lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   Najlepszy ze światów (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/8710-najlepszy-ze-swiatow.html)

Efcia 04-11-2010 12:39

Krew, krew, krew i pożoga. Płomienie otaczały wszystko. Krzyki konających. Zawodzenie tych którzy stracili najbliższych. A nad tym wszystkim tańczący niepozorny człowieczek o złośliwym uśmiechu i przebiegłych oczkach. Śmiał się przy tym. Widać radował go ta cała sytuacja.



Twarze wielu wojów, kobie, dzieci były znajome. Twarze nieboszczyków. Zmordowanych podstępem lub w boju. A ślady na ciałach kobiet świadczyły o gwałcie jakiego ktoś się na nich dopuścił przed śmiercią.
Krew i pożoga. Swąd spalenizny. Odór zgnilizny. To wszystko co towarzyszy wojnie. Bratobójczej wojnie.

A niepozorny człowieczek czerpał radość z tego.
- I brat na brata rękę podniesie. - Tańczył na trupach radośnie śpiewając sobie.

A tam w oddali na tle czerwonego niczym krew nieba walczyły ze sobą dwie postaci. Dwie kobiety, znać było po kształtach. A jedna na ręku dziecko małe trzymała.

- Bękart królem nie zostanie. - Wyszeptał do ucha Elrlene roześmiany bóg niezgody. - Widzisz do czego to doprowadzi?? - Ręką wskazał jej widok przed nimi. - Bękart królem nie zostanie. - Rozwiał się w krwawej poświacie. Ale jego uradowany głos jeszcze długo echem się odbijał w głowie dziewczyny.
Bękart królem nie zostanie!!
Bękart królem nie zostanie!!


***


Jan dał się podejść. Akurat jego warta wypadał nad ranem. A on dał się podejść staruszce. Ot, wyrosła za nim niczym z podziemi. Nie usłyszał jej gdy się zbliżała. Dopiero gdy swym chrapliwym głosem odezwała się tuż za nim, aż podskoczył. Nie zrozumiał co powiedziała. Ale gdy ręką wskazała na dymiący kociołek jego żołądek sam mu powiedział o co chodzi. Starucha pokazała na jego śpiących towarzyszy. Ale za cholerę nie rozumiał ani słowa. Czyżby używała innego dialektu??
Domyślił się jednak o co jej chodzi. Chyba miał obudzić pozostałych. W zasadzie to już była najwyższa pora. A skoro posiłek podano. Stara kobieta zniknęła równie szybko jak się pojawiła.
Janke zaczął budzić swoich towarzyszy.


***

Dla obu chyba kobiet gwałtowne wybudzenie jakie zafundowała im Wiedźma było raczej wybawieniem.
Erlene była wyraźnie zdziwiona, że starucha pozwoliła jej się tak długo wylegiwać. Ba, nawet przygotowała śniadanie już dla wszystkich.
Po posiłku stara kobieta w końcu wysłuchała próśb z jakimi przybyła do niej Samkha. Rozparłszy się wygodnie na niedźwiedzich skórach pokiwała ze zrozumieniem głową, następnie chwilę podumała.
- Wieczorem, córko. - Rzekła oficjalnym tonem. - Wieczorem bogowie ich ocenią i wtedy się przekonamy.
- A ty. - Zwróciła się do Erlene. - Nie kręć się tam gdzie ciebie nie potrzeba.
I ponownie przeniosła wzrok na wojowniczkę.
- Chodź, dziecko. - T był rozkaz. - Mamy dużo roboty. Po zimie trzeba dużo naprawić.
I ponownie wyrzuciła z siebie całą litanię rzeczy do zrobienia. Rzeczy do zrobienia, które wymagały mężczyzn, silnych i sprawnych. I Samkha miała o tym poinformować swoich towarzyszy. Widać za darmo nie będą jedli strawy Wiedźmy, oceniła wdowa po Oslufie, widząc posilających się już mężczyzn.
I w zasadzie nie wiedziała czy to to powietrze poranne, czy zapach jedzenia, czy może to co ona sam już zjadła wywołały skurcze żołądka. Takie same jak dnia poprzedniego.
Wiedźma poczekała spokojnie aż wojowniczka dojdzie do siebie i nie patrząc na kobietę ruszyła przed siebie.

We trzech je dostrzegli. Staruchę i lekko bladą Samkhe. Wiedźma raz jeszcze powtórzyła ową długą listę spraw do zrobienia na dzień dzisiejszy dla mężczyzn, a następnie kazała wojowniczce przekazać swe słowa, sama oddalając się do swoich zajęć.
A nazbierało się tego trochę. Naprawić to i owo w obejściu. Zbić nowe klatki dla kruczków. Narąbać drwa. I trochę uzupełnić zapasy w dziczyznę. Roboty na cały dzień. Narzędzia już na nich czekały. A po część materiałów trzeba było się udać do lasu. Czekał ich pracowity dzień.

I dla Erlene Wiedźma znalazła zajęcie, miły poranek okazał się złudną nadzieję na miły dzień. Dziewczyna miała udać się do lasu po zioła potrzebne na wieczór. Tak to przynajmniej tłumaczyła starucha. Ale młoda adeptka podejrzewała iż raczej chodzi o to, by jak najdalej się od mężczyzn trzymała.

Kerm 09-11-2010 19:05

Chris otworzył oczy, wściekły na bogów, którzy w tym świecie zsyłali na ludzi senne marzenia.
Sen był paskudny. Nie ze względu na zakończenie, chociaż niezbyt było ono miłe. Ba, dla niektórych mężczyzn wprost tragiczne.
O wiele bardziej istotny był sam przebieg snu...
Chris nie potrafił sobie wyobrazić sytuacji, w której miałby uwodzić klientkę, w dodatku mężatkę. To było niezgodne z przepisami obowiązującymi w firmie, jak i z osobistym kodeksem Chrisa. I prędzej by się zgodził na podzielenie losu Józefa syna Jakuba, niż dopuściłby do czegoś takiego. A każdy z jego ludzi, który zrobiłby coś takiego, natychmiast wyleciałby z roboty na zbity pysk, bez względu na umiejętności czy też zasługi.
Cholerny sen... Cholerni bogowie...
Może i dobrze że Jan urządził pobudkę, zanim stojący na brzegu jeziora Chris zdążył przekląć wszystkich znajdujących się pod ręką bogów.
A może było to ostrzeżenie, że ma się trzymać daleko od pewnej dziewczyny o kasztanowych włosach? W końcu... co o niej wiedział? Może gdzieś w odległej wiosce czekał na nią... ktoś?

W przeciwieństwie do snu poranny posiłek był zdecydowanie lepszy, jednak cień nocnych przeżyć pozostał gdzieś w podświadomości Chrisa i w jego spojrzeniu na Samkhę było nieco zadumy. Czy jednak miał prawo do zadawania dość osobistych pytań, ściśle związanych z tematyką snu? Bo powód z pewnością by się znalazł...
Jednak postawione przez niego pytanie, które zadał po skończonym posiłku, gdy wszyscy rozeszli się do swoich zadań, brzmiało nieco inaczej...
- Oletko kunnossa? - spytał. Pewna bladość dziewczyny skłoniła go do spytania o samopoczucie. Wskazał na apteczkę, w której można było znaleźć remedia na rozliczne dolegliwości. - Apua?
Jeśli były to kłopoty żołądkowe, to najlepsza byłaby orzechówka, ale armie cywilizowanych krajów nie stosowały takich prymitywnych metod.
Dziewczyna uśmiechnęła się leciutko. Nie wyglądała na okaz zdrowia, zaprzeczyła jednak ruchem głowy.
- Se on vatsa. - odpowiedziała kładąc obydwie dłonie na brzuchu. - Tuntuu paremmalta jo.
“Tylko brzuch” mogło mieć wiele znaczeń, ale skoro Samkha mówiła, że czuje się lepiej, to nie trzeba było sięgać do wojskowych zapasów. Na wszelki wypadek spytał jednak:
- Oksentelu? Ripuli?
Pytanie o wymioty czy biegunkę były może niezbyt dyskretne, ale w końcu lepiej było zadbać o pacjentkę teraz, niż później zmagać się z poważniejszymi problemami, do których bardziej zdałby się szpital i porządny lekarz, niż posługujący się wojskowymi lekami laik.
- Vain oksentelu. - Spojrzała mu w twarz. - Ihan varmasti pian ohi. - Brzmienie głosu wcale nie świadczyło o deklarowanej przez Samkhę pewności, że wnet będzie po wszystkim.
- Aamu... - zaczął Chris. - Ei mitään... - skończył nieco inaczej, niż zamierzał, machnięciem ręki i w zasadzie obojętnym ‘już nic’ wycofując się z pytania. W końcu nie wypadało wypytywać o powód powtarzających się porannych mdłości. Wszak nie był jej mężem, kochankiem, ani też osobistym lekarzem. Obdarzył Samkhę uśmiechem. - Sano, jos se läpäisee - poprosił. Miał nadzieję, że dziewczyna posłucha i zgłosi się, gdyby to nie uległo zmianie. Pokiwała głową. Choć, jak mu się wydawało, bez nadmiernego entuzjazmu. Można by to nawet nazwać brakiem wiary w skuteczność nowoczesnej medycyny.

Samkha odeszła, by zająć się przekazywaniem i realizowaniem poleceń Noituus, a Chris siedział jeszcze przez chwilę przy ognisku, wpatrując się w zadumie w pełgające po resztkach drewna płomyki.
Dźwięk młotka oderwał go od rozmyślań. Pora było zabrać się do pracy.
Noituus, przy całej swojej - dość wyraźnie odczuwalnej - niechęci do mężczyzn, nie miała najmniejszych oporów przed wykorzystywaniem ich obecności dla własnych potrzeb. A potrzeb tych, widocznych już na pierwszy rzut oka, było wiele.

Jako że Jan wziął się za młotek, zatem Chris zabrał się za część wymagań dotyczącą uzupełniania zapasów. Zasypał piaskiem resztki ogniska, sprawdził zawartość magazynka w karabinie i pistolecie, a potem złapał łuk i ruszył do lasu na polowanie.

Okolica raczej nie była odwiedzana przez dwunożnych myśliwych i upolowanie tylu zwierząt, by zapewnić Noituus zapasy na dłużej nie sprawiłoby żadnego problemu. Problem polegał raczej na dostarczeniu efektów polowania do siedziby Noituus. Co ona zrobi z tym dalej, to już Chrisa nie obchodziło. Wszystkie ludy, bez względu na stopień rozwoju cywilizacji, miały swoje metody na przechowywanie jedzenia przez okres dłuższy niż parę dni. I lodówki czy zamrażarki nie były im do niczego potrzebne. Pani tego ‘domostwa’ z racji swego wieku i - podobno - wiedzy, z pewnością potrafiła sobie z takimi problemami poradzić dużo lepiej, niż przeciętna wiejska gospodyni.

Polowanie było nad wyraz udane. Dwie młode sarny i cztery króliki trafiły w końcu do spiżarni Noituus. Bez względu na to, jaka żarłoczna była staruszka, to taki zapas na pewien czas powinien jej wystarczyć.
A potem? To już nie była sprawa Chrisa, tylko królowej, czy kim tam była Mildrith.

Lilith 09-11-2010 23:14

Samkha ułożyła się wygodnie na przygotowanym dla niej posłaniu z myślą, że gdy tylko umilkną odgłosy krzątania się kobiet zamieszkujących jaskinie, wstanie i jeszcze raz, potajemnie rozejrzy się po okolicy. Sprawdzi czy nic nie zagraża Utlandsk, lub co także wciąż brała pod uwagę, czy to oni nie zagrażają żadnej z mieszkanek jaru. Taki był plan. Był.
Wydawało jej się, że tylko na chwilę przymknęła oczy. Zmęczone przejściami ostatnich dni ciało upomniało się jednak o swoje prawa. Zasnęła kamiennym snem...

~ * ~

Sny miewają swoją własną tajemniczą, zagmatwaną logikę, a czasem wręcz przeciwnie, wydając się być jej całkowicie pozbawione, wtrącają śniącego w obcy świat zbudowany na fundamencie marzeń i lęków. Świat, w którym ludzki umysł próbuje poukładać doświadczenia każdego minionego dnia, segregując je według własnych pokrętnych, niezrozumiałych dla przeciętnego zjadacza chleba zasad. Choć wielu mogłoby twierdzić, iż bardziej sprawia to wrażenie ogromnej kolekcji nikomu nieprzydatnych, przypadkowo poskładanych rupieci. Realność owych wizji potrafi zarówno zachwycić, jak i przerazić.

W snach Samkhy owego zachwytu nie dałoby się doszukać zbyt wiele. Była szczerze wdzięczna losowi, kiedy obudziwszy się z głębokiego snu zdała sobie sprawę, że to nie Acca szarpie ją za ramię, lecz pochylona nad nią staruszka o twarzy pomarszczonej jak skórka zleżałego jabłka. Serce galopowało dziewczynie w piersi, a dłonie dygotały, jak w gorączce. Jak gdyby chciała się w pełni przekonać, wsunęła dłonie pod koc, niepewnie dotykając własnych bioder i brzucha. Chyba dopiero w tym momencie odetchnęła głębiej, poczuwszy pod rękami smukłość talii i sprężystość napiętych mięśni pod rozgrzaną jeszcze snem skórą.

