Karzeł odpuścił… wycelowany w jego głowę pistolet widać spełnił swoją rolę. Tim nadal twardo się w niego wpatrywał… ale po chwili opuścił broń i odszedł od karzełka. Jeden z nowych członków „ich” drużyny podniósł Karolinkę. Rangers schował broń do kabury na udzie, ale nie zapinał jej, wolał mieć w pogotowiu coś do obrony. Paranoja to ta cecha charakteru każdego żołnierza, która najczęściej ratuje życie. Podszedł do osłabionej Wiedźmy i pochylił się nad nią. Podniósł ją z ziemi mimo zmęczenia i niosąc ją ruszył za pozostałymi. Obleśna istota w równie obleśnej czapeczce prowadziła ich przez kilka korytarzy i komnat. Tim starał się zapamiętać układ, czy choćby część ich przebytej drogi, niestety zmęczenie osłabiło jego zdolności percepcji… mógł tylko iść, niosąc Dagatę i wpatrywać się czujnie w plecy gościa, który właśnie zajmował się Karolinką. Czuł przyjemne ciepło kobiecego ciała, już nie pamiętał o jak dawna. Kobieta, chyba bezwiednie zarzuciła ręce wokół jego szyi, a głowę wtuliła w szerokie ramiona Peytona. Zapach jej włosów i delikatne muskanie palcami karku, sprawiły, że mężczyznę przeszły dreszcze. Nic dziwnego, to chyba była pierwsze przyjemne uczucie, którego był uczestnikiem, od czasu wybuchu Wojny. Znaleźli się u celu, karzełek wprowadził ich do dość przestronnego pokoju. Pomieszczenie miało ponoć tę „cudowną” właściwość, że regenerowało siły osób w nim przebywających. Przynajmniej taką nadzieję miał Tim, może to pomoże Karolince… i Dagacie. Wiedźma przebudzała się powoli… pozwolił sobie jeszcze przez chwilę ją przytrzymać na rękach. Nie wiedział czemu, ale chciał, by pierwszą rzeczą, jaką zobaczy gdy otworzy oczy, była jego twarz. Lodowaty uścisk trzymający do tej pory jego serce, spowodowany wyczerpaniem i wieloma nieprzyjemnymi zdarzeniami w ostatnim czasie, topniał pod spojrzeniem jej purpurowych oczu. Po raz pierwszy odkąd ujrzał wśród ruin, krwistą czerwień sukienki Karolinki, mógł odetchnąć z ulgą. Niestety przedwcześnie… - No cóż miłego pobytu…- zabulgotał karzeł i odprowadzany podejrzliwymi spojrzeniami kilkorga z nich, kaczym chodem podreptał do drzwi. Odwrócił się gwałtownie, jakby o czymś zapomniał. – Aaaa właśnie! Nim Tim zdążył zareagować, z czapki karła wyskoczyły obrzydliwe i wijące się w błyskawicznych serpentynach macki. Uderzyły w klatkę piersiową nieznajomego trzymającego dziewczynkę, a ją samą schwyciły i zaczęły wyciągać z pokoju. Żołnierz puścił kobietę i rzucił się za znikającą Karolinką. Jego palce zdążyły tylko musnąć tkaninę czerwonej sukienki. W ułamku sekundy jego muskularne ciało uderzyło w litą ścianę z hukiem. - Nieeee!!! – krzyczał i uderzał z wściekłością pięścią w miejsce, gdzie kilka sekund temu były drzwi. Uderzał raz za razem, jakby jego furia przemieszana ze złością, mogła skruszyć solidną ścianę. Byli w pułapce… a Karolinka gdzieś tam … sama … bezbronna… Skóra na jego dłoniach popękała, a między palcami popłynęła lepka krew. Odwrócił się zrezygnowany i omiótł spojrzeniem pozostałych. Nie mógł skupić wzroku… osunął się po ścianie, a po jego policzkach spłynęły łzy bezsilności… mięśnie jego żuchwy drgały, zdradzając złość i frustrację… Spojrzał na Wiedźmę, która przyłożyła rękę do ściany i stała przed nią z zamkniętymi oczami… - Możesz jej… jakoś pomóc? Czy JA mogę jej jakoś pomóc? |
Sierść Jestem rozkwitła na nowo licznymi listkami. Ucieszyło go to tym bardziej, że był blisko Lorelei, której zapach bezsprzecznie go oczarował. Jestem najzwyczajniej w świecie czuł się przy niej spokojny i szczęśliwy. Odurzony przez samą bytność koło niego Lodowej Pani, Avatar zapominał o trudach minionych dni. Jestem nie rozumiał zbyt wiele z tego co mówili jego kompani. Zrozumiał za to słowa wypowiadane przez Niee. I choć ta najwidoczniej nie darzyła go sympatią, zdołała powiedzieć bardzo ważną rzecz. Aby uratować światy (w tym i rodzinny świat Avatara) trzeba odnaleźć małą dziewczynkę. Jestem spróbował otworzyć paszcze i wypowiedzieć prosty komunikat, iż jest on w stanie pomóc swym towarzyszom w odnalezieniu małej Karolinki. rezultat jednak nie był zbyt przekonujący, kilka jęków, charchnięć, prychnięć nie przypominało mowy do jakiej coraz bardziej zdążały przyzwyczajać się jego uszy. Postanowił zatem spróbować czegoś innego, czegoś w czym przynajmniej jak do tej pory był najlepszy – ewolucji. Avatar otworzył szczękę wyciągnął długi język i wbił go w posadzkę. Cała jego szczęka wykrzywiła się w karykaturalnym, jak mogłoby się dla niektórych zdawać, geście. Odsłaniając tym samym wszystkie mięśnie wewnątrz jamy gębowej Jestem. Z rozwartej szczęki Jestem wypłynęła mała istota przypominająca swym kształtem kruka. Ptak rozwarł skrzydła. Całe mokre