeniósł wzrok na jego dziewczynę.
Milczał.
- Dafne… - odezwał się w końcu. - Uczynisz mi tę przyjemność i przejdziesz się ze mną do skał?
Dziewczyna uniosła z początku brwi do góry, widać zdziwiona ów prośbą.
- Jeśli ksiądz prosi, oczywiście - odpowiedziała po kilku uderzeniach serca. Zaczęła też powolutku wstawać, podpierając się przy tym o palmę.
Axel przeniósł wzrok z Alexa na Dafne, ale cokolwiek pomyślał, to nie powiedział tego na głos. Dafne skierowała się kilka kroków w stronę skał, gestem zapraszając księdza by poszedł z nią (skoro sam chciał). Przechodząc obok Axela ujęła go na sekundę za dłoń i poszła dalej, zaś Axel wziął garść daktyli i usiadł na miejscu opuszczonym przez dziewczynę. Alex wziął swoja sutannę i ruszył za nią.


Muzułmanka chwilę dumała, po czym napisała do Moniki.
 Muszę się oddalić. Uważaj na siebie.

Wstając z ziemi podeszła do rozmawiających, Karen i Terry'ego przez chwilę nieśmiało się im przyglądając. W końcu jednak pochyliła się nad dziewczyną.
- Mogłabym na chwilę sandały? Muszę się przejść… - wtrąciła niepewnie, gdy miała wrażenie, że nastąpiła pauza w ich dyskusji.
- Ale uważaj na siebie - powiedział Axel - jeśli pójdziesz za granicę strefy. Jeśli spotkasz takiego ptaszka, o jakim wspomniałem, to go poobserwuj. Może usłyszysz coś ciekawego.
Karen zerknęła na Ilham. Nie specjalnie skupiała się na całej ich rozmowie, która odbywała się w tle. Była zajęta i swoimi myślami, pisząc wyobraźnią opowieść w tańczącym ogniu
- Hm? A. Sandały. Tak. Proszę - powiedziała wytrącona z zamyślenia. Usiadła i zsunęła buty z nóg, po czym wręczyła je drugiej kobiecie i uśmiechnęła się lekko.
- Dziękuję. - klapiąc tyłkiem na piasku, założyła obuwie, które troszeczkę było na nią za duże, ale nie aż tak by utrudniało marsz. - Mam prośbę. Sprawdzaj czasem co u Moniki… siedzi tam sama, z nikim nie może porozmawiać. - Iranka wstała, biorąc się pod boki i oglądając stopom. - To ja idę.
Nie czekając na więcej super rad, czy poleceń udała się prosto w kierunku kwiecistych paproci.
Karen mruknęła
- Mhm, jasne. I tak zaraz chciałam się do niej wybrać z rybą, bo powinna niedługo być ok - zapewniła tylko odchodzącą Ilham, po czym sama zerknęła na Monikę, a potem zaraz po reszcie rozchodzących się, albo kręcących po obozie. Wróciła do zerkania na ryby, a gdy jedna była już w porządku wzięła rybę ostrożnie, dmuchając
- Podaj na porządnym talerzu - zażartował Axel, po czym wreszcie rozpakował swoją torbę i podał Karen przypominającą mały półmisek muszlę.
Rudowłosa zerknęła na Axela i uśmiechnęła się lekko
- No to nie posiłek na gwiazdki michelin, ale ujdzie… Dziękuję - wzięła od niego muszlę i położyła na niej kawałek ryby z pomarańczową polewą i taką bez. Zanim jednak zaniosła je do Moniki, część którą zostawiła spróbowała, żeby ocenić w jakim stopniu jest to jadalne. W końcu co za kucharz podałby komuś jedzenie, nie wiedząc czy się nadaje?
- No i jak? - zainteresował się Axel.
Karen siedziała chwilę, skupiona na testowaniu jedzenia i aż wyrwał jej się pomruk przyjemności
- To… Jest… Niesamowite! - oznajmiła i w osłupieniu popatrzyła na rybę, potem na Axela, potem na Terry’ego i ognisko. Dobry Dagdo, jakim cudem, przecież nie było tu praktycznie żadnych przypraw, poza sokiem z pomarańczy! Podniosła się i poszła dość sprawnym krokiem do Moniki, żeby ją uraczyć ciepłym, zajebistym posiłkiem.
- Mniam, mniam - powiedział Axel, wypakowując resztę 'naczyń'. - Gratulacje dla szefów kuchni - powiedział, po czym kawałkiem patyka zaczął wygrzebywać z popiołu kolejną, zawiniętą w liść rybę.
- Rzeczywiście smaczne - powiedział cicho Terry oraz podrapał w lewe ucho. Trochę swędziała go, może opalił je sobie mocno, zaś olejku zwyczajnie chwilowo brakowało. Zignorował gorącą dyskusję, iść czy nie iść, postanawiając, iż się dostosuje.
Rudowłosa jak postanowiła, tak zrobiła, udając się do Moniki z ‘talerzem’. Przykucnęła koło niej i wskazała na jedzenie, a potem napisała na piasku
 Spróbuj. Jest świetne.