Noituus nie pozwoliła jej na zbyt długotrwałe rozpamiętywanie nocnych majaków. Trzeba się było szybko ubrać i zjeść coś. Samkha nie trudząc się wdziewaniem całego swego żołnierskiego stroju, pozostała w koszuli, w której położyła się spać, wkładając jedynie spodnie i buty. Obmyła twarz chłodną wodą z cebra, pozbywając się resztek senności i niepokojących wspomnień po koszmarach. Dyskretnie wydobyła też z sakwy i ukryła ponownie na piersi, tajemniczy dar od Alany. Wiedźma już zdążyła zadbać o zorganizowanie im pierwszego dnia pobytu w swoich włościach. Obserwując, jak musztruje swoją młodą uczennicę, wojowniczka nie spodziewała się, że będą mieli dzisiaj zbyt wiele okazji do wypoczynku.

Śniadanie nie trwało zbyt długo, bo ileż mogło zająć spożycie skromnego posiłku. Dla Samkhy najważniejsze było to, iż Noituus znalazła wreszcie czas, by wysłuchać zleconego emisariuszce przez Mildrith i Królewską Radę zadania. Uczyniła to z pełną wiary żarliwością, ufając w mądrość starej kobiety, o której wśród jej ludu głoszono przecież całe legendy. Opowiedziała na życzenie wiedźmy wszystko, czego tylko ta zapragnęła dowiedzieć się o swych niespodziewanych gościach, odpowiadając szczerze na każde pytanie, na jakie tylko znała odpowiedź. Potem przyszła także kolej na odkrycie przed Wiedźmą prośby Królewskiej Córki. Pokornie przyklękając podała jej przygotowany przez Alanę dar. Staruszka odwinęła starannie zapakowany drobiazg i przyglądała mu się przez chwilę słuchając Samkhy i kiwając w zamyśleniu głową.

Cisza jaka zapadła, kiedy wysłanniczka królowej skończyła swoją przemowę poczęła przedłużać się, narażając cierpliwość dziewczyny na ponowną próbę. Wreszcie Noituus przemówiła i choć jej decyzja, zależna od woli bóstw, miała zapaść dopiero wieczorem Samkha poczuła się jak gdyby spadł jej z serca olbrzymi, przytłaczający ją do tej pory ciężar. Wiedziała, że wykonała już wszystko co było w jej mocy. Reszta zależała od bogów i dobrej woli ich pośredniczki. Ich decyzję miała poznać wieczorem. Ona i trójka przywiedzionych tu przez nią Obcych.

W obejściu Wiedźmy sporo było do zrobienia, więc wielce prawdopodobnym było, iż oczekiwanie na wyroki Noituus nie będzie im się dłużyć. Większość prac, które trzeba było wykonać wymagała męskiej siły. Nic dziwnego, iż gospodyni zapragnęła wykorzystać nadarzającą się jej sposobność w postaci trzech młodych, zdrowych i silnych Przybyszów. Zobaczyła ich z daleka. Zebrani przy ognisku także kończyli już poranny posiłek. Przyglądała się przez chwilę, jak wiedźma mierzy ich bacznym spojrzeniem, jak gdyby oceniała przydatność zakupionych właśnie na targu zwierząt roboczych.

Mdłości naszły ją nagle. Wydawało się, że w zasadzie bez widocznej przyczyny. Ledwo zdążyła odwrócić się ku skrajowi ścieżki. Wsparłszy się o pień drzewa, zgięta wpół w jednej chwili pozbyła się śniadania. Torsje nie trwały długo, lecz były gwałtowne i męczące. Podobnie jak poprzedniego ranka nad jeziorem. A więc to chyba nie skutek wstrząsu po postrzale. A jeśli nie, to cóż mogło jej być? Wspomnienie nocnych wizji powróciło, przyprawiając ją o autentyczny strach. Wydawało jej się, że znów sny mieszają się z jawą w jej skołatanej głowie. Czy to możliwe, że ten sen mógłby okazać się rzeczywistością? Chociażby w części? Spróbowała uspokoić się kilkoma głębokimi oddechami, spoglądając na własne rostrzęsione dłonie i zastanawiając się co przyprawiło ją o słabość. Gwałtowna reakcja żołądka czy też wzburzone domysłami serce. Spojrzała na odwróconą dyskretnie postać staruszki podejmując w duchu nowe zamierzenie.
Wieczorem. Zapyta ją wieczorem. Kiedy zostaną same. Tylko Noituus będzie w stanie stwierdzić czy jej... obawy są słuszne. Odpoczywała chwilę, a potem ruszyła w ślad za oddalającą się ku ognisku Wiedźmą.

Dziwnie poczuła się, kiedy dołączyły do zebranych, oczekujących ich z zainteresowaniem Utlandsk. Korzystając w dużej mierze z gestów i rozrysowując wiele poleceń Wiedźmy patykiem na oczyszczonym z roślinności kawałku ziemi, wyjaśniła Janowi, Chrisowi i Timowi jej oczekiwania wobec całej ich czwórki. Wyglądało na to. że nie mają większych problemów ze zrozumieniem, ani, czego się w głębi ducha obawiała, nie sprzeciwiają się woli Noituus i chętnie spełnią jej... prośbę.

Nie miała wątpliwości, iż po przejściach sprzed paru chwil może wyglądać odrobinę mizernie, lecz nie spodziewała się, że spotka się to z tak szybką i otwartą reakcją Chrisa. Jak gdyby podzielał jej troskę. Zawstydzał ją okazywaniem jej tego - tym mocniej, im głębiej wnikała we wspomnienia z dzisiejszej nocy. Odruchowo odwracała wzrok, kiedy spoglądał jej w oczy. Jak gdyby obawiała się, że mógłby wyczytać z nich o czym dziś śniła. Wprawdzie był to tylko sen, ale sny przecież skądś się jednak biorą. Wolała na razie nie skupiać na tym swoich myśli. Nie teraz. Teraz ważne było wykonanie pracy. Wszystko ma swój czas pod słońcem. Nauczyła się w całym swoim życiu, iż praca może stanowić ucieczkę przed natrętnymi myślami.
Tak, uciekła przed nim, przed jego pytającymi spojrzeniami, przed własnymi myślami i przeczuciami. Widziała, kiedy wreszcie wstał i uzbrojony nie tylko we własną broń, ale także w zdobyczny łuk i strzały, oddalił się w głąb puszczy.

Zleconych im zadań było całe mnóstwo, więc praca wkrótce wrzała w posiadłości Noituus...

abishai 10-11-2010 21:44

Paskudny sen... Zbudzony z niego Jan rozejrzał się dookoła, natrafiając na znajome twarze. Ale to nie zmniejszyło poczucia osamotnienia. Po przebudzeniu leżał przez chwilę sam, w ciszy wsłuchując się w dźwięki osób w namiocie.
Nie potrafił ocenić co jest gorsze, koszmar czy rzeczywistość. Rajska wyspa przynajmniej dawała skrawek nadziei na ocalenie, na powrót. Leżała przynajmniej na tej samej planecie.
A tu? Po ocenieniu domostwa wiedźmy Jan był pewien, że nie pochodzi ona z ich świata.
Ba... Starowinka była pewnie doskonałą znachorką i zielarką. Ale była tylko zwykłym człowiekiem. Nikim, kto mógłby rozwiązać ich problemy.
Utknął wśród ludzi, których mowy nie rozumiał i dopiero jej się mozolnie uczył.
Utknął z ludźmi, z którymi nie dzielił ni poglądów, ni pochodzenia... a których jedynie łączyła pechowa misja .
Sam wśród obcych... pośrodku konfliktu zbrojnego, którego nie rozumiał.
Zdany na łaskę losu, marionetka obcego ludu.
Co zrobić, gdy rzeczywistość jest gorsza od koszmaru sennego?
Przygotowania do posiłku pozbawiły Jana resztek złudzeń. Staruszka również nie mówiła ich językiem. Przybyli tu na próżno.

I dopiero zadania jakie wiedźma postawiła przed obcymi, poprawiły humor Janowi. Nie ma nic lepszego na depresję, niż ciężka praca zajmująca i ciało i umysł.

Domostwo wiedźmy nie wymagało remontu, a raczej przebudowy. Żyła w jaskini przystosowanej do ludzkich potrzeb. Większość wejść zasłaniały kotary lub skóry zwierzęce. Jan znalazł kilka mebli do naprawy, i jeziorko, które aż prosiło się o śrubę Archimedesa do czerpania z niego wody. Brakowało też w tej jaskini pieca ( o piecu kowalskim nie wspominając). Było za to palenisko. Jan rozejrzał się i zaczął zastanawiać się, co można było zrobić i co dało się zrobić. Śruba Archimedesa to robota na dłuższy czas. Pieca nie postawi. O robotach kowalskich, bez odpowiedniego pieca i żelaza nie było mowy. Pozostała prosta stolarka, a do tego potrzebne było dobre drewno. A więc trzeba było się przygotować i ściąć jakieś drzewo.
Nie... Po dłuższym zastanowieniu Jan odrzucił ten pomysł. Drewno musi swoje prze leżakować, musi przeschnąć.
Trzeba będzie wybrać solidne kawałki z drewna na opał, a potem zdobyć nowe drewno na opał.
Opracowawszy plan napraw Rosiński zajął się przygotowaniami. Rozebrał się do pasa, by nie zabrudzić przynajmniej części ubrania podczas prac remontowych.
Do pasa przytroczył swój czekan, oraz toporek znaleziony wśród narzędzi. A także pistolet. Resztę broni starannie rozbroił, co by nie było wypadków.
Przeszukanie kawałków drewna przeznaczonych na podpałkę, dało kilka ciekawych pieńków.
Z nich dało się ociosać nowe nogi do ław, naprawić pęknięte półki. Trochę szkoda, że wśród narzędzi zebranych przez wiedźmę, nie było porządnego hebla i musiał użyć toporka jako prowizorki. Dobrze, że chociaż dłuto było porządne. Wymiana nóg od ławy, spróchniałych od wilgoci, która zebrała się w tym miejscu jaskini. Powstałe podczas prac trociny Jan użył do uszczelnienia pęknięć tuż nad wejściem do "domostwa wiedźmy".
Potem przyszła pora wymiana słomy w siennikach i tu... Jana zdziwiła ilość posłań. Było o jedno więcej, niż być powinno. Samkha, wiedźma ... i ktoś jeszcze? Córka/syn wiedźmy. Pomocnik... Nie... jeśli już, to raczej uczeń/uczennica. Dlaczego się ukrywał/ukrywała? Tego Jan nie wiedział. Ale też nie miał powodu by roztrząsać.
Mozolne wypychanie sienników zakończyło roboty w domostwie. Niemniej było jeszcze parę spraw do załatwienia.
Przedtem jednak Jan obmył się w ciepłym źródle. Na dłuższą kąpiel nie było czasu. Trzeba przyznać że gorące źródła to luksus, którego Jan nie miał okazji nigdy wypróbować. W Polsce gorące źródła były opanowane przez sanatoria, więc służyły ludziom starym i schorowanym... i bogatym. Rosiński zaś nigdy nie zaliczał się do którejkolwiek z tych kategorii.
Po kąpieli trzeba było się zatroszczyć o drewno. A w tym celu musiał się wybrać do lasu. Sam jednak tego drzewa przytargać nie zdoła. Ale od czego jest pomysłowość i porządna lina?

Jan wyszedł z "domostwa" wiedźmy i zabrawszy z plecaka linę udał się w kierunku pasących się koni. Wybrał jednego z koni, które zaprzęgnięto do wozu. Duże silne i spokojne zwierzę miało spełnić tą samą rolę. Założył uzdę i pojechał na nim na oklep w kierunku lasu. Tam przywiązał do jednego z drzew i wybrawszy odpowiednio wyrośniętego świerka, zaczął je ścinać. Raz po raz uderzał w pień drzewa, odłupując kolejne kawałki drewna. I czuł się... zadowolony, szczęśliwy nawet. Ta cała praca jaką wykonywał, dawała mu poczucie zadowolenia i spokoju.
Perspektywa samotnego życia z dala od miejscowych... która przerażała go rankiem i straszyła w ostatnim śnie. Ta perspektywa przestała być tak przeraźliwa.
A drzewo chwiało się z każdą chwilą coraz bardziej, by w końcu złamać się i upaść. Pozostało obciąć ściętemu drzewu gałęzie, okorować je i za pomocą liny, przywiązać pień do konia, na którym Jan przyjechał.

Lilith 14-11-2010 09:43

Post tworzony przy współudziale Kerma :)
 

Samkhę zaskoczyła pasja, z jaką Jan zabrał się za przegląd rzeczy kwalifikujących się do naprawy. Bez śladu konsternacji penetrował jaskinie Noituus. Patrzyła na to w osłupieniu, mając w pamięci wczorajszy sposób odnoszenia się Wiedźmy do mężczyzn. Wieczorem nie pozwoliła im nawet zbliżyć się do pomieszczeń mieszkalnych, a dziś zniknęła gdzieś pozostawiając im wolną rękę i nie zwracając uwagi na to, że Jan w najlepsze buszuje po jej “domu”. Początkowo obawiała się, że Janka może spotkać coś nieprzyjemnego z tego powodu, ale brak reakcji ze strony właścicielki uspokoił ją po jakimś czasie. Samkha zobojętniała na śmiałe zachowanie młodszego z Utlandsk, pozostawiając sprawy w rękach bogów i ich służki. W końcu całkowicie przestała zwracać na to uwagę, zająwszy się resztą napraw, których była w stanie dokonać sama, lub z pomocą Tima. Postanowiła jedynie wywlec z alkierzy sienniki, w których mieli wymienić słomę. Obcy mężczyzna nie powinien był wchodzić do kobiecych sypialni. To byłoby niegodne... i nieprzyzwoite. Nawet w czasie, gdy ich mieszkanki były nieobecne.


