lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Między światami (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/5628-miedzy-swiatami.html)

mataichi 14-04-2009 23:37

Gelimycetes, polana przed Chatką Pana Kapelusznika, noc

Wszyscy


Pojedynek tytanów? Nie. To była walka Dawida z Goliatem gdzie ten pierwszy zapomniał procy…


Trzy kobiety, trzy potężne istoty władające wieloma rodzajami magii próbowały ze wszystkich sił powstrzymać tę nieokiełznaną, chaotyczną moc, która raz za razem wydobywała się z niewielkiego ciała Karolinki. Przygniatała ona swoją potęgą nie dając najmniejszego cienia szans na odniesienie zwycięstwa. Mogły jedynie liczyć na to, że w końcu jej zasoby energii zostaną wyczerpane.

Asqe nawet sobie nie wyobrażała, ze ta mała dziewczynka mogła być tak potężna…tylko czym ona w zasadzie była?

Kolejna fala uderzyła w tarcze ochronną i o mało nie powaliła wszystkich trzech kobiet na ziemię. Obdarzona z trudem zsynchronizowała energie całej trójki przerzucając ją do czaru obronnego, który był ostatnią ochroną przez pewną śmiercią. Nawet z pomocą Opiekunki, jaką była Niaa nie mogły zatrzymać Małej, więc czy miały jakiekolwiek szansę?

Tarcza ponownie napięła się pod naporem następnego uderzenia, aż Lorelei krzyknęła z bólu, który rozdzierał jej umysł. Była zbyt wyczerpana, aby dać radę…


***


Na niewielkiej polance pośród ogromnego, ciemnego i straszliwego lasu siedziała skulona mała dziewczynka. Chlipała a jej duże łzy skapywały na białą jak śnieg trawę, błyszcząc samotnie w ciemnościach.

Była już niepotrzebna….pewnie, dlatego chciano się jej pozbyć.

- Czemu płaczesz kochanie? - ciepły głos odezwał się tuż nad nią. Karolinka zaciekawiona przetarła zapłakane ślepia i spojrzała na niespodziewanego gościa. Sympatycznie wyglądającą staruszkę, która nad nią się pochylała.


- Zostawili mnie…Pan Kapelusznik…teraz nawet kotek mnie próbował udusić…a może mu się udało? – zapytała z przerażeniem w głosie.

- Spokojnie, nikt ani nic ci się zrobi krzywdy. To ty musisz się teraz uspokoisz inaczej możesz zranić twoich przyjaciół znajdujących się w tym dziwnym grzybowym uniwersum. Usiądź proszę.

Na polance tuż za babunią pojawił się niewielki stoliczek, a obok niego dwa taborety. Staruszka rozsiadła się na jednym i nie pośpieszając dziewczynki czekała cierpliwie. Wreszcie Karolinka, bardziej kierując się ciekawością niż posłuszeństwem usiadła naprzeciwko gościa. Nie co dzień wszak ktoś odwiedzał jej wewnętrzny świat, gdzie chowała się w baaaardzo niemiłych chwilach.

- Popatrz. – babcia wbiła palec wskazujący w stolik i dziewczynka dopiero teraz ujrzała obraz przedstawiający trzy kobiety: Panią Czarodziejkę, Siostrzyczkę i Kotka, które próbowały odeprzeć jakiś potężny atak...

- Ach! – westchnęła głośno, gdy dostrzegła samą siebie w centrum potężnej niszczycielskiej mocy. – Ja to robię?

- Tak kochanie i musisz przestać, a potem wrócić do siebie.

- Nie chce!

Wtem obie panie usłyszały czuły kobiecy głos dolatujący zewsząd.

- Karolinko, to ja, twoja pani czarodziejka, Lorelei. Uspokój się, nic ci nie grozi, jesteś już bezpieczna. Już wszystko dobrze, moja mała, Pan Kapelusznik żyje i ma się dobrze. Nie bój się już i nie smuć, kochana, ty też jesteś bezpieczna, już wszystko dobrze...

- Sama widzisz babciu, jak oni wszyscy potrafią kłamać. Ciągle mnie potrzebują do czegoś, a ja chce być zwykłą dziewczynką. Niech mają za swoje…


***

W ostatnim momencie półprzezroczysta bańka otoczyła Nigela ratując tym samym mu życie, zanim niszczycielska moc dziewczynki dotarła do niego. Stanął tuż obok Rangersa, lecz oboje nie bardzo wiedzieli co też powinni uczynić w takiej sytuacji. Byli bezbronni i mogli jedynie czekać na rozstrzygnięcie tego pojedynku.

Asqe otworzyła kolejne bramy i wlała dodatkową porcję energii w ciało Obdarzonej, które było coraz słabsze. Nawet Dagata wyczuła jak towarzyszka opada szybko z sił, jednak nie mogła nic zrobić…również była wyczerpana. Tyczyło się to też samej Opiekunki, która po walce z Kalistą nie mogła pozwolić sobie na więcej.

Lorelei poczuła jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa i starając się nie puścić uścisku runęła na plecy pociągając za sobą obie kobiety. Osłona zmniejszyła się do niebezpiecznie małych rozmiarów grożąc przełamaniem w każdej chwili. Nie miały szans z Karolinką

[CENTER]***[/center]

- Kochanie przestań. Obiecuje ci, że już nie długo potrwa twoja wędrówka.

- Ale babciu, czy naprawdę muszę tam wracać?

- Tak kochanie, lecz nie płacz, niedługo się zobaczymy a wtedy wszystkie problemy zostaną rozwiązane. – starsza kobieta wyjęła piękną, haftowaną chusteczkę z kieszeni i otarła buźkę dziewczynki.

- A…a babciu skąd ty się wzięłaś w moim umyśle?

- No już nie jesteś tak umorusana, a teraz zmykaj i nie przejmuj się takimi drobnostkami.

- Dziękuje ci babciu. – Karolinka wstała i pomachała rączką na pożegnanie, po czym jak gdyby nigdy nic zaczęła się chichotać w najlepsze. – Hahahaha to łaskocze! Przestań!


***

Ogromna moc chaosu wydobywająca się z dziewczynki ustąpiła, zostawiając magiczną barierę w spokoju oraz cały zrujnowany grzybowy las. Nie widząc za wiele, gdyż czar obronny otaczały tumany pyłu, wszyscy usłyszeli śmiech dziecka. To Karolinka!

Dopiero potem dostrzegli turlikającą się dziewczynkę po ziemi, której Acheont łaskotał lewą stópkę. Ale czy pieszczoty piórkiem mogły powstrzymać ją ot tak?

- Panie Świetliku proszę przestać! Hahahah! – bawiła się w najlepsze i dopiero, kiedy dotarło do niej, że znajdowała się z powrotem w Gelimycetesie spoważniała. Wyszukała i ubrała brakującego bucika, a następnie podeszła z zadartą do góry główkę, do trzech wyczerpany kobiet.

Jej smutne spojrzenie było wystarczającą karą dla Niaa, która odkryła prawdziwą naturę „broni” Pana K. Mała dodatkowo rozsmarowało sobie szyjkę, która musiała ją piec po brutalnym masażu Kotołaczki.

- Pójdę z wami, ponieważ Pan Kapelusznik mnie o to poprosił o! – odwróciła się na stópce i próbując zrobić kolejny kroczek upadła. Znowu straciła przytomność, lecz tym razem nie dało jej się łatwo ocucić…może to i lepiej?

Tylko co się właściwie stało?

Wybuch mocy Karolinki zapewne z łatwością dostrzegli inni Opiekunowie.

Co teraz powinni zrobić?

Musieli szybko decydować.

Lilith 18-04-2009 22:46

Ginęli. Nie mogli mierzyć się z istotą, która zamieszkiwała niepozorne dziecięce ciałko o słodkiej twarzyczce. Trzy walczące ramię w ramię kobiety słabły w zastraszającym tempie nie pozostawiającym nadziei na przetrwanie ataku. Wokół zamkniętych w przezroczystej sferze ludzi, szalał prawdziwy kataklizm, zrównujący lasy grzybów z ziemią i przeorując ją wstęgami energii rozchodzącymi się promieniście od epicentrum stanowiącego jaśniejące ciało Karolinki. Dagata nie mogła pozwolić sobie na zwątpienie, wahanie, poddanie się rozpaczy. Musiały walczyć do końca. Tylko one mogły jeszcze cokolwiek zdziałać. Ochronić siebie i dwóch bezbronnych w tej chwili towarzyszy, uwięzionych wraz z nimi w kruchym energetycznym kloszu, pośród oceanu chaosu. Acheont gdzieś przepadł. Nie mogła się jednak teraz tym rozpraszać. Pozostała jej jedynie wiara, że zdążył się przenieść w jakieś dalekie, bezpieczne miejsce.

Przez huk i trzask walącego się na zewnątrz świata Kapelusznika, przedarł się bolesny krzyk cierpienia Lodowej Róży. Była już zbyt wyczerpana i słaba, by wytrzymać napór atakującej ich siły. Padła na ziemię, jak ścięte drzewo, kurczowo zaciskając dłoń na ręce Wiedźmy. To był koniec. Nie były w stanie wykrzesać z siebie więcej mocy. Generowane przez Obdarzoną pole ochronne skurczyło się do niebezpiecznie małych rozmiarów. To właśnie w tym momencie załamania, nagle poczuła jego dotyk. Spojrzała z rozpaczą w orzechowe oczy. Lekko skinął głową. Nie miała wyjścia. Lorelai nie przetrzyma więcej. Trzymała jej lodowato zimną dłoń. Widziała jej sine usta i stróżki krwi sączące się z nosa. Nie miała wyjścia. Jeśli Obdarzona odejdzie, umrą wszyscy.