jego ciało przeszedł dreszcz podniecenia pod wpływem pierwszych jak dotąd w jego życiu bodźców. Avatar spojrzał na swe dziecię, prychnął, zmarszczył brwi wyciągnął język z szczęki i śliniąc się do ptaka przekazywał mu wszystko, co ten powinien powiedzieć pozostałym. Kruk wykrakał pierwszych kilka słów bez ładu i składu po czym przeszedł do bardziej wysublimowanej konwersacji. - Mój Ojciec chcieć ratować światy ! Pomóc odnaleźć dziecko. On być w stan pomoc. Kraa ! -Wykrakał kruk łamanym językiem z trudem dało się zrozumieć co planował Jestem. Widać Avatar, nie był w stanie stworzyć zwierzęcia w pełni świadomego gramatyki stylistyki jak i innych zawiłości językowych. - Jeśli pozwolić - Kraa ! - On przebić ściana – Kraa ! Jestem obserwował reakcje pozostałych towarzyszy, nabierał przy tym coraz większej masy. Jego tors wydłużył się, nogi skróciły a łeb napęczniał niczym dynia. Przypominał teraz masywnego hipopotama z liściastą skórą. Był gotowy w każdej chwili rozpędzić się i przywalić z całej siły w ścianę, za którą zniknęła Karolinka. |
„Niaa?” - zadał sobie w myślach pytanie przyglądając się istocie, która znalazła się naprzeciw niego. Nie wiedział jakim cudem, ale całe zdenerwowanie uleciało w błyskawicznym tempie. Takie wybuchy mu się nie zdarzały i wolał by tak zostało. To miejsce i sądząc po tym co usłyszał kolejne, które będzie musiał odwiedzić. Różnią się całkowicie od tego co poznał. Jeszcze wiele razy z pewnością przyjdzie mu zaciskać zęby. Za nic w świecie nie może jednak stracić panowania nad sobą. Tylko na polu ograniczonym ścianami chłodnej kalkulacji był w stanie funkcjonować i tam miła zamiar pozostać. Ponownie spojrzał na chyba jedyną istotę, której uwagę skupił jego krzyk. Choć mowa z pewnością nie należała do jej mocnych stron, to z łatwością dało wyciągnąć się z tej krótkiej wypowiedzi tak potrzebne informacje. Słuchał więc w skupieniu, przynajmniej dopóki nie padło to dziwne pytanie. W jego odczuciu wszystkie pytania o postawę, które pozostawiałoby jedynie dwie tak skrajne możliwości do wyboru. Było trudniejsze niż najbardziej skomplikowane z zadań. Nigdy nie potrafił sobie na nie odpowiedzieć, znaleźć miary, która pozwoliłaby to racjonalnie ocenić. Kiedy natomiast doszedł do wniosku, że taka nie istnieje. Zwyczajnie zaniechał dalszych prób. Teraz, stojąc przed tą istotą musiał coś odpowiedzieć. „Nie wiem” brzmiałoby prawdopodobnie gorzej niż „nie”. Szybko przewertował więc te wspomnienia, których z jego umysłu nie wypchnęły jeszcze setki, tysiące wzorów, schematów i teorii. Westchnął cicho, tym samym dochodząc do wniosku, że jeszcze nikogo nie zabił, nie okradł, nie skrzywdził. Tyle mu wystarczyło. - Pan poważny? - zapytał wpatrzony w Niaa. - Nazywam się Mercurius – przedstawił się, choć nie lubił się powtarzać, a raz już to zrobił. Coś jednak mówiło mu, że tym razem będzie zmuszony tolerować zwracanie się do niego w innej formie, niż używając w tym celu jego imienia lub nazwiska. Zdobył się też na delikatny uśmiech. Przynajmniej w taki sposób mógł nieco zagłuszyć burze szalejącą w jego głowie. Choć w Eren pewnie potraktowano by ją jak kolejny obiekt badań. Tutaj wszystko przedstawiało się inaczej. On natomiast był jej wdzięczny. Dzięki niej dowiedział się wreszcie kim była ta dziewczynka, co tu właściwie robili i co najważniejsze – uspokoił się. Jej dziwny gest w kierunku Jestem rozbawił go tym bardziej. Choć trzeba przyznać, że początkowo był daleki od nazywania go głupim, widząc jak ten chce zniszczyć miejsce, które jego samego uleczyło. Nie potrzebował raczej więcej sugestii. Całe szczęście, że nim on zdołał to zrobić, powstrzymała go ta dziwna kobieta. Nie rozumiał ich zachowania. Ściąganie tu pomocy i leczenie wszystkich, nie było przejawem wrogiego zachowania. Jak więc sens było w prowokowaniu takiego? Tym samym, nie widział potrzeby podjęcia jakichkolwiek działań. W tym miejscu musiały działać jakieś wentylatory, innego wyjścia nie było. Wystarczyłoby wysłać roboty, które miał przy sobie, a te na pewno wykonałyby za niego zadanie. W powietrzu nie można było jednak wyczuć cierpliwości, lub co gorsza – logicznego myślenia. Nie czuł się zobligowany do zgłaszania się do pomocy na wzór Jestem. Zwłaszcza, że nim ktokolwiek wpadł na pomysł by zorganizować działanie, wszyscy zabrali się już do roboty. Nie mógł się dziwić, że światy umierają, a jeszcze przed momentem wszyscy tu wyglądali jak pacjenci oddziału chirurgicznego. Wieloma określeniami mógłby nazwać zbieraninę, do której wbrew swojej woli dołączył. Każde jedno dalekie było jednak od tego, które powinno nasuwać się w pierwszej kolejności – drużyna. Wolał więc skupić się na tym co interesowało go