lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   Najlepszy ze światów (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/8710-najlepszy-ze-swiatow.html)

Kerm 24-08-2010 15:32

Tłumaczenie tego, co zdawało się być nieprzetłumaczalnym, zajęło dobrych kilkanaście minut. Potem trzeba było do końca zadbać o Samkhę. A czas płynął nieubłaganie.
Słońce powoli, acz nieuchronnie chowało się za horyzontem. A żołądki zaczynały boleśnie przypominać, że pora coś zjeść. Samkha z kolei przypomiała sobie o króliku. Tylko gdzie on teraz leżał??
- Samkha metsästää jäniksen - odezwała się nagle
- Jäniksen? - Chris nie bardzo rozumiał, na co polowała Samkha. - Mikä se on jäniksen? Suuri? Pienet? - spytał, chcąc się dowiedzieć, czy to stworzenie było duże, czy małe.
Dziewczyna zmarszczyła brwi zastanawiając się, jak opisać zająca w języku gestów. Po chwili przyłożyła dłonie do głowy na kształt sterczących uszu i śmiesznie poruszyła nosem, wybuchając przy tym śmiechem na widok min Utlandsk. Kilka gestów rękami, naśladujących skoki, a po chwili źdźbło trawy wsunięte do ust i wciągnięte paroma szybkimi poruszeniami szczęk, dopełniły obrazu.
- Zając - uśmiechnął się Chris. - Ei jäniksen - pokręcił głową. - Jäniksen...? - wskazał skały, z których spadła Samkha. - Tai jäniksen vesi?
Zając albo został na skałach, albo utonął w wodzie. Innego wyjścia nie było.
- Oh! - westchnęła. - Harmi, että oli hyvää lihaa - dodała, żałując dobrego mięsa.
- Ei niin nopeasti, ei niin paljon sanoja. - Chris poprosił o zmniejszenie tempa wypowiedzi i mniejszą ilość słów.
- Hyvä - zgodziła się szybko z Chrisem, potakując głową.
- Mutta tämä on minun käärme! - rozpromieniła się Samkha, wskazując leżącego na plaży gada.
- Käärme? Käsilaukku, vyö tai kengät? - spytał Chris zastanawiając się, na co chce Samkha przeobić swą zdobycz - na torebkę, pasek czy może buty z wężowej skórki.
- Käärme myös hyvää lihaa - Gestem udającym wkładanie czegoś do ust i żuciem spróbowała wskazać Przybyszom, że mięso węża nie ustępuje smakiem mięsu zająca.
- Ymmärrä - Chris skinął głową na znak, że rozumie. - Syö käärme. Zamiast zająca zjemy potrawkę z węża - oznajmił pozostałej dwójce. - Albo pieczonego. Szczegóły jadłospisu jeszcze nie zostały ustalone. Na Ziemi też się jada węże. Niektóre smakują jak kurczak. A boa jest smaczniejszy od dzika.
- Dzięki ale... - odparł Jan patrząc niechętnie na węża - ...ja sobie daruję kolację.
Choć widział potrawy z węży w Afryce, to jakoś nie miał ochoty ich próbować tak, jak i teraz nie chciał.
- Nie wiesz, co tracisz - uśmiechnął się Chris. - Ślinka ci poleci, jak będziemy z Samkhą pałaszować te delicje.

Rosiński tylko mocniej opatulił się kocem, mrucząc coś pod nosem w swym ojczystym języku.
Był nieco wkurzony tą uwagą Chrisa... w końcu nie mieli po 13 lat.
- Jan ei syödä käärme - Chris wyjaśnił Samkhce sytuację.
Dziewczyna posmutniała, spoglądając na Jana, który sprawił na niej wrażenie mocno zniecierpliwionego. Nic już na to nie mogła poradzić. Zajęcze mięso, na które pewnie nie trzeba byłoby go namawiać, przepadło. Z żywności, którą dostali na drogę we wsi zostało już niewiele. O ile dobrze pamiętała, głównie kilka ostatnich podpłomyków. Z darów wiezionych dla Noituus nie miała prawa wziąć niczego dla siebie. Nie mogła jednak przecież pozwolić, by człowiek, który uratował jej dziś skórę, chodził głodny, podczas gdy reszta będzie się zajadała świeżym mięsem.
- Odota... Ottaa käärme - powiedział Kanadyjczyk, prosząc by poczekała, podczas gdy on przyniesie węża. Przy okazji mógł się do końca ubrać, ale wyjaśnianie tego zdało mu się rzeczą niepotrzebną.

Nie miała zamiaru czekać. Poprawiła okrywający jej plecy koc i podczas gdy Chris wybrał się na brzeg, wstała ostrożnie. Zrobiła zaledwie kilka kroków, gdy nagle pociemniało jej w oczach i zawirowało w głowie. Pewnie nogi by się pod nią ugięły, gdyby w odruchu nie oparła się o coś ręką. Dopiero po chwili rozpoznała w tym czymś, okryte wilgotnym jeszcze nieco kocem, ramię Jana.
Rosiński, który z przymkniętymi oczyma chłonął ciepło ogniska spojrzał w górę, w ostatniej chwili wstrzymując się od wygarnięcia Chrisowi, co myśli o takich szczeniackich zaczepkach, kiedy zorientował się, że to jednak nie z głupimi żartami Kanadyjczyka ma do czynienia.
- Hej! Hej panienko! Dokąd to się panna wybiera? - zapytał zaniepokojony. Podniósł się trzymając Samkhę za rękę, po czym... ostrożnie i delikatnie objął dziewczynę, dając jej oparcie. Nie rozumiał, po co się tak wysila, ale cóż mógł zrobić?
- Istuutua... - Wąż wylądował w trawie, a Chris błyskawicznie znalazł się przy Samkhce i Janie. Co prawda raczej nie wypadało nikomu przeszkadzać w czułych uściskach i normalnie nigdy by tego nie zrobił, ale dziewczyna nie wyglądała najlepiej. - Siadaj. Heikko, ei astella. - W jego głosie brzmiało zaniepokojenie. Usiłował jej wytłumaczyć, co sama powinna wiedzieć, że skoro jest słaba, to nie powinna nigdzie spacerować.
- Jos olet menossa? - usiłował się dowiedzieć, dokąd to Samkha się wybiera. - Nuotio, tai... pensaat? - wskazał znajdujące się w pewnym oddaleniu zarośla. Nie był pewien, czy Samkha chce zacząć prace przy ognisku, czy też zapragnęła odwiedzić tak zwane ustronne miejsce.
- Istuutua, haluta... - poprosił. - Samkha puhua, Chris, Jan, nostaa, suorittaa.
Jeśli powie, co jest jej potrzebne, to obaj z Janem przyniosą potrzebne rzeczy i zrobią co trzeba.
- Olen kunnossa. - starała się ich uspokoić. W końcu nic takiego jej nie było. - Se on vain huimausta. - Tylko trochę zakręciło jej się w głowie. Nie było powodu do paniki... A może był? Wciąż nie była pewna, co tak naprawdę stało się tam nad jeziorem. Od czasu, kiedy otworzyła oczy, któryś z dwóch Utlandsk ciągle był przy niej i nie odstępował jej na krok. Próbowali ją chronić? Przed czym? A może raczej... przed kim? Czy Tim nadal nie wierzył, że nie miała wobec nich złych zamiarów? On jeden ciągle trzymał się z dala od niej. A może to z nią rzeczywiście było aż tak źle. Przecież naprawdę była już przed bramami domu Freyi. A Utlandsk sprawili, że wróciła do żywych...
- Te paeta kuolema - powiedział cicho ale bardzo poważnie Chris. - Täytyy tili.
Każdy, kto znalazł się jedną nogą po tamtej stronie, musiał bardzo uważać na siebie. Przynajmniej przez jakiś czas.
- Jalat ei ymmärrä päänsä - spróbowała zażartować z tego, że jej nogi jeszcze nie zdążyły dogadać się z głową.
- Istuutua, haluta. - Chris ponownie poprosił Samkhę, by usiadła. Położył dłoń na jej ramieniu. - Hyvin haluta, Samkha. Huomenna vahva - zapewnił ją, że do jutra odzyska siły.

Lilith 24-08-2010 15:36

Tłumaczenie czego potrzebuje nie miało najmniejszego sensu. Przynajmniej w kwestii obmyślenia posiłku dla Jana, który najwyraźniej nie miał ochoty nawet spojrzeć na węża. Nie miała pojęcia, co jeszcze zostało im z zapasów żywności, jak więc miała im powiedzieć, co jej mają przynieść. Musiałaby to sama sprawdzić i obejrzeć.

Samkha powoli, nie spuszczając oczu z twarzy Chrisa, skinęła głową. Do jutra? Jutra może już nie będzie, a ona miała coś do zrobienia jeszcze dzisiaj. Bardzo chciała zrobić to sama, skoro jednak oczekiwali, że będzie posłuszna, to usiądzie i poczeka.
- Chris, tuo laukkusi ulos satula - poprosiła wskazując na wóz. Miała nadzieję, że zrozumie, iż chodzi jej o sakwy z jej rzeczami.
- Kyllä, księżniczko - uśmiechnął się do niej Chris.
Gdy tylko Samkha usiadła przy ognisku ściągnął z wozu należące do dziewczyny sakwy podróżne i położył obok niej.
- Disguise itse, Samkha? - spytał. - Ei pysty kuluminen viltti... - Gdyby się przebrała, nie musiałaby chodzić zawinięta w koc. - Minun taki mukava - zaoferował jej własną bluzę, zapewniając, że będzie jej w tym ciepło i wygodnie.

- Ei Chris. En ole niin hyvin syntynyt. - uśmiechnęła się ciepło do Chrisa. - Odota! - Miała im tyle do powiedzenia, a nadzieja, iż pojmą cokolwiek była nikła. Mimo to mówiła, widząc na ich twarzach zupełny brak zrozumienia. - Jan, Chris, kuuntele - zwróciła się do obydwu siedzących blisko mężczyzn. - Tim, tänne. - Przywołała skinieniem ręki ponurego Utlandsk. - Samkha ei tiedä, onko paikka, joka johtaa Utlandsk on turvallista heille. En tiedä mitä huominen voi tavata meitä. Tämä johtaa sinut Niotuus hyvässä uskossa. Mutta nyt peloissaan.
Chris poczuł, że zaczyna go boleć głowa. Ciepło, jakie, nie wiedzieć czemu, poczuł na widok uśmiechu dziewczyny, zniknęło, przytłoczone nawałą niezrozumiałych słów.

Przerwała, widząc zniechęconą minę Chrisa.
- Chris ei ymmärtää, kyllä? - stwierdziła z żalem.
- Monet sanat, Samkha, pahoillani - powiedział Chris z równym żalem. - Hetki, Samkha.
Zwrócił się do pozostałych Przybyszów.
- Niewiele zrozumiałem. Mówiła coś o bezpieczeństwie, Noituus i strachu. Ale poskładać tego nie umiem.
Jan tylko kiwnął, ze zrozumieniem głową... Wiedźma. Osoba władająca nieznanymi mocami. Oczywiście, że tutejsi się ich bali. Aż dziw, że nie bali się... ich. Trójki przybyszy z nieznanego świata. Choć pewnie granat hukowy rzucony w odpowiednim miejscu i czasie uczyniłby z nich “czarowników”.

- Utlandsk luottaa minuun. Älä anna kuolla ... ikuisesti. He antoivat minulle hengitys
- Samkha prosi, tak mi się zdaje, o zaufanie. Luottaa. Wspomniała potem o śmierci. Raczej o nie-śmierci. Że nie umarła, tak by to trzeba przetłumaczyć. Dzięki nam.
- Samkha on elossa. Kiitos.
- Chris myös on elossa, vuoksi Samkha. - Chris położył rękę na dłoni dziewczyny, akcentując fakt, że żyje dzięki niej.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że coś zrobiłem źle - warknął Tim. - Sam postąpiłbyś inaczej?
- Nie. Z pewnością zrobiłbym to samo - odparł Chris. - I ona też to rozumie. - Odrobinę naciągnął prawdę.

Dziewczyna obserwowała ostrą reakcję Tima. Nie potrafiła domyśleć się sensu słów, lecz słyszała ton jego głosu. Widziała zaciśnięte szczęki i wykrzywione gniewem usta.
- Tim on hyvä ystävä - zwróciła się bezpośrednio do Tima, starając się przyciągnąć jego spojrzenie. - Ystävä. - Szukała przez chwilę sposobu na ukazanie znaczenia tak ważnego słowa, jak “przyjaciel”.
- Tim, Jan, Chris ovat ystävä - powiedziała w końcu.
Spokojnie ujęła dłoń Tima i przyciągnęła ją do siebie, czując jego lekki opór i wciąż spoglądając w jego twarz. Niechętną i napiętą.
Prawa dłoń Samkhy uścisnęła jego przedramię, a lewa skłoniła jego palce, by uczyniły to samo z jej ręką. - Samkha ystävä Tim - powiedziała wyraźnie oddzielając każde słowo kładąc swoją dłoń na sercu.

Widać było, z jaką niechęcią Tim poddaje się działaniom Samkhy. Ale nie wyrwał ręki. W końcu skinął głową i dopiero wtedy zabrał dłoń.
- Ystävä - powiedział, nie okazując zbyt wiele entuzjazmu, ale, jak się zdawało, szczerze. Wyraz twarzy również złagodniał.
- Powiedz jej - zwrócił się do Chrisa - że nie żałuję, że chybiłem.
- Tim ilo Samkha elossa - przetłumaczył Chris. Co prawda niektóre słowa się nie zgadzały, ale ogólny sens był poprawny.
Dziewczyna tymczasem zrobiła coś, co mogło wydawać się niezrozumiałe dla żołnierza. Przyklękła przed Timem. Przymknęła oczy i przykryła je dłonią, podczas, gdy drugą rękę wyciągnęła do mężczyzny. - Samkha luottaa Tim - powiedziała.
- To jest właśnie luottaa - powiedział Chris. - Zaufanie. Cholernie trudne słowo.