Po czym zwróciła głowę na moment w stronę dwóch panów
- Skoro większość znowu się gdzieś porozchodziła, może powinniśmy trochę pomyśleć jak rozplanować obozowanie dziś w nocy? - zaproponowała, znów spoglądając na Monikę.
Niema dziewczyna z widoczną chęcią, błyskiem w oku i wdzięcznym skinięciem głową odebrała od Karen prowizoryczny talerz z rybą. Spróbowała robiąc przy tym taką minę, jakby podane jej jedzenie było najwspanialszą rzeczą, jaką kiedykolwiek jadła.
No i pewnie było… przynajmniej od śniadania. Nie czekając na dalsze zachęty z przyjemnością syciła się podarunkiem Karen.
- Nie wiemy - Axel podniósł wzrok znad ryby - jakie tu są noce. Powinny być ciepłe, ale kto wie... Jednak bez względu na wszystko, powinniśmy zrobić jakieś posłania z palmowych liści chociażby. Tam, gdzie nie ma już piasku. Piasek na pozór jest miękki, ale niestety, tak nie jest. I nie pod palmami. Nie wierzę co prawda w kokosowe bombardowanie, ale kto wie.
Kolejny powód, by nie spać w tym miejscu...
- Moje zdanie na temat noclegu w strefie znacie, to tak na marginesie - dodał.
- Jest nas ósemka. Wyjść, lub nie wyjść. 28 możliwych kombinacji, jeśli się wstrzymam od głosu, tylko 21 – odpowiedział jakoś powoli Boyton, szkolenie wojsk inżynieryjnych nauczyło go takich rzeczy. Znaczy matematyki, nie powolnego odpowiadania. - Nie dogadamy się, póki co, chyba że dowiemy się czegoś nowego, co przekona wszystkich – machnął ręką. - Nie ma się co kłócić, tym bardziej, że tutaj jest wszystko zwariowane. Skoro dwa słońca są, ludzie rozmawiają ze zwierzakami, równie dobrze mogą wyskoczyć zza krzaka elfy. Strefa może być dobra, może być zła. Normalnie nie byłoby powodu jej opuszczać, poza oczywistym, że szukamy jakiejś cywilizacji. Ale Monika … - urwał. - Musimy dbać o nią. Osobiście proponuję po prostu ustalić warty wyłączając Monikę. Ot ktoś może siąść przy ogniu, podkładać oraz pilnować reszty. Drewna jest raczej wystarczająco, jeśli noc trwa tyle co na naszej rodzinnej Ziemi. Mogę zacząć warty, zbudzę za jakiś czas, pi razy drzwi godzinę kolejną osobę i tak dalej. Czy tutaj nocą jest zimno? Wątpię, raczej jest mniej gorąco. Morze zresztą to olbrzymi rezerwuar ciepła. Jeśli praw fizyki nie zmienili, to nocą nie ma prawa być chłodno, jeśli nie zajdzie coś niespodziewanego, jednak takie rzeczy grożą nam zarówno tutaj, jak gdzie indziej. Nawet gdyby spadł deszcz, to ognisko powinno się utrzymać pod tym drzewem – bowiem właśnie tak wybrali miejsce na ogień. - Nie robiłbym tutaj wielkich sypialni, jeśli Monika poczuje się lepiej, musimy stąd odejść, nawet niosąc ją na barana. Jeśli będzie się czuła równie kiepsko, pewnie jeszcze dzionek pozostaniemy. Będzie trzeba robić kolejne wyprawy, tylko mieszając osobami, coby wszyscy przyzwyczaili się do siebie oraz wszyscy poznali okolice.
- Jeśli Monice się nie poprawi, to może być to wpływ strefy - odparł Axel. - Poza tym myślę, że powinniśmy znaleźć wodę i tam się przenieść. Woda kokosowa, pomarańcze... to wszystko nie zastąpi wody. Zwykłej. Przynajmniej na dłuższy czas. Są zwierzęta, muszą mieć wodę. Bez wątpienia wystarczyłaby jedna dłuższa wycieczka, pół dnia w jedną stronę, pół dnia z powrotem. Chyba że znów Dafne zdziała cuda.
- W takim razie proponuję, żeby dwie osoby jutro z rana wybrały się w dżunglę zorientować jak to wygląda głębiej. No i oczywiście znaleźć jakąś wodę. Wcześniej rozmawiałam z Aleksandrem i Dafne, tam za pomarańczami jest klif skalny długi na dobre kilka kilometrów, rozważali czy by się nie wybrać od rana i tego nie przepłynąć, przynajmniej Aleksander, bo najwyraźniej jemu pływanie wychodzi dobrze - zaproponowała Karen i zrobiła krótką przerwę w wypowiedzi
- Ja osobiście nie jestem pewna co do tej całej strefy, ale zakładając, że zwierzęta tu nie przychodzą, zapewnia nam to niejakie bezpieczeństwo. Choć z drugiej strony, nie wiemy co czeka nas nocą, może sytuacja się zupełnie odwróci. Nie wiadomo, musimy zaczekać, to nie zmienia jednak faktu, że przydałby się nam plan. Warty w nocy to dobry pomysł - skwitowała propozycję Terry’ego. Tak. Biorąc pod uwagę okoliczności, nie było innej opcji.
- Poza strefą widziałem ślady drapieżnika wielkości lisa - odpowiedział Axel. - I ślady parzystokopytnych, sądząc z wielkości zwierzęta były mniejsze od sarny. Obgryzione liście na wysokości metra. I ani jednego śladu w pobliżu strefy. O, zdechły ze starości gryzoń. Szkielet się rozpadł, gdy go dotknąłem. Hen, daleko stąd, skóra węża. Też stara jak świat. Mógłbym się założyć, że zwierzęta się boją strefy, ale żaden ptak pewnie nie jest na tyle mądry, by to wyjaśnić.
- Poszedłbym w kierunku, w którym poleciał tamten ptak - dodał. - Pewnie leciał prosto do zainteresowanych nami, bądź strefą.
- Osobiście memłałbym w grupach wyprawowych, tak jak wspomniałem. Nawet zrobiłbym więcej, poszedłbym w trzy pary. Jedna po lewym brzegu, kolejna w głąb, jedna przy prawym. Ewentualnie dwie grupy, żeby po prostu jak najszybciej spenetrować jak największy obszar. Jedna zaś osoba pozostałaby z Moniką. Myślę, że najlepiej Ilham, lub Dominica – stwierdził Terry. - Zaś wyjaśniające ptaki, czy gadające ssaki morskie, jakież to fajnie normalne oraz jak to sobie słodko racjonalizujemy – aż uśmiechnął się zdając sobie sprawę z oczywistego absurdu.
- Niewierny Tomasz - odparł Axel, do końca rozprawiając się z rybą. - Wspaniałe. Trzeba zobaczyć lub usłyszeć, by uwierzyć - wrócił do wypowiedzi Terry'ego. - Wierzysz w strefę, gdzie można rozmawiać ze wszystkimi ludźmi, co jest w naszym świecie niemożliwe. Magia? Technika? Postawiłbym na to pierwsze, chociaż dwa słońca mogą oznaczać wszystko, z ufoludkami włącznie. Dlaczego by zwierząt nie można rozumieć? Sam może się przekonasz. Albo namów Dafne, by zaprosiła tu delfiny. Wtedy będzie można sprawdzić, czy mam rację, czy nie.
Zabrał się dla odmiany za pomarańczę.
- Ja sama jestem skłonna uwierzyć, że te zwierzęta tutaj rzeczywiście rozumieją co się do nich mówi… Czy może bardziej… - zmarszczyła lekko brwi, wspominając coś najwyraźniej
- Rozumieją co mówi do nich Dafne. Hmmm… - ta sprawa była dla niej na swój sposób zastanawiająca, ale i ciekawa. Przygryzła dolną wargę, co najwyraźniej było jej odruchem, gdy się zastanawiała. Przeniosła wzrok na Axela
- Umiesz polować? - zapytała ni stąd, ni zowąd.
- Rozumieją pewnie i to, co ty mówisz, ale ją słuchają. Damska wersja świętego Franciszka. - Uśmiechnął się. - Umiem polować, chociaż gołymi rękami to dość trudne. Ale nie zabiłbym stworzenia, które by przyszło do niej. - Spojrzał w stronę skał. - Wolałbym do końca życia jeść ryby i daktyle.
- Polować, pytasz Karen? - odwrócił się do dziewczyny - Umiem, ale - Boyton przerwał przez chwilkę, jakby się zastanawiając - tylko na ludzi. Być może do zwierząt też się przyda, ale warto by się postarać o jakąś broń, choćby ten bambus – dodał. - Zaś co do tej planety, wspomniałem, jeśli pamiętacie, przed momentem elfy. Dziwne miejsce. Czuje się tutaj czasem dobrze, że nie chciałbym go opuszczać, czasem zaś niczym na balu szalonych psycholi.
Karen wysłuchała ich obu
- Ona od zawsze tak miała, że przyciąga do siebie zwierzęta tak niesamowicie? - zapytała kobieta Axela, zaciekawiona. Ona też uważała, że są parą jeszcze z promu. W końcu tak to wyglądało.
- Też umiem polować. Oporządzić co złapane również. Ale fakt, nad bronią trzeba by popracować. A skoro jest tu w ogóle jakieś życie, poza rybami, to musi być i woda pitna. Szczerze to jednak wolałabym nie wpadać na tubylców… - Zmarszczyła brwi, ale może to tylko jej niepokój? W końcu pisze takie, a nie inne opowiadania. A już widziała ten tytuł ‘W szczękach elfów kanibali’ - bestseller #4. Aż ją dreszcz przeszedł.
- Nie znamy się aż tak długo, bym mógł powiedzieć, że zawsze tak było. - Axel udzielił całkiem szczerej odpowiedzi, na włos nie mijając się z prawdą. - Ale delfiny wprost oszalały z radości, gdy do nich podeszła. Jeśli zaś chodzi o tubylców... - Czy to lęk sprawił, że Karen zadrżała? Nie wiedział. - Jeśli jest tak, jak myślę, to znajdą nas, gdy tylko będą chcieli. Już mówiłem. Ten skrzydlaty szpieg od razu poleciał na mnie donieść.
- Czekaj, czekaj… A jak wyglądał? Bo chyba mi umknęło? - zaciekawiła się rudowłosa.
- Takiej wielkości. - Axel pokazał palcami. - Niebieski, fioletowa kamizelka, czarne oczka. I pięknie świergotał. Dlaczego pytasz?
Mina Karen lekko spoważniała, gdy słuchała jego opisu. Zamilkła na dłuższą chwilę i znów wróciła uwagą do Moniki… która pokazała palcem kończącą się rybę, po czym uniosła w górę kciuk tej samej dłoni. Wyglądało na to, że jej smakuje.
Potem Karen powiedziała spokojnym tonem
- Możesz mi powiedzieć, czemu uważasz tego ptaszka, za szpiega? - coś jednak było w jej głosie nie tak. Krył się tam jakiś niepokój, a ona sama najwyraźniej nad czymś myślała.
- A uwierzysz, gdy powiem? Pewnie nie. - Axel uśmiechnął się kwaśno, jakby zamiast słodkiej pomarańczy nadgryzł zdecydowanie niedojrzałą cytrynę.
Terry nie przeszkadzał im w dyskusji, znowu zajmując się wybieraniem ości ryby. Nie miał nic do powiedzenia ani w sprawie gadających delfinów, ani klifów, ani zwiadowczych ptaków. Oni je widzieli, oni rozmawiali, cóż więcej dodać? Dlatego spokojnie siedział, jadł oraz słuchał, co mądrzejsi mają do powiedzenia oraz dogłębnego przedyskutowania.
- Jestem pisarką, mam bardzo dobrą wyobraźnię i bardzo duży próg przyjmowania prawdy - powiedziała spokojnie Karen, dając Axelowi do zrozumienia, by mówił.
- Wiesz, jak działa strefa? Dwie osoby będące wewnątrz rozumieją się i mówią jakimś wyidealizowanym językiem. Poza strefę wracamy do swoich, rodzimych lub wyuczonych, co kto woli. Czy wiesz, jak jest, gdy jedna jest tu, a druga po przeciwnej stronie? - Spojrzał na Karen.
Kobieta pokiwała głową
- Osoba w strefie i tak rozumie co mówi osoba za nią, nawet jak mówi w swoim języku. Obserwowaliśmy to z Aleksandrem i Dafne - odpowiedziała.
- Otóż poczęstowałem ptaszynę daktylem. Jadł, aż mu się piórka trzęsły. Cóż.. dałem mu do zrozumienia, że wiem, że mnie obserwuje i prosiłem o przekazanie pozdrowień. Jak się radośnie rozszczebiotał... A potem odprowadził mnie do strefy, sprawdził czy wejdę, no i odleciał. Bynajmniej nie milcząc.
Karen odwróciła się tak by widzieć Axela
- A co powiedział? - zapytała, już szybko sobie wnioskując, że Axel doskonale zrozumiał zwierzę, a to było dopiero przerażającą wizją.
- "Wszedł tam wszedł lecieć lecieć" - zacytował Axel. - A leciał ile sił w skrzydłach.
- Może naruszyliśmy jakieś święte miejsce - rzucił kolejnym pomysłem. - Albo...
W tym czasie Monika skończyła jeść. A że nikt nie zwracał na nią od kilku chwil uwagi, na powrót położyła się i zamknęła oczy.
Nie była w tym spaniu sama. Nieopodal wszystkich pod jedną z palm spała też Dominika. Dziewczyna musiała zasnąć w trakcie plecenia czegoś… co jeszcze trudno było nazwać jakąkolwiek nazwą.
Karen znów przygryzła dolną wargę. Skubała ją dłuższą chwilę, aż cyknęła ustami i znów się odezwała
- Zdecydowanie więcej ptaszków jest w okolicy gdzie są pomarańcze… A z tego co opisałeś, dokładnie identyczny przyleciał do nas, gdy szliśmy plażą. Fruwał nad nami, a potem usiadł na ręce Dafne, jakby była Królewną Śnieżką… - jak powiedziała to na głos, w takim zestawieniu z informacjami od Axela, to nie brzmiało już tak kolorowo, jak na początku wyglądało. Poruszyła się niespokojnie
- Ale może po prostu ją polubił, czy coś… - stwierdziła zaraz. W końcu nadal miała myśl, że Axel poznał ją wcześniej, więc czemu miała się tym niepokoić. Ale nadal wizja, że te małe słodkie zwierzątka mogły dla kogoś szpiegować, była dość przerażająca.
- Przyleciał, więc pewnie nie miał złych zamiarów - stwierdził Axel. - Ten mój nie zesłał mi na głowę stada swoich nieprzyjaźnie nastawionych kompanów. Był przyjaźnie nastawiony i na tyle ufny, że jadł to, co mu dałem. Nietypowy szpieg. Obserwator.
- Nie wiem, co mam o tym myśleć. Jednak nie jest to coś, o czym powinniśmy zapominać. No i teraz pytanie. Czy źle, że tu jesteśmy, czy to faktycznie coś złego… Czy może właśnie na odwrót - bo to też była opcja. Kto wiedział co tak naprawdę tym zwierzętom tu chodziło po głowach. Karen dobrze znała bajki, by wiedzieć, że diabeł lubi udawać małe, niewinne dziecko.
- Moim zdaniem to źle, że tu jesteśmy, bo inaczej nikogo by to nie obeszło. Nie mówiąc już o tym, że strefa może wywierać dziwny wpływ na rośliny. Widziałaś te dziwactwa, które tu rosną? - spytał. - Gdzie indziej też są... Kto wie, czy nie narodziły się w środku strefy i rozłażą coraz dalej i dalej.
- Tak widziałam… Kwitnące paprocie i inne hity flory tutejszej… Ale fauna też do normalnych nie należy. Może i są delfiny, ale tych ptaków w życiu nie widziałam, a jaszczurka, którą widziałam później to już w ogóle jak z innej planety. Sądzę, że może powinniśmy też dokładnie wyznaczyć granice tej strefy. Może i nie jest dobrym pomysłem siedzieć w niej cały czas, ale może to być dla nas miejsce, w którym można się będzie skryć, przed cholera wie czym, co jeszcze tam gdzieś siedzi - Karen wskazała ręką las i kierunek dżungli.
- Nic się nie zbliża do strefy, zwierzęta omijają ją w odległości wielu metrów. - Axel próbował sobie przypomnieć, kiedy zniknęły mu z oczu ostatnie wiewiórkowate futrzaki. - Gdybyśmy rozbili obóz tuż za granicą strefy, to w razie konieczności moglibyśmy do niej uciec, chowając się przed nie wiadomo czym, co się tam może czaić. - Spojrzał w kierunku, który pokazała Karen.
Skrzywił się, bo właśnie sobie przypomniał film o drapieżnych roślinach... Bzdurny jak nie wiadomo co, ale na tym lądzie mogło się wszystko przydarzyć.
- Dzieci we mgle… - podsumowała ich całą sytuację Karen. Westchnęła i lekko opuściła ramiona, jakby dopiero poczuła, albo pokazała, że ciężar tej całej sytuacji jednak ją przytłacza. Podniosła dłoń do karku i potarła go, jakby fizycznie odczuwała ból. Znów spojrzała na Monikę, potem na ‘talerz’. Miała przygnębiony wyraz twarzy, który wyraźnie starała się zamaskować pod sfinksową obojętnością.
Oni sobie rozmawiali, zaś Terry jadł dalej rybę nie mając nic do powiedzenia, bo niby co? On widział tylko fajniutką plażę oraz milutkie kokosy.
Axel na moment spojrzał w stronę morza... i zaczął przez moment się zastanawiać, czy Alex czasem nie przesadza. Najwyraźniej tajemniczy ląd już wycisnął swe piętno na słudze bożym.
Oby tylko nie zaszło to za daleko, pomyślał.
- Jakoś będziemy musieli sobie dać radę - powiedział. - Uważając przy tym na palce - dodał w miarę żartobliwym tonem.
- Mhm… No tak. No tak - potwierdziła i nawet się blado uśmiechnęła, ale usta jej zadrżały i z żartobliwości wyniknął najpierw cichy syk, a chwilę później Karen po prostu się rozpłakała. Wstała i bez słowa zasłaniając usta poszła w stronę drzew. Stało się coś? Cholera, była kobietą. Szok wtórny, albo opóźniony zapłon. Albo może morze jest za słone. A rudowłosa, choć mogło się zdawać z kamienia to nie była.
- Jakoś wyjdziemy z tego - powiedział cicho Terry, który może nic nie mówił, ale ślepy ani głuchy nie był. Po prostu ruszył za nią.
Axel w tym samym momencie zerwał się na równe nogi, po czym pobiegł, jednak nie za Karen, a w stronę, w którą pobiegła Dafne.

