lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   [Wiedźmin] Zobaczyć Novigrad i umrzeć (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/9691-wiedzmin-zobaczyc-novigrad-i-umrzec.html)

Rychter 16-02-2011 23:48

Dallan wrócił do jeńców.

- Więc bra...

Słowa łowcy nagród przerwał suchy trzask łamanych desek pomieszany z głośnym pluskiem. Z Pontaru wynurzyło się coś, co przypominało gigantycznego skorupiaka, raka, krewetkę czy coś w tym typie. Rozpołowiło wytatuowanego jeńca, krew z jego wnętrzności zbryzgała spodnie Dallana

- Kurwa, to my się doigrali!

Lyrijczyk zdjął z pleców tarczę i sprawdził czy miecz gładko wysuwa się z pochwy. Dallan nie miał doświadczenia z potworami, raz czy dwa, wraz z grupką przygodnych najemców natknął się na ghula. Skuteczność krótkiego łuku w walce ze skorupiakiem gigantem była wątpliwa, miecz nieco kontrowersyjny, bez szczątkowej wiedzy o przeciwniku tej klasy, może nawet samobójczy. Łowca usłyszał jak Storm każe komuś pilnować jeńca. Wciąż miał do niego ograniczone zaufanie, ale wyglądał na kogoś, kto takiej sprawy nie spartaczy. Widział, że Stormowi zależy na więźniu równie bardzo jak jemu. Zostawił więc te sprawę, w nadziei, że gość z brzeszczotami na plecach zrobi co trzeba i jak trzeba. Dallan skupił się na poczwarze, a w zasadzie na wiedźminie, który ze srebrnym mieczem w dłoni zbliżał się ku monstrum. Postanowił działać, ale nie na własną rękę. Zapyta fachowca, on wie co robić, jak walczyć z czymś takim. Dallan był biegły w mieczu, ale to nie była tradycyjna potyczka z człowiekiem.

- Panie wiedźmin, jak mogę pomóc? Co mam robić? Jestem do dyspozycji.

Postanowił oddać się pod ewentualne rozkazy całkiem obcego wiedźmina. Dallan nigdy nie dyskryminował mutantów, raczej ich podziwiał, czasem nawet zazdrościł. Jeśli w tej sytuacji, ktoś miał dobrą metodę na pozbycie się poczwary, to z całą pewnością był to wiedźmin.

Komtur 17-02-2011 09:47

Gdy ktoś choć raz płynął łodzią po Pontarze to na pewno słyszał opowieści o żagnicy. Tom w każdym bądź razie słyszał, a teraz miał okazję stwora zobaczyć i normalnie w świecie nie spodobał mu się.

"Kurwa wiedziałem, nosz kurwa wiedziałem" - zaklął w myślach, zeskakując z beczki i gubiąc przy tym kolację. Podbiegł szybko do jednej z burt, był tam jak zresztą na większości tego typu łodzi przymocowany bosak. Tom odczepił go i ustawił się tak by widzieć potwora. Wiedział że nie ma co atakować bestii, ale z bosakiem mógł to bydlę trzymać na dystans za nim do roboty nie weźmie się wiedźmin.

xeper 17-02-2011 11:33

Kryjówkę mamy w Novigradzie. Tylko tyle zdążył powiedzieć jeniec. Potem nadeszły kłopoty. Coś, bo trudno było inaczej opisać owo stworzenie, błyskawicznie pochwyciło zmaltreowanego więźnia i jednym kłapnięciem szczęk rozpołowiło go. Krew zabryzgała wszystko naokoło, łącznie z ubraniem Shimka, który stał i gapił się na całą sytuację z rozdziawioną gębą.

Potwór nie zadowolił się świeżym kąskiem. Nie wiadomo po co zwalił się na pokład i ruszył atakować żywych ludzi. Kurwa, przecie to sprzeczne z naturą - pomyślał Bort, jakby samo istnienie owego stwora, z tą naturą sprzeczne nie było. Nim zdążył cokolwiek zrobić, na pokładzie zapanował chaos.
Samozwańczy, po śmierci Speiriga, dowódca - Conor, zaczął strzelać do potwora. Inny z najemników wziął się za ratowanie jeńca. Ktoś krzyczał, ktoś klął. Jednooki i marynarz o gębie przygłupa ruszyli na bestię z bronią dystansową. Shimko ustąpił im miejsca. Wiedział, że jego miecz na nic się nie zda w walce z takim przeciwnikiem. A poza tym był jeszcze wiedźmin. W końcu mógł wykazać swoją przydatność i rozprawić się z potworem.

