lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   Drogocenna przesyłka (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/8546-drogocenna-przesylka.html)

Cosm0 01-09-2010 12:24

Emerahl obudziła się w środku nocy. Czuła, że śniło jej się coś ważnego jednak gdy się nad tym zastanowiła - za nic nie była sobie w stanie przypomnieć co też to było. Leżała jeszcze chwilę patrząc się wprost w sufit i wytężając umysł jednak nie przyniosło to większych sukcesów - treść jakakolwiek była pozostała dla niej stracona. Czarownica usiadła na łóżku i rozejrzała się wkoło. Wtedy też dostrzegła czerwoną łunę, którą mieniło się niebo. Lamii nigdzie nie było. Resztki snu zostały momentalnie wypędzone z ciała czarownicy przez dawkę hormonów, które w ciągu ledwie sekund wystrzelone zostały do jej krwi. Serce przyspieszyło, a umysł pognany został magią w eter.

- Lamia! Lamia słyszysz mnie?

Cisza... Emerahl odczekała jeszcze kilka chwil i ponowiła magiczne wołanie. Czuła, że Lamia jest gdzieś niedaleko, ale nie odpowiadała.

- Lamia do cholery! To nie jest śmieszne!

Cisza...

Jej myśli skupiły się na obrazie ich obecnego 'przywódcy' a magia popędziła je w inne miejsce.
- Irial! Obudź się! Słyszysz mnie?
- Coś z Lamią? - spytał Irial. W zasadzie to nie zapytał, bo w tym momencie nie mógł pytać, a przynajmniej nie w tradycyjny sposób. W jego umyśle pojawiło się niewypowiedziane przez usta pytanie i to właśnie te myśli pochwyciła Emerahl.
- Tak! Lamia znikneła! Obudziłam się i nie ma jej w pokoju. Nie odpowiada na magiczne wołanie. Czuję, że jest blisko, ale nie odpowiada.
W 'głosie' Emerahl dało wyczuć się nutkę paniki.
- A jej rzeczy?
- Chodzi mi o ubrania... - sprecyzował mężczyzna.
Emerahl wstała i rozejrzała się w koło. Lamia generalnie nie miała za wiele bagaży, a to co Emerahl widziała, że miała leżało przy jej łóżku.
- Są... wszystko tu leży.
Przez myśli Iriala przemknęło kilka niecenzuralnych sformułowań, po czym 'powiedział':
-Dobra... W takim razie zacznij jej szukać w gospodzie. Weź ze sobą płaszcz Lamii. My jesteśmy wszyscy na dole, to jej poszukamy. Ktoś otruł Ruth i podpalił stajnię...
- Otruł Ruth?! - krzyknęła czarownica w umyśle Iriala wywołując na jego twarzy lekki grymas - Podpalił stajnię? Mogę pomóc Ruth. A Lamia... może być nieprzytomna. Może być w stajni? Już do was biegnę!

Emerahl wskoczyła szybko w swoje ubrania, chwyciła rzeczony wcześniej przez Iriala płaszcz oraz swoją torbę i jak poparzona wybiegła z pokoju. Stukot jej stóp nie był zagłuszany przez nic - gospoda była całkowicie wyludniona, a w głównej sali nie było nikogo. Emerahl rozejrzała się w koło i dostrzegła drzwi prowadzące na zaplecze, zaraz za szynkwasem. Skierowała tam swoje kroki chcąc sprawdzić czy dziewczyny tam nie ma jednak jej drogę zagrodziła jedna z tych szczerzących się do Samuela, cycatych dziewek.

- A ty tu co? - zapytała z oskarżeniem w głosie kobieta.
- Szukam swojej kuzynki. Chciałabym sprawdzić czy jej tam nie ma.

Zarówno wyraz twarzy kelnerki jak i jej powierzchowne emocje wyrażały mieszankę paniki i podejrzliwości.

- Mam to w nosie. Tam jej nie ma - odpowiedziała butnie kelnerka.
- Ale ja nie... - burknęła Em i miała zamiar przepchnąć się obok tej drugiej i mimo jej protestów zajrzeć do środka.

Kobieta, wcale nie kruchej postury, zastawiła jej drogę ręką i dodała z groźbą w głosie:
- Zaraz kogoś zawołam! Powiedziałam chyba, że nikogo tam nie ma!

Emerahl aż świerzbiło by wepchnąć dziewkę na zaplecze... razem z drzwiami. Czarownica jeszcze nie dała poznać się z tej strony jednak była z natury osobą wybuchową. Kierowanie się w tej chwili emocjami spowodowałoby jednak tylko więcej kłopotów i chaosu, więc Emerahl wzięła głęboki oddech i zamiast torować sobie drogę do środka, wniknęła w umysł służki szukając tam fałszu. Nie znalazła nic takiego, a więc siłowe rozwiązanie byłoby głupie i niepotrzebne. Em ustąpiła, odwróciła się na pięcie i wybiegła z gospody wciąż ściskając płaszcz Lamii.

- Lamia! Słyszysz mnie?!

Nadal panowała cisza. Mówiąc w przenośni oczywiście, gdyż w rzeczywistości na zewnątrz gospody było sporo hałasu. Nawoływania, krzyki i ryk harcujących płomieni. Emerahl potrafiła jednak wyczuć, że Lamia znajduje się bliżej niż poprzednio. Czarownica dostrzegła Iriala i resztę grupy stojącą niedaleko zmagających się z gaszeniem ludzi.

- Nie ma Lamii w głównej sali, a gospoda wydaje się całkiem wyludniona - powiedziała do Iriala, gdy do nich podbiegła. Emerahl podała mu przyniesiony ze sobą płaszcz.
- A możesz się pobawić w ciepło-zimno? Im bliżej Lamii tym lepiej ją wyczujesz? - zapytał mężczyzna.

Emerahl skinęła głową i ponowiła wezwanie. Lamia była coraz bliżej niej. Em zrobiła kilka kroków w stronę płonącej stajni na tyle na ile pozwalał jej żar bijący od ognia. Irial podążał za nią krok w krok. Mogłaby prawdopodobnie nawet wejść w ogień, gdyby otoczyła się tarczą, jednak wtedy cała zabawa w pozostawanie incognito spaliłaby na panewce... Lamia wydawała się bliżej niż wcześniej jednak nadal nie odpowiadała. Oczy Emerahl zrobiły się jeszcze większe, gdy uzmysłowiła sobie co to może oznaczać! Odwróciła się i odszukała wzrokiem Iriala.

- Tutaj czuję ją zdecydowanie silniej niż wcześniej. Co jeśli ona jest... TAM - 'powiedziała' ze strachem czarownica kierując swój wzrok na stajnię - Może być nieprzytomna...

abishai 01-09-2010 18:13

Fatalne zakończenie, średnio udanego wieczoru...tak jedynie można było określić sytuację, która się przydarzyła Samuelowi.
Kolejna noc spędzona we wspólnym pokoju. Lestre niechętnie sypiał w ten sposób. Ale cóż...
Pozostało naciągnąć koc wyżej i czekać aż Melia zaciągnie go do swojej krainy koszmarów.
Ostatnie wydarzenia sprawiły, że kurier nie liczył na miłe zakończenie tego dnia.
I nie mylił się... i mylił jednocześnie.
Krzyki Johara rozbudziły z Samuela ze snu, którego nie zdołał zapamiętać, ale chyba nie był zbyt miły, więc...Kurier tym się nie martwił.
Zresztą... Pożar! Johar spędził kogo się dało do pomocy.
I to jaki pożar...Budynek stajni wyglądał już, jakby był zbudowany z ognia. Uratowanie go było mało prawdopodobne. Ale nikt się nie poddawał, utworzył się łańcuszek ludzi od studni do ogarniętej pożarem budowli.
Kubełki z wodą wędrowały tam i z powrotem. Chluśnięcie za chluśnięciem i... ta mozolna robota dawała efekty. Niestety niewielkie.

