Obecny poziom zimna: 2
Stan podróży: ~30/150 km
Obecny stan postaci:
Krasna Doranya – brak
Mirthal – brak
Det Grün – brak
Otto Graf - brak
|
Wieczór minął na zapoznawaniu się, przyjemnych melodiach wygrywanych przez niezbyt rozmowną Dorę i zacieranie rąk przy ogniu, gdy zaczął wiać wiatr i przeciskać się przez grube ubrania, jakby były zaledwie cienkimi, lnianymi koszulami. Viburn spał opatulony w koce, najwyraźniej będąc mocno zmęczony tym dniem. Żaden z członków drużyny nie potrafił wyobrazić sobie, jak bardzo męczącym musi być podróżowanie bez funkcjonujących oczu.
9 Efferd, Dzień ognia
rok 1040 UB
|
Noc minęła bez żadnych problemów, mężczyźni trzymali warty czujnie i, jak się okazało, niepotrzebnie. Lodowate warunki atmosferyczne osłabiły ich na tyle, że nie mieli ochoty rano zwlekać się z posłań, ale ostatecznie nie mieli wyboru. Poranek był mroźny, ale na szczęście przestał wiać ten paskudny wicher, więc pomimo niewygody podróż mogła być kontynuowana bez zagrożenia zamarznięciem. Psy także dobrze się trzymały, radośnie przywitały poranek przeciągłym wyciem, które, pomimo usilnych starań Deta, żeby je uspokoić, trwało dobry kwadrans.
We wnyki, które założył leśnik, złapało się kilka śnieżnych zajęcy, które stanowiły wyśmienity posiłek. Otto musiał przyznać, że była to całkiem dobra zapłata w zamian za lekcje o taktyce. Zebranie obozu zajęło jeszcze nieco czasu i można było ruszać.
Grupa prowadziła sanie z Viburnem i zapasami przez dobre pół dnia pomiędzy jeziorami i wszystko wskazywało na to, że kolejny dzień obędzie się bez przygód. Mieli całkiem dobry czas, musieli przejechać jakieś dziesięć kilometrów, a dopiero niedawno minęło południe. Mirthal szedł wysunięty mocno do przodu, dobre pięćdziesiąt metrów przed wszystkimi, ciesząc się samotnością, szczypiącym, świeżym powietrzem i zachwycając się śladem myszy na cienkiej warstwie śniegu, który kończył się odbiciem skrzydeł i pazurów sowy. Natura była piękna. Dora nieco zamarudziła z tyłu, jakieś dwadzieścia metrów za wszystkimi, odpoczywając od natarczywego szlachcica, który od samego rana chciał, żeby mu wszystko opisywała – jak wygląda śnieg, jak słońce, jaki wyraz twarzy ma Otto, gdy zarzucił jakimś żartem, jaki kolor miał gulasz… Miała tego dość, ale cóż począć? Mogła jedynie się oddalić pod wymyślonym pretekstem. Otto rozmawiał z Viburnem, Det zaś pilnował psów.
I gdy wszyscy byli w niejakiej rozsypce, Det usłyszał jeden z najmniej pożądanych dźwięków. Ostry trzask, po którym nastąpił przejmujący śpiew, który wielu ludzi z północy nazywało lodowym epitafium. W pierwszej chwili nie za bardzo wiedział, co się stało, ale potem dostrzegł, że na lewo od sań pojawiło się szerokie pęknięcie i zaczęło skradać się w ich kierunku. Powierzchnia jeziora zadrżała, wtedy wszyscy zwrócili uwagę na niepokojące dźwięki i zauważyli ich źródło.