bardziej niż oni. Było to nic innego, a po prostu miejsce, w którym się znalazł. Począwszy od składu powietrza, a skończywszy na stopach z którego wytworzono tu nawet nogi od stołu. Bo i niespecjalnie mógł uwierzyć, że cokolwiek powstało w tym pomieszczeniu z materiałów naturalnych. Wiedział, że ma trochę czasu nim wszyscy dojdą wreszcie do jakiegoś porozumienia, lub pojawi się kolejny błazen, który o dziwo będzie w stanie rzucić trochę światła na ich obecną sytuację. Wystarczył więc tylko jeden robot i właśnie tyle znalazło się na jego dłoni. Ponownie uderzając o siebie pierścieniami, wydał mu polecenie w formie kilku niezrozumiałych dla postronnych dźwięków. Najważniejsze, że w niewielkim, cylindrycznym ciele znajdowały się urządzenia, dla których owe dźwięki były interpretowane jak polecenie zbierania danych. Kiedy skończył, postawił niewielki twór przypominający ważkę na stole, a sam usiadł na jednym z krzeseł. Teraz pozostało mu już tylko czekać i obserwować jak ruchy niewielkich skrzydeł wprawiają materię w ruch. Za zaledwie kilka chwil powinien otrzymać wszystkie potrzebne informację. Kto wie, może nawet uda mu się znaleźć wyjście i to bez konieczności walenia głową w ścianę, albo … właściwie nie miał pojęcia co robi ta nieprzytomna kobieta. |
Wszystko działo się tak szybko, że Lorelei nie potrafiła właściwie zareagować na sytuację. Pomieszczenie, w którym się znaleźli, podziałało jak balsam na wszelkie cielesne i duchowe rany. Lodowa Róża poczuła się w tym miejscu cudownie odprężona i niemal widziała na własne oczy, jak jej rany znikają, a zmęczenie i ból ustępują niemal natychmiast. I to wszystko działo się w jakiś magiczny sposób, ale bez użycia Mocy! Poddała się temu uczuciu i dopiero krzyki towarzyszy uzmysłowiły jej, że coś jest nie tak. Natychmiast odwróciła się w stronę, z której przybyli i przez chwilę nie mogła zrozumieć co się stało. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że brak wśród nich... Karolinki, a oni sami zostali uwięzieni w tym pomieszczeniu! Serce Lorelei ścisnęła lodowa obręcz. Jak mogła pozwolić, by coś takiego się stało? Dlaczego nie przypilnowała dziewczynki, dlaczego sama nie niosła jej na rękach! Spojrzała podejrzliwie na człowieka, który dopiero do nich dołączył i opiekował się Karolinką podczas ich krótkiej podróży do tej sali. Mężczyzna jednak był tak samo zdezorientowany i zdenerwowany, jak reszta ich towarzyszy. Najwyraźniej zupełnie nie rozumiał co się dzieje. Czyżby ani Kapelusznik, ani Verta zupełnie nie uświadomili tych dwoje nowych „rekrutów” po co tu przybyli i co się dzieje ze światami? No tak, to zupełnie podobne do istot wyższych. Lorelei nie wiedziała co zrobić, ani nawet co powiedzieć. Po raz pierwszy nie potrafiła nic wymyślić, a ten dziwny, stalowy i sztuczny świat zaczął ją przytłaczać. Szukała tu choćby jakiegoś małego źródła Mocy, ale jej zmysły nie potrafiły odnaleźć tu nic znajomego. Poczuła się nieprzydatna i winna temu, co się stało... gdyby zamiast skupiać się na swoich ranach zajęła się małą Karolinką, na pewno potrafiłaby ją obronić... gdyby tylko była przy niej... Jeszcze jedna myśl nie dawała jej spokoju. Dlaczego Verta porwała dziewczynkę? Dlaczego uwięziła ich w tym pomieszczeniu? Kapelusznik zapewniał, że można jej ufać. Czy to z jego rozkazu dziecko zostało im zabrane? Kto jest po czyjej stronie i ile ten konflikt ma stron? I czy oni na pewno stoją po właściwej z nich? Lodowa Róża czuła, że są jedynie pionkami w grze, której nie potrafią zrozumieć, a potężniejsze od nich istoty przesuwają ich w odpowiednie miejsca, wymuszając ich działania. Jak przerwać ten krąg? Co robić? Jej rozmyślania nagle przerwał Liściasty. Lorelei przestraszyła się, że jej nowy dziwny przyjaciel rozchorował się, albo stało mu się coś gorszego. To, co się z nim działo, przeszło najśmielsze oczekiwania Obdarzonej. Wahała się czy podejść do niego i próbować mu pomóc, czy czekać na to, co miało nastąpić. Wkrótce jednak z wnętrza Liściastego wyleciał... ptak. Nie wyglądało to ani apetycznie, ani miło, jednak najwyraźniej Liściastemu się polepszyło. Przez chwilę Lorelei przyszło na myśl, że kocur musiał połknąć ptaka, który mu zaszkodził, ale jednak rzeczywistość znowu zaskoczyła kobietę, gdy ptaszysko przemówiło! - Mój Ojciec chcieć ratować światy ! Pomóc odnaleźć dziecko. On być w stan pomoc. Kraa ! Jeśli pozwolić - Kraa ! - On przebić ściana – Kraa ! A więc to tak... Liściasty nie potrafił mówić, jednak potrafił z własnego ciała formować inne twory. W innych okolicznościach Lorelei uznałaby to za fascynujące i godne zgłębienia, jednak w obecnej chwili nie to było najważniejsze. Chciała powstrzymać transformującego się kota