Upał stopniowo zanikał. Słońca dawno już minęły południe i wszystko wskazywało na to, że popołudniowa pora jest w tym dziwnym miejscu o wiele przyjemniejsza.
Terry już dawno skończył się myć w słonej morskiej wodzie, gdzieś na boku, by nie ranić uczuć religijnych Ilham. Zebrał już wystarczająco chrustu by ognisko mogło palić się do samego wieczora i właśnie wracał z kolejną porcją do bazy.
Ilham nadal pilnowała ogniska by nie zgasło, systematycznie rozłupując dorodne kokosy, które miały być słodką przekąską dla strudzonych wędrowców i jednocześnie co jakiś czas pokonywała nagrzany piasek, by zwilżyć okłady wciąż gorączkującej Moniki. Dziewczyna kilkanaście minut temu znów zasnęła i teraz w gorączce musiało coś jej się przyśnić, gdyż wydała z siebie cichy jęk i zaczęła wiercić głową. Muzułmanka miała baczne oko na kobietę, by w razie konieczności obudzić ją, jeśli sen okazałby się dla niej zbyt męczący.
Dominika, która dzielnie udała się samotnie w głąb palmowego lasu za potrzebą, czy może w innym celu, którego nikomu nie zdradziła właśnie wracała. Sama, ale nie z pustymi rękami. Niosła w nich bowiem solidny pęk długich na ponad metr i szerokich na najwyżej centymetr zielonych liści. Wyraz jej twarzy zdradzał, że dziewczyna “ma plan” i nie zawaha się go zrealizować. Czy miała zamiar pleść z nich koszyk, czy sandały - o tym wszyscy mieli się wkrótce przekonać.
Osoby, które zostały w bazie najpierw usłyszały szuranie. Przypominało odgłos czegoś bardzo ciężkiego ciągniętego po ziemi. Dopiero po tym ich oczom ukazały się trzy znajome twarze wyłaniające się zza palm graniczących z plażą. Karen, Dafne i Aleksander. Najwyraźniej woleli iść w cieniu. Nawet jeśli tu przy granicy z plażą, nie był on tak idealny. Totalnie padnięty ksiądz odziany jedynie w dość zabawne bokserki, ciągnął za sobą ostatkiem sił niebieską walizkę. Idąca za nim Dafne miała na sobie wciąż mokry, biały t-shirt. Wyglądało to apetycznie, chociaż nie wszystko było widać, gdyż dziewczyna w dłoniach niosła przytuloną do siebie sutannę księdza, która ewidentnie musiała służyć aktualnie w ważnych celach (prócz przysłaniania się nią). Wyraźnie było w nią coś owinięte.
- Łał ognisko! - skomentowała zachwycona widokiem ognia Dafne. Widać, dziewczyna nie spodziewała się, że komukolwiek uda się rozpalić je bez zapałek, zapalniczki czy innych cywilizowanych sposobów. Karen pokiwała jej głową i uśmiechnęła się do ognia i dymu
- Postarali się najwyraźniej, jak nas nie było - stwierdziła. To jakby załatwiało połowę roboty z gotowaniem, ciepłem i światłem na wieczór.
W tym też momencie, zza skał po drugiej stronie obozowiska, wyłoniła się jeszcze jedna postać. Każdy kto ją spostrzegł, od razu poznał w niej wracającego ze swojej wędrówki Axela.
Boyton cieszył się względną czystością. Och, wreszcie kąpiel oraz porządne umycie każdej części ciała. Nawet wyczyścił zęby palcami oraz kawałkiem wodorostu. Świństwo wprawdzie, ale widział kiedyś na wystawie pastę wodorostową. Owszem pewnie, słona woda to nie prysznic hotelowy, ale nie była zła do jakiejś podstawowej ablucji. Odszedł ze sto może sto pięćdziesiąt jardów od obozu, więc z takiej odległości, ech, niech kto chce to się gapi i tak niewiele zobaczy. Plusem wyspy było to, że po kąpieli nie trzeba było się wycierać. Momentalnie wysychało się przy tej temperaturze. Terry stanowczo był zadowolony z kąpieli, z mycia oraz z ognia, który dostarczył im ciepłej potrawy. Och, rzeczywiście ogień dla Neandertalczyków już był wspaniałym wynalazkiem, oraz dla rozbitków na Wyspie Robinsona. Niósł ciepło oraz względne bezpieczeństwo. Dzikie stwory zawsze obawiały się ognia. Ewentualnie poza smokami, no ale smoki to bajki oraz nigdy nawet w bajkach nie były zwierzakami, lecz inteligentnymi bestiami. Ale jakie bajki? Właściwie, sobie dumał, skoro są dwa słońca oraz przeniosło ich do tropików oraz przy założeniu, że nie zwariowali, to właściwie wszystkie prawa fizyki oraz zdrowego rozsądku mogły wziąć w łeb. Delfiny mogą śpiewać niczym operowe diwy, smoki należeć do Wegetariańskiego Stowarzyszenia Gadów Przedpotopowych, zaś elfy…. Eee nie, elfy muszą być piękne. Inaczej jakaś bzdura. Tylko efów, póki co, nie spotkali jeszcze.
Zadowolony wracał do obozu pomrukując sobie oraz zbierając przy okazji trochę drewna.
Natenczas Axel chwycił w ręce dwie gałązki,
A wcześniej był dorzucił chrustu coś pół wiązki,
Ostro zakręcił dłońmi i rzucił zaklęcia,
Żyły mu wyskoczyły na czole z przejęcia,
Zamachał coś szeroko, zamachał i blisko
Aż wreszcie rozpaliło się jasne ognisko,
Płomyki liżą gałąź, zaś dym w niebo strzela
Dzięki szamańskim mocom magika Axela.
Dochodził właśnie do obozu Robinsonów, kiedy zza zasłony roślinności pojawiła się kadra wędrowców. Piękna Karen, wielebny Aleksander, no i ten tego, znaczy Dafne. Ciekawe, czy coś z nią było nie tak, czy wprost przeciwnie. Warto było porozmawiać o niej z pozostałą dwójką uczestników wyprawy. Oczywiście cichutko, tak żeby się nie zorientowała.
