Creap w charakterystyczny dla siebie sposób splunął do dziury i ostrożnie spojrzał w dół, za niknącą w ciemnościach plamką białej śliny. Dawniej rzucano tam pochodnie lub monety. Ale dziadek nauczył go że jeśli nie słychać plaśnięcia, to znaczy że conajmniej połamiesz sobie nogi. A połamane nogi w takiej sytuacji to automatyczna śmierć. Wiking spojrzał po towarzyszach, zdejmując z juków linę. -No, banda, standardowo. Jeden koniec liny mocujemy gdzieś tutaj a drugi po tamtej stronie. Pytanie tylko kto idzie pierwszy, hę?- mimo wręcz szalonej odwagi, Crack nie był samobójcą. Był praktycznie dwa razy cięższy od dowolnego z towarzyszy, a trzy razy cięższy od czarodziejki lub inkwizytorki. -No? Kto idzie pierwszy? Hola, hola! Nie pchać się tak.- dodał prawie że ironicznie. Ech, odwaga południowców... |
- Co z tymi mostkami, wszędzie mostki, człowiek.. tfu, kobieta już się ruszyć nie może, żeby na mostek nie wejść.. – pomstowała chwilę Pe’lan, a potem podeszła do konstrukcji. Przepaści się nie przyglądała za bardzo – jak sama nazwa wskazuje bezdenne przepaści rzadko je mają – ale obejrzała most. Wyglądał dokładnie tak, jak powinien wyglądać most w takim miejscy – chybotliwy, liny nie wyglądały solidnie, deski również. Inkwizytorka westchnęła. - Więc tak – powiedziała odwracając się do reszty – Mogę przejść pierwsza, obwiążę się liną, w razie czego mnie wciągniecie. Mogę też – oszacowała odległość – przywiązać linę od razu na drugim brzegu, stąd, ale resztka magii mi na to pójdzie… |
-Wybacz, bladolica, ale nie ufam waszej magii. Pewnie na węzłach się nie znasz, ale supeł zawiązany własnoręcznie budzi większe zaufanie niż supeł spętany magicznie.- pokręcił z niazadowolenim głową.-Skoroś taka odważna, idź. W razie czego i jedną ręką cię wciągnę. Sam Crack miał problem. Fungiego nazywał brodaczem, Virane czarownicą, Fergusa zaklasyfikował jako tchórza, ale inkiwyztyorka? Ni to szaman, ni to kapłan. I weź tu człowieku wymyśl krótkie i łatwe do pochwycenia przezwisko związane z profesją lub rasą. |
Pe'lan podniosła lekko brwi, słysząc zagajenie Wikinga. Wybacz, bladolica?? Co ta ma być, do demonów? Jakąś szkołę wymowy dla prostych barbarzyńców kończył? Pewnie przez chłopców chędożony być lubi, tacy zwykle gadanie mają... Tak, to musi być to. Uśmiechnęła się sama do siebie, kolejna zagadka rozwiązana. Pe'lan lubiła wiedzieć. Nie bez powodu niektórzy nazywali ją "wiedźmą". - Dobrze więc - powiedziała. - Nie ma co zwlekać. W sumie - nie było powodu, aby tracić więcej magii. Związała linę na kształt prowizorycznej uprzęży, obwiązała się, koniec liny wcisnąwszy Wikingowi i podeszła do mostka. Zanim weszła, zatrzymała się na moment. - Wiesz, ze potrafię przywoływać umarłych, prawda? - zapytała - Sądzę , ze nie utracę tej umiejętności po śmierci... To znaczy, że jeśli mnie nie utrzymasz, będziesz się ze mną spotykał, co noc. Nie chcesz tego, uwierz mi. Po zachęceniu Wikinga do współpracy weszła ostrożnie na most. |
Virana nie wtrącała się gdy inkwizytorka pchała się na most. Cóż lepiej ona niż ktoś przydatny. - Jeśli by jednak Creap cię nie utrzymał, to nie krzycz spadając. Jeszcze byś kogoś zwabiła, a to mogło by narazić misję. - Czarodziejka odwołała sie do poczucia obowiązku Pe'lan. |
- Na wypadek, gdyby wiedźma wykrakała. - burknął Fergus, chwytając linę przed Creapem. Choć było wątpliwe, by rosły barbarzyńca nie utrzymał sznurka z przywiązaną doń Pe'lan, var Airem wolał mieć pewność. W końcu tu chodziło o pieniądze. Jego pieniądze. No i trzeba się było pokazać przy robocie, żeby jego wiedźma nie próbowała zrobić go później na szaro. |