On też o tym wiedział. Widziała to w jego oczach. Zaczerpnęła z niego, z krwawiącym sercem patrząc w jego twarz wykrzywiającą się grymasem cierpienia. Zbyt szybko, zbyt gwałtownie i nieostrożnie, ale nie było czasu na nic innego. Upadł na kolana, a potem jego rysy złagodniały nagle, kiedy osunął się na bok. Jej pięść zaciskającą się na palcach Tima, przykryła druga dłoń. Z ust Nigela wyrwał się okropny, przeszywający krzyk. Upadł tuż obok prężąc ciało i kopiąc nogami ziemię. Nie spodziewał się czegoś podobnego. Zachłysnęła się wstępującą w nią nową porcją życia. Nie zdążyła nawet przekazać jej Lorelai. Atak z zewnątrz ustał, jak ucięty nożem. Jasnowłosy mężczyzna wyrwał się, dysząc ciężko, wycofując się niemal pod samą barierę sfery. Rozszerzone bólem i strachem błękitne spojrzenie utkwił w leżącym nieruchomo żołnierzu. Oszołomiona Wiedźma zerwała się z ziemi. Z lękiem zerknęła na umęczoną Czarodziejkę. Nie ruszała się, lecz strumyczek krwi dalej płynął z jej nozdrzy, a piersi unosił słaby oddech. Żyła.

-Niaa! Niaa! Spójrz na mnie –prosiła drżącym ze zdenerwowania głosem. Kocica siedziała nastroszona na ziemi i wyrazem kompletnej dezorientacji na umorusanym kurzem pyszczku, z uporem godnym lepszej sprawy próbując doprowadzić do porządku brudne, potargane futerko. Zerknęła nieprzytomnie na Dagatę oblizując przyciętą, krwawiącą lekko wargę.
Niaa, wszystko w porządku? Jesteś cała? Kocica zawiesiła wzrok na jej ustach, jak gdyby miała drobne problemy z percepcją, by po chwili zastanowienia pokiwać potwierdzająco głową. –Proszę, możesz zając się przez chwilę Panią Czarodziejką? Jest bardzo słaba. Chyba nieprzytomna. Potrzebuje pomocy. –Upewniwszy, że Kotka zrozumiała ją dobrze, dopadła nieruchomego ciała Tima.

-Tim –wyszeptała pochylając się nad nim. –Tim, słyszysz mnie? –Potrząsnęła lekko jego ramionami. Nie odezwał się. Nie dał znaku życia. Prawie nic nie widziała przez łzy napływające jej do oczu.
"Czwórjedyna, proszę! Spraw żeby żył. Nie chciałam go skrzywdzić. Czemu zawsze go krzywdzę?"

Drżącymi palcami rozpięła mundur na jego piersi, próbując wyczuć bicie serca. Przywarła do odsłoniętej piersi niemal bez tchu wsłuchując się czy dosłyszy cokolwiek… Biło. Odetchnęła z ulgą. Podniosła oczy na twarz żołnierza. Był blady, czoło miał zroszone drobnymi kroplami potu. Odpięła pasek hełmu, zdjęła go i podniosła delikatnie głowę wsuwając przedramię pod jego kark. Przywarła czołem do jego czoła, okrywając go przy tym welonem rozpuszczonych ciemnych włosów, wsłuchując się w jego oddech. Splotła palce dłoni z jego dłonią i odwróciła strumień energii, tym razem powoli i delikatnie wpompowując ją z powrotem w jego ciało. Odetchnął głębiej, podczas gdy ona powoli opadała z sił. Miała do dyspozycji tak niewiele. Chcąc oddać mu wszystko, co zabrała, znów musiała walczyć z własnym instynktem.

-Tim? Wracaj, wybacz mi. Byłam nieostrożna. Już wszystko w porządku. Proszę obudź się. –Usta Wiedźmy dotknęły miękko ust żołnierza nadal szepcząc coraz ciszej. –Obudź się. –Wdychała jego zapach. Czuła jego kłujący zarost lekko drapiący ją w policzek. Wcale nie był nieprzyjemny. I pomyśleć, że kiedyś miała ochotę go zabić. Jeszcze raz musnęła jego wargi delikatnym pocałunkiem, jakby mogła naprawić tym wszystkie krzywdy i osunęła się na jego pierś słuchając silnego już i regularnego rytmu uderzeń serca. Czuła się strasznie słaba i obolała. I winna. Przymknęła powieki. Ogarniała ją przemożna senność. Jeszcze tylko raz spojrzy. Otworzyła oczy, napotykając głęboki brąz jego spojrzenia… Zmarszczyła brwi.
"Zapomniała o czymś… o czymś bardzo ważnym… O czym?"
Rozszerzonymi lękiem, purpurowymi oczyma wpatrzyła się w jego twarz…
"Siostrzyczka!"

Milly 19-04-2009 19:32

Na zgliszczach świata Kapelusznika
 
Kolejny raz Lorelei musiała wystawić swoje ciało na poważną próbę. Kolejny raz stała się katalizatorem energii, lecz tym razem było o wiele trudniej. Rozszalała moc Karolinki była o wiele potężniejsza niż nawet moc Kalisty w jej własnym świecie. Na dodatek Dagata i Niaa wlewały w ciało Obdarzonej obcą, właściwą tylko im, magiczną energię. Choć był to dla niej potężny zastrzyk mocy, który mogła przelać w czar, to jednak jej ciało nie wytrzymywało tego naporu. Lorelei czuła, jak odmawia jej posłuszeństwa, nie chce słuchać rozkazów woli. Była teraz narzędziem – lecz narzędziem mało doskonałym, wyczerpanym poprzednim starciem. Czuła, że za chwilę rozleci się na kawałki...


Nagłe szarpnięcie mocy wytrąciło ją z równowagi. Nie panowała już nad niczym, ostatkiem woli kumulowała energię w obronnym czarze, podtrzymywała jego istnienie, lecz wiedziała, że już nic więcej nie da rady zrobić. Poleciała do tyłu, czując się tak, jakby zanurzała się w tafli głębokiego jeziora. Przestała słyszeć odgłosy potężnego wyładowania mocy, jej oczy spowiła ciemność i po krótkim mgnieniu chwili również jej umysł pogrążył się w niebycie. Było cicho, ciemno i spokojnie.

*


Obudziła się, zlana potem, oddychając tak ciężko, jakby przed chwilą się topiła. Koszula nocna lepiła się do jej ciała, a na końcówkach posklejanych od potu włosów wisiały kropelki wody. Gdyby nie to, że obudziła się we własnym łóżku, pod własną puchową pierzyną, nie miałaby wątpliwości, że rzeczywiście była przed chwilą w wodzie. Rozejrzała się dookoła, lecz nie zauważyła nic niepokojącego. Jej pokój, zalany porannym światłem, wyglądał jak zwykle – skromnie urządzone pomieszczenie, gwarantujące tyle wygody, ile było niezbędne, za to praktycznie zagospodarowane. Wypełnione księgami regały zajmowały wszystkie ściany, do tego proste łóżko, obok spory kufer z osobistymi rzeczami, dwa fotele i stolik oraz wielkie biurko zajmujące centralną część pomieszczenia, tuż naprzeciwko okna. Tylko na nim, jak zwykle, panował bałagan, piętrzyły się stosy papierów i leżały księgi, które Lorelei akurat studiowała.


Przez chwilę kobieta próbowała sobie przypomnieć co się wydarzyło, czy też o czym śniła. Do jej świadomości dochodziły strzępy informacji i wspomnień. Wiedziała, że wszechświat jest w niebezpieczeństwie. Nie mogła sobie tylko przypomnieć co dokładnie się stało.


Narzuciła na siebie szlafrok i wybiegła ze swojej komnaty. Na korytarzu, tuż za drzwiami, niemal zderzyła się z kimś zmierzającym w przeciwnym kierunku. Mężczyzna jednak wykazał się refleksem i przytrzymał ją tak, że wpadła jedynie w jego ramiona.


- No proszę, Lorelei! To, że zaspałaś na posiedzenie Rady nie upoważnia cię chyba do tego, by biegać po Lykeonie w piżamie! Jeszcze zobaczy cię jakiś uczeń i dopiero zaczną chodzić plotki! - mężczyzna zaśmiał się serdecznie, a Obdarzona nie mogła przestać wpatrywać się w jego bursztynowe oczy.


- Hej, dziewczyno, co się stało? Dobrze się czujesz?


Tylko jedna osoba w całych Lodowych Pustkowiach mogła zwracać się do Lorelei per „dziewczyno” lub „Różyczko”. Lecz czy to możliwe, by tu był i tak beztrosko z niej żartował?


- Hallion! - wbrew wszelkim regułom krzyknęła jego imię i rzuciła mu się na szyję. - Jak dobrze cię widzieć. Kiedy wróciłeś? Co się z tobą działo? Już myślałam, że nigdy cię nie zobaczę!


Mężczyzna przyjrzał się Obdarzonej badawczo i spoważniał. Zaprowadził ją z powrotem do pokoju, sprawdził jej puls i temperaturę, po czym kazał jej wejść do łóżka, a sam przysiadł obok niej.


- Jesteś rozpalona i bredzisz, a twoje serce bije z prędkością światła. Mam nadzieję, że to nie jest początek jakiejś złej choroby. No nie patrz tak na mnie! Przecież nigdzie nie wyjeżdżałem, siedzę tu od początku semestru, od kiedy mnie usidliłaś zmuszając do przyjęcia posady na Katedrze Geografii. Musiało ci się coś przyśnić, a wysoka gorączka sprawia, że wydaje ci się to prawdą.


- Jak to? - Lorelei była zupełnie wytrącona z równowagi. Wydarzenia ostatnich dni, a nawet miesięcy, zdążyły już na dobre rozgościć się w jej umyśle. Wiedziała przecież, że jej najlepszy przyjaciel, towarzysz broni podczas walk o niepodległość Lodowych Pustkowi przeciwko Braciom Sprawiedliwym, wyjechał wiele tygodni wcześniej z wyprawą badawczą w góry, zwane Krańcem Świata. Niedługo po tym musiało nastąpić naruszenie serca wszechświata (o czym Obdarzona dowiedziała się później, gdy została wezwana do Kapelusznika). Wtedy też w Lodowych Pustkowiach zaczęły dziać się niewytłumaczalne zjawiska, związane z nakładaniem się na siebie światów, a raporty, jakie przesyłał Hallion, przestały napływać do Lykeonu. Wszyscy podejrzewali najgorsze, Lorelei chciała nawet zorganizować wyprawę poszukiwawczą, jednak cały Lykeon był postawiony w stan najwyższej gotowości, gdyż nikt nie miał pojęcia czym są owe zjawiska, które nękały miasta. Mijały kolejne tygodnie, a sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Nikt już nawet nie myślał o ratowaniu grupy Halliona. Nikt prócz Lorelei. Jednak późniejsze wydarzenia, pojawienie się Karolinki i wyprawa w celu ratowania świata, spowodowały, że kobieta nie mogła już ruszyć na pomoc swemu jedynemu przyjacielowi.