W każdym bądź razie Shimko, starając się utrzymać równowagę na dygoczącym pokładzie cofał się, nie podejmując walki. W przypadku, gdyby potwór znalazł się blisko niego miał zamiar odcinać się mieczem i tak nie mając większych szans w starciu z potężnymi szczękami żagnicy.

Draugdin 17-02-2011 11:49

Wiedźmin zaklął szpetnie lecz bezgłośnie. Na resztę nie było czasu. Zaklął bo wiedział, że ze wszystkich możliwych osobników tutejszej fauny – czytaj dalej wszelkiego możliwego paskudztwa – to co wyłoniło się z nurtów Pontaru było najgorszym z możliwych koszmarów. W swoim rachunku prawdopodobieństwa co mogą spotkać, a co nie najnormalniej w świecie zapomniał o żagnicy. Zapomniał nie z beztroski czy nie wiedzy. Zapomniał tylko dlatego, że był to stwór najrzadziej spotykany i najmniej zbadany.

Everetia maxiliosa pitti zwana żagnicą. Wodny potwór długi zazwyczaj na dwa sążnie i przypominający obrośnięty glonami pniak. Tyle, że pniak z dziesięcioma odnóżami i szczękami jak piły. Żagnica była bardzo niebezpieczna z kilku powodów. Mianowicie była praktycznie gatunkiem niezbadanym, o którym nie można było powiedzieć praktycznie nic pewnego. Była dobrze opancerzona jak na stawonoga przystało tyle, że zmutowanego stawonoga. Najbardziej niebezpieczne było jednak to, że potwory te żyły po to tylko żeby zabijać dla przyjemności i nie cofały się nawet przed atakowaniem łodzi wypełnionych ludźmi. Tak to było sprzeczne z naturą.

Wiedźmin wiedział też, że w tym przypadku srebrny miecz również na wiele się nie zda. Tak samo zresztą jak przy tak opancerzonej bestii na niewiele się zdadzą strzały i bełty. Draug podświadomie był przekonany, że doświadczeni łucznicy prawdopodobnie równie szybko jak doszli do podobnego wniosku. Niewielki szanse powodzenia miały próby trafienia potwora w oczy lub też podniebienie, gdy ten kłapał paszczą. Tu mogła pomóc jedynie twarda, hartowana i dobrze naostrzona stal. No i umiejętność „nie dać się pożreć”. Nie było czasu na taktykę czy próbę współpracy grupowej. Nie było czasu lub raczej zostało im go bardzo niewiele.

Wiedźmin nie zażywał słynnych eliksirów wiedźmińskich. Wiedział dobrze, że podobnie jak srebrny miecz na niewiele w tej walce by się przydały. Musiała mu wystarczyć jego naturalnie nadnaturalna szybkość, zręczność i precyzja. Był gotów do ataku zanim, ktokolwiek z pozostałych ochłonął z pierwszego przerażenia na widok żagnicy. Wiedział również, że mieli nikły cień szansy na to by poharatać stwora na tyle mocno, by instynkt samozachowawczy i chęć zaspokojenia głodu ciała pływającymi w rzecze przeważyły na ślepą chęcią mordu.

Draug zdążył już zauważyć, że miał do czynienia z grupą dość doświadczonych najemników. Wierzył więc i taką miał nadzieję, że zorientują się szybko co trzeba robić gdy tylko da się im dobry przykład. A celem, jedyna szansą na wystarczające poharatanie stwora i najsłabszym ogniwem żagnicy – jak mniemał – były jej odnóża czy też macki czy też pies je lizał jak się nazywały.
Wiedźmin błyskawicznie wykorzystał moment gdy żagnica uderzyła swoim cielskiem o pokład łodzi próbując ją przychylić lub nawet wywrócić. Wykonał może dwa kroki, odbił się od pokładu i wyskoczył tak, aby przelecieć nad pyskiem stwora i wylądować po jego drugiej stronie. W trakcie lotu mijając pod sobą wstrętną paszczę z kocią zwinnością ćwiczona przez lata skręcił tułów i wyprowadził pewne i precyzyjne cięcie w nasadę pierwszego za głową stwora odnóża. Ledwie jego stopy ponownie dotknęły pokładu nikt nie wiem jak, ale Draug już stał odwrócony w kierunku stwora gotowy do następnego ataku.

