lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [sesja] wolna - FANTASY (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/258-sesja-wolna-fantasy.html)

sante 17-03-2008 19:05

Hektor gdy usłyszał o planie, który miał zakładać brak rozlewu krwi, skwitował to mimowolnie obojętnym wzruszeniem ramionami. Nie był człowiekiem rządnym mordu, ale wiedział, że świat nie jest taki prosty, by dostać to co się chce bez zranienia drugiej osoby. Odkąd bogini dobroci i sprawiedliwości została uwięziona, to światem rządzą siła i brutalność. Skoro jednak jego towarzysze pojąć tego nie chcą, to on nie będzie im tego tłumaczył, szkoda sił, których tego wieczoru wyzbył sie aż nadto.
- Ja mogę być w grupie która idzie oficjalnie załatwić sprawę. teraz mi wybaczcie, ale pójdę się zdrzemnąć. - jak powiedział, tak zrobił. Wstał od stołu i powolnym krokiem udał się na górę.

mataichi 17-03-2008 21:57

Wyszemir


Staruszek miał cudowne sny o jędrnych udach i pięknej zasłużonej śmierci, toteż od rana był w niezwykle dobrym humorze. Powoli zwlókł się z posłania rozciągając swoje stare kości, jednocześnie wydając przy tym groteskowe jęki przypominające skrzyżowanie skomlenia psa i świńskiego chrumkania. Zadowolony z porannej gimnastyki podrapał się po brodzie starając sobie przypomnieć dokładnie końcówkę wczorajszego spotkania.

***

Nieoczekiwana propozycja współpracy ze strony Serafin wywołała u staruszka kolejny napad kaszlu. Wyszemir machnął parę razy ręką łapiąc łapczywie powietrze. – „Chce mnie gówniara zamordować samym słowami!” – Ponowna porcja złocistego napoju ugasiła na szczęście atak kasłania.

Wyśmienity pomysł moja droga! – entuzjastycznie poparł propozycje Białowłosej, bowiem nie uśmiechało mu się załatwiać czegokolwiek oficjalnymi drogami a tym samym mieć coś wspólnego z władzami porządkowymi.

- Nie to żebym potrzebowała starczego zrzędzenia, ale... oboje mamy swoje za kołnierzem. Jeśli kogoś znasz, to warto go przycisnąć, ja sama zresztą też powęszę. Niby miasto obce, ale... pewne rzeczy się nie zmieniają podziemnych strukturach, nie?

Uwaga o starczym zrzędzeniu ukłuła czarodzieja w samo serce – „No tak zero szacunku dla starszych a nie od razu starych osób.” Zielarz jednakże nie zamierzał odgryzać Serafin w żaden sposób miał przecież klasę…

-Razem z Młodą poradzimy sobie doskonale, choć mam nadzieje, że nie będę musiał nikogo niańczyć i upominać tym razem. – wesoły wzrok powędrował po zebranych zatrzymując się ostatecznie na twarzy Serafin. Początek ich znajomości można by określić mianem: burzliwy, ale staruszek mimo złośliwości lubił dziewczynę. Poza tym w rzeczywistości nie wyglądała na kogoś, kto będzie potrzebował pomocy, wręcz przeciwnie sama może się okazać bardzo pomocna. Nie chcąc wywoływać kolejnej sprzeczki szybko dodał.– Przepraszam, chciałem powiedzieć Serafin, naturalnie.

- Do zobaczenia jutro w południe.
– mrugnął jeszcze przyjacielsko do odchodzącej kobiety, potem również wstał od stołu i skłoniwszy się nieznacznie reszcie pożegnał się. – Ja również udam się na spoczynek, życzę miłej nocy.

Po dość ekscytującym dniu błyskawicznie zasnął jak zabity…

***

„Cholera spotkanie!”

Wyszemir nie wiedział czy przegapił poranne zebranie drużyny w zasadzie niewiele go obchodziło, ale mimo wszystko wolał wiedzieć co zamierzają pozostali. Zebrawszy pośpiesznie parę porozrzucanych swoich rzeczy „zbiegł” na dół trzymając się za krzyże i zaczął wypatrywać znajomej twarzy mogącej postawić mu śniadanie, tzn. wyjaśnić obecną sytuacje...

Nassair 17-03-2008 23:27

Nassair cały wieczór przesiedział w milczeniu. Przyszedł na kolację jak zwykle ubrany od stóp, po czubek głowy. Nie jadł nic, nic też nie pił. Usiadł w najmniej oświetlonym miejscu sali, wziął kromkę chleba i kruszył ją powoli. Okruszki układał na małe kopczyki, przesuwając co jakiś czas okruszek z jednego na drugi. Kilka razy, zdarzyło mu się też podnieść głowę i popatrzeć na akurat przemawiająca osobę. Zazwyczaj po tym kolejny okruszek wędrował z jednego kopczyka na inny.
Po wyjściu Wyszemira spojrzał na, jakby pogrążonego w transie, Raabe. Zachowywał się tak już od dłuższego czasu, a Nassair wcale się nie dziwił. W końcu chodziło o jego brata, a wszyscy poczynali sobie w najlepsze. Wyszło na to, że Johann został raczej tłem dla innych, którzy nie liczyli się zbytnio z jego zdaniem. Brat zaś, został tłem dla mapy prowadzącej do jakiegoś przeklętego klejnotu.
No właśnie, przeklętego. Ile osób już zginęło ??? Ile jeszcze zginie ??? Kto będzie następny ??? I czy to już jest klątwa, czy jeszcze sami sobie wszystko pieprzymy ???
Nassair uniósł się bezszelestnie z krzesła i ruszył w stronę drzwi. Przechodząc koło Johanna położył mu rękę na ramieniu i ścisną mocno, wyrywając go jakby z transu. Po drodze, niby przypadkiem, potrącił jeszcze krasnoluda i nie odwracając się wyszedł z izby.