Hallion wysłuchał gorączkowego tłumaczenia Róży, opowieści o jego rzekomej wyprawie i ratowaniu świata. Nie przerywał jej, tylko słuchał uważnie i kiwał głową, co Lorelei dawało nadzieję na to, że jednak przypomniał sobie, co się działo.


- Lorelei – zaczął poważnie, co było dość rzadkim zjawiskiem, zważywszy na jego wesołe i żywiołowe usposobienie. - Wojna już dawno się skończyła. Ja wiem jak to wszystko na ciebie wpłynęło, rozmawialiśmy przecież nie raz. Czujesz się niepotrzebna i niedoceniana. Młode pokolenie już nawet nie pamięta tych wydarzeń, w których uczestniczyliśmy. Nie wiedzą czym jest braterska walka, nie wiedzą jak to jest stać ramię w ramię i walczyć z wrogiem, wzajemnie się osłaniać, ratować sobie tyłki i przelewać hektolitry Mocy w imię pokoju na Lodowych Pustkowiach. Opowieści o wojnie są już tylko legendą. Miasta świetnie prosperują i nie dzieje się nic, co wymagałoby natychmiastowej akcji. A ty jesteś kobietą czynu. Grzebanie w raportach cię zabija. Jesteś zbyt poważana, by ktokolwiek zaproponował ci objęcie opieki nad jakimś problematycznym miejscem, a dla ciebie każde wyzwanie jest jak zastrzyk energii. Bez tego usychasz.


- Więc uważasz, że wymyśliłam to sobie, bo brakuje mi walki? Bo pragnę, by Lodowe Pustkowia znowu stanęły w obliczu niebezpieczeństwa?


Hallion milczał i tylko uścisnął jej dłoń. Lorelei była wzburzona, a w jej umyśle szalała śnieżna burza.


- Różyczko, zastanów się. Przecież tu jestem, a chyba dobrze bym pamiętał, gdybym wybrał się na przejażdżkę na Kraniec Świata. Wiesz dobrze, że fascynuje mnie to miejsce i że chciałbym je kiedyś zbadać, bo wszyscy dobrze wiemy, że to nie jest miejsce, w którym kończy się nasz świat. Dlatego w twoim szalonym śnie wysłałaś mnie tam właśnie. A zagrożenie wszechświata? To też łatwo rozwikłać. Całkiem niedawno przecież byliśmy razem na którejś akademickiej dyskusji organizowanej przez młodych studentów. Spierali się tam z naszym drogim Alabastrem o możliwość istnienia innych światów i podróży przez nie. Zapędzili naszego dziadka w kozi róg i nie miał już argumentów, by bronić swojej teorii o jedyności naszego świata. Dostałaś gorączki i wszystkie te informacje wymieszały się ze sobą, a gdy dodać do tego twoje zamiłowanie do ratowania naszych drogich tyłków – wyszła ci wspaniała, heroiczna bitwa o uratowanie wszechświata.


Na twarzy Lorelei odmalowało się przygnębienie. Hallion miał rację. Lodowa Róża, wielka obrończyni życia, w skrytości serca marzyła o wojnie. Tylko on znał jej wszystkie myśli jak własną kieszeń. Chociaż nigdy w życiu nie przyznała się do tego, nawet przed samą sobą nie odważyłaby się tak pomyśleć, to jednak teraz dotarło do niej, że taka właśnie jest prawda. Czyż nie po to codziennie oglądała wszystkie raporty, nawet z najodleglejszych zakątków Lodowych Pustkowi, by nie natknąć się na jakieś zarzewie konfliktu? Czyż nie po to właśnie wizytowała miasta i szukała nowych organizacji Braci Sprawiedliwych? Czy nocami nie śniła o dawnych bitwach, a rankami z żalem wspominała stare dobre czasy?


Tak, Lodowa Róża tęskniła za wojną. Była „kobietą czynu”, a wyzwania stanowiły dla niej życiową energię. Jakże obłudna musiała się teraz stać w oczach Halliona!


- Przepraszam Różyczko. - powiedział mężczyzna, gdy wyczytał wszystkie uczucia z jej twarzy. - Nie chciałem przez to powiedzieć, że chcesz rozlewu krwi i śmierci naszych ludzi. To oczywiste, że pragniesz wszystkich ochronić. Ale... Lorelei? Co się stało? Co ci jest? Lorelei...?


Lorelei...?


Lorelei...


Ktoś woła, ktoś przyzywa w ciemności.


Pani czarodziejko...

*


Ktoś próbował wyrwać ją z miękkich objęć nicości.


Pani czarodziejko...


- Pani czarodziejko! - głos Niaa świdrował jej umysł niczym ostra igła; próbowała otworzyć oczy i przez chwilę zobaczyła nad sobą głowę kocicy.


- Nic ci nie jest pani czarodziejko? - zapytała swym dawnym, kocim głosem.


Lodowa Róża zamknęła oczy. Jej ciało było wyczerpane, lecz umysł, który automatycznie przeniósł ją w stan letargu, by się zregenerować, pracował znowu na wysokich obrotach. Żałowała teraz, że natura nie wyposażyła jej cielesnej powłoki w równie dobry system regeneracyjny. Umysł każdego Obdarzonego mógł działać nieprzerwanie przez wiele dni i nocy, jedyną ich słabością było właśnie ciało, które w takich sytuacjach karmiono Mocą, by mogło być zsynchronizowane z umysłem. Gdy jednak myśli zaczynały się plątać, mózg Obdarzonego automatycznie przenosił go w stan letargu, podczas którego w bardzo szybkim procesie odnawiał jego siły. Teoretycznie Lorelei wystarczyłoby pół godziny snu na całkowite zresetowanie i odnowienie siły mentalnej, jednak ze względu na mniej wytrzymałe ciało, aby powrócić do pełnej sprawności potrzebowała tyle snu, co normalny człowiek. Im bardziej Obdarzony nadużywał swego ciała, tym szybciej się starzał. Zdarzały się przypadki, że dwustu- lub trzystuletni Obdarzony umierał z wyglądem ledwo opierzonego młodzika. A czasem nieco ponad stulatek dostawał zawału serca będąc długobrodym, siwym starcem.


Tak więc ciało Lodowej Róży nadal znajdowało się w opłakanym stanie, a ona czuła wewnętrzny wstręt do użycia Mocy, by je nieco podreperować. Czy można przedawkować używanie mocy? - zastanawiała się pośród wielu innych myśli, które skakały po jej głowie. Starała się przeanalizować sytuację i nie myśleć o tym, czego dowiedziała się o sobie we śnie. Rozglądając się dyskretnie dostrzegła, że Karolinka jest w bezpiecznych rękach Dagaty, a obie z Niaa mają odrobinę dyskrecji tylko dla siebie. Zastanawiała się czy najpierw załatwić sprawę „służbową”, czy też zacząć od obiecanej poważnej rozmowy z Opiekunką?


- Ledwo mogę się ruszać – poinformowała na wstępie kocicę. - Jestem zdana na ciebie, dlatego daruję sobie jakieś gwałtowniejsze reprymendy. Ale umysł mam jeszcze sprawny. Cokolwiek chciałaś zrobić, mam nadzieję, że już nigdy tego nie powtórzysz, Niaa. Zmiotłaby cię z powierzchni tego świata, a nas przy okazji. Kimkolwiek lub czymkolwiek jest ta dziewczynka, zostaw ją w spokoju, proszę.


- Musimy stąd jak najszybciej uciekać. - starała się mówić szybko, by przekazać Niaa jak najwięcej w prywatności. - Wiem, że mówiłaś, że Verte jest niebezpieczna, ale nie mamy wyboru. Obawiam się, że za chwilę mogą się tu zjawić te same istoty, które zrobiły krzywdę Kapelusznikowi. A my nie mamy już jak się bronić. Musimy gdzieś przeczekać, schować się i zregenerować. Myślę, że najrozsądniej będzie iść do tej Verty. Nawet jeśli znasz jakieś inne bezpieczne miejsce, to reszta grupy w końcu zacznie wypytywać. Nie chcę ich okłamywać, ale szanuję twoje prawo do zachowania swojej tożsamości dla siebie. I chociaż może to wyglądać jak błąd, to jednak podświadomie Ci ufam. Ale moja droga Niaa, jesteśmy mimo wszystko drużyną i nie chciałabym, żeby twoje tajemnice stanowiły dla wszystkich zagrożenie. Posłuchaj, zanim tu przyjdą, prześlij mi jakiś obraz świata tej Verty. Boję się, że samo jej imię nie wystarczy, by się dostać do właściwego miejsca, potrzebuję jakiegoś obrazu. Uciekajmy stąd zanim będzie za późno.


Lorelei miała nadzieję, że o ile kocica spełni jej prośbę, to obraz, który od niej dostanie, będzie rzeczywistym obrazem świata Verty, a nie kolejną sztuczką upadłej Opiekunki. Naprawdę jej ufała, jednak rozumiała już teraz, że Niaa myśli własnymi kategoriami, niekoniecznie zbieżnymi z kategoriami reszty. Dlatego też, mimo tego zaufania, postanowiła stosować pewne środki ostrożności. Wszak dużo łatwiej byłoby przekazać pierścień kocicy, która przeniosłaby ich do tamtego świata. Jednak po pierwsze to znowu mogłoby budzić kolejne podejrzenia reszty grupy. A po drugie... lepiej dmuchać na zimne.

mataichi 20-04-2009 16:48

Thaiyal

To był dla niej wyjątkowo ciężki dzień, lecz każdy następny zapowiadał się być równie nużący. Verta nie dziwiła się temu i nie narzekała, wszak moment oświecenia zbliżał się wielkimi krokami. Oczekiwała go z tak wielkim utęsknieniem i musiała się na niego przygotować należycie.

