lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [Monastyr, 18+] Niech żyje bal (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/8980-monastyr-18-niech-zyje-bal.html)

Blaithinn 07-01-2011 18:27

Współpraca Bothari, Szarotka i Blaithinn


Znakomity nastrój Isabell pogorszył się nieznacznie w momencie, gdy dotarli z Guntherem na szczyt ściany i ich oczom ukazały się rzeźby zielonookiej kobiety i elfa. Baronessa dyskretnie przyjrzała się kapitanowi czy przypadkiem nie dostrzegł jakichś podobieństw pomiędzy nią, a posągiem. Mężczyzna jednak zdawał się niczego nie zauważać bądź doskonale maskował swoje uczucia.
Wobec ponownego pojawienia się postaci tajemniczej kobiety, malarka postanowiła przyjrzeć się wszystkim rzeźbom raz jeszcze, tylko tym razem pod kątem cech typowych dla swej rodziny i ku swemu przerażeniu odnalazła je. Sytuacja robiła się coraz dziwniejsza.
Podobieństwo przypadkowe czy świadczące o związkach z moim rodem?
Nie wiedziała, ale musiała brać pod uwagę wszystkie możliwości, choćby najbardziej szalone.
Wszak w tym miejscu pełno było tajemnic.
Isabell postanowiła sporządzić dokładne szkice zielonookiej i elfa, z którym stała. Najchętniej narysowałaby wszystkie rzeźby, ale na chwile obecną czasu było zbyt mało. Skupiła się więc na najważniejszej postaci, przynajmniej dla niej.

***

Nadchodził wieczór. Zespół pakował się powoli do powrotu. Malarka siedziała na szczycie ściany z małym notesikiem w ręku i szkicowała portret pary stojącej u góry. Kapitan właśnie rozesłał żołnierzy, by znaleźli w podziemiach panią doktor i jej studenta. Ojciec robił szczegółowe pomiary wielkości katedry i krążył przy tym zamyślony po terenie, gdy wtem pod ścianą pojawiła się Bianka.
- Pani Vicconi, panie kapitanie! - zawołała teatralnym szeptem. - Nadchodzą! Kilkunastu ludzi. Prowadzą dwie zmaltretowane nagie kobiety. Towarzyszą im cztery takie wilki i są uzbrojeni. Będą tutaj za minutę!
Komendy z ust kapitana zaczęły padać natychmiast. Żołnierze pobiegli by sprowadzić z podziemi resztę. Powszechnie chwytano za broń i chowano się za elementami katedry.
Isabell rozejrzała się z góry, by sprawdzić czy może zobaczyć napastników, ale drzewa wszystko zasłaniały. Przez chwilę rozważała możliwość pozostania na górze, ale gdyby ją dostrzeżono mogliby zacząć strzelać i jeszcze uszkodzić posągi. Wolała nie ryzykować. Zatknęła szkicownik zza pas i szybko zaczęła schodzić na dół. Znalazłszy się na ziemi podeszła do Gunthera i szepnęła:
- Spróbujcie wziąć jeńców... Musimy dowiedzieć się co oni dokładnie planują.
Po czym skryła się już z bronią w ręku za ścianą, tak by mogła obserwować sytuację.

Wrogowie nie pojawili się po minucie, ani nawet po trzech. Najwyraźniej zorientowali się w sytuacji. Kapitan skinął ręką na zwiadowcę i ten zniknął w lesie po prawej. W tym samym czasie dwóch żołnierzy wyłoniło się z podziemi. Na razie nie widać było ani pani doktor, ani jej towarzysza.
Baronessa uznała, iż baronowa zapuściła się gdzieś głęboko w podziemia, więc była bezpieczna od tych szaleńców. Na razie nie musiała się o nią martwić, mogła więc pomyśleć o innych. Podeszła do Gunthera rozglądając się na boki, jakby obawiając, że napastnicy mogą jednak wyskoczyć z lasu.
- Mielibyśmy jakieś szanse w odbiciu tych kobiet? - spytała patrząc uważnie na kapitana.
- Jeszcze nie wiem. Postaram się do tego doprowadzić. Najpierw jednak muszę ochronić Ciebie i wszystkich pozostałych.
Żołnierze, gdy wróg nie przyszedł ze spodziewanego kierunku, zaczęli rozchodzić się po całej katedrze i robić z niej twierdzę. Chowali się za załomami, kamieniami, stosami pakunków. Rury muszkietów wystawały z traw i krzaków. Nabite pistolety spoczęły tuż obok wojowników.
Kobieta pokiwała spokojnie głową. W takiej sytuacji zdecydowanie wolała oddać pałeczkę Guntherowi. Sama nie czuła się za pewnie, na widok powstającego obozu. Wiedziała, że na niewiele się przyda, tym bardziej, iż napastnicy i ją chcieli złapać. Nie zamierzała jednak chować się do podziemi i czekać cierpliwie niepewna co dzieje się na górze.
- Uważaj również na siebie... - powiedziała cicho odchodząc ponownie pod ścianę w asyście obu służących.

Napastnicy nie spieszyli się z atakiem. Ciemności zdążyły zapaść, nim przystąpili do szturmu. Uderzyli chyba ze wszystkich stron na raz. Brak ogniska czy pochodni utrudniał orientację wszystkim po równo. Tylko nieśmiało wyglądający od czasu do czasu księżyc pozwalał zorientować się, kto swój, a kto wróg. Huknęły pistoletowe strzały. Zawarczały demoniczne stwory. Błysnęły krzyżowane rapiery. W takiej sytuacji największe znacznie miało wyszkolenie pojedynczych żołnierzy i przewaga liczebna a nie szyki i zgranie. Widocznie tego drugiego przeciwnik nie był pewien.
Baronessa poleciła Biance strzelać na zmianę - jedna ładowała, a druga jeśli zaszła potrzeba strzelała. Nie wiedziała czy trafiają, liczyło się tylko, to że żaden z napastników jeszcze nie podszedł na tyle blisko, by im zagrozić. Isabell zerkała co jakiś czas na wyjście z podziemi mając nadzieję, że baronowa nie postanowi pojawić się właśnie teraz.

Nadzieje okazały się płonne. Naga baronowa z rapierem w reku pojawiła się jak wywołana magicznym zaklęciem. Zaraz za nią wypadł takoż w stroju stworzenia Antoni. Ten dzierżył w jednej dłoni pistolet a w drugiej rapier. Wyraźnie zorientowali się w nieciekawej sytuacji na górze, ale pomimo to - czmychali jak najdalej od wejścia. Szybko okazało się czemu. Pokraczne, niskie i brodate stwory, uzbrojone w potężne topory wypadły w ślad za nimi. Szczęściem - były tylko trzy.
Inez wpadła w sam środek walk i strzelaniny, zdzielając po drodze rapierem kogoś, kto chyba wziął ją za niebezpieczną zjawę nocną. Zaiste jej niemal białe, nagusieńkie ciało, mokre jeszcze od wody, lśniło w pojawiającym się co chwila świetle księżyca dość upiornie i sprawiało wrażenie drogowskazu wołającego “tu jestem!”. Dzięki temu krasnoludzi biegli jej tropem niczym charty myśliwskie. Nie oglądając się na Antoniego, kobieta przemknęła do ściany w stronę malarki, chyba tylko cudem unikając kul.
- Daj jakiś płaszcz! - krzyknęła cicho, przypadając do niej i odwracając się błyskawicznie do goniących ją karłów.
Baronessa wpatrywała się z rosnącym przerażeniem w zbliżających brodaczy. Dopiero huk pistoletów po obu jej stronach i przypadnięcie do niej baronowej wyrwały ją z odrętwienia. Cisnęła w Inez swoim płaszczem i strzeliła w najbliższego karła. Po czym szybko zaczęła przeładowywać pistolet. Nie modliła się, by udało się im odeprzeć atak brodaczy, bowiem jej modlitwy w takich sprawach nigdy nie były wysłuchiwane.
Antoni biegł cały czas o krok za swoją mentorką i tylko oglądał się, na tymczasowo oddalający się nieznacznie pościg. W którymś momencie zrobił zwrot i naparł rapierem na wroga. Ten zajadły atak wstrzymał na moment krasnoludy, ale niestety tylko na tyle. Już pierwsze machnięcie toporzyska wyrwało rapier z rąk młodzieńca. Ten przytomnie rzucił się do ucieczki.
Na krasnoludów wpadł wtedy … obcy. Zapewne ktoś z nacierających właśnie bandytów. Zdołał wrzasnąć tylko po eliarsku - O na starszych Bogów! - i padł ścięty. Potem kolejnym utrudnieniem dla brodaczy było kilka pistoletowych i jedna karabinowa (Bianka zakochała się w tej broni i to chyba z wzajemnością) kula. To już były nie przelewki. Pierwszy deviria osunął się na ziemię. Drugi zmienił kierunek i ostatecznie tylko trzeci dotarł do stanowiska czterech kobiet.
Isabell widząc, że nie zdąży ponownie załadować, przełożyła pistolet do lewej ręki i wyciągnęła rapier szykując się na nadejście karła. Kątem oka dostrzegła, że Bianka niewzruszenie ładuje swój karabin. Obyś zdążyła...
Topór wzniósł się i zaczął opadać. Rapier baronessy wyprysnął niczym żmija i wbił się na cal w cielsko przeciwnika. Potem była chwila oczekiwania - padnie? nie padnie? Krasnolud nie miał najwyraźniej najmniejszej nawet ochoty padać. Topór runął w dół i byłby pewnie coś odrąbał, gdyby nie nagła interwencja “golasa”, czyli Antoniego, który z impetem wpadł na brodacza z boku. Stal przemknęła tuż obok uchylającej się matranki. Chłopak zaś poderwał się i odskoczył znowu … o milimetry wyprzedając machnięcie na odlew topora. A wtedy zagrzmiał karabin Bianki. Nawet to nie powaliło brodacza. Odsunął się tylko, gdy trzy rapiery (Isabelli, Mariane oraz otulonej płaszczem Inez) stanęły na przeciwko niego. Osłaniał się toporzyskiem i potrząsał łbem.
Baronessa nagle dwoma, szybkimi skokami znalazła się za przeciwnikiem. Wygięła się chcąc nadać broni większą siłę i cięła karła po plecach.
Krasnolud okładany i dźgany ze wszystkich już stron, nagle zaatakował. Pechowo dla siebie wybrał kierunek z którego nadbiegł kapitan. Ten wykonał daleki wypad i … rapier zagłębił się w cielsku po kosz. Tego nie przetrzymał nawet krasnoludzki korpus.
Wtedy to pistoletowa kula uderzyła w rapier baronessy łamiąc go z trzaskiem i przypominając o cały czas nacierających bandytach.
- Pod ścianę! - krzyknał Gunther, zaganiając “stadko” we właściwe miejsce.

Inez wiązała w pośpiechu płaszcz pod szyją i pociągnęła Antoniego w swoją stronę, pod ścianę. Przypadkiem szarpnięcie owo było na tyle zdecydowane, że chłopak prawie wpadł na nią. I chyba również przypadkiem spojrzała mu w oczy, uśmiechając się kącikiem ust. Na dalszą grę spojrzeń nie było czasu, bo sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie, toteż baronowa przylgnęła do ściany z rapierem w dłoni, zerkając wyczekująco na kapitana.
Matranka wycofała się pospiesznie pod ścianę zerkając na Gunthera. Jej wzrok omiótł postać kapitana sprawdzając czy nie jest przypadkiem ranny. Pistolet wrócił do prawej dłoni i szybko rozpoczęła ponowne jego ładowanie.
Gunther wyglądał na tryskającego zdrowiem. Był to właściwy człowiek we właściwym akurat miejscu. Rozwiany włos, kaftan w lekkim nieładzie. Rapier z trudem wydobyty w krasnoludzkiego cielska ociekał krwią zaś za pasem tkwił pistolet. Rzucił Antoniemu swój naprędce zdjęty kaftan. - Okryj się pan i miej baczenie na wszystko - Rozejrzał się i przypadł do ściany przy jej drugim końcu. Tam ponownie rozejrzał się. Potem zaś przyłożył palec do ust patrząc na kobiety i … zniknął w mroku.

Po odgłosach sądzac, gdzieś tam jeszcze trwały pojedyncze starcia. Ale bitwa na większą skalę powoli przygasała. A może to tylko walczący obu stron chowali się po kątach i czatowali na siebie na wzajem?
Antoni zaś szybko naciągnął kaftan i ujął w dłonie toporzysko krasnoluda. Wyglądało to dość pociesznie.
Isabell drgnęła, gdy Gunther zniknął, jakby chciała pójść za nim, ale nie ruszyła się z miejsca. Załadowawszy pistolet zaczęła rozglądać się za możliwym celem. Jej wzrok padł na trzymającego topór chłopaka i uśmiechnęła się lekko pod nosem. Nie widząc narazie niebezpieczeństwa nachyliła się do baronowej.
- Ciekawie musiało być w tych podziemiach... - szepnęła i ruszyła pod ścianą do jej drugiego końca. Chciała zorientować się w sytuacji, wyjrzała więc zza niej ostrożnie.
Nordyjka uśmiechnęła się bądź co bądź tajemniczo i zerknęła na swego studenta. Zupełnie jakby za pośrednictwem oczu konsultowała z nim właśnie jakąś ważką sprawę. Upewniwszy się w ten niemy sposób co do wspólnej wersji, wróciła spojrzeniem do Isabell.
- Fascynująco, rzekłabym. Wilgotno, gorąco i pobudzająco zmysły - ciemne oko spojrzało spod rzęsy na Antoniego. - Można rzec, iż mieliśmy dzień pełen ekscytujących hmm... doznań. Chociaż mam wrażenie, że to jeszcze nie koniec.
Wbiła wzrok w ciemność, licząc że wypatrzy tam wracającego kapitana.
Malarka nie raczyła skomentować wypowiedzi koleżanki. Zamiast tego skoncentrowała się na rozglądaniu zza ściany.

