- My panoku schlachcic dobrą wolę już okazali. Choć ty nie wiesz, ale już kilka razy mogłeś być martwy, a jak widzisz jeszcze dychasz i masz się dobrze... - odparł Dainis - Dla cię waść najzdrowiej będzie docenić nasze starania, bo my nie musim kontraktu Leszczyńskim wypowiadavać, jeśli rozumietes o czym mówię...Teraz my dla ciebie waść przyjaciele pókimes w karczmie siedzim. Twoja to wola czy my będziemies dla waści przyjaciele jak z tej karczmy wyjdziem. - rzekł spokojnie. |
- Dobrze... ale za pozwoleniem, skrzyknę jeszcze dwóch rębajłów od pana Kiszcza, jesli da promensę, ku pomocy. O koszta się nie trwożcie, wypłacicie nam trzecią część kosztów ino, tak jako mówiliście. A i ja pewnym będę, że mnie nie chcecie łatwiejszym sposobem za miastem ubić. - Odparłem po chwili zastanowienia. |
- Waść chyba nas za błazenow bierzesz. Nie dlatego my tobie propozycyję złożyliv żebyś ty nam ludzi szukał. O szablę do wynajęcia łatwo, a my wszystko musim szybko, pewnie i bez zbędnych świadaków zrobic...to po wszystkim mamy twoim opiekunom gardła po podrzynas, żeby języki im zaplątać? - zawiesił głos - Myślelim żeś mimo młodego wieku bardzij roztropny, a ty nam warunki stawiasz... Podnieśli się od ławy. Dainis przeciągnął się i ziewnął głośno podciągając pas z szablą. - Gaišintil mudu laikas. Tai lavonas.- rzekł Dainis do swojego towarzysza skinąwszy głową na pana Jacka. Staremu wykrzywiła się gęba w grymasie groteskowego uśmiechu, który jakby nie pasując do tej nieczułej maski przydał mu wygląd iście demoniczny. - Pagaliau, pagaliau- odparł zadowolony. - Wybacz nam panoku schlachciec, ale mamy dużo zaległey roboty. To powiedziawszy pokłonił się i zwrócił się do wyjścia. |
- Niech i będzie po waszemu. Kiedy ruszamy? - Odparłem w pośpiechu... Nie w smak mi była ich propozycja, przeto rozmyślałem, jak bezpiecznie sprawę rozwiązać. |
- Misa nie będzie zadowolony żeś się waść zdecydował, bo to czort na krew łakomy, ale więcyj nam pożytku przyniesiesz żywy niż martwy, tedy rad jestem żeś do rozumu powrócił. Misa, towarzysz Dainisa na trakt miał się udać, żeby u zaufanego człowieka języka zasięgnąć jak daleko od Krakowa bracia są i kiedy dogodny moment do ataku może być i miejsce na zasadzkę dobre, a pewne znaleźć. Tak krótko intencyją Dainis panu Jackowi przedstawił. - ...jutro się tutaj spotkamy i już szczegóły ustalim dokładnie.- dodał. |
Pożegnawszy się z Litwinem, dokończyłem posiłek. Rozmyślajac nad sprawą, zdecydowałem, jak najtrafniej postąpic powinienem. |
Podszedłem do ławy, za którą zasiadał Kiszcz z towarzyszami. - Panie bracie, problem znaczny mam, i o pomoc chciałbym prosić... Moge waści me frasunki przedłożyć? |
- Mów mości Jacku, co też cię gnębi...wina! - ryknął i zwrócił się ponownie do pana Jacka- Wino na frasunki też pomoże. Siadaj tedy i mów śmiało. |
- Przeto, od początku trzeba zacząć... Na Litwie, kiedym w chorągwi lisowczyków służył, zatarg miałem z jednym szlachcicem, Leszczyński się zwał... Do pojedynku i szabel doszło, na gardle to przypłacił... Pojedynek był honorowy, więc myślałem, że na tym się sprawa skończy... Omyliłem się jednak. Szlachic ów miał dwóch braci, któzy poprzysięgli zemsty dopełnić. Los rzucił mnie jednak w te strony, i pewny byłem, że tutaj szukać mnie nie będą... I znów w będzie byłem. Wysłali bowiem mym tropem dwóch pachołków, coby mnie zgładzić mieli. Pewnie waszmość widział, jak przed chwilą ledwie rozmawiałem z dwoma z litewska ubranymi ichmościami. Oni to własnie byli... Oznajmili, że rozkaz na mnie mają, jednak nie chcą go wykonać, bowiem większy łup im się marzy. Otóż twierdzą, że bracia Leszczyńscy do Krakowa zmierzają, znaczną gotówkę przewoziwszy i napad na nich obmyślili. Mnie jakoby do pomocy namawiając, z racji, że w dwóch wysoce ryzykownym byłoby to przedsięwzięciem. Taką tędy umowę mi przedłożyli... Widzisz więc waszmość, że przy tej zawiści, mi, lub leszczyńskim smierć pisana... I tak myślę, że ten napad, to fortel, by mnie z miasta wyciągnąć, i bez świadków zgładzić. Przeto prośba do pana brata, by mnie w tej trudej sytuacji poratował, i wsparcia udzielił. Na leszczyńskich mozna by się zasadzić większą kupą, i będąc w okrążeniu, na szable i honorowy pojedynek bym ich po kolei wyzwał... a złoto, jeśli rzeczywiście je wiozą, do waści dyspozycji w zamian za przysługę bym oddał... Bo przecie, jeśli ja przy zdrowiu ostanę, tędy Leszczyńskim już potrzebnym w żadnej mierze nie będzie. Ot, i moja historyja... |
Kiszcz odstawił kielich z winem i wpatrując się nieufnie w twarz pana Jacka rzekł. - Czy ty aby mości przyjacielu masz pojęcie o co prosisz?- zaczął powoli cedząc słowa- Mam kompanionów zwoływać i pod miastem jakichś ludzi ze złota rabować...jak jaki śmierdzący łotrzyk? Napady mam czynić, gardła nadstawiać i prawo łamać?!...Możeś tego jeszcze nie pojął panie Jacku, ale ja kupiec jestem i uczciwie na życie zarabiam... Zaczął Kiszcz tyradę czynić dowodząc, jako to niemal bezgrzesznym jest barankiem, gdy nagle spomiędzy leżących na ławie listów które pachołek Kiszczowy właśnie doniósł, bystre oko pana Jacka wyłowiło jeden zalakowany, sygnowany dziwnie znajomą pieczęcią. Czyja to pieczęć, nie mógł sobie teraz wspomnić, ale że herb na pieczęci znał, tego bez dwóch zdań był pewien. - ...wracaj tu gamoniu! - warknął Kiszcz - pisma zabieraj na górę ośle, tutaj nie będę ich czytał! Pozbierał pachołek listy i prędko się oddalił, żeby powodu do gniewu swojemu panu nie dawać. Kiszcz ciągnął dalej. - Jak widzisz więc mości Jacku pomocy żadnej udzielić ci nie mogę, a i przez wzgląd na moją sympatyją dla ciebie przedsięwzięcia ci odradzam. Pókiś w mojej kompanij niebezpieczeństwo ci nie grozi. Tyle ci zapewniam, póki dobrze dla mnie pracujesz. - uśmiechną się i przechylił kielich. Dwie kwarty wina wlały się w tę przepastną gardziel jak naparstek wody w studnię. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:46. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0