lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   Drogocenna przesyłka (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/8546-drogocenna-przesylka.html)

echidna 28-08-2010 02:36

<post Icariusa>

Droga, droga, deszcz i droga.... Monotonia spokoju i błahej podróży wydawała się Theronowi błogosławieństwem. Z jednej strony się cieszył tego było mu trzeba wytchnienia. Po tylu przeżyciach podróż w eskorcie Lamii wydała się błogosławieństwem. Z drugiej strony w życiu mu się nie nudziło aż tak bardzo jak tu... Jakichkolwiek rozmów starał się unikać. Zwłaszcza z Em doszedł do wniosku że lepiej zdystansować swoje relacje z nią. W końcu nie wiadomo jaka czeka go przyszłość. A przywiązywanie się do chwilowych towarzyszy utrudni potem rozstanie. Którego on ze swojej strony był pewien... To kwestia czasu.

Gdy w końcu dotarli na wieczór do miejsca spoczynku. Pierwsze co zrobił to rozłożył namiot. Był ciekawy czy jego towarzysze są równie zapobiegawczy... Namiot był średni 3 osobowy. Theron lubił mieć dużo miejsca a poza tym nigdy nie wiadomo czy dodatkowa przestrzeń się nie przyda. Posiłek jak zawsze na zimno nie przeszkadzało mu to kwestia wprawy i przyzwyczajenia jak to mówią...

Całe te przepychanki z Lamią bawiły go. Zazdrość i miłość to uczucia idące w parze. Aczkolwiek odczuwane za pierwszym razem na pewno są trudne do opanowania... Zwłaszcza jeśli jest się rozpieszczoną i rozkapryszoną wysoko urodzoną szlachcianką. Na szczęście Therona ten konflikt póki co personalnie nie objął. I dobrze bowiem on w te gierki grać nie zamierzał. A Lamia umiejętnie wciągała niby to dorosłych ludzi w swoje machinacje. Zadziwiało go to....

Jedynymi istotnymi sprawami dla niego w tej chwili było:
- Czy palimy ognisko?- zapytał Iriala
- Oczywiście wszystko jest mokre ale może EM coś poradzi. Albo nasz towarzysz kupiec ma na wozie jakiś opał w końcu takie sytuacje. Zdążają mu się często zapewne. Ognisko w nocy potrafi odstraszyć wiele drapieżników. A skoro na drzewach spać nie będziemy trzeba byłoby się jakoś zabezpieczyć. Decyzja jak i jej konsekwencje naturalnie należą do ciebie. Sugerowałbym też warty minimum dwie osoby. Przez całą noc. Naturalnie nie należy łączyć Ruth z Samuelem. - wysłuchał decyzji w tej sprawie.

Cosm0 28-08-2010 02:38

Dzień rozpoczął się pośpiechem i poganianiem. Po niebie można było sądzić, że pogoda tego dnia nie będzie dla podróżnych aż tak łaskawa jak do tej pory to też zarówno Irial jak i Johar chcieli dojechać jak najdalej dopóki była w miarę dobra pogoda i nie padało. Nie ujechali jednakże daleko a deszcz tak czy siak, pomimo pośpiechu, dopadł ich prędzej niż się spodziewali. Niebie pociemniało od czarnych deszczowych chmur a spadające krople wody roztańczyły się na dobre uderzając raz za razem w twarz Emerahl, w jej ubranie i generalnie we wszystko. Do tego jeszcze to ciągłe kołysanie na grzbiecie wierzchowca i otaczający ją zewsząd zapach mokrego konia, bądź raczej kilku koni parujących na zimnych deszczu niczym kapłańskie kadzidłą... dzień ten miał być wręcz 'wyśmienity' z punktu widzenia Emerahl. Nie zastanawiając się długo i działając zgodnie z przyzwyczajeniem czarodziejka odruchowo wytworzyła wkoło siebie niewielką magiczną tarczę chroniącą ją przed wodą, jednak w porę zorientowała się jaką faux pas by popełniła, gdy jeden z pachołków Johara począł dziwnie jej się przyglądać z ogłupiałą miną, zauważywszy zapewne, że w koło Emerahl jest jakby bardziej sucho a padające krople rozbijają się nad głową kobiety i spływają bokami. Szczęściem w porę Emerahl udało się opamiętać i gdy chłopak przecierał oczy sprawdzając najpewniej czy nie jest zmęczony, czarownica rozproszyła ochronną bańkę. Od tej pory podobnie jak całą reszta musiała znosić bezustanne bombardowanie. Deszcz prędko zmoczył jej całe włosy przez co wyglądała jak ulizany lis spoglądający wkoło siebie mizernym wzrokiem spod rudej czupryny. Tunika także nie została oszczędzona przez wodę i całkiem szybko nasiąknęła kapitalnie wodą stając się nieco bardziej przezroczystą niźliby sobie tego czarownica życzyła przylegając przy tym ściśle do jej ciała.

- Poczekajcie moment - odezwała się w pewnej chwili Emerahl przerywając tym samym wszechogarniającą kompanię ciszę. Nikt nie miał ochoty na rozmowy i tylko Irial z Lamią o czymś dyskutowali od czasu do czasu.

Gdy wszyscy zatrzymali swoje wierzchowce patrząc pytająco na rudowłosą, Emerahl zsiadła z konia i poczęła grzebać w jednej ze swoich sakw przytroczonych do boku siwej Zorzy. Po niedługiej chwili wyciągnęła z niej szary podróżny płaszcz zwinięty uprzednio w rulon i upchany wraz z resztą podróżnych grubszych ubrań w rzeczonym pakunku, i zarzuciła na siebie ucinając tym samym, ku niezadowoleniu Joharowych pachołków, pokaz kobiecego ciała. Emerahl wgramoliła się na powrót na grzbiet Zorzy i kiwnęła reszcie głową, że mogą jechać dalej. Tak też uczynili i od tej pory dwójka gapiących się na Emerahl młodzików miała równie nudną i monotonną podróż, co i cała reszta.

Koło południa zatrzymali się na krótki postój, który niestety nie zaowocował ani ciepłą strawą ani suchym miejscem na odpoczynek to też nie dało się słyszeć głosów sprzeciwu ani żadnych jęków niezadowolenia, kiedy po bardzo niedługim czasie, Irial i Johar jednogłośnie orzekli wymarsz. O ile zarządzanie swoją osobą przez Iriala Emerahl była w stanie zrozumieć, wszak najęła się do pracy pod jego komendą, o tyle ciągłe komenderowanie Johara poczynało powoli działać czarownicy na nerwy. Popołudnie minęło równie pasjonująco jak przedpołudnie przy ciągłym akompaniamencie kropelek deszczu uderzających w skórzane elementy ekwipunku. Kap-kap-kap-kap - wygrywany rytm po całym dniu stawał się hipnotyczny i ogłupiający, jednak nie było przed nim ratunku dopóty, dopóki nie znajdą jakiegoś suchego schronienia. Wjazd do lasu przyniósł nieco ukojenia, jako że sklepienie z liściu częściowo przynajmniej osłaniało ich przed istną ulewą, która rozpęta się niedługo po popołudniowym postoju. W tej chwili Emerahl przeklinała już w myślach towarzystwo Johara, który krępował jej ręce jako czarodziejce i to w nim Emerahl upatrywała przyczyny bycia przemoczoną do suchej nitki. Całe szczęście, że wzięła ze sobą podróżne ubranie - idealnie nadawało się ono na takie okazje. Wtedy też uderzyła ją myśl, że nie pomyślała o żadnym przenośnym sienniku, ani też o namiocie, a zarówno Irial jak i Erwin najwyraźniej przyjęli za pewnik, iż każdy z uczestników zadba o ten szczegół we własnym zakresie. W obliczu takiej niepokojącej myśli i otaczającej ich dziczy, już nawet wizja noclegu nie dawała ukojenia, a wręcz sprowadzała jeszcze więcej frustracji to też Emerahl poczęła być niespokojna, gdy zbliżał się wieczór, a oni nadal znajdowali się pośrodku niczego - gospody próżno było wypatrywać - wszędzie tylko liście, drzewa, krzaki i błoto.

- Fantastycznie - pomyślała tylko czarownica, gdy w tej scenerii zatrzymali się na nocleg.

Mekow 28-08-2010 04:12

Od rana wszystko działo się w strasznym pośpiechu i nawet nie było czasu na pożądne śniadanie, a co dopiero na jakieś rozmowy. Wyruszyli tak szybko, ze zapewne czegoś zapomnieli, ale nawet jeśli, to i tak braknie im czasu, aby sie wracać.
Ruth chciała porozmawiać z Irialem, tak jak radził jej Samuel, ale zwyczajnie nie było okazji, najpierw ten cały pośpiech, a potem... coż rozmawianie z Irialem w obecności Lamii całkowicie mijało się z celem - musiała zaczekać, aż się rodzdzielą... Niestety nie doczekała się.
- Ruth! - powiedział Irial nieco głośniej. Na tyle, by złodziejka usłyszała go bez problemów. - Mogę cię na chwilkę prosić?! - usłyszała Ruth i pogoniła Drzazgę, aby znaleść się blizej niego... niestety Lamia też była obok, co nie pozwalało złodziejce prowadzić swobodną konwersację.

- Ale.... ale.... skąd ty możesz wiedzieć o co mi chodziło... - jęknęła Lamia, widząc, jak zbliża się do nich Ruth. - Na pewno nie o to!
- Wszak sama powiedziałaś, że się nie nadaje... - powiedział Irial. Nie bardzo w tej chwili wiedząc, o co chodzi Lamii. I po co zaczynała tę rozmowę. - To czego ty właściwie chcesz? - spytał.
- Nie nadaje się do pilnowania, ale ty dobrze wiesz, że mnie się nie da upilnować. Ale... to nie znaczy, że nie nadaje się do czegoś innego...

- Jestem - rzekła Ruth, gdy tylko podjechała bliżej. Lekko wystraszona spojrzała na pannę Lamię, po czym przełknęła ślinę i utkwiła wzrok w Irialu. - Chciałeś ze mną pomówić na osobności? - zagadała w miarę spokojnie. Miała nadzieję, że Irial zrozumie co oznacza "na osobności" i powie Lamii, aby zostawiła ich samych.

- No, prawie - odparł Irial. - Bez paru niepotrzebnych uszu w każdym razie. Mam nadzieję, że wiesz o co chodzi. To nie było pytanie, tylko stwierdzenie.
Ruth spojrzała wystraszona na Lamię, więc jednak będą rozmawiać przy niej. To znacznie utrudniało sytuację, ale liczyła na swoje rozwinięte zdolności konwersacji i urok osobisty... zwykle się sprawdzały. Dziewczyna wzięła krótki oddech. - Tak - powiedziała, choć nie była tego tak do końca pewna.
- W takim razie może zaczniesz? - zaproponował Irial, stale na nią patrząc. - Chętnie wysłucham...
Lamia póki co milczała, ale, podobnie jak Irial, uważnie przyglądała się Ruth.
Dziewczyna była w stresie i nie trzeba było znawcy, aby to po niej poznać. Z jednej strony zawalenie szczerej rozmowy z Irialem, z drugiej zaś podpadnięcie Lamii. Ruth znalazła się między młotem a kowadłem. Czy Irial nic nie zrozumiał?! - No wiec... - zaczęła i zastanowiła się chwilkę nad tym co powiedzieć dalej. Musiała wybierać między dwojgiem złego, ale nie wiedziała które było gorsze.
- Więc, wczoraj. Podczas spaceru. Panienka Lamia przez chwilkę zniknęła mi z oczu. - powiedziała spokojnie. Póki co udawało jej się zachować suche majtki, choć można było dostrzec, że była dość zestresowana.
- I? - w głosie Iriala dało się słyszeć pewne zaniepokojenie. Przeniósł wzrok z Ruth na Lamię, potem ponownie spojrzał na Ruth. - Opowiadaj dalej. Proszę.
Wystraszona Ruth spojrzała na Lamię. Nie była pewna, czy smarku... czy dziewczyna pozwoli jej na wyjawienie tej części prawdy.
Lamia dalej milczała, miała za to bardzo zadowoloną minę. Uśmiechała się złośliwie do Ruth, jednak gdy tylko Irial odwracał na nią wzrok, momentalnie jej twarz zmieniała wyraz lekkiego zasmucenia. Nie mniej jednak wyraz jej twarzy, gdy Irial nie patrzył był wybitnie złośliwy, najwyraźniej świetnie się bawiła obserwując, jak Ruth się męczy.
- No i... - zaczęła dziewczyna, obawiając się zemsty zawistnej Lamii. - To była moja wina - skłamała. - I ja się martwiłam o Panienkę. I nie wiedziałam co zrobić. I bałam się przyznać, że ją zgubiłam, bo to była całkowicie moja wina. - wydusiła z siebie i złapała głęboki oddech.
- Innymi słowy, nie dość, że zgubiłaś pannę Lamię - powiedział Irial, niewzruszony najwyraźniej troską Ruth o 'Panienkę' - to jeszcze najspokojniej mnie okłamałaś, zamiast powiedzieć prawdę... - Pokręcił głową. - Szkoda.
- W sumie to ja skłamałam, a nie ona - zauważyła Lamia potulnym głosem. Miała brzmieć jak świadoma swego błędu, pełna skruchy. I dla Iriala tak właśnie brzmiała.
- Nie wypada o nikim mówić 'ona' - poprawił ją Irial. - A jeśli mnie pamięć nie myli, Ruth natychmiast podchwyciła twoje słowa. To nie świadczy o tobie zbyt dobrze, Ruth. - Ostatnie zdanie skierował do złodziejki.
- No, bo. Bo ja bym nie śmiała sprzeciwić się Panience Lamii. - Ruth odpowiedziała na zarzut Iriala, ale mówiąc spoglądała wprost na Panienkę, jakby zwracała się właśnie do niej. Chciała jej w ten sposób coś powiedzieć. Wszak własnie przyznała się za nią do winy.
- No ale sam mówiłeś, że wszyscy popełniamy błędy. Ja go zrobiłam, że skłamałam, a Ruth, że nie zaprzeczyła moim słowom - jęknęła dziewczyna. - Proszę cię, Irialu, daj jej jeszcze jedną szansę - Lamia była bardzo przekonywująca, jej szmaragdowe oczy lekko się zaszkliły, gdy wypowiadała te słowa. Ruth uznała, że Lamia odczytała jej sygnał.
- Ale, jak się mówi, do trzech razy sztuka. - Irial postanowił nie ulegać szmaragdowemu spojrzeniu. - A w tym momencie, Ruth, popełniłaś trzeci błąd.
- Ale Irialu... - usiłowała wtrącić Lamia
Wyraz twarzy Ruth sprawiał niespecjalne wrażnienie, zupełnie jak troll, który prubuje dodać dwa do dwóch i za nic nie chce mu wyjść cztery, wie że powinno. Dziewczyna nie mogła sobie przypomnieć kiedy to popełniła dwa poprzednie błędy... doszła za to do wniosku, że może nie musi.
- Zaraz, poczekaj no. Chyba nie chcesz mnie zwolnić? - broniła się.
- No właśnie! Nie rób tego, proszę - wtórowała jej Lamia. - Przecież wtedy zostanie tylko Emerahl i już w ogóle nie będę się miała do kogo odzywać. A z Ruth całkiem dobrze się rozumiemy, to znaczy tak mi się wydaje, bo nie miałyśmy przecież zbyt wielu okazji do rozmowy.
- Ruth potrafisz sobie podporządkować - odpowiedział jej Irial. - Tak przynajmniej wynika z tego, co przed chwilą powiedziała. A skoro nie mogę na kogoś liczyć, co powiedz, co mam w takiej sytuacji zrobić? Wycieczkę dla przyjemności? Wybacz, Lamio...
- Raczej nie mam wyjścia - dodał. - A ty, Ruth, chyba nie masz żadnych argumentów...
Myślenie nigdy nie było mocną stroną Ruth, ale nie chciała tak się dać wywalić za byle co. Podała pierwszy argument jaki przyszedł jej do głowy.
- Erwin! On uznał, że się nadaję... Erwin mnie zna i wyznaczył mnie do tego zadania, bo wiedział, że się przydam. - wypaliła.
- No właśnie! I zna ją lepiej niż my i musiał być pewny, że się nadaje, skoro ci ją polecił - potwierdziła Lamia. - Irialu, proszę cię, daj jej jeszcze jedną szansę, OSTATNIĄ!
Irial tylko pokręcił głową.
- Nie rozbawiajcie mnie. Twoje zatrudnienie, Ruth, jest tylko dowodem na to, że Erwin także jest omylny.
- No, ale o co ty właściwie masz do niej pretensje? O to, że ją zmanipulowałam? Ale przecież dobrze wiesz, że ja na każdym tego próbuję. Na każdym! Na tobie też na początku próbowałam i udawało mi się, póki nie nauczyłeś się ze mną obchodzić - Lamia wytoczyła argumenty, których nie używała nigdy: dość trudny początek ich znajomości. - Ona też się tego nauczy. A ja ci obiecuję, że już nie będę na niej tego próbować!
Irial spoważniał. Co niektórym mogło się wydać wcześniej rzeczą niemożliwą.
- Zrozum, moja droga... Ja nie mam czasu na eksperymenty. Ani na uczenie kogoś, jak ma stawić ci czoła.
- Jakby mój ojciec miał takie podejście, to by cię wywalił po pierwszym dniu - zauważyła dziewczyna. - A jednak dał ci szansę, chociaż też nie bardzo miał na to czas.
- Zdaje się, że byłem jego ostatnią nadzieją - odparł Irial.
- No i sam przyznasz, że jak na ostatnią nadzieję, z początku szło ci dość kiepsko.
- I tak lepiej, niż moim poprzednikom. Poza tym powinnaś już wiedzieć, Lamio, że takie argumenty na mnie nie działają - odpowiedział.
- To jakie argumenty na ciebie zadziałają? - przerwała mu - Co mam zrobić, żebyś dał jej ostatnią szansę?
- Nie mogę od nikogo żądać rzeczy niemożliwych - odrzekł Irial. - Od ciebie również.
Ruth przysłuchiwała się rozmowie tych ważniejszych osób wyprawy. Początkowo dziwiła się, jak bardzo Lamia jej broni, ale doszła do wniosku, że panienka sama doszła do wniosku, iż chcąc zrobić jej na złość pomachała czerwoną płachtą przed bykiem-Irialem, ale teraz ciężko go było uspokoić. Ruth przysłuchiwała się rozmowie, to było jednak za mało, wypadało samej zabrać głos w swojej obronie... choć z każdą chwilą jakoś coraz mniej chciała podporządkowywać się komuś kto wcale w nią nie wierzy.
- Irialu. Wydaje mi się, że źle do tego podchodzisz. Zobacz. Przecież taka sytuacja się nie powtórzy, a tam są prawdziwe zagrożenia. Wciąż przed nami. Stracenie z oka Panienki Lamii na kilka minut to jedna sprawa, a bronienie jej przed zbójami, to zupełnie coś innego. - powiedziała spokojnie Ruth.
Irial milczeniem pominął nad wyraz długą perorę Ruth. Czekał, co dalej powie Lamia.
- Rzeczy niemożliwych? Spróbuj, może jednak któraś z nas będzie potrafiła spełnić twoje żądania. Przynajmniej powiedz, co to jest? - rzekła Lamia.
- Nie 'któraś', a właśnie ty, Lamio - odpowiedział spokojnie Irial. - Wystarczy mi twoja obietnica.
- A jaka? - zapytała z niepokojem dziewczyna.
- Nie, nie ta, która dotyczyła Ruth. Obiecaj, że przez najbliższe trzy tygodnie nie zrobisz żadnego głupstwa. Według mojej definicji głupstwa - sprecyzował.
- A co jeśli zrobię coś głupiego?
Ruth nic już nie rozumiała. Kto tu był przesłuchiwany: ona, czy Lamia?
- Wtedy rozstaniemy się z Ruth - odparł Irial. Przesądziło to o podejściu Ruth do sprawy. Skoro za wybryki Lami ona ma zostać zwolniona, to gdzie tu sprawiedliwość.
- To by znaczyło, że nie zależy ci na tym, by z nami jechała. A tak... będzie miała czas na nauczenie się, jak z tobą postępować. - dokończył Irial.
Lamia patrzyła na Iriala długo i wnikliwie, potem spojrzała na Ruth, potem znów na Iriala. Jeszcze przez chwilę milczała, jakby się nad czymś zastanawiając, wreszcie odparła:
- W porządku, przystaję na takie... ultimatum.
- Dziękuję, Lamio - powiedział Irial.
Ruth nie miała tu nikomu za co dziękować, więc zachowała milczenie.
- Czy jest jeszcze coś, o czym nie wiem, a o czym powinienem wiedzieć? - spojrzał na Ruth, potem na Lamię. - Nie chciałbym niedługo przeżyć kolejnej niespodzianki.
- I czy mogę liczyć na brak nieporozumień między wami?
- Nie będzie nieporozumień. - powiedziała krótko Ruth. Jeśli dobrze wszystko zrozumiała, to zostaje w ekipie... póki co! A jeśli Irial nie chciał niespodzianek, to powinien uważać na jedzenie które ona mu poda - nocowanie w wychodku... to była by odpowiednia dla niego niespodzianka.
- Tak, nie będzie - potwierdziła Lamia.
- W porządku. - Irial skinął głową. - Pisklątka w gniazdku żyją w zgodzie... - dodał.
Ani Ruth, ani Lamia nie były w stanie powiedzieć, czy Irial mówi poważnie, czy żartuje.