Współpracownik Samkhy nie był zbyt rozmowny. Nie starał się też sprawiać wrażenia bardziej towarzyskiego, niż dotąd zwykle bywał. Jednak po jakimś czasie stwierdziła, że znał się na tym, co robił i trzeba było doprawdy niewielu słów czy gestów, by potrafili dojść do porozumienia w kwestiach, które wymagały wspólnego działania. To w zupełności jej wystarczyło. Nie chciała by odniósł wrażenie, iż próbuje w jakiś sposób wymusić na nim zmianę jego nastawienia do swojej osoby. Jeśli miała ona kiedyś nastąpić, musiał dojść do niej sam. Zresztą nie wyglądał na człowieka, który pozwoliłby jej czy komukolwiek innemu manipulować swoimi emocjami.

Pracy było tyle, że w skrytości ducha zaczęła zazdrościć Chrisowi, który zniknął w lesie oddając się większym przyjemnościom, niż domowe porządki.
Nie tylko sprzęty domowe wymagały napraw. Zagrody dla zwierząt i klatki dla ptactwa także wyglądały na nadgryzione zębem czasu, a czasem także kozim czy króliczym. I tu w ruch musiał iść młotek i gwoździe. Na szczęście wśród sprzętów, które dostarczyli wczoraj Noituus, znalazły się także tego typu przedmioty, nie musieli zatem wiązać prętów roślinnymi włóknami, które szybko niszczały na deszczach i skwarze, czy zbijać wystruganymi z twardego dębu kołeczkami.

Kilka z drewnianych słupków stanowiących rusztowanie zagród przegniło. Trzeba było znaleźć nadające się do tego celu, proste i dostatecznie wysokie drzewka, by wyciosać z nich nowe paliki. Tym zajął się Tim, który ochoczo chwycił za toporek i wybrał się na poszukiwanie odpowiedniego materiału. W tym samym czasie Samkha zajęła się przycinaniem cieńszych prętów na poprzeczki oraz szykowaniem młodych, elastycznych jeszcze witek, którymi przeplatała niektóre uszkodzone fragmenty płotków w warzywniku i ogródku z ziołami.






Słońce przygrzewało coraz mocniej i wnet okazało się, że praca na świeżym powietrzu staje się nieco uciążliwa. W dodatku Samkha, której żołądek był dość pusty po porannych sensacjach, zaczęła odczuwać coś w rodzaju ssania w brzuchu. Poza tym, pracujący w pocie czoła Przybysze także byli już na pewno zmęczeni i spragnieni. Pamiętała, że w izbie, w której wczoraj wieczorem i dziś rano spożywały posiłek, widziała ceberek ze źródlaną wodą i czerpak. Wyniosła go na zewnątrz, zabierając przy okazji pozostawione na ławie zawiniątko z kilkoma kawałkami chleba i gomółką sera. Uśmiechnęła się, myśląc z wdzięcznością o nieobecnej, lecz przezornej gospodyni.




Połowę odłożyła dla nieobecnego Chrisa oraz Janka, który w międzyczasie zniknął bez śladu w czeluściach domostwa Noituus, skąd tylko od czasu do czasu dobiegały jakieś stuki i trzaski. Resztę rozdzieliła między Tima i siebie. Jedli w milczeniu, od czasu do czasu rozglądając się czy gdzieś nie pojawi się jego zapracowany towarzysz. W końcu ucichły nawet i te głuche odgłosy świadczące o zaangażowaniu młodego żołnierza w roboty remontowe. Po dłuższej chwili ciszy, wynurzył się wreszcie zza kotary przysłaniającej otwór wyjściowy jednej z grot. O ile dobrze pamiętała, to właśnie tam biły gorące źródła, w których brała kąpiel wczoraj wieczorem.
“Praktyczny człowiek” pomyślała, ciesząc się równocześnie, że Jan nie wpadł na pomysł odwiedzenia tego miejsca poprzedniego dnia, gdy ona i Erlene siedziały w parującej wodzie.

Przez moment zastanawiała się, czy nie należałoby zwiększyć tempa pracy. Ciekawiło ją czy - jeśli zrobią wszystko - Noituus udzieli im rady i pozwoli odjechać, czy też wynajdzie kolejną robotę, byle tylko zająć im czas i zatrzymać ich tu na dłużej? Nieład panujący w gospodarstwie świadczył o tym, że Noituus potrzebowałaby jakiegoś pomocnika... A jeśli paru? Skoro Erlene nie była w stanie zrobić wszystkiego, to może Noituus dojdzie do wniosku, że Utlandsk bardziej przydadzą się jej, niż Mildrith?

Chciała zawołać Janka na wspólny posiłek, lecz zrezygnowała widząc, jak bierze linę i rusza ku pasącym się koniom. Zawinęła szybko w lnianą czystą szmatkę ćwiartkę chleba i sera. Wziąwszy ów pakunek, oraz czerpak z wodą podeszła do chłopaka, dosiadającego właśnie srokatego wałacha. Idąc obok, wyciągnęła w górę rękę z uśmiechem podając Janowi naczynie z wodą, a kiedy zwrócił jej pusty czerpak, wcisnęła mu w rękę poczęstunek. Zaczepnie mrugnąwszy, na pożegnanie klepnęła srokacza po zadzie.

- Pidä huolta itsestäsi Jan - Powinien być ostrożny i uważać na siebie. Ciągle pamiętała widok gnijących na wzgórzu ciał Hirvio. - Älä eksy liian kauas. - Wolała, żeby nie oddalał się za bardzo. Samotnego człowieka łatwo zaskoczyć. Już i tak wystarczająco martwiła się o Chrisa, który ciągle nie wracał z łowów. Wprawdzie ufała ich umiejętnościom i doświadczeniu, lecz mimo wszystko...
Chyba za bardzo związała się z nimi. Stanowczo za bardzo.

Dawno już byli po posiłku i prace porządkowe trwały w najlepsze, gdy na udającym podwórze kawałku ubitej ziemi pojawił się Chris, dźwigający na ramionach sporą sarnę. Choć była już oprawiona, to jednak - jak na tak długą nieobecność - stanowiła zdobycz dość skromną. Czyżby Chris, mimo pozorów, nie był tak dobrym myśliwym, jak sądziła? Ku swemu zdziwieniu poczuła się, jakby lekko zawiedziona. No cóż, z drugiej strony, nawet najlepszemu łowcy bogowie czasem nie sprzyjają. Najważniejsze, że wrócił szczęśliwie.

- Missä se on? - spytał Chris, zastanawiając się, gdzie Noituus może przechowywać tego typu zapasy. - Toinen mäti metsässä. Ja kanit.
‘A więc upolował jeszcze jedną sarnę i króliki’, pomyślała uradowana Samkha, wskazując równocześnie wejście do jednej z jaskiń, leżącej na samym końcu kotlinki.
- Kylmä luola - powiedziała, przerywając pracę.
Nie wiedzieć czemu, ale w tej właśnie jaskini, na samym jej końcu, panował taki chłód, jakby zmroził ją swym oddechem jeden z synów Ymira.
Dopilnowała, by mężczyzna złożył swą zdobycz w miejscu, które wskazała jej dzisiaj Wiedźma.Nie chodziło o to, że nie wierzyła, by sam nie potrafił tego dobrze zrobić, ale tłumaczenie wszystkiego zajęłoby zbyt wiele czasu i jedynie niepotrzebnie skomplikowałoby sprawę.

Tym razem Chris nie poszedł pieszo, lecz osiodłał Viikariego. Zabieranie wierzchowca na polowanie było, zazwyczaj, mało rozsądnym pomysłem, ale jeśli chodzi o przywiezienie zdobyczy, to nic tej metodzie zrzucić nie można było.
Wiedząc, że wkrótce mężczyzna wróci, przywożąc kolejne trofeum, zachęciła Tima do zrobienia małej przerwy w pracy. Rozpoczynanie czegoś tylko po to, by za moment odrywać się od pracy i zaczynać coś nowego mijało się raczej z celem.

Kerm 16-11-2010 13:41

Z podziękowaniami dla Lilith (za współpracę i bycie Muzą)
 
- Mene metsään? Polttopuut? - spytał Chris, gdy kolejna porcja dziczyzny znalazła się w tej naturalnej chłodni.
Nigdzie nie widział wielkich zapasów drewna, więc propozycja udania się do lasu po coś, czym da się palić w piecu, wydała mu się całkiem naturalna. Żyjąca na na takim odludziu, samotna, wiekowa kobieta, miała pewnie na co dzień wystarczająco wiele zajęć, by mogli oszczędzić jej męczących wypraw do lasu po chrust. Jego niewielki stosik, jaki spoczywał pod jedną ze ścian jaskini, pozostawiał wiele do życzenia. Kilka sztapli porządnie przeschniętych, porąbanych w szczapy bierwion, przy oszczędnym gospodarowaniu, zaspokoiłby potrzeby staruszki na dłuższy czas. Może nawet na parę miesięcy.

- Ei - Samkha pokręciła głową. - Jan meni puun.
Skoro Janek pojechał po drewno, zatem on już nie musiał. Szansa na troszkę odpoczynku?
- Meidän olisi raivattava kasvit. - Słowa Samkhy natychmiast obróciły w niwecz te plany. Karczowania krzewów do odpoczynku zaliczyć nie można było.
- Syö jotain, ja sitten töihin - mówiła dalej dziewczyna, wskazując znajdujące się na stole jedzenie.
“Jasne... Trzeba jeść, żeby mieć siły do pracy”, pomyślał ironicznie Chris.
- Poganiaczka niewolników - uśmiechnął się do Samkhy.
Dziewczyna popatrzyła na niego z pytaniem w oczach.
- Kiitos ruokaa - Chris, stale z uprzejmym uśmiechem, podziękował za poczęstunek.
Samkha chyba podświadomie czuła, że coś tu nie pasuje, ale nie potrafiła powiedzieć, co. Podejrzliwe spojrzenie rzucone na Tima, który siedział z nic nie mówiącym uśmiechem na twarzy, również nie rozwiało wątpliwości.
- Pese ennen syömistä? - spytał. Musiał się umyć. Nawet najlepszy fachowiec podczas oprawiania zwierzyny w taki czy inny sposób pobrudzi ręce.
- Saippua. Vesi. Pyyhe. - Samkha, niczym magik, wyczarowała mydło, cebrzyk z wodą i lnianą płachtę, mogącą udawać ręcznik. Co prawda mydło pozostawiało wiele do życzenia, zaś zamiast wiaderka z wodą lepsze byłoby całe jeziorko, ale mimo pewnych niedogodności Chris zasiadł do jedzenia całkiem czysty i odświeżony.
Samka i Tim usiedli obok niego, popijając, podobnie jak Chris, wodę. Żadne z nich nie poganiało go. Cierpliwie czekali, aż skończy jeść.

- Rosiński chyba odkrył tu coś ciekawego - przerwał milczenie Evans. - Nasz młody kolega łatwo się zadomawia w nowych miejscach - kontynuował konspiracyjnym tonem. - Zdążył już przetrząsnąć domek Baby Jagi.
- Zdał może relację z poszukiwań? I co na to Babcia-Czarownica? - spytał Chris.
- Ona nic. Może jej nie było - odparł Tim. - Nie widziałem jej od rana. Za to Jan zdążył się wykąpać.
- Jan kylpeä? Kylpy? Sauna? - Chris usiłował się dowiedzieć od Samkhy, gdzież to Jan brał kąpiel. W wannie? A może była tu sauna...
- Ei sauna. Kuuma lähde - powiedziała Samka, wskazując wejście do jednej z jaskiń. To, z którego, jak zauważył Tim, jakiś czas temu wyszedł Jan.
- Może nam uda się załapać na balię z ciepłą wodą - Chris poinformował Tima. - Mają tu do dyspozycji gorące źródło.
- Taki luksus na takim pustkowiu - odparł nieco ironicznie Tim. - Gorąca woda. A Jan się już wykąpał...
- Prawie jak cywilizacja - skomentował Chris. - Melkein kuin kotona - przetłumaczył na użytek Samkhy, po drodze zmieniając ‘cywilizację’ na ‘dom’.

Aż niewiarygodne, by Noituus nie wiedziała, co robi Rosiński. Czyżby awansowali jakoś w oczach gospodyni? Jan przynajmniej?
Zaledwie wczoraj jeszcze, nie pozwolono im zbliżyć się do pomieszczeń mieszkalnych i kazano nocować pod gołym niebem w pewnej odległości od jaskiń. Wyglądało na to, że “wielka” Noituus nieco zmieniła nastawienie do ich obecności. Może nawet mieli dostąpić zaszczytu wejścia na salony? Perspektywa porządnej kąpieli po dniu ciężkiej pracy i złożenia głowy na noc pod kamiennym wprawdzie, ale bądź co bądź dachem, zapowiadała się całkiem nieźle. Gdyby jeszcze wyjaśniła się rzecz dotycząca zapowiedzianej przed kilku dniami przez ich przewodniczkę możliwości porozumienia się za sprawą “dostojnej” czarownicy...

Dobrze byłoby w końcu dowiedzieć się na czym tak naprawdę stoją i czy istnieje jakakolwiek realna nadzieja na wydostanie się z tej niewiarygodnej i dość niewygodnej sytuacji. Realia nie napawały go specjalną nadzieją. Jeśli u tego źródła, u Noituus, która najwyraźniej zajmowała wśród tubylców pozycję jakiejś wyroczni, nie zaspokoją swojej potrzeby informacji, pozostaną im dalsze poszukiwania, praktycznie po omacku, bo oprócz kilku, na oko życzliwych miejscowych, nie posiadali na tej ziemi żadnego innego punktu oparcia. Amunicja kiedyś się skończy, a sprzęt zabrany z Ziemi przestanie działać. Jeśli będą zmuszeni tu zostać, a co ważniejsze, przeżyć i znaleźć dla siebie jakieś miejsce, muszą zdobyć o tym miejscu i zamieszkujących go ludziach jak najwięcej wiedzy, w jak najkrótszym czasie.