Wojowniczka czekała nie otwierając oczu. Po chwili, nie doczekawszy się reakcji, opuściła rękę i rozłożywszy ramiona trwała przed nim dalej w postawie sugerującej poddanie.
- Nie potrafię tak na ślepo zaufać nikomu - powiedział Tim. - Ani wam - wzrok skierował jednak na Chrisa, nie na Jana - ani tym bardziej jej. Powiedzmy, że będzie to ograniczone zaufanie.
- Melkein luottaa - przetłumaczył Chris. Prawie przetłumaczył.
- Ymmärrän - potwierdziła cicho dziewczyna spuszczając głowę. Odwróciła się nie patrząc na Tima, po czym sięgnęła do jednej z sakw.
- Se on lahja Samkha - Położyła przed każdym z nich po jednym niedużym zawiniątku. Wskazała na nie, potem na siebie i na Utlandsk, dając do zrozumienia, że to podarunek dla nich.

Tim popatrzył na zawiniątko z pewną nieufnością, ale Chris otworzył je bez wahania. W środku była starannie złożona, piękna lniana koszula, podobna do tych, jakie nosili Krigar. Taka sama jak ta, którą oglądał u handlarza. Albo nawet ta sama... Ozdobiona haftem, wiązana z przodu - może nieco mniej praktyczna niż zwykła, zakładana przez głowę, ale o wiele ładniejsza.
- Kiitos erittäin, Samkha - powiedział Chris. Rozwinął prezent. - Se on kaunis - dodał zachwycony.

abishai 24-08-2010 16:13

Jan sięgnął po swoją paczkę i wyciągnął koszulę podobną do tej, jakie otrzymali pozostali. Uśmiechnął się promiennie do Samkhi i założył ten fragment ubrania. Podarek tym bardziej przydatny, że jego się suszyła.
- Jan! - odezwała się jeszcze dziewczyna. - Odottaa.
Rosiński odwrócił się, nie bardzo rozumiejąc o co jej chodzi. Czego nie odczytał ze słów, spróbował odczytać z jej twarzy.
Poszukała jeszcze czegoś, wyciągając na koniec kolejny zwitek materiału. Dziwnie Jankowi znajomego. Podała mu go z radosnym uśmiechem, zapominając na chwilę o przykrej konfrontacji z Timem.
Rosiński z ciekawością wziął do ręki to co mu Samkha podała rozkładając materiał...
Dopiero po chwili rozpoznał swój własny podkoszulek. Zaśmiał się nieco przyglądając mu się i spojrzał w kierunku Samkhi, dodając z uśmiechem w swym. - Dziękuję.
- Ja też dziękuję - powiedział Tim, z twarzą nieco mniej ponurą niż przed chwilą.

- Illallinen pala letkua? - Samkha obróciła się w jego stronę, pokazując równocześnie na leżącego nieopodal gada i wykonując gest w każdym ze światów interpretowany jednoznacznie. Jedzenie.
- Wąż z rusztu? - spytał Tim, na poły ironicznie. - Może być. - Skinął głową. - Gorsze rzeczy podają niekiedy w kantynie.
- Jan? - Dziewczyna przeniosła wzrok na kolejnego Przybysza. Jeśli stale będzie się upierać, to dostanie na kolację resztki tego, co zabrali z wioski. A na śniadanie? I co potem? Do Noituus nie dojadą tak szybko. A przecież wąż był bardzo smaczny. Smaczniejszy niż kurczak. Do tej pory nie spotkała nikogo, kto by odmówił takiego poczęstunku.
Jan uśmiechnął się tylko i skinął przecząco głową. Nie...jakoś na razie nie miał ochoty, na węża. Być może głód go zmusi później, ale..na razie nie potrafił się przełamać.

- Chris metsästys huomenna valjeta - zapewnił Kanadayjczyk, starając się pocieszyć zmartwioną Samkhę. - Spróbuję skoro świt coś upolować - przetłumaczył, kierując te słowa głównie pod adresem Jana.
Wąż ważył z dziesięć kilo i zapewniłby im dosyć jedzenia, ale to by było świństwo, gdyby oni się objadali, a Jan tylko patrzył. Albo zamykał oczy z obrzydzeniem.
- Ok. Dzięki.- odparł krótko Jan spoglądając od czasu do czasu na suszące się przy ognisku ubranie.

- Ei suolaa - powiedziała z żalem Samkha. Pokazała woreczek, na dnie którego znajdowały się wilgotne resztki czegoś, co było niegdyś zapasem soli, dodatkowo zmieszanym teraz z mydłem.
- Może poszukam jakichś ziół? - spytał Chris, po czym pokazał okoliczny las i zademonstrował zrywanie roślinek, wąchanie, a potem nacieranie mięsa.
- Yrtit? - błysk w jej oczach mógł świadczyć, że istniała szansa na znalezienia czegoś, co jeszcze by polepszyło smak pieczeni z gadziny. - Samkha... iść. - Wskazała na spory spłacheć łąki pod lasem.
Podniosła się, niemal bez pomocy Chrisa, i pewnie stanęła na nogach. Z sakwy wyciągnęła pelerynę i ubrała, zarzucając ją sobie na ramiona.
- Ja z nią pójdę! - powiedział niespodziewanie Tim zrywając się z miejsca. - A wy się tutaj wszystkim zajmijcie.
Samkha pierwsza, żołnierz tuż za nią, niespiesznie ruszyli ku skrajowi zarośli. Trudno było jednoznacznie określić, co skłoniło Tima do towarzyszenia Krigarce - chęć niesienia pomocy czy też wspomniany wcześniej brak zaufania. Jan i Chris jednomyślnie odprowadzili oddalającą się parę przeciągłymi spojrzeniami.

Ściągnięcie skóry z węża było niemal tak samo łatwe, jak ściągnięcie rękawiczki. No, może trochę dłużej trwało. Wyszukanie odpowiednich ziół również nie zajęło Samkhce zbyt wiele czasu i po kilkunastu minutach nad ogniskiem piekło się kilka kawałków jasnego, prawie białego mięsa, natartego ziołami, a dokoła roznosił się smakowity zapach.

Janowi Samkha podała trzy podpłomyki. Pieczywo wizualnie nie prezentowało się zbyt ciekawie i było dość twarde, ale w rzeczywistości smakowało lepiej, niż mógłby to sugerować wygląd. Z odpowiednio przyprawionym i przypieczonym wężem nie mogło jednak konkurować w najmniejszym stopniu.
Potrawka z węża byłaby z pewnością jeszcze smaczniejsza, ale niektórych składników nie mieli pod ręką. Poza tym, co również było znacznym plusem, po pieczonym wężu nie trzeba było zmywać. Wystarczyło rzucić patyki w ognisko.

Po piątym kawałku Chris poczuł się przyjemnie syty.
- Komuś jeszcze kawałek? - spytał, patrząc na Samkhę i Tima. - Pala letkua? - powtórzył po krigarsku.
- Ei. Kiitos - Samkha z uśmiechem podziękowała za propozycję.. - Vielä vähän ja räjähtää. - Zastanowiła się nad wyjaśnieniem, po czym siłę przekazu słów wzmocniło efektowne “puuff”! połączone z gwałtownym gestem obydwu dłoni w okolicy brzucha.
- Jeśli masz keczup, to może się zastanowię - odparł Tim. - A ty, Jan?
Samkha zdjęła z patyka nieduży kawałek opieczonego węża. Oddzieliła kilka płatów białego soczystego mięsa, kładąc je na kawałku podpłomyka. Według niej wyglądało i pachniało bardzo zachęcająco, a jego ilości pochłonięte przez dwóch pozostałych Utlandsk, mogły świadczyć, że co do jego smaku też nie powinno być wątpliwości.
- Jan. Haluta, kokeile - zwróciła się do niego cichym, brzmiącym gorącą prośbą głosem, wyciągając równocześnie dłoń, w której tkwił ów podpłomyk.
Tim wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu.
Chris zajął się kontemplacją płomieni, nie zdradzając nawet mrugnięciem oka jakichkolwiek myśli. Ewa, przed wiekami, skusiła Adama jabłkiem. Teraz jej praprapra...wnuczka stosowała tę samą metodę w stosunku do Jana. Czy ten ostatni ulegnie i da się skusić, czy też okaże hart ducha, lub upór - różnie do tego można było podejść, i nie zmieni zdania.
On sam nie był pewien, jak by postąpił na miejscu Jana.
Rosiński westchnął w duchu... miał wrażenie, że Samkha nie da mu spokoju, dopóki nie zje choć kawałka wężowego mięsa. Co prawda Jan wiedział, że kierowały nią dobre intencje, ale... Wziął więc i zjadł, bardziej dla świętego spokoju niż z innych powodów. Mięso było dość smaczne, ale nadal nie zmieniło to nastawienia Rosińskiego do...węży. I do ich spożywania.
Chris kątem oka obserwował, jak Jan męczy się, przeżuwając nieszczęsny kawałek krigarskiej wersji kanapki. I miał tylko nadzieję, że Samkha, zachęcona powodzeniem, nie zechce wepchnąć w Jana kolejnej próbki krigarsko-obozowej kuchni.

Gdzieś w oddali zawył wilk. A po drugiej stronie opowiedział mu drugi. Wzajemne nawoływania się drapieżników dochodziły z coraz to mniejszej odległości. Aż w końcu połączyły się w jedno, całkiem blisko.
- Mamy gości - Chris przelotnie spojrzał na Samkhę. - Dziękuję za poczęstunek. Kiitos iltapala - skinął głową Krigarce.
Wstał i podszedł do swego plecaka. Sięgnął po rugera i upewnił się, że magazynek jest pełen. Potem wyciągnął z kabury nieodłącznego Sig Sauera. Przeładował i schował z powrotem.
Tym razem nie było w pobliżu martwych Hirviö, którzy zwróciliby na siebie uwagę drapieżników. A nie można było być pewnym tego, że tylko dwa wilki zjawiły się w tej okolicy.
Tim zareagował równie szybko, jak Chris. W dłoniach Amerykanina pojawił się krótkolufowy karabin szturmowy. Odwodzony zamek szczęknął głośno.
Jan powtórzył zabieg Tima z swoim berylem. Co prawda nie zamierzał strzelać do wilków, sam huk powinien je wystraszyć.

Kerm 24-08-2010 16:17

- Ei! Ei ase! - krzyknęła Samkha, zrywając się na równe nogi i podbiegając do Tima. - Ei ase! - powtórzyła, wskazując na trzymany przez Przybysza karabin. - On mahdollista, että ovat ystäviäni. - Informując, że tam mogą być jej przyjaciele, usiłowała powstrzymać Utlandsk przed użyciem ich śmiercionośnej broni. - Tim ystävä - stuknęła go w pierś - Samkha ystävä - pokazała na siebie. - Susi ystävä - wskazała w stronę, skąd dobiegało wycie. W końcu Utlandsk nie byli głupcami. Powinni zrozumieć, że wilki to jej przyjaciele... Nie wszystkie wprawdzie, ale na życiu pewnej pary bardzo jej zależało. - Kaksi susia ystävä Samkha.
- Te dwa wilki są twoimi przyjaciółmi? - spytał Chris. - Nämä? - tak jak poprzednio Samkha, tak teraz on pokazał kierunek, z którego dobiegało podwójne wycie. - Nämä susia ystävä?
- Jaja sobie robicie? - Tim przenosił wzrok z Samkhy na Chrisa i z powrotem. - Odbiło wam? Zdaje się wam, że jesteście w jakiejś pieprzonej Księdze Dżungli? Mowglim chcesz zostać, Spencer? Jak mi się tu pojawi jakiś wilk, to zrobię z nim porządek od razu!
- Zwierzęta wystarczy odstraszyć hukiem, a martwe przyciągnie uwagę kolejnych padlinożerców... Niedźwiedzi na przykład. One lubią mięso, które można zdobyć bez wysiłku... niekoniecznie świeże - burknął Jan.
Tim obdarzył Jana wzrokiem zarezerwowanym dotychczas dla Chrisa. Ale nic nie powiedział.
- Susi tulla, Tim tappaa - Chris streścił słowa Tima.
- Ei! Haluta! - poprosiła Tima z przerażeniem w oczach. - Samkha ei tiedä sitä. - dodała, odpowiadając Chrisowi. Rozłożyła bezradnie ręce. - Katso susi. - Wskazała na własne oczy, a potem na las. - Tarkista.
Skoro Samkha nie była tego pewna, to skąd oni mieli wiedzieć. Ale skoro chce sprawdzić, to się przekonają. Oby tylko nic jej nie zjadło.
- Susi ei syödä Samkha? - spytał.
- En tiedä - odpowiedziała krótko, biorąc do rąk łuk i kołczan.

Skoro ona nie wiedziała, to skąd Chris miał to wiedzieć. Wolał jednak, by wilki nie skonsumowały ich przewodniczki. Nie tylko dlatego, że była ich przewodniczką. I nie tylko dlatego, że z trudem, wraz z Janem, wyrwali ją z objęć śmierci.
Wymienił rugera na odziedziczonego po Ipatowie Dragunowa. Dzięki temu mógł spokojnie obserwować Samkhę i równocześnie był w stanie natychmiast zareagować, gdyby groziło jej jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
- Samkha, ei mene pois, haluta. Ilta tumma. - Prośba, by ze względu na wieczór i zapadający mrok Samkha nie szła zbyt daleko, była całkiem naturalna. Pytanie jednak brzmiało, czy dziewczyna posłucha.
Powoli, ostrożnie stąpała bosymi stopami po mokrej od wieczornej rosy trawie. Wpatrując się w zasnuty już wieczornym cieniem skraj lasu zatrzymała się po kilkunastu krokach.
- Varjo?! - zawołała, a nie doczekawszy się reakcji, ruszyła dalej przed siebie. Lekko pochylona i skupiona. Grot strzały osadzonej na lekko jedynie napiętej cięciwie, wciąż jeszcze wymierzony w ziemię, nie uniósł się ani o cal.
- Varjo?! - Zawahała się. Jeśli to on, to czemu nie wyszedł do niej. - Se on sinun, ystävä? - Była już niemal w połowie drogi między obozowiskiem, a skrajem lasu. Znów rozległo się wycie. Blisko, bardzo blisko...

