lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [sesja] Pani Kryształu II (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/1917-sesja-pani-krysztalu-ii.html)

Krakov 31-03-2008 00:10

Chciał się odciąć kapłanowi i zapytać jaki on wynik osiągnął jednak postanowił ugryźć sie w język. Czas nie był ich sprzymierzeńcem, wiec po co marnować go na dowcipkowanie albo złośliwości? Poza tym.. może w istocie rzucanie się na tak liczną grupę w pojedynkę nie było do końca rozważne. Czy jednak natura i pewność siebie wojownika pozwalały mu myśleć o tym w takich kategoriach??

-Nie sądzę by pojawiło się ich więcej. Ktokolwiek ich na nas nasłał jest zaskoczony, albo za chwilę będzie. To mi nie wygląda na zwiad. Mam wrażenie, że ten oddział miał nas wykończyć lub skutecznie przepłoszyć. Ktokolwiek ich nasłał nie przypuszczał, że jesteśmy w stanie odeprzeć ten atak. A jesteśmy w stanie, czyż nie? - W ostatnich słowach Nathiela zabrzmiał spokój, a nawet pewna nuta beztroski. Jakby nie chodziło o sprawę życia i śmierci, a jakiś durny męski zakład w stylu "jak to, JA nie dam rady wypić dziesięciu krasnoludzkich piw?" Taka beztroska nie malowała się jednak na jego twarzy. Widać mówił próbując "zarazić" kapłana swoim przekonaniem, że ich sytuacja jest lepsza niż na to wygląda.

Wycofywanie się średnio mu się kojarzyło, zwłaszcza, że w jego mniemaniu już prawie mieli przewagę. "Prawie" oznaczało dwa szkielety idące naprzeciwko nim jednak był przekonany, że wespół z Anzelmem szybko zrobią z nimi porządek. A wtedy już tylko tych czterech z tyłu...

-Nie podchodź do wody! Tam coś sie czai - usłyszał za plecami. Spojrzawszy w kierunku jeziora zauważył jakieś jasnoniebieskie światło wydobywające sie z jego głębi. "Niech to szlag... jak mogłem tego nie zauważyć. - skarcił sie w myślach. Po chwili zaobserwował jak z tego samego miejsca, z wody wynurza się jakiś obiekt. Półprzezroczysta kula a w niej... człowiek? Mag? Nekromanta... to by się zgadzało. Nie miał jednak czasu na rozważania. Tak czy owak czarodziej był daleko. A te kościane twory - czy były jego sługusami czy nie - stanowiły jak najbardziej realne zagrożenie, które trzeba było szybko wyeliminować.

Tymczasem dziwnym zjawiskom nie było końca. Drow przystanął na chwile przypatrując się jak kości unoszą się i wirując ruszają w jego kierunku. W pierwszej chwili odebrał to jako jakiś rodzaj ataku na siebie i zaczął już w myślach złorzeczyć temu magusowi czy kim on tam jest. Sięgnął po miecz jednak gdy tylko dotknął jego rękojeści kości nabrały dużej prędkości i ominęły nie czyniąc najmniejszej krzywdy. Nie tracąc czujności podążył za nimi wzrokiem by dostrzec jak wzmacniają jego niedawnych przeciwników. Widok odbudowujących się szkieletów, przy których tak się napracował, napełnił go gniewem. Jego dłoń zacisnęła się na rękojeści niedobytego jeszcze miecza z ogromną siłą i zaczęła drżeć. Jeśli miał jeszcze jakieś wątpliwości co do tego czy nienawidzi nieumarłych czy nie, to teraz wyzbył się ich zupełnie. Stokroć bardziej wolał żywych przeciwników choćby nie wiadomo jak silni, wielcy i przerażający byli. Przynajmniej gdy odrąbało się im nogę to ta noga raczej nie odrastała i generalnie wystarczyło ich raz zabić by mieć święty spokój, a tutaj? Można się tak bawić w nieskończoność. Chociaż... tych, którzy zostali zupełnie powaleni jakoś nie odbudowało. Czyli jest jednak jakiś haczyk. To przeklęte światełko w ich wnętrzach. Bez tego znów są kupą gnijących kości...

Nathiel ruszył znowu w kierunku dwóch zbliżających się do nich szkieletów. Wymiana szybkich spojrzeń z Anzelmem wszystko wyjaśniała. Kapłan zamierzał się zająć kościotrupem z halabardą. "To może być nawet niezły pomysł" - pomyślał spoglądając na jego kij. W gruncie rzeczy jednak, jemu było wszystko jedno. Jeśli przypadło mu w udziale załatwienie śmierdziela z toporem to nie widział nic przeciwko.

No dobrze, dość kontemplacji, czas przejść do konkretów. Ostrze sejmitara zabrzęczało ukazując się w całej krasie. To ciekawe, jak jednoznacznie kojarzyło się wojownikowi słowo konkrety. Nie czekając na reakcję maszerującego naprzeciw niego umarlaka uderzył pierwszy. Przeciwnik sparował cios toporem, nawet nieco go odpychając. Podobnie stało się z pozostałymi dwoma cięciami wyprowadzonymi na przemian z prawej i lewej strony. Szkieletowi brakowało może refleksu i odrobiny "gracji" ale nadrabiał to siłą i tym wstrętnym bezmyślnym zdecydowaniem. Nie zastanawiał się, nie kombinował, w zasadzie w ogóle przecież nie myślał. Tylko machanie toporem. Wbrew pozorom nie było to takie idiotyczne jak się wydaje.

