lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Wataha (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/5790-wataha.html)

Blacker 18-07-2008 21:33

Los potrafi być złośliwy, choć jak dotąd nie miał zbyt wielu powodów by narzekać na jego koleje

Urodził się i wychował w otoczeniu wiary, która dawała niezłomną siłę nawet w chwilach największej próby. Poprzysiągł oddać życie temu, któremu służył jego ojciec, a jeszcze wcześniej jego dziad. Służba Ogniowi była jego najważniejszym powołaniem i żadna siła nie była tego w stanie zmienić. Celem jego życia było niesienie dobrej nowiny danej przez Pana tym którzy chcieli ją przyjąć i odbieranie życia tym, którzy jej przyjąć nie chcieli. Było tak, jak uczył On: ,,Są ludzie gotowi przyjąć Ogień w swoje serca i umysły oraz tacy, którzy dostąpią tego zaszczytu w następnym życiu. Obowiązkiem kapłanów jest nadejście przyszłego życia przyśpieszyć". Tak więc ci, którzy odrzucali Jego słowo tkwiąc w ciemnościach spotykali się z jego ostrzem

Witwemacher. Sprawca wdów.

Nazwa była wprost idealna dla tego rapiera. Oprawę miał wykonaną z metalu zamiast drewna, co mogło się wydać dość nietypowe, było jednak koniecznością w służbie Ognia, gdyż nie raz przychodziło mu się spotykać ze świętym żywiołem. Karbowana rękojeść i szerokie podkrzyże zapewniają, że broń nie ślizga się i trudno ją wytrącić z ręki. Łukowaty kabłąk i wyposażone w rombowate tarczki obłęki tworzące sieć w kształcie dzwonu zapewniają dobrą ochronę dla ręki. Jelec ma esowaty, pas d'ane wygięte w stronę ręki oraz głowicę zakończoną ostrym bolcem. Głownia jest o przekroju rombowatym, wyposażona w usztywniające żebro, sztych liściato rozłożony a w strudzinach znajdują się okna, powodujące zmniejszenie masy broni. Rapier ten odziedziczony po ojcu był jedną z niewielu rzeczy, jakie posiadał

Poza tym jego dobytek stanowił garłacz Waisemacher, pierścień wybranego po którym członkowie zakonu mogli rozpoznać siebie nawzajem oraz medalion Wiecznego Ognia, dzięki któremu mógł wykorzystywać zdolności płynące z błogosławieństwa Pana. Nie potrzebował nic więcej, gdyż jak nauczał On: ,,Nie są do szczęścia potrzebne dobra doczesne, które i tak zgorzeją w ogniu, lecz ogień żywy w duszy"

Już ponad rok trwała jego wyprawa podczas której miał poznać lepiej samego siebie przed objęciem urzędu arcykapłana. Za rok o tej porze, gdy już skończy poznawanie natury Ognia przepełniającego świat najpewniej z rapierem w dłoni i Jego imieniem na ustach będzie prowadził braci przeciwko heretykom. Nie mógł się wręcz doczekać tej chwili, gdyż jak dotąd tylko raz dane mu było w bitwie mierzyć się z heretykami, wtedy jednak arcykapłanem był jego ojciec i to on prowadził Ogień do zwycięstwa. Jego tragiczna śmierć, choć była bolesną stratą dla całego zakonu, jednak przyniosła im zwycięstwo nad sługami Lodowej Pani. Teraz jako jego syn musiał odbyć dwuletnią podróż, by zgodnie z prawem objąć spuściznę swojego ojca.