***

Rano Nassair zszedł zaraz za Veneficą, tak jak gdyby na nią czekał. Stanął przed stołem, za którym siedziała. Półelfka jeszcze lekko "śpiącym" głosem przywitała się z nim i zaczęła coś mówić. Zamilkła jednak po kilku zdaniach. Wojownik nic nie mówił, nie można było też nic po nim poznać, jednak dało się wyczuć dziwną atmosferę mu towarzyszącą. Po chwili elf staną tak, aby tylko Ven mogła widzieć jego ręce i zaczął szybko gestykulować...

Milly 18-03-2008 21:00

Mergott - karczma "Pod Lunetą" (poranek i południe)
 
Venefica była na dole pierwsza. Czekała w tej samej alkowie na resztę towarzyszy nie wiedząc, że pomimo jej prośby reszta umówiła się na spotkanie przed południem. Wkrótce na dół zszedł Nassair, który cały wieczór wydawał się być niezainteresowany sprawą uwolnienia Joachima i odzyskania mapy. Półelfka przyglądała się jego szybkiej gestykulacji, a słowa same pojawiały się w jej głowie.

- Nassairze, nie możemy tego zrobić sami, bez wiedzy reszty. Przecież wiesz, że zostaliśmy wynajęci przez Gildię, ta sama Gildia przysłała nam nowych ludzi. Po to, żebyśmy współpracowali i wspólnie dotarli do celu. Przecież widzisz, że wszyscy zaangażowali się w próbę odzyskania mapy. Jestem pewna, że razem nam się uda.

Nassair był nieporuszony. Trwali tak w milczeniu dłuższą chwilę.

- No dobrze... Jeśli chcesz, odszukaj tych ludzi. Przecież nawet nie wiadomo czy od tamtego czasu coś się nie zmieniło. Ja pójdę z Krdikiem i Hektorem spróbować oficjalnie dostać się do Mera. Nie mogę ich przecież zostawić samych sobie. Może uda nam się załatwić audiencję pod innym pretekstem i mimo wszystko uda się coś dowiedzieć. Johann ma się udać z Wyszemirem i Serafin aby załatwić coś drogą nieoficjalną. Więc i Ty spróbuj swoich ścieżek. Wieczorem i tak wszyscy spotkamy się w karczmie.

Powoli wszyscy zaczęli schodzić na dół. Johann o ponurej minie nie miał ochoty na dłuższe rozmowy. Hektor - poważny, skryty w cieniu swojego kaptura. Krdik jak zawsze gotowy do wypełnienia wszystkich rozkazów (choć o nieco bolących krzyżach - już dobrze po północy Mishka zbudziła go, śpiącego w alkowie na krześle, i wtedy dopiero przeszedł do pokoju dzielonego z drugim kapłanem). A na końcu niemal równocześnie - Wyszemir i Serafin.

Dopiero koło południa wszyscy zjedli lekką jajecznicę i dogadując ostatnie szczegóły gotowi byli do drogi. Tak jak ustalili wczoraj, podzielili się na dwie trzyosobowe grupy. Pierwsza z nich - w skład której weszła Serafin oraz Wyszemir i Johann - miała udać się na zwiady do dzielnic nędzy, poszukać osób, które być może będą mogły pomóc w dostaniu się na wyspę. Druga - z Venefiką, Hektorem i Krdikiem na czele - wybrała drogę bardziej oficjalną.
I Nassair, który wedle słów półelfki musiał zająć się inną sprawą. Wieczorem natomiast wszyscy mieli spotkać się znowu w tej samej alkowie i zdać raport z tego, co udało im się załatwić w ciągu dnia.

Równo z wybiciem południa wyprawa opuściła progi karczmy, udając się tam, gdzie każdy z nich miał wykonać swoją część zadania.



Arango 24-03-2008 13:01

Mina Johanna nie należała do najszczęśliwszych. Miał szukać po najgorszych spelunach z atrakcyjną kobietą i staruszkiem.
No przynajmniej tego nie będą chcieli tam zgwałcić. Co do Serafin nie miał najmniejszych wątpliwości, co do zamiarów spotkanych tam ludzi, szczerze mówiąc nawet co do bezpieczeństwa swojego tyłka miał spore wątpliwości.

Jedynym wyjściem wydawało się wyglądać jak najbardziej odrażająco. Ubrał się więc w swe odzienie podróżne wymięte i brudne i nie ogolił się.
Pomysł się jaki przyszedł mu wieczorem zdawał sie teraz procentować. Wyproszony wieczorem od Yurgi nie najświeższy kawałek rybki zawinięty na noc w kubrak dawał teraz specyficzną otaczającą go woń, rozpoznawalną z dala jako zapach prawdziwego marynarza.

Leciutki uśmiech na jego twarzy wywoływało przypomnienie współlokatorów narzekania w nocy, że jakość pokoju stanowczo sie pogorszyła i prośby o otwarcie okna i żeby go na wszystkich bogów nikt nie ważył sie go zamknąć.