- Saro uruchom sekwencję przerzutu za trzy…dwa…jeden…teraz. – kobieta z zadowoleniem patrzyła jak skomplikowana maszyneria na jej komendę otworzyła dwie bramy między światami.

- Proces przerzutu uruchomiony. – piskliwy kobiecy głos komputera potwierdził wykonanie rozkazu.

Teraz wystarczyło cierpliwie poczekać….


Abigeil

Jestem


Strażnik i stwórca wszystkiego co żyje nie tryskał ostatnio optymizmem. Jestem przechadzał się wśród swoich dzieci z wielkim żalem w sercu…żalem do samego siebie, iż nie był w stanie zapobiec zagładzie, jaka powoli i uparcie dotykała jego krainę.

Wiele nocy temu coś obcego zawitało do jego pięknego świata. Ogromne brylaste rzeczy, pokryte wieloma tajemniczymi wzorami zwyczajnie zmaterializowały się w różnych częściach Abigeil. Początkowo wydawały się niegroźne i szybko zarosły różnego rodzaju roślinnością, lecz już po kilku dniach odkryły swoje prawdziwe oblicze. Zabijały. Niszczyły wszelkie życie, zatruwając je od środka.

Jestem nie mógł na to pozwolić i musiał chronić swoje dzieci. Natura wszak zawszę znajdzie sposób by się przystosować, więc stworzył nowe gatunki, odporniejsze od poprzednich. Podzieliły jednak tragiczny los swoich poprzedników, a zakażenie terenu zwiększyło się od tego czasu wielokrotnie.

Jestem głowił się całymi dniami co powinien uczynić, co zrobić, czego spróbować.

Stanął właśnie na skraju jeszcze zdrowego lasu i wpatrywał się umartwionym wzrokiem w umierające rośliny i stworzenia. Nie mógł im pomóc. Nad wyschniętym brzegiem niegdyś wielkiej rzeki, cała grupa Vija konała w męczarniach. Ich widok ranił go tak bardzo…

Sam musiał jednak uważać i nie zbliżać się zbyt blisko tajemniczych brył. Również obumierał, jednak był w stanie regenerować się równie szybko…jeszcze.

Wyciągnął rękę do przodu w błagalnym geście i zamarł nagle. Dziwny, nienaturalnie kolisty ruch powietrza wzbudził jego niepokój.

Nagle świst dolatujący z góry rozpruł ciszę na strzępy. Jestem spojrzał w górę i zobaczył co było źródłem tego okropnego dźwięku drażniącego narządy słuchowe. Wysoko w powietrzu bezpośrednio nad nim, pojawiła się niewielka czarna dziura. Czyżby kolejna obca rzecz?


Jestem przekonał się o tym na własnej skórze szybciej niż przypuszczał. Powietrze wokół niego zawirowało osiągając błyskawiczne tempo tworząc swego rodzaju wiezienie, z którego Jestem nie mógł się wydostać. Prawdziwy strach poczuł, jednak dopiero, gdy jego nogi oderwały się od ziemi, a jego ciało mimowolnie poczęło unosić się coraz szybciej w kierunku czarne dziury.

Próbował wyswobodzić się, zmienić, ale obca siła przyciągała go w za szybkim tempie żeby zdążył odpowiednio zareagować.

Czarna materia była już tak blisko.

Jestem zdołał się jeszcze odwrócić co kosztowało go sporo wysiłku i ujrzał możliwe, że po raz ostatni swój piękny świat.

Potem zalała go ciemność…


Eren

Mercurius Shaffer



„Niebywałe, jak to mogło się stać?!”

„Przecież wehikuł nie zadziałał a…a może jednak?”

Wiele podobnych myśli trapiło umysł genialnego profesora, który w pierwszy wieczór po pokazie swojego wehikułu czasu postanowił w samotności i spokoju go przetestować. Bez żadnej publiczności, bez denerwujących gapiów. Tylko on i jego cudowny wynalazek, który nie zadziałał.

Rumak z jeźdźcem pojawili się tuż przed włączeniem maszyny, a gdy Shaffer pociągnął za wajchę mającą ją wreszcie uruchomić kompletnie nic się nie stało. Na szczęście wśród braw i wiwatów nikt nie dostrzegł, że tym razem jego twór okazał się być bublem. Musiał, więc znaleźć odpowiedź na dwa mocno trapiące go pytania: czemu machina nie zadziałała, oraz skąd pojawić się przeklęty rumak?

Z całym swoim podręcznym sprzętem mężczyzna skrupulatnie sprawdzał każdy najmniejszy moduł, każdy fragment. Komputer nie wykazywał żadnych uszkodzeń, więc musiał wszystko sprawdzić ręcznie.

Godziny mijały, a naukowiec z niesłabnącym zapałem pokonywał kolejne instalacje, aby wreszcie tuż przed świtem stwierdzić zaskoczony.

- Wszystko gra.

Profesor rozprostował kości po całonocnej pracy i położył rękę na dźwigni uruchamiającej wehikuł. Musiał się przekonać co była prawdą…

KLIK

Jednym pociągnięciem włączył maszynę, która tym razem…zareagowała! Generowała o wiele głośniejszy dźwięk niż zakładał, ale nie to było najważniejsze. Działała, wiec rumak również musiał pojawić się dzięki niej!

Shaffer śmiał się głośno, obserwując jak w środku łuku tworzy się brama międzywymiarowa. Jak wielka duma musiała przepełniać jego serce w takiej chwili, chwili triumfu?

Nawet on nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie…

Przed potężny huk wehikułu przebił się inni o wiele mocniejszy dźwięk. Drażniący uszy paskudny świst.

Czyżby coś poszło nie tak?!

Wehikuł czasu, jego największy wynalazek w jednej sekundzie został roztrzaskany na kawałeczki przez potężny strumień powietrza, który otoczył naukowca. Ten krzyczał, lecz nikt nie był w stanie mu pomóc.

Potężna siła zbiła go z nóg i ostatnią rzeczą, jaką zobaczył była….czarna dziura, wyrastającą tuż za jego wynalazkiem.




Thaiyal

Jestem, Mercurius Shaffer


Obudzili się w jednej chwili podrażnieni niewielkim impulsem elektrycznym. Skóra na ich ciałach piekła nieprzyjemnie, ale oprócz tego wszystko zdawało się być w porządku, a co najważniejsze…żyli. Kiedy ich oczy po chwili przyzwyczaiły się do silnego światła, wtedy ujrzeli miejsce, do którego ich sprowadzono.

Zarówno Jestem jak i Shaffer znajdowali się w oddzielnych szklanych tubach o średnicy kilku metrów, nad którymi wisiały silne reflektory. Niestety oprócz więźnia w przezroczystej klatce obok, cała reszta była skutecznie zaciemniona. Profesor z zadowoleniem stwierdził, że oprócz niego przeniosło również większość jego sprzętu i masę metalowych odłamków zniszczonego wehikułu.

Co się stało? Gdzie oni się znaleźli? Kto ich tu sprwadził?

- Witam panów. – nieprzyjemny kobiecy głos rozbrzmiał w szklanych kojcach, a z ciemności przed nimi wyłoniła się niewielka kobieca sylwetka. Nieznajoma była ubrana w dziwny skórzany, przylegający ciasno do ciała strój i masę drobnych dodatków w tym wyróżniające się szczególnie wielkie czarne gogle.


- Zapewne odczuwacie lekki dyskomfort tym nagłym wyrwaniem ze swoich planów, lecz zostaliście wybrani. – mówiła wyraźnie znużona, tak jakby obu istotom nie należało się jakiekolwiek wytłumaczenie.

- Najpierw mnie wysłuchajcie a dopiero potem oceńcie. – powiedziała podniesionym głosem, gdy dostrzegła jak profesor już zamierzał wejść jej w słowo. – Zostaliście wybrani do ocalenia nas wszystkich, ponieważ wszechświat jest zagrożony co pewnie może już zaobserwowaliście. – tutaj spojrzała na Jestem znacząco.

- Wychodzi na to, iż jesteście najcenniejszymi osobnikami, ze swoich światów i macie być posiłkami dla niewielkiego oddziału podobnych wam istot. Wkrótce powinni tu przybyć a wtedy wszystkiego się dowiecie…mnie boli głowa i nie mam ochoty tłumaczyć wam całej sprawy.

Kobieta klasnęła w dłonie uruchamiając oświetlenie całego pomieszczenia, które okazało się być ogromną komnatą, wypełnioną po brzegi tajemniczymi machinami i urządzeniami. Shaffer nie mógł wyjść z podziwy nad różnorodnością przyrządów i możliwym ich zastosowaniu.

- Nazywają mnie Verta, a wy chwilowo musicie wytrzymać moje towarzystwo jako goście honorowi, bądź jako więźniowie…to od was zależy.

Odwróciła się i tym razem pstryknęła, a w szklanych tubach pojawiły się dwa wyjścia…

Cóż mogli zrobić?

kabasz 23-04-2009 00:14

Jestem po raz pierwszy w swoim życiu nie wiedział co robić, czuł się jak bezbronny Sauri zaraz po przyjściu na świat. Nie było to miłe uczucie. Nigdy wcześniej nie natrafił na coś, czemu nie mógłby się przeciwstawić. Zmieniające się warunki pogodowe w Abigeil, nie były nigdy przeciwnością jakiej nie mógłby pokonać. Teraz napotkał coś, czemu nie potrafił w żaden sposób przeciwdziałać. Po raz pierwszy w swoim długim życiu nie potrafił zapewnić swoim dzieciom podstawowej potrzeby gwarantującej rozwój – bezpieczeństwa. Wszystko zaczęło się przed wieloma wschodami słońca kiedy to na Abigeil spadły wielkie kamienne bloki wyrzeźbione przez wodę. Przynajmniej takie skojarzenia przywoływały ogromne bryły w umyśle Jestem.

