Historyk snuł się między walącym szkieletem budynku i ostrzegał pozostałych. - Z wody wszyscy! - wydarł się Jacob najgłośniej jak potrafił, korzystając z chwil pomiędzy uderzeniami, by wszyscy go usłyszeli. Powtórzył również w języku wyspiarzy. Odczekał chwilę, a następnie wcisnął prztyczek włączający lampę. Co prawda nie bardzo znał się na technologii i sposobie jej funkcjonowania, ale wiedział czego należy przy niej nie robić, by się przypadkowo nie zabić. Słyszał w głowie przykazania profesora Maxwella: nie zdejmować izolacji, nie dotykać niezaizolowanych elementów i pod żadnym pozorem nie stać w wodzie w której leżą niezaizolowane przewody. I to właśnie teraz zrobił, choć to nie on znajdował się w kałuży, a konstrukty. |
Pomysł Coopera zadziałał i był to prawdziwie elektryzujący widok… Niewielkie to było jednak pocieszenie, patrząc na to, co pozostałe maszyny wyrabiały w mieście. Mimowolnie poczuł ciarki na widok i odgłosy totalnej, bezpardonowej destrukcji - Mogliśmy obserwować to z pokładu nowego sterowca ...- pomyślał lurker gorzko. Naraz widok inżyniera osłodził nieco jego nastrój. - Malfoy! - krzyknął uradowany młodzieniec. Mogli wyjść jeszcze cało z tej kabały, jeśli nie będą tracić czasu na zbędne dyrdymały i roztrząsanie strategii. Należało czym prędzej ewakuować się z tej dzielnicy. - Uciekajmy do portu! - zawołał. - Port? O niczym innym nie marzę! - wykrzyczał inżynier przez narastający zgiełk. Przeprawa nie miała być jednak łatwa. Same roboty poruszały się dość powoli i można było w przybliżeniu wybrać okrężne drogi. Gorzej jak atak oddziaływał na całe miasto. Ogień trawił rakietowe paliwo, na którego mocy wznosiło się wiele platform. Coraz to kolejne z nich stawały w ogniu lub łamały się w połowie, aby rozpocząć drogę w dół. |
Grupa ledwo przebiegła kilka metrów jak chodnik pod nimi wykwitł podłużnym pęknięciem. Wyrwa poszerzała się, w jedno uderzenie serca stała się szeroka na półtora metra. Tymczasem nie wyglądało na to, aby posiadali jakąś alternatywę. Za ich plecami szły już machiny. Donośne kroki trzęsły płytą pod nogami uciekinierów. Nie było czasu na strategiczne planowanie. Teraz liczyły się szybkie decyzje. Richard pierwszy przeskoczył przez szczelinę i syknął z bólu odruchowo podpierając się ranną ręką. [Trudny test Zręczności (ze względu na stan zdrowia)] Nim zorientował się co zaszło, wisiał nad przepaścią. Spojrzał w dół i aż zakręciło mu się w głowie. Osłabiona ręka nie potrafiła uchwycić niczego dostatecznie silnie. Druga pozostawała teoretycznie zdrowa, ale to było za mało aby samodzielnie dźwignąć się do góry. Na szczęście zaraz była obok niego Manuel, która pomogła mu podciągnąć z powrotem. Pilot spojrzała na niego z troską, niemniej Richard skupił się już na kimś innym; najważniejszym w tym momencie. - Eloiz, skacz. Nie ma czasu! - szlachcic wyciągał ręce w stronę siostry, jednak patrzył na Jacoba. Wiedział, że dziewczyna jest przerażona. A to ewidentnie nie działało na ich korzyść. Dziewczyna wzięła krótki rozbieg i poszybowała dość daleko. Jej wątłe ciało miało jednak swoje ograniczenia. Niechybnie wpadłaby w pustkę, gdyby nie asekuracja jej brata po drugiej stronie. |