- Witamy, witamy, ciepłe ostrygi mamy – powiedział wesoło na zasadzie „nie czuję, że rymuję”, bowiem pewnie byli głodni, szczególnie ciepłego posiłku. Ucieszył bardzo się, że wreszcie przyszli, strasznie bowiem nie lubił oczekiwania, nawet jeśli wiązało się z jedzeniem cieplutkich ostryg. Ponadto martwił się, czy coś ich nie zjadło, albo coś takiego. Skierował uśmiech radosny do każdego spośród powracających.
Twarz Axela również rozjaśnił uśmiech, lecz łatwo było zauważyć, że skierowany jest on przede wszystkim do jednej, konkretnej osoby. Widać było, że cieszy się, że jego królewna jest cała i zdrowa.
- I jak się udała wyprawa? - spytał, podchodząc do ogniska.
Rzucił na ziemię dźwigany konar i bardzo ostrożnie położył obok torbę.
Dafne oczywiście odwzajemniła uśmiech Axela, wyraźnie ucieszona jego widokiem, jednak szybko odwróciła wzrok na Terry’ego, do którego też podeszła ze ściskanym przez siebie zawiniątkiem.
- Witamy, witamy, świeże ryby mamy - powiedziała z uśmiechem, w odpowiedzi na ostrygi. I wyglądało na to, że ma zamiar przekazać “tobołek” mężczyźnie.
- Pasują do ostryg, jak je dobrze przyrządzić. - dorzuciła Karen, również podchodząc do ogniska. Nie można było zaprzeczyć, że była głodna. Włosy na nowo poskręcały jej się niemożliwie, po wcześniejszej kąpieli i teraz zebrane je miała niżej na karku, niż wcześniej jak wychodzili. Była ciekawa z czym pichcili te ostrygi. Za nią przemykał zmęczony i spocony Alex, z dość nietęgą miną paradujący bez swojej sutanny.
- Ryby, dawajcie je, zaraz coś z nimi zrobimy, może na kiju niczym kiełbaskę, albo złoży się owinięte w liść w popiele. Słyszałem o obydwu metodach. Rybka jest super, brakuje jeszcze jakiegoś kawałka szynki - ucieszył się Terry biorąc tobołek od dziewczyny, a potem starając się wykombinować jakieś kije, lub wielkie liście.
- Skąd macie ryby? - spytał Axel, kładąc na liściu przyniesione daktyle. Wcześniej skubnął jednego. Potem ruszył w stronę Dafne.
Karen uśmiechnęła się iście wesoło, przywodząc na myśl ewidentnie chochlika
- To bardzo ciekawa historia. Otóż. Od delfinów - powiedziała z rozbawieniem i uśmiechała się dalej do tej myśli. W sumie ułożyła już całkiem ciekawą opowieść, tylko nie miała jeszcze co z nią zrobić...
- Przygotowałam kokosy na przekąskę. - Ilham wtrąciła się do rozmowy, wychodząc na środek kółeczka wzajemnej adoracji i rozdając każdemu po brązowej skorupie z grubym, białym miąższem. Po czym wróciła do czuwania przy ogniu na zmianę to dorzucając drwa, to sprawdzając jak się ma Monika. Bez zmian, dziewczyna nadal miała gorączkę, chociaż wyraźnie nie tak dużą jak przed zimnymi okładami. Jedyne co, doszło ciche pojękiwanie przez sen.
- Dziękuję. - Axel przyjął poczęstunek. Nim jednak zaczął jeść stanął obok Dafne, po czym pocałował dziewczynę w policzek... równocześnie zasłaniając ją nieco przed oczami pozostałych.
- Ja również dziękuję - dodała Dafne, chociaż teraz już ciężko było powiedzieć, czy mówi do Ilham, która dała jej kokosa, czy do Axela, który dał jej buziaka. Obdarzyła go pięknym uśmiechem, po czym zaczęła korzystać z daru Ilham. W końcu droga nie była krótka, a szli choć nie w słońcu to w upale.
- Dziękuję - powtórzyła Karen, gdy Ilham dała jej kokosa. Zerknęła za nią, częstując się podarkiem
- A jak się ma Monika? - zapytała wyraźnie zaciekawiona odpowiedzią, żołądek mógł jeszcze chwilę poczekać, najpierw kwestie ważne i ważniejsze…
- Bez zmian. - odparła Iranka dorzucając lichy patyczek do ognia, po czym przysiadła się przy drzemiącej, kładąc jej delikatnie rękę na ramieniu w celu obudzenia jej. Co jednak nie przyniosło skutków, gdyż dziewczyna dalej spała w najlepsze, nieco targana przez najwyraźniej śniący jej się koszmar.
- Pić… - wystękał Alexander nie ogarniający tej całej chaotycznej wymiany zdań i desperacko szukając jakiegoś całego i młodego kokosa. Nie było to trudne, dopiero otworzenie go zaczęło sprawiać problemy. Wziął kamień i przysiadując obok Moniki zaczął z tępym, spragnionym i zmęczonym wzrokiem łupać weń kokosem.
Terry odnosił wrażenie, że ogólnie grupa się sypała. Zresztą właściwie normalna sprawa. Ani się lubili, ani przyjaźnili, ot znaleźli przypadkiem na wyspie chcąc ze sobą jakoś wytrzymać. Boyton był przyzwyczajony do sytuacji, ze żołnierze się zmieniali. Jedni odchodzili do cywila, drudzy przychodzili i spokojnie się czuł w nowych środowiskach. Nie miał problemu ze znalezieniem się wewnątrz nowej grupy. Aczkolwiek faktem jest, że przychodzący żołnierze musieli wchodzić w pewien dryl oraz musieli się dostosować. Tymczasem osobnicy, którzy wylądowali na wyspie mogli mieć całą resztę gdzieś oraz pewnie mieli. Być może właśnie to powodowało, że jednak zaczynał czuć się coraz bardziej obco. Niby jakoś wszystko się działo normalnie, ale właściwie nie było. Wyspa ewidentnie była szalona, tropiki czterdzieści stopni. Normalni choćby ludzie pochłanialiby galonami wodę wypacajac większość przez skórę. Tutaj zaś co? Wody wprawdzie nie było, ale jakieś soki owszem. Jednak ogólnie pić się części nie chce, jeść też średnio. Normalnie jakieś cuda podkreślające dziwność wyspy, nad którą krąży więcej słońc, niźli jest to jakoś przyjęte. Axelowi fartnęło się, że wylądował tutaj ze swoją żoną, pomyślał. Przynajmniej ma kogoś bliskiego, bez względu na to, jak Dafne jest dziwna. Rozmyślając dawny sierżant owijał ryby w duże liście oraz składał na brzegu ogniska wewnątrz gorącego popiołu, zaś resztę po prostu nabijał na patyki, podając po kolei wszystkim, którzy chcieli je przyjąć. Czuł potworne zmęczenie.