Chris, więcej uwagi zwracający na linię krzewów, niż na idącą powoli do przodu dziewczynę, przesunął się nieco w bok, w taki sposób, by Samkha nie znalazła się na linii strzału.
Włączył noktowizor. Oprócz kilku niewielkich, czerwonych plam, oznaczających kryjące się małe zwierzęta, dostrzec można było dwa kształty wielkości mniej więcej wilków.
- Kaksi susia - Chris, niezbyt głośno, poinformował Samkhę o obecności dwóch wilków. Mogły to być oczywiście psy, ale sądząc po głosach ta możliwość odpadał.
Odpowiedzią na głos Utlandsk był głuchy warkot dochodzący tuż z pierwszych zarośli. Samkha odwróciła się lekko, by spojrzeć kątem oka na pozostałych przy ognisku mężczyzn. Widziała ich ciemne sylwetki na tle ognia. Skąd Chris miał tę pewność, że gdzieś tam w ciemnościach są tylko dwa wilki?
Jan nie zareagował, siedział z bronią odbezpieczoną i... cóż... co miał zrobić? Nie rozumiał tej dziewczyny, nie rozumiał tego świata. Ale już przestał się dziwić. Nie potrafił się rozmówić z tą dziewczyną tak, jak Chris i w zasadzie nie zamierzał próbować. Była uparta, robiła wszystko po swojemu i... nie sądził, by jego słowa cokolwiek zmieniły, nawet gdyby potrafiła je zrozumieć.

Wypełniały ją mieszane uczucia. Z jednej strony dobrze było wiedzieć, że za plecami ma kogoś, kto czuwa nad jej bezpieczeństwem. Kogoś, komu nie jest obojętne, co się z nią stanie. Z drugiej jednak strony czaił się strach, że w każdej chwili może stać się coś, co zachwieje tą kruchą równowagą. Zniszczy u zarania, niepewne wciąż porozumienie, które dopiero co udało im się zawrzeć. Czuła napięcie, czekających w obozie mężczyzn, potęgujące jej niepokój i niepewność. Była przekonana, że podobnie odczuwały to ukryte w mroku wilki.
Wyciągnęła za siebie ramię, jakby chciała osłonić wilczą parę przed śmiercionośnym działaniem broni Przybyszów. Jeszcze kilka kroków...
Jeśli się pomyliła i to nie był Varjo, będzie miała kłopoty...

- Samkha, lopeta... - w głosie Utlandsk brzmiała prośba... i chyba obawa...
Warczenie z przeciwka przeszło w gniewny charkot. Zawahała się...
- Hush... Varjo? - Starała się zachować zimną krew. Bez wykonywania gwałtownych ruchów, wbrew życzeniu Chrisa, posunęła się znów kawałek naprzód. - Se olen minä, Samkha - przemawiała łagodnie do przyczajonego zwierzęcia. Nie miała pewności, ale jego głos wydawał się brzmieć znajomo. - Varjo... - Tuż obok ozwało się ciche, nerwowe skomlenie. Teraz już nie miała wątpliwości. Klęknęła wyciągając do niego ręce. Palce Samkhy zanurzyły się w gęstej, ciepłej sierści na karku szarego Cienia. Niedaleko, ledwo kilka kroków od nich błyskały w ciemności ślepia kulejącej wadery.
Gorący jęzor przesunął się po jej dłoni. Jej twarz owiał ciepły oddech zwierzęcia. Skomlenie przeszło w cichy pisk...
Chris opuścił broń.
Sądząc z dochodzących od strony lasu odgłosów było to przyjacielskie spotkanie.
Po chwili jednak znów uniósł karabin i zlustrował okolicę. Wolał się upewnić, że nikt i nic nie zbliża się chyłkiem do dziewczyny. Albo do obozu.
Drugi wilk, jak na razie, stał spokojnie.
Dziewczyna przez chwilę jeszcze pozostała z wilkami, po czym powoli wstała i zaczęła wycofywać się do obozu. Po kilkunastu krokach odwróciła się i już całkiem swobodnie podeszła do ogniska.
Wilki, co łatwo było zauważyć, oddaliły się nieco, ale potem zatrzymały się, jakby miały ochotę pozostać w okolicy na dłużej.
Tim opuścił broń, ale stale był ponury.
- Cholerne kundle - warknął. - Ale mam nadzieję, że nie wystawią nosów z tego lasu.
Samkha spojrzała na niego z obawą, czy aby nie zamierza jednak użyć swojej broni przeciwko jej przyjaciołom.
- Tim ei tappaa... Haluta... - poprosiła słabym głosem. Nie miał powodu, by je zabijać. Czym mogłyby im zagrozić dwa wilki?
Widać zrozumiał, bowiem spojrzał na Samkhę i skinął głową.
- Wilki tam - wskazał na las - karabin tu. - Odłożył na moment broń.
Odetchnęła z widoczną ulgą. Nie miała już sił, by na każdym kroku przełamywać jego niechęć i podejrzliwość. Nie teraz, kiedy nogi niemal uginały się pod nią, a wyczerpanie sprawiało, że świat wirował jej w głowie, w dzikim tańcu.
- Samkha dziękuje - odpowiedziała cicho i powlokła się na swoje miejsce przy ogniu. Cokolwiek miało się stać, niech się dzieje. Podparła się na łuku. Powoli opadła na kolana wspierając czoło o łęczysko i przymknęła zmęczone oczy. Wilgotny opatrunek na przedramieniu coraz bardziej przeszkadzał, więc odwinęła go powoli. A przecież Chris mówił, żeby uważała, by go nie zamoczyć.
Chris zaklął pod nosem. Całkowicie zapomniał o tym opatrunku, a raczej o konieczności jego zmiany. Ponowne opatrzenie rany nie zajęło zbyt wiele czasu, ale i tak był zbyt wolny. Zanim skończył Samkha zamknęła oczy. W pewnej chwili poczuł, że oparła się o niego mocniej. I tak już zostało.
Sen przyszedł cicho. Sen potrzebny ciału, ale niespokojny dla ducha.
- Pomóż mi - szepnął Chris do Jana widząc, jak głęboki, spokojny oddech unosi jej pierś, a cień długich rzęs kładzie się na bladych policzkach. Razem przenieśli Samkhę na przygotowane posłanie, a potem przykryli peleryną i dodatkowo, kocem Chrisa.
- Pora iść spać - powiedział Tim. - Spencer, weźmiesz pierwszą wartę, potem Rosiński - zadysponował. - Moja będzie ostatnia. Obudzę cię przed świtem - spojrzał na Chrisa - żebyś zdążył coś upolować. Tylko uważaj, żeby cię te jej zwierzątka nie zeżarły - dodał z ironią.
Tim stracił jeszcze trochę czasu na wieczorne ablucje, ale nim minęło kilkanaście minut poszedł w ślady Samkhy. O ile jednak dziewczyna miała pod ręką łuk, o tyle ‘towarzyszem’ Amerykanina był jego karabinek.

Chris rozejrzał się. Dokoła panował spokój. Nikt nie czaił się w krzakach.
Rutynowe czynności - wstać, dorzucić do ognia, przespacerować się wokół obozowiska, sprawdzić zwierzęta... Zlustrować okolicę w podczerwieni.
I ponownie sobie pospacerować, by czasem nie zasnąć, nim minie okres warty.
Wreszcie nadeszła chwila, że mógł obudzić Jana. Gdy tylko zmiennik stanął na warcie Chris położył się i zamknął oczy.

Efcia 06-09-2010 15:30

Noc minęła spokojnie. Poranek wstał chłodny, ale orzeźwiający. Chris wybrał się na polowanie, wcale udane. Przynajmniej Janek będzie miał co do ust włożyć. Tak jakby Kanadyjczykowi na tym zależało. Mnie mniej jednak przyniósł upolowane całe dwa króliki do obozowiska.
Samkha wzięła od niego zdobycz,ku jego wyraźnemu zaskoczeniu. Spencer nie chciał jedna wdawać się w niepotrzebne dyskusje. Tim odsypiał swoją wartę jeszcze.
Kobieta szybko i sprawnie sprawiła zdobycz, zostawiając oczywiście resztki tak jak przyobiecała. Wkrótce nad ogniskiem piekła się upolowana dziczyzna i ogrzewały resztki wężowej potrawki, dla mających na nie ochotę oczywiście.
Po skończonym posiłku, ablucjach i zapakowaniu całego majdanu można było ruszyć dalej.
Samkha właśnie myła ręce w jeziorku gdy poczuła te nieprzyjemne skurcze w trzewiach. Silna, w nadmiernej ilości napłynęła do ust. Kolejny skurcz, spazmatyczny ruch ciała i dzisiejsze śniadanie wylądowało na brzegu. Łzy napłyneły do oczu. Następny skurcz i organizm ponownie wyrzucił z siebie płynny, lekko przetrawiony pokarm.
Jan wsiadał na wierzchowca gdy kątem oka zarejestrował nienaturalnie zgiętą w pół kobietę, którą raz po raz wstrząsały spazmy.
W zasadzie po trzecim razie wojowniczka czuła, że ma już pusty żołądek, ale jej organizm nie dawał za wygraną. Dławiące skurcze,które serwował jej własny żołądek wyciskały łzy, ale nie przynosiły ulgi, a wręcz przeciwnie. Po kilku kolejnych minutach bogowie dali sobie spokój i Samkha mogła obmyć twarz. Chłodna woda uspokoiła ją nieco. Chwiejnym krokiem podeszła do swojego wierzchowca, pogładziła go po szyi. Ponowny skurcz żołądka wykrzywił je twarz. Ale na szczęście skończyło się tylko na tym. Zostawiwszy wierzchowca wdrapała się na kozioł, cmoknęła na wałacha i wóz ruszył. Trzech mężczyzn jej towarzyszących też.
Tam gdzie podrzuciła resztki posilała się ciężarna wadera, a srebrzysty basior stał na straży.
Samkha ponownie się skrzywiła, gdy żołądek podszedł jej do gardła.
Ich małą karawana ruszyła.
Dalej wspinali się po łagodnym wzgórzu, a rozćwierkane ptaki dawały pewność, że nikt się w zaroślach nie czai. Dalej było sielsko i anielsko.

Na obiad zatrzymali się na niewielkiej polance. Obiad to za dużo powiedziane, po prostu popołudniowy posiłek. Po porannych nieprzyjemnościach zostało tylko ssanie w żołądku, więc dziewczyna tym chętniej zabrała się do jedzenia. Mężczyźni trochę mniej. Coś wzbudzało ich niepokój. Jakieś dziwne uczucie, że coś ich obserwuje. Samkha ze zdziwieniem obserwowała nerwowe reakcje mężczyzn.

Konie też się najadły świeżej, soczystej trawy. Mogli ruszać dalej. Swoim miarowym, ale nieśpiesznym tempem, wynikającym z ukształtowania terenu, poruszali się do przodu.
Wiatr akurat dął w ich plecy, niezbyt silny, ale poruszał liścmi i gałązkami. Podejście pod kolejne wzniesienie. Gdy osiągnęli już szczy, wiatr zmienił kierunek. Pożałowali tego.
Oczy i nozdrza jednocześnie dostarczyły im tej samej informacji. Trupy. Z dziesięć trupów. W pełnym rynsztunku, jeżeli tak można powiedzieć, bojowym. Dziesięć trupów Hirviö. Ciała nadgryzione już przez ścierwojady i rozkładające się. Ale żadnych śladów walki. Tak jakby nie ludzie ich zabili.
Konie stały się niespokojne, może to ten smród?? Zresztą im też nie było w smak dłużej rozkoszować się tym widokiem.

Pod dwóch godzinach od znaleziska, byliby wcześniej ale wałach się uprał i ruszyć w pewnym momencie nie chciał, dotarli do niewielkiej dolinki. Otoczona skałami, ostrymi niczym kły wilka skałami. Skałami i bujną roślinnością. Sporo czasu im zajęło nim znaleźli wejście, a właściwie nim je sobie wyrąbali, tak by wóz przeszedł.
Stukot końskich kopyt o skalne podłoże odbijał się głuchym echem w całej dolinie. Ale to był ślepy zaułek. Z tej skalnej dolinki nie było wyjścia. A droga przecież nigdzie się nie rozwidlała...

***

- Rusz się dziewczyno!! - Stara wyszła przed ich schronienie by pogonić dziewczynę. Erlene jak zwykle miała wrażenie, że jest tu tylko wykorzystywana. Przynieś, wynieś, pozamiataj. Ale i ona czuła podenerwowanie, zawłaszcza po ostatnim. Dziesięciu chłopa, na jedną biedną dziewczynę. Mieli pecha. Tak marnie skończyli. A to wydarzenie utwierdziło dziewczynę w przekonaniu, że jendak nauczyła się czegoś, a bogowie łaskawie na nią spojrzeli.
Erlene dobrze też czuła, że ktoś się zbliża. I podobnie jak sama Wiedźma, czuła że są obcy. Czekałą więc aż się pojawią.
I pojawili się.
Kobieta-wojowniczka w towarzystwie trzech mężczyzn. Trzech Obcych. Dziewczyna dokładnie ich sobie obejrzeć mogła ze swojej kryjówki. I właśnie gdy tak ich podziwiała, bo było co, młodzi, inni niż ci których wcześniej widywała, stara walnęła ją po plecach lagą i pogoniła do roboty. Dziewczyna miała oporządzić to co zostało im po zimie z inwentarza, czyli niewiele. Dlatego obie liczyły, że niedługo ktoś się zjawi i coś przyniesie w darze.
A sama Wiedźma wyszła na spotkanie przybyszom. Wcześniej je zdążyła upomnieć dziewczynę.
- Nie waż mi się pokazywać im. - Stara nienawidziła chyba mężczyzn. Erlene doszła do takiego przekonania po tych kilku latach z nią. Starucha robiła wszystko by ci ostatni trzymali się od ich siedziby jak najdalej.