Samuel nie włączył się w ten kierat. Jedna osoba mniej, jedna więcej...nie zmieni zbyt wiele.
Poza tym... w powietrzu czuć było nachodzący deszcz. Samuel postrzegał świat nieco inaczej niż pozostali. Ruch powietrza, przenoszone przez nie nici zapachów, lokalne zmiany ciśnienia atmosferycznego. Wyczuwał je tak samo jak ryba prąd rzeki i ruch w pobliskim otoczeniu. Całym ciałem. Zwykle podświadomie ignorował to, tak samo jak zapachy...zwykle. Ale gdy się skupił wyczuwał więcej, a gdy do tego używał magii by wzmocnić wrodzoną więź z powietrzem, wyczuwał bardzo dużo.
Teraz zaś wiedział, że jeden człowiek w wiaderkowym „łańcuszku” niewiele pomoże. To i tam się nie pchał. Zamiast tego skupił się na wirach i prądach powietrznych wijących się wokół ognia. Zduszenie ognia, byłoby wyczerpujące i długotrwałe...Pożar za bardzo się rozszalał. Trzeba było się upewnić, że się nie rozprzestrzeni na inne budynki.
Samuel zaczął się koncentrować i szeptać, przemawiać do wichrów.

Zaklinacz wiatru, tym był jego przodek. Mag sztormów, bo taki przydomek nadano Lazariusowi Lestre...odnosił się do jego potęgi, nie do sposobu używania magii.
Nie używał mocy do wymuszania zmian, nakłaniał naturę by działała zgodnie z jego życzeniem.
Tak jak teraz, szept Lestre sprawiał, że prądy powietrzne się zmieniły...Pomiędzy płonącą stajnią, a resztą budynków, powstała niewidzialna kurtyna wiatru. Wichry blokowały możliwość rozprzestrzenienia się ognia.
Tylko tyle co mógł zrobić na szybko i bez kosztownego szafowania siłami. Zaklinacz wiatru, mimo odmiennej filozofii magii, męczy się tak samo jak każdy inny mag.

echidna 01-09-2010 20:27

<post wrzucony w imieniu Karmazyna>


Sen był dziwny. Dawno nie śniły mu się wydarzenia z przeszłości. A ten przyniósł mu obraz matki. Matki widzianej oczami trzylatka. Matki, której tak dawno nie widział. Matki, za którą w głębi serca tęsknił. Matki, która prowadziła go do snu. Matki, która czytała mu bajkę. Bajkę, którą bardzo lubił. Piękna księżniczka szukająca elfa, mężny elfi wojownik rywalizujący z przybłędą. Elf zawsze trafiał w środek tarczy. Zawsze idealnie. Sevrin wierzył, że świat poza ich domem właśnie taki jest. Piękny i idealny, w którym zło i brzydota nie mają miejsca. Wtedy nie mógł nawet przypuszczać jak bardzo mógł się mylić.

Johar niezbyt przyjaźnie wyrwał go z objęć snu. Sevrin początkowo chciał za to zdzielić kupca, lecz ten zaczął coś gadać o pożarze. Nie wiele rozumiejąc najemnik powoli zaczął się ubierać. Nie szło mu to zbyt szybko i elegancko, lecz w końcu udało mu się ubrać.

Nie wiedział, jakim cudem wyszli z pokoju. Nie wiedział jak udało się dojść do schodów i z nich zejść nie przewracając się po drodze ani razu. A wyjścia z karczmy na podwórze w ogóle nie pamiętał Najchętniej olałby to wszystko i wrócił do łóżka. Z resztą szlag łóżko. Położyłby się wszędzie, gdzie było wystarczająco cicho i spokojnie by usnąć.

Nocne powietrze lekko go rozbudziło. Nie na tyle jednak by był w stanie robić cokolwiek innego niż stanie w miejscu i tępe patrzenie przed siebie. Jego umysł spowity był we śnie. Dopiero po dłuższej chwili do umysłu Sevrina zaczęły docierać strzępy informacji z otaczającego go świata. Młodzieniec wywnioskował, że stało się coś, co uniemożliwiło ciszy i spokojowi przebywać w tym miejscu. Tym czymś (przynajmniej według najemnika) był pożar, który trawił stajnię. Mężczyzna za wszelką cenę chciałby cisz i spokój powróciły, toteż walcząc ze zmęczeniem ruszył w stronę gaszących. Po chwili brał już aktywny udział w gaszeniu.

Woda wylewająca się z wiader i mis oraz bliskość żaru z czasem w pełni wygoniły sen z umysłu Sevrina. Pożar w końcu został przygaszony. Mężczyzna uznał, że już nie jest potrzebny wśród gaszących. Powoli wrócił do „pielgrzymów”. Miał nadzieję, że tym razem będzie już mu dane zaznać ciszy i spokoju. Niestety. Znów się mylił.

Mekow 02-09-2010 09:36

Sevrin stał z dość tępym wyrazem twarzy świadczącym, że jego umysł w większości pogrążony jest jeszcze we śnie. Dopiero po dłuższej chwili ożył i rozejrzał się po okolicy. Gdy ujrzał pożar z niezadowoloną miną ruszył w stronę stajni dołączając się do gaszących.

Theron wybiegł z karczmy tuż za Sevrinem, jednak - w przeciwieństwie do niego - nie stał i nie gapił się tempo na pożar. Nie było na co się patrzyć, ponad wszystko jednak - nie było na to teraz czasu. Pożar musiał być jak najszybciej ugaszony. Strach pomyśleć, co by się stało, gdyby ogień rozprzestrzenił się na inne budynki, a potem... a cały las. Nie czekając na to, co zrobią inni, tropiciel ruszył na pomoc gaszącym.

Lestre trzymał się podczas całej tego pożaru z tyłu, szepcząc coś cicho, a jego niebieskie oczy wydawały się świecić jak u wilka. Wydawał się być w transie patrząc na pożar.
A prądy powietrzne wokół szalejącego pożaru, zaczęły zmieniać kierunki i otoczyły płonące budynki niewidzialną kurtyną wiatru, nie pozwalając ogniowi rozprzestrzeniać się na pozostałe budowle.

Na razie Lestre zbierał się do kupy po tym całym sterowaniu okolicznymi prądami powietrznymi (a właściwie to nakłanianiu zważywszy na specyficzne podeście Lestre do magii), gdy Irial, wypytał o brak Emerahl, Ruth i Lamii. Też ich nie zauważył, ale... przecież Emea była kobietą umiejącą sobie radzić w życiu podobnie jak Ruth.
Więc Lamia była pod dobrą opieką. Niemniej nie zamierzał wykorzystać okazji do wbicia drobnej szpili w "nieomylność" ich pracodawcy.
- Jakby ktoś z nas dyskretnie czuwał przy pokoju kobiet, to byś nie miał teraz tego problemu.
- Coś ci się nie podoba, to zmień pracodawcę
- odparł Irial. - Droga wolna i ja cię zatrzymywać nie będę.
Wolałby jechać sam, niż mieć przy boku kretyna, który tylko umiał robić głupie uwagi. Dyskretnie czuwać... Też coś. Nie kto inny jak Samuel twierdził, że sama Emerahl wystarczy do pilnowania Lamii.
Samuel się tylko ironicznie uśmiechnął, na tą uwagę. Bo w końcu, czy to plany kuriera doprowadziły do tej sytuacji? Nie. Wszystko było planowane wedle zamysłów Iriala. I rozsypało się jak domek z kart. Co zresztą Lestre przewidział.
Zresztą niespecjalnie interesowała go przy tym odpowiedź Iriala, bo martwił się o Ruth...i pozostałe dziewczęta. Pożar nie wywołał się sam, to był albo przypadek, albo celowe podpalenie.
Sądząc po jego rozmiarach i nagłości, raczej to drugie.

