lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [Magia i Miecz] Wyprawa po Koronę Władzy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/9389-magia-i-miecz-wyprawa-po-korone-wladzy.html)

Fearqin 17-08-2011 20:10

Nie zsiadł z konia. Nie chciał prowokować istoty do ataku. Stał przed istotą przez około minutę. Miała dobre dwa metry wzrostu, cztery ręce i twarz bardzo przypominającą ludzką. Jego futro były na tyle gęste by ork mógł zaplątać w nim pięść tylko ją wkładając. Czymkolwiek był ork był pewien, że o czymś takim nigdy nie słyszał.

Poczuł, że te coś próbuje mu wejść do umysłu siłą swojej woli. Nie wyglądał na kogoś kto ma w sobie moc magiczną. Ork skupił się i tworzył barierę do swojego mózgu. Stwór rozwierał swoją dziwną, bezzębną paszczę być może wydobywał z siebie dźwięki, których jednak Jarr nie mógł usłyszeć. Przez jeszcze parę minut ork męczył się blokując ataki stwora na swój cenny umysł. Kiedy był już na skraju wyczerpania, wystarczyło mrugnięcie i biały potwór zniknął. Wraz z nim napór na umysł orka.

Następnie zemdlał.

Nie był świadom jak długo spał. Na śniadanie nie marnował zapasów zdobytych w wiosce, pożywił się leśnymi owocami które znalazł. Następnie wyznaczył kierunek do Lodowej Groty i popędził konia.

xeper 21-08-2011 14:31

Irg

Znowu znaleźli się pośród piasków. Oaza i towarzyszący jej zgiełk, zostały daleko w tyle. Gdzieś daleko przed sobą mieli tajemnicze ruiny grobowca Akh-Banhara, maga który całe życie poświęcił poszukiwaniom Korony. Irg nie za bardzo wiedział, jak daleko jest do tych ruin. Znał tylko kierunek, w jakim musieli maszerować. A marsz w sypkim piachu do rzeczy łatwych i przyjemnych nie należał. Coraz bardziej wycieńczeni i zmęczeni przedzierali się przez sypkie wydmy, to wspinając się na wierzchołki, to ześlizgując w dół. Słońce, wolno, zbyt wolno zmierzało w stronę horyzontu, barwiąc piasek na krwistoczerwony kolor. Czyżby była to zapowiedź nadchodzących wydarzeń?

Cienie wydłużyły się wyraźnie, a temperatura zaczęła gwałtownie spadać. Pustynia, nie prażona zabójczymi promieniami słońca, zaczęła ożywać. Z nor w piachu i spod kamieni wychynęły węże, skorpiony, długie na łokieć stonogi i inne stworzenia. Cassandra widząc je, natychmiast zbliżyła się do Irga, chwytając go za ramię i rozglądając się trwożliwie. Irg natomiast mocniej chwycił swój młot i parł naprzód.

Już niemal w zupełnych ciemnościach, dojrzeli wyłaniające się z piachu ruiny. Ponad wydmy wystawały poczerniałe kolumny i wierzchołek czegoś, co mogło być kopułą. Gdy podeszli bliżej, z wierzchołka kolumny zerwał się jakiś wielki ptak i skrzecząc odleciał.
- Tu jest strasznie – powiedziała cicho Cassandra, wskazując na głębokie cienie zalegające wszędzie wokół. Cienie, gdy nie patrzyło się na nie, sprawiały wrażenie żywych. Wibrowały delikatnie i poruszały się, jednak przy dokładnym przyjrzeniu się, znów były tylko cieniami. Irg wykrzesał z siebie resztkę sił i podbiegł do ruin. Nigdzie nie było widać żadnego wejścia. Jeśli gdzieś było, to skrywał je piasek. Irg ze złością kopnął piach i zaklął szpetnie. Zaczął łazić w kółko, szukając jakiejś wskazówki. Po chwili i Cassandra dołączyła do krasnoluda.

- A to co? – zapytała po jakimś czasie, wygrzebując coś z piasku. Podała Irgowi niewielki, gliniany garnczek. Był dokładnie zamknięty, a wierzch zdobiła pieczęć przedstawiająca żuka. Naczynie było ciepłe i lekko drgało. Gdy krasnolud trzymał je w dłoniach, drgania stawały się coraz bardziej intensywne, aż w końcu naczynie wyrwało się Irgowi z rąk i upadło na ziemię. Pokrywa pękła, a ze środka zaczął wydobywać się szary dym, który powoli zaczął formować się w postać mężczyzny.


- No patrz, niezguło coś zrobił! Dom cały mi rozpieprzyłeś! Dorobek całego życia poszedł w pizdu! – krzyczał dżin, obracając się wokół swojej osi. – I co mi w zamian zaproponujesz? Pewnie zaraz usłyszę tekst o lampie. A takiego!


Argena


Z jajem bezpiecznym między piersiami, Argena wróciła do obozu. Nim jednak się w nim zjawiła, przybrała ludzką postać, wciąż uważając, że to jeszcze za wcześnie aby Dergo poznał prawdę. Siedzieli tam wszyscy, Dergo i chochliki, wokoło wesoło płonącego ogniska, na którym piekły się trzy upolowane przez młodzieńca, króliki.
- Popatrz co udało mi się upolować – powiedział z dumą Dergo, wskazując na przyjemnie pachnące mięso. – Dużo trudu mnie to nie kosztowało. Chyba mam smykałkę do procy. Idzie mi znacznie lepiej niż wywijanie żelastwem... Znalazłaś jajo? Och! Jak tego dokonałaś?

Zjedli króliczki, odpoczęli jeszcze trochę i ruszyli w drogę powrotną do świątyni Szablisa. Po drodze, miedzy skałami Argena usłyszała krzyk mantikory i po raz kolejny szykowała się do walki z niebezpiecznym potworem, ale mantikora tylko mignęła jej pośród kamieni i nie zaatakowała. Być może wciąż pamiętała ranę, jaką zadała jej Argena.

Do ruin świątyni dojechali jeszcze tego samego dnia i zatrzymali się na nocleg. Argena niezwłocznie udała się do budynku, w którym znajdował się wielki posąg boga-sokoła. Wyciągnęła jajko spomiędzy piersi i trzymając je w obu dłoniach podeszła do figury. Poczuła na sobie czyjś wzrok. Popatrzyła do góry, ale posąg nie ożył, ani nie zmienił swojego położenia. Delikatnie umieściła jajo sokoła pomiędzy stopami Szablisa i odsunęła się na krok. Zakręciło jej się w głowie.
- Dziękuję Ci, Argeno – usłyszała głos Szablisa. Był tuż obok niej, siedział na swoim tronie. Znowu znajdowali się między chmurami a daleko w dole majaczyły zarysy ruin. Argena widziała krzątające się chochliki i Dergo, który ćwiczył precyzję strzałów z procy. – Doskonale się spisałaś. Dzięki temu jaju, znów będę mógł zstąpić między mych wyznawców. Przyjmę postać sokoła, który już wkrótce się wykluje. W zamian za to, że pomogłaś mi bezinteresownie, ja zrobię coś dla Ciebie. Znam Twoje pragnienia i Twój cel podróży w nieznane. Gdy się obudzisz rankiem będziesz w zupełnie innym miejscu, wiele setek mil od Wyżyny Wylgut i ruin mojej świątyni. Przeniosę Cię, wraz z Twoją drużyną do Środkowej Krainy, abyś czym prędzej mogła ruszyć na poszukiwanie Tajemnych Wrót. To chyba wystarczająca nagroda!

Bóg, po skończonej przemowie, odleciał na swojej chmurze a Argena przewróciła się z boku na bok i podciągnęła koc pod samą brodę. Było jej zimno. Najwidoczniej ognisko musiało zgasnąć. Niezbyt przytomnie pomyślała o ukaraniu chochlików za niedopilnowanie ognia.

Jakież było zdziwienie wszystkich, gdy rankiem nie obudzili się wśród ruin, a na pokrytym skałami terenie. Nieopodal płynął strumień, w wodach którego błyskały refleksy jasno świecącego słońca. Na bezchmurnym niebie krążył sokół, który co jakiś czas wydawał długi krzyk. Argena przez chwilę patrzyła na ptaka, który zatoczył jeszcze parę kręgów nad miejscem, w którym się znajdowali i odleciał na południe.