Leoncoeur 19-10-2016 13:25

Dzień I - Alexander i Dafne: Przerwana spowiedź
 


Nie szli długo, fale obijające skały przyjemnie szumiały pryskając wodą. Alexander spoglądał ciekawie na Dafne, miętoląc w reku zalatująca rybami sutannę. Odezwał się dopiero po dłuższym czasie, gdy byli już kawałek od obozowiska:
- To miejsce, jest jak magiczne. Wciąż nie mogę uwierzyć w te delfiny, w te ryby. To… to takie dziwne. Piękne. Wiem, że to właśnie tak powinno być ale dziwnym, po tym wszystkim co widzi się na co dzień w normalnym życiu. Tam skąd wypłynęliśmy.
- Tak, to prawda - przyznała Dafne. - Nie wydaje mi się jednak byś poprosił mnie o wspólny spacer po to by porozmawiać o oczywistym pięknie tego miejsca. Niech ksiądz od razu powie, co chodzi mu po głowie. - Dziewczyna uśmiechnęła się tym swoim pięknym serdecznym uśmiechem.
- Może uwierzyłbym w intuicję, gdybym nie widział, że coś ukrywasz, ale nie martw się. Nie będę naciskał. Nie chcesz mówić, to nie, choć takie tajemnice nie są dobrą cegłą na zaufanie. - Ksiądz zaczął płukać sutannę w morskiej wodzie wyjmując z niej wcześniej napoczęta paczkę papierosów. Potrzebowali słodkiej wody… Nie tylko by pić, do przepierki ciuchów też. Sól osadzająca się w ubraniu za dwa dni zaowocuje otarciami, a w tym klimacie…
- Chciałbym tylko wiedzieć, czy jesteś przekonana, że tu naprawdę nie powinniśmy zostać. Że to złe dla nas miejsce - kontynuował wspominając jej wymijający ton gdy mówiła o intuicji.
- Jestem przekonana - odpowiedziała dziewczyna. - Mówiłam o tym nie raz. Nie umiem jednak przekonać wszystkich by podążyli zgodnie z moją wolą, a najbardziej nie chciałabym abyśmy podzielili się. Choć każdy jest tu inny, każdy ma swoje zdanie, każdy inne myśli i chęci zawsze lepiej jest gdy jesteśmy wszyscy razem.
- Och o mnie martwić się nie musisz, ja się nie rozdzielę od reszty bo… - Uśmiechnął się lekko i dał jej kiwaniem palca znak by pochyliła się ku niemu. Gdy to uczyniła wyszeptał konfidencjonalnym tonem: - Od dziecka boję się ciemności. W grupie, jakoś może będzie okey, ale jakbym sam miał tu zostać… - pokręcił głowa, choć wciąż się uśmiechał.
- Ale nie jest ksiądz sam, więc nie ma czym się martwić - odparła uprzejmie Dafne. - Każdy czegoś się boi lub obawia, nie ma się więc, też czego wstydzić. - Po tych słowach dziewczyna wyprostowała plecy, by dłużej nie pochylać się tak nad księdzem.
Pokiwał głową.
- Monice szkodzi przebywanie tutaj? Tak sugerowałaś w czasie naszej wyprawy.
- Tylko zdając się na logikę, jeśli w ogóle ma ona coś do rzeczy przy tak dziwnym zjawisku - usprawiedliwiła się Dafne i brzmiało to wiarygodnie, dla uszów księdza, do którego swoją drogą w tym momencie dziewczyna pięknie się uśmiechnęła. Też uśmiechnął się, ale gdzieś tam poczuł gęsią skórkę. Anioł albo Diabeł. To nie było normalne.
- Jeżeli przebywanie tu jej szkodzi - wziął to za pewnik - to czemu przeniesienie się na skraj strefy ma pomóc? - Szorując sutannę w wodzie patrzył wciąż na dziewczynę - Wszak wciąż w niej będziemy.
- Nie chcieliście opuścić strefy, dlatego zaproponowałam pójście na jej skraj. To dyplomatyczne rozwiązanie, które powinno zadowolić zwolenników jednej i drugiej teorii nie rozdzielając ich. Jak widać… niezbyt skuteczny pomysł. - Dziewczyna rozłożyła bezradnie ręce. - Lepiej radzę sobie z delfinami.
- Nie, z ludźmi też Ci nieźle idzie. - Roześmiał się. - Wiesz, myślałem że jak strefa źle działa na Monikę, to niewiele pomoże nocleg w niej, ale jedynie na skraju.
- Zakładając, że pomoc nie nadejdzie tak szybko - Dafne wskazała dłonią dwa słońca - nie sądzę byśmy cały czas mogli tkwić czy tu, czy na skraju strefy… powinniśmy iść szukać wody. Pitnej wody. Nie na krótkie godzinne, czy dwie godzinne wycieczki.
- Może poprosimy ptaszki, by nas zaprowadziły? - zaryzykował udając, że skupia się na przepierce sutanny.
- Może - Dafne ułożyła dłoń na ramieniu księdza. - Spróbowałbyś to zrobić? - zapytała przyglądając się mu.
- Mógłbym, ale czy jest sens? Ty mi to powiedz Dafne. To Ty zaczęłaś ze szkodliwością strefy i nie przewidujesz, a wiesz, że jest szkodliwa. To Ty zasugerowałaś cud delfini. - Spojrzał na nią. - Gdyby nie to, ze jesteś dziewczyną Axela i wylądowaliście tu w tym raju razem z nami - spojrzał jej w oczy - zastanawiałbym się… - urwał. - Zastanawiałbym się..., bo cóż, to raptem kolejny cud w nierealnych realiach. Zastanawiałbym się Dafne, czy jesteś aniołem - uśmiechnął się - czy diabłem. - Nie zmienił wyrazu twarzy. - Nie będę opierał się ze skrajem strefy. Spytam ptaszków. Wracamy?
- Nie zastanawiał się nigdy ksiądz nad tym, dlaczego tak jest? - zapytała dziewczyna, chociaż nie precyzując o co dokładnie jej chodzi.
- Powiesz mi zaraz, że dlatego iż nie ma tu zła? - Zastanawiał się przez krótką chwile, czy trafił w jej myśli.
Dziewczyna zaśmiała się. Pięknym perlistym śmiechem.
- Nie, nie o to mi chodzi. Dlaczego kiedy człowiek ma do czynienia z czymś złym, pyta co takiego uczynił, że skazano go na taki los. Gdy zaś ma do czynienia z czymś dobrym, pyta gdzie skrywa się zło. - Urwała na moment, podczas którego nie przestawała obserwować swojego rozmówcy. - Dlaczego?
- Bo dobro… - wstał. - Jest naszym marzeniem. Bo chcemy do tego dążyć, a jednak wokół wszędzie pełno zła. Stan pełnego dobra jawi się jak pułapka, jak miraż, jak oszustwo.
Dafne wyciągnęła w jego stronę dłoń, zupełnie jakby potrzebowała jego pomocy by wstać.
- Wracajmy - powiedziała. - Kto wie… - zaczęła, ale urwała nie dopowiedziawszy reszty.
- Kto wie…? - Zbliżył się do niej spoglądając w jej twarz. Był zmęczony, teraz chyba bardziej psychicznie niż fizycznie po krótkim odpoczynku w obozie.
- Kto wie - podjęła znów urwanie zdanie - może kiedyś uda mi się ułożyć odpowiednią cegłę na zaufanie.
- Wiesz jak jest z zaufaniem Dafne? - spytał stojąc na skałce i spoglądając to na nią to na morze. - Nie jest problemem to czy ktoś obok chce zaufać czy nie, problemem jest czy jest się na to gotowym, by komuś zaufać, lub otworzyć się na tyle aby wzbudzić zaufanie.
Tym razem ksiądz Alexander trafił. A w cokolwiek dokładnie trafił swoją intuicją czy głęboką empatią widział to na twarzy i w oczach dziewczyny. Poruszyły ją jego słowa, chociaż wciąż próbowała skrywać to za maską spokoju do którego doszedł teraz wyraz zamyślenia. No i… nic nie odpowiedziała.

Alexander też.
Milczał.
W końcu zamiast iść w kierunku obozu przysiadł na skałce i zerknął na Dafne. Pociągnął ja lekko za rękę, raczej gestem niż faktycznym pociągnięciem aby przysiadła obok, co też posłusznie i bez wahania uczyniła.
Jeżeli spodziewała, się, że zacznie mówić coś, zawiodła się. Milczał. Jedynie objął ją lekko i nienachalnie. Raczej przyjaźnie, bez choćby nuty tego co rwało się w nim przy delfinach. Z leciutką rezerwą i obawą, ale przezwyciężanymi chęcią dawania gestu... wsparcia? Zwykłej bliskości?
Patrzył przy tym w morze cały czas milcząc.
Dafne nie wyglądała na zawiedzioną, prędzej zaskoczoną zachowaniem księdza… zupełnie jakby to co teraz zrobił i to o co mu chodziło… wsparcie. Zwykłe wsparcie… dochodziło do jej umysłu z pewnym opóźnieniem. To był moment, kiedy dziewczyna położyła swoją głowę na jego ramieniu, jakby przyjęła jego gest. Może potrzebowała dokładnie tego? I moment, kiedy nagłym ruchem poderwała ją, a zaraz za nią całą siebie. Ale musiała nie mieć zamiaru się tłumaczyć, gdyż pośpiesznie (żeby nie powiedzieć biegiem) zaczęła oddalać się od księdza kierując swoje kroki w stronę palmowego lasu, jednak nie tam gdzie rozkwitnął obóz.
Zaskoczyło go to.
W pierwszej chwili patrzył jedynie zdziwiony, lecz zaraz wstał i ruszył za nią.