Pomimo zamieszania, mózg Jacoba działał na najwyższych obrotach i stale analizował sytuację. Historyk miał plan, jednak działanie miało rozpocząć się wieczorem. Mieli wylecieć z Xanou jeszcze tej nocy, ale sytuacja sprawiała, iż plany trzeba było przeredagować. Mocno, choć nie całkowicie. Wiedział, że nie mogą tak po prostu uciec z miasta. To nie wyrywało z marionetkowej pozycji. Zbierał informacje przez długi czas, by w chwili, w której będzie miał ich wystarczającą ilość, przejść do działania. Wyjść z inicjatywą, a nie wyłącznie reagować na otaczające okoliczności. To był właśnie ten moment. Teraz należało wkroczyć do gry. Nie wczoraj i nie jutro. Dziś. Niezależnie od wszystkiego. Wiedział, że jeśli nie zaczną kształtować historii, wylądują w żarnie między Barnesami a zarażonymi i z dużym prawdopodobieństwem zostaną zmiażdżeni. Nie sądził, by ktokolwiek to zrozumiał, ale od powodzenia zamiarów Jacoba mogła zależeć przyszłość świata. Nie wahał się ani chwili, gdy zobaczył rosnącą wyrwę. Przyspieszył dając sygnał kobiecie, że będą musieli skoczyć. I wyskoczył, by wylądować na przeciwległym krańcu. [Test Zręczności] Wylądował lekko, już za chwilę gotów działać dalej. Kątem oka dostrzegł że i Lucjusz szykuje się do skoku. Ferat jeszcze za czasów akademickich zaniedbywał zdrowie. Nie dziwiło zatem, że dokończył ledwie trzy czwarte drogi w powietrzu. Miał szczęście uchwycić się wystającego przewodu. I tylko ze względu na małą wagę ciała, podniósł się i znalazł po drugiej stronie. |
Arcon działał instynktownie, każda sekunda zwłoki mogła zwiększyć odległość do pokonania. Wybił się silnie, by wylądować po drugiej stronie wyrwy. Odruchowo z troską pomyślał o Malfoyu, czy ten przy swoich gabarytach i wadze da radę skoczyć wystarczająco daleko… [Test Zręczności] Bez większych problemów dał susa, przeskakując bezpiecznie na pewny grunt. Malfoy podążał tuż za nim. Brakowało mu zręczności lurkera, mocno sapał i pocił się. Ale on również był bezpieczny. Przynajmniej teraz. |
Fragment dot. Jacoba napisany we współpracy z Alaronem. Dla Musharakiego było za późno. Z resztą nie wyglądało aby w ogóle chciał uciekać. Podobnie sprawy miały się w przypadku jego ludzi. Cały sens życia uczonego poszedł właśnie z dymem. Naukowiec obserwował już tylko płomienie liżące pozostałości laboratorium. Spojrzał ostatni raz na uciekających. W jednym z jego oczu zajaśniała łza. Odwrócił się… i powoli zaczął wracać prosto między słupy ognia. Wszyscy słyszeli o osobliwym pojmowaniu honoru przez tutejszych. W skrajnych przypadkach ów credo mogło doprowadzać do targnięcia się na własne życie. Pierwszy raz widzieli jednak przejaw podobnego zachowania tak dobitnie. Jacob wyszedł pomiędzy drużynę. Nie było jednak żadnej narady, jego komunikat był krótki. - Spotkamy się w Dokach - rzucił do wszystkich, zaś do Eloizy mrugnął szybko, po czym chwycił pistolet abordażowy i wystrzelił w kierunku dachu stabilnego budynku. - Ten świr zginie - skwitował Malfoy, ale nawet gdyby nie zechciał, nie zdążył powstrzymać historyka. Ruszyli przed siebie. Miasto dosłownie pochłaniał ogień: tenże rozprzestrzenił już na każdej alei oraz platformie. K’Tshi przypominało teraz piekło zawieszone w powietrzu. A robotów tylko przybywało. Machiny przechodziły rogatkami, nie napotykając praktycznie żadnego oporu. Czasem jedynie na szybko sformowane oddziały milicji przeprowadziły z nimi krótki pojedynek. Zazwyczaj jednak kończył się on ponurym widokiem spalonych trupów rozciągniętych po całej ulicy. Nie wiedzieli nawet kiedy w tym chaosie grupa się rozdzieliła. Po kwadransie morderczego biegu do Richarda dotarło, iż prócz siostry towarzyszą mu tylko Manuel oraz Ferat. Mógł teraz żywić nadzieję, że reszta wiedziała co ma robić. Głębszych