przed zbyt pochopnym działaniem, jednak ubiegła ją Dagata. Spojrzała na nią z wdzięcznością, ale i lekkim niepokojem. Domyślała się co wiedźma planuje, widziała już część jej możliwości tej nocy, gdy byli gośćmi w domu Kapelusznika. Wiedziała jednak, że Dagacie zależy na Karolince równie mocno, jak jej samej, a z braku innego rozwiązania z pewnością kobieta nie da się odwieść od swojego zamiaru. Lorelei nie zaoponowała więc, tylko porozumiewawczo uścisnęła jej dłoń. Z lekkim ukłuciem w sercu obserwowała, jak Tim i wiedźma wzajemnie odnoszą się do siebie. Widziała między nimi jakąś dziwną, ledwo co zrodzoną, ale jednocześnie bardzo mocną nić. Ci dwoje nie zwracali już uwagi na resztę, byli pochłonięci sobą i przygotowywaniami do duchowej podróży. Obecny był przy nich również Nigel. Lodowa Róża uznała, że nie przyda im się w tej chwili do niczego. Tim był kotwicą Dagaty, jej łącznikiem między duszą i ciałem. Reszta zależała już tylko od losu... Obdarzona pogłaskała z wdzięcznością wielki łeb zmienionego Liściastego i zasugerowała mu, by zostawili tamtą trójkę w samotności. Postanowiła, że musi zaopiekować się pozostałymi członkami ich drużyny, zwłaszcza dwójką nowych, którzy z pewnością muszą się czuć zdezorientowani i wyobcowani. Niaa również miała marsową minę i nie do końca ogarniała sytuację. Lorelei przyglądała jej się uważnie, ale w jej oczach nie zauważyła obecności Opiekunki. - Niaa nie martw się, wszystko będzie dobrze. Dagata odnajdzie stąd wyjście, a wtedy będziemy mogli odbić Karolinkę. Jesteś bardzo mądra. Przestrzegałaś nas przed Vertą i miałaś rację. Twoja intuicja jest niezawodna – Obdarzona uśmiechała się chwaląc kocicę i miała nadzieję, że to choć trochę podniesie ją na duchu. Kocica rozdziawiła pyszczek, co prawdopodobnie miało być uśmiechem, lecz nie wyglądało zbyt naturalnie. Wyraźnie coś ją trapiło i był to nie tylko los Karolinki. - Niaa dziwnie się czuje. Tak... pusto. Niaa martwi się też o pana w kapeluszu... Niaa tego nie rozumie, bo przecież ledwo go znała, lecz... Niaa czuje taki dziwny ciężar, o tutaj! Wypchnąwszy do przodu dwie idealnie krągłe i jędrne piersi prosto przed oczy Lorelei i Mercuriusa, kotołaczka wskazała pazurem na okolicę lewej z nich... okolicę serca. - Tu boli... Lorelei wiedziała co to może oznaczać. Nie mogła jednak tu i teraz otwarcie rozmawiać z kocicą, ani tym bardziej próbować się dowiedzieć, czy Opiekunka wciąż jest w jej ciele. Lecz jeśli jest i została wcześniej ranna, z pewnością to magiczne pomieszczenie wyleczy i ją. Przynajmniej Lorelei miała taką nadzieję. Tymczasem przytuliła do siebie pocieszająco Niaa i pogłaskała ją czule. Dałaby wiele, by pomóc im wszystkim, Karolince, Dagacie, Niaa, Upadłej Opiekunce i reszcie, która cierpiała przez to wszystko. Nie mogła jednak zbyt wiele zrobić... Potem zwróciła się do kruka, który wciąż kręcił się w pobliżu swojego pana. - Czy mógłbyś przekazać coś ode mnie swojemu ojcu? Chciałam mu podziękować za gotowość do obrony Karolinki. Ona jest dla nas wszystkich bardzo ważna. I chciałam zapytać kim jest i jak się nazywa? Ja ochrzciłam go Liściastym, ale chciałabym znać jego prawdziwe imię. Po tej próbie międzyrasowego porozumienia Lorelei dostrzegła, że Mercurius siedzi samotnie w głębi sali przy jednym ze stolików. Zaproponowała Niaa i Liściastemu, by dołączyli do niego. - Czy można? - zapytała mężczyznę nim usiadła przy tym samym stoliku i wskazała na ważkę. - To jest śliczne, ale nie wygląda na żywe stworzenie. Do czego to służy? - Nazywam się Lorelei Lodowa Róża, jestem Obdarzoną ze świata zwanego Lodowymi Pustkowiami. Wybacz, że dopiero teraz się przedstawiam, ale wcześniej nie było za bardzo okazji do rozmowy. Myślałam, że Kapelusznik albo Verta wszystko wam wyjaśnili, ale zdaje się, że jesteście oboje zupełnie zdezorientowani. My zostaliśmy wplątani w tę historię całkiem niedawno, choć wydaje się, że minęły już wieki i tyle się wydarzyło... Sama nie wiem zbyt wiele o tym, co się dzieje, ale jeśli masz jakieś pytania, to spróbuję pomóc. To, co nam powiedziano, to tylko tyle, że wszechświat jest w niebezpieczeństwie, bo jego serce zostało uszkodzone i grozi ogromną katastrofą. A my zostaliśmy wybrani, by ten wszechświat uratować zdobywając cztery przedmioty należące do stworzyciela świata. Zostaliśmy rozdzieleni na dwie drużyny i obu udało się zdobyć po jednym przedmiocie, choć jak się domyślasz, było to zadanie śmiertelnie trudne... - coś we wzroku Lorelei podpowiadało, że wspomnienia tamtych wydarzeń nadal są dla niej bolesne. - Gdy wróciliśmy do Kapelusznika, istoty, która nas sprowadziła, okazało się, że jego świat został zniszczony, a on sam pojmany. Kazał nam udać się do