Nie biegła jakoś zatrważająco szybko, właściwie nie była zdecydowana czy biec czy szybko iść, dogonił ją więc w połowie drogi między skałami a palmami. Axel, który ruszył z obozowiska widząc z daleka Dafne pośpiesznie odchodzącą od księdza miał jeszcze do przebycia zbyt długą drogę, by w ogóle zwrócono na niego jakoś szczególnie uwagę.
- Dafne…? - Alexander nie podchodził za blisko, jego postawa wskazywała raczej troskę i chęć zrozumienia. - Coś się stało? - Patrzył czujnie. Gdyby odeszła normalnie, nie naruszałby prywatności pozwalając jej być samej. Każdy wszak tego potrzebował. - Dafne, wszystko w porządku?
Dziewczyna miała zaszklone oczy, przetarła je w momencie kiedy Alexander ją dogonił. To było jasne: płakała.
- Tak… tylko… przepraszam, wiem, że chciałeś dobrze… a ja tak… oh… - Zamiast wyrazić się jasno, Dafne zasłoniła dłońmi twarz. Może jednak nie była tak pełna optymizmu jak podejrzewał Alexander?
Zbliżył się i znów ja objął. Znów tak jak na skałach, bez podtekstów, bez tego co miał w myślach przed… godziną? Od tych paru minut patrzył na nią już tylko jak na człowieka-zagadkę i kogoś zagubionego. Sam nie wiedział kiedy i jak umknęły te inne. Te rodem z kanałów jakie w kablówce na lewo ciągnął ksiądz Thomas. Tata.
- Nie zastanawiałaś się czemu tak jest? - spytał parafrazując to co rzekła przed kilkoma minutami.
- Ty boisz się ciemności, a ja… - Księdzu jednak nie było dane usłyszeć czego boi się Dafne. Axel był już tak blisko, że ciężko było nie zwrócić uwagi na jego obecność.
Ksiądz pokiwał mu przecząco głową i wskazał nią obozowisko.
Zapewne miała to być sugestia, że ma się obrócić na pięcie i iść, zająć się ważniejszymi sprawami, lecz Axel nie zamierzał posłuchać.
Przynajmniej nie od razu.
- Dafne? Wszystko w porządku? - spytał, robiąc kolejne dwa kroki w stronę dziewczyny. Na Alexa uwagi nie zwracał. Przynajmniej nic na to nie wskazywało.
- Samotności? - ksiądz szepnął ledwo słyszalnie wciąż z troską spoglądając na nią. W myślach narastała mu złość, jeżeli to co myślał miało okazać się prawdą… Zerknął nieprzychylnym wzrokiem na Axela.
- Ksiądz Alexander opowiedział mi właśnie piękną historię - odparła Dafne, tym razem delikatnie wyswobadzając się z ramion księdza. Jedno było pewne, kłamała bez mrugnięcia powieką, chociaż ciężko było uwierzyć w jej słowa. - Czasami warto usłyszeć takie historie, nie dają spokoju duszy, ale poruszają ją by wiedziała jak postępować dla doskonalenia się. - A może Dafne wcale nie miała zamiaru kłamać, a mówić metaforą? W każdym razie, skinęła Alexandrowi głową, jakby właśnie za coś mu dziękowała.
- Szkoda tylko, że ta historia była taka smutna - stwierdził Axel. - Niepotrzebnie zatem się wtrąciłem - dodał. - Dokończcie spokojnie rozmowę.
Uśmiechnął się do dziewczyny, potem skinął głową Alexowi.
- Zostawiliśmy Monikę samą - powiedział, po czym ruszył w stronę obozu, znacznie jednak wolniej.

Ciężko byłoby ocenić wzrok, jakim Alex odprowadzał Axela. Był trochę zamyślony, ale w oczach czaiły się te wszystkie rzeczy wybudzone tym co nagle zrozumiał. Co jest między tymi dwojgiem.
Normalnie by mu to totalnie latało i nawet nie wiedział czemu tu się zirytował tym co pojął kiedy 2 i 2 dało 4.
- Samotności Dafne? - spytał cicho jakby chciał się upewnić, że kiwniecie jej głowy mogło oznaczać nie tyle “podziękowanie za historię” co niema odpowiedź.
Ale Dafne była już “rozstrojona”. Jej wzrok błądził między odchodzącym Axelem a oczekującym odpowiedzi Alexandrem. Gdyby nie to nagłe pojawienie się jej obrońcy, pewnie ksiądz faktycznie dowiedziałby się nieco więcej… ale teraz.
Dziewczyna pokręciła na boki głową.
- Chciałabym zostać sama - oznajmiła delikatnym tonem głosu.
Alex skinął głową, odsunął kosmyk jej włosów za ucho i ścisnął jej lekko ramię.
Po czym bez słowa odszedł ku obozowisku.
Dafne zaś zniknęła między drzewami.



Kelly 19-10-2016 20:54

Dzień I - Terry i Karen w lesie
 
Karen nie lubiła płakać. Zawsze ją to bardzo głęboko i wewnętrznie denerwowało. To było takie słabe. Pokazywanie ‘miękkiego brzucha’ i mówienie ‘dawaj, wal tu, tu zaboli’. Co prawda nie dała tym razem powodu na głos, wprost, ale sama siebie oszukać nie mogła, że coś ją boli. Szła dość szybkim krokiem, ale zatrzymała się w końcu. Przecież miała zająć się Moniką. Na użalanie się będzie czas kiedy indziej… Dobra, może jeszcze ze trzy wdechy. Pozwoliła sobie usłyszeć w końcu czyjeś kroki za sobą i zaskoczona obejrzała się dość szybko, żeby zorientować kogo poniosło…
Dziewczyna przeszła całkiem niezły kawałek, a za nią Terry. Nie miał ani uroku Axela, ani wygadania Alexa, ale po prostu zależało mu na Karen. Serce mu waliło niczym spadający kokos. Polubił ją chyba najbardziej z całej gromady i zwyczajnie wyskoczył za nią nawet nie za bardzo myśląc, czy po prostu nie chce być chwili sama. Czasem ludzie tak właśnie wolą. Różnie bowiem bywa. Jedni chcą, żeby ich przytulić, inni lepiej czują się gryząc swe myśli w całkowitej samotności. Cóż mógł on wiedzieć o nieznajomej właściwie dziewczynie? Chciał jakoś wesprzeć, pomóc, objąć, tymczasem mogło się okazać, że tylko narobił jeszcze większego bałaganu. Jednak jakby to rzec, ruszył odruchowo, zaś pomyślał już w trasie, właściwie widząc ją. Poczuł gwałtowną pustkę w głowie i nawet zakładając, że ten stan był tam dosyć częsty, obecnie pustka była pusta jeszcze bardziej. Zwłaszcza kiedy zobaczył jak dziewczyna stoi oraz gwałtownie się obraca.
- To tylko ja - powiedział cicho powoli idąc. - Przepraszam, że ten, no wiesz. Po prostu tak nagle wszystko. Znaczy, wszystko dobrze? - rzucił wewnątrz swych myśli kilkoma przekleństwami na siebie samego, że zwyczajnie uleciały mu wszystkie mądre wyrazy. Zostały jedynie puste oraz zwyczajnie pospolite.
Karen ‘odjeżyła się’. W pierwszym jednak momencie, jak zorientowała się, że to Terry, odwróciła się znowu i pociągnęła nosem, ocierając oczy i pospiesznie rękawem, jak zaskoczona niewiasta na czymś nieprzyzwoitym
- Ja przepraszam. Nie chciałam tak zareagować. To nic. Wiesz… Znaczy to głupie… - Sama zaczęła się plątać i aż syknęła, na pół z ironicznym śmiechem z samej siebie. Westchnęła ciężko i spojrzała na niego znowu. Od płaczu jej szare ślepia zrobiły się jeszcze jaśniejsze w kolorze, wchodząc w odcień niebieskiego podobny do ledwo możliwego do odnotowania. Obejmowała się ramionami, jakby bała że się rozpadnie. Stała jednak prosto. No i w końcu on też tu był. Nie mogła być pęknięta, jak on tu był, no nie? Tak. Tak sobie powiedziała.
- Pomogę ci - powiedział i po prostu do jej ramion dodał swoje. Zawsze co cztery, to nie dwa. Stał tak chwilę, stał, stał i po prostu był przy niej.
W pierwszej chwili Karen stała w całkowitym bezruchu. Musiała w końcu zarejestrować co się wydarzyło. A potem uniosła dłoń ponownie do ust i drgnęła, bo znowu zapłakała. Oparła się o niego. Rzeczywiście, dwa ramiona więcej to coś lepszego niż tylko dwa. Płakała tak przez chwilę, wyraźnie hamując dźwięki w sobie i chlipiąc cicho. Karen nie należała do głośnych płaczek, wolała wypłakać się sama, cicho, z dala od innych, no a skoro Terry jednak się pojawił i postanowił okazać pomoc, nie była niewdzięczna i skorzystała z niej. Po paru minutach powoli się uspokoiła, zwolniła oddech i nie była już taka napięta. Przetarła ponownie oczy rękawem, chowając twarz, żeby nie daj boże zauważył, no bo to już by było karygodne.
Stanie oraz wsłuchiwanie się w oddech drugiej osoby jest chyba najtrudniejszą formą pomocy. Zamknięcie własnego ego oraz tysiąca słów, które chciałoby się wypowiedzieć wewnątrz własnej jadaczki i dawanie tylko swojego ciepła, swojej obecności. On sam miał okres słabości chwilę wcześniej. Karen podeszła wtedy do niego z dobrym słowem oraz uśmiechem. Teraz on jej oferował coś od siebie i zrobiłby to, nawet gdyby wcześniej mu nie pomogła.
- Lubię cię, wiesz - powiedział cicho z lekkim westchnieniem, a zaraz potem dodał dziwnie - dobrze, że nie grasz na skrzypcach.
Podniosła na niego spojrzenie jasnych oczu. To było miłe wyznanie, ale ten fragment o skrzypcach sprawił, że kącik ust jej bardzo delikatnie drgnął
- No nie… Ale ćwiczę jogę, czy to też coś złego? - pociągnęła ten półżart i teraz się nawet uśmiechnęła. Od płaczu miała lekko przychrypnięty i przyciszony głos. Była mu w sumie wdzięczna i nie chciała, żeby sam się źle poczuł, więc nie odsunęła się jeszcze, dając mu czas, żeby sam zdecydował kiedy ją puścić. W pewnego rodzaju formie podziękowania. Tak sobie myślała pod tą rudą czupryną.
Rzeczywiście, trzymał ją jeszcze chwilę, dłuższą chwilę … póki wreszcie delikatnie jego ręce spłynęły z jej barków poprzez ramiona na dłonie. Przytrzymał je delikatnie lekko unosząc, ich jeszcze nie musiał puszczać.
- Joga, och nie, ponoć dobra rzecz. Trener w wojsku mówił nam, że jest dobra do rozciągania ciała. Niektóre chłopaki ćwiczyły nawet. Ale skrzypce, znaczy wiesz, mieliśmy takiego oficera, który jak się czymś wnerwił, albo cokolwiek było nie tak, zaczynał grać. Problem polegał na tym, że wkurzał się często, zaś grać nigdy nie nauczył, że zaś był oficerem … rozumiesz. Przynajmniej dopóki nie wrzuciliśmy mu skrzypiec do wychodka - wyjaśnił poważnie, zresztą, jeśli Karen umiała obserwować, a pewnie jako pisarka umiała, mogła wyczytać szczerość na twarzy Boytona. Wspomniał przedtem o skrzypcach, żeby choć na chwilę zapomniała o wszelkich problemach oraz rad był, kiedy jej smutne, piękne oblicze znów przyozdobił lekki, niepewny, ale zawsze uśmiech.
Karen kiwnęła głową
- Nie mam zazwyczaj za wiele czasu na sport, to chociaż tak sobie urozmaicam dzień… - a potem Terry opowiedział jej historię o skrzypcach oficera i przygnębienie sprawnie ją opuściło. Poczuła się zmęczona, ale za to już nie przybita. Uśmiech stał się mniej blady
- Jak byłam młodsza i coś mnie wkurzyło, łapałam za strzelbę, wsiadałam na Grzmot i znikałam na parę godzin - zrobiła taką minę, jakby przez chwilę była tam, o czym mówiła. Karen jednak od razu wróciła myślą z powrotem na miejsce
- Nie lubię płakać. Serio. Przepraszam. Głupio mi w sumie - przewróciła oczami, bagatelizując swoje samopoczucie.
- Wierzę, chyba nikt nie lubi. Mi się zdarzyło tak naprawdę mocno jakiś rok temu - przyznał odruchowo, po czym przygryzł wargi. - Przeszłość - powiedział. - Kto to jest Grzmot? - zaciekawił się nie wypuszczając jej dłoni.
Karen zwróciła uwagę, na to co powiedział, ale widząc jego reakcję, wolała nie zapytać, przynajmniej nie tak od razu z marszu
- Grzmot… To moja klacz. Znaczy, teraz jej już nie ma. Umarła ze starości kilka lat temu. Ale miałam ją od młodych lat. Wiesz, nie pochodzę z wielkiego miasta, rodzice mieli miejsce na stadninę - wyjaśniła mu. Nie zabierała mu dłoni, zwracała na nie uwagę, gdy Terry poruszył swoimi, ale tak pozostawiała mu je.
- Ja jestem typowym produktem miejskiego molocha - przyznał sięgnąwszy do swojej dalekiej przeszłości. - Dookoła beton, asfalt oraz drzewa w glinianych donicach. Obdrapane kamienice, małe sklepy z batonami za pięć pensów i kluby, gdzie wszyscy udawaliśmy bardziej dorosłych, niżeli rzeczywiście byliśmy - Popatrzył na jej buzię i wpadł mu do głowy pewien pomysł. - Wiesz, podczas kolacji, znaczy tego co podjedliśmy, trochę pobrudziłem sobie ręce i twarz i ogólnie i teraz jeszcze ciebie - faktycznie, trzymając dłonie dłonie dziewczyny, leciutko jego palce, jakby odruchowo pieściły jej delikatną skórę, poruszając się powoli, niczym opadający liść maliny. Na nich były także leciutkie smugi. - Może przed powrotem do bazy zboczymy trochę i pójdziemy nieco na bok, żeby choć umyć w morzu dłonie, twarz … - zaciął się, ale potem kontynuował. Nie chciał, żeby inni widzieli jej lekko zaczerwienione oczy. Krótki spacer oraz trochę wody … ponownie nie wiedział, czy dobrze uczynił proponując. - Przepraszam, jeśli nie chcesz, ale jeśli chciałabyś … co ty na to?
- Duże miasta też mają swój urok. Anonimowość na przykład to według mnie ogromna zaleta - no tak. Była w końcu kim była, gdyby mieszkała w małym mieście, wszyscy by o tym od razu wszystko wiedzieli. Słuchała go potem z uwagą. Gdy mówił o pobrudzeniu, w pierwszej chwili jak na kobietę przystało, spanikowała miną, która prawie wołała ‘O matko, gdzie moje lusterko?!’, ale zaraz dotarło do niej, że przecież nie ma tu nic poza tym co ma na sobie, a co dopiero mowa o torebce i lusterku.
’Teraz możemy się przeglądać tylko w oczach i słowach drugiej osoby.’
Przyszło jej do głowy takie ładne zdanie, choć nie było aż tak adekwatne, mieli jeszcze wodę w końcu. Choć na pewno w morzu trudno się było przejrzeć. Kiedy zaproponował jej, że przejdą się nad wodę, a potem przeprosił, ścisnęła jego dłoń odrobinę
- W porządku. Nie przepraszaj. Skoro mówisz, że tak bardzo ubrudziliśmy obie ręce, że to aż niedopuszczalne w towarzystwie… - uśmiechnęła się nieco weselej. Domyśliła się, że mogło mu chodzić na przykład o to, by odetchnęła. Czuła, że oczy ją pieką i policzki. Zdecydowanie trochę powietrza i woda nie zaszkodzą
- Ale nie możemy za długo, obiecałam Ilham, że będę doglądać Moniki, nim zachowałam się jak… - ‘jak kobieta’, dokończyła sobie w głowie i aż przygryzła wargę kręcąc głową.