- Porozmawiałaś z delfinami? - Axel spytał cicho, niemal szeptem. Sam miał takie plany, ale nie zdołał ich zrealizować. Dziewczyna w odpowiedzi skinęła potwierdzająco głową, w tym samym czasie zlizując z wilgotnych ust mleczko kokosowe.
- Jesteś cudowna - wyszeptał, po czym zabrał się za pokrzepianie sił.
Karen kiwnęła głową do Ilham, zmartwiona stanem Moniki. No nie było dobrze, miała nadzieję, że niedługo jej się polepszy (pogorszenie żegnamy z myśli o najbliższej przyszłości). Zaraz spojrzała na Terry’ego, który wyglądał na mocno zamyślonego i może zmęczonego? Tak jej się przynajmniej zdawało. Popatrzyła na ryby, które szykował, po czym podeszła do walizki, wyciągnęła z niej dwie pomarańcze. Podeszła i przykucnęła obok niego
- Hej Terry… Słuchaj. A może doprawimy je trochę sokiem z pomarańczy? - zaproponowała spokojnie i uśmiechnęła się lekko. Nie była mistrzem poprawiania nastroju, ale zdecydowanie jakoś nie chciała, żeby bił się z myślami aż tak intensywnie, że było to tak widoczne.
Boyton chciał odpowiedzieć Karen uśmiechem, ale wyszło chyba coś bardziej przypominającego skrzywienie warg. Zresztą ewentualnie może była to forma takiego wymęczonego uśmiechu, jaki się widuje nieraz na obrazach. Jak to powiadał Zorba? „Jaka piękna katastrofa”, albo coś podobnego. Przez dłuższy czas starał się działać, ale chyba zaczynały go brać nerwy. Spalał je jednak we wnętrzu własnej myślowej bitwy nie pozwalając, by jakakolwiek negatywna idea wydostała się na zewnątrz. To było miłe, że Karen zwróciła się do niego. Polubił ją nawet przez ten okres znajomości. Doświadczeni żołnierze powiadali w swoich pamiętnikach, że krótki czas znajomości na froncie znaczy więcej, niźli lata w cywilu. On to potwierdzał, zaś ta wyspa pod pewnymi względami przypominała front. Było obco, dziwacznie, choć czasami nawet pięknie, ale naprawdę dziwacznie.
- Pomarańcza, sok? - powtórzył jakby powracając do wyspiarskiej rzeczywistości z krainy myśli. - Taaaak, maaaaasz pewnie dużo racji, dużo – jakoś przeciągnął słowa, lecz po chwili głęboko odetchnął, zacisnął wargi i powtórnie się uśmiechnął. Tym razem już normalnie. Widać zebrał się w sobie jakoś mocniej. - Masz rację. Spróbujemy. Wprawdzie nie wszystkie, bowiem nie wiemy, jak wyjdzie oraz jak smakuje mięso owych rybek, ale kilka na próbę. Jak wyjdzie smacznie, będziemy mieli już oryginalny przepis. Gratuluję, że udało wam się złapać coś. A tak w ogóle, jak wyprawa poszła, co widzieliście? - spytał biorąc się za realizację pomysłu przyprawowego Karen. - Dziękuję - dodał nagle, teoretycznie bez jakiegokolwiek sensu.
Karen kiwnęła mu głową, przyglądając się jak odzyskał kontakt z rzeczywistością. A myślała, że to jej się zdarza w towarzystwie czasem odjechać
- No zobaczymy. Na pierwszy ogień może dwie. Tak jak cytryną… A co do wyprawy, Dafne okazała się mieć zdolności księżniczki disneya i oswoiła ptaszka, a potem dogadali się z Aleksandrem z delfinami. A ja widziałam śmieszną jaszczurkę stegozaura - podpowiedziała swoją wizję i kawałek opowieści o podróży i obserwowała jak się zabrał za doprawianie ryb. A jak rzucił ‘dziękuję’, zerknęła na niego i unosząc brew uśmiechnęła się tylko pogodniej
- Nie ma za co, przecież sam byś też na to wpadł - domyślała się, że nie za pomysł jej dziękował, ale była na tyle uprzejma, by mu nie wytykać, ani nie wskazywać chwili zamyślenia. Odwróciła głowę i wpatrzyła się w ogień igrający w ognisku. Lubiła ten widok.
- Panie klerze… może ja pomogę - zwróciła się Ilham do siedzącego obok niej księdza. - Pan przytrzyma kokos a ja odłupię takie jakby wieczko… - dodała, cmokając zatroskana jak to mieli w zwyczaju ludzie z jej stron.
Podniósł na nią zmęczony i pełen wdzięczności wzrok. Po tym jak się zabierał do rozłupania kokosa, można było wywnioskować, że prędzej doczekają się tu Sądu Ostatecznego.
- Dziękuje Ilham - powiedział. - Nigdy tego nie robiłem - dodał krzywiąc się lekko by zamaskować zawstydzenie.
- Ja też nie - odpowiedziała rozbawiona, szybko jednak dodając. - Bez maczety… ale skoro jemu się udało to i nam również. - kobieta machnęła głową mniej więcej w kierunku koczującego przy ognisku wojskowego, podnosząc kamień i oglądając każdą z jego stron. Musiała wybrać najcieńszy i najostrzejszy z kantów, który posłużyć miał jako obieraczka do zielonej łupiny. Po kilku nieudanych próbach, w końcu zajarzyła mechanikę rozbijania i reszta poszła jak z płatka.