Argena usłyszała głosy. Gdzieś daleko, w dole strumienia ktoś domagał się sprawiedliwości. Ktoś inny krzyczał i klął.


Jarr

Jechał i jechał, przez zasypany śniegiem, pozbawiony jakichkolwiek charakterystycznych cech, krajobraz. Dni zlewały się w jedno, tylko odległe szczyty stawały się coraz większe i wyraźniejsze. Dzięki posiadanej mapie, Jarr mniej więcej wiedział gdzie się kierować. Teraz szukał szerokiej doliny rzeki, która swój początek brała w lodowcu spływającym z gór.

Przez dwa dni posuwał się na zachód, aż w końcu udało mu się trafić na szeroką, pełną żwiru i otoczaków dolinę, dnem której meandrowała rzeka o brunatnych, pełnych osadów wodach. Ruszył w górę, ku jej źródłom, po drodze mijając jakiś zapomniany i opuszczony obóz. Ustawione w okręgu namioty, były potargane, a pozostawiony tutaj dobytek poniszczony. Jarr nie znalazł nic co pozwalałoby poznać historię tego miejsca. Tylko wiatr zawodził, szarpiąc luźnymi płachtami i świszczał na linkach namiotów.

Teraz, gdy ork znalazł się u stóp gór, musiał rozpocząć poszukiwania jaskini. Nie miał pojęcia co może w niej zastać i dlaczego poszukiwany przez niego Talizman, właśnie tam się znajduje. Czy był to grobowiec, czy może świątynia. Rozważania pozostawił za sobą, ruszył w góry.

Poszukiwania Lodowej Groty zajęły Jarrowi kolejne dni. Konia musiał zostawić niżej, tam gdzie jeszcze były łąki. Sam wspinał się wyżej i wyżej, aż w końcu otaczały go tylko skały i śnieg. Przed sobą, dokładnie w centrum pionowej skały widział czarny otwór. Czuł, że musi to być jaskinia, której szukał. Przedarł się przez zalegające u podnóża ściany, zwały śniegu sięgające mu niemal do piersi i rozpoczął mozolną wspinaczkę. Kto inny nie dałby rady, poddałby się ale nie ork. Pełen determinacji Jarr, mimo iż palce miał otarte aż do krwi a nogi i ramiona bolały go od ciągłego wysiłku, piął się w górę. Nic nie robił sobie z szarpiącego nim porywistego wiatru, który szaleńczymi podmuchami starał się oderwać orka od skalnej ściany.

W końcu, mokry od potu i ledwo żywy, podciągnął się ostatni raz i zaległ w wejściu do jaskini. Wszędzie wokoło pełno było kamieni, kawałków pokruszonego lodu i kości. Szczególnie owe kości przykuły uwagę Jarra, gdyż wskazywały na to, że znalazł się w legowisku jakiejś bestii. Ostrożnie podniósł się na nogi i starał wzrokiem przebić panujące wewnątrz groty ciemności. Nim wszedł do środka, usłyszał jakiś szelest. Coś, prawdopodobnie lokator owej groty, było wewnątrz i właśnie wyczuło zbliżający się posiłek.


Jarr zobaczył wychylającą się z jaskini gadzią głowę, za którą pojawiło się długie, pokryte łuskami cielsko, zaopatrzone w błoniaste skrzydła. Wywerna wyciągnęła długą szyję i kłapnęła szczękami.

Fearqin 26-08-2011 21:29

Ork natychmiast wyciągnął dwuręczny miecz, zgiął lekko kolana wlepiając wzrok w wywernę. Nie musiał długo czekać na atak. Pseudo-smok skoczył w stronę Jarra z niebywałą, jak na takie rozmiary, szybkością. Szaman ledwo odskoczył przed paszczami stwora, udało mu się lekko ciąć potwora, jednak łuski nie były tak łatwe do przebicia jak skórzana zbroja ludzi.

Wywerna odwróciła długą szyję i błyskawicznie jej pełna zębów paszcza zbliżyła się do orka z oczywistym zamiarem. Ten uchylił się i wykonał długi skok w prawo. W tak wąskim i niskim pomieszczeniu miał lekką przewagę. Wywerna nie mogła korzystać ze skrzydeł, zaś Jarr miał wystarczającą swobodę ruchów. Robił powolne kroki do tyłu, gdy jego przeciwnik się obrócił w jego stronę i przystępywał z jednej nogi na drugą. Smok zaryczał groźnie unosząc głowę do góry.

Jarr rzucił się do biegu, długimi susami pokonując nieznaczną odległość pomiędzy nim a Wywerną. Wyprowadził szybkie cięcie w gardło, stwór jednak się uchylił i zaatakował wciąż będące w biegu orka. Udało mu się przeskoczyć kończynę stwora, która była bardziej masywna niż cały korpus Jarra wraz z nogami. Dzięki temu manewrowi ork znalazł się z tyłu wywerny. Wziął wielki zamach, ryknął napinając mięśnie i wbił miecz w ogon stwora. Ten wbił się potężnie i przygwoździł stwora do ziemi.

Wywerna wydała z siebie przeciągły, zachrypnięty i nieco skrzeczący odgłos po czym odwróciła głowę w stronę orka. Akurat gdy ten skończył przygotowywać błyskawicę. Wleciała prosto w rozwarte szczęki smoka. Wybuch odrzucił orka o parę metrów do tyłu, wylądował twarda, ale nie złamał sobie nic, taką przynajmniej miał nadzieję.

Powoli podniósł się z ziemi i ostrożnie podszedł do dymiącego ciała. Miecz wciąż tkwił w ogonie. Jeśli zaś chodziło o resztę ciała wywerny to w zasadzie było na miejscu, no poza głową i połową szyi która była w wielu miejscach, ale wciąż, bardzo blisko.

Jarr wyrwał miecz z dużym trudem i wszedł tam gdzie wywerna miała swoje siedlisko. Pełno tam było odchodów, kości różnego pochodzenia, oraz bardzo starej sterty przedmiotów. Ork zabrał się do przeszukiwania sterty artefaktów. Podrzucał masę zardzewiałych zbrój, mieczy, hełmów, wszystkiego co zwykli mieć rycerze którzy walczyli z tym smokiem. W takim wąskim korytarzu, płytowa zbroja była celą śmierci samą w sobie.

W końcu, na samym dnie Jarr odnalazł przedmiot którego szukał. A raczej jeden z tych które szukał. Talizman mimo wieku, kurzu, ogólnego brudu, wciąż prezentował się pięknie. Może to za sprawą psychiki, przedmiot marzeń, klucz do ocalenia.

Jarr został w jaskini na noc. Rozpalił ognisko, zjadł co nieco i cały czas wpatrywał się w Talizman, zastanawiając się jak właściwie ma go użyć. W końcu pozwolił by zawładnął nim sen.
Wyruszył wczesnym rankiem, zaraz po napojeniu i nakarmieniu wierzchowca.

Zastanawiał się co dalej. Przeglądał mapę. Postanowił udać się do najbliższego miasta znajdującego się na północy. Na oko tydzień spokojnej drogi.
Oczywiście taka nie była mu dana.

Już na drugi dzień zobaczył w oddali gęsty, wysoki dym. Wyciągnął miecz i spowolnił konia, ruszył w kierunku czerni, ostrożnie rozglądając się po okolicy. Po jakimś czasie jazdy po lesie w kierunku dymu dotarł do doszczętnie spalonej osady. Koń zachowywał się bardzo nerwowo, co było dosyć zrozumiałe. Jarr przywiązał go do pobliskiego drzewa i ostrożnie ruszył do osady z przygotowanym mieczem.

Resztki domów zbudowanych z drewna jeszcze się miejscami jarzyły. Stawiając kolejne kroki słyszał huki walących się, spalonych kłód. Nie opłacało się próbować ograbić pogorzelisk, raczej nic nie zostało, bo jak się okazało wszystko to było efektem napadu bandytów. Ork znalazł ciało, pozbawione głowy, wątłej postury, o jasnej skórze. Było ograbione ze wszystkiego, nawet bielizny. Na palcach Jarr dostrzegł odciski po brutalnie zerwanych pierścieniach. Inne znalezione ciała wyglądały podobnie.