Vesca 19-10-2016 20:58

Dzień I - Terry i Karen w lesie cz.2
 
- … jak człowiek - dokończył za nią bardzo spokojnym tonem. - Przyznam, że czasem ta wyspa, jeśli to wyspa, czasem przypomina mi wspaniały kurort, ale czasem chce mi się wyć. Wtedy, kiedy podeszłaś do mnie tam, wiesz, no wtedy, miałem ten drugi nastrój - przyznał nie rozwodząc się więcej. Jakby nie było, należał do płci może brzydszej, ale takiej, która musiała trzymać formę. - Bardzo mi pomogłaś, swoim zwykłym słowem - podniósł się i po prostu trzymając już tylko jedną dłoń prowadził w kierunku morza tak trochę ukosem. - Co do Moniki, masz rację i dobrze, że dotrzymujesz słowa. Wobec tego idźmy troszkę szybciej. Hm, wspomniałaś, że miałaś dom na wsi? Jak to właściwie jest, kiedy tak dookoła jest pusto i w ogóle, bo wiesz - od razu dodał - właściwie nigdy nie byłem na wsi - przyznał się. To prawda, raczej większość jego znajomych od czasu do czasu wyjeżdżała do rodziny na wsi, lub co najmniej na wiejskie pikniki. Jego ciotka nie lubiła niczego poza miejskim ruchem. Gardziła wsią? Och nie, raczej po prostu separowała się przed sferą, która była dla niej niezrozumiała. Nie potrafiłaby funkcjonować bez codziennego spotkania ze swoimi kumoszkami, piekarni na rogu, supermarketu za przecznicą oraz codziennej obserwacji przewalających się tłumów ludzi. To było jej hobby, szczególnie podczas paskudnej pogody. Siedziała blisko okna ze szklanką miętowej herbaty oraz patrzyła na pędzących chodnikami przechodniów.
Karen zerknęła na niego.
- Tak mi się zdawało wtedy, że coś przygasłeś. Cieszę się, że pomogłam, choć taką głupotą - powiedziała i pozwoliła mu się prowadzić, dalej mając swoją dłoń zamkniętą w jego
- Hmm… Jest dużo przestrzeni. Zielono. Czasem trochę nudno i niesamowicie za spokojnie. Czasem wiatr wieje i jest burza, a wtedy gałęzie i stare drzewa w pobliskich lasach się łamią i trzaskają. Generalnie wszędzie daleko, ale jesteś blisko z naturą - opowiedziała mu spokojnym tonem, zerkając pod nogi, by o coś się nie potknąć
- Moja rodzina w większej części nadal tam mieszka, choć siostra wolała Dublin. Ostatnio miała ślub… - Karen westchnęła trochę ciężej, ale już nie płakała, tylko na moment skrzywiła jej się mina.
- Ooo, ślub, gratulacje - wyrwał się - znaczy nie znam twojej siostry, uff, dobra, bez sensu - wstrzymał się. Słowo ślub zaskoczyło go, odruchowo podsuwając myśli o Karen w szerokiej, jasnej sukni, jako młodej narzeczonej przed sakramentalnym “tak”. Jednak przecież to nie dotyczyło jej, lecz siostry. A czy ona jest mężatką, czy ma kogoś? Lekka zmarszczka zamyślenia przeleciała mu przez ułamek sekundy na opalonej skórze czoła. - Ja jestem jedynakiem, takim zwykłym jedynakiem z miejskiej rodziny - mówił dziewczynie. - Znaczy niespecjalnie ją znałem, poza ciocią, ale ona także niedawno wyszła za mąż. Za księgowego - dodał ze skrzywionym nagle obliczem, jakby i owego osobnika i jego zawodu raczej nie tolerował. - Szkoda, że nie czytałem innych twoich książek, tylko tą jedną. Może uda się kiedyś nadrobić, a może po prostu opowiesz, tak jak kiedyś snuło się długie sagi … - nie znał literata, któremu nie sprawiałoby przyjemności opowiadanie o jego własnych dziełach. - Ale ale - nagle sobie przypomniał. Wspomniałaś kiedyś, że piszesz także wiersze. Wiesz, ja właściwie także. Od dzieciaka, nawet w wojsku, jeśli była wolna chwila. Może pamiętasz jakiś swój? - spytał z autentycznym zaciekawieniem.
Karen uśmiechnęła się na gratulacje dla swej siostry, gdyby mogła na pewno by jej je przekazała…
- Mam czwórkę rodzeństwa. Dwoje starszych i dwoje młodszych - zdradziła mu kolejną ciekawostkę. Odnotowała, że Terry najwidoczniej nie był za pan brat z księgowością, albo z tym konkretnym księgowym. Gdy wspomniał o innych książkach popatrzyła na niego dalej lekko uśmiechnięta
- Pamiętam swe dzieła na tyle, że jak będziesz chciał, mogę ci poopowiadać - odrzekła, najwyraźniej wizja snucia historii spodobała jej się bardzo. Zapytana o wiersze, zamyśliła się
- Ja często pisałam wiersze w formie wylania na papier czegoś co mnie gryzie. Tak zamiast pamiętnika. Teraz robię to dla czystej przyjemności. Zależy więc, na jakim ci zależy. Nie pamiętam jednak wszystkich… - Zamyśliła się nad tym, że jej dziennik z tym wszystkim najpewniej zatonął gdzieś na promie i uśmiech znów zbladł.
- Na twoim ulubionym - powiedział szybko. - Mogę się zrewanżować - dodał uśmiechając się. No cóż, widocznie jako domorosły poeta także uwielbiał rozmawiać o wierszach. Tak to już bywa z tymi, którzy pretendują do “ludzi pióra”, albo coś im poetyckiego w duszy gra. I to było wspaniałe, że nie rozmawiali przez chwilę o wyspie, tylko po prostu o tym, o czym mogliby pogawędzić siedząc wspólnie w kawiarni oraz sączyć drinka. Takie chwile były bardzo potrzebne do utrzymania zdrowych zmysłów. Oraz zwyczajnie po ludzku cieszył się idąc z Karen przez las. Czy to ostatecznie coś złego?
Karen zastanowiła się chwilę, czemu towarzyszył cichy pomruk. Zerknęła na Terry’ego z ukosa, po czym znów spojrzała do przodu. Wyszli już spomiędzy drzew, dalej od obozu
- Jest taki jeden, do którego lubię wracać. Wymyśliłam go jak miałam… Może z 10 lat? Nazywa się ‘Ty, który zawsze milczysz.’ - a po przedstawieniu tytułu, rudowłosa mruknęła znów, jakby przygotowując ton do recytacji i rzekła:
Kiedy do ciebie mówię, ty milczysz.
Kiedy niebo płacze, ty milczysz.
Zawsze milczysz.
Lecz to milczenie, ma ukryty sens.
Bo gdy cię najbardziej potrzeba, choć nie powiesz ni słowa,
Zawsze wiem, że znajdę cię tam, gdzie zawsze.
Milczącego. Słuchającego.
Bez oceny.
Po prostu Ciebie.
Po tym jak skończyła, zrobiła krótką chwilę ciszy.
- Generalnie rzadko piszę wiersze rymowane. Choć oczywiście nie stronię od takich. Po prostu lubię głębię. - Ponownie zerknęła na Terry’ego, gdy prawie dochodzili już do wody.
- Ładny. Pasuje do ciebie, Karen, tak, pasuje … - powiedział cicho. - Jest smutny, ale jakby nie całkiem, melancholijny? - próbował wyrazić swoje odczucie. - Ja akurat nie umiem pisać nierymowanych - powiedział. - Cóż - puścił wreszcie jej dłoń - myjmy się i idźmy zobaczyć, co z Moniką. Cieszę się, że spotkaliśmy się, to znaczy wolałbym w innych okolicznościach, ale i tak się cieszę - wybrnął jakoś i zaczął się myć, bowiem znowu się zaciął nie wiedząc, co powinien powiedzieć.
Karen zgodziła się z nim.
- Tak, melancholijny. Jak mówiłam, na pisanie wierszy wylewam swoje małe rozterki - skwitowała temat. Gdy puścił jej dłoń, przez chwilę zrobiło jej się w nią zbyt chłodno. Ale szybciutko odsunęła tę myśl i sama pochyliła się, by opłukać dłonie, a zaraz po nich twarz.
- Dobrze, że mimo wszystko umiemy cieszyć się, w swoistego rodzaju nieszczęściu. Według mnie, to albo dobrze o nas świadczy… Albo jesteśmy szaleńcami. - Ale posłała mu uśmiech mówiący, że takie szaleństwo, to akurat nic złego
- Liczę na rewanż - oznajmiła mu, gdy ruszyli już w stronę obozu i Moniki.