- Aika mennä takaisin töihin. - Słowa krigarskiej wojowniczki zbierającej resztki posiłku, wyrwały Chrisa z zamyślenia. Miała rację. Jeżeli chcieli jeszcze dzisiaj wyciąć te chaszcze z podwórka wiedźmy, włącznie z wykarczowaniem całej bryły korzeni tkwiących w ziemi, musieli wziąć się ostro do roboty. Spencer wraz z Evansem z zainteresowaniem przejrzeli zestaw narzędzi, którymi dysponowali, wybierając sprawiający solidne wrażenie toporek, coś w rodzaju przerośniętej motyki, w miarę poręcznego szpadla i kilku innych przedmiotów, w tym coś, co przypominało dziwaczną krzyżówkę sierpa i maczety...



Raźno zabrali się za wycinanie wskazanych Samkhce przez właścicielkę “posiadłości” krzaków, w pierwszej kolejności odrąbując rosochate, czasami grube jak przegub człowieka gałęzie. Dziewczyna nie próżnowała, przytrzymując je im, lub odciągając i odkładając na bok, gdzie później miały być pocięte na drobniejsze kawałki i przeznaczone na opał lub inne mniej czy bardziej sprecyzowane cele.


Najcięższa i najmozolniejsza praca dopiero ich czekała. Wydobycie z ziemi karp korzeniowych tak, by teren przed domem nie odstraszał i nie utrudniał poruszania się, miało pochłonąć jeszcze wiele potu i sił. I rzeczywiście, wkrótce niemal spływali potem...


Na szczęście wystarczyło trochę podciąć i podkopać korzenie, by przy pomocy wierzchowców i lin pozbyć się tych najbardziej zawadzających fragmentów roślin.
- Jakiś leń ściął drzewo i zostawił resztki - skomentował Tim - a my się teraz musimy męczyć.
Na szczęście nie było ich aż tak dużo, jak się mogło wydawać w pierwszej chwili. Po brakorobie zostały do usunięcia tylko dwa ścięte tuż przy ziemi pniaki, oraz ich średnio rozwinięte systemy korzeniowe. Pozostałą część dzikiej, przeznaczonej do wycięcia, roślinności stanowiły mniej rozrośnięte krzewy.
Najdziwniejsze było to, że w zestawieniu z ‘dziedzińcem’ przydomowy ogródek był utrzymany nad wyraz starannie, a chwasta człowiek by nie uświadczył nawet z lupą. Całkiem jakby całe hordy krasnali czy skrzatów domowych zajmowały się tylko i wyłącznie usuwaniem każdego niepotrzebnego źdźbła.
Jakby nie mogły poświęcić trochę czasu na inne połacie terenu, pomyślał Chris z pewną pretensją.
- Dwie dobre owce utrzymałyby ten kawałek w porządku i my nie musielibyśmy się męczyć - powiedział do Tima.
Ten, zajęty podkopywaniem kolejnego korzenia, tylko skinął głową.
- Kaksi lampaan - ei pensaita ja rikkaruohot. - Chris przetłumaczył swoją wypowiedź na użytek Samkhy, nieco ją modyfikując i zastępując porządek oraz męczenie się brakiem krzewów i chwastów.

Gdy wszyscy ze sobą zgodnie współdziałają, to pracuje się bardzo efektywnie. Jana nie było widać nawet na horyzoncie, a praca była skończona.
Obmyli się nieco, a potem usiedli przy stole, by trochę odpocząć. Popijając zimną, źródlaną wodę czekali, kto się zjawi pierwszy - Janek, wiozący stos drewna, czy Noituus, z kolejnymi poleceniami...
- Ciekawe, co teraz nam wymyśli nasza gospodyni - powiedział Chris.
Tim machnął ręką.
- Nic gorszego i tak nas już nie spotka - stwierdził, wskazując uporządkowane podwórko.
Nawet jeśli Chris miał jakieś wątpliwości, to się z nimi nie zdradził.
- Nie wiem jak ty, Spencer, ale ja mam na razie dość - stwierdził Tim stanowczym tonem, rozglądając się na boki. - Idę sobie obejrzeć te ciepłe źródełka.
- Czy warto się kąpać, skoro za chwilkę możemy zostać zapędzeni do rąbania drewna? - zagadnął Chris.
- Pomóc starowinie wypada, jeśli mamy zrobić na niej dobre wrażenie i cokolwiek wynegocjować, ale nie jestem niczyim niewolnikiem, żeby tyrać cały dzień o chlebie i wodzie - odpowiedział Tim wstając i jednoznacznie zmierzając w kierunku wejścia do jaskini przesłoniętej kotarą, spod której niekiedy wydostawały się delikatne smużki pary wodnej.

Sakmha przysłuchująca się dotąd spokojnie, wymianie zdań między mężczyznami podniosła się również, nieco spłoszonym wzrokiem śledząc poczynania Tima. Jak gdyby lekko niedowierzając w to, co właśnie robi żołnierz.
- Jan kylpeä, Tim kylpeä. - Chris usiłował wytłumaczyć, że Tim idzie w ślady Janka, który przecież się kąpał w gorących źródłach.
- Eee... - Samkha nie wyglądała na zachwyconą poczynaniami Tima. - Noituus tyytymätön - powiedziała nieco niepewnie. - Hyvin tyytymätön - dodała.
Nie bardzo wiedziała jak wytłumaczyć Chrisowi i Timowi, że Noituus będzie niezadowolona. A nawet wściekła.
- Noituus tyytymätön - powtórzyła, przybierając bardzo niezadowolony wyraz twarzy, kręcąc głową i wygrażając pięścią. - Hyvin tyytymätön. - Tupnęła, a wyraz twarzy stał się jeszcze bardziej srogi.
Nie próbując powiedzieć nic więcej, zrobiła w tył zwrot i pogoniła za znikającym już za zasłoną Evansem. Zanim weszła do jaskini, na chwilkę odwróciła się jeszcze do Chrisa.
- Noituus iść, Chris mówi do Tima. Tim paeta. - Machnęła ręką, równie sugestywnie, jak poprzednio, dając do zrozumienia, że jeśli pojawi się Wiedźma, Tim musi znikać z jaskini.
Chris pokręcił głową.
Miał nadzieję, że nie wpakują się w kolejne tarapaty.

echidna 18-11-2010 02:46

Bękart królem nie zostanie! – zabrzmiało w jej głowie chwilę po tym, jak otworzyła oczy. „Bękart” - wzdrygnęła się na dźwięk tego słowa. Nigdy go nie lubiła. Zawsze źle jej się kojarzyło, tym bardziej od czasu, kiedy nasłuchała się go ze wszystkich stron aż do przesady.

Wiedźma odeszła pozwalając jej w spokoju rozbudzić się i przygotować do dnia pełnego pracy. Było to coś zupełnie nowego i niespodziewanego. Zazwyczaj Stara zrywała ją z łóżka o świcie i od samego rana poganiała, marudząc, że tyle roboty, a ona się guzdra.

Kolejną nowością było śniadanie, które już czekało na nią i Samkhę na stole. Starucha, jak widać, chciała zrobić na gościu dobre wrażenie, dlatego sama zabrał się za przygotowanie posiłku. A po śniadaniu przyszedł wreszcie czas na wysłuchanie próśb, z jakimi przybyła do Noituus Samkha.

Gdy starucha zakończyła rozmowę stwierdzeniem, że wszystko rozstrzygnie się wieczorem, Erlene już wiedziała, jakie zadanie ją dziś czekało. Spędziła u Wiedźmy dość czasu, by nauczyć się, że rozmowa z bogami wymaga między innymi użycia mieszanki specyficznych ziół. Po ostatnim sprzątaniu w spiżarni wiedziała też, że zapas tych ziół właśnie się skończył. Dwa dodać dwa dało cztery, czyli wielogodzinny spacer po lesie w poszukiwaniu ingredientów.

Jak się wkrótce okazało, nie pomyliła się. Wiedźma nakazała jej udać się po zioła potrzebne na wieczór, jednak dziewczyna miała wrażenie, że brak składników nie jest jedynym powodem, dla którego stara wysyła ją daleko od domostwa. Potwierdziły to tylko słowa kobiety, która kazała jej nie kręcić się tam, gdzie nie potrzeba. A więc z jakiegoś, znanego tylko sobie, powodu starucha nie chciała, by jej podopieczna zadawała się z trójką towarzyszy Samkhi.

Erlene doskonale wiedziała, gdzie w okolicy może znaleźć potrzebne zioła, jednak te najlepsze rosły w paru miejscach oddalonych od siebie o ładnych kilka godzin marszu. Z jednej strony nie chciało jej się łazić aż tak daleko, jednak z drugiej była pewna, że gdyby przyniosła zioła nie najlepszej jakości, wiedźma nie omieszkałaby ją za to skrytykować i ponawiać krytykę przez kilka kolejnych dni. Poza tym, gdyby wróciła wcześniej, stara z pewnością znalazłaby jej dodatkową, dużo nieprzyjemniejszą robotę. Co więcej kilkugodzinny spacer miał jedną niezaprzeczalną zaletę, a mianowicie brak wiecznie niezadowolonej staruchy wiszącej nad uchem. Summa summarum, pójście na łatwiznę w tym przypadku było o wiele gorszym rozwiązaniem.

Pierwsze miejsce dziewczyna odnalazła już po mniej więcej pół godziny marszu. Była to zaciszna polana na północ od siedziby Noituus. Wśród porastających ją gęsto kęp trawy przebijały gdzie niegdzie niskie krzaczki upstrzone koralikami czarnych jagód.

Erlene uklękła, by wygodniej móc zrywać wilcze jagody. Wybierała tylko te najdojrzalsze, idealnie czarne i okrągłe. Tylko takie zawierały odpowiednią ilość alkaloidów, by po wrzuceniu ich w płomień wydobyć z nich halucynogenne opary. Wszystkie zerwane jagody dziewczyna wrzucała do jednej ze skórzanych sakiewek, które zabrała ze sobą. Gdy ta była już pełna, zawiązała ją ciasno rzemieniem, po czym wrzuciła na do torby i ruszyła dalej.

Dziewczyna maszerowała już dobre dwie godziny, ale w sumie nawet tego nie odczuwała. Cień rzucany przez drzewa, szum liści na wietrze, śpiew ptaków i rześki zapach lasu sprawiały, że szło się wyjątkowo przyjemnie. Parę razy rudowłosa przystawała nad strumieniem, by napić się krystalicznie czystej wody i odpocząć, toteż nogi ją nie bolały i wciąż utrzymywała całkiem niezłe tempo marszu.

Już niebawem dotarła do kolejnego punktu wyprawy. Łęgowy gaik ciągnął się już od jakiegoś czasu, jednak dopiero teraz korony drzew były na tyle gęste i rozłożyste, że całkowicie przesłaniały niebo ograniczając dostęp słońca. Właśnie w takim miejscu najlepiej było szukać kolejnego składnika potrzebnego wiedźmie na wieczór.

Erlene kucnęła i właśnie w tej pozycji zaczęła przeczesywać poszycie w poszukiwaniu kociej trawy. Nie było to łatwe, bowiem rosnące dość gęsto krzewy jeżyn wczepiały się we włosy i ubranie nie pozwalając się swobodnie ruszyć i raniąc skórę tysiącem maleńkich, ale niezwykle ostrych kolców. Do tego dochodziły powalone, spróchniałe konary drzew, których ominięcie niekiedy nie było wcale takie proste.

Klnąc po cichu pod nosem dziewczyna powoli posuwała się do przodu. Z tej perspektywy las wyglądał zupełnie inaczej. Wyraźniej czuć było zapach butwiejących liści. Można było śledzić ścieżki maleńkich strumyków przemykających między porośniętymi mchem kamieniami. Nagle odkrywało się, że las, pozornie pusty, tętni życiem i mowa tu nie tylko o ptakach świergoczących w koronach drzew. Las był istną metropolią opanowaną przez żyjątka w większości nie większe od ziarenka fasoli.

Mrówki maszerowały w równych szeregach taszcząc na plecach zapasy, błyszczące żuki przemykały między łodygami traw, komary nieznośnie bzyczały nad uchem w swej odwiecznej pogoni za świeżą krwią.


Między gałęziami krzewów gdzieniegdzie rozpostarte były pajęcze sieci obwieszone kroplami porannej rosy niczym perłami. Cieniusieńkie niteczki były niezwykle delikatne, ale jednocześnie na tyle mocne, by utrzymać taki ciężar.

Erlene uśmiechnęła się pod nosem. Pod przyozdobionym pajęczyną krzewem czeremchy znalazła wreszcie kolejne, potrzebne jej ziele. Kocia trawa była w świetnym stanie, listki nie były powiędnięte, nasiona już się wykształciły, ale jeszcze nie zdążyły wyschnąć. Roślina idealnie nadawała się dla Noituus. Rudowłosa nazbierała pełną sakiewkę liści i nasion, po czym ruszyła w dalszą drogę.

Musiała jeszcze zdobyć czarcie ziele, oraz lulka, jednak te rośliny były dość pospolite, więc ich znalezienie nie było trudne. Po mniej więcej pół godziny miała już wszystkie potrzebne składniki, mogła więc wracać do domu.