Kapitan wrócił, ale od drugiej strony. Ruchem ręki uspokoił Biankę, która najwyraźniej miała zamiar odstrzelić i jego - ot tak, na wszelki wypadek.
- Nasi ludzie się rozproszyli, tak jak i wrogowie. Czy jakieś krasnoludy jeszcze mogą nam wyjść na plecy?
- Nie. - odpowiedział szybko Antoni.
- Hmm. Wszyscy siedzą w różnych zakamarkach i w zasadzie ten kto będzie się poruszał, ten będzie ginął. Nie wiemy dokładnie ilu ich jest, zapewne tylu co nas albo niewielu mniej. Jednak siedzenie nieruchomo oddala nas od uratowania owych niewiast. Mogę zebrać ostrożnie trzech żołnierzy i spróbować je odbić … ale bez zgody obu pań tego nie zaryzykuję, bo wtedy i panie kładą na szali swoje głowy. Podejrzewam, że wróg będzie siedział cicho, albo zaatakuje nas, dlatego ważyłem się to zaproponować. Jednak niebezpieczeństwo nadal istnieje. Co Panie na to?
Baronessa milczała przez moment przyglądając się uważnie Guntherowi jakby chciała coś wyczytać z jego twarzy.
- Dobrze... - powiedziała w końcu. - I tak na chwilę obecną mamy pat. A nam tutaj nie powinno nic grozić... - zawiesiła na chwilę głos i zerknęła na Inez. - O ile pani baronowa nie będzie próbowała samotnie rozprawić się z napastnikami.
- Być może szanowna baronessa uważa mnie za heroiczną postać z legend, może nawet za samą Rodiankę, więc spieszę zapewnić, że tak nie jest. Nie powalam przeciwników półgoła, samą tylko siłą spojrzenia - zakpiła pani de Chavaz, nie patrząc nawet na koleżankę, zajęta ściślejszym opatulaniem płaszczem. Bądź co bądź było tu zimno.
- Zatem nie powinno być problemów. - odparła spokojnie malarka ignorując kpinę pani naukowiec.
- W takim razie postaram się załatwić to możliwe szybko. - odczołgał się i zniknął w ciemnościach. Przez jakiś czas widać było jak zbiera grupkę żołnierzy, szwendając się to tu to tam poprzez obozowisko. W jednym momencie nawet wywołało to wystrzał wroga. Guntherowi przypadli do ziemi i odpowiedzieli ogniem w kierunku z którego jak sądzili - strzelano. Po dziesięciu minutach na dobre zniknęli z obozowiska.

Dla Isabell nastały teraz wyjątkowo długie chwile, gdyż mocno niepokoiła się o kapitana. Świadomość, że w zasadzie wszystkie osoby, które pokochała nie żyją, wcale nie pomagała.

Cisza i ciemność trwały dobre pół godziny. Wtedy to gdzieś z lasu rozległy się kolejne strzały. Teraz walka trwała dłużej i z wymiany ogniowej przeszła w zwarcie na rapiery. Dwóch widocznych kobietom żołnierzy pozostawionych przez kapitana, aż nogi rwały się do biegu. Podobnie zresztą jak i Biankę palec świerzbił na spuście. A jednak nikt nie pobiegł z odsieczą. Walki ustały. Trzy minuty później przybyli z powrotem. Matranka odetchnęła z ulgą. Jeden z żołnierzy podpierał rannego przyjaciela, drugi niósł owinięty wojskowym płaszczem pakunek z którego wystawała tylko zgrabna, kobieca nóżka. Felerhar niósł także owiniętą w płaszcz złotowłosą piękność … choć teraz bardzo zabiedzoną i zmaltretowną. Ostrożnie posadził ją obok kobiet.
- Jest jak widać przytomna ale … dziwna. Zachowuje się jak totalnie pijana, choć nie czuć alkoholu. Druga kobieta nie żyje.
Inez podniosła się pierwsza i zajrzała do tej, która była domniemaną denatką.
- Jest wiele innych sposobów, by doprowadzić kogoś do staniu odurzenia - nakazała gestem by położono ciało martwej na ziemi i przystąpiła do oględzin. - Może ją czymś nafaszerowali.
Zmarła była młodą, śliczną dziewuszką, zapewne bitą przed śmiercią - chociaż nie powstały żadne krwiaki, więc nie było to lanie dla zatłuczenia - oraz gwałconą. Co interesujące, zeszła z tego świata nie dalej jak pół godziny temu, a nie było żadnych wskazówek, co mogło być tego przyczyną.
- Tą żywą obejrzę w obozie - zawyrokowała w końcu. - Chociaż ta tutaj też jest niewiadomą, ale ostatecznie mogła zemrzeć ze strachu. Kapitanie, mamy już drogę wolną? Możemy wracać?
- Nie jestem pewien. Wolałbym tu pozostać aż do ranka, wyłuskać napastników jak raki z saka i dopiero wtedy wracać do obozowiska. Tyle, że … nie tylko pani strój jest na tyle niekompletny, że możliwa jest później choroba. Wydaje mi się, że nie mamy wyboru. Na dodatek mamy czterech rannych, więc tymbardziej powinniśmy spróbwać wrócić. Napewno przed taką decyzją obejdziemy kawałek terenu, by przepłoszyć wroga …
- Byleby tylko ich niedobitki później za nami nie poszły... - odezwała się cicho baronessa. - Ale powrót, to naprawdę na chwilę obecną najlepsze wyjście. Trzeba się zająć i rannymi, i odbitą kobietą.

Powrót, co zaskakujące, odbył się bez żadnych niespodzianek i bezpiecznie. Baronowa wraz z Antonim wymarźli potwornie, bo kapitan nie pozwolił na szybki marsz i całość wyglądała bardziej na przekradanie się przez las. Odbita niewiasta prowadzona początkowo przez dwóch żołnierzy, słaniała się wręcz na nogach i ostatecznie trzeba było ją nieść. Chętnych nie brakowało. W obozie szybko rozpalono ogień (pozostawiony na straży pojedynczy żołnierz, gdy tylko usłyszał strzały wygasił wszystko i czekał w ukryciu) i rozstawiono warty. Dopiero wtedy spostrzeżono, że brakuje ojca Rubinsheia. A przecież wyruszał w drogę powrotną razem ze wszystkimi. Kapitan sprzeciwił się wysyłaniu teraz grupy poszukiwawczej.

Bothari 13-01-2011 11:04

Baronowa co ciekawe nie zajęła się od razu badaniem rannej. Po szybkim przebraniu się we własnym namiocie zniknęła w tym postawionym dla Antoniego i ... nie opuszczała go przez dłuższy czas.

Isabell w tym czasie zdołała rozejrzeć się po całym obozowisku, poszeptać ze służącymi, potem zamienić kilka cichych słów z kapitanem a na koniec - usadzić się przy ognisku, jakby na coś czekając. Wtedy właśnie wraz z Marianne obejrzały i nieprzytomna teraz odbitą niewiastę i niedawno zmarłą.
Pierwsza z wymienionych była nieziemskiej wprost urody, której rzadko szukać. Regularne rysy twarzy, nienaganna figura, cera - jednym słowem - wszystko. Służąca szybko zidentyfikowała zaaplikowany kobiecie środek. Trailei - zioło bardzo mocno uspokajające, będące w większych dawkach trucizną, gdyż może uśpić na amen. Zaczęła się szybka akcja cucenia nieprzytomnej. Na szczęście wrócił ojciec Rubinshei i pomógł. Kobieta nadal niezbyt była w stanie mówić. Za to wytłumaczył się mnich: Przeprosił za kłopot bo ... szukał ziół dla chorych, rannych i zziębniętych. Potem sam zajął się oglądaniem poturbowanej kobiety. Opatrzył rany, przygotował napar, który zaraz rozdysponował wszystkim i nakazał położyć. Udało mu się nawet porozmawiać z porwaną. Szybko podzielił się pozyskanymi informacjami.
- To Caroline Santezu porwana z dworu Sir Relmiego. Jest w fatalnym stanie. Zrobiono jej bardzo poważną krzywdę, choć niezbyt widoczną z zewnątrz. - zamilkł patrząc na oboje rozmówców, chcąc upewnić się, że zrozumieli. - Trzeba ją położyć w wygodnym namiocie i zapewnić dużo odpoczynku. Na dodatek - bardzo obawia się mężczyzn ... ze zrozumiałych powodów.
Na te słowa kapitan wstał i podszedł do namiotu Inez. Zapukawszy - zajrzał do środka. W zasadzie spodziewał się dwóch przytulonych osób, ale poza baronowej ... na moment go zatkało. Zapytał cicho:
- Czy zamierza pani baronowa spędzać noc tutaj? Proszę nie brać tego za wścibstwo.Jeżeli odpowiedź brzmi tak, to chciałbym ową odbitą niewiastę położyć w pani namiocie?
- A jak się panu wydaje, kapitanie?
- Nie wiem pani, co mi się wydaje. Jestem żołnierzem.
- To proszę raz użyć głowy

Westchnął. - Baronowo, nie siedzę w pani głowie i nie znam pani zamiarów. Dlatego o nie pytam. Wszyscy mieliśmy ciężki wieczór ...
- Wiec proszę iść się położyć. Przeszkadza mi pan w dyskusji

Rozeźlony nie na żarty podniósł się i ... zobaczył trzy kroki za sobą Isabell.
- Połóż ją u mnie, ja prześpię się w żołnierskim. I ... nie wojuj słowem a rapierem Guntherze. - gniew minął natychmiast.
Zrobiono tak, jak nakazała dowódczyni.

W namiocie "studenta" cały czas trwała narada. Stawiano pytania: Jak wrócić i kiedy po pozostawione rzeczy i notatki? Jak zrobić to, by reszta nie widziała? Baronowa zdawała się nie przyjmować odpowiedzi współpracownika: Nie da się. Portal rozładowany. Teraz go przez tydzień nie naładuję. Dopiero po dwóch godzinach, wyraźnie rozeźlony rzucił:
- Da się, ale potrzeba ofiary z człowieka. - Cisza jaka nastała wówczas, pozwoliła usłyszeć wiatr łopoczący o namiot i gałęzie drzew dookoła. Inez patrzyła na chłopaka na poły z niedowierzaniem, na poły z agresją.
- Wstydziłbyś się mówić przy mnie o takich rzeczach. Wstydziłbyś się podawać w ogolę taka możliwość. Mogłeś się zamknąć w ogóle Antoni i zrób to zanim mnie szlag trafi - warknęła w końcu.
- Nie zamierzam. Od kilku godzin maglujesz mnie pani i szukasz jakiejkolwiek drogi z powrotem tam. Tłumaczę więc jak komu dobremu - nie da się. Mam nadzieję, że dotarło. A w sprawie takiej ofiary ... nawet nie potrafił bym jej złożyć. Nie moja branża.
- Dotarło. Nie wiem dlaczego i od kiedy pozwalasz sobie na ten ton wobec mnie... -
jej głos stracił na wrogości w sekundę - Ale umiesz myśleć i tylko dlatego cie nie odsyłam - odparła niemal z wargami przy jego uchu, zapewne by lepiej usłyszał... ale jej oddech jest gorący, a zapach jej włosów intensywniejszy
W tym momencie dodać należy, że od wejścia kapitana siedzieli bardzo blisko siebie, a Antoni nawet odważył się objąć panią doktor w pasie. Do tej pory dyskutowali cicho, wspólnie okryci kocem. Oczywiście wszystko z powodu zimna panującego w około. Wszystko to sprawiło jednak iż ... chłopak zamknął kobiecie usta swoimi własnymi.

Isabell nie doczekała się wyjścia pani doktor z namiotu współpracownika i wpełzła do kapitańskiego. Kapitan najwyraźniej nie widział powodu, by zmieniać miejsce zamieszkania. Rozpoczęły się ciche odgłosy miłosnych uniesień raz z owego namiotu ... a raz z położonego opodal schronienia Antoniego. Nocna ciszę tylko raz przerwał zduszony krzyk kobiety w objęciach rozkoszy. Wartownicy długo nie mogli ustalić z którego. Potem obstawiano 5:2 na doktor da Chavaz.

