Esmond po cichu otworzył okno prowadzące na kładkę. Nie opuszczało go wrażenie że coś jest nie tak. Czyżby ktoś go wyprzedził? Może ktoś się go spodziewał? Upewniając się, że nikt go nie dostrzeże, przeszedł przez kładkę starając się być najciszej jak to możliwe. Po drugiej stronie ostrożnie zajrzał do środka pomieszczenia, trzymając nóż w pogotowiu. W pokoju nikogo nie było. Pod ścianami leżały sterty różnych pakunków. Było ich dużo. Drzwi do pokoju były lekko uchylone, a z korytarza dobiegały odgłosy rozmowy. Łowca uchylił mocniej okno, tak by nie przeszkadzało przy potencjalnej ucieczce, po czym ostrożnie wkradł się do środka. Co chwilę zerkając pod nogi, przemieszczał się w stronę drzwi. Po drodze spoglądał na pakunki l, szukając tych które mogły należeć do smoka. Bardzo ciężko mu było powiedzieć bez zaglądania do środka które mogą należeć do smoka. Plecaki i worki wyglądały podobnie do siebie, ale kilka miało naszywki żółtych mieczy. Póki co jeszcze żadna deska nie skrzypnęła mu pod nogami. Szedł ostrożnie badając podłoże, nie przenosząc od razu całego ciężaru ciała. Mijając pakunki postanowił zajrzeć do jednego z tych, na których widniał znak najemników. Pierwsze co zobaczył to jakiegoś rodzaju ubrania. Zdawał sobie sprawę, że o ile łowcy nie przepakowali rzeczy smoka, raczej nie powinny być w plecaku z naszywką ugrupowania. Póki co rozmowa wciąż trwała a łowca był bezpieczny. Rozglądając się po pokoju szukał pakunków, które różniły się od pozostałych. Przeglądał je pobieżnie, szukając czegoś co mogło należeć do Auroriusa. Starał się zachować ciszę, nasłuchując przy tym odgłosów z korytarza. Po tym jak poświęcił chwilę aby dokładniej pezyjrzeć się pakunkom dostrzegł kolejne trzy inne od pozostałych. Zaczął je przeglądać. W jednym były dziwne urządzenia, trochę ubrań, ale i notatniki. W drugim, dużo bardziej znoszonym, było znacznie mniej ubrań, ale za to bardziej znajome dla łowcy przyrządy. Widział podobne na uniwersytecie. W trzecim zaś zobaczył kilka złotych łusek, normalnych monet oraz kamieni. Kiedy skończył przeglądać ostatni pakunek usłyszał jak rozmowa na korytarzu się kończy. Miał tylko chwilę aby cokolwiek zrobić zanim wartownik wróci. Spiesząc się pokierował się intuicją. Złapał pierwszy z pakunków zawierający dziwne urządzenia i notatki. Nawet jeśli nie byłaby to własność smoka, notatki mogły okazać się przydatne. Trzymając pakunek, i starając się być jak najciszej, rzucił się do okna. Będąc już po drugiej stronie przymknął je do stanu w jakim je zastał. Następnie, nim skierował się do kładki, niemal wstrzymał oddech nasłuchując odgłosów z zewnątrz. W pogotowiu trzymał przygotowany wcześniej nóż. Łowca zastygł stojąc na dachu tuż obok okna. Jedna ręką musiał się przytrzymać krawędzi aby nie spaść. Słuchał co się w pokoju działo. Kroki zbliżały się w jego stronę. Jednak strażnik tylko westchnął. - Będzie duchota… - po czym zamknął okno. Esmond nie słyszał już kroków tamtego, ale zaraz usłyszał coś zupełnie innego. Okno zostało z trzaskiem ponownie otwarte. Jakiś mężczyzna wyskoczył na kładkę klnąc pod nosem. W połowie jakby się zorientował, że coś mu nie pasuje i spojrzał wprost