Zaraz potem ich trójka się rozdzieliła. Ruth musiała przemyśleć to co się stało i co zostało powiedziane... zanim się za to zabrała podjechała do niej Panienka Lamia.

- I widzisz Ruth, mówiłam, że nie warto ze mną zadzierać - syknęła nieprzyjemniej Lamia jednocześnie uśmiechając się delikatnie na wypadek gdyby Irial ich obserwował.
- Ależ ja nie zamierzam. - wyjaśniła Ruth, absolutnie nic już z tego nie rozumiejąc, co dało się odczytać z wyrazu jej twarzy.
- Dobrze, powiem krótko i powoli, a ty postarasz się tym swoim niewielkim rozumkiem ogarnąć co do ciebie mówię... Zostaw Samuela w spokoju. Zajmij się... bo ja wiem... Sevrinem, albo Theronem, albo nawet Irialem jeśli masz taką fantazję. Ale Samuela zostaw w spokoju. On i tak nigdy nie będzie na prawdę twój... to nie jest ten typ mężczyzny, który zadowoli się jedną kobietą i obie dobrze o tym wiemy dlatego zostaw go, albo...
- Samuela? - zdziwiła się cicho Ruth.
- Albo będę zmuszona nie dotrzymać obietnicy złożonej Irialowi. Tak, Samuela, dobrze słyszysz. I jeszcze jedno... nie waż się mu tego mówić. No chyba, że chcesz opuścić naszą radosną pielgrzymkę.
Ruth nieruchomo siedziała w siodle, z szeroko otwartymi ustami. Była pewna że chodziło o Finnena... czy jak tamten dzieciak się tam nazywał.
- Ale... - zaczęła, ale nie wiedziała co właściwie chce powiedzieć. Wszystko nagle stanęło do góry nogami.
- Co ale.... co chcesz powiedzieć, moja słodka głupia Ruth??
- Ale, dlaczego? - rzekła nieśmiało, niezadowolona, a wręcz zdruzgotana wizją rzucenia Samuela.
- Nie wystarczy ci, że ja tego chcę?? - zapytał z drwiną Lamia - Ale dobrze, skoro musisz wiedzieć nie podoba mi się, że zamiast zajmować się tym, za co płaci ci mój ojciec uganiasz się za Samuelem. Już raz ci to powiedziałam i nie zamierzam powtarzać tego trzeci raz.
- No... dobrze. - powiedziała cicho Ruth omal się nie rozpłakując. - Ale to ja... ja mu powiem, że Irial. Ja nie muszę go rzucać sama? - rzekła spoglądając na Lamię.
- Możesz mu powiedzieć, że to Irial cię zganił za zajmowanie się nie tym, za co ci płacą. Jest mi to obojętne. Dla mnie liczy się efekt. Oraz to, żeby Samuel się nie dowiedział, że to ja.
Ruth była z tego wszystkiego niezadowolona. Bardzo nie lubiła gdy ktoś rządził jej życiem uczuciowym i z trudem powstrzymała się od płaczu. Wiedziała, że Irial nie powinien jej tak zauważyć. - Dobrze - wymamrotała.
- Cieszę się, że między nami nie ma nieporozumień - odparła Lamia. - Otrzyj łzy - dodała wyciągając zza pazuchy chusteczkę i podając ją Ruth - Wszystko się ułoży.
Ta odebrała ją delikatnie i przetarła oczy. Nie ma to jak z premedytacją złamać komuś nos, a następnie podać waciki do zatamowania krwi... Po chwili Ruth oddała chusteczkę dziewczynie. - Dzięki - powiedziała
- Powodzenia, Ruth - powiedziała Lamia i odjechała.

Resztę drogi, a trwało to conajmnie dwie godziny Ruth zastanawiała się co i jak powinna zrobić... Podporządkować się i założyć pas cnoty? - Nie! to całkowicie nie w jej stylu... W pierwszej stajni zmyć się zabierając wszystkie konie? - To była by chyba przesada, no i nie zobaczyła by miny Iriala... Udawać, że sie podporządkowywuje i dać nogę zanim wszystko wyjdzie na jaw? - Ale wówczas Samuel musiałby zrezygnować razem z nią... Może najlepiej będzie zagadać i sprawdzić co on o tym wszystkim myśli, a potem się zobaczy. - Tak właśnie zrobiła.

Podczas postoju, gdy zaczynało już powoli padać, Ruth podeszła do Samuela. Musiała z nim porozmawiać, a ponieważ od rozmowy z Irialem i Lamią minęło już sporo czasu pozbierała swe myśli i wpadła na szatański plan.
- Samuel, mamy sprawę do obgadania. - powiedziała poważnym głosem, przysiadając się tuż obok niego, aby nikt inny ich nie słyszał.
- O co chodzi?- spytał uśmiechając się lekko Samuel, podobnie jak Ruth mówiąc cichym tonem.
- Mamy problem - zaczęła Ruth i zastanowiła się chwilkę. - Ważne jest, aby to zostało między nami - rzekła i nie czekając aż Samuel jej to obieca mówiła dalej. - Ten Irial to straszny dupek. Mam niby ostatnią szansę i mam zamiar dobrze ją wykorzystać. I zabroniono mi z tobą sypiać, choć mogę z pozostałymi. Ciekawe prawda? Wcale mi się to nie uśmiecha. Nikt mi nie będzie mówił z kim mogę sypiać, a z kim nie. - wygadała się nieomal jednym tchem. - Jesteś ze mną? - spytała szybko. Musiała się upewnić, zanim podzieli się z ukochanym swoim planem.
Samuel nachylił się i cmoknął dziewczynę w policzek, tuż przy samym uchu przy okazji szepcząc.- Cóż... jestem.
Spojrzał na Ruth pytając ją.- O co chodzi z tym zakazem sypiania ze mną? I jaki niby miałby być tego powód?
Dziewczyna zastanowiła się chwilę. - Pewnie zazdrość. Ale może myśli, że nas to rozprasza... Tak czy tak, chyba nie mamy zamiaru się podporządkować? To znaczy. Tymczasowo musimy, ale... chcesz poznać mój plan? - powiedziała spokojnie uśmiechając się tajemniczo.
- Mów...- mruknął cicho Samuel, ustami i językiem pieszcząc ucho dziewczyny.
Objął Ruth w pasie, korzystając z tej okazji. W końcu nie kochali się w tej chwili.
W odpowiedzi na zaloty dziewczyna uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- No więc. Po pierwsze, ta rozmowa musi wyglądać jak pożegnalna i musimy się unikać, przy świadkach. A mój plan... zakłada olanie całej tej misji. Obecnie chcę się tylko dostać do Rotdorn na cudzy koszt. Mam tam jedną fuchę, a potem daruje sobie siedzenie w ekipie której pożal się dowódca, aż tak mną rządzą i grozi zwolnieniem z byle powodu. - powiedziała Ruth, choć głos miała spokojny. - No i chciałabym, abyśmy pojechali razem. Co ty na to? - dodała szybko.
- Do Rotdorn daleka droga Ruth.- mruknął cicho Samuel nadal pieszczotliwie wodząc językiem po uszku dziewczyny.- Wiele się może zdarzyć. Zobaczymy w Rotdorn, jaka będzie sytuacja w tej "pielgrzymce". Wtedy postanowimy, dobrze?
Ruth zastanowiła się chwilę. - Niby tak, ale wiesz, jeśli wcześniej wydarzy się coś złego, to wolę abyśmy mieli już uzgodnione co i jak. W każdej chwili mogę się stąd zmyć, a wtedy nie będzie czasu na ustalenia. A powiedz odpuścił byś to zadanie dla mnie? - powiedziała spokojnie i posłała mu badawcze spojrzenie, któremu towarzyszył lekki uśmiech.
- Trochę by było szkoda. To sporo pieniędzy, wiesz?- mruknął Samuel, po czym dodał marudząc.- No i jest jeszcze renoma, którą muszę zachować. Czy ja wiem.
Następnie spojrzał jej w oczy dodając żartobliwym tonem. - Zapewne potrafiłabyś mnie przekonać, bym to zrobił. Masz może jakieś pomysły, co do naszych negocjacji w tym względzie?
Dziewczyna uśmiechnęła się szczerze. - Spokojnie, nie chcę cię aż tak przekonywać. Sama nie jestem tego pewna. Jeśli miałabym dać nogę, to tak aby mi się opłacało. Najlepiej z sakiewką Iriala. - zachichotała. Ale to umówmy się na spotkanie. W razie czego w karczmie "Pod zgubionym butem" w Labhras, zgoda? - zaproponowała spoglądając mężczyźnie w oczy.
-Dobrze.- rzekł Samuel nagle popychając dziewczynę na plecy, po czym zaczął drapieżnie i namiętnie całować jej usta. By pomiędzy kolejnymi pocałunkami szeptać.- Skoro... masz ode... mnie ..."uciec"... to może przez... zbytnią...nachalność?
I dłoń Lestre odważnie zapuściła żurawia pod spódniczkę rudowłosej.
Dziewczyna przez moment wystraszyła się niekontrolowanego upadku, ale miękko wylądowała na mchu. Gorzej, że ta rozmowa miała wyglądać jak pożegnanie, a tymczasem robili to co zawsze - dobrze się wspólnie bawili. - Nie... to nie to... Ale... - mówiła pomiędzy kolejnymi pocałunkami, po czym ujęła głowę Samuela w dłonie. - Ta rozmowa musi wyglądać jak pożegnanie. - powiedziała. Jedną z opcji, aby tak to wyglądało, było spoliczkowanie Samuela na koniec... ale czy aż tak zależało jej na wiarygodności? Tymczasem dłoń Samuela nie natrafiła na żaden opór. Mało tego, dziewczyna rozchyliła nieco nogi, dając mu lepszy dostęp do jej bardziej intymnych stref.
A Lestre korzystał z tego wodząc palcami po jej majteczkach, mocno acz pieszczotliwie.
Coś nie za bardzo im to pożegnanie wychodziło. Samuel zastanowił się pieszcząc Ruth pod spódniczką w roztargnieniu. Nie bardzo mu się pomysł z pożegnaniem podobał.
W ogóle, jak to sobie Irial wyobrażał? I czemu nakłaniał Ruth do zerwania? A nie odwrót.
-To jak to planujesz? Wiesz, w sumie jeszcze nigdy nie musiałem palić za sobą mostów u żadnej kobiety. A i żadna mnie rzuciła. Owszem, nie każda uległa memu urokowi. Ale gdy już uległy, to...cóż. Żadna mnie nie rzuciła.- zwierzył się dziewczynie ze swych rozterek, nie bardzo duchowych.
- No ja to się nie dziwię. I też nie zamierzam cię rzucać. - powiedziała szczerze uśmiechnięta i puściła do niego oczko. - Ale jeśli nie weźmiemy na wstrzymanie, będę musiała rzucić tę robotę, a to oznaczać będzie naszą rozłąkę. - rzekła i jakby na potwierdzenie słów zacisnęła uda więżąc dłoń Samuela, po krótkiej chwili rozluźniła uścisk, aby ten mógł ją zabrać.
Lestre wysunął dłoń spod sukienki Ruth z pewnymi oporami i mrucząc cicho.- Ja...kiepsko sobie radzę z celibatem.
Było to delikatne postawienie sprawa. Prawda była taka, że...Samuel w ogóle nie brał pod uwagę takiej opcji w swoim życiu.
Ruth zaśmiała się szczerze. Zwierzenie Samuela było szczere i poważne, ale znacznie bardziej zabawne niż samo słowo "celibat", które oznaczało najgłupsze jej zdaniem postępowanie, wymyślone przez jakichś zakonnych w czarnych fartuchach.
- Ja też. Ale damy se radę. - rzekła rozbawiona i puściła do niego oczko.
Spojrzał na leżącą Ruth i dodał cicho.- Nie zdziw się jednak, jeśli przy pierwszej okazji, zaciągnę cię w ciemną uliczkę i zacznę napastować. Słabo sobie radzę z pokusami, wiesz?
- Spoko, nie ma sprawy - rzekła bez zająknięcia. - Tylko uprzedź, że to ty, bo inaczej mogę się opierać - dodała rozbawiona.
-Doprawdy? Nie rozpoznasz moich pocałunków na swej szyi?-tym żartobliwym słowom towarzyszył dotyk palców Samuela, na udzie dziewczyny. Po czym zapytał o sprawę która go nurtowała od pewnego czasu.- Ty chyba jesteś bardzo wrażliwa na dotyk pod majteczkami, prawda?
Dziewczyna zachichotała cicho. - Wiesz, chyba nie bardziej niż inne paniusie... Zresztą pewnie już ty wiesz lepiej. - powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się lekko.
- Sprawdzę to kiedyś. Na wiele sposobów.- zagroził żartobliwym tonem głosu Samuel głaszcząc udo kochanki. A ona tylko zachichotała w odpowiedzi.
Pogłaskał dziewczynę po włosach dodając.- A teraz znów zacznę cię całować i pieścić, więc postaraj się mnie mocno odepchnąć, po czym wstań i odejdź szybko. Zanim zacznie ci się to podobijać...za bardzo.
Po czym ponownie nachylił się by całować wargi dziewczyny.
Był to plan zakończenia odpowiednio ich "pożegnania". Oczywistym było, że nie mieli zamiaru wiele zmieniać, jeśli chodziło o ich... relacje. Może tylko tyle, że zaczną się z tym kryć.
Chyba możemy teraz urządzić naszą scenę zerwania - - szepnęła cicho Ruth, po słodkiej chwili rozkoszowania się pocałunkiem. Nie chciała tego przerywać, ale wiedziała, że tak musi być.
- Nie!! Wcale nie żartowałam! Puść mnie!... Zejdź ze mnie! I trzymaj łapy przy sobie! - powiedziała głośno, odpychając lekko Samuela i wyrywając mu się. Nieźle się bawiła urządzając scenę zerwania i udając gniew. Zawsze to jakaś ciekawa odmiana... Albo tak sobie wmawiała.
Samuel nie udawał zaskoczenia, on był zaskoczony... Reakcja Ruth była o wiele gwałtowniejsza, niż się spodziewał. W dodatku efekt potęgował fakt, iż nigdy tak gwałtownie niewiasta mu nie odmawiała. Co prawda zdarzały się takie, co były niechętne jego pocałunkom, ale i Samuel nigdy nie narzucał się ze swymi zalotami. Oczywiście wiedział, że to gra... jednak bardzo dobra gra aktorska. I Lestre był zaskoczony.
Ruth wyrywała mu się starając się wydostać spod Samuela. - Lamia i Irial powinni to kupić. Puść mnie i udawaj złego. - powiedziała cicho i natychmiast, zupełnie jakby była to końcówka tego samego zdania, dodała głośno - No!
Puścił, odsunął się zaskoczony i zły...głównie dlatego, że cóż. Ta ich bliskość, zaczęła na niego działać. Był zły, gniewem dziecka któremu zabrano słodycze wprost sprzed ust. I dlatego wydawał się być... wiarygodny.
Złodziejka wstała i udając złą odeszła od Samuela, posyłając groźnie spojrzenie Lamii i Irialowi. Usiadła sama, gdzieś na uboczu całego "obozu". Udawała naburmuszoną, wyciągnęła z plecaka butelkę, odkorkowała ją i upiła parę łyków jej zawartości.