Kerm 19-10-2016 21:59

OBOZOWISKO cd. (testosteron i śpiąca znów Monika)
 
Axel wrócił do obozu, spojrzał na śpiące dziewczyny, po czym pokiwał głową z pewnym uznaniem. Sen był jednym z lepszych sposobów spędzania czasu, a wielu powiadało, że daje i zdrowie. Na wszelki jednak wypadek podszedł i przyklęknął przy Monice... i zaklął pod nosem. Rozmawiali o wszystkim i o niczym, potem biegał za Dafne bo myślał, że coś jej się stało, i na śmierć zapomniał o Monice.
Dziewczyna słodko spała. No prawie słodko… kropelki potu na czole i policzkach były coraz bardziej widoczne. Ilham odeszła jakiś czas temu i nikt nie zmienił ciepłych już okładów dziewczyny, które zresztą leżały obok bo dziewczyna zdjęła je by zjeść rybę. Monika poruszała lekko głową co jakiś czas wydając z siebie cichy jęk, zupełnie jakby znowu śniły jej się koszmary. To samo zresztą ujrzał Aleksander, gdy wrócił do obozu, prawie ostentacyjnie nie patrząc na Axela, gdyż w krótkich przebłyskach widać było jedynie pogardę. Wziął jedną z pomarańczy i zbliżył się do Moniki siadając przy niej jak wcześniej. Mokrą sutannę i napoczęta paczkę fajek położył obok.
Axel chwycił jedną ze służących za kompres pieluszek i delikatnym ruchem otarł czoło i policzki Moniki, po czym zabrał wszystkie szmatki i biegiem ruszył w stronę oceanu.
Alex zdjął z głowy suchą już koszulkę i otarł nią jeszcze raz, po Axelu, czoło chorej. Pomarańczę odłożył i zaczął cicho nucić kołysankę wciąż ocierając jej czoło i głaszcząc po włosach.
Zostawiła dziecko leżące tu
Leżące tu, leżące tu
Zostawiła dziecko leżące tu
I poszła zbierać jeżyny (...)
Monika co prawda nie obudziła się od tego, ale pod wpływem bliskości księdza, a może po prostu ów dotykiem, przestała poruszać głową i pojękiwać. Jakby koszmar na chwilę ustąpił.
Axel zjawił się po chwili, trzymając w garści pęk wilgotnych, chociaż z pewnością nie zimnych, szmat. Wycisnął nadmiar wody, po czym ostrożnie położył jeden kompres na zdecydowanie zbyt ciepłym czole dziewczyny. Nie spotykając się z żadną reakcją, chociaż uwadze Axela nie mógł ujść fakt, że Monika wydawała się spokojniejsza odkąd zostawił ją na chwilę z księdzem.

Zobaczyła nikły wydry ślad
Wydry ślad, wydry ślad
Zobaczyła nikły wydry ślad
Ale nie znalazła już dziecka (...)
Ksiądz dalej nucił szkocką kołysankę.
Nie zważając na występy kolejnego wokalisty Axel chwycił dziewczynę za rękę, chcąc zbadać jej puls. Który oczywiście był. Lekko przyśpieszony, ale bez szału.
- Dziewięćdziesiąt sześć - powiedział. Nie miał pojęcia, czy Aleksandrowi to cokolwiek mówi. - Powinno być mniej, ale nie jest aż tak źle - wyjaśnił.

Przeszukała stawy wrzosowisk i
Błądziła po cichych dolinach
Zobaczyła mgłę u wzgórza stóp
Ale nie znalazła swego dziecka (...)
Ksiądz nucił cicho do ucha Moniki odgarniając jej włosy. Jakby więcej skupiał się na tym niż na pulsie. Wszak i tak nie miało sensu śpiewanie głuchoniemej, starał się jedynie oddawać ciepło emocji chorej dziewczynie.

Jakie to optymistyczne słowa, pomyślał Axel. Dobrze, że biedna Monika tego nie słyszy. To prawie jak pieśń pogrzebowa. Wolał jednak nic nie mówić. Skoro takie smętne rytmy podnosiły Aleksandra na duchu... Niech mu będzie.

Po chwili Axel wstał, zostawiając Monikę pod opieką. Byłoby zdecydowaną przesadą, by obaj siedzieli przy Monice. Skoro Aleks uznał, że będzie lepszą niańką, to można się było zająć innymi sprawami. Na przykład przeróbką garderoby.
- Gdybym był potrzebny, to wołaj - powiedział do Aleksa, po czym podszedł do ogniska, by dorzucić do ognia. Nie po to się tyle napracował, żeby teraz szlag miał wszystko trafić.
Płomienie buchnęły nieco wyżej, kilka iskier poleciało w niebo, lecz wszystkie zgasły, nim dotknęły ziemi. Upewnił się, że nie spowoduje pożaru lasu, po czym podszedł do walizki z dziecięcymi rzeczami.

Słona woda nie jest najlepszym na świecie środkiem myjącym, jednak zdecydowanie lepszym, niżeli jej brak. Karen wyglądała już, nie o to chodzi, że ładniej, bo nawet zapłakana na drodze była piękną kobietą, a to naprawdę w takiej chwili niełatwe, ale po prostu zmyła z siebie i łzy i ślady po rybim tłuszczu. Podobnie Terry. Właściwie Boyton nawet nie wiedział, jak długo ich nie było. Całe spotkanie w lesie wydawało się zawieszone w czasie. Kiedy rozmawiał z nią, wydawało się, iż nawet liście przestały falować swoim prastarym rytmem, zaś poruszająca nimi morska bryza wstrzymała swoje podmuchy. Stali tak otoczeni zielenią oraz kolorowymi kwiatami, których pąki uśmiechały się ukazując równie barwne, co enigmatyczne oblicza. Jednak szli już obecnie ku obozowi Robinsonów. Ilham jeszcze nie wróciła. Hm, czy potrzeba się o nią martwić już? Nie było także „Tańczącej z delfinami”, czyli Dafne. Pamiętał, że odeszła z Aleksandrem. Czyżby zrobił jej takie kazanie, że musiała się wyżalić samej sobie osobno? Albo wprost przeciwnie, tak ja oczarował swoim charakterem oraz elegancką osobowością. Któż wie, bowiem przy Monice, która na szczęście była, istniała oraz nikt jej nie ukradł, przesiadywali obydwaj panowie A. Jeden śpiewał z wrodzonym sobie talentem, rozbudowanym pewnie podczas lekcji seminaryjnych, zaś drugi wycierał jej czoło, choć po chwili wstał podchodząc do ogniska i dokładając nieco szczap.
- Jak z nią? - spytał Boyton, kiedy dotarli już do prowizorycznego obozu, pewnie w imieniu obydwojga, bowiem nie wątpił, ze Karen także się martwi stanem głuchoniemej towarzyszki niedoli.
- Trochę wzrosła temperatura - odparł Axel. - I ma tętno przyspieszone, no ale to normalne przy temperaturze.
Zabrał jeden z pajacyków, po czym przeniósł się pod jedno z drzew, gdzie usiadł na marynarce i wykorzystując ostre krawędzie muszli zabrał się za przerabianie ciuszka na sznureczki.
- Przepraszam za wcześniej… - odezwała się Karen do Axela, po czym zerknęła też na Monikę i na Aleksandra
- A gdzie Dafne? - zapytała rozglądając się, ale na spokojnie.
Axel oderwał wzrok od robótek ręcznych i pokręcił głową.
- Nie masz za co przepraszać - powiedział. - A Dafne... poszła na spacer. Zapewne. Aleksander z nią rozmawiał, więc zapewne wie lepiej.
Najpierw dupek doprowadził dziewczynę do łez, pomyślał, potem omacywał, a teraz zgrywa Dobrego Samarytanina. Ksiądz... Zaiste, idealny przedstawiciel tego zawodu. Świat schodzi na psy.
- Jest nieszczęśliwa, zagubiona - odezwał się Alex głaszczący Monikę po włosach. - Tryska radością i dobrym nastrojem, a w środku czuje ból, nie mając w nikim oparcia. - Spojrzał przy tym z pogardą na Axela, który tego spojrzenia nie zauważył. Ksiądz znał takich jak on. Dobrze sytuowani playboye wyrywający niewinne dziewczęta, traktujący je jako łóżkową pacynkę i by pokazać się w towarzystwie. A dziewczyna zatyka się gdy ktoś mimochodem okazuje to do czego tęskni i czego nie dostaje.
Zwykłe ciepło, wsparcie, jak przed kilkoma minutami.
Ksiądz starał się tłumić w sobie złość by nie rzutowała na Monikę. Zmusił się by skupić się na dobrych emocjach.
Karen popatrzyła to na jednego, to na drugiego i uniosła brew w górę. Powróciła do jej głowy pewna myśl z wcześniej, ściśle związana z Dafne i jej niewinnym zachowaniem. Karen nie miała nic do tej dziewczyny. Nic, poza uznaniem jej za, najprawdopodobniej (bo kto świadomy robiły takie rzeczy? Chyba tylko ktoś zły), nieświadomą swego zachowania femme fatale. W końcu to nie jej wina, że ktoś coś źle odczytał. Wykonała jakiś gest i był wieloznaczny? Gdzieżby, nie myślała o tym wcale! Tak odbierała tę dziewczynę Karen i zastanawiała się, ile to jeszcze problemów sprowadzi.
- Oby się nie zgubiła w tym lesie… - powiedziała na podsumowanie, po czym usiadła przy ogniu.
Komu jak komu, ale jej się z pewnością nic nie stanie, pomyślał Axel, wspominając zabawę z delfinami i opowieść Karen o ptakach. Ciekaw był, co też ten pożal się Boże księżulek naopowiadał Dafne. No ale nie sądził, by prędko dało się to wszystko wyjaśnić.
Spojrzał w stronę, gdzie zniknęła Dafne, ale w końcu nic nie powiedział.
- Słuchajcie - westchnął Terry spoglądając na resztę. - Nawet jeśli Dafne posiada delfinie bractwo, jako swoich kolegów, to nie znaczy, że wszystko musi być dobrze. Podobnie Ilham. Może pójść je szukać, albo co? Żeby tak przed zmierzchem powróciły. - Widać było niepewność maszczącą jego oblicze.
Axel spojrzał na słońca, które były coraz bliżej widniejącej daleko stąd góry i zapowiadały, że ciemności nastaną zapewne za około dwie godziny. A więc, dzień był tu dość krótki.
- Jeśli nie wrócą za jakąś godzinę - odparł - to ruszymy. Może ty poszukasz Ilham? Mam wrażenie, że w stosunku do ciebie będzie bardziej tolerancyjna. Wolę nawet nie myśleć co by mi powiedziała, gdybym jej oznajmił, że się baliśmy, że się zgubiła.
Podniósł się, by zmienić Monice kompres, bo o tym Aleks jakoś nie pomyślał, albo nie chciał zmieniać zbyt często. Ten zmieniony przez Lacroixe’a zdawał się jeszcze nie nagrzać gorącem promieniującym od rozgrzanego ciała dziewczyny.
- Ale to i tak będzie szukanie igły w stogu siana - dodał Axel. - Trzeba będzie wołać. Aż żal, że konchy nie przerobiłem... Byłaby to wspaniała... syrena alarmowa. - Powinien był powiedzieć 'trąba jerychońska', ale syrena brzmiało lepiej.
- Sam nie wiem. - Alexander zdawał się rozdarty. Terry miał rację. One same, w tym dziwnym lesie… - Z jednej strony też się niepokoję, szczególnie… - urwał pod słowami Terry’ego:
- Dobrze, poczekajmy godzinę, chociaż tak czy siak nie mam zegarka - przyznał Terry rozglądając się wokoło, jakby szukał czasomierza na okolicznych palmach. - Mogę szukać Ilham, choć jeśli dłużej tutaj posiedzimy, będzie się musiała przyzwyczaić do każdego, bowiem cóż więcej możemy?
Ksiądz nie kontynuował. Zamiast tego podniósł się i wziął dwie ryby i pomarańczę, którą obrał i wraz z jedną z ryb położył na liściu obok śpiącej. Drugą zaczął pałaszować ze smakiem.
Axel poszedł na brzeg, by wypłukać szmatę. Po powrocie i położeniu kompresu obok Moniki ponownie usiadł i zabrał się za robótki ręczne. Arcydzieło sztuki krawieckie z tego z pewnością nie miało wyjść, ale rzeczą pewną było, że nie będzie musiał chodzić w czymś, co wyglądało jak rzeczy ukradzione jakiemuś gigantowi. Dopóki nie znajdą czegoś, co zastąpi igłę, będą musiały wystarczyć troczki. Na szczęście będą od środka i dzielny podróżnik Axel nie będzie ozdobiony różowymi kokardkami.