Dossał się chciwie do płynu i przełykając łapczywie wydudnił całość w krótką chwile orgii gaszenia pożaru w jego wnętrzu. Nawadniał pustynię.
- Uch… dziękuję. - Odrzucił pustego kokosa obok siebie i zerknął na Ilham. - Rzekłbym, że nie ma lepszego nektaru niż kokos na pragnienie, ale tak czy owak musimy znaleźć w końcu wodę.
- Jak Bóg da to znajdziemy - mruknęła, na powrót siadając przy Monice dotykając jej czoła i ponawiając próbę obudzenia.
Jedyna jak do tej pory wierząca za to muzułmanka. Alex nie miał zdecydowanie szczęścia pod tym aspektem, jeżeli idzie o skład ocaleńców. Wspomniał imigrantów z Polski w Leeds. Och… gdyby to oni mu towarzyszyli, to miałby jak pączek w maśle!
- Jak Bóg da - zgodził się bez jakiejś werwy i spojrzał na Monikę wybudzaną przez muzułmankę.
Budzona dziewczyna otworzyła po chwili oczy i nim zdążyła zasłonić usta dłonią, co próbowała zrobić… ziewnęła przeciągle. Oczywiście uśmiechnęła się, chociaż teraz nieco przepraszająco na widok siedzącej nad nią Ilham i od razu próbowała podnieść.
Kobieta pomogła jej dojść do pionu, uśmiechając się jak zwykle.
Wrócili. Przynieśli jedzenie. Ryby. Jak się czujesz? Miałaś zły sen? |
Naskrobała na suchym jak pieprz piasku, podejmując decyzje rychłego polania go wodą.
Monika gdy tylko mogła przystąpiła do odpisywania:
Cieszę się, bo jestem głodna. Zły sen - tak. :( Czy… |
Dziewczyna urwała i zamiast pisać dalej podrapała się w zamyśleniu po policzku…
Ksiądz poruszył palcem ryjąc nim w ziemi.
Mamy dla Ciebie rybę, zjesz, wzmocnisz się. Wszystko będzie dobrze <:) |
Dopisała Il, zakreślając w kółeczko napis “zły sen”.
To tylko koszmar, nie przejmuj się nim, zawsze może go opowiedzieć i wszyscy się z niego pośmiejemy |
To nic. Czy mogę dostać kokosa? |
Monika westchnęła niemal bezgłośnie po napisaniu ów słów. Przetarła dłońmi twarz.
Ilham ochoczo wzięła się za szukanie dobrego okazu, po czym po dłużej chwili operowania kamieniem, wręczyła jej skorupę z płynem.
- Jeśli będziemy chcieli budować szałasy, to znalazłem bambusowy gaj. - Axel oderwał się od resztek kokosa. - Ale uważam, że powinniśmy opuścić strefę.
Może robił za Katona Starszego, ale... stale pamiętał słowa ptaszka-strażnika.
- A ja, że nie - odezwał się Alex od strony gdzie leżała Monika, z którą wraz z Ilham rozmawiał na piasku.
- Moje zdanie znacie - dołączyła się Dafne. Dziewczyna kończąc kokosową ucztę oddaliła się kilka kroków od Axela by usiąść w cieniu pod jedną z tutejszych palm. Oparła się o nią z westchnięciem ulgi.
- Nikt cię nie zmusi do jej opuszczenia. - Axel spojrzał na Aleksandra. - Z tego, co widziałem wynika, że żadne ze zwierząt nie zbliża się do strefy. Śledził mnie taki niebiesko-fioletowy ptaszek, ale nawet on zawrócił, gdy przystąpiłem granicę. Aż dziw, że nie nazwał mnie głupcem. Za to od razu poleciał o tym donieść.
- Nie opuszczę strefy jeśli nie zrobią tego wszyscy - te słowa Dafne ewidentnie kierowała do Axela, najwyraźniej niepewna czy nie zamierza tego zrobić sam, jeśli nie chce zmusić do tego księdza. - Musimy trzymać się razem.
Axel spojrzał na dziewczynę z cieniem wyrzutu.
- A co z pomysłem przeniesienia się na granicę sfery? - spytał.
- Może skupmy się na podstawie. Clue jest: “czy i czemu
w ogóle powinniśmy się stąd ruszać”. Mi nie zależy na tym by koniecznie w sferze pozostać. - Alex potoczył wzrokiem po reszcie. - Tylko czy jest powód byśmy ruszali stąd gdziekolwiek. Czy na skraj strefy czy poza nią. Skoro zwierzęta nie lubią tego terenu, znaczy że nie lubią. Trudno. Zarówno śliczne ptaszki jak i te niebezpieczne, choćby jadowite węże. To nie jest jednakże jeszcze argument za opuszczaniem tego miejsca. Jest inny? - Spojrzał na Dafne.
- Przy granicy nie ma zwierząt. Nawet jakieś wiewiórkowate stworzenia, które widziałem wcześniej, nie zbliżają się do granicy - odparł Axel. - Jaki jest argument, żeby się nie ruszać? Bo tu wylądowaliśmy? Tam, kawałek dalej, są też palmy, są daktyle. Z drugiej strony - palmy i pomarańcze. W jednym i drugim przypadku jest bliżej do delfinów.
- Ale… co za różnica czy będziemy tu czy na skraju… skoro zwierzęta tu nie wchodzą znaczy, że nic nas nie zaatakuje… w jednym i drugim wypadku dalej w tej strefie będziemy więc nieporządane efekty uboczne tak czy siak u nas mogą wystąpić niezależnie od tego czy będziemy metr czy sto metrów od granicy. A tu mamy ogień, tu zebraliśmy jedzenie, tu leży Monika… - wtrąciła niepewnie Ilham, która przysłuchiwała się dyskusji, nie do końca rozumiejąc o co spierali się mężczyźni.
- Jak daleko i w którą stronę znaleźliście granicę strefy? - spytał Alexander patrząc na Axela po usłyszeniu o wiewiórkowatych stworzeniach.
- Mniej więcej dwadzieścia minut drogi stąd. W tamtym kierunku. - Pokazał ręką. - Tam nie było nawet mrówek. Tam też zawrócił ten ptaszek. Oczywiście jesteś pewien, że to o niczym nie świadczy, prawda? I że to był tylko przypadek?