na łowcę. - Kurwa - sapnął wyciągając ręce w obronnym geście. Łowca przyłożył nóż do zasłoniętych chustą ust nakazując mężczyźnie zachować ciszę. Kiwnięciem głowy nakazał mu przejść kładką do sąsiadującego budynku. Mógł pozbyć się go tu i teraz, jednak narobiłby przy tym zbyt wiele hałasu. Uważnie obserwował ruchy mężczyzny, gotów poderżnąć mu gardło, lub strącić go z kładki gdyby ten zamierzał walczyć lub krzyczeć. Nieznajomy zaczął się cofać. Jego mina spochmurniała kiedy zobaczył, że Esmond ma jeden z pakunków. Nie zamierzał jednak działać póki był na łasce łowczego. Dopiero kiedy znalazł się tuż przy oknie trącił nogą deskę lecz w efekcie tylko sam się ześlizgnął w ostatniej chwili łapiąc krawędzi. Esmond zaś wykazał się większą zręcznością w ostatniej chwili skacząc do przodu i lądując w pokoju. - Eej! Pomocy! - Za sobą usłyszał nagle krzyk tego, który prawie spadł oraz trzask spadającego drewna. Chyba nie miał drogi powrotnej.* Łowca zaklął szpetnie podnosząc się z klęczek. Ciągnąca się sprawa Mevela mocno grała mu na nerwach, a rozwój sytuacji nie poprawił mu nastroju. Obrócił się wyglądając przez okno i zobaczył, że nie będzie już w stanie skorzystać z tej drogi gdyby chciał wrócić do magazynu najemników. Nie mając pewności czy pakunek faktycznie należy do smoka, była to nadwyraz zła wiadomość. Na szczęście cały ten bałagan mógł wytłumaczyć jeden nieszczęśliwy wypadek. Ze złością spojrzał na wiszącego na rynnie mężczyznę, przekraczając parapet. Obejrzał się po okolicy, sprawdzając czy nikt nie wygląda z okien karczmy, lub nie kręci się po ulicy. Zobaczył jedynie Gviera, którego obecność była mu na rękę. Spojrzał na najemnika wskazując palcem wiszącego mężczyznę, po czym wykonał gwałtowny ruch głową, sugerujący skręcenie karku. Raz jeszcze sprawdził otoczenie i z impetem nadepnął to na jedną, to na drugą dłoń kurczowo trzymające rynnę, zmuszając je do puszczenia. Gdy tylko dopiął swego, pośpiesznie udał się z powrotem do budynku. Nie potrzebnych mu było więcej świadków. - Nie..! - wydusił z siebie mężczyzna nim jego dłonie puściły. Gveir wzruszył ramionami, czekając na spadającego mężczyznę. Kiedy ten tylko upadł, wprawnym ruchem doskoczył do niego i złapał za szyję, oczekując znajomego uczucia łamanego karku. Najemnik znał swój zawód i postanowił wykonać rzecz szybko, zwłoki zaś umieścić w jednej z pobliskich skrzyń. Kiedy je przenosił jego broń do niego “przemówiła”. Mężczyzna poczuł dziwne świerzbiące uczucie na ciele w miejscu gdzie trzymał przytroczoną broń. Wołała go aby jej dobył, aby jej użył. Tylko, mężczyzna i tak był martwy. Uczucie jednak nie znikało. Nie było to mocne, raczej uciążliwe jak zdrętwiała dłoń. Najemnik mógł spokojnie je zignorować. Tylko czy chciał? Gveir, kiedy tylko ukrył trupa, poświęcił parę chwil na zbadanie tego uczucia, którego sam nie był pewien, co znaczy. Przez chwilę ścisnął rękojeść jednego z ostrzy, z zamiarem wypuszczenia go i odejścia z miejsca zdarzenia. Wyglądało na to, że Esmond miał to, co chciał, zatem nie było sensu pozostawać tutaj. Kiedy tylko Gveir dotknął broni świerzbienie się wzmocniło. Chciała krwi zabitego. Pożądała jej. To miało być tylko jedno nacięcie, szrama na skórze. Kropla krwi… Gveir wyciągnął dłoń… Z jakiegoś powodu, wszystko nagle straciło znaczenie. Dziwna broń miała swoje własne żądze, cokolwiek to miało znaczyć. Jego palce zatańczyły na rękojeści ostrza. Wahał się… ale wygrał. Opanował potrzebę broni i przypiął ją do paska. Zamknął skrzynię i odwracając się dostrzegł wychodzącego z budynku Esmonda. Łowca przechylił głowę na bok, gestem sugerując by oddalić się od ciała. -Gdzie Hektor?