lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [Monastyr, 18+] Niech żyje bal (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/8980-monastyr-18-niech-zyje-bal.html)

Bothari 07-03-2011 11:32

Trochę wcześniej, Kindle, data nieznana

Rozmowy w mieście przyniosły kilka interesujących wniosków. Teraz należało odnaleźć kobietę tam gdzie się skryła, czyli w Eliarze. Nikt bezkarnie nie targa za wąsy papieskiej inkwizycji.

Poprawił strój, wyeksponował krzyż na szyi i wkroczył na pokład okrętu.
- W imieniu Świętego Oficjum i za pozwoleniem Jej Wysokości Królowej Eleaine I, przejmuję dowodzenie na statku. Kapitanie, proszę niezwłocznie podnosić kotwicę i ruszać do Rovenny. Tu są stosowne dokumenty.

Dwór Totenhauz, kontynuacja, 19 listopada

- A Wy co o tym sądzicie, Guntherze? - spytała, gdy już była pewna, że gość sobie poszedł.

- Sam nie wiem, Isabell. To dziwne ... nawet bardzo dziwne. Na dodatek ... wydaje mi się, że znam tego elfa. To "Sariancio". Nie wiem jak brzmi jego prawdziwe imię. Tak nazywamy na froncie. Przewodzi elfim oddziałom dywersyjnym. Dwa razy miałem z nim styczność w walce i dwa razy przypłaciłem to ranami omal nie tracąc życia. Jedyny z jakichś przyczyn zostawiał mnie wtedy przy życiu. Tylko ogromna przewaga liczebna pozwalała nam zwyciężyć, ale Sarancio zawsze umykał. A ta misia ... jest jakby namalowana na zamówienie. Obok ... tej podobnej do ciebie kobiety ... jest Sarancio. Po drugiej zaś stronie ... mi ta niewolnica - pokazał palcem klęczącą postać w łańcuchach - przypomina panią Santezu. Reszta, to jak rozumiem Ishowie, tak? - gdy skinieniem potwierdziła - Nie wiem czy to magia, przypadek, przeznaczenie, czy wola Jedynego, ale jesteśmy w czymś co nas przerasta Isabell. - zamilkł na krótką chwilę. Potarł wąs i zapytał - Czy wiesz coś na temat możliwości wybuchu wojny w tej okolicy? Niepokoją mnie te nordyjskie muszkiety naszego gospodarza jak i ilość żołnierzy w jego służbie.

W nocy, opodal dworu, 19 listopada

Kobieta przemykała się w ciemnościach. W duchu klęła pogodę. Byłą przygotowana na jesień a nie na zimę. Dwa dni temu dokupiła sweterek, ale ani pomyślała o kożuchu. Trzęsła się więc powoli stąpając w stronę umówionego miejsca. Pierwszego martwego gołębia przegapiła. Drugiego, ustrzelonego z łuku już nie. Do nóżki przywiązaną miał czerwoną wstążkę. Sygnał alarmowy. Ostrożnie wyjęła pistolet i poprawiła kurek. Zdołała zrobić jeszcze dwa kroki, gdy przeczucie kazało jej skryć się za drzewem. Strzała wbiła się tuż obok twarzy. Gdzieś po prawej ktoś rzucił niegłośno - "Żywą!" Kilku ludzi wynurzyło się zza drzew i popędziło w jej stronę. Wystrzeliła do pierwszego osadzając do na miejscu i pomknęła przed siebie. Od strony dworu biegło kolejnych kilku. Tylko sekundę łudziła się, że to odsiecz. Biegłą przez śnieg w las, po drodze wyjmując z za dekoltu listy. Nie mogły się dostać w obce ręce ...

Świt we dworze Totenhauz, 20 listopada

Kapitan wkroczył do kwatery swoich żołnierzy.
- Pobudka panowie - powiedział cicho. Nie było wiec alarmu a zwykłe stwierdzenie faktu. - Musimy pogadać. - powiedział siadając na jednym ze stołków. Tak poczekał aż podkomendni doszli do siebie.
- Chyba muszę się Wam wytłumaczyć ... choć nie jest to proste. Zacznę jednak od krótkiego upomnienia. Deor ... pani baronowa sugerowała, że się do niej wczoraj dobierałeś. Idź na kurwy, albo poderwij służącą, ale od przymuszania szlachcianek - wara. Jasne? - potem najwyraźniej uznał sprawę za zakończoną
- A wytłumaczyć się muszę z mojego związku z panią de Vicconi. To ... wyszło dość niespodziewanie i nie czuję się z tym dobrze. Do tej pory nie przeszkadzało mi to podejmować decyzji. Jednak ostatnie informacje zwiadu trochę zmieniają. Dostaliśmy zdanie ochrony całej ekspedycji i je wypełnimy. Nie zamierzam jednak wypełniać politycznych interesów ani Cynazji, ani Matry ani żadnego innego kraju. Niezależnie od własnych odczuć. Moja lojalność jest w Agarii i tam będzie zawsze. Teraz będziemy musieli zapewne jeszcze raz wrócić do lasu a potem zabierzemy panie z powrotem do Kindle. Tam połączymy się z resztą pułku i popłyniemy tam gdzie powinniśmy - na front. Jasne? No to kto ma służbę, to na nogi a reszta może spać dalej.
Wstał i ruszył do wyjścia.

Ranek we dworze, komnata Antoniego, 20 listopada

Księgi leżały wszędzie. Antoni zaś, w rozchełstanej koszuli leżał zaś pośrodku podłogi. Aromat komnaty, zamkniętej od środka, sugerował niemytego samca i sporą ilość siarki oraz świec. Chłopak zdawał się spać, ale snem tak mocnym, że nie obudziłoby go nawet wyłamanie drzwi ... Księgi nosiły tytuły w starodoryjskim i traktowały o doryjskich rodach, krucjatach. Tylko skąd na Jedynego wzięły się u chłopaka, któremu za cały bagaż służyła podręczna torba? Odpowiedź okazała się banalna - z biblioteczki gospodarza. Antoni zaś doszedł do siebie wieczorem, bardzo przepraszając za problem. Czasem zdarza się mu zaczytać.

Tylko ojciec Rubinshei przyglądał mu się z uwagą i smutkiem.

Ranek we dworze, komnata Isabell, 20 listopada

- Pani ... Bianka wyruszyła wczoraj z listami i nie wróciła do tej pory ... - Marianne wyglądała na bardzo przejętą i zdecydowanie niewyspaną.

Ranek we dworze, dziedziniec, 20 listopada

Służąca uklękła i podniosła zdziwiona do oczu różowawy przedmiot. Wyglądał jak ręka lalki. Bardzo drogiej lalki. Może baron da nagrodę, za jej odnalezienie? Szybko pospieszyła szukać pryncypała. Nagroda, choćby i zwykły rubel, bardzo by się przydała.

Minuta później, trzy mile dalej na trakcie

Goniec pędził co koń wyskoczy. Nie zwolnił widząc wybiegająca na trakt kobietę, chyba proszącą o pomoc. Przejechał tuż obok. Przyzwyczaił się. To nie pierwszy raz ... Nie obracał się. Wolał myśleć, że to podstęp zbójców albo żebraczka. Nie obracał się, słysząc błagalny krzyk zmęczonej kobiety. Gdyby jednak to zrobił, zobaczył by chwytających kobietę drabów. Lecz nawet wtedy ... cóż niby miał uczynić?

Południe w tym samym miejscu

Kolaska z herbem rodu Santezu przemknęła lasem i pogalopowała w kierunku Rovenny. Od tej chwili wszyscy goście do markizy byli odsyłani z kwitkiem. Gdy milę później kolaska przeterkotała przez Grabin, strzelcy w oknach nie zareagowali. Wszak sam mistrz Teodor nakazał ją przepuścić.

Południe, dwór Totenhauz, 20 listopada

Patrole wróciły. Nic nie znaleziono. Tylko Deor błąkał się gdzieś w śniegach szukając choćby skrawka śladu.

Południe, Rovenna przy Lipowej 7, 20 listopada

- Siostro, kolejny list. Nie przybył bezpieczną trasą. Nim je przeczytasz, pozwól że opowiem, czego się dzisiaj dowiedziałem. W Rovennie są aż trzy wysłanniczki Matry oprócz Ciebie. Pierwszą jest baronessa Jadwiga Baden. Jest półoficjalną posłanką Jej Wysokości Królowej Matki u tutejszego króla. Najczęściej kontaktuje się jednak z hrabią Filipem de Tiullay. O nim zapewne wiesz siostro więcej ode mnie. Drugą osobą jest niejaka Anais Ambrey. Tylko raz skorzystała z bezpiecznego domu w Rovennie. To nazwisko jest na pewno fałszywe, ale nie podała prawdziwego. Mieszkańcy domu podejrzewają, że jest tu bezpośrednio na polecenie korony, czyli matka Larde może o niej nic nie wiedzieć. Trzecia jest niby osobą prywatną ale ... towarzyszy kobiecie przypominającej na pierwszy rzut oka księżniczkę doryjską Dorotę Senjak, córkę z bocznej linii samego króla. Widziałaś ją chyba kiedyś siostro, gdy biegała jeszcze w pieluchach. Jej towarzyszka mieni się Tianą Dolsfort i oficjalnie jest kordyjką. Co ciekawe ... w Eliarze nie ma do tej chwili oficjalnej Matki. Jej funkcję pełni baronessa Baden ... i zdaje się, że o niczym nie wie.

Mężczyzna podał list.

Droga kuzynko
Towarzyszka naszej młodszej siostry ciągnie za sobą smród inkwizytorskiego śledztwa. W Kindle już za nią węszą i możliwe, że przywloką się za nią aż do Ciebie.

Przychylna.


Jak się okazało, list przyniósł chłopiec na posyłki.

Tego samego wieczora przybył gołąb.

Nasza ostatnia wiadomość zaczynała się od Totenhauza a kończyła na informacjach. Czyżby spalona droga komunikacji? Zgoda.

Wieczór opodal Katedry Poranka, 20 listopada

Kultyści posuwali się powoli do przodu. Katedra majaczyła już przed nimi. Mistrz Teodor szedł przodem żwawym krokiem, pomimo podeszłego już wieku i sypiącego zewsząd śniegu. Szedł na rozmowę z Panem. Nie lękał się niczego.

Wieczór, dwór Tiullay opodal Rovenny, 20 listopada

- Panie, oprócz tego baron Totenhauz donosi o dość dziwnych gościach którzy go odwiedzili. Raczył opisać wszystko w piśmie do pana hrabiego, teraz nadmienię tylko iż to dwie kobiety podające się za uciekinierki z Ragady, choć obie mają odmienne akcenty. Towarzyszy im służba oraz wojskowy ... niewątpliwie agaryjski najemnik w stopniu kapitana i tuzin muszkieterów. Teraz owa grupa specjalnie zgubiła się w lasach opodal majątku. Poszukiwania trwają, ale baron jest pewien, ze trafili na trop katedry. W liście też podaje wiele podejrzeń i podsuwa trop Matry. Czy nie należałoby skontaktować się z tą całą Ambrey?
Następna sprawa to ...


Noc, komnata Isabelli, 20 listopada.

Stały obok siebie wpatrzone w ciemność lasu. Obie, co było dziwne. Rozmawiały. O katerze, posażkach, odkryciach. Obie cicho, jakby pogrążone jednocześnie we własnych obawach. I dzieki temu obie zobaczyły wypadających galopem przez bramę sześciu jeźdźców i dwa luzaki. Cała ich ochrona. Na przedzie, w szponach lasu znikał Gunther. Nim otrząsneły się z oszołomienia, wpadła Marianne.

- Kapitan pojechał odbić Biankę, bo wiedzą gdzie jest. Nakazał nie ruszać się nawet za próg domostwa ... nie zdołałam ich zatrzymać i ... nie chciał słuchać nic o naradzaniu się ... Chyba się bał, że panie będą chciały też jechać ...

Świt, dwór Totenhauz, 21 listopada

Oddział Gunthera wrócił. Biankę, owiniętą wojskowymi kocami i płaszczami, w podartym ubraniu, przekazano baronessie. Raport kapitana był krótki. Dwunastu kultystów zabitych, jeden nieprzytomny jeniec. Starty własne - jeden lekko ranny. O przeżyciach dobitej nie mówił nic, ale wystarczyło spojrzeć na dziewczynę, by dostrzec krzywdy jakich doznała. Wypowiedziała przed omdleniem: "List spaliłam ..."

Sinka 10-03-2011 17:27

Przy współpracy z MG.