Verty i obiecał, że sprowadzi dla nas dodatkową pomoc. - Tak w wielkim skrócie przedstawia się nasza historia. Musisz jednak wiedzieć, że nic tu nie jest takie proste, jak to wygląda. Okazuje się, że ratowanie świata jest nie tylko niebezpieczne. Rozgrywki, jakie prowadzą między sobą istoty wyższe przekraczają granice naszego pojmowania. A może po prostu są to intrygi szczególnie przed nami ukrywane, byśmy nie mogli się dowiedzieć po czyjej stronie właściwie stoimy i wybrać czy chcemy w tym uczestniczyć. Chcę, żebyś znał prawdę, jak to wygląda z naszej strony, osób najbardziej narażonych na niebezpieczeństwo. Niektórzy z nas poświęcili już naprawdę bardzo wiele, a to dopiero początek. Wiem jednak, że niezależnie od tego czy ktoś nas wykorzystuje do swoich gier, czy nie, wszechświat naprawdę jest w niebezpieczeństwie. Dlatego mimo wszystko jestem gotowa się poświęcić, by uratować mój świat. Mam jednak nadzieję, że zanim to się skończy, uda nam się rozwikłać te wszystkie intrygi i stanąć po właściwej stronie. |
- Masz gościa. – pełne obrzydzenia słowa wyrwały więźnia z letargu. Palce mimo ogromnego wysiłku woli powędrowały mimochodem na czubek głowy, gdzie zaczęły swoją bezlitosną pracę. Długie paznokcie rozdrapywały zaschnięte skrzepy krwi docierając do świeżego mięsa, a lepka posoka omywała sztywne od poty włosy, nieliczne, które zostały. Dłonie szukały czegoś, co dawno zostało utracone…szukały kapelusza. Mimo okropnego bólu twarz mężczyzny pozostawała niewzruszona. Jedynie przekrwione gałki oczne, nerwowo drżąc, obserwowały uważnie kobiecą postać, która stanęła tuż przed kratami. Za daleko jednak by sięgnąć po nią rękę. - Przykro mi, ale nie miałam innego wyboru. Twoje śmieszne emocje mogły wszystko zaprzepaścić, a tak to przejęłam kontrole nad tą wspaniałą rzeczą. – Opiekunka wyraźnie była zadowolona z siebie. – Drużyna, którą skompletowałeś też jest niczego sobie. Poczekają grzecznie na właściwy moment i odegrają w tym wszystkim swoją rolę. Coś jesteś małomówny dzisiaj Aiur, więc po co prosiłaś o rozmowę ze mną? Myślałam, że sobie porozmawiamy kulturalnie. Zniecierpliwiona odwróciła się na pięcie i już miała wychodzić, kiedy usłyszała ruch w celi. Gdy spojrzała na więźnia ten uśmiechnął się do niej paskudnie. Nie sądziła, że jeszcze kiedyś czegoś się przestraszy…aż do tej chwili. - Verto, Verto, Verto jak zwykle myślisz, że jesteś nieomylna. – drwina Kapelusznika wyraźnie zirytowała jego rozmówczynie. – Chyba zapominasz kto wysłał cię na ten opuszczony świat? Kto zapewnił ci spokój i osobę, która posłusznie pracowała dla ciebie przez tyle lat? Szerokie oczy kobiety tak pełne zrozumienia, jeszcze tylko bardziej rozśmieszyły więźnia, który z trudem podniósł się z ziemi, po czym przybliżył się do krat. Verta jednak tego już nie widziała biegnąć co sił w nogach w kierunku jedynego wyjścia prowadzącego z najmroczniejszego więzienia we wszechświecie. Jedynego miejsca, gdzie można było więzić Istoty Wyższe. - Poza tym moja dawna mentorko…- Opiekun szepnął do siebie, nie przestając szczerzyć kłów. - Moja córka nie jest jakąś rzeczą, lecz cudowną istotą... *** Thaiyal Wszyscy - To niemożliwe. – Mercurius wpatrywał się z niedowierzaniem w dane, jakie otrzymał od mechanicznej ważki. Oprócz całej masy nieznanych pierwiastków, które budowały strukturę urządzeń w tym pomieszczeniu dowiedział się czegoś przerażającego. Na granicy pomieszczenia czas ulegał zakrzywieniu i po drugiej stronie…przyśpieszał. Byli uwięzieni w czymś w rodzaju bańki czasowej. Dagata w tej samej chwili – kilka sekund po tym jak opuściła swoje ciało - obudziła się i niemal wykrzyczała jednym tchem to samo odkrycie, wprawiając w konsternację resztą drużyny. CZAS NA ZEWNĄTRZ POMIESZCZENIA PŁYNĄŁ ZNACZNIE SZYBCIEJ! Przez chwile kompletna cisza zapanowała wśród zebranych, a oczywiste pytania zaczęły nasuwać się na myśl. Jak długo siedzą tu zamknięci? Czy ich wszyscy bliscy już dawno nie odeszli? Co z sercem wszechświata? I to najważniejsze…jak się stąd wydostać? Jestem jako istota, dla której czas nie miał znaczenia, nie do końca rozumiał co właściwie oznaczała ta informacja, lecz wiedział, iż jego własne dzieci nie mogły dłużej czekać na jego powrót. Wziął długi rozbieg i nie myśląc już wiele, zaczął szarżować w kierunku najbliższej ściany. Nieoczekiwanie całe pomieszczenie zatrzęsło się tak potężnie, iż nawet rozpędzonego liściastego hipopotama zbiło z nóg. Jestem przeturlał się kilka metrów i zatrzymał ostatecznie na swoim niedoszłym celu uderzając o niego boleśnie bokiem. Na śnieżnobiałej ścianie pojawił się zarys drzwi, a oczy i broń wszystkich szybko skierowała się w ich stronę. Thimoty miał zapewne wielką