Nagle ciszę i spokój panujące w obozie przerwał donośny krzyk Moniki. Był to dziwny krzyk. Kogoś kto jakby… nie umiał krzyczeć. Towarzyszył mu zachrypnięty głos, którego jeszcze nie słyszeli. Krzyk wyrażał oczywiste przerażenie. Wraz z nim dziewczyna gwałtownie otworzyła oczy i równie gwałtownie usiadła rozglądając się wokoło siebie. Wtedy dopiero przestała krzyczeć. Ksiądz w pierwszej chwili aż podskoczył i zgubił posiłek wypuszczając go na ziemię. Wnet pochylił się ku Monice z zaskoczeniem i troską wymalowaną na twarzy.
Jakby tego było mało szelest dobiegający od strony lasu zwiastował, że ktoś zaczął biec w ich stronę, w stronę obozu. Każdy zaś kogo uwagę ów fakt przykuł po kilku uderzeniach serca spostrzec mógł rudą grzywę i delikatne ruchy nie mogące należeć do nikogo innego niż Dafne.
Axel rzucił na ziemię przerabiany właśnie t-shirt i ruszył w stronę Moniki. W pierwszej chwili był przekonany, że to Alex coś zrobił dziewczynie, ale ten najspokojniej na świecie się objadał. Przynajmniej do tej chwili...
Karen, do tej pory całkowicie skupiona na szturchaniu wnętrzności ogniska patykiem, taki krzyk natychmiast wpisała do panteonu ciekawych krzyków. Słuchała wielu, gd8y pisała adekwatne książki, ale ten… Ten był nowy. Świeży jak bułki w sklepie o siódmej rano i do tego naturalny. Nawet nie zorientowała się kiedy wstała, trzymając dłoń mocno zaciśniętą na patyku i patrząc najpierw na Monikę. Następnie jej wzrok poleciał na szelest i Karen zmrużyła oczy, spinając się, a zaraz rozluźniając.
‘Przecież to tylko Dafne’ - pomyślała. Znów zerknęła na Monikę, a potem na pozostałe tu osoby. Rozluźniła uścisk na patyku. Nie wierzyła w typową koncepcję Boga, ale nie wierzyła też w zwykłe ‘zbiegi okoliczności’. A dziś było ich wyjątkowo wiele. Może to te emocje? Wieczór zawsze przynosił ze sobą więcej niepokoju, ludzie od wieków kłaniali się nocy, lękając jej tajemnicy. Wpatrywała się w Dafne, z nieodgadnioną miną. Nie była medium, nie miała zdolności paranormalnych, ale coś jej nie pasowało i sama nie wiedziała o co jej chodzi. Nie odrywała wzroku od Dafne, próbując zrozumieć, o co jej samej chodzi.
- Kurde! - wyrwało się Boytonowi, który łapiąc maczugę poderwał się na nogi oraz rozglądało wokoło na lekko przekrzywionych nogach, niczym Neandertalczyk czatujący przed jaskinią. Krzyk Moniki był niczym głos wołającego ratunku. Czyżby obawiała się podświadomie Dafne, która nagle wkroczyła? Być może pod tym ładnym stosunkowo ciałem, choć nie takim, jak na przykład inny rudy osobnik, skrywał się iluzyjny goblin, który otoczył się wrednym zaklęciem. Przypuszczenie nawet mu się spodobało, chociaż przecież dała słowo honoru. Osoba łamiąca taka obietnicę była uważana wewnątrz batalionowej grupy za wstrętnego sukinsyna, jeśli zrobiła to bez bardzo istotnego powodu. Monika krzyczała, Dafne się zbliżała, grupa oszalała … Ewentualnie może naprawdę trzeba się stąd wynieść, może to ta strefa, albo ryba była nieświeża?
- Wiecie co, albo Dafne robi coś nie tak, albo powinniśmy się stąd wynosić - stwierdził wreszcie benzyniarz.
Axel obrzucił Terry'ego niezbyt pochlebnym spojrzenie, chociaż druga część wypowiedzi mu się zdecydowanie podobała. Zwolnił jednak, bowiem wokół Moniki było dosyć ratujących.
Spojrzał w przelocie na Dafne i obdarzył ją uśmiechem, chociaż zdecydowanie mniej radosnym, niż wcześniejsze.
Monika spojrzała przepraszająco na Aleksandra, którego nachyloną nad sobą twarz ujrzała jako pierwszą. Mokry i zimny opatrunek, który spadł z jej czoła na kolana przesunęła teraz obok siebie, gdyż kolana podwinęła tak, by móc się za nie objąć. Jedną ręką, drugą bowiem naskrobała na piasku:
 Zły sen. Przepraszam.

Dafne zwolniła tempa dobiegając do obozu. Musiała nie zauważyć przelotnego spojrzenia Axela całkowicie pochłonięta obserwowaniem Moniki.
- Usłyszałam krzyk - wyjaśniła.
Tymczasem Karen zerknęła na Axela i Dafne, mrużąc lekko oczy. Możliwe, że chodziło jej po głowie, by mężczyzna zajął rudowłosą na jakąś chwilę, może dwie? Nie powiedziała tego jednak na głos i szybko odwróciła wzrok do Moniki. Podeszła bliżej i patrząc z uwagą na napis na piasku, pochylając się i wtykając końcówkę patyka w piach napisała
 Jestem przesądna. Pamiętasz co ci się śniło?

Axel w tym czasie zdążył podejść na tyle, by móc czytać to, co pisała Monika.
Niema dziewczyna zmarszczyła na chwilę brwi, po czym skinęła potwierdzająco głową. Zamazała napis który stworzyła Karen, by zastąpić go swoim.
 Trochę pamiętam.
Najpierw szukałam jakiegoś dziecka i patrzyła na mnie…
nie znam tego słowa, zwierze, ssak, żyje i na ziemi i w wodzie.

Monika zaczęła zamazywać napis, widocznie chciała kontynuować, a nie było już na to miejsca.
Księdza zatkało.
Jak?!
Monika była głucha, nie mogła przecież usłyszeć…
 wydra?
napisał i obrócił się lekko by pokazać tatuaż na swojej łopatce.
- Foka? Mors? Może jej narysujesz? - Axel podsunął słowa i pomysł ich przedstawienia. - Duże czy małe? Może bóbr? Spytaj, czy duże, skoro nie zna nazwy.
Karen tymczasem nie zatrzymała się tylko na tym, co zasugerowali panowie. Pierwsze jej skojarzenie, natychmiast połączyło się w jakąś całość. Ssak, co żyje na lądzie i w wodzie i możliwe, że porywa dzieci? A gdy Axel zasugerował fokę, oczy Irlandki zmrużyły się i cicho mruknęła pod nosem:
- Selkie… - co prawda te nie często łapały się za dzieci, a szybciej za mężczyzn i bałagan w domach, ale w złości robiły różne rzeczy. Panowie tak się przejęli, że rudowłosa cmoknęła
- Powoli, po kolei. Najpierw niech się upewni Aleksander o tę wydrę, potem dojdziemy do tego jakie duże to było… - powiedziała i przyklęknęła przy Monice.

Monika tymczasem otworzyła szeroko oczy widząc tatuaż u księdza. Po tym uśmiechnęła się szeroko i pokazała kciuk w górę.
 Nie spodziewałam się…
Tak, to było takie zwierzątko

- Selkie - mruknął Axel rozbawiony.
Dafne zaś z początku przyglądała się temu co piszą, by teraz powoli niczym okrążający zwierzynę drapieżnik krążyć za ich plecami i podążać wprost krok, za krokiem, oddech za oddechem (to napięcie!) w stronę Axela.
- Poproś ją, by pisała dalej - Axel zasugerował oczywistą oczywistość.
Karen odetchnęła, że była to wydra, nie foka, ale nadal… Zaczęła pisać
 I tylko patrzyła? Czy coś więcej? Pamiętasz?