***

Dziewczyna wracała właśnie z wyprawy po zioła, gdy dostrzegła w lesie jednego z mężczyzn, których przyprowadziła do nich Samkha. Stał on oparty o drzewo, przed nim leżał niedawno ścięty pień. Najwyraźniej odpoczywał po ciężkiej pracy.

Erlene przystanęła między drzewami, by mu się lepiej przyjrzeć. Dawno nie miała okazji oglądać męskiego ciała, szczególnie tak dobrze zbudowanego i należącego do całkiem niczego sobie właściciela. Mężczyzna był nagi od pasa w górę, jego naznaczony kępką włosów tors unosił się w miarowym oddechu. Rudowłosa mogła bez przeszkód podziwiać wyrzeźbione mięśnie brzucha i ramion. Uśmiechnęła się, tak, ten widok cieszył oczy.

Jan spoglądał z dumą na powalone drzewo, uśmiechając się pod nosem. Całkiem nieźle jak na kogoś, kto drwali częściej widział po pracy, niż sam pracował. Nie zapomniał jednak o czujności. Wszak trupy, które widział po drodze świadczyły, że i te lasy mogą być niebezpieczne. Przypadkowy szelest sprawił, że mężczyzna spojrzał w tamtym kierunku i sięgnął odruchowo po pistolet. Krzyknął w swym ojczystym języku - Kto tam? - wiedząc, że i tak nie uzyska odpowiedzi, ale jakaś reakcja na pewno będzie.

Erlene początkowo wahała się, czy mu się pokazać. Wszak wiedźma wyraźnie i stanowczo tego zabroniła, ciekawość okazała się jednak silniejsza.

- Kovaa työtä, totta? – dobiegł go gdzieś z bliska kobiecy głos.

Po chwili ukazała się jego właścicielka. Dość wysoka rudowłosa dziewczyna o smukłej sylwetce i lekko piegowatej twarzy. Ubrana była w długą do ziemi zieloną tunikę, na której nosiła fartuch w postaci owiniętego wokół ciała, sięgającego kolan, prostokątnego kawałka brązowego materiału. Z przodu fartuch przymocowany był do idących na plecy szelek dwiema przypominającymi żółwie skorupy broszami. Między broszami wisiało kilka sznurów szklanych i drewnianych paciorków, co skutecznie zapobiega rozchylaniu się fartuszka. Na szyi dziewczyna również zawieszonych miała kilka paciorków z drewna, kamieni i prawdopodobnie kości. Przez ramię przewieszona miała płócienną torbę.


Jan widząc dziewczynę o delikatnej budowie twarzy, samotną dziewczynę... uśmiechnął się. Opuścił broń, i wyszukał w pamięci słowo, które mogłoby być przydatne w takiej sytuacji. Nie znał języka za dobrze, więc ograniczył się do słowa “przyjaciel”.- Ystävä. Potarł czoło przez chwilę się zastanawiając, następnie wskazał palcem na siebie.- Jan. - Po czym wskazał na nią, czekając na jej reakcję.

Erlene zdziwiła się, gdy zdała sobie sprawę, że mężczyzna nie rozumie jej mowy. Zaraz też zaczęła się zastanawiać, skąd Samkha wytrzasnęła swych towarzyszy. Z zamyślenia wyrwały ją słowa mężczyzny. Chyba jej się przedstawił. Jan... dziwne imię, krótkie, jak dla psa.

- Erlene - powiedziała wskazując na siebie.
- Erlene - powtórzył mężczyzna ponownie się uśmiechając. Uderzył lekko dłonią o pień ściętego drzewa, na którym właśnie przysiadł, licząc, że zrozumie ten gest.

Uśmiechnęła się pod nosem. Spojrzała na mężczyznę z ukosa, jakby się nad czymś zastanawiając. Wreszcie usiadła na pniu, jednak w pewnej odległości od Jana.

- Nyt, mitä aiomme, Jan? - zapytała, choć doskonale wiedziała, że nie może liczyć na odpowiedź.

Rosiński podrapał się za uchem...zastanawiając się, o co można było się pytać przy tej okazji. Cóż na jej miejscu spytałby się skąd pochodzi... Tylko jak jej pokazać? Wskazał palcem niebo... w sumie stamtąd pochodził... z planety ukrytej w czeluściach kosmosu. Uśmiechnął się żartobliwie. Wiedział, że mu nie uwierzy. Sam by na jej miejscu nie uwierzył. W niebiosach żyli bogowie zapewne, a Jan raczej boga nie przypominał.

Żałował, że jego aparat fotograficzny został w plecaku. W pamięci aparatu, było wszak parę zdjęć z bazy...nawet więcej niż parę. Jak dotąd nie miał okazji ich nikomu pokazać.

Odpowiedź Jana była tak niespodziewana, że Erlene aż zaśmiała się pod nosem. Wszak odpowiedź „niebo” w sytuacji, gdy pytanie brzmiało „co teraz będzie?” była niecodzienna i w pewnie sposób dwuznaczna. Zamyśliła się na chwilę nad tym, jak zareagowałby mężczyzna, gdyby wiedział, jak to zabrzmiało, w końcu jednak przeczesała palcami włosy, a potem spojrzała w kierunku, który wskazał, wreszcie zaś spojrzała na niego.

- Ei - pokręciła głową jakby usiłowała czemuś zaprzeczyć. - Minua - tu wskazała na siebie. - Te - tu wskazała na niego. - Puhua - tym razem zakłapała ręką niczym kaczym dziobem.

Zastanawiała się, czy przybysz zrozumie, co ma na myśli. Właściwie to nie była pewna, czy chce, by ją zrozumiał. Rozmowa z kimś, kogo się nie rozumie była bardzo zabawna, o czym przekonała się przed chwilą.

Mężczyzna uśmiechnął się do dziewczyny powtarzając za nią .- Puhua. - Po czym znowu rzekł w swoim języku.- No cóż... możemy porozmawiać. O tym, że utknąłem tu z ładną dziewczyną, która nie zrozumie pewnie nic z tego co powiem. I mogę jej równie dobrze sprośności opowiadać, jak i poematy.

Potarł ręką czoło spoglądając na dziewczynę, po czym...cóż... zaczął śpiewać, piosenkę Grehuty. A przynajmniej próbował śpiewać... jak to amator.

- Nie dokazuj , miła nie dokazuj
przecież nie jest z ciebie znowu taki cud
nie od razu , miła nie od razu
nie od razu stopisz serca mego lód*

Pewnie rozróżniała słowa, choć nie potrafiłaby wymówić słów słowiańskich, o akcencie tak różnym od skandynawskiej odmiany mowy, którą władała. Ale melodia to co innego. Melodia, muzyka jest uniwersalnym językiem.

Znów się zaśmiała, jednak tym razem bardziej radośnie niż kpiarsko.

- Nizza - pokiwała głową z uznaniem. - Sinun? - zapytała wskazując na niego. - Alä katso musiikkia – oznajmiła z tajemniczą nutką w głosie. - Olet hyvin rakennettu muusikko - dodała, po czym ścisnęła ostrożnie jego prawy biceps.

Rosiński naprężył mięsień który dotykała dziewczyna, by mogła stwierdzić jak twardy on jest. Faktycznie mężczyzna był zbyt dobrze zbudowany jak na trubadura, ale jednak głos miał całkiem niezły, dość niski, męski, przyjemny dla ucha. Była w tym swego rodzaju sprzeczność, ale być może tam, skąd pochodził Jan wojownicy szkolili się w wielu dziedzinach. Ta myśl spowodowała, że mężczyzna wzbudził w Erlene jeszcze większe zainteresowanie, niż dotychczas.

-Musiikkia. – powiedział kręcąc przecząco głową. Następnie dodał po angielsku - Soldier.- mając świadomość, że ciężko jej będzie wymówić polskie słowo “żołnierz”. W pamięci szukał tutejszego odpowiednika nazwy, ale jakoś nie mógł sobie w tej chwili przypomnieć.

- Soldeer - powtórzyła przekręcając nieco. - Metsuri? - upewniła się wskazując na opartą o pień siekierę.
-Metsuri? - Jan zastanowił się czy to słowo oznacza wojownika, czy drwala? Ostatecznie jednak, jakie to miało znaczenie? Skinął głową dodając – Metsuri - potwierdzając tym samym jej domysły. Następnie zaś spytał wskazując palcem na Erlene.- Noituus?

- Ei minulle paljon se puuttuu - odparła natychmiast, lecz widząc, że jej nie zrozumiał, dodała - Noituus suri - mówiąc to rozłożyła szeroko ramiona. - Minua pieni - tym razem zbliżyła dłonie do siebie na bardzo małą odległość, tak iż były niemal złożone jak do modlitwy.

Znaczyło to chyba, że wiedźma jest kimś znacznym. Spojrzał na ścięte drzewo, po czym na dziewczynę i na koniec... na przywiązanego konia. Wskazał najpierw na nią, potem na wierzchowca, a potem dłońmi zaczął naśladować jazdę konną. Zupełnie jakby znowu był harcerzem na biwaku.

Zmrużyła oczy, jakby próbowała dojrzeć coś niewyraźnej. Wreszcie spojrzała na niego z ukosa i uśmiechnęła się

- Kyllä, voin ratsastaa hevosella - odparła kiwając głową na potwierdzenie. - Ratsastus - dodała naśladując jego wcześniejsze ruchy.

Jan uśmiechnął się i wstał. Ruszył w kierunku drzewa, do którego przywiązany, był koń. Podprowadził go bliżej drzewa i sięgnął po linę...Lina ta była niezwykła, gruba i elastyczna. O gęstym splocie włókien, których Erlene nie widziała nigdy wcześniej. Liną tą Jan szybko oplótł zwierzę, by po chwili owinąć jej końcami nie usunięte jeszcze gałęzie. Po czym klepnął delikatnie zwierzę, po grzebie zerkając na dziewczynę zachęcająco.

- Ja mitä minun pitäisi tehdä? - zapytała zdziwiona. Czyżby oczekiwał, że mu pomoże, że zawiezie pień do jaskini? - Ei - pokręciła energicznie głową. - Noituus huutaa - dodała, po czym skrzywiła się i zaczęła bezgłośnie ruszać wargami, jakby na kogoś krzyczała.

- Też masz ciężkie relacje z bliskimi, co?- spytał współczującym tonem Jan, spoglądając na dziewczynę. Dotknął jej ramienia, pogłaskał ją po nim delikatnie, by dodać jej otuchy. Głaskał jedynie przez chwilę, wszak mogła nie chcieć takiego spoufalania się. Co prawda on swych towarzyszy broni, za specjalnie bliskich sobie nie uważał, ale cóż... tego wiedzieć nie mogła. Tak jak i nie rozumiała jego słów.

Erlene spojrzała na niego z niepewnością, jakby zastanawiała się jak zareagować. Gdy przestał uśmiechnęła się i kiwnęła głową, potem znów przeczesała palcami włosy

- Mitähän sinä ajattelet, komea - odezwała się wreszcie jakby się nad czymś zastanawiając. - Ihmettelen, jos yrittää lohduttaa minua tai viettelee - dodała po chwili, po czym uśmiechnęła się tajemniczo.

W odpowiedzi Jan też się uśmiechnął. Czuł się w jej obecności, jak na dworze Mildrith..swobodny i spokojny, optymistycznie patrzący w przyszłość. Co prawda winą za to po części trzeba obarczyć wypity tam alkohol. Ale tu żadnego nie było. Jan rzekł do niej - Masz ładny uśmiech - choć wiedział, że nie zrozumie...Trzeba było więc sięgnąć do... najstarszych gestów. Rozejrzał się za jakimś ładnym kwiatem. Akurat zawiesił spojrzenie na fiołkach, niewielkim skupisku kwiatów, przycupniętym pod jednym z drzew. Podszedł do niego i ...zerwał jeden z nich. Po czym ostrożnie wplótł kwiat we włosy dziewczyny, tuż nad jej lewym uchem.


- Kiitos - odparła lekko zmieszana i znów nieśmiało kiwnęła głową.

Nie raz miała już do czynienia z mężczyznami, w ten czy inny sposób, nie mniej jednak nie spodziewała się takiego zachowania z jego strony. W końcu byli parą zupełnie obcych sobie ludzi, a on zaczynał się zachowywać niczym adorator chcący zjednać sobie względy swej wybranki. Było coś uroczego w jego zachowaniu. Bez wątpienia Jan był interesującym mężczyzną i to nie tylko przez wzgląd na jego fizyczność. Miał w sobie coś nurtującego, co z pewnością wynikało z jego inności. Erlene w pewnym momencie złapała się na tym, że ma coraz większą ochotę zgłębić tajemnice kryjące się za tą ogorzałą od słońca twarzą.

Mimo wszystko jednak coś powstrzymywało ją przed całkowitą swobodą w kontaktach z obcym. Może był to wynik wychowania, jakie odebrała oraz późniejszych, niekoniecznie przyjemnych doświadczeń, a może zwyczajnie, nieco wbrew sobie dostosowywała się do warunków narzuconych przez staruchę. Co by nie było tego powodem, nieco speszona jego spojrzeniem dziewczyna odwróciła wzrok. Najpierw wpatrywała się przez chwilę w konia, było to wszak piękne, dorodne zwierzę. Gdy przeniosła spojrzenie na niebo, zerwała się z miejsca jak oparzona.