Wiedźmin nie zażywał żadnych eliksirów. Jego atak był jednak tak szybki, że od momentu gdy jego stopy oderwały się od pokładu do momentu wylądowania po drugiej stronie żagnicy po wykonaniu morderczego cięcia upłynęło jedynie tyle czasu ile zajęło komuś wypowiedzenie słów: „Cześć bestyjko…”

Rychter 17-02-2011 17:08

Wiedźmin nic nie powiedział, zaatakował monstrum z prędkością wiatru. Uderzenie skierowane było w kolczaste macki stwora.
~To pewnie jej słaby punkt...~
Dallan zrozumiał, że jedyne co można zrobić to walczyć. Wiedźmin poruszał się błyskawicznie, łowca nagród po raz pierwszy widział przedstawiciela mutantów w akcji.
~Można maszkarę oflankować, ale samemu...~
Istotnie, chociaż Dallan był biegły w mieczu i zwinny jak kot, z wiedźminem mierzyć się nie mógł. Gdyby sam zaatakował z drugiej strony, instynkt bestii nakazałby pozbyć się słabszego ogniska zagrożenia, w tym wypadku Lyrijczyka.

Spojrzał na Storma, Berta, Eilharta oraz bitnych krasnoludów: Ragnara i Ginnara.

- Potrzebuję ze dwóch wojowników z jajami. Zajdziemy bestie z flanki. Kto ze mną? Wiedźminowi też mógłby kto pomóc.

K.D. 17-02-2011 19:08

Zygfryd nawet nie stęknął gdy powietrze wypełniła krew i macki. Z absolutnie pozbawiona wyrazu twarzą stał i poprawiał okulary. Tylko fakt że jego ręka latała na boki jak kobyli zad demaskował jego pozorny spokój - młodzieniec był po prostu zbyt przerażony żeby to w jakikolwiek sposób świadomie przekazywać i zamknął swój umysł w czterech ścianach czyszczenia swoich tanich drucianek.

Otrzeźwiła go dopiero dziewczyna która wpadła mu w ręce, pchnięta przez jednookiego. Czytal mu z warg, z jezyka ciala - odglosy docieraly do mlodego skryby przytłumione przez szum krwi w jego uszach.

Zabieraj sie stąd i zabierz dziewczynę.

Tak też zrobił. Chwycił oniemiałą dziouchę za nadgarstek i jak z worem kartofli puścił się dzikim skrybim pędem, jaki znają tylko przedstawiciele profesji których przeżycie zależy od tego jak szybko biegną naoliwieni strachem. Dał dyla poprzez burtę łączącą obie łodzie, sadził szczypiorkowatymi susami. W myślach plótł i powtarzał formułę najpotężniejszego znanego mu czaru który sprawi że dziewczyna i on znikną jak kamfora - z pełną świadomością że użycie go zassa wszelkie niewykorzystane siły i pożyczy trochę z jego energii życiowej.

Trochę kontra całość w przypadku zeżarcia przez wielkiego podwodnego kutasa - dwa plus dwa i 'trochę' wygrało w cuglach.

Lechu 17-02-2011 22:26

W końcu ten, jeszcze nienaruszony, pirat zaczął gadać. Ragnar nie lubił kapusiów więc obnoszenie z piratem było o wiele brutalniejsze niż z tym, który pilnując swojego interesu nie powiedział nic. Swym prostym, dwupłatowym mózgiem brodacz przetrawił otrzymane informacje. Były one przydatne, ale nadal stawiając się w położeniu papli stwierdzał, że nie powiedziałby nic. Ale on by nie był na tyle głupi aby stawać takiej twardoryjnej kompanii na drodze...

Przesłuchanie miało zacząć się na dobre, ale w pewnym momencie Miszkun usłyszał tuż nad swoją głową mlaśnięcie. Pewnie powiedziałby "smacznego" gdyby nie fakt, że coś właśnie wpierdoliło tę bardziej przydatną połowę pirata. Każdy musi jakoś umrzeć, ale w walce z czymś takim to już nieporozumienie. Widząc jak coś nieokreślonego kształtu znika pod wodą krasnal wyciągnął topór i tarczę. Jak zwykle nałożył na siebie kolczy kaptur, który pewnie dla większości potworów będzie niczym okazały płat sałaty doprawiający jego owłosiony czerep.

- Normalnie bym się nie nadawał, ale skoro mowa o jajach to posiadam dwa solidne. - zakrzyknął brodacz uderzając mahakamskim orężem w tarczę.