Ruth dostrzegła w tłumie swych towarzyszy. Miała prawdziwe szczęście, że jej się to udało, gdyż po prawdzie, jej widoczność średnio się sprawiała. Osobiście znała już takie uczucia jakich właśnie doznawała i miały one dwa możliwe wyjaśnienia. Jednym było wieczorne zachlanie się na amen, co nie mogło mieć miejsca, ponieważ wypiła tylko trzy piwa, nie wspominając o tym, że wcale nie czuła, aby podziałały na nią jakoś nadzwyczaj mocno. Inną opcją i Ruth była pewna że to ona właśnie ma miejsce, było coś co przytrafiło jej się gdy niegdyś gościła u Erwina. Mianowicie... została otruta! Nawet Ruth domyśliła się, że miało to związek z pożarem i zapewne ich pilnowaną przesyłką. Ktoś to wszystko zaplanował i dziewczyna była tego nieomal pewna. Brzuch ją niemiłosiernie bolał, jakby wszystko jej się poskręcało. Wymioty i poluźnienie spódnicy niewiele dawało... choć lepsze było to niż nic.
- Zostałam otrluta - powiedziała do towarzyszy, gdy tylko się z nimi spotkała. - Wypiam tylko trzy piwa, to nie to. Otrluli mnie... I ten pożar. Ktoś to zapalnofał. - powiedziała i choć nie była specjalnie w stanie mówić głośno i wyraźnie, to jednak dawało się zrozumieć jej słowa. Istotnie, wyglądała właśnie tak, jakby ją otruli.
Lestre uśmiechnął się na widok rudowłosej, choć słowa o otruciu niewątpliwie go zmartwiły. Skoro jednak szła to chyba było wszystko dobrze. Niestety znajomość trucizn leżała poza zasięgiem kuriera. Samuel spojrzał w stronę Iriala, usiadł na ziemi i pogrążył w rozmyślaniach, zerkając od czasu do czasu zmartwionym i troskliwym spojrzeniem na Ruth. Tyle tylko mógł dla niej zrobić, przy obecności pozostałych. Oczywiście, mógłby coś zaproponować Irialowi albo wysilić się w celu poszukiwań zaginionej dwójki. Zwłaszcza to drugie wymagało odrobiny czasu, cofnął się wspomnieniami do rozmów z Lamią, do jej spojrzenia, głosu, a przede wszystkim do zapachu. Uchwycić pamięcią jej zapach...tego potrzebował. Jeśli przypomni sobie, jak pachnie Lamia, to spróbuje ją wytropić.

Irial odwrócił się do pozostałych.
- Lamia zniknęła - powiedział cicho - ale jest gdzieś w pobliżu. Niedaleko. Emerahl zaraz tu będzie. Rozejrzyjcie się w międzyczasie po okolicy.
- Ruth...
- zagadnął złodziejkę. - Czy jak wychodziłaś to Lamia jeszcze była w pokoju? Drzwi były zamknięte?
Dziewczyna zastanowiła się chwilę i przykładając dłoń do czoła, starała się przypomnieć sobie moment w którym wybiegała z pokoju. Nie przypomniała sobie czy ktoś leżał w łóżku, ale... Tak, wyraźnie pamiętała moment, jak szarpnęła za klamkę, aby otworzyć drzwi i zabluźniła w myślach, ponieważ te były zamknięte na klucz - i była wówczas na siebie nieco zła, ponieważ to ona sama je sobie zamknęła.
- Tak, były. Nie dalei jak pół kociny temu - powiedziała z lekkim trudem.
W tym momencie, coś jej się poruszyło w żołądku. Nie bacząc na nic, Ruth odwróciła się plecami do wszystkich i odbiegła kilka kroków w kierunku ciemności... by tam paść na kolana i w niezbyt kontrolowany sposób zwrócić kolejną porcję kolacji, na którą w sporej części składało się piwo.

Emerahl pojawiła się po paru minutach. Nie odezwała się jednak ani słowem, tylko przystanęła z boku i z polecenia Iriala zajęła się "szukaniem" Lamii na swój sposób. Postronnym Em wydawała się zapewne jedną z poszkodowanych w tym pożarze, która pozostawała w szoku. Niczym ćma czarownica zaczęła kroczyć ku płomieniom szalejącym w dalszym ciągu we włościach stajni z nieobecnym wzrokiem wpatrując się przed siebie. W pewnym momencie zatrzymała się, odwróciła i spojrzała wprost na Iriala drżącym spojrzeniem.
- Obawiam się czy jej nie ma TAM... - 'powiedziała' w myślach mężczyźnie - Znacznie mocniej odczuwam ją tutaj na dole niż w gospodzie. Niech reszta rozejrzy się czy jej tutaj nigdzie nie ma - dodała szybko Emerahl w myślach Irialowi i sama zaczęła rozglądać się za dziewczyną.

Ruth starała się dojść do siebie. Nie przypominała sobie sposobu na zwalczanie trucizny, poprzednio jakoś samo przechodziło, ale wymiotowanie działało gdy chodziło o pozbycie się nadmiaru niedobrego alkoholu... niedobrego w znaczeniu nieodpowiedniego, gdyż zasadniczo alkohol był przyjacielem Ruth.
Sytuacja nie była zbyt poważna, Ruth miała bardzo dużą odporność na trucizny. Poza tym, że miała nieprzyjemny smak w ustach, trochę ją mdliło, trochę jej się kręciło w głowie i ogólnie czuła się nieswojo... zasadniczo nic wielkiego jej nie było, a sama ona miała nadzieję, że i te drobne dolegliwości szybko znikną... jak to zwykle u niej bywało.
Ruth wstała i zgarnęła włosy, które zachodziły jej na twarz. Miała ochotę opłukać czymś usta i mogła to być nawet zwykła woda, ale obecnie nic takiego nie miała. Spokojnym krokiem podeszła do pozostałych.
- Już mi lepiej. Co robimy? - powiedziała. Gotowa była im pomóc w poszukiwaniach... czuła się na tyle dobrze, aby coś zrobić. Tak jak niegdyś zapewniła Samuela, nie potrzebowała specjalnej opieki.

echidna 02-09-2010 12:19

Przed karczmą u Jaromira – wszyscy

Ogień trawił już dach stajni, nie było szansy na jej uratowanie. Mimo to ludzie nie przestawali nosić wody. Chociaż pożar nieco przygasł, wciąż istniało niebezpieczeństwo, że rozprzestrzeni się na pozostałe budynki. Na szczęście, dzięki wspólnym wysiłkom gaszących, udało się przystopować ogień.

Natura zdawała się dopomagać ludziom w ich wysiłkach. Wiatr, jaki zerwał się od strony lasu, zdawał się tworzyć przedziwną kurtynę oddzielającą płomienie od reszty budynków i lasu. Zupełnie tak, jakby sam Donar swym tchnieniem bronił dostępu do zabudowań.

Samuel

Jedynie Samuel wiedział, że gromowładny bóg nie ma z tym „cudem” nic wspólnego. No może ma, ale nie tak wiele, jak można by się na pierwszy rzut oka spodziewać. Kurier zaklinał wiatry przez dość długi czas i szło mu całkiem nieźle. Dzięki jego drobnej pomocy gaszącym udało się jako tako opanować sytuację, więc gdy dowiedział się o zniknięciu Lamii, a co za tym idzie, dał sobie spokój z wiatrami, pożar nie wybuchnął na nowo ze zdwojoną siłą.

Mężczyzna wytężył umysł starając się uchwycić ten krótki moment, gdy miał okazję czuć zapach dziewczyny. Cofnął się wspomnieniami do ostatniej rozmowy z dziewczyną, dokładnie widział jej twarz: jadowicie zielone ogniki w oczach, lekko zadarty nosek, pełne usta, a zapach… zapachu za nic w świecie nie mógł sobie przypomnieć.

