lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Mulele maj operacja "River" (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/5881-mulele-maj-operacja-river.html)

Kelly 26-08-2008 18:23

- Słyszałaś ? W coś uderzyliśmy chyba ... - Eryk przerwał nucenie piosenki Presleya. Patrzył na nią badawczo, a dziewczyna jak zwykle, gdy czuła ten wzrok, poczuła się nieco winna. – Wiesz, co to było?
Pokręciła głową:
- Chyba nic poważnego. Nie słyszeliśmy strzałów, wybuchów czy czegokolwiek. Może płynący pień drzewa uderzył o burtę? – domyślała się.
- Może – na chwilę przerwał i utkwił wzrok w pustej szklance, którą Simone nadal trzymała w dłoni. - Przeginasz, siostro – skwitował spoglądając na nią jak ojciec, który przyłapuje dziecko na czymś wyjątkowo głupim.
- O co ci chodzi? – Stała opierając się o drzwi, jakby potęgując wrażenie zbytniej konsumpcji alkoholu, którego zapach wręcz buchał jej z ust.
- Co ty wyprawiasz? - syknął przez zęby.
- Nic. Zupełnie nic. Choć domyślam się, że moje umiłowanie do whiskey urosło właśnie w twych oczach do rangi... „problemu” - mówiąc ostatnie słowo przybrała sarkastyczny ton głosu i akcentowała wyraźnie każdą sylabę .- Fakt, trochę się dziś wstawiłam, ale to nie powód do paniki. Zresztą, jestem już dużą dziewczynką i nie muszę się przed tobą tłumaczyć braciszku.
- Rozumiem, ale martwię się. Niech to szlag, Simone, nie dam ci tutaj sczeznąć, bo kiedyś wypijesz tyle, że nie zobaczysz jakiegoś popaprańca, który dorwie cię zanim zdążysz zareagować.
- Zostaw mnie
– powtórzyła słabo. – Słuchaj, nic się nie dzieje, na prawdę. Poza tym, umiem o siebie zadbać.
- Topiąc żale w alkoholu?
- A nawet jeśli to co w tym złego
? - prawie wrzasnęła - Nie próbuj uchodzić za świętoszka Eryku! Nigdy ci się nie przytrafiło trochę wypić żeby zwyczajnie poprawić sobie humor?
- Owszem, ale zawsze później tego żałowałem. To nie rozwiąże twoich problemów, słoneczko. Jedynie je pogłębi.
- Pozwól że sama zdecyduję co rozwiąże moje problemy. A jak na razie whiskey rozwiązuje je świetnie.
- Więc wróć do Europy i tam zalewaj się do woli
! - chyba zaczynały puszczać mu nerwy bo rozmowa okazywała się mało konstruktywna - Ale dopóki jesteś tutaj, przykro mi, ale będziesz musiała liczyć się z moim zdaniem. A moje zdanie brzmi jednoznacznie: Koniec z piciem.
- Czyli mógłbyś przymknąć oko gdyby działo się to w Paryżu, ale w Kongo będziesz mnie pilnował jak krnąbrne dziecko
? – Była rozdrażniona.
- Wpływamy na wody kontrolowane przez rebeliantów – wyjaśnił. - Nie mogę pozwolić na to, aby jedyny lekarz, którym dysponujemy chodził zalany w trupa. Prędzej czy później możemy potrzebować twoich umiejętności i chcę abyś była wtedy zdolna do trzeźwego myślenia!
- Donnerwetter
! – Zaklęła w rodzinnym języku. – Czego ty ode mnie chcesz? Widzisz problem tam gdzie go nie ma! Chcesz żebym już więcej nie tykała się mocnych trunków? W porządku! Masz na to moje cholerne słowo! Boże, kilka razy się człowiek hucznie zabawi i będą na niego patrzeć jak na alkoholika!
Nie wyglądało jednak na to aby Eryk od jej zapewnień wyglądał na mniej przejętego.
Przepraszam Eryku – uniosła ręce do góry w geście kapitulacji i przybrała łagodniejszy ton - Poddaję się. I beze mnie masz dość ma głowie. Nie powinnam sprawiać ci dodatkowych problemów. Wiesz, po prostu ... lubię whiskey. Może ostatnio istotnie trochę za bardzo. I lubię Irlandczyków, bo wynaleźli to coś, dzięki czemu świat staje się piękniejszy.
- Twój się stał?
- Nie, ale widocznie jeszcze za mało wypiłam
– chciała zażartować, ale zdała sobie sprawę, że dowcip nie był może najwyższych lotów, bo Erykowi do śmiechu nie było. Puściła drzwi. Rzeczywiście stała równo i mimo, że naprawdę lekko przesadziła, to jednak nie był to jeszcze ten moment, w którym człowiek zaczyna się chwiać i zachowywać, jak ostatni idiota.
- Sugeruję kokosowe mleko - wreszcie odrobinę się rozluźnił i lekko uśmiechnął się do siostry.
- Zwariowałeś? Obiecałam nie przesadzać z whiskey, ale żeby od razu zmuszać mnie do picia mleka?
- Może je docenisz. Ja zwykle używam, jak trochę przeholuję.
- I co? Smakuje ci?
- Chyba żartujesz? To świństwo, ale świetnie się po tym wymiotuje.
- Dziękuję, ale żal by było dobrego trunku. Eryku
– nagle chwyciła go za rękę – proszę cię, nie złość się na mnie. Jeszcze tego dnia. Od jutra przestanę. A przynajmniej się postaram. Obiecuję, szczerze. Wiesz, mam parszywy humor. Chrzanić to. Byłabym na stołku w jakimś francuskim szpitalu, gdyby nie ta cholerna ździra, która doniosła, że wzięłam w łapę parę franków. No dobrze, więcej niż parę, co nie zmienia faktu, że sama też tkwiła w tym po uszy... Cholera jasna by to wzięła... - znów wezbrała w niej frustracja.
- Zostaw to – wyjął jej z rąk pustą szklankę i zwyczajnie objął. W pierwszej chwili chciała się rzucić, wyrwać, powiedzieć, żeby ją zostawił, ale ... nie zrobiła tego, tylko przytuliła się, jak najmocniej mogła.
- Dobrze jest mieć cię w pobliżu, wiesz? – Wyszeptała. Głos jej się załamał. – Nawet, jeżeli prawisz mi bzdurne morały.
- Wiem. Jestem wściekły, że tu przyjechałaś i że bez sensu się narażasz, ale jednocześnie bardzo się cieszę. Mamy tylko siebie Simone, zawsze mieliśmy tylko siebie.
- Czyli jeszcze mnie trochę kochasz? Nie wykopiesz mnie z Kongo i nie znienawidzisz za to, że taka marna siostra rujnuje ci reputację?
- Daj spokój. Kocham cię siostrzyczko, jak w ogóle możesz mieć wątpliwości. Wiesz, jeśli chcesz
... – zaproponował ocierając z jej policzka pojedynczą zbłąkaną łzę . – Jeżeli nie uda ci się załatwić lepszej kajuty z tą kobietą o dziwnym imieniu, chodź do mnie. Są dwa łóżka. Przegadamy całą noc. Zawsze to będzie milej posiedzieć razem.
- I będziesz mógł mieć na mnie oko abym nie złamała danego słowa
? - uśmiechnęła się blado - Dziękuję Eryku. Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej. Chętnie się do ciebie przeniosę jeżeli tylko ... nie będziesz śpiewał – dodała szybko.
Parsknął śmiechem:
- Obiecuję. Wyśpiewam się zawczasu. To jak?