Mroczny elf nie zamierzał zadrżeć przed nieumarłym ani tym bardziej ustąpić mu pola. Wciąż kipiała w nim wściekłość i zamierzał ją na kimś wyładować. Z racji zaistniałych okoliczności nie było w tej chwili lepszych kandydatów.

Uderzał szybko i precyzyjnie. To z lewej to z prawej. Nie dawał przeciwnikowi szans na zadanie ciosu. Jednocześnie przemieszczał się oddalając nieco od Anzelma by nie wchodzili sobie w drogę podczas walki, a także sprawiał, że szkielet musiał cały czas obracać się wokół. Przy każdym ciosie obserwował jego reakcję, to jak stoi, jak się zastawia. Gdy atakował z myślą o tym, że cios zostanie sparowany używał tylko tyle siły by nie dać się odepchnąć. Co jakiś czas wykonywał szybkie uderzenia celując w odsłonięte chwilowo kości, których wróg akurat nie zasłaniał. Wtedy wkładał w to całą energię swej furii zapominając nawet o osłanianiu samego siebie. Gdyby nie wypełniająca go adrenalina szybko opadł by z sił, on jednak był jak nakręcony. Chętnie bawiłby się w ten sposób jeszcze długo, jednak przypomniawszy sobie o nadchodzącej z południa pozostałej części oddziału postanowił szybciej skończyć i skoncentrował się na tym świecącym punkcie, który miał zapewnić mu zwycięstwo. Wystarczy jedno szybkie pchnięcie...

"No dalej parszywcu... odsłoń się tylko na ułamek sekundy a zrobię z tobą porządek..."

Sayane 02-04-2008 09:29

Mężczyźni ruszyli do walki. Kobiety, po krótkiej dyskusji, zdecydowały się przyjąć pozycje obronne - Maureen wzięła drowkę pod pachy, Fosth'ka odwiązała konie, po czym szybko przeszły na wzniesienie pod lasem, odpowiednie zarówno jako pozycja strzelecka, jak i do szybkiego odwrotu w stronę drogi (oczywiście po wyminięciu krzewów). Tam, upewniwszy się, że drowka powoli wraca do siebie zajęły się pilniejszymi sprawami - czarodziejka zaczęła obserwować otoczenie - zwłaszcza kulę - Maureen wbiła natomiast naręcze strzał w ziemię, przygotowując się do obrony. Ze złością zauważyła, że pocisków nie starczy na długo; kołczan, nieuzupełniony po bitwie i polowaniach, zaczynał świecić pustką. A druga grupa przeciwników była coraz bliżej! Łowczyni ze zgrozą uświadomiła sobie, że jej łuk ma nieporównywalnie mniejszy zasięg niż ciężkie, bojowe kusze szkieletów. Jeśli będzie chciała do nich strzelać, będzie to oznaczało wystawienie siebie jako łatwy cel.

Anzelm, ostrożnie zbliżyłeś się do halabardnika, którego zostawił Ci drow. Przed dłuższą chwilę okrążaliście się wzajemnie; Ty, próbując znaleźć odkryte miejsce a szkielet.., cóż, ciężko powiedzieć. Problem z nieumarłymi przeciwnikami zawsze był taki - nie można było odczytać z wyrazu oczu czy twarzy planowanych posunięć czy nadchodzącego ataku. Kilka próbnych ataków zostało łatwo sparowanych, a Ty musisz przyznać, że Twój kostur w porównaniu z długą, masywną halabardą nieumarłego stanowi raczej mizerną broń - choć z pewnością nieco lepszą do obrony niż ten przerośnięty topór. Na razie z trudem unikasz szerokich ciosów czując, jak intensywnie pracują wszystkie Twoje mięśnie a medalion w kieszeni pali żywym ogniem.

Drow tymczasem tańczył wokół topornika. Błyszczące ostrza ze świetnej menzoberrańskiej stali ze świstem przecinały powietrze, gdy ich właściciel próbował dosięgnąć przeciwnika. Raz po raz końce broni dotykały szkieletu, szarpiąc srebrne druty czy podcinając gnijące ścięgna. Równie często jednak stykały się z ciężkim toporem, zmuszając wojownika do mocnego zapierania się nogami w ziemi. Powróciły wspomnienia walk z dugearami czy derro a potem dziwnej, kransnoludopodobnej mgły pojawiającej się nad zabitymi szkieletami. Tutejsze krasnoludy jednak były większe i masywniejsze nawet od krasnoludów tarczowych, nic więc dziwnego, że walka z ich szkieletami nawet drowowi sprawiała kłopot. Nathiel nadrabiał jednak zwinnością i szybkością, której zawsze brakowało nieumarłym; wkrótce więc jego przeciwnik zaczął przypominać obszarpany wieszak kości. Co prawda magia nadal spajała je razem, jednak ruchy szkieletu stawały się coraz mniej zborne, ataki mniej pewne a on sam zaczynał tracić równowagę, chwiejąc się na poluzowanych piszczelach. Zadanie ostatecznego ciosu w kratkę piersiową, nadal osłoniętą gardą z topora było jednak kwestią czasu - czasu, którego zaczynało Wam brakować.