Zacisnął z wysiłku powieki i jeszcze mocniej skupił się na tamtej chwili. Widział całą sytuację bardzo wyraźnie. Cholera, w głowie słyszał nawet tamten ptasi trel, a zapach… Wciągnął głośno powietrze do nosa i omal się nim nie zakrztusił. Gryzący dym z palącego się budynku zadrapał w gardle i zakłuł tam wewnątrz, w płucach. Samuel jednak nie ustępował, nie pozwolił się rozproszyć i nagle… całym sobą poczuł TO.

Zapach dziewczyny był dziwny. Była niczym… świeża trawa przebijająca się spod śniegu i jak.. dopiero co otwierający się pączek róży. Lamia pachniała niesamowicie. Zazwyczaj starał się ignorować zapachy, lecz tym razem… wreszcie JĄ poczuł. Ona była jak… łąką usłana kwiatami, pachniała wiosną i… Życiem.

Samuel przez chwilę zachwycał się tym zapachem, tak odmiennym od perfum wszystkich innych kobiet, jakie do tej pory znał. Szybko jednak zorientował się, że nie był to dobry czas na takie rozważania, należało przecież najpierw ustalić, gdzie jest Lamia i czy jest bezpieczna.

Jeszcze raz Lestre wytężył umysł. Bardzo szybko poczuł otaczające do powietrze: każdą, nawet najmniejszą jego drobinkę. Wszystkie je znał, wszystkie mogły mu być posłuszne i właśnie tego najbardziej teraz potrzebował. Mężczyzna mamrotał coś pod nosem dyskretnie rozglądając się wokół siebie. Wyglądało, jakby czegoś szukał, w rzeczywistości jednak starał się wzmocnić prądy powietrze tak, by trop Lamii stał się wyraźniejszy.

Przez chwilę nic się nie działo, dopiero z czasem Samuel ze zdwojoną siłą odczuł całą swą potęgę. Zapach Lamii zawiercił go w nosie, nieomal wżerając się w płuca. Przez moment mężczyzna miał wrażenie, że stracił węch, że już nigdy więcej nie poczuje innego zapachu, że cudowna woń dziewczyny będzie mu towarzyszyć do końca jego dni. Nie spodziewał się aż takich efektów, w przeciwnym razie pohamowałby się nieco. Z drugiej strony, może to i lepiej, że dostał takiego kopa. Teraz miał przynajmniej pewność: Lamia była bardzo blisko.

Wszyscy

Ogień dalej szalał w najlepsze, choć nie tak gwałtownie, jak do tej pory. Udało się go zahamować, ale o całkowitym ugaszeniu jedynie dzięki ludzkim staraniom nie było mowy. Potrzebny był deszcz, albo… cud.

Pod wpływem wiatrów zarumienione łuną niebo zaczęło się zmieniać. Deszczowe chmury, nabrzmiałe od ilości zgromadzonej w nich wilgoci, zawisły nisko nad ziemią z wolna przesłaniając gwiazdy i tarczę księżyca. Bez wątpienia zanosiło się na deszcz, ale tego, kiedy na dobre się rozpada, nie wiedział nikt.


Wiadro za wiadrem woda płynęła w stronę palącej się stajni. Pomagali wszyscy, była tam roznegliżowana akrobatka, była para elfów, grupka brodatych krasnoludów-najemników, kupcy wraz z pachołkami, w tym Johar wraz z Finnenem, Osgarem i Broccem, a także bardowie w liczbie czterech. Brakowało oczywiście Victina, ale w sumie nie było w tym nic dziwnego. Po końskiej dawce środka nasennego, którą zaserwowała mu Emerahl, pożar w środku nocy nie miał prawa go obudzić.

Gaszący nie ustawali w wysiłkach, z czasem popadli w coś na kształt transu, w kółko tylko weź i podaj, weź i podaj, a końca nie widać. Nagle w ogłupiającej kakofonii powtarzających się dźwięków dało się słyszeć coś nowego: krzyk.

- Tam ktoś jest! – lamentował ktoś z tłumu – Widziałem wyraźnie! Ktoś jest w stajni!

Theron


- Lamia! – pomyślał tropiciel i aż ciarki przeszły mu po plecach.

Zanim ktokolwiek z jego towarzyszy zdołał zareagować na tę dramatyczną wiadomość, Theron już biegł ku stajni. Dwóch ludzi odcięło mu drogę starając się go zatrzymać. Gdy do nich dopadł, z impetem zwalił jednego z nich z nóg. Szczęka drugiego - tego bardziej zdecydowanego – zaliczyła bliskie spotkanie z rozpędzoną pięścią, skutkiem czego jej właściciel odleciał do tyłu.

Tropiciel nie oglądał się za siebie, nie było na to czasu. Zresztą, nawet nie pomyślał o tym, by sprawdzić, co się z tymi ludźmi stało. Jego umysł zaprzątała tylko jedna myśl: paniczny strach o życie dziewczyny.

Biegł ile sił w nogach, adrenalina już zaczynała działać. Nie słyszał krzyków tych, którzy chcieli go powstrzymać. Nie widział tego, że ludzie biegną za nim starając się go zatrzymać. Nie czuł żaru buchającego od wielkiego ogniska, ani dymu wgryzającego się w płuca. Nie było już nocy, ani chmur, ani łuny unoszącej się nad budynkami. Świat przestał istnieć. Był tylko on i Lamia, czekająca na ratunek.

Dopadł do budynku. Siłą rozpędu wywarzył drzwi ledwo trzymające się w zwęglonej ościeżnicy. Dopiero wtedy oprzytomniał. Poczuł na policzkach piekący skwar, ale było już za późno na odwrót. Lamia tam była! Wejście do płonącego budynku było ryzykowne, mógł to przypłacić życiem, ale… poprzysiągł chronić dziewczynę nawet za cenę własnego życia. Narzucił na twarz kaptur i wbiegł do stajni.

Wszyscy

Theron zniknął wśród płomieni. Ludzie próbowali za nim biec, ale wreszcie musieli się zatrzymać, dalej żar był nie do zniesienia. Z chwilą, gdy mężczyzna wbiegł do budynku, płomienie wystrzeliły w niego. Tak jakby piekielne moce trawiące budynek odzyskały siły.

Chmury zakrywały niebo coraz bardziej. Przebijała się przez nie jedynie srebrzysta poświata księżyca, gwiazd natomiast nie było widać w ogóle. Hulający dotąd w konarach drzew wiatr ucichł. W nieruchomym powietrzu słychać było każdy trzask palącego się drewna.

Niebawem z nieba poczęły lecieć pierwsze krople tak upragnionego deszczy. Z początku była to tylko delikatna mżawka, która nie miała szans zagasić płomieni. Ludzie nie przestali jednak nosić wiader z wodą. Nikt bowiem nie mógł przewidzieć, kiedy na dobre się rozpada.

Theron

- Lamio! – wołał starając się przekrzyczeć szalejący wkoło pożar.

Żar był po prostu nieziemski. Czuł na całym ciele piekący gorąc, po skórze pot spływał istnymi strumieniami, zalewając oczy i usta, czyniąc ręce nieprzyjemnie śliskimi. Przetarł rękawem twarz i ruszył przed siebie.

- Lamio, słyszysz mnie?! – wrzasnął ile sił w płucach, odpowiedzią był jedynie złowieszczy trzask płonącej konstrukcji.

Spojrzał do góry, przez dziurę po wypalonym dachu wyraźnie widział nocne niebo i zakrywające je ciemne chmury. Zanosiło się na deszcz, ale ile to jeszcze mogło potrwać?

Gdzieś niedaleko usłyszał skrzypnięcie uginających się desek, zupełnie jakby ugięły się pod ciężarek czyichś kroków. Zasłaniając dla ochrony twarz rękawem ruszył w tamtą stronę.

- Lamia, do cholery! Odezwij się – i znów tylko trzaski płonących desek.