konkluzji zwyczajnie nie było warto teraz roztrząsać. Byli właśnie na placu, gdzie wcześniej przeprowadzano targi technologii. Podesty oraz stragany wciąż tu stały, na części z nich leżały mechaniczne elementy, wystawione by zaprezentować je tłumowi. Miedziane rurki, spoiwa, elektroniczne gadżety nadal walały się pod nogami. Ludzie uciekali na wszystkie strony, aczkolwiek duża przestrzeń zmniejszała ryzyko staranowania. La Croix usłyszał tąpnięcie i już za parę sekund dojrzał jak zza dymu po prawicy wyłania się kolejny konstrukt. Ten był o wiele większy niż poprzednie. Aby zapobiec przegrzewaniu, na szczycie kolosa zainstalowano mały komin. Bez problemu niszczył ściany budynków samymi ramionami, zaś każdemu krokowi towarzyszyło silnie trzęsienie. Robot złapał jakiegoś nieszczęśnika i dosłownie zgniótł go w metalowej ręce. Cokolwiek zarażeni mu zaprogramowali, miało to jedynie czynić jak największą destrukcję. Trójka uciekała wciąż do portu, sądząc że maszyna była zbyt powolna aby ich dorwać. Jak się miało okazać, mieli do czynienia z innym modelem niż poprzednie. Ten posiadał jeszcze jednego asa w rękawie. Uniósł obydwie ręce i wyskoczył wysoko nad głowami panikujących obywateli. Za chwilę wylądował tuż za Richardem i jego towarzyszami. Metalowa łapa uderzyła o bruk, wyrzucając w powietrze dziesiątki płytek. Nastąpił okropny rumor. W ziemi utworzyła się wyrwa, wciąż i wciąż pogłębiająca. Plac rozrywała siła impetu. Dosłownie rozpadał się na części. Tym razem to Richard zdążył czmychnąć. Eloiza wolała pozostawać blisko niego, więc również uchowała się bez szwanku. Natomiast pilnującym tyły Lucjuszowi i pilotce, grunt uciekł nagle spod nóg. Szlachcic odwrócił się w ich kierunku, widząc jak sekundy dzielą dwójkę od spadnięcia razem wraz chodnikiem w dół. Najgorsze było to że dzieliło ich kilka metrów. W ułamku chwili musiał zadecydować do kogo podbiegnie na ratunek. Denis miał więcej szczęścia. On oraz inżynier przebiegali mniejszymi uliczkami, unikając głównych starć. Gdy jednak wyszli na jedną ze stacji kolejek, konfrontacja była nieunikniona. Trzy roboty wsparte na gąsienicowych statywach zagrodziły im drogę. Natychmiast wycelowały krótkie działka prosto w dwójkę. Przez moment sądzili, że to koniec. Lecz wtem cały świat przysłoniła gęsta mgła, a kilka wiązek plazmy wystrzeliło w losowych kierunkach. Coś powaliło ich na ziemię. Denis potrzebował chwili, aby zorientować się kto właśnie uratował im życie. Mężczyzna poznany w ruinach zmarszczył czoło i docisnął beret do głowy. - Mówiłem wam przecież żebyście uciekali z miasta! - syknął. Obok leżał przedmiot, który rzucił chwilę temu. Przypominał ładunek wybuchowy, jednak z jego wnętrza wydobywał się dym. Zasłona w ostatniej chwili przykryła inżyniera oraz Denisa. Razem z wysłannikiem Shagreena wstali i korzystając z zamieszania, czmychnęli dalej. Odgłosy wystrzałów chwilowo pozostały w tyle. Byli już blisko portu. - Tu jest za gorąco - wydyszał nieznajomy - Zabieram się z wami. Dotarli do stacji jeszcze w porę. Robotnicy ładowali ostatnie pakunki, większość jednak zwyczajnie uciekła lub została zabita. Agent Black Cross stał na mostku i popędzał ich. Mimo zamieszania zachowywał zimną krew. Prężył się dostojnie w długim płaszczu i cedził przez zęby polecenia. Nowy towarzysz przyparł do Denisa. - Mnie mogą kojarzyć, działałem w tym mieście dość intensywnie. Ale ciebie nie powinni. Ponoć Black Cross sądzi że jesteście martwi. Zrób użytek