- Jeżeli to regularna sfera, to jak znajdziemy jej centrum… możemy zrozumieć skąd się bierze - odpowiedział ksiądz. - Jeżeli nieregularna, to może być wynikiem coś co jest pod ziemią. Złoża jakieś? Nie znam się na tym…
- Złoty diadem, który pozwala mówić wszystkimi językami i porozumiewać się ze zwierzętami. - Axel pokręcił głową, postanawiając, że się nie wybierze na poszukiwanie magicznego centrum. No chyba że pójdzie tam Dafne...
Ksiądz patrzył przez dłuższą chwilę na Axela, po czym przeniósł wzrok na jego dziewczynę.
Milczał.
- Dafne… - odezwał się w końcu. - Uczynisz mi tę przyjemność i przejdziesz się ze mną do skał?
Dziewczyna uniosła z początku brwi do góry, widać zdziwiona ów prośbą.
- Jeśli ksiądz prosi, oczywiście - odpowiedziała po kilku uderzeniach serca. Zaczęła też powolutku wstawać, podpierając się przy tym o palmę.
Axel przeniósł wzrok z Alexa na Dafne, ale cokolwiek pomyślał, to nie powiedział tego na głos. Dafne skierowała się kilka kroków w stronę skał, gestem zapraszając księdza by poszedł z nią (skoro sam chciał). Przechodząc obok Axela ujęła go na sekundę za dłoń i poszła dalej, zaś Axel wziął garść daktyli i usiadł na miejscu opuszczonym przez dziewczynę. Alex wziął swoja sutannę i ruszył za nią.
Muzułmanka chwilę dumała, po czym napisała do Moniki.
Muszę się oddalić. Uważaj na siebie. |
Wstając z ziemi podeszła do rozmawiających, Karen i Terry'ego przez chwilę nieśmiało się im przyglądając. W końcu jednak pochyliła się nad dziewczyną.
- Mogłabym na chwilę sandały? Muszę się przejść… - wtrąciła niepewnie, gdy miała wrażenie, że nastąpiła pauza w ich dyskusji.
- Ale uważaj na siebie - powiedział Axel - jeśli pójdziesz za granicę strefy. Jeśli spotkasz takiego ptaszka, o jakim wspomniałem, to go poobserwuj. Może usłyszysz coś ciekawego.
Karen zerknęła na Ilham. Nie specjalnie skupiała się na całej ich rozmowie, która odbywała się w tle. Była zajęta i swoimi myślami, pisząc wyobraźnią opowieść w tańczącym ogniu
- Hm? A. Sandały. Tak. Proszę - powiedziała wytrącona z zamyślenia. Usiadła i zsunęła buty z nóg, po czym wręczyła je drugiej kobiecie i uśmiechnęła się lekko.
- Dziękuję. - klapiąc tyłkiem na piasku, założyła obuwie, które troszeczkę było na nią za duże, ale nie aż tak by utrudniało marsz. - Mam prośbę. Sprawdzaj czasem co u Moniki… siedzi tam sama, z nikim nie może porozmawiać. - Iranka wstała, biorąc się pod boki i oglądając stopom. - To ja idę.
Nie czekając na więcej super rad, czy poleceń udała się prosto w kierunku kwiecistych paproci.
Karen mruknęła
- Mhm, jasne. I tak zaraz chciałam się do niej wybrać z rybą, bo powinna niedługo być ok - zapewniła tylko odchodzącą Ilham, po czym sama zerknęła na Monikę, a potem zaraz po reszcie rozchodzących się, albo kręcących po obozie. Wróciła do zerkania na ryby, a gdy jedna była już w porządku wzięła rybę ostrożnie, dmuchając
- Podaj na porządnym talerzu - zażartował Axel, po czym wreszcie rozpakował swoją torbę i podał Karen przypominającą mały półmisek muszlę.
Rudowłosa zerknęła na Axela i uśmiechnęła się lekko
- No to nie posiłek na gwiazdki michelin, ale ujdzie… Dziękuję - wzięła od niego muszlę i położyła na niej kawałek ryby z pomarańczową polewą i taką bez. Zanim jednak zaniosła je do Moniki, część którą zostawiła spróbowała, żeby ocenić w jakim stopniu jest to jadalne. W końcu co za kucharz podałby komuś jedzenie, nie wiedząc czy się nadaje?
- No i jak? - zainteresował się Axel.
Karen siedziała chwilę, skupiona na testowaniu jedzenia i aż wyrwał jej się pomruk przyjemności
- To… Jest… Niesamowite! - oznajmiła i w osłupieniu popatrzyła na rybę, potem na Axela, potem na Terry’ego i ognisko. Dobry Dagdo, jakim cudem, przecież nie było tu praktycznie żadnych przypraw, poza sokiem z pomarańczy! Podniosła się i poszła dość sprawnym krokiem do Moniki, żeby ją uraczyć ciepłym, zajebistym posiłkiem.
- Mniam, mniam - powiedział Axel, wypakowując resztę 'naczyń'. - Gratulacje dla szefów kuchni - powiedział, po czym kawałkiem patyka zaczął wygrzebywać z popiołu kolejną, zawiniętą w liść rybę.
- Rzeczywiście smaczne - powiedział cicho Terry oraz podrapał w lewe ucho. Trochę swędziała go, może opalił je sobie mocno, zaś olejku zwyczajnie chwilowo brakowało. Zignorował gorącą dyskusję, iść czy nie iść, postanawiając, iż się dostosuje.
Rudowłosa jak postanowiła, tak zrobiła, udając się do Moniki z ‘talerzem’. Przykucnęła koło niej i wskazała na jedzenie, a potem napisała na piasku
Po czym zwróciła głowę na moment w stronę dwóch panów
- Skoro większość znowu się gdzieś porozchodziła, może powinniśmy trochę pomyśleć jak rozplanować obozowanie dziś w nocy? - zaproponowała, znów spoglądając na Monikę.
Niema dziewczyna z widoczną chęcią, błyskiem w oku i wdzięcznym skinięciem głową odebrała od Karen prowizoryczny talerz z rybą. Spróbowała robiąc przy tym taką minę, jakby podane jej jedzenie było najwspanialszą rzeczą, jaką kiedykolwiek jadła.