Ojciec wszystkiego co żyło w Abigeil, z bólem serca patrzył jak bujna winorośl oplatająca bryły obumierała. Jęcząc przy tym, coraz głośniej każdego dnia. Dla nas ludzi byłby to dźwięk przypominający małe pisklęta dopiero co wyklute. Dla Jestem był to krzyk gorszy od grzmotu pioruna w pochmurną, ulewną noc. Próbował wszystkiego, żeby zminimalizować straty w osobnikach każdego z gatunków, rodził coraz więcej istot, rodził w bólach gdyż każde danie nowego życia nie sprawiało mu już przyjemności jak przed pojawieniem się tego śmierdzącego odłamka głazu. Co gorsza, każde nowe dziecko umierało w jeszcze większych męczarniach niż wcześniejsze osobniki. Aby zrozumieć Jestem musielibyście spojrzeć w oczy matki, która dopiero co poroniła.

Sam spróbował już nie raz zbliżyć się do brył. Pomysły na zniszczenie ich miał różne od staranowania wielkim cielskiem dinozauropodobnego stworzenia po zjedzenie własnymi zębami. Każda próba kończyła się tak samo. Jestem odnosił coraz to większe obrażenia, a skalny ociosany blok nie miał żadnego śladu zgniecenia czy też rysy na swej powierzchni. Jestem był bezbronny.

Tego dnia gdy jego życie miało zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni, pragnął uśmierzyć ból stadu Viji jednak wiedział, iż może się to tylko źle skończyć. Wszelkie zmiany w genotypie swych dzieci zamiast pomagać niszczyły w nich to co było najpiękniejsze, niszczyły wieloletnią równowagę pokoleń.

Jestem nie poddał się bez walki, gdy jego ciało bezwładnie poczęło wznosić się w powietrze. Pierwszą myślą jaka go naszła było zmienienie swoich nóg w korzenie drzew i wbicie ich w ziemię. Tylko ,że ... nie potrafił się zmienić. Nie potrafił przybrać kształtu jaki zapragnął. Pozostało mu tylko jedno postanowił po raz ostatni spojrzeć miłościwie na swe dzieci. Starał się siebie nie obwiniać, jednak było to trudne. W głębi duszy był pewien, że zawiódł. Zawiódł swoje dzieci.

Szybował w górę w formie do jakiej zdołał się już przyzwyczaić chodząc pośród fauny i flory Abigeil. Postać masywnego kota pokrytego bujną sierścią drobnych zielonych liści, pozwalała na długie spacery nie martwiąc się o jedzenie. Gdy ogarnęła go ciemność nie mógł przestać zastanawiać się nad tym czy właśnie tak wygląda śmierć ?

Został obudzony boleśnie przez wyładowanie elektryczne, które rozchodząc się po jego skórze spaliło wszystkie liście, jakie wyrastały z jego skóry. Spalone ciało roztaczało niemiły dla nozdrzy zapach. Pomimo bolesnego przebudzenia, nie to było najbardziej dotkliwe. Znalazł się w miejscu, w którym brak było jakiejkolwiek oznaki żywej istoty. Żywej, nie inteligentnej, to w przekonaniu Jestem wielka różnica. Szklane ściany, lodowata podłoga, wszechogarniający chłód i śmierć. Brak życia, dźwięków roślin i zwierząt do jakich przywykł w Abigeil spowodowały, iż poczuł się on bardzo samotny.

Nie był to jednak jedyny szok jaki przeżył.

W tym całym cmentarzysku natury pojawiła się kobieta, która mówiła ! A co bardziej zaskakujące Jestem ją rozumiał. Otworzył pysk aby spróbować wydobyć z niego dźwięk. Jednak to co wyszło przypominało ryk z szczeknięciem. Nigdy nie pomyślał o tym, żeby wykształcić taką umiejętność w jakimkolwiek potomstwie. Myśl ta sprawiła mu jedynie tylko ból.

Po wysłuchaniu tego co miała do powiedzenia Verta wyszedł niepewnie z klatki. Podszedł powoli do kobiety i otarł się o nią swą spaloną sierścią na co ta zareagowała jednoznacznie jasno - odtrąciła go z odrazą.

Nic dziwnego, że jest taka zimna. Nigdzie dookoła niej nie ma niczego tak pełnego energii jak Tarun, pięknego jak Vija czy bystrego jak Glou. Skąd zatem może wiedzieć jak czerpać energię z życia ?
Skwitował w myślach Jestem reakcję kobiety.

Mira 23-04-2009 18:02

To nie tak miało się skończyć... Wiedziała, że Karolinka jest asem w rękawie Kapelusznika, ale teraz już rozumiała, że mała była kimś... czymś więcej. Czyżby była łatą dla dziury, która pożerała wszechświat? To byłoby zbyt piękne. Asqe czuła jak wysączywszy swoją moc spada coraz niżej i niżej w głąb puchatej otchłani. Tak bardzo chciała zasnąć i choć wiedziała, że nie powinna, że musi zbadać obcą siłę opiekuna, która pomogła uładzić Karolinkę... pogrążyła się w błogim stanie nieświadomości.

,”Dlaczego mnie zostawiłeś...” – ostatnia myśl rozbiła się niby kropla na dnie kielicha.
Potem była już tylko puchata ciemność.

Niaa miała nastroszone futerko, a jej ogon przypominał teraz raczej przyrząd do ścierania kurzy. Była zdezorientowana, bo nagle znalazła się pośród spalonej, zdruzgotanej magią krainy, która przypominała raczej pole bitwy niż grzybowy las. Na dodatek większość jej towarzyszy było rannych. Co się stało? Popatrzyła swoimi naiwnymi, pytającymi oczętami na Karolinkę i aż wstrząsnął nią dreszcz, gdy zobaczyła wyrzut tamtej wymalowany na dziecięcej twarzy. Strzępy wspomnień mówiły ponadto, że faktycznie to ona winna jest większości tego zamieszania.

„Ło! Ale koteczek narozrabiał...”

Pojąc się spojrzeć na kogokolwiek innego, zajęła się najbardziej relaksującą czynnością na świecie – czyszczeniem za pomocą chropowatego języka swojej sierści. Stagnacja nie trwała jednak długo, bo podeszła do niej Druga Pani Czarodziejka, nazywająca siebie Dogatą.

-Niaa! Niaa! Spójrz na mnie. – choć była wciąż nieco oszołomiona, podniosła pyszczek, gotowa przyjąć naganę.
- Niaa, wszystko w porządku? Jesteś cała? Proszę, możesz zając się przez chwilę Panią Czarodziejką? Jest bardzo słaba. Chyba nieprzytomna. Potrzebuje pomocy.

Tego się nie spodziewała. Zamiast zrugania i dostania pasem po pupie, ktoś ją pytał o samopoczucie i prosił o pomoc... W takiej sytuacji nowe siły aż eksplodowały z ciała kocicy.

- Niaa pomoże! Niaa będzie grzeczna.

Z wielką troskliwością ułożyła ciało Lorelei na ziemi, zgarniając z jej odzieży pył i kurz oraz badając stan kości. Na szczęście wyglądało na to, że obrażenia czarodziejki nie są poważne... przynajmniej te zewnętrzne. Założywszy prowizoryczny opatrunek z grzybowej papki, która miała lecznicze właściwości, Niaa zabrała się do budzenia kobiety. Ponieważ zwykłe nawoływanie nic nie dało, kocica zaczęła nosem szturchać policzek Obdarzonej. Na twarzy kobiety pojawił się lekki grymas, więc Niaa już bez żadnego zażenowania, przejechała szorstkim językiem po zarysie brody Lodowej Róży. Widząc, że nieprzytomna zaczęła się wzbudzać, kocica znów ja nawoływała. Tym razem udało się! Czarodziejka otworzyła oczy, a uradowana Niaa starała się przychylić jej nieba, by pomóc w oporządzeniu się i podniesieniu.

- Ledwo mogę się ruszać – usłyszała słaby głos poszkodowanej. - Jestem zdana na ciebie, dlatego daruję sobie jakieś gwałtowniejsze reprymendy. Ale umysł mam jeszcze sprawny. Cokolwiek chciałaś zrobić, mam nadzieję, że już nigdy tego nie powtórzysz, Niaa. Zmiotłaby cię z powierzchni tego świata, a nas przy okazji. Kimkolwiek lub czymkolwiek jest ta dziewczynka, zostaw ją w spokoju, proszę.

Kocica zakryła łapką buzię, pokazując jak bardzo się wstydzi swojego czynu. Była stworzeniem zbyt prostym i naiwnym, aby zrozumieć, że to nie ona, lecz dziwna istota, która zamieszkała w jej wnętrzu, winna jest całemu bałaganowi. Ze skruchą słuchała słów Lorelei, gotowa przysiąc na największe smakołyki rybne, że już nigdy, przenigdy nie skrzywdzi Pani Dziewczynki.

- Musimy stąd jak najszybciej uciekać. – mówiła dalej Lodowa Róża - Wiem, że mówiłaś, że Verte jest niebezpieczna, ale nie mamy wyboru. Obawiam się, że za chwilę mogą się tu zjawić te same istoty, które zrobiły krzywdę Kapelusznikowi. A my nie mamy już jak się bronić. Musimy gdzieś przeczekać, schować się i zregenerować. Myślę, że najrozsądniej będzie iść do tej Verty. Nawet jeśli znasz jakieś inne bezpieczne miejsce, to reszta grupy w końcu zacznie wypytywać. Nie chcę ich okłamywać, ale szanuję twoje prawo do zachowania swojej tożsamości dla siebie. I chociaż może to wyglądać jak błąd, to jednak podświadomie Ci ufam. Ale moja droga Niaa, jesteśmy mimo wszystko drużyną i nie chciałabym, żeby twoje tajemnice stanowiły dla wszystkich zagrożenie. Posłuchaj, zanim tu przyjdą, prześlij mi jakiś obraz świata tej Verty. Boję się, że samo jej imię nie wystarczy, by się dostać do właściwego miejsca, potrzebuję jakiegoś obrazu. Uciekajmy stąd zanim będzie za późno.