- zapytał, gdy już oddalił się wystarczająco. - W karczmie - odparł wojownik. - Zapewne dołączy do nas wkrótce. |
Utopiec spojrzał na młodzika rybimi oczyma. Zanim jednak przemówił przełknął kęs i odstawił kość którą właśnie obgryzał na talerz. |
Kiedy Hektor dokończył posiłek wyszedł z karczmy. Dołączył do pozostałych i cała trójka udała się z powrotem do Hebalda i pozostałych. Przemykając bocznymi uliczkami spostrzegli Mevela. Mężczyzna szedł trochę ospale, a jego spojrzenie wydawało się puste. Zaraz go zauważył jeden z łowców i zaczął agresywnie wypytywać. Nie chcąc się rzucać w oczy trójka pospiesznie umknęła z powrotem w boczne uliczki. Powracając do karczmy zastali wystraszonego Diziego w stajni, wbity w drewniany słup bełt oraz masującą swoją głowę Izabelę. Hebald zdawał się nie brać udziału w tym co zaszło, tak samo jak smok. Magini nie była jednak skora podzielić się dokładnie tym co zaszło. Ważnym było, że według niej Mevel nie powinien pamiętać, że został porwany. Ostatecznie tylko, czy aż tyle, udało się osiągnąć. Mężczyzna będzie miał zupełną pustkę w głowie o ile ktoś mu nie pomoże. |
Panowie ruszyli za zakupy. Zatopili się w zwiększający się tłum ludzi. Kupcy się ogłaszali, kupujący się targowali. Panował gwar ostatniego poważnego targu przed głęboką zimą. Cała trójka była trochę bardziej ostrożna. Sprawa z łowcami była ciągle świeża i wypadało się nazbyt nie wychylać. Esmond jako pierwszy się odłączył zatrzymując przy stanowisku z drobnymi magicznymi przedmiotami. Jako jedyny wiedział czego szuka i szybko to znalazł. Gveir wraz z Hektorem rozglądali się aż coś im wpadnie do oka. Na skraju targowiska, w ciemniejszej uliczce obaj zostali zaczepieni przez kupca, od którego nie biło zaufaniem. Jednak jego słowa i obietnice zachęciły do spojrzenia na jego towar. Najemnik zawiesił wzrok na masce. Drewniana, przypominała mocno groteskowy zwierzęcy pysk. Była pokryta dziwnymi znakami. Według zapewnień kupca to był tylko dialekt istot natury. Hektorowi zaś pokazał miecz. Upierał się, że choć ten już jest tępy, to dla takiego jak on i tak będzie stanowić wartość. Oglądając ostrze i jego pochwę, rycerz dostrzegł schowaną wiadomość. Do tego zdobienia rękojeści przywodziły na myśl te, które miał na swoim własnym orężu. Kiedy mężczyźni zakupili przedmioty kupiec zaczął się zbierać i nim się spostrzegli, nie było ani jego ani kramu. |
|
|
|