No i pewnie było… przynajmniej od śniadania. Nie czekając na dalsze zachęty z przyjemnością syciła się podarunkiem Karen.
- Nie wiemy - Axel podniósł wzrok znad ryby - jakie tu są noce. Powinny być ciepłe, ale kto wie... Jednak bez względu na wszystko, powinniśmy zrobić jakieś posłania z palmowych liści chociażby. Tam, gdzie nie ma już piasku. Piasek na pozór jest miękki, ale niestety, tak nie jest. I nie pod palmami. Nie wierzę co prawda w kokosowe bombardowanie, ale kto wie.
Kolejny powód, by nie spać w tym miejscu...
- Moje zdanie na temat noclegu w strefie znacie, to tak na marginesie - dodał.
- Jest nas ósemka. Wyjść, lub nie wyjść. 28 możliwych kombinacji, jeśli się wstrzymam od głosu, tylko 21 – odpowiedział jakoś powoli Boyton, szkolenie wojsk inżynieryjnych nauczyło go takich rzeczy. Znaczy matematyki, nie powolnego odpowiadania. - Nie dogadamy się, póki co, chyba że dowiemy się czegoś nowego, co przekona wszystkich – machnął ręką. - Nie ma się co kłócić, tym bardziej, że tutaj jest wszystko zwariowane. Skoro dwa słońca są, ludzie rozmawiają ze zwierzakami, równie dobrze mogą wyskoczyć zza krzaka elfy. Strefa może być dobra, może być zła. Normalnie nie byłoby powodu jej opuszczać, poza oczywistym, że szukamy jakiejś cywilizacji. Ale Monika … - urwał. - Musimy dbać o nią. Osobiście proponuję po prostu ustalić warty wyłączając Monikę. Ot ktoś może siąść przy ogniu, podkładać oraz pilnować reszty. Drewna jest raczej wystarczająco, jeśli noc trwa tyle co na naszej rodzinnej Ziemi. Mogę zacząć warty, zbudzę za jakiś czas, pi razy drzwi godzinę kolejną osobę i tak dalej. Czy tutaj nocą jest zimno? Wątpię, raczej jest mniej gorąco. Morze zresztą to olbrzymi rezerwuar ciepła. Jeśli praw fizyki nie zmienili, to nocą nie ma prawa być chłodno, jeśli nie zajdzie coś niespodziewanego, jednak takie rzeczy grożą nam zarówno tutaj, jak gdzie indziej. Nawet gdyby spadł deszcz, to ognisko powinno się utrzymać pod tym drzewem – bowiem właśnie tak wybrali miejsce na ogień. - Nie robiłbym tutaj wielkich sypialni, jeśli Monika poczuje się lepiej, musimy stąd odejść, nawet niosąc ją na barana. Jeśli będzie się czuła równie kiepsko, pewnie jeszcze dzionek pozostaniemy. Będzie trzeba robić kolejne wyprawy, tylko mieszając osobami, coby wszyscy przyzwyczaili się do siebie oraz wszyscy poznali okolice.
- Jeśli Monice się nie poprawi, to może być to wpływ strefy - odparł Axel. - Poza tym myślę, że powinniśmy znaleźć wodę i tam się przenieść. Woda kokosowa, pomarańcze... to wszystko nie zastąpi wody. Zwykłej. Przynajmniej na dłuższy czas. Są zwierzęta, muszą mieć wodę. Bez wątpienia wystarczyłaby jedna dłuższa wycieczka, pół dnia w jedną stronę, pół dnia z powrotem. Chyba że znów Dafne zdziała cuda.
- W takim razie proponuję, żeby dwie osoby jutro z rana wybrały się w dżunglę zorientować jak to wygląda głębiej. No i oczywiście znaleźć jakąś wodę. Wcześniej rozmawiałam z Aleksandrem i Dafne, tam za pomarańczami jest klif skalny długi na dobre kilka kilometrów, rozważali czy by się nie wybrać od rana i tego nie przepłynąć, przynajmniej Aleksander, bo najwyraźniej jemu pływanie wychodzi dobrze - zaproponowała Karen i zrobiła krótką przerwę w wypowiedzi
- Ja osobiście nie jestem pewna co do tej całej strefy, ale zakładając, że zwierzęta tu nie przychodzą, zapewnia nam to niejakie bezpieczeństwo. Choć z drugiej strony, nie wiemy co czeka nas nocą, może sytuacja się zupełnie odwróci. Nie wiadomo, musimy zaczekać, to nie zmienia jednak faktu, że przydałby się nam plan. Warty w nocy to dobry pomysł - skwitowała propozycję Terry’ego. Tak. Biorąc pod uwagę okoliczności, nie było innej opcji.
- Poza strefą widziałem ślady drapieżnika wielkości lisa - odpowiedział Axel. - I ślady parzystokopytnych, sądząc z wielkości zwierzęta były mniejsze od sarny. Obgryzione liście na wysokości metra. I ani jednego śladu w pobliżu strefy. O, zdechły ze starości gryzoń. Szkielet się rozpadł, gdy go dotknąłem. Hen, daleko stąd, skóra węża. Też stara jak świat. Mógłbym się założyć, że zwierzęta się boją strefy, ale żaden ptak pewnie nie jest na tyle mądry, by to wyjaśnić.
- Poszedłbym w kierunku, w którym poleciał tamten ptak - dodał. - Pewnie leciał prosto do zainteresowanych nami, bądź strefą.
- Osobiście memłałbym w grupach wyprawowych, tak jak wspomniałem. Nawet zrobiłbym więcej, poszedłbym w trzy pary. Jedna po lewym brzegu, kolejna w głąb, jedna przy prawym. Ewentualnie dwie grupy, żeby po prostu jak najszybciej spenetrować jak największy obszar. Jedna zaś osoba pozostałaby z Moniką. Myślę, że najlepiej Ilham, lub Dominica – stwierdził Terry. - Zaś wyjaśniające ptaki, czy gadające ssaki morskie, jakież to fajnie normalne oraz jak to sobie słodko racjonalizujemy – aż uśmiechnął się zdając sobie sprawę z oczywistego absurdu.