- Dajcie znać jeśli będzie ogień. - powiedziała, choć zwarzywszy na pogodę musiało to być marzenie ściętej głowy. Padał deszcz i wszystko dookoła było mokre... Jak dla Ruth, nie pierwszy i nie ostatni raz.

Karmazyn 28-08-2010 09:56

Otworzył oczy. Do początku dnia pozostało jeszcze dość sporo czasu. Lekko uniósł się na łóżku podpierając się łokciami. Chwilę nasłuchiwał. Miarowe oddechy pozostałych mężczyzn świadczyły, że jeszcze spali. Cicho i ostrożnie usiadł na łóżku. Poczekał, aż wzrok przystosuje mu się do półmroku panującego w pokoju. Wstał. Starając się nie robić zbyt dużego hałasu ubrał się. Sprawdził dokładnie swój ekwipunek, po czym narzucił na siebie swój płaszcz i zbliżył się do drzwi.
- A gddzie to? - Villain odezwał się gdzieś z okolic łóżka Iriala, akurat w momencie, gdy młodzieniec naciskał na klamkę.
- Nie twój interes. Rano wytłumaczę się twojemu panu. - odpowiedział szorstko.
- Gburrr.
Dalsze krakanie kruka nie dotarło do młodzieńca, który opuścił już pokój. Powoli zszedł po schodach. Wiedział, że skrzypią i nie zamierzał dopuścić by podczas jego zejścia, chociaż raz zaskrzypiały.
Wspólna sala karczmy była pusta. Tylko karczmarz siedział za szynkwasem. Właściciel dobytku ospale śledził ruchy Sevrina.
- Dokąd to się młodzieniec wybiera o tak wczesnej porze? - zagadał gardłowym głosem.
- Mam pilną sprawę do załatwienia poza miastem. - Sevrin w jak najszybszy sposób chciał zakończyć rozmowę.
- A cóż to za sprawa? - karczmarz najwyraźniej miał inne zamiary.
- A nic ważnego. Codziennie rano muszę brać swojego wierzchowca na przejażdżkę, bo w przeciwnym razie przestanie mnie słuchać. - najemnik wypalił pierwszym, co przyszło mu do głowy. W sumie nie było to takie niezgodne z prawdą.
- Dziwnego masz młodzieńcze tego wierzchowca. Powodzenia w przejażdżce życzę.
- Dziękuję bardzo. -
Sevrin już miał opuścić budynek, gdy o czymś sobie przypomniał - Kojarzycie może moich towarzyszy? Czarnowłosy z krukiem na ramieniu, dwie rudowłose… - widząc, że karczmarz pokiwał twierdząco głową mężczyzna przeszedł do rzeczy. - Więc jeśli nie wrócę przed ich wyjazdem przekażcie, że będę czekał na trasie.
Nie płacąc spodziewanego honorarium za przekazanie informacji młodzieniec opuścił budynek.

xxxxxxxxxx


Zimne powietrze odgoniło resztę snu. Przystanął rozciągając ciało. Nieopodal wejścia do karczmy zauważył kurtyzanę, która w niemal całej okazałości prezentowała swoje kobiece wdzięki. Zachęcała młodzieńca by w jej towarzystwie spędził kilka przyjemnych chwil. On jednak nie zamierzał skorzystać z „okazji”. Sądził, że przy aktualnym stanie sakiewki mógł liczyć tylko na spoliczkowanie i posądzenie o gwałt. A patroli strażników miejskich nie brakowało na ulicach. Wolał nie przekonywać się o słuszności swych przypuszczeń. Poza tym kobieta nie była w jego typie. Wątpił czy kiedykolwiek spotka jakąkolwiek w swoim typie.

Odchodząc w stronę stajni usłyszał niezbyt kulturalne słowa wypowiedziane przez kurtyzanę. Nie przejął się nimi. Nie ona pierwsza i z pewnością nie ostatnia go wyklęła. Tak to już w życiu było. Niektóre kobiety były zbyt pewne swoich wdzięków. Z resztą, co się dziwić. Nie jeden mężczyzna tracił panowanie nad sobą, gdy tylko zobaczył skrawek nagiego, kobiecego ciała. Sevrin był jednak inny. Nigdy nie zwracał na kobiece wdzięki uwagi. Ot czasami odruchowo spojrzał w dekolt jakiejś ślicznotki. Lecz z całą pewnością nie ślinił się na ten widok. Być może, dlatego przylgnął do niego przydomek Niemożliwy. Bo i rzeczywiście był niemożliwy w kontaktach międzyludzkich. Szczególnie w kontaktach damsko-męskich. Nie raz wszelkie tego typu kontakty kończyły się pieczeniem policzka po dość celnym ciosie z otwartej dłoni. Nieraz też musiał uciekać przed braćmi wielce urażonej damy, której odmówił przyjęcia zapłaty w naturze. Nieraz również opuszczał miasto w dość przyspieszonym tempie by uniknąć kłopotów związanych z fałszywymi oskarżeniami o gwałt.
Widać niektóre kobiety nie rozumiały, że łóżkowymi igraszkami, nawet najwspanialszymi nie da się najeść. A i nie za wszystko da się zapłacić swoim ciałem. Na szczęście na świecie istniały również kobiety normalne…

xxxxxxxxxx


Wrota stajni były lekko uchylone. Dla pewności dobył swojego półtoraka. Nie obawiał się złodziei. Spodziewał się bardziej jakiegoś nadgorliwego chłopca stajennego, dla którego wytłumaczenie, że nie jest się złodziejem nie było wystarczające. Popychając drzwi wszedł do środka.

- Kto idzie i czego szuka? - usłyszał młody głos dobiegający z wnętrza budynku.
- Nikt, kogo należy się obawiać. - starał się nadać swojemu głosowi przyjacielski ton.
- Nie kłam złodzieju. Wiem po coś tu.
Tak jak się Sevrin spodziewał. Chłopak stajenny nie należał do najmądrzejszych. Z resztą, czego tu się dziwić. W końcu takim nie płaciło się za myślenie.
- Zapewniam cię, że nie jestem złodziejem. Gdybym był złodziejem z pewnością byś mnie nie usłyszał.
- Boś złodziej do bani. A tara won lub skopie ci rzyć.

- Lepiej przemyśl swoje słowa. Bo coś mi się wydaje, że to nie mój tyłek ucierpi po naszym spotkaniu.

- Zamknij japę. Ja tu pracuje i to twoja rzyć będzie boleć.

Rozmowa pozwoliła najemnikowi zlokalizować rozmówcę. Znajdował się gdzieś na lewo od niego.
- Jesteś pewien tego, co mówisz? Przecież powinieneś widzieć w mojej ręce miecz. Chyba, że wzrok masz gorszy od słuchu. Więc poinformuję cię, że miecz ten już nie jednego pozbawił głowy. Chcesz być następny?
Odpowiedź nie padła. Zamiast tego opiekun stajni wyszedł z ukrycia i zamachnął się swoją bronią. Cios trafił jednak w pustkę. Sevrin zdążył wykonać unik. Szybko znalazł się za plecami przeciwnika przykładając czubek swojego miecza do jego karku.
- Gdybym był złodziejem tak jak twierdzisz w tej chwili moje ostrze wbite byłoby w twój móżdżek. To, że żyjesz zawdzięczasz temu, że złodziejem nie jestem. A teraz posłuchaj. Wstałem specjalnie wcześniej by zabrać swojego wierzchowca na przejażdżkę. Ty, na swoje nieszczęście, chcesz mi to utrudnić. Rozumiem, że taka jest twoja praca. Dlatego jeszcze jesteś przytomny. Mam dla ciebie pewną propozycję. Ja wezmę swojego konia na spacer, odstawię go tutaj przed wschodem słońca, a ty zapomnisz o całym zajściu. Zrozumiałeś?
- T…, ta…, tak panie. Zzzzrozumiałem.


xxxxxxxxxx

Opuszczenie miasta nie sprawiło mu tyle problemów, co dostanie się do stajni. Nikt nie zatrzymywał jeźdźca. Nawet strażnicy przy bramie przepuścili go bez zbędnych pytań.

W końcu znaleźli się na otwartej powierzchni. Sam na sam. Jeździec i wierzchowiec. Cały teren rozpościerający się przed nimi należał do nich.
- Pamiętaj koniku, że dzisiaj jeszcze musimy przebyć dość spory kawał drogi. - nachylił się do ucha Narwańca.
Koniowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Głośno prychając ruszył przed siebie.
Zimne powietrze uderzało Sevrina w twarz. młodzieniec jednak się tym nie przejmował. Cieszył się towarzystwem swojego wierzchowca. Co prawda od ich ostatniej samotnej przejażdżki minęło zaledwie kilka dni dla młodzieńca była to cała wieczność. Teraz jednak było to przeszłością. Teraz stawali się jednością w gonitwie z wiatrem. Nie było przeszłości ani przeszłości. Była tylko teraźniejszość.
Zawsze tak było, gdy mieli chwilę wolnego czasu. Zawsze gonili się z wiatrem. Nawet, jeśli było to najdurniejsze zajęcie na świecie. Przynajmniej robili to razem. I co z tego, że pod koniec dnia będą padać ze zmęczenia. I co z tego, że Sevrinowi z pewnością oberwie się po powrocie z karczmy. W życiu różne rzeczy, przybierały różne priorytety. Dla najemnika takie przejażdżki miały najwyższy priorytet. Cała reszta się nie liczyła.

xxxxxxxxxx


Do karczmy wszedł niemal w tym samym momencie, w którym reszta drużyny schodziła do wspólnej izby.

„To się nazywa wyczucie. Ale lepiej teraz niż później.”

Bez słowa dosiadł się do stolika, przy którym usiedli pozostali. Również bez słowa zabrał się do śniadania. Nie śpieszył się z jedzeniem. W sumie to nawet nie był głodny. W czasie przejażdżki zjadł trochę suszonego mięsa ze swojego prowiantu.
Śniadanie dość szybko dobiegło końca. Irial i Johar poganiali wszystkich do jak najszybszego wyjazdu. Tuż przed wyjściem z karczmy zatrzymał go Irial.
- Gdzie to się wymknąłeś w nocy?
- Miałem pewną sprawę do załatwienia. Nic zagrażającego powodzeniu misji.

- Gburrr -
odezwał się siedzący na ramieniu Iriala kruk.
- Co konkretnie robiłeś? - Irial nie zamierzał zadowolić się byle wyjaśnieniami.
- Byłem wraz z Narwańcem, znaczy się moim koniem na przejażdżce za miastem. Możliwe, że będą mogli potwierdzić to strażnicy przy bramie, lecz nie jestem tego pewien. Również możesz zapytać chłopca stajennego, lecz wątpię czy coś ci powie. Prawdopodobnie wystraszy się na mój widok. Uprzedzam też, że w tym samym celu będę wymykał się na każdym nocnym postoju. - Sevrin miał nadzieję, że takie wyjaśnienia wystarczą. Jak na dzisiejszy dzień miał już dość gadania.
- Wolałbym, żebyś mnie o czymś takim uprzedzał
- powiedział Irial. - Nie lubię być zaskakiwany nieobecnością kogoś z drużyny. Poza tym musisz pamiętać, że jednak twoim podstawowym zadaniem jest dbanie o dobro Lamii, a nie jakieś osobiste interesy. I jeszcze jedno... Na drugi raz staraj się zachowywać ciszej.
- Zrozumiałem. - odpowiedział Sevrin. Już miał wyjść z karczmy, gdy zawrócił i dodał: - Gdyby nie twój kruk wyszedłbym zdecydowanie ciszej.

xxxxxxxxxx


Narwaniec wlókł się na końcu drużyny. Tym razem nie prychał z tego powodu. Widać podczas wcześniejszej przejażdżki trochę się zmęczył. Co jakiś czas przesuwał się w przód karawany, lecz za każdym razem powracał na jej koniec.

Chłodne powietrze zapewniało dość przyjemną jazdę. Jak na razie jedynym zmartwieniem były chmury, które zasłaniały niebo. Zanosiło się na deszcz.
Sevrin nie lubił podróżować podczas deszczu. Nie lubił moknąć. Na swoje nieszczęście jedynym ubiorem, jakim dysponował był ten, który miał na sobie.
Widać będę musiał podróżować w mokrym ubraniu. Tak to jest jak nie myśli się zawczasu o wszystkim.”
Założył na głowę kaptur. Płaszcz podróżny był jedyną ochroną przed deszczem, jaką dysponował. Miał nadzieję, że to wystarczającą.

Mijał czas a chmur przybywało coraz więcej. W końcu podczas południowego postoju zaczęło padać.

Sevrin szybko schował swój śpiwór do jednego z juków. Pomimo, że koce, z których śpiwór z trudem przemakały to, jeśli by już przemokły prawdopodobnie nie dało by się już ich wysuszyć.
Oby juki stanowiły wystarczającą ochronę. Śpiwór jeszcze mi się przyda w czasie tej wyprawy, a na nowy z całą pewnością nie będzie mnie stać.”
Opatuliwszy się szczelnie płaszczem wsiadł na Narwańca i ponaglił go do dalszego marszu.

xxxxxxxxxx


Noc zastała ich pośrodku niczego. Konkretniej gdzieś w lesie. Błoto, mokre drzewa, błoto, mokra ściółka, błoto, mokry mech, błoto, błoto i jeszcze więcej błota. W skrócie miejsce, w którym za żadne skarby świata nie chciałoby się spędzić nocy. Bez ogniska, w przemoczonych, lepiących się do ciała ubraniach, bez najmniejszej szansy na znalezienie choćby skrawka suchego terenu. Po prostu spełnienie marzeń.