Im dłużej mówiła czarodziejka, tym większe stawały się oczy kocicy. Wreszcie gdy Obdarzona skończyła, Niaa niemal leżała skulona u jej stóp i zapłakana jak dziecko.


- Niaa nie rozumie! Niaa nie wie, kto to Verta! Niaa może zanieść na grzbiecie panią Czarodziejkę gdzie Pani Czarodziejka będzie chciała, ale Niaa nie zna takich miejsc, o których Pani Czarodziejka mówi. Niaa taka smutna i bezużyteczna!!!

Rusty 23-04-2009 20:39

Patrzył na swoje dłonie. Te same, które z taką łatwością kruszyły każdą ścianę, jaką na swej drodze do wiedzy napotykał jego umysł. Już dawno temu zmienił się ze zwykłego rzemieślnika w prawdziwego artystę. Jedynego w swoim rodzaju. Tym razem wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Tym razem nie widział przeszkody, którą mógłby pokonać. Otaczała go nicość, niewiedza, przerażające, nieznane mu do tej pory uczucia. Jego myśli wciąż krążyły wokół wydarzeń, których był świadkiem ledwie kilkanaście godzin temu. Pewnie zatracałby się w nich jeszcze bardzo długo, gdyby nie niewielki robot, który przysiadł na jego ramieniu. Przypominająca ważkę istota, o połyskującym, nienaturalnie twardym ciele, w którym próżno szukać życia. Kilka krótkich dźwięków, które dla Mercuriusa nie były niczym więcej, jak tylko informacją, że nie znaleziono żadnych defektów. Raz jeszcze przyjrzał się swoim notatkom. Nadal czuł sentyment do słowa pisanego. Blask bijący z monitora drażnił go, prawdopodobnie bardziej niż jego oczy. Kilkanaście skrzętnie zapisanych kartek. Wszystkie pokryte wzorami, symbolami, cyframi. Dla większości byłaby to tylko zbieranina bezsensownych bohomazów. On sam zamknął w tej kruchej materii wiedzę, która znajdowała się poza zasięgiem niemal każdego mieszkańca Eren.

Pytanie pozostawało więc tylko jedno. Czy przypadkiem również nie poza jego zasięgiem? Ku swemu szczęściu, zdołał je jednak przenieść na dalszy plan. Otrzymał lekcję pokory, której nie doświadczył przez całe swoje życie. Rozbudziła w nim pociąg do wiedzy, głód sukcesu. Płomień, który przez kilka ostatnich lat zdawał się zaledwie tlić. Cokolwiek wznieciło go na nowo, przyjął z otwartymi ramionami. Krążył wokół tej myśli, była nieskończenie lepsza od dręczących go wątpliwości.
Odniesie sukces. Alternatywy odeszły w niepamięć.

Był niemal pewien, że tym razem wszystko zacznie działać jak w zegarku. Raz jeszcze jego dłoń spoczęła na niewielkiej dźwigni. Dla bezpieczeństwa postanowił jednak założyć swe rękawice i gogle. Ostatni raz wsunął dłoń do kieszeni kurtki. Poczuł niewielki przedmiot, tylko dzięki niemu zdolny był odetchnąć z ulgą. Jeśli tym razem wehikuł przywoła żywą istotę, tylko to będzie w stanie go obronić. Gdyby oczywiście bez tak bezkompromisowych środków się nie obeszło. Trudno było mu przewidzieć cokolwiek, toteż jego umysł wykreował setki możliwych scenariuszy. Był przygotowany na niemal wszystko, niemal ...
Bowiem nie pierwszy i nie ostatni raz. Między teorią, a rzeczywistością pojawiła się ogromna przepaść. Tym razem, znacznie większa niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Zaledwie kilka wdechów dzieliło go od tego, czego zmuszony został doświadczyć. Ilekroć pytano, on znał odpowiedzi. W tak młodym wieku dysponował wiedzą nieosiągalną dla umierających starców. Podniósł swą rasę z kolan. Czymże jednak było to wszystko w obliczu pytania, które jako jedyne zdolne było przebić się przez szalejący w najlepsze chaos?

"Czy to koniec?"

Kurczowo trzymając się resztek świadomości ujrzał czarną, złowrogą otchłań. Był niemal pewien, że jeszcze wiele lat temu, właśnie w taki sposób wyobrażał sobie kres swego istnienia. Wszystko to powróciło właśnie w tej chwili. Głupie wyobrażenie dziecka, dla którego tak oczywisty rozpad cząsteczek, następujący po najzwyklejszym w świecie ustaniu czynności życiowych. To jedynie nudna, niezrozumiała teoria.

Pochłonęła go ciemność.

Dokładnie ta sama, w której odzyskał świadomość. Choć szklany pojemnik i impuls, który wyrwał jego zmysły z letargu, nie należały do zbyt przyjemnych. Pozwalały nadal sądzić, że nie został wysłany w przeszłość, że jest w miejscu, w którym zdolny będzie funkcjonować. Lecz co ważniejsze dawały pewność, że nadal żyje. Wziął większy wdech i na powrót stał się tym samym naukowcem, którym był nim nawiedziły go te niedorzeczne rozmyślania. Zsunięte z oczu gogle zawisły bezwładnie na jego szyi. Mercurius przystąpił natomiast do sprawdzania swego ekwipunku. Ku jego zadowoleniu, ani myślał ściągać z ramienia niewielkiej torby, w której kryły się narzędzia oraz inne przedmioty przydatne w trakcie prac nad wehikułem. Cokolwiek by się nie wydarzyło był więc przygotowany.

Zaczął rozglądać się po otoczeniu. Początkowo lustrując wzrokiem istotę, która znalazła się w podobnej do jego sytuacji. Później zwracając uwagę na dziwną kobietę. Nietrudno było dojść do wniosku, że to właśnie ona odpowiedzialna jest za ich obecne położenie. Choć z trudem, poradził sobie z chęcią wyjaśnienia całej tej sytuacji. Rozsądniej było wysłuchać tego co ma do powiedzenia. Zwłaszcza, że jej słowa były tym, czego z takim zapałem poszukiwał od tak dawna. Symbolem zdolnym uzupełnić jego wzór, złotą proporcją, niewidocznym do tej pory drogowskazem.

Inne plany! Nie czas, a inne plany były rozwiązaniem i celem zarazem. Pierwsze testy, energia termiczna zanikała. Jednak nawet pomimo niewielkich odstępów czasowych, nie był w stanie jej ponownie poczuć. Ten fakt rodził wątpliwości, które wtedy postanowił całkowicie zignorować. Teraz wszytko zaczęło nabierać sensu. Wyciągnął swoje kartki i zaczął kreślić dodatkowe symbole. Równie szybko zaniechał pozbawionego większego sensu działania, przynajmniej na razie ...
Głębokie wdechy sprawiały, że podnoszenie i opadanie jego klatki piersiowej było doskonale widoczne pod zwykłą, brązową podkoszulką. Uzupełnienie wzoru zrodziło więcej możliwości niż przypuszczał. Doskonale wiedział, że od wyeliminowania tych wszystkich kłopotliwych zmiennych, dzieli go jeszcze wiele żmudnych badań.

Z niebywałą ostrożnością poskładał wszystkie kartki i wsunął do wewnętrznej kieszeni swej kurtki. Był pewien, że stoi na prostej drodze prowadzącej do niesamowitego odkrycia. Zdolnego przyćmić wszystko czego dokonał do tej pory. Cierpliwości i wytrwałości w dążeniu do celu nie brakowało mu nigdy. Szybko zapanował więc nad rodzącą się w jego wnętrzu ekscytacją. Takie emocje przeszkadzają, ograniczają pole widzenia. On natomiast, by ogarnąć wszystko co zostało mu dane, będzie potrzebował opanowania ponad wszelką miarę.

Ściągnął masywne rękawice z dłoni i włożył je do torby. Przekręcił głowę w prawo, pozwalając by jego kręgi strzeliły kilkukrotnie. Był zmęczony trwającą całą, długą noc diagnostyką. Choć nie przykładał większej wagi do wyglądu, wolałby nie musieć na siebie patrzeć w tej chwili. Ruchem głowy wyraził dezaprobatę i swą uwagę skupił na pomieszczeniu, w którym się znalazł. Z trudem poskramiał uczucie niezwykłego podziwu. Musiał, rola ekscytującego się wszystkim co nowe młokosa niespecjalnie do niego pasowała. Nie zmieniło to jednak ani o jotę faktu, że wszystko tutaj było znacznie bardziej zaawansowane niż w Eren. Prawdopodobnie po kilku dniach spędzonych w tym dziwnym miejscu. Wykonałby skok, który w jego pracowni zająłby mu przynajmniej kilka lat.

Uwagę przez moment skupił na kobiecie, do której zbliżyło się to dziwne zwierzę. Nie wyglądała na chętną do rozmowy. Co też było mu na rękę. Shaffer zdecydowanie nie należał do osób, które predysponują do roli duszy towarzystwa.
"Najcenniejszymi osobnikami?"
Rozdźwięczało w jego głowie kiedy z mieszanką zaskoczenia i obojętności przyglądał się poczynaniom Jestem.