- Hitto, kuinka myöhään! - krzyknęła przestraszona. - Vanha nainen tappaisi minut - dorzuciła z nutką rozpaczy w głosie. - Minua siirry - dodała wreszcie spokojniej, a widząc, że Jan nie rozumie ani słowa, powtórzyła wolniej - siirry - jednocześnie poruszała palcami rąk naśladując ludzki chód.
-Tak...powinniśmy już wracać - odparł Jan, ciesząc się w duchu, że ten szczeniacki numer z kwiatkiem uszedł mu płazem. Ciężko było jednak nie znając języka, wyrazić niektóre sprawy. A taki śmiały gest, mogła uznać za obraźliwy... lub źle zinterpretować. Wstał , by podejść do konia pociągowego i chwycił za uzdę, delikatnie głaszcząc konia po karku.

Erlene westchnęła zniecierpliwiona. Powoli zaczynała ją mierzić niemożność porozumienia się z Janem. Mężczyzna nie mógł, a może nie chciał zrozumieć, że mówiąc o powrocie nie miała na myśli ich razem.
- Ei! - powiedziała kręcąc energicznie głową, złapała go za rękę, jakby próbowała przed czymś powstrzymać. - Minua - wskazała na siebie - sirry - jej palce znów poruszyły się, jakby dłoń próbowała sobie pójść. - Te - tu wskazała za niego - ei sirry - pokręciła przecząco głową, a widząc, że mężczyzna nie bardzo rozumie, dodała - Noituus huutaa.

Jan podrapał się po głowie wsłuchując w słowa dziewczyny, pomyślał chwilę. Po czym... usiadł na ściętym drzewie. Wyraźnie nie chciała, żeby się stąd ruszał, przynajmniej na razie.

Dziewczyna uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona. Po chwili jednak mina trochę jej zrzedła, dotarło do niej bowiem, że zachowuje się nieco dziwacznie, żeby nie powiedzieć niegrzecznie.

- Toki olet minut hulluksi - powiedziała patrząc mu głęboko w oczy jednocześnie dziękując wszystkim bogom, że nie mógł jej zrozumieć. - Palkitse teille ... kerran - dodała uśmiechając się do swych myśli, po czym pogłaskała go delikatnie wierzchem dłoni po policzku. Jan zaś dotknął głaszczącej go dłoni, przytrzymał przy policzku i uśmiechnął się zawadiacko, co by nie myślała że się gniewa. Po czym puścił jej dłoń.

Erlene odwróciła się na pięcie i ruszyła wolno w głąb lasu. Gdy odeszła kilka kroków odwróciła się i pomachała do niego wołając - Näkemiin! - Ruszyła dalej i niebawem zniknęła między drzewami.
-Näkemiin!- krzyknął w odpowiedzi Jan machając dłonią, w naśladowaniu jej słów i gestów. Po czym położył się opierając głowę o pień... wyruszyć zamierzał, za godzinę. Nie wiedział czemu, ale dziewczyna lękając się gniewu wiedźmy zabroniła mu wyruszyć teraz.**

Prawdę powiedziawszy sama nie bardzo wiedziała, dlaczego nie pozwoliła mu wrócić ze sobą. Fakt, nie miała ochoty słuchać marudzenia Wiedźmy, ale przecież bogowie tylko raczyli wiedzieć ile jeszcze zabawią u nich obcy i Stara nie mogła oczekiwać, że Erlene będzie się przez cały ten czas ukrywać, jak jakiś bandyta. Musieli się w końcu kiedyś na siebie natknąć, choćby tak jak teraz, zupełnym przypadkiem.

Nudzenie Noituus to była jedna strona medalu. Drugą było owo coś, co jednocześnie przyciągało i odpychało ją od mężczyzny. Niecodzienne zachowanie Jana zwyczajnie ją peszyło, co było dla niej czymś nowym, choć swych dotychczasowym doświadczeń w kontaktach z płcią przeciwną nie mogła uznać za mizerne. Nie raz i nie dwa miała już do czynienia z mężczyznami, niektórymi o wiele bardziej bezpośrednimi, ale to byli swoi, znała ich mentalność, potrafiła przewidzieć ich reakcje. A Jan? Jan był jedną, wielką, nieprzeniknioną zagadką.

***

Wiedźma właśnie robiła sobie chwilę przerwy w nadzorowaniu Samkhy i zaczęła się rozglądać za swoją uczennicą. Erlene wróciła więc w samą porę, choć stara swym zwyczajem nie omieszkała ponarzekać na jej opieszałość. Powstrzymała jednak lawinę utyskiwań, gdy zobaczyła rezultaty, z jakimi wróciła dziewczyna.

Rudowłosa naprawdę się starała, by zioła były jak najlepszej jakości toteż obiecała sobie, że jeśli tylko starucha zacznie bezpodstawnie marudzić, powie jej co myśli na temat tego zrzędzenia. Widocznie jednak Noituus dostrzegła starania swej uczennicy, bowiem po otworzenie pierwszej sakiewki pokiwała tylko głową, coś jakby z uznaniem. Następnie bez słowa skontrolowała zawartość kolejnych woreczków, a potem nakazała dziewczynie umyć zioła i pooddzielać fragmenty przydatne od zbędnych. Erlene posłusznie wykonała polecenie: dokładnie opłukała każdą roślinę z osobna, a potem zabrała się do rozdzielania liści i kwiatów od łodyg i korzeni.



* Marek Grechuta „Nie dokazuj”
** Dialog stworzony przy współpracy z abishai

Lilith 22-11-2010 14:47

Samkha wkroczyła do jaskini z gorącymi źródłami w momencie, kiedy Tim był już w trakcie przygotowań do kąpieli. Spojrzał dziwnym wzrokiem na dziewczynę, która wparowała do groty rozglądając się wokół, lecz ignorując na wpół rozebranego, całkiem jego zdaniem interesującego, mężczyznę. Gestem zaprosił ją do sadzawki, lecz ona zamachała tylko przecząco rękami i dopadła skórzanej zasłony, która jak się po chwili okazało, kryła wejście do korytarza biegnącego dalej w głąb skalnego masywu. Zaaferowana Samkha, uchyliwszy płachtę skóry nasłuchiwała przez chwilę, po czym cofnęła się i odwróciła na powrót do Tima.
- Noituus... - dwoma palcami wskazała własne oczy w geście, który u nich podpatrzyła, a który miał chyba oznaczać obserwację - ...Samkha, tu - wskazała korytarz. - Chris, tam. - Palec obcesowo wskazał wyjście na zewnątrz. - Tim, ciiicho. Noituus iść, Tim... - i tu zaprezentowała ponaglające machanie rękami ku wyjściu. Po chwili zniknęła w czeluściach ciemnego tunelu. Wyglądało to trochę komicznie, ale Tim jakoś tak nagle poczuł, iż ma na tę kąpiel zdecydowanie mniejszą ochotę, niż przed chwilą. Zdaje się, że miał obstawę. Nie bardzo rozumiał, po co mu tacy ochroniarze, ale jakiś wewnętrzny głos zaczął mu podsuwać głupie pomysły, nie pozwalające odprężyć się w ciepłej kąpieli.
Niezdowolona Noituus stojąca na krawędzi basenu i wygrażająca mu pięścią. Wściekła Noituus dosypująca mu czegoś do jedzenia. Noituus to, Noituus tamto...
Nachodziły go falami, pomiędzy momentami krótkich chwil zapomnienia. Kiedy tylko jednak przymykał oczy i opierał głowę o obrzeże sadzawki, wracały sprawiając, że podrywał się nagle i rozglądał nerwowo.
Najgorszym była wizja Noituus, która nie zważając na obecność Tima, również zapragnęła zażyć kąpieli. Taki pojawiający się przed oczami obraz wystarczył, by Tim wyskoczył z wody jak oparzony i błyskawicznie zaczął się wycierać.

~ * ~

Tunel oświetlony mizernymi płomykami lampek oliwnych rozwieszonych na kołkach powtykanych w skalne szczeliny, nie wyglądał zbyt zachęcająco. Kaganki wydzielały zaledwie tyle światła, by wędrujący korytarzem człowiek mógł odróżnić ciemne ściany od wolnego przejścia i poruszać się nie obijając sobie przy tym głowy. Chybotliwe cienie pełzały po nierównościach kamiennych, wilgotnych ścian i załomach skał dając wrażenie, jak gdyby za każdym z nich ukrywały się jakieś żywe istoty. Samkhce wydawało się, że obserwują ją oczy duchów wzywanych tu przez Wiedźmę. Kto wie jakie stwory gospodyni pozostawiła na straży swego domostwa. Coś mogło strzec go przed nieproszonymi gośćmi. Wyobraźnia dorabiała do tych wizji własną ideologię, która przy każdym mocniejszym powiewie kołyszącym płomykami i okraszonym echem spadających kropli wody lub szelestem drobnych zwierzątek buszujących po domostwie Noituus, przyprawiały ją o gęsią skórkę i ciarki na plecach. Pamiętała, że wczoraj wieczorem odbyła już tę drogę w towarzystwie Erlene, w drodze do sadzawki, ale zagłębiając się samotnie w czeluściach tunelu czuła się o wiele mniej pewnie. Stawka była zbyt wielka, by warto było lekceważyć możliwość napotkania po drodze czegoś, lub kogoś, kto zamieszkiwał podziemia… włącznie z Noituus oczywiście.

Przeszła może ze dwadzieścia kroków, kiedy natknęła się na pierwszy boczny tunel. Jakoś nie bardzo miała ochotę sprawdzać co kryje się na jego końcu. Zaledwie lekko wsunęła się do środka, by na chwilę znieruchomieć i trochę ponasłuchiwać. Niby nic podejrzanego, ale cofnęła się szybko. Coś szeptało jej do ucha, że nie powinna tam wchodzić. Podobnie, jak do kolejnego. Mroczny otwór przejścia, jak jej się wydawało dość stromo opadającego w dół, zionął dziwnym, przejmującym nie tylko ciało, ale także i duszę, chłodem. Niczym nie rozświetlona głęboka czerń zdawała się być niemal materialna. Gęsta i lepka. Ominęła je, ocierając się plecami o przeciwległą ścianę, by odsunąć się jak najdalej. Przez kilka następnych chwil posuwała się prawie tyłem, mając wciąż na oku wylot pogrążonej w mrokach sztolni.

Nie pamiętała, by idąc z Erlene mijała to miejsce. Czyżby wyobraźnia płatała jej złośliwe figle? A może to nie był ten sam tunel? Postąpiła jeszcze kilka kroków naprzód, zwalniając z każdą chwilą bardziej, aż wreszcie zatrzymała się całkiem. Była przekonana, że tunel nie powinien tu tak mocno skręcać i prowadzić jej w głąb ziemi. Zawahała się czy iść dalej, czy też zawrócić. Jeszcze tylko kawałeczek, postanowiła. Zobaczy, co jest za tym zakrętem. Wychyliła się zaglądając w czeluście korytarza. I natychmiast cofnęła się gwałtownie, czując jak serce podchodzi jej do gardła. Gdzieś całkiem niedaleko ujrzała coś, co wyglądało jak dwoje oczu, błyszczących w mroku i bacznie się jej przyglądających. Kogo, lub co, trzymała Noituus w otchłaniach skalistych korytarzy? Chyba nie była na tyle ciekawa, by przełamać obawy i ruszyć dalej tym właśnie korytarzem i sprawdzić, czyje oczy się w nią wpatrywały.

Nawet jeśli Samkha nie miała specjalnej ochoty zapuszczać się dalej, ani zawierać bliższej znajomości z tym, co kryło się w głębi tunelu, to właściciel pary błyszczących oczu okazał się być diametralnie odmiennego zdania. W dali, za plecami dziewczyny ozwała się seria ni to pisków, ni to cykania jakie wydają z siebie świerszcze lub koniki polne. Źle działało na nią przebywanie w ograniczonej, ciasnej i ciemnej przestrzeni, czy może odczuwała jeszcze skutki rany głowy sprzed dwóch dni?
Światło tunelu w polu widzenia wycofującej się wojowniczki wypełniło się świegocącą i trzepoczącą chmurą drobnych stworzeń. Spanikowała. Rzuciła się biegiem ku wyjściu, ścigana przez nieznane, budzące odrazę zjawisko. Coś uczepiło się jej koszuli na ramieniu, piszcząc i drapiąc ją ostrymi jak szpilki pazurkami. Nie miała nawet pewności - bo wszystko działo się zbyt szybko - ale chyba krzyknęła oganiając się przed niespodziewanym “atakiem”. Jedno źle wymierzone stąpnięcie wystarczyło, by potknęła się i runęła jak długa tuż przed wyłaniającą się z czarnej sztolni postacią.

Piski ucichły w jednej chwili. Niepewnie uchyliła zaciśnięte powieki, by spojrzeć wprost na czyjeś stopy wystające spod obszarpanego i uwalanego w błocie skraju szaty. Ubłocone, powykręcane artretycznie paluchy o zgrubiałych, dawno nie przycinanych paznokciach tkwiły w zniszczonych sandałach z wielokrotnie naprawianymi paskami i powiązanymi na supełki rzemykami.