Starając się nie myśleć o beznadziejności sytuacji, w której się znalazł zabrał się za uwalnianie Narwańca z całego ekwipunku.

abishai 28-08-2010 15:13

Po krótkiej przerwie w podróży, „pielgrzymka” i Johar ruszyli dalej.
Samuelowi deszcz niespecjalnie przeszkadzał. Lubił wilgotny klimat... przywykł do niego wychowując się w portowym mieście. Nic tak zresztą nie odświeża powietrza jak deszcz.
Co prawda deszcz coraz bardziej nasilał...i mokry płaszcz ciążył Samuelowi na ramionach.
o akurat Lestre nie przeszkadzało. Zdarzało mu się nocować poza karczmami i jakoś sobie radził.
Rozmowa z Ruth na pierwszym postoju lekko wyprowadziła go z równowagi. Nie dlatego, że Irial bawił się w moralnego opiekuna grupki. Ani nawet nie dlatego, że nie zachował się jak prawdziwy mężczyzna. Bo taki zamiast dręczyć Ruth, po prostu postawiłby sprawę jasno Samuelowi. A tym czasem swoim głupim rozkazem i dziecinnym zachowaniem zraził do siebie i do całej tej wyprawy złodziejkę. Nie dość że zachował się jak zazdrosny gbur, to jeszcze wykazał się całkowitą indolencją w dowodzeniu.
Najpierw bowiem sam twierdził, że nawet trzech mężczyzn nie potrafiło upilnować Lamii, potem wysłał ją z Ruth samą. A teraz doprowadził do tego, że z powodu jednej wpadki, którą mógł przewidzieć i głupiej kary roztrwonił cały jej entuzjazm dla tej wyprawy.
Jak tak dalej pójdzie, to Irialowi przyjdzie najmować ochotników po karczmach.
Ale co to Samuela obchodziło. Traktował przewiezienie Lamii, jak każdą inną robotę... bez większego entuzjazmu. A może nawet gorzej, co zresztą stało się dzięki posunięciom Iriala.
Na razie jednak kurier zwrócił uwagę na jadącą samotnie Lamię. Podjechał do niej i zagadnął mówiąc ciepłym tonem głosu.-Mężczyźni mają ponoć mają w głowach dużo tłustego jedzenia, piwa i spania. Ale czasem potrafią być przyjemną rozrywką. Dobrze się bawiłaś podczas zwiedzania Rhon z Finnenem?
- Dobrze - odparła dziewczyna zupełnie spokojnie - Na pewno lepiej niż Ruth - zachichotała - A czemu Cię to interesuje? -Tak...słyszałem o twym niewinnym żarciku. Ale w dowcipach nie chodzi o sam akt żartu, ale o to...by na żarcie nie zostać złapanym. Sam wykręcałem różne dowcipy, gdym był w twoim wieku i nikt mnie na nich nie złapał.-odparł Samuel i uśmiechnął się dodając.- Byłem ciekaw, czy... zbierasz miłe wspomnienia z tej wycieczki. Z Finnenem się chyba polubiliście. Uważaj jednak, jest taki jak ja... tylko że młodszy i być może przystojniejszy.
- Ale mnie nikt na żarcie nie złapał, sama powiedziałam Irialowi. A co do Finnena... owszem jest młodszy i być może przystojniejszy, ale obu was bardzo łatwo rozszyfrować - odpowiedź dziewczyny nie zdziwiła kuriera. Ale jej lekceważenie zagrożenia, było... niepokojące. Kto igra z ogniem, musi się liczyć z tym, że się sparzy. -Ja się ze swoimi intencjami nie kryję.- zaśmiał się Samuel, spojrzał na Finnena dodając.- A co niego, cóż... Nie daj się zwieść pozorom.
- On nie kryje się ze swymi intencjami - przerwała mu Lamia - Więc daruj sobie -Jest jednak wytrawnym graczem, w grę ... której reguły dopiero poznajesz.-rzekł Samuel, wzruszając ramionami. Ta dziewczyna miała bardzo wysokie mniemanie o swej inteligencji. To był jej słaby punkt. Ale dał sobie spokój z dalszym jej ostrzeganiem. W przypadku Iriala jak i Lamii, dawało to mierne skutki. Zmienił więc temat i spytał. - Lubisz sztukę?
- Sztukę? To zależy. Lubię muzykę. A czemu pytasz? - odparła dużo przyjaźniej. -W Eslov jest parę miejsc wartych do odwiedzenie, Panteon i świątynia Staphii i Donara. Tamtejsi kupcy nie poskąpili pieniędzy na prześliczne freski, warte ponoć odwiedzenia. Chciałem cię tam zabrać, ale... -odparł, spojrzał na Iriala i dodał spokojnym tonem głosu.- ... nie jestem teraz pewien czy Irial by zezwolił.
- Zgodzi się, obiecałam mu, że do końca naszej podróży nie zrobię żadnego głupstwa - wyjaśniła Lamia z lekkim żalem w głosie. Najwyraźniej ta obietnica popsuła wiele z jej planów. - Miło to słyszeć.- uśmiechnął się ciepło Samuel i sprostował.- Nie to, że żartów nie możesz robić, ale to, że nie pogniewał się bardziej.
Potarł podbródek dodając w zamyśleniu.- Pozostaje jednak ustalenie, czy będziesz miała ochotę zwiedzać świątynie w moim towarzystwie. Czy też wolałabyś kogoś innego.
- Twoje towarzystwo mi nie przeszkadza. I chętnie zwiedzę z tobą te świątynie - powiedziała dziewczyna z uśmiechem. - Tylko... nie przeszkadza?- rzekł żartobliwie Samuel z szerokim uśmiechem na twarzy, po czym przesunął spojrzeniem po towarzyszach.- Jeśli tylko nie przeszkadza, to może warto skusić na wyprawę Emerahl. Na pewno będzie miała wiele do opowiedzenia.
- O Eslov? - zdziwiła się - Pochodzi stamtąd? -Nie... Chodziło mi raczej o opowieści o bóstwach i świątyniach. Wygląda na osóbkę uczoną w tematach religijnych. No i mającą własne zdanie w każdej sprawie.- rzekł nieco cichszym głosem Samuel.
- No cóż... nie odniosłam takiego wrażenia, ale może jesteś lepiej poinformowany niż ja. - Jest czarodziejką. U mnie... w moich rodzinnych stronach. Magowie muszą się dużo uczyć. Całe dnie upływają im na przyswajaniu różnych dziedzin wiedzy. Na szczęście, mnie udało się uniknąć tego losu.- rzekł Samuel, po czym szybko dodał.- Bo nie jestem magiem.
- To w sumie logiczne - odparła Lamia z nutką drwiny w głosie - Jeśli Emerahl tak się zna na bogach, to czemu nie... może nam towarzyszyć. To może być ciekawe doświadczenie. -Nie podoba ci się jej obecność przy tej mini-wyprawie do świątyń? Nie jest konieczna.- odparł Lestre wzruszając ramionami.
- Jest mi to obojętne. Powiedziałam, że jeśli się na tym zna, to może z nami iść - odparła Lamia bez emocji. - A tak w ogóle skąd tyle wiesz o Eslov? Byłeś tam kiedyś? -Zabawne jak wiele można się dowiedzieć za pomocą uprzejmości. Ludzie zwykle nie kłamią, jeśli nie mają ku temu powodów.- rzekł w odpowiedzi Samuel, wskazując palcem na Johara.- A kupcy bywają gadatliwi.
Następnie spytał.- Powiadasz, że lubisz muzykę... Coś więcej się za tym kryje? Śpiewasz, a może grasz na jakimś instrumencie?
- Umiem śpiewać, gram na harfie, tańczę... moi rodzicie zadbali o wszechstronne wykształcenie dla mnie. Jak to mówią... chcą mnie wychować na dobrą żonę i matkę - przy tych słowach w jej głosie nie dało się nie zauważyć nutki goryczy. - Rodzice zawsze chcą najlepiej dla swych dzieci. Oczywiście nie zawsze to czego chcą, jest tym co jest dobre dla ich dziecka.- odparł Samuel, po czym spytał.- A ty? Kim chciałabyś być?
- Sobą - odparła bez zastanowienia dziewczyna - Po prostu sobą. A ty kim chciałeś być będąc w moim wieku? -Sobą... jestem zawsze. A gdy byłem nieco młodszy od ciebie. Chciałem być nieustraszonym piratem, drwiącym sobie z floty miast. Pokonującym na okręcie potwory, wrogie okręty, sztormy.- rzekł Lestre wspominając.- Dziecinne pragnienie, z którego wyrosłem z czasem.
- Dziwne marzenia - skomentowała dziewczyna - Ale pasują do ciebie. Ja jak byłam bardzo mała, to chciałam zostać elficką księżniczką-łuczniczką. Niania opowiadała mi różne bajki i elfki zawsze były odważnymi łuczniczkami. Potem przeżyłam wielkie rozczarowanie, kiedy mama wytłumaczyła mi, że mam marne szanse zostać elfką - zaśmiała się. -Kiedy jest się dzieckiem marzy się o różnych głupotach. Moi rówieśnicy, chcieli być gwardzistami i rycerzami. Ja natomiast zawsze czułem zew wiatru...- odparł Samuel, spoglądając w niebo.- Zamknięcie w stalowej zbroi to nie dla mnie. Lubię swobodę. Choć czasami zdarzają się takie niewygody jak ten deszcz. Czeka nas nieciekawy nocleg. Johar wspominał, że po Rhon ciężko o karczmy.
- Ja tam mam namiot - zaśmiała się dziewczyna - Ale może się polepszy do wieczora, nie wiadomo. -Ja już przywykłem do furii żywiołów, ale... może znajdę sobie jakieś miłe miejsce u kogoś w namiocie.- rzekł półżartem półserio Samuel. I wkrótce miało się okazać co z tego wyjdzie, bo zarządzono postój na noc.
- Może znajdzie się ktoś, kto zechce cię przygarnąć - powiedziała z uśmiechem. - Musisz poszukać. -Tak zrobię.-rzekł Samuel uśmiechając się i mruknął żartobliwie okiem.
Kolejny postój, tym razem w deszczu i na leśnym pustkowiu. Samuel zeskoczył z konia i przyglądał się Theronowi rozkładającemu namiot.
Lestre nie miał jednak namiotu jak "główny tropiciel", ponieważ... był zbyt leniwy by go ze sobą taszczyć i rozkładać.
Deszcz byłby dużym problemem, gdyby nie załadowany po brzegi wóz Johara.
Samuel zazwyczaj w takich okazjach sypiał pod wozem właśnie.
Przywiązał Burzę, tuż obok kupieckiego wozu, po czym kucnął obok niego kładąc dłoń na ziemi. Oczy kuriera zalśniły szafirowym blaskiem, a z ust wydobywał się cichy szept.
Po chwili kropelki wilgoci zbiły się w krople, potem w małe kałuże, wreszcie owe kałuże same z siebie oddaliły się od obszaru pod wozem, zostawiając obszar suchego gruntu.
Lestre szybko rozścielił derkę. I zdjął płaszcz, szybki ruch dłonią i...woda ściekła z niego strumyczkami, czyniąc go zupełnie suchym. Ponieważ kucał obrócony przodem do wozu, to liczył, że mrok ukryje jego sztuczki.
I nie zobaczyli. Pachołkowie Johara zaczęli sobie Samuela pokazywać palcami i nabijać się z niego w najlepsze. A Lamia też uśmiechała pod nosem widząc takie zachowanie.
Niemniej ich chichoty spływały po Samuelu szybciej niż woda z jego płaszcza.
Kurier już dawno uznał, że będzie żył po swojemu nie przejmując się opiniami innych.
Następnie podszedł do Ruth i rzekł głośno.- Ty idziesz spać pod wóz. Wiem, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego, ale to nie powód, by zmoknąć. Pod wozem jest dość miejsca dla kilku osób.
Na szybką zmianę pogody się nie zanosiło, więc Lestre do Iriala podszedł i rzekł chłodnym tonem głosu.- Idę po opał, a ty w tym czasie wyznacz chociaż warty.
Po czy sprawdziwszy czy sztylety są na miejscu, podobnie jak rapier, udał się w las.
Wrócił po kilkunastu minutach, z suchym naręczem drewna, zupełnie jakby dookoła nie padało. Jak je zdobył i skąd, nie zamierzał tłumaczyć. Tylko ułożył stosik drewna na ognisko i sięgnąwszy po krzesiwo i hubkę, zabrał się do rozpalania, zanim deszcz zmoczy suche gałęzie.
Przy okazji mruknął do Iriala.- No i? Co wykoncypowałeś z wartami?

Kerm 28-08-2010 18:03

Nie zanosiło się na to, by miało przestać padać. A to znaczyło, że czeka ich równie deszczowy wieczór i kłopoty z przygotowaniem ciepłego posiłku. Oczywiście

Wbrew opiniom mieszczuchów nawet w czasie deszczu dawało się rozpalić ognisko. Wystarczyło mieć troszkę doświadczenia. I cierpliwości.
Każdy, kto miał choćby troszkę doświadczenia wiedział, że najlepszym przyjacielem każdego rozpalacza ognisk jest najzwyklejsza, w dodatku wcale nie tak rzadka, brzoza. Nawet mokra kora paliła się jak papier, a drewno również płonęło się bez problemów.
Teoretycznie podczas deszczu nic nie jest suche jednak wystarczy odszukać uschniętą, grubą gałąź - mokra będzie tylko na zewnątrz - w środku będzie sucha. A chociaż popularne poglądy głosiły, że gdy pada to wszędzie jest mokro, to jednak pod niektórymi drzewami, dziwnym trafem, bywało sucho. Na przykład pod jodłą można było przeczekać największą nawet ulewę.
Jadący z tyłu kawalkady Irial od czasu do czasu zatrzymywał się i napotkanym drzewkom zabierał nieco kory.

Miejsce wybrane na nocleg przez Johara nie należało do idealnych, ale i tak nie można było narzekać. Pod drzewami można było całkiem wygodnie rozstawić namioty, a i ognisko byłoby z czego rozpalić.
Oczywiście znaleźli się tacy, którzy podróżowali bez odpowiedniego ekwipunku. Jedni, ci mądrzejsi, starali się zdobyć względy tych, co mieli własny płócienny domek, zaś inni mieli pretensje do całego świata o to, że nikt im wcześniej nie powiedział o istnieniu czegoś takiego jak namiot...
Co dziwniejsze, do tych obrażalskich należał Samuel, zachowujący się niczym dzidziuś, któremu mamusia nie posłała łóżeczka.

Irial, przy pewnej pomocy Lamii, rozkulbaczył konie, wytarł je, a potem przywiązał pod drzewem, zapewniając im tym samym osłonę przed deszczem. Zostawiając na później troskę o nakarmienie wierzchowców zabrał się rozstawianie namiotów.


- Chociaż? - Irial oderwał się mocowania kołków i spojrzał na Samuela. - Czy to słowo, sugerujące, że się obijam, tudzież pełen pretensji ton są spowodowane faktem, że nikt nie zapewnił ci noclegu? A o warty się nie obawiaj.

Ciekawe było, co stało się przyczyną frustracji Samuela. Czy chodziło tylko o to, że nie dostał namiocika? A może chodziło mu o to, że musi wykonywać czyjeś polecenia kogoś, kogo uważał za gorszego od siebie, zamiast - jak przystało na najbardziej doświadczonego człowieka wszech czasów - objąć przywództwo? Czy też nagle popsuło się coś miedzy nim a Ruth? Chociaż oznajmiona całemu światu propozycja spędzenia wspólnej nocy pod wozem świadczyła o czymś całkiem innym...

Nim Samuel zdążył wrócić z lasu z zapasem drewna namioty Lamii i Iriala już stały. Specjalna konstrukcja pozwalała na utworzenie czegoś na kształt minimalnej werandy, gdzie - w razie konieczności - można było rozpalić niewielkie ognisko. W tym momencie zgoła niepotrzebne, bo Samuel, z pełnym poświęceniem, zabrał się za rozpalanie ognia w samym środku obozowiska.
I wszystko by było dobrze, gdyby nie kolejna głupia uwaga Samuela, ponownie podważająca kompetencje i wiedzę Iriala. Ale z głupcem nie warto było dyskutować. Poza tym miał co innego do roboty, niż tłumaczyć komuś rzeczy oczywiste - zadbać o wierzchowce, postarać się o więcej opału, dowiedzieć się, co z wodą...

- Sevrinie - powiedział Irial, podchodząc do wymienionego. - Dowiedz się od Johara, czy gdzieś w pobliżu jest jakiś ładny strumyk, a potem wraz z Theronem, przynieście kilka grubych, uschniętych gałęzi.

To, co przyniósł Samuel, nie mogło starczyć na całą noc, a warto było zrobić mały zapas. Porąbane na szczapy konary, schowane pod świerkowymi gałęziami, powinny przetrzymać największą nawet ulewę.

Cosm0 28-08-2010 23:49

Emerahl przyparywała się przepychance, zarówno słownej, jak i fizycznej pomiędzy Ruth i Samuelem zaintrygowana zaistniałą sytuacją. Bogowie obdarzyli jednak rudowłosą czarodziejkę dwoma cechami - ciekawskim usposobieniem i zdolnością czytania myśli, i zdolności te zaprowadziły w tej chwili część umysłu Emerahl wprost do głowy swojej rudowłosej towarzyszki podróży.

Spokojnie, nie chcę cię aż tak przekonywać. Sama nie jestem tego pewna. Jeśli miałabym dać nogę, to tak aby mi się opłacało. Najlepiej z sakiewką Iriala. Ale to umówmy się na spotkanie. W razie czego w karczmie "Pod zgubionym butem" w Labhras, zgoda?

To co przypadkiem pochwyciła Emerahl sprawiło, że poczęła się ona dokładniej 'przysłuchiwać' tej konspiracyjnej konwersacji chłonąc każde słowo jak gąbka wodę. Nie podobało jej się to i w pierwszej chwili miała zamiar wyparować prosto z mostu i odkryć spisek. Zaraz następną myślą był Johar i ta ich cała udawana pielgrzymka... Emerahl przeklęła pod nosem. Co do tego, że należało o tym poinformować Iriala to czarownica była pewna bez dwóch zdań. Co do tego kiedy należało go poinformować to już była osobna kwestia. Zanim podniesiony zostanie raban, należało poprzyglądać się sytuacji - wszak Ruth była rozdrażniona, więc istniała duża szansa, że jak ochłonie to jej przejdą głupie i nieodpowiedzialne myśli... chociaż kto ją tam wiedział... czasami Emerahl zastanawiała się jakie to cudowne zdolności bądź fach w ręku musi posiadać rudowłosa złodziejka, że et Naklo polecił ją stawiając na wadze swoją reputację...

Po rozmowie z Samuelem, Ruth nie była specjalnie w nastroju do robienia czegokolwiek. Ona nie raz nocowała już na gołej ziemi i nie raz przemokła do suchej nitki, więc jedna noc więcej nie robiła jej specjalnie różnicy. Owszem lepiej by się jej spało w śpiworze Samuela, ale co na to poradzi, że nie wolno?

Jeśli będzie ognisko to usadowi się niedaleko niego, na razie czekała aż zostanie ono rozpalone. Koc jej wystarczy. A co do Drzazgi... postawiła ją pod drzewem, aby ta nie zmokła za bardzo.
Rozpalenie ogniska szło Samuelowi powoli, ale smużka dymu i pierwsze płomienie, świadczyły o pierwszych efektach jego zabiegów. Płomyki ogarniały powoli kolejne gałęzie, których deszcz nie zdołał jeszcze zmoczyć.

- Oferrrma! - Kruk Iriala, bezpiecznie schowany przed deszczem pod namiotową płachtą wyraźnie nie doceniał wysiłków i poświęcenia Samuela. Może, podobnie jak jego ludzki przyjaciel, uważał, że ognisko zalewane strumieniami wody kiepsko się będzie palić.