Phaere, fala potężnej magii, która ożywiła kości, zaczyna powoli ustępować z Twojego ciała. Głowy nie rozsadza już pulsujący ból, ręce przestały drętwieć a Ty czujesz, że jesteś w stanie podnieść się powoli ale o własnych siłach. Mężczyźni walczą już ze szkieletami, Twoje towarzyszki są gotowe do obrony. Tilouop siedzi pod jakimś krzakiem, ze zjeżonym futrem i o obłędem w żółtych oczach wpatruje się w szkielety. Księga, dawniej Twój najcenniejszy amulet a teraz niemal przyczyna śmierci, leży nad brzegiem w trawie. Nad jeziorem widzisz natomiast dużą, przejrzystą kulę z postacią w środku - a wokół niej koncentrację magicznej mocy, tak silną, że widzisz ją niemal gołym okiem (nie tylko wyczuwasz). Tak wiele mocy na Kedros czułaś jedynie w świątyni Sylvana - choć tam była ona nieco innego rodzaju. Jednak Twój największy niepokój wzbudza fakt, że moc gęstnieje. Wzburzone fale jeziora zaczynają układać się koncentrycznie pod kulą, by wkrótce przybrać formę 3 niewielkich trąb wodnych. Nie mają one jeszcze wyraźnego kształtu, lecz czujesz, że rzucanie czaru wkrótce się zakończy.

Anzelm, czujesz, że coraz bardziej się męczysz. Parowanie ciężkiej halabardy nie jest prostym zadaniem, a Tobie zawsze lepiej szło operowanie sztyletem niż kijem. Jednak po kilku, ciągnących się w nieskończoność, minutach zaczynasz dostrzegać pewien schemat w obronie przeciwnika i celnym ciosem gruchotasz kilka żeber. Manewru jednak nie udaje się powtórzyć, a Ciebie przed utratą życia ratuje jedynie koszulka kolcza, rozerwana obecnie w poprzek piersi końcówką broni szkieletu. Masz wrażenie, że wróciliście do punktu wyjścia, krążąc wokół siebie, próbując znaleźć lukę w obronie przeciwnika.

Słyszysz ~~świst~~świst~~ a potem ciche "pac!". Nadeszli kusznicy.


Sayane 13-04-2008 20:39

Anzelm, uszkodzona koszulka kolcza uświadomiła Ci, że nie zostało wiele czasu by szkielet uszkodził i Ciebie. Przeciwnik jest niezmordowany, zaś Twoje siły sukcesywnie malały. Skoncentrowałeś się na unikaniu ciosów i szerokich zamachów - raz, drugi, trzeci; wreszcie gwałtownym zrywem zanurkowałeś pod halabardą, silnym ciosem gruchocząc rzepkę przeciwnika, poczym przetoczyłeś się za jego plecy, szybko lustrując otoczenie. Kolejne bełty wbiły się niedaleko Was, po swojej lewej stronie widzisz natomiast zbliżającą się ścianę wody.

Nathiel, precyzyjne ciosy sejmitarów powoli penetrują klatkę piersiową szkieletu. Jednak czujesz, że Twój oddech staje się coraz krótszy a ciosy słabną. Ponadto nadejście kuszników nie pozwala Ci się w pełni skupić na walce. Nie masz zaufania do umiejętności strzeleckich Maureen a prócz niej nie widziałeś, by któraś z kobiet używała dystansowej broni. Od popisu Phaere nie słyszałeś też charakterystycznych magicznych wybuchów. Gdzieś na obrzeżach umysłu pojawia się lodowata myśl, że dziewczyny po prostu zwiały wraz z końmi, zostawiając Was w charakterze przynęty.

Wzbierający od jakiegoś czasu huk wody osiągnął swe apogeum. Widzicie trzy trąby wodne przemieszczające się szybko w kierunku lądu. Dotknąwszy ziemi wytracają wodę (oblewając Was lodowatą ulewą) po czym rozdzielają się, precyzyjnie uderzając w grupy szkieletów, odrzucając drowa i kapłana na boki. Broń, zbroje i kości wirują przez dłuższą chwilę w powietrzu rozdzierane silnymi prądami wiatru, by w końcu runąć w kawałkach na ziemię.

Kaszląc i prychając zbieracie się z trawy, strzepując z siebie resztki przeciwników, patyki i kawałki wyrwanej darni. Nathiel ma na lewym ramieniu głęboką ranę po tym, jak trafiła w nie złamana kość udowa jednego z przeciwników; Anzelm wywinął się jedynie z rozciętą skórą na głowie i szyi, które jednak silnie krwawią. Zapach ryb i wodorostów, mieszający się ze smrodem potu i padliny nie poprawia Wam samopoczucia. Całą zachodnią część polany pokrywają szczątki nieumarłych; gdzieniegdzie w trawie połyskują czerwone, owalne obiekty wielkości pięści. Wzburzone fale uderzają o brzeg, porywając ze sobą co bliższe kości. Przerażone konie rżą stając dęba i ryjąc kopytami podłoże. Jeden z nich niemal zerwał się z uwięzi; pysk ma cały pokrwawiony, obtarty kantarem i wędzidłem. Tiloupa i Calcifera nigdzie nie widać.

Przez polanę przetacza się kolejna fala energii tak pełna nienawiści, frustracji i rozczarowania, że czują ją nawet nie-magowie. Unosząca się nad jeziorem kula zamigotała wyraźnie i obniżyła się. Leżące na ziemi kości zaczynają wibrować.