- Niewierny Tomasz - odparł Axel, do końca rozprawiając się z rybą. - Wspaniałe. Trzeba zobaczyć lub usłyszeć, by uwierzyć - wrócił do wypowiedzi Terry'ego. - Wierzysz w strefę, gdzie można rozmawiać ze wszystkimi ludźmi, co jest w naszym świecie niemożliwe. Magia? Technika? Postawiłbym na to pierwsze, chociaż dwa słońca mogą oznaczać wszystko, z ufoludkami włącznie. Dlaczego by zwierząt nie można rozumieć? Sam może się przekonasz. Albo namów Dafne, by zaprosiła tu delfiny. Wtedy będzie można sprawdzić, czy mam rację, czy nie.
Zabrał się dla odmiany za pomarańczę.
- Ja sama jestem skłonna uwierzyć, że te zwierzęta tutaj rzeczywiście rozumieją co się do nich mówi… Czy może bardziej… - zmarszczyła lekko brwi, wspominając coś najwyraźniej
- Rozumieją co mówi do nich Dafne. Hmmm… - ta sprawa była dla niej na swój sposób zastanawiająca, ale i ciekawa. Przygryzła dolną wargę, co najwyraźniej było jej odruchem, gdy się zastanawiała. Przeniosła wzrok na Axela
- Umiesz polować? - zapytała ni stąd, ni zowąd.
- Rozumieją pewnie i to, co ty mówisz, ale ją słuchają. Damska wersja świętego Franciszka. - Uśmiechnął się. - Umiem polować, chociaż gołymi rękami to dość trudne. Ale nie zabiłbym stworzenia, które by przyszło do niej. - Spojrzał w stronę skał. - Wolałbym do końca życia jeść ryby i daktyle.
- Polować, pytasz Karen? - odwrócił się do dziewczyny - Umiem, ale - Boyton przerwał przez chwilkę, jakby się zastanawiając - tylko na ludzi. Być może do zwierząt też się przyda, ale warto by się postarać o jakąś broń, choćby ten bambus – dodał. - Zaś co do tej planety, wspomniałem, jeśli pamiętacie, przed momentem elfy. Dziwne miejsce. Czuje się tutaj czasem dobrze, że nie chciałbym go opuszczać, czasem zaś niczym na balu szalonych psycholi.
Karen wysłuchała ich obu
- Ona od zawsze tak miała, że przyciąga do siebie zwierzęta tak niesamowicie? - zapytała kobieta Axela, zaciekawiona. Ona też uważała, że są parą jeszcze z promu. W końcu tak to wyglądało.
- Też umiem polować. Oporządzić co złapane również. Ale fakt, nad bronią trzeba by popracować. A skoro jest tu w ogóle jakieś życie, poza rybami, to musi być i woda pitna. Szczerze to jednak wolałabym nie wpadać na tubylców… - Zmarszczyła brwi, ale może to tylko jej niepokój? W końcu pisze takie, a nie inne opowiadania. A już widziała ten tytuł ‘W szczękach elfów kanibali’ - bestseller #4. Aż ją dreszcz przeszedł.
- Nie znamy się aż tak długo, bym mógł powiedzieć, że zawsze tak było. - Axel udzielił całkiem szczerej odpowiedzi, na włos nie mijając się z prawdą. - Ale delfiny wprost oszalały z radości, gdy do nich podeszła. Jeśli zaś chodzi o tubylców... - Czy to lęk sprawił, że Karen zadrżała? Nie wiedział. - Jeśli jest tak, jak myślę, to znajdą nas, gdy tylko będą chcieli. Już mówiłem. Ten skrzydlaty szpieg od razu poleciał na mnie donieść.
- Czekaj, czekaj… A jak wyglądał? Bo chyba mi umknęło? - zaciekawiła się rudowłosa.
- Takiej wielkości. - Axel pokazał palcami. - Niebieski, fioletowa kamizelka, czarne oczka. I pięknie świergotał. Dlaczego pytasz?
Mina Karen lekko spoważniała, gdy słuchała jego opisu. Zamilkła na dłuższą chwilę i znów wróciła uwagą do Moniki… która pokazała palcem kończącą się rybę, po czym uniosła w górę kciuk tej samej dłoni. Wyglądało na to, że jej smakuje.
Potem Karen powiedziała spokojnym tonem
- Możesz mi powiedzieć, czemu uważasz tego ptaszka, za szpiega? - coś jednak było w jej głosie nie tak. Krył się tam jakiś niepokój, a ona sama najwyraźniej nad czymś myślała.
- A uwierzysz, gdy powiem? Pewnie nie. - Axel uśmiechnął się kwaśno, jakby zamiast słodkiej pomarańczy nadgryzł zdecydowanie niedojrzałą cytrynę.
Terry nie przeszkadzał im w dyskusji, znowu zajmując się wybieraniem ości ryby. Nie miał nic do powiedzenia ani w sprawie gadających delfinów, ani klifów, ani zwiadowczych ptaków. Oni je widzieli, oni rozmawiali, cóż więcej dodać? Dlatego spokojnie siedział, jadł oraz słuchał, co mądrzejsi mają do powiedzenia oraz dogłębnego przedyskutowania.
- Jestem pisarką, mam bardzo dobrą wyobraźnię i bardzo duży próg przyjmowania prawdy - powiedziała spokojnie Karen, dając Axelowi do zrozumienia, by mówił.
- Wiesz, jak działa strefa? Dwie osoby będące wewnątrz rozumieją się i mówią jakimś wyidealizowanym językiem. Poza strefę wracamy do swoich, rodzimych lub wyuczonych, co kto woli. Czy wiesz, jak jest, gdy jedna jest tu, a druga po przeciwnej stronie? - Spojrzał na Karen.
Kobieta pokiwała głową
- Osoba w strefie i tak rozumie co mówi osoba za nią, nawet jak mówi w swoim języku. Obserwowaliśmy to z Aleksandrem i Dafne - odpowiedziała.
- Otóż poczęstowałem ptaszynę daktylem. Jadł, aż mu się piórka trzęsły. Cóż.. dałem mu do zrozumienia, że wiem, że mnie obserwuje i prosiłem o przekazanie pozdrowień. Jak się radośnie rozszczebiotał... A potem odprowadził mnie do strefy, sprawdził czy wejdę, no i odleciał. Bynajmniej nie milcząc.