Zrezygnowany ork schował miecz do pochwy i ciężko westchnął. Dziwne, że wszystkie ciała były pozbawione głów. Chora zabawa bandytów? A może brutalny rytuał ku czci fałszywych bogów?
Nagle usłyszał dźwięk na który natychmiast ponownie przygotował miecz. Płacz. Jarr szybko ruszył za odgłosem. Jeśli był tu jeszcze jakiś bandyta który krzywdził któregoś z ocalałych mieszkańców...

Szaman natychmiast pożałował, że nie był to żaden bandyta gwałcący chłopkę, którą mógłby uratować. Jasne stało się dlaczego wszystkie ciała były dosyć małe, mężczyźni wąscy w barach. To była osada elfów. Zaś jedyną ocalałą była paroletnia blond dziewczynka z tymi durnymi szpiczastymi uszami. Klęczała nad jakimś kolejnym pozbawionym głowy ciałem i beczała. Na brudnej, brązowej sukience miała napisy zrobione krwią. Jarr jednak nie znał tego języka.

Gdy dziewczynka dostrzegła dwumetrowego orka z dwuręcznym mieczem wydała z siebie pisk i zemdlała ze strachu. Szaman ponownie westchnął. Nienawidził elfów, jak niczego innego. Ta jednak mała nie była jeszcze niczemu winna, a jeśli mógł choć jednego przedstawiciela tej plugawej rasy odwieść od pełnej głupoty i plugastw drogi życia, to powinien to zrobić. Przewiesił sobie dziewczynkę przez ramię i zabrał ją do wierzchowca. Położył ją za siodłem i ruszył dalej. Liczył, że jak się obudzi uda mu się ją wypytać o to czy w pobliżu jest jakaś LUDZKA osada. Ludzie bywali nieco bardziej rozsądni od długouchych i mogli z niej zrobić porządną istotę. Ponadto, za ostrzeżenie o bandytach Jarr mógł zdobyć nagrodę, a pieniądze w zdobyciu informacji na temat Krony na pewno nie zawadzą.

Aronix 28-08-2011 21:16

Irg popatrzył zaskoczony na Cassandrę.
-To Dżin.- wybełkotała czarodziejka
-To oczywiste, że Dżin a nie jakiś pastuch dziewko!- wykrzyczał Dżin, Irg stanął pomiędzy nim a Cassandrą
-Nie radził bym tobie jej obrażać- powiedział wpatrując się w ducha
-Tak? Bo co? Zrobisz mi krzywdę?- drwił z krasnoluda Dżin
-I zwracać się do mnie możesz tylko i wyłącznie O Wielki Al`tabahu, kmiocie.- dodał donośnym głosem. Irg odetchnął głęboko. Marsz w skrajnie nieznośnych warunkach oraz problemy związane z Asasynami sprawiały, że jego limit cierpliwości szybko się kurczył. A tu nadarzyła się okazja aby się wyładować. Bez słowa dobył swego młota, Dżin wyglądał na zaskoczonego takim obrotem spraw, jednak zanim coś powiedział, został ugodzony przez Irga. Okazało się, że Dżin, na swoje nieszczęście, zdążył się już całkowicie zmaterializować, tak więc cios ten był dla niego bardzo bolesny. Został odepchnięty parę metrów w bok i zaczął się zwijać się z bólu unosząc się jakieś dwa metry nad ziemią. Wyglądało do dosyć śmiesznie, Cassandra zaśmiała się lekko. Wtedy Al`tabah nagle wyprostował się i spoważniał
-Jak śmiałeś podnieść rękę na istotę o wiele bardziej rozwiniętą od siebie!- ryczał jak mógł najgłośniej. Irg już wiedział, że jest na wygranej pozycji, ten Dżin był tylko mocny w gębie. Krasnolud przystąpił do ataku., Wykonał parę uderzeń, Al`tabah z powodzeniem ich uniknął. Wtedy właśnie krasnolud wykonał dwa szybkie ciosy z prawej strony. Dżin uniknął tylko jednego z nich, drugi lekko go ogłuszył, jednak już po chwili dostał młotem z całej siły z lewej strony. Odleciał w bok i upadł na piasek
-Dobra, dobra wygrałeś!- krzyczał wijąc się z bólu. Irg uśmiechnął się lekko
-Spieprzaj stąd!- krzyknął, Dżin natychmiast zaczął się ulatniać i po chwili zniknął. Irg odwrócił się do Cassandry uśmiechnięty od ucha do ucha
-Uwielbiam takich gnojków mocnych w gębie, a słabych w walce!- powiedział uradowanym głosem. Czarodziejka odwzajemniła uśmiech
-To wracamy do poszukiwania wejścia.- powiedziała, Irg uniósł dłoń
- Zajmę się tym. Mam nawet pewien pomysł. Ty rozejrzyj się dookoła i poszukaj jakiejś łopaty, coś musiało zostać tutaj po obozujących rycerzach.- powiedział, Cassandra od razu wzięła się do poszukiwań, a Irg podszedł do fragmentu ruin, który przyciągnął jego uwagę zanim trafił na Dżina. Tuż przy granicy z piaskiem zauważył zmienione ułożenie kamieni. Układały się one jak by w łuk. Krasnolud podejrzewał, że może to być okno lub jakieś wejście, jednak żeby to sprawdzić musiał odkopać ten fragment muru. Po paru chwilach Cassandra wróciła z starą łopatą w rękach. Podała ją krasnoludowi, a ten od razu zaczął kopać, wyjaśniając czarodziejce swoje zamiary. Ta nie mając co robić, wzięła się za przygotowanie im noclegu, ponieważ nie wyglądało na to aby krasnolud skończył przed zapadnięciem zmroku.

Mekow 28-08-2011 22:38

Argena mogła się jedynie domyślać jakie cele obierze sobie Szablis, po zstąpieniu na ziemię. Obecnie niewiele ją to jednak interesowało.
Z tego co czytała o Koronie Władzy, przeniesienie jej do Środkowej Krainy było znacznym przybliżeniem na jej drodze. Osobiście nie miała też powodów przypuszczać, że Sokoli bóg mógł wysłać ją w złe miejsce. Otrzymała swoją nagrodę i choć nie tego się spodziewała, to właściwie nie miała nic przeciwko. Błąkanie się po Wyżynie Wylgut nie miało już większego celu. Ciągle błąkali się po tych samych pustkowiach. Choć ukryte tam skarby złota, magii i wiedzy musiały być imponujące, to było to istne poszukiwanie igły w stogu siana.
Nawet to co znajdywali mogło być potężniejsze. Jak choćby woda zabrana z jeziorka syren. Argena musiała wczoraj wypić jej aż dwa litry, aby zagoiła się jej rana na plecach... a i tak kobieta czuła się nieswojo i wiedziała, że mimo zagojonej rany, nie pozbyła się jeszcze jadu mantikory z organizmu.
Ogólnie Argena była zadowolona z przeniesienia do nowego miejsca.

- Co się stało? Gdzie my jesteśmy? - odezwał się zaniepokojony Dergo, rozglądając się dookoła.
- Spokojnie. Jesteśmy gdzieś w Krainie Środkowej, to nagroda od Szablisa. Ja zresztą też miałam już dość tej wyżyny - odparła Argena przysłuchując się kłótni, jaką dosłyszała w oddali.
- Nie sądziłem, że udamy się aż tak daleko... - Dergo jakby urwał w połowie zdania. Wyglądał na zaniepokojonego faktem, że aż tak się oddalił od domu. Chyba nie spodziewał się tego, że ewentualny powrót zajmie mu... obecnie chyba ponad rok, no i musiałby znać drogę.
Argena spojrzała na niego ze współczuciem. Teraz młodzieniec nie miał wyboru i musiał zostać z nią... a ona z nim. Może należało mu od razu o sobie powiedzieć... ale nie chciała go stracić. Westchnęła.
- Nie martw się. Jak zdobędziemy Koronę, żadna odległość nie będzie problemem. Poza tym jesteśmy razem, czy to źle? - powiedziała uśmiechając się lekko.
Młodzieniec odwzajemnił uśmiech.
- Przygotujcie śniadanie. Ja sprawdzę co się tam dzieje - wskazała głową dół strumienia. - Słysze jakąś kłótnie - wyjaśniła, delikatnie muskając dłonią swe magiczne kolczyki.
Jej towarzysze nic nie słyszeli, ale wiedzieli o właściwościach kolczyków i spokojnie zabrali się za szykowanie ogniska.