Dziewczyna wcale jej nie zamierzała słuchać. Ale musiała poczekać na dogodny moment. Na przykład noc. Wieczór już się zbliżał. Więc długo nie będzie musiała czekać.

***

Po bardzo długim czasie z niewiadomo skąd dał się słyszeć skrzeczący głos:
- Czego pragniesz córko?? - Bardzo nieprzyjemny głos. A później zza jakiegoś kamienia wyłoniła się ona. Była naprawdę stara, przygarbiona



A potem wyrzuciła z siebie cały potok słów. Chris zrozumiał niewiele. A Samkha musiała im od nowa tłumaczyć co gdzie mają postawić i wyładować. Okazało się, że domostwo Wiedźmy ukryte było wśród skał w jednej z jaskiń. Nieźle się urządziła. Wprawdzie mężczyzną do środka, ale to co było widać z zewnątrz też wzbudzało podziw.
Rozładowywanie wozu i umieszczanie rzeczy na ich miejscu trwało dość długo. Nawet nie zauważyli kiedy zapadł zmrok.

Samkha w między czasie została zaproszona do środka. Tam nad ogniskiem wisiał już kociołek z czymś na kolację. Na szczęście ich gospodyni pomyślała o tym i pozwoliła wymieść go mężczyzną. Ale noc mieli spędzić na zewnątrz.

***

Erlene dobrze wiedziała kto to musiał ugotować. Ona oczywiście. Dobrze, że stara zajęła się nadzorowaniem rozładunku, więc jej nie marudziła nad uchem i nie kontrolowała. Jutro dziewczyna będzie miała pewnie wiele do zrobienia. Już Wiedźma się o to postara. Ale teraz nie to zaprzątało jej głowę. Wreszcie ktoś ich tu odwiedził. Choć na chwilę oderwie się od nudnej codzienności.

Kerm 07-09-2010 19:44

Chris zbudził się przed świtem, zanim jeszcze Tim podszedł do niego z radosną informacją, że trzeba wstawać. Kanadyjczyk błyskawicznie strząsnął z siebie resztki snu. Chwycił broń i ruszył na polowanie.
Nim zniknął w lesie poprawił, delikatnym ruchem, okrywający Samkhę koc.


Las dopiero budził się ze snu.


Ptaki rozpoczynały poranne trele gdy Chris przemykał się między drzewami, cicho jak mysz podążając w stronę miejsca cieszącego się - jak to zauważył wczoraj - pewnym powodzeniem wśród drobnej i tej nieco większej zwierzyny.
Kropelki rosy, w promieniach wynurzającego się słońca lśniące na liściach niczym małe diamenciki, łączyły się w większe krople, spływały w dół i rozbijały się o ziemię. Pajęczyny lśniły niczym miniaturowe zwielokrotnienia tęczy.


Pod stopami Chrisa nie pękła najmniejsza nawet gałązka, gdy powoli zbliżał się do czegoś, co można było nazwać wodopojem. Już wczoraj, gdy obchodził okolicę, zauważył w tym miejscu nieco śladów, świadczących o częstych wizytach w tym miejscu różnych mieszkańców lasu. Przy odrobinie szczęścia zdobędzie śniadanie.
Tym razem nie skorzystał z karabinu.
W sytuacji, gdy najbliższe źródło zaopatrzenia w amunicję znajdowało się na drugim końcu czasu lub przestrzeni, nie można było tracić nabojów na zdobywanie pożywienia. Tu musiał wystarczyć łuk i ‘odnawialne pociski’ - strzały.

Dwa króliki, które padły ofiarą myśliwskich umiejętności Chrisa, były na tyle duże, że powinny dostarczyć mięsa nie tylko na śniadanie, ale i na obiad.
Wieczór, sądząc ze słów ich przewodniczki, powinni spędzić już u Noituus, istniała zatem szansa, że gospodyni czymś ich poczęstuje i nie będą się musieli sami troszczyć o jadło.

Gdy wrócił do obozu tylko Tim pogrążony był jeszcze we śnie. Ognisko rozpalono bardzo szybko, a dzięki wprawie, z jaką Samkha zabrała się za oprawianie przyszłego śniadania po paru minutach króliki piekły się nadziane na rożen.
Umiejętnie upieczony królik, pachnący ziołami i dymem ogniska. Poezja. Czy można sobie wyobrazić coś wspanialszego?
Można, ale nie należy narzekać. Warto korzystać z tych uroków życia, które akurat są dostępne.


Sielankowość poranka prysnęła za sprawą Samkhy, która złożyła poranną ofiarę... Nie, z pewnością, jako że nie byli na pokładzie statku, nie była to ofiara dla Neptuna.
Chris spojrzał na swoich towarzyszy, ale żaden z nich nie przejawiał takich inklinacji. Zatem była to sprawa całkiem indywidualna.
Przejadła się? Struła czymś, co pozostałym nie zaszkodziło? A może były to jeszcze skutki wczorajszych zdarzeń. Nie co dzień człowiek zostaje postrzelony i się topi.
Istniała co prawda jeszcze inna możliwość... która zdała się Chrisowi w niektórych aspektach dość zabawna. W obecnej sytuacji oczywiście, biorąc pod uwagę status Samkhy-wojowniczki.
W każdym razie musiał poczekać z uzyskaniem odpowiedzi, bowiem Samkha, gestem ręki, dała do zrozumienia, że nie życzy sobie żadnej pomocy. I świadków też nie.
Ponieważ nie osunęła się bezsilnie na ziemię, Chris zastosował się do jej polecenia.

- Usein se tapahtuu? - Gdy Samkha, blada nieco, wróciła do pozostałych, Chris usiłował się dowiedzieć, czy często jej się zdarza takie coś. I czy czasem nie boli jej głowa - Pää satuttaa?
Przy okazji zwrócił uwagę na jeszcze jedną rzecz...
- Samkha, sinun silmäsi - powiedział. Jeśli Samkha liczyła na jakiś komplement, to srodze się zawiodła. Chris podsunął jej pod nos lusterko... Niestety, zamiast cieszyć się jakością odbicia, stokroć lepszego niż w tafli wody czy polerowanym brązie, ujrzała czerwone cętki, które nie wiadomo skąd, wzięły się na jej powiekach.

- Vatsa... - Z wysypką Chris wolał nie eksperymentować, ale na żołądek coś mógł znaleźć w apteczce. Podał dziewczynie tabletkę, zawierającą (tak przynajmniej głosił opis) między innymi wyciąg z korzenia imbiru z dodatkiem bodajże goździków i (tak przynajmniej głosił opis) działającą przeciwwymiotnie.
I chyba podziałała, bowiem Samkha nie musiała zeskakiwać z wozu i biegać w krzaczki, a gdy w południe zasiedli do posiłku dziewczyna pałaszowała swoją porcję z apetytem.
Chrisowi apetyt dopisywał nieco mniej. Stale miał wrażenie, że obserwują go czyjeś niewidzialne oczy, że ktoś wbija w niego wzrok... Uczucie, z którym nieraz miał do czynienia. I które jak zawsze było szalenie nieprzyjemne i denerwujące.
Sprawdził, niepotrzebnie zresztą, broń, to jednak nie wpłynęło zbytnio na poprawę nastroju.
- Näkymätön silmät - Chris pokazał ręką otoczenie, odpowiadając na zaskoczone spojrzenie Samkhy. Określenie 'niewidzialne oczy’ najlepiej chyba oddawało wrażenie, jakiego doznawał. Czyżby Noituus miała jakichś niewidzialnych strażników?

O tym, że ktoś tu może nie lubić nieproszonych gości świadczyło znajdujące się kilka godzin drogi dalej znalezisko, informujące o sobie nader intensywnym i nieprzyjemnym zapachem, który nie spodobał się ani ludziom, ani zwierzętom.
Dziesięć źródeł owego zapachu leżało na poboczu w stanie wskazującym na odejście z tego świata paręnaście już dni temu.
Stadko ptaków z pełnymi oburzenia wrzaskami oderwało się od swego żeru i ociężale uniosło w powietrze (lub oddreptało leniwie na bok) gdy Chris zbliżył się, chcąc dokładniej przyjrzeć się zwłokom.
Ktoś zdecydowanie nie lubił nieproszonych gości. Pewnie również nie lubił po sobie sprzątać, chyba że zostawił truposze w charakterze ostrzeżenia dla wszystkich, którzy chcieliby zakłócić mu spokój.
Najdziwniejsze ze wszystkiego było to, że trudno było określić przyczynę śmierci leżących niedaleko drogi Hirviö. Żaden z nich nie odniósł jakiejkolwiek widocznej rany. Miecze, strzały, włócznie... Nic z tych rzeczy. Całkiem jakby zabiły ich duchy. Lub magia.
- Noituus? - Chris zwrócił się do Samkhy, wskazując na zwłoki.
Wpatrzona w zbeszczeszczone przez ptactwo trupy, powoli skinęła głową.
- Noituus ja sen taika - powiedziała, potwierdzając przypuszczenie Chrisa, że śmierć Hirviö mogła być spowodowana przez czary. Czy też przez coś, co tutejsi nazywali czarami.
Nie poddali się bez walki, ale... Jeśli Chris potrafił dobrze odczytać to, co malowało się na resztkach ich twarzy, spotkali się z czymś przerażającym, z czymś, co zabiło ich strachem, lub w inny niematerialny sposób.
Chyba, że Noituus napuściła na nich setki ptaków, lisów i innych drobnych drapieżców.


Droga stawała się coraz mniej dostępna, aż wreszcie zniknęła wśród roślin, które musieli wycinać, by posunąć się dalej. Mimo tych przeszkód dotarli wreszcie do niewielkiej kotliny.
Gospodyni, Noituus, równie dobrze mogła mieć sto, jak i dwieście lat. Przynajmniej jeśli chodzi o wygląd. Sądząc z siły głosu i zasobów energii lat miała dużo, dużo mniej. I potrafiła bardzo sprawnie kierować rozładunkiem wozu. Mówiła jednak na tyle szybko, że Chris rozumiał piąte przez dziesiąte i bez pomocy Samkhy z pewnością nie daliby sobie rady. Przynajmniej nie tak szybko. Nawet jeśli Noituus znała język angielski, lub choćby była w stanie go zrozumieć, to najmniejszym nawet gestem nie raczyła tego zdradzić.
Chociaż jednak nikt z nich się nie obijał i przerw w zasadzie nie robili, to i tak zestawienie i umieszczenie wszystkiego co przywieźli dokładnie tam, gdzie życzyła sobie tego Noituus zajęło troszkę czasu.


Gościnna gospodyni poczęstowała ich kolacją i, tradycyjnie już - za pośrednictwem Samkhy - wskazała miejsce do spania.
W przeciwieństwie do Krigarki nie dostąpili zaszczytu spędzenia nocy pod kamiennym dachem domostwa staruszki.
‘Ulkopuolella’, czyli ‘na zewnątrz’ oznaczało jednak nie ‘wynocha z mojej dolinki’, tylko ‘spać możecie tutaj, w dolince, ale za próg was nie wpuszczę’.
Obawa? Zamiłowanie do samotności? Mizoandria? Nie było to ważne tak długo, dopóki nie zaowocowało działaniami skierowanymi przeciw ich trójce. Na wszelki wypadek musieli uważać.
- Moja warta pierwsza - oświadczył Tim.
- W takim razie moja będzie druga - powiedział Chris.
Zrobienie prowizorycznych posłań nie trwało długo. Maleńkie źródełko dostarczyło im wodę na wieczorną toaletę. A potem Chris zawinął się w koc i, z karabinem pod ręką, zasnął.

abishai 09-09-2010 17:13

Po pełnym wrażeń dniu i spokojnej nocy, dla Jana zaczął się kolejny dzień pełen wrażeń.
Ale trudno go nazwać przyjemnym. Co prawda poranek Rosiński zaczął od zjedzenia czegoś co nie pełzało po ziemi. Ale co z tego, skoro zawdzięczał to Chrisowi?
W dodatku nie prosił o to. Przez to czuł się jak balast, jak dziecko które wymaga opieki.
Okropne uczucie, ale mimo wydusił z siebie z skierowane do Chrisa słowa.- Dziękuję.
Bardziej wymamrotał niż powiedział, ale...cóż... czul głupio mówiąc je. I czułby się jeszcze gorzej gdyby nie powiedział nic.

A potem Samkhą wstrząsnęły torsje. Jakie ich były przyczyny, tego Jan nie wiedział. Nie potrafił jej pomóc. Mógł tylko patrzeć współczującym spojrzeniem, nic więcej... Nie cierpiał tego. Tej całej sytuacji.

Na szczęście ruszyli dalej i kolejną część podróży można było uznać za miła i spokojną.
Trochę za to monotonną, ale ciężko było na tą monotonię narzekać.
Obiad wydawał się przy tej okazji, piknikiem. Ta sielska atmosfera sprawiła, że Jan przestał być tak czujny. Nieco się rozluźnił.

Może niepotrzebnie... wszak nie tak dawno walczył z dzikusami, wczoraj był wąż. Niewątpliwie ten świat potrafił być groźny.

