Nie wiedziała ile czasu minęło, często traciła rachubę, gdy zaczynała rysować. Była jednak już na etapie cieniowania, gdy usłyszała kroki na schodach. Po chwili w pomieszczeniu pojawił się Lesław i drugi mężczyzna, którego dotychczas Ola widziała tylko raz, gdy tu przybyła, a i to raczej ulotnie, gdyż człowiek ten trzymał się w cieniu, nie należąc do grona najpiękniejszych mieszkańców zamku.
Obaj mężczyźni mieli fryzury w nieładzie, a na ich twarzach widniał bród. Człowiek, którego Lesław przyprowadził miał też kilka czerwonych plam na koszuli.
Jasnooki wampir popchnął go teraz w stronę Mokki. Tamten posłał mu pełne niechęci spojrzenie, po czym skłonił się z galanterią.
- Jestem Władysław. Wybacz mi, o piękna śmiertelniczko, jeśli przestraszyłem cię moimi wizjami. To były tylko żarty, choć po “rozmowie” z moim księciem, przyznaję, iż były one głupie. Czy mi wybaczysz?
Ola przez chwilę przyglądała się mężczyznom w osłupieniu patrząc to na jednego to na drugiego. Powoli zeszła z parapetu. W końcu skupiła spojrzenia na brunecie.
- Oczywiście. Przepraszam jeśli sprawiłam ci kłopot. - Podniosła wzrok na Lesława. - To naprawdę nie był, aż taki problem.
Wampirzy książe wydawał się jednak nieprzejednany.
- To nie ty powinnaś przepraszać. - rzekł twardo - Jeśli chcesz, możesz mu wybaczyć lub wyznaczyć cenę swego przebaczenia. No i jest jeszcze coś. Ty mówiłaś o jednej wizji, a on o dwóch.
Na tą uwagę Władysław zachichotał.
- Ojej, panienka chyba nie chciała się przyznać, bo tamta wizja była miła, prawda? - zapytał z szerokim uśmiechem, spoglądając na Mokkę tymi swoimi wyłupiastymi oczami.
Ola spłonęła rumieńcem.
- J.. jak mogłeś?! - Mokka odrobinę nieświadomie podniosła głos. - Wcale nie była miła! Tylko… tylko… - Speszona zaczęła cichnąć. Jeśli mówił o tamtym śnie. A nie mógł mówić o niczym innym. Lesław nie powinien o tym wiedzieć. - Myślałam, że to był zwykły sen.
- Mmmmm jasne, jasne. - Władysław uśmiechał się jeszcze szerzej, o ile to możliwe. - Ciekaw tylko jestem czyją twarz zobaczyyy...
Nie dokończył, bo potężne uderzenie Lesława posłało go na podłogę.
- Miałeś przeprosić. - przypomniał.
Wampir upadł, jęcząc boleśnie. Szybko jednak zebrał się i znów zaczął się kłaniać.
- Oczywiście. Bardzo, bardzo przepraszam. To się nie powtórzy!
Mokka powstrzymała się by nie spojrzeć na Lesława. Nie powinien wiedzieć. NIkt nie powinien, a już szczególnie jak zareagowała na ten sen.
- Przeprosiny przyjęte. - Spróbowała się uśmiechnąć, ale wyszło to słabo gdy jej twarz palił rumieniec. - Proszę… - Zawahała się. Tylko czemu? tamten sen sprawił, że poczuła się bardzo niekomfortowo. Czemu miałaby chcieć by był kolejny?. - ...nie rób tego więcej.
Wydawało się, że Władysław zdawał sobie sprawę z jej dylematu, bo choć wciąż uśmiechał się potulnie, jego oczy błysnęły, gdy powiedział:
- Oczywiście, oczywiście. Choć jeśli się rozmyślisz... mogę ci wyjaśnić jak to działa - powiedział. Ukłonił się jeszcze raz, po czym odszedł. Lesław odprowadził go wzrokiem. Jego brwi wciąż były zmarszczone, a jasne oczy pałały zimny ogniem, jakkolwiek paradoksalnie to nie brzmiało.