Simone nie zdążyła odpowiedzieć bratu, gdy na korytarzu załomotały kroki jednego z marynarzy. Z szacunkiem zwrócił się do Eryka.

- Pan kapitan prosi do siebie, do sterówki pana porucznika. Panią również mademoiselle. Jest ranny, chyba niegroźnie - dorzucił tonem wyjaśnienia.
- Idziemy natychmiast – w Simone obudził się lekarz. Potrzebowała zajęcia. Wiązać, zszywać, nastawiać, to jej bardziej było potrzebne niż whiskey. W Paryżu pokazali jej, że nie jest nic warta, jako lekarz. Teraz miało się to zmienić. Toteż chciała iść natychmiast, już zaraz, szybko. Eryk się zgadzał, bardziej nawet dla siostry niż dla kapitana, ale jako wojskowy wiedział, że zawsze potrzebny jest jeden dowódca. Na statku był nim kapitan i tylko idiota, lub osobnik nie znający zasad działania skutecznego armii, lekceważyłby jego słowa.
- Jasne. Kapitan wzywa, trzeba iść. Weź tylko apteczkę, skoro jest ranny. Może się przydać.
- To oczywiste
Simone spojrzała na niego niczym nauczycielka na niezbyt rozgarniętego ucznia.

liliel 27-08-2008 10:26

We własnym mniemaniu nie była pijana. Co najwyżej lekko wstawiona ale i tak szła do sterówki z ciężkim sercem. A co jeśli przyszło by jej teraz posłużyć się skalpelem? Co jeśli zatrzęsłaby jej się ręka albo zwyczajnie zawiódł refleks? Wiedziała, że Eryk ma racje. Nie powinna pić, nawet sporadycznie i w niewielkich ilościach, nie mówiąc już o nadużywaniu alkoholu jak to często miała ostatnio w zwyczaju. Wiedziała, że nie powinna, ale czasem zbyt trudno było jej odmówić sobie odrobiny relaksu jaką niosła ze sobą szklanka whiskey. Problem tkwił w tym, że po pierwszej przychodziła nieodparta ochota na kolejną.

Gdy weszli do sterówki od razu skupiła wzrok w Katandze. Skinęli mu głowami na powitanie a za moment zjawiło się dwóch sierżantów, których poznała tego popołudnia. Przysłuchiwali się w milczeniu monologowi kapitana. Gdy ten skończył głos zabrał Eryk.