z papierów które ci dałem i spraw, aby wpuścili nas na pokład. Niech tamten facet uwierzy iż jesteś jednym z nich. Wiem że to szalone. Ale co nam więcej pozostało? Jacob zamierzał stawić się na miejscu wcześniej niż reszta, a to oznaczało pośpiech. Pozostali musieli podróżować drogami, pośród budynków wymijając roboty, budynki oraz zniszczenia, jakie mieli na swojej drodze, co automatycznie spowalniało. Dlatego właśnie Jacob nie wybrał tej opcji. Rozmyślał w następujący sposób: musiał podróżować w górnych przestrzeniach miasta, wybierając budynki, które nie zawalą mu się pod nogami. Dzięki temu będzie mógł podróżować możliwie w linii prostej, a jeśli nie dokładnie, to z całą pewnością jego droga będzie temu kształtowi bliższa. Dodatkowo uniknie konstruktów. Mniejsze odległości między dachami będzie mógł przeskoczyć o własnych siłach, zaś większe pokona dzięki pistoletowi abordażowemu. Może nawet uda mu się czasem pokonywać dwa dachy przy jednym wystrzale. Zależało mu na czasie i to bardzo, więc całą drogę musiał być skupiony. Byłoby jednak zbyt prosto, gdyby zmierzał od razu do celu. W mieście wybuchł chaos i miał zamiar to wykorzystać. I rzeczywiście, nieporządek działał ironicznie na jego korzyść. Kiedy pod nim wciąż trwały walki, przesadzał dachy budynków lub wystrzeliwał kotwiczkę ku dalszym punktom. Ubrany w orientalny strój przywodził na myśli legendy o tutejszych wojownikach, którzy dysponowali nieludzką sprawnością bez użycia implantów. Podróżując przez Dzielnicę Przemysłową miał już w głowie gotowy plan. Chciał odwiedzić sklep z bronią. Tam sprzedałby niepotrzebny ekwipunek, kupił nową kuszę, a także chciał ujrzeć coś, co miało przydać się im wszystkim. Pojemniki z gazem usypiającym oraz maski chroniące przed nim. Nie sądził, aby ktokolwiek pilnował składu, gdy trzeba uciekać z obawy o własne życie. Rzeczywistość miała zweryfikować jego zamysł. Kuszę mógł sobie odpuścić na starcie. Jego ostatni zakup był genialnym rzemiosłem jeśli chodziło o broń dystansową. Lepszy egzemplarz znalazłby chyba dopiero w pałacu cesarzowej. Poza tym, mimo panującej w mieście paniki, sprzedawcy okazali się jednak bardzo zapobiegawczy. Kiedy dotarł na miejsce, większość rzeczy została wyniesiona lub rozgrabiona, a broń którą zastał nie była lepsza od obecnie posiadanej. Ludzie na bieżąco potrzebowali obrony przed robotami. Brakowało mu czasu, aby poszukiwać rzadkich przecież towarów jak butle z gazem usypiającym. Obrał inny priorytet. Pomyślał, że przydałby się również jeden lub dwa pojemniki zapalające. Tak na wszelki wypadek. To musiała być szybka i zorganizowana akcja. Oczami wyobraźni widział jak ląduje przed wejściem, wbiega, zabiera to, co potrzebne i wyskakuje podejmując gonitwę do Doków. Jeśli wszystko przebiegnie pomyślnie, miał nadzieję na dotarcie przed pozostałymi i szybkie zorientowanie się w sytuacji. Tu los okazał się bardziej przychylny. Aby utrzymać stolicę Xanou w górze potrzeba było ogromnych ilości benzyny. Stąd dawała za przykład dość powszechnego towaru. W jednym ze sklepów Jacob znalazł stos pustych pojemników z symbolem płomienia po bokach. Ostatni z nich wciąż był pełen. Najwidoczniej ktoś uznał, że wszystkie są wyczerpane i nie ma sensu sprawdzać ich zawartości. Szczególnie gdy sąsiadem okazuje się niszczycielska pożoga. Przybytek został w jakiś sposób zabezpieczony, ponieważ żar nie wywołał jeszcze eksplozji. Jacob ani myślał dłużej zwlekać, natychmiast wziął kontener.