Wczesnoporanna pobudka była niejakim zaskoczeniem; podobnie krótka, acz treściwa przemowa, jaką kapitan zafundował swym żołnierzom. Ioana z trudem powstrzymała się od rozbawionego uśmiechu słysząc połajankę o “dobieraniu się do baronowej”. Jednak następne słowa Gunthera sprawiły, że zamarła ze wzrokiem utkwionym w ścianie. Nagle odniosła wrażenie, jakby figurka w jej kieszeni ważyła więcej, niźli kula armatnia. Oskarżała swojego dowódcę pochopnie i niesprawiedliwie. Trudno. Będzie musiała się przyznać, opowiedzieć o dziełach sztuki i ponieść konsekwencje. W obliczu niespodziewanych rozkazów to silne postanowienie musiało jednak poczekać.
Dłużej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.

***

Gdy padł rozkaz odszukania zaginionej poprzedniej nocy Bianki - nawet Ioana miała pewne wątpliwości. Padający przez całą noc śnieg przykrył cały las jednolitą, wręcz bolesną dla oczu pierzyną; nawet pod drzewami leżała go gruba warstwa - być może nawiana przez lodowaty, zimowy wiatr. Cały świat, aż po horyzont, stał się nieskazitelnie biały, niczym idealny obraz spod pędzla malarza; jeśli jakikolwiek trop po nocnych wyprawach pozostał na ziemi - dawno zginął pod mroźnym puchem.
Agaryjka wnet przypomniała sobie, jak nie tak dawno bezskutecznie szukała baronowej; niepotrzebnie wtedy zginęli dwaj żołnierze. Tym razem zawzięła się - błądziła po lesie, niekiedy chodząc w koło, zapadała się głęboko w śnieg, odgarniała złośliwe szpony gałęzi. Po długiej, męczącej godzinie znalazła pierwszy ślad; prowadził - zaskakująco - w stronę ledwie widocznych na odległym horyzoncie gór. Ale to wciąż było mało, wciąż niewiele mówiło i niewiele pomogło. Dopiero dalsze żmudne podążanie za tropem ujawniło przed Ioaną scenę, jaka musiała rozgrywać się poprzedniej nocy.
Trzech mężczyzn, niczym grupa wygłodniałych wilków, krążyło cierpliwie wokół Matranki; wyczekiwali przychylnej chwili, nieuchronnie osaczali swój cel. W dogodnym momenciei napadli - i nadziali się na zwierzynę bardziej niebezpieczną, niż przewidywali. Bianka musiała zwietrzyć ich w ostatniej chwili; rzuciła się do ucieczki, pozostawiając za sobą zamarzającego w głębokim śniegu trupa - postrzelony dokładnie w środek czoła był kolejnym dowodem na niespotykanie celne oko Matranki. Lub jej wyjątkowe szczęście.
Stopniowo odnajdywane tropy okazały się dość dziwne... wręcz mylące. Truchło gołębia, do którego przywiązana czerwona wstążka rysowała się niczym krzykliwy znak na bieli? Zarysy obozowiska rysujące się w oddali? Ioana tymczasowo porzuciła ślady zaginionej; nie minęła chwila i była już na miejscu. Obóz został starannie rozbity - solidny szałas opierał się o pień drzewa; przed nim wytyczony został równy okrąg ogniska. Teraz jednak niewiele zostało jeszcze w całości; szałas zniszczono, jego części rozrzucone po okolicy. Najbardziej osobliwy i zagadkowy element tego miejsca - kilka wytrzymałych klatek na ptaki - przewrócone i połamane; martwe gołębie leżały wszędzie wokół, znacząc biel wyraźnymi plamami szkarłatnej krwi.
Ognisko zostało całkowicie zadeptane - Ioana bez trudu wyróżniła niepokojącą ilość śladów należących do dużej grupy osób; po środku paleniska tkwiły niemal doszczętnie spalone nogi leżacego pośród szczątków trupa. Zwłoki mężczyzny były w tak nędznym stanie, że nawet nie sposób odgadnąć, do jakiej należał narodowości. Zapewne to on koczował głęboko w lesie; ciało zdradzało rozległe ślady okrutnych tortur, bicia, przypalania. Niemal doszczętnie zwęglone stopy dały Agaryjce wyraźne pojęcie, co musiało ostatecznie zakończyć jego żywot; zimny dreszcz spełznął powoli po jej kręgosłupie. Nie miała pojęcia, kim mógł być nieszczęśnik, ale jedno zdawało się pewne - nie stanowił dla ścigających sprzymierzeńca.
Czas mijał, a słońce nieuchronnie płynęło po niebie, wydłużając cienie; Ioana powróciła do tropów pozostawionych przez Matrankę. Te z przeraźliwą wyraźnością opowiadały historię desperackiej ucieczki Bianki; siedmiu bezlitośnie podążających jej śladem prześladowców po dwóch milach skurczyło się do sześciu - jeden z nich, noszący na szyi złowrogo wyglądający amulet, leżał bez życia w śniegu ze sztyletem wbitym po rękojeść w serce. Ścigana kluczyła i błądziła po leśnej gęstwinie, zmieniała co rusz kierunek ucieczki, zataczała koła i myliła tropy; wędrowała przez całą noc, z każdym krokiem opadając z sił. Prześladowcy zaś odmiennie - mimo pośpiechu oszczędzali siły, nie forsując się zbyt mocno, jakby nie obawiali się zgubienia zwierzyny.
Ciemność pełzła już powoli pomiędzy drzewami, zasnuwając świat wraz z nadchodzącą nocą, gdy Ioana, idąc po śladach, dotarła do drogi. Długie cienie gałęzi gęsto kładły się na śnieg, utrudniając szukanie; jednak jasne było, iż tu musieli napaść po raz drugi. Szamotali się, jeden pozostał przy drodze już na zawsze; martwe ciało przysypane białym puchem. Nieopodal Agaryjka znalazła kawałek odciętej liny - a dalej w pobliżu rękawiczkę zaginionej; Bianka została związana i uprowadzona. Szlak prowadził prosto do leżącej w oddali wsi, tam też niechybnie zmierzali porywacze.
Noc powoli obejmowała panowanie na niebie; Ioana maszerowała wzdłuż traktu, zdecydowana dotrzeć do wsi i odszukać zaginioną. Wtem jej uszu dobiegł tętent kopyt; dochodził z ciemności, od strony, w którą szlak prowadził aż do dworu barona. Dziewczyna odruchowo uskoczyła w mrok przydrożnych zarośli, przypadając do ziemi i ukrywając się przed wzrokiem dwóch jeźdźców, którzy wypadli na drogę. Dopiero, gdy mijali Agaryjkę, ta rozpoznała Raela i Fessa, żołnierzy z oddziału. Nie zastanawiała się ani przez moment. Nie zamierzała dać im wpaść w jakąkolwiek pułapkę, jaka mogła czekać we wsi; podniosła się i zawołała mężczyzn po imionach. Zatrzymali się natychmiast; na ich twarzach znać było znużenie, ale podjechali do niej ostrożnie, trzymając broń w pogotowiu. Zaraz jednak na zmęczonych obliczach odmalował się wyraz ulgi.
- Deor, dzięki Jedynemu. Kapitan wysłał nas do Grabina, sprawdzić czy nie wiedza czegoś. Kazał też mieć oczy otwarte, czy ciebie gdzieś nie wypatrzymy. Coś znalazłeś?
- Zaginiona została porwana przez kilku najpewniej zbrojnych mężczyzn. Niektórych zdołała uśmiercić, nim ją dorwali. Najpewniej przetrzymują ją w tej wiosce. Wróćcie do kapitana z tym meldunkiem. Ja przeprowadzę zwiad osady.
- Dobra. Uważaj na siebie.
Skinęła tylko na pożegnanie i zniknęła w mroku.

***

Księżyc stał wysoko na niebie, zalewając okolicę mdłym blaskiem; Ioana dawno już zeszła z drogi, zdecydowana pozostać w cieniu - cel podróży dopiero wyłaniał się spomiędzy drzew; nie było potrzeby, by ktoś dojrzał ją z daleka. Mrok zalegał niepodzielnie we wszystkich chałupach; jedne tylko okna rozświetlały otoczenie, już z oddali bardzo wyraźnie widoczne w ciemności. W okolicy panowała nienaturalna cisza, nie szczekały psy, choć przecież powinny; po chwili Agaryjka dostrzegła truchło zwierzęcia porzucone wprost na ziemi - wyraźny sygnał, że coś w Grabinie jest bardzo nie w porządku.
Bystre oczy zwiadowczyni szybko wypatrzyły dwóch wartowników - mężczyźni czujnie obserwowali drogę biegnącą w stronę dworu, nie zadając sobie trudu, by rozglądać się na boki; był i trzeci, wyraźnie już zmęczony i chyba trochę nieuważny człowieczek - pilnował przeciwnego krańca osady. Od boków intruz mógłby podejść praktycznie bez ryzyka; lecz Agaryjka nie ruszyła od razu. Uzbroiła się w cierpliwość i czekała, choć minuty dłużyły się niesłychanie. Przeczekała spokojnie zmianę warty, upewniła się, że nie ma więcej strażników ani żadnego patrolu wokół domostwa; bacznie obserwowała sąsiednie dachy wypatrując ukrytych czujek - nie dostrzegła tam nikogo.
Po - wydawałoby się - nieskończoności zakradła się ostrożnie pod ścianę przysadzistego, pozbawionego piętra budynku, już w połowie drogi odgadując, iż musi to być miejscowa karczma. Wyraźny blask bił z okien jednego z dwóch pomieszczeń - drugie, pogrążone w mroku, stanowić musiało kuchnię; a być może też sypialnię gospodarza. Do uszu Ioany, już pod ścianą karczmy, dotarły niezwykle źle wróżące odgłosy - głośne, miarowe sapanie w tle, a na pierwszym planie - urywany, bezradny szloch i bolesne jęki.
Agaryjka znalazła w najbliższym oknie szparę, przez którą mogła zajrzeć do środka; niewiele jednak było widać - wypatrzyła sylwetki dwóch rosłych mężczyzn; uzbrojeni w pistolety i rapiery, siedzieli przy barze popijając z kufli. Obaj nosili złowrogie amulety; identyczne z tym, jaki widniał na szyi znalezionego wcześniej trupa - identyczne z tymi, których kapitan Felerhar bezwzględnie zakazał dotykać. Jeszcze jeden bandyta posiadał podobny symbol; nachylony nad pustym stołem stojącym po środku sali, brał na nim jakąś kobietę - Ioana widziała tylko nogi nieszczęsnej, ale to wystarczyło, by zimny dreszcz przebiegł po jej plecach. Musiała się upewnić.
Ostrożnie podkradła się pod inne okno; w pierwszej kolejności zauważyła leżących na stołach i ławach mężczyzn, pogrążonych, miała nadzieję, w głębokim śnie. Nie dostrzegła ich zbyt wielu - może czterech, może pięciu. W zasięgu jej wzroku znalazł się też ów przeklęty stół... i czerwona od razów i wypłakanych łez twarz Bianki. Całkowicie bezwolnej i bezlitośnie zmaltretowanej; od ilu godzin i przez ile z tych ścierw rżniętej - tylko Jedyny wie.
Ioana nie miała wątpliwości, co powinna teraz uczynić. Zawrócić do traktu, poczekać na kapitana i resztę żołnierzy; złożyć meldunek i wspólnie z nimi ruszyć na ratunek porwanej. Tylko... Jak szybko oddział tu dotrze? Za kilka godzin? Rano? I co wtedy zostanie z tej biednej dziewczyny? Będzie jeszcze w ogóle żyła? “Nie... nie”, myślała Agaryjka, a każda sekunda oglądania koszmaru za oknem utwierdzała ją w decyzji. “Tak nie może być”.
Ioana nie miała wątpliwości, co musi teraz uczynić.

Sinka 10-03-2011 17:29

Ciąg dalszy - przy współpracy z MG.