Ale Samuel najwyraźniej wiedział, co chce zrobić i Irial nie zamierzał rujnować jego planów jakimikolwiek uwagami

- Krytykować to każdy potrafi - mruknął Samuel, poświęcając wysiłki by ten ogień rozpalić mocniej. Jak zwykle, ich przywódca jedynie co potrafił to wymagać... nic poza tym.
- Nie przejmuj się - odparł Irial. – Villain pewnie ci zazdrości, bo sam nie potrafiłby rozpalić ogniska. Poza tym świetnie ci idzie.
- Pfff...! - dało się słyszeć głośne prychnięcie stojącej opodal Emerahl, która tym razem stała najwyraźniej po te samej stronie barykady co Irialowy Kruk...

Czarownica patrzyła na Samuela spode łba - widać było na kilometr, że humor tego wieczoru to jej nie dopisuje. W przy akompaniamencie kolejnego prychnięcia, podeszła do dwójki mężczyzn rozpychając ich na boki, ze szczególnym uwzględnieniem Samuela. Zakasała rękawy, rozejrzała się konspiracyjnie czy aby Johar bądź też jego pachołkowie nie gapią się na nią w tej chwili. Szczęściem wszyscy byli zajęci krzątając się w koło wozu, więc Emerahl z satysfakcją wzięła się do czarów - strzepnęła dłońmi, z których poleciało kilka iskierek a rozpałka, którą tak usilnie próbował rozpalić Samuel wpierw się zeschła, chwilę później zaczęła nieśmiało dymić, aby po kilku momentach zając się nieśmiałym płomieniem. Emerahl obróciła dłonie ku górze a nieśmiały ognik odrobinę się powiększył do rozmiarów, którym nie groziło stłumienie w przypadku, gdyby zabłąkana kropla deszczu spadła akurat na rozpałkę. Czarownica strzepnęła dłońmi w geście, który świadczyć miał, że praca została wykonana po czym obróciła się na pięcie i odeszła z powrotem na swoje miejsce, aby nadal spode łba obserwować otoczenie.

- Ktoś tu nie lubi uroków przyrody - skwitował cicho Samuel uśmiechając się i patrząc jak ogień powoli obejmuje kolejne gałęzie rzucone na ognisko.

Narwaniec w końcu został uwolniony od ekwipunku i siodła. Wszystko to zostało rozmieszczone na gałęziach pobliskiego drzewa. Koń zarżał z zadowolenia. Lekko uderzył łbem w bark Sevrina chcąc mu pokazać jak bardzo jest zadowolony z otrzymanej wolności. Mężczyzna podrapał wierzchowca po boku, po czym zabrał się za przygotowywanie sobie posłania. Z sakwy wyjął swój śpiwór. Dłuższą chwilę rozglądał się w poszukiwaniu miejsca nadającego się do rozłożenia się. Nie mogąc znaleźć lepszego niż to gdzie stał ułożył śpiwór na ziemi, uważając by przez przypadek jakiś jego skrawek nie trafił w błoto.

Usiadł na posłaniu. Plecami oparł się o pień drzewa. Spod przymkniętych powiek śledził poczynania reszty drużyny.

Samuel przeczesał nerwowo włosy mokre od deszczu i spojrzał to na spochmurniałą Ruth, to na zagniewaną Emerahl, to na wiecznie trzymających się z boku Sevrina i Therona. Wreszcie na zadowolonego z siebie Iriala. Lestre jednak nie widział powodów do zadowolenia. Cała grupka zachowawała się jakby pocięło ich stado os... a Irial nie widział powodów, do tego by być spoiwem tej grupy, jak prawdziwy przywódca.

Cóż... tak naprawdę potrzebny był Theron i Sevrin. O ile jakoś zdołają się przylepić do Lamii, reszta grupy jest... zbędna. Potrzebna o tyle, o ile pojawi się jakaś sytuacja awaryjna. Lestre zerkał to na Ruth, która wyraźnie nie chciała się pchać pod wóz, mimo szczerych obietnic Lestre że będzie grzeczny. Samuel westchnął, wstał i podszedł do Emei. Wiedział, że nic nie wskóra u złodziejki... kucnął przed Emerahl i walną z grubej rury.- A ciebie, co ukąsiło?

Emerahl wyglądała na wyraźnie zmieszaną pytaniem Samuela. Nie mogła odpowiedzieć szczerze nie zdradzając się przy tym, że znowu zaglądała do czyjejś głowy, a nie chciała wyjść na kogoś kto pakuje bezustannie nos w nie swoje sprawy. Z tym, że... czyżby to nie były jej sprawy? Ależ były - zapewnienie bezpieczeństwa Lamii było czymś za co jej płacili, a ona zawsze starała się świadczyć solidne usługi jeśli już ktoś płacił - dzięki temu wyrobiła sobie dobrą reputację. Miała dbać o to by zarówno Lamii jak i jej eskorcie nic się nie stało i choć przebiegły plan Ruth nie zawierał w sobie czynienia komukolwiek krzywdy to jednak Emerahl uważała, że kradzież sakiewki nie jest czymś co przyczyni się dobru tymczasowej drużyny. Poza tym chyba należało Iriala ostrzec przed nieplanowanym skurczeniem się obstawy. Czy jej kontrakt obejmował także czytanie myśli towarzyszy? Czy powinna ostrzec Iriala i samemu po cichu obserwować sprawę czy też wypalić Samuelowi prosto z mostu? Wiedza o tym, że Emerahl wie mogłaby zmienić jego zapatrywanie na uczestnictwo w tej 'dezercji' ale też z pewnością w razie czego zrujnowałoby element zaskoczenia, gdyby czarownicy przyszło zapobiegać jakiejś kradzieży. Póki co Emerahl zdecydowała się milczeć - do Rotdorn wszak był szmat drogi.

- Aaa nic takiego... rozejrzyj się w koło - powiedziała Emerahl pokazując na otaczający ich las i błocko na ziemi – Poza tym nie wzięłam namiotu. Może Lamia przygarnie mnie do siebie. Myślę nawet, że Irialowi spodobałby się pomysł, by Lamia spała w zasięgu ręki czarownicy. Gdyby nie Johar mogłabym spróbować coś zdziałać czarami, a tak muszę być 'poczciwą wsiową matką na pielgrzymce'...
- A namiot Therona? Nie udzieliłby ci gościny?- spytał ze zdziwieniem Samuel.
- Therona? - Emerahl rozejrzała się w koło dostrzegając tropiciela rozkładającego zbyt duży jak dla niego samego namiot – A czemu akurat on miałby mi zaproponować nocleg w swoim namiocie? Chociaż na pierwszy rzut oka widać, że miejsca ma aż nadto...
- A nie macie się przypadkiem ku sobie? Nie zaprzyjaźniłaś z nim się bardziej, niż z innymi członkami grupy? - zdziwił się Samuel i wzruszył ramionami. – Jeśli nici wyjdą z twych planów... Ostatecznie mogę ci zaproponowac spanie pod wozem. Wbrew temu co się wydaje, to bardzo przyjemne lokum i zadziwiająco suche. Gwarantuję też trzymanie moich dłoni przy sobie.
- Ja i Theron?! - zdziwiła się Emerahl i to nie na żarty. Jej twarz faktycznie wyrażała zdziwienie – Skąd ten pomysł? - zapytała ze śmiechem w głosie – Nie, nie. Chyba twoje obserwacje zawiodły cię tym razem. A zaprzyjaźnić to się zaprzyjaźniłam. Tak jak i z każdym kto wykazuje takie chęci. Poza tym ja w końcu jestem 'cnotką' jak raczyłeś zauważyć. No i w pracy jestem...
- Jak na kogoś, kto się nie zaprzyjaźnił bardziej... - Lestre podkreślił szczególnie ostatnie trzy słowa, by po chwili dodać – ... za bardzo się tłumaczysz. Ale też i jesteś dużą dziewczynką - wzruszył ramionami mówiąc. – Niemniej pozostaje sprawa odpoczynku. Jakby ci się nie udało dostać pod namiocik. Miejsce pod wozem się znajdzie, nawet dla cnotliwej kobietki.
- Ja tłumaczę? Pytasz to odpowiadam... - odpowiedziała beznamiętnym tonem czarodziejka – A propo namiotu... Lamio! Myślisz, że znalazłoby się dla mnie miejsce w twoim namiocie? - zawołała Emerahl, gdy dziewczyna weszła w jej pole widzenia.
- Hm… - Lamia zamyśliła się na chwilę – No dobrze, skoro nie masz gdzie spać... - powiedziała z wahaniem. Pomysł wspólnego spania chyba nieszczególnie jej odpowiadał, ale nie protestowała.
- Dzięki! - odkrzyknęła Emerahl – Zrekompensuję ci niewygody odrobiną rozrywki.
Emerahl zwróciła się na powrót do Samuela i z udawanie markotną miną rzekła:
- Nie tym razem, ogierze. - Po czym uśmiechnęła się szeroko w szczerym uśmiechu, choć czy był on szczery... biorąc pod uwagę to co 'usłyszała' ledwie paręnaście minut wcześniej mogło rzucać cień podejrzeń na szczerość tegoż gestu.
- Bez przesady. Nie uważasz i że miejsce i aurą, raczej nie sprzyjają takim pomysłom? - odparł Samuel uśmiechając się i wzruszając ramionami. Dzisiaj Lestre niespecjalnie był w nastroju na amory.A i tym bardziej na amory z Emeą.

Gdy ognisko rozpaliło się na dobre, Ruth schowała do plecaka butelkę, z której popijała, a następnie wstała aby się przesiąść. Chyba zrobiła to za szybko, gdyż pierwsze dwa kroki zrobiła troszkę nietypowo, jakby zachwiała się w między czasie. Potem oczywiście szła już normalnie, choć niesiony w prawej ręce plecak przekrzywił ją lekko na jedną stronę.

Gdy już zasiadła przy ognisku wyciągnęła ręce lekko w jego kierunku, aby ogrzać sobie dłonie. Patrzyła beznamiętnie w skaczące z wiatrem płomienie.

Lestre przysiadł się do ogniska, trzymając dystans do Ruth i nawet nie krzyżując z nią spojrzenia. A gdy dostatecznie się ogrzał, ruszył do swego siedziska pod wozem. Owinął się kocem i zasnął... jego warta wypadała jako przedostatnia, więc warto było przespać parę godzin zanim przyjdzie mu wartować.

Ruth odczekała jeszcze kilkanaście minut. Nie chciała, aby sprawa wyglądała nieodpowiednio i musiała utrzymać swoją tajemnicę. Oczywiście jeśli mogła zapewnić sobie "dach", to nie było sensu przesadzać. Wszak nie chciała całkiem przemoknąć. Siedziała przy ogniu do końca swojej warty, a gdy w końcu nadeszła kolej następnego nieszczęśnika, rudowłosa poszła obudzić Sevrina, aby zajął jej miejsce. Sama z kolei przyjmując zaproszenie Samuela udała się pod wóz i wcisnęła pod niego dołączając do śpiących tam osób.

Emerahl nie siedziała przy ogniu zbyt długo. Przy pierwszej okazji - gdy rozmowy, które tej nocy i tak nie były zbyt żywe, ucichły czmychnęła co prędzej do namiotu Lamii. Dziewczyna leżała już w swoim posłaniu patrząc się nieruchomo w strop namiotu i wyraźnie nad czymś rozmyślając.

- Cześć - zagaiła Emerahl stając w wejściu.
- Cześć - odpowiedziała Lamia, a Emerahl wpakowała się do namiotu zasuwając za sobą klapę.

Kobieta rozłożyła się obok Lamii grzebiąc chwilę w swojej torbie. Podobnie jak każdego poranka i każdego wieczoru wyciągnęła z niej kilka specyfików uskuteczniając odrobinę toalety. Zmywając z twarzy delikatny makijaż, ograniczający się w zasadzie do podkreślonych czarnym barwnikiem brwi, oraz zwyczajnym wyczyszczeniem zębów. Czarownica wyszła jeszcze z namiotu w poszukiwaniu odrobiny wody i niedługo po tym wróciła gotowa do spania.

- Obiecałam ci trochę rozrywki przed spaniem... chcesz zobaczyć jak wyglądają czary? Miałaś już okazję oglądać coś takiego?
- Widziałam kiedyś proste sztuczki, ale z przyjemnością popatrzę - odrzekła dziewczyna a na jej twarzy dało się zobaczyć wyraz zainteresowania.

Emerahl klasnęła w dłonie, bo tak samo jak Lamia nie mogła się oprzeć pokusie magii. W końcu byłą czarodziejką, od tylu lat korzystała z magii i to nawet w codziennych, przyziemnych czynnościach, że teraz w towarzystwie Johara musiała się mocno powstrzymywać, aby nie sięgać po swoje zdolności na każdym kroku.

Emerahl rozłożyła ramiona, mrugnęła do Lamii okiem i rzekła:
- No to poczarujmy!

Wszystko w namiocie poruszyło się jednocześnie i podskoczyło w powietrze unosząc się kilka cali nad ziemią. Po chwili przedmioty zaczęły się poruszać chaotycznie, przelatując jeden obok drugiego, wirując w koło.

Uszu Emerahl dotarło westchnienie Lamii, która wyraźnie cieszyła się tym widokiem i nie było się temu co dziwić. Latająca poduszka uciekająca przed pędzącym za nią butem nie jest widokiem codziennym i po całym dniu nudnej podróży z przyjemnością przyjmuje się taką odrobinę niezwykłej rozrywki. PO chwili reszta wody w kubku, który przyniosła Emerahl wylała się z naczynia jakby zmieniła się grawitacja i poleciała dużymi kroplami ku górze, aby zawisnąć w powietrzu i złączyć się w jedną kulę wody. Przedmioty latały wokół tej centralnie unoszącej się sfery jeszcze przez chwilę po czym woda wlała się z powrotem do kubka, a przedmiotu posłusznie wróciły na swoje miejsca.

- Hmm co by ci tutaj jeszcze pokazać... jesteśmy tutaj trochę ograniczone... Haa, wiem! - zaśmiała się czarownica i wzięła do ręki mały kubek z wodą – Spróbuj - powiedziała do Lamii i dziewczyna poszła za sugestią rudowłosej.
- Woda? - zapytała wzruszając ramionami i nie bardzo wiedząc o co chodzi.
- Umhuu woda. Spróbuj jeszcze raz - uśmiechnęła się Emerahl.
Lamia przyłożyła kubek do ust i upiła łyk.
- Wino! - krzyknęła.
- Haaa! Tak wino, choć pewnie zanim dotrze do żołądka to będzie na powrót wodą, więc ma się przynajmniej pewność, że się człowiek nie upije - wyszczerzyła się Emerahl – Niezły kawał... szczególnie jeśli staje się do zawodów z jakimś osiłkiem mylnie myślącym, że wygra z kobietą w piciu. Gra głupia, ale pozwala utrzeć nosa.

Śmiechy i chichoty trwały w namiocie tej dwójki jeszcze jakiś czas intrygując resztę drużyny. Jakiś czas później Emerahl posłała odrobinę powietrza w stronę kaganka gasząc go i obie kobiety położyły się do swoich posłań rozmawiając jeszcze jakiś czas, zanim obie pogrążyły się we śnie.

Karmazyn 28-08-2010 23:54

Sevrin uniósł lekko głowę by móc spojrzeć na Iriala. Jego spojrzenie wyrażało jednoznaczne pytanie: „Dlaczego ja?” Pozostawiając dla siebie to pytanie podniósł się z ziemi. Zdjął z siebie płaszcz i torbę i dodał je do ekwipunku rozwieszonego na gałęziach drzewa. Bez zbytniego pośpiechu, ociągając się wręcz skierował się w stronę kupca.
Co prawda zadania, jakie dostał należały do kategorii łatwych i możliwe, że przyjemnych, jednak rozmowa z kupcem jakoś mu się nie uśmiechała. Nie zamierzał jednak kwestionować poleceń. Przynajmniej na razie…
Johar zajęty zabezpieczaniem wozu zauważył Sevrina dopiero, gdy ten do niego przemówił.
- Zostałem wysłany przez Iriala w celu wypytania cię czy w okolicy znaleźć można jakiś strumień. Bądź tak łaskaw i podziel się ze mną swoją wiedzą na ten temat.
- Skoro tak grzecznie mnie „prosisz”. - w głosie kupca dało się słyszeć nutkę ironii - Strumień nie jest zbyt daleko. Musisz tylko przejść tamtą górkę. - Mormont wskazał ręką za plecy Sevrina. Młodzieniec odwrócił się w tamtą stronę.
- Gdy będziesz już na jej szczycie powinieneś zobaczyć strumień na lewo od siebie. - kontynuował kupiec. Na chwilę się przerwał i przywołał gestem dłoni swojego pomocnika – Brocc pójdzie z tobą. Nam też przyda się uzupełnienie manierek.
- Dobrze panie Mormont – powiedział brunet.

Do strumienia rzeczywiście nie było zbyt daleko. Droga jednak nie należała do najprzyjemniejszych. Wchodząc na pagórek Sevrin i Brocc kilkukrotnie byli bliscy błotnej kąpieli. Za każdym razem w ostatniej chwili udawało im się odzyskiwać równowagę.
Przy zejściu było jeszcze gorzej. Niemal przy każdym kroku nogi rozjeżdżały się. Obu mężczyzną parokrotnie dane było zakosztować zbliżenia z mokrą ziemią. W końcu jednak udało im się dotrzeć do strumienia.
Woda płynęła spokojnie. Była przejrzysta. Bez problemu można było zobaczyć dno.
- Najpierw uzupełnijmy zapas wody a później doprowadzimy się do porządku i wrócimy do obozu. – zarządził Sevrin.
Pomocnik kupca bez słowa zabrał się za wykonywanie poleceń. Już po chwili wszystkie manierki zostały napełnione.
Najemnik uklęknął nad strumieniem i nabrał w dłonie trochę wody. Nabraną wodą zmył z twarzy błoto, które pojawiło się na niej podczas zejścia z pagórka. Zimna woda przyjemnie odświeżyła zmęczoną dniem twarz Sevrina. Młodzieniec na chwilę zapomniał się, lecz kilka kropel deszczu przywróciło jego umysł do rzeczywistości. Szybko wstał, zebrał część manierek i skierował w stronę obozu.