Gdy znalazł się na miejscu widział już, że przynajmniej kilka balonów szykuje się do zrzucenia kotwiczek. Nie było mowy o pomyłce. Powiewające na rozgrzanym powietrzu fioletowe szarfy tłumaczyły wszystko. Uruchomiono palniki. Gruby materiał balonów zaczął pęcznieć i powoli unosić się, tworząc właściwy kształt. Jacob ocenił sytuację. Pobojowiska wokół sugerowały że i tu trwały walki, choć sytuację chwilowo opanowano. Nie było się co jednak łudzić. Właściwy atak miał dotrzeć i tutaj. Ostatecznie to właśnie ta część ofensywy robotów jak i planu drużyny była tożsama - zniszczyć zaopatrzenie Black Cross. Lustrował tutejszy personel z bezpiecznej odległości. Ponad dziesięciu ludzi. Wynajęci najemnicy oraz dwóch agentów wyglądających na średni szczebel. Wystarczyła chwila i Cooper miał wszystkie potrzebne wnioski. Czujne ruchy i dobra organizacja. Proste, lekkie pancerze. Część z pewnością pod bronią. Na jego korzyść działał fakt ich skupienia na odlocie. Na niekorzyść że zręczny dryl sugerował iż daleko im było do amatorstwa. |
Zagryzł zęby. Ferata znał od kilku tygodni. Manuel pracowała dla niego od lat. Gdy rzucił się, by jej pomóc, w głowie majaczyło mu jedynie wspomnienie pistoletu abordażowego. Mógłby teraz wystrzelić linę w stronę Ferata. Mógł też liczyć na to, że zręczna pilotka sama sobie poradzi. Wszak pokazała niesubordynację. Podważała jego autorytet. Zasłużyła na karę. Jednak z pewnością nie tutaj i nie teraz. Wyciągnął dłoń w stronę pilotki. W takich chwilach jak ta, świat wydawał się zamierać. Richard pamiętał sytuację niczym urywki scen: szybki sprint, chwycenie dłoni, krzyk. Wszystko działo się jakby na abstrakcyjnym planie rzeczywistości. Mózg zwyczajnie nie wyrabiał z tego typu sytuacją. Przytępiał pewne emocje, nie pozwalając dojść do głosu panice. La Croix chwycił dłoń Manuel i przyciągnął ją do siebie. Ferat zsunął w dół. Siostra szlachcica nie miała szans go uchwycić. Nawet gdyby cudem dobiegła do niego, ten pociągnąłby zapewne dziewczynę wraz ze sobą. Uczony ostatkiem sił uchwycił wystającą z ziemi szynę, element jakiejś konstrukcji kanalizacyjnej, którą odsłonił atak robota. Było to jednak płonne. Zsuwał się po fragmencie metalu zbyt szybko aby można było dopomóc mu pistoletem abordażowym. Richard spojrzał w jego oczy na sekundę przed tym, kiedy ostatecznie dał za wygraną i puścił się. Nie widział w jego oczach żalu. Kiedy tylko Lucjusz zniknął w białych obłokach, Manuel dźgnęła mocodawcę łokciem. Nagły powrót do rzeczywistości. - Musimy uciekać - powiedziała tylko. W Richardzie pękło coś dawno temu. Gdy uciekali z płonącego sterowca. Śmierć badacza została jedynie odnotowana w jego umyśle. Choć cały czas miał w głowie niepokojącą myśl: “a gdyby tak spadła Eloiz?”