Brutalny mężczyzna podniósł się znad stołu i zaczął leniwie poprawiać ubranie. Drugi wstał od baru, by z beznamiętnym wyrazem twarzy zająć jego miejsce; leżąca na stole, wycieńczona Matranka zdawała się już nie zauważać owej zamiany. Ten, który pozostał przy kontuarze, wydał cicho kilka poleceń - Ioana nie słyszała ich treści, ale bezbłednie rozpoznała władczy ton; niechybnie to on właśnie musi być przywódcą grupy - jego podciągający portki kompan posłusznie zniknął w drugim pomieszczeniu, by wrócić z pajdą chleba w ręce. Obudził jednego z śpiących kamratów - który nie nosił amuletu, jak zauważyło bystre oko zwiadowczyni - a sam zajął jego miejsce.
Agaryjka obserwowała i kalkulowała; nie miała zamiaru rzucać się na oślep w ramiona wrogów. “Jeśli to banda pospolitych oprychów”, myślała, “po utracie przywódcy powinni zachować się niczym kury pozbawione głów. Jeśli.” Martwili ją dwaj pozostali ze złowrogimi symbolami - czy będą zdolni przejąć dowodzenie i sprawnie pokierować resztą? Przemknęło jej przez głowę, by zaprószyć ogień, ale odrzuciła ten pomysł, jako zbyt ryzykowny; mógłby zagrozić zarówno wrogom, jej samej, jak i Biance. Bianka była najważniejsza - jeśli cokolwiek ma się udać, musi być przytomna i wiedzieć, co się dzieje wokół; jej pomoc będzie niezbędna. Ioana nie miała złudzeń, że zdoła wtargnąć do środka i wynieść porwaną na plecach; obie by bardzo szybko zginęły.
Postanowiła zaryzykować. W każdej chwili gotowa, by rzucić się do ucieczki, ostrożnie odsunęła skrawek skóry przesłaniającej okno; w powstałym przeciągu gwałtowny podmuch powietrza wtargnął do sali. Cienie na ścianach zadrżały niespokojnie, jakaś świeca zgasła niespodziewanie, pozostawiając tylko smużkę dymu. Przywódca grupy powiódł wzrokiem po pomieszczeniu, a zwiadowczyni zamarła w bezruchu; tym razem usłyszała jego słowa.
- Pan jest z nami - w głosie mężczyzny pobrzmiewała wyraźna satysfakcja.
Agaryjka odetchnęła; pojawiła się w odsłoniętej szczelinie okna, modląc się do Jedynego, by Bianka i tylko Bianka ją zauważyła. Żaden z bandytów nie zwrócił uwagi; porwana nerwowo rzucała spojrzenia na migające płomienie świec - potem nagle dostrzegła twarz za oknem. Ioanie zdawało się, że widzi iskrę nadziei w jej oczach - ale to mogło być tylko wrażenie; Matranka natychmiast przymknęła powieki. Niedawno obudzony opryszek wstał od kontuaru i zaczął przechadzać się po sali.
- Szefie… a po co my właściwie mamy je tak… rżnąć?- zapytał nagle.
- Pan chce, żeby były potulne przed jego obliczem. A czy znasz babę, która będzie wierzgała po czymś takim?
- Aha… tylko mi to w końcu amunicji zabraknie. Szczęście, że pan same ładne chce…
- Dać im pieniądze i możliwość zabawiania się pięknymi panienkami… a ci nadal narzekają - w głosie przywódcy było tyle jadu, że rozmowa się urwała.
Wtedy stał się cud - usta Bianki złożyły się w buziaka, wyraźnie skierowanego w stronę okna. To był wystarczająco jasny sygnał. Teraz tylko wyczekać odpowiedniej chwili; Ioana liczyła, że jeśli mężczyzna leżący na uwięzionej będzie akurat... bardzo rozkojarzony, trochę czasu minie nim zareaguje - śpiący może też nie zerwą się natychmiast. Niepokojący zdawał się fakt, że trudno precyzyjnie wycelować karabin z takiej pozycji; denerwowała świadomość, jak łatwo dostrzec utkwioną za oknem lufę.
Oprych sapnął głośno; palec zwiadowczyni pociągnął za spust. Huknął strzał; na czole przywódcy wykwitła czerwona plama. Bianka nie reagowała. Bezwładne ciało runęło z łomotem za kontuar; bandyta, który wcześniej miał wątpliwości, skulił się i pomknął w stronę śpiących. Ci zaczęli zrywać się na nogi, jeden po drugim; czas jakby rozciągnął się nienaturalnie... Wtem nagle Matranka zepchnęła z siebie biorącego ją mężczyznę - upadł prosto na przytomniejących kompanów - i rzuciła się do ucieczki.
Zbyt wolno; wyraźnie mięśnie odmawiały jej już posłuszeństwa - drab, który niedawno legł do snu, niemal dopadł uciekinierkę, gdy mocowała się z drzwiami. Huknął drugi strzał - tym razem z pistoletu - i bandyta zwalił się bezwładnie na ziemię. Trzecią kulę dostał ten, który niedawno wyrażał wątpliwości; jako pierwszy chwycił za broń i jako pierwszy celował do Bianki.
Następny strzelał już w okno; Ioana zerwała się z miejsca, dopadła do słaniającej się Matranki i pociągnęła ją w stronę zabudowań. Bianka potykała się na każdym kroku, próbując zapanować nad rozjeżdżającymi się nogami, i traciła równowagę; na szczęście tylna ściana jednego z domów była już blisko, a napastnicy - niezorganizowani i wciąż zaskoczeni - nadal daleko. Wtem lodowate nocne powietrze przeszył kolejny wystrzał - niespodziewanie, rozległ się od strony pilnujących osadę wartowników; niecelny, lecz bliskość z jaką kula minęła policzek Ioany mroziła krew w żyłach.
Kobiety przypadły do ściany, niespokojnie chwytając oddech; pościg na pewno wypadł już z karczmy i nie minie chwila, nim je dogoni. Agaryjka nie miała teraz czasu na przemyślane i rozważne decyzje; z cichymi słowami wskazała Biance dach chałupy, podstawiła ręce... minął może jeden oddech, a ta była u góry. Wtedy też zza zakrętu wypadli pierwsi przeciwnicy - Ioana rzuciła się do ucieczki, by odciągnąć ich od budynku.
Nagły huk wystrzału, rozbrzmiewający w okolicy, i przeszywający ból, promieniujący na całą nogę zlały się w jedno; zwiadowczyni upadła twarzą w śnieg; nie była w stanie powstrzymać wyrwanego z gardła bolesnego okrzyku. Odruchowo przetoczyła się na plecy, by sięgnąć rapiera - ale już byli nad nią, już któryś brutalnie kopnął jej dłoń i przystawił własne ostrze do piersi; Ioana od razu dostrzegła, że mężczyzna wie, jak się nim posługiwać - wszelkie próby wytrącenia broni byłyby samobójstwem.
W mgnieniu oka otoczyli ją, pozbawiając szansy na ucieczkę.

***

- Gdzie jeniec? - to pytanie musiało paść, prędzej czy później. Teraz nikt jeszcze nie nalegał na odpowiedź; niedługo zaczną.
Droga do karczmy zdawała się udręką; podnieśli Ioanę bezceremonialnie ze śniegu - noga bolała jak diabli - i zaczęli ciągnąć w stronę budynku. Gdzieś w połowie drogi napotkali, idącego z naprzeciwka, ostatniego żyjącego z posiadających amulet mężczyzn. “Najwyraźniej zbyt późno podciągnął spodnie, by wziąć udział w pościgu”, uznała Ioana. Może coś z tych rozmyślań odbiło się na jej obliczu, bo oprych przywitał Agaryjkę mocnym uderzeniem w twarz.
- Przeszukać, związać i niech czeka. Reszta szuka baby. I sprawdzić, czy nie ma kogoś jeszcze w okolicy - rzucił, znikając między budynkami.
Ioana cały czas nieustannie wypatrywała choćby najbardziej szalonej okazji do ucieczki - daremnie; w karczmie związali ją sprawnie, unieruchamiając skutecznie, i zaczęli skrupulatnie przeszukiwać. Zbyt skrupulatnie - słysząc słowa, które po chwili padły z ust jednego z oprychów, zwiadowczyni oblała się zimnym potem.
- To kobieta!
Zaczęli szybko zdzierać z niej ubranie, chyba musieli się upewnić; wtedy właśnie nadszedł ich nowy przywódca. Oparł się wygodnie o bar, a na jego wargi wypełzł parszywy uśmieszek; Agaryjka z przerażeniem wpatrywała się w złośliwe oczy taksujące obojętnie jej ciało. Nigdy wcześniej nie była tak bezradna, tak zupełnie pozbawiona jakichkolwiek możliwości; odruchowo zaczęła się modlić, a z chwilą, gdy z jej ust spłynęły słowa skierowane do Jedynego, twarz przywódcy bandy wykrzywił wściekły grymas, a w jego oczach zapłonęła furia.
- Zakneblować ją i… przywiązać do stołu. Jak nie jedna, to druga. Wiecie co robić.
Wzbudzenie w nim gniewu nie było może mądre, ale na pewno satysfakcjonujące; mogło też otworzyć przed Agaryjką nową okazję do ucieczki. Nie otworzyło - trzymali zbyt mocno, zbyt sprawnie przywiązali do stołu, wyginając jej ręce do tyłu; podarte ubranie wylądowało na podłodze, a Ioana miała okazję przyjrzeć się postrzelonej nodze - rana nie wyglądała na głęboką, kula przeszła bokiem, ale ból wciąż był niesamowity. Potem zyskała jeszcze odrobinę satysfakcji, gdy udało jej się kopnąć jednego z oprychów w twarz - usłyszała wyraźne chrupnięcie; lecz sama zaraz wrzasnęła zdzielona w nagi brzuch.
Wtedy wprowadzili Biankę. To był najgorszy cios dla Ioany; oznaczał, że cała podjęta przez nią próba ratunku okazała się zupełnie daremna. Że niepotrzebnie rozbudziła nadzieje zmaltretowanej dziewczyny; że obie teraz są w tak samo przeklętej sytuacji i nie mają już żadnej drogi ucieczki. Napastnicy stłoczyli się wokół nich, a Agaryjka wreszcie miała okazję ich policzyć; jedenastu - zbyt wielu, by jej śmiały plan miał jakąkolwiek szansę się udać - i tylko jeden nosił złowrogo wyglądający symbol. On właśnie się odezwał.
- U was tam same kobiety w oddziale? - zapytał tonem gawędziarza - Jeżeli tak, to zdecydowanie będziemy was brać żywcem - kamraci zarechotali - Rozbierzcie ją do końca i… i niech trochę poleży… namyśli się. Za jakiś czas porozmawiamy. A tę drugą - w obroty.
Bianka zawyła z rozpaczy.
Nie sposób było stwierdzić, ile czasu minęło - Ioana leżała bezczynnie na stole, wsłuchana w dochodzące z sąsiedniego blatu miarowe posapywania; ze zgrozą myślała o chwili, gdy nadejdzie jej kolej. Bezustannie rżnięta Matranka zamilkła już jakiś czas temu; może straciła przytomność, a może po prostu zobojętniała. Każda kolejna minuta dłużyła się w nieskończoność...
Wtem w powietrzu rozległ się ogłuszający huk wystrzałów; drzwi wypadły z zawiasów i z łomotem wpadły do środka. Za nimi - nie kto inny, a żołnierze pod wodzą kapitana Felerhara. W tej jednej chwili zdali się Agaryjce wysłannikami Jedynego; nie minęło kilka uderzeń serca, a wiekszość przeciwników leżała na ziemi, tonąc w kałużach własnej krwi.
- Kapitanie, obawiam się, że kompletnie spartaczyłam ten zwiad... - odezwała się Ioana, trochę od rzeczy, lecz z wyraźnym smutkiem przebijającym przez jej głos.

