|
Miłość jest jak tama. Jeśli pozwolisz, aby przez szczelinę sączyła się strużka wody, to w końcu rozsadza ona mury i nadchodzi taka chwila, w której nie zdołasz opanować żywiołu. A kiedy mury runą, miłość zawładnie wszystkim. I nie ma wtedy sensu zastanawiać się, co jest możliwe, a co nie, i czy zdołamy zatrzymać przy sobie ukochaną osobę. Kochać – to utracić panowanie nad sobą. /Paulo Coelho/ Strzał naprawdę przestraszył go. Może to było irracjonalne, ale jakoś myśli układały się w sploty, które wiązały ów dziwny odgłos z wicehrabianką Peel. Doris, gdzie jesteś? Nie wiedział. Nie wiedziała także służba, którą wypytywał. Te dziesiątki kręcących się osób obsługujących wesele. Kelnerów, pokojówek ... osób, które robiłyby normalnie wszystko, żeby wpaść do oka kogoś bogatego oraz polepszyć choć trochę swoje niełatwe przecież bytowanie. Kim więc byli, odpowiadając na pytania Montagu: Nie wiem. Nie widziałem. Może gdzieś na balkonie, trudno powiedzieć. Jakby pomiędzy nimi zapanowała zmowa. Jakże niezwykłe to było, że akurat wśród tych osób, akurat właśnie Doris była niczym dziecko we mgle, jakby niedostrzegalna. Wtedy właśnie padł strzał. Skąd wystrzelono, do kogo, gdzie, nie wiedział, jednak wystraszony chwycił pierwszą lepszą pokojówkę, która przypadkiem napatoczyła mu się na korytarzu. - Jesteś stąd? Służysz u Hastingsów? - spytał. - Taaak, sir - wyszeptała po chwili przestraszana, niepewna. Tylko rozglądała się wokoło, jakby chciała gdzieś uciec. - Nie obawiaj się, słyszałaś strzał, skąd padł? - Ja ... - Nie znam domu, nie wiem skąd. - Doookładnie nie jestem pewna. Strzały padły, tak to chyba zbrojownia, ale nie wiem. To mogło być także gdzieś indziej. te mury tak przenoszą dźwięki ... - Gdzie jest ta zbrojownia? Nieważne - podjął inną decyzję. - Prowadź mnie tam, szybko. Martwię się - wyjaśnił przestraszonej służącej, niepewnej co też Montagu może chcieć od niej. - Tak, sir - po chwili odpowiedziała pulchna pokojówka kierując się korytarzem gdzieś na tyły. Ruszył za nią. Czego się spodziewał? Nie wiedział, ale jednak umysł Montagu poruszały nuty obawy oraz wzmagającej niepewności, co do sytuacji wicehrabianki. |
Anabell przyglądała się mężczyźnie kiedy tylko ten wszedł do pokoju.Poczuła jak w jej gardle rośnie gula emocji. Zazdrości, że to właśnie on odkrył tajemne przejście. Szacunku, jaki ciągnął się za profesjonalistami jego pokroju. Rozbawienia, gniewu, zaintrygowania... i wreszcie lęku. Ten człowiek mógł pomieszać jej plany, jeżeli tylo by zechciał. Tu pojawiała się też nadzieja, że jednak tego nie zechce. Lub, że może będzie chciał tego samego. Nic dziwnego, że przy takim natłoku emocji Durand po prostu zamarła jak gdyby jej się przepalił wszystkie bezpieczniki w głowie. Zaschło jej w gardle, więc rezolutnie zamknęła, nie wiadomo jak długo otwarte, usta. - Ktoś strzelił do niej i uciekł tym korytarzem - odpowiedziała zgodnie z prawdą. |
Otworzyła oczy, gdy ramię przeszył ból- ktoś próbował je ewidentnie urwać, sądząc po delikatności. Jęknęła, próbując odepchnąć go drugą, zdrową ręką i jakoś wstać z ruin stolika, chińskiej porcelany i splamionych szkarłatem, surrealistycznych chryzantem. - Zostaw!- zaszczękała zębami, jej głos był słaby jak u dziecka- Zostaw... mnie! Jakoż i za chwilę ucisk zelżał, mężczyzna, którego twarzy za nic nie poznawała, odwrócił się i odszedł w stronę ściany z pokojówką. Usłyszała kroki- uniosła głowę, oszołomiona, blada jak śmierć, i zobaczyła Waltera, który wbiegał właśnie w drzwi zbrojowni. Pędził niespokojny. Służba zachowywała się dziwnie, niezwykle nienormalnie, ale wreszcie odnalazł kogoś, kto prowadził go względnie rozsądnie tam, gdzie oczekiwał. Tam natomiast leżała Doris ... Skoczył do narzeczonej przerażony jej stanem. Przecież kiedyś na polowaniu w tajemniczych okolicznościach zginęła jego pierwsza wybranka, zaś sprawcy do tej pory nie odnaleziono. Teraz zaś lady Peel. Widać kula nie ominęła także córki ministra ds. Indii. - Doris, Doris! - krzyknął podbiegając do niej, przyklękują oraz podtrzymując, gdyż była bardzo słaba. Nie pytał co się stało. Najpierw najważniejsze było jej zdrowie. Lekarz! Przecież był w innym skrzydle. Wziął ją na ręce. - Prowadź mnie do pokoju lady Peel - zwrócił się do służki, który go tu doprowadziła. Potem planował ułożyć dziewczynę na łożu oraz wysłać służącą po lekarza. Bałby się ją pozostawić samotnie. Objęła go spazmatycznie, wtulając twarz w jego koszulę. Nie mogła mówić. Jej odporność psychiczna legła w gruzach, cała zuchowatość ulotniła się gdzieś, stając oko w oko z panującym w tym śmiertelnym domu- grobowcu szaleństwem. Nie mogła płakać, oddychała tylko, czerpiąc jedyną pociechę z bliskości osoby, której ufała. Tylko jemu, tu, gdzie każdy miał jakieś swoje mroczne interesy- gdzie w każdym spojrzeniu czaiły się naostrzone noże, a w każdych słowach pułapka lub jad. Służka dygnęła i bez słowa zaprowadziła Waltera z półprzytomną Doris w ramionach do pokoju. Nie czekając na polecenia wymknęła się z pokoju mamrocząc coś o lekarzu. Wróciła z zaaferowanym doktorem Sterlingiem u boku. Mężczyzna energicznie zabrał się do oglądania i opatrywania panny Doris. - To tylko draśnięcie - zauważył obwiązując ramię bandażem - Powiadomić policję? Spojrzenie Doris było przerażone, wymowne. Żadnej policji. Żadnego skandalu. Nic, co mogłoby zaszkodzić ojcu. Nie może wiedzieć o niczym, gdy dowie się, ze została ranna, dopiero się zacznie... Postrzelono córkę ministra... Walt, jakby upewniony jej spojrzeniem, pokręcił głową. - Żadnej policji. Dziękujemy, doktorze. Skoro draśnięcie, to może podróżować, prawda? To tylko szok. Więc nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy opuścili jak najszybciej to miejsce. Nikt nie będzie do nas strzelał, jak do kaczek. Chcemy zostać sami. Dziękujemy. Poczekał, aż doktor wyjdzie. Jego oczy pociemniały, gdy patrzył na twarz leżącej dziewczyny. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:54. |
|
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0