Rudowłosa zerknęła też w stronę Dafne, która szła do Axela, Karen chwilę przyglądała się jej ruchom.
- I napisz jej to słowo - dodał Axel, stale wpatrzony w Monikę i napis.
Monika znów zamazała napis by w jego miejscu powstał następny.
 Nie pamiętam.
To chyba ta wydra zabrała to dziecko.
I były tam takie owoce, małe czarne. Nie znam tego słowa. Przepraszam. :(

Upewniając się, że wszyscy zainteresowani zdążyli przeczytać, dziewczyna zamazała to co napisała i znów zaczęła kreślić.
 A później śniła mi się Ilham…
ale - ja wiem, to głupie - była nieubrana, tylko na górze

Axel zakrztusił się, tłumiąc śmiech. Już miał coś powiedzieć, ale się powstrzymał. To, bez której części garderoby chodziła Ilham było nieistotne.
- Spytaj, czy umie opisać miejsce - poprosił Karen, która wzięła na siebie ciężar rozmowy. W tym też momencie Axel poczuł delikatną dłoń, która powoli zaczęła obejmować go na wysokości jego tali. Oczywiście należała do Dafne. Odczekał chwilę, a potem ujął dłoń dziewczyny i podniósł do ust.
Karen zastanowiła się nad informacjami, które dostała. Wydra we snach była uznawana za dobry i zły symbol. Jednakże, to miejsce nie było zwyczajne, należało uznać je za mistyczne, a więc może sen dziewczyny też trzeba było interpretować inaczej?
 Pamiętasz, miejsce? Wygląd?

Napisała pospiesznie.
- Zostawiła dziecko leżące tu… - Alex zaczął nucić kołysankę razem ze zwrotką o wydrze, a Axel zmierzył go ponurym spojrzeniem. Karen i Monika pisały do siebie w tym czasie. - Ale ona jest przecież… ona nie słyszy!
- Coś ty narobił? - Spojrzał na Monikę, potem ponownie na Alexa. - Jakim cudem przekazałeś jej treść piosenki samym głaskaniem po głowie? Koszmar na nią zesłałeś. Masz talent, nie da się ukryć. Zdarzyło ci się to kiedyś, czy to wpływ tej cudownej strefy? Dafne spróbowała pogłaskać uspokajająco Axela.
Karen wyprostowała się i zerknęła na Axela
- O czym mówisz? - zapytała zainteresowana jego zarzutem w kierunku księdza.
- Ten... - Axel przez moment szukał odpowiedniego określenia - miłośnik twórczości ponurej, śpiewał to coś i głaskał Monikę po głowie. Było i o wydrze, i o dziecku. Dalej starałem się nie słuchać, takie to było przygnębiające. I jakoś przeniknęło do snu Moniki, budząc koszmary.
- Jakbyś nie zarejestrował kretynie - Alex mówił spokojnie patrząc na Monikę - to wydra jej nie przestraszyła, potem śniła o Ilham i dopiero koszmar.
- Oskarżenia siebie nawzajem i negatywne emocje nikomu teraz nie pomogą. Wręcz przeciwnie - Dafne spojrzała najpierw na Axela, najwyraźniej niezadowolona z jego zachowania, a później na Aleksandra. - Nie lubicie się, choć nie macie ku temu powodu. - Urwała po czym wskazała Monikę - A więc przyśniło jej się to co ksiądz śpiewał. Dobrze rozumiem? - zapytała.
Axel nie skomentował kretyna.
- Wycofuję więc koszmar, chociaż nikt nie powie, że piosenka o zaginionym dziecku jest wesoła - powiedział. - Dla mnie to koszmarne przeżycie.
Karen nie odwracając wzroku od Moniki odpowiedziała chłodno
- Najwyraźniej, jakiś powód mają - ona miała już swoją teorię na ten temat, ale nie rozwinęła jej. Zaczęła pisać do Moniki
 Ksiądz śpiewał ci kołysankę. Była o dziecku i o zwierzątku. Ilham nie ma w obozie, zapytamy ją potem co porabiała. Nie pamiętasz, co cię wystraszyło?

Karen przygryzła wargę. Tu się serio działo za dużo dziwnych rzeczy. Co dalej? Zwłoki wstaną? Syknęła.
 Pamiętam, ale wy wciąż mówicie i nie czytacie co ja piszę

Odpowiedziała Monika patrząc na Karen nieco przepraszająco. No ale po co miała pisać, skoro widziała, że nagle wszyscy przestali zwracać na nią uwagę.
W tym czasie Dafne zabrała dłoń od Axela i wcisnęła ją prawie pod swoją pachę tym samym krzyżując obie ręce na piersi.
- Nie sądzę - Dafne wyraziła swoją wątpliwość odnośnie teorii Karen. Axel nie zareagował ani na wcześniejszy gest, ani na te słowa.
 Przepraszam. Dużo emocji. Napisz. Czytam.

Karen napisała i zignorowała teraz Dafne i pozostałych, na rzecz poświęcenia uwagi Monice.
Monika skinęła głową:
 Nie ubrana Ilham była w miejscu gdzie jest dużo kwiatów
i tam obserwowało ją coś
ja nie wiem co, ale w moim śnie bałam się

Dziewczyna uniosła głowę, by spojrzeć czy Karen faktycznie czyta.
Czytała, a jej mina wyrażała zatrwożenie. Z jednej strony, był to tylko sen. Ale jeśli był prawdą… Jeśli… To małe jeśli, budziło jej niepokój. Dostawali cały czas tyle nielogicznych informacji. Nierealnych. Więc jeśli to ‘jeśli’ było prawdą. Karen spojrzała w oczy Monice i choć nie chciała, pokazała w swoich tę wątpliwość. Potem podniosła wzrok na las
- Może nie, ale Ilham może być w niebezpieczeństwie - oznajmiła spiętym tonem. Alex nie odzywał się, nie reagował, wpatrywał się tylko w Monikę z malejącym zaskoczeniem.
- Ja pójdę - powiedział Axel. Spojrzał przez ramię na Dafne, potem na Karen. - Ilham za mną nie przepada, ale las to mój drugi dom.
W tym czasie Monika zamazywała napisany przez siebie tekst i powstawał w jego miejscu następny.
 Ale wtedy to coś patrzące na Ilham przestraszyło się
ja nie wiem dlaczego ale ucieszyłam się, że to sobie poszło
i wtedy

Monika urwała, bo nie było już gdzie pisać.
Axel z niedowierzaniem spojrzał na napis. To coś sobie poszło? To dlaczego Monika krzyczała ze strachu?
Karen nie wtrącała się w pisanie Moniki. Położyła jej dłoń na ramieniu i powoli pogładziła, dodając nieco otuchy, bo odniosła wrażenie, że tak powinna.
Monika uśmiechnęła się do niej. Uśmiechnęła się też do księdza, któremu przecież nie zdążyła podziękować za kołysanki i opiekę.
 wtedy znów zaczęłam tonąć
i ty, tak myślę, że to ty ratowałaś mnie
ale coś ci na to nie pozwalało

Karen podkreśliła słowo ‘coś’ i dopisała znak zapytania. Teraz to była napięta wewnętrznie jak struna. Wściekła na to ‘coś’, czymkolwiek to było.
 Coś - ja nie wiem co
straszne, zaczęło ciągnęło w dół
i ty zniknęłaś

- Cholera - warknęła Karen. Coś, co ciągnęło w dół? W wodzie? Kraken, wodorosty… A może rzeczywiście ta cholerna selkie, albo inne wredne bydle. Rudowłosa kobieta zaczęła pisać
 Nie martw się. To był sen. Nie pozwolę, żeby coś się stało.

I znów położyła jej dłoń na ramieniu. Teraz potrzebowała porozmawiać z Ilham. Bo jeśli to się potwierdzi, Karen zacznie się poważnie zastanawiać, czy to wszystko nie jest ze sobą jakoś połączone. Zerknęła na księdza
 Ksiądz się tobą chwile zajmie. Zaraz wrócę.

Karen podniosła się z wyraźnie zamyśloną miną i rozejrzała się po zebranych
- Aleksandrze, miej na nią oko. Wybaczcie na chwilę - oznajmiła, zerkając dopiero teraz ponownie na Dafne, po czym ze swym kijkiem poszła w stronę morza. Pomyśleć.
Axel spojrzał raz jeszcze na Monikę, potem na Dafne.
- Przepraszam za wszystko - powiedział cicho, po czym próbował ruszyć w stronę, gdzie na ziemi leżał jego porzucony t-shirt, ale Dafne złapała go za nadgarstek próbując zatrzymać. Axel odwzajemnił uścisk.
- Axelu, nie musisz przepraszać. Znamy się wszyscy od tak niedawna. Musimy przyzwyczaić się do siebie by przetrwać i - tu spojrzała na księdza, któremu skinęła głową - zacząć sobie ufać.
- Nie o to chodzi, księżniczko - odparł Axel. - Zawiodłem cię, i to wielokroć. Twój rycerz się nie spisał.
Ksiądz uśmiechając się do Moniki odsunął liść przykrywający obraną pomarańczę i pieczoną rybę. Jedynie na słowa Dafne spojrzał na nią i na Axela zdziwionym wzrokiem.
- Wszyscy od niedawna?
To sprawiło, że odchodząca Karen, na sekundę zwolniła kroku. Nie biegła przecież, więc słyszała jeszcze chwilę rozmowy. Zatrzymała się i zerknęła w tył, obracając nieco.
- Po prostu jeszcze nie wiesz - Dafne uśmiechnęła się do Axela, pięknym uroczym uśmiechem obejmującym również oczy - że nie musisz o mnie walczyć i nie musisz się spisywać. Wystarczy byś był.
- Możemy o nas porozmawiać bez ciekawskich uszu? - poprosił dziewczynę. - Wszak poznałem was dopiero teraz. - Powiódł wzrokiem od Karen, przez Monikę po Aleksa. - Rankiem, znaczy się. Nawet na promie nie widziałem żadnego z was. A od rana to zdecydowanie niedawno.
- Dobrze, chciałam tylko byś wiedział, że nie musisz być zły o księdza. Wszakże jest księdzem nie zaś pastorem. Ksiądz zaś nie musi martwić się o ciebie, bowiem sama jeszcze nie wiem czy Axel będzie chciał być mi parą. A patrzyć nie mogę na to jak ciskacie w siebie gromami, czy to wzrokiem czy słowem - powiedziała Dafne, niemalże jednym tchem.
Axel nie odpowiedział, bo nie wypadało mu mówić, co myśli o Aleksandrze, i że chociaż ma to związek z Dafne, ale bynajmniej nie takim jak ona myśli.
- Jak zawsze masz rację, szczęście ty moje - powiedział z uśmiechem, po czym ujął ją za rękę, chcąc zrealizować wcześniejszy pomysł - przeprowadzenie rozmowy w cztery oczy.
Dafne spojrzała na Axela, który właśnie delikatnie domagał się rozmowy w cztery oczy i skinęła mu głową, jakby na zgodę.
- Ksiądz wybaczy. Porozmawiamy o tym przy okazji - odparła gotowa iść.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:50.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172