***

Przyszedł, gdy tylko doniesiono mu, że się obudziła. Słońce świeciło jasno więc ...dziewiąta? Skinięciem poprosił pozostałych dwóch żołnierzy o wyjście z pomieszczenia.
- Jak się czujesz? - z jednej strony mina była sroga z drugiej… ton miększy niż zwykle.
- Dobrze, kapitanie. Nie zdążyli się do mnie dobrać - odparła cicho, spoglądając z uwagą na twarz Gunthera; zupełnie jakby próbowała po jego minie ocenić, jak poważne czekają ją konsekwencje.
Wysłuchał z uwagą po czym usiadł na pryczy obok i poprosił:
- Opowiedz, co się tam wydarzyło.
- Szłam po śladach aż do wioski. Tylko w karczmie jeszcze paliły się światła; była głęboka noc. Zakradłam się, żeby się upewnić, czy tam trzymają Biankę. Ścierwa brały ją od kilku godzin - Agaryjka umilkła na moment. Kontynuowała krótko, rzeczowo. - Pokazałam się Biance, była przytomna. Wyczekałam na odpowiednią chwilę i zastrzeliłam przywódcę. Później jeszcze jednego z podobnym amuletem. I jednego z pospolitych bandziorów na ich usługach. Następnie próbowałyśmy uciec, co się nie udało, gdyż Bianka była wycieńczona, mnie zaś postrzelili.
- Głupio zrobiłaś, Ioano… ale rozumiem czemu. Powinnaś była poczekać, bo pędziliśmy co koń wyskoczy. Czekałem, aż pojawisz się gdzieś na drodze i powiesz, co się dzieje… a potem usłyszeliśmy strzały. Zanim dojechaliśmy - wszędzie była cisza i nie wiadomo było w co się wpadkujemy. Podchodziliśmy powoli, ale… na szczęście udało się - odetchnął.
Agaryjka milczała.
- Musisz zrozumieć… że tu trzeba ufać swoim towarzyszom. To jest w twoim wypadku zaklęte koło. Póki nie dowiedzą się, że jesteś kobietą, a ty będziesz to ukrywała… nie ma szans na zaufanie. Gdy się dowiedzą… diabli wiedzą, jak cię potraktują. Mam nadzieje, że to zdarzenie wyjdzie na dobre, choć pod tym względem. Chcę, byś wiedziała… że jesteś dobrym żołnierzem i widzę to. Doceniam.
Ioana nadal milczała. Chyba musiała przetrawić słowa kapitana, a może nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- Jeśli mówimy o zaufaniu... jest jeszcze coś - odezwała się po chwili. - Coś, co zataiłam przed wami, kapitanie, bo uważałam, że znajdujecie się pod wpływem Matry i nie można wam ufać.
Pokiwał tylko głową, ale wzrok mu wyraźnie stężał. Przez moment zacisnął wargi, ale ostatecznie powiedział tylko:
- Co to za informacja?
Dziewczynie było zwyczajnie przykro. Oceniła pochopnie - krzywdząco - człowieka, który na to nie zasługiwał; który jej dla odmiany zaufał i docenił. Teraz już nie śmiała spojrzeć mu w oczy. Coś z tych myśli na pewno musiało odbić się na jej twarzy, ale wyjaśniła spokojnie:
- Oprócz uzbrojenia w jednym z magazynów znalazłam skrytkę z... nie znam się na dziełach sztuki, ale wyglądały podobnie do tych z katedry. Tylko dużo bardziej drogocenne.
- To oznacza… że baron wie o katedrze. A to z kolei jest informacja, którą muszę przekazać Isabelli. Ma broń i… jak mówisz - cenne figurki. Na co i na kogo? Ech… nie ważne. Hmm… rana nie doskwiera? Będziesz w stanie jeździć? Bo o bieganie nie pytam.
- Będę w stanie - uniosła wzrok, gdy powrócili do rzeczowych kwestii. - I nie wiem na co, ani na kogo, ale obawiam się, kapitanie, że możemy być w pułapce.
Po krótkiej chwili kontynuowała.
- Bo widzę tu kilka możliwości. Odrzucając te mniej prawdopodobne, można założyć wariant bardziej niebezpieczny: że to całe uzbrojenie ma związek ze skarbami z katedry. A w takim razie albo jakieś polityczne sprawy nie pozwalają mu na pozbycie się nas, albo, co wydaje się równie prawdopodobne, czeka na dogodny moment, by zatrzasnąć sidła. W takim razie pytanie... - urwała nagle. - Ach, zapomniałabym, przy tych wszystkich wydarzeniach... - nim kapitan zdążył zapytać, o czym, szybko opisała mu napotkane podczas tropienia resztki obozowiska. - Co o tym sądzicie, kapitanie?
- Resztki obozowiska i gołębie. Czyli kurier. Nie siedzi w osadzie, tylko w lesie, czyli zapewne nietutejszy. Zapewne Bianka wiedziała też gdzie idzie. Tylko czy wiedziała o tym Isabell? Holender… nie znoszę polityki… - na twarzy kapitana przez moment odmalowała się irytacja, jakiej próżno by szukać u niego na co dzień.
- Kto z nas ją znosi? Jesteśmy pionkami w ich rękach... - Agaryjka westchnęła cicho, ledwie dosłyszalnie. Zaraz potem spojrzała prosto w oczy Gunthera. - Kapitanie, cokolwiek to jest warte, ufam wam teraz. Uwierzyłam w to, co mówiliście wczoraj rano i... tak tylko mówię - dokończyła niezgrabnie. Nie radziła sobie w ogóle z otwartymi słowami, ale nie chciała do końca zepsuć relacji z szanowanym dowódcą - i jedynym od długiego czasu człowiekiem, który był mniej więcej po jej stronie.
- A wiesz… że ja tobie też? - powiedział wstając i usmiechając się nagle. - Tyle nie rób już więcej takich durnot i poczekaj na resztę. - Położył jej ojcowsko dłoń na ramieniu a potem… odwrocił się i odszedł. Najwyraźniej też nie radził sobie z takimi rozmowami, bo w zasadzie wyglądało to na rejteradę.

***

Ioana nie miała na ten dzień przydzielonych konkretnych rozkazów; ale jakoś nie mogła znaleźć sobie miejsca. Jeszcze w drodze powrotnej kapitan uprzedził żołnierzy, by traktowali ją nadal jak mężczyznę; daremnie. Nagle między nią i ludźmi, z którymi nieraz już walczyła ramię w ramię, wyrósł niewidzialny mur, którego nie sposób przekroczyć. Zamiast żartów i swobodnej rozmowy witały ją ukradkowe, zainteresowane spojrzenia; jakby kobieta w oddziale była jakimś dziwadłem. Może z resztą była.
Życie znowu się skomplikowało.

Blaithinn 03-04-2011 18:20

Współpraca Szarotka i Bothari




- A Wy co o tym sądzicie, Guntherze? - spytała, gdy już była pewna, że gość sobie poszedł.

- Sam nie wiem, Isabell. To dziwne ... nawet bardzo dziwne. Na dodatek ... wydaje mi się, że znam tego elfa. To "Sariancio". Nie wiem jak brzmi jego prawdziwe imię. Tak nazywamy na froncie. Przewodzi elfim oddziałom dywersyjnym. Dwa razy miałem z nim styczność w walce i dwa razy przypłaciłem to ranami omal nie tracąc życia. Jedyny z jakichś przyczyn zostawiał mnie wtedy przy życiu. Tylko ogromna przewaga liczebna pozwalała nam zwyciężyć, ale Sarancio zawsze umykał. A ta misia ... jest jakby namalowana na zamówienie. Obok ... tej podobnej do ciebie kobiety ... jest Sarancio. Po drugiej zaś stronie ... mi ta niewolnica - pokazał palcem klęczącą postać w łańcuchach - przypomina panią Santezu. Reszta, to jak rozumiem Ishowie, tak? - gdy skinieniem potwierdziła - Nie wiem czy to magia, przypadek, przeznaczenie, czy wola Jedynego, ale jesteśmy w czymś co nas przerasta Isabell. - zamilkł na krótką chwilę. Potarł wąs i zapytał - Czy wiesz coś na temat możliwości wybuchu wojny w tej okolicy? Niepokoją mnie te nordyjskie muszkiety naszego gospodarza jak i ilość żołnierzy w jego służbie.

- Ta misa jest autentyczna Guntherze... I to jest najdziwniejsze... Zresztą.. Pamiętasz posąg kobiety na ścianie? To również ona. - wskazała zielonooką. - Niestety, nie wiem nic o możliwości wojny... - zagryzła wargi. - A moje informacje na temat naszego gospodarza okazały się w tak ważnej części nieprawdziwe... Jeśli sprezentował nam te kilika muszkietów, zapewne ma ich więcej, ale czemu od razu uważasz, że szykuje się do wojny? - spojrzała pytająco.

- Policzyłaś żołnierzy, których posiada? Jest to trudne, bo kręcą się to tu to tam, wyjeżdzają, przyjeżdzają … łącznie przynajmniej 30 bywa w tym dworze. Ilu posiada w swoich majątkach rozsianych po lesie? Na dodatek … trzyma znacznie więcej uzbrojenia w swoich stodołach, niż potrzeba dla tych ludzi. Nowoczesnego uzbrojenia a nie zbrój płytowych. - zakończył powoli.

Spojrzała na kapitana kompletnie zaskoczona.
- W stodołach... nowoczesnego... - powtórzyła powoli i usiadła na kanapie. - Wiem, że pan baron należy do zwolenników tutejszego króla, ale oni nie są zbyt liczną frakcją... - mówiła cicho i z namysłem. - Ponoć są wręcz najsłabsi... Ponoć... - wstała i zaczęła krążyć po pokoju. - Nasz gospodarz co jakiś czas urządza spotkania dla swych przyjaciół z różnych części Eliaru... - stanęła przy Guntrzerze, by móc mówić jeszcze ciszej. - ale nikt nie wie co się na nich dzieje. Biorąc jednak pod uwagę, to co powiedziałeś, to możemy się już domyślać... - westchnęła cicho. - Wybacz, że Cie w to wciągnęłam. Nie spodziewałam się takich problemów...

- Chyba nikt się nie spodziewał. Teraz trzeba się zastanowić, co dalej. Jak na tą chwilę, nie wydaje się, by cokolwiek ze strony naszego gospodarza nam zagrażało. Nikt też nie toczy wojen zimą.

- Nie jestem pewna czy nikt.. Zupełnym przypadkiem znaleźliśmy się własnie tutaj?

- Mówię tylko o naszym gospodarzu. Nie sądzę, by miał angarzować się w zimową wojnę. To bardzo głupie zagranie militarne z uwagi na konieczność zaopatrywania armii. No brzuchy, nie karabiny wygrywają wiekszość wojen. A to, że jesteśmy tutaj jest dziwne. I być może ten deviria ma jakieś plany. To tego bym sie teraz obawiał a nie potencjalnej wojny w Eliarze. Chyba, że wiesz jeszcze coś …

- Niestety, wiem o wiele mniej niż bym chciała w tej sytuacji... - westchnęła cicho. - Ale jedno jest pewne, lepiej by się nie dowiedział skąd przybyliśmy. Co do dalszych planów... Jeśli jeszcze raz udamy się do katedry... jakie mamy szanse w przypadku ponownego natknięcia się na kultystów? Choć mam nadzieję, że nie zdołają drugiej grupy, tak szybko zorganizować...

- Cóż … proponował bym w takim wypadku udać wyjazd stąd i wymknąć się do katedry. Powóz czekał by w najbliższej karczmie. Potem musielibyśmy bardzo ostrożnie tam podejść i bardzo się pilnować podczas pobytu na miejscu. To niebezpieczne ale też wydaje mi się, że druga, podobnie liczna grupa raczej nie przebywa w pobliżu.

Skinęła głową.
- Tak chyba będzie najlepiej. Porozmawiam jeszcze tylko z baronową.

***

Rozmowy z panią naukowiec jednak nie udało się przeprowadzić jeszcze tego samego dnia, gdyż uparcie odmawiała nie mając widocznie nastroju po otrzymanej wiadomości. Matranka wykorzystała ten czas na dokładne przyjrzenie się misie. Wodziła palcami po malunkach próbując wyszukać nieistniejące rysy czy też przyglądała się się poszczególnym postaciom uzbrojona w lupę. Jednakże niewiele więcej ujrzała ponad to co za pierwszym razem.
Po jednej stronie naczynia widniała jej podobizna, ubrana w wyjątkowo wyuzdane szaty, których sama Isabell, by nie włożyła - suknia miała bardzo głęboki dekolt i odsłonięte szyję i ramiona, a także wysokie rozcięcie pozwalające na ujrzenie uda. Kobieta trzymała za plecami zakrwawiony nóż, a jej uśmiech wyraźnie świadczył o cynizmie. Pół kroku przed zielonooką stał elf nazwany przez Gunthera Sarancio, w pozycji “pana i władcy” z mieczem u boku. Za parą rozciągały się zielone, piękne lasy przypominające te znane jej współcześnie. Czyli można było podejrzewać, że znajdują się w Dominium.
Po drugiej stronie natomiast artysta przedstawił setkę niewolników noszących białe kamienie po czarnym trakcie. Budowę nadzoruje siedmiu Ishów. Jedna z niewolnic, wyglądająca jak panna Santezu, uklękła jakby opadła z sił. Inny niewolnik o czarnych włosach ustawiony tyłem do oglądającego zdawał się chować miecz za kolumną bądź go wyciągać.
Całość kompozycji była prawdziwym dziełem sztuki, ale Matrankę nie bardzo interesował na chwile obecną kunszt artystyczny, tylko to co dla niej i jej wyprawy misa oznaczała. Słowa kapitana o owym deviria wywołały jeszcze większy niepokój. Na chwilę obecną jedno było pewne, jej przodkini najwyraźniej zapoczątkowała jeden z rodów półelfów. Pytaniem pozostawało dlaczego wyglądały identycznie. I czy przypadkiem demon, którego kultyści wyznają nie był Sarancio. Jak długo elfy mogą żyć? Drugą możliwością był jakiś Ish, od których wizerunków w katedrze aż się roiło. W obu przypadkach Isabell nie miała złudzeń, jej sytuacja nie rysowała się zbyt wesoło. Musiała jednak dowiedzieć się jak najwięcej, by Matra była świadoma w pełni wszystkich niebezpieczeństw.