Krakov 14-04-2008 10:52

Walka ze szkieletem była monotonna i w pewien sposób nudna. Kolejne ciosy topora padały w tym samym tempie i z tą samą siłą. Jeden, drugi, trzeci. Krok w lewo, krok w prawo. Każdy następny coraz łatwiejszy do przewidzenia i coraz trudniejszy do sparowania z racji ubywających stopniowo sił. A mimo to drow coraz mniej skupiał się na walce. Kolejne identyczne ruchy stały się podobne do uderzeń serca lub zegara. Odmierzały czas, odmierzały życie i śmierć. To na nich spoczęła teraz jego koncentracja. Wciąż walczył i odpierał ataki, jednak robił to jakoś automatycznie, odruchowo. Czasami nie patrzył nawet na przeciwnika. Zatracał się w tym osobliwym tańcu szybkimi spojrzeniami lustrując otoczenie. Kapłan... kusznicy... łowczyni... Wciąż to samo...

W pewnym momencie poczuł, że jego sejmitar zamiast zderzyć się z ostrzem topora trafił na pustą przestrzeń. Spoglądając przed siebie spostrzegł, że przeciwnik wykonał inny manewr niż do tej pory i zamiast uderzyć z góry zaatakował z lewej. Mroczny elf w ostatniej chwili uchylił się unikając ciosu i poczuł jak toporzysko przemyka mu ponad głową "głaszcząc" go po włosach swym lodowatym dotykiem. Świadomość, jak niewiele brakowało by żywy trup pozbawił go głowy zmroziła mu krew w żyłach. Kościotrup wykorzystał jego chwilę nieuwagi by wyprowadzić kolejny cios jednak ten udało mu się już sparować. Niemal w tym samym czasie w ziemie wbiły się kolejne bełty i Nathiel zdał sobie w pełni sprawę z powagi sytuacji. Kusznicy się zbliżali, coś dziwnego pojawiło się na wodzie a on wciąż zmagał się z tą kupą kości i drutu. Co gorsza nie wyglądało na to by miał przewagę. Powoli opadał z sił, a umarlak wciąż był niezmordowany. Zdaje się, że kapłanowi również przydałaby się mała pomoc. Tylko najpierw trzeba skończyć z jednym wrogiem...

Czas grał zdecydowanie na ich niekorzyść. Należało za wszelką cenę zakończyć tę walkę tak szybko jak się da. Drow wziął głęboki oddech, zacisnął dłonie na rękojeściach sejmitarów i zbierając resztki pozostałych mu sił ruszył do szaleńczego ataku. Szkielet parował jeden cios, ale zanim zdążył się poruszyć trzy kolejne uderzały w jego korpus szarpiąc kości i stal. Z każdą chwilą odpadały od niego kolejne fragmenty zbroi i kośćca. Walka zaczęła przynosić jakieś widoczne rezultaty, jednak Nathiel wiedział, że nie wystarczy mu sił by bawić się w ten sposób przez długi czas. Trzeba było zadać jeden celny cios...

Zaczął wyprowadzać pchnięcia skierowane w centrum korpusu. Jedno zostało sparowane, kolejne chybiło celu ześlizgując się po fragmencie zardzewiałego pancerza. Elf okrążał przeciwnika szukając okazji do ataku i w końcu doczekał się. Szkielet zamierzył się do ataku unosząc topór wysoko do góry. Wojownik wykorzystał ten moment rzucając się na niego z całym impetem. Tym razem nie było mowy o pomyłce. Ostrze kierowało się do celu z zabójczą szybkością i precyzją. Do końca pozostały zaledwie ułamki sekund...

I wtedy zamiast spodziewanego uderzenia poczuł lodowate zimno i ogromną siłą, która cisnęła nim o ziemię niczym szmacianą lalką. Z lewej ręki wypadła mu broń, a w prawej udało mu się utrzymać sejmitar tylko dzięki temu, że to właśnie nim zamierzał właśnie zadać śmiertelny cios i mocno go trzymał. Zanim upadł zdał sobie sprawę, że fala wody działała równie niszczycielsko na jego przeciwnika. Kawałki kości i metalu zawirowały w wodnym wirze uderzając go i raniąc.

Po chwili wszystko się skończyło a drow w akompaniamencie fontanny wody upadł na ziemię uderzając w nią głową. Przez chwilę był zamroczony. Czuł przejmujące zimno i promieniujący ból, jednak nie od razu potrafił ustalić skąd pochodzi. Dopiero gdy jego temperatura zaczęła wracać do normy, zlokalizował jego źródło. Z jego lewego ramienia, obfitym strumieniem sączyła się krew. Nie trzeba było znawstwa by zauważyć, że rana jest głęboka i jeśli nawet nie zagraża jego życiu to poważnie utrudni mu uczestniczenie w walce.

Odkaszlnął wypluwając wodę i jakieś śmieci, która podczas tej zawieruchy dostały się do jego ust. Chcąc wstać podparł się lewym ramieniem i ból wzmógł się nie do wytrzymania. Nie chcąc upaść wypuścił sejmitar z prawej dłoni i wstał podpierający się oburącz. Podnosząc broń czuł się dziwnie i nie było to spowodowane wyłącznie bólem. To było podobne do przeczuwania zbliżającej się burzy, było jednak o wiele potężniejsze. Coś niedobrego wisiało w powietrzu...