Kochał wędrowanie. Ciągłe zmiany miejsca zamieszkania sprawiały, że nie zżywał się z napotykanymi ludźmi, nie obserwował ich przez pryzmat dłuższej znajomości. Gdy patrzył na człowieka dostrzegał w nim wszystkie wady i ułomności całego gatunku, co było tak ważne dla każdego kapłana. Ludzie byli marnymi istotami, którzy jak ślepcy błądzili w ciemności, z której tylko Ogień mógł ich uwolnić. Gdy dłużej żyje się w społeczności ludzkiej rodzą się trwałe związki, które utrudniają właściwą ocenę osoby. Dłuższe życie w mieście zabija naturalną wrażliwość, zobojętnia na ludzkie wady i pozwala przechodzić nad nimi do porządku dziennego. Taka postawa jest dobra dla zwykłych ludzi, jednak nie dla kapłana. Ludzkie grzechy niszczyły społeczeństwo niczym śmiertelna choroba trawi ciało chorego, a Ogień był na to jedynym lekarstwem. Grzesznicy mogli ukorzyć się przed Panem lub sczeznąć w płomieniach oczekując na zbawienie w przyszłym życiu. Spalenie przez kapłanów nie było karą za grzechy tylko drugą szansą na heretyka, by w przyszłym wcieleniu wrócił na Jego ścieżki.

Gdy odchodził, jeden z rady kapłańskiej ostrzegł go, że Pan zwykł poddawać swojego wybrańca próbą podczas wędrówki. Z niecierpliwością oczekiwał na to, gdy rok przemierzał kraj, jednak w imię Ognia mógł jedynie zabić kilku heretyków i zwyczajnych bandytów, których napotkał po drodze. Pomagał również chorym i niósł radosną nowinę tam, gdzie jeszcze nie słyszeli o nieskończonej dobroci Ognia, jednak to wszystko czyniłby jako zwykły kapłan. Teraz, po roku pan najwyraźniej w końcu postanowił sprawdzić jego wiarę

Wszystko zaczęło się niewinnie. Przyłączył się do grupy łowców, którzy mieli zamiar zapolować na niezwykłe wilki nawiedzające okolicę. Mogła to być dobra szansa by poszerzyć swoją wiedzę, a następnie po powrocie do zakonu polecić braciom pióra by zapisali to dla młodych adeptów. Magiczne wilki były czymś, o czym zakon nie wiedział praktycznie nic, a każda nowa wiedza była pożądana. Wraz z łowcami udał się na polowanie, gdy ktoś lub coś pozbawiło go przytomności. Gdy ocknął się odkrył, że sam stał się wilkiem. Początkowo ogarnął go strach, gdyż była to dla niego sytuacja całkiem obca. Bycie wilkiem uniemożliwiałoby mu dalszą służbę, jednak gdy biegł przez las zrozumiał, że to była upragniona próba, zesłana przez Niego.

Ten który daje i odbiera Ogień Życia zdecydował najwyraźniej sprawdzić, czy w sercu wybranego ogień płonie wystarczająco jasno, by odebrać strach i wahanie. Blacker postanowił podjąć próbę i udowodnić, że siła płynąca z wiary w Jego dobroć i potęgę pozwoli mu pokonać wszelkie przeciwności, zwalczyć tę wilczą klątwę i wyruszyć w dalszą drogę. Dzień spędził zmierzając w stronę miasta, u którego bram zastał go zmierzch. Gdy tylko ostatnie promienie słońca zgasły ponownie zapadł w stan omdlenia, po czym wrócił do swojej pierwotnej postaci. Widać Dawca Jasności w swojej dobroci pozwolił mu nocami stawać się człowiekiem! Blacker uklęknął na ziemi i rozpoczął modlitwę

Panie Ognia, daj mi siłę, mądrość i odwagę
Dawno Jasności, rozświetl moje ścieżki
Płomieniu Dobroci, kieruj moimi wyborami
Boże Jedyny, strzeż mnie od zwątpienia
Lordzie Gorejący, wlej żar w moją duszę
Ty który dajesz i odbierasz Ogień życia z wątłych ludzkich ciał, bądź ze mną, sługą swoim!