Argena tymczasem ruszyła wzdłuż strumienia. Ciekawa co jest powodem całej awantury.
- Nie masz do tego prawa! Każę cię aresztować! Zakuć w dyby! - rozbrzmiewał uniesiony, męski głos.
- Spierdalaj stary dziadygo!!! Niech cię te hujowate kozy w dupę wyruchają!!! - wrzeszczała jakaś kobieta.
Przez około minutę spaceru Argena wysłuchiwała mniej więcej takich samych tekstów. Uznała, że idzie nie tyle sprawdzić co się tam dzieje, ile zakończyć spór, choćby dając obojgu po głowie, czy zabierając im to o co się kłócą.
Gdy wychyliła się za skały dostrzegła odwróconą od niej kobietę w białej koszuli, która klęczała w strumieniu w towarzystwie różnych tkanin. Oraz starszego mężczyznę w bogatym stroju, który stał na brzegu.
- Zobaczysz, że dosięgnie cię sprawiedliwość. Nie ujdzie ci to płazem dziewko - groził mężczyzna. Argena przyjrzała mu się lepiej.


Siwa broda świadczyła o jego dojrzałym wieku, zaś strój jasno zdradzał szlacheckie pochodzenie. Argena od razu pomyślała, że chętnie zabierze mu tę czapkę i da Dergo... Ale wpadła na nieco inny pomysł.
Nie zwracając uwagi na wykrzykiwane bluzgi kobiety, chwyciła duży, ważący co najmniej trzy kilogramy kamień, wymierzył i celnie cisnęła nim w strumień.
Udało się! Plusk wody był tak silny i dobrze wymierzony, że szlachcic został porządnie ochlapany, zaś najbardziej ucierpiały na tym jego spodnie.
Oboje kłócący się, nagle zamilkli zaskoczeni tym co się stało. Spojrzeli na uśmiechniętą Argenę, która przy tej okazji miała możliwość zobaczenia oblicza chłopki.


Kobieta otworzyła usta, w czymś co miało być uśmiechem, chwaląc się jednocześnie niezwykle zepsutymi zębami. Może nie było zbyt mądre, ale wiadomo było, że wyszło spontanicznie. Jej mokra koszula przylegała do ciała kobiety i zdradzała, że ta nie ma nic pod spodem... Zdaniem Argeny zdecydowanie nic tam nie miała i nie chodziło tu o ubranie, a o kobiece kształty.
Chłopka spojrzała ponownie na szlachcica, któremu chwilowo odebrało mowę.
- Kurwa, zmieniam zdanie! Teraz nie jesteś zasranym dziadygom, tylko zaszczanym dziadygom! Zaszczanym i zasranym! - kobieta dopiekała szlachcicowi.
Zmuszony do wzięcia zimnego prysznica i znieważony mężczyzna nie ochłoną, a raczej przeciwnie. Krew tak go zalała, że poczerwieniał na twarzy ze złości.
- Jeszcze zobaczycie! Obie, chłostać was każę! Dosięgnie was sprawiedliwość! - odgrażał się mężczyzna, odwrócił się i odszedł.
- Chłostać srostać!!! Spierdalaj zasrany zaszczańcu!!! - krzyczała jeszcze za nim kobieta, dodając na koniec kilka wyzwisk.
Argena zastanowiła się przez chwilę... Miała do czynienia z osobą biedną, nieobdarowaną przez naturę kobiecymi kształtami, z zepsutymi zębami, oraz "bogatym inaczej" słownictwem. Ideał! Im więcej takich kobiet spotka Dergo, tym lepiej dla Argeny.

- O co chodziło? - spytała nie ruszając się z miejsca Argena.
- A zaszczaniec przypieprzał się, że pranie w strumieniu psuje wodę, którą potem żłopią jego gówniane kozy. I że mi kurwa nie wolno, bo pieprzy się potem to jego pieprzone mleko - wyjaśniła praczka, typowymi dla siebie słowami.
- A ty nie pracujesz dla niego? - zastanowiła się Argena.
- Dla tego zasranego zaszczanego dziadygi? Nie kurwa - odpowiedziała służka.
- Ja dla Pana Miodowicza pracuję. Oni ciągle się napieprzają, i to o wszystko im kurwa idzie - wyjaśniła.
Argena nie mogła powstrzymać uśmiechu, słysząc tego typu wypowiedzi.
- Zaprowadzisz nas do swego pana? Chętnie go poznamy i porozmawiamy o jego sporach z sąsiadem - powiedziała Argena, która zwietrzyła nie tylko okazje do zarobku, ale i do dobrej zabawy w dręczenie szlachcica... jej ulubiony cel.
- Dobra, ale wpierw muszę to kurewskie pranie skończyć i pierdolnąć je na słońce - odpowiedziała praczka.
- Zatem przyjdziemy tu za godzinę - oznajmiła Argena.
Praczka przytaknęła tylko głową, oszczędzając tym samym uszy Argeny od kolejnych bluzgów, po czym wróciła do prania.
Rozbawiona tym wszystkim Argena wróciła zaś do ich małego obozowiska na śniadanie.

xeper 01-09-2011 17:51

Jarr

Dziewczynka nie odzywała się ani słowem, ale też nie płakała. Siedziała za orkiem na koniu i wpatrywała się w przestrzeń. Nie reagowała na nic, co Jarr do niej mówił. Parokrotnie próbował dać jej coś do jedzenia i picia, ale i to nie przyniosło rezultatów. Tak jakby mała elfka całkowicie zamknęła się w sobie i zupełnie nie reagowała na otaczający ją świat. Jarr zastanawiał się jakich okropieństw musiała doznać, aby popaść w taki stan.

Trzy dni jechał prostą drogą wiodącą z gór ku miastu, jakie zobaczył na mapie. Po drodze nie widział jakichkolwiek zabudowań, osad ani śladów bytności kogokolwiek, nie wspominając o orkach czy ludziach, a nawet elfach. Nic, tylko mile pofałdowanych delikatnie pagórków, porośniętych wysoką, pożółkłą trawą, w wielu miejscach przysypaną śniegiem. Gdzieś wysoko ponad nim, krążyły drapieżne ptaki. W oddali dostrzegł stado wielkich, porośniętych futrem czworonogów, które mogły być żubrami, bizonami albo nawet mumakilami. Zbyt daleko aby rozpoznać.

W końcu, czwartego dnia jazdy na północ, pojawiło się coś, co orka wyraźnie zainteresowało. A właściwie to nie jego, a otępiałą, ledwo co żywą elfkę, którą od dwóch dni na siłę karmił i poił. Dziecko jęknęło i wskazało na coś ręką. Szaman natychmiast się zatrzymał i spojrzał w tamtym kierunku.

Daleko, niemalże na horyzoncie widniała jakaś budowla. Ponad nią unosiła się brunatna chmura, powoli rozwiewana przez wiatr. Jarr przypatrywał się, ale nie był w stanie zauważyć żadnych szczegółów.
- Klaisima naavantru saaliome ene tas – wyszeptała dziewczynka słabym głosem. Zawiał zimny wiatr i zrobiło się ciemniej. Ork wyczuł w powietrzu magię. Popatrzył na elfkę. Jej oczy jarzyły się błękitnym płomieniem, a całe ciało aż iskrzyło się od wypełniającej ją energii. Zsunęła się z siodła i zataczając się, zaczęła iść w kierunku budowli. Ork, wiedziony ciekawością podążył za nią.