Efcia 08-12-2010 16:09

Post pisany wspólnie z Lilith
 
Samkha nie poruszywszy się, choć kolana i łokcie bolały ją paskudnie, powoli podniosła głowę spoglądając w oblicze nierozerwalnie związane z resztą mizernego i pomarszczonego ciała należącego do... Noituus.
Starucha popatrzyła ze zdziwieniem na leżącą u swoich stóp dziewczynę. Ze zdziwieniem ale i chyba ze swego rodzaju złością. Chociaż tego drugiego Samkha być pewna nie mogła.
Samkha błyskawicznie podciągnęła nogi i poderwała się jak sprężyna, krzywiąc się i posykując cicho z bólu.
- Zgubiłaś się?? - Zaskrzeczała stara.
- Ja...? Zgubiłam się...? Tu? ...Aaach! Tak...? Tak! Zgubiłam się... napewno - dukała, desperacko zastanawiając się, jak wytłumaczyć się z tej niezręcznej i dość podejrzanej sytuacji. - Tak! - Skwapliwie pokiwała głową na potwierdzenie. - Zgubiłam się.
- Dobrze się czujesz?? - Nie było w tym pytaniu nie krzty troski. Wiedźma pokręciła głową z dezaprobatą.
- Ja? Tak! - zameldowała szybko, ale po chwili zastanowienia skorygowała pogląd. - Nie... nie wiem. To znaczy... - Chyba z wolna zaczęła otrząsać się z zaskoczenia. - Wybacz Dostojna Noituus, że naruszyłam spokój twojego domostwa - powiedziała już trochę spokojniej, chociaż nieco płaczliwy ton jej głosu zdradzał, jak była zdenerwowana i zażenowana.
Jakoś tak nagle zdała sobie sprawę, że przyłapanie jej na myszkowaniu po kątach nie zrobiło na gospodyni dobrego wrażenia. Nawet nie chciała się zastanawiać, co “Dostojna” powiedziałaby na dzisiejsze kręcenie się Janka po swoim domu i na swawolne kąpiele mężczyzn w swojej sadzawce.
Wiedźma pytająco spojrzała na dziewczynę.
Samkha w odpowiedzi wydęła wargi i bezradnie wzruszyła ramionami. Jej twarz przybrała wyraz przestraszonej niewinności.
- Coś cię trapi dziecko. - To proste stwierdzenie, nawet nie pytanie, zabrzmiało w uszach wojowniczki niczym jakieś oskarżenie.
- Nie. Ja tylko myślałam, że ten korytarz prowadzi do... alkowy? - tłumaczyła się. - Wydawało mi się, że szłam tędy wczoraj z Erlene do sadzawki, ...a teraz... to nie ten korytarz? - zapytała szczerze zdziwiona.
Wprawdzie była to jedynie połowa prawdy, jednak dawała jej trochę czasu. Obawa o los nieświadomego niczego Tima zażywającego kąpieli skłaniała ją do jak najdłuższego zatrzymania Noituus w tym miejscu. Choć najlepiej byłoby, gdyby dało się ją namówić do pójścia w głąb domostwa.
- Nie. - Odparała krótko starucha. - Nie tędy. Chodź! Zaprowadzę cię tam. - Stara ruszyła w kierunku sadzawki, w której w najlepsze pluskał się Amerykanin.
Dobrze, że panował tu półmrok. Przynajmniej nie było widać, jak bardzo w tym momencie zbladła spanikowana dziewczyna. Tylko jej oczy stawały się coraz większe i większe...
- Gdzie doszłabym tym korytarzem? - zawołała nagle z głupia frant w ślad za oddalającą się staruszką.
Wiedźma przystanęła.
- Powiedziałaś dziecko, ze nic cię nie trapi. - Powoli zbliżyła się do wojowniczki. - A jednak bogowie kierują cię chyba do wyroczni. Teraz stała już przy dziewczynie i przypatrywała jej się podejrzliwie. - Możesz zapytać teraz. Możesz i wieczorem. Ale to co chcesz wiedzieć jest chyba zbyt intymną sprawą?? Czyż się mylę??
Żarty się skończyły. Samkha stojąc przed staruszką świdrującą ją swoimi małymi, przenikliwymi oczkami, poczuła się nagle, jak gdyby była całkiem naga i niczym nie osłonięta.
- Ja... Nie wiem, jak to powiedzieć... - Samkha stała się nagle, wbrew własnym chęciom, uosobieniem niepewności.
Jeśli jednak nie ją miała spytać, to kogo? Wszak Wiedźma znana była głównie z pomocy udzielanej kobietom, które przychodziły do niej ze wszystkich stron ze swoimi problemami. Wprawdzie mogła jeszcze porozmawiać z Erlene, która na pewno już wiele nauczyła się od Noituus w czasie swojej prawie trzyletniej edukacji pod okiem najznamienitszej nauczycielki o jakiej kiedykolwiek słyszano wśród ludu Krigar. Jednak, jeśli sama Noituus deklarowała chęć wysłuchania jej i to bez świadków, co dodawało Samkhce nieco więcej śmiałości, to nie można było przecież przepuszczać takiej sposobności.
- Chciałabym wiedzieć, czy nie noszę pod sercem dziecka - powiedziała, nagle decydując się na wyjawienie wszystkich wątpliwości. A może i skrytych pragnień.
Stara kobieta popatrzyła na nią badawczo.
- Skoro o to pytasz, to ja już nie zapytam czy zrobiłaś coś w tym kierunku. - Nie było to bynajmniej oskarżenie, ale proste stwierdzenie faktu. Wiedźma machnęła na dziewczynę, żeby ta poszła za nią.
- Poczekaj Czcigodna Matko. To nie tak. Posłuchaj proszę! - W głosie dziewczyny zabrzmiała szczera rozpacz. - Matko Noituus. Miałam męża. Idzie trzecia pełnia księżyca odkoąd odszedł do Walhalli. Czy to możliwe, że mógł pozostawić we mnie nowe życie? Czy to możliwe, że mogłam nie rozeznać tego przez tak długi czas?
- Tłumaczysz się, jakby to był jakiś grzech. - Wiedźma poprowadziła wojowniczkę przez labirynt przejść i grot, do tej jednej, szczególnej. Rozświetlona szafirowym światłem z wodną sadzawka po środku. To od niej bił ten niesamowity blask, tu w środku góry. Tu gdzie nie dochodziły promienie słońca. A jednak było tu jasno. Nad tonią unosiła się mgiełka. A im człowiek był bliżej lustra wody, tym mniej widział grunt pod swoimi nogami. - Miałaś męża. Kobieta wchodząc do łoża męża swego ma świadomość tego, że poczęte zostać może nowe życie. - Zaczęła filozoficznie stając nad sadzawką. - Zresztą nie tylko męża swego. - Dodała już innym, lżejszym tonem. - Odtrącił cię mąż twój??
- Nie Pani - zachrypiała Samkha przez zduszone gardło, rozglądając się w panice i szukając w grocie śladów bytności niefrasobliwego Utlandsk Tima. Odetchnęła głęboko nie dostrzegając nic podejrzanego. - Mąż mój miał we mnie upodobanie, lecz przez pięć lat nie zdołałam począć za jego sprawą. Nie dałam mu potomka, którego ode mnie oczekiwał. Sądziłam, że bogowie poskąpili mi swej łaskawości, a teraz już niczego pewna nie jestem.
- Bogowie są kapryśni. Bogowie lepiej wiedzą co dla ludzi jest dobre. - Starucha usiadła przy sadzawce. Zamieszała swym pokrzywionym palcem w jej toni. - Spójrz tutaj, - Poleciła wojowniczce nadal mieszając w wodzie. - Jego pragnienia. Twoje pragnienia. - Przez chwilę sama czemuś bacznie przyglądał się w odmętach. - Jego pragnienia?? Twoje pragnienia?? - Tym razem było to zapytanie.
- Nie było moją wolą... zamieszkać pod dachem Osulfa... mego męża. Posiadł mnie, ...lecz duszy mojej nigdy przed nim... nie odkryłam. Był dobrym... panem i szlachetnym człowiekiem, lecz nie oddałam mu serca. - Z początku słowa w jej ustach rwały się i milkły. Głos drżał jej. Z każdą chwilą jednak Samkha mówiła coraz pewniej, a w jej tonie słychać było szczerość. Mówiła o wydarzeniach, które sprowadziły ją do domu Osulfa. O cierpieniu jakiego zaznała. O prześladowaniach i nikczemnościach, jakie spotykały ją ze strony nienawidzącego jej pasierba. O poczuciu rezygnacji, jakie było jej udziałem i chęci poświęcenia się dla dobra ludu Krigar. O żalu do losu, który poskąpił jej szczęścia. Sama nie mogła wyjść ze zdumienia jak otwarcie wyznaje swoje najgłębsze uczucia przed słuchającą jej w skupieniu wiedźmą. Jak zaczarowana wpatrywała się w kręgi i fale na mąconej pomarszczoną dłonią tafli wody. Wydawało się, że tuż pod jej powierzchnią widzi obrazy wyjęte wprost ze swego życia. Jedne po drugich ukazywały się przypominając jej odległe wydarzenia i znikały, by dać miejsce nowym. Prowadzona poprzez owe wizje, opowiadała o emocjach związanych z pojawieniem się Utlandsk w jej życiu, o sprawach, które miały miejsce w drodze do domu Niotuus. Wspominała z dziwnym ogniem w sercu o swojej śmierci i oddechu Chrisa, który sprowadził ją z powrotem do świata żyjących. Nie ukryła niczego. Spotkania z Freyą. Ich rozmowy, dotyku i pocałunków kocich sług Bogini w twarzach których rozpoznawała rysy towarzyszących jej w podróży mężczyzn. Nie ukryła też rodzących się w jej wnętrzu doznaniach związanych z jednym z nich, których się wstydziła, bała i pragnęła zarazem całą sobą. Wyjawiła swoje lęki przed knowaniami Accy i obawy przed tym, jaką przyszłość przewidzieli bogowie dla mężczyzn, których tu przywiodła z rozkazu Mildrith. Mówiła o wielu snach, które nękały ją odkąd ujrzała trójkę Przybyszów, aż dotarła do koszmarów z ostatniej nocy i po dzisiejszy poranek. Nie zdawała sobie sprawy ile czasu minęło, ale kiedy wreszcie skończyła swoją opowieść czuła się zmęczona, wręcz wyczerpana, choć nie była to słabość ciała. Zakryła twarz dłońmi, czując pod palcami mokre od łez policzki. Skulona, pochylona nad brzegiem sadzawki powoli wracała do rzeczywistości drżąc na myśl o tym co odpowie Noituus na jej wyznania.
Stara kobieta słuchała w skupieniu. A gdy wojowniczka skończyła, podniosła się.
- Moje oczy są stare. Nie widzą już dobrze. - Westchnęła ciężko próbując odgarnąć mgłę znad toni. - Wejrzyj tam. Wejrzyj w głąb siebie a znajdziesz odpowiedź. - Zmąciła wodę ręką. - Jego pragnienia?? Twoje pragnienia??
Samkha odsłoniła twarz . Powierzchnia wody nieodparcie przyciąga jej wzrok. Ponownie wpatrzyła się w głębię.
- Ja nie wydałem cię za mężczyznę. - Zabrzmiało nagle w jej głowie. - Ja wydałem cię za władcę.
Może i nie tymi słowy ojciec jej odpowiedział gdy próbowała się żalić. Ale doskonale wiedziała, że wiele kobiet, jak i ona, dzieliły ten los. A nawet gorszy. I że wiele kobiet taką właśnie słyszało odpowiedź. Miały swoją rolę do odegrania. Miały być żonami.
- Dlaczego na to pozwoliłeś ojcze?! - szepnęła pełnym bólu głosem. - Dlaczego sprzedałeś mnie jak rzecz? - Rozpłakała się nie panując nad sobą. - Nie chcę być czyjąś własnością.
- Jego pragnienia?? Twoje pragnienia??
- Jego? O kim mówisz Matko Noituus? -podniosła zbolały wzrok. - Nie jestem pewna nawet tego, czego ja sama w rzeczywistości pragnę! Jak mam odpowiedzieć na twoje pytanie?
- Pytasz się o dziecko. Potomka swego męża, którego możesz nosić w sobie. Pytam się czyje to było bardziej pragnienie. Twoje?? Jego??
- Czyż chlubą małżonki nie jest potomstwo zrodzone swojemu panu? Bardzo tego pragnął. Niemożność poczęcia ściągnęła na moją głowę hańbiące słowa z ust syna mego męża.
Staruszka pokręciła z dezaprobatą głową. - Rozumiem zatem, że ty nie pragniesz nosić dziecka małżonka twego?? A już na pewno nie pogrobowca.
Samkha czuła jak gorący rumieniec oblewa jej policzki
- Nie byłoby mi z tym łatwo Matko. Ale jeśli Bogowie tego chcą, nie sprzeciwię się. Wciąż żyję pod małżeńską przysięgą.
- Jesteś wolna. - Szczupły mężczyzna o dość długich blond włosach odezwał się do niej. - Jesteś wolna. - Wyszeptał jej tuż do ucha, aż ciarki ją przeszły.