- Jeśli zdarzy ci się coś niezwykłego jeszcze, przyjdź z tym do mnie. Znam numery tych gagatków. A teraz może chciałabyś obejrzeć pracownie? - zwrócił się do Mokki spokojnym tonem, choć wciąż wyglądał, jakby chciał kogoś rozszarpać.
- Wolałabym byś ich nie bił tylko dlatego, że najwyraźniej nudzą się i muszą kogoś zaczepiać. - Ola zgarnęła z parapetu swój szkicownik. - Chciałam cię jeszcze o coś spytać, chyba że to zły moment.
Mężczyzna patrzył na nią chwilę zdziwiony.
- Mówisz jak mam traktować moich poddanych? - zapytał dla pewności.
Ola zawahała się.
- Nie… to twoi ludzie. Dałam tylko znać, że poczułam się niekomfortowo. - Wrzuciła szkicownik do leżącego na ziemi plecaka. Jego ludzie… Władysław nazwał go księciem. Pan i władca tego zamku. Na swój pokraczny sposób wydało się jej to smutne. Oderwała wzrok od swoich rzeczy i spojrzała na Lesława. - Przepraszam jeśli zabrzmiało to inaczej.
Mężczyzna patrzył na nią, nie poruszając się.
- Gdy cię poznałem, nie mogłem zrozumieć jak zabiłaś jedną z nas. Teraz widzę, że nie przyjrzałem ci się dobrze. Czy to odwaga, czy prawość tobą kieruje... budzi to moje uznanie. I żal, że tak rzadko po nie sięgasz. Wiesz... - zaczął, odwracając się plecami, by spojrzeć przez okno - W tym domu nie musisz udawać. Może wydaję się czasem apodyktyczny, ale... jesteśmy różni i żeby przeżyć tyle lat w zamknięciu, wierz mi, musieliśmy nauczyć się tolerancji. Czasem lepiej dać po mordzie raz niż nosić w sobie urazę, która z czasem może przerodzić się w coś znacznie gorszego... Rozumiesz, co mam na myśli?
Ola westchnęła.
- Naprawdę.. chciałam się po prostu uratować. Czemu uważasz, że do ochrony własnego życia potrzebne jest coś więcej? Wszyscy tutaj mówią mi o tym, że jestem wyjątkowa… usłyszałam że jest we mnie coś czego nie widzę.. że jestem wyzwolicielką… Ale kiedy staram się czegoś dowiedzieć, wszyscy odsyłają mnie do ciebie. - Mokka opuściła wzrok. Ręce lekko drżały więc splotła palce, chowając je za plecami. - Z jednej strony mówisz, że mam nic nie ukrywać, a z drugiej… wybacz, ale ja nie chciałabym oberwać “po mordzie” dlatego, że poczułeś do mnie urazę.
To był ten rzadki moment, kiedy na twarzy Lesława zagościł uśmiech - było to zaledwie podniesienie kącików ust, ale jakże rozświetlało to jego oblicze.
- Postaram się o tym pamiętać. A co do gadania... cóż, widać nikt tu nie potrafi trzymać języka za zębami. Uwierz mi jednak, to nie tak, że mamy przed tobą tajemnicę. To raczej... troska o ciebie. Czasem wiedza bywa niewygodna lub wręcz niebezpieczna. Odbiera też neutralność. Wiedza bowiem pociąga za sobą odpowiedzialność. Dlatego nie chcę cię nią obarczać. Zamiast tego... chodź, pokażę ci coś fajnego.
Obrócił się i wyciągnął w jej stronę dłoń.
Ola zawahała się. Chciała zadać tyle pytań. Chciała się dowiedzieć tylu rzeczy! Lesław jednak znów ją zbywał gadką od niebezpiecznej wiedzy. Westchnęłą ciężko i podeszła do niego wyciągając dłoń. Dotykając jego skóry przypomniała sobie sen. To jak te palce zacisnęły się na jej piersi. Poczuła jak policzki zaczynają ją znów palić.
- D.. dobrze. - Jej głos był cichy, bo starała się ukryć jego delikatne drżenie. - Ale kiedyś i tak się wszystkiego dowiem.
Skinął głową i znów spoważniał.
- Obawiam się, że nawet ja nie ochronię cię przed tym.
To rzekłszy, pociągnął dziewczynę za sobą ku schodom.