Zbliżyli się do tajemniczej budowli i teraz Jarr mógł przyjrzeć się jej dokładniej. Wysoką piramidę wzniesioną z szarego kamienia otaczał zębaty mur. Wierzchołek owej piramidy, znajdujący się na wysokości około stu metrów spowijała brunatna chmura. Wszystko wokół tajemniczego kompleksu cuchnęło, a ziemia była doszczętnie wyjałowiona. Wszędzie zalegało stratowane kopytami błoto, w wielu miejscach poznaczone kałużami śmierdzącej, oleistej cieczy.
- Ene tas, variolla – powiedziała dziewczynka i złapała Jarra za nogawkę, wyraźnie ciągnąc w stronę widocznego w murze, zwieńczonego żelaznym łukiem wejścia. Zarówno na piramidzie, murach i w okolicach tajemniczej budowli nikogo nie było widać. Jednak zza murów dobiegał nieustanny łomot i huk, jakby setki młotów waliły w kowadła. Towarzyszyły mu jęki i zawodzenia.

Gdy doszli do bramy, Jarr gwałtownie zatrzymał się. Wewnątrz dostrzegł potężną, humanoidalną postać. Olbrzym miał co najmniej trzy metry wzrostu i szarą skórę. Jego wielka, łysa głowa zaopatrzona była w pokaźne, wystające z ust zębiska i malutkie oczka. W umięśnionej łapie trzymał kilof. Nie zauważył stojących w bramie elfki i orka. Zniknął w jednym z wielu otworów wydrążonych w podstawie piramidy.


Irg

Kopanie w sypkim piasku nie należało do łatwych czynności. Irg szybko się zniechęcił, zwłaszcza, że zapadały ciemności, a z obozowiska rozbitego przez Cassandrę dolatywały kuszące zapachy. Wbił łopatę w usypaną przez siebie górkę piasku i poszedł się posilić.

Po posiłku czuł się zmęczony i pełny, więc zaniechał kopania, z postanowieniem, że na pewno odkopie wejście następnego dnia. Do roboty zabrał się rankiem, zaraz po śniadaniu. W promieniach palącego słońca robota nie szła zbyt dobrze, ale przynajmniej widział jej efekty. Cały czas jego zmaganiom z pustynnym piaskiem przyglądał się sęp, który niemrawo przysiadł na jednej z rozbitych kolumn, otaczających ruiny. Irg cały czas czuł wzrok szkaradnego ptaszyska na sobie, ale sęp nie reagował na próby przepędzenia go. Odlatywał na moment i zaraz wracał na swój punkt obserwacyjny.

W okolicach południa zrobiło się tak gorąco, że Irg nie był w stanie machać łopatą i musiał się ukryć w cieniu. Ale przynajmniej udało mu się odkopać sporą część schodów prowadzących, jak podejrzewał, do wejścia do grobowca Akh-Banhara. Do pracy wrócił, gdy słońce zaczęło zmierzać ku zachodniemu horyzontowi i zrobiło się nieco chłodniej. Do zmierzchu dokopał się do kamiennych wrót, pokrytych złotymi grawerowaniami. Coś na nich było napisane, ale nie potrafił odcyfrować napisu. Przypomniała mu się przeprawa z Perul Vonnem, w jego grobowcu i Irg zastanawiał się, czy i tutaj przyjdzie mu walczyć z mumią lokatora.
- Poczekaj. Mogą być chronione magią lub obłożone klątwą - Cassandra najwidoczniej też przypomniała sobie podobną sytuację sprzed kilku tygodni i sprawdziła wejście. Po dokładnym obejrzeniu kamiennego bloku, odsunęła się. – Wejście jest bezpieczne. Niestety nie wiem jak je otworzyć...

Za to Irg wiedział. Pod uderzeniami jego młota drzwi rozleciały się i droga do wnętrza grobowca stanęła otworem. Ruszyli w dół, schodami, które oplatały wielkie sklepione kopułą pomieszczenie. Musieli je okrążyć dwukrotnie, aby znaleźć się na dole.


Argena

- To waszmość panna mówi, że poznała Wikulinkę – Miodowicz okazał się dobrze odżywiony, żeby nie powiedzieć spasionym mężczyzną w średnim wieku, o nalanym obliczu i wręcz niewysłowionej pewności siebie.


Przyjął Argenę i jej świtę w swoim pałacyku, do którego zaprowadziła ich chłopka o zepsutych zębach i szkaradnym sposobie wysławiania się. Otoczony pokaźnych rozmiarów parkiem, pałac wzniesiony był z białych kamieni, a jego dach pokryty był czerwoną dachówką. Wszędzie kręciło się pełno służby i odzianych w żółte mundury żołnierzy. Przed pałacem stały trzy powozy, każdy zaprzężony w co najmniej dwie pary koni. Po tym jak Wikulinka zostawiła ich u wrót parku, zostali poprowadzeni przez statecznego lokaja do rezydencji, gdzie po chwili zostali wprowadzeni na pokoje. To znaczy, Argena została wprowadzona a reszcie kazano się rozgościć w jakiejś izbie.

Miodowicz, poza pewnością siebie dysponował też dobrymi manierami. Ugościł Argenę niczym równą sobie, podał ramię, ucałował w dłoń. Kazał natychmiast podać do stołu i zapytał, czy aby Wielmożna Panna nie życzy sobie czego szczególnego. Gdy usłyszał o przygodzie nad strumieniem, wybuchnął gromkim śmiechem.
- A toż dopiero! Cóż to się na tym świecie podziało! I to waszmość Panna sprawiła – śmiał się do rozpuku, słuchając jak jego adwersarz został ochlapany. – Dobrze tak temu staremu dziadydze. Przeklęty Firlej, dobrze mu tak! Oby go osy pokąsały!

- O co się rozchodzi? – zapytał zaskoczony, gdy Argena wspomniała o jego spór z sąsiadem. Poczerwieniał cały na twarzy i niemal rozlał wino z trzymanego w ręce pucharu. Po chwili jednak się trochę uspokoił. Zaczął wyjaśniać, sapiąc przy tym jak bawół z zadyszką. – A o wszystko się rozchodzi. Ta szuja nikczemna śmie twierdzić, że mój przodek bezprawnie zajął ziemię jego przodka, bękarta niemytego. Taka ich cała familia. Bękarty i psubraty chędożone! Już mój ojciec nieboszczyk, Hieronim Miodowicz z jego ojcem, powsinogą cuchnącą się kłócił. Trzy zajazdy w ciągu życia odparł i trzy sam poprowadził, jednak z mizernym skutkiem. Na ziemi owej kiedyś zamek stał, co to ani do nas ani do nich nie należał. Wiele lat temu w ruinę popadł i teraz się jeno mur ostał. I można rzec, że cała sprawa się o ten mur rozchodzi. Bo on na mojej ziemi jest! Nie jego! Ale ponoć, psubrat Firlej jakoweś papiery ma, że to niby jego przodkom owa ziemia nadana przez króla Venzlava była. Dokumenty to sfałszowane są! Inaczej być nie może. Myśmy ową ziemię dostali od księcia Ziemiorysta. Toż to nasza ojcowizna jest!

- Teraz on, Firlej przeklęty zwady szuka i każdego pretekstu używa, coby mnie, Miodowicza z dziada pradziada, pohańbić i po sądach ciągnąć! Jużem w zeszłym roku trzy rozprawy miał i gdyby nie to, żem zamożny pan, to musiałbym ten przeklęty mur oddawać. Ale niedoczekanie jego! – zaczął wygrażać pięściami i błyskać zębami. – Nie dam ja mu satysfakcji! Teraz ludzi zbieram i najdziem go. Jego zapyziały Firlejówek z dymem pójdzie. A jego w samych pludrach puszczę!