Po skończeniu modlitwy jeszcze przez minutę klęczał w skupieniu, po czym wstał, otrzepał szatę i ruszył w stronę miasta. Dwóch strażników miejskich było zbyt zajętych rozmową by zwracać na niego uwagę. Ulice miasteczka były wyludnione, większość ludzi zapewne przygotowywała się do snu po dniu ciężkiej pracy. Na jednej z uliczek zauważył znajomych łowców, wraz z którymi wybrał się na łowy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że teraz gdy cierpi na przemiany w wilka nie może przebywać w towarzystwie ludzi, którzy nigdy nie zrozumieją ścieżek Pana, jednak wypadało się chociaż pożegnać. Ruszył w ich stronę machając na przywitanie ręką!

- Amadeuszu! Kiti! Znowu się spotykamy!

Choć był kapłanem z całego serca i duszy, to jego wygląd mógł okazać się nieco mylący. Miał długie, białe włosy i gładko ogoloną twarz. Ubierał się w luźne szaty z szerokimi rękawami. Przy lewym boku miał ozdobną pochwę w której schowany był rapier, przy prawym wisiał woreczek naboi. Garłacz jak zawsze miał ukryty pod szatą


Kejsi2 18-07-2008 22:52

Kiti była zachwycona, że udało się rozwiązać bezkrwawo problem z tygrysem. Wesoło dreptała za resztą, wciąż czujnie obserwując wielkiego kota.
- Sflisa się zafóf! - wysepleniła, niosąc zawiniątko. - Frefcie!!!
Słońce zaszło. Kiti zatrzymała się i obróciła dookoła.
- Raz, dwa, trzy! No...!?^^
Znów okręciła się wokół.
- To nie działa!!! Nadal jesteśmy wilkami!!! – panikowała. – To okropne!!! Jak my tak wejdziemy do miasta!?
Nagle potknęła się, upadła. Przynajmniej tak się jej zdawało. Zemdlała?

- Au, moja głowa! – pomasowała się po głowie, wstając.
Długie.. włosy...!? Włosy!
- Hura!!! – zakrzyknęła. – Udało się!!!
Spojrzała na swoje elfie dłonie.
- Jestem sobą!!! Jestem znów elfką!!! Mam dwie nogi, mam...! HYY!!! – z jękiem przerażenia zasłoniła piersi ramionami.
Była pewna, że skoro była wilkiem, a teraz jest elfką... no wiecie... ubranie mogło się nie pojawić!
Odetchnęła, kiedy zobaczyła swój strój, długą biało-niebieską suknię. Pomacała włosy – spinka była na miejscu. Na miejscu był nawet jej krótki łuk i kołczan!



- Jestem sobą, hura!!! Amadeuszu, ty też!!! – wesolutka skoczyła bardowi w ramiona. – Wy też!!! O jak dobrze!!! Czuję się świetnie!!!

Weszli do miasta.
- Mogłabym tańczyć cały dzień! – zaczęła śmiać się wesoło i kręcić wokół własnej osi z zamkniętymi oczami. – Co za ulga!!!
- Amadeuszu! Kiti!
- Huh?
Zdumiona elfka rozejrzała się po ciemnej ulicy. Ten głos!
- Blacker!!! – rozpromieniła się na widok przyjaciela.:aloha:
Musiała mieć teraz głupi wyraz twarzy i aż się zarumieniła.
- Znowu się spotykamy!
Kiti już biegła w jego stronę.
- Blacker!!! Nic ci nie jest, żyjesz!!! Co za szczęście!!!
Rzuciła mu się na szyję i objęła go ciepło.
- Bałam się o ciebie! – przyznała. – Nie uwierz, co nam się przytrafiło!!! A może już wiesz!? Ty... też...? – spytała porozumiewawczo, rozglądając się uważnie wokół, czyn ikt obcy się im nie przyglądał. – Musimy znaleźć Cunnera!
Wyciągnęła w stronę Blackera rękę z zawiniątkiem z liści. Odwinęła je i pokazała mu zielone kryształki.
- Znaleźliśmy to zamiast resztek ogłuszcza! Nie mamy pojęcia co to jest. Musimy znaleźć kogoś, kto to wyjaśni. Ale na razie... – pomasowała się po brzuchu. – Zjadłabym coś i odpoczęła trochę! Chyba musimy czekać do rana na otwarcie sklepu Cunnera! Pech!

eTo 18-07-2008 23:01

~ Niech im tym razem będzie.. ~ pomyślał niewiadomo czemu się uspokajając. ~.. na razie, bo widze że zrobią co mają zrobić. ~ stwierdził po czym zaczął się zastanawiać, czy to stado da radę znaleźć sposób na odwrócenie tej przemiany.
Idąc do miasta szedł trochę z tyłu, nie chcąc mieć nikogo za plecami i zbytnio słuchać wycia, bądź jak to inni określali śpiewu, pozostałych, które go tylko denerwowało.
Nie wiadomo czemu poczuł się senny i po chwili w której usnął i padł na ziemię. Ocknął się niedługo po tym i dźwignął się do pozycji siedzącej, po czym doznał szoku. Spojrzał na swoją rękę, która znowu wyglądała jak dłoń drowa i była nadal pokryta tatuażem. Zdezorientowany spojrzał po sobie i z jeszcze większym zdziwieniem spostrzegł że jest ubrany w swoją czarną, lekką skórzaną zbroję oraz czarne spodnie i skórzane wysokie buty. w jednym bucie poczuł że coś go uwiera, i ze zdumieniem odkrył że zawartość jego buta nadal jest na swoim miejscu. Poprawił ją tylko aby nie przeszkadzała przy chodzeniu. Następnie zastanawiając się jakim cudem zmienił się w drowa, przeczesał palcami białe, krótko ścięte włosy trącając przedramieniem jeden z sejmitaró. Błyskawicznie sprawdził czy drugi sejmitar także znajduje się na swoim miejscu, na plecach. ~ Nadal są.. ale jakim cudem znowu jestem sobą? ~ pomyślał ciesząc się w duchu, że żaden z sejmitarów skrzyżowanych na jego plecach nie zginął.
Nadal będąc w lekkim szoku przetarł ręką twarz, na której znajdowały się białe tatuaże przypominające pręgi tygrysa, co w połączeniu z czarną, drowią skórą, oraz czarnymi brwiami, które w miejscach w których przechodził pod nimi tatuaż były białe, nadawało mu wygląd psychopaty.
Rozejrzął się i spostrzegł, a właściwie zobaczył inne postacie ludzi.
Szybko przykucnął a jedna jego ręka powędrowała niemalże odruchowo do rękojeści jednego z sejmitarów, i była gotowa w każdej chwili go wyciągnąć.



Szybko jednak doszedł do wniosku, że ci ludzie to są wilki z watahy do której dołączył. ~ Teraz dopiero będzie ciekawie. ~ pomyślał uśmiechając się zadziornie po czym spojrzał na nich trochę niepewnie, lecz kiedy dostrzegł elfkę prawie wyciągnął sejmitar. Jednak się od tego powstrzymał i dalej szedł z tyłu i trzymał się cieni w których czuł się jak w domu.
Kiedy doszli do miasta "bardzo się ucieszył" czego wyrazem było kilka przekleństw wypowiedzianych pod nosem. Na szczęście zwinnie przekradł się w cieniach bramy obok strażników i nadal z nich nie wychodząc i unikając zbyt wzroku innych podążał za resztą.

Rijsel 19-07-2008 01:27

Był zły na siebie. Nie powinien był dać tak łatwo ponieść się emocjom. Jeśli martwa sarna, kawałek mięsa niezaspokajający przecież skręcającego wnętrzności głodu, mogła być powodem szarpaniny, z której zapewne nie każdy wyszedłby cało... Wilk szybko przegnał złe myśli.

Miasto, cel ich podróży było coraz bliżej. Każdy krok dodawał sił. Rogatki najpierw zamajaczyły na horyzoncie, potem były w odległości rzutu kamieniem, wreszcie niemal na wyciągnięcie rę-

Momentalnie doznał dziwnej sensacji w obu skroniach. Coś przytłaczającego, niezrozumiałego opanowało jego umysł. Zaczął odczuwać w całym ciele dziwne ciepło. Próbował walczyć, iść na przód, jak gdyby ruch miał przynieść wyzwolenie z bagnistej toni, w jakiej grzęzła jego świadomość. Coraz cieplej... Jego ruchy stały się powolne, ociężałe, wlókł się do przodu... Gorąco! Nagle coś rozbłysło przed oczami i .. zgasło.

***

Przebudzenie nie należało do najprzyjemniejszych.
Baybars pamiętał, jak niegdyś, jako mały chłopiec, został w ramach głupiego żartu wrzucony przez swych rówieśników do głębokiej studni. Nie umiał jeszcze pływać i w piewszej chwili tafla wody zamknęła się ponad jego głową. Pamiętał straszliwą walkę, zmaganie z żywiołem, jak ostatkiem sił dobrnął do powierzchni... Dobrze zapamiętał ratujący mu życie, ale zarazem przerażający moment wynurzenia.

To przebudzenie było bardzo podobne do owego wynurzenia sprzed lat.
Wyprężył ciało i nabrał powietrza jakby przed chwilą tonął w straszliwym wodnym więzieniu. Opadł na ziemię. Oddychał ciężko i nierówno.

Ze zdziwieniem stwierdził, że marznie. Cholera, pomyślał, bycie wilkiem powinno mieć *jakiekolwiek* zalety, fakt posiadania grubego wilczego futra w ich liczbie... Prędko uniósł głowę i... mimowolnie otworzył usta w bezbrzeżnym zdumieniu. Odzyskał swą ludzką postać!

Jego towarzysze właśnie się przebudzali i również wyglądali na zaskoczonych sytuacją. Baybars zapragnął ukryć konsternację, dokonując przeglądu podręcznego ekwipunku, który - o dziwo - był na swoim miejscu.

Otrzepał białą tunikę z kurzu, w którym obficie się wytarzał podczas mimowolnej drzemki. Wykonał kilka błyskawicznych, umykających oku ruchów dłonią - upewniając się co do obecności różnej długości i wagi sztyletów spytnie ukytych w różnych częściach jego niecodziennego ubioru.
Sięgnął za pas - krótki szamszir do walki wręcz tkwił za nim wraz z kilkoma osobliwie wyglądającymi fiolkami.
Ostrożnie odsunął prawy rękaw - jego oczom ukazała się miniaturowa kusza ręczna, naładowana i gotowa do natychmiastowego użycia.
Kilkukrotne strzepnięcie lewym nadgarstkiem pomogło Baybarsowi odzyskać pełen kontenans... Perskie dłuto bez zgrzytu wysuwało się i chowało w sprytnie skonstruowanym zatrzasku.



Wysoki, śniadoskóry brunet arabskiej urody uśmiechnął się lekko. Nie musiał już sięgać przez ramię - wiedział, że pomysłowa broń z dalekiego Wschodu, zwana kusari-gamą, była na swoim miejscu.

Pewnym krokiem ruszył w stronę przebudzonych towarzyszy.
Widział ich nietęgie miny - sam też był bardzo głodny.
Starał się zrozumieć, że bez zaspokojenia potrzeb natury biologicznej ciężko im myśleć o *czymkolwiek* innym (siląc się na tyle empatii, na ile tylko mógł jako nomad potrafiący wytrzymać niekiedy i tygodniowe wędrówki po palonej słońcem pustyni, podczas których cały jego prowiant stanowił bukłak czystej wody i twarde mięso upolowanych fenków i nornic).

Choć i jego kiszki grały przyszłowiowego marsza, Baybars wiedział, że "da radę". Przymknął przez chwilę oczy, wyszeptał niezrozumiałą dla kogokolwiek formułę, aktywizując swą silną wolę.

Mimo tego, zdecydował się zaproponować:
- Siostry i Bracia krwi. Napełnienie żołądków musi poczekać. I tak nie mamy czym zapłacić za strawę. Może prowiant... lub parę miedziaków na jego zakup wpadnie same do naszej kiesy - mówiąc to skinął wymownie podbródkiem na włóczących się nieopodal osobników spod niekoniecznie najjaśniejszej gwiazdy -
Powinniśmy czym prędzej znaleźć kogoś, kto może mieć choć blade pojęcie o tym, czym są dziwne kryształki niesione przez Kiti...
Miasto lada chwila ułoży się do snu, nie wypada nam nachodzić kogokolwiek w alkierzu. Nie mamy wiele czasu...

luiner 20-07-2008 00:34

Podczas kiedy podrozowali do miasta kot trzymal sie raczej z tylu, wiec Lunar choc biegl nieopodal przed nim korzystal ze zmyslow, ktore sa bardziej wdzieczne niz wzrok ... ze sluchu i wechu, by wiedziec w razie czego co ten kombinuje. Wszystko szlo dobrze, az do momentu gdy przyszla jakas zacma, obrazy sie rozmyly a dzwieki ogluszajaco piszczaly niczym setki komarow latem...

Lunar powoli podniosl obolala glowe... przez szum rozmytej wizji zauwazyl obcego, drowa ktory stal w miejscu gdzie przed chwila byl tygrys... siega po bron... ale nie, reka sie cofnela...

Lunar podrzucil lekko swoje rekawy, ktore otulaly juz jego rece... tak wlasnie rece... prawa dlon odruchowo poplynela do podwojnego miecza przyczepionego na klamrze za plecami... fioletowe wlosy zafalowaly wypadajac z pod kapura tworzac lekka zaslonke skrywajaca oczy w kolorze nieba nocy kiedy jest na nim wiele tajemniczych gwiazd.

Plaszcz, ktory okrywa elfa jest poszarpany przez setki mil spedzonych w marszach przez dzicz i jedynie na lancuszku przyczepiony drewniany flet po lewej stronie pasa sugeruje, ze jest to bard za ktorego sie podaje.

Podczas kiedy jego towarzysze sie witali, Lunar przystanal obserwujac ich z pewnym rozmarzeniem wspominajac powroty z polowania do domu ojca...
Przed oczami stanal obraz zielonych krain, srebnych wstazek radosnych rzeczek... roslego jelenia prezentujacego swe walory na szczycie wzgorza i tylko szum wiatru i spiew ptakow...
Rece obiely drewniany instrument i poplynely po nim podczas gdy powiew wspomnien nauczyl go spiewac... to byla ta piesn... ta ktorej slow wielu nie poznalo... wiec i tym razem sa tylko dzwieki, ale on wie... to jest wlasnie ta piesn...
Pojedyncza lza potoczyla sie po policzku muzyka... uwala sie cichutko... i rozbila o ziemie na tysiace krysztalkow, naznaczajac te, po ktorej stapaja cienie przeszlosci...

Leoncoeur 20-07-2008 01:20

Po posileniu sie sarną i ruszeniu dalej, kot wydawał się być w świetnym humorze i również oczekiwał zachodu słońca, gdyż zżerała go ciekawość czy reszta faktycznie zamieni się znów w dwunogi.

- O, na zdechłego szczura! - wyrwało mu się miauknięcie gdy reszta przybierała swe ułomne ludzkie kształty.
Otrząsnął się z niemiłych myśli.
I spokojnie podreptał za przemienionymi już towarzyszami, w stronę miasta.
Sachet nie lubił miast ludzi, zgiełk, ciągła potrzeba uwagi by ktoś nie nadepnął, mnogość młodych dwunogów, które z niezrozumiałego powodu chciały zawsze głaskać i ciągać za ogon, a gdy się je za to pokarało pazurami, to wielka awantura...

Jakiegoś jednak dwunoga znaleźć sobie musiał, ktoś musi dbac o to by Sachet miał spokój, ciepło i pełny żołądek.
Trzymając się na razie blisko Śniegowłosej, Czarnopyskiego i innych, zaczął czuć dziwne zawroty głowy i nie zauważony ostał w uliczce obok sklepu.
Kręciło mu się w głowie jak wtedy gdy goniąc nornicę wyrżnął łepkiem w drzewo i dochodził do siebie kilka dni.
Przymknął oczy i miauknął cicho i żałośnie.

Po chwili polepszyło mu się i otworzył oczy.
Świat wyglądał jakoś inaczej, było ciemniej i nie wszystko widział, było przeraźliwie zimno oraz niewygodnie.
- ... to pewnie przez tą sarnę, otruli mnie! - miauknął... choć nie, nie miauknął, z jego pyszczka wydobyły się słowa w języku dwunogów.
... nie, nie z pyszczka. Łapką przerażony dotknął ludzkiej twarzy okolonej niewielkim zarostem...
nie, nie łapką - dłonią z pięcioma długimi paluchami. * A gdzie moje pazury?! * zawył w myślach.
Zniknęło zadbane futerko chroniące przed chłodem.



wyprostował się gdyż niewygodnie było mu na czterech łapach.
- Ratunku - wydobył w końcu z siebie wychodząc z szoku. Wyglądał jakby miał się rozpłakac i szczerze mówiąc daleki od tego nie był.

Zaczynał wszystko rozumiec. Spał w plecaku, który łowcy wzięli ze sobą gdy poszli na polowanie na wilki. Sachet był tam gdy rzucili usypiającą wybuchajkę, która przemieniła ich.
Najwidoczniej i jego.

- Nie chcę... - wydał z siebie i wyłonił się z bocznej uliczki.
Był przerażony i zszokowany, patrzył na Śniegowłosą, Czerwonopyskiego, Czarnofutrego, Panikowatego i Spokojnego, oskarżycielsko podnosząc swój obrzydliwy, bo bezwłosy palec. Początkowa żałość i przerażenie powoli acz systematycznie ewoluowały we wściekłość
- To przez Was! odwróćcie to! Nie chcę być dwunogiem!


Jako ze kot nigdy nie nosił ubrania, nie pojawiło się ono wraz z przemianą znikąd. Sachet stał w swej nowej ludzkiej formie całkowicie nagi, choc nie robił sobie z tego nic. Kotom obca przyzwoitość związana z nagością.
Parę szczegółów wskazywało jednak że jest mu raczej zimno.

Kejsi2 20-07-2008 10:01

Kiti kątem oka zauważyła, że Lunar odwrócił się od reszty. W jego błyszczały... łzy?
Kiti miała zamiar podejść i spytać co się stało, chciała pocieszyć jakoś towarzysza, ale zawahała się. Może nie powinna się tak śmiało mieszać w jego prywatne sprawy? Bo chyba nie płacze dlatego, że sklep Cunnera był zamknięty!
- A gdzie jest...? – zdumiona rozejrzała się wokół. – Sachet...!?
Wyłonił się nagle z mroku. Szczęka Kiti wylądowała na ziemi, a oczy elfki niemal wyszły z orbit. Dłuższą chwilę stała nieruchomo, nie mogąc wydobyć ani słowa wskazała przybysza drżącą ręką i jęknęła w panice;
- ZBOCZENIEC!!!!:C):
Z piskiem odrazy, cała czerwona na twarzy, przylgnęła do Blackera i zasłoniła sobie twarz szerokim rękawem jego szaty.
Dopiero kiedy golas się odezwał Kiti poznała go!
- Sachet!? Co ty, jak ty...!? Tak nie można, nie w mieście, znaczy, o rany, to jest uuuuhhhh, musisz się odziać!!!:oops: – wyjąkała, czerwona jak burak, odwracając taktownie wzrok. – O kurcze!!! – rozejrzała się z rozpacza po drużynie, błagając wzrokiem „niech mu ktoś gacie pożyczy!!!”:blazen:

luiner 20-07-2008 14:32

Lunar slyszac prosbe Kiti przerwal granie, lewa reka odczepil podwojny miecz z klamry i wbil go w ziemie zdecydowanym ruchem. Cztery mniejsze klamry trzymaly pasy na swoich miejscach, zajelo to niezbyt duzo czasu by ostatnia opadla na ziemie... dzieki zamaszystemu ruchowi ramion plaszcz splynal z calego ciala i znalazl sie przewieszony na przegubie. Lunar zwinal go w klebek i rzucil wygodnie do zlapania dla nagiego mezczyzny, po czym podniosl flet... jednak gdzies odeszlo to natchnienie, bezdzwiecznie trzymany w dloni, po chwili odwieszony na lancuch, bedzie musial poczekac na inna okazje...
Lunar stoi w pluciennej, acz ladnej bluzie podroznej i dosc szerokich spodniach spietych i wcisnietych w buty. Jego wlosy w lekkim nieladzie tancza na wieczornym wietrze...

Kejsi2 20-07-2008 20:54

- Luiner, jesteś nieoceniony! - zakrzyknęła radośnie Kiti. - Toż to byłaby katastrofa, gdyby on tak paradował! Już chyba mniej zamieszania wywołałby jako wilk!

Kiti nie mogła uwierzyć że ktoś zdecydował podzielić się szatami z towarzyszem. Może dlatego, że nie wyobrażała sobie siebie biegającej wokół w bieliźnie, ani Sacheta w sukni :C): A mężczyzna w koszuli to przecież żadna tragedia.

- Może poszukajmy alchemika albo maga? Może jeszcze mają otwarte! Kurcze, nie pomyślałam o tym! To będzie prawdziwy problem, każdej nocy będziemy chodzić po mieście... co jeśli zawsze wszystko będzie już zamknięte!? - załamała się. - Szybko, gdzie tu jest jakiś mag!?

Leoncoeur 21-07-2008 00:40

Sachet odruchowo złapał płaszcz i spojrzał na niego jakby nie rozumiejąc po co mu on. Koty nie zwykłe były nosic ubrań, ale gęsia skórka na skórze wzbudzona wieczornym chłodem tez nie tworzyła zbytniego komfortu.
- Jak wy możecie tak żyć? - mruknął wspominając swoje futerko i przez twarz znów przebiegł mu grymas gniewu.
Szybko otulił się płaszczem zakrywając goliznę, która de facto zbytnio go nie obchodziła.
Grunt że było cieplej.
- Dobrze, to było zabawne, gdy biegaliście sobie na czterech łapach gdy powinniście na dwóch. Teraz zabawne być przestało. - rzekł starając się zastrzyc uchem, co w nowej fizjonomii okazało się tyleż trudne co praktycznie niewykonalne.
- Ja nie mam zamiaru tak żyć, obrzydliwość! Trzeba coś z tym zrobić. - mamrotał zerkając na resztę - a jak będziemy czekać do rana to znów zmienicie się w szczekacze i z nikim nie będziecie mogli pogadać jak to odkręcić.
Zirytowany podszedł do drzwi patrząc na kłódkę.
- Otwórz się kochanie, albo bardzo się pogniewamy. - zagroził martwemu kawałkowi żelaza, jakby miał nadzieję iż odpowie - no zamykajko nie każ się prosić. - zamruczał mając nadzieje iż kłódka sama się otworzy przed jego poleceniem Otwarcia zamka.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:47.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172