Dziesięć trupów, wojowników Hirviö. Nie tylko Chris ich badał. Także Jan przyglądnął się paru z nich...żadnych widocznych ran żadnych śladów walki. Jan wymienił spojrzenia z Chrisem. Obaj zapewne domyślali się powodów ich śmierci... Trucizna.
Będąc w Afryce, widział jak tamtejsi pigmeje używali różnych trucizn do szybkiego zabijania sporych zwierząt. Słyszał też o dmuchawce stosowanej w Ameryce Południowej.
Niemniej zdziwiły go te trupy, bo po tym co widział w grodzisku i we wsi...nie spodziewał się takiej finezji po tutejszych. Z drugiej strony wiedźmy znały się na truciznach, a Samkha potwierdziła, że te zwłoki to prawdopodobnie robota Noituus.

Potem ruszyli dalej, wkrótce docierając do celu. Jan nie mógł nie podziwiać tego miejsca. Idealne na kryjówkę, idealne na stworzenie małej fortyfikacji obronnej , gdyby była potrzebna.
Choć samo miejsce wyglądało ciekawie, to sama Noituus rozczarowywała swym wyglądem. Była stara, przygnieciona wiekiem. Pasowała do obrazu wiedźmy, ale...Jan liczył na kogoś takiego jak oni. Na rozbitka, który nauczył się żyć wśród tutejszych.
Starając się ukryć rozczarowanie Jan trzymał się z boku, jak zwykle.
W sumie była to sprawa dla Samkhi. Tylko ona biegle władała tutejszym językiem, tylko ona mogła przedstawić ich sprawę...ale czy aby na pewno? Może bardziej sprawę jej ziomków.
Wszak przyprowadziła ich tu z polecenia Mildrith.

No cóż...co ma być, to będzie. Noituus była ich ostatnią nadzieją, choć Jan nie wiedział, na co?
Na powrót? Staruszka nie wyglądała na taką co mogłaby im pomóc w powrocie. Właściwie nie wyglądała na taką, co mogłaby pomóc w czymkolwiek. Czyżby czas jaki poświęcili na dotarcie tutaj, był czasem straconym?
Możliwe. Z drugiej strony i tak mieli go zbyt wiele.
Jan miał przeczucie, że trójka rozbitków powinna przedyskutować co chce dalej robić w tym świecie. Problem w tym, że Rosiński nie miał specjalnie ochoty dzielić się przemyśleniami z pozostałą dwójką, ani swymi planami...gdyby jakieś miał.

Nocleg wypadł im na dworze, czym się Rosiński w ogóle nie przejął. Rozdzielili warty i Jan po posiłku „uderzył w kimono”. Nie czuł się śpiący, ale w ten sposób oddalał od siebie widmo rozmowy z Chrisem i Timem, na temat przyszłości.

Lilith 15-09-2010 08:45


Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła.
Czuła tylko coraz przyjemniejsze ciepło rozlewające się po ciele, a potem, kiedy równie ciepłe palce opatrującego jej rękę mężczyzny raz po raz muskały skórę jej odsłoniętego przedramienia, Samkhę ogarnęła dziwna lekkość i kojąca niemoc. Pamiętała tylko, że spod półprzymkniętych powiek obrzuciła jeszcze twarz Chrisa ostatnim, sennym spojrzeniem, a potem odpłynęła w świat po drugiej stronie świadomości.

* * *



Samkha uchyliła powieki, szczelniej otulając się kocem. Nie miała pewności, co też takiego mogło ją obudzić. Dopiero świtało. Tim wciąż spełniał obowiązki wartownika, czuwając nad bezpiecznym odpoczynkiem towarzyszy. Uniosła się lekko na łokciu. Jan spał spokojnie, lecz posłanie Chrisa było puste. Tępy łomot w głowie i ból w piersi skłoniły ją do ponownego ułożenia się w posłaniu. Mogła jeszcze chwilę odpocząć, lecz sen nie chciał wrócić. Resztki senności uleciały bezpowrotnie, kiedy obserwując czujnego, krążącego wokół ich małego obozowiska żołnierza, rozmyślała o wydarzeniach poprzedniego wieczora. Jej zażenowanie było tym większe, iż zupełnie nie pamiętała, jak znalazła się w swoim posłaniu. Poczuła się niczym dziecko w rękach trzech obcych mężczyzn. Wolała nie zastanawiać się w jakim położeniu znalazłaby się, gdyby Jan i Chris żywili do niej mniej przyjazne nastawienie. Prawdopodobnie byłaby już martwa, a jej ciało spoczywałoby na dnie jeziora. Nie sądziła jednak, by zdolni byli do jakiejś większej podłości, niż zadanie jej śmierci.

Nie było sensu dłużej leżeć. Zwlokła się ze swego posłania. Najpierw dorzuciła kilka gałęzi do żarzącego się ogniska, by ogrzać się trochę i zagotować wodę w kociołku, a zaraz potem, powitawszy Tima skinieniem głowy i niepewnym nieco uśmiechem, sztywnym krokiem przemierzyła drogę ku okolicznym zaroślom.

Nie śpieszyła się w drodze powrotnej. Łąka na skraju lasu obfitowała w najrozmaitsze zioła, dając nieograniczone możliwości eksperymentowania z doborem mieszanki na poranną herbatę. Do sporej garści młodych listków, dołączyło kilka wygrzebanych nożem z ziemi korzonków. Wkrótce nad ogniskiem w kociołku raźno zabulgotała gotująca się woda. A listki zalane wrzątkiem roztoczyły wokół przyjemny ziołowo cytrynowy zapach.
Wkrótce potem obudził się Jan, a Tim wypiwszy kubek gorącego naparu, który podała mu Samkha, ułożył się na jego miejscu, by odzyskać jeszcze parę chwil snu. Zanim pojawił się Chris z dwoma królikami, zwierzęta przeznaczone na dary dla Noituus zostały już nakarmione i napojone, a Samkha zabierała się właśnie do przeglądu resztek z wczorajszej kolacji. Nie zostało tego zbyt wiele, więc szczerze uradowała się nie tylko ze szczęśliwego powrotu jednego z jej wczorajszych wybawców, lecz także z widoku zdobyczy w jego rękach.

Jan niewiele odzywał się tego ranka, uśmiechając się do niej jedynie od czasu do czasu. Z tym większą radością powitała powracającego z polowania Utlandsk. W zasadzie tylko wobec niego mogła liczyć na pewne porozumienie. Czasem odnosiła dziwne wrażenie, iż bardziej pomaga im w tym intuicja i umiejętność wzajemnego odczytywania intencji, niż zasób opanowanych słów. Od jakiegoś czasu wprawdzie starała się pilnie przysłuchiwać rozmowom Obcych i czasem udawało się jej z potoku płynącej z ich ust mowy wyłowić jakieś słowo, którego znaczenie wydawało się zrozumiałe, lecz w jej przekonaniu było to niczym w porównaniu do zdolności lingwistycznych Chrisa i jego zapału.

- Tervetuloa Chris! - Podeszła, wyjmując mu z rąk martwe zwierzątka. Wystarczyło kilka chwil, by je oprawić, przygotowując je do upieczenia nad ogniskiem. Wystarczył też tylko jeden rzut oka, by przekonała się, jak zginęły. Strzały. Jej wzrok powędrował ku zajmującemu się własnymi sprawami Chrisowi. Więc nie tylko własną bronią potrafił się posługiwać. Używanie łuku i strzał także nie stanowiło dla niego problemu.





Wkrótce do ziołowego aromatu herbaty, dołączył smakowity zapach piekącego się mięsa.Nikogo z nich nie trzeba było tym razem namawiać do spróbowania kawałka króliczej pieczeni. Choć przez chwilę znów zdawało się Samkhce, że Jan zabiera się do niej z odrobiną niechęci. Początkowo sądziła nawet, że owa awersja koncentruje się bezpośrednio na niej, lecz ku jej zdziwieniu, równie niechętne w brzmieniu podziękowanie skierowane do Chrisa uświadomiło jej, że ci dwaj mężczyźni być może wcale nie są, jak początkowo sądziła, aż tak bliskimi przyjaciółmi. Im dłużej przebywała z nimi, tym więcej różnic między nimi dostrzegała. Poczynając od stroju i uzbrojenia, a kończąc na charakterystycznych cechach ich usposobienia i zachowania.

Poranny posiłek spożyli w prawie całkowitym milczeniu, jak gdyby w każdym z nich bliskość spotkania z Noituus stłumiła chęć do wyrażenia własnych poglądów na temat tego, co zdarzyło się wczoraj i co się może wydarzyć, kiedy dotrą na miejsce. Może podobnie jak ona sama, oczekiwali tego spotkania i obawiali się go w równej mierze, nie będąc do końca przekonani, czy wyniknie z tego cokolwiek dobrego. Jadła mechanicznie, nie zwracając praktycznie uwagi na to, co wkłada do ust, koncentrując się bardziej na próbach odczytania z twarzy Przybyszów dręczących ich myśli.

W podobnej atmosferze upłynęła także reszta poranka i przygotowania do dalszej drogi. Na szczęście mieli z tym dość pracy, by zająć umysły praktycznymi sprawami. Całe szczęście, bo głowa zaczynała jej pękać od natłoku myśli. Zwinięcie obozowiska nie zajęło zbyt wiele czasu. Jeszcze tylko przysypała ziemią resztki dogasającego ogniska. Opłukała ręce w wodzie z jeziora i właśnie miała wstać, by zająć miejsce na wozie, gdy bez ostrzeżenia zakręciło się jej w głowie, a żołądek niemal podszedł do gardła.

Z ledwością opanowała pierwszy atak mdłości i odsunęła się od brzegu na tyle, by nie zanieczyścić wody. Wkrótce żołądek zafundował jej serię okropnych skurczów, po których cała jego zawartość znalazła się w trawie. Gdy Samkha wreszcie podniosła się, miała łzy w oczach i była wyczerpana i słaba jak dziecko.Na szczęście mężczyźni okazali się na tyle taktowni, iż postanowili trzymać się z dala w tej niezręcznej i dość krępującej dla dumnej wojowniczki chwili.

Tymczasem Samkha po przepłukaniu ust i obmyciu twarzy w wodzie poczuła się wreszcie na siłach, by powrócić do obozowiska. Powłócząc nogami dowlokła się najpierw do swego wierzchowca i przylgnęła policzkiem do jego szyi. Nie miała komu poskarżyć się i zwierzyć ze swoich problemów. Nuoli był w tych okolicznościach najbliższą jej istotą i choć nie mogła spodziewać się po zwierzęciu żadnej pomocy, jego ciepły kark i cierpliwa wyrozumiałość wydały jej się ideale, by znaleźć w jego obecności choć namiastkę oparcia.

Mimo, twarzy skrytej za końskim karkiem doskonale widziała rzucane jej przez mężczyzn, zaniepokojone i chyba trochę współczujące spojrzenia. Sama również, nieco przestraszona, zastanawiała się, co mogło być przyczyną tak paskudnych problemów z żołądkiem. Mięso węża przyrządziła starannie, osobiście sprawdzając czy nie pozostały w nim jakieś niedopieczone kawałki. Doskonale wiedziała, że surowe, mogłoby wszystkim bardzo zaszkodzić. Gdyby dopuściła się jakiegoś niedopatrzenia, nie byłaby w tej chwili jego jedyną ofiarą.

Całkiem możliwe, że było to skutkiem wczorajszego nieszczęśliwego dla niej wypadku. Jeśli nie, to mogła wziąć pod uwagę jeszcze tylko jedną przyczynę, ale wydawała się jej ona mocno nieprawdopodobna, jeśli brać pod uwagę upływ czasu. Próbowała sobie właśnie przypomnieć, kiedy ostatni raz była z Osulfem, zanim... odszedł, kiedy ponowna fala mdłości o mało nie doprowadziła jej do wymiotów. Opanowała je jednak zanim Chris, poważnie zaniepokojony, podszedł do niej dopytując się o jej samopoczucie, po czym ofiarował pomoc w formie małej okrągłej kuleczki, która według jego mniemania miała przynieść jej ulgę.

Samkha nie zamierzała udawać twardego wojaka, obojętnego na wszelkie dolegliwości. Była zbyt mądra na takie dziecinady. Wzięła od Chrisa białą kuleczkę, choć początkowo spoglądała na nią nieco podejrzliwie. Może nie powinna była jej rozgryzać... ale nawet się nie skrzywiła, chociaż paskudztwo było bardziej gorzkie niż piołun, którym kurowano ją w dzieciństwie. Im wstrętniejsze w smaku, tym skuteczniejsze?
Nie rozczulając się dłużej nad sobą wgramoliła się na wóz. Ruszyli. Spojrzała ostatni raz przez ramię, w miejsce, gdzie tuż pod lasem podrzuciła wnętrzności i okrawki z królików. Były tam. Obydwa. Wadera posilała się spokojnie, podczas gdy Varjo odprowadzał wzrokiem ich małą karawanę.

Nie była pewna, czy to zasługa gorzkiej kuleczki, czy też ładnej pogody. A może był to wpływ czasu... W każdym razie, mimo jeszcze kilku nawrotu mdłości, z każdym obrotem kół czuła się lepiej i gdy zatrzymali się na południowy posiłek, całkowicie odzyskała humor i apetyt, chociaż dziwne ślady na jej powiekach wciąż nie miały zamiaru znikać.

Początkowo ostrożnie i oszczędnie skubała kawałki króliczej pieczeni obawiając się, iż powrócą jej kłopoty z żołądkiem. Dopiero po dłuższej chwili stwierdziła, że nic jednak na to nie wskazuje. Poranne dolegliwości przeminęły bez śladu, a rozbudzony na nowo apetyt skłonił ją do porządnego nadrobienia zaległości ze śniadania. Świat od razu wydał się jej piękniejszy. W przeciwieństwie do mężczyzn, którzy wyglądali na spiętych i dziwnie nerwowych. Nie wypuszczali broni z rąk nawet podczas posiłku, rozglądając się równocześnie z niepokojem. Dopiero Chris dostrzegwszy jej pytające spojrzenia wyjaśnił przyczyny ich poruszenia. Utlandsk byli przekonani, że od jakiegoś czasu ktoś ich bezustannie obserwuje.