- Wszyscy cali? - zapytał patrząc na pobojowisko i podnoszących się powoli towarzyszy. Krew spływa po jego lewej ręce docierając do palców i skapując na mokrą trawę. Nathiel nie wypuszczając miecza ścisnął ranę próbując zatamować krwawienie. Wydawało mu się, że jedna z leżących obok większych kości nieznacznie drgnęła. Przyglądając się jej uważniej dostrzegł, że wciąż delikatnie wibruje.

"Nie wiem co to, ale mi się nie podoba..."

Znów poczuł, że ma w ustach coś niedobrego i po raz kolejny splunął. Nie chciał nawet zgadywać czym była ta grudka, którą właśnie usunął z gardła. Tak czy owak niesmak pozostanie mu na długi czas...

Ribesium 14-04-2008 16:40

Maureen zaklęła cicho ze złości. Uczucie, że nie na wiele się przyda, było wręcz nie do zniesienia. Okropnym bluzgiem wyraziła również pogląd na stan własnego przetrzebionego już nieźle ekwipunku. DLACZEGO, na litosierdzie pańskie, nie dokupiła strzał, nie oddała łuku do renowacji i ach.. można było zrobić tyle rzeczy... No ale nic, potem się nad sobą poużala, obecnie trzeba się skupić i działać. Nadal mają do zwalczenia sześć szkieletów, a biorąc pod uwagę, że z całej drużyny walczą tylko Nathiel i Anzelm, sytuacja nie należała do najciekawszych. "Niech Cię diabli, Bast. Nie mogłeś nas zostawić PO tym wszystkim?" pomyślała rozgoryczona. Zaraz jednak zrobiło jej się głupio. W końcu i ona, gdyby nie wrodzona chęć pomocy i lojalność wobec znajomych, pewnie też zwinęłaby manatki. Spojrzała szybko na podtrzymującą drowkę Fosht'kę. Zawahała się chwilę, ale odważyła się w końcu na pytanie:

- To co robimy?

Starała się, by nie wypadło to bezradnie ale dziarsko i w duchu współpracy i konsultacji. Szybko oceniła sytuację na dole. Omal serce jej nie stanęło, gdy szkielet o mały włos zdekapitowałby Nathiela a potem z impetem powalił drowa na ziemię. Z przerażeniem śledziła jak Nathiel z ogromnym wysiłkiem dźwiga się na nogi. Tylko on wie jak dużo siły - fizycznej i psychicznej - go to kosztowało. Widać było, że obaj panowie słabną. Anzelm, również ranny i zapewne równie obolały, też nie utrzyma się długo na nogach. Może przeciwnik nie jest wybitnie liczebny, ale na pewno ma przewagę jeśli chodzi o trudność zabicia. Nadszedł czas by nie siedzieć z założonymi rękami.

- Ma ktoś jakieś rady? Co możemy zrobić, by pomóc? Może rzucić zaklęcie na moje strzały? - zawołała w przestrzeń. Zanim jednak ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, unoszące się dotąd na wodzie COŚ przekształciło się w trąby powietrzne gwałtownie atakujące wszystko w okolicy. Łowczyni ledwo zdołała paść na ziemię, starając się wstrzymać oddech, by nie nałykać się wody. Lodowaty chłód jaki objął jej ciało sprawił, że omal krzyknęła. Wodny prysznic w połączeniu z biczowaniem grudkami piachu wywoływał ból i pozbawiał tchu. Sekundy tortury wydawały się godzinami. Nagle jednak trąba oddaliła się tak szybko jak się zjawiła. Dziewczyna podniosła się powoli do pozycji siedzącej, kaszląc i prychając.

- Tak, w porządku - - wydusiła w stronę Nathiela, oceniając pobojowisko. Niespodziewany atak żywiołu przyniósł chociaż jedną korzyść - pokonał pozostałe szkielety. Niepokojące było jednak drżenie ziemi, unoszące się wokół kości i widok żywiołu nadal szalejącego w pobliżu zebranych.

- Co to ma być, do diabła - - mruknęła łuczniczka - Słuchajcie, zbierajmy się stąd póki jeszcze możemy. Kto wie co jeszcze się stanie - zawołała do słaniających się na nogach Nathiela i Anzelma. Wiedziała, że w tym stanie panowie powinni odpocząć, jednak obecnie nie mogą pozwolić sobie na ten luksus. Po drodze, jeśli tylko uda im się opuścić to miejsce, opatrzy się im rany i pozwoli odetchnąć.

Glyph 14-04-2008 22:08

Anzelm
Walka stawała się coraz bardziej zacięta. Po dłuższej wymianie ciosów w oczy rzucał się schemat jakim kieruje się szkielet. Cóż, te istoty nigdy nie były w stanie wykonać nic ponad proste rozkazy. Kapłan zapłonął ze złości, przypominając sobie los, jaki chciał zgotować drowce. Poczekał, aż sekwencja ich ruchów znów się powtórzy i nieoczekiwanie zmienił kierunek obrotów. Nadszedł moment, na który czekał. Cała swą furię włożył w zamach i wyprowadził cios w odsłonięte kości. Kij grzmotnął w klatkę piersiową z trzaskiem łamiąc kilka żeber. Nieumarły nie przejął się ciosem. Atakował niewzruszony i kapłan wiedział, że będzie tak dopóki nie padnie sam, albo jego przeciwnik. W tym momencie zawziętość wzięła górę nad rozwagą. Pomimo zmęczenia kapłan chciał jak najszybciej zakończyć starcie. Zraniona ręka drętwiała mu z bólu przy każdym zderzeniu drzewc, a mimo to napierał dalej. Może, gdyby stłumił złość, zauważyłby w porę nadchodzący cios.