Panika ogarniała go coraz bardziej. A co jeśli ona zemdlała? Gryzący dym mógł odebrać jej dostęp powietrza, mogła stracić przytomność i teraz leżeć gdzieś tutaj wśród płomieni. Nie słyszała go, dlatego nie mogła odpowiedzieć. Nikt nie mógł przewidzieć, jak długo jeszcze wytrzyma drewniana konstrukcja, mogła się w każdej chwili zawalić. Tym bardziej musiał się spieszyć. Musi ją znaleźć, musi ją uratować!

Znów to tajemnicze skrzypnięcie, a potem jeszcze syczenie. Zaraz też poczuł na twarzy gorącą kroplę. Deszcz, wreszcie upragniony deszcz!

Seria zgrzytów następujących po sobie jeden po drugim zaalarmowała go. To musiała być ona! A więc jednak usłyszała go i starała się do niego dotrzeć. Tylko… dlaczego mu nie odpowiedziała?! Ruszył w stronę, skąd dobiegały odgłosy. Rozległ się łoskot, zaraz potem w jego stronę wystrzelił snop iskier. Odruchowo zasłonił twarz rękawem i ruszył dalej.


Poczuł na twarzy kolejne krople deszczu, tym razem jednak chłodniejsze i w większej ilości. Najwidoczniej rozpadało się na dobre. To dobrze, w chwili obecnej jedynie porządna ulewa miała szansę zagasić to piekło, ale on nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Musiał ją znaleźć i zanieść w bezpieczne miejsce.

Szedł powoli przed siebie, a z każdym jego krokiem z nieba lały się tysiące kropel. Deszcz powoli gasił płomienie, więc szedł nieco szybciej i pewniej. Znów rozległo się skrzypienie, gdzieś bardzo blisko.

- Lamio! To ja , Theron! Na bogów, odezwij się! – ryknął na całe gardło.

Odpowiedzią był kolejny cichy zgrzyt gdzieś obok, a zaraz potem głośny trzask tuż nad głową. Z nieba, oprócz deszczu, poleciał snop iskier. Po chwili rozległ się donośny, głuchy huk. Ale tego Theron już nie usłyszał, bo chwilę wcześniej nastała ciemność.

Wszyscy

Theron wbiegł do płonącego budynku już jakiś czas temu. Zachowanie mężczyzny było co najmniej nierozważne: nadpalona konstrukcja mogła nie wytrzymać własnego ciężaru i w każdej chwili runąć grzebiąc nierozważnego ratownika. Oczywiście jego zachowanie łatwo było zrozumieć, w końcu przecież tropiciel troszczył się o los dziewczyny, a jeśli była w stajni, groziło jej wielkie niebezpieczeństwo. No właśnie… JEŚLI tam była, bo oprócz niejasnych przesłanek i masy przypuszczeń nie było na to żadnych dowodów.

Mimo wszystko jednak, póki co, tropiciel wydawał się mieć gigantyczne szczęście. Poza, normalnymi w takiej sytuacji, trzaskami palącego się drewna nie było słychać żadnych niebezpiecznych odgłosów, co – przy bardziej rozważnym, niż do tej pory zachowaniu – dawało mu całkiem spore szanse na przeżycie tego całego heroizmu.

Po paru minutach mżawka przerodziła się w porządny deszcz, czego skutki dało się zauważyć od razu, bowiem momentalnie ogień przygasł i stracił na sile. Kiedy rozpadało się już na dobrem, gaszący dali sobie spokój z noszeniem kolejnych wiader wody. Deszcz i tak był najlepszym ( i w sumie jedynym) sposobem na ugaszenie pożaru, nie było więc sensu na darmo moknąć. Ludzie uciekli przed deszczem i stłoczyli się na ganku przy wejściu do karczmy, uważnie obserwując walkę żywiołów.


Ulewa z wolna tłumiła pożar, gasząc budynek kawałek po kawałeczku. Wszyscy wreszcie odetchnęli. Również „pobożni pielgrzymi” poczuli ulgę. Jeśli tylko Lamia była w środku, Theron z pewnością ją znalazł, deszcz natomiast dawał tej dwójce możliwość wydostania się z pożaru.

I właśnie wtedy, gdy wszyscy byli już pewni, że piekło dobiega końca, zdarzyło się coś nieoczekiwanego. Wśród powtarzającego się co jakiś czas trzasku palącego się drewna, dały się słyszeć zupełnie nowe odgłosy: najpierw donośny łoskot, a zaraz potem jeszcze głośniejszy huk. W niego wzbił się ogromny snop iskier.

Jakby w odpowiedzi na ostatni atak ognia deszcz rozpadał się jeszcze mocniej. Wielkie krople uderzały o ziemię z hukiem rozpryskując się na boki. Już po chwili zamiast trawnika wokół karczmy roztaczało się istne jezioro. W tej sytuacji ogień nie miał już żadnych szans, musiał ustąpić potędze wody.

Dopiero teraz, gdy niebezpieczeństwo zostało ostatecznie zażegane, ludzie zaczęli rozmawiać. Początkowo jedynie cicho szeptali do siebie, jednak, gdy stało się jasne, że Theron nie wyjdzie z budynku o własnych siłach, zaczęły się gorączkowe pytania o to, co się z nim stało i dlaczego poszedł na pewną śmierć. Bo tego, że zginął w płomieniach, wszyscy byli niemal pewni.

Ulewa rozszalała się na dobre. Zniknęło źródło czerwonej łuny, toteż w strugach deszczu świat stał się nagle szary i ponury. W oparach unoszących się nad rozgrzanym pogorzeliskiem majaczyły przedziwne kształty.

- To on! – krzyknął ktoś z tłumu. – To ten mężczyzna!

Istotnie, między spalonymi kikutami, które niegdyś stanowiły konstrukcję stajni, mignęło coś, jakby ludzka sylwetka. Postać szła powoli dziwnie przykurczona i rozdygotana. Zaskoczeni tym faktem ludzie zamilkli nagle. Stali tylko, wszyscy co do jednego wpatrując się w kroczącą ku nim osobę.

Postać przeszła kilka kroków. Teraz dało się wreszcie lepiej rozpoznać kształty. Niebawem stało się już zupełnie jasne, że nie był to Theron cudem uratowany z pożaru. To była Lamia.

Dziewczyna szła bardzo powoli dygocząc na całym ciele. Ubrana był jedynie w cienką koszulę nocną, przemoczoną, skutkiem czego przyklejoną do skóry . Dzięki temu wszyscy dokładnie mogli podziwiać najdrobniejsze szczegóły sylwetki dziewczyny, sylwetki bardzo dojrzałej jak na tak młody wiek. Jej rude włosy rozprostowały się pod wpływem nadmiaru wody, sięgały więc teraz do pośladków, tylko nieznacznie zasłaniając ciało.

Stąpała ostrożnie, jakby bała się, że upadnie. Ręce miała przyciśnięte do brzucha, plecy natomiast skulone i wyglądała przy tym, jakby zaraz miała zemdleć z bólu i wycieńczenia.

- Lamio! – krzyknął Irial rzucając się pędem w jej kierunku.

Deszcz wciąż padał chłodząc jego rozognione od emocji policzki. Odczuwał to jednak tylko nieznacznie, dużo ważniejsze dla niego było wreszcie dopaść ją, móc przekonać się, że faktycznie żyje, że nie jest tylko mirażem.

Wreszcie się z nią zrównał. Chciał ją okryć płaszczem i wziąć na ręce, by nie musiała się już męczyć, ale ona włożyła mu tylko w dłoń jakąś małą mięciutką kulkę, po czym minęła go bez słowa i ruszyła w kierunku reszty.

Mężczyzna spojrzał najpierw za swoją podopieczną, potem zaś na ów dziwny przedmiot, który mu wręczyła. Tajemniczy przedmiocik poruszył się nieznacznie. Okazało się, że nie jest to żadna piłeczka, lecz najzwyklejsze w świecie rude kocię. Kocurek poruszył łapkami i zamruczał cicho. Najwidoczniej w dłoniach Iriala było mu ciepło i bezpiecznie.