Idąc teraz w stronę najgorszych portowych spelun coraz brudniejszymi i węższymi uliczkami otaksował spojrzeniem swych towarzyszy.

mataichi 24-03-2008 21:25

Wyszemir

Starzec miał szczęście, nie tylko nie spóźnił się na spotkanie, lecz również dostał śniadanie…skromne bo skromne, ale jednak śniadanie. Gdy nadeszła pora rozdzielenia się na dwie drużyny miał początkowo zamiar coś rzec mądrego, życzyć drugiej trójce powodzenia, powiedzieć cokolwiek, jednakże ugryzł się w język i nie szepnął ani słowa.

Najchętniej nie zobaczyłby tych ludzi już więcej na oczy…zdawał sobie sprawę jak prędzej czy później musi się skończyć ich znajomość więc nie powinien się do nikogo przywiązywać inaczej wątpliwości mogłyby mieć później dla niego śmiertelne skutki.

Jego wzrok powędrował na Johanna, potem na Venefice, milczka Nassaira i na końcu spoczął na Serafin nawet przez krótką chwilę nie zaszczycając krasnoluda i kapłana, którym absolutnie nie ufał. – „Ech jestem już na to za stary, powinienem bawić w tym momencie bandę prawnucząt a nie uganiać się po świecie za tą złudną deską ratunku” – Wątpliwości, kto ich zresztą nie miał, zawsze trawiły czarodzieja w ten sam sposób i zawszę samotny stary człowiek wybierał uparcie jedną ścieżkę…

Szybko nastrój dziadka uległ zmianie a on sam nie miał nastroju udawać wesołego i bawić się w gierki. Gdy razem z Johannem i Serafin wyszli już na zewnątrz rzekł posępnie.
Zróbmy to co mamy zrobić jak najszybciej bez zbędnych przedstawień. Prowadź Johannie Ty znasz lepiej to miasto niż nasza dwójka, proponuje jednak zacząć poszukiwania od zwykłych placów targowych których na pewno jest tu pod dostatkiem.

Pogładził brodę jak to miał w zwyczaju kiedy nad czymś się zastanawiał i pospieszył z wyjaśnieniami. – Aine Maier to łotr, ale przede wszystkim człowiek interesu handlujący między innymi najlepsze jakości ziołami i ingrediencjami niezbędnymi do wszelkiej maści leków, maści, trucizn…co za tym idzie uważam, że powinniśmy zacząć poszukiwania od osób z którymi może współpracować lub dla których jest konkurencją. Mówiąc krótko spróbujmy powypytywać się wśród sprzedawców ziół a jeśli nic to nie da wtedy możemy udać się do dzielnicy nędzy, co wy na to?

Jego towarzyszę sądzili mylnie, iż Wyszemir znał lepiej człowieka którego szukali tak więc dali się przekonać do jego pomysłu bez większego problemu. Nic tak naprawdę ich to nie kosztowało a spacer w biedniejszych dzielnicach mógł być usiany licznymi „atrakcjami”, które woleli omijać z daleka.

Czarodziej był zdecydowanie nie w sosie gdyż podczas marszu unikał rozmów i zaczepek starając się jak tylko mógł najlepiej skupić na zadaniu.



Zaledwie po kilkunastu minutach marszu przed oczami zespołu rozpostarł się jeden z zapewne wielu mniejszych placów z całą masą kramów. Był kompletnie zatłoczony i z trudnością można się było dopchnąć do straganów.

Zielarz zanim wbił się w gawiedź ostentacyjnym gestem przypiął sobie wypełnioną po brzegi ładnie zdobioną czerwoną sakiewkę do lewego boku i widząc zdziwione miny towarzyszy burkliwym głosem wyjaśnił. – Muszę złowić jakąś płotkę.

Po tych słowach wmieszał się w tłum a zaraz za nim dwójka towarzyszy. Jego wiek nie pozwalał na przepychanie się jednak mizerna postura była w przemykaniu pomiędzy handlującymi niezastąpiona. Wzrokiem dokładnie lustrował zawartość stoisk i…i nagle stracił równowagę po zderzeniu się z jakimś smarkaczem. Próbował jeszcze chwycić się kobiety stojącej obok ale wredna baba odskoczyła i Wyszemir z łoskotem upadł na ziemie.

-Przeprasz…- odbąknął jeszcze młodzieniec zanim zniknął w tłumie.

Staruszek zamiast jednak przeklinać czy marudzić, uśmiechnął się pierwszy raz od początku odkąd opuścili tawernę. Roztarł stłuczony kościsty tyłek i zaraz po tym jak podniósł się z powrotem na równe nogi, podrzucił radośnie czarną brzęczącą sakiewkę po czym schował ją tym razem do tobołka.

- Gówniarz musi się jeszcze wiele nauczyć, choć sporo ludzi już okroił od rana. Mam nadzieje, że dostanie solidną nauczkę kiedy zaglądnie do środka skradzionej sakwy he he he…-powiedział głośno ale jego słowa zginęły w powszechnym gwarze.


Ktoś delikatnie poklepał go po drażliwym miejscu, resztce prawego ramienia. Czarodziej odwrócił rozgniewany wzrok w kierunku osoby i już miał mimowolnie obrzucić ją obelgami gdy okazało się że była to Serafin której musiał nie usłyszeć w całym tym zamieszaniu.

-Wyszemirze, zielarz.

Białowłosa wskazała ręką dwa stoiska dalej i już po chwili dziadek zerkał oceniając asortyment. Po pięciu minutach z pochmurną miną stwierdził pewnym głosem. – tutaj niczego się nie dowiemy, jego towary są śmieszne, szukajmy dalej.