- Panie kapitanie, w razie potrzeby służymy panu wszelką pomocą. Jeśli pojawi się taka potrzeba, proszę mną dysponować wedle woli. Wolę nie wyspać się przez kilka nocy czuwając, by ktoś niepożądany nie wpakował się na pański statek i dojechać do miejsca przeznaczenia, niż odwrotnie.

Simone poleciła wreszcie Katandze usiąść i rozłożyła na ziemi torbę lekarską. Eryk, jak zwykle domyślny, oddalił się na kilka kroków by nie zabierać jej przestrzeni i nie ograniczać światła, które było tutaj wyjątkowo ubogie.
- Może pan ruszyć ręką kapitanie? - zapytała.
Murzyn uniósł ją lekko w górę jakby chciał się przekonać na ile może nią poruszać. Na jego twarzy niespodziewanie zagościł wyraz bólu i szybko opuścił ją w powrotem na kolana.
- Zaraz zabiorę się za oględziny ale najpierw pomogę się panu rozebrać – pomogła zsunąć mu z ramion marynarkę a Katanga syknął cicho zaciskając przy tym szczękę.
- Nie będę protestował kiedy piękna kobieta chce ze mnie zdjąć ubranie – powiedział spokojnie ale widać było, że starał się robić dobrą minę do złej gry. Ból z pewnością dawał mu się mocno we znaki.
Uśmiechnęła się do niego lekko i zaczęła po woli rozpinać guziki jego koszuli. Widok białej kobiety rozbierającej Murzyna w dobie kwitnącego w RPA apartheidu był dość niestosowny. Nawet jeśli nie niósł z sobą żadnych podtekstów. Na ułamek sekundy dostrzegła jednak we wzroku Katangi coś co zinterpretowała tak, że kapitan nie miałby nic przeciwko temu gdyby ta scena rozgrywała się w zacisznych czterech ścianach jego kajuty. Nie spuściła wzroku, tylko uśmiechnęła się do niego kącikiem ust.
- Chętnie bym pani pomógł, Simone, ale obawiam się, że odpinanie guzików jedną ręką jest w tej chwili nie lada wyzwaniem.
- Proszę się nie przejmować. Doskonale sobie radzę.

Zastanawiała się co jest przyczyną niedomagania kapitana i odetchnęła z ulgą gdy nie dostrzegła krwi. Obejrzała dokładnie ramię, co w słabym świetle było utrudnione, i obmacała je starannie. W między czasie wyjęła z torby strzykawkę i wypełniwszy ją środkiem przeciwbólowym wbiła igłę w ramię aplikując znieczulenie miejscowe.
- Eryku, czy mógłbyś przytrzymać kapitana? Chciałabym aby przez chwilę się nie ruszał.
Jej brat posłusznie podszedł w ich kierunku i założył Katandze mocny uchwyt tak, jak poinstruowała go siostra.
- Od dawna kursuje pan po wodach Kongo? Pewnie zna pan tę rzekę lepiej niż niejedną kobietę? - Simone kontynuowała rozmowę chcąc odwrócić uwagę pacjenta od jej misternych działań. Kapitan odrobinę się rozluźnił starając się nie zwracać uwagi na zabiegi lekarki.
- Pływam po tych wodach od dość dawna. Ta rzeka jest jak kobieta. Bywa zmienna i potrafi zaskakiwać. Nie wolno pod żadnym pozorem jej lekceważyć. Niektórzy myślą, że skoro Kongo to nie ocean mogą pozwolić sobie na brak ostrożności ale...

Jego wypowiedź została raptownie przerwana. Simone jednym wprawnym ruchem nastawiła jego bark. Obawiała się, że Katanga może stracić przytomność i asekuracyjnie go podtrzymała, co było kompletnie niepotrzebne ponieważ Eryk nadal nie rozluźnił swojego uścisku.
- Przepraszam ale miał pan wybity bark kapitanie - powiedziała spokojnie Simone jakby chciała się wytłumaczyć z tego, że przysporzyła mu tyle cierpienia - Musiałam go nastawić. Zazwyczaj najlepiej skierować uwagę pacjenta na inne tory ponieważ oczekiwanie na falę bólu bywa równie nieznośne co ból sam w sobie.

Na twarzy Katangi wystąpiła kilka kropel potu jednak poza tym, że zagryzł wargę nie dał po sobie poznać jak bolesny to był zabieg. Albo poza twardego mężczyzny wychodziła mu nad wyraz dobrze albo w istocie nim był.
- Dobrze się pan czuje? - zapytał ze szczerą troską - Usztywnię ramię i teraz powinno być już znacznie lepiej. Środek przeciwbólowy powinien działać przez kilka godzin, po tym czasie zaaplikuję go ponownie aby ulżyć panu przynajmniej w ciągu najbliższej doby. Jeszcze przez kilka dni będzie pan odczuwał dyskomfort. I przede wszystkim - proszę nie forsować ręki.