* * *

Od pierwszej chwili, gdy podjeżdżali na kolejne wzniesienie, wiedziała, że mają przed sobą coś paskudnego. Nawet powietrze wydało się bardziej duszne i Samkha rozluźniła wiązanie koszuli pod szyją. Wiatr zmienił kierunek, przynosząc z sobą odrażający, słodkawo mdlący smród rozkładającego się mięsa. Ujrzała w oddali narastające powoli ciemne wzniesienia, a gdy kolumna podciągnęła bliżej, zobaczyła, że się ruszają. Zbliżali się do nich nieuchronnie, lecz od tego momentu dziewczyna musiała nieustannie przełykać ślinę, by nie wylała się na zewnątrz. Wiedziała, że kiedy wreszcie zobaczą to z bliska, wrażenie będzie większe.

Naliczyła dziesięć ciał. I choć trudno to było stwierdzić na pierwszy rzut oka, uznała, że na każdym ciele mrowi się tyle samo kruków. Głowy trupów pokryte były masą szamoczących się czarnych ptaków, które wrzeszczały, wiły się i trzepotały skrzydłami, walcząc o gałki oczne. Tym trupom, którym wyżarły już oczy, sukcesywnie i dokładnie, poczynając od pustych już oczodołów, obierały twarze ze skóry i mięśni. Wkrótce, kiedy zapadnie zmrok, nadciągną tu wilki wgryzając się głębiej w niedostępne na razie dla ptasich dziobów miejsca. Będzie aż nadto dla każdego wilka i każdego ptaka w okolicy. Gdyby obliczyć tylko pobieżnie, wyszłoby coś około tysiąca sześciuset funtów. Tysiąc sześćset funtów padliny rozkładającej się w gorącym, popołudniowym słońcu. Gdyby to byli inni ludzie, a nie puchnący już i posiniali Hirvio, pewnie oględziny ich zwłok skończyłoby się dla niej inaczej. Hirviö jednak byli dla niej ścierwem, zanim jeszcze zdechli i ten widok nie wywarł większego wrażenia, prócz wywołania uczucia satysfakcji.

Leżeli niedaleko ścieżki, jak gdyby ten, który odebrał im życie starał się, by szczątki były dobrze widoczne dla tych, którzy przypadkiem, lub celowo chcieliby nią podróżować. Znała tylko jedną istotę, której by na tym najbardziej zależało. Potwierdziła więc, skądinąd logiczne przypuszczenia Chrisa, co do tożsamości zabójcy dziesiątki Dzikich.
- Noituus ja sen taika - odpowiedziała przypatrując się wyszczerzonym trupim obliczom, na których zastygł zniekształcony już zgnilizną i ptasimi dziobami wyraz przerażenia i bólu.
Może wobec czarów Noituus było to śmiesznym zabezpieczeniem, ale biorąc pod uwagę fakt, że nawet tu kręcili się Hirviö, wracając na kozioł założyła na siebie ciężką kolczugę, a broń trzymała pod ręką.

* * *



Droga zwężała się z każdym krokiem. Koleiny, doskonale dotąd widoczne, zarastała coraz wyższa trawa, a i krzaki coraz bezczelniej wyłaziły z lasu i wdzierały się na trakt. Ostatecznie musieli użyć siekiery, by siłą usunąć ze szlaku parę porządnie już wyrośniętych drzewek. Najwyraźniej dawno już nikt tędy nie przejeżdzał zaprzęgiem. Co najmniej od trzech, a może i czterech lat. Widocznie rzeczywiście Noituus nie przepadała za gośćmi, albo też odwiedzający zatrzymywali się zapobiegliwie w bezpiecznej odległości. Wprawdzie po jakimś czasie męczącego przedzierania się wąwozem o skalistych ścianach porośniętych splątanym zielskiem i krzakami, wjechali na szerszą przestrzeń otwierającej się przed nimi doliny, lecz tu czekała ich kolejna nieprzyjemna niespodzianka. Dalej przejścia po prostu nie było. Ścieżka, którą dotąd podążali okazała się ślepym zaułkiem. Przed sobą mieli tylko postrzępione załomami, pionowe ściany i uczepione ichkurczowo, karłowate krzewy i drzewka. Mogli jedynie wycofać się, albo pokusić o przeszukanie doliny, narażając się na podobną przygodę, jaka spotkała niedawno oddział Hirviö.
Miejsce było wręcz idealne na zasadzkę. Samkha dałaby sobie rękę uciąć, że Wiedźma z pewnością potrafiła je dobrze wykorzystywać. Podejrzewała także, że mężczyźni mieli rację i Noituus już od dawna wiedziała, że ktoś zbliża się do jej sadyby.
Bała się. Nie o siebie.

Nie było sensu czekać bezczynnie, ani ukrywać kim są i zawczasu oznajmić swoje przybycie. Zanim wzbudzą jakieś podejrzenia, lub wywołają niezadowolenie gospodyni. Dziewczyna wysunęła się przed Przybyszów, lecz nie zdążyła spełnić swojego zamiaru i obwieścić swej obecności w dolinie.

- Czego pragniesz córko?? - dobiegł ich schrypnięty, skrzeczący głos.
Samkha niemal podskoczyła z wrażenia. Słowa dochodziły gdzieś zza pobliskiej skały i stamtąd też wyłoniła się przygarbiona, niepozorna postać zakutana w ciemne suknie i wypłowiałą od słońca chustę. Z pomarszczonej jak wyschnięte jabłko twarzy, spoglądało na nich z zapadniętych oczodołów dwoje maleńkich, błyszczące perfidią oczu. Mnąc coś w bezzębnych, ściągniętych w cienką kreskę ustach, łaskawie, choć dość niecierpliwie wysłuchała pełnego szacunku pozdrowienia i powitania, które skierowała do niej zbita nieco z tropu wojowniczka.

A zaraz po tym, kiedy dziewczyna wspomniała o darach dla Noituus, chytre oczka rozbłysły jeszcze bardziej, a kreska pod zmarszczonym w początkowej dezaprobacie nosem, rozciągnęła się znacząco. Nie znoszącym sprzeciwu tonem przerwała pokorne wyjaśnienia posłańca Mildrith i na przemian, to obrzucając okiem znawcy, to znów obmacując i obwąchując poszczególne pakunki i pojemniki, skrzeczącym głosem zagoniła całą przybyłą czwórkę ludzi do pracy przy rozładunku wozu i ustawianiu rzeczy według jej energicznych dyspozycji.

Zanim skończyli nastał wieczór, a Samkha nie zdążyła zamienić z Noituus nawet paru słów na temat celu swego przybycia i powodu, dla którego przyprowadziła Przybyszów. Jak gdyby bardziej od nich samych interesowały ją kozy i drób, który z sobą przywieźli. Samkha starała się wyczytać coś z twarzy Wiedźmy, gdy ta taksowała wzrokiem pracujących mężczyzn, jednak niewiele dało się dostrzec w tej pomarszczonej, wysuszonej masce. Jej stosunek do trójki Utlandsk i sposób w jaki ich traktowała trochę niepokoił Samkhę, a kiedy okazało się, że będą musieli zanocować na zewnątrz, kiedy ona sama została zaproszona przez Noituus do jaskini, wzbudził w wojowniczce jeszcze poważniejsze obawy. Tak nie traktowało się gości. Była zbyt ostrożna, by się temu sprzeciwić, ale gdy Staruszka odwróciła się wiodąc ją ku swemu domostwu, dziewczyna uczyniła dyskretny gest w kierunku mężczyzn. Miała nadzieję, że zrozumieli jej ostrzeżenie, by byli ostrożni i mieli szeroko otwarte oczy na to, co dzieje się wokół nich.

Może była już zbyt zmęczona, by w pełni docenić rozmach z jakim urządziła się tu Noituus, ale i tak to co zobaczyła zrobiło na niej spore wrażenie. Nie była to jedynie zwykła, powstała w naturalny sposób grota. Na wielu płaszczyznach ścian i stropu widać było działanie ludzkich rąk. Wykute przejścia i wnęki poprzysłaniane kotarami, lub wyprawionymi skórami. Z dość wąskiego wejścia, wiódł korytarz do sporego pomieszczenia o wygładzonych, bielonych wapnem ścianach. Prawdopodobnie musiało ono stanowić główną część domostwa, w którym skupiało się codzienne życie. Mimo swej przestronności, było przytulne i wygodnie urządzone, a poza tym bardzo czyste i schludne.

Już wchodząc do środka, poczuła przyjemny zapach roznoszący się po wnętrzu jaskini. Nad ogniem w palenisku kołysał się kociołek z gęstym gulaszem, jak gdyby dopiero przed chwilą ktoś w nim mieszał, a na ławie przykrytej lnianą, bieloną na słońcu serwetą czekała misa z parującą jeszcze zawartością i koszyczek połamanego okrągłego chleba. Drewniane łyżki wyraźnie na kogoś czekały. Trzy. Dla kogo ta trzecia? Samkha rozejrzała się uważnie, lecz nie zauważyła nikogo więcej. Ktoś jednak musiał przygotować ten posiłek. Przecież Wiedźma niemal cały czas pilnowała rozładunku. Przez plecy wojowniczki przebiegł zimny dreszcz. Czary? Czyżby Noituus miała tu na swe rozkazy jakieś upiorne sługi?

Niecierpliwe klepnięcie w ramię sprowadziło ją z powrotem na ziemię. Wiedźma wskazując na kociołek, poleciła wynieść resztę strawy Przybyszom, dokładając do tego jeszcze jeden chleb i kolejne trzy drewniane łyżki. Ten gest odrobinę podniósł Samkhę na duchu i pozwolił ujrzeć przyszłość Utlandsk w nieco jaśniejszych barwach. Wracała właśnie od nich, mając nadzieję, że wreszcie uda się jej przedstawić prośby Mildrith i Alany, gdy podnosząc wzrok stanęła w progu izby jak wryta. W izbie była jeszcze jedna kobieta.

Kiedy wyszła z cienia, a jej twarz w burzy ogniście rudych włosów oświetliły płomyki kaganków, Samkha zbladła i cofnęła się o krok, jak gdyby naprawdę zobaczyła zjawę.
Erlene?! - Samkha niemal wykrzyknęła jej imię ze zdumienia.
Zniknęła ze swego rodzinnego domu, jakieś trzy lata temu, jako siedemnastoletnia panienka. Krążyło o niej i jej historii tyle plotek, że trudno było stwierdzić, co z tych opowieści miało związek z prawdą… i czy w ogóle miało. Wojowniczka nie miała zamiaru ich roztrząsać. Nie znała jej na tyle, by ją oceniać, ale jedno było pewne - Erlene miała już tak bardzo zepsutą reputację, że mimo swego pochodzenia i urody nie wzbudzała zainteresowania żadnego kandydata do swej ręki i wiana. Większość ludzi, podobnie zresztą jak Samkha, sądziło, choć nikt nie miał na to żadnego konkretnego dowodu, iż dziewczę owo dawno już zeszło z tego świata i to za sprawą własnej rodziny. Jakież więc było zdumienie Samkhy, kiedy spotkała się twarzą w twarz ze spisaną przez współplemieńców na straty, zaginioną dziewczyną…

echidna 04-10-2010 23:57

Kolejny dzień, podobny do tysiąca innych dni, jakie spędziła u Wiedźmy. Tu, na tym pustkowiu, gdzie zesłała ją rodzina, każdy dzień był bliźniaczo podobny do poprzedniego. Przynieś, wynieś, pozamiataj, nie marudź, nie dyskutuj, a w ogóle bądź wdzięczną, że cię zechciałam przyjąć pod swój dach. A przecież nie tak to miało wyglądać! Miała się uczyć, zgłębiać tajemną wiedzę, a nie robić za jakąś kurą domową! Przecież właśnie tego od samego początku starała się uniknąć. Przecież właśnie dlatego skomplikowała sobie życie. A teraz… trafiła do punktu wyjścia. Zaiste, bogowie mają przewrotne poczucie humoru.

Od rana starucha zaganiała ją do roboty, lecz tego dnia była jeszcze bardziej zrzędliwa niż zawsze. Erlene nie dziwiła się temu, bo i ona czuła jakiś wewnętrzny niepokój. Ktoś zbliżał się do ich siedziby, ktoś obcy. Z pewnością nie byli to Hirviö, po ostatnim spotkaniu powinni się wreszcie nauczyć omijać to miejsce. A ci obcy… Erlene miała cichą nadzieję, że z ich wizyty wyniknie coś interesującego. W przeciwnym wypadku dziewczyna była pewna, że czeka ją niechybna śmierć ze znudzenia.

Czas wlókł się niemiłosiernie. Obcy nie mogli być bardzo daleko, skoro zdołała ich wyczuć, a jednak do tej pory nie pojawili się. Może była to sprawka starej, która w jakiś magiczny sposób spowolniła czas? Erlene wcale by się nie zdziwiła, gdyby Noituus posiadła i tę zdolność. To tłumaczyłoby, dlaczego kobieta wyglądała jakby przeżyła już sto lat, a może i dużo więcej. Nie mniej jednak, czy to za sprawą Wiedźmy, czy przez zwykłą złośliwość świata, czas ślimaczył się i dziewczyna miała coraz bardziej dość oczekiwania.

***

Wreszcie się zjawili: trzech Obcych, jakby nie z tego świata i młoda kobieta-wojownik. Erlene wydawało się, że skądś ją zna, ale jej kryjówka była zbyt daleko, by mogła dokładnie przyjrzeć się twarzy, poza tym przybyszka jak na złość co chwilę obracała się bokiem, lub tyłem, więc jakiekolwiek próby dojrzenia twarzy spełzały na niczym. W sumie tożsamość przybyłej nie była aż tak bardzo interesująca, w przeciwieństwie do jej towarzyszy. Młodzi, dobrze zbudowani, przystojni… zupełnie inni od tych, z którymi wcześniej miała do czynienia.