ochotę, aby posłać klaunowi kulkę między oczy tak jak prawie każdy w pomieszczeniu. Gdy pojawiła się klamka napięcie było niemal wyczuwalne w powietrzu. Drzwi z głośnym piskiem uchyliły się i stanęła w nich rudowłosa kobieta z jedną mechaniczną ręką, ta sama, którą spotkał Shaffer kilka godzin wcześniej. Teraz wyglądała na co najmniej pięćdziesiąt lat. - Na co czekacie? – bardziej wyksztusiła niż wypowiedziała te słowa. Grymas na jej twarzy wyraźnie wskazywał, że cierpiała. – Uciekajcie zanim wróci Verta. W…w pokoju nr 333 znajdują się rzeczy, które ze sobą przynieśliście…użyjcie teleportera, w głównym pomieszczeniu, inaczej bariery was zatrzymają. Biegnijcie! Po tych słowach nieznajoma upadła na kolana i dopiero teraz zebrani zauważyli czerwony ślad krwi na jej żółtej koszuli. |
Kruk usłyszał prośbę Lorelei odwrócił się w stronę Jestem i rozpoczął tyradę prychnięć, kraknięć zmieszaną z przewracaniem skrzydeł co nuż wskazując Lorelei. Rozmowa jaką toczyli ze sobą Awatar i zrodzony przed chwilą zwierzak nie przypominała za nic zwyczajne komunikowanie się zwierząt. Trochę groteskowa zważywszy na zachowanie istot sytuacja pewnie rozbawiła by niejednego obserwatora. Po chwili kruk odwrócił się do Lodowej Pani i stwierdził. - Mój Ojciec zastanawiać się co to imię. Ja myśleć, że to co powtarzać na początku zdania jak mówić do kogoś wprost. Ja. On jest więc Jestem. - Kruk wskazał dziobem na Awatara. - Mój Ojciec opuścić mych braci i siostry, on nie wiedzieć jak wrócić do domu. Dzieci umierać, on martwić się, one umierać bez opieki. - Kraaa! - Wykrakał pospiesznie kruk. Zanim Lorelei ruszyła w stronę Mercuriusa Kruk wykrakał ostatnie zdanie - Ojciec chcieć powiedzieć coś jeszcze – Liściasty ładnie pachnieć. Jestem wywalił radośnie język i miauknął sobie radośnie kiedy kruk wypowiedział słowo Liściasty. Jestem radośnie przystał na propozycję towarzyszenia Lorelei, podszedł z nią do samotnie siedzącego Mercuriusa. Jego kruk latał tuż nad nim w kółko przysłuchując się temu co mówiła Lodowa Pani. Jestem i tak nic nie zrozumiał z mowy Lorelei, jednak nie sprawiało mu to najmniejszego problemu, kobieta tak bosko pachniała. Na szczęście stworzył kruka, który jak tylko kobieta skończyła swą przypowieść wyjaśnił mu wszystkie aspekty jej przemowy. A trwało to dość długo, wszystkie jęki, śpiewy, prychnięcia, machania skrzydłami, krakania. Po dziesięciu minutach zwierzęcej mowy kruk odwrócił się w stronę Lorelei i wykrakał. - Mój Ojciec pomóc, mój ojciec chcieć uratować Abigeil, swe córki i synów. Mój ojciec musi pomóc, oferuje Tobie swój węch, siłę, wzrok i słuch. A także i mnie. Mój Ojciec bardzo chce pomóc. Zwierzę najwyraźniej coraz lepiej zdawało się posługiwać mową. Chwilę później cały świat Awatara znów miał przewrócić się do góry nogami. Kruk wysłuchał przemowy zranionej kobiety i szybko przedstawił sytuację Awatarowi. Jestem ponownie zmienił swoje ciało na masywną, długą końską gąsienicę. Kruk prędko tłumaczył zamierzenia swego Ojca. - Ojciec być szybki, on może szybko dobiec na miejsce. Użyjcie go, on może pomóc szybko biec. Potrzebuje tylko przewodnika. Martwi się też o nową panią, nie wygląda ona zbyt dobrze. Może powinniśmy zabrać ją ze sobą ? Jestem przykląkł tak aby każdy mógł wejść bez problemu na niego. Plan był prosty on mógł biec niestrudzony cały czas przed siebie, niech tylko ktoś go prowadzi... |
Kap... Kap... Kap... Woda była wszędzie, jak okiem sięgnął, lecz ona nie otwierała oczu. Była taka zmęczona, tak bardzo zmęczona... Woda koiła ciało, odgradzała je od bólu i obowiązku. Mogłaby zasnąć na wieki, lecz uciążliwe kapanie wwiercało sie w umysł. Kropla po kropli przypominały Opiekunce, że jest jeszcze druga istota połączona z nią więzią, której już nigdy nie rozerwie oraz że ta istota ma teraz przez nią problemy... „... I światy zapłaczą, zaszlochają, że Bóg je odpuścił. Wtedy jednak słabe i przegrane złączą się w jedno. I tak nowa nadzieja się narodzi...” Przepowiednia Babci tak stara, jak ona sama niemal. Wtedy myślała, że chodził o nią i o Kapelusznika, teraz jednak była pewna, że wyrocznia dotyczyła niezbyt rozgarniętego stworzonka, które jednak miał coś, co Opiekunowie zagubili w swej wędrówce przez wszechświat, przestrzeń i czas – czyste serce. Choć ich moc życiowa była nieproporcjonalna, Asqe czuła, że pokochała to stworzenie, które nieświadomie użyczyło jej swego ciała, by schronić się przed oczyma Korektorów. I jeszcze jedną istotę darzyła podobnym odczuciem... wbrew sobie i wbrew rozsądkowi. Chciała chronić Karolinkę. Chociaż ta mała mogła być tajną bronią Kapelusznika, choć jej pierwotna, nieokiełznana potęga mogłaby zniszczyć cały System... chciała pomóc tej