Linowy mostek nad przepaścią Wiedźma wykrakała, choć początkowo nic tragedii nie zapowiadało. Pe'lan dumnie stąpała po rozchwierutanym mostku, który podrygiwał w rytm jej kroków. Liny skrzypiały, zbutwiałe deski trzeszczały, ale wszystko trzymało się w kupie. Virana z zaciśniętymi z wysiłku ustami resztkami zaklęcia rozświetlała ciemności podziemnego świata Yrrhedesa. Przemoczona, głodna, poraniona nie była w najlepszym nastroju. Świecić jednak musiała. Awanturnicy nie mieli wszak ani pochodni ni latarni. "Jeśli zgaśnie płomień, zgaśnie nadzieja na przejście przez most" - kołatało się w jej głowie. Fergus z Creap'em kurczowo trzymali długi powróz gotowi zareagować w ułamku sekundy na zagrożenie. Jedynie brodaty Zigildun stał oparty o ścianę tunelu, zmęczonym wzrokiem wodząc po mrocznej dziedzinie Demona. - Na szczęście wiatru nie ma, co nie? - zagaił popijając parę kropel wody z manierki. W tym samym czasie obwiązana w pasie liną egzorcystka wpatrzona była w przeciwległy otwór w czarnej skale. Krok, po kroku przesuwała się ku celowi. Tam dokąd prowadził drewniany pomost. Nie było sensu patrzeć w dół, bo dna widać nie było. Pod sklepienie groty również nie było warto patrzeć, bo ginęło w mroku. Gdy inkwizytorka była mniej więcej w połowie drogi z sufitu dał się słyszeć świdrujący skrzek, który z całą pewnością nie pochodził z ludzkiej gardzieli. Z mroku nad Panią z Imari z głębokim świstem wypadł jakiś błoniasty ptasi cień zaopatrzony w błyszczący dziób. - Uważaj kobieto! - ryknął Creap. - Nad Tobą! - Biegnij! - podsunął szaleńczy pomysł var Airem. Pe'aln zwróciła głowę w kierunku zagrożenia, lecz ptasi potwór wyrżnął ją w ramię żłobiąc bolesną ranę. Kobieta krzyknęła, wyraźnie się zachwiała, lecz postawiła kolejny krok do przodu. Utrzymała równowagę. Niestety z góry spadł kolejny ptasi potwór. I kolejny. I poleciała w dół. Prosto w czarną przepaść. - Kurwa! - wrzasnął Creap, gdy lina naprężyła się do granic możliwości, a Pe'lan z głuchym plaśnięciem odbiła się od skały sześć kroków poniżej. Uszu obu mężczyzn doszedł jęk wiedźmy. Fergus kątem oka dojrzał, że trzy ptasie maszkarony pikują ponownie. Tym razem w ich kierunku. Kolejne dwa zmierzały wprost na unieruchomioną egzorcystkę. |
Creap skrzywił się, mocniej owijając linę wokół nadgarstka a drugą ręką ściągając z pleców tarczę. Odbijanie stworów buzdyganem nie miało za dużo sensu, a lepiej było skupić się na babie dyndającej nad przepaścią niczym krowi cycek. Wiking uniósł tarczę nad głowę, rzucił okiem na towarzyszy i wyrzucił z siebie serię przekleństw. Finalnie jednak zdobył się na mowę zrozumiałą dla reszty bandy. -Pieprzone południe! Nawet smoków tu nie macie porządnych, tylko jakieś małe wypłosze!- ryknął, jednocześnie szybko cofając się do tyłu. Plan Cracka był prosty. Tylko takie plany wydawały mu się sensowne. A ten brzmiał "wciągnąć wiedźmę na górę".-Te, z Imari, trzymaj się tam! Cholera, chłopy, bronić liny i bab! |
Virana Nie chcąc marnować mocy na latające stwory, wyciągnęła zdobyczny łuk i posłała strzałę w jednego z dwóch lecących do inkwizytorki. Miała tylko jeden strzał, potem zniknął jej z oczu, a nie miała zamiaru stawać na krawędzi by razić potworki z góry. - Jak następnym razem któryś będzie chciał odpoczywać po przejściu przez rozpadlinę to kopne go w jaja tak, że aż mój trzewik wyjdzie mu zadem - zawołała. |
Mostek linowy nad przepaścią, parę uderzeń serca później Latające stwory pikowały w dół. Awanturnicy słyszeli łopot ich błoniastych skrzydeł. Przez moment zdałoby się nawet, że straszydła tworzyły się wprost z ciemności okrywającej sufit groty. Takie wrażenie przynajmniej odniósł Creap bacznie obserwując szybujące z dzikim świstem pokraki znad krawędzi wysłużonej tarczy. "To tylko światło czarodziejki powoduje ten plugawy miraż. Gra światła i cienia" - pokrzepiał się na duchu barbarzyńca. "Grunt, że mamy światło". Kątem oka dojrzał, jak Virana płynnie chwyta za łęczysko łuku, jak promień wyraźnie chwieje się nadając mostkowi nieziemskie kształty. Magiczka dotknęła opuszkami palców cięciwy... I światło... bezcenne światło zgasło jak za machnięciem przysłowiowej czarodziejskiej różdżki pogrążając grotę w czarnej jak otchłań ciemności. Słychać było tylko łoskot skrzydeł. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:11. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0