Sprzedawca do tej pory wpatrujący się z uśmiechniętą miną w potencjalnego klienta zgłupiał i wytrzeszczając oczy zaczął wygrażać pięściami i krzyczeć za odchodzącymi.
-Co Ty psi synu myślisz, komentować Ci się psia mać zachciało! – jednak umilkł jeszcze szybciej zauważywszy jak ludzie zaczynają obchodzić jego stoisko.

***

Byli kolejni sprzedawcy i kolejne place targowe ale przy każdym Wyszemir oznajmiał niechętnie, że nie ma co się nawet wypytywać handlarzy. Wszyscy oni mieli kiepskie jakości towar toteż prawdopodobieństwo, że ktoś z nich współpracował z człowiekiem, który miał dostęp do praktycznie wszystkiego było bliskie zeru. Pierwsza zmęczona tą sytuacją odezwała się Serafin.
-To nie ma najmniejszego sensu, chodźmy wreszcie tam gdzie planowaliśmy.

- Niechętnie to mówię, jednak zgadzam się. Pomysł zupełnie nie wypalił – Starzec niechętnie musiał przyznać jej racje. Cała trójka skierowała od tej pory kierowała się już w stronę gorszej części miasta. Mag z trudem rejestrował to co działo się wokół niego…mijali jakiś wóz z roztrzaskaną osią, jakąś żebraczkę prosząca każdego przechodnia o parę grosików, jakiś stragan z dziwnymi składnikami. Zaraz!

Wyszemir stanął gwałtownie i ochoczo podszedł do kramu, pochłaniając wzrokiem jego zawartość. Johann i Serafin wyraźnie poirytowani zbliżyli się do niego lecz zanim ktokolwiek coś skomentował mag odezwał się podziwiając kupkę ususzonych czerwonych liści.
- Krwawik Plamisty, co za niezwykle rzadkie zioło, niedostępne w tych stronach. Po prostu wspaniałe! – szybko przypiął sztuczny uśmiech i kontynuował spoglądając na sprzedawczynie, której uroda przekwitła już dobrą dekadę temu.

Szanowna pani byłaby łaskawa odpowiedzieć na parę naszych pytań prawda? – kiwnął na kompanów, dając im znać, że trafili w dobre miejsce.


-Taaa? To stary pierniku, wyobraź sobie, że nie byłaby. – odpowiedziała kobieta po czym splunęła czymś ohydnym na ziemie. Nie zachowywała się jakby była zbyt skora do współpracy. Zielarz jednak nie przejmując się tym stwierdzając, iż ma do czynienia z konkretną kobietą zapytał wprost. – To nic wielkiego chcielibyśmy się jedynie dowiedzieć, gdzie możemy znaleźć naszego przyjaciela Aine Maiera nie słyszała pani o nim, znany…handlarz?

Handlarka nagle spoważniała co świadczyło o tym, że ta osoba nie była jej obca. Wyszemir nie dał jej zdążyć zaprzeczyć tylko wedle przysłowia kuj żelazo póki gorące ciągnął dalej. – Oczywiście nie chcielibyśmy na panią sprowadzać żadnych problemów, byłaby to nasza słodka tajemnica poza tym moglibyśmy się czymś odwdzięczyć. Na przykład taki Jarząb Złocisty słyszałem, że zaledwie gram tych zacnych ziół stoi dzisiaj bardzo wysoko…bodajże – kaleka, wyjął pośpiesznie skradziony mieszek z pieniędzmi i uchyliwszy go nieco zaglądnął do środka i z nieco zaskoczoną miną dokończył – sześć sztuk złota.

Prawdziwa wartość tego badyla była stokroć mniejsza i kobieta w mig załapała co Wyszemir ma na myśli. Przez sekundkę na jej twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech, lecz starając się zachować pozory gestem kazała się zbliżyć starcowi.

-Słuchaj uważnie dziadzie, bo nie będę powtarzać, nie wiem po co chcesz się spotkać z tym łotrem i nie obchodzi mnie to. Nie mogłabym nie narażając się zdradzić kryjówki dostawcy i powiedzieć, że znajduję się w budynku gildii tzw. Zrzeszenie Kupców z Mergott, która jest jedynie przykrywką dla jego działalności. A taka po prostu nie jestem, więc spieprzaj żebym Cię więcej nie widziała…-mówiąc ostatnie zdanie sięgnęła powoli po sakiewkę i zważywszy w dłoni jej ciężar, zadowolona wcisnęła ją za dość skromny dekolt – co Wyszemir z przykrością zauważył.


Dziadek odwrócił się na pięcie i odmaszerował parę kroków od stoiska i szepnął do Johanna i Serafin. – Budynek gildii Zrzeszenie Kupców z Mergott czy jakoś tak. To miejsce w którym spotkamy cel naszej wycieczki. Ruszajmy…