- Mąż twój teraz świętuje razem z bratem mym i innymi wielkimi wojami. Przysięgą się nie kieruj. - Zaśmiał się złośliwie. - Żyj dla siebie. - Jak przekupka na targu zachwalająca swój towar, wątpliwej wszak jakości, tak ten człowieczek wmawiał wojowniczce swój punkt widzenia. Bóg oszustów. Bóg kłamstwa. Bóg przebiegłości. Loki. - Za bardzo przejmujesz się tym co chciał twój małżonek, za bardzo. - Czuła na karku jego ciepły oddech. - Jesteś kobietą. - Oddech, który o ciarki ją przyprawiał. Loki stał tak blisko niej, jak mąż zawsze stawał. Jego ręce powędrowały na jej ramina. - Jesteś piękną kobietą. Nie oglądaj się na pasierba. Jego zżera zazdrość. Pali dzika żądza. No też wie jaka jesteś piękna. - Poczuła się nieswojo gdy ręce tego mężczyzny zsunęły się niżej, do talii. I niżej do bioder. Nieswojo, ale i poczuła dziwny żar.
Początkowo zlękła się mężczyzny, który ni z tego ni z owego pojawił się tuż obok. Wodziła za nim wzrokiem, nie rozumiejąc kim jest i co robi w jaskini. Potem nagle dotarła do niej zapierająca dech w piersiach prawda. To nie był człowiek. Wsłuchała się w jego słowa z bojaźnią i szacunkiem, jakie należne są bogom. Jednak nadzieja i radość, którą wywołały jego pierwsze słowa szybko przygasły. Nie chciała tego słuchać. Chciała zakryć uszy dłońmi. Odwrócić się, lecz nie mogła się poruszyć. Nie mogła nawet odsunąć się od mężczyzny, który objął ją i szeptał owiewając jej szyję ciepłym, zupełnie realnym oddechem. Wzdrygnęła się czując na sobie jego dłonie. Przez chwilę, kiedy wspominał o plugawych zapędach Accy, jego dotyk stał się dla niej tak odrażający, iż o mało nie krzyknęła. Próbowała odegnać z pamięci i myśli wstrętny obraz wykrzywionej twarzy pasierba. A dłonie zsuwały się po jej ciele wciąż niżej.
- Panie, przestań... Nie chcę tego słuchać... Nie godzi się... Frigg opiekunko czci ogniska domowego pomóż mi... - Gdzieś wewnątrz niej rodziło się dziwne uczucie. Nie chciała tego, jednak wciąż narastało pod wpływem błądzących po jej biodrach palców. - Zostaw mnie! - zawyła niemal. Przestrach i zawstydzenie poczęły powoli przeradzać się w opór i gniew.
- Przysięgałam nie tylko mężowi memu, ale i bogom! - wyrzuciła z siebie słowa świętego oburzenia. - Przysięgałam przed moją i jego rodziną. Bogowie i ludzie rozliczą mnie z tej przysięgi i tylko oni w imieniu mego męża mogą mnie z niej zwolnić. Z wyroku Frigg pani rodziny i przysięgi małżeńskiej, mogę zostać spod niej uwolniona i tylko jej będę powolna. Obyczaj od bogów nadany, nakazuje mi czekać na mój czas, albo pozwolenie. Acca jeno czeka na pretekst, by ogłosić, że wiarołomstwa się dopuszczam, za nic mając dobre imię jego ojca. Czci mojej będę bronić z całej mocy, bo nie tylko o mój honor chodzi, ale i honor ojca i braci moich. To najcenniejsze, co mi zostało - dodała ze smutkiem - gdy mąż mój odszedł.

- Loki, Loki, Loki. - Kobiecy głos dał się słyszeć w jaskini. Samkha znała go już. Wtedy, nad jeziorem, gdy jeden z Utlandsk użył przeciw niej swojej strasznej broni. Wtedy też ją słyszała.




- Loki, Loki, Loki. - Freja pokręciła głową z dezaprobatą, a dwa koty ocierające się o nogi bogini zwróciły swój wzrok na boga.
- No co?? - Spytał niczym niewiniątko pan kłamstwa. - Ja chcę jej tylko pomóc. - Odsunął się jednak od wojowniczki. - Ja chcę jej tylko pomóc. - Ciągłnąła dalej tym samym niewinnym głosem.
- Ale nie tak. - Bogini przyklękła przy sadzawce, a jeden z jej kotów zaraz wsadził głowę pod jej rękę domagając się tym samym pieszczot.
- Jego pragnienia?? Twoje pragnienia?? - Zapytał bóg oszustów.
- Jego pragnienia?? Twoje pragnienia?? - Powtórzyła za nim najpiękniejsza bogini.
- Jego pragnienia?? Twoje pragnienia?? - Zachrypiała znowu Noituus.
- Moje pragnienia? Kiedyś je miałam. Naiwne pragnienia, jeszcze dziecięce i czyste. - Samkha spojrzała nieśmiało na brzeg sadzawki, szukając wzrokiem pięknej bogini.
W jaskini była tylko wojowniczka i starucha.
- Jesteś kobietą. - Starucha wypowiedziała prawdę oczywistą. - Trzymaj. - Postawiła przed dziewczyną flakonik. - Nie chcesz dziecka, wypij. - Oddaliła się. Ale tuż przed wyjściem z jaskini zatrzymała się. - Wieczorem, gdy słońce zniknie bogowie ocenią was i podejmą decyzję. Bądź gotowa. I oni też. - Znowu ruszyła. - Znajdziesz wyjście, wierz mi.

Lilith 08-12-2010 19:40

Post powstał w kooperacji z Kermem :D
 
- Wyjście? - szepnęła Samkha, nie mając wcale na myśli zasłoniętego skórami otworu wyjściowego z jaskini.
Patrzyła na niepozorny, stojący na jej drodze flakonik, jak na czarę trucizny. Czy chciała tego dziecka? Gdyby miała odpowiedzieć zaledwie kilka miesięcy temu, bez wahania potwierdziłaby. Niczego wtedy nie pragnęła bardziej, by dowieść, że należycie wypełnia obowiązki żony.
Teraz jednak... Osulfa już przy niej nie było, jedynie cień jego pierwszego syna wciąż snuł się za nią groźnie, szukając sposobu by pohańbienie ściągnąć na jej głowę. Gdyby teraz dowiedział się, że jego macocha nosi pod sercem potomstwo zrodzone z jego ojca, czy dałby jej spokój. Wątpiła. Na postawę Accy najpewniej w żadnej mierze by to nie wpłynęło - prędzej by orzekł, iż ledwo Osulf zamknął oczy, Samkha potajemnie znalazła drogę do cudzego łoża. Cóż za sztuką byłoby dla niego i jego popleczników, rozpuścić odpowiednie plotki. Wystarczyłby cień prawdopodobieństwa. Szczególnie, gdyby zaszła obawa, iż musiałby podzielić się majątkiem z bratem.
Przyklęknęła i ostrożnie chwyciła w dłoń mały pojemniczek z tajemniczą substancją. Może lepiej będzie, jeśli wypije?

Ręce jej drżały, gdy zdejmowała woskową otoczkę z zakorkowanej szyjki flakoniku.
“Wieczorem.” Powstrzymała nagle rękę bliską już otwarcia naczynia ze śmiercionośnym napojem. “Wieczorem, gdy słońce zniknie bogowie ocenią was i podejmą decyzję. Bądź gotowa.” - wspomniała na słowa Noituus.
A więc dobrze - zdecydowała w duchu, zamykając na powrót ciążący jej w dłoni flakonik. Wieczorem. Niech bogowie zdecydują...

Powoli, powłócząc niemal nogami, ruszyła ku zasłonie odcinającej to dziwne miejsce od świata zewnętrznego. Odsłoniła ciężką skórę, przez chwilę stojąc w przejściu, jak gdyby nie mogła się zdecydować cóż takiego ma z sobą dalej począć. Oparła czoło o chłodną skałę oddychając głęboko świeżym, pachnącym wiosną powietrzem. Pozwalając chłodnym powiewom górskiego wiatru chłodzić rozpaloną skórę i bawić się kosmykami włosów tańczącymi wokół twarzy. O tym ile czasu spędziła w grotach Noituus świadczyły cienie zalegające już w jarze. Słońce kryło się za krawędzią poszarpanego skałami horyzontu, zalewając wszystko gasnącymi wśród złota i szkarłatu promieniami. Tak mało czasu zostało. Wkrótce wszystko miało się rozstrzygnąć. Przecież właśnie po to ich tu przywiodła. Czego więc obawiała się teraz? Skąd ten niepokój? Dlaczego nie czuła satysfakcji z dobrze spełnionego zadania?

Przeszukała wzrokiem całą kotlinę, w wyglądzie której dokonali dziś kilku znaczących przemian. Spojrzała po sobie, oceniając czy od biedy można byłoby uznać, że może stanąć z należnym bogom szacunkiem w obliczu ich sądów. Przegląd nie wypadł zbyt pomyślnie. Po niemal całodziennej pracy wiele kurzu i brudu przylgnęło do spoconego ciała. Zanim wróci Wiedźma powinna się doprowadzić do porządku. Nie miała odwagi samotnie wejść do sadzawki z gorącym źródłem. Bała się chyba, że mogłaby zobaczyć w nim jakieś kolejne obrazy. Rozejrzała się jeszcze raz szukając czegoś w czym mogłaby się opłukać. Niedaleko pod skalną ścianą dostrzegła ławę. Jakiś cebrzyk, drewniana balia i kilka innych naczyń dawały możliwość zorganizowania sobie wieczornej toalety. Możliwe, że to miejsce służyło właśnie do tych celów, lub może bardziej jako pralnia, bo w balii znalazła też tarę do prania i kawałek mydła.



Utlandsk zakończyli już chyba pracę na dziś. W miejscu gdzie od wczoraj obozowali widziała migoczące poprzez pas zarośli płomienie wieczornego ogniska i przesuwające się w tle cienie ich postaci. Mogła liczyć na kilka chwil prywatności. Chwyciła cebrzyk. Szybko, aby lęk jej w tym nie przeszkodził weszła za zasłonę i niepewnie schyliwszy się nad parującym zbiornikiem, zaczerpnęła z niego wody. A mimo wszystko, jednak zerknęła. I sama nie była pewna czy to kłęby pary wodnej, czy to wyobraźnia sprawiła, że dostrzegła ruch czyjejś postaci tuż za własnym odbiciem. Dwoje błyszczących wpatrzonych w nią spod strzechy starganych włosów, orzechowych oczu i zaczepnie kpiący, znajomy uśmiech w ogorzałej twarzy. Dech jej zaparło. Obejrzała się przez ramię, lecz nikogo tam nie było. Szarpnęła pałąk wiadra i czym prędzej wybiegła z jaskini. Nie oglądając się na wejście do groty wlała do balii część zawartości cebrzyka i zanurzywszy dłonie w wodzie pośpiesznie opłukała twarz. Wsparta dłońmi o dno balii stała przez chwilę starając się wyrównać przyspieszony oddech, a potem rozluźniwszy wiązanie koszuli zrzuciła ją z siebie, by dokończyć ablucji.



- Voinko käyttää tätä vettä? - spytał Chris, omal nie przyprawiając jej serca o zatrzymanie się. Nie usłyszała kiedy podchodził, więc na dźwięk pierwszych słów uskoczyła w bok odruchowo osłaniając się ramieniem. Ledwo powstrzymała rękę od sięgnięcia po nóż, rozpoznając w ostatniej chwili do kogo należy głos. Odetchnęła głośniej niż zamierzała. Dobrze było zobaczyć żywego Chrisa, a nie kolejne przywidzenie.
Samo pytanie o to, czy można skorzystać z wody, było całkiem na miejscu, natomiast okoliczności...
- Halusin pestä - z rozbrajającą szczerością wytłumaczył swą obecność chęcią zmycia z siebie brudu. - Ehkä haluat käyttää minun pyyhe? - Na dowód prawdziwości ostatniego zdania rozwinął przyniesiony ze sobą ręcznik, wykorzystując go jako prowizoryczny parawan, częściowo osłaniający nie do końca przyodzianą Samkhę.
Dopiero po paru sekundach dziewczyna spostrzegła, że Utlandsk nie gapi się na nią, lecz w miarę dyskretnie spogląda na bok. Z jednej strony dobrze to o nim świadczyło, z drugiej... Czyżby nie była aż tak pociągająca, by zwrócić na siebie jego uwagę? Może Osulf miał rację narzekając, że jest zbyt chuda?

- Sulje silmäsi - poprosiła Chrisa o to, by zamknął oczy. Być może nie dość stanowczo. Ku jej zaskoczeniu mężczyzna, coraz lepiej władający jej językiem, zachował się tak, jakby nie pojął, co do niego mówi. Spojrzał na nią, jakby z prośbą o wyjaśnienie.
Zdecydowanie nie o to jej chodziło, za to w jego spojrzeniu zobaczyła coś, co kazało jej zwątpić w słowa Osulfa. Przez kilka chwil, w ciągu których niemal zapomniała oddychać, patrzyła wprost w jego oczy lśniące jakimś dziwnym, wewnętrznym ogniem. Dreszcz ją przeszedł. Może sprawił to chłodny powiew wiatru, a może właśnie to jego przejmujące spojrzenie?
Otrząsnęła się z trudem. Odrobinę zdezorientowana i przestraszona swoimi odczuciami.
- Sulje silmäsi! - Wyjęła ręcznik z rąk Chrisa i przycisnęła do własnej, falującej oddechem piersi. - Mutta se ei ole sauna! - Przypomniała mu, że nie znajdują się w saunie.
- Hyvin pahoillani - przeprosił. Obrócił się plecami do dziewczyny, ale nie odszedł. - En katso - zapewnił, że nie będzie patrzeć. - Z pewnym... żalem - dodał.
Możliwe, że nie spodziewał się tego po niej, ale zrozumiała. Wytarła się pośpiesznie i równie szybko ubrała. Jeszcze tylko na krótki moment przycisnęła miękki ręcznik do policzka.
- Jo voit - pozwoliła mu się odwrócić.
Skorzystał z pozwolenia, po czym wskazał na balię.
- Käytän vettä? - spytał. Nie powinna mieć nic przeciwko temu, by umył się w tej samej wodzie, ale wolał się upewnić.
Samkha nieco zdziwiona spojrzała na Chrisa, potem na wodę w balii. Wzruszyła ramionami i uniosłwszy brwi rozłożyła ręce w geście bezradności.
- Jos haluat... Niin paljon kuin olen ollut niin likainen. - Zapewniła go, że oczywiście może. Wszak osoba, która korzystała z tej wody poprzednio, nie była aż taka brudna.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:59.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172