Powrotna droga była bardziej przyjemna. Nie towarzyszył jej żaden upadek. Gdy wszystkie pojemniki na wodę powróciły do swych właścicieli Sevrin podszedł do Therona.
- Wybacz, że przeszkadzam ci w urządzaniu się, lecz dostaliśmy polecenia przyniesienia zapasów drewna na noc.
Nie dając tropicielowi najmniejszej szansy na wyrażenie własnego zdania na ten temat najemnik oddalił się od niego i skierował w stronę skraju polany. Miał nadzieję, że przynajmniej teraz obejdzie się bez kolejnych upadków i siniaków.

Znalezienie suche… wystarczająco nie mokrego drewna by nadawało się na opał nie sprawiło im najmniejszych problemów. Wśród drzew pełno było połamanych, spróchniałych drzew, lub oderwanych konarów. Wystarczająco by zapewnić ognisku wystarczająco drewna na całą noc jak nie na dłużej. Nie czekając na tropiciela Sevrin zabrał się za przenoszenie gałęzi w pobliże ogniska. Niektóre nie były zbyt chętne do współpracy i blokowały się między zdrowymi drzewami. Mocne szarpnięcie, kopnięcie czy wygięcie gałęzi rozwiązywało problem. Gdy gałęzie zostały już dostarczone na polanę pojawił się jeszcze jeden problem.
- Ma ktoś siekierę, czy coś, dzięki czemu mógłbym to porąbać? – odezwał się Sevrin tak by wszyscy go słyszeli.
Mając dość bezczynnego siedzenia mężczyzna postanowił zabrać się do rąbania drewna. Potrzebował jednak do tego siekiery, bo swojego miecza używać nie zamierzał.
Tak jak się obawiał. Nie padła żadna twierdząca odpowiedź. Trzeba było poradzić sobie bez siekiery. Na magię Emerahl nie było co liczyć. Ba, Sevrin nie chciał na nią liczyć. Wolał polegać na sile własnych mięśni. Nie mając za bardzo innego wyjścia zabrał się za łamanie większych gałęzi.

echidna 29-08-2010 00:13

gdzieś w lesie – wszyscy

Rozpalone przez Emerahl ognisko rzucało przyjemny dla oka blask na otaczające drzewa. Deszcz wciąż padał, ale nie doskwierał aż tak bardzo, gdy można było się ogrzać przy ognisku. Maleńkie krople nieustannie leciały z nieba, nie były jednak w stanie zagasić płomieni, tym bardziej, że już niebawem zostały one podsycone drewnem, jakie naznosili i nałamali Sevrin do spółki z Theronem. Mężczyźni przytachali pełno konarów, a następnie siłą własnych rąk i nóg połamali je na odpowiedniej wielkości drwa. Te z kolei poukładali w zgrabny stosik nieopodal ogniska. Stos był na tyle duży, że drewna spokojnie mogło wystarczyć na całą noc.

W czasie, gdy pielgrzymi rozpalali ognisko i rozkładali swoje namioty i legowiska, Johar i jego pachołkowie zabezpieczali wóz przed zamoknięciem, to znaczy chłopcy zabezpieczali, a mężczyzna nadzorował. Następnie kupiec rozsiadł się wygodnie przy ognisku, a jego pomocnicy zajęli się rozkładaniem namiotów. Poszło im całkiem szybko, najwyraźniej mieli w tym wprawę.

Kiedy płomienie na dobre roztańczyły się po kawałkach spróchniałych gałęzi, do akcji wkroczyli pachołkowie Johara. Znów wyciągnęli z juków kawał jakiegoś suszonego mięcha i postawili razem z wodą w kociołku na ogniu. Dorzucili do tego trochę kaszy i jakieś posiekane zielsko, które Osgar znalazł gdzieś w lesie i nazwał dziką marchwią, barszczem i czosnkiem niedźwiedzim. Ostatecznie okazało się, że polewka wyszła pierwsza klasa i wszyscy zjedli ją ze smakiem.

Po sycącej, rozgrzewającej kolacji kompania rozeszła się do spania. Ci, którzy mieli dach nad głową, lub choćby jego namiastkę, położyli się pod dachem, reszta spała pod gołym niebem. Jedynie Theron nie położył się spać. Mimo iż plan Iriala zakładał trochę inną kolejność wart, to jednak tropiciel uparł się, że nie potrzebuje dużo snu i weźmie podwójną wartę. Irial nie zamierzał się z nim o to spierać . Ostatecznie przecież jaki sens miało odwodzić od zamierzeń człowieka, który garnął się do pracy, za którą się mu płaciło?

Z czasem odgłosy w obozie zaczęły cichnąć. Początkowo słychać było nerwowe przekręcanie się z boku na bok i ziewanie, jednak z czasem te odgłosy ucichły zastąpione przez miarowy oddech. Tylko w namiocie Lamii przez dłuższy czas słychać było ściszoną rozmowę i zduszone śmiechy, wreszcie jednak i tam zaległa cisza.

Theron

Początkowo siedział przy ognisku, jednak gdy jego towarzysze zatonęli w kojących objęciach Melii, wstał z miejsca i przeszedł się po obozie. Las był cichy i spokojny. Deszcz dalej padał, choć nie tak ostro jak wcześniej. Jego cichy szum niósł się echem wśród konarów drzew kojąc zszargane nerwy. Mężczyzna zakończył obchód, a upewniwszy się, że w okolicy nie ma niczego niepokojącego, poczuł się nieco pewniej.

Znał las, zapewne lepiej niż cała jego kompania razem wzięta, a jednak czuł pewną obawę. Być może było to wynikiem przeżyć, jakie miał ze sobą, może po prostu podświadomie wiedział, że las nie jest tylko schronieniem, że potrafi być zagrożeniem. Miał szczerą nadzieję, że przez kilkanaście, a najlepiej kilkadziesiąt najbliższych nocy nie będzie mu dane przekonać się o tym na własnej skórze.

Swym starym, myśliwskim zwyczajem tropiciel wspiął się na jedno z drzew, by mieć lepszą widoczność. Wybrał to, z którego będzie najlepszy widok na ich obozowisko, z konarami dostatecznie grubymi, by utrzymać ciężar dorosłego mężczyzny. Tam stworzył swoje prowizoryczne obserwatorium. Oparty w miarę wygodnie o gałęzie mógł spokojnie obserwować okolicę gotów zareagować, gdyby zauważył coś niepokojącego.

Pierwsza godzina jego warty minęła spokojnie. Co jakiś czas deszcz przestawał padać i wtedy zalegała całkowita cisza, której nie mącił nawet najdrobniejszy powiew wiatru. Nie było słychać zupełnie nic, żadnego zwierzęci przemykającego w mroku, żadnej sowy pohukującej gdzieś w oddali. Nie lubił takich nocy. Ojciec nie raz powtarzał mu, że z takiej ciszy nie może się wykluć nic dobrego. Sam również nie raz się o tym przekonał.

A jednak tym razem było inaczej. Jak na złość niebezpieczeństwo nie nadchodziło. Cisza trwała coraz dłużej, niemal w nieskończoność, a napięte niemal do granic możliwości zmysły mężczyzny nie donosiły o niczym niepokojącym. I właśnie to było w całej tej sytuacji najgorsze, ta inność, której nijak nie dało się w racjonalny sposób wytłumaczyć.

Dopiero po ponad godzinie cisza ustała. Nieopodal dała o sobie znać pierwsza sowa – puszczyk, zaraz po niej kilka kolejnych. Niebawem rozległ się również cichy szelest gdzieś w poszyciu. To małe, nocne zwierzęta wyszły ze swych norek by zaspokoić głód, lub też, by stać się pożywieniem dla czegoś większego i sprytniejszego.

Właśnie wtedy, gdy upiorna cisza dobiegła końca i zdawało się, że już nic złego stać się nie może, coś się jednak zdarzyło. Z zarośli otaczających polanę, na której się zatrzymali, poczęły dobiegać szmery. Początkowo ciche, później coraz głośniejsze, wreszcie dosłyszalne nawet dla ucha nie tak wprawnego, jak ucho tropiciela. Konie zarżały z niepokojem potwierdzając obecność zagrożenia.

Nie schodząc ze swej pozycji Theron starał się dostrzec, cóż to za niebezpieczeństwo czai się w gęstwinie. Nic jednak dostrzec nie mógł. Przyczajony napastnik najwyraźniej doskonale wiedział, że może być obserwowany i nie zamierzał tak łatwo dać się rozpoznać. Przedłużająca się chwila nerwowego oczekiwania zdawała się trwać w nieskończoność.


Wreszcie, gdy tropiciel miał zamiar, nawet kosztem zdradzenia swej pozycji, sprawdzić co też się w tych krzakach dzieje, okazało się to zbędne. Oto z chaszczy wyszedł dorosły, dorodny wilk. Samiec zupełnie nie był przestraszony ogniem buchającym z ogniska, nie wydawał się agresywny, ale Theron doskonale wiedział, że nie należy ufać pozorom, zwłaszcza w odniesieniu do dzikich zwierząt.

Gdy tylko mężczyzna dostrzegł zwierzę, zamarł w bezruchu. Miał w pogotowiu łuk i strzały, toteż w razie czego mógł zlikwidować niebezpieczeństwo, nie chciał jednak niepotrzebnie zabijać, więc czekał. Poprzywiązywane do drzew wierzchowce początkowo tupały niespokojnie wydając przy tym z siebie pełne obaw rżenie. Wreszcie jednak uspokoiły się, tak jakby doszły do wniosku, że wilk nie stanowi do nich zagrożenia. A był to przecież wniosek całkowicie niedorzeczny.

Wilk również czekał. Przystanął na skraju polany i obserwował. Początkowo uważnie przyglądał się namiotom i dobytkowi porozkładanemu pod drzewami, po czym zadarł łeb do góry i lustrował konary drzew. Wreszcie zawiesił wzrok wprost na gałęzi, na której siedział przyczajony Theron. Mężczyzna był pewien, że się nie poruszył, że nie drgnął przez niego nawet najmniejszy listek, a jednak zwierzę zdawało się doskonale wiedzieć, gdzie ukrył się człowiek.

Ich spojrzenia spotkały się. Przez chwilę patrzyli na siebie, jakby starali się udowodnić jeden drugiemu, który dłużej wytrzyma. Wilk wreszcie „ustąpił”. Odwrócił się na pięcie i pobiegł w las. Do końca warty Therona już nic więcej się nie zdarzyło. Noc była cicha i spokojna. No i mokra, bo deszcz w dalszym ciągu padał i chyba nie zamierzał przestać aż do rana.

Emerahl

Szła ciemnym korytarzem mijając kolejne drzwi. Noc była chłodna i cicha, w powietrzu słuchać było tylko stukot jej butów na kamiennej posadzce i szelest zwiewnej białej szaty. Nie mogła się zatrzymać, musiała TAM dotrzeć, od tego zależało JEJ życie.


Korytarz był zupełnie pusty, oświetlony ponurym blaskiem dopalających się świec zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Nie wykluczone, że był nieskończenie długi. Doskonale wiedziała przecież, że w tym świecie niemal wszystko jest możliwe.

Wreszcie dotarła do drzwi, lecz gdy próbowała je otworzyć, okazały się zamknięte. Przez chwilę bezskutecznie szarpała za klamkę, wreszcie zrezygnowana osunęła się na podłogę. Właśnie wtedy rozległ się cichy trzask, a zaraz potem drzwi uchyliły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Jej oczom ukazał się wspaniały ogród porośnięty rozłożystymi drzewami i soczystą zieloną trawą. Ogród zachwycał, przywodził na myśl raj na ziemi, a jednak doskonale wiedziała, że nie może tu zostać. To jeszcze nie był kres jej podróży.

Szła dalej, zostawiając za sobą łąki porośnięte polnymi kwiatami i drzewa uginające się pod ciężarem soczystych owoców. Ptaki śpiewały jej nad głową, zwierzęta wychylały się ze swych norek na dźwięk jej kroków, ale ona szła dalej. Wiedziała, że tak trzeba.

Dotarła wreszcie do celu. Stała na polanie otoczonej ze wszystkich stron krzewami czerwonych pnących róż. Szkarłatne kwiaty zasłaniały łodygi i liście przypominając czerwoną kolczastą ścianę. Na środku polany stało pozbawione ramy, obrośnięte bluszczem lustro. W swej lekko sczerniałej tafli odbijało niemal całą polanę, łącznie z osobą czarownicy. Jednak jej postać była jakaś dziwna, obca. Jej - nie jej rude włosy splecione były w długie warkocze opadające kaskadą na szyję i ramiona. Nawet najmniejszym podmuch unosił włosy sprawiając, że falowały na wietrze, jakby tańczyły w rytm niesłyszalnej muzyki. Na głowie miała wianek z kłosów zbóż splecionych w makami i chabrami.

Również jej – nie jej ciało było inne. Powłóczysta biała szata ciasno opinała pełne piersi i krągły brzuch świadczący o zaawansowanej ciąży. Jednak najbardziej zadziwiające były dwie wielkie bransolety spoczywające na jej nadgarstkach. Przypominały one łodygi bluszczu finezyjnie oplatające ręce od nadgarstków aż po łokcie. Przez chwilę wydawało się jej, że to prawdziwy, żywy bluszcz oplata jej ciało, zaraz potem była pewna, że kłącza są wykonane z najwyższą precyzją, ale jednak z martwego złota.

Stała tak przez chwilę przypatrując się sobie – nie sobie. Nie mogła dojrzeć twarzy, gdyż przesłaniała ją dziwna mgła, ale była pewna, że to jej odbicie. Gdy unosiła dłoń, również odbicie to czyniło. Gdy dotykała swego brzucha, mogła przysiąc, że czuje pod palcami ruchy dziecka.

Śpiew ptaków umilkł nagle. Zamiast niego pojawił się cichy głos szepczący tuż nad uchem:
- Dana Mebi znów się odradza.

***

Otworzyła oczy. Usiany kwiatami sad zniknął gdzieś, zamiast niego znów była chłodna, pachnąca wiosennym deszczem noc. Leżała w namiocie czując przyciśnięte do siebie kurczowo ciało. To Lamia przytulała się od niej, jakby szukała ochrony przed chłodem, a może i przed koszmarami sennymi.

Emea leżała przez chwilę bez ruchu nie chcąc, by dziewczyna się obudziła. Niebawem do namiotu zajrzał jednak Theron z wiadomością, że zbliża się pora zmiany warty. Kobieta musiała zatem oswobodzić się z uścisku śpiącej i zabrać do roboty.

Ruth i Emerahl

Theron zakończył swoją wartę bez większych problemów. Obudził Ruth i Emerahl, poczekał aż kobiety wstaną, a później sam położył się spać.

Warta Ruth i Emerahl przebiegała z początku w dość grobowej atmosferze. Kobiety nie odzywały się do siebie, siedziały przy ognisku, co jakiś czas rozglądały się w poszukiwaniu zagrożenia. Rozmawiać jednak nie było o czym. Ruth kilkakrotnie próbowała jakoś zagaić, ale Emerahl wyraźnie nie miała ochoty na rozmowę. W jej głowie w dalszym ciągu tłukły się słowa złodziejki o planowanym kolejnym przestępstwie.

Nie mogąc wytrzymać tej ciszy Ruth postanowiła się przejść. Nie zamierzała odchodzić daleko, po prostu wstała i przespacerowała się po ich obozowisku, w kręgu wyznaczonym przez blask ogniska. Parę razy zagłębiała się w krzaki, ale bez większej przyczyny, tak po prostu, dla zabicia czasu.

Kiedy znużona chodzeniem zamierzała usiąść, dostrzegła w krzakach po drugiej stronie polany jakieś poruszenie. Emerahl zajęta była dłubaniem patykiem w ognisku i najwyraźniej niczego nie zauważyła. Ruth podbiegła w tamto miejsce, jednak gdy odgarnęła gałęzie krzewu niczego nie dostrzegła, żadnego człowieka, czy zwierzęcia, jedynie ślady łap odciśnięte w miękkiej ziemi.


Lekko przestraszona kobieta rozejrzała się uważnie, jednak nie dostrzegła więcej śladów zwierzęcia. Najprawdopodobniej na dźwięk jej kroków uciekło w głąb lasu. Ruth wróciła do ogniska i siadła na zwalonym pieniu . Jeszcze przez jakiś czas rozglądała się, jakby oczekiwała ataku, jednak z czasem odzyskała spokój.

Dalsza część warty minęła spokojnie. Żadnych hałasów w krzakach, żadnych niebezpieczeństw czających się w zaroślach. Było nudno, przerażająco nudno można by rzec. Największą atrakcją było, jak Ruth znów wstała, by rozprostować kości i przy drugim kroku potknęła się o kamień i fiknęła widowiskowego kozła do przodu. Trochę się obtłukła, przez chwilę bolały ją łokcie i kolana, ale poza tym większych obrażeń nie odniosła, więc już po chwili znów było nudno.

Wreszcie kobiety obudziły następnego wartownika – Sevrina. Młodzieniec z początku nie bardzo chciał współpracować i zwykłe potrząsanie go nie rozbudziło. Wtedy na pomoc Emerahl przyszła Ruth. Rudowłosa postanowiła przejść do nieco ostrzejszych środków perswazji i bez ceregieli kopnęła mężczyznę w udo: nie za mocno, ale skutecznie. Chłopak otrząsnął się z ostatnich sennych marzeń i wstał rozmasowując bolące miejsce. Już po chwili był gotowy do pracy, a one mogły spokojnie pójść spać, co też z radością uczyniły.