* * *

Isabell szczękając lekko zębami twardo kąpała się wszedłszy do wody po kolana. Zimna woda była jej niezbędna, by niewyspanie choć trochę ją opuściło. Zerkała przy tym od czasu do czasu na swoją koleżankę.
- Jak się spało pani baronowej? - spytała nagle zupełnie niewinnie.
- Zapewne nie gorzej, niż pani baronessie - odparła tamta w tym samym tonie. Wybrała bardziej radykalną metodę kąpieli, a mianowicie wpadła cała do strumienia, energicznie się obmywając, nie pomijając nawet głowy. Wprawdzie oznajmiła głośnym sapnięciem i zmrożoną miną, jak wyborną temperaturę ma woda, ale postanowiła wytrwać w niej na tyle, by zdążyć się dostatecznie odświeżyć.
Malarka pokiwała lekko głową.
- Tylko miałabym prośbę na przyszłość. - kontynuowała spokojnie. - Prywatne potrzeby proszę realizować po załatwieniu spraw związanych z naszym celem. Wszak nie jesteśmy tu dla naszej przyjemności.
Pani naukowiec wyżęła włosy z wody i wyszła, ociekająca i naga na brzeg. Stanęła nad koleżanką niczym dumna, rasowa klacz.
- Zważywszy z którego namiotu dziś wyszłaś, moja droga malareczko oraz w jakim stanie... bo ten kołtun i zapach nie świadczą raczej o koszmarach sennych... racz nie pouczać mnie, co powinnam a co nie, bo stajesz się w moich oczach hipokrytką. Obie mamy tu pracę i lepiej się nią zajmijmy.
Efekt przemówienia popsuło drżenie ciała z zimna, toteż Inez szybko oraz energicznie poczęła wycierać się przygotowanym płótnem.
- A to, co każda z nas robi w nocy, nie powinno już żadnej interesować, zgodzisz się ze mną?
Gdyby nie zimna woda na twarzy Isabell z pewnością pojawiłyby się rumieńce. Teraz jednak nie musiała się nimi przejmować. Spojrzała butnie na koleżankę, to że tamta była wyżej od niej nie robiło jej wielkiej różnicy. W końcu zawsze wszyscy byli wyżsi.
- Ja nie mówię o nocy, moja droga... Tylko o uciekaniu nago przed karłami. W nocy rób proszę, co tylko masz ochotę, ale za dnia skup się łaskawie na naszym zadaniu.
- Tak się składa -
jej głowa wyjrzała spod wycierającej ją płachty - Że pojawienie się na golasa nie było rezultatem dupczenia się po krzakach. Niestety, że tak dodam.
Malarkę najwyraźniej lekko zatkało z powodu słownictwa pani doktor, gdyż przez chwilę wpatrywała się w nią zdziwiona.
- Taak, a cóż takiego w takim wypadku robiliście nago w podziemiach? Kąpaliście się w podziemnym jeziorku? - odezwała się w końcu z lekką ironią zaczynając z jeszcze większą intensywnością oblewać się wodą.
Inez wytarła się do końca, zanim zdecydowała się odpowiedzieć. Narzuciła koce na plecy, by w jako takim cieple zacząć się ubierać.
- Po tamtej stronie byliśmy ubrani - nad wyraz oszczędnie podsumowała wyprawę.
- Po tamtej stronie? - spytała wyraźnie zaciekawiona Isabell wychodząc w końcu na brzeg i rozpoczynając wycieranie.
Na to pytanie nie uzyskała już odpowiedzi, bowiem baronowa udała zajętą przyodziewaniem się.
Matrańka podeszła bardzo blisko do pani doktor.
- Baronowo de Chavaz, chciałabym przypomnieć pani, iż jesteśmy tu z polecenia hrabiego Berlay. I jeśli odkryła pani coś nowego, jej obowiązkiem jest powiadomić mnie o tym, bym mogła podejmować decyzje stosowne do naszej sytuacji. - ton baronessy zrobił się niezwykle oficjalny.
Kobieta uniosła głowę i ciemne oczy przez chwilę wnikliwie studiowały twarz Isabell.
- Domyślam się, że ty również jakże gorliwie biegniesz do mnie ze wszystkimi swoimi odkryciami? Jeśli tak, to zapewne nie ma już niczego, czym się ze mną nie podzieliłaś? - czarna brew podjechała lekko w górę.
Twarz Isabell pozostała niezmieniona, także w oczach trudno było się dopatrzeć jakiekolwiek wahania.
- Po pierwsze, to od kiedy jesteś zainteresowana tym co mam do powiedzenia? Po drugie, gdybym znalazła coś mającego wpływ nasz pogląd o tamtym miejscu, spróbowałabym Ci o tym powiedzieć, choć nie wiem czy byś w ogóle słuchała. - odparła spokojnie wycierając się tak energicznie, że skóra jej lekko poróżowiała.
- Nie ulega wątpliwości - mruknęła wcale nie przekonana, wciągając halkę i spódnicę - Jeśli uznam, że moje odkrycia mają wpływ na sprawę, niezwłocznie cię o tym poinformuję.
Wstała, zakładając koszulę oraz kaftanik.
- A tymczasem do zobaczenia na śniadaniu. Trzeba postanowić co dalej.
- Oczywiście.. uciekaj, jak zawsze gdy rozmowa schodzi na tematy, o których nie chcesz dyskutować. -
parsknęła cicho malarka i zaczęła się ubierać.

* * *

Ranek był przeraźliwie zimny. Gdyby nie podsycane przez warty ogniska w zasadzie ciężko byłoby wyjść z namiotów. Gunther polecił poczekać wszystkim w obozie i razem ze wszystkimi pełnosprawnymi żołnierzami (czyli czterema) zabierając trzy konie oraz łopaty - pomaszerowali do katedry. Z paniami pozostał Antoni, ojciec Rubinshei oraz dwóch rannych żołnierzy.

Obie szlachetne panie wykorzystały czas, aby spokojnie umyć się przy strumyku. Pomimo zimna.

Wrócili po trzech godzinach wioząc ze sobą jednego związanego napastnika.

- Pogrzebaliśmy zabitych i wzięliśmy języka. Prawie zamarzł tej nocy w ukryciu. Jeszcze nie był przesłuchiwany.

Przesłuchanie odbyło się niemal natychmiast. Zapoczątkował je kapitan.

- Imię.
- Narayan
- Kim jesteś?
- Jestem uniżonym sługą Kerlyasa
- A kim jest Kerlyas?
- Naszym panem i władcą.
- To jakiś okoliczny wielmoża?
- To pan całego świata.
- Czyli to deviria?
- Nie bluźnij!

Chwila milczenia.
- Po co tu dzisiaj przyszliście?
- Nie powiem o tym niewiernym!

Do żołnierzy - Rozgrzejcie jakiś pręt
Do Narayana - Czy to wy porywaliście te kobiety?
- Tak.
- Po co?
- Dla Kerlyasa. -
z dumą
- Składaliście z nich ofiary?
- Tak
- Czemu porywaliście właśnie te kobiety?
- Kerlyas je wybrał.
- Dlaczego je wybrał?
- Nie znamy dróg którymi chadza. Nie znamy jego myśli. Wybrał je i wskazał.
- Jak on wygląda?
- Tylko kapłani wiedzą jak wygląda Kerlyas.
- Przestańcie go pytać o tą istotę. Niech on nie wypowiada jej imienia …
- cicho powiedział student
- To prawda, Antoni ma rację. - poparł go mnich. - Lepiej nie igrać z imionami deviria.
- Kerlyas nie jest żadnym deviria, bluźnierco! -
jeniec rzucił się w pętach.
- Ilu Was było?
- Coraz więcej. Z każdym dniem jest nas więcej i więcej. I w końcu ujawnimy się! -
emfaza w głosie człowieka była przerażająca.
- Jakaś żałosna sekta - rzuciła Inez, która właśnie podeszła bliżej - I co, zamierzacie rzucić świat do stóp tego waszego deviria? I dać się mu naiwnie wykorzystać? Demony czerpiące siłę ze składanych ofiar nie mają współpracowników, mają tylko niewolników. Dlaczego robiliście to w tym miejscu? Waszemu panu i władcy było tu najbliżej? Musi lubić starożytne katedry Rodiańskie.
- Heretyyyczkaaaa! -
zaryczał jeniec, próbując wyrwać się z rąk trzymających go żołnierzy - Kerlyas zwróci na ciebie uwagę i przeklnie Cię! Zniszczy twój marny żywot! Zginiesz w cierpieniu palona jego ogniem … - ślina ściekała już z ust sekciarza, którego muszkieterowie z trudem utrzymywali w rękach. Co ciekawe w tym właśnie momencie zareagował Antoni, podchodząc gwałtownie i strzelając krzyczącego w twarz. Powiedział przy tym jedno słowo
- Milcz! - i heretyk zamilkł.
Nordyjka spojrzała z uznaniem na studenta.
- Czytasz w moich myślach Antoni, miałam ochotę uczynić to osobiście. Z tego fanatycznego ścierwa nie będzie wielkiego pożytku. Ktoś tu się zna na metodach wydobywania informacji? - zapytała takim tonem, że równie dobrze mogłaby zapytać “czy jest tu obecny inkwizytor śledczy” - Bo jeśli nie, to możemy się go pozbyć.
Kapitan skinał na wszystkich, by oddalili się od przesłuchiwanego - Wydaje mi się, że troszeczkę zbytnio pospieszyła się Pani z takim wnioskiem. - zaczął - Zadamy mu jeszcze kilka ostrożnych pytań, tylko starając się go nie rozdrażnić. Być może wymsknie mu się coś pożytecznego dla nas. Za każdym razem gdy “obraża się” tego jego demona, on wpada w ten szał, ale poza tym dość sprawnie odpowiadał na pytania. Przynajmniej z początku.
- Proszę bardzo. Jeśli chce się pan cackać z jeńcem, nie przeszkadzam. Ale zamierzam obchodzić się z nim jak z jajcem, by nie obrazić jego uczuć religijnych i innych, więc zajmę się innymi sprawami, a Antoni zda mi relację z przebiegu waszej grzecznej rozmowy. Dobrze Antoni? -
spojrzała z delikatnym uśmiechem na młodzieńca.
- Lepiej rzeczywiście baronowo byś z nim więcej nie rozmawiała... - powiedziała Isabell i wróciła do jeńca. - Ile takich grup jak Wasza było?
Antoni zgodził się skinieniem głowy. Zaś odpowiedzią mężczyzny było:
- Tak, bo tylko my służymy Karlyasowi całą duszą. Tylko na nasze prośby przychodzi! Tylko naszych próśb słucha!
- Kto był Waszym... kapłanem?
- Wielki Mistrz Teodor. Pomści naszą porażkę. I sprawdzi czy i Was Karlyas nie pragnie dla siebie! -
z na wargach mężczyzny pojawiły się krwawe plamki.
- Dlaczego wybraliście właśnie, to miejsce?
- Tu nas zebrał po raz pie … -
krew wypłynęła zwartą strużką z kącika ust jeńca. Momentalnie zwiotczał w rękach żołnierzy. Trzy oddechy później ojciec przeżegnał się stwierdzając zgon.
- Żelazo nie będzie już potrzebne - zawyrokował Gunther i było to jedyne epitafium.

Sinka 06-02-2011 15:54

Absurdalnie wąskie uliczki przypominały jej wycięte przez burzliwą rzekę wąwozy. Wrażenie potęgował dochodzący gdzieś z dołu, nieustanny szum fal. Niejeden zaułek tutaj kończy się nie murowaną ścianą, a głęboką przepaścią, na końcu której czeka człowieka lodowata woda, a wraz z nią lodowata śmierć. Wąskie, wysokie budowle, ściśnięte obok siebie kojarzyły jej się ze śledziami ściśniętymi w beczce. Bardzo szlachetnymi śledziami w bardzo finezyjnie zdobionej beczce. Talent, z jakim architekci tych wysp w każdą wolną przestrzeń wcięli ogród lub mały, uroczy skwer, zasługuje na najwyższe pochwały; jednak Kindle bardziej zadziwiło Ioanę, niż zachwyciło.
Dokładnie tak, zadziwiło. Cuda upchnięte na śmiesznie małych przestrzeniach budziły skojarzenia z kunsztownie wykonanym domkiem dla lalek - malutkim dziełem sztuki, gdzie w niemal niewytłumaczalny sposób mieściły się wszystkie wystawne meble, stosy miniaturowych ubranek i, na dodatek, cała lalkowa rodzina. “Chciałabym tu zabrać Milę”, Ioana pomyślała o najmłodszej siostrze, która zawsze pragnęła zobaczyć Cynazję. Teraz na pewno nie miała już czasu na takie marzenia; z mężem i dwójką dziatek na głowie.
Agaryjka dziwnie się czuła w Kindle. Nawykła do bezkresnych łanów pszenicy; do zielonych łąk, które sięgały horyzontu - daleko, w centralnej Agarii. Przez dwa lata służby na Pograniczu zwyczajnym jej się też stał widok całych połaci spalonej ziemi, która w deszczu przekształcała się w uporczywe błoto; przywykła do niespokojnego szumu Grzmiącej Rzeki, której spieniony nurt przecina graniczne ziemie. Nie potrafiła przywyknąć do poszarpanych skał i morskich fal, ledwie widocznych pomiędzy gęstymi zabudowaniami stolicy Cynazji.
Nie miała jednak powodu, żeby narzekać. Karmili dobrze, a służba - przynajmniej podczas tworzenia oddziału - była lekka i nawet niechęć kapitana Felerhara, manifestowana kierowaniem do Ioany zawsze najtrudniejszych rozkazów, nie była w stanie zburzyć humoru Agaryjki. Pewien problem stanowiły cynazyjskie kobiety - najwyraźniej młodziutki, gładkolicy zwiadowca byłby kuszącą zdobyczą dla wielu podlotków. Niejeden raz Ioana dziękowała w myślach matce, że wbiła jej do głowy trochę ogłady - i słów mających więcej, niż dwie sylaby. Udawało jej się dzięki temu uprzejmie wymigać z niezręcznych sytuacji - co wydawało się ważne w tym dziwnym kraju, gdzie każde wypowiedziane przez człowieka słowo coś znaczy.