Coś jednak szybko odwróciło jego uwagę. Krótka chwila wystarczyła, by zdać sobie wreszcie sprawę z faktu, że urządzenie umożliwiające wędrówkę między wymiarami. Było w istocie celem jego pracy. Przynajmniej tak w tej chwili myślał. Skoro natomiast stoi w tym miejscu, daleko od rodzinnego Eren, pozbawiony widoku nieskończonego błękitu i tłumionego dźwięku potężnych silników.
"Ta maszyna musi gdzieś tu być!"
Nie było po prostu innej możliwości. Skarcił się w myślach. Tak długo zajęło mu dojście do tak oczywistych faktów. Nie miał w zwyczaju usprawiedliwiać niepowodzeń czymkolwiek, choćby i chodziło o wyrwanie ze swego planu oraz wywołany tym szok. Nie tracąc więc czasu, ruszył na poszukiwania.

g_o_l_d 27-04-2009 00:17

Sytuacja wyglądała dramatycznie. Przewaga Karolinki nad władającymi Sztuką stale rosła. Na twarzach malował się wyraz nadludzkiego wysiłku. Pośród złudnej ciszy dało się złowić uchem nierówne i płytkie oddechy, postękiwania i zgrzyt zaciskanych zębów. W jednej chwili na obliczach kobiet zagościło zdziwienie. Nieubłaganie napierająca bariera momentalnie cofnęła się. Rozległ się śmiech dziecka. W wędrowców uderzyła fala przyjemnego ciepła wzbijając w powietrze tumany kurzy. Niektórzy nie będąc w stanie ustać na nogach opadli na klęczki, pomału oswajając się z myślą, że to jednak nie koniec ich wędrówki. Spostrzegłszy małą lewitującą kulkę światła, wokoło której raźno wirowała biała lotka i gołą stópkę Karolinki, nie mogli uwierzysz komu zawdzięczają życie. Acheont nie mógł być zdziwiony tym, że nikt nie kwapi się by mu podziękować. Aktualnie jedyną rzeczą jaką się przejmował było złamane piórko, które zwiastowało koniec zabawy. W tej chwili głębokie zadumy, kompletnie zapomniał o fakcie, że jego druhowie przed chwilą walczyli o życie. Dopiero, gdy rozejrzał się dokoła, zaniepokojony nieprzyjemnym smrodem pogorzeliska, który nasunął mu na myśli ostatni pożar wielkiej sawanny, gdy przysnął przy grillu, zrozumiał co miało miejsce. W jednej chwili w jego małej główce zrodziły się dwa odrębne odczucia. Po jednej stronie maleńka jak mrówka empatia poskakiwał na torach próbując zwrócić na siebie uwagę jaźni Acheonta Z drugiej strony natomiast gnał pociąg „Euforia- w końcu jakimś cudem coś mi się udało”. Wtem „niezawodne przeczucie” podeszło do jaźni i zasłoniło jej oczy:

- Nie patrz maleńka, finał może być mroczny


Wszystko to trwało mniej niż mrugnięcie oka. Gdy nastąpiło nieuniknione z gardła Świetlistego dobył się chóralny krzyk nieokiełznanej radości. Rozpoczął się triumfalny unikatowy taniec łączący breakdanca, tango z chwiejnym lotem pijanej ważki tańczącej na lodzie krojąc kaktusa. Tym razem jednak do całego przedstawienia Acheont dołączył śpiew. Rozbrzmiewający niegodny męskiego gardła głos, był nieco chrapowaty, pełny niespożytej energii. Wszystko to dało by się ścierpieć, gdyby nie fakt, że limit rzeczy, które mała lewitująca kluka światła mogła wykonać pomyślnie, wyczerpał się do jego pięćsetnych urodzin włącznie. Tym razem na szczęście pomylił tylko tekst. Jednak, gdy donośnie zabrzmiało:

- We are need another hero!
wszystkim fanom Tiny Turner w całym multiwersum przeszły, po plecach, mackach i skorupkach ciarki.

Euforia jednak nie trwała długo. Acheont raptownie przypomniał sobie, że ilekroć poświęca uwagę jednej czynności zbyt długo, nie bacząc na otoczenie to dzieje się coś złego. Tym razem tym złym był brak aplauzu.

- A gdzie oklaski? Gdzie wiwaty? Podziękowania? Sami mnie prowokujecie, żebym zrobił bis. Milczenie jest zawsze przyzwoleniem.


Acheont zmierzył pozostałych wzrokiem. To co dostrzegł sprawiło, że coś w nim pękło. Podleciał do drobnego ciałka Karolinki z trudem je podnosząc. Chwilę potem pochylona nad Thimotym, Dagata poczuła na policzku przyjemne ciepło, a jej lico otuliło światło:

- Nie łam się Siostrzyczko, nic mu nie będzie.-
wyszeptał do ucha Acheont, ciepłym melodyjnym głosem, kładąc przy niej Karolinkę.- Czemu się trzęsiesz jakby ślimak wlazł ci między półdupki. Spokojnie. Wdech wydech. On dojdzie do siebie. Ja ci to mówię. Jam jest Siewcą Uśmiechów, a mordy smutne mem gruntem ornym, na którem zasiane drzewo bananowca owocem nie skąpi. No, a teraz otrzyj łzy. W odległych stronach zwykli mówić „Daj komuś ogień, a będzie mu ciepło przez jeden dzień, ale wrzuć go do ognia, a będzie mu ciepło do końca życia”. Jednak w obecności wiedźmy poprawniej będzie „Nie daruj głodnemu ryby. Podaruj mu wędkę”.- Świetlisty podniósł jej dłoń i oparł na swoim ciele. - No dalej maleńka weź trochę mojego światłą i podaruj go Panu Żołnierzykowi Przecież wiem, że potrafisz. I dla siebie weź tyle, ile będziesz potrzebowała. Mam tego dużo, chyba… A zresztą po, co komu światło jak nie można się nim z nikim dzielić? No dalej. To przecież nie boli… Mam nadzieje…

merill 27-04-2009 23:10

Moc Karolinki ogłuszała… miażdżyła… niszczyła… tarcza Białej Czarodziejki chroniła ich przed niszczycielską furią dziewczynki. Była to ochrona porównywalna do otwarcia parasola przy wybuchu termojądrowym. Stali ściśnięci ciasno obok siebie… Dagata ruszyła na pomoc Lorei… Tim mógł się już przekonać o jej umiejętnościach…

Ich ochrona słabła, czuł to, czuł frustrację obu czarujących kobiet, widział w oczach Dagaty ból i zwątpienie… zapowiedź ich klęski. Ich skromne pokłady mocy wyczerpywały się w obliczu tornada energii rozpętanego przez odmienioną dziewczynkę.

Wiedział co musi zrobić. Nadal pamiętał tamten ból… ból wyrywający jego duszę z fundamentu cielesności… rozrywający ją na strzępy i składający od nowa w całość. Na samą myśl zimny dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa… był jednak żołnierzem. Od samego początku wpajano mu cel służby: POŚWIĘCENIE… kiedy trzeba, musiał zawsze być w pierwszej linii… gotów być kamieniem rzuconym na szaniec.

Podał jej rękę… a głód energii jaki porwał jego ciało przeraził jego samego. Czuł jak błyskawicznie opuszczają go siły… świat zawirował… strużki ciepłej krwi spłynęły dziurkami od nosa… Pochłonęła go ciemność.

*****

Ciepło powoli rozchodziło się w jego krwiobiegu…czucie wracało powoli do palców i kończyn. Poczuł ciepłe, delikatne wargi na swoich ustach. - Tim? Wracaj, wybacz mi. Byłam nieostrożna. Już wszystko w porządku. Proszę obudź się. Usta Wiedźmy dotknęły miękko ust żołnierza nadal szepcząc coraz ciszej. –Obudź się. Otworzył oczy, ta prosta czynność była teraz jedną z trudniejszych, obolałe ciało odmawiało posłuszeństwa. Spojrzał wprost w głębokie oczy Dagaty… zauważył w nich ulgę i wdzięczność… jej ciepła ręka ściskająca jego zgrabiałą wysiłku dłoń emanowała przyjemnym ciepłem.

- Dziękuję… - wyszeptał.

Powoli jego świadomość wracała… wreszcie dotarła do niego jedna rzecz:

- Karolinka…co z nią? – spróbował się podnieść… ale był zbyt słaby jeszcze… zatoczył się i upadła kolana.

mataichi 01-05-2009 21:11

Gelimycetes, zniszczony grzybowy las
Lorelei, Niaa, Dagata, Acheont, Thimoty

Przetrwali, choć ponownie brakowało tak niewiele…

Wykończeni, poturbowani i okaleczeni – tak można było nazwać ich stan zdrowia w dużym skrócie. Nigel i Thimoty nie mieli sił nawet wstać z ziemi, a Dagata i Lorelei kompletnie wyczerpały swoje zapasy energii. Z Niaa stało się coś dużo gorszego, co jednak mogła zauważyć jedynie Lodowa Róża. Kocica zachowywała się bardzo nieporadnie i dziecinnie…dużo bardziej niż zazwyczaj, co nie uszło uwadze jej niedawnej partnerki. Czyżby oberwała sama Opiekunka siedząca w tej niezdarnej powłoce? Pytanie tylko jak mocno…

Karolinka leżała nieprzytomna i za żadne skarby nie dało jej się docucić. Najwidoczniej i ją ten wybuch musiał kosztować wiele zdrowia. Jedynie Acheont zdawał się nie ucierpieć zbytnio, lecz i on nie tryskał zbytnim humorem.

Należało podjąć decyzję i to szybko zanim zjawi się ktoś pokroju Kapelusznika…ktoś, kogo tak potężny wybuch mocy mógł zaniepokoić.

Jakby w odpowiedzi na obawy siedzące w ich głowach wszyscy poczuli mrowienie na skórze, a Lorelei i Dagata wyczuły pojawienie się kilku istot w niewielkiej odległości. Emanowały sporymi pokładami mocy…czyżby Opiekunowie?

Nie było czasu na zastanawianie się.

Wiedźma wyciągnęła przed siebie rękę i przekręciła pierścień trzy razy powtarzając w myślach imię Opiekunki, jakie pozostawił im Kapelusznik. Jednakże zamiast otworzonego portalu ujrzała jak pierścień na jej palcu ulega przemianie i staje się na powrót zwyczajną obrączką.

- Lorelei musisz nas stąd zabrać, nie mogę użyć pierścienia! – zawołała do czarodziejki, która robiła dokładnie już to samo.