***

Poranek przyniósł kolejne nieciekawe wieści - Bianca nie wróciła. Wysłanie raportu ostatnim razem nie zajęło jej więcej niż dwie godziny. Malarka sklęła się w duchu, przez nią dziewczynę ktoś porwał i Isabell obawiała się, że byli to kultyści. O list się nie martwiła, była pewna, że służąca zniszczyła go nim ktokolwiek zdołał ją dostać. Problemem pozostawała kwestia komunikacji z Matrą - była odcięta.
Gunther powiadomiony o zniknięciu Bianci wysłał wszystkich na poszukiwania. Isabell nie wierzyła, że dziewczynę uda się odnaleźć, ale nie powiedziała tego na głos. Miała jedynie nadzieję, iż tym razem nikt z żołnierzy nie zginie.

***

Wieczorem ciągle nie było śladu Bianci. Malarka postanowiła ponownie spróbować porozmawiać z panią naukowiec. Zabrała misę i zapukała do pokoju badaczki.
- Baronowo? Można wejść?
Z wnętrza odezwało się roztargnione “Wejdź”. Inez siedziała przy ławie, kończąc żłobić w drewnianym krzyżyku jakiś symbol nożykiem.
- Pożyczysz mi twojej białej farby? Musi być widoczny - oznajmiła, patrząc w zamyśleniu na swoje dzieło.
Isabell podeszła i przyjrzała się z zainteresowaniem symbolowi.
- Pożyczę, ale co to? - spytała z zaciekawieniem.
- Krzyż - kobieta spojrzała na koleżankę, unosząc lekko brew.
- Chodzi mi o znaczenie symbolu... - Matranka westchnęła cicho.
- A symbol to znak świętego Balla. Wzmacnia działanie krzyżyka - wzruszyła ramionami, odkładając swoje dzieło na bok - Mam z tobą do pogadania tak w ogóle.
Odsunęła drugie krzesło, dając do zrozumienia, że malarka powinna się posadzić, bo będzie to dłuższa pogadanka.
- To dobrze się składa, bo ja również... - Isabell położyła misę na stole przed Inez i usiadła. - Zatem słucham. - spojrzała z uwagą na koleżankę.
Nordyjka trąciła palcem naczynie, marszcząc czoło i prowadząc krótką batalię z myślami, ile powinna zdradzić. W końcu opowiedziała malarce o odkrytym podwodnym portalu prowadzącym na drugą stronę globu, do Valdoru, o budowlach tam odnalezionych oraz o niestabilności magicznego przejścia - wspomniała tu o owej nieplanowanej wycieczce w góry. Dodała, że to właśnie portalem przybyły krasnoludzkie deviria, i że to zapewne one są budowniczymi białej ściany katedry.
- Pozostaje pytanie, Isabell, dlaczego na tej ścianie królują posągi elfów i półelfów w strojach matrańskich, a nie Ish. I jaki ty masz związek z tym wszystkim.
Isabell słuchała z rosnącymi zdumieniem opowieści koleżanki.
- Portal... I to miało nie mieć wpływu na naszą misję?! - sarknęła. - To przez niego może przechodzić deviria, którego wzywają... - powiedziała z namysłem. - Widzisz tego elfa? - wskazała palcem postać i opowiedziała o figurze na szczycie ściany i podejrzeniach Gunthera. - To może być jedna i ta sama osoba... Przecież nie wiemy ile elfy lat żyją... Ale czemu krasnoludy miałyby tą ścianę zbudować... to już zupełnie dla mnie niepojęte...
- Do tego ta misa... - wskazała na przedmiot i opowiedziała w jaki sposób weszli w jej posiadanie. - I nasz gospodarz chowający w stodole muszkiety mogące zaopatrzyć małą armię... Nie podoba mi się to wszystko...
Inez obejrzała misę dokładniej z obu stron. Słowa malarki wyżłobiły lekką zmarszczkę na czole badaczki.
- Antoni mi opowiedział o tych figurach na ścianie, wlazł tam. Wygląda to tak, jakby twoja przodkini została wybrana przez owego elfa i wywyższona... jako samica rozpłodowa? Matka półelfów? - bardziej pytała chyba siebie, niż koleżankę - A ta strona misy wskazuje, że ścianę wznosili jednak niewolnicy... I to pod butem ishów. Wszystko powoli się układa. Widać brodacze byli tam przypadkiem, zmylili mnie.
Badaczka uniosła głowę i spojrzała z namysłem w oczy towarzyszki.
- Jak myślisz Isabell, ów elf może dalej żyć? Może to on jest tym deviria czczonym przez kultystów? A zaraz zaraz, wspomniałaś że gospodarz ma arsenał w stodole?
Mruknęła coś w zadumie i zaraz wróciła do przerwanej myśli.
- Na razie to wszystko moje gdybanie. Być może lista kobiet, z których skreślano uprowadzone, służyła do dopełnienia jakiegoś rytuału. Być może też ty mogłaś być jego ukoronowaniem, o ile cię widzieli i skojarzyli z tymi portretami.
Isabel skrzywiła się delikatnie przy słowach “samica rozpłodowa”, ale nie skomentowała.
- Mi to bardziej przypomina historię o pierwszej Królowej Matce... Tylko, że datowanie zupełnie się nie zgadza i jeszcze ten elf... - Isabell wzruszyła ramionami. - Z deviria wszystko możliwe, to może być on albo jakiś jego potomek... Tylko zastanawia, to podobieństwo... - zamilkła na chwilę i przygryzła wargi. - I zupełnym przypadkiem znalazłyśmy się tutaj akurat wtedy, gdy ci szaleńcy odprawiają swoje rytuały... - mruknęła do siebie. - Albo ten elf albo zielonooki Ish... A tak, baron ma arsenał, nowoczesny arsenał, natomiast hrabia twierdził, że nasz gospodarz ruszałby do boju z kopią i tarczą. - odparła wyraźnie zirytowana Matranka.
- Inez... a do czego innego mieliby zabijać te kobiety na ołtarzu jeśli nie do jakiegoś rytuału? - Isabell spojrzała na panią naukowiec z ironicznym uśmiechem. - Tylko, że wcześniej myślałam, że chcą przyzwać deviria, a wiedząc o portalu można przypuszczać, że on sobie sam przychodzi... Co trochę komplikuje sprawę... Bo chciałam tam jeszcze wrócić...
Może udałoby się też wtedy odbić Biancę... Jeśli jeszcze będzie żyła... - przeleciało malarce przez głowę.
- Co do listy, wygląda jakby była uzupełniana na bieżąco i nie jesteśmy na niej ostatnie. Pytaniem pozostaje skąd kultyści o nas tyle wiedzieli?
Badaczka wstała, energicznym zamaszystym ruchem, jakby zamierzała rzucić się na malarkę. Ale nic takiego nie miało miejsca, co więcej, nic w twarzy surowej damy nie sugerowało, że taka myśl przemknęła przez jej głowę. Ot spokojnie podeszła do okna. Nordyjska gwałtowność...
- Dokładnie to samo uważałam wcześniej odnośnie wzywania deviria, droga koleżanko - oznajmiła niezrażona miną Isabell - Dlatego nie rozstrząsałam się za bardzo nad tym kultem; wielu już widziałam takich fanatyków. Ale skoro mają znacznie głębszy cel niż obcowanie z demonem, sprawa jest już bardziej interesująca.
Kobieta odwróciła głowę od szyby w stronę towarzyszki.
- Sądzisz że hrabia miał świadomość do kogo nas wysyła? A może sam by się zdziwił, wiedząc że nasz gospodarz nie jest taki staroświecki jak uważał? W każdym razie zbyt wiele tu zbiegów okoliczności. Wiedziano, którędy będziemy tu jechać. Wiedziano, jak się nazywamy i czym się zajmujemy; owi moi “porywacze” o mało nie zaczeli cytować tematów moich wykładów.
Westchnęła, jak człowiek z ciężkim dylematem i znów utkwiła wzrok w czerni za oknem.
- I módlmy się, Isabell, żeby tym deviria nie był Ish. Bo ishowie, zdaje się, bardzo dobrze pamiętają lekcję historii.
- Może by się zdziwił, a może nie... - odparła spokojnie malarka. - Dodając jednak do tego wszystkiego co powiedziałaś, jeszcze to, że przyjaciel ojca Rubinsheia się nie pojawił, a sam ojciec nie wydaje się tym szczególnie zmartwiony i jego nocną wyprawę po zioła akurat wtedy gdy napadli na nas kultyści... - nie dokończyła i wzruszyła ramionami. - Ale może popadam w paranoję. - przez chwilę Isabell również wpatrywała się nieporuszona w okno ze swojego miejsca. - Co do Ishów... zdaję sobie doskonale sprawę, iż pamiętają... my również pamiętamy. - spojrzała na koleżankę. - Ryzykujemy i wracamy do ruin? - spytała nagle z determinacją w głosie. Inez nie odpowiedziała od razu.
- Zastanawia mnie, że ten niby wieśniak tłumaczył ci, iż znalazł ową misę w katedrze. Skąd wiedział o jej położeniu? Na grzyby poszedł? O tej porze roku? Poza tym, widziałaś na tej kupie ceramiki tą misę? I dlaczego przyszedł z nią właśnie do tego dworku? Nie wiem czy powrót do tej katedry jest bezpieczny, przede wszystkim dla ciebie Isabell. Ale wyjeżdżając teraz nie dowiemy się już niczego.
- Niby wieśniak, dobrze powiedziane. Podejrzewam, że ktoś go wysłał z tym konkretnie do nas, bo nie próbował skontaktować się z baronem. I nie widziałam w katedrze tej misy... Niewiele tam było tak cennych eksponatów. Owszem.. jeśli uciekniemy, to sprawa pozostanie zagadką... Poza tym nie będziemy nawet wiedzieć czy hrabia jest w to wszystko zamieszany, czy nie.
- Bardzo chciałabym wiedzieć po której stronie, i czy w ogóle po jakiejś, jest Totenhauz. Może zapytamy go wprost o jego małą zbrojownię?
- I co mu powiemy, że przypadkiem weszłyśmy do pilnowanej stodoły? - zapytała matranka z ironią w głosie. Po chwili wstała i zaczęła krążyć po komnacie. - Choć sam pomysł rozmowy nie jest taki głupi... Tylko trzebaby, to dobrze rozegrać... - mówiła spacerując po pokoju do siebie.
- Zatem owo rozegranie zostawiam tobie. Nie jestem biegła w dyplomatycznych gierkach. A Antoni może... - z nieznanego powodu Inez urwała, patrząc się w szybę z rosnącym skupieniem.
- Albo mi się zdaje, albo właśnie z dworu wyjeżdża cała nasza obstawa wojskowa...
- Co? - Isabell szybkim krokiem podeszła do okna, by akurat ujrzeć znikającego w lesie Gunthera wraz ze swymi żołnierzami.
Matranka zacisnęła pięść próbując się uspokoić. Po chwili do komnaty wpadła zdyszana Marianne informując, że kapitan udał się odbić Biance.

Blaithinn 03-04-2011 18:21

***

Tą noc spędziła siedząc przy oknie w swoim pokoju i wypatrując powrotu kapitana. Początkowa wściekłość, że wyruszył bez uzgodnienia z nią, narażając wszystkich żołnierzy, dla jednej służacej ustąpiła miejsca strachu, że może nie wrócić. Powtarzała bezgłośnie: “Wróć bezpieczny” niczym modlitwę, ale nie odważyła się zwrócić do Jedynego.

***

Wbrew jej obawom Gunther powrócił cały i zdrowy wraz z Biancą. Isabell odetchnęła z ulgą. Osobiście zajęła się opieką nad dziewczyną, nie pozwalając nawet ojcu Rubinshei na jej zbadanie. Z kapitanem postanowiła rozmówić się gdy tylko trochę się wyśpią.