Rudowłosa podziwiała właśnie mięśnie tańczące pod skórą mężczyzn podczas rozładowywania kolejnych podarunków dla Wiedźmy, gdy nagle oberwała po plecach dobrze sobie znaną lagą. Starucha uwielbiała w ten sposób strofować swoją uczennicę. W ogóle uwielbiała robić wyrzuty, narzekać i gderać. Erlene czasami miała wrażenie, że - wbrew pozorom – to nie kontakt z duchami jest sensem istnienia starej, a właśnie marudzenie.

Dziewczyna zręcznie usunęła się przed kolejnym ciosem. Bez zbędnego zainteresowania wysłuchała szczegółowej instrukcji na temat tego co i jak ma zrobić. Sama doskonale to wiedziała, ostatecznie przecież od trzech lat nie zajmowała się niczym innym. Na koniec wpuściła jednym uchem zakaz kontaktu z Obcymi, by drugim uchem ją wypuścić, po czym ruszyła do jaskini.

Wiedźma poszła przywitać przybyszy, więc Erlene spokojnie mogła wypełniać swoje obowiązki. Nikt nie wisiał nad nią, nie marudził, że źle poukładała sprzęty, że podłoga źle zamieciona, że posiłek źle doprawiony i będzie mdły i w ogóle, że wszystko jest nie tak, jak być powinno, a ona sama – czyli Erlene – ma dwie lewe ręce i na niczym się nie zna.

***

Gulasz radośnie bulgotał w kociołku rozsiewając w pomieszczeniu smakowite zapachy, stół był nakryty i czekał tylko na powrót Wiedźmy i tej kobiety, Erlene wreszcie miała chwilę spokoju.

Weszła do pomieszczenia, w którym sypiała i rozłożyła się wygodnie na posłaniu. Od dawna nie mogła sobie pozwolić na błogą chwilę nicnierobienia. Niestety nic co piękne nie trwa wiecznie.

Erlene usłyszała coraz wyraźniejsze odgłosy kroków. To Wiedźma wracała do jaskini, w towarzystwie tej kobiety. Rudowłosa zerwała się z posłania i ruszyła do głównej izby. Nie chciała, by starucha zastała ją podczas odpoczynku. Dopiero by jej głowę suszyła, że się obija, a tu tyle roboty.

Wpadła do izby akurat, gdy przybyszka wynosiła garnek z gulaszem na zewnątrz zapewne, by poczęstować nim swych towarzyszy. Wiedźma tymczasem uważnie zlustrowała pomieszczenie, zapewne by sprawdzić, czy wszystkie jej instrukcje zostały poprawnie wykonane. Erlene uśmiechnęła się z odrobiną satysfakcji, gdy przechodząc obok stołu starucha nieznacznie skinęła głową na znak aprobaty. Następnie stara odsunęła jedno ze stojących przy stole krzeseł i opadła na nie, jakby nieco zmęczona całym tym zamieszaniem.

Erlene stała oparta o ścianę wpatrując się w Wiedźmę. Zastanawiała się, czy ich nowi goście próbowali przedstawić Noituus swoje prośby. W sumie tylko po to tu przyszli, więc zapewnie chcieli to uczynić możliwie najszybciej. Ale dziewczyna znała staruchę i jej zwyczaje. Doskonale wiedziała, że każde spotkanie ma ten sam, z góry zaplanowany przebieg i, że absolutnie nic nie da się przyspieszyć. Przybysze mogli o tym nie wiedzieć, ale z pewnością Wiedźma zechce wysłuchać ich próśb później. Dużo później.

Rozmyślania sprawiły, że nie usłyszała kroków powracającej kobiety. Wciąż wpatrywała się w starą, więc nie dostrzegła również sylwetki pojawiającej się na tle wyjścia. Dopiero dźwięk własnego imienia, zupełnie inny niż ten, którego słuchała od tylu lat, wyrwał ją z otępienia.

- Samkha – szepnęły jej usta, nim dotarło do niej, z kim tak naprawdę ma do czynienia. Przygryzła dolną wargę, by nie rozdziawić ust z zaskoczenia. Nie spodziewała się tej wizyty i nie była pewna, czy niespodzianka jest z gatunku tych miłych, czy może wręcz przeciwnie. - Co cię tu sprowadza? – zapytała wreszcie, by przerwać tę nieznośną chwilę milczenia, jaka między nimi nastała.
- Wybacz - Samkha, najwyraźniej zmieszana niezręczną sytuacją, oderwała od niej wzrok i spojrzała pytająco w małe oczka Wiedźmy. - Jestem tu, by prosić o pomoc Noituus. - Z szacunkiem skłoniła głowę przed zasuszoną staruszką. - Przysyła mnie królowa.
- Królowa... - powiedziała Erlene z lekkim niedowierzaniem w głosie. - No to z pewnością jakaś ważna sprawa. A ja myślałam, że chodzi o to, o co zwykle: chęć posiadania potomstwa, albo wręcz przeciwnie. No cóż...pozostaje tylko mieć nadzieję, że Noituus będzie potrafiła ci pomóc.
- Czy ty Erlene, także szukasz tu pomocy? Krążyły plotki, że zniknęłaś parę lat temu. Wielu sądziło, że nie ma cię już wśród żywych. - To pytanie jej nie zaskoczyło. W jej rodzinnych stronach wszyscy znali mniej więcej okoliczności, jakie skłoniły jej rodzinę, by ją tu przysłać. Nikogo nie zdziwiłoby, gdyby postanowiono się jej pozbyć raz a skutecznie.
- Jak widać, nie tak łatwo się mnie pozbyć, a może po prostu złego diabli nie biorą - zaśmiała się dziewczyna. Przez chwilę uważnie patrzyła w oczy swej rozmówczyni, wreszcie dodała - Nie jestem tu, by znaleźć pomoc. Można powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Zostałam uczennicą czcigodnej Noituus - w jej głosie zabrzmiała dziwna nuta: ni to smutek, ni drwina.
- Uczennicą? - wzrok Samkhy ponownie spoczął niepewnie na twarzy Wiedźmy. Czcigodna staruszka sprawiała wrażenie, jak gdyby rozmowa dziewcząt wcale jej nie interesowała. Wojowniczka dziwnie się czuła, tak bezczelnie ignorując obecność niewiasty wymianą osobistych uwag z młodą adeptką jej sztuki.
- Uczennicą - potwierdziła Erlene. - No wiesz... każdego z nas kiedyś czeka śmierć. Nie można pozwolić, by wraz z Noituus odeszła wiedza, którą ona posiada - dodała poważnie, jednak ton jej głosu mógł sugerować, że nie do końca się z tym zgadza.

- Może usiądziesz? - zagadnęła Erlene, zezując na staruchę, która najwyraźniej właśnie szykowała się do posiłku, zupełnie nie zwracając na nie uwagi. - Jesteś głodna? Kolacja już gotowa, możemy się wspólnie posilić.

Staruszka w skupieniu zajęła się swoją kolacją. Być może zdawała sobie sprawę, że zarówno jedna, jak i druga kobieta potrzebuje się wygadać komuś w swoim wieku.

Samkha odetchnęła. Perspektywa posiłku odrobinę odsuwała w czasie konieczność podzielenia się z mieszkankami doliny sprawą, z którą tu przybyła. Miała nadzieję, że pomoże jej to trochę bardziej zorientować się w sytuacji.
- Co się z tobą działo Erlene przez te trzy lata? - zapytała. - Czy nikt nie uczynił ci krzywdy? - Spojrzała wprost w twarz siedzącej przed nią dziewczyny i umilkła na chwilę zmieszana. - Nie chcę być wścibska. Jeśli nie chcesz o tym mówić, nie będę mieć ci tego za złe. Słyszałam tyle złego...
- Tyle złego... - zaśmiała się Erlene, choć do śmiechu jej wcale nie było. Odłożyła na bok łyżkę, którą jadła i dodała z wyrzutem - Ludzie dużo gadają, ale najczęściej niewiele z tego wynika. A ty co takiego słyszałaś, bo aż jestem ciekawa.
- Wybacz mi, jeśli cię zraniłam. Nie chciałam dawać wiary plotkom. Było ich zbyt wiele, a niemal każda sprzeczna z kolejną. Nie zamierzam cię osądzać na ich podstawie. Wolałabym znać prawdę z twoich ust pochodzącą, ale jedynie wtedy, jeśli będziesz tego chciała.
- Prawda to wielkie słowo - odparła z ironią rudowłosa. - Ale nie ma jednej prawdy, wszystko zależy od tego, z kim rozmawiasz. A prawda mojej rodziny jest taka, że jestem krnąbrną córką, której nauka u Noituus ma utemperować charakterek. Ale dość o mnie. Może teraz ty powiesz mi coś o sobie?
- Co chciałabyś wiedzieć? - Niepewny uśmiech zagościł na ustach Samkhy. - Dawno się nie widziałyśmy. Wiele zmieniło się przez ten czas w moim życiu. Służę teraz mojej Pani w oddziale Deora. Pamiętasz go?
- Nie, jakoś nie kojarzę. Ale z tego co mówisz wnioskuję, że wiedzie ci się całkiem nieźle. Miło to słyszeć.
- Gdyby nie Hirvio, wszyscy byliby szczęśliwi. Nie o mnie jednak tu chodzi. Widziałam trupy przy ścieżce - zawiesiła pytająco głos. - Mieliście z nimi jakieś kłopoty? Królowa zwołuje Krigar na wojnę. Wysłała wici do wszystkich zakątków kraju. Dzicy spalili wiele wsi, wycięli ludzi. Kilka dni temu zrównali z ziemią gród Randa. Jeśli będziemy zwlekać, tylko urosną w siłę - mówiła dalej z ogniem w oczach. - Trzeba ich przepędzić, póki nie jest jeszcze zbyt późno.

Erlene nic nie odpowiedziała, bowiem nie widziała powodu, by odpowiadać. Siedziała tylko z założonymi rękoma uważnie obserwując siedzącą przed nią kobietę. Na informację o najeździe Dzikich, wzruszyła tylko ramionami. Dalej nie rozumiała, co to wszystko ma wspólnego z Wiedźmą.

- I właśnie po to tu jesteś? - odezwała się wreszcie, lecz w jej głosie nie słychać było żadnych emocji.
- Każdy sojusznik jest nam teraz potrzebny. Każda rada się liczy. Jeśli Dostojna Noituus zechce, może znajdzie sposób, by nam pomóc. Jeśli dzięki temu ocaleje choć jedno życie, będę jej wdzięczna.

Samkha mówiła spokojnie, wyważonym tonem, wciąż odwołując się do Wiedźmy, mając nadzieję, że ta zareaguje jakoś na jej słowa. Czcigodna niewiasta jednak, jak gdyby nigdy nic, zabrała się do gulaszu mlaszcząc przy tym i siorbiąc niemiłosiernie, doprowadzając tym - już i tak nieco zdesperowaną dziewczynę - do szału. Jeśli chciały wypróbować jej cierpliwość, mogły przyznać sobie wygraną. Jej delikatne sugestie, zdawały się psu na budę.

Erlene parsknęła cicho, potem dorzuciła nieco głośniejsze - Tia... - po czym znów zabrała się do jedzenia.

Tego było Samkhce zbyt wiele. Czuła, jak krew uderza jej do głowy. Straciła ochotę na kolację i podchody z rozmówkami o niczym.
- Wybacz Erlene. My tu sobie gadu gadu, a ja przywożę sprawę od Królowej. - Odwróciła się, wstała od stołu i podchodząc do Wiedźmy przyklękła przy niej. - Czcigodna Matko, Noituus. Czy mogę porozmawiać z Tobą, Pani, w cztery oczy i przedstawić ci posłanie od Królowej Mildrith? - spytała pokornie, choć w jej wnętrzu zbierało się na burzę.

Stara kobieta odłożyła na bok swoją miskę. Położyła swoją wiotką i pomarszczoną dłoń na głowie dziewczyny.
- Jutro dziecko, jutro. - odparła dobrotliwym głosem, głaszcząc ją jednocześnie po włosach. - Dzisiaj jesteś już zmęczona. Oni zresztą też. Jutro mi powiesz czego pragniesz. - Ta pieszczota przypomniała wojowiczce dzieciństwo. Czułe słowa matki, czuły jej dotyk. - Jutro dziecko. - Uśmiechnęła się do niej i do swojej uczennicy. - Nie siedźcie za długo. Przed nami dużo pracy. - Wstała wygłaszając długą listę pilnych spraw. Od narąbania drewna przez naprawę kilku rzeczy, po zrobienie drobnych zapasów. - Śpijcie dobrze dzieci. - Dodała wychodząc.

Erlene wiedziała, że Wiedźma idzie z duchami przed spoczynkiem porozmawiać. Starucha zniknęła za kotarą, a obie kobiety pozostały w pomieszczeniu.

Zrezygnowanej Samkhce wprost opadły ręce. Tak bardzo zależało jej na zrzuceniu brzemienia, które nałożyły na jej barki Mildrith i Alana. Przynajmniej już tak bardzo nie obawiała się o życie Utlandsk. Skoro dotąd Noituus traktowała ich dość gościnnie i potrzebowała męskich rąk do pomocy, to może obejdzie się w związku z ich przybyciem bez większych problemów...

Uczennica wiedźmy dobrze wiedziała, że domostwo wymaga pilnych napraw. Tak, jak zapasy uzupełnienia. Doskonale wiedziała też, kto się tymi naprawami będzie musiał zająć. Większość spraw nie stanowiło dla niej problemu, nie licząc oczywiście tego, że wymagały poświęcenia czasu. Było jednak kilka rzeczy, do której zdecydowanie potrzebna była męska ręka. Teraz, gdy zjawili się Obcy, była spora szansa, że stara poprosi właśnie ich o pomoc.