***

Powoli wkraczając po skrzypiącym trapie na pokład statku, Ioana zastanawiała się, co właściwie tu robi; płynąc oficjalnie do Agarii, mniej oficjalnie do Eliaru, a tak naprawdę Jedyny raczy wiedzieć gdzie. Oczywiście, cieszyła się, iż Agaria nie jest prawdziwym celem ich podróży - tam raczej nie miała już czego szukać; jednak eskortowanie trzech - a raczej dwóch, jak się później okazało - dam do dworku gdzieś na terytorium Eliaru brzmiało jak misja raczej reprezentacyjna, niż wymagająca.
Pułk nadal tworzył się w Cynazji, tam powinna zostać. Była pewna, iż kapitan Felerhar nie wybierze jej do swojego małego oddziału; wybrał jednak. W mniemaniu Agaryjki świadczyło to dobitnie, iż niezależnie od pewnych różnic... światopoglądowych, Gunther zaczął jej wreszcie ufać - uwierzył chyba, że mimo niewłaściwej płci nie zawiedzie w najbardziej niespodziewanym momencie.
Co on sam robił na tej osobliwej wycieczce - wyjaśniło się już pierwszego dnia, gdy napotkali powóz jednej z dam; kiedy zawinęli do Olei po drugą, Ioana utwierdziła się w przekonaniu, że powinna unikać obydwu. Sprawiały wrażenie bystrych i spostrzegawczych kobiet, a Jedyny tylko wie, co takie osoby, jak one zrobiłyby z wiedzą, iż jeden z towarzyszących im żołnierzy jest dziewczyną.
Trudniej unikać było Marinne - służąca baronessy szybko owinęła sobie wokół palca cały oddział. Ioana wiedziała, że nie może zachowywać się wobec niej zupełnie obojętnie; równie dobrze mogłaby wziąć jedną z farb Isabell i namalować sobie duże kółko na czole. Postanowiła udawać nieśmiałego chłopaczka; zbyt zawstydzonego by zapytać służkę chociaż o imię. Jak dobrze odegrała to przedstawienie - nie miała pojęcia; jednak schodząc z trapu w Rovannie czuła się bardziej wyczerpana niż po trzech dniach nieustannych potyczek nad Grzmiącą Rzeką.

***

Krajobraz, jaki zastali po zejściu z okrętu, okazał się przyjemną odmianą dla Agaryjki. Prowadząca ich przez rozległe ziemie Eliaru przyzwoicie utrzymana droga wiła się pomiędzy więdnącymi łąkami i gęstymi lasami, których rozłożyste drzewa zdawały się sięgać gałęziami ku podróżnym, niby żebracy w błagalnym geście. Nie było tam tak bezkresnych przestrzeni, jak w Agarii, ale Ioana czuła się dobrze; jako zwiadowca mogła wyrwać się do przodu i nacieszyć odrobiną upragnionej samotności.
Uczyła się lasu - obserwowała kształty i kolory, dziesiątki odcieni brązu i zieleni, w których każda nowa barwa mogła oznaczać intruza; nasłuchiwała wszystkich naturalnych dla gęstwiny dysonansów, próbując odgadnąć, co oznaczają. Nigdy nie prowadziła zwiadu w prawdziwej, starej puszczy; gdyby zaszła taka potrzeba chciała być przygotowana.
Że byli śledzeni zorientowała się całkiem wcześnie; podejrzenie potwierdził rozkaz kapitana, by trzymać się bliżej karety. Atak więc jej nie zaskoczył; zareagowała odruchowo, zupełnie jak na ćwiczeniach. Jak na Pograniczu. Wycelować. Wystrzelić. Przeładować muszkiet. Wycelować. Wystrzelić. Po wszystkim. Natarcie kolejnej grupy napastników skończyło się podobnie. Odgłosy bitwy - huk wystrzałów, który poniósł się po leśnej głuszy, i następujące po nim bolesne okrzyki rannych - urwały się tak nagle, jak się zaczęły.

***

Podupadający dworek zdawał się być niemal z premedytacją ukryty w leśnej gęstwinie, choć prowadziła do niego dobrze widoczna droga. Dni świetności dawno miał już za sobą, a chociaż widać było, że właściciel dba zarówno o domostwo, jak i obejście, większość okien spoglądała na przybyszy obojętną pustką zaciągniętych kotar. Podwórze ożywiło się i zaroiło ludźmi, kiedy nadjechali podróżni, jednak dom wciąż straszył ogromną, w większości opustoszałą sylwetką, niby symbol czasów minionych, które nikogo już nie obchodzą.
Agaryjka - naiwnie - oczami wyobraźni widziała już długie dni błogiej bezczynności przerywane okazjonalnym polowaniem lub wyprawą do miasta; lecz wnet okazało się, że oto baronowa de Chavaz wyjechała w sobie tylko znanym celu i kierunku bez towarzystwa ani jednego żołnierza. Kapitan Felerhar bez namysłu wysłał za nią dwójkę - pierwszych, którzy pojawili się w zasięgu jego wzroku - pozostałych zaś, z wyłączeniem rannych, zebrał razem i obsobaczył przyciszonym głosem; nie mniej srogo, niż gdyby się na nich wydzierał. Obserwował przy tym malującą w pobliżu baronessę, najwyraźniej starając się, by gniewne słowa nie dosięgły jej uszu.
Ioana, ledwie panując nad - niewyparzonym, jak mawiała jej matka - językiem, wzburzona zupełnie niezasłużonym łajaniem, jakie zebrała, ruszyła na czele szóstki żołnierzy wysłanych w ślad za pierwszą dwójką. Szybko jednak zostawiła towarzyszy w tyle, znikając w ciemnym gąszczu. Drzewa otoczyły Agaryjkę natychmiast, zbliżając się z każdej strony; rozcapierzone gałęzie chwytały kurczowo jej ubranie, szarpały za włosy, próbowały odebrać wodze konia. Z siodła zeskoczyła już po chwili - rozumiała, jaką rolę w poszukiwaniach odgrywać może czas, lecz przedzieranie się na końskim grzbiecie przez dzikie chaszcze przeczyło zdrowemu rozsądkowi.
Zawróciła dopiero, gdy słońce dawno już skryło się za horyzontem; wściekła na zupełnie bezowocną wyprawę. Szczęściem baronowa odnalazła się w międzyczasie, zwalniając tym samym oddział z konieczności nocnego powrotu w puszczę.

***

Obozowisko rozłożyli na małej polanie - odrobina wolnej, porośniętej niską trawą przestrzeni znajdującej się pomiędzy skupiskami wielkich, rozłożystych drzew zdawała się wręcz kusić i zapraszać każdego znużonego wędrowca, jaki mógłby zabłąkać się w te rejony; niełatwo na nią natrafić - otoczona gęstymi zaroślami, była naturalnie ukryta przed ludzkim wzrokiem. Osobliwej, niedokończonej katedry nie dało się dostrzec w oddali, skrytej przez gęstą mgłę i plątaninę gałęzi, a choć wzniesiona została niedaleko, by rankiem do niej dotrzeć Ioana z resztą żołnierzy kluczyć musiała pomiędzy złośliwie zbitymi krzewami i korytarzami złowrogich, niemal otwarcie próbujących zatrzymać człowieka chaszczy.
Obóz opodal katedry rozbili zaledwie poprzedniego wieczoru. Ledwo doba minęła, słońce skryło się za horyzontem, gdy po leśnej głuszy poniósł się odgłos wystrzałów. Ioana zerwała się pierwsza, chwytając za nordyjski karabin, który otrzymała od kapitana Felerhara poprzedniego dnia - całkiem zasłużenie jej zdaniem; uważała się za najlepszego strzelca w oddziale, i chociaż nie brała udziału w małej demonstracji, była przekonana, iż okazałaby się lepsza od swojego dowódcy... a przynajmniej równie dobra.
Gdy tylko usłyszała znajomy huk, rzuciła się biegiem w ciemność drzew, przedzierając się z trudem przez gęstwinę. Kiedy dotarła na miejsce, skąd dochodziły strzały, było już po wszystkim; na ziemi leżał duży, podobny do wilka kształt, a w oddali, we mgle, z trudem dostrzegała drugi, rozciągnięty bezwładnie na ziemi. Agaryjka widziała już takie raz czy dwa podczas swojej krótkiej służby na Pograniczu, nie zdziwiła się więc za bardzo; nie chciała zagłębiać się w rozważania, co bestie robiły w lasach Eliaru. Pozostało zabrać ścierwo do obozu.

***

Ciemność zalegająca w ruinach niedokończonej katedry stała się wrogiem równie groźnym, co napastnicy, czający się w mroku. Każdy odgłos przypominał huk wystrzału, a każdy cień - ludzką sylwetkę. Wychylający się spomiędzy drzew księżyc wydobywał z ciemności niepokojące kształty, czasem jakieś poruszenie. Żołnierze dobrze znosili wyczekiwanie - kapitan Felerhar wybrał do swojego oddziału najlepszych. Ioanie przez chwilę wydawało się, że jest znów nad Grzmiącą Rzeką i wypatruje w cieniu ruchu valdorskich oddziałów; choć służyła tam tylko dwa lata nieodległe przecież wspomnienia były wciąż żywe w jej wyobraźni.
W mroku odezwał się pierwszy muszkiet. To otrzeźwiło Agaryjkę; jej karabin zawtórował, dorzucając się do chaosu, jaki wnet zapanował w okolicy. Gdy do walki włączyły się przeklęte karły, zamieszanie sięgnęło zenitu. Ioana unikała starcia wręcz, uważając się za lepszego strzelca niż wojownika; z rozlegających się w mroku wrzasków mogła z satysfakcją wywnioskować, iż żadna z jej kul nie chybiła celu.
Kiedy ostatnie echa potyczki ucichły musieli jeszcze jakoweś porwane damy z ręki agresorów odbijać. Jedna z nich okazała się już martwa - Ioana przerzuciła ją przez ramię; żołnierze wrócili po pozostawione przy katedrze kobiety, by ruszyć powoli przez nieprzyjazną gęstwinę w stronę obozu.

***

Dziwnie się czuła, kopiąc groby poległym. Miała wrażenie, że posągi półelfów patrzą na nią z góry, wykrzywiając kamienne twarze w szyderczym grymasie. Niedokończona budowla rzucała niepokojący cień na pobojowisko; przestwory pustych okien oświetlały fragmenty rozkopanej ziemi, jakby sama katedra wskazywała miejsca właściwe do pochówku. To właśnie w jednym z takich miejsc Agaryjka dostrzegła, że któryś z leżących napastników jeszcze się rusza. Rzuciła łopatę i skoczyła do niego.
- Kapitanie! - zakrzyknęła, przydeptując butem próbującego odpełznąć mężczyznę. - To ścierwo się jeszcze rusza.
Natychmiast po powrocie do obozu odbyło się przesłuchanie. Ioanie przypadł obowiązek trzymania jeńca. “Tyle z mojego pozostawania z dala od baronowej i baronessy”, przemknęło jej przez myśl. Starała się nie zwracać na siebie uwagi, jednak, gdy przesłuchiwany wymienił imię swego mistrza omal nie parsknęła śmiechem. “Ot, widać każdy, nie jeden tylko, Todor śmieciem i sobaczym synem jest”, uznała w duchu, rzucając na ziemię zwiotczały zewłok zmarłego przed momentem jeńca.

szarotka 07-02-2011 14:18

Nie została na przesłuchaniu; miała wrażenie bowiem, że znów czuje ducha swego ojca - inkwizytora, stojącego za jej ramieniem i pouczającego, jak należy postępować z grzesznikami. Jak sprowadzać ich na prawą drogę. Inez wierzyła, że nigdy nie będzie taka jak Javier. Nie obchodziło jej nawracanie kogokolwiek, czy udowadnianie występków popełnionych wobec Jedynego. Ale ognistej karyjskiej natury zabić w sobie nie umiała.
Chodziła między namiotami, pocierając ramiona i patrząc w pochmurne niebo. Było jej zimno, a nosiła na sobie ostatnie ubranie. Nie przewidziała, że jedno straci w podziemiach. I to razem z krzyżykiem. Paradoksalnie, bez niego czuła się bardziej bezbronna, mimo iż właściwie nigdy nie nosiła przy sobie broni. A symbol św. Balla umiała narysować nawet na desce. Oczywiście - rozważała powrót po swój amulet, ale miała świadomość, jak niewielu żołnierzy zostało już w obozie. Kolejna napaść krasnoludów mogłaby być bardziej brzmienna w skutki. Życia nie można odtworzyć. A nic wartościowego poza nim nie posiadała. Wciąż się bała tego, co się stanie gdy umrze. Czy będzie zbawiona?

Musimy wrócić, postanowiła z chwilą gdy pojawił się Antoni i zdał relację ze skutków przesłuchania. Nie zaskoczył jej zbytnio; “jeńcy ojca” często schodzili ze świata na atak serca, albo zwyczajnie się truli, by nie dawać satysfakcji inkwizytorowi z “dochodzenia”.
- Sądzę, że będziemy wracać do dworu. Sprawdzę jeszcze po drodze zachowanie konia w katedrze i zajmę się odtwarzaniem notatek w jakimś spokojniejszym niż to, miejscu.
Zadrżała z zimna, aż zakłapały jej zęby. To doprawdy jedyny pożytek z dziedzictwa przodków, że nie chorujemy - podsumowała w myślach.