Mekow 08-09-2011 13:17

Argena postanowiła pozostać w ukryciu i przez cały czas utrzymywała swoją ludzką postać. Nie brała nawet swego oburęcznego miecza, zdając się na parę długich sztyletów, które stanowiły jej broń awaryjną. Wczesnym popołudniem ruszyła do walki, wraz z trzema tuzinami kaczeńców, jak myślami nazywała zbrojnych ludzi w żółtych mundurach, i mości Miodowicza. Szlachcic jechał na swym koniu dumnie spoglądając na swój oddział. Sam miał przy boku szablę, ale chyba nie kwapił się, aby osobiście brudzić sobie ręce. Zresztą, tego Argena nie wiedziała do końca.
Taktyka podjęta podczas ataku była, zdaniem Argeny, wręcz prymitywna. Kaczeńce ot tak podeszły pod bramę i żelazne kraty wbite w metrowej wysokości murek, które stanowiły ogrodzenie posiadłości Firlejów. Atakujący podstawili dwie drabiny i jeden po drugim, powoli zaczęli przekraczać ogrodzenie. Ze szczytu drabiny musieli już zeskoczyć, a szło im to jak chorowitej kurze latanie. Gdy już spadali na ziemię, po drugiej stronie, nie bardzo wiedzieli co robić dalej i po prostu czekali na innych.
Przeciwnik tymczasem już się organizował, o czym świadczył choćby donośny odgłos bicia w dzwon.
Argena miała dość amatorstwa strony, którą zdecydowała się wybrać. Szybkim krokiem podeszła bliżej bramy i przyjrzała się zamkowi. Zaraz potem, wręcz z nadludzką siłą wymierzyła w bramę solidnego kopniaka, otwierając ją na oścież. Zachęcone tym sukcesem, oraz okrzykiem Miodowicza, kaczeńce ruszyły do przodu. Tym jednak razem Argena trzymała się z boku, nieomal zachodząc wszystko z lewej flanki.
Nie trwało długo jak za żywopłotami pojawili się zorganizowane oddziały w zielonych szatach.
Najpierw rozpoczęła się walka na dystans. Łuki i kusze posyłały pociski w swych wrogów powodując lekkie straty po obu stronach. Straty te miały raczej charakter rannych.
Zdaniem Argeny jeden i drugi szlachcic, tak jak i ich ludzie, byli strasznymi nieudacznikami jeśli chodzi o sztukę wojenną. Nie dziwiła się już, że ich wcześniejsze potyczki były bezowocnie i to bez względu na to kto atakował kogo.
Argena obiegła pole walki, które ze strzelaniny i chowania się za tarczami, przerodziło się w wymachiwanie włóczniami i mieczami, oraz chowanie się za tarczami. Walka wrzała, jednak żadna ze stron jakoś nie mogła zdobyć przewagi. Większość ciosów była parowana, tarczami, lub zatrzymywała się na kolczugach. Cała walka ograniczała się do wzajemnego uderzania w tarczę przeciwnika i czekania kto zmęczy się pierwszy. Osobie takiej jak ona, doświadczonej w walkach i taktyce bitewnej, walka ta wydawała się całkowicie bezowocna i wyglądała nieomal śmiesznie.

Argena także trafiła na przeciwnika. Zatrzymał ją dość spory mężczyzna z długimi cienkimi i zadbanymi wąsami. Jego zielona szata zdradzała przynależność żołnierza - był to jeden z wojaków Firleja.
Zbrojny był nieco zaskoczony widokiem kobiety podczas najazdu nieprzyjaciela, jednak twardo trzymał w rękach miecz i tarczę, nie dając się zwieść pozorom.
Argena ruszyła do ataku. Gdy mężczyzna zasłonił się tarczą unikając jej ostrzy, wykonała szybki manewr mijając go i zanim się zorientował znalazła się tuż obok niego, czy nawet za nim. Nie widziała powodu aby go zabijać, to nie byłoby zabawne. Lewą ręką złapała go za ramię, zaś prawą wymierzyła mu niezwykle silny cios pięścią, która zaciskała rękojeść sztyletu. Mężczyzna upadł na ziemię jakieś pół metra dalej niż stał, zaś jeden z jego zębów poleciał jeszcze dwa metry dalej.
Uśmiechnięta Argena kucnęła przy delikwencie, który stracił przytomność. Palcami rozwarła jego warki i dostrzegła brak górnej dwójki.
- Szczeeerbol - zadrwiła rozbawiona.
Zielone, bezzębne i skacze? Żaby. Nie. Raczej, żabole!
Nie chciała tracić zbyt wiele czasu, ale coś zabawnego przyszło jej do głowy. Paroma szybkimi ruchami ostrego sztyletu zgoliła mężczyźnie jego wąsy. Nie było to arcydokładne golenie, ale zdecydowanie spełniało swoje zadanie.

Rozbawiona pobiegła dalej i raczej niezauważona przemknęła do posiadłości. Posiadłość tę, stanowił dwupiętrowy dworek, ze strychem zamiast trzeciego piętra. Ściany z białego kamienia, zdobione wykończenia i ciemnozielone dachówki świadczyły o równej zamożności, obu stron konfliktowych szlachciców.
Argena miała zamiar podłożyć tam ogień, jednak zanim to zrobiła sprawdziła, czy nie było tam czegoś wartego uratowania. Z nieco cenniejszych rzeczy widziała zbroje zamocowane na stojakach, wiszące na ścianach obrazy, oraz meble. Takich rzeczy jednak nie mogła zabrać. Nie bez zwracania na siebie uwagi.
Brak służby, która albo przyłączyła się do walki albo uciekła, niewątpliwie pomógł Argenie przemieszczać się po budynku. Oczywiście nie przechadzała się tam po próżnicy. Biegła powoli przed siebie, ciskając kule ognia we wszystko co wyglądało jej na łatwopalne, a do tego rozglądała się za ewentualnymi łupami.
Długie czarne pióro do pisania, kałamarz, oraz butelka wina nie stanowiły dużej zdobyczy, jednak i z tego kobieta była zadowolona. Schowawszy łupy, tak aby nie było ich widać, wyskoczyła z drugiej strony budynku. Tym sposobem obeszła całe pole walki dookoła, czyniąc znaczne szkody na sakiewce Firlejów.
Krótko potem wszyscy dostrzegli druzgocące czyny Argeny, choć chyba mało kto zorientował się czyja to była sprawka.


Argena spojrzała na płonącą posiadłość i nieomal była z siebie dumna. Dworek palił się od środka, a dymu było przy tym więcej niż mogła by się spodziewać... Jak wiadomo, nie ma dymu bez ognia, więc zapewne za kilka godzin z dworku zostaną jedynie zgliszcza.
Niestety Miodowicz nie dał się jej pobawić do końca. Widząc, że wygrał potyczkę, bo bitwą tego można nazwać nie było, zadął w trąbkę dając rozkaz do odwrotu. Może nie chciał doprowadzać sprawy do końca, a delektować się powolnym wykańczaniem przeciwnika. Może chciał uniknąć strat w swych ludziach. Tego Argena nie wiedziała. Wycofała się wraz z kaczeńcami zostawiając żabole przy dość nietypowym ognisku.

Zwycięstwo kaczeńców nie dało jej tyle radości, co porażka żaboli. Argena postanowiła, że jeśli nagroda Miodowicza jej nie zadowoli, to jeszcze tej nocy, pod swoją naturalną postacią, najmie się stronie przeciwnej i spali rezydencję jej obecnego zleceniodawcy. W ten sposób równowaga została by zachowana i oba rody nadal by się kłóciły i walczyły, a straty tylko zaogniły by ich konflikt. Zdecydowanie zaogniły.
Był to jednak plan, który wykona pod warunkiem, nieuczciwości Miodowicza.

Aronix 08-09-2011 16:32

Gdy zeszli ze schodów i stanęli na kamiennej posadzce zauważyli, że znajduje się na niej mnóstwo dziwnych malunków. Odnotowawszy to ruszyli przed siebie. Echa ich kroków rozbrzmiewały donośnie. Dwójka poszukiwaczy rozglądała się uważnie szukając jakiejś wskazówki, jednak na nic takiego nie natrafili.

Szli więc dalej wzdłuż dużego korytarza. W końcu korytarz ten zakończył się okrągłą salą, dużych rozmiarów. Po lewej znajdowało się krótkie przejście do mniejszej sali oświetlonej świecącymi się na żółto kamieniami, które poupychane były w szpary pomiędzy ścianami. Na samym środku stał majestatyczny grobowiec Akh-Banhara. Irg i Cassandra, pamiętając ich poprzednie doświadczenie z grobowcem Perula, weszli do sali bardzo ostrożnie, gotowi na atak. Jednak nic takiego nie nastąpiło, nic nie wydawało się niebezpiecznego.