Dała znak Erykowi, że jego rola w tym przedsięwzięciu dobiegła końca. Gdy jej brat wycofał się w kierunku pozostałych mężczyzn Katanga szepnął ciche:
- Dziękuję pani, Simone - po czym dodał – Ach, prawie wyleciało mi to z głowy. Rozmawiałem z panną Davy i chętnie podzieli się z panią swoją kajutą. Oto klucz.
- Dziękuję panu.
Wsunęła klucz do kieszeni spodni i zabrała się za obwiązywanie i usztywnianie ramienia Katangi. Odwróciła się jeszcze do O'Connora i Padawsky'ego z zapytaniem:
- A z panami wszystko w porządku? Wyszli panowie cało z tej kolizji? Nie potrzeba czegoś nastawić, pozszywać, opatrzyć? W razie potrzeby służę pomocą.
Obdarowała ich szerokim uśmiechem i wróciła do swojego zajęcia.

Hawkeye 28-08-2008 21:20

O'Connor wiedział, że ta podróż nie może być, aż tak prosta na jaką się wydawała. To był jeden z problemów wojen w Afryce .... poprawka, to był jeden z problemów dzisiejszych wojen. Zawsze znajdowała się jakaś partyzantka, front często był płynny, a oddziały dywersyjne mogły znaleźć się wszędzie. Simba działali właściwie na swoim terenie, jasne nie powinno tutaj ich być, ale w końcu nie powinno być tu też byłego podoficera SASu, a jednak. Zbyt wiele naoglądał się podobnych wojen, w zbyt wielu brał udział, aby być teraz spokojnym. Jasne, może i murzyni, nie mieli takiego przeszkolenia, ale w końcu byli myśliwymi, potrafili myśleć, a ile to znaczy pokazali Burowie ... Afrykanerzy, na początku tego wieku, gdy Imperium Brytyjskie, w wojnie z nimi ponosiło straty. Wiele się od tego czasu zmieniło, ale trzeba było na nich uważać. Na szczęście była noc, afrykańskie plemiona, były przesądne, murzyni bali się nocy, bali się tego co ona niesie. Duchów i wrogów. Co nie znaczy, że ich szamani, nie mogli przekonać paru, że tak trzeba.

W ciszy jaka panowała na mostku dało się słyszeć dźwięk magazynku wsadzanego do broni. A potem trzask odciąganego zamka. To Irlandczyk bez słowa uzbroił swoje UZI. W obecnych warunkach, na niewiele się by ono raczej zdało, ale wolał być uzbrojony, teraz wystarczyło odbezpieczyć ją i w ciągu kilku sekund można by zabić każdego, który nieopatrznie spróbowałby dostać się na pokład. Nigdy nie wiadomo co myśli twój wróg, a przezorny zawsze ubezpieczony. Na pytające spojrzenia innych, odpowiedział tylko swoim spojrzeniem, spokojnym ... wręcz można by nazwać zimnym albo profesjonalnym. Nie denerwował się, nie bał się, podczas szkolenia, które przeszedł lata temu, nauczono go kontrolować te uczucia, gdzieś w głębi zawsze pozostawało, ale nie mogło przejąć nad nim kontroli, nie mogło go sparaliżować. Paddy, jak nazywano go od wielu lat, wiedział, że jest zdolny zabić także to uczucie, człowiek jest zdolny do wszystkiego aby przeżyć ... komandos jest gotowy do wszystkiego aby wykonać zadanie i wyjść cało. W końcu po co martwemu pieniądze?

Dopiero gdy broń wylądowała z powrotem w kaburze uśmiechnął się, popatrzył na kapitana Katangę, który został opatrzony przez Simone.
-Oni przyjść, oni zginąć - powiedział pewnym tonem w języku, który żaden z jego białych współpasażerów, nie powinien raczej znać. W końcu ilu z nich mogło nauczyć się Suahili? Potrzebny był czas, chęci i zdolności, a podczas walk jakoś trudno je znaleźć .... on to zrobił, ale podobno zawsze miał zdolności do języków, zresztą warto zawsze znać parę słów, podwładni to lubią i można ich szybciej i łatwiej kontrolować, niż przy użyciu tłumacza.

Oparł się plecami o ścianę nadbudówki, wydawał się, że nic go nie obchodzi, można by powiedzieć, że stał niedbale, ale uważny obserwator, zauważył by, że jego ruchy, jego poza nie jest niedbała ... raczej oszczędna, jakby przestawił się na inny tryb "bycia", kto wie, co chodziło temu człowiekowi po głowie? Jego uśmiech, który jeszcze w Stanleville, wydawał się dobroduszny ... teraz mógłby wydać się drapieżny.