sante 25-03-2008 10:23

Hektor wyspany wstał z łóżka i powoli rozejrzał się po pomieszczeniu. W łóżku obok leżał Kridik, który to widocznie musiał późno w nocy przyjść, bo kiedy Hektor kładł sie spać, drugiego kapłana tu nie było. trzydziestoletni mężczyzna zarzucił na siebie habit i ruszył na zbiórkę. Na dole rzeczywiście czekało już kilka osób, do który młody kapłan w geście powitania skinął głową.
- Trzeba by zjeść jakieś śniadanie, potem proponuję udać się wprost do świątyni. - chłopak podszedł do barmana - Niech Dębowy Ojciec ma cię w swojej opiece dobry człowieku. Mam nadzieję, że znajdzie się jakaś tańsza strawa dla kapłana tego prawdziwego boga, jak i dla jego towarzyszy podróży.-
Gospodarz spojrzał niechętnie na kapłana, który pod przykrywką wiary, chce go naciągnąć na darmowe żarcie.
- Chwalimy Ojca naszego, a strawę zawsze tanią podajemy, także jeśli chwilę poczekacie karzę przygotować wam coś dobrego. Jednak jeśli to twoi towarzysze -
wskazał na pół-elfkę i resztę kompani - to zamówili już dla was jajecznicę. - Gospodarz, jak na biznesmena przystało, w świętoszkowate gadki kapłana się nie nabrał i po "normalnej", znaczy zawyżonej cenie, sprzedać śniadanie chciał, na co Hektora niestety stać nie było.
- Dziękuję ci dobry człowieku, jajecznica w takim razie wystarczy
Hektor wrócił do kompanów.
- Miło z waszej strony, ze jajecznice biedakowi postawicie. Śniadanie to ważna rzecz, kto wie co nas może czekać na tej audiencji i po. - Młody kapłan po smacznym posiłku, wstał rześki od stołu.
- Czas ruszać. mamy zadanie do wykonania, a im wcześniej złapiemy głównego kapłana tym lepiej. Jego stanowisko wymaga wiele czasu, a więc może być problem, by go znalazł dla nas, także wiec ruszajmy. - Hektor ruszył do drzwi, by po chwili znaleźć się na ulicy zatłoczonej od ludzi, którzy od samego rana krążyli w tą i z powrotem. Przyjemny morski wiatr muskał twarz kapłana, a jego kaptur falował na wietrze.
- Już niedługo moja pani. - rzekł sam do siebie.

Mira 25-03-2008 11:45

Serafin nigdy nie potrzebowała wiele snu. Potrzebowała za to sporo czasu na przygotowania. Uwielbiała zajmować się sobą, a potem w każdej tafli wody, w każdej szybkie przyglądać się swemu obliczu.

Jako dziecko nienawidziła dziwnego tatuażu, który pokrywał jej ciało. Sądziła, że to z jego powodu jest inna od pozostałych. Z czasem jednak zrozumiała, czym był tatuaż i jakie niósł z sobą priorytety. Jako zwykły dzieciak ulicy skończyłaby w najlepszym razie jako kurtyzana w podrzędnym burdelu dla marynarzy – ogromnej wystawie wszelakich owrzodzeń i chorób wenerycznych.
Dzięki Razielowi miała szanse na lepsze życie, a poza tym... nauczyła się maskować tatuaże makijażem, dzięki czemu choć przez parę godzin mogła wyglądać normalnie.

Wreszcie, gdy jakiś dzwon obwieścił południe, spojrzała krytycznie na swój strój, poprawiła jakąś sprzączkę i wyszła.

„Ale będzie zabawa!”

Przechodząc przez główna izbę, nawet nie rozglądała się za pozostałymi towarzyszami. Może bała się, że Venefica nie puści ją w tym stroju na miasto? Nawet, jeśli tak było, sama przed sobą by się do tego nie przyznała.

Wyszła z pomieszczenia, by zaraz za drzwiami spotkać Johanna i Wyszemira. Zamiast jakiejś złośliwej uwagi, która zrobiłaby wrażenie, po prostu podeszła do nich spokojnie.



- Witam panów. – rzekła z dziwnym akcentem – Nazywam się Madame Fin Baqual. Reprezentuję w tym mieście interesy mego ojca. Potrzebuję panów ochrony i pomocy w odnalezieniu drogi do niejakiego Joachima Raabe. Człowiek ten naraził się mej rodzinie i powinien zostać ukarany w bardziej dotkliwy sposób niż więzienie. Rozumiecie?

Mina jej nie zdradzała emocji, jedynie po skończonej przemowie uniosła nieco kapelusz i mrugnęła do nich z psotliwym błyskiem w oku. Cóż mogli zrobić? Lepszy taki strój niż ta jej biała tunika, która tak pobudziała wyobraźnie... Choć czy to było takie złe? Dla nich na pewno nie.

Gdy ruszyli w miasto, Serafin szła miedzy dwoma mężczyznami. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Jedynie jakieś natrętne próby przypochlebienia jej się przez kupców, zbywała delikatnym grymasem obrzydzenia, jakby chciała powiedzieć „Wasze produkty nijak się mają do bogactw mego pałacu, maluczcy”.

Choć jednak sama tym razem ograniczyła się tylko do roli obserwatora, doskonale bawiła się, przyglądając poczynaniom Wyszemira.

Dobrze wiedzieć, na co stać tego starucha i mieć go w garści. Choć w sumie jego największą słabość nie trudno było odkryć... Dupy. I cycki, oczywiście.”

Serafin popatrzyła odruchowo na Johanna. Ten widać przejął się swoją rolą ochroniarza, bowiem faktycznie, rozglądał się na boki, jakby wypatrując zagrożenia dla swej pani. O tak, to był żywioł białowłosej – byc w centrum uwagi!

Budynek gildii Zrzeszenie Kupców z Mergott czy jakoś tak. – zwrócił jej uwagę Wyszemir - To miejsce, w którym spotkamy cel naszej wycieczki. Ruszajmy…

– Gildia... nie jest źle. Madame Fin Baqual będzie się trochę brzydzić, ale ostatecznie może udać się w takie miejsce. Chodźmy, chodźmy, bo niedługo mi się makijaż rozsypie...