Karen odwróciła się tak by widzieć Axela
- A co powiedział? - zapytała, już szybko sobie wnioskując, że Axel doskonale zrozumiał zwierzę, a to było dopiero przerażającą wizją.
- "Wszedł tam wszedł lecieć lecieć" - zacytował Axel. - A leciał ile sił w skrzydłach.
- Może naruszyliśmy jakieś święte miejsce - rzucił kolejnym pomysłem. - Albo...
W tym czasie Monika skończyła jeść. A że nikt nie zwracał na nią od kilku chwil uwagi, na powrót położyła się i zamknęła oczy.
Nie była w tym spaniu sama. Nieopodal wszystkich pod jedną z palm spała też Dominika. Dziewczyna musiała zasnąć w trakcie plecenia czegoś… co jeszcze trudno było nazwać jakąkolwiek nazwą.
Karen znów przygryzła dolną wargę. Skubała ją dłuższą chwilę, aż cyknęła ustami i znów się odezwała
- Zdecydowanie więcej ptaszków jest w okolicy gdzie są pomarańcze… A z tego co opisałeś, dokładnie identyczny przyleciał do nas, gdy szliśmy plażą. Fruwał nad nami, a potem usiadł na ręce Dafne, jakby była Królewną Śnieżką… - jak powiedziała to na głos, w takim zestawieniu z informacjami od Axela, to nie brzmiało już tak kolorowo, jak na początku wyglądało. Poruszyła się niespokojnie
- Ale może po prostu ją polubił, czy coś… - stwierdziła zaraz. W końcu nadal miała myśl, że Axel poznał ją wcześniej, więc czemu miała się tym niepokoić. Ale nadal wizja, że te małe słodkie zwierzątka mogły dla kogoś szpiegować, była dość przerażająca.
- Przyleciał, więc pewnie nie miał złych zamiarów - stwierdził Axel. - Ten mój nie zesłał mi na głowę stada swoich nieprzyjaźnie nastawionych kompanów. Był przyjaźnie nastawiony i na tyle ufny, że jadł to, co mu dałem. Nietypowy szpieg. Obserwator.
- Nie wiem, co mam o tym myśleć. Jednak nie jest to coś, o czym powinniśmy zapominać. No i teraz pytanie. Czy źle, że tu jesteśmy, czy to faktycznie coś złego… Czy może właśnie na odwrót - bo to też była opcja. Kto wiedział co tak naprawdę tym zwierzętom tu chodziło po głowach. Karen dobrze znała bajki, by wiedzieć, że diabeł lubi udawać małe, niewinne dziecko.
- Moim zdaniem to źle, że tu jesteśmy, bo inaczej nikogo by to nie obeszło. Nie mówiąc już o tym, że strefa może wywierać dziwny wpływ na rośliny. Widziałaś te dziwactwa, które tu rosną? - spytał. - Gdzie indziej też są... Kto wie, czy nie narodziły się w środku strefy i rozłażą coraz dalej i dalej.
- Tak widziałam… Kwitnące paprocie i inne hity flory tutejszej… Ale fauna też do normalnych nie należy. Może i są delfiny, ale tych ptaków w życiu nie widziałam, a jaszczurka, którą widziałam później to już w ogóle jak z innej planety. Sądzę, że może powinniśmy też dokładnie wyznaczyć granice tej strefy. Może i nie jest dobrym pomysłem siedzieć w niej cały czas, ale może to być dla nas miejsce, w którym można się będzie skryć, przed cholera wie czym, co jeszcze tam gdzieś siedzi - Karen wskazała ręką las i kierunek dżungli.
- Nic się nie zbliża do strefy, zwierzęta omijają ją w odległości wielu metrów. - Axel próbował sobie przypomnieć, kiedy zniknęły mu z oczu ostatnie wiewiórkowate futrzaki. - Gdybyśmy rozbili obóz tuż za granicą strefy, to w razie konieczności moglibyśmy do niej uciec, chowając się przed nie wiadomo czym, co się tam może czaić. - Spojrzał w kierunku, który pokazała Karen.
Skrzywił się, bo właśnie sobie przypomniał film o drapieżnych roślinach... Bzdurny jak nie wiadomo co, ale na tym lądzie mogło się wszystko przydarzyć.
- Dzieci we mgle… - podsumowała ich całą sytuację Karen. Westchnęła i lekko opuściła ramiona, jakby dopiero poczuła, albo pokazała, że ciężar tej całej sytuacji jednak ją przytłacza. Podniosła dłoń do karku i potarła go, jakby fizycznie odczuwała ból. Znów spojrzała na Monikę, potem na ‘talerz’. Miała przygnębiony wyraz twarzy, który wyraźnie starała się zamaskować pod sfinksową obojętnością.
Oni sobie rozmawiali, zaś Terry jadł dalej rybę nie mając nic do powiedzenia, bo niby co? On widział tylko fajniutką plażę oraz milutkie kokosy.
Axel na moment spojrzał w stronę morza... i zaczął przez moment się zastanawiać, czy Alex czasem nie przesadza. Najwyraźniej tajemniczy ląd już wycisnął swe piętno na słudze bożym.
Oby tylko nie zaszło to za daleko, pomyślał.
- Jakoś będziemy musieli sobie dać radę - powiedział. - Uważając przy tym na palce - dodał w miarę żartobliwym tonem.
- Mhm… No tak. No tak - potwierdziła i nawet się blado uśmiechnęła, ale usta jej zadrżały i z żartobliwości wyniknął najpierw cichy syk, a chwilę później Karen po prostu się rozpłakała. Wstała i bez słowa zasłaniając usta poszła w stronę drzew. Stało się coś? Cholera, była kobietą. Szok wtórny, albo opóźniony zapłon. Albo może morze jest za słone. A rudowłosa, choć mogło się zdawać z kamienia to nie była.
- Jakoś wyjdziemy z tego - powiedział cicho Terry, który może nic nie mówił, ale ślepy ani głuchy nie był. Po prostu ruszył za nią.
Axel w tym samym momencie zerwał się na równe nogi, po czym pobiegł, jednak nie za Karen, a w stronę, w którą pobiegła Dafne.