. Zacisnął pięści i puścił się pędem do portu w nadziei, że uda im się zgubić wielkiego robota klucząc między ciasnymi uliczkami. - Trzymać się razem! Eloiza jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego zaszło, lub była w szoku. Po prostu ruszyła przed siebie, a Manuel truchtała tuż obok. Ruda była twardsza, bardziej surowa. Zapewne wykalkulowała coś w stylu: on albo ja. Nie znaczyło to bynajmniej że śmierć Ferata po niej spłynęła. Jej podejście było po prostu bardziej pragmatyczne. Minęli plac. Jeszcze parę rogatek i widzieliby Podniebne Doki. Gigant jednak był niebezpiecznie blisko. Coraz wyraźniej słyszeli ciężkie kroki za swoimi plecami. Po ostatnim ataku lepiej było nawet nie myśleć o skutkach kolejnego tąpnięcia. Biegli szerokim balkonem o wzmocnionych fundamentach. Na lewo rozpościerał się długi na dwadzieścia pięć metrów, kamienny most. Robot nie miał szans go przebyć ani przeskoczyć. Konstrukcja była przeznaczona tylko dla ludzi, zaś jego ciężar natychmiast zawaliłby całość. Służył więc za dogodną drogę ucieczki. O ile cała trójka zdążyłaby przeprawić się na jego koniec. Richard krwawił mocno i szybko męczył. Wszechogarniający ogień i bijący od niego żar odbierały resztki sił. Byli już w połowie mostu, gdy poczuł jak upada na kolana. Zakręciło mu się w głowie. Jakaś część świadomości krzyczała do niego, odwieczny instynkt kazał walczyć. Ale ciało nie mogło znieść dosłownie wszystkiego. La Croix upadł na bruk. Ciężko dyszał, a w oczach mu dosłownie mrowiło. Czy tak miał skończyć szlachcic o wielkich kiedyś ambicjach: na anonimowym moście podniebnej fortecy? Słyszał z daleka nawoływania siostry i Manuel. Były już po drugiej stronie. Z pierwszej zbliżały się kroki robota. Jeśli chciał przeżyć, musiał w jakiś sposób odnaleźć resztkę determinacji. Na moment szlachcic przywołał wspomnienia domu. Czas gdy wraz z ojcem biegali po ogrodach. Gdy trenował szermierkę drewnianym mieczem ze swoim bratem. Gdy spili się rumem ojca wraz z braćmi. Wtedy było tak dobrze. Tak przyjemnie. Zaczął nawet czuć miłe ciepło kominka z ich zimowej rezydencji. Wspomnienie, gdy grał w szachy z małą Eloiz. Gdy próbował wyjaśnić smarkuli, że nie może się już ruszać po “Macie”. Tak śmiesznie marszczyła nosek. Eloiz!!!! Wciągnął głęboki haust powietrza. Czerwień zalewała jego oczy. Ale gdzieś tam po drugiej stronie mostu majaczyły dwie kobiece sylwetki. - Eloiz! - krzyknął bardziej do siebie, niż do kobiety. Próbował wstać, jednak zatoczył się ciężko. Z jakiegoś powodu ciało nie chciało podjąć walki. Zagryzł zęby. Napiął wszystkie mięśnie. Obraz jego siostry w oczach zastąpił obraz umierającego Casimira. Później płaszcz delegatury owinięty wokół ciała Samanthy. Teraz twarz Ferrata spadającego w przepaść. Tylu ludzi się poświęciło. Oni wszyscy oddali życie walcząc. A nie padli na twarz w czasie biegu przez brukowany mostek. To on miał dawać przykład. Tymczasem zasłaniał się innymi po to, żeby teraz skonać jak pies, zostawiając siostrę samej sobie. Był zły na siebie. Gniew zaczął przepełniać jego żyły. - Aaaarrghhh - wrzasnął, czy też bardziej warknął niczym bestia. Jeszcze raz zebrał wszystkie swoje siły i spróbował ruszyć w stronę Eloiz i Manuel. Dwóch kobiet jego życia. |