małej. „Nie zrobię tego dla ciebie... zdrajco. Nie... Ona jest Opiekunką. Jest taka jak my i dlatego ja... ją uwolnię. By sama mogła decydować. By dorosła... bez kapelusza nad sobą.” Mimo iż jej astralne ciało wciąż spoczywało nieruchomo częściowo zanurzone w wodzie, na tafli wokół niej począł się tworzyć małe kręgi, powodowane przez wzmagające prądy energetyczne. Powieki wciąż ciążyły niby zrobione z ołowiu, jedno było niemniej pewne – Asqe budziła się. *** - Niedobrze. – kocica pokręciła łebkiem, jakby chciała w ten sposób uporządkować ogrom informacji. Nie bardzo pojmowała to całe zamieszanie, a „martwa pani” zasmuciła ją. - Niedobrze. – powtórzyła – Niaa idzie uratować dziewczynkę. Niaa czuje, że to bardzo ważne. Czy Pani Nawiedzona ja znalazła? – tu spojrzała pytająco na Dogatę – Niaa jest zwinna i umie walczyć, Niaa z pewnością da radę! Ponieważ wyraźnie szykowało się przegrupowanie drużyny, kocica zwróciła się jeszcze do Lorelei. - Pani Czarodziejka powinna iść z głupim czymś – wskazała na Jestem – Niaa sobie poradzi, a to jest głupie i potrzebuje przewodnika. Niech Pani czarodziejka się nie martwi. Niaa ma dług do spłacenia wobec dziewczynki i... spłaci go. Choćby nie wiem co! – fuknęła bojowo. |
Musiała się śpieszyć. W panice zadawała sobie pytania, które być może nie miały już żadnego znaczenia. Jak długo wędrowała po korytarzach świata Verty? Jak długo jej towarzysze pozostawali zamknięci w czasowej kapsule? Głupia, nierozsądna kobieta! Czy nie zdawała sobie sprawy, że Serce Wszechświata umiera? Czy Kapelusznik nie uświadomił jej na co narażała ich wszystkich włącznie z samą sobą? Istnienie wszystkich żywych stworzeń we wszechświecie. Jaki miała cel w tym, by ich zatrzymać? Po co Kapelusznik ich do niej przysyłał i… czy to K. właśnie ich tu skierował? Może to Verta chciała, by tak myśleli? List! Dlaczego tak bezkrytycznie uznali Kapelusznika za autora owego pisma? Musiała wracać, szybko wracać. Ożywić swoje ciało. Być może nie było jeszcze za późno na ratunek. Wiedziała już gdzie znaleźć Karolinkę. Teraz musiała wrócić do pokoju. Ostrzec wszystkich. Tylko co to może dać? W czym pomoże im wiedza o miejscu przetrzymywania Siostrzyczki, jeszcze nie wiedziała. Teraz najważniejsze było powiadomienie i wydostanie towarzyszy. Czuła wyraźną ścieżkę. Prowadziła ją wprost do niego. Czuwał, by nie zgubiła drogi. Oddech wypełnił płuca i natychmiast uszedł wraz z wykrzyczanymi słowami: - Uwięziła nas w czasie!… -Kilka gwałtownych, spazmatycznych oddechów. – Na zewnątrz czas pędzi, jak wezbrana rzeka! –zawyła z wysiłkiem. - Dni i tygodnie mijają jak mrugnięcie okiem! Nie wiem ile czasu straciliśmy… Jak długo przetrwa jeszcze Serce Wszechświata… Milczeli, wszyscy milczeli. Blady jak ściana i roztrzęsiony Tim zaciskał dłonie na jej ramionach, wciąż trzymając ją mocno. - Puść, boli – szepnęła tylko do niego. A gdy zwolnił uścisk, wyciągnęła jeszcze drżącą dłoń i przesunęła opuszkami palców po jego pokrytej kropelkami potu skroni… policzku… ustach… - Dziękuję –uśmiechnęła się lekko. ~ * ~ Względny spokój nie trwał długo. Pierwszy zareagował Jestem rozpędzając się już bez pytania ich o zdanie, w szarży na ścianę. Nastąpił potężny wstrząs sprawiający, że odruchowo chwyciła Tima za rękaw. Wszyscy zerwali się na równe nogi. W ścianie pojawiły się drzwi. Stopniowo coraz wyraźniejsze i coraz bardziej rzeczywiste. Twarz Żołnierza stężała w oczekiwaniu, kiedy błyskawicznie sięgnął po broń. Nie użył jej jednak. W drzwiach stała słaniająca się na nogach, starsza kobieta. Kobieta z mechanicznym ramieniem. Na jej twarzy widać było cierpienie. - Na co czekacie? – Jej głos bardziej przypominał jęk niż mowę. – Uciekajcie zanim wróci Verta. W… w pokoju nr 333 znajdują się rzeczy, które ze sobą przynieśliście… użyjcie teleportera, w głównym pomieszczeniu, inaczej bariery was zatrzymają. Biegnijcie! Kiedy osuwała się na kolana Dagata już zmierzała ku niej. Na żółtej bluzce doskonale widziała powód słabości kobiety. Dużą plamę krwi na plecach, która teraz obficie zabarwiła też jej bok. Kątem oka ledwie widziała chaotyczną rozmowę Jestem z Lerelei i jego kolejną przemianę. Dagata podwinęła przyklejoną do ciała, zakrwawioną koszulkę. Z kłutej rany u dołu pleców swobodnie sączyła się świeża krew. Możliwe, że cios długim ostrym narzędziem uszkodził nerkę. Może już było za późno, sądząc po krwawym śladzie, jaki ciągnął się hen w głąb korytarza. Tim wychylił się lekko poza drzwi. Z bronią gotową do strzału sprawdzał korytarz. - W porządku. Nikogo. - Spokojnie, pomogę Ci, połóż się – Wiedźma nie musiała zachęcać. Ranna sama osunęła się na posadzkę opierając się o ramię Dagaty. – Nie ruszaj się teraz, obejrzę