W różnych miejscach w sali poustawiane były dzbany dość pokaźnych rozmiarów. Wszystkie były pootwierane, a niektóre przewrócone i zbite. Najprawdopodobniej byli tu kiedyś też szabrownicy. Krasnolud i czarodziejka zabrali się do poszukiwania czegoś, co pomogło by im dostać się do Korony.

Wszystkie znalezione przez nich zwoje, czy tablice praktycznie nie nadawały się do odczytania. Dopiero po dłuższej chwili Cassandrze udało się znaleźć niewielki skrawek jakiegoś materiału, na którym napisane było: "Tajemnych Wrót należy szukać na wschodzie, pośród mrozu i zawieruchy, pod wodą i wśród kamieni, nad chmurami i w jeziorze ognia" .
-Cudownie.- rzekł zirytowany krasnolud, po przeczytaniu wskazówki
-Czyli to oznacza, że musimy się wrócić i wyruszyć na wschód...-
-Spokojnie, damy radę.- odpowiedziała Cassandra
-Tylko trzeba będzie pomyśleć nad dokładnym rozwiązaniem tej zagadki.- dodała
-Będziemy mieli na to dość czasu.- odpowiedział Irg
-Schowaj ją dokładnie i wychodzimy.- powiedział ruszając w stronę wyjścia. Cassandra ruszyła po chwili za nim. Jednak przed wyjściem coś mignęło jej przy ścianie. Podeszła do tego miejsca i znalazła, lekko zakurzony talizman.



Wzięła go i również schowała, po czym dogoniła Irga, który wychodził już z drugiej sali. Razem weszli z powrotem po schodach i wyszli na powierzchnie. Irg otrzepywał się z piasku, podczas gdy czarodziejka zauważyła na horyzoncie tuman piasku
-Burza piaskowa?- zapytała krasnoluda lekko zaniepokojona. Irg wyprostował się i przyjrzał dokładniej
-Nie.- rzekł beznamiętnie, łapiąc młot w obie ręce
-To oddział zbrojnych.- dodał. Po chwili Cassandra już też mogła rozróżnić poszczególne sylwetki rycerzy zmierzających w ich kierunku.
-Może nas nie zauważyli. Do ruin, już!- syknął Irg do czarodziejki, ta natychmiast wykonała polecenie. Krasnolud po chwili również wszedł z powrotem na schody. Nie znał zamiarów jeźdźców, jednak nie miał zamiaru znów dostać się do niewoli. Zeszli z Cassandrą na dół schodów i wstrzymali oddechy, zaczęli nasłuchiwać.

Fearqin 09-09-2011 22:46

Gigant nie wyglądał na bystrzaka. Dziewczynka wyglądała tajemniczo i trochę strasznie. Ork nie wiedział co sądzić o tej sytuacji. Z pewnością musiało mieć to związek z masakrą w wiosce, Jarr był ciekaw dlaczego tak zostawiono ciała, małą elfkę. Goniła go jednak większa, ważniejsza potrzeba. Miał narażać życie swoje i plemienia za elfów? Nie. Za sprawiedliwość. Jeśli tu znajdowała się geneza masakry to należało ją zbadać, elfy może i były podstępne, zdradliwe i durne, ale zasługiwały na śmierć w walce oraz sprawiedliwość. Mimo, że był szamanem cenił sobie takie wartości. Zresztą jego pozycja też nakazywała zajęcie się tym. W tym miejscu nie wyczuwał obecności duchów. Z tym się jeszcze nie spotkał.

Kiedy wyeliminował już opcję odejścia miał do wyboru sprawdzenie tyłu piramidy i zejście za golemem do piramidy. Oczywiście wolał najpierw sprawdzić źródło jęków, zawodzenie i innych dźwięków. Wyjął miecz z pochwy na plecach i chwycił go w jedną rękę. Przeszedł przez ogrodzenie, dziewczynka od razu za nim, byłoby wygodniej gdyby puściła jego nogawkę, po szarpnięciu nogą parę razy, łaskawie ustąpiła i tępo niczym zombie ruszyła tam gdzie miał zamiar iść Jarr.

Stawiał powolne kroki, patrzył wszędzie dookoła, również na ziemię. Piramida była naprawdę ogromna, a jej krawędzie zdawały się ciągnąć w nieskończoność. U podstawy znajdowało się sporo dziur, niektóre były bardzo wąskie, inne znacznie większe, takie jak te do których wszedł gigant.

Powoli zaczynał żałować swojej decyzji. Szedł ze dwie minuty i zdawało mu się, że nieznacznie oddalił się od ogrodzenia. Nagle z jednej z wąskich dziur zaczął dochodzić dźwięk szurania. Dziura wiodła w dół, coś więc się wspinało szybko i bardzo sprawnie. Jarr stanął przy dziurze chwytając miecz w obie dłonie, gotów przeciąć na pół to co się miało stamtąd wyłonić. Był jednak za wolny. Sylwetka mignęła mu przed oczami, wykonał cięcie i chybił. Od razu podniósł oręż i spojrzał na istotę.

To COŚ było niskie, umięśnione, zniekształcone, zgarbione... dziwne. Zielona skóra była dziwnie cienka. Na korpusie i nogach powłoka była tak słaba, że dokładnie było widać zwoje mięśni. Stwór stał na dwóch nogach i machał dziwnie rękoma, powoli, ale chaotycznie.

Gdy tak się garbił był niewiele większy od elfki. Jego długie uszy zwisały mu prawie do łokci, różowy jęzor był tak długi, że stwór mógł nim lizać klatkę piersiową, gdyby nie miał tak daleko wysuniętej głowy. Twarz miał iście plugawą. Przemówił do Jarra we wspólnym języku, takim jakim posługiwali się ludzie.
- Kto ty? Ty do Pana? Pana cię nie zapraszał. Ja wiem kogo zapraszał Pana? Kto ty? Kto ty? Kto ty? Kto ty? Co tu robi? Czego chce? Idzie sobie jak nie wie. Nie jego sprawa.

Gremlin - jak go sobie nazwał ork - był niewygodny. Ciągle gadał i gadał. Ork nie chciał przyciągać uwagi wielkoludów. Podszedł do stwora, który wciąż powtarzał swoje niepoprawne językowo pytania. Wykonał szybkie i mocne pchnięcie w miejsce gdzie gremlin miał mieć serce. Nawet nie stawiał oporu, jakby nie zdawał sobie sprawy do czego służy ostrze. Gdy te przeszyło mu klatkę zaczął charczeć i warczeć. W jego dużych oczach pojawiła się złość.
- Zły! Wróg Pana! Zabij!

Machnął rękoma zwieńczonymi ostrymi pazurami, Jarr uchylił się bez trudu i wyjął ostrze. Zamachnął się unikając kolejnego wolnego i niewprawnego ataku stwora, jedno czyste cięcie ścięło mu głowę. To było dosyć dziwne. Mimo, że wyglądał na istotę bardzo uzdolnioną w chaotycznej walce to zachowywał się jak małe ludzkie dziecko podczas pierwszej walki. Jakby nie miał instynktów.

Ork otrząsnął ostrze z krwi i ruszył dalej. Teraz dystans wyraźnie się skracał. Zdziwił się, że nawet na widok krwi i mordu elfka nie otrząsnęła się z transu. Miał nadzieję, że w razie następnej walki zachowa się tak jak powie jej instynkt przetrwania, w tej chwili mocno stłumiony.

Zmartwił się. Martwił się o elfkę.

xeper 13-09-2011 13:52

Argena

- Ach, więc Waćpanna owego tajemniczego artefaktu szuka – oczywiście Miodowicz był zachwycony tym, w jaki sposób Argena przyczyniła się do jego spektakularnego zwycięstwa nad rywalem. Firlej został upokorzony, a Miodowicz puszył się jak paw. – Moim zdaniem to bujdy. Nawet sam książe Ziemko, któren to panem jest owych ziem, mówił, że w pewnej uczonej księdze czytał, że to jeno bujda. I to samo twierdzi nasz najstarszy kapłan, Kunca, któren ma lat osiemdziesiąt sześć i na wielu sprawach się zna. On, ów Kunca mówi, że nie warto za takimi rzeczami latać, mrzonkom się oddawać, gdyż wówczas się zapomina o sprawach ważniejszych...