Lurker miał świadomość, że wejście "w skórę" kogoś z Black Cross może być samobójstwem. Od tego jednak zależało życie jego, Malfoya oraz cel ich misji. Zamieszanie w K"tsi dawało znikome szanse na powodzenie karkołomnej akcji. Ale zawsze były to jakieś szanse... Pozostawanie w ogniu pożogi mogło równie szybko skończyć się dla nich tragicznie... Po namyśle trwającym ułamek chwili przywołał na twarz wszystkie negatywne uczucia, czynił to wbrew naturze, gdyż w gruncie rzeczy był osobą łagodną. Wyprostował się i przyjął dumną postawę. Jego wygląd sugerował, że brał udział w ucieczce z miasta, znać było jeszcze ślady pyłu i kurzu. Skierował się w stronę budzącego respekt krzyżowca. Malfoy podążał za nim. On również próbował zrobić groźną minę. W przypadku zarośniętego inżyniera o długiej brodzie efekt był nieco lepszy. Ale to lurker miał grać pierwsze skrzypce na tym przedstawieniu. |
Plany Jacoba kolejny raz zmieniły się, diametralnie w ciągu kilku minut, ale cel pozostawał ten sam. Marną był pociechą pojemnik zapalający, gdyż cały plan opierał się na pojemnikach z gazem usypiającym. Nie wiedział po co ludziom takie pojemniki do obrony przed robotami, lecz z drugiej strony, skoro jest, to się bierze. Na zaś. Widział jak Denis podbiegł do Black Cross, a wraz z nim Malfloy. Schodząc z dachu widział jak pokazuje dokument prezentowany wcześniej Richardowi, zaś jeden z agentów poprowadził ich do wnętrza sterowca. Cooper musiał się przygotować. Wygrzebał z kieszeni naszyjnik Black Cross, założył go sobie na szyję i ukrył pod ubraniem. Puścił się biegiem prosto na dwóch agentów, a kiedy zbliżał się do nich, nie zwalniając, wyciągnął znak wiszący na szyi, by mogli go dostrzec, po czym schował z powrotem. - Do kapitana! Dwaj z mojej załogi weszli przed chwilą! - zawołał, zwalniając lekko. Przynajmniej ta część plany była dość podobna. Ci tutaj wyglądali na bardziej szeregowych pracowników. Mimo tego, ich oblicza były cokolwiek niepokojące. Dwójka nosiła ciemne kubraki z kilkoma tylko zdobieniami. Resztę dopełniały elastyczne zbroje. Jeden z mężczyzn zmierzył badawczo Jacoba, potem jego naszyjnik. - Nikt nie może wejść na pokład bez autoryzacji samego kapitana. Poczekaj aż wyjdzie na zewnątrz. Drugi w tym czasie kierował najemnikami. Wyglądało na to, że ruch w porcie nabierał mocy. Black Cross czuło presję związaną ze zbliżającymi się robotami. Starr roześmiał się ironicznie. - Poczekajmy sobie jeszcze trochę. Mamy przecież dużo czasu. Żadne konstrukty nie idą właśnie na nas. Ludzie Shagreena nie atakują. Mamy czas. Wy będziecie odpowiadać za to, że informacje, które mam nie zostały przekazane! X90JK22-B i L30xKr. Mówi wam to coś? - warknął. Przez twarz tamtego przebiegł wyraz pewnego zrozumienia. Kiwnął nagle głową. - Dlaczego nie mówiłeś od razu że jesteś zaznajomiony z wyższymi protokołami… sir - dokończył, konkludując nagle że może rozmawia z kimś ważnym - To nie spodoba się kapitanowi, ale dobrze. Proszę za mną. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:20. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0