***
- To było bardzo głupie i nierozważne Gunherze, ale dziękuję... - zaczęła spokojnie. - Nie zmienia to faktu, że takie wyprawy powinieneś jednak uzgadniać ze mną...
- Nie Isabell, mogę przeprosić ale … jeżeli sytuacja się powtórzy zdecyduję tak samo. Gdy trzeba działać szybko, będę tak robił. Jest możliwe, że czas uzgadniania z tobą tej wyprawy, zdecydowałby o życiu lub śmierci twojej służącej i mojego żołnierza. - stał wyprostowany parę kroków od niej. Dokładnie jak oficer przed swoim przełożonym. I wykładał swoje racje przełożonemu, a nie kochance.
Miała ochotę się uśmiechnąć widząc jego postawę, ale na twarzy nie zagościł nawet cień uśmiechu. Spodziewała się takiego obrotu sprawy już wtedy, gdy patrzyła jak znikał w ciemności wraz ze wszystkimi żołnierzami. Mogłaby powiedzieć mu, że narażanie wszystkich dla dwóch osób to zbytni altruizm, ale powstrzymała się. Jeszcze nie chciała by nią pogardzał... Jeszcze nie...
- Twojego żołnierza? - spytała zamiast tego patrząc z zainteresowaniem. - Byłabym wdzięczna za bardziej szczegółowy raport od tego porannego. - powiedziała sadowiąc się wygodnie na kanapie i patrząc z wyczekiwaniem na kapitana.
- W poszukiwaniu Bianki wysłałem rano patrole. Rozeszły się we wszystkich możliwych kierunkach. Dwa patrole dwójkowe, konny i pieszy oraz samotny zwiadowca. Razem z ostatnim z żołnierzy pozostaliśmy na straży pod bronią. Patrole dwójkowe krążyły aż do popołudnia nie natrafiając na żadne ślady. Nie wrócił jednak zwiadowca. Po dwóch godzinach, wysłałem ponownie oba patrole, by sprawdziły drogi i pobliskie wsie oraz nasze najbliższe otoczenie. Miałem nadzieje na natrafienie na jakieś dodatkowe wieści a być może na zwiadowcę. Tak się stało. Żołnierze spotkali się z nim i dowiedzieli się, że twoja służąca została uprowadzona w kierunku najbliższej wsi. Zwiadowca udał się tam, a żołnierze wrócili z raportem do mnie. Istniała szansa zaskoczenia przeciwników w środku nocy i uniknięcia przez Biankę konsekwencji porwania. Wiedziałem też, czego nie wiedział nikt inny, że mój zwiadowca jest kobietą i może podjąć samodzielną próbę ratunku, niezależnie od szans powodzenia. Z tego powodu ruszyliśmy niezwłocznie, tylko zawiadamiając baronessę o podjęciu natychmiastowej akcji ratunkowej. Wiedziałem też z raportu piechurów, że w najbliższej okolicy nie ma przeciwnika.
- Gdy docieraliśmy na miejsce, usłyszeliśmy pojedyncze strzały z broni palnej. Zwiadowca nie stawił się w umówionym miejscu. Wpadnięcie do osady wiązało się z ogromnym ryzykiem. Z tego powodu zarządziłem piesze podejście. Udało nam się unieszkodliwić wartowników. Dopiero kwadrans po strzałach w osadzie dotarliśmy pod karczmę, gdzie przetrzymywano Biankę i moją zwiadowczynię. Obie były nagie i przywiązane do stołów. Twoja służąca baronesso, właśnie była hańbiona przez jednego z porywaczy. Nie zwlekałem i wydałem rozkaz ataku. Ostatecznie bez strat własnych odbiliśmy obie panie, zabijając 10 i pojmawszy jednego przeciwnika, po czym natychmiast wróciliśmy tutaj.
- Pół godziny temu rozmawiałem ze swoją zwiadowczynią. Gdy ona dotarła na miejsce, Bianka była już … gwałcona od dłuższego czasu. Była jednak przytomna i gotowa do ucieczki. Ioana podjęła próbę ratunku zabijając trzech przeciwników. Próbowała też osłonić ucieczkę Bianki. Została jednak postrzelona i pochwycona. Po paru minutach pochwycono także Biankę. Ioany porywacze nie zdążyli zhańbić.

Zamilkł, czekając na odpowiedź kobiety.
Słuchała wypowiedzi ze stoickim spokojem, tylko pod koniec westchnęła cicho jakby z lekką ulgą.
- Dzięki Jedynemu, że przynajmniej jej się udało. Chciałabym z nią porozmawiać, a potem przesłuchać jeńca. - wstała i spróbowała spojrzeć kapitanowi w oczy. - Chyba, że masz mi do powiedzenia jeszcze coś o czym powinnam wiedzieć.
- Zapraszam. - rzucił poprostu odsuwając się z jej drogi i wskazując ręką kierunek. Oczy spotkały się tylko na krótki moment. Odczytać dało się ukryty gdzieś w głębi żal.
Przez kilka uderzeń serca dało się dostrzec na twarzy Isabell wyraz kompletnego zdziwienia, który jednak szybko ustąpił miejsca zwykłemu opanowaniu. Skinęła lekko głową.
- Dziękuję za raport. - dodała wychodząc.
Nie zamierzała mu się z niczego tłumaczyć. Skoro on sam nie raczył nawet poinformować ją, że wśród jego żołnierzy przebywa kobieta, to ona tym bardziej nie czuła się w obowiązku mówić cokolwiek.
Może tak będzie lepiej? Przecież Matra nie dawała przyzwolenia na ten romans... A w ten sposób rozstaniemy się bez moich większych starań...
Idąc w kierunku kwater żołnierzy zastanawiała się jaką osobą jest zwiadowczyni. Z pewnością musiała być nieprzeciętna, skoro udało się jej oszukać Marinne.

Ghash 05-04-2011 12:27

W współpracy z Mistrzem Gry

Siedziała przy oknie i haftowała, gdy przyszedł jej brat. Igła z nawleczoną na nią czerwoną nicią to pojawiała się to znikała za rozciągniętym na tamborku jedwabiem. Zdawała się w ogóle nie słuchać, tego co Veanerys mówił. Jednakże…
- …w Eliarze nie ma do tej chwili oficjalnej Matki.
Igła zatrzymała się na chwilę o mgnienie oka dłuższą nim na powrót zniknęła.
- Jej funkcję pełni baronessa Baden ... i zdaje się, że o niczym nie wie – dokończył matrańczyk i podał list. Zrobił krok do tyłu, czekając na dalsze polecenia.
Hrabina przeczytała i odłożyła na bok wiadomość, przez chwilę patrzyła się na miasto za oknem. Nie było to Kindle, ale przecież nadal żyło. Może nie tak hałaśliwe, ale wciąż urokliwe. Rovenna, obracała w myślach tą nazwę, smakowała. Myśl, która rodziła się w głowie była kusząca, jak najwspanialszy owoc na najwyższej gałęzi. Tylko jak się po niego wspiąć, by po drodze nie spaść i nie skręcić karku?
- Pani siostro – odezwał się niepewnie Veanerys. – Czyżby wieści były tak niepomyślne?
Spojrzała na niego i przekrzywiła głowę w delikatnym zdziwieniu. Brat opuścił wzrok na jej dłonie. Dopiero teraz zorientowała się, że je lekko zacisnęła. Rozluźniła je i uśmiechnęła się uspokajająco.
- Zamyśliłam się, wybacz – wyjaśniła rozleniwionym tonem znowu przenosząc spojrzenie na ulice Rovenny - Możesz odejść, ale nie oddalaj się zbytnio, będę cię jeszcze dzisiaj potrzebowała.
Gdy mężczyzna wyszedł, wstała i zaczęła przechadzać się po pokoju, pozwoliła sobie nawet, by w zamyśleniu dotknąć dłonią warg. Podeszła do toaletki i otworzyła stojącą na niej pozytywkę. Popłynęła melodia starej doryjskiej pieśni, a hrabina przypomniała sobie.
Siedziała w fotelu z książką opartą o zaokrąglony w ciąży brzuch, doczytała stronę do końca i zamknęła romans z cichym i spokojnym.
- Przecież to szaleństwo.
Jej mąż odwrócił spojrzenie od rozstawionych szachów, w które grał z jednym ze swoich rycerzy.
- Co uważasz za szaleństwo moja słodka pani? – zapytał zaciekawiony.
Przekrzywiła głowę i przez chwilę przyglądała się swojemu małżonkowi. Uśmiechał się lekko. Z początku drażnił ją ten uśmiech, jak i to, że nazywa ją swoją słodką panią, myślała, że z niej drwi, ale szybko zrozumiała, że tak nie jest i od tamtej pory lubiła, gdy tak na nią patrzył. Jego bliznę, ciągnącą się od skroni do szczęki, też polubiła.
- Mógł przecież się wycofać, zwołać posiłki – odpowiedziała kładąc dłoń na okładce książki.
- Mógł – zgodził się hrabia Sherazai i wzruszył ramionami. – Ale tego nie zrobił. Widzisz słodka pani, są takie chwile, gdy za nami i przed nami jest tylko ciemność. Uwierz mi, lepiej wtedy zrobić krok do przodu, nawet jeżeli to krok w przepaść.
- Dlaczego lepiej? – dopytywała się matranka.
- Wtedy mogą się śmiać z twojej głupoty, albo podziwiać twoją determinację. Mogą cię nazywać bohaterem, albo szaleńcem, ale nikt nie nazwie cię tchórzem – odpowiedział doryjczyk. – Poza tym może tam również czekać wspaniały trakt – dodał z kolejnym wzruszeniem ramion i wrócił do partii szachów.

- Szaleństwo – szepnęła ledwie i uśmiechnęła się na brzmienie tego słowa.

***
Baronessa Jadwiga Baden
w dobrach domu

Kuzynko,
sprawiłabyś mi niewymowną radość i zaszczyt, gdybyś zechciała towarzyszyć mi jutro przy śniadaniu.

Hrabina Feresa Denery
Rovenna, Lipowa 7


J. W. hrabia Filip de Tiullay
dwór rodu de Tiullay

Jaśnie Wielmożny Panie,
słyszałam, że każdemu jesteś skory poświęcić odrobinę swojego cennego czasu, czy i ja mogłabym skorzystać z tego zaszczytu? Czy mogłabym zarezerwować sobie jutrzejszy wieczór?

Z wyrazami szacunku
Hrabina Feresa Sherazai z domu Denery
Rovenna, Lipowa 7


***
Siedziała przy stoliczku, na którym Veanerys rozstawiał szachy, z głową opartą na dłoni przyglądała się trzeciej już służącej. Dwie wcześniej poinstruowała i posłała do Kartiny i Delii. Potrzebowała informacji świeższych, niż była jej w stanie udostępnić Matka Larde. Ponadto może tam będą wiedzieć, za co baronessa Baden została zesłana na ten koniec świata. Czuła pewne obawy, odsyłając i tak szczupłą służbę, której mogła jako tako ufać, ale stała wśród ciemności i nie czuła by przed nią był gładki trakt. Dlatego zamierzała go sobie wybudować.
- Udasz się do Matry i spotkasz się tam z księżną Giselle Jesen, gdy powiesz, że przybywasz ode mnie od razu cię wysłucha. Przedstawisz jej moją prośbę i poczekasz na odpowiedź. Prośba nie jest najprostsza, więc przygotuj się na dłuższy pobyt w Matrze, mam nadzieję, że nie będzie ci to przeszkadzać – dodała, chociaż widziała dokładnie radość w oczach dziewczyny. Chyba każda z nich raduje się na myśl o powrocie do domu.
Shirija siedząca na uboczu trąciła palcami struny harfy i po chwili zaczęła grać słodką melodię. Słodką jak marzenie.
– A teraz słuchaj uważnie. Prośba, którą przedstawisz księżnej…

***
Spalona. Otrzymalam wiadomość, że to Berlay stoi za podpaleniem dworu. Potrzebuję informacji o Eliarze.


J. W. hr. Artur Berlay
Kindle, Aleja Róż 14

Jaśnie Wielmożny Panie,
mam nadzieję, że list mój zastanie Cię w dobrym zdrowiu.
Niestety z przyczyn ode mnie niezależnych nasza współpraca się nie rozwinęła, jednakże nie stałeś mi się Panie przez to wrogiem. Mam nadzieję, że i do mojej osoby zachowałeś tak ciepłe uczucia. Dlatego też chciałabym byś wiedział, że niedawno otrzymałam wiadomość, jakobyś to Ty Panie był winny podpalenia dworu rodziny de Vicconi. Czyżby w Cynazji ludzie mniej przyjaźnie ode mnie usposobieni do Ciebie Panie byli aż zdesperowani, żeby posyłać tak niedorzeczną wiadomość? Nie pomyślałabym, że przyjaciele Twojej zmarłej żony mogą być tak nieprzychylnie nastawieni.

Z wyrazami szacunku
Feresa Sherazai z domu Denery
Rovenna, Lipowa 7


Luiza Senter
dwór Denery pod Toskarem

Moja droga,
przygotuj moje włości do sprzedaży, a służbę i niezbędne drobiazgi do przeprowadzki do Eliaru.