Opatrzność czuwała nad wojownikiem. Ostrze halabardy musnęło go rozdzierając zbroję. Pierś paliła przy każdym oddechu, ale szczęściem skończyło się na powierzchownej ranie. Niemal w tym samym momencie w powietrzu rozległ się świst strzały. W pierwszej chwili nie był pewien kto strzela, choć z drugiej strony nie uwierzyłby, gdyby Maureen zaryzykowała ich życie. Szybko zrozumiał, kusznicy zbliżyli się szybciej niż sadził. A może to on zbyt mocno ociągał się z przeciwnikiem. Kolejna niedogodność walki z martwiakami to brak ludzkich odruchów i skrupułów. Waliły bełtami, nie przejmując się zranieniem towarzyszy. Sami walczący też nie odczuwali z tego powodu żadnej trwogi. Wszyscy byli tu by wypełnić zadanie, bez względu na ofiary.

Postanowił być ostrożniejszy. Odpierając ataki przeciwnika starał się nie odwracać do kuszników plecami. Gniew odchodził, a wraz z nim nadmiarowe siły i kapłan słabł z każdą chwilą. Nadchodziło rozwiązanie pojedynku. Albo zaraz zniszczy szkielet, albo sam zasłabnie. Resztkami sił udało mu się wyprowadzić cios. Gdy kulawy szkielet tracił równowagę, Anzelm szykował się do ostatecznego ciosu. Zamarł z przerażenia na widok pędzącej fali. Nim go porwała bezradnie starał się ręką osłonić głowę. Padł twarzą do ziemi.
Jasność umysł odzyskał dopiero po chwili. Uniósł głowę, plując przy tym ziemią. Na policzku czuł ciepłą strużkę krwi. Na leżącym nieopodal kamieniu zastygała gruda krwi. W trawie wymacał kij i wspierając się na nim starał się podnieść obolałe ciało. Przy każdym obrocie głowy czuł piekący ból. W otarciu na szyi wciąż sterczały drobne kamyczki, które poderwały się z dna na skutek wirów.

-Jestem. Zawracajmy póki można.-wychrypiał w odpowiedzi na zawołanie Nathaniela. W oddali usłyszał głos Maureen. Świadomość, że jest bezpieczna dodała mu otuchy.

Począł się wycofywać w kierunku dziewczyn. Wspierał się na kiju starając nie poślizgnąć się na rozmokłej ziemi. Oddaliwszy się odrobinę od wody odwrócił głowę, patrząc na wiszącą kulę. Po czyjej stronie stała tajemnicza siła? Od fali oberwały równo szkielety jak i ich kompania. Ktoś chciał im pomóc, czy też zniszczyć, wliczając w koszty szkielecie skorupy.
Także wśród ludzi znał takich, których brak skrupułów i chłodna kalkulacja mogła być wzorem dla szkieleciej armii.

Aurora Borealis 16-04-2008 17:12

Fosht'ka

Była coraz bardziej i bardziej niezadowolona z obrotu sytuacji. Mężczyźni radzili sobie chyba nieźle, skoro nie dosięgały ich ciosy sztywnych wojowników; niepokojące było jednak, że sami nie zadawali też nic znaczącego napastnikom. W dodatku zbliżali się do nich kusznicy.. nie wiedziała co robić, nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie ani klątwy Maureen. Spoglądała to na leżącą Phaere, to na walczących, to na kulę - wciąż ciekawą, lecz coraz mniej zachęcającą, mokrą, zimną, złą.
Rozważała, czy nie podbiec do walczących z kijem (leżał nieopodal, porzucony przez nieuwagę w czasie przenoszenia Phaere) i nie wspomóc Anzelma paroma uderzeniami, przypuszczała jednak, że będzie raczej przeszkadzać.
"Macie jakieś rady?", zapytała łowczyni, a ona wciąż nie wiedziala, co powiedzieć. Wstała, poirytowana tym faktem, a potem zamarła w przerażeniu, gdy zobaczyła, co dzieje się z wodą. Nie zdołała zmusić się do zrobienia "padnij", wiry zachlapały ją całą, straciła równowagę.

Wypluła wodę z ziemią wraz z plugawym przekleństwem, gniew ogarnął jej serce. Poderwała się. - Cała śmierdzę! - zawarczała, kaszląc. Woda, zimno sprawiły, że przestała nad sobą panować - co nie było całkiem złe, bo wreszcie ruszyła się z miejsca. Skoczyła do przodu, w stronę mężczyzn. W biegu poderwała kostur. Dostrzegła połyskujące czerwono coś.. - Anzelm, Nathiel! Spadamy, ale najpierw!.. - Dopadła dziwnego obiektu i przyłożyła mu kijem. - Rozwalę! To! Czerwone! Gówno! - krzyczała z furią, okładając leżący w trawie przedmiot. Aura zła i nienawiści, tocząca powietrze, udzielała się także i jej; niepamiętna na szkielet rozbity ognistą kulą chciała coś zabić, choćby domniemane serce nieumarłego.