Gdy usłyszał pytanie pani doktor, znowu zmienił swój "image", jego uśmiech zamienił się, w bardziej przyjemny. Odezwał się również, spokojnym bardzo ciepłym głosem
-Cóż pani doktor, gdy słyszę takie pytanie, to aż moje serce krwawi, że jestem cały. Powinna się pani doktor częściej uśmiechać, wtedy wszystkie nasze troski, uciekają gdzieś daleko - Może gdyby miał więcej czasu, w innych okolicznościach, zastanowiłby się chwilę, nad zmianami jakie może dokonać człowiek, w ciągu ledwie paru chwil. Przed chwilą twardym głosem mógł powiedzieć Katandze, że jest gotów zabić każdego, kto spróbuje się wedrzeć, na łódź, a teraz tak ... wesoło, mógł rozmawiać z panią doktor .... takie to już było to życie.

merill 29-08-2008 18:58

Tim patrzył jeszcze przez chwilę w kierunku odchodzącej Simone. Potem odwrócił się w kierunku relingu, opierając się o niego swobodnie. Gwiazdy, błyszczące jasnym blaskiem na bezchmurnym podzwrotnikowym niebie odbijały się w potężnych wodach Kongo, które już w tym miejscu było bardzo szerokie. Spojrzał raz jeszcze na jaśniejący w górze Krzyż Południa, odpowiednik Gwiazdy Polarnej z półkuli północnej.

Deski pokładu o dziwo nie skrzypiały za każdym krokiem. Nie śpiesząc się ruszył wokół pokładu spacerowego. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki lotniczej piersiówkę, ze stali nierdzewnej. Pociągnął solidny łyk złocistego napoju, whiskey o tej porze smakowało najlepiej. Bliskość ogromnej ilości wody złagodził nieco temperaturę… można było powiedzieć, że na pokładzie jest prawie przyjemnie.

Idąc myślał o całej tej eskapadzie, a w szczególności o środku transportu i jego właścicielu. Jego słowa w ładowni nie zdziwiły go zbytnio, w zasadzie spodziewał się takiej reakcji, w końcu dlaczego taki przemytnik jak Katanga miałby lubić konkurencję i to konkurencję, której musiał służyć własnym statkiem. I jedno było pewne Katanga nie był zwykłym „szaraczkiem”, w końcu ilu przemytników ma w załodze absolwentów Wydziały Mechanicznego Politechniki w Antwerpii, albo ile łajb na tym pieprzonym Kongo pływa z prędkością 20 węzłów?

Tim służył rok w Królewskiej Marynarce Wojennej, zanim zgłosił się i przeszedł rekrutację Special Air Sernice, a 22 Regiment był chlubą Armii Brytyjskiej, znał się więc co nieco na łodziach i żegludze, może nie był ekspertem ale pewne podstawy były dla niego jasne. Póki co nie miał zamiaru podejmować jakichkolwiek działań, ot jedynym jego zmartwieniem było dostanie się w całości i z kompletnym ładunkiem do Stanley… a po drodze może być gorąco.

Domyślał się, że niedługo miną osławiony „40 kilometr” i skończy się przyjemne poczucie bezpieczeństwa, zapewniane przez osłonę wojsk z Leo. Za tą odległością póki co niepodzielnie królowali w dżungli Simba i to oni dyktowali warunki. Tim nie sądził, że dysponują sprzętem, który mógłby ich dosięgnąć n środku nurtu Kongo, która w tym miejscu była cholernie szeroka.

*****

Spacer w ciemnościach, przerywanych gdzieniegdzie słabym światłem żarówek okrętowych uspokoił go nieco. Czasem potrzebował kilka chwil ciszy i odprężenia, kilku łyków whiskey i już wszystko zaczynało się układać w całość. Sprawdził czy broń jest na miejscu w kaburze, bezpiecznik pistoletu nadal spoczywał nietknięty. Colt mógł wydawać się może niepozorną bronią, ale w akcji był diabelsko skuteczny. Nikt i nic nie wstawało po bezpośrednim trafieniu pociskiem 0.45. Dokładnie po drugiej stronie, symetrycznie do kabury, w skórzanej pochwie spoczywał nóż Farbain`a, trwała konstrukcja i idealne wyważenie, zostały docenione przez wiele jednostek specjalnych, a w SAS, przykładano wielką wagę do umiejętności walki wręcz, choć akurat Pyton uciekał się do niej w ostateczności.

Zatrzymał się w pół kroku, przed nim w ciemności stali dwaj mężczyźni rozmawiając. Po chwili podbiegł do nich jeden z ludzi kapitana mówiąc: - Panowie, kapitan prosi panów do siebie - po czym zniknął równie szybko jak się pojawił.

Mężczyźni ruszyli do sterówki. „To musi być coś poważnego, ten ruch na pokładzie i to uderzenie, lepiej dowiedzieć się o co chodzi”. Nie śpiesząc się ruszył w kierunku sterówki.
*****


Kiedy wszedł do urządzonego na starą modłę pomieszczenia będącego sercem całej łajby, współpasażerowie już tam byli. Kapitan właśnie był opatrywany przez Simone, Katanga spojrzał na niego obojętnym wzrokiem, potraktował go jak powietrze, ale przy gwałtowniejszym ruchu, jego usta wygięły się w grymasie bólu. Widać uderzenie, którego doświadczył podczas zderzenia było poważniejsze niż myślał.