Van 25-03-2008 16:52

Krdik Ungart

O Moridusie moje plecy - z takimi słowami krasnolud zszedł do wszystkich. Strasznie żałował, że wczorajszej nocy nie znalazł się o razu w swoim pokoju. Dopiero ta milutka służka, poczuła się w obowiązku skierować go do pomieszczenia dzielonego z Hektorem. Po zjedzeniu lekkiego śniadania w postaci jajecznicy (Krdik zamówił sobie jeszcze dokładkę) i uiszczeniu karczmarzowi opłaty za ich dotychczasowy pobyt w gospodzie, (dodając, że rozłoży sobie wydane pieniądze na wszystkich, przez co, według jego mniemania, każdy z członków grupy był teraz jego dłużnikiem) wyruszył wraz z Veneficą i Hektorem na poszukiwanie oficjalnej dogi do Mera. Reszcie życzył powodzenia, choć wątpił, by byli w stanie coś zdziałać.

- Czas ruszać. mamy zadanie do wykonania, a im wcześniej złapiemy głównego kapłana tym lepiej. Jego stanowisko wymaga wiele czasu, a więc może być problem, by go znalazł dla nas, także wiec ruszajmy.

- Tylko co powiemy temu kapłanowi ? Jak on może nam pomóc w dotarciu do Mera i w odzyskaniu mapy ? I oczywiście uwolnieniu tego tam więźnia
- dodał pospiesznie. - Może i rzeczywiście wie jak dotrzeć do naszego celu i będzie nam stanie załatwić audiencje, tylko Trzeba znaleźć jakiś dobry powód, który mu przedstawimy. Pomyślałem przez śniadaniu, że mógłbym się przedstawić jako kapłan Wielkiego Moridusa, co jest prawdą, który został przylany do Mergott by - tu krasnolud zastanowił się chwilę i zręcznie ominął jakiegoś grubego szlachcica, który prawie na niego wpadł - na ten przykład, sprawdzić jak wielka jest w tym mieście populacja krasnoludów. Ten plan oczywiście od razu odpada, ponieważ aby zabrzmiało to wiarygodnie, musiałbym dysponować co najmniej tuzinem wojowników jako eskortą. - Krdik musiał coraz częściej odskakiwać z boku na bok, a to z powodu, że większość ludzi, z racji jego niskiego wzrostu, nie zauważała go, albo też udawała, że go nie widzi. - Oczywiście możemy też otwarcie poprosić tego kapłana o audiencje u Mera, jednakże, najpierw musimy sobie załatwić spotkanie u samego kapłana. Z tego co się orientuje, w tym mieście jest szeroki kult niejakiego Dębowego Ojca, ale zbyt dużo na ten temat nie wiem. Ze swojej strony proponuję, abyśmy znaleźli kogoś kto nas przewiezie na wyspę Mera, a tam sami poprosimy o audiencje, podając się za wysłanników Gildii. Venefico, powinnaś mieć przy sobie list z pieczęcią, który ci przekazaliśmy, więc moglibyśmy pokazać ją, jako potwierdzenie naszych słów. Samą rozmowę z tym Merem, możecie zostawić mnie, jeżeli oczywiście do niej dojdzie. - Nie czekając na reakcję pozostałej dwójki, Krdik Ungart zmienił kierunek i wyruszył na poszukiwanie kogoś, kto będzie ich w stanie dostarczyć na wsypę. Jednak po kilku krokach się zatrzymał, obrócił na pięcie i wrócił do kapłana i półelfki.
- Wiecie może gdzie znaleźć kogoś, kto jest zdolny nas dostarczyć do siedziby Mera ?

Milly 25-03-2008 23:38

Mergott - Gildia Zrzeszenia Kupców oraz Świątynia Dębowego Ojca (późne popołudnie)
 
- - - > Johann, Wyszemir, Serafin

Zbliżało się już popołudnie, a słońce barwiło budynki i kamieniczki na ciepłe, rubinowe kolory. Wreszcie udało się odnaleźć kogoś, kto miał pojęcie gdzie znaleźć Aine Maiera. I choć wysiłek okupiony był sakiewką o sporej zawartości - opłacił się. Wszak łatwo przyszło, łatwo poszło, jak mawiają niektórzy.

Trójka towarzyszy ruszyła w stronę Gildii Zrzeszenia Kupców. Odnalezienie tego budynku okazało się rzeczą o wiele łatwiejszą, niż znalezienie informacji o przemytniku. Okazało się jednak, że grupkę czeka spory marsz przez pół miasta - Gildia miała swoją siedzibę w lepszej części dzielnicy portowej, z pięknym widokiem na morze i coraz niżej wędrujące słońce.
Johann nie do końca był zadowolony z obrotu sprawy. Wczoraj wszak ustalali co innego. Jego staranne przygotowania nie przyniosły żadnego pożytku. A nawet gorzej - zapach zepsutej ryby nawet jego przyprawiał już o mdłości, a zjedzona przed południem jajecznica przewracała się w żołądku. Tego było aż nadto. Panna Serafin i Wyszemir - spytawszy uprzednio kilka osób - wybrali dość okrężną drogę do Gildii, a sam Johann przypadkiem dość szybko zawieruszył się gdzieś w tłumie. Tę część miasta znał doskonale, a i samą Gildię odwiedzał nie raz. Nim więc pozostała dwójka zdołała dotrzeć na miejsce, Johann dołączył do nich tuż przed siedzibą Zrzeszenia Kupców. Był jednak... odmieniony!