- Krasnoludy były w katedrze - odezwał się student, podając jej płaszcz. Inez zrozumiała to zdanie, dopiero gdy opatuliła się po uszy.
- Wszyscy święci, masz racje... Przecież tam aż roiło się od tych derivia - zdumiała się - Biegali po całym obszarze budowy... Ale to oznacza że... Albo nieukończona świątynia nie ma swojej mocy, albo nie budowali jej Rodianie. To ostatnie mogę z miejsca odrzucić, więc zostaje możliwość pierwsza. Właściwie to mogłam szybciej na to wpaść...
Kobieta pokrążyła tam i z powrotem niczym kot po ciasnej klatce, marszcząc czoło z namysłem.
- Wszak nawet symbol magiczny, który nie jest ukończony, nie ma swej mocy. Więc jest też możliwym, iż to karły zbudowały ową białą ścianę.
Spojrzała na minę chłopaka i postanowiła skończyć swój monolog.
- Później będę musiała to wszystko sobie poukładać. Zamienię parę słów z Isabell i możemy wracać.

***
Rozmowa przebiegła o dziwo bez zwyczajowego powarkiwania na siebie i podgryzania, ponieważ obie panie zgodziły się co do faktu, iż należy wrócić do dworku, dostarczyć odzyskaną kobietę do majątku Sir Relmiego oraz uzupełnić zapasy i - w przypadku Inez - stroje. Isabell złapała się za głowę, dowiedziawszy się, że pani naukowiec zatroszczyła się jedynie o trzy komplety ubrań na całą wyprawę i zarządziła przymusowe zakupy w najbliższym mieście.

Inez z pewnym żalem zostawiała czarne ruiny za sobą. Były dla niej niczym zakurzony i starty drogowskaz do domu, co prawda budzący wątpliwości, czy droga, którą wytycza, wciąż prowadzi w dobrą stronę, ale wciąż wskazywał jakiś kierunek.
Nordyjka wpadła konno na dziedziniec dworu jako jedna z pierwszych, chociaż jeden z żołnierzy dzielnie dotrzymywał jej kroku. Malarka zobowiązała się odwieźć pannę Santezu do sąsiedniego majątku, toteż badaczka miała święty spokój przez parę godzin i czas wyłącznie dla siebie. Wykorzystała go na kąpiel, oddanie do prania swoich ubrań oraz pobieżne nakreślenie najważniejszych odkryć wyprawy w nowym kajecie. Tak się zatraciła w tej pracy, że nie zauważyła powrotu koleżanki. Odciągnięto ją od naukowej działalności dopiero na kolację, ale i wtedy Inez była milcząca i zamyślona, zrzucając cały obowiązek wytłumaczenia zniknięcia gości w lesie na Matrankę.

Nazajutrz ponownie nie dane jej było posiedzieć przy notatkach. Isabell bezwzględnie wpakowała towarzyszkę w powóz, ze świętą misją nawracającą niewiernych, noszącą miano “zakupy”. Była to jedna z rzeczy, których Nordyjka unikała i traktowała jako nużącą oraz ogłupiającą konieczność. Nie protestowała co prawda zbyt gwałtownie, bo faktycznie nie miała się w co ubrać, a przed gospodarzem nie wypadało paradować w wytartych spodniach i rozchłestanej koszuli Antoniego. Ale minę miała bardzo nieszczęśliwą.
Miasteczko Ianril, leżące o dzień drogi od dworu, nie było może okazałe, ale posiadało kilku dobrych krawców. Baronowa z miną człowieka ciężko zmęczonego dała się ciągać po różnych zakładach i cierpliwie znosiła przymiarki oraz pomiary. Nie podzielała jednak w najmniejszym stopniu entuzjazmu zakupowego malarki. Pod koniec dnia była tak wyczerpana tym - wszak jakże babskim - zajęciem, że nie spędziła nawet wiele czasu nad notatkami tylko zwyczajnie zasnęła.
Drugi dzień jednak miał być podobny i również zwarzył humor kobiety. Interesującym kontrastem był dla miejscowych ludzi widok towarzyskiej, promiennej baronessy, zagadującej sprzedawców i żwawej jak krople wody, oraz sunącej za nią - niczym czarno odziany, blady cień - baronowej, zimnookiej i ponurej jak chmura gradowa.
Wyprawa została zwieńczona sukcesem w postaci kilku sukien (Inez wręcz kłóciła się, by były w ciemnych kolorach) oraz strojami do jazdy konnej. Podróż ta zmęczyła Nordyjkę bardziej niż wszelkie samotne wyprawy badawcze w najczarniejsze dziury Dominium, toteż gdy tylko panie wróciły do gościnnego majątku, obkupiona dama udała się niezwłocznie do siebie, odmawiając nawet kolacji. Była to jedna z tych chwil w życiu, gdy chętnie zrezygnowałaby z tytułów na rzecz świętego spokoju.
Ten jakowoż był dla jej narodu trudno dostępny nawet po śmierci.

Blaithinn 07-02-2011 22:54

Druga noc spędzona z kapitanem była bardziej gorąca od poprzedniej. Isabell mając świadomość, że schadzki w dworku są zbyt ryzykowne, postanowiła nacieszyć się Guntherem na zapas. Jej starania zostały nagrodzone podobnym entuzjazmem, jeśli nie większym, u kochanka. W efekcie czego nie zmrużyła oka, nawet gdy kapitan przysnął nad ranem, leżała tylko wsłuchując się w jego oddech i rozmyślając o tym co powinna zrobić.

***

Przesłuchanie jeńca przyniosło więcej pytań niż zagadek, rozmowa z panną Santezu zdawała się być nieunikniona. Na to jednakże potrzebowali czasu. Matranka miała nadzieję, że tydzień wystarczy, by kobieta doszła do siebie na tyle, żeby ją delikatnie przepytać. Po siedmiu dniach trzeba też będzie ostatecznie zdecydować co dalej. Czy wracają do Cynazji czy jeszcze badają ruiny? Isabell wolałaby zostać, ale ryzyko wbrew pozorom wcale się nie zmniejszyło. W każdej chwili mogła pojawić się kolejna grupa. Baronessa potrzebowała więcej informacji.... Miała ogromną nadzieję, że doczeka się jakiegoś raportu. Sama też planowała wysłać jeden i to dość obszerny.

***

Późniejsze ustalenia co do dalszych planów przebiegły wyjątkowo spokojnie. Inez, ku wielkiemu zdziwieniu Isabell, nie zamierzała forsować natychmiastowego powrotu do ruin. Czyżby przygoda z krasnoludami trochę ostudziła jej zapał? A może nie chciała, by malarka znalazła “drugą stronę”, o której wspomniała podczas porannej rozmowy? Matranka postanowiła na razie nie wnikać i wykorzystała wyjątkową zgodność koleżanki, do wytłumaczenia co powiedzą ich gospodarzowi.
Plan był tym prostszy, iż mogli powiedzieć częściowo prawdę - że ich napadnięto. Pozostawała kwestia czemu opuścili miejsce, w którym mieli czekać. Tutaj przychodziła na pomoc gorąca głowa pani naukowiec, która już raz pokazała, że lubi samotne eskapady. Isabell spodziewała się jakichś protestów ze strony Inez, ale baronowa i tu ją zaskoczyła, zgadzając się z jej pomysłem.
Nie pozostawało nic innego, jak szykować się do powrotu do dworku.

***

Podróż powrotna minęła zupełnie spokojnie, na szczęście, gdyż większość żołnierzy była poraniona i kolejna napaść mogłaby się skończyć tym razem bardzo niekorzystnie dla nich, a nie przeciwników.
Tłumaczenia, gdy tylko pojawili się z panną Santezu na dziedzińcu barona Totenhauza, zostały przyjęte bez żadnych zastrzeżeń. Natychmiast też zorganizowano transport biednej kobiety do domu. Baronessa zaproponowała, że dla lepszego samopoczucia siostrzenicy sir Relmiego będzie jej towarzyszyć.

Wuj panny Santezu przywitał Isabell wraz ze świtą z wszelkimi honorami. Jego radość z powodu odnalezienia siostrzenicy była ogromna, słowa pełne wdzięczności, skierowanej jednakże tylko i wyłącznie w stronę Gunthera. Najwyraźniej sir Relmy nie brał nawet pod rozwagę możliwości, że kobieta mogłaby jakkolwiek pomóc w takiej sytuacji. Matranka nie zamierzała jednak wyprowadzać go z błędu, poza tym Felerhar na pochwały zasługiwał w pełni.

***

Unikanie nocą kapitana okazało się trudniejsze niż przypuszczała. Początkowo próbowała go jeszcze przekonać, iż pomysł ten jest szalony i ryzykowny, ale wszelkie argumenty wyleciały jej z głowy pod wpływem jego bliskości i dotyku. Przerażało ją jak na nią działał, tym bardziej, iż wiedziała, że to szaleństwo będzie musiało skończyć się wraz z ich powrotem do Cynazji.
Czy decydując się zostać tu dłużej, będę kierowała się jedynie potrzebą skrupulatnego wypełnienia zadania?
Nie wiedziała, a musiała poważnie zastanowić się nad odpowiedzią, gdyż ryzykowała życiem nie tylko swoim, ale i innych.

***

Wyjazd na zakupy wprawił Isabell w doskonały nastrój. Rozmawiała z każdym sprzedawcą wypytując o najnowsze plotki. Śmiała się, żartowała. Przymierzała przeróżne stroje i próbowała nakłonić Inez do włożenia jasnej sukni. Bezskutecznie, choć baronowa chodziła za nią zupełnie zrezygnowana, na pomysł przymierzenia różowego bądź zielonego stroju reagowała niezwykle żywiołowo.
Matranka zupełnie nie rozumiała jak kobieta może tak niechętnie podchodzić do spraw związanych z wyglądem. Sam pomysł wzięcia jedynie trzech kompletów ubrań zakrwawał wręcz na zniewagę wobec ich gospodarza.
Efektem prawie dwudniowej bieganiny po sklepach było powiększenie się garderoby obu pań. Isabell wracała do dworku cała z siebie zadowolona i szczęśliwa.

Bothari 08-02-2011 12:44

Gdzieś w sekretnym miejscu w ciemnym lesie


- Trzeba ich zatrzymać Panie ... by nie uciekli. Bo jak uciekną to przybędą tu słudzy Wroga. Jeżeli je Panie chcesz wszystkie to ... to musisz nam pomóc. Błagamy o Pomoc. Zostało nas już tak niewielu i ...
- Nie płacz i nie trwóż się psie. Sprowadź Mistrza Teodora i pozostałe grupy. Ja dam Wam czas.
- Ale ... oni odjadą Panie
- Nie trwóż się. Nie odjadą. Niech jeden z twoich ludzi zaniesie im misę, którą nakazałem ukryć. Niech poda się za chłopa z okolicy, który znalazł ją w lesie i chce sprzedać. Niech próbuje sprzedać ja, ale nie panu dworu a właśnie gościom, cichaczem, by wydawało się, że jest kradziona. A gdy zaczną go przesłuchiwać ... niech powie o Katedrze Poranka i powie, że to tu ją odnalazł.
- Dobrze Panie ... czy ... czy wybrałeś następną brankę panie?
- Tak. Ale mieszka trochę dalej, w Gelswig. Jedźcie tam nie zwlekając.
- Tak Panie.
- Ostatnia ... była odpowiednia. Jestem pewien, że Potomek będzie dla nas ogromna pociechą.


We dworze Totenhauza

Intrygujące, ale magazyny były pilnowane dzień i noc. Zawsze jeden ze służących lub żołnierzy gospodarza kręcił się w okolicy. Zupełnie jakby znajdowało się tam coś o wiele wartościowszego od "bel z sianem". Ioana (a oficjalnie Deor, zwiadowca Trzeciego Cynazyjskiego Pułku Muszkieterów) skradała się ostrożnie. Nie było problemem wdrapanie się na dach a potem takie rozgarnięcie siana, by możliwym było dostanie się pod strzechę. Wiszenie puki oczy nie przyzwyczaiły się do ciemności już trochę bardziej przeszkadzało, ale ostatecznie udało się wypatrzeć, że magazyn ma poddasze i można ostrożnie zeskoczyć. Poddasze w całości zajmowały skrzynki i paki oraz nieduże beczułki na proch. Kilka ostrożnych ruchów noża i ... tu kule armatnie, tu w podłużnej wyciory artyleryjskie, tu muszkiety tam pistolety, napierśniki, hełmy ... cały arsenał. Na dole faktycznie stały bele z sianem oraz stosy takiego jeszcze suszącego się a wśród nich - ukryte osiem dwunastofuntówek. Ostatnim odkryciem był doskonale zamaskowany w klepisku kufer wypełniony przedmiotami podobnymi do znalezionych w katedrze, tylko praktycznie tylko bardzo, bardzo drogimi. Jeden sprawnie zniknął w kieszonce Ioany.