Lyssea 17-04-2008 16:31

Phaere

Drowka próbując ustać na własnych nogach zwróciła oczy w kierunku tajemniczej postaci, która z pewnością nie należała do jednych z bezmózgich zombie, przez które zostali zaatakowani. Moc wyczuwalna niemal na pierwszy rzut oka mogła zwiastować tylko jeszcze większe niebezpieczeństwo.
-Gdzie moja księga ? - zapytała rozglądając się gwałtownie naokoło siebie,a w jej głosie słychać było nutkę paniki -[i]Muszę wrócić po księgę ! [i]- krzyknęła - On za chwile zaatakuje- ostrzegła odwracając się po raz ostatni w stronę towarzyszek, po czym zaczęła wracać w kierunku brzegu jeziora po swoją własność. W końcu nie wyobrażała sobie życia bez swojego największego skarbu. Rzeczy, dzięki której jest tym, kim jest. Księgi stanowiącej dorobek jej życia. Utracenie jej równało się z wielką hańbą, a nawet śmiercią. W końcu, kim jest czarodziej, który nie potrafi zatroszczyć się o jeden przedmiot. Pfu... Takiej osoby nie można nazwać nawet mianem czarodzieja, a marnego kuglarza podszywającego się pod maga, pod wielkiego artystę. Bowiem magia odbierana przez profesjonalistę jest sztuką, lecz dla laika była tylko kolejnym narzędziem użytym do osiągnięcia celu.
Pahere zdała sobie sprawę jak nieodpowiedzialnie, a wręcz haniebnie zachowała się rzucając czar bezpośrednio z księgi. Można by porównać to do malowania na szlachetnym płótnie błotem. Drowka czuła się zawstydzona swoim błędem, tym bardziej, że nie była już młodą adeptka magii, a uważała się za doświadczonego maga. Być może mogłaby być nawet czyjąś mistrzynią. Lecz teraz wszystko legło w gruzach i jeśli nie odzyska księgi przyjdzie jej zginąć w hańbie i skazać się na wieczne potępienie. Dlatego musiała zaryzykować i jeśli pisane jest jej umrzeć w tej walce to na pewno nie umrze bez księgi w rękach.
Widząc zbliżającą się trąbę wodną zwątpiła jednak czy aby na pewno podjęła słuszną decyzję.
Zdążyła jeszcze cofnąć się o krok, lecz zimna woda przewróciła jej drobną osobę.
-Nie dość, że bez księgi to jeszcze przemoczona do suchej nitki.- mruknęła , wypluwając wodę i kawałek bliżej nieokreślonej roślinki, która jeszcze przed chwilą pływała w jeziorze.
Podnosząc się zauważyła fragment jednego z nieumarłych , który został najprawdopodobniej wyrzucony z wraz z wodą wylądował niedaleko niej. Jeśli autor tego zamieszania z wodą jest również właścicielem grupki żywych trupów to oznacza, że musi wyjątkowo zależeć mu na śmierci przybyszów z odległych krain, jak również na czasie. Nie zdziwiło jej to, że nie oszczędza swojej armii, w jej rodzinnych stronach nieraz zdarzały się podobne sytuacje. Osiągnięcie celu były ważniejsze od sposobu, jakim się go osiągnie czy liczby ofiar.
Phaere chwiejąc się nogach starała się w jak najszybszym czasie odzyskać swoją księgę. Kątem oka widziała, że jej towarzysze w mniejszym lub większym stopniu próbują rozprawić się z pozostałościami nieumarłych, w duchu licząc, że wróg nie zwróci na nią uwagi, a raczej skupi się na pozostałych chwyciła księgę w swoje szczupłe ręce i spróbowała w miarę szybko i niepostrzeżenie oddalić się od źródła nieprzewidywalnej mocy.

Sayane 17-04-2008 19:03

Nathiel, Anzelm, rzuciliście się w kierunku koni. A raczej spróbowaliście na tyle, na ile pozwalało Wam wasze zmęczenie i obrażenia, zabierając po drodze swoją broń. Rany palą Was przy każdym ruchu, zanieczyszczone wodą zmieszaną z ziemią; tylko siłą woli odpychacie od siebie myśli o zarażeniu trupim jadem - losie, jaki spotkał ochroniarza z Rangaard. Zresztą teraz najważniejsze jest przeżycie. Widzicie, że kula migocze, pojawiając się i znikając, obniżając się coraz bardziej w kierunku tafli wody. Znajdująca się w niej postać o drobnych kształtach na wpół siedzi, na wpół leży, z pochyloną głową.

Maureen tymczasem próbowała uspokoić wierzgające konie, lecz było to bardzo trudne zadanie. Smród rozkładających się w zastraszającym tempie resztek szkieletów, bliskość nekromantycznej magii i deszcz lodowatej wody jaki je oblał sprawiły, że wierzchowce szarpały sie panicznie na postronkach, próbując jak najszybciej wydostać się poza obręb jeziora. Łowczyni musiała włożyć całą swoją energię w "wytłumaczenie" zwierzętom, żeby pozwoliły się Wam dosiąść, przy równoczesnym unikaniu ich kopyt i zębów. W końcu zaczyna rozdzielać zwierzęta, przeprowadzając każdego w inne miejsce, by nie raniły się nawzajem i nie zarażały od siebie strachem.