Wnętrze budynku było urządzone w typowy, kupiecki sposób - proste sprzęty, służące dokładnie temu, po co je tam wstawiono: niewielka poczekalnia z niewygodnymi ławami i krzesłami, kilka stołów i siedzących za nimi urzędniczek, zawalonych papierami, parę tanich i kiczowatych ozdób na ścianach. Z pewnością dalej - na piętrze i w głębi budynku, tam gdzie swoje siedziby mieli bardziej zamożniejsi kupcy, tam gdzie jedynie niewielu "szaraczków" miało wstęp - tam panował przepych, najdroższe meble, najwygodniejsze fotele, największe biurka, najdroższe atramenty i specjalne pachnące perfumy, które nadawały wnętrzu takich gabinetów specyficzny klimat. Jednak zupełnie inaczej prezentowała się sala główna, w której w godzinach "szczytu" musiało być naprawdę duszno i bardzo nieprzyjemnie. O tej porze w poczekalni czekały już tylko dwie osoby - obie bardzo zdenerwowane, widać siedziały tu już od rana nie mogąc załatwić akcyzy czy też próbując domagać się odszkodowania za zniszczony w trakcie przewozu towar, a może też po prostu próbując odzyskać skonfiskowane, nielegalne produkty (wszak i tak się czasem zdarzało - co jakiś czas musiał znaleźć się kozioł ofiarny na tym jednym, wielkim, pirackim targowisku). Tak czy owak panie siedzące za biurkiem nie miały zbyt wiele roboty, toteż grupa z Wyszemirem na czele nie tracąc więcej czasu przeszła do sedna sprawy.

Pani urzędniczka na dźwięk imienia Aine Maier zrobiła nieco głupawą minę. Przez chwilę myślała intensywnie co powinna odpowiedzieć, nie znajdując jednak gotowej formułki (które to formułki zastępowały jej umiejętność myślenia, gdyż do tej pory na każdy problem, z którym przychodzili petenci znajdowała gotową odpowiedź podpowiedzianą przez regulamin i przepisy); zatem nie znajdując gotowej formułki poratowała się jedynym pytaniem, które przyszło jej do głowy:

- A państwo byli umówieni?

Odpowiedź nie do końca ją ukontentowała, toteż znowu ratując się dobrze znanym stwierdzeniem poprosiła aby "państwo" poczekali w poczekalni, sama zaś udała się z tym frapującym problemem do władz wyższych.
Po kilkunastu minutach coś wreszcie zaczęło się dziać. Dwójka zdenerwowanych kupców z zazdrością patrzyła na nowych przybyszy, których tak szybko "załatwiono". Mało rozgarnięta pani urzędniczka wróciła do swych petentów racząc ich pięknym acz pustym uśmiechem i obwieszczając, że pan Aine Maier ma akurat wolną chwilę i zechce przyjąć zainteresowanych państwa. Poprowadziła ich osobiście przez zawiłe korytarze budynku (czy wszystkie Gildie muszą lubować się w budowaniu skomplikowanych, wielopoziomowych i wieloskrzydłowych budynków, w których łatwo się zgubić?), do drugiego skrzydła, cichego, spokojnego a nawet nieco mrocznego. Mijając kilka magazynów, wiele korytarzy i dziesiątki par drzwi grupa wreszcie dotarła do właściwego miejsca. Przewodniczka wciąż z tym samym uśmiechem na twarzy zapukała do drzwi i wprowadziła gości oznajmiając, że to właśnie "ci państwo", po czym zostawiła ich samych.

Pokój prezentował się okazale. Całą jedną ścianę zajmowało okno z prawdziwego kryształu, niemal przeźroczyste, bez żadnej skazy ni zmazy, że wydawało się jakby wprost z pomieszczenia można było skoczyć w przepaść, gdzie setki metrów niżej znajdowały się tylko skały i spienione morze. Widok zapierał dech w piersiach.
Promienie popołudniowego słońca padające na hebanowe meble uwypuklały piękne zdobienia. Fotele i kanapa pokryte czarną, błyszczącą skórą zdawały się być nigdy nie skażone ludzkim dotykiem. A ogromne biurko, na którym panował idealny porządek, dopełniało uczucie majestatu i potęgi. To właśnie za nim siedział ktoś ważny. Rosły, rudowłosy mężczyzna, szeroki w barach niemal tak samo, jak blat biurka. Choć ubrany w najmodniejsze tego sezonu kupieckie ciuszki - począwszy od jedwabnych rajstop ściśle uwypuklających jego bardzo umięśnione łydki, poprzez luźne pantalony, związane w kolanach złotymi tasiemkami, aż do ręcznie wyszywanej koszuli i aksamitnej, zdobionej złotymi akcentami kamizelki - to jednak w wyrazie jego twarzy, w samych rysach dało się zauważyć pewną pospolitość, dzikość i agresywność. Już na pierwszy rzut oka dało się zaklasyfikować tego mężczyznę do grona oprychów, morderców i gwałcicieli, którzy szczególnie dzięki pracy własnych mięśni i zanikowi sumienia mogą dziś nosić wykwintne ubrania. Te ubrania jednak nigdy nie zamaskują tego, skąd ów jegomość naprawdę pochodzi i kim jest.
W pomieszczeniu znajdowała się jeszcze jedna osoba. Po prawej stronie Aine Maiera, na biurku, siedziała kobieta. Smukła, piękna, zmysłowa i na pierwszy rzut oka - bardzo niebezpieczna - elfka. Sztylety w jej rękach nie wyglądały na zabawki.




Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o dobieranie sobie ochrony, Aine Maier był pomysłowy! A sama ochrona wyglądała na godną pozazdroszczenia.