Wydostanie się z magazynu było znacznie trudniejsze a jeszcze gorzej było potem cicho poprawić dach. Dotarła już do domu i szła do żołnierskich komnat gdy cichy szept Bianki wrył ją w podłogę.
- Tarzałaś się z kimś w sianie, kochana? Czyżbyśmy wszystkie puszczały się tu na potęgę?
Matranka siedziała tuż za wejściowymi drzwiami zmyślnie ukryta. Nawet czujne ucho zwiadowczyni nie ostrzegło wcześniej. Tu jednak mleko już się rozlało. Teraz kłopotem mógł być tylko trzymany nonszalancko damski pistolet.
- Zdradź mi może, któż to taki. - Bianka uśmiechała się szeroko i kpiąco - Musi to być ktoś z tutejszych, bo bez trudu wszedł do magazynu i nie musiał robić dziur w dachu. Och i nie rób takiej zmartwionej miny. Chcę tylko wiedzieć co ciekawego znalazłaś podczas tej schadzki a ja .. będę milczała tak jak do tej pory. W końcu jako baby musimy sobie pomagać ... prawda?

Dnia 19 listopada rankiem

Nadeszły listy. Posłaniec obiecał zabrać odpowiedzi nazajutrz i zakwaterował się we dworze. Spadł też pierwszy śnieg i spodobało mu się to tak bardzo, że sypał już na okrągło, spowijając okolice białym kożuchem.

List pierwszy


J.W. brs Isabell de Vicconi z domu de Maintennon
Dwór Totenhauz, Eliar

Kuzynko
Wiadomo nam już, że Twoje kontakty z kawalerem Felerhar wykraczają poza konieczne obowiązki. Cięgle mam nadzieję, iż jest to tylko wyższa konieczność a nie słabość charakteru lub głupota z Twojej strony. Twoje małżeństwo, narażone już przez misję nadal jest dla nas priorytetem. Nie waż się wystawiać go na zbyt wielkie niebezpieczeństwo. Dostałaś drugą szansę i nie zmarnuj jej.

Polecam się modlitwom
Matka Dafne Larde

PS. Hrabina Denery szykuje już się do podróży do Eliaru, by wesprzeć Cię w razie konieczności.


List datowano na 9 listopada.

List drugi

J. W. br. Inez de Chavaz y Daae
Dwór Totenhauz, Eliar

Pani baronowo

Wieści które wysyłam nie są dobre, ale na wstępie już pragnę uprzedzić, że ma Pani moje pełne wsparcie i pomoc tak polityczną, jak i finansową tak długo, jak zechce pracować nad naszym projektem a i później traktował będę Panią jak przyjaciółkę. Na Akademii dzieją się ostatnio dziwne rzeczy i nie chciałbym pismu powierzać wszelkich związanych z tym tajemnic, przekażę więc tylko te, które dotyczą Pani bezpośrednio i nie stanowią dla nikogo obciążenia.
Dziekan Wydziału Historycznego oficjalnie zwolnił Panią z pracy i odwołał wszelkie wsparcie ze strony Akademii Umiejętności dla badań i projektów. Oficjalnie powodem jest lekceważenie obowiązków wykładowcy. Nad nieoficjalnymi jeszcze pracuję. Cofnięcie mojego wsparcia dla Wydziału nic nie dało. Nawet rozmowa z J.E. rektorem Akademii nie przyniosła rezultatu. Czy zrobiła Pani coś by obrazić swojego dziekana? Zdaje się być on rozjuszony i wyraźnie nie myśli racjonalnie. Czy domyśla się Pani powodów? Znając je, mógłbym działać skuteczniej. Gotów jestem pójść ze sprawą nawet do samej Królewskiej Mości, jednak pierwej muszę wiedzieć jakie mogą być powody owego zacietrzewienia.
Również Pani pomocnik, Antoni Biull, został skreślony z listy studentów. Tu już pomóc będzie mi znacznie trudniej.

Z wyrazami najwyższego uznania
hrabia Artur Berlay
Kindle, Aleja Róż 14


List datowano na 11 listopada.

List trzeci


J.W. brs Isabell de Vicconi z domu de Maintennon
Dwór Totenhauz, Eliar

Baronesso
Z najszczerszym żalem pragnę zawiadomić, że poprzedniej nocy Twój i Twego małżonka dwór został napadnięty i spalony. Z mieszkańców nie przeżył niestety nikt. Nie odnaleziono ciała twojego małżonka i nadal szukamy w okolicy mając nadzieję, że nie znajdował się wtedy na terenie dworu.
Ubolewam nad Twoją stratą Pani i zrozumiem, jeżeli porzucisz teraz powierzoną Ci misję, choć pragnę prosić, byś wstrzymała się z taką decyzją. Moi ludzie przeczesują okolicę by znaleźć złoczyńców i dołożymy wszelkich starań, by ich odnaleźć. Krewni śp. baroneta organizują już uroczystości pogrzebowe. Twój wcześniejszy powrót baronesso, nie pomoże w niczym, choć rozumiem, że zapewne twoje serce rwie się, by po raz ostatni pożegnać małżonka wraz z całą rodziną.

Łącząc się w bólu
hrabia Artur Berlay
Kindle, Aleja Róż 14


List datowano na 13 listopada.

List czwarty otrzymał kapitan a piąty - gospodarz.

Dwór Totenhauz dwie godziny później

- Drogie panie ... ten "dobry człowiek" przyniósł pewien przedmiot na sprzedaż. Sądzę, że może nas zainteresować - kapitan Felerhar wszedł do komnaty niosąc starą misę, starannie grawerowaną i malowaną. Już stąd widać było zielonooka kobietę w otoczeniu elfów i klękających przed nią przedstawicieli ludu Ish.

Mężczyzna popatrzył po obu kobietach i dodał.
- Czy coś się stało? ... A ty wyjdź i poczekaj pod drzwiami ... dobry człowieku - chłopek wyszedł. Kapitan nadal stał o patrzył zaniepokojony na damy.

Ghash 09-02-2011 00:46

Miała rozkaz zostać, więc zostanie. Miała rozkaz działać, więc będzie działać. Gdy Matra każe, Matranka słucha.
Każą jej zapuścić korzenie w skale – zrobi to. Powoli, cierpliwie i nieugięcie będzie szukać każdej szczeliny, a w tej szczelinie wody. Urośnie, innej możliwości nie miała zamiaru sobie zostawiać.
Szukała i znajdowała.
„Od wyjazdu pani baronowej y Daae żaden badacz nie wyjeżdżał.”
Kropelka do kropelki.
„Caroline Santezu nieprzeciętnej urody kobieta przyznam.”
Sięgała głębiej.
„Wysłano ją do Eliaru.”
Krążyła.
„Siostra cioteczna, ledwie siedemnaście lat ma.”
Była cierpliwa.
„Nie odeślę cię, ale od tej pory będziesz mówić hrabiemu, to co będę chciała, żeby usłyszał.”
A za cierpliwość była wynagradzana.
„Tytuł ma po żonie, była w trzecim stronnictwie.”
Gdzieniegdzie zaglądała, ze zwykłej ciekawości.
„Człowiek, za którego ręczył honorem, okazał się czarnoksiężnikiem.”
Czasem jedynie muskała dla zabawy.
„Jak Państwo będą wiedzieć, co też Królowa chciała powiedzieć, proszę mnie niezwłocznie powiadomić.”
W inne miejsce wolała się w ogóle nie zapuszczać.
„Od trzech lat próbujemy kuzynko, jak na razie bez powodzenia.”
A w innych była za późno.
„Przecież to oczywiste, że za nią się pojedynkowali.”
Potem popłynął strumień.
„Napadli nas, brak niebezpieczeństwa. Maintenon jest bardzo blisko z Felerharem. Daae wróciła."
"Wysłałam Maintenon list. Odpis przesyłam. Zastanów się nad moją sugestią z Post Scriptum"
"Wczoraj zabito Vicconiego i spalono dwór małej Maintenon. Nie informuj jej na razie i zbadaj przyczyny."
A potem strumień ją porwał.
„Porwano w okolicy Caroline Santezu. Ponoć z powodu romansu"
„Daae wpakowała się w kłopoty. Straciliśmy dwóch żołnierzy. Maintenon narażała własne życie, chyba z powodu Felerhara. Rankiem ruszamy do katedry"

I nie puszczał, nawet po przepłynięciu morza.
„Wróciliśmy. Jest dużo nowych ważnych odkryć. Maintenon sypia z Felerharem, Daae z Biullem. Totenhauz coś ukrywa, ma nordyjską broń. Santezu odnaleziona"
„Totenhauz dysponuje kordyjskimi armatami i bronią dla 500 piechurów. Jeden z żołnierzy Felerhara to kobieta z Agarii, zwiadowczyni. Proszę o informacje."


***

- Interesujące – szepnęła, przeczytawszy wiadomość i zaraz wrzuciła ją do kominka.
Była w pokoju sama, więc pozwoliła sobie na delikatny uśmiech. Wstała, podeszła do okna i spojrzała w dół na ulice Rovenny. Spojrzała w bok na stolik, gdzie rozłożone były szachy.
- Interesujące – powtórzyła zamyślona.
Po chwili przesunęła swojego gońca, przed konia brata.
„Dzisiejsza wiadomość jest pewna? Może współpraca z de Tiullay?”


***

Przez lata wmawiała sobie, że tak naprawdę umarła, że jest martwym diamentem. Prawie zapomniała, jakie to uczucie, gdy zdobi się czyjąś szyję.

Sinka 15-02-2011 13:35

Ioana była gotowa założyć się o karabin, że nie dostałaby pozwolenia na taki zwiad. Od czasu napaści przy niedokończonej katedrze kapitan Felerhar był niezwykle drażliwy - zachowywał się jak rozeźlony szerszeń. Rozkazy do żołnierzy niemal wywarkiwał; mamrotał wyraźnie wściekłe, choć niezbyt zrozumiałe słowa pod adresem baronowej Daae. Po wyjeździe dam na zakupy uspokoił się tylko trochę. Dlatego Agaryjka nawet słowem nie wspomniała, co zamierza przedsięwziąć, gdy zapadnie noc.

***

Niepełna tarcza księżyca jaśniała pomiędzy nagimi gałeziami drzew niczym oskarżycielskie oko skierowane na przemykającą w cieniu postać. Ciemny kształt dwóch budynków rysował się wyraźnie na tle nocnego nieba; a wraz z nim sylwetki nieustannie pilnujących magazynów osób. Prześlizgnięcie się pomiędzy nimi wymagało pewnej dozy szczęścia - na równi z umiejętnościami; podobnie wdrapanie się na dach jednego z budynków. W końcu jednak - poddasze przywitało Ioanę gęstą ciemnością, w której pojedynczy promień księżycowego światła wpadał poprzez rozgarnięty słomiany dach; wydobywał z mroku kanciaste kształty rozlicznych skrzyń i pękate sylwetki dużych beczek. Agaryjce trudno było się poruszyć, by nie uderzyć o następne, poupychanych jedna na drugiej w ogromnych ilościach. Zawartość okazała się zaskakująca - a jednak jakoś wydała się dziewczynie logiczna, biorąc pod uwagę sprezentowane im wcześniej nordyjskie karabiny.
Na dole panowała niemal całkowita ciemność. Ioana potykała się o bele siana ułożone tam pomiędzy stosami suszącego się jeszcze. Wpadając na jeden taki stosik, omal mnie rozbiła sobie głowy... o ukryta przemyślnie kordyjską dwunastofuntówkę. Po odkryciu i przeliczeniu wszystkich na moment oniemiała.
Na zamaskowany w klepisku kufer trafiła chyba wyłącznie przez przypadek. Agaryjka nie znała się zupełnie na sztuce, lecz zawartość bardzo przypominała przedmioty znalezione w ruinach katedry. Tylko te materiały... misy ze szczerego srebra, złota biżuteria, alabastrowe figurki; a wszystko wysadzane klejnotami, które, choć kolorowe, najmniejszy refleks światła chwytały niczym brylanty. Jedna mała figurka zniknęła w kieszeni dziewczyny, nawet dokładnie nie obejrzana.

***

- Tarzałaś się z kimś w sianie, kochana? Czyżbyśmy wszystkie puszczały się tu na potęgę?
Matranka siedziała tuż za wejściowymi drzwiami zmyślnie ukryta. Nawet czujne ucho zwiadowczyni nie ostrzegło wcześniej. Tu jednak mleko już się rozlało. Teraz kłopotem mógł być tylko trzymany nonszalancko damski pistolet.
- Zdradź mi może, któż to taki. - Bianka uśmiechała się szeroko i kpiąco - Musi to być ktoś z tutejszych, bo bez trudu wszedł do magazynu i nie musiał robić dziur w dachu. Och i nie rób takiej zmartwionej miny. Chcę tylko wiedzieć co ciekawego znalazłaś podczas tej schadzki a ja .. będę milczała tak jak do tej pory. W końcu jako baby musimy sobie pomagać ... prawda?
Ioana z sykiem wciągnęła przez zęby powietrze; to był niespodziewany i zdecydowanie niekorzystny obrót spraw. Spojrzała na trzymany przez Matrankę pistolet; zdążyła zwrócić wcześniej uwagę na to, jak dobrze tamta strzela. “Niektórzy starzy weterani nad Grzmiącą Rzeką mają tak celne oko. Niektórzy”, przemknęło jej przez myśl. Powoli się ruszając, stanęła wygodniej, twarzą w twarz do swej niespodziewanej rozmówczyni.
- Co zamierzasz zrobić z tą wiedzą? - odpowiedziała pytaniem. Czujny wzrok utkwiła w Biance, ale jej głos brzmiał spokojnie. Nie sprecyzowała, którą wiedzę ma na myśli - tę o jej płci czy o zawartości niezwykle dobrze strzeżonych stodół.
- To zależy od jej natury. Póki nie będę musiała - nie zdradzę nikomu ani słówka.
- Osiem dwunastofuntówek i dość uzbrojenia, by wyposażyć małą armię - zdradziła w końcu, po chwili milczenia. Osobliwe dzieła sztuki postanowiła zachować w tajemnicy. - Nasz gospodarz musiał się mocno zwadzić z którym sąsiadem. Albo się kogoś bardzo obawia.
Ostatnia sugestia przyszła jej do głowy dosłownie w tej chwili i nawet nie przemyślała jej prawdopodobieństwa; rzuciła trop Matrance na pożarcie w nadziei, że to odwróci jej uwagę od dociekania, co jeszcze było w stodołach.
Bianka uśmiechnęła się i schowała pistolet za pasek.
- Dziękuję. Jak będę miała jakieś pytania … na pewno się zgłoszę. - po czym ruszyła przed siebie, mijając agaryjkę.
- Zamierzam złożyć kapitanowi raport o tym - niegłośno zawołała za nią Ioana. Ciszej dodała: - Zatem i tak by to do ciebie dotarło - nie czekając na jakąkolwiek reakcję poszła w swoją stronę.