- Niestety mamy pecha. Simba musieli sie zorientować, że przerzucamy nasze wojska rzeką pod Stan'ville i próbują temu przeszkodzić.
Spuszczają na wodę tak obciążone tratwy, że te płyną zanurzone nieco pod powierzchnią. Są nie do wykrycia, nawet przez radar -
wskazał na konsolę.

- Jedna z nich właśnie w nas uderzyła. Mamy nie grozny przeciek, nie wiem natomiast czy uszkodzona została śruba. Na razie muszę wygasić światła , proszę tez o zaciemnienie bulajów. Niedługo miniemy "40 kilometr" ostatni posterunek nad rzeką. Rebelianci mogą być w pobliżu, a choć koryto ma tu ponad pół mili szerokości i płyniemy środkiem nurtu musimy być czujni.


Słowa kapitana zabrzmiały poważnie, rebelianci byli zdeterminowani i to mocno. Tim jakby od niechcenia półgłosem powiedział:

- Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate – zacytował Dantego w jego własnym języku.

Wysoki blondyn, który ze względu na podobieństwo był chyba bratem Simone, powiedział:

- Panie kapitanie, w razie potrzeby służymy panu wszelką pomocą. Jeśli pojawi się taka potrzeba, proszę mną dysponować wedle woli. Wolę nie wyspać się przez kilka nocy czuwając, by ktoś niepożądany nie wpakował się na pański statek i dojechać do miejsca przeznaczenia, niż odwrotnie.

- Myślę, że na tym ostatnim wszystkim nam zależy, bez żadnych wyjątków. Myślę też, że nie ma potrzeby byśmy musieli czuwać wszyscy, wystarczy, że dwójka będzie zawsze na warcie, reszta niech odpoczywa. Tu się chyba panowie zemną zgodzicie – skinął głową ku dwóm mężczyzną za którymi wszedł do sterówki, bez wątpienia byli żołnierze, a teraz najemnicy.

- Jak to mówili w moim oddziale, „Who Dares,Win”.

Kerm 30-08-2008 11:08

Stali w milczeniu, gdy niespodziewany wstrząs sprawił, ze pokład pod ich stopami poruszył się.
- Co to u diabła było? - spytał Patrick.

- Nie wiem, chyba jakaś kolizja - niezbyt pewnie odparł Christoper.

Nie wyglądało na to, by statek miał iść na dno. A nawet gdyby, to lepiej było w takiej sytuacji znajdować się na pokładzie.

- Jeśli coś się stało, to z pewnością nas zawiadomią - powiedział Kit żartobliwie. - Poza tym tam - wskazał ręka - widziałem jakieś koło ratunkowe.
Nie miał zamiaru zastanawiać się, czy owo koło utrzyma się na wodzie. Miał za to nadzieję, ze nie będzie musiał tego sprawdzać.

Rozmyślania nad sposobami postępowania w przypadku, gdyby "Katanga" miała zamiar zamienić się w "Titanica" przerwało mu przybycie marynarza. Z zaproszeniem od kapitana.
A kapitanowi statku nie wypada odmawiać.

(...)

Informacja o przeszkodach na kursie nie należała do najlepszych wiadomości dnia. Ale i tak niewiele można było na to poradzić.

Kit z zaciekawieniem patrzył, jak Simone opatruje bark kapitana. Po sposobie podejścia do chorego można wszak bez problemów ocenić, ile wart jest lekarz i jako fachowiec, i jako człowiek.
Nie podobała mu się tylko jedna rzecz - miał wrażenie, że wokół pani doktor unosił się wyczuwalny aromat nader silnego trunku. A lekarz w nadmiernych ilościach nadużywający alkoholu...
Przed oczami stanęła mu scena sprzed hotelu. Tam też widział panią doktor...

Skrzywił się nieco, gdy Python, najwyraźniej gość przez nikogo do kabiny nie zaproszony, zaczął się popisywać znajomością Dantego i mottem z czasów swej służby wojskowej. Nijak nie pasującym do wcześniejszej propozycji. Nie da się ukryć, ze tchórze zwykle nie wygrywali bitew, ale cmentarze były pełne tych zbyt odważnych.

Gdy Simone zwróciła się do nich z zapytaniem o stan zdrowia pokręcił głową.

- Dziękuję za troskę, ale wszystko jest w porządku - powiedział. - Aż, jak to słusznie powiedział mój towarzysz, żal serce ściska.

Potem spojrzał na Katangę.

- Jeśli będziemy płynąć w miarę szybko, to pewnie się obronimy. Gorzej, jeśli zdołają nas zatrzymać.

A to ostatnie było niestety możliwe.

Arango 07-09-2008 12:31

"Katanga" 1.00 - 2.00


- Kochany tak sie cieszę - Anna przytuliła się do Jeana gdy szli razem do sterówki. A wiec jednak go odzyskałam pomyślała, odzyskałam...
Dawno nie czuła takiej lekkości, mogłaby tańczyć i śpiewać nawet tu na tym statku płynącym donikąd.
Gdy doszli do kabiny na dziobie mąż powstrzymał ją ruchem ręki.
- Poczekaj kochanie, tam coś się dzieje.
Rzeczywiście kapitańskiej kabinie stało kilka osób.