Rudowłosy mężczyzna chwilę przyglądał się przybyszom. Następnie wskazał ręką na skórzane fotele i kanapę, poprosił gości aby usiedli. Założył ręce na piersi, rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu i z dość dziwnym uśmiechem, przedrzeźniając nieobecną już urzędniczkę powiedział:

- Z czym do mnie przychodzicie, drodzy "państwo"?



- - - > Krdik, Hektor, Venefica

Krasnolud okazał się ogromnym gadułą. Bez przerwy coś mówił, a Venefica próbowała nadążyć za jego tokiem rozumowania, a równocześnie nie stracić go z oczu w gęstym tłumie. Hektor parł bezustannie naprzód, obierając wcześniej założony kierunek i ani myślał w tej chwili omawiać innych strategii. Czy w ogóle słuchał Krdika?

- Krdiku - półelfce wreszcie udało się wejść mu w słowo - Przewóz na wyspę próbują załatwić Wyszemir, Johann i Serafin. My przecież mieliśmy się zająć oficjalną stroną, prawda? Z tego co ja wiem - Ven na chwilę się zacięła zastanawiając się czy nowi znajomi też myślą, że nigdy nie była w tym mieście? Doszła jednak do wniosku, że nie wspominała im o tym, więc kontynuowała:

- Z tego co ja wiem na wyspę można dostać się tylko na jednej z łodzi, które tam kursują, z zapasami, z więźniami czy też, tak jak próbujemy to załatwić, z oficjalnymi gośćmi. Obce łodzie są traktowane jako próba napaści na Mera i natychmiast niszczone. Albo ktoś nas przemyci na merowskiej łodzi, albo musimy to zrobić oficjalnie. Tamta grupa próbuje załatwić nieoficjalne dojście, my musimy się skupić na naszym zadaniu.

- Poza tym - dodała nieco ciszej - Hektor wygląda jakby wiedział co robi. I chyba właśnie zmierzamy do świątyni Dębowego Ojca.



Faktycznie, już z daleka widać było okazały, ogromny budynek świątyni wraz z przylegającym doń kompleksem akademickim, w którym kształcono młodych kapłanów i prowadzono również szkołę dla ludzi świeckich. Ponoć surowość fasady świątyni i raczej jej prosty, wręcz militarny zewnętrzny wygląd zupełnie rozmijał się z tym, co zobaczyć można było wewnątrz. O tym też trójka towarzyszy miała się wkrótce przekonać na własne oczy.



Okazało się, że Hektor nie tylko wie co robi, ale na dodatek jest w świątyni dobrze znany i szczerze, gościnnie przyjmowany! Szybko zatem wyszło na jaw, że dość niedawno opuścił szeregi braci Dębowego Ojca, a jego powrót wywołał falę szczerej serdeczności i wielu powitań. Kapłani tego kultu byli bowiem osobami prostodusznymi (przynajmniej na tym najniższym szczeblu, który był tak ukontentowany z powrotu brata). Wszelkie ceremoniały przywitania z coraz to większym gronem osób zajęły Hektorowi dość sporo czasu, ten jednak nigdzie się przecież nie spieszył. Cierpliwie witał wszystkich i raz po raz wyjaśniał, opowiadał, przedstawiał towarzyszy. Wreszcie dobrzy braciszkowie zaprosili całą trójkę na wspólny obiad, co też wszyscy przyjęli nawet z radością. Podczas rozmów kapłanów Dębowego Ojca bardzo interesował Krdik oraz jego wyznanie. Rozmowa była jednak pokojowa, podjęta bardziej z ciekawości i chęci dokształcenia się, niźli z próby przekonania drugiej strony do swoich wierzeń i racji. Toteż Krdik chętnie opowiadał, a i sam pytał o Dębowego Ojca i tutejsze obrzędy.

W tym samym czasie Hektor poprosił o audiencję u Najwyższego Kapłana. Zależało mu na czasie, mówił o wielkim pośpiechu i bardzo ważnej sprawie. Mimo to zasady w świątyni Dębowego Ojca zawsze były ścisłe i nieugięte, szczególnie jeśli chodzi o rozkład dnia kapłanów. Oaklanus w tym czasie prowadził wykłady dla nowicjuszy, później zaś godzinę spędzał na modlitwie, dopiero późnym popołudniem załatwiał sprawy swoich wiernych. Znajomi Hektora obiecali, że zrobią wszystko, aby ich wizyta odbyła się jako pierwsza.

Popołudnie płynęło niemiłosiernie długo. Wreszcie jednak nadeszła pora audiencji i cała trójka do tej pory zdana na towarzystwo młodych, rządnych wiedzy i opowieści kapłanów, teraz mogła odetchnąć. Wreszcie przybliżyli się do celu!
Komnata, w której Najwyższy Kapłan Oaklanus przyjął swoich gości, była urządzona surowo. Biały wystrój, surowe ławy i stół, ogromna ilość książek i liczne złote ozdoby rażące zewsząd, miały obrazować moc i majestat Dębowego Ojca. Oaklanus był zaś mężczyzną starym (być może starszym nawet niż Wyszemir!), o beznamiętnej twarzy, długiej siwej brodzie i łysej czaszce. Ubrany w długie, białe szaty mógł przypominać Konrada, a jednak Venefica odnosiła wrażenie, że jest on całkowicie różny od jej przyjaciela.

Najwyższy Kapłan
wymienił kilka grzecznościowych słów powitania z Hektorem i zupełnie odwrotnie niż młodsi kapłani, którzy ich ugościli, przeszedł od razu do sedna sprawy, nie wchodząc w bardziej zażyły kontakt ze swym byłym uczniem:

- Co Cię do mnie sprowadza Hektorze?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:16.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172