- Verta, Verta, Verta…- powtórzyła na głos i przekręciła pierścień, po czym zamarło w oczekiwaniu. Czuła jak obcy zbliżają się do nich coraz szybciej…

Pierścień powinien zadziałać, lecz przejście między światami nie zostało otworzone.

Cztery postacie zmaterializowały się wokół nich nieoczekiwanie, a biedna Niaa podskoczyła ze strachu i przysunęła się do pani czarodziejki tuląc się do jej nóg. Łezki smutki i przerażenia moczyły jej delikatne futerko.

Czarne ubrania przybyłych kontrastowały z bielą paskudnie równych zębów rozdziawionych w nienaturalnych uśmiechach. Brak gałek ocznych i brązowe jakby drewniane twarze przerażały. Najgorszy był jednak dźwięk, jaki wydawali…ciche, a jednak dobrze słyszalne klekotanie drewna wywoływało ciarki. Gdyby Asqe był przytomna zdałaby sobie sprawę, że przybyli chłopcy od brudnej roboty.


- Brać wszystkich z wyjątkiem pasożyta, jego zlikwidować. – odezwał się mężczyzna posiadający symbol koła nad głową, zapewne przywódca.

Acheont mimo braku przewodu pokarmowego głośno przełknął ślinę, zdając sobie w jak wielkich tarapatach się znalazł. Nie miał złudzeń, kogo dotyczy określenie „pasożyt”. Reszta też nie miała wyboru, nie mieli sił się bronić…

- Ee panowie… - już Świetlisty miał zacząć się tłumaczyć, jak to jest zwyczajnym gadającym świetlikiem, jakich wiele w tej okolicy, kiedy tuż obok niego pojawił się spóźniony portal przyzwany przez Lorelei.

- Nawet nie próbujcie. – znów ten sam mężczyzna ostrzegł zebranych i przekręcił szybko dłonią. Mimo tego, że jego twarz była praktycznie pozbawiona mimiki zebrani bez problemu odczytali, że musiał się mocno zdziwić, kiedy nie udało mu się zamknąć portalu.

- MUAHAHHAHAHHAHAHA!!!

Okrutnie żałosny śmiech dobiegł do zebranych, a z portalu prosto w Opiekunów wystrzeliły czarno białe macki, które w mgnieniu oka, zanim ktokolwiek zdążył zareagował oplotły mężczyzn na dobre.

- MUAHAHAHA!! I kto teraz się śmieje śmierdziele!

Z kolorowego przejścia między światami wybiegła postać nikczemnej postury, mająca góra z pół metra. Ubrana była w coś na kształt stroju klauna z charakterystyczna czapką, która to była początkiem dziwnych „lin”.

Karzełek zrobił w kierunku skrępowanych mężczyzn prześmiewczy gest, który był w istocie wielce obleśny, po czym odwrócił się do drużyny.


- Czekacie na zaproszenia?! – jadowity głos przybyłego był wyjątkowo irytujący. – Ruszać się, długo ich nie przytrzymam!

Czy mieli jakiś wybór?

Zebrali się jak najszybciej mogli i powlekli się wprost do portalu zostawiając za sobą polane i resztki chatki pana Kapelusznika…



Thaiyal

Mercurius Shaffer, Jestem


Shaffer starając się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi zabrał się za przeszukiwanie ogromnego laboratorium w celu znalezienia machiny pozwalającej podróżować między planami. Niestety szybko z wielką niechęcią musiał przyznać, że nie znał zastosowania większości urządzeń. Świadomość niewiedzy była wyjątkowo irytująca.

Szedł więc ścieżką wyznaczoną przez wielkie kable mające z dwa metry średnicy, zatrzymując się co chwile przy jakimś mechanizmie. Podrapał się po głowie i uśmiechnął w duchu. Pewna hipoteza wpadła mu do głowy, a teraz wystarczyło ją sprawdzić. Przyśpieszył, więc kroku i teraz już bez żadnych przystanków zaczął zagłębiać się w słabo oświetlone korytarze wielkiej budowli. Nawet przez sekundę nie pomyślał, iż może się zwyczajnie zgubić, takie niewygodne myśli tłumił głód wiedzy, który go prowadził.

- Ha! – wydał z siebie okrzyk zadowolenia, gdy dopadł w korytarzu niewielkie okno, a przynajmniej coś co mogło mieć takie zastosowanie. Podszedł szybko i wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wiedział gdzie znajdowała się upragnione urządzenie….

- Cały ten budynek jest jedną maszyną…jak i pola doń przyległe. – powiedział na głos, gapiąc się na rozległe obszary wokół budynku, w którym się znajdowali. Bezkresne pola były pokryte ogromnymi węzłami kabli, przeplatających się dość chaotycznie. Jego wrota byłyby dużo mniejsze…

- Co do kurwy nędzy tu robisz i kim jesteś?! – gruby kobiecy głos rozbrzmiał na drugim końcu korytarza, gdzie stała już wkurzona jego posiadaczka.

Rudowłosa nieznajoma była ubrana w ubrudzony smarem prosty i dość obcisły strój, ukazujący jej kobiece walory. Jednak nie jej uroda przykuła wzrok naukowca, a mechaniczna prawa ręka, która wyglądała dość niezwykle.


Uwaga proszę zagubioną istotę niższą o przybycie do kwatery głównej w trybie natychmiastowym. Mamy gości.

Komunikat wypływający wprost ze ścian zaskoczył Mercurius, choć mógł być wybawieniem od podirytowanej kobiety.

- To o tobie mowa, ale nie myśl, że uciekniesz mi stąd bez wyjaśnień!

No cóż trzeba było jakoś udobruchać panią najwyraźniej…



Tymczasem Jestem kręcił się wokół Verty, która z dość maniakalnym uporem omijała go i starała się, aby ten nie był w jej pobliżu. To swego rodzaju siłowanie się musiało wyglądać wyjątkowo komicznie z boku, lecz ani Jestem ani Opiekunka nie dawali za wygraną.

- Oj no dobrze, choć tutaj tylko nie przeszkadzaj. Verta ostatecznie pogłaskała Jestem po zielonych liściach pokrywających jego ciało, a w każdym razie po tych, które nie uszkodził za bardzo impuls elektryczny. Jej twarz zdradzała, że nawet tak drobny gest był dla nie wyzwaniem. Czemu aż tak się go brzydziła?

Gdy wreszcie uznała, że wystarczy tych pieszczot, kobieta stanęła przed sporą płaską ścianą, który pokazywał całą masę ruszających się obrazków naraz. Awatar pierwszy raz widział coś tak niezwykłego. Przelatując swoim bystrym wzorkiem przez dziesiątki ekranów, ujrzał nagle coś znajomego i zamarł.

Na niewielkim obrazku ujrzał kilkanaście Vija odpoczywających przy wciąż nieskażonym strumieniu. To był jego świat!

Ekranik zgasł natychmiastowo zostawiając po sobie jedynie czarne tło, a Jestem mruknął z niezadowoleniem. Chciał dowiedzieć się co się działo z jego dziećmi, które zostały teraz całkiem same. Spojrzał na Verte proszącym wzrokiem i prawie podskoczył odkrywając, że kobieta gapiła się wprost na niego. W kącikach ust tkwił niezwykle drwiący uśmieszek.

- Nie możesz powrócić do swojego domu, zanim misja nie zostanie wypełniona…zanim nadejdzie chwila oświecenia i uratujemy cały wszechświat. – powiedziała w wyjątkowo niemiłym tonie i nie spuszczała swojego wzroku z towarzysza dopóki nie usłyszała głośnego monotonnego dźwięku alarmu dobywającego się ze ściany.

- Twoi towarzyszę będą tu lada chwila. Wysłałam po nich mojego człowie…pomocnika żeby przechwycił ich między światami.


Dokładnie w tym samym momencie w środku jednej szklanej tuby pojawił się kolorowy portal. Minęło jednak kilka długich chwil zanim ktokolwiek z niego wyszedł…


Thaiyal

Wszyscy


Prowadzeni przez błazna ocaleli.

Portal wyrzucił ich w samym środku jakiejś szklanej klatki, która z kolei znajdowała się w centrum wielkiego pomieszczenia wypełnionego kablami i różnego typu urządzeniami mechanicznymi. Od razu część osób skojarzyła to miejsce z budynkiem gdzie leżało Diabelskie Serce.

Kolejny świat…który już na ich drodze?

Karzełek nie śpiesząc się opuścił szklaną tubę i udał się wprost do kobiety i dziwnego stworzenia stojącego kilkanaście metrów dalej. Nie zatrzymując się wyminął gospodynie i stanął przed ogromnym monitorem, gdzie zaczął wystukiwać coś na niewielkiej klawiaturze.


Kobieta o wyjątkowo odpychającym wyglądzie podeszła do nich i wysiliła się na nieszczery uśmiech. Najwyraźniej stan drużyny nie bardzo ją obchodził, gdyż zamiast pomóc zaczęła witać się w sposób niezwykle oficjalny.

- Witam w Thaiyal. Jestem Verta, Opiekunka tego świata. – jej mina szybko wróciła do „normy”, a po uśmiechu nie było ani śladu. – Widzę, że ładnie was poturbowano…no cóż, trzeba będzie was przywrócić do stanu, że tak powiem używalności

- Pana Jołki-Połki już poznaliście, a teraz zanim was opuszczę, przedstawię wam waszego nowego towarzysza. To jest…nie mam pojęcia jak się nazywa. – tu wskazała ręką na Jestem. – Jeszcze gdzieś zapodział się drugi ochotnik…

- Panie Jołki-Połki proszę zająć się gośćmi, ja udam się na spoczynek po ciężkim dniu. – powiedziała i pośpiesznie wyszła z pomieszczenia.

No cóż, może nie była równie pokręcona jak Kapelusznik, ale nie poczęstowała ich ciasteczkami i herbatką tylko zostawiła samych sobie.

Karzeł tymczasem odwrócił się do nich i ssąc swój lewy kciuk powiedział, śliniąc się przy tym obficie. – Śpoookojnie, ja was załatam…


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:32.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172