Kerm 02-09-2010 13:02

- Nawet jeśli tam jest - Irial z udawanym spokojem odpowiedział Emerahl - to nic się jej nie powinno stać.

W tym momencie oczekiwanie nie wiadomo na co i monotonię podawania wiader z wodą przerwał Theron, który roztrącając usiłujących przeszkodzić mu ludzi rzucił się w stronę stajni.
Nim stojący niedaleko stajni Irial i Emeralda zdążyli go powstrzymać tropiciel zniknął wśród płonących belek i desek...
Czy był szalony?
Trudno było sądzić. Istniało wiele sposobów na uniknięcie ognia. Dobry mag mógł sobie poradzić z takim pożarem bez problemów. Może więc Theron nie był samobójcą czy najemnikiem za wszelką cenę chcącym dotrzymać danego słowa? Może wiedział, jak obchodzić się, jak uniknąć ognia?

Jak echem powróciło stwierdzenie Emerahl...
Czy Lamia tam była? W środku?
I na jak długo, jeśli faktycznie tam była, starczy jej energii? Jednak trzeba będzie po nią iść. Ale nie Emerahl...

- To nie ma sensu - powiedział Irial. - Ja pójdę. W końcu to ja za nią odpowiadam.

W końcu jednak poszli razem.
Pod osłoną stworzonej przez Emerahl tarczy było ciasno, ale bezpiecznie. Cały problem polegał na tym, że Lamii nigdzie nie można było dostrzec. Leżała gdzieś, przywalona belkami?



Strugi deszczu, które jak na zawołanie (lub odpowiedź na modły) lunęły z nieba, w mgnieniu oka załatwiły sprawę, z którą kilkunastu ludzi nie potrafiło dać sobie rady.
Ogień zgasł błyskawicznie i pozostawił jedynie dymiące zgliszcza.

- Ta sfera bezpieczeństwa już chyba nie będzie potrzebna - uśmiechnął się Irial. - Tylko uważaj, by ci coś nie spadło na głowę.

Musieli znaleźć i Lamię, i Therona. Łatwiej i szybciej by to zrobili, rozdzielając się. Jednak nim zdążyli rozpocząć poszukiwania pomiędzy ruinami pojawiła się czyjaś postać.

- Lamia! - Irial ruszył w stronę dziewczyny, nie wiedząc, czy ma ochotę ją uściskać, czy też udusić. Jednak Lamia wcisnęła mu tylko do ręki kociaka i sama poszła dalej, wywijając się z jej uścisku.
- Ubierz ją... - Irial rzucił płaszcz Emarahl. A potem wzruszył ramionami.

- Jak zawsze, cała Lamia... - pogładził kociaka po łebku. - Będzie się miała kim zajmować...
- A teraz chodź, pójdziemy kogoś poszukać.


Ruszył pomiędzy zgliszcza by sprawdzić, co stało z Theronem.

abishai 02-09-2010 13:16

Ludzie... pachną potem, ludzie pachną jak zwierzęta, czasami maskując swój zapach perfumami. Ludzie nie pachną łąką, tego Samuel był pewien.
Ale nie miał czasu na to, by rozważać ten fakt...Silny aromat dziewczyny świadczył, że była dość blisko, tylko...gdzie?
Lestre skupił się na poszukiwaniach, na tym by odkryć źródło tego zapachu.
Zanim jednak zdążył namierzyć owo źródło, rozległy się krzyki i Theron pognał pierwszy do płonącej stajni.
Samuel spojrzał za biegnącym człowiekiem...żar płomieni był silny, ale w ogniu kryło się jeszcze jedno niebezpieczeństwo. W dymie kryła się trucizna, „niewidzialny i cichy zabójca”. Czad.

Lestre o tym wiedział, gdyż powietrze nie miało przed nim zbyt wielu sekretów. Wiedział... i postanowił działać. Nie mógł szybko utworzyć powietrznego wiru, który odessałby i żar i dym. Takie stabilne konstrukcje prądów powietrznych wymagają sporo czasu na ich utkanie...o mocy nie wspominając.
Istniały jednak prostsze sposoby...Samuel zaczął szeptać, a dłonie kuriera zaczęły otaczać powietrzne wiry. Szybki ruch...wypchnięcie rąk do przodu i w stajnię uderzył nagły podmuch wiatru, przyduszający na moment płomienie i wydmuchujący dym z wnętrza stajni.
Nie była to aż taka trudna sztuczka, zwłaszcza że w tym przypadku Lestre nie potrzebował kumulować siły podmuchu.

A później, jego pomoc nie była potrzebna. Bo Donar uwolnił chmury oblewając deszczem i pożar i gaszących go ludzi.
I odnalazła się Lamia, przemoczona i niosąca kotka. To było urocze.
Ale w końcu Lamia była w połowie dzieckiem...w połowie dorosłą kobietą. Tak jak wszystkie nastolatki, które znał.
Samuel uśmiechnął się ciepło do Lamii i spróbował stłumić zarzewie kłótni, jaką mogła rozpętać Ruth swymi słowami. W zasadzie to rudowłosa złodziejka miała rację, ale cóż... Samuelowi nie płacono za matkowanie Lamii i udzielanie jej wykładów.
Zresztą, miał za sobą nieprzespaną noc i kilka razy skorzystał ze swego dziedzictwa. Naprawdę nie miał ochoty na roztrząsanie tego, co robiła Lamia.

Na razie wychwycił w powietrzu zapach Burzy i po chwili ruszył po swego konia. Potem należało znaleźć konie pozostałych członków grupy. A potem...Samuel zamierzał przyjrzeć się zgliszczom stajni. Może uda się zoczyć coś podejrzanego w dogasających zgliszczach. Jakiś niezwykły ślad... może nietypowy zapach? Może uda się ustalić przyczyny pożaru.
Lestre przypuszczał, że niewielkie są na to szanse, ale...I tak miał zmarnowaną noc.

Cosm0 02-09-2010 22:48

Słowa Iriala wprawiały Emerahl w osłupienie. Jak on, osoba najbardziej odpowiedzialna za jej bezpieczeństwo, może z takim spokojem przyjmować bieżącą sytuację?! Czasu na zastanawianie się ani na dyskusje nie było za wiele, a gdy Theron w przypływie mieszanki desperacji, odwagi, brawury i głupoty, z czego te dwa ostatnie można było uznać za jednoznaczne, wbiegł wprost w płomienie Emerahl podjęła decyzję. Czarownica postąpiła kilka zdecydowanych kroków w stronę pożogi, gdy zatrzymał ją Irial.

- To nie ma sensu - powiedział Irial – Ja pójdę. W końcu to ja za nią odpowiadam.

Z jednej strony - on miał rację. W końcu skoro jemu nie zależy na działaniu to dlaczego ona miała ryzykować życiem, żeby wleźć za jakąś głupią smarkulą w środek palącej się i grożącej zawaleniem stajni? To z jednej strony... z drugiej - już nawet nie licząc tego, że jej za to płacą by dbać o bezpieczeństwo Lamii i w przypadku fiaska jej nieskalana reputacja mogłaby zostać delikatnie nadszarpnięta, to jednak Emerahl czułą się za nią w jakimś sensie odpowiedzialna. Polubiła Lamię i nie zamierzała tak łatwo sprzedać jej skóry nawet jeśli w grę wchodziła odrobina ryzyka.

- No jasne. Idź i wtedy będziemy mieli dwa powody do zmartwień... - powiedziała z sarkazmem Emerahl, jakby było na owy sarkazm jeszcze miejsce – Idziemy razem. Ktoś musi dbać o głupców... - dodała i ruszyła przed Irialem.