Fosth'ka, z furią dopadłaś czerwonego "światełka". Z bliska widzisz, iż jest to kula wielkości męskiej pięści, z osobliwą mgłą wirującą w środku. Osadzone jest w srebrnym uchwycie o kształcie przypominającym pazurzastą łapę. Nie jest trudno ją rozbić - gdy jeden z Twoich ciosów trafia wreszcie w nieosłonięte miejsce kula pęka z suchym trzaskiem. Wypełniająca ją mgła "rozlewa" się na trawie, by po chwili przybrać kształt starszego, brodatego mężczyzny, podobnego nieco do karczmarza z "Od Wschodu do Zachodu Księżyca". Wydaje Ci się, że duch uśmiecha się do Ciebie z wdzięcznością, po czym rozwiewa się w nicość. Widok ten sprawił, że Twoja furia nieco zelżała a rozsądek i ciekawość badacza zaczęły przebijać się przez omroczony wściekłością i strachem umysł. Przez chwilę walczyłaś ze sobą: czy szukać kolejnych kul, czy też pomóc mężczyznom w jak najszybszym dostaniu się do nieujarzmionych jeszcze koni. Anzelm i Nathiel podążali w stronę wierzchowców, ale jak na Twój gust o wiele za wolno - nie przebyli nawet połowy drogi. Ponadto zauważyłaś, że nigdzie nie słychać ani nie widać Calcifera. Masz jednak nadzieję, że kruk schronił się gdzieś w (oby) bezpiecznym wnętrzu lasu, skąd obserwuje całą sytuację.

Coś otarło Ci się o kostkę. Z obrzydzeniem zauważasz, że fragment szkieletowej stopy połączony resztkami mięśni i drutu z piszczelą sunie powoli po trawie, kierując się w stronę Waszego dawnego obozowiska. Rozglądasz się wokół, po raz pierwszy chłodnym okiem lustrując otoczenie. Polana (jej zachodnia część) wygląda jak pobojowisko - którym zresztą jest. Wszędzie walają się fragmenty zbroi, broń a przede wszystkim: kości. Gdzieniegdzie z trawy wystaje wbite w ziemię żebro, nagolennik czy miecz; wszędzie śmierdzi zgniłym mięsem - po rozebraniu na czynniki pierwsze okazuje się, że szkielety miały wewnątrz zadziwiająco dużo składników organicznych. Zauważasz jednak, że nie ma wśród nich ryb i innych mieszkańców jeziora, zaś liczba roślin, zarówno wodnych jak i zniszczonych przez przechodzące trąby powietrzne jest minimalna. Natomiast wszystkie szczątki szkieletów wibrują wyraźnie, lub powoli przemieszczają się w różnych kierunkach. Część kieruje się w stronę popiołów Waszego ogniska, inne w kierunku wody, w której falach widać czerwony blask; kolejne rozłażą się w stronę lasu i ścieżki. Wygląda na to, że w przeciągu kilku-kilkunastu minut szkielety będą spowrotem w całości. Gdy rozpoczynaliście walkę wydawało Ci się, że macie dużo czasu. Teraz jednak masz wrażenie, że jest go wciąż za mało, byście bezpiecznie wydostali się poza obręb dolinki - do lasu gdzie, być może, czyha kolejne niebezpieczeństwo.

Sayane 21-04-2008 12:38

Phaere, chwiejnym krokiem przemierzasz przestrzeń dzielącą Cię od koni, ściskając w rękach księgę. Kolejna fala energii, przepływająca przez polanę przyprawia Twoje zmęczone ciało o mdłości. Kątem oka widzisz, że kartki i oprawa są całe przemoczone i częściowo brudne. Choć jesteś pewna, że magia ochroniła słowa czarów, przepełnia Cię wściekłość. Z furią kopiesz wibrujący kawałek czaszki, ze zdumieniem zauważając ile sił kosztuje Cię ten ruch. Musisz przyznać, że czar był silny - wiatr porozrywał szkielety bardzo dokładnie. Jednak gdybyś Ty go rzucała... no właśnie, gdybyś Ty go rzucała, to Anzelm i Nathiel wyglądali by teraz jak te żałosne, kościste resztki, a nie wywinęliby się z kilkoma draśnięciami, które wyglądają na raczej... przypadkowe. Chętnie przeanalizowałabyś ten czar, choć żywioły świata "ponad" nigdy nie były Twoją specjalnością. Teraz jednak nie ma na to czasu, jesteś zbyt zmęczona, a ponadto ciągłe wybuchy mocy o różnorakim natężeniu i pochodzeniu źle działają na Twoje wyczulone zmysły. Ten świat jest inny od Podmroku, gdzie magia miała swoje jedno, doskonale identyfikowalne źródło: Lolth. Na powierzchni: Elistrae. Nici magii splatały się w powietrzu, pokrywając ziemię magiczną siecią, oblewając swoim światłem. Wystarczyło sięgnąć po odpowiedni koniec, by zakosztować władzy i mocy. Nic innego się nie liczyło. Jednak na Kedros było inaczej i im więcej tutejszych czarów widziałaś, tym bardziej zagubiona się czułaś. Tu nie było znajomych nici, które mogłaś schwytać, a te, które czasem pojawiały się w zasięgu Twoich rąk częściej przypominały lepkie, pajęcze sieci niż łagodne, srebrne wstęgi. Inna moc, którą tętniła ta kraina, nie była Ci dostępna. Na razie...

Widzisz, że teraz już wszystkie kości, jakie napotykasz, zaczynają się poruszać. Konie wciąż są niespokojne - nie chcesz nawet myśleć jakim cudem wsiądziesz na swojego - a mężczyźni wciąż zbyt daleko od wierzchowców.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:31.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172