Feresa Denery
Rovenna, Lipowa 7


***
Drzwi baronessie otworzył Veanerys.
- Hrabina za chwilę przyjdzie proszę się czuć jak u siebie pani - powiedział uprzejmie prowadząc baronessę do pokoju gościnnego.
W tym momencie do pokoju weszła hrabina. Tak jak jej brat byla ubrana w domowy strój, włosy miała upięte w luźny kok, a delikatny makijaż ledwo ukrywał widoczne na twarzy kobiety zmęczenie. Feresa doczytała trzymaną w dłoni wiadomość, schowała do koperty i odłożyła na komodę. Odwróciła się w stronę gościa i uśmiechnęła się delikatnie.
- Kuzynko - odezwała się szeptem, jakby zabrakło jej siły na mówienie głośniej.
- Kuzynko - odpowiedziała odruchowo dość cicho kobieta i nieznacznie dygnęła - Jestem zaszczycona Twoim zaproszeniem. Mało naszych sióstr jest w Eliarze i tym większa moja radość. - głos kobiety szybko zyskał na stanowczości i godności.
Hrabina kiwnęła lekko głową i otworzyła drzwi do pokoju obok, skąd dało się czuć zapach świeżego chleba, jajecznicy i kawy. Oszczędnym gestem zaprosiła baronessę do środka.
- I tym smutniejsza jestem - odezwała się tym samym wyczerpanym głosem - że byłam zmuszona zająć twój, podejrzewam, cenny czas. Jednakże mnogość obowiązków, jakie przypadły mi w udziale tak nieoczekiwanie, nie dają mi takich luksusów, jak czas wolny. Mam nadzieję, że nie chowasz do mnie o to urazy? - zapytała siadając na jednym ze zdobnych krzeseł i pozwalając, by służąca nalała jej kawy.
Oprócz chleba i jajecznicy na stole stał również słoiczek malinowych konfitur, kosz z owocami i rumiane naleśniki. Do tego był pasztet z sosem cytrynowym oraz cielęce kiełbaski przysmażane z cebulką i śliwkami.
- Nie śmiałabym gniewać się o takie zaproszenie, a już na pewno nie na ciebie, kuzynko. Czy mogę wiedzieć, cóż za obowiązki spędzają Ci sen z powiek? Może będę mogła coś pomóc. Kobieta usiadła z wystudiowaną godnością.
Hrabina upiła łyk kawy, odłożyła filiżankę i splotła dłonie opierając na nich brodę. Patrzyła na baronessę przymrużonymi ze zmęczenia szarymi oczami.
- Nie chciałabym, żeby i tobie moje sprawy spędzały sen z powiek - powiedziała wciąż nie podnosząc głosu, jednak pojawił się w nim coś na kształt igły wśród jedwabi.
Sięgnęła po chleb i zajęła się smarowaniem go masłem.
- Co się zaś tyczy pomocy... - uśmiechnęła się delikatnie i kontynuowała na powrót rozleniwionym głosem. - Zdarza się, że profesor przybywający na nową uczelnię, musi zapytać się studenta, gdzie znajduję się sala, w której przyjdzie mu wykładać. Mam nadzieję, że moja prośba będzie dla ciebie równie mało uciążliwa.
Ugryzła kawałek chleba i poczęstowała się naleśnikiem.
Baronessa ze spokojem podażyła za przykładem gospodyni i skosztowała kiełbasek. Z jej miny niewiele dało się odczytać. No - prócz ostrożności. To, że swoim zachowaniem Feresa zbiła ja z tropu było aż nadto widoczne.
- Więc w czym mogę Ci pomóc, krewniaczko? Jakież sale wskazać? Zaznaczę tylko, że budynek tego oto uniwersytetu jest dość niestabilny i nie wiadomo, czy zaraz nie runą mury. Niektóry z sal są bardzo niebezpieczne i zawalą się niezależnie czy wejdzie tam student, czy profesor. Sal też, jest dość niewiele … za to korytarzy labirynt - spokojnym tonem podjęła przenośnię.
- Doprawdy aż dziw bierze, że tak interesujące miejsce zasłużyło sobie na miano wygnania. - powiedziała zdawaloby się do siebie, bo nie spojrzała na młodszą kobietę, za to nałożyła sobie pasztet i jajecznicę. - Słyszałam o hrabim de Tiullay i zastanawiam się kim jest. Zwykły wykładowca, czy może raczej rektor?
- Ty … tylko dziekan. Ale z wyraźnymi zapędami ku władzy. Nie on jednak rozdaje wszystkie karty. Zbyt wielu jest graczy, kuzynko. Rektorem jest tu chyba książe Buddet. To w około niego kłębi się najwięcej znaczących profesorów i doktorów. Wszyscy z bogatym dorobkiem naukowym, publikacjami, znajomościami. I wszyscy raczej wrodzy biednemu Tiullayowi. On jednak trzyma się dość twardo, przede wszystkim ze względu na bliską przyjaźń z Jego Wysokością.
Hrabina odwróciła głowę i przez chwilę zamyślona patrzyła przez okno. Upiła łyk kawy.
- Jakim on jest człowiekiem? - zapytała znów patrząc na baronessę, przekrzywiła lekko głowę. - Ten hrabia de Tiullay?
- Bardzo spokojnym i dystyngowanym. Z pełną klasą. - czy po twarzy baronessy przebiegł jakiś cień skrzętnie ukrywanego rozmarzenia? - Jest wielkim miłośnikiem malarstwa, zwłaszcza starego i koni. W ciągu trzech lat jego majątek w Eliarze rozrósł się niepomiernie, ale wydaje się, że ogromne pieniądze łożył na rozwój galerii “Mąciwoda” w Rovennie i na konie do jego stadniny. Jest małżonka Anna Tiullay z domu Durre mieszka, co ciekawe - w Cynazji w Ederford, bo z tamtąd pochodzi. Za starego króla pojawiała się sporadycznie na balach, teraz zaszyła się w domu. W Eliarze praktycznie nie bywa. Plotki mówią, że kocha ją bez pamięci ale ona przyprawia mu rogi. Nie wierzę w to. To nie jest mężczyzna, którego się zdradza.
Feresa uśmiechnęła się delikatnie, “takiego, którego ty byś nie zdradziła kuzynko?” - pomyślała, ale zachowała tę uwagę dla siebie. Wstała od stołu z filiżanką kawy, ale zaraz gestem przykazała, że baronessa nie musi. Podeszła do okna i zerkając to na młodszą kobietę, to na ulice Rovenny, pytała o różne drobnostki, o pogodę, o zainteresowania baronessy. Widać było, że najważniejsze zostało powiedziane.

***
Patrzyła na czerwoną wstążkę, którą przyniósł gołąb - niebezpieczeństwo nie wysyłać więcej wiadomości, to właśnie znaczyła. Zastanawiała się, co mogło się wydarzyć w dworze Totenhauz. W pierwszym odruchu chciała posłać jednego z żołnierzy jej brata by zaniósł od niej wiadomość i dowiedział się, co się stało, ale później przypomniała sobie o wiadomości otrzymanej wczoraj, o śledztwie ciągnącym się za Daae. Gdyby okazało się to prawdą, to wysłanie kogokolwiek do dworu ani by im nie pomogło, a jej mogło jedynie zaszkodzić. Cokolwiek się tam stało, musieli radzić sobie sami.
Inną kwestią było, kto wysłał wiadomość? Z treści wynikałoby, że była to matranka, w dodatku wiedząca o celu i członkach misji. Baronowa odpadała, gdyby chciała ją ostrzec zrobiłaby to osobiście podczas wizyty. Powątpiewała, żeby była to kobieta towarzysząca doryjskiej księżniczce, ta wydawało się miała po prostu zupełnie inną misję do wykonania. Pozostawała Anais Ambrey prawdopodobnie przysłana bezpośrednio przez koronę, mogła zostać poinformowana o misji. Oczywiście list mógł zostać podłożony, a jego treść zupełnie fałszywa. Tylko pytanie, kto by na tym skorzystał? Wszyscy ci, którzy również mieszali się w wyprawę i chcieli przeszkodzić hrabiemu Berlay. Na równi mogło być to trzecie stronnictwo z Cynazji, któryś z wywiadów eliarskich (które przecież nie mógły pozostać ślepymi i pewnie doskonale wiedziały o katedrze i wyprawie), oraz prawdopodobnie wywiad nordyjski (w końcu skądś wzięły się te nordyjskie karabiny). Jeżeli faktycznie byłaby to sztuczka któregoś z tych graczy, to znaczyłoby, że uważaliby hrabinę za na tyle niebezpieczną, by chcieli trzymać ją z daleka od dworu Totenhauz. Jednakże ten scenariusz, przez skromność, wydał się Feresie dość naciągany. Poza tym była w stanie uwierzyć w wieść, że za panią Daae ciągnie się śledztwo.
Leniwym gestem odgoniła niepotrzebne myśli i zawołała Shiriję, by ta pomogła jej się przygotować na wizytę u hrabiego de Tiullay.