Ruth

Szła szybko, tak jakby od tego miało zależeć jej życie. Dobrze znała to miejsce, choć w tej chwili nie mogła sobie przypomnieć dlaczego. W sumie nie miało to teraz większego znaczenia. Musiała iść, musiała mieć pewność.

Stanęła przed drzwiami jakby się nad czymś zastanawiając. Jednak w jej głowie panowała całkowita pustka, żadnej nawet najdrobniejszej myśli, tylko to złe przeczucie. Wyciągnęła przed siebie dłoń, by nacisnąć klamkę, jednak w połowie drogi zamarła. Czy na pewno tego chciała? Jeszcze mogła zawrócić, jeszcze nic takiego się nie stało. Odpędziła od siebie wątpliwości i chwyciła z klamkę. Jednym szybkim ruchem otworzyła drzwi i stanęła jak wryta.

Stała tam, samotna i opuszczona, pełna wątpliwości, podobna do wzbierającego złością wulkanu. Stała i widziała wszystko. Sypialnię, stojące przy ścianach meble, wielkie małżeńskie łoże, w którym nie raz i nie dwa spędzała upojne chwile ze swym ukochanym. Był również on, jej ukochany, jej własny, prywatny mąż migdalący się w ich łóżku z jakąś lafiryndą.

Kobieta siedziała na nim okrakiem, naga, posągowo piękna, z burzą kasztanowych włosów lepiących się do mokrych od potu pleców i piersi, z bursztynowymi oczami skrytymi pod zasłoną długich czarnych rzęs. Oplatała go swymi smukłymi udami, z lubością oddająca się pieszczotom, jakie fundowały jej jego dłonie.

Mężczyzna również był nagi, przyciśnięty do ciała swej kochanki chłonął każdy dotyk jej rozpalonego ciała. Swymi dłońmi wodził po jej ciele, gładził smukłe plecy, chwytał za pełne pośladki, to znów pieścił jej piersi.

Para była tak zajęta miłosnymi igraszkami, że nie zauważyła, że mają towarzystwo. A towarzystwo póki co jakoś nie garnęło się, by dać znać o swej obecności. Ruth stała w drzwiach wpatrzona w splecione ciała, wrząca od zalewającej ją złości i żalu. Co jakiś czas, gdy dłonie jej męża znów zawędrowały na piersi kochanki, czuła delikatne ukłucia zazdrości. To ją tak dotykał, to dla niej zarezerwowane były te pieszczoty. Dla niej i tylko dnia niej, a nie dla jakiejś zdziry!

- Samuelu! – wrzasnęła wściekle, gdy wreszcie zaskoczenie minęło i wróciła jej mowa – Co ta ma, na jasny grom Donara, znaczyć?! – zapytała, choć sytuacja była aż nadto jasna.

Splecieni dotąd w miłosnym uścisku kochankowie oderwali się od siebie jak oparzeni. Kobieta jednym ruchem chwyciła za prześcieradło i owinęła się nim zasłaniając swe wdzięki. Mężczyzna natomiast wlepił wzrok w są rozwścieczoną żonę. Twarz jego wskazywała na to, że właśnie się zastanawia, jakby tu zacząć się tłumaczyć.

- Ruth, moja kochana – powiedział tym swoim przymilnym głosem, którego używał zawsze wtedy, gdy czegoś od niej chciał – To nie tak jak myślisz! Ja kocham tylko ciebie.
- Samuś, ty daruj sobie takie bajki. Ja doskonale widziałam jak chędożyłeś tą zdzirę! Nie gadaj mi to o miłości, bo z miłością to miało niewiele wspólnego!
- Ależ kochanie… nie możesz mnie winić za to, co się stało. Przecież tyle razy ci mówiłem, że ja się nie nadaję do monogamii…

Tego było za wiele. Oczyma duszy Ruth już widziała, jak rzuca się do ataku. Już widziała, jak wyrywa wszystkie kudły i przetrąca gnaty, jak kopie, gryzie i drapie niczym rozwścieczona bestia. Niestety nic ze swych planów nie zdołała zrealizować. Gdy tylko rzuciła się na wiarołomnego męża, ten rozpłynął się w powietrzu razem ze swą kochanką jak i całą ich sypialnią.

***

Otworzyła oczy. Jeszcze przed chwilą szykowała się do ataku, teraz leżała na trawie pod wozem. W oddali dostrzegła Sevrina spacerującego po ich obozie. Tuż obok niej leżał Samuel. Spał, a przez sen uśmiechał się wyjątkowo szeroko. Zupełnie jakby śniła mu się ta bursztynowooka zdzira.

Sevrin

Kiedy kobiety wreszcie położyły się spać, wokół zaległy cisza i spokój. Deszcz dalej kropił, ale już bardziej symbolicznie niż po to, by kogokolwiek zmoczyć. Narwaniec stał tam, gdzie go Sevrin zostawił, od niechcenia szczypał soczystą zieloną trawę i wydawał się mieć cały otaczający świat w bardzo głębokim poważaniu. Nawet gdy jego właściciel zbliżył się do niego, by go pogłaskać, spojrzał na niego z ukosa nie przerywając konsumpcji.

W przeciwieństwie do konia mężczyzna nie mógł mieć wszystkiego gdzieś. Czekały na niego obowiązki, pilnowanie obozu, w razie potrzeby ostrzeżenie wszystkich o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Na czele listy zagrożeń znajdowały się oczywiście dzikie zwierzęta no i zbóje. Co prawda w tych stronach atak rabusiów należał do bardzo rzadkiej rzadkości, ale nigdy nic nie wiadomo.

Dorzucił kolejnych kilka gałęzi do ogniska. Zmoczone deszczem drewno nie od razu zajęło się ogniem, początkowo zaczęło syczeć, dopiero po chwili ogień buchnął w niebo oświetlając lepiej polanę. Właśnie wtedy coś przykuło uwagę mężczyzny. Gdy tylko buchnęły płomienie w krzakach nieopodal niego coś zalśniło jadowicie zielonym blaskiem i zaraz potem zniknęło.

Konie zarżały niespokojnie potwierdzając tym samym przypuszczenia mężczyzny, że dzieje się coś niedobrego. Wierzchowce tupały coraz bardziej nerwowo, a Sevrin rozglądał się uważnie w poszukiwaniu powodu ich strachu. Przez chwilę wydawało mu się, że znów widzi te dwa jadowicie zielone ogniki.

Mężczyzna poderwał się z miejsca. Położył dłoń na rękojeści miecza i ruszył przed siebie. Nie uszedł jednak nawet kilku kroków, gdy z krzaków wyskoczył dorosły wilk. Owe jadowicie zielone ogniki okazały się być oczami zwierzęcia, w których odbijał się blask ogniska.

Wilk podszedł kilka kroków do przodu zupełnie nie przejmując się ani ogniem, ani człowiekiem trzymającym za rękojeść miecza. Sevrin uważnie śledził każdy jego krok, gotów dobyć miecza, gdyby zwierze zbyt się do niego zbliżyło.

Przy jednym z ostatnich kroków zwierzęcia, mężczyzna dostrzegł coś bardzo dziwnego. Oto w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą spoczywała pazurzasta łapa, ujrzał stokrotkę. Pewnie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Sevrin dałby sobie uciąć obie ręce, że zanim wilk postawił tam łapę, roślinki tam nie było. Był tego pewny, a jednak ta myśl wydawała się tak niedorzeczna, że szybko ją odrzucił. Nie było teraz czasu na takie rozmyślania. Zwierzę zbliżało się coraz bardziej, a trudno było powiedzieć, czy jego zamiary nie są wrogie.

Samuel

Leżał tuż obok niej na miękkim sianie, ciało przy ciele, nagi jak go Wielka Matka stworzyła. Czuł pod palcami delikatność jej skóry, gdy od niechcenia wodził po jej szyi i dekolcie. Piersi skryte miała pod skórzaną kamizelką, a szkoda, bo ich widok byłby dopełnieniem jego pragnień. Tak cudownie było znów chłonąć zapach jej rozpalonego ciała, smakować jej spragnionych pocałunków ust.

Była cudowna. Bogowie, jaka ona była cudowna! Miał na swym koncie wiele romansów, z bardzo różnymi kobietami, a jednak nigdy nie spotkał niewiasty takiej jak ona. Bo Ruth faktycznie była zupełnie inna. Czasami docierało do niego, że bardzo się od siebie różnią, a jednak nie mógł zapomnieć o tych wszystkich rzeczach, które ich łączyły. O namiętności i pożądaniu, jakie wisiały w powietrzu jak gęsta mgła, gdy tylko znaleźli się obok siebie. Jedni mówili na to fluidy, inni nazywali to chemią, jeszcze inni bardziej fachowo – feromonami. A on wiedział jedno, jakkolwiek by tego nie nazwać, fakt pozostawał faktem. Iskrzyło między nimi jak nie przymierzając jasny grom Donara.

Jeszcze przed chwilą leżeli w milczeniu, teraz jednak Ruth poruszyła się. Przyciągnęła go do siebie i pocałowała namiętnie. Gdy leżał już na niej, przyciskając ją całym ciężarem ciała, oplotła jego lędźwie udami i uśmiechnęła się z satysfakcją. Niebawem pod strzechą stajni, w której się znajdowali, znów unosiły się jej zduszone, przepełnione rozkoszą jęki.

Miłosnym wojażom nie było końca. Jeszcze przed chwilą to on przepierał ją do podłogi, by teraz leżeć pod nią rozkoszując się widokiem jej wspaniałych bioder, gdy siedziała na nim okrakiem. Ruth przeczesała palcami swe ognistorude włosy, oplotła go ciaśniej udami i znów się uśmiechnęła.

Coś jednak się w niej zmieniło. Nie była już tym uroczym głuptasem o wspaniałym uśmiechu i pięknych oczach. Skórę miała trupiobladą, oczy podkrążone o krwistoczerwonych tęczówkach. Paznokcie u jej dłoni były niczym szpony, gdy od niechcenia wodziła nimi po jego nagim torsie. Chwila nieuwagi i pazursko rozcieło mu skórę pozostawiając po sobie krwawy ślad.


Syknął z bólu usiłując ją od siebie odepchnąć. Okazało się to jednak nie tak proste, jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Jej pazurzaste dłonie z łatwością unieruchomiły jego ręce przygważdżając go do podłogi. Z gardła kobiety wydobył się nieludzki odgłos, ni to warknięcie, ni to syczenie, po czym jej usta wygięły się w upiornym uśmiechu odsłaniając imponujący komplet uzębienia. Najbardziej imponujące były oczywiście kły: długie na dobre pół dłoni, ostre jak sztylety, z łatwością mogły przegryźć skórę i mięśnie, a nie wykluczone, że i kości.

Samuel przełknął głośno ślinę, na samą myśl o tym, co też mogły mu takie zębiska zgotować. Próbował się wyszarpnąć z żelaznego uścisku swej kochanki, jednak bezskutecznie. Ruth zaśmiała się głośno, gardłowo, bardzo nieludzko. Pochyliła się nad nim, cały czas nie wypuszczając z uścisku jego dłoni. Przez chwilę wciągała do nozdrzy zapach jego ciała, mrucząc przy tym jak zadowolona kotka, tylko dużo głośniej i dużo bardziej upiornie. Następnie przejechała językiem po jego policzku i szyi, a on wrzasnął z bólu, bo oto zamiast śliny z ust kobiety popłynął kwas, najprawdziwszy kwas żrący do kości. W powietrzu przez chwilę unosił się zapach palonego mięsa zmieszany z przeraźliwym wrzaskiem bólu.

Ruth nie zamierzała na tym poprzestać. Lustrowała uważnie twarz mężczyzny, jakby zastanawiała się nad najlepszym miejscem na następy cios. Wreszcie wybrała. Zawarczała złowieszczo obnażając wszystkie ostro zakończone zębiska, a zaraz potem rzuciła się do ataku wgryzając się w jego ciało. Poczuł przeraźliwy, otępiający ból zalewający wszystkie jego trzewia, promieniujący z okolic prawego obojczyka. Zaraz potem do bólu wywołanego raną dołączył ten spowodowany oparzeniem kwasem. Mężczyzna darł się w niebogłosy i wierzgał jak opętany, jednak nie był w stanie się uwolnić.

Kobieta przywarła twarzą do jego ramienia i zaczęła zlizywać sączącą się z rany krew. Samuel w tym czasie nie przestawał wrzeszczeć. W płucach wciąż jeszcze nie brakowało mu sił, a rozdzierający ból nakazywał mu krzyczeć, wrzeszczeć, jak tylko głośno potrafi, bo tylko dzięki temu był w stanie przetrwać to piekło.

Ruth oderwała się od krwawiącej rany, oblizała twarz, tak jakby zlizywała resztki miodu, po czym znów poczęła na niego patrzeć obmyślając kolejne miejsce ataku. Już po chwili Samuel był pewien, że wybrała i tylko modlił się, by przy kolejnym ugryzieniu naruszyła jakąś ważną tętnicę, żeby się szybko wykrwawił i nie musiał już cierpieć. Nie był tylko pewien, czy dopisze mu aż tyle szczęścia.

***

Kolejnej rany jednak nie poczuł. Zanim cokolwiek zdążyło się zdarzyć zemdlał. To znaczy tak mu się wydawało, bo widział teraz tylko wszechogarniającą szarość. W tej chwili był wdzięczny bogom, że stworzyli coś takiego jak omdlenie. W tym stanie człowiek nic nie czuł ani chłodu, ani bólu, ani nawet głodu. Po prostu był, poza czasem i przestrzenią.

Jakieś dziwne szarpnięcie wyrwało go z tego otępienia. Nie bardzo wiedział, co to było, miał tylko nadzieję, że to nie była Ruth z piekielnym sposobem na przywrócenie go do świadomości. Ostrożnie otworzył oczy, najpierw jedno, potem drugie. Zasypanego sianem stryszku nigdzie nie było, podobnie jak półnagiej demonicy. Był za to skąpany w półmroku spód wozu i przejmujący chłód.

Samuel przetarł czoło, bo pot zalewał mu oczy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że cały zlany jest potem. W sumie nic dziwnego, ostatecznie po takich przeżyciach. Ostrożnie wsunął rękę pod mokra koszulę sprawdzając, czy obrażenia odniesione w śnie faktycznie były tylko senną mara. Na szczęście tak. Odetchnął głęboko i jeszcze raz przetarł twarz. Był trochę niewyspany, to fakt, ale jeśli znów miało mu się przyśnić coś tak koszmarnego, to wolał już nie zasypiać.

Przez chwilę mężczyzna leżał bez ruchu zastanawiając się, co dalej zrobić z tak koszmarnie rozpoczętym odpoczynkiem. Po jakimś czasie jednak zdrętwiał mu tyłek, więc przekręcił się na bok. I o mało nie wrzasnął w przerażenia, gdy dostrzegł tuż obok siebie twarz Ruth. Co prawda kobieta spała, a ostre zębiska razem z pazurkami zniknęła, ale jednak na jej twarzy dalej czaił się ten nieprzyjemny wyraz twarzy, co napawało mężczyznę obawą.

Sevrin, Samuel i Irial

Na szczęście już po chwili pod wóz zajrzał Sevrin oznajmiając, że nadeszła kolej Samuela w wartowaniu. Młodzieniec miał dziwny wyraz twarzy, ale Lestre miał na głowie swoje problemy, z upiornym snem na czele, więc w chwili obecnej nie zamierzał się zadręczać cudzymi kłopotami.

Niebawem Sevrin spał smacznie na swoim posłaniu, Samuel natomiast siedział na powalonym pniaku dorzucając do ogniska drwa. Deszcz przestał padać, więc noc była całkiem przyjemna. Odkąd dosiadł się do ogniska chłód już mu tak nie doskwierał, zmoczone potem ubranie powoli schło na jego ciele. Wkoło tylko cisza i spokój, czegóż chcieć więcej.

Podczas swojej warty Samuel wynudził się i to przeraźliwie. Ani razu nie rozległ się żaden, nawet najdrobniejszy szmer czy szelest. Wszystkie zwierzęta najwyraźniej trzymały się z dala od ognia i nie chciały się zaprzyjaźniać z człowiekiem. Ale może to i lepiej, z takich prób zaprzyjaźniania się, zwłaszcza w przypadku rysi, czy wilków nic dobrego wyniknąć nie mogło.

Gdy nadeszła odpowiednia pora kurier obudził swego “chlebodawcę”. Irial zerwał się od razu, tak jakby w ogóle nie spał i cały czas był czujny. Ale to nie była prawda, Irial spał i to dość głęboko. Po prostu lata służby nauczyły go rozbudzać się od razu, w koszarach nie było czasu na zastanowienie, tym bardziej w zamku, w którym grasowało przebiegłe, rozpuszczone diablątko.

Irial

Kiedy tylko Samuel powrócił na swoje miejsce pod wozem, Irial przeszedł się dookoła obozu. Chciał sprawdzić, czy wszystko jest tak, jak być powinno. Nie dostrzegł jednak niczego niepokojącego. Poza pojawieniem się śladów wilczych łap w błocie i tropów kilku innych zwierząt w otoczeniu nic się nie zmieniło. Uspokojony tym faktem Irial wrócił do ogniska, we właściwym momencie, by usłyszeć zduszony okrzyk dobywający się z namiotu Lamii:

- Zostaw mnie! Nie, ja nie chcę! – mruczała przez sen dziewczyna.

Irial zajrzał do jej namiotu. Jego podopieczna leżała skulona, przyciśnięta do czarownicy. Obie spały, jednak sen Lamii z pewnością nie był spokojny. Dziewczynka miotała się, w kółko wypowiadając te same słowa. Z każdym słowem jej głos był coraz bardziej rozpaczliwy.