Gdy doszli do miejsca, w którym żar bijący o skórę był nie do wytrzymania Emerahl sięgnęła wgłąb siebie. Ciało każdego maga w niewyjaśniony do tej pory sposób wytwarzało pewien rodzaj energii, z którym można było wyczyniać 'cuda'. Powszechnie ta energia nazywana jest magią. Prawda jest taka, że wytwarzaja ją wiele osób jednak tylko część z nich posiada jej na tyle dużo, żeby dało się ją wykorzystać do czegokolwiek. Ponadto tylko część z nich o tym wie, a jeszcze połowa z tych uczy się kontroli nad tym fenomenem.

W głębi Emerahl, zwizualizowany w jej umyśle tlił się sporych rozmiarów płomień jaskrawo błękitnej barwy, który kotłował się w ograniczonej przez jej umysł przestrzeni, szczelnie zamknięty, aby nie wypływał samoistnie. Emerahl sięgnęła ku niemu i zaczerpnęła szczypty magii przepuszczając jej część przez siebie na zewnątrz w taki sposób w jaki jej świadomość chciała ją ukształtować. Choć śmiesznie zabrzmi to stwierdzenie, jako że magia to nie jest coś materialnego, a przynajmniej nie do momentu jej zmaterializowania, to jednak przepływ magii 'łaskotał'. Dając upust tlącej się w niej magii, Emerahl odczuwała przyjemne mrowienie. Kochała to uczucie i teraz po paru dniach 'wstrzemięźliwości', kiedy w końcu mogła tego znowu doznać, czarownica cieszyła się w duchu jak dziecko, któremu oddali zabawki.

Wokół niej i Iriala wytworzyła się nieprzenikalna dla żaru bariera. Kiedy wkoło nich nastał przyjemny chłód nocy i płomienie nie drażniły już oboje, ściśnięci blisko siebie - Emerahl i Irial wkroczyli w płomienie w towarzystwie przerażonych nawoływań ludzi. Gdy weszli do środka Emerahl nakazała Irialowi przytulić się do niej i rozpostarła wkoło nich kolejną tarczę mającą uniemożliwić wszelkim materialnym przedmiotom dostanie się do środka. Utrzymywanie barier wymagało wprawy i nieco koncentracji, jednak był to jeden z tych kierunków, w których czarownica była na prawdę dobra. Kiedy płomienie przygasły zgaszone przez niespodziewany deszcz Emerahl zniwelowała ochronę przed płomieniami, jednak tarczę mającą chronić ich przed walącym się budynkiem pozostawiła na miejscu. Czarownica pozostawiła nawoływanie Irialowi, jako że sama była dosyć zajęta utrzymywaniem barier i skoro nie musiała, wolała nie zajmować się niczym innym.

~*~

Emerahl opuściła tarczę w ostatniej dosłownie chwili, by pędzący do Lamii Irial nie roztrzaskał się o jej wewnętrzną stronę i pobiegła za nim. Dopadła do Lamii, zarzuciła na nią podany jej przez Iriala płaszcz i chciała ją uściskać z radości, że jest całą i zdrowa jednak dziewczyna opędziła się od niej i zwróciła się do mężczyzny podając mu jakieś włochate zawiniątko, które w chwilę później okazało się małym kotkiem. Emerahl już nic nie rozumiała... Idąc oszołomiona za Irialem i Lamią wyszła na zewnątrz. Wszystko to było bardzo dziwne... Do tego pewność Iriala i Lamia, która jakby była w tej chwili nieobecna... W głowie czarownicy zaczęło kołatać się przekonanie, że ich pracodawca nie powiedział im wszystkiego co powinni wiedzieć. Wtedy niczym grom z jasnego nieba Emerahl przypomniała sobie poranek sprzed paru dni, gdy próbowała ustalić działanie Theronowego amuletu. Kiedy otworzyła się na całą otaczającą ją magię a jej zmysły wyostrzyły się, czarownica czuła magię także w swoich towarzyszach. Oprócz Therona rzecz jasna, jego nie czułą wcale, ale rudowłosa była przekonana, że także od Lamii biła magiczna aura. Drobne elementy układanki zaczęły się powoli jawić przed Emerahl.

- Oooj będzie tutaj trzeba parę spraw wyjaśnić - pomyślała i rozejrzała się w koło. Jej nowi towarzysze stali w osłupieniu, podobnie jak gapiący się na nich wszystkich gapie.

- Oooj tak, czeka nas tłumaczenie - pomyślała jeszcze, gdy przypomniała sobie o tej całej maskaradzie z pielgrzymką czując jednocześnie, że od tej pory ich praca będzie cięższa.

- A teraz chodź, pójdziemy kogoś poszukać - słowa Iriala wyrwały ją z zamyślenia i uprzytomniły, że tam gdzieś wciąż jest Theron... Czarownica poszła w ślad za Irialem. Wydarzenia dzisiejszej nocy jeszcze nie znalazły finału, a w Emerahl rodziła się obawa, że gdy ten finał już nadejdzie to może nie okazać się, że nie będzie szczęśliwego zakończenia...

Mekow 03-09-2010 10:26

Ruth nie brała czynnego udziału w gaszeniu pożaru. Nadal nie czuła sie najlepiej i wolała spokojnie posiedzieć na ziemi, starając się nie wymiotować... znowu. Owszem, tym razem nie było to spowodowane alkoholem i własną głupotą, ale naprawdę wolała nie robić tego na oczach pozostałych, zwłaszcza Samuela. Wychodziła wówczas na słabą i nieprzydatną, a już i tak miała na pieńku z Irialem i nieco zszarganą opinię, co spowodowane było przez wybryk Lamii.

Najważniejsze już zrobiła, zdając raport z jej otrucia i odpowiadając na zadane pytanie. Skoro nikt nic od niej już nie chciał, mogła usiąść i ostatecznie dojść do siebie. Pomógł jej w tym deszcz, który tak nagle się rozpadał. Chłodny, orzeźwiający prysznic był dokładnie tym czego obecnie potrzebowała... choć oczywiście jego skutkiem ubocznym dziewczyna była cała mokra. Czy jej to przeszkadzało? Tyle razy zmokła już na deszczu, a w przeciwieństwie do większości tych przypadków, dziś wytrze się dokładnie i położy się do ciepłego łóżka, zaś nad ranem jej ubranie będzie całkowicie suche... Tym razem nie miała nic przeciwko i gdyby nie pozostałe okoliczności, mogła by się nawet dobrze bawić.

Tylko ich drużyna beztrosko stała na środku i mokła w najlepsze, podczas gdy wszyscy inni stali pod dachem. Oczywiście teraz nie miało to już najmniejszego znaczenia, gdyż i tak całkiem przemokli.
Nie licząc Iriala który wydawał jakieś polecenia, nikt nic nie mówił... istotnie sytuacja była dość dziwna, co nie sprzyjało nawiązywaniu rozmów, wręcz nie wiadomo było co powiedzieć.
Ale co się właściwie stało?! Czyżby Lamia weszła do płonącej stajni, aby uratować małego kotka?? To nie miało sensu. Musiałaby wiedzieć, że on tam jest... A może to ona uwolniła konie, gdy rozpoczął się pożar i wtedy dostrzegła kotka? Ale co robiła w stajni w środku nocy??? Kto podłożył ogień i kto ją otruł?! Takich i innych pytań można było zadawać bez końca. Ruth odezwała się jako pierwsza, zadając najbardziej oczywiste z nich.
- Co ona u licha tam robiła? - powiedziała nadal siedząc na ziemi, która zamieniała się już w stertę błota.
Samuel położył dłoń na ramieniu Ruth mówiąc - Już dobrze, wszystko się skończyło w miarę...dobrze.
Uśmiechnął się do złodziejki. Osobiście nie był ciekaw, co Lamia tam robiła. Ruth żyła i to się liczyło. Lamia była cała i zdrowa i to było ważne. I nikt chyba nie ucierpiał. Zresztą, i tak pewnie Irial wypyta panienkę Lamię, na osobności.
Dziewczyna spojrzała na niego i odwzajemniła uśmiech. Zrobiło jej się miło, na myśl, że ktoś o niej myślał i troszczył się o nią.
- Dziękuje - powiedziała cicho.
Zaraz potem złodziejka wstała i rozejrzała się dookoła. Obecnie brakowało jeszcze jednej ważnej rzeczy - koni.

echidna 04-09-2010 00:37

Karczma u Jaromira – Wszyscy

Deszcz wciąż padał w najlepsze, a ludzie stali pod zadaszeniem. Stali i… patrzyli się na całą rozgrywającą się scenę, a z każdą chwilą ich spojrzenia były coraz bardziej nieufne. Najwyraźniej nie co dzień w karczmie u Jaromira płonęła stajnia i nie co dzień zjawiali się tacy niezwykli goście. Bo co do tego, że dziewczyna i jej towarzysze nie są zwykłymi szarymi ludźmi, nikt nie miał już wątpliwości.