Ghash 05-04-2011 13:08

Dworek hrabiego Tiullay był przepięknie umiejscowiony w środku lasu. Z Rovenny jechało się niemal cały dzień. Sam budynek przypominał raczej ustronny dworek myśliwski, a nie normalną siedzibę rodu. W jego pobliżu wybudowano kilka dodatkowych budynków mieszkalnych - wszystkie w tym samym, drewnianym stylu. Najwyraźniej mieszkańców i gości przybywało bardzo szybko.
Wnętrze urządzono ze smakiem i znawstwem. Ściany wszystkich chyba pomieszczeń zdobiły obrazy, skóry dzikich zwierząt i kordyjskie dywany chwytały stopy w miękkie objęcia a świece w kandelabrach jasno wszystko oświetlały. Najbogaciej wystrojona była jadalnia, stanowiąca niewątpliwie największe i centralne pomieszczenie dworu. To stąd można było przejść do biblioteki, do kuchni i na górę - do pokoi mieszkalnych oraz gabinetów.
Hrabia, wysoki jak na nordyjczyka przystało, powitał hrabinę właśnie w jadalni i z miejsca zaprosił do biblioteki, jako bardziej ustronnej. Ubrany w estrój eliarski aż do bólu, prezentował się znakomicie. Faktycznie mógł zawrócić w głowie nie jednej kobiecie. Pierwsze pięć minut rozmowy było standardowymi konwenansami a hrabia dał się poznać jako rozmówca godny i dowcipny. Nie naciskał też w żaden sposób, na przejście do celu wizyty, zupełnie jakby czasu miał w nadmiarze. Wino smakowało wybornie, przystawki postawiono dobrane i obiecano deser. Gdzieś w głebi dworu ktoś trenował grę na skrzypcach. Nie było to jednak dręczenie kota, a trening kogoś, kto spokojnie już mógł koncertować.
- Chciałabym znaleźć w Eliarze zakątek równie spokojny jak twój panie - odezwała się hrabina przymykając na chwilę oczy, by przysłuchać się muzyce. - Rovenna ma swój urok, jednak odzwyczaiłam się od wielkich miast. Ponadto słyszałam, że ukrywacie w swoich lasach prawdziwe skarby dla cierpliwych myśliwych. Muszę przypomnieć sobie, jak to jest polować z sokołem.
- Eliar nadal jest dziki i nie poskromiony. Łownych okazów znajdzie się tu co niemiara. Ja odwykłem już od polowań, nie licząc tych oficjalnych. Gdyby jednak hrabina życzyła sobie - moje lasy stoją otworem. Nie są wielkie ani przesadnie obfite, ale dla jednej sokolniczki wystarczy aż nadto. - jeżeli zauważył podteksty w jej słowach, zignorował całkowicie. Wszystko co mówił to była typowa polityczna “mowa-trawa”, ale z drugiej strony hrabina nie oczekiwała wiele więcej.
- Nie chciałabym sprawiać niepotrzebnego problemu - ale może wiesz panie o jakimś dworze na sprzedaż? Szukam miejsca, gdzie mogłabym przyjmować bardziej oficjalne wizyty. Moje pokoje w Rovennie, chociaż dla mnie wystarczające, wypadają dość skromnie.
- Dwory na sprzedaż, to zdecydowanie nie moja specjalność, droga hrabino. Wiem, że dość o podobne miejsca trudno … zwłaszcza w pobliżu Rovenny. No, chyba, że interesuje panią posiadlośc w okolicach Otrenne czy Balterie. - powiedział spokojnie. Traf chciał, że hrabinie zdążyło się obić o uszy, że w Otrenne mieszka książe Heinder, kojarzony wyjątkowo mocno z arystokratami a w Balterie - baron Rodingaum, bardzo pobożny i wierny Kartinie.
- Otrenne... - hrabina zamyśliła się na chwilę, ale zaraz skinęła oszczędnie dłonią, uznając temat za niebyły. Wstała z krzesła. - Hrabio, mam nadzieję, że będę mogła się odwdzięczyć równie miła wizytą w swoim czasie. Nim jednak zwrócę ci panie wolność - uśmiechnęła się delikatnie - czy mogłabym poznać osobę, która tak słodka muzyką umilała nam czas?
- Oczywiście hrabino. To mój podopieczny, baronet Wiliam Treen z Ragady. Jestem pewien, że przyjmie panią z radością. - hrabia wstał i podawszy kobiecie ramię, poprowadził najpierw z powrotem do sali jadalnej a z tamtąd - po schodkach na piętro. Tu nie było już ani grama przepychu. Prosty korytarz i tak wąstki, że ledwie we dwoje, idąc wszak bardzo blisko siebie, mieścili się pomiędzy ścianami. Z korytarzyka odchodziło sześcioro drzwi na boki i jedne na wprost. W drugie po lewej hrabia zastukał i powiedział głośno.
- Wiliamie, czy zechcesz poświęcić minutkę mojemu gościowi, hrabinie Denery?
Zza drzwi odpowiedziano natychmiast, muzyka zaś nieucichła
- Oczywiście hrabio, proszę do środka.
Hrabia otworzył drzwi, wpuszczając kobietę przodem. Komnatka była niewielka. Ledwie mieściło się tu solidne łóżko, z przepiękną kapą, biurko i szafa. Okno wychodziło prosto na rozległy ogród. To w oknie stał skrzypek - mężczyzna lat około trzydziestu, oszałamiającej wprost urody. Skłonił się, nie przerywajac grania. Hrabina skinęła głową w odpowiedzi.
- Skarby w lasach i skarby na dworach - powiedziała, jak zwykle rozleniwionym głosem. - Drogi hrabio, nie dziwię się, że opuściłeś Nordię.
Zwróciła się do baroneta.
- Gdy pewnego dnia będę urządzała bal, uprowadzę cię panie - powiedziała z delikatnym uśmiechem. - Nie pozwolę, by tylko hrabia cieszył uszy. - “i oczy” dodała w myślach, i zaraz wymierzyła sobie mentalnego policzka. Doprawdy, gdy miała dobry nastrój, robiła się nieznośna i zapominała o swoim wieku.
- Jeżeli lubi pani hrabina koncerty skrzypcowe, to Wiliam dzisiaj wieczorem właśnie daje jeden w Willa Mentr w Rovennie. Jeżeli nie ma pani hrabina innych planów, byłbym zaszczycony mogąc wręczyć zaproszenie. - hrabia był wyraźnie ucieszony jej zainteresowaniem. William zaś ukłonił się raz jeszcze. Także uśmiechnął się szeroko. Wszystko to, kończąc właśnie utwór. Hrabina uśmiechnęła się z aprobatą.
- Jakżebym mogła odmówić, wtedy moje pochwały okazałyby się jedynie pustosłowiem. Sprawiasz mi hrabio niewymowną przyjemność.
- Zaraz zatem wypiszę odpowiedni bilet. Wybaczysz mi hrabino, jeżeli zostawię Cię pod opiekę Wiliama na kilka minut?
- Oczywiście.
- Panie hrabio, jeżeli idziesz na dół, zachciej proszę poprosić służbę o powóz dla mnie. Muszę być w Willa Mentr troszeczkę wcześniej.
- Proszę sie nie kłopotać - wtrąciła hrabina. - Z przyjemnością odwiozę cię panie swoim powozem.
- O, bardzo dziękuję hrabinie. To zaszczyt dla mnie - odpowiedział William, zaś hrabia tylko ukłonił się. Potem opuścił oboje, jego kroki słychać było na korytarzu a potem na schodach.
- Bardzo się cieszę, że moja muzyka odpowiada hrabiny gustom. Skrzypce to trudny instrument i przez to wielu go niedocenia. Próbowała pani kiedyś na nich grać?
- Próbowałam i niestety zrezygnowałam, ale tym bardziej cenie ludzi, którzy nie poddają się tak łatwo.
Hrabina podeszła do okna i wyjrzała do ogrodu.
- Dziwne miejsce przyznam. Jak do tej pory udało mi się spotkać matrankę, nordyjczyka, ragadańczyka i ani jednego eliarczyka.
- Hrabino - Eliarczyków spotkać można dość łatwo. W ich siedzibach i domach. Bo i taki to naród. Wolą siedzieć na swoim i twierdzić, że jest najlepsze, miast wcześniej porównać z czymkolwiek innym i ocenić rzetelnie. Nawet tutejsza szlachta gardzi zagranicą. Pewnie we dwoje na palcach rąk zliczylibyśmy eliarczyków, którzy za granicą studiowali. - przez ton głosu mężczyzny przebijała dobrze maskowana pogarda dla tego kraju i jego mieszkańców.
- Czyżbyś więc panie niósł kaganek zagranicznego oświecenia? - zapytała z uśmiechem. - Znasz może panie doryjskie Palastinelied? Nie miałam okazji słyszeć go od wyjazdu z Dorii, a przyznaję, że jest urzekający.
- Jestem guwernerem u kilku rodzin Rovennie, więc w zasadzie owszem, można powiedzieć, że staram się poświecić trochę w tych ciemnościach. A doryjską muzyką niegdyś się fascynowałem i przypadkiem Palastinelied znam. Co prawda wcześniej grywałem go zgodnie z oryginałem - na cymbałach … da się chyba dość łatwo przetransponować - uniósł skrzypce, położył na nich smyczek - z góry przepraszam, za wszelkie niedoskonałości przekładu.
Popłynęła muzyka. Stare Doryjskie szczyty. Ośnieżone doliny i pola. Białe lasy. Stare zamczyska … niedoskonałości znaleźć się nie udało. Hrabina przymknęła oczy, odetchnęła głębiej i zaczęła śpiewać. Jej śpiewu nijak nie można było porównywać z grą baroneta, ale też nie można była powiedzieć, że jest niepoprawny. Dodatkowo w głosie kobiety brzmiała niczym nieskrywana tęsknota. Uśmiechnęła się delikatnie i opuściła na chwilę wzrok, jakby zawstydzona swoim niecnym uczynkiem.
- Proszę o wybaczenie - szepnęła patrząc już baronetowi w oczy.
- Ależ - prosze dalej - powiedział cicho, ale z wyraźnym żalem, że skończyła tak nagle - Chciałbym usłyszeć to tak, jak jest śpiewane w Dorii. - pasja w głosie mężczyzny była przeogromna. Kontaktu wzrokowego również nie przerwał, tylko czekał z nadzieja.
“Och hrabino na starość robisz się sentymentalna i miękka”, pomyślała Feresa.
- By zaśpiewać, jak śpiewa się w Dorii, potrzeba kamiennych murów zamku i towarzystwa rycerzy z mieczami w przy boku - powiedziała łagodnie, ale skinęła głową i wykonała gest by baronet podjął grę, a ona znowu zaczęła śpiewać.
W połowie pieśni wszedł hrabia. Stanął w wejściu i z nieznacznym uśmiechem czekał na koniec. Gdy zakończyli utwór, zaklaskał z uznaniem.
- Piekny głos, droga hrabino, piękny głos. Jest pani hipokrytka. Mnie oskarża o ukrywanie talentu Williama, a sama chroni swój w ustroniu własnego mieszkania. Jednak to hrabiny prawo. - wszystko powiedziane było niby poważnie, ale z wyraźnie dostrzegalnym żartem w tle. Wyciągnał rękę, by podać zaproszenie.
- Panie jaka by ze mnie była matranka, jeżeli bym nie ukrywała wszystkiego, co tylko jest do ukrycia - odpowiedziała w podobnym tonie przyjmując bilet.
Nordyjczyk lekkim ukłonem oddał honor temu stwierdzeniu. Choć uśmiech na jego ustach z pewnością coś ukrywał. Może tylko: “Porównujesz tajemniczość Matry z tajemniczością zamkniętej dla wszystkich Nordii?”, a może coś znacznie więcej.
- Pozwól zatem ze mną, hrabino. Dajmy i artyście czas na kilka tajemniczych przygotowań, by mógł pokazać cały swój talent dzisiejszego wieczora. - ponownie gestem zaproponował kobiecie ramię. - Masz może ochotę, hrabino, rozejrzeć się po ogrodzie? Nie dorównuje może cynazyjskim czy matrańskim, ale moja małżonka stara się jak może, by kwitł bujnie i przyćmił przynajmniej te kordyjskie.
Przyjęła ramię hrabiego i skinęła głową Williamowi.
- Jeżeli to nie był jeszcze cały talent baroneta, to nie wiem, czy moje serce wytrzyma jeszcze wiekszą dawkę wzruszeń. A ogrody z przyjemnością ujrzę z bliska, a okna wydawały się nader interesujące. Czy właśnie w ogrodach spotkamy twoją panie małżonkę. Rada bym była poznać i ją.
- Niestety nie, Anna wyjechała w odwiedziny do swoich rodziców. Powinna powrócić nie dalej niż za dwa tygodnie. Ogrodnik już odlicza dni, do rozliczenia z każdego kwiatu i krzaczka, jakie z pewnością mu zafunduje. - prowadził ją przez jadalnie, sprawnie zorganizowaną i pełną służby kuchnię i przez tylnie drzwi - do ogrodu. Jesień wyraźnie odcisnęła na nim swój pędzel. Zielone pozostały już w zasadzie tylko iglaki. Liściaste krzewy i drzewa złociły się właśnie. W brązach tonęła ogrodowa altanka. Szemrzący cicho strumień opływał tak ją, jak i skalny ogródek z kwiatami - teraz niestety niezbyt już pięknymi. Tu jednak było zielono od gęstego mchu. - Cały ten ogród to jej dzieło. Ja nie dołożyłem tu nawet patyczka. - powiedział z wyraźnym zamyśleniem a może nawet odrobiną czułości.
- Każdy potrzebuje miejsce, w które nikt by się nie wtrącał. - Musnęła palcami iglasty krzaczek, obok którego przeszli. - Mój małżonek miał swoją galerię. Nawet czyścił samodzielnie, stojące tam zbroje.
Szła obok hrabiego z delikatnym uśmiechem, nie starała się ukrywać swojego dobrego nastroju. Czuła sie niczym psotna szesnastolatka i doprawdy nie potrafiła pojąć, skąd się to uczucie wzięło. Hrabia również się uśmiechnał.
- Ja mam swoją bibliotekę. Właściwie bardziej to gabinet. Nie wyobrażam sobie pisania ważnych listów nigdzie indziej. Ani czytania. O … a jednak jest tu mój mały wkład. - wskazał na zielony i liściasty krzew stojący na uboczu, otoczony mchami i mniejszymi krzaczkami. - To Toelia, krzew z nordyjskich gór. Sprowadziłem go dla Anny, gdy tylko się pobraliśmy i odkryłem jej zamiłowanie do ogrodnictwa. Jednak sadziła i zajmowała się nim sama. Ja nawet nie wiedziałem czego właściwie potrzebuje. - zdaje się, że i on jest w doskonałym humorze.
Patrzyła na hrabiego spod rzęs. Trzeba była przyznać rację baronessie Baden, hrabia sprawiał wrażenie mężczyzny, z którym chciałoby się spędzić życie. Jednakże miała wrażenie, że sposób w jaki hrabia wspomina o małżonce, bliski jest temu, którym mówi się o osobach, które odeszły. A może to tylko ona w ten sposób mówiła.
- Często nie wiemy, czego potrzeba drugiej osobie, a pytać, przecież nie wypada - zatrzymała się na chwilę przyglądając się jednemu z klombów. - Czasami marzę, by życie było proste niczym w doryjskim romansie. Chociaż z drugiej, te zbyt często kończą się śmiercią głównych bohaterów.
- Doryjskie romanse - mruknał cicho - czy tam w Dorii bywają pisane czasem jakieś lżejsze lektury? - co ciekawe, głos zdradzał uznanie a nie kpinę. - Pytam, bo odnoszę wrażenie, że wiesz hrabino o tym kraju niezmiernie dużo. Szczególnie jak na nie doryjkę a matrankę.
- Znam? - zamyśliła się na chwilę. - Nie wiem, czy ktokolwiek, kto nie urodził się doryjczykiem jest w stanie poznać i zrozumieć ten kraj. Ja co najwyżej miałam okazję by go obserwować, niczym widz na przedstawieniu. Ale... Chyba gwiazda dzisiejszego wieczoru już jest gotowa.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:53.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172