***

Nie chciała zgłaszać się do Gunthera oficjalnie; za dużo długich, czujnych uszu mogło czaić się w komnatach dworu, a ściany na pewno nie były dość grube, by ukryć wypowiadane sekrety. Czekała więc cierpliwie, aż kapitan wyjdzie na zewnątrz, z dala od pełnego służby budynku.
- Kapitanie, muszę zdać wam raport ze zwiadu - mimo formalnego tonu podeszła do Felerhara swobodnym krokiem, zupełnie jakby przyszła tylko o coś zaptać, może potwierdzić jakiś rozkaz i zaraz ruszyć w swoją stronę. - ...na osobności - dodała po krótkiej chwili wahania.
Skinął i ruszył za kobieta.
- Co właściwie wiemy o naszym gospodarzu, kapitanie? - spokojnym, spacerowym krokiem prowadząc swojego dowódcę głębiej między otaczające dwór drzewa, Ioana, wbrew deklaracji o raporcie, rozpoczęła od pytania.
- Niewiele. Jak sama się zapewne zorientowałaś jest miłośnikiem sztuki i łowów. Gdy tu jechaliśmy wiedziałem tylko, że jest mecenasem kilku artystów i że do boju ruszał by w zbroi płytowej. Ani jednej takiej nie widziałem we dworze. Czyżbyś coś wywęszyła?
- Chyba znalazłam jego zbroję - odparła, uśmiechając się cierpko. - Razem z uzbrojeniem, którym dałoby się wyposażyć małą armię. Pół tysiąca żołnierza na oko. O sprytnie ukrytych w belach siana ośmiu kordyjskich dwunastofuntówkach nie wspominając. A wszystko w zamkniętych i nieustannie pilnowanych stodołach. - Ioana nawet nie zerknęła w stronę widocznych pomiędzy drzewami budynków.
- Fiuuu, ładnie … Czy ktoś z naszych o tym wie? Bo zastanawiam się … czy to nasza sprawa. Jesteśmy tu prowadzić badania a nie zajmować się polityką a to … śmierdzi nią na milę. Jak sądzisz?
- Nikt o tym nie wie - Agaryjka postanowiła pominąć milczeniem fakt bycia przyłapaną przez Biankę. - I zapewne to nie nasza sprawa. Jednak... - wyraźnie się zawahała. Wciąż miała w kieszeni figurkę ukradzioną ze stodoły. - Jeśli przyjdzie mu tego użyć, odbije się i na naszych skórach - dokończyła mniej pewnym tonem.
- To fakt bezsporny. - dowódca przystanął i wpatrzył się przed siebie w biały płaszcz śniegu pokrywający okolicę - Czy jeżeli będzie padało tak jak teraz przez trzy dni, damy radę stąd uciec w razie czego? Wyprowadzisz nas przez lasy umykając ludziom barona? - spojrzenie przeniósł prosto na dziewczynę.
- To będzie trudne - przyznała niechętnie, choć nie uciekła wzrokiem. - Musielibyśmy usunąć zwiadowcę barona... a i nie wiem, jak forsowny marsz można narzucić naszym damom. O rannych żołnierzach nie wspominając.
- Dziekuję. Dobra robota. Na wszelki wypadek … przekaż cicho wszystkim żołnierzom, że mają być gotowi do wymarszu w kwadrans. Wraz z końmi i całą resztą. - odczekał chwilę - To wszystko?
Ioana znów się zawahała. W końcu odparła jednak:
- Tak, kapitanie. Rozkazy przekażę niezwłocznie.
Zgodził się skinieniem i lekko się uśmiechnał.

***

Wracając do dworu Ioana rozmyślała; zima nadeszła niezwykle szybko, dużo szybciej, niż w Agarii. W ciągu jednego dnia biel okryła cały las, usypując zaspy pod oknami budynków i pomiędzy łysymi drzewami. “Przeklęta eliarska pogoda”, Agaryjka klęła w duchu. Nawet nie biorąc pod uwagę zwiadowcy barona zatrzeć ślady na śniegu będzie niezwykle trudno. Chyba, że będzie nieustannie padał, zakrywając ich tropy; ale jak daleko wtedy dojdą? Ani baronowa ani baronessa nie wyglądały na zdolne do długiego, wyczerpującego marszu w zimowej aurze. Z całej grupy, której towarzyszył oddział Ioany, jedna Bianka i może ojciec Rubinshei zdawali się mieć dość hartu ducha, by sprostać takiemu zadaniu.
Po przekazaniu instrukcji żołnierzom, Agaryjka zaszyła się w jednym z pustych pokoi we dworze. Zamknąwszy drzwi sprawdziła dokładnie, czy nikogo nie ma w środku i usiadła w kącie przy ścianie okiennej, niemożliwa do spostrzeżenia zza okna. Dopiero teraz miała okazję obejrzeć dokładnie, co takiego ukradła ze skrytki w stodole.
Statuetkę, wyrzeźbioną z delikatnego alabastru o lekko różanym odcieniu, wykonano z niezwykłą dbałością o szczegóły; niektóre elementy pokrywało szczere złoto, inne były srebrzone. Przedstawiała ludzką kobietę - w jej oczy wprawiono drogocenne klejnoty, które, choć intensywnie zielone, błyszczały niczym diamenty. Wyciągnięta przed siebie ręka figurki była w połowie ułamana; dzieło przypadku raczej, o czym świadczyła poszarpana, chropowata krawędź, nie celowy zamysł twórcy.
Ioana schowała zdobycz z powrotem do kieszeni i wymknęła się z pokoju, zastanawiając się co z tym wszystkim zrobić; oczywiście w pierwszej kolejności powinna była zameldować kapitanowi - wtedy, kiedy meldowała o uzbrojeniu. Nie zrobiła tego jednak; szanowała Felerhara, lecz nie mogła oprzeć się wrażeniu, że znajduję się on teraz pod ciężkim pantoflem Matry.
Dlatego zaufanie mu nie wchodziło w grę.

szarotka 16-02-2011 14:05

Otworzyła list odebrany od posłańca już w drodze do swojego pokoju. I czytając, z każdym krokiem szła wolniej i wolniej.
“...Dziekan Wydziału Historycznego oficjalnie zwolnił Panią z pracy...”
Inez czuła, że jej serce zwalnia, tak samo jak jej kroki.
“...lekceważenie obowiązków wykładowcy...”
Stanęła przed swoimi drzwiami. Ręce drżały jej lekko.
“Antoni Biull, został skreślony z listy studentów”
Oparła się czołem o framugę na chwilę. Miała wrażenie, że właśnie ktoś przeczytał jej wyrok skazujący, a ona - niczym we śnie - nie wie o co właściwie jest oskarżona, chociaż ma świadomość ile pułapek ujawnić mogła jej przeszłość.

Weszła do swojego pokoju, zamykając cicho drzwi. Słowa listu wciąż kołatały się po jej głowie, usiłując znaleźć sobie miejsce. Omiotła spojrzeniem izbę, zastanawiając się, co właściwie tu robi. Co ty tu robisz Inez! Twoja kariera naukowa właśnie legła w gruzach. Jesteś bez pracy, a zapewne niebawem - bez domu. Jeśli pismo od dziekana trafiło w ręce ciotki, ta lada moment wystawi torby drogiej kuzynki za drzwi. Albo zażąda dokończenia rytuału...
Kobieta podeszła do okna i otworzyła je na oścież, by mróz ochłodził uderzenie gorąca, które dotknęło jej ciała. Zimowy krajobraz w każdych innych okolicznościach cieszyłby oko, teraz - jedynie wzmagał poczucie pustki i daremności. Mimo to Nordyjka stała w chłodzie tak długo, aż zmarzła całkowicie.
Bezrobotna. Bezdomna. Na łasce Berlaya. Potarła policzki zdenerwowana i zamknęła okno, przenosząc się do stołu i wyciągając z kufra swoje notatki, posegregowane i częściowo już pouzupełniane. Teraz ukrywanie czegokolwiek nie ma sensu. Została sama, tak jak kiedyś. Berleyowi nie ufała zbytnio, przynajmniej nie na tyle, by wierzyć iż cokolwiek zdziała w jej sprawie. Poza tym stając się jego dłużniczką, uwiązałaby się mocniej, niż do ciotki. Ale co masz robić, Inez. Co właściwie masz robić?

Zaczynała list kilkakrotnie i za każdym razem lądował w koszu. W końcu stanęło na jednej, krótkiej wersji.

J.W. hr Artur Berlay
Kindle, Aleja Róż 14,
Cynazja

Hrabio,
Dziękuję za niezwłoczne przekazanie tych ważnych, acz niepomyślnych wieści, oraz za wsparcie, które Pan oferuje. Nie wiem, co mogło zrazić Dziekana do tego stopnia, by wymówił mi posadę; wszak moje wyjazdy nie były rzadkie i często przynosiły Akademii wiele cennego materiału badawczego. Być może dowiedział się, że nie w interesie uczelni, a w Pańskim wyjeżdżam i to go wzburzyło. Innych powodów nie jestem w stanie dostrzec. Nie sądzę, by kłopotanie Królowej było tu potrzebne. Wiele razy byłam zdana na samą siebie, tak i tym razem podniosę ten ciężar. Zobowiązania podjęte wobec Pana wypełnię, sądzę iż będzie Pan zadowolony z moich odkryć. Albo przynajmniej zainteresowany.

Z wyrazami uszanowania
Inez de Chavaz y Daae


***
Nie zwróciła uwagi na gościa z antykiem. Nawet na moment nie zawiesiła na nim wzroku, podobnież jak na Isabell. Kazała służącej przekazać list posłańcowi, a słowa jakie wymawiała były szorstkie i zdecydowane. Zaniepokojone słowa kapitana trafiły ją w plecy, gdy szybkim krokiem kierowała się do wyjścia. Po chwili oddychała już wczesnozimowym, mroźnym powietrzem.

- Możesz osiodłać mi siwego wałacha? - zwróciła się do chłopaka stajennego, zapinając pod szyją gruby futrzany płaszcz z kapturem, zbliżywszy się do pomieszczeń stajennych. Galopady zawsze były dla Inez najlepszym sposobem poukładania myśli oraz planów i wytracenia agresji, która niczym fala powodziowa wypychała karyjską naturę na światło dnia. Pokazywanie się od takiej strony towarzyszom wyprawy było conajmniej nierozsądne.
- Szybciej chłopcze - poganiała stajennego, mając szczerą nadzieję, że zdąży wyjechać, zanim kapitan zdecyduje się posłać za nią przybocznego. Nie zamierzała wszakże oddalać się przesadnie. Ale tym razem przezornie wzięła ze sobą pistolet Antoniego.
Wierzchowiec - o dziwo - stał już gotowy w boksie, więc Inez wyjechała natychmiast, wzburzając śniegowe obłoczki na dziedzińcu, galopując wprost do bram, a potem - zboczywszy z głównej drogi, poszła rysią w las.
Ośnieżona puszcza wyglądała przepięknie i cicho. Oczywiście nie dla kogoś kto pędzi na złamanie karku, przyciśnięty do końskiej szyi, by nie dostać jakąś gałęzią w twarz. W końcu jednak, gdy śnieg sięgać począł wałachowi pod kolana, badaczka musiała zwolnić, by nie złamał nogi.
Ta część lasu była bardziej dzika i urozmaicona powalonymi, spróchniałymi pniami oraz wyschniętymi krzakami. Ktoś kiedyś wyciął tu parę drzew, ale zostawił je ociosane i nie troszczył się więcej o drewno, więc leżały na kupie na wzór tamy. Okolica sprawiała wrażenie wymarłej, nawet ptak nie zaszeleścił skrzydłem. A wiatr zdawał się zamrzeć w koronach drzew. Tylko czasami spadła gdzie niegdzie kiść śniegowa z przeciążonej gałązki. Nordyjka zamarła na siwku wraz z lasem i słuchała uspokajającej ciszy.