- Lamio, obudź się – wyszeptał mężczyzna potrząsając nią delikatnie. – Obudź się, to tylko zły sen – powiedział łagodnie, gładząc dłonią po jej czole.

Otworzyła oczy. Przez chwilę nie bardzo wiedziała gdzie jest, kiedy jednak dostrzegła twarz mężczyzny. uspokoiła się nieco.

- Irialu, znowu miałam ten sen – wyszeptała płaczliwie.

Wcale nie musiała tego mówić, on doskonale o tym wiedział. Lamia często śniła i często były to koszmary. Zawsze, gdy coś się z nią działa, poprzedniej nocy miała te swoje dziwne i straszne sny. Melia nie szczędziła tego rudzielca, o nie.

Mężczyzna pochylił się nad nią i jeszcze raz pogładził ją po głowie. Nie mógł jej powiedzieć, żeby spróbowała zasnąć. To tylko pogorszyłoby sytuację. Tylko raz matka dziewczyny odesłała ją w takiej sytuacji do łóżka. Niebawem rozpętało się prawdziwe piekło, dosłownie i w przenośni. To był pierwszy i ostatni raz, nigdy potem Mała nie została sama ze swymi koszmarami.

Z początku, gdy mu o tym powiedziano, Irial nie chciał wierzyć. Jak i w wiele innych rzeczy, jakimi uraczył go ojciec dziewczyny, gdy miał zacząć swoją służbę. Z początku nie chciał w nic wierzyć, już po tygodniu obcowania z Lamią uwierzył w połowę, po miesiącu w drugą.

Początkowo sądził, że Osan chce go nastraszyć, a pokojówki i niańki, jak to zwykle one, zdecydowanie przesadzają. Już niebawem przekonał się, że wszyscy mieli rację. Zarówno ci, którzy nazywali ją diablątkiem, jak i ci, w oczach których była ofiarą złośliwych gierek bogów. No cóż… z bogami nie było co igrać, należało zaakceptować ich, nawet najbardziej okrutne, kaprysy.

***

Irial znów siedział przy ognisku. Lamia zasnęła dopiero przed chwilą. Czuwała dość długo, ale wreszcie sen ją zmorzył. To dobrze, musiała nabrać sił przed kolejnym dniem podróży i, być może, przed tym, co miało się jutro zdarzyć. Może tej nocy Melia daruje już sobie bombardowanie umysłu dziewczynki koszmarami. Oby.

Dalsza część warty minęła bez sensacji. Lamia już się nie budziła, spała spokojnie, a gdy po jakimś czasie Irial kontrolnie zajrzał do jej namiotu, uśmiechała się przez sen.

Już świtało, gdy warta Iriala dobiegła końca. Mężczyzna zbudził swego następcę – Therona, po czym pomaszerował do swego namiotu i ułożył się do snu.

***

Szedł szybko korytarzem. Doskonale znał to miejsce, był na jednym z dolnych pięter w posiadłości swego pana. Mijał drzwi prowadzące do komnat gościnnych, ale to nie był jego cel. Został wezwany na dziedziniec, coś się tam działo.

Dziedziniec był pełen ludzi. Otaczali oni szczelnym korowodem centrum planu przesłaniając mu widok. Zdołał tylko dostrzec stojące nieco z boku konie. Wśród nich był Opal, jabłkowity ogierek pani Eile. A więc kobieta wróciła z przejażdżki. Czyżby to właśnie jej dotyczyła sprawa? Czyżby, nie daj bogowie, coś jej się stało podczas przejażdżki?

- Rozejść się, ludzie! – dosłyszał z wnętrza korowodu krzyk jednego ze swych kompanów z oddziału. – Ogłuchliście, rozejść się, na ognisty młot Eawina – zaklął mężczyzna wkurzony nie na żarty.

Irial właśnie tam skierował swe kroki. Przepychał się przez tłum co chwilę wykrzykując – Z drogi, przepuśćcie mnie!

Wreszcie udało mu się dostać do środka kręgu gapiów. Dostrzegł kilka dwórek Eile i trzech rycerzy towarzyszącym kobietom podczas przejażdżki. Sama pani Eile klęczała na ziemi pochylając się nad kimś, przyciskając do jego klatki piersiowej szmatę.. Rzut oka wystarczył, by zorientować się w sytuacji. Na ziemi leżał ranny mężczyzna, z klatką piersiową naznaczoną głębokimi ranami. Jego rozdarta koszula była szkarłatna od krwi. Twarz pokryta była skrzepami krwi, toteż trudno było dostrzec rysy. Nie trudno jednak było zgadnąć, że rannemu trzeba pomóc.

- Znaleźliśmy go rannego podczas przejażdżki – wyjaśnił mu jeden z eskorty księżnej, choć Irial wcale o to nie pytał.
- Zabierzcie go do komnat – rzuciła zduszonym głosem Eile wciąż bezskutecznie usiłując zatamować krwotok.
- Dobrze, pani. Odsuń się, proszę. Ja się tym zajmę – odparł wyjmując jej z rąk zakrwawiony materiał. – No, panowie, bierzemy go! – zarządził mężczyzna.

Po chwili przyniesiono prowizoryczne nosze. Ranny został na nich delikatnie położony i wyniesiony z dziedzińca. Irial towarzyszył mu aż do komnaty, w której ułożono go na miękkim łóżku. Zaraz też zjawiło się kilka służących, by opatrzyć mu rany. Gdy przemyły mu twarz chłodną wodą, Irial znów próbował dostrzec oblicze rannego. I tym razem mu się udało. Oto rannym okazał się Samuel. Nieco młodszy i dużo szczuplejszy, żeby nie powiedzieć wychudzony, ale to był jednak Samuel. Zaraz potem nastała ciemność.

Theron

Irial zbudził tropiciela delikatnym acz stanowczym szarpnięciem, a zaraz potem wyszedł z jego namiotu. Theron jeszcze przez chwilę leżał w bezruchu starając się przypomnieć sobie sen. Wiedział, że był to bardzo dziwny sen, coś o wilku, jednak za żadne skarby nie mógł sobie przypomnieć więcej szczegółów.

Wreszcie mężczyzna wygramolił się ze swojego namiotu i przeciągnął się z zadowoleniem. Świtało. Słońce powoli wychylało się zza horyzontu i już niedługo miał się rozpocząć nowy dzień.


Irial jeszcze przez chwilę krzątał się po obozie, jednak już wkrótce zaszył się w swoim namiocie. Jakiś czas później dało się słyszeć dobiegające stamtąd ciche chrapanie. Theron został sam. Ognisko powoli dogasało, ale nie było sensu go rozpalać. Niedługo i tak wszyscy mieli się obudzić, a światło słoneczne sprawiało, że ognisko przestawało być potrzebne. Mężczyzna dorzucił tylko ostatnich kilka gałęzi i pozwolił im zająć się ogniem.

Tym razem mężczyzna nie wspiął się na drzewo. W świetle rodzącego się poranka widoczność miał bardzo dobrą, a gdyby nawet siedział już na tej gałęzi, w ciągu dnia nie zapewniała ona takiego ukrycia jak nocą. Siedział więc na powalonym pniu przy dogasającym palenisku i czekał.

Jego druga warta była dużo uboższa we wrażenia, niż pierwsza. Nie pojawił się żaden wilk, ani inny dziki zwierz. Nie zaległa mrożąca krew w żyłach cisza. Obudzone przez pierwsze promienie słońca ptaki latały w te i nazad świergoląc wesoło. Nie było cieni rzucanych przez ognisko, które swym rozmiarem i kształtem przywodziły na myśl czające się w zaroślach potwory. Nic, zupełnie nic, po prostu nuda.

Mniej więcej godzinę po tym, jak Theron objął pieczę nad obozem, wstali pomocnicy Mormonta. Świt był już w bardzo zaawansowanym stanie, toteż trudno się było dziwić, że chłopcy zabrali się do pracy. Złożyli swój namiot, postawili garczek z wodą na wciąż jeszcze żarzących się drwach, a potem zabrali się za przygotowywanie śniadania dla siebie i swojego chlebodawcy. Gdy woda się zagotowała wrzucili do garnka jakieś poro zgniatane wcześniej kamieniem orzechy, dodali ostro pachnące przyprawy i postawili na żarze.

Czekając aż wywar się przygotuje, zabrali się do ładowania wozu. Układali równo worki, pakowali pootwierane zeszłego wieczoru juki, później zajęli się końmi, zaprowadzili je do pobliskiego strumienia, by je napoić.

Theron ukradkiem zajrzał do pozostawionego przez nich kociołka. Gotowała się tam jakaś bura, dziwnie pachnąca breja podobna do pomyj. Mężczyzna nie mógł się nadziwić, po co przygotowywali ten wywar. Niedługo i ta tajemnica mieszczuchów stała się dla niego jasna.

Poranek – wszyscy

Poranek był słoneczny i rześki. O tym, że wczoraj pada rzęsisty deszcz świadczyły jedynie wielkie kałuże gęsto zaścielające całą polanę. Po błękitnym niebie nie snuła się żadna, nawet najmniejsza chmurka. Dzień zapowiadał się po prostu pięknie.

Po kolei z odprężającego snu obudzili się wszyscy członkowie wyprawy. Na samym końcu do grona przebudzonych dołączył Johar Mormont, którego z głębokiego snu przez dobre dziesięć minut wybudzał Finnen.

Wszyscy zabrali się za przygotowania do dalszej podróży. Trzeba było przygotować dla siebie i zjeść śniadanie, zapakować juki, napoić konie. Ci, którzy mieli namiot, lub chodźmy śpiwór musieli dodatkowo spakować również tę część swego ekwipunku.

Jedynym, który nie musiał sam uporać się z tymi trudnościami był oczywiście kupiec. Zanim ktokolwiek z pielgrzymów się obudził, chłopcy już byli na nogach i mozolnie zwijali swoją część obozowiska. Dodatkowo przygotowali śniadanie dla swojego pana. Żadnych frykasów tylko chleb, ser i suszone mięso. Jedynym urozmaiceniem był gotujący się w kociołku wywar z jakichś orzechów: brunatna ciecz o ostrym zapachu.

Samuel skądś kojarzył tę woń, nie mógł jednak skojarzyć cóż to za mieszanka ziół była jej powodem. Emerahl za to doskonale wiedziała skąd ten specyficzny zapach. Jej nos doświadczonej zielarki wyczuł zapach orzeszków koli i liści krasnodrzewu pospolitego. Obie rośliny rosły dziko daleko na południe od Równiny Verdii i były używane w lecznictwie jako środki wzmacniające i łagodzące ból.

- Główne składniki to orzeszki koli i liście krzewu kokainowego. Mieszanka przypraw to mój autorski przepis – pochwalił się Johar widząc, jakie zainteresowanie wzbudza w jego towarzyszach tajemnicza ciecz – To fantastyczny napój, ożywia umysł i ciało. Spróbujcie, na pewno wam zasmakuje. Co prawda najlepszy jest schłodzony, ale na gorąco też działa.

Osgar wyciągnął z juków kubki i nalał dla wszystkich. Następnie przeszedł się po zgromadzonych i tym, którzy chcieli wręczył kubek.

- Zobaczycie, ten napój zwojuje świat – zachwalał Mormont – Nazwę go Koka! Albo nie, Koka-Kola!

***

Jakieś pół godziny później zapakowali się i ruszyli. A potem już tylko jechali i jechali. Wciąż przed siebie mając za plecami wschodzące słońce. Koło południa tradycyjnie już zatrzymali się na krótki postój. Zjedli porcję ze swych podróżnych sucharów i ruszyli w dalszą drogę. Aż do zachodu słońca.

Mekow 30-08-2010 09:22

Gdy Theron obudził Ruth, złodziejka miała przez moment nadzieję, że jest już rano i pełnienie warty jej się upiekło. Oczywiście tak nie było i dziewczyna musiała odsłużyć swoje.
Była zadowolona, że nie pełniła warty samemu. Nawet do głowy jej nie przyszło, iż Irial mógł specjalnie tak zarządzić, w obawie że może ona zaspać, jeśli nikt jej nie przypilnuje. Była zadowolona z faktu i nie doszukiwała się powodów.
Niestety jej radość okazała się przedwczesna. Jej współ-wartowniczka Emerahl okazała całkowiy brak nastroju na rozmowę. Ruth zagadywała o jedno i drugie, ale czarodziejka jakoś nie była w nastroju i rozmowa ani trochę się nie kleiła. Nawet proźba o umówiony wcześniej pokaz magii, została zbyta.
W pewnym momencie Ruth postanowiła rozprostować kości i przespacerowała się po obozie. Nie przyniosło to jednak żadnej atrakcji. Ci spali tutaj, inni tam, a i pod drzewem ktoś spokojnie sobie chrapał. Podsumowując, wszyscy byli obecni i nic się nie działo.
Zauważyła coś w krzakach, ale po intruzie pozostały tylko jakieś ślady. Złodziejka nie znała się na tym za bardzo i nie była w stanie powiedzieć, czy był to lis, czy niedźwiedź. Może jutro o tym powie i ktoś sprawdzi trop... w międzyczasie wszystko wskazywało na to, że zwierzę uciekło.
Zrobiło się cicho i bardzo spokojnie. Ruth zastanawiała się, skąd wzięła się niechęć czarodziejki do jej osoby. Wszak wcześniej dogadywały się nienajgorzej... Może to Panienka Lamia jej coś nagadała(?) - wszak chichrały się z czegoś w namiocie.
Ruth postanowiła łyknąć coś mocniejszego. Jeśli czarodziejka będzie reflektowała, to i ją poczęstuje, ale nawet jeśli nie... to sama się napije i weselej będzie jej się siedziało. Tak, czy inaczej już ona pokarze nudnej Emerahl, że jest rozrywkową osobą i potrafi się zabawić...
Niestety, gdy wstała i ruszyła do swojego plecaka, potknęła się i niezbyt delikatnie wylądowała na twardej ziemi jak długa. No dobrze, jeszcze przed chwilą sama chciała, aby coś się stało, ale na wszystkich bogów - nie takie coś.
Miało być wesoło, ale to nie ona miała stać się pośmiewiskiem. Dostrzegła jak czarodziejka zaśmiała się pod nosem, co było raczej normalne, gdy ktoś w taki sposób przywitał się z ziemią.
Może gniewała się na nia o coś i dlatego nie chciała z nią rozmawiać? W sumie Ruth nie mogła być pewna, czy Emerahl nie użyła czasem magii, aby ją przewrócić. Zrobiło się jakoś tak niefajnie i po tym zdarzeniu Ruth siedziała już z gębą na kłódkę.
Gdy wreszcie obie uznały, że nadszedł czas na zmianę warty, zabrały się za budzenie Sevrina. Oczywiście okazało się, że leniuch nie chciał wstać i Ruth musiała się postarać, aby go obudzić. Gdyby się napiła i miała dobry chumor, zapewne rozpięła by jego spodnie i obudziła go w najmilszy dla mężczyzny sposób. Niestety dla Sevrina, Ruth nie miała dobrego nastroju, więc zamiast "tego" kopnęła go lekko w udo.
- Twoja kolej warty. Sory za tą pobudkę. Następnym razem zrobię to delikatniej. - obiecała, gdy mężczyzna już się obudził.
Krótko potem udała się pod wóź, gdzie położyła się na swym kocu, obok Samuela. Zastanawiała się, czy może się do niego przytulić i z żalem uznała, że jeśli ma grać ich kłutnię, to nie powinna tego robić. Nie dano jej długo nad tym myśleć, gdyż dziewczyna dość szybko zasnęła.


Gdy się obudziła... poczuła pewną ulgę, że był to tylko sen... Ale czy na pewno wszystko było w porządku? Dziewczyna miała co do tego mieszane uczucia. Wiedziała już wcześniej, że Samuel nie jest typem osoby, która jest w stanie dotrzymać wierności. Ale czy kiedyś będzie to dla niej aż takim problemem, jak się jej przyśniło? Może mimo wszystko jakoś się dogadają? Ona sama, nie różniła się specjalnie od niego i też wolała by mieć w tych kwestiach pewną swobodę. Czy taka para, mogła by być połączona prawdziwą miłością? Jak ma się miłość do wierności?
Liczne pytania na ten temat, jeszcze przez długie chwile zaprzatały prosty umysł Ruth. W końcu doszła do wniosku, że sama w żaden sposób nie wymyśli odpowiedzi na nie. Ale wpadła na to, że porozmawia o tym z Samuelem.

Niedługo potem nadszedł czas na szybkie śniadanie i zwijanie obozowiska. Nie było czasu na leżenie i rozmyślanie.
Po przywitaniu się z towarzyszami podróży, Ruth wyciągnęła z plecaka marchewkę i jabłko. Ugryzła jednego i drugiego, z pewną przyjemnością zatapiając zęby w soczystym jabłku, a następnie poczęstowała nimi Drzazgę - pół marchewki i pokaźny ogryzek powinny być odpowiednim urozmaiceniem do świerzej trawy.
Zaraz potem dziewczyna zwinęła swój koc, co zajęło jej mniej niż minutę czasu. Ów koc był średnich rozmiarów i nie był zbyt czysty, ale zapewniał ciepło, więc spełniał swoje zadanie. Stanowił on całe jej posłanie, a dziewczyna nigdy z tego powodu nie grymasiła.
Gdy wszyscy byli już gotowi do drogi, wsiadła na swoją klacz i ruszyła wraz z nimi w dalszą podróż. Wczorajszy dzień i noc nie należały do najlepszych, ale Ruth była przekonana, że dziś będzie lepiej.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:11.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172