to… Nigel! – krzyknęła. – Nóż, podaj mi nóż! I jakieś opatrunki… macie jeszcze opatrunki? Po chwili rękojeść jej noża znalazła się w jej dłoni. Zamknęła ostrze w drugiej i przeciągnęła gwałtownie. Kropelki krwi wyciekały spomiędzy palców. Rozprostowała je i przyłożyła przeciętą dłoń do krwawiącej rany w plecach kobiety. Skupiła się. Z całej mocy. Wiedziała gdzie musi sięgnąć, gdzie pokierować moc, by zatamować krwotok. Równocześnie jednak wsączała w ciało śmiertelnie osłabionej upływem krwi kobiety, własne pokłady energii. - Nie zasypiaj –zajrzała w jej bladą twarz. –Otwórz oczy. Mów do mnie. - O czym? –wyszeptała słabo. - Jak dotrzeć do pokoju 333? - Użyjcie windy… numer 3… - Piętro. Nie zamykaj oczu! Które piętro? - Najniższy poziom… - W jakim kierunku musimy szukać? Krwawienie ustało. Brzegi rany zasklepiły się pod jej dłonią. Jednak krucha równowaga, mogła zostać zachwiana przez cokolwiek. Niewiele więcej mogła zrobić. Mogła dodać jej sił, wtłaczając w nią własną siłę życiową, lecz nie była w stanie uzupełnić ubytku krwi, a to mogło zabić kobietę. Wszystko zależało od stanu jej organizmu, a ten nie był już najmłodszy. Tim zerkając wciąż za drzwi wysupłał skądś paczuszkę z opatrunkiem i bandaż. Jestem zaproponował pomoc w szybkim dowiezieniu ich na miejsce, lecz Dagata nie była przekonana czy można narazić ranną na wstrząsy związane z jazdą wierzchem. Słabe połączenia uszkodzonych tkanek mogły nie wytrzymać tej próby. To był najpoważniejszy problem. Oni musieli się spieszyć. Ranna nie mogła. Nikt nie miał wątpliwości, iż Tim wybierze grupę udającą się na poszukiwanie Karolinki. Znał miejsce jej uwięzienia z wizji Wiedźmy. Niaa zdeklarowała się pierwsza, by mu towarzyszyć. Dagata także. Nie mogli zostawić rannej samej. Nigel miał pomóc jej dotrzeć do pomieszczenia teleportera i tam zaczekać na ich powrót. Reszt była w rękach losu. Ruszyli… |
Thaiyal, w nieznanym czasie Lorelei nie do końca rozumiała, co Dagata ma na myśli mówiąc, że czas poza tym pomieszczeniem płynie inaczej. Nie rozumiała, albo nie chciała zrozumieć. Nie dopuszczała do siebie tego pytania, które kołatało na dnie świadomości – co to oznacza w praktyce dla niej, dla światów, dla jej świata. Gdyby zaczęła się teraz nad tym zastanawiać, gdyby straszna prawda dotarła do niej – musiałaby pogrążyć się w złości, rozpaczy i bezsilnej nienawiści do tego, kto im to zrobił, kto wpuścił ich w pułapkę. Nie mogła rozmyślać nad sensownością wszystkiego, co się działo, gdyż niewiele brakowało jej duszy, by zakwestionowała tę dotąd bezspornie przyjętą misję. Nie liczył się w tej chwili sens, liczyło się działanie. Nim zdążyła cokolwiek zrobić, Dagata zabrała się za opatrywanie nieznajomej i wydobywanie z niej informacji. Lorelei stała więc z boku, nieprzydatna, przyglądając się, jak w mgnieniu oka powstają plany i drużyna dzieli się na grupy. Niemal wszyscy chcieli odnaleźć i uratować Karolinkę. Dagata, Tim, Niaa... Jedynie Nigel ze względu na dobro rannej, postanowił udać się z nią w miejsce, gdzie później mieli się wszyscy spotkać. Lorelei nie uważała tego za dobry pomysł. Nigel był z nich wszystkich najsłabszy, na dodatek miał opiekować się ranną. Jeśli tam spotka ich jakieś niebezpieczeństwo, nie będą mieli szans sobie poradzić. - Pójdę z Liściastym po artefakty – powiedziała, choć decyzja już chyba zapadła. - Jednak uważam, że Nigel i ta kobieta nie powinni zostawać sami. Nie wiadomo co czeka ich w tym pomieszczeniu. Choć znam się na leczeniu, nie wiem czy będę w stanie utrzymać ją przy życiu podczas jazdy na Liściastym. Dlatego lepiej będzie, jeśli chociaż odprowadzicie ich do miejsca tego teleporta, sprawdzicie, czy jest tam bezpiecznie - zwróciła się do Dagaty i Tima. - Ani ja, ani Liściasty, nie mamy pojęcia o tym świecie i łatwo możemy się zagubić. Mercuriusie, wyglądasz na takiego, który więcej ma wspólnego z tymi sztucznymi tworami. Możesz nam pomóc dostać się na ten najniższy poziom? Razem będziemy się czuć bezpieczniej. Lorelei poprosiła Kruka, by przekazał swemu panu jej zalecenia i wszystkie ustalenia - udadzą się na najniższy poziom by odnaleźć artefakty, gdy tymczasem reszta drużyny pójdzie po Karolinkę. Gdy już oboje z Mercuriusem siedzieli na Jestem, Obdarzona pogłaskała go jeszcze po wielkim łbie, okazując trochę więcej czułości. Nim drużyny rozdzieliły się, odwróciła się w stronę reszty towarzyszy: - Powodzenia Dagato, Timie... Niaa, bądź grzeczna i nie daj zrobić krzywdy Karolince. Gdyby coś się stało, spróbujcie się ze mną skontaktować, przybędziemy tak szybko, jak to możliwe. - Ruszajmy! |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:03. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0