***

Wyśledzić galopującą baronową mógłby nawet zupełny ślepiec; końskie kopyta zostawiły w jednolitej pierzynie śniegu wyraźne, niemożliwe do przegapienia ślady. Ioana bezzwłocznie dosiadła gniadosza, który przywędrował z nią jeszcze z Agarii - skradziony z koszar, zdawało by się wieki temu; i ruszyła tropem pędzącej w las kobiety, bez problemu odnajdując drogę, którą podążył wierzchowiec Inez. Jeszcze we dworze kapitan Felerhar zdążył tylko rzucić “Jedź za nią!”, nie precyzując rozkazów; przyglądając się tropom, Agaryjka postanowiła zawrócić baronową, nim ta zrobi sobie krzywdę.
Od razu zauważyła kiedy wierzchowiec musiał zwolnić. Sama miała problem z przedzieraniem się przez wysokie zaspy; na szczęście nie musiała się obawiać, że zgubi ślad, wciąż wyraźny, niczym narysowana na czystej kartce linia. Nie minęło wiele czasu, nim dostrzegła baronową; wysoką, odcinającą sie od śnieżnobiałego tła figurę, siedzącą na wtapiającym się w krajobraz wierzchowcu. “Prawie by cię kto przegapił. Gdyby nie ten ciemny strój”, z rozbawieniem pomyślała Agaryjka.

Szczęknął kurek pistoletu, gdy baronowa wykonała nieznaczny ruch ręką, celując w zbliżającą się, nieznajomą postać. Doświadczenie nauczyło ją już, że każdy obcy w tej okolicy, pałętający się po lesie konno i na domiar złego jej śladem, miał prawo być uznany za wyjątkowo podejrzanego osobnika.
- Stój tam gdzie stoisz. I mów kim jesteś - oznajmiła suchym głosem, odsuwając nieco futrzasty kaptur z czoła.
- Deor, zwiadowca Trzeciego Cynazyjskiego Pułku Muszkieterów, z rozkazu kapitana Felerhara - nadjeżdżający jeździec odezwał się młodym, zbyt młodym, jak na zawodowego żołnierza głosem.
Nordyjka westchnęła ciężko i zabezpieczyła broń, chowając ją za pasek. Że też zawsze musi się uczepić jakiś rzep.
- Kapitan mi nie ufa? - bardziej stwierdziła niż zapytała właściwie - Możesz wrócić i przekazać, iż wrócę za godzinę. Potrzebuję trochę prywatności.
- Kapitan nie ufa różnym ścierwom, które pałętają się po tych lasach... jak się już chyba pani przekonała? - stwierdził zwiadowca z przekąsem. - Rozkaz mam jechać za panią i ten rozkaz wykonam.
Inez przybrała wyraz twarzy, który można by zaliczyć do grona mocno niezadowolonych. Ściągnęła lekko wodze konia, obracając go w miejscu i wróciła w stronę Dreora po własnych śladach.
- Nie jesteś za młody, synku, do tej pracy? - rzuciła mu krytyczne spojrzenie, zrzucając kaptur - Wszystkie polecenia bierzesz tak dosłownie? Wyraziłam się chyba jasno, mam ochotę być sama, więc albo wrócisz, albo znikniesz mi z oczu, bym cię nie musiała oglądać.
No i na nic się zdał odświeżający spacer, bo jakiś szczeniak, którego kapitan zagarnął do oddziału, musiał znarowić jej humor.
Wałach, wyczuwając nastrój siedzącej na nim amazonki, zarzucił łbem gwałtownie i ruszył truchtem, przedzierając się już raźniej przez rozjechany śnieg.
- W Agarii już rodzimy się żołnierzami - odparł młodzieniec. Jego rysy twarzy, choć zdecydowane, zdawały się bardziej pasować poecie, zbyt delikatne dla wojskowego. Gdy baronowa odjeżdżała, rzucił za nią: - Będę pilnował pani z daleka.

Obecność młokosa zirytowała ją do reszty, mimo że starała się nie oglądać i nie sprawdzać co chwila, czy faktycznie za nią jedzie. Wystarczyła sama świadomość. Puszcza znienacka przestała cieszyć swą urodą i wszlka przyjemność z samotności prysnęła. Kobieta przeklinała w myślach Felerhara, za to że bawi się za pośrednictwem innych w niańkę.
- Podjedź tu chłopcze - zawołała w końcu - Bo irytujesz mnie bardziej, niż tropiący wilcy.
Zwiadowca bez słowa podjechał, trzymając się jednak z tyłu, za baronową. Nordyjka zjechała nieco z udeptanej ścieżki, robiąc miejsce.
- Przecież nie będę się odwracała wciąż, by się do ciebie odezwać. Rusz się. To twoja pierwsza wyprawa?
- Dwa lata nad Grzmiącą Rzeką. Więc nie -
odparł krótko, tym razem wyjeżdżając nieco przed kobietę.
- To dlaczego skierowali cię do tak niewdzięcznej pracy, jak ta? - miała chyba na myśli pilnowanie dwóch zadzierających nosa bab, przynajmniej to zdradzał jej ton.
- Jestem najlepszym zwiadowcą w oddziale - w głosie chłopaka, który nie raczył zrównać się z nią, czy chociaż odwrócić, zabrzmiał chełpliwy ton. - I jednym z najlepszych strzelców.
- A kultury uczyli w tym oddziale? Bo zdaje mi się, że kapitan źle dobrał skład swojego - oznajmiła chłodno - Zbytnia pewność siebie i brak znajomości dobrego obyczaju nie sprzyjają robieniu kariery, synu.
Popędzony siwek wyrównał krok z gniadoszem, wysuwając się nawet o łeb dalej.
- Na Pograniczu sobie mogę kulturę w rzyć wsadzić - odparł zwiadowca cicho, już bez przechwałek. Rozglądał się po otaczających ich gromadach łysych drzew, odwracając twarz od Inez.
Poziom karyjskiej lawy w ciele Nordyjki systematycznie rósł i kipiał przy tym jak dorodny kocioł zupy.
- Nie jesteście na Pograniczu, Deor - warknęła, spinając konia i gwałtownym skokiem zajeżdżając drogę przybocznemu - I jeśli nie pojmiecie pewnych zasad, możecie nie znaleźć sobie miejsca w żadnym już oddziale.
Z tymi słowy odwróciła łeb wierzchowca i pognała zwierze galopem przez las. Deor, chcąc nie chcąc, pognał za nią.

Dość szybko osiągnęła dworek, zeskakując ze zgrzanego siwka na dziedzińcu, pozwalając by zajął się nim stajenny, wybiegający z budynku. Rozjuszona pani de Chavaz szybko znalazła kapitana i zarumieniona na bladym licu - albo z zimna albo z jakiegoś innego powodu - rzuciła dowódcy oddziału tylko jedno zwięzłe i tchnące chłodem zdanie.
- Proszę bardziej pilnować swoich żołnierzy, kapitanie.
Nie zainteresowała się przedmiotem który tego dnia był przyniesiony przez chłopa. Ani nie wyszła ze swego pokoju aż do kolacji.

Blaithinn 24-02-2011 12:44

List od kuzynki został rzucony na łóżko z cichym westchnięciem.
Czemu to małżeństwo było aż tak ważne?
Zresztą, nie planowała niszczyć go romansem. Po to też była plotka...
Przecież Edward do dzisiaj nie osiągnął niczego ważnego...
Choć w tym było dużo jej winy. Gdyby nim odpowiednio pokierowała może wszystko wyglądałoby teraz inaczej...

Druga wiadomość została przeczytana dwa razy nim jej treść w pełni dotarła do Isabell. Musiała usiąść i wciągnąć głębiej powietrze, by się uspokoić. Siedziała chwilę w bezruchu, ale jej umysł już porządkował uzyskane informacje.
Edward nie żyje... Przyciągam nieszczęścia... Matra nie wysłała żadnej wiadomości... Przecież go nie kochałam... Priorytety uległy zmianie... Jeśli popełnię błąd, nie mam do czego wracać... Matra nie wie wszystkiego... Decyzję muszę podjąć sama...
Wstała zupełnie spokojna i zawołała Marianne.
Jej imię jest tak podobne do Mary Ann... - przeleciało jej przez głowę. - Czy i na nią sprowadzę śmierć?
Służąca przyjrzała się jej uważnie, ale nic nie powiedziała.
- W jakim stanie są nasi żołnierze?
- Dobrym. Dwójce przydał by się jeszcze odpoczynek i na pewno nie są w pełni sprawni, ale pozostała czwórka może jutro ruszać choćby na agaryjski front. Pomimo tych strat, nie wygladają za zdemoralizowanych. Kapitan wybrał takich, co się jeszcze mało wzajemnie znali i w ten sposób nie ma płaczu po przyjaciołach. Chyba przeczuwał, że ta misja nie będzie prosta.
Malarka skinęła lekko głową.
- Dobrze i tak jeszcze nie ruszymy przez najbliższe dwa dni. Potem będę chciała odwiedzić pannę Santezu i zdecyduję co dalej... Dziękuję Ci... - zawahała się na moment. - Aha i powiedz proszę Biance, by była gotowa za godzinę do wyjścia. Napiszę raport.

Gdy została sama siadła do pisania listów.

J.W. hr. Artur Berlay
Kindle, Aleja Róż 14
Cynazja

Jaśnie wielmożny hrabio,

Dziękuję za Twą wiadomość, choć przepełniła mnie smutkiem,
tym głębszym, iż nie mogę ruszyć od razu, by pożegnać mego
małżonka. Żołnierze są ranni i wymagają jeszcze odpoczynku.
Misja okazała się dużo bardziej niebezpieczna niż przewidywaliśmy,
jednakże proszę się nie martwić hrabio. To co już odkryliśmy winno
wystarczyć do oceny.

Z wyrazami szacunku
Isabell de Vicconi


List drugi o wiele dłuższy i więcej wyjaśniający skierowany został do Matki Dafne i przekazany Biance.

List trzeci napisała również do kuzynki lecz ten miał już pójść oficjalną drogą.

Szanowna Matka Larde Dafne,

Droga Kuzynko,

Pragnę Cię zapewnić, iż wszystko co robię, jest konieczne dla dobra
całej sytuacji.
Nie obawiaj się, nie zmarnuję drugiej szansy.

Z wyrazami szacunku
Isabell de Vicconi z domu de Maintennon


Gdy skończyła ponownie zaczęła krążyć po pokoju. Miała nadzieję, że panna Santezu będzie w stanie rozmawiać, gdy do niej pojedzie. Przydałoby się też porozmawiać z gospodarzem o pozostałych osobach z listy. Może udałoby się odwiedzić inne kobiety. Musiała zdobyć jak najwięcej informacji, by wiedzieć co robić dalej.

***

Isabell zeszła na dół przebrana w ciemnozieloną suknię, co dość mocno kontrastowało ze strojami, które jeszcze z taką radością kupowała w dniu wczorajszym. Brązowe włosy były ciasno spięte w kok. Na twarzy królowała maska spokoju.
- Małe komplikacje. - odparła swobodnie, jakby mówiła o pogodzie. Jej wzrok spoczął na misie, a na czole pojawiła się zmarszczka.
Myśl, która pojawiła się już wcześniej, iż jej obecność tutaj przypadkowa nie była, znów zalęgła się w zakamarkach umysłu. Zaczynała odnosić wrażenie, że przez podobieństwo do owej kobiety, mogła zostać wybrana na “danie główne” tego przeklętego deviria. Może nawet wzywają kogoś z ludu Ish... wtedy trzy matranki byłyby cudownym “prezentem”...
Pytaniem pozostawało czy intuicja jej nie myliła i czy to podobieństwo rzeczywiście było rodzinne.
- Mogę zobaczyć misę? - spytała wyciągając ręce w kierunku przedmiotu.
Kapitan podszedł i podał jej przedmiot. Zmarszczka na czole leciutko się pogłębiła. Przez chwilę mała ochotę rozbić artefakt o ścianę, ale powstrzymała się.
- Zawołaj, tu proszę tego “dobrego człowieka”. - powiedziała wstając energicznie. Zielonooka kobieta przedstawiona na misie wyglądała w zasadzie tak jak ona.
Jeśli ktoś ma ochotę na szopkę, to proszę bardzo, zaraz ją dostanie.
Chłopek nieśmiało wszedł do komnaty. Wydawał się zwykłym, przestraszonym przedstawicielem swojego stanu.
- Skąd, to macie dobry człowieku? - spytała matranka podchodząc miękkim krokiem i uśmiechając się zachęcająco do rozmówcy.
- Ja... noo.. znalazłem w lesie, pani...
Zielone oczy kobiety zmrużyły się z niezadowolenia, ręka szybkim ruchem powędrowała w kierunku mężczyzny i rozgległo się ciche plaśnięcie.
- Kłamiesz, chamie. - głos Isabell był zimny.
- Ależ pani.. za co? - zasłonił się rękami, jego spojrzenie było jeszcze bardziej przerażone.
- Widzisz to? - podetkała mu pod nos misę i pokazała na namalowaną kobietę, a potem wskazała siebie. - Trochę podobne, prawda? Macie w swojej wiosce jakiegoś artystę co przyjezdnych maluje? Skąd to masz?
Zdziwienie jakie dostrzegła w oczach mężczyzny wydawało się prawdziwe.
Co tu się dzieje?
- Pani... ja naprawdę znalazłem! W lesie! Ruiny katedry były i.. tam. Prawdę mówię! Na prawdę! - zapewniał gorąco.
Matranka machnęła lekko ręką.
- Zmykaj stąd i ciesz się, że panu baronowi o Tobie nie powiem. - mruknęła cicho i odwróciła się od chłopa.
Podeszła do okna i przez chwilę wpatrywała się w padający śnieg.
- A Wy co o tym sądzicie, Guntherze? - spytała, gdy już była pewna, że gość sobie poszedł.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:20.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172