Simone rzeczywiście sprawnie nastawiła i unieruchomiła ramię Katangi. Jednocześnie mogla obejrzeć całą grupę. Wszyscy mężczyzni wyglądali na weteranów i ludzi doskonale obeznanych z bronią, co napawało otuchą jeśli nastąpiłby atak, reputację brata sama doskonale znała.
Ciekawe jak wygląda ta Narinda z którą dzieli kabinę, widocznie uderzenie w kadłub uznała za tak nieważny, że nie opuściła jej.
A może była zbyt zmęczona ?
Z zamyślenia wyrwał ją głos Katangi.

- Dziękuję panom za deklaracje pomocy, ale na razie wydają mi się one przedwczesne. Mam na pokładzie sześciu marynarzy i Mojżesza mojego pierwszego oficera.
W czasie ataku tylko on musi pozostać pod pokładem.
Na dziobie i na rufie mam po jednym M-42 na statywach obecnie oczywiście częstowo złożone. O ich niezawodności i śmiertelnej skuteczności niektórzy z panów mogli się zapewne przekonac osobiście. Zresztą, choc muszę oprzeć się jako laik w tej dziedzinie na opinii innych dalej chyba najlepszy na świecie.






- No i nie widzą tego państwo teraz, ale przez następną dobę żeglugi Kongo ma prawie 800 metrów szerokości.
Jeśli płynę środkiem żaden Kałasznikow nie jest w stanie mi zaszkodzić. Simba maja mało rkmów, bo są za trudne w obsłudze, a z mozdzierzy najzwyczajniej nie potrafią w nic trafić.

Dlatego puszczają środkiem nurtu owe pechowe dziś w nocy tratwy.

- Jedynym groznym momentem jest zbliżenie się do "40 KM". Załoga w środku jest silna, budynki mocne, ale jednak musimy sie zbliżyć do dżungli.
Postój tam zajmie nam około godziny.

Mężczyzni w sterówce skinęli głowami. Widać było że Katanga jest człowiekiem zorganizowanym i przygotowanym na większość niespodzianek.


- Przepraszam czy dobrze pana zrozumiałem ? Mówił pan o "40 KM" ? - dał sie słyszeć kulturalny, męski głos od wejścia.

Głowy wszystkich odwróciły się w tę stronę jak na komendę. Do pomieszczenia wkroczył wysoki szczupły mężczyzna o lekko szpakowatych włosach wraz z nieco niższą brunetką. Skinął wszystkim głowom i przedstawił oboje.

- Nazywam się Jean Bart a to moja żona Anna. Planowałem dotrzeć do SURCAUFu by zebrać materiał do artykułu o tamtejszej sytuacji uchodzców, ale nagły przyjazd zony - tu nastąpiło iście galijskie i fatalistyczne wzruszenie ramion - raczej te plany przekreśla. Będąc kilka dni w Leopoldville czytałem o tym posterunku.
Podobno jest bezpieczny i droga od niego do stolicy również w dzień jest nieatakowana
.
Mam zatem prośbę panie Katanga czy moglibyśmy tam wysiąść ?

Katanga rozpoznał kobietę, która dosłownie cudem zdążyła na pokład i leciutko uśmiechnął, po czym skinął głową w milczeniu. Kobiety, kobiety, potrafią popsuć wszystkie plany.

- Musimy się spakować, pozwolą zatem państwo, że się oddalimy - padło, po czym oboje wyszli.

Romantyczna historia pomyślała Simone wodząc wzrokiem po twarzach stojących w kabinie mężczyzn. I jak zwykle w takich sytuacjach "silniejsza płeć" nie wie nawet co powiedzieć gdy ma do czynienia z uczuciami.
Dość tej farsy przemknęło jej przez głowę, bo jeszcze im te głupie miny zostaną, po czym energicznie zatrzasnęła apteczkę.
Kilka głosów na raz przerwało ciszę zaczynając mówić o przygotowaniach, zaciemnieniu, kątach pola ostrzału, donośności...
Uśmiechnęła się pod nosem, ech te ich zabawy.


"Katanga" 2.00 - 3.00


Wszyscy na pokładzie zgrupowali się na prawej burcie po tej stronie Rzeki był "40Km". Jedni tkwili przy uchwytach MG 42, inni leżeli na płaskim dachu statku.
Powoli rósł przed ich oczami posterunek złożony z kilku naprawdę solidnych, betonowych budynków w kolonialnym stylu.





Od ich strony kilka razy mrugnięto latarką alfabetem Morse'a.
Jeden z marynarzy odpowiedział podobnie. Widać Kapitan był żołnierzom dobrze znany bo po chwili "Katanga" znieruchomiała przy molo.