Z miejsca, gdzie leżało pół pirackiego ciała krasnal się usunął. Nie dlatego, że się bał czy coś, ale po to aby zaatakować w momencie, gdy jedna z macek będzie na maksymalnym dla siebie zasięgu. Maksymalny zasięg oznacza małą zwrotność i rozciągnięte włókna mięśniowe, czy jakie pieruny to gówno ma, a co za tym idzie jego topór posieka to w drobny mak. Taka była teoria. Czas przejść do praktyki!

Makotto 17-02-2011 23:14

Amvet lekko potrząsnął włócznią, oceniając giętkość drzewca. Uśmiechnął się, czując że drewno nie jest jeszcze zbyt stwardniałe. Idealne do walki. To co zademonstrował wiedźmin sprawiło że jego uśmiech pogłebił się.
-Po co tylko dwóch?- rzucił swobodnie, szykując się do walki.- Dalej, chłopy. Ruszcie się i zróbmy z paskudztwem porządek, raz raz!

Do tej pory do walki ruszali: on, do tego Dallan, jeden z krasnoludów, Miszczun oraz sam wiedźmin. Czterech. Na początek nieźle. Chociaż mogłoby być lepiej.

pteroslaw 18-02-2011 00:09

Ginnar ucieszył się z tego, że pirat zaczął gadać. Co prawda za wiele się nie dowiedzieli, ale lepiej wiedzieć niewiele, niż nie wiedzieć nic. Wszystko szło na tyle dobrze, że coś musiało pójść źle.

Trzask złamanego drewna zakłóciło prawidłowy przebieg przesłuchania. Potwór był okropny. No i zżarł pirata.

Ginnar ruszył do walki. Zaatakował w potwora pokrytego chitynowym pancerze. Trzymał się z tyłu wyczekując okazji do uderzenia w podbrzusze poczwary. Krasnolud tylko raz spotkał takiego potwora. Zginęło wtedy kilku dobrych ludzi. Ginnar miał nadzieję, że teraz nikt nie zginie. Oczywiście prócz potworów.

Tom Atos 18-02-2011 13:21

Wyjaśnienia oczajduszy jakoby w Temerii jeno się urodził, a całe życie spędził w Redanii wcale nie przekonały Berta. Wszyscy wiedzieli, a przynajmniej Brokelen, że temeryjczycy byli łgarzami, zdrajcami i w ogóle sukinsynami, którym nie można było ufać. Poczynając od tego ich kacyka Foltesta. Jakoś Bertowi bardzo pasowała teoria, iż za napadami na transporty stoją te wredne, niemyte, temeryjskie świnie. To było do nich podobne. Niestety konwersację przerwało im coś, co wyglądało jak pień drzewa na pająkowatych odnóżach. Przynajmniej później tak wyglądało, bo z początku po chamsku ucięło połowę pirata pokazując tylko szczypce.
Brokelen momentalnie zapomniał o piratach. Najzwyczajniej w świecie spieprzył pod drugą burtę mając nadzieję, że jest poza zasięgiem macek. Wyciągnął miecz i spojrzał krótko za siebie oceniając, jak szybko może przeskoczyć na łajbę, którą tu przypłynęli. Nic przy tym nie mówił, bo i po co. Po chwili żagnica w całej swej ohydnej okazałości ukazała się wszystkim wskakując na pokład.
- Ożesz ty … co za otchłań spłodziła tę abominację? – mruknął chwytając mocniej miecz i zastanawiając się, jaką krzywdę może nim zrobić potworowi, bo strzały nie na wiele mogły się zdać.
Mógł próbować wrazić ostrze między segmenty pancerza, ale to było dość ryzykowne biorąc pod uwagę zasięg szczypcy. Dobrym pomysłem zdawało się również atakowanie odnóży w miejscu stawów. Tam pancerz był słabszy i przy celnym zamachu dałoby się pewnie odciąć owo odnóże.
Przyglądając się poczynaniom wiedźmina i towarzyszy Bert zaczął obchodzić bydlę, z flanki jednak z drugiej strony, niż Dallan i reszta. Atakowanie bestii z większej ilości stron dawało większe szanse sukcesu. Brokelen nie atakował póki co czekając, aż kompani zwrócą na siebie uwagę żagnicy i aż potwór nie będzie patrzył w jego stronę. Zamierzał asystować, a nie odwalać wiedźmińskiej roboty. Przy piratach jakoś wiedźmak nie był zbyt pomocny, więc Bert nie czuł się zobowiązany do rewanżu. Ot jak zdarzy się okazja pomoże, jak nie to popatrzy, a jak pójdzie źle, to bez żalu da drapaka.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:10.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172