Erlene uśmiechnęła się do swych myśli. Bogowie dobrze wiedzieli, co robią stawiając na drodze Obcych Wiedźmę. Jeśli tylko sprawy potoczą się odpowiednio, rudowłosa zdoła upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu: przerzucić na mężczyzn brzemię najcięższych napraw, a przy okazji pomocy, pozna ich.

Naprawy czekały dopiero jutro, póki co należało wypocząć. Dziewczyna zdawała sobie sprawę z trudu jakim było pokonanie drogi do Noituus. Zdawała sobie również sprawę i ze zmęczenia swojej towarzyszki.

- Chodź. – rzuciła przyjaźnie ciągnąc wojowniczkę za rękę. - Odświeżysz się

Samkha podniosła przepełnione znużeniem spojrzenie na twarz rudowłosej panny. Podała jej rękę i bez sprzeciwu pozwoliła się poprowadzić. A gdy uczennica wiedźmy poprowadziła ją do gorącego źródełka w innej pieczarze, westchnęła uszczęśliwiona na widok wody i unoszących się nad jej powierzchnią kłębuszków pary.

Nie sądziła, że po ostatniej nieszczęśliwej przygodzie myśl o zanurzeniu się w jakimkolwiek zbiorniku wodnym, sprawi jej tyle przyjemności. Zzuła czym prędzej buty i zrzuciła z siebie odzienie. W jaskini było bardzo ciepło.

Umyła się szybko, starając się nie zamoczyć żadnego z opatrunków, co wcale nie okazało się takie łatwe. Miała wielką ochotę pozostać tu dłużej, lecz rozsądek podpowiadał jej, iż prawdopodobnie zasnęłaby w wodzie.

Erlene delektowała się gorącą kąpielą, tak przyjemnie odprężającą po ciężkim dniu pracy. Siedziała dość długo z zamkniętymi oczami, zupełnie nie przejmując się obecnością gościa. Z błogiego otępienia wyrwał ją dopiero chlupot wody. Samkha najwyraźniej nie podzielała jej zamiłowania do gorących kąpieli, bowiem wygramoliła się z wody dość szybko, by po chwili zacząć się ubierać.

- Przepraszam cię Erlene. Pewnie nie jestem zbyt interesującą rozmówczynią, ale zmęczenie odbiera mi ochotę na dyskusje – powiedziała wojowniczka, wciągając koszulę na mokre ciało. - Noituus miała rację, powinnam się przespać. Ranek jest o wiele lepszym czasem na opowieści o tym, z czym tu przyszłam. Byłabym ci wdzięczna Erlene, gdybyś mi powiedziała, gdzie mogę się ułożyć do snu.
- Nic nie szkodzi - odparła dziewczyna uśmiechając się delikatnie. - Może jutro uda nam się porozmawiać.

Po chwili wyszła z wody i zarzuciła na mokre ciało długie do ziemi giezło, na to z kolei wełnianą tunikę. Resztę stroju pozostawiła na miejscy i poprowadziła swoją towarzyszkę do kolejnej jaskini, gdzie już czekało przygotowane przez nią wcześniej posłanie.

- Dobrej nocy, Samkho - rzuciła cicho, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła.

Przed snem musiała jeszcze sprzątnąć bałagan po kolacji. Kociołek z resztką gulaszu odwiesiła nad palenisko, umyła brudne naczynia, zmiotła ze stołu okruchy, potem rozejrzała się jeszcze po domostwie, by sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu. Uwinęła się z porządkami dość szybko, a potem wreszcie ułożyła się do snu.

* Dialogi stworzone we współpracy z Efcią i Lilith

Efcia 29-10-2010 14:11

Miarowy warkot silników usypiał wszystkich na równi z kołysaniem maszyny. Rosiński od niechcenia otworzył prawe oko. Otaczały go same znajome twarze kolegów z jednostki. Niektórzy, jak Janke, przysypiali właśnie, inni opowiadali sobie dowcipy. Wszystko dla rozluźnienia. W pewnym momencie do uszu wszystkich dotarł ten złowrogi dźwięk, a któremu zawsze towarzyszyło to czerwone światło. ALARM.



I wszyscy poczuli jak samolot misji pokojowej zmienia tor lotu. Gwałtowne przeciążenie wepchnęło Jana w ścianę, którą miał za plecami. Jego towarzysze broni też to odczuli na własnej skórze. Żołądek podchodzący do gardła. Kończyny ciężkie i niepodatne na impulsy z mózgu, niczym wykonane z ołowiu. A do tego cały sprzęt co i rusz spadający na nich.
Czarna smuga na tle nieba sugerowała jedno. Silnik nie działał prawidłowo. W zasadzie silnik nie działał w ogóle.
Piloci starali się robić co w ich mocy, żeby łagodnie posadzić maszynę na wodzie. Na środku oceanu.

Gwałtowne zderzenie z jakąś twardą powierzchnią powiedziały wszystkim, że owe usilne starania pilotów się nie powiodły. Dobrymi chęciami to Piekło jest wybrukowane.
Uderzenie było tak silne, że rozerwało kadłub samolotu. Hektolitry wody wdarły się do środka porywając ze sobą ludzi i sprzęt.

Rosiński w momencie zderzenia się samolotu misji pokojowej z taflą wody, przypięty był jeszcze pasami. A woda tak szybko wlała się do wraku, że nie zdążył się odpiąć. Poszedł więc na dno. Desperacko usiłując uwolnić się z uprzęży. Widział ciała kolegów, którzy nie mieli tyle szczęścia co on. Ich martwe ciała unosiły się w toni. A różowawa mgiełka unoszącą się wokół nich sugerowała przyczynę zgonu. Poważne rany.
Krwawa palma rodziła obawę, że mogą zjawić się rekiny zwabione zapachem krwi.
Janek szarpał się nadal z opornymi pasami, które nie chciały go uwolnić, a powietrza w płucach ubywało. Być może jego koledzy mieli jednak więcej szczęścia?? W końcu zginęli szybko, a jego czeka powolna śmierć w toni oceanu. Mocniej zaczął szarpać się z pasami. I gdy już, już wydawało się, że płuca mu rozerwie klamra puściła i Rosiński mógł wypłynąć na powierzchnię. Mógł zaczerpnąć powietrza. Tak mu teraz potrzebnego. Resztkami sił dopłynął do jakiegoś stałego lądu. Wywlókł się na brzeg. Rajski widok wcale go nie ucieszył, nie miał po prostu siły go podziwiać.



Zapadł w głęboki sen.

Ostra szczecina na jego brodzie świadczyła o tym iż od dawna się nie golił. Zaprzestał tego procederu... już wieki temu. Przestał nawet liczyć.Wszytskie dni były tutaj takie same. Samotne. Od katastrofy nie zamienił z nikim ani słowa. Był sam!! Sam!! Sam na bezludnej wyspie!!


***

Spencer kolejny raz uderzył maczetą w jakąś tropikalną roślinę by utorować sobie drogę. Drogę do Eldorado. Już kilka dni przemierzał amazońską dżunglę robiąc za przewodnika pewnemu bogatemu Amerykaninowi i jego żonie. Skądinąd bardzo atrakcyjnej żonie. Ale nie za to mu zapłacono. Miał ową parę doprowadzić cało i bezpiecznie do wykazanego przez nich miejsca. Po za standardowym wynagrodzeniem, które już było na jego koncie, Amerykanin obiecywał mu spory procent od wartości skarbu, do którego rzekomo miał mapę.
Chris nie wierzył w Eldorado, ale skoro zapłacono mu za taką wyprawę to podjął się jej. Klient podpisał stosowne papiery i mogli ruszać.



Przedzierali się więc przez nietknięta ludzką ręką dżunglę. O dziwo owa para nie uskarżała się nawet na niedogodności związane z podróżą.
Tego dnia mieli szczęście. Trafili na malowniczo położne jeziorko z wodospadem. Mogli się więc wykapać w ciepłej wodzie, oczywiście po uprzednim sprawdzeniu czy jest to bezpieczne.
Dziwnym zbiegiem okoliczności Spencer i pani Trampton zostali sami. Jego chlebodawca gdzieś zniknął. Ale Kanadyjczyk jakoś specjalnie się tym nie przejął. Stojąc w zaroślach podziwiał widoki. O tak, pani Trampton miała się czym pochwalić. Śnieżnobiała cera. Długie, bujne, kręcone, kasztanowe włosy. Wszystko to na wyciągnięcie ręki. I ten prowokacyjny błysk w oczach, gdy znalazł się tuż koło niej. Jej przepiękne ciało pokryte było tysiącem kropli, które lśniły w blasku księżyca. Jej drobne dłonie rozpinające z pasją guziki jego koszuli. Mocujące się z klamrą paska. Po małym szarpnięciu, które zachwiało mężczyzną, ciężka kabura przy prawym boku zsunęła się nisko na biodro, z każdym kolejnym odpiętym guzikiem, bardziej rozchylając spodnie.
Déja- vu!!

Znał doskonale twarz rozbierającej go dziewczyny. Tę samą twarz miała też zona jego pracodawcy, który zapłacił fortunę za wycieczkę do Eldorado.

Ale teraz nie był już w dżungli. Był teraz w wypełnionym obłokami pary pomieszczeniu. I ona była obok niego. Naga. Na wyciągnięcie ręki.
Znał dobrze przebieg wydarzeń.
W myślach liczył sekundy do następnych zdarzeń.
Guziki jego koszuli powoli odpinające się pod dotykiem jej palców. I sam koszula spadające z jego ramion ukazująca poznaczone bliznami ciało.
Jej dłonie skrupulatnie studiujące owe blizmy i gorące usta przesuwały się owych pamiątkach po niebezpiecznych wyprawach.
I to, że wziął ją w ramiona, a ona nie protestowała.
Znał tez finał tej rozgrywki. Znał, ale nie spieszył się zbytnio do niego.

A jednak. Jakże ten świat potrafi być niesprawiedliwy. Jakże potrafi być perfidny i złośliwy.
To co tym razem się wydarzyło, było tak inne od tego co znał, co już przeżył.
To prawdziwy cios dla mężczyzny. Gdy jego ciało odmawia mu posłuszeństwa, zwłaszcza w takiej chwili jak ta. I ten zawiedziony wzrok kobiety.
A miało być tak pięknie.
A miały się spełnić jego marzenia.


***

Stado wilków gnało przez knieje. Wolne. A przewodził mu czarny basior o lśniącej sierści i srebrzysta wadera. Brzuch wilczycy był wydatny. Nosiła ona bowiem tam młode. Już niedługo miała wydać na świat potomstwo. Potomstwo czarnego basiora. I całe stado czekało na te chwilę. Znalazło odpowiednią jamę na schronienia dla matki z młodymi. Na bezpieczny porób. A pożywienia nie brakowało w tym miejscu.
A gdy nadszedł ten moment, kiedy matka wydaj na świat młode, całe stado ogłosiło to światu. A ich głosy roznosiły się daleko. Ich radosny skowyt obwieścił światu pojawienie się nowego życia.

Gdzieś tam, za oknem dał się słyszeć skowyt wilka. Ale dla leżącej na skórach kobiety, był on ledwo słyszaly. Jak i dla towarzyszącej jej akuszerki. Pomieszczenie rozdzierał krzyk rodzącej.
W strasznych bólach wydawała na świat potomka.
A gdy ostatni krzyk kobiety, będący jednocześnie pierwszym krzykiem nowonarodzonego dziecka rozdarł ciemność nocy, w drzwiach komnaty stanął mężczyzna mający już za sobą młodzieńcze lata, ale nadal budzący strach wśród swych podwładnych.
Akuszerka szybko podała mu zawiniątko.
- Masz syna, panie. - Skłoniła się pokornie schodząc mu z drogi.
Wojownik podszedł z dzieckiem do leżącej na posłaniu kobiety i złożył pocałunek na jej czole. A ona w drzwiach dostrzegła wykrzywioną w grymasie nienawiści twarz swojego pasierba.

Muzyka, zagłuszana przez krzyki biesiadników wznoszących toasty na część pana na kasztelu i jego nowonarodzonego potomka dochodziły i do komnaty matki owego dziecka.
Służebne pomagała właśnie się ubrać wycieńczonej porodem kobiecie. Jej mąż, pan tego grodu, zażyczył sobie jej obecności na uczcie. Na uczcie ku jej czci również.
Samkha pozwoliła się ubrać. Ale do sali ruszyła już sama. Odtrąciła dłoń służącej, która chciała jej pomóc. Odesłała ją również gdy ta zaproponowała pomoc.
To duma nie pozwalała jej przyjąć owej pomocy, chociaż czuła się taka słaba.
A na schodach prowadzących do głównej izby spotkała węża. Jego nienawistne spojrzenie. Jad sączący się z jego ust.
- Długo w tajemnicy nie utrzymasz, że wydałaś na świat bękarta. - Chwyciwszy ją za ramię wysyczał do ucha. - Oslfu się w końcu zorientuje, że go zdradzasz, suko.

- Wiem co robisz. Widziałem cię z tym Obcym. Tam w łaźni. - Akka nie zwalniał uścisku. Stali w korytarzu prowadzącym do łaźni na dworze królowej Mildrith.
Serce młodej wojowniczki zamarło, a wyobraźnia przywałowała obrazy z łaźni.
Ona naga. Obcy, który nie opierał się. Obcy, którego rozebrała. Obcy, pod którego dotykiem drżała, ale inaczej niż pod dotykiem Oslufa. Osłufa, który teraz zapewne spał w komnacie przeznaczonej dla nich. A ona?? Ona właśnie wspominała chwile uniesienia, ale nie w ramionach męża. Ona rozpamiętująca dotyk tego poznaczonego bliznami przybysza z innego świata.
- Wiem, że nosisz w łonie jego dziecko. Bękarta. - Jego demoniczny śmiech rozszedł się z nadzwyczajną siłą w ciszy zamkowych korytarzy. Aż się wzdrygnęła.
Bękarta!! Bękarta!!


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:51.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172