Jeszcze zanim Emerahl i Irial ruszyli na poszukiwanie Therona, rozległy się początkowo ciche szepty, później coraz głośniejsze szmery rozmowy. I nikt chyba nie miał złudzeń co do tego, co i kto jest tematem tych komentarzy. Prym wśród gadających wiodło dwóch bardów i… Johar, który w międzyczasie zdążył podejść nieco bliżej razem ze swymi pachołkami. Najwyraźniej wcześniej chciał pomóc, jednak teraz stał tylko osłupiały z lekko rozchylonymi ustami. Dopiero po dłuższej chwili zreflektował się i zamknął usta.

Wśród niespokojnych szeptów Lamia dalej szła przed siebie. Minęła Emerahl, gubiąc płaszcz, który chwilę wcześniej kobieta zarzuciła jej na plecy, przeszła jeszcze kilka kroków i zemdlała osuwając się wprost w ramiona Finnena.

Emerahl i Irial

Tymczasem Irial wraz z towarzyszącą mu czarownicą już od jakiegoś czasu błądzili po zgliszczach stajni w poszukiwaniu zaginionego towarzysza podróży. Widok nie był zachwycający i nie dawał zbyt wielkich szans na szczęśliwe zakończenie.

Nadpalone i połamane elementy drewnianej konstrukcji walały się po ziemi, lub sterczały w niebo uniemożliwiając swobodny ruch. Część kalenicy wraz z fragmentem ściany wciąż tkwiły na swym miejscu, jednak w każdej chwili groziły zawaleniem.

Coś skrzypnęła i nagle jedna z nadpalonych belek złamała się w pół i runęła na ziemię wzbijając w powietrze tumany popiołu. Chociaż było to dość daleko od nich, odruchowo zasłonili twarze rękoma.

Szli dalej rozglądając się uważnie. Nagle Irial potknął się o coś i nieomal zwalił się na ziemię, jednak w porę złapał równowagę. Mężczyzna ukląkł i odgarnął z tego miejsca kawałki drewna. Gdy odłożył kolejną deskę, jego oczom ukazała się ludzka ręka, przybrudzona, poznaczona bąblami oparzeń, ale w większym stopniu nie naruszona przez ogień.

- To on! – krzyknął w kierunku Emerahl, która zdążyła już oddalić się on niego nieco. – Znalazłem go!

Po chwili wspólnymi siłami ogarnęli resztę zalegającego gruzu. To faktycznie był Theron: nieprzytomny, brudny, zakrwawiony i poparzony, ale…

- Żyje – powiedziała Emea z ulgą, sprawdziwszy mu puls.

Samuel i Sevrin

Samuel zebrał się za wyłapywanie ich koni. Burze udało mu się złapać bardzo szybko, jednak z pozostałymi wierzchowcami mężczyzna miał już nieco większy problem. Szło mu całkiem nieźle, choć dość powoli.

Sevrin akurat nie mógł sobie wymyślić lepszego zajęcia, więc postanowił pomóc kurierowi. Z początku chciał złapać Narwańca, jednak ten – poczuwszy wolność – nie zamierzał z niej tak łatwo rezygnować, nawet dla swojego pana.

W końcu młodzieniec machnął ręką na swojego konia dochodząc do wniosku, że jak mu się znudzi uciekanie, to sam wróci. I tak też faktycznie było. Gdy tylko Sevrin pomógł Samuelowi przywiązać ostatniego konia, Narwaniec podszedł do swojego pana i przyjacielsko szturchnął go łbem w plecy. Potem pozwolił się osiodłać i przywiązać do drzewa razem z innymi końmi.

Wszyscy

Deszcz przestał padać, więc inni również zabrali się za wyłapywanie swoich koni, nie przestali przy tym jednak obgadywać całego zajścia. Niebawem wszystkie zwierzęta zostały przywiązane do pobliskich drzew, a ludzie powoli zaczęli wracać do karczmy, do swych łóżek. Pora była już wszak słuszna, bowiem zza ołowianych chmur powoli zaczęły przebijać pierwsze promienie rodzącego się poranka.


Z czasem na podwórzu zostali już tylko pielgrzymi, Johar i jego pachołkowie, w tym Finnen z Lamią na rękach oraz karczmarz. Widać było po nim, że czegoś od nich chce, ale że jednocześnie wcale nie ma ochoty z nimi rozmawiać.

Wreszcie się przemógł, podszedł dość niepewnym krokiem, łypnął jakoś tak niechętnie na Emerahl, ostatecznie odezwał się do Iriala:

- Lepiej będzie, jeśli jak najszybciej opuścicie moją karczmę – powiedział stanowczo. – Póki co rannych możecie zabrać do środka, ale im szybciej stąd odejdziecie, tym lepiej. – dodał i nie czekając na reakcje wrócił do karczmy.

Samuel

Gdy cała ta niepotrzebna hałastra wróciła już do karczmy, Samuel poszedł na oględziny pogorzeliska. Połaził trochę, poprzewracał parę nadpalonych dech, umorusał dobie buty i spodnie aż po kolana, a niczego konkretnego się nie dowiedział.

Pożar wybuchł, ale przesuszone drewno, z którego zbudowana była stajnia, na spółkę ze sporym zapasikiem słomy i paszy sprawiły, że ogień rozprzestrzenił się bardzo szybko i spalił wszystko po prostu koncertowo. To, że ostało się trochę ściany i kalenica było winą deszczu. Gdyby się nie rozpadało, wszystko spaliłoby się na wiór.

Po oględzinach kurier miał tylko jeden wiosek. Karczmarz będzie musiał wyłożyć pieniądze na calusieńką nową stajnię, bo z tego, co ostało się po starej, można by było zbudować co najwyżej sporych rozmiarów stosik ofiarny dla Donara w podzięce za deszcz.

Wszyscy

Lamia i Theron zostali wniesieni do pokoju, w którym spały kobiety i ułożeni na łóżkach. Po chwili zjawiła się służebna dziewka niosąc miskę z ciepłą wodą i ręcznik, a także bandaże i wszystkie inne rzeczy potrzebne do opatrywania ran. Dziewczyna postawiła rzeczy na stole, po czym pędem opuściła pomieszczenie. Tak, jakby bała się, że rzucą się na nią jak wygłodniałe bestie.

***

Jakiś czas później zjedli w milczeniu śniadanie. Nawet Johar się nie odzywał, co wskazywało na to, że wydarzenia ostatnich kilku godzin mocno go poruszyły. W ogóle w całej izbie jadalnej było jakoś tak cicho i pusto. Przy stołach siedziało znacznie mniej osób, niż zeszłego wieczoru, a i ci byli jacyś tacy milczący.

Karczmarz przez cały czas uważnie obserwował pielgrzymów, gotów w każdej chwili zareagować, gdyby działo się coś złego. Gdy zjedli śniadanie, znów dał im do zrozumienia, że nie są tu mile widzianymi gośćmi. Pobrał opłatę za nocleg, a potem wrócił do swoich zajęć. W jego zachowaniu nie zostało ani krztyny wczorajszej życzliwości i wylewności.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:37.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172