- Powinieneś był zatroszczyć się o to zanim sam spróbowałeś strącić mnie wraz z belką, najemniku. Gdybyś osiągnął swój cel, to ja byłbym na Twoim miejscu. Mówiąc, jak gdyby nigdy nic podszedł do swoich rzeczy by przygotować się do porannego wznowienia wyprawy. Nigdy nie lubił pakowania się na ostatnią chwilę. - Sam jesteś sobie winien tego co Cię spotkało - dodał, unosząc wzrok na zjawę - Jednak oczywiście wygodniej obwiniać innych. Prawda? - Typowy złodziej. Kradnie a potem jeszcze zrzuca winę na innych! Sam jestem sobie winien? A niby dlaczego jestem winien bronienia tego co należy do Żółtych mieczy? To TY się do nas włamałeś, to ty mi zagroziłeś! Szuja… - duch zakotłował się w sobie, jego bladozielona energia zafalowała na moment tracąc swój kolor. Sięgnął do Esmonda... i złapał go za rękę. Uczucie przeraźliwego zimna przeszyło ciało mężczyzny. - Zapłacisz za to… - wyszeptał duch. Choć Esmonda zaskoczył fakt, że duch był w stanie fizycznie go dotknąć, nie powstrzymało to gniewu, który gromadził się w nim przez ostatnie dni, pełnych niekończących się utrudnień i niepowodzeń. Gwałtownym ruchem wyrwał rękę z uścisku, lecz zamiast odsunąć się od zjawy, zmniejszył dystans, stając twarzą w twarz z martwym najemnikiem. - Sądzisz że Twoje groźby mnie obchodzą? Otóż nie jesteś pierwszym, ani z pewnością ostatnim który wypowiedział te słowa. Atakujesz wraz z bandą niewinna istotę, raniąc ją i kradnąc jej własność. Nazywasz innych szujami, choć swoimi postępkami nie różnicie się od zwykłych bandytów. Wszystkie Twoje decyzje doprowadziły do takiego stanu rzeczy. Więc ZEJDŹ. MI. Z OCZU. Duch się skrzywił w grymasie wściekłości. Zamachnął się a potem jego twarz wykrzywił się w grymasie przerażenia. - Co..? - zdążył zapytać kiedy jakaś niewidzialna zaczęła go wyciągać z pokoju. Z dala od łowcy. Aż zniknął mu z oczu. Esmond, z wyrazem zaskoczenia na twarzy, wpatrywał się przez chwilę w miejsce, w którym dopiero co znajdowała się postać ducha. Nie mając pojęcia co takiego się wydarzyło, przez moment spodziewał się, że duch ponownie zmaterializuje się wewnątrz jego pokoju. Dopiero po dłuższej chwili rozluźnił się i ochłonął. Gdy gniew opuszczał jego myśli, zaczął się zastanawiać co tak właściwie się stało. Czy jego słowa miały z tym coś wspólnego? *** Dan ranem, gdy do jego uszu dobiegł dźwięk zamieszania w karczmie, Esmond był niemal gotowy do wyruszenia. Przeczuwając że coś się świeci, schował po jednym sztylecie w holwie buta i wewnątrz rękawa. Przygotował otoczenie, wliczajac w to otwarcie okna. Zmienil wierzchnie ubranie, by nie wywolywac bezposrednich skojarzeń i przygotował się do potencjalnej walki. Przywarł do drzwi i nasłuchujac odgłosów z korytarza, poluzowal pochwę miecza, tak by umożliwić jego szybkie dobycie. Czekał. |
Gveir i Esmond postanowili się zamknąć w swoich pokojach i nasłuchiwać. Utopiec zaś postanowił od razu wybiec na zewnątrz aby stawić czoła temu co się działo. Stanął twarzą w twarz z trójką ludzi. Jeden z nich był odziany w zbroję płytową z czerwono czarnym tabardem. Pozostała dwójka miała na sobie lżejsze ubrania i czerwono czarne oznakowanie. Spojrzeli od razu na rycerza tracąc zainteresowanie kolejną parą drzwi. Widząc miecz w rękach utopca lekkozbrojna dwójka natychmiastowo sięgnęłą po broń. Tylko ciężkozbrojny zachował względny spokój chłodno oceniając rycerza. |
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:29. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0