Umilkł widząc nieco podenerwowane spojrzenie Argeny, której nie spodobały się jego dywagacje. Mruknął coś pod nosem, a swoje zaniepokojenie zatuszował, wpychając sobie do ust sporych rozmiarów kawał pieczonego mięsa.
- Ale cóż, skoro Waćpanna pyta, to i powiem, com słyszał – zaraz wrócił do tematu.– Niegdyś gościł u mnie szlachetny pan Dubois, który to był wasalem arcyksięcia Ferdynanda z Arhyminy. Owo księstwo leży na zachód stąd, za rzeką Sparrą. Książę Ziemko dobre stosunki z Ferdynandem ma, nawet swoją trzecią córkę za mąż, za siostrzeńca arcyksięcia wydał. I ów Dubois, człowiek światowy i podróżnik zapamiętały, mówił mi, że daleko w górach leżących na północy Arhyminy jest pewna dolina, ponoć magiczna. Sam tam nie był...

Argena ziewnęła znudzona wywodami Miodowicza, który właściwie nie powiedział nic konkretnego, zasypując ją setką zbędnych informacji. Szlachcic znów się zmitygował, odchrząknął i przeszedł do sedna sprawy.
- W owej tajemniczej dolinie, mówił Dubois, są wielkie schody, które prowadzą wysoko w góry. Dokąd, tego nie wiedział, bo i nikt kto tam poszedł nie wrócił... – Miodowicz pociągnął solidnego łyka z pucharu. – W każdym bądź razie, owe schody wiodą w chmury, gdyż owe góry są ponoć bardzo wysokie. A i jeszcze jest w owej dolinie klasztor braci Szaolinów, ale on chyba nie ma nic wspólnego ze schodami.

Argena nie za bardzo wiedziała, czy owe schody to kolejny krok ku Koronie Władzy, ale potrzebowała jakiegokolwiek punktu zaczepienia w swoich poszukiwaniach i postanowiła udać się na północ Arhyminy. Jeszcze tego samego dnia spakowała manatki, a raczej rozkazała to uczynić swoim sługom i wyruszyli w drogę na zachód, przez tereny należące do księcia Ziemka, ku rzece Sparr.

Nad jej brzegami, porośniętymi szerokim pasem trzcin stanęła cztery dni później, po drodze mijając ufortyfikowaną stolicę księstwa – Ziemiogródek. Mgła unosiła się nad wypełnionymi stojącą, nieruchomą wodą rozlewiskami, a z zarośli słychać było rechot setek żab. W zasięgu wzroku nikogo nie było widać. Okolica była zupełnie dzika i niezamieszkana. Daleko na południu, Argena zobaczyła ciemną ścianę lasu i tam postanowiła skierować swoje kroki. Może będą tam jacyś pracujący przy wyrębie drzew ludzie.

Gdy zbliżyli się do drzew, Argena zauważyła zwieszające się z koron i konarów zasłony pajęczyn. Las był cichy i mroczny. I oczywiście nie było tu nikogo.


Irg

Ukryci w zasypanym przez piasek grobowcu, w ciszy nasłuchiwali odgłosów dobiegających z zewnątrz. Jeźdźcy zbliżali się. Najwyraźniej ruiny były ich celem. Już po chwili krasnolud usłyszał tętent kopyt, gdy konni zajechali w obręb ruin. Zaraz potem dało się słyszeć podniesione głosy, mówiące coś w obcym Irgowi języku. To pustynni wojownicy właśnie odkryli, że wejście do grobowca jest otwarte. Ale nikt nie pojawił się w środku. Zapadła cisza.

Dopiero parę chwil później, pierwsi wojownicy ostrożnie, krok po kroku zaczęli schodzić po krętych schodach. Irg miał czas aby się im przyjrzeć. Byli zupełnie inni od tych, którzy wzięli ich w niewolę. Różnili się zarówno posturą, jak i odzieniem i uzbrojeniem. Byli niscy i krępi, ich twarze były ciemne, a wszyscy nosili długie, gęste czarne brody. Ubrani również byli na czarno, w luźne szarawary i ściśle przylegające do ciała, skórzane kamizelki. Wszyscy byli wygoleni do gołej skóry, a na czołach mieli wytatuowane koliste wzory. Kilku z nich miało wysokie, cylindryczne czapki. Uzbrojenie owych wojowników składało się z krótkich, prostych mieczy i zakrzywionych puginałów. Ci w czapkach mieli w rękach krótkie łuki. W sumie do grobowca weszło ich sześciu, ale Irg podejrzewał, że na zewnątrz pozostali jeszcze kolejni. Grupa, którą dostrzegł wcześniej składała się z co najmniej dziesięciu jeźdźców.

Czarno odziani Wnirowie, gdyż byli to właśnie wrogowie Asasynów, szli rzędem w dół, rozglądając się bojaźliwie na boki. Gdy dotarli na sam dół, rozproszyli się i zaczęli myszkować po pomieszczeniu. Tylko kwestią czasu było, aż odnajdą ukrywających się krasnoluda i czarodziejkę.


Jarr

Po zabiciu szkaradnego stwora, Jarr nadal w towarzystwie elfki, zbliżyli się do piramidy. Oczy elfiego dziecka błyskały złowrogo wypełniającą je magiczną energią, a usta poruszały się w niemym szepcie. Jarr patrzył na dziewczynkę z przestrachem, jakby obawiał się, że skumulowana w niej magiczna energia eksploduje i pochłonie wszystko dookoła. Elfie dziecko wskazało jedną z dziur w podstawie kamiennej budowli. Wydobywała się z niej wąska smuga ciemnoburego, cuchnącego dymu. Zaraz potem elfka podbiegła tam i zniknęła we wnętrzu piramidy.

Szaman podążył za nią i również wszedł do środka, krztusząc się dymem. Znalazł się w wąskim korytarzu, wiodącym pod ostrym kątem w dół. Przejście było tak wąskie, że ork niemal wypełniał je w całości, a głowę zanurzoną miał w obłoku dymu, zalegającego pod sufitem. Elfka szybko biegła naprzód, niknąc mu z oczu. Ruszył za nią, nie chcąc aby się zgubiła.

Szedł tak parę minut, aż w końcu korytarz się skończył. Jarr znalazł się w szerokiej i długiej sali, pełnej ognia. Ogień płonął w podłużnych, długich paleniskach umieszczonych w podłodze. Nad ogniem wisiały w rzędach pękate kotły, wypełnione bulgoczącą, wylewającą się nieustannie cieczą. Owa ciecz była sprawcą zapachu i dymu. Wszędzie wokół kotłów pełno było wymizerowanych i brudnych, okrwawionych postaci, odzianych w łachmany. Owe postacie należące do wszelakich ras wsypywały do kotłów coś, co przynosiły w umieszczonych na plecach koszach. Nad porządkiem czuwało kilkunastu masywnych ogrów, którzy stali pod ścianami i w razie konieczności używali swoich długich pejczów, aby zaprowadzić porządek lub pogonić opornych.

Po drugiej stronie wielkiej, buchającej gorącem hali, Jarr zobaczył kolejne przejście, tym razem szerokie i wiodące w górę. Elfka przemykała między niewolnikami kierując się w tamtą stronę. W pewnym momencie potrąciła jakiegoś wymizerowanego krasnoluda, który wrzeszcząc wpadł w ogień i natychmiast zaczął się palić. Wybuchło zamieszanie. Dwa ogry natychmiast ruszyły w tamtą stronę, rozganiając niewolników i rozdając ciosy na prawo i lewo. Zaczęły coś krzyczeć, dostrzegając elfie dziecko, które już znikało w przejściu. Kolejne dwa olbrzymy pobiegły za nią. Jarr musiał coś zrobić, wykorzystując zamieszanie.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:31.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172