- Patrzcie! Tam na horyzoncie coś się rusza - krzyknęła
Katrine Haynes do pozostałych pasażerów.
Jej obawy, że ma halucynacje były bezpodstawne. Ciężko jednak powiedzieć, czy w obecnych okolicznościach można było uznać to za dobrą wiadomość.
Latające istoty zbliżały się z dużą szybkością mimo, że woźnica nadal gnał konie, jak szalony.
Z każdą upływającą sekundą odległość pomiędzy między dyliżansem, a pogonią zmniejszała się drastycznie.
W związku z tym coraz lepiej można było dostrzec z kim właściwie mają do czynienia.
Mimo, że oczy i mózg rejestrowały wygląd latających stworów, to umysł bronił się aby przyjąć do wiadomości istnienie czegoś tak ohydnego i przeczącego wszelkim prawom natury.
Fruwające kreatury wyglądały, jak skrzyżowanie gigantycznych skorupiaków z obleśnymi grzybami. Ich kostropate, elipsoidalne głowy wyglądały, jak kłębowisko wijących się nieustannie węży, które porastała paskudna fluorescencyjna pleśń. Z tej głowy wyrastało kilkanaście mięsistych czułe, które zakończone były przeźroczystymi przyssawkami.
Membraniczne skrzydła maszkar wydobywały przy każdym uderzeniu niski, buczący dźwięk, który drażnił zmysły i powodował ból w skroniach.
Zamiary kreatur nie budziły żadnych wątpliwości. W momencie wszyscy pasażerowie podziękowali w duchu woźnicy, który tak bardzo poganiał konie do szybkiej jazdy.
James Hardin nie mógł uwierzyć własnym oczom. Wszystko, co działo się wokół zaczynało przypominać jakiś straszliwy koszmar. To jednak, co działo się z grubasem sprawiło, że jego umysł dosłownie krzyczał i błagał, żeby to nie była prawda.
Napuchnięte i rozlane na siedzeniu ciało grubego mężczyzny zaczęło falować, jakby pod jego skórą szalało stado wściekłych węży. Twarz tłuściocha wykrzywiała się w nieludzkich grymasach, a jego oczy promieniowały nieziemskim fioletowym blaskiem.
Z każdą upływającą sekundą cielsko mężczyzny zaczynało się kurczyć, niczym kawał tłustej słoniny na rozgrzanej patelni. Z jego łysej do tej pory głowy, zaczęły wyrastać grube i gęste ciemne włosy.
Makabryczna metamorfoza trwała, a James jak i inni pasażerowie dosłownie zamarli ze strachu.
Z krótkotrwałego odrętwienia wyrwał ich rozdzierający duszę krzyk. Upiorny jęk, przepełniony bólem i błaganiem o pomoc wydobywał się z gardła
panny Stelli.
Ciałem kobiety targały potworne spazmy, jak u chorych na epilepsję. Z jej skórą działo się coś ohydnego i bluźnierczego. Wydawało się, że wiją się pod nią setki wściekłych węży, które pragną wydostać się na zewnątrz.
Mówi się, że człowiek może osiwieć w ciągu jednej nocy. Z
panną Stellą stało się coś po stokroć gorszego. W przeciągu dwóch uderzeń serca wypadły jej wszystkie włosy i teraz srebrzysty blask księżyca odbijał się od jej nagiej czaszki.
To jednak nie był koniec odrażającej metamorfozy. Całe ciało kobiety puchło w zatrważającym tempie, jakby ktoś pompował ją niczym gumowy balon.
Widok ten przyprawiał o mdłości i pragnienie ucieczki. Uczucie to wzmagał nieustający krzyk kobiety, który zdawać się mogło miał moc kruszyć skały.
Dr Stella Hartson nie wiedziała co się z nią dzieje. Jednego jednak była pewno. Osobą odpowiedzialną za ten stan rzeczy był obleśny tłuścioch. Nieokiełznana siła deformowała jej ciało i lepiła na nowo, jakby była glinianym ludzikiem. Ból, jak odczuwała wymykał się wszelkiemu opisowi. Żadne słowa nie mogły opisać piekącej i trawiącej ją od środka katorgi, jaką odbierała każdym zmysłem. Niewidzialna moc wyginała jej kości i modelowała na nowo, rozciągała skórę i namnażała tkanki tłuszczowe.
Potworność odczuć dopełniał widok, jaki miała przed swymi oczyma. Siedzący naprzeciw tłuścioch także przeżywał przerażającą i przeczącą prawom natury przemianą. W jego wypadku jednak wydawało się, że sprawia mu ona niewypowiedzianą wręcz rozkosz.
Tymczasem powóz wciąż gnał naprzód, a woźnica nie odpuszczał karym ogierom. Wciąż chłostał ich grzbiety przymuszając do coraz większego wysiłku. Przesłaniający niebo wąwóz zaczął menadrować niczym dzika rzeka, a jego ściany niebezpiecznie zaczynały się zbliżać do dyliżansu.