Marynarze pomogli parze Francuzów zejść po wąskim trapie i przekazali pod ochronę dwu czarnym żołnierzom, którzy wybiegli z najbliższego budynku.
Cała czwórka dotarła szczęśliwie do drzwi tylko gdy państwo Brant znikali w wejściu wydawało się jakby lekko zawahali, ale zaraz podnieśli ręce w geście pożegnania i zniknęli w środku posterunku.

- Przy MG zostaną moi ludzie, zresztą jesteśmy tu osłonięci budynkami, resztę państwa zapraszam do swej kajuty na szklaneczkę whisky. Myslę że badanie szczelności kadłuba potrwa krótko i rano bedziemy w Twimba - pierwszej z wiosek jakie mamy odwiedzić.


"Katanga" 3.00 - 7.00


Było już dobrze po wschodzie gdy statek zbliżał się do Twimby rybackiej wioski.
- Dlaczego nikt tu nie łowi - padło pytanie kogoś z towarzystwa pasażerów, które w komplecie zebrało się na pokładzie.

- Nie znacie państwo zwyczajów tutejszych ludzi - odpowiedział w kiepskiej franscuszczyznie, jeden z marynarzy, którzy z FN w rękach towarzyszyli im, pozostali czterej tkwili bowiem przy stanowiskach MG, Katanga widać wolał dmuchać na zimne - oni łowią w nocy, w dwuosobowych dłubankach.
Rozrzucają się szerokim wachlarzem po rzece, tak że czasem widać ich na kilku milach wody. Jeden stoi z pochodnią w reku, drugi ma włócznie. Gdy zwabione światłem ryby podpływają do światła ten z ościeniem nabija je po 2-3 na raz i wrzuca do łodzi.
Jak zapełnią ją po prostu wyrzucają je na brzegu, gdzie kobiety chowają połów do tych śmiesznych wiklinowych magazynów i wracają po nastepnę. I tak czasem po kilka razy. Podobno mogą złowić tak w nocy i tonę ryb.

Kapitan wyszedł ze sterówki.
- Musze państwa tu wysadzić. Dalej, przed wioską są płycizny i sami rozumiecie...rozłożył bezradnie ręce.
Będę jednak na środku Rzeki i w minutę na sygnał niebezpieczeństwa będę tutaj. Zresztą Twimba to ludzie spokojni, gocinni i uczynni. Do wioski jest może 200 metrów.

Wszyscy wybrali się na wycieczkę.
Część zrobiła to z obowiązku, część dla przyjemności spaceru, jednak, że była to Afryka wszyscy mieli broń.

Gawędząc mijali niskie, pojedyncze drzewka, karłowate krzaczki i wysokie trawy, gdy po może 2/3 drogich doszli do pokrytego tylko niską trawą terenu bezpośrednio przed wioską. Do pierwszych domostw mieli może 60 kroków.

- Coś to nie gra - mruknął ktoś - zaden pies nie ujada, nikt się nie rusza, ani jednego dymu ?

Wszyscy ujęli mocniej kolby karabinów bądz pistoletów.

Faktycznie wokół panowała zda się cisza przerywana tylko brzękiem wszechobecnych owadów.
Ale nie było wokół żadnej ze śmiesznych chatek z przylepionymi doń wędzarniami żadnego zwierzęcia, żadna kobieta nie przeszła z tykwą po wodę do Konga, nie było przede wszystkim wszechobecnych w murzyńskich wioskach dzieci.

Atmosfera zdawała się aż emanować rozpaczą, beznadzieją, rezygnacją.



Hawkeye 07-09-2008 19:56

"Katanga" 1.00-2.00


Odpowiedź kapitana była dla niego całkiem satysfakcjonująca. Okręt był uzbrojony, a skoro Katanga był pewien, że jego ludzie poradzą sobie z możliwym zagrożeniem ze strony Simby, nie powinien się niczym przejmować. Poza tym ich przewoźnik, wyjawił jedną z fundamentalnych prawd takich konfliktów: plemiona, nie potrafiły posługiwać się bardziej skomplikowaną bronią. Na pewno można było ich tego nauczyć, ale na to potrzeba było środków pieniężnych, czasu i instruktorów. A ci rebelianci tego na całe szczęście nie mieli. Oczywiście nie można było ich lekceważyć, bo stosowany przez nich AK-47 był jednym z najprostszych w obsłudze karabinów. Mogły z niego korzystać nawet dzieci, bo nie miał zbyt dużego odrzutu. Cóż bądź co bądź konstruktor zasłużył na miano geniusza, amerykańskie karabiny szturmowe, nie dorównywały tej rosyjskiej konstrukcji, która miała już prawie 20 lat.

Wejście Francuza lekko go zaskoczyło, a najdziwniejsze było to, że zabrał w tą podróż swoją żonę. Patricka dziwiło to zachowanie, a szczególnie taka szyba deklaracja dziennikarza, o opuszczeniu łodzi. Zadał sobie z pewnością trud, aby się tutaj dostać i po takiej podróży postanowił wrócić do domu. Niektórych ludzie, nie sposób było jednak zrozumieć. Chociaż niektórzy by zapewne