lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   I nie pozostał nikt. [obyczajowa, otwarta] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/11136-i-nie-pozostal-nikt-obyczajowa-otwarta.html)

Maura 24-05-2012 14:41

Doris chwile tępo patrzyła w rozbebeszone wnętrzności walizki. Mały colt detecive, prezent od ojca, dwuoporowy, kaliber 38, po prostu wyparowal jak kamfora. Nie miała sklerozy ani zaburzeń psychicznych, pamiętała, że włożyła go do walizki odruchowo, a teraz go nie bylo.
- Szlag!
Pokojówka! Musi wypytać pokojówkę. Były gdzies tutaj, krzatały się, kilka razy mignęła jej w tle, miedzy gośćmi jakaś ciemna głowa i biały fartuszek, któraś z nich musi wiedzieć...
Staneła przed lustrem w pokoju, chwilę patrzyła na swoje zdeterminowane, blade odbicie, a potem ściągnęła suknię przez głowę, a raczej to, co niedawno suknią było- a teraz mokrą, zapiaszczoną szmatką. Kosztowna bielizna mignęła w lustrze aksamitem, satyną i jedwabiem, dziewczyna wyciągnęła z walizki spodnie i jedwabną tunikę, haftowana w orientalne wzory, wciągając to na siebie w pośpiechu, a potem pantofle, zerkała na korytarz przez uchylone drzwi. Musi znaleźć pokojówkę! A jeśli pokojówka nie będzie nic wiedzieć, to... to zostaje jej policja. Albo detektyw. Ale najpierw pokojówka... nikt nie będzie bezkarnie kradł jej broni. Zrobiło jej się zimno na myśl o tym, ze zgodnie z regułą czarnego dramatu, ktoś powinien teraz zginąć z jej broni, a odciski palców wskażą, ze zabiła go lub ją ona, Doris Peel...
Wyciągnęła trzęsącymi się rękoma papierosa i starając się zebrać myśli, zapaliła, uspokajając się w wonnym obłoku dymu.


Wychodząc, przeczesała włosy palcami i wytężyła wzrok za białym fartuszkiem.

Na korytarzu było pusto, zupełnie, zupełnie pusto. Gdzie szukać pokojówki, kiedy nie ma jej pod ręką? Czy pokojówki nie powinny przypadkiem zawsze być pod ręką? Panujące w tej części domu spokój i cisza, niepokoiły pannę Peel.
Gdzie może być służba? Pewnie w rejonach, dla służby odpowiednich. Jakieś zaplecze, magazyny, kuchnie... Kuchnia! Pójdzie do kuchni. Skierowała się bardziej instynktownie, niż świadomie, w stronę, gdzie spodziewała się pomieszczeń, zwykle omijanych przez damy i dżentelmenów. Kipiały w niej emocje, ale opadały powoli. Za to pojawiła się dziwna, chora czujność. W tym domisku coś się działo, coś niedobrego... ci ludzie... ich sprawy... czuła, jakby trącała palcem coś śmierdzącego o obrzydliwego.
I w takim nastroju Doris ruszyła w stronę kuchni.
Gdy skręciła w kolejny korytarz, była pewna, że idzie w odpowiednim kierunku. Tapeta była tu zdecydowanie gorszej próby, dywan wytarty od ciągłego chodzenia, brak zbędnych ozdóbek, zapach jedzenia i świeżo parzonej herbaty.
I ot jedna z pokojówek szła z naprzeciwka....

Durand musiała użyć całej swojej siły woli, by zdusić w gardle śmiech. Isobel wybiegła za nią na korytarz, jak jakaś służka. I po co? By w dystyngowanych słowach powtórzyć rozkaz. I jeszcze poprosiła ją o powrót. Doprawdy, gdyby ona była jej służącą, to... rozwaliłaby jej głowę świecznikiem. Tu Anabell musiała przyznać, że świętej pamięci Lady Hastings miała jaja...
- Przepraszam, do tej części skrzydła goście nie mają wstępu. Czy pani jakoś pomóc? - zapytała jasnym głosem, stając usłużnie przed... aktorką? Nie! Pisarką. Tak, z całą pewnością. Nazwisko na P?
Doris znieruchomiała, widząc wynurzającą sie niczym duch dziewczynę. Skinęła głową, mrugając i zastanawiając sie, jak sformułowac pytanie. W końcu machnęła ręką na konwenanse i po prostu rzuciła szczerze i chłodno.
- Zginął mój pistolet, z walizki. Ktoś szperał w moich rzeczach. Mały colt detective, trzydziestka ósemka.
I czekała. Nie oskarżała. Nie pytała. Nie prosiła o pomoc. Po prostu “zginął mój pistolet”.
Patrzyła na Anabell.
- Rozumiem. Proszę za mną - i poprowadziła dość szybkim tempem przez labirynt korytarzy. Z pewnością Peel zupełnie nie miała pojęcia w której części domu znajdują się teraz. Po drodze poprosiła o opis pistoletu w szczególności interesowała ją wielkość pukawki. W końcu dotarły do celu wycieczki. Pokój urządzony na potrzeby kolekcji pana Hastingsa. Pistolety, muszkiety, karabiny. Wybitna kolekcja, którą młodsza Anabell inwentaryzowała regularnie przed wyjazdem Isobel.
- Wszystkie działają - oświadczyła i sięgnęła po skryty pod blatem biurka kluczyk. Podeszła do gablotki z drobnymi pistoletami i wyjęła drobny rewolwer - Proszę. Naboje zaraz znajdę.


Doris szła za pokojówką w milczeniu. Jak Dante, prowadzony przez Beatrycze- tylko, że jej Beatrycze była obłąkana z pewnością , pewnie jak wszyscy tutaj, co zrozumiała, gdy tylko ujrzała ‘zbrojownię’. Do tej pory myślała, że jakimś trafem służąca wpadła na trop jej broni, ba, może nawet sama ją wzięła z dziewczęcej ciekawości, a teraz zamierza oddać... Ale... Pokojówka... pokojówka, która rządzi się w domu właścicieli, jak we własnym, która nieznanej kobiecie oferuje broń ze swobodą, jakby przyjaciółka przyjaciółce pożyczała parę pończoch... Doris milczała, przyglądając się pokojowi, samej Annabel, a gdy wzięła z jej rąk rewolwer, po prostu skinęła głową.
- Dziękuję... mam nadzieję, że właściciel nie będzie miał mi za złe tej drobnej... pożyczki?
Oczy młodej kobiety spojrzały na Anabell przeciągle, jej wyraz twarzy był nieodgadniony.

Anabell nie nawiązywała kontaktu wzrokowego. Byłby to poniekąd niewygodne podczas przeszukiwania kufra pełnego pudełek z nabojami.
- Myślę, że pan Hastings ma teraz zupełnie inne zmartwienia. O ile w ogóle - wyciągnęła odpowiednie pudełko i podała je kobiecie. Podczas, gdy ta miała załadowywać pistolecik Anabell przetarła gablotkę fartuszkiem ścierając odciski palców, zamknęła, a następnie zabrała się za pozbywanie się pozostałych śladów obecności dwóch kobiet w tym pomieszczeniu.

Doris powoli spróbowała wycofać się, ściskając w jednej ręce pistolet, w drugiej pudełko z nabojami. Ostrożnie Doris... ostrożnie. W domu, gdzie właściciele giną od szpikulca do lodu, gdzie po parku włóczą się obłąkani, gdzie pokojówki z wprawą rasowego rewolwerowca znają się na broni i dysponują majątkiem państwa bez skrupułów- w takim domu może stać się wszystko.
- Dziękuję... Byłaś bardzo... pomocna...- bąknęła tylko i wycofawszy się na bezpieczną odległość, czmychnęła kotytarzem; niemal na ślepo, nie mając pojęcia, gdzie się znajduje, z kołaczącym sercem i jedną myślą: Walt... powiedzieć Waltowi i wyjechać natychmiast... natychmiast...
Nie zauważyła nawet, jak wpadła na kogoś, stojącego nieruchomo w wylocie korytarza.
Dopiero wtedy krzyknęła przeraźliwie, upuszczając pudełko z nabojami i tuląc do piersi zdobyczny rewolwer.

F.leja 28-05-2012 23:22

Walt

W Hall pojawiła się policja. Informacje rozchodziły się bardzo szybko. Wielu obecnych miało nadzieję, że wreszcie uda się im wrócić do domów, pozostawiająć raz na zawsze, ponury wieczór za sobą. Zresztą, wybiła już północ, najwyższyc czas na spoczynek.
Walt obserwował jak doktor Sterling starał się ocenić obrażenia panicza Egona. Wydawało się, że to nic wielkiego. Ktoś próbował go podtopić i udusić - proste wnioski nasuwały się same - zwłaszcza w obliczu ciemniejących z każdą chwilą siniaków wokół krtani mężczyzny. Smukłe palce, trudno uwierzyć by miały w sobie tyle siły by obezwładnić tak potężnego mężczyznę, jak Egon Hastings.
Ale dziedzic wydawał się być nadzwyczaj mocno oszołomiony. Sterling wyglądał na zaniepokojonego.
- Nie wygląda na to by to było coś poważnego - westchnął wreszcie, kończąć swoje badania - Bardziej od tych kilku sinianków i obtarć niepokoi mnie jego stan psychiczny. To może być jakiś narkotyk, albo szok. W obu przypadkach niebezpieczeństwo …
Walter nie usłyszał już, co właściwie niebezpieczeństwo - słowa lekarza zagłuszył przerażający dźwięk, niesiony przez szerokie korytarze Hall, jak w najlepszych konserwatoriach świata.



Sofia

Sofia czuła się jakby znalazła się w innym, nieprzyjaznym i na poły magicznym świecie. Korytarze Hall zdawały się ciągnąć w nieskończoność, cienie tańczyły ożywione chybotliwym blaskiem świec, a obrazy … cały szereg surowych, angielskich twarzy patrzył na nią z niechęcią. Byli tacy zimni, ci Hastinsowie sprzed lat, tacy wyniośli, ale oczy w portretach kryły w sobie błysk inteligencji i wyrachowania, a niektóre wręcz pożadliwie śledziły jej ruchy. Czy to omamy? Czy może ktoś obserwował ją z ukrycia, jak w tych głupawych dwupensówkach, opowiadających historię wymyślnych mordów?
Na szczęście nie musiała już dłużej się nad tym zastanawiać, dostrzegła sir Iana i jakiegoś innego gentlemana. Nie, to nie był gentleman, jego ubranie było źle skrojone, buty znoszone, a z twarzy można było wyczytać wiele godzin ciężkiej pracy. Już miała podejść do dwóch mężczyzn, gdy usłyszała ten rozdzierający duszę dźwięk.

Ian

Ian dostrzegł pannę Romero w świetle korytarza. Wygłądała na roztrzęsioną, przerażoną nawet. Musiała być roztrzęsiona, jej skóra lśniła jeszcze wilgocią - jakby wyskoczyła przed chwilą z wanny. Drżała, chyba z zimna, a w jej oczach błysnęła nadzieja, gdy wreszcie go dostrzegła.
Już chciał się do niej zwrócić, gdy powietrze przeszył ten, zapowaidający najgorsze scenariusze, dźwięk. To jeszcze nie był koniec, do wschodu słońca jeszcze daleko.
O’Brien zaklął pod nosem.
- Skąd to … do cholery, co za paranoja … - nie wiedział nawet, w którą stronę ma ruszyć z odsieczą.

Isobel

Gael obserwował Isobel, pijąc pozbawioną trucizny herbatę. Miał chwilę by wyperswadować służbie podtruwanie własnej skromnej osoby. Co do panny Hastings, mały rozstrój żołądka nie zaszkodzi temu dziewuszysku. No doprawdy, jego szewc miał w małym palcu więcej klasy niż ona byłaby w stanie nazbierać w ciągu całego swojego życia.
Co prawda, jego szewc był rzemieślnikiem w szóstym pokoleniu, a ciężka praca nadawała szlachetności o wiele skuteczniej niż błękitna krew, więc każdy z angielskich szlachciurów był na straconej pozycji. Francuz westchnął i odstawił filiżankę z kwaśną miną. Całę to przedstawienie zepsuło mu smak. Zastanawiał się przez chwilę, jaką jeszcze szpilę wbić panience Isobel, ale postanowił, że zdemaskowanie jej jako morderczyni będzie wystarczającą karą. Ot, nowe zadanie w i tak już napiętym planie pobytu w Wielkiej Brytanii. Będzie się musiał sprężyć. Lepiej zacząć od razu …
Już otwierał usta by zadać jedno z tych swoich pozornie niewinnych pytań, dotyczących błachych, acz znaczących szczegółów, gdy usłyszał znajomy dźwięk - głośny, rozsadzający bębenki i pobudzający krew w żyłach.
- Bon - wstał spokojnie od stolika - Allons-y.

Doris

Doris nie zdążyła wyjść, nie zdążyła nawet dobrze chwycić broni, gdy jej uszy zadudniły od huku, a do nosa wtargnęła żrąca woń prochu. Poczuła ból, przeszywający, ale niezidentyfikowany. Była w szoku, ktoś ją postrzelił, ale gdzie? Kto? Dlaczego?

Anabell

Annabel wiedziała jak obchodzić się z bronią, więc to nie mógł być pistolet, który wciąż trzymała w garści. Co więc wytrzeliło? Kto? Huk ogłuszył ją na kilka sekund. Wzrok jednak miała nietknęty, na ramieniu panny Peel dostrzegła powoli rosnącą wilgotną plamę.


Maura 07-06-2012 21:18

- Dlaczego... ?- zdołała tylko zapytać, podczas, gdy nogi ugięły się pod nią, a z palców nagle zdrętwiałej ręki wypadł ofiarowany jej- czy raczej ukradziony ze zbiorów pana domu pistolet. Grzechot.
Doris poszukała ręka ściany- nie było jej. Dziewczyna zmrużyła oczy, czując palącą falę ciepła, wędrującą po ramieniu.
- Walt...
Osunęła się zaczepiając o stojący w pobliżu mahoniowy stoliczek. Może, gdyby akurat właśnie nie była tak oszolomiona: obłąkaną ani chybi pokojówką, domostwem, gdzie mordują ludzi, mężczyzną w parku, labiryntem korytarzy, swoim własnym strachem- może zauważyłaby, że stolik jest edwardiański, pięknie intarsjowany, że stała na nim oprócz srebrnej tacy z wazonem pełnym chryzantem jakaś chińska waza, zapewne bardzo cenna, może nawet z epoki Sung, Ping, czy jak ja zwą- że wszystko razem pada, roztrzaskując sie na drobne kawałki... woda z rozbitego wazonu zalała jej ubranie, będąc przeciwwagą dla szkarłatnej, ciepłej fali, sunącej wzdłuż ramienia, po stromej piersi. Doris oparła o coś dłoń- najpierw szkło, potem chłodne, miekkie płatki. Chryzantema. Powinna być biała. Skąd czerwień na tych delikatnych płatkach?
- Ja...
Słyszała głosy. Ktoś krzyczał. Ktos biegł. Walt? Czy to był głos Walta?
- Zwierciadło pęka w odłamków stos...- zamruczała, nagle rozbawiona- Klątwa nade mna... rzekła w głos... pani...z Shalott...
Doris Peel zamknęła oczy, pozwalając ciemności przyjść i zabrać wszystko.

*
Walter potrzebował tylko kilku sekund, by zostawić Sterlinga i rzucić się biegiem w stronę, skąd usłyszał strzał. W głowie kołatalo mu tylko jedno. Doris! Musi znaleźć Doris....


abishai 12-06-2012 11:28

Abishai & Vivianne część 1
 
Zanim Ian zdążył się oddalić do miejsca docelowego, wydarzyły się dwa zdarzenia na raz. Pierwszym był huk wystrzału, drugim pojawienie się panny Romero, w stroju dość zaskakującym co budzącym różne myśli. Niekoniecznie przyzwoite myśli.
Ian stanął jednakże przed prostym wyborem. Huk wystrzału jakkolwiek niepokojący, nie oznaczał że on akurat musi pędzić w tamtym kierunku. Wszak nie był uzbrojony w broń palną, a po posesji kręciło się wystarczająco dużo policjantów, którzy na pewno nie byli głusi.
I też ów huk usłyszeli. Ruszył więc szybko w kierunku Nurii, zaniepokojony jej stanem ducha.
Uśmiechnęła się z ulgą widząc Iana, przestała się nawet nerwowo rozglądać. Uśmiech szybko jednak zniknął z jej twarzy. Wystrzał był tak głośny i niespodziewany, że odruchowy schowała głowę między ramionami wydając przy tym z siebie, krótki, wysoki krzyk.
Szlachcic podszedł energicznym krokiem do dziewczyny i objął przytulając mocno do siebie, by dodać jej otuchy. Otulił ją niemalże swoją osobą, mówiąc.- Nie bój się moja droga. Policja jest już w posiadłości. Jesteś bezpieczna.

- Policja - syknęła nie próbując się nawet uwolnić ramion mężczyzny. Choć było to zupełnie irracjonalne czuła się w tym uścisku bezpieczna jak dziecko, dla którego ramiona dorosłej osoby były najlepszym lekarstwem na wszystkie lęki. - Policja niech zacznie od przeszukania twojej łazienki. Ktoś otworzył okno, gdy się kąpałam. Bezszelestnie.
- A kto miałby powód by włazić do mojej łazienki? Czy też... mojego pokoju?-
westchnął cicho Ian i tuląc Nurię spytał.-Więc madame, wracamy do twojego pokoju? I chyba... będę musiał być przy tobie podczas, gdy ty się będziesz przebierała.
- Nie lekceważ tego, co mówię Ramsey -
odpowiedziała wyswobadzając się z jego objęć. - Nie wymyśliłam sobie tego. I tak, jeśli mam wrócić do swojego, pełnego krwi pokoju, choćby na chwilę, nie ruszę się tam sama.
-Nie mam zamiaru cię nigdzie samej puszczać. I nie lekceważę twych słów. Po prostu mnie one dziwią. Bo nie wiem, co takiego mógłby ktokolwiek szukać w moim pokoju.- wzrok Iana przesunął się po kobiecie skupiając się na jej stroju.- Ale tak ubrana wszak chodzić nie możesz, pomijając wzbudzanie sensacji i nie tylko, możesz się przeziębić.
- A mnie dziwi twój spokój. Po posiadłości krąży jakiś szaleniec, ktoś włamuje się do twojej łazienki, ja mam sypialnię pełną krwi, słychać strzały a ciebie najbardziej interesuje to czy chodzę w szlafroku czy w sukience.

Ian uśmiechnął się ironicznie.- W porównaniu z zasadzkami Turków z czasów Wielkiej Wojny, to jest to... dość spokojny dzień. Oczywiście, że cała ta sytuacja jest niepokojąca, ale...- co szlachcic podkreślił z dumą.- Jestem Brytyjczykiem z krwi i kości. Zachowanie zimnej krwi to dla mnie nie problem. Zresztą, podjąłem się pilnowania twego bezpieczeństwa, więc honor wymaga bym to stawiał na pierwszym względzie.
- Nie wiem czy się bać czy się z tego cieszyć -
uśmiechnęła się lekko. Jej ciało przeszył zimny dreszcz, co uświadomiło jej, że faktycznie powinna się ubrać.
Szlachcic ściągnął marynarkę i narzucił na jej ramiona.- Powinnaś trochę ochłonąć, niestety wino musi poczekać. Przyniósłbym je wcześniej, ale mnie zatrzymano. Będą cię przepytywać.
Objąwszy jednym ramieniem pannę Romero, a drugie podpierając parasolem ruszył z nią mówiąc.- Proponuję najpierw zajrzenie do ciebie i ubranie się w coś, a potem możemy przejść się do mego pokoju. Będę z tobą cały czas, więc nie masz się czym martwić. Poczekamy u mnie na policję i po przesłuchaniu... zobaczymy po przesłuchaniu. Jak podoba ci się ów plan?

- Jeśli najpierw ktoś sprawdzi dokładnie czy nikogo tam nie ma mogę na to przystać. Może uznasz, że jestem panikarą. Nie jestem. Po prostu w przeciwieństwie do Anglików, my Hiszpanie mamy raczej gorącą krew - uśmiechnęła się mimowolnie - jeśli wiesz o czym mówię.
-Domyślam się. Acz nie mam nic przeciwko...
- tu szlachcic pozwolił sobie na dość drastycznego przekroczenie dobrych manier, muskając wargami wpierw policzek, a potem płatek uszny Nurii.- by poznać bardziej. A co do paniki. Cóż, jeden trup, topielica która zapaskudziła krwią wannę. To może wybić z równowagi. Gdyby nie rzeźnia Wielkiej Wojny, to też byłbym wstrząśnięty.

- Ciekawa interpretacja moich słów - stwierdziła bez cienie speszenia - i proszę już nic więcej o wojnach, trupach i innych tego typu przygodach. W zupełności wystarcza mi zamieszanie, w którym tkwimy tutaj.
-Mam jeszcze inny pomysł. Co powiesz na... włamanie się do pokoju mojego lokaja?-
spytał z łobuzerskim uśmiechem Ian.- Wygody co prawda mniejsze, ale wiem że trzyma tam dość dobrego burgunda.
- I to jest całkiem rozsądna propozycja panie Ramsey. Brak krwi, topielców i włamywaczy. Tylko co na to Twój lokaj
- uniosła pytająco brew?
-Jeśli ty mu nie powiesz, to i ja mu nie powiem.- rzekł cicho Ian z uśmiechem rozglądając się po korytarzu i sprawdzając czy policja się tu nie kręci. Jeszcze nie kręciła.- A tak na poważnie. Cóż... najwyżej zażąda podwyżki, albo... dodatku świątecznego. Nie takich numerów był świadkiem, moja droga.
- Mam rozumieć, że już nie raz zastał w swoim łóż.... pokoju młodą kobietę? Biedny człowiek -
zaśmiała się krótko, po czym spoważniała i odsunęła się nieco od mężczyzny. - Ianie - zmierzyła go wzrokiem - nie jesteś psychopatą, który zaciągnie mnie do pokoju biednego lokaja, zrobi rzeczy, o których wolałabym nawet nie myśleć i zrzuci winę na służącego. Prawda?
- Przyznaję że w takim stroju, budzisz pokusy do zaciągnięcia cię do pokoju lokaja i... zrobienia paru niecnych uczynków. Ale zapewniam, że po pierwsze obecna sytuacja trochę nie sprzyja amorom. A po drugie...
-wzrok Iana skupiony był dekolt stroju Nurii, obecnie niewiele ukrywającego przed światem.-... zakładam, że byłyby to przyjemne uczynki, dla nas obojga.
- Mówiąc o strasznych rzeczach nie miałam na myśli... amorów. Nieważne. Musimy jednak odwiedzić najpierw moją sypialnię, bo chodzenie w strojach twojego lokaja wydaje mi się straszniejsze od wspomnień o niedoszłej samobójczyni.
-Nie uznaję przemocy wobec kobiet. To barbarzyństwo.-
rzekł otwierając przed Nurią drzwi do jej pokoju.- A ja jestem człowiekiem cywilizowanym. Nie martw się. Ze mną jesteś bezpieczna. Pomijając oczywiście moje zakusy na twą cnotę.

Zaśmiała się głośno, nie mogąc się powstrzymać - wybacz - powiedziała wciąż się śmiejąc. Ominęła łóżko szerokim łukiem i ruszyła w stronę wielkiej szafy. - Usiądź - rzuciła okiem na pokój w opłakanym stanie - gdzieś. To może chwilę potrwać.
Ian zamknął drzwi i oparł się o nie, by nikt nie mógł łatwo wtargnąć do tego pomieszczenia. I cały czas spoglądając na Nurię rzekł.- Dobrze że się śmiałaś. To chyba najlepsze lekarstwo na tą szaloną sytuację.
- To dobra reakcja na twoje zabawne słowa
- posłała mu szczery uśmiech po czym wróciła do swojej szafy. - Czy twój lokaj nie obrazi się jeśli zastanie w swoim pokoju niezbyt wytwornie ubraną damę? - zapytała wciąż rozbawiona.
- Spotkałem tylko jednego mężczyznę, któremu przeszkadzała naga kobieta w łóżku. Tylko jednego, acz przyznaję że zainteresowanie tego profesora męskim akademikiem mogło być wytłumaczeniem tej sytuacji. Natomiast William nigdy jeszcze się nie obraził na piękną kobietę.- odparł szczerze Ian, nie spuszczając oczu z Nurii, jakkolwiek sytuacja wymagała bardziej dżentelmeńskiej reakcji.
- Ramsey - żachnęła się - czy ktoś tu wspominał o nagiej kobiecie?! Nadmierna pewność siebie i swoboda w niektórych sytuacjach nie zawsze popłaca. Jeszcze się o tym nie przekonałeś?
-Zazwyczaj jednak popłacała.-
rzekł z uśmiechem Ian, po czym poważniejszym tonem dodał.- Nie sądzę by William miał coś przeciwko. To mój oddany pracownik i przywykł do niespodziewanych sytuacji. No i jest bardzo dyskretny.
- Dyskretny? Czyżbyś obawiał się o moją reputację?
- zapytała nieco ironicznie. - A może o swoją? Ile ty właściwie masz lat? Nie powinieneś mieć domu, rodziny, przekazać swoich szlacheckich genów następnym pokoleniom?
- Powinienem mieć. Zdecydowanie powinienem. Kłopot w tym, że...-
Ian zamyślił się przez chwilę.- Związki jakoś mi nie wychodzą. Z początku wszystko jest idealnie, a potem... zaczyna się psuć.
Machnął ręką.- Ale to mój problem z którym sam muszę się uporać. Natomiast co do dyskrecji Wiliama, to możesz być pewna, że nie powie nikomu iż panna Romero wypoczywa w jego pokoju właśnie.
- Kłopot w tym, że jesteś kobieciarzem Ianie i chyba nawet nie próbujesz tego ukryć -
mówiła nie odwracając się do niego. Wyjmowała z szafy kolejne części garderoby. - I nie wiem czy to dobrze czy źle... raczej źle. Kobieta lubi czuć się wyjątkowa, a przy zadeklarowanym kobieciarzu do dość trudne, nie sądzisz? - wciąż na niego nie patrzyła.
-Zapewniam, że potrafię sprawić byś poczuła się wyjątkowo i wyjątkowa.- rzekł w odpowiedzi Ian i nadal wędrując wzrokiem po ciele Nurii powoli podchodził do niej.- I potrafiłem być wierny, aż do czasu gdy... wszystko zaczynało się sypać. Przyznaję, że to również była moja wina. Z drugiej strony, co sprawiło że taka piękna kobieta jest tutaj sama? Dalia ma narzeczonego, Doris Peel... jakiegoś Szkota, a ty?
- Miałam narzeczonego -
odpowiedziała krótko.
-Doris Peel, czy to po niej wciąż cierpisz i próbujesz odegrać się na kobietach? - spytała, wciąż wpatrując się w swoją szafę.
Ian wybuchł śmiechem głośnym i beztroskim. A gdy skończył się śmiać.- Przepraszam. Doris... Nie. Bynajmniej nie ona. Po prawdzie poznałem ją dopiero dzisiaj. I utkwiła mi w pamięci, dość ekstrawaganckim zachowaniem. Lekko ocierającym się o manię prześladowczą.
Stanął tuż za nią i nachylił się, ustami musnął szyję i bark Nurii.- Trzeba przyznać, że panna Peel potrafi zapaść w pamięć, choć nie tylko urodą.
- Może i nie ona -
powiedziała cicho. Stanęła bez ruchu, gdy Ian znalazł się tuż za nią. - Ale jakaś na pewno. I choć się do tego nie przyznajesz wydaje mi się, że wciąż przez nią cierpisz.
Dłonie mężczyzny objęły ją w pasie i lekko docisnęły do niego, wargi wędrowały po szyi i barku w gorących pocałunkach. Ian szeptał cicho.- Możliwe że masz rację. Możliwe, że cierpię. Ale nie mszczę się. Nie czuję satysfakcji z rozstań, tylko smutek.
Dłonie mężczyzny, rozwiązały szlafrok Nurii, gdy mówił.- Ale ty powinnaś się już chyba zdecydować na co masz... ochotę. W kwestii ubrań.
Jakby akurat o ubrania chodziło.
- Kobiety są dość niezdecydowane w kwestii ubrań. - szepnęła walcząc ze sobą.
Dłonie Iana wsunęły się pod poły szlafroku Nurii, opuszki palców muskały skórę jej brzucha i piersi, delikatnie i powoli.
-Przyznaję, że to akurat jest prawda. Jeśli chodzi o strój kobiety są wybredne.-Szeptał szlachcic pomiędzy pocałunkami zostawianymi na jej szyi, policzku i płatku usznym.
- Są wybredne - mówiła cicho i powoli - nie tylko w kwestii stroju panie Ramsey. - Odwróciła się nagle stając z nim twarzą w twarz. Szlafrok opadł na ziemię. - Co to za kobieta - zapytała nie mogąc powstrzymać ciekawości.
Usta Iana przylgnęły do jej ust, dłonie oplotły pośladki delikatnie je masując. Szlachcic przesuwał nimi po jej skórze delikatnie delektując się miękkością jej skóry. Po czym wargi z ust Nurii, przesunęły się na szyję, potem na dekolt. Ale wtedy dopiero mógł spytać pomiędzy jednym a drugim dotknięciem warg.-Jaka kobieta?
- Ta, o której ciągle myślisz
- wyszeptała wbijają delikatnie paznokcie w plecy mężczyzny.
Ian klęknął, usta mężczyzny przesunęły się w dół, by składać wyuzdane pocałunki i pieszczoty w najbardziej intymnym miejscu Hiszpanki. Dłonie pieściły uda, muskając je powoli. Pomiędzy kolejnym dotknięciem ust, szepnął.- Naprawdę chcesz wiedzieć?
- Chcę
- powiedziała po stoczeniu walki ze rosnącą wciąż namiętnością. Uklękła przy nim niechętnie przerywając pieszczoty.
Ian ujął jej podbródek dłonią i pocałował usta.- Widzę że naprawdę uparta jesteś w tej materii. Isobel. Ta odpowiedź cię satysfakcjonuje ? I nie myślę o niej cały czas.
Przesunął spojrzeniem po nagiej pannie Romero.- W tej chwili zdecydowanie myślę o tobie.
- Isobel, że też wcześniej o niej nie pomyślałam.
- Chwilę wyglądała na zamyśloną. - Jestem uparta w każdej materii Ianie - uśmiechnęła się prowokująco.
-Ja czasami... też.- objął klęczącą Nurię w pasie i zaczął całować jej usta i szyję. Wpierw delikatnie, potem coraz bardziej namiętnie i natarczywie. Dłonie zacisnął na pośladkach kobiety czując rosnącą żądzę, którą niełatwo było mu zepchnąć na dalszy plan.
Palce Nurii wędrowały po guzikach koszuli, a potem koszuli Iana. Dłonie i usta drżały. W głowie biły się ze sobą miliony myśli. - Czasem? - pytała między kolejnymi pocałunkami - chyba domyślam się w jakich sytuacjach.
Szlachcic pomógł jej w uwolnieniu się od swych górnych części ubrania. Po czym wstał i pomógł wstać Nurii, wszak mieli do dyspozycji wygodne łóżko.-W różnych madame. Zakładam, że pytania o owego narzeczonego winieniem pomijać?
Nachylił się i cmokając płatek uszny szepnął.- Zresztą, lepiej skupiać się na czymś przyjemnym.
Uśmiechnęła się kusząco, po czym przywarła całym ciałem do Iana wpijając się łapczywie w jego usta. - Na czymś przyjemniejszym - powtórzyła odrywając się od jego warg po długim pocałunku - masz może na myśli bourbon w pokoju swojego lokaja? - zapytała gładząc kciukiem jego dolną wargę.
Ian ujął ją w pasie unosząc lekko i ułożył na jej łóżku.- Coś znacznie przyjemniejszego.
Korzystając z tego że usiadł przy niej, leżącej na pościeli zaczął ustami wędrować po piersiach, by rozpalić w niej ogień, takież same pewnie były powodu wyuzdanej pieszczoty jego palców pomiędzy udami Hiszpanki. Zupełnie jakby chciał doprowadzić jej zmysły do wrzenia.

abishai 12-06-2012 11:29

Abishai & Vivianne część 2
 
Nuria sama nie wiedziała jakim cudem udało jej się wstać z łóżka, ale zrobiła to. Szybko i zgrabnie zeskoczyła na ziemię. - Ianie Ramsey co dzieje się gdy nie dostaniesz tego na co liczyłeś? - zapytała z bezczelnym i prowokującym uśmiechem.
-Różnie. Czasami rezygnuję z łowów, czasami doprowadzam je do końca... Zależnie od zwierzyny, że się tak wyrażę.- odparł w odpowiedzi szlachcic, przyglądając się nagiej Nurii.
Usiadł nagle na skraju łóżka, objął dłońmi pośladki Hiszpanki nie przyciągając ją jednak do siebie.- Pytanie jednak brzmi, na co ty się zdecydowałaś. Na przelotną znajomość, czy na romans?
- Zwierzyny? To niezbyt pochlebne porównanie, nie sądzisz? Pytasz na co się zdecydowałam, a powinieneś chyba sam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Chyba, że zawsze decydujesz się na to samo?
-Łowy. Przyznaję niepochlebne określenie, acz trafne. Po prawdzie nie wiadomo nigdy do końca kto jest zwierzyną, a kto łowcą.-
rzekł Ian nachylając się i muskając wargami brzuch Hiszpanki.- Ostatecznie słodki kwiat może się okazać pułapką, dla nieostrożnego motyla. Więc, czyż nie jest to prawda? Czyż nie są to łowy w której obie strony są myśliwymi i zwierzyną zarazem?
Spojrzał w górę, spojrzał na twarz Nurii.- Nie wiem na co się zdecydowałem. Obecna noc jest szalona, nawet dla mnie. Ale... obiecałem cię chronić nieprawdaż?
Szlachcic uśmiechnął się i spytał.-Nie ma co tworzyć dalekosiężnych planów. Na co teraz masz kaprys milady?
- Na spacer nad brzegiem morza, ale tego chyba nie jesteś w stanie spełnić.
- spoważniała. - Ianie, czy zaoferowałeś mi pomoc - mówiła całkiem poważnie - tylko w celu zaciągnięcie mnie do łóżka czy była w tych obietnicach odrobina szczerości?
Ian oparł się dłońmi o łóżko i spoglądając na nią rzekł.- Jeśli uważasz, że zostawiłbym cię w takiej sytuacji jakiej jesteśmy, po tym co się stało dziś... to mógłbym się poczuć dotknięty.
Potarł kark dłonią.- Nie mogę cię zostawić w potrzebie. A co do kwestii zaciągnięcia cię do łóżka. Cóż... Chyba nie dziwisz się, że próbowałem? I nie miałbym ci za złe gdyby mi się nie udało.
- Ja mogłam poczuć się dotknięta twoimi jednoznacznymi propozycjami, nie pomyślałeś o tym? I nie przeszkadza ci, że połowa łóżka zalana jest krwią Elizabeth?
-Nie wystosowałbym tych propozycji, gdybym uznał że mogą cię dotknąć. I przyznaję że zacząłem od delikatnych jedynie sugestii. Acz... czyż i nie ty pozwalałaś mi na to? -
Ian uśmiechnął się łobuzersko. Po czym zerknął na łóżko.- Przyznaję też o krwi zapomniałem. W całym tym szale pożądania, ten szczegół mi umknął. Wybacz.
Nachylił się do przodu i znów pocałował okolice pępka Hiszpanki.- Niemniej nie pomijajmy faktu, że naga piękność taka jak ty, działa nieco... kusząco bez względu na okoliczności. Może lepiej więc ubierzmy się, skoro nastrój prysnął?-
- Chciałeś chyba powiedzieć ubierz się - uśmiechnęła się delikatnie, niemal niewinnie.
- Zdarłaś ze mnie koszulę i kamizelkę. Z moją pomocą, ale jednak...-poskarżył się niczym małe dziecko Ian i zaczął wodzić palcami dłoni po udach Hiszpanki.- Niewątpliwie jednak jakiś strój na twym ciele przystopuje moje niecne zamysły.
- Och, bardzo przepraszam -
szepnęła podchodząc nieco bliżej - jeśli je uszkodziłam obiecuję, że własnoręcznie uszyję ci nowe. Trzeba będzie tylko wziąć miarę, co też uczynię własnoręcznie.
Znowu dłonie szlachcica wylądowały na jej pośladkach. Tym razem jednak Ian odchylił się do tyłu lądując plecami na łóżku. A ciągnięta jego dłońmi Nuria, wylądowała na nim.-I widzisz co prowokujesz? Mówiłem, że mam niecne zamysły?
Nie stawiała oporu, gdy pociągnął ją na siebie. - Proponowałam tylko zadośćuczynienie za uszkodzenie twojego ubrania - szepnęła muskając wargami ucho Iana - co w tym prowokującego?
Szlachcic przylgnął ustami do jej ust, całując drapieżnie i mocno. Dłonie Iana zaborczo pieściły jej pośladki i przesuwały się po jej plecach. - Twój urok jest prowokujący, a i sytuacja także.
Świadczyły o tym nie tylko słowa Iana, a gwałtowna reakcja w dolnych partiach jego ciała.
- Uznam to za komplement godny damy - powiedziała wybuchając śmiechem. Spojrzała w oczy mężczyzny i zarumieniła się lekko, niewinnie.
-Madame. Mogę być Brytyjczykiem, a przez to człowiekiem opanowanym i spokojnym ponad miarę, ale nawet Brytyjczyk nie jest z kamienia.-szepnął oddychając jakby z trudem.- I może eksplodować...eee... niefortunne... określe..- Ian gubił słowa, więc przeszedł do czynów. Pocałował namiętnie usta leżącej na nim kobiety, potem policzki, szyję... znów wrócił do ust. A jego działaniach była jakaś gorączka i żar.

- Nie ucieknę, nie obawiaj się tego - szepnęła gdy wyswobodziła usta z żarliwych pocałunków Anglika. Zaczęła całować powoli i delikatnie jego uszy i szyję. Podniosła się do pozycji siedzącej i pociągnęła go za sobą. Skrzywiła się lekko na widok zakrwawionej pościeli, ale i to przestało jej już przeszkadzać.
Ian wędrując ustami po ciele Nurii, starał się przy okazji pozbyć resztki barier pomiędzy nimi, jakie stanowił jego przyodziewek. Pocałunkami wyznaczał szlaki na jej ciele szukając punktów szczególnie wrażliwych na pieszczoty.
- Żebyś tylko później nie miał do mnie pretensji o zniszczenie kolejnej części garderoby panie Ramsey - powiedziała siłując się dość nieudolnie z jego spodniami. - Nie wiem czy przystoi damie brać miarę z niektórych części pańskiego ciała.
-Nikt się nie dowie.
- szepnął łobuzerskim tonem Ian, energicznymi ruchami uwalniając się od reszty garderoby. Dłonie mężczyzny wędrowały po udach Nurii, delikatnie nakierowując ciało kobiety, na wspólne połączenie się w miłosnym uścisku.-Poza tym... to może być bardzo ekscytujące branie miary. I dość niezwykłe.
- Niezwykłe?...-
zdążyła powiedzieć nim z jej ust popłynęło głośne westchnienie rozkoszy.
- Bardzo... ekscytują...ce..- Ian szeptał z trudem, gdy ich ciała splotły się w gorącej ekstazie i lubieżnym tańcu. Gdy ocierały się o siebie i drżały z pożądania. Szlachcic całował wijącą się w jego objęciach Nurię zarówno w usta, jak i w każdy skrawek skóry jaki natrafił. Żar nocy bowiem pochłonął rozsądek i umiar.

Vivianne 15-06-2012 16:48

Dwa nagie ciała wtulone w siebie po chwili szalonej namiętności, która wybuchła nagle i mocno.
Bo czyż sytuacja sprzyjała takim działaniom. Ale czasami napięcie musi odreagowane w jakiś sposób. A czyż nie byli spięci, nawet jeśli szlachcic tego nie okazywał.
-My naprawdę powinniśmy się ubrać i udać...- rzekł Ian muskając ustami policzek Hiszpanki. -Udać. Hmmm... Na pewno ubrać, ale gdzie się udać? Zostajemy przy planie nawiedzenia pokoju Williama?
- Hm, nagle twoja nagość zaczęła ci przeszkadzać? - spytała cichym, mruczącym głosem. - Zmieniałabym plan na nie wychodzenie z wygodnego łóżka - powiedziała i spojrzała na niego pytająco.
-Doprawdy...skąd taki pomysł, że twoja nagość mi przeszkadza.- odparł żartobliwie Ian wędrując palcami dłoni po krągłościach Nurii.- Rzekłbym, że bardziej... pobudza.
- Brytyjska gorąca krew, kto by pomyślał - uśmiechnęła się delikatnie.
-Szkocka krew, brytyjska flegma.- rzekł Ian obejmując Hiszpankę i tuląc do siebie. Przycisnął nieco drapieżnie swe usta do jej całując namiętnie kobietę.- Zakładam milady, że obecnie nastrój się ci poprawił?
- Chyba łamiesz jakiś stereotyp o Anglikach - powiedziała po oderwała się od ust mężczyzny. - Nastrój... ymm, tak - zaśmiała się. - Mogę powiedzieć, że czuję się w pełni usatysfakcjonowana.
-Cóż... madame, jeśli nadal będziemy leżeć w łóżku, nie skończy się na jednej satysfakcji.- mruknął cicho szlachcic muskając ustami płatek uszny Nurii.- A co sądzisz o Dalii Black? Nowej narzeczonej Egona?
- Hm, nie należysz do najskromniejszych Anglików jakich znam - szepnęła wtulając się w mężczyznę. - Dalia - zaczęła przeciągle - nie znam jej, więc chyba nie powinnam oceniać - uśmiechnęła się ironicznie - jednak często to robię. Jak dla mnie jest zwykłą panną z ludu, która złapała wysoko urodzonego kawalera na... no właśnie, właściwie nie wiem na co.
-Nieskromny? Moja droga, tylko stwierdzam fakty. No i bierz pod uwagę, że moja aktywność jest efektem twego uroku.- Ian mówiąc nie zaprzestawał pieszczotliwego dotykania piersi Nurii. Nie przeszkadzało mu to jednak w rozmowie. Z drugiej strony, wszak zmysłowe doznania otrzymywała panna Romero właśnie.-A co do Dalii, najbardziej zaskoczył mnie fakt jej... fascynacji zbrodnią. Otóż... w Egipcie, też była mimowolnym świadkiem morderstw.
- To, że była świadkiem zabójstwa nie świadczy chyba jeszcze o jej fascynacji tego typu p.. - zamilkła na moment, jej ciało przeszył lekki dreszcz - praktykami. Chyba, że wiesz coś więcej na ten temat? - zapytała. - Rozpraszasz mnie Ianie.
-Wiem... Okropnie z mej strony, że tak robię.- odparł smutnym tonem głosu, acz z łobuzerskim uśmiechem na obliczu. I nie zaprzestał tych lubieżnych zabaw.- To jak o tym opowiadała, świadczy jednak, że... O pewnej fascynacji na pewno. I pewnej sympatii do złoczyńcy. Co jednak nie jest żadnym dowodem. Niektórzy bardziej od Sherlocka Holmesa wolą profesora Moriarty’ego.
- Cóż, to mnie akurat nie dziwie. Nie od dziś wiadomo, że czarne charaktery są zwykle ciekawsze i bardziej... pociągające. Mamy to we krwi od zarania dziejów, kusi nas to co zakazane - uśmiechnęła się jednoznacznie.
Ian nachylił się muskając pieszczotliwie językiem szyję Nurii spytał.- Jak dobrze znasz Elizabeth? - Dłoń szlachcica na szczęście zsunęła się na brzuch Hiszpanki dostarczając nadal przyjemnych, acz nie tak intensywnych doznań.-I... jakież to zakazane owoce ciebie fascynują?
- Na tyle dobrze, by stwierdzić z całą pewnością, że nigdy nie zostaniemy przyjaciółkami. Nie wiedzieć czemu kobiety z tego domu nigdy za mną nie przepadały. - wzruszyła ramionami - w przeciwieństwie do mężczyzn. I wiem też na pewno, że Liz ma klasę, której brakuje tej aktoreczce - dodała ignorując jego ostatnie pytanie.
- Isobel jest osobą wyjątkową i ekstrawagancką i... Potrafi zaleźć za skórę, to muszę przyznać.- rzekł w odpowiedzi Ian, nadal uskuteczniając wędrówkę ustami po szyi leżącej przy nim kobiety.
- Możliwe, znasz ją lepiej niż ja - stwierdziła po czym musnęła lekko jego usta swoimi wargami - dużo lepiej.
- I tak i nie. Nigdy jej nie rozgryzłem do końca.-Ian przycisnął usta do warg Nurii, całując ją powoli i delikatnie. I długo... z czasem ten pocałunek nabierał lubieżności. A gdy skończył całować musnął wargami czubek nosa Nurii pytając.- Lady Margareth była nieznośna dla ciebie? Mówiłaś, wszak że kobiety...
- Nieznośna? nie, nie jest nieznośna. Wyniosła, ważna, traktuje mnie trochę jak intruza, ale cóż, nie mam zamiaru się tym przejmować. Bo wcale nie czuję się tu jak intruz.
- Czujesz się nad wyraz swobodnie, co mnie osobiście bardzo odpowiada.- mruknął Ian wędrując ustami po szyi Nurii i muskając jej skórę pocałunkami.- Mam nadzieję, że się nie narzucam w tej chwili, ale... czyż można się oprzeć takiej... pokusie?
Zaśmiała się głośno. - Teraz zacząłeś się zastanawiać czy leżąc w moim łóżku i utrudniając konwersację możesz się narzucać? Widać, też nie myślisz zbyt trzeźwo Ianie - posłała mu kolejny uśmiech. Jej ręce zaczęły wędrować po karku i plecach mężczyzny.
-Nie w tym rzecz. Chodzi bardziej o to... że nachodzi mnie ochota, ponarzucać się... znowu.-Ian przybliżył głowę do piersi Nurii i po raz kolejny zaczął wyuzdany taniec ust na jej dekolcie.-Jak już wspomniałem, nie można przechodzić obojętnie obok... pokusy.
- Ja mam wrażenie, że ty nie przestałeś się narzucać, a ty mówisz, że znowu. - Palce Nurii błądził po głowie mężczyzny przeczesując jego włosy, gdy usta próbowały dosięgnąć szyi - widać, że nasz punkt widzenie nieco się różni.
-Myślę, że z czasem się dopasują do siebie. Nasze punkty... widzenia.- rzekł w odpowiedzi Ian, docierając ustami do jej ust. W końcu. Z dekoltu poprzez szyję, trochę mu to zajęło. Pocałował Hiszpankę w usta, mówiąc.-Naprawdę jesteście ognistym narodem.
- Nie wszystkie. Nie rób sobie zbytnich nadziei na pełną przygód podróż po Hiszpanii Ianie - rzuciła między kolejnymi pocałunkami.
-Jakoś nie mam ochoty wychodzić z łóżka. Czuję się do tego miejsca przywiązany.- szeptał w odpowiedzi mężczyzna, gdy jego usta nie były zajęte pieszczotą warg i policzków kochanki. Dłonią zaś zawędrował poniżej brzucha, w bardzo wyuzdanym celu.- A może bardziej do osoby?
- Nie próbuj zgrywać teraz wrażliwego romantyka - rzuciła siadając na mężczyźnie - to zupełnie niepotrzebne - powiedziała choć jej głos nie brzmiał do końca przekonująco.
- Nadal uważam się za konesera piękna i niewątpliwie podoba mi się to co widzę.- dłonie Iana wędrowały po udach siedzącej na nim Nurii. Uśmiechnął się lekko i żartobliwie rzekł.- Choć z tej pozycji w której jestem, zastanawiam się czy to przypadkiem nie łania upolowała myśliwego?
- To zależy od... dalszych posunięć myśliwego panie Ramsey - powiedziała przygryzając lekko dolną wargę.
-Obawiam się, że pozostało mi tylko... zaatakować.- delikatnie nakierował biodra kochanki na cel. I połączył się z nią w gwałtownym ruchu. Nadal leżał, ale teraz przez zmysły Nurii i jego samego przepływały lubieżne doznania. Szlachcic objął pośladki swej kochanki dłońmi i głaszcząc je mruczał.-Jesteś bardzo namiętną kobietą panno Romero.
- Z grzeczności nie zaprzeczę - powiedziała urywanym głosem po czym szybkim ruchem przewróciła się na plecy ciągnąc kochanka za sobą.
Kolejne ruchy dwojga splecionych ciał były pełne namiętności i wyuzdanej żądzy. Spragnieni wzajemnej bliskości i pieszczot, dwoje kochanków o olbrzymim temperamencie oddało się całkiem wzajemnemu pożądaniu zapominając o całym świecie.

Eyriashka 18-06-2012 12:06

Palce Anabell zacisnęły się na lufie pistoletu. Znając swoje psie szczęście, jeśli ucieknie to Doris budząc się pierwsze co powie to “Durand”. Nawet nie tyle co oskarżycielsko, ale... na pewno, zaraz ktoś pomyśli co innego. Świetnie. Z nabytym pragmatyzmem postanowiła pomóc kobiecie.

Zabezpieczony pistolet odłożyła na blat biurka. Szybkim ruchem wyjęła z odpowiedniej szuflady garść czystych ściereczek, zawsze przygotowanych na ewentualność, gdyby Lord zechciał wypolerować którąś ze swoich broni. Spojrzała na bluzkę kobiety i złapała także nóż do otwiernia korespondencji. Dość często były to tylko tępe kawałki metalu z uchwytem, jednak Hastings nie lubił takich atrap. Nóż pozostawał zawsze ostry i jedynie tylko drobne poroże zastępijące rękojeść wyoblało się wraz z upływem czasu.
Jedno pociągnięcie wystarczyło by guziczki ustąpiły. Teraz widziała czerwoną dziurkę. Pytanie jednak pozostawało - jak zatamować ranę, która przechodzi na wylot? Wcisnęła pęk chusteczek pod ramię Doris. Nadgarstek sprzeciwił się udzielaniu pomocy. Anabell poczuła jak zęby zaciskają jej się popierając protest. Jednak to była chwila. Od góry także nałożyła kilka chusteczek. Oddychała ciężko, ból zrosił czoło wilgotną mgiełką.

Więcej nie zdążyła zrobić...

F.leja 21-06-2012 23:08

Hastings Hall było ogromną, starą, wielokrotnie przebudowywaną posiadłością. Hastingsowie wiecznie dostosowywali ją do swoich potrzeb, nowoczesnych osiągnięć technologicznych oraz panujących w danym czasie mód. Efekt był eklektyczny, acz wysmakowany. Były jednak także pewne efekty uboczne takiego podejścia do rodowej siedziby - Hall stało się istnym labiryntem, pełnym, nie tyle tajnych, co zapomnianych przejść, wnęk, a nawet korytarzy, czy całych pokoi.

Dlatego też, gdy rozległ się strzał, jego huk rozniósł się po całym budynku, odbił echem, rozproszył i zgubił, jak poszukujący jego źródła policjanci. Ten kto nie znał Hall, nie byłby w stanie odnaleźć pomieszczenia, z którego dobiegł hałas. Ten kto znał Hall jak własną kieszeń mógłby się jedynie domyślać lokalizacji.

Dlatego też sir Walter nie miał najmniejszych szans by samemu znaleźć Doris Peel.

Dlatego też inspektorzy zaczęli błądzić, jak we mgle. Nie pomogło, że pozbawiona nadzoru służba traktowała ich z wyższością, a nawet pewną odrazą i zupełnie nie wykazywała ochoty do pomocy.

Ktoś jednak pojawił się w pokoju, w którym wciąż jeszcze unosiła się woń prochu. Gael Dubois nie wszedł też przez drzwi, a odchylił powoli tylną ścianę, stojącej w rogu szafy i z uśmiechem na twarzy wyraził swoje uznanie dla tego sposobu podróżowania po posiadłości.
- C'est magnifique ... - oderwał niechętnie wzrok od ciemnego drewna i zwrócił swą uwagę na nieprzytomną, krwawiącą Doris Peel i jej niegodną zaufania opiekunkę - Bon chance ... Co się stało, panienko?



Sofia i Ian leżeli wyczerpani i usatysfakcjonowani wśród skotłowanej pościeli i słodkich westchnień. Byli niczym rozbitkowie na bezludnej wyspie, którym wreszcie udało się znaleźć wodę pitną. Ich sielanka nie miała jednak trwać długo, Sofia usłyszała skrzypnięcie i znów czuła, że wiszący nad kominkiem jeleń na rykowisku, przygląda jej się jednym, lśniącym i nieco przekrwionym okiem ...


Maura 25-06-2012 16:41

Pachniało deszczem. Leżała z zamkniętymi oczyma, czując ciepło adamaszkowej pościeli, to był dzień jej urodzin i wiedziała, że zaraz przyjdzie ojciec, jak co roku i położy cicho na jej nocnej szafce przewiązany wstążeczką naszyjnik. W tym roku to będą perły- William Robert Peel, wicehrabia i minister d/s Indii w rządzie Stanleya Baldwina był przesądny i zawsze dobierał klejnoty do tego, co przyniósł los. Perła oznaczała czystość, wzniosłość, dziewczęcość i niewinność i w mniemaniu ojca Doris była dobrą alternatywą steku brudów, który wylały na jego jasnowłosą córeczkę brukowce.
- Jesteś śmieszny, papo- mruknęła tylko ze wzruszeniem, gdy siadając na brzegu łóżka patrzyła, jak szpakowaty, starszy pan z rumieńcem podlotka cofa się, przyłapany na podrzucaniu prezentu.- Nie mogłeś mi przysłać prezentu przez Bradleya?
Lokaj był starym sługą i zarazem przyjacielem rodziny, odwiedzał regularnie co dwa dni mieszkanko Doris na Ormond Street i robił tam stosowne porządki, zupełnie słusznie nie ufając samej Doris. Nie chciała mieć pokojówki- nie chciała kucharki- ale przez Bradleyem nie można było uciec, z właściwą sobie, brytyjską flegmą czyścił, pucował, pilnował i czynił honory, doprowadzając niezależną Doris do szewskiej pasji.


- Nie mogłem- ojciec z niejakim skrępowaniem przyglądał się, jak zawiesza perły na szyi. Koronkowy negliż zsunął się z jej ramienia, gdy uniosła włosy na karku, podziwiając naszyjnik.- To wyjątkowy dzień... moja dziewczynka ma urodziny...
- Więc musiałeś wstać o siódmej rano, aby mi to powiedzieć?
Spojrzał na swój ekskluzywny zegarek Audemars Piguet, po czym pokręcił głową.
- Jest ósma dwadzieścia sześć i muszę już iść, bo spóźnię się do pracy. Mam spotkanie z premierem. Uważał za stosowne wezwać mnie, by porozmawiać na temat... temat mojej ewentualnej wcześniejszej emerytury. Być może uda mi się go przekonać, że jednak jeszcze stary William Peel jest w niezłej formie. Uważaj na siebie w Hastings Hall... trzymaj się blisko Waltera a wszystko będzie dobrze.
Pochylił się, by cmoknąć ją w policzek- owionął ją zapach perfum Jeana Patou- cedru, piżma, róż herbacianych. Sama mu je kupiła na Boże Narodzenie... W przypływie bezradnej rozpaczy wtuliła głowę w jego pierś, jak mała dziewczynka. Ten zmęczony, postarzały człowiek, o podkrążonych oczach, nad którym wisiała groźba dymisji z powodu skandalicznego zachowania córki, miał siłę przyjść do niej o świcie, by wręczyć urodzinowy prezent...
- Przepraszam... przepraszam tato...- wyszeptała, czując piekące łzy. Pogłaskał ją niezgrabnie po włosach i szybko się odsunął.
- Nic... nic. Bradley przyniesie szampana. Baw się dobrze z Walterem. To dobry człowiek, lepszy niż...- urwał, ale wiedziała, co chciał powiedzieć. Patrzyła, jak wychodzi, wiatr wydął firankę uchylonego okna, przynosząc szum ulicy, zapach deszczu, londyńskiej mgły i smogu.
- Niech to ciężka i jasna cholera!- jęknęła, uderzając dłonią o kolano. Walter... Walter ją uratuje. Stary, dobry Walter. Odgoni dziennikarzy, otoczy opieką, pomoże załagodzić wszystko... tak, wszystko będzie dobrze... Walter...

...dotknęła dłonią pereł na szyi. Nie bylo ich....

- Walter...- poruszyła wargami. Ktoś mówił coś do niej. Coś bolało. Coś ciekło po obojczyku i piersi, plamiąc szkarłatem koronki stanika. Otworzyła oczy, przez szarość mgły...

- Co się stało, panienko?- zapytał męski głos.

abishai 27-06-2012 21:27

Abishai & Vivianne
 
Ciałem Hiszpanki wstrząsnął silny dreszcz, nie był to dreszcz rozkoszy, ani zimna. Nuria przysunęła usta do ucha Iana niemal je muskając.
-Spójrz na obraz wiszący nad kominkiem - wyszeptała. Ręka kobiety błądziła po pościeli w poszukiwanie kawałka materiału, pod którym mogłaby skryć swoją nagość. - W obrazie jest dziura i ktoś nas przez nią obserwuje. Oko jelenia - sprecyzowała - chyba, że popadam już w jakąś paranoję. -jej ciało przeszedł kolejny dreszcz.
Ian powoli spojrzał w kierunku pokazywanym przez palec Nurii, mocniej obejmując kobietę ramieniem zapewne dla dodania jej otuchy i szepnął.-To możliwe, tutaj jest pełno takich zakamarków. Nie wiedziałaś?
Obrócił się na bok zakrywając ciało Hiszpanki przed okiem podglądacza własnymi plecami.-Nie znam wszystkich wejść do tuneli. I niestety nie wiem, jak wejść do przejścia za tamtą ścianą.
- Nie wiedziałam
- szepnęła, a w jej głosie można było wyczuć strach. Wciąż wpatrywała się w obraz.
-Zazwyczaj tego nie robię, bo nie zapraszam do mego domostwa kobiet, po to by tam... zamieszkały. Ale z uwagi na wydarzenia jakich dzisiaj byłaś świadkiem i uczestniczką, myślę że dobrze ci zrobi zamieszkanie u mnie przez jakiś czas.- rzekł w odpowiedzi Ian i musnął wargami policzek kobiety.-Niestety w tym zamku nie ma miejsca, którego nie można by było podejrzeć, choć nie każdy zna sekrety tajnych przejść. A teraz zajmę się więc naszym podglądaczem, a ty się ubierz.
- Co...? o czym ty w ogóle mówisz?
- spojrzała na niego dosyć nieprzytomnym wzrokiem - zamieszkać z tobą... co?! - spytała wybałuszając oczy. Dopiero dotarła do niej propozycja mężczyzny.
-Chyba nie zostaniesz tutaj po tym co się stało? I nie traktuj tej propozycji w kategoriach matrymonialnych... Chodziło mi o kilka dni, zanim znajdziesz jakiś inny apartament. Powiedz mi, czy dasz radę spędzić kolejne noce w Hastings Hall? -spytał spokojnym tonem szlachcic nie przejmując się jej wybuchem.
- I jak by to wyglądało? Ciebie może moja reputacje średnio interesuje, mnie właściwie też, ale zachowywanie pozorów jest mi potrzebne do... jest mi potrzebne.
-To była tylko propozycja.-
rzekł mężczyzna całując delikatnie usta Nurii.- Od ciebie zależy czy ją przyjmiesz. A nad zachowaniem pozorów jeszcze się pomyśli.
Na razie szlachcic wstał i goły powoli podszedł do parasola. Ujął dłonią jego rączkę i wykonał kilka wymachów przedmiot. Po czym ruszył w kierunku obrazu swobodnym krokiem zupełnie nie przejmując się swoją nagością.-Ty tam... Masz dziesięć sekund na rejteradę zanim stracisz oko, więc radzę ci już stamtąd... znikać.
Nuria naciągnęła na siebie kołdrę nie ruszając się jednak z miejsca. - A jeśli to ten... psychopata - szepnęła tak, by tylko Ian mógł ją usłyszeć - a nie jakaś spragniona atrakcji służąca.
-Pochlebiasz mi pani, ale... podglądanie to raczej domena mężczyzn.-
rzekł wesołym tonem Ian i przyłożywszy parasol do twarzy w szermierczym pozdrowieniu.-Zapewniam jednak, że ja akurat nie jestem bezbronny więc... tym gorzej dla niego.
- Co Ty właściwie chcesz zrobić? -
spytała głosem, w którym wyraźnie słychać było podekscytowanie swoim przypuszczeniem.
I wtedy półmrok panujący w pokoju przeszył błysk, któremu towarzyszył dźwięk wykonywanego zdjęcia.
-Cudnie.- mruknął pod nosem szlachcic i po chwili wykonał szermierczy wypad do przodu, wyglądając niczym atleta z antycznej greckiej olimpiady, z napiętymi mięśniami i skupieniem w spojrzeniu. Parasol niczym szpada pomknął w kierunku obrazu celując w oko na obrazie i... trafił w oczodół jelenia. Ian miał nadzieję, że nie trafił przy tym w nic innego. Nie chciał bowiem naprawdę kogoś oślepić.
Rozległ się urywany krzyk i zza obrazu dało się słychać szuranie i energiczne kroki oddalające się szybko w kierunku korytarza.
Ian wyciągnął parasol z dziury i miał niezbyt wesołą minę. Właściwie lekko się przestraszył tym okrzykiem strachu. Westchnął głośno i z bladym uśmiechem rzekł do Nurii.-Widzisz? To jakiś pismak a nie wariat. Nic ci nie grozi, poza artykułem w jakimś brukowcu. Ale czym tu się przejmować. Ot, uznają cię za ofiarę mojego podboju i dadzą ci spokój.
- Świetnie -
syknęła wstając z łóżka w poszukiwaniu ubrań - czy to... krew - spytała wskazując parasol szlachcica.
Nie... to było tylko optyczne złudzenie. Na parasolu nie było ani kropli ludzkiej posoki.
-Nie. Na szczęście nie czekał, aż mu wydłubię oko.- Ian i obróciwszy się przodem do Hiszpanki wskazał czubkiem parasola na swoje przyrodzenie.-Myślisz, że ładnie wyszło na tym zdjęciu? W końcu zobaczą je wszystkie kobiety, więc...
Żartował uważając, że żadna gazeta nie skala swego dobrego imienia się pokazywaniem takiego zdjęcia. Bądź co bądź nadal byli w purytańskiej Wielkiej Brytanii.
- Nie ma krwi, zatem naprawdę popadam w paranoję - pokręciła głową. - Ciebie naprawdę to wszystko bawi?
Oparłszy dłonie na stojącym pionowo parasolu sir Ramsey rzekł.- Poczucie humoru jest jedyną bronią jaką można zastosować w sytuacji, gdy nie ma się na coś wpływu. Rozpaczanie nic nie daje, poza psuciem sobie nastroju.
Po czym podszedł do Hiszpanki i usiadł na łóżku.-Jedno z nas musi podtrzymywać na duchu drugie. Zwłaszcza jeśli to drugie to delikatna kobieta, nieprawdaż?
- Uosobienie delikatności i niewinności już niedługo na pierwszych stronach gazet
- sarknęła ubierając się nerwowo.
-Moja droga, mam wrażenie, że to ja znalazłem się na pierwszym planie tego zdjęcia. Wszak byłem bliżej i zasłaniałem widok- westchnął Ian przyglądając się wdziękom Nurii znikającym pod kolejnymi fragmentami stroju. Po czym sam zabrał się za ubieranie.-A na razie proponuję zejście do głównej sali i łyknięcie czegoś mocniejszego... na nerwy.
- Obyś miał rację Ianie Ramsey -
obdarzyła go lekkim uśmiechem. - I tak, dobry pomysł. Trzeba po drodze znaleźć kogoś ze służby, by ogarnął ten pokój a potem.... - zamilkła na chwilę - a jeśli ktoś podglądał mnie tu już wcześniej... chore miejsce.
-Mnie ciekawi skąd ów pismak wiedział o przejściach w ścianach.-
rzekł w odpowiedzi Ian i dodał.-Poza tym, zawsze możesz całą winą obarczyć mnie. To ja cię omotałem swym urokiem i dużą ilością szampana, to ja podstępnie zaciągnąłem i pokonawszy twój opór słodkimi słowami zaciągnąłem do łóżka, to ja jestem winny... nawet jeśli...- uśmiechnął się. W sumie wina leżała po ich obojgu. Miał wrażenie, że Nuria nie jest naiwną młódką, którą można by było zbałamucić.
Zaśmiała się - Może ktoś uwierzy w moją niewinność i nieświadomość czynów. Poza tym ten twój nieodparty urok - zaśmiała się ponownie i niby przypadkiem trąciła ramię mężczyzny dłonią.

Ian ujął swymi palcami dłoń Nurii i musnął jej wierzch wargami, potem nadgarstek, przedramię... I tu przestał wiedząc, że dalsze takie posunięcia mogą doprowadzić do nieprzewidzianych sytuacji.-Tak czy siak moja droga, moja reputacja zdobywcy kobiecych wdzięków jest już ugruntowana. Nikt więc się nie zdziwi takiemu rozwojowi sytuacji. Twoja więc nie powinna za bardzo ucierpieć.
- To się okaże -
uśmiechnęła się po raz kolejny. Nachyliła się nad siedzącym na łóżku mężczyzną i szepnęła - mniejsza o reputację, warto było.
-Kto powiedział, że to koniec... To mógł być dopiero obiecujący początek.
-Ian ujął dłonią policzek Hiszpanki, po czym pocałował jej usta powoli pieszcząc jej wargi delikatnymi muśnięciami języka.-Choć raczej już w innym miejscu niż ten pokój i innym czasie.
- A czy ja wspomniałam coś o końcu? -
odwróciła się i ruszyła do stojącej niedaleko łóżka toaletki w celu spięcia rozczochranych włosów.
-To prawda. Nie wspomniałaś jednak czy zamierzasz tu zostać po tej nocy. Ja osobiście wolałbym jednak opuścić wkrótce Hastings Hall.- rzekł Ian doprowadzając jako tako do ładu ubranie na sobie.
- Zastanowię się nad tym - mówiła patrząc na jego odbicie w lustrze - ktoś ci uszkodził koszulę - zaśmiała się krótko.
- Cóż...rzeczywiście.- zerknął na nią Ian i stanął tuż za siedzącą Nurią. Oparłszy dłonie na jej ramionach.- Ale... obiecałaś naprawić, czy też...uszyć.
Mówiąc te słowa muskał płatek uszny kobiety, zarówno wargami jak i ciepłym oddechem.
- Yhmm... naprawię, uszyję, co sobie życzysz - mimowolnie odchyliła głowę w bok - tylko teraz lepiej się ode mnie odsuń.
-Dobrze madame.
- rzekł stając nieco za nią i czekając aż skończy robienie się na bóstwo. Opierając dłonie o parasol spytał.-Czy w tym domu ktoś ze służby był szczególnie tobą zainteresowany, lub bardzo uczynny? Nadmiernie, że tak powiem.
- Nie chyba nie
- odpowiedziała układajac włosy - nie zauważyłam.
Spojrzała krytycznie na swoje odbicie w lustrze - ech, niech będzie. Możemy iść.
-Według mnie wyglądasz kusząco. Nie powiem do czego kusisz. To akurat zostawię jako niedopowiedzenie.-
rzekł Ian podając jej swą dłoń.
Nuria oparła się na ramieniu mężczyzny po czym pocałowała go krótko, acz intensywnie. - Chodźmy więc.
-Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem madame.-
odparł żartobliwym tonem po pocałunku Ian i ruszył wraz z Hiszpanką w kierunku sali bankietowej, gdzie wszak niedawno odbywało się przyjęcie zaręczynowe. I jedynym skandalem miała być osoba narzeczonej Egona. Od tej sielankowej chwili minęło wszak niewiele czasu.
I Ian liczył że obecnej sytuacji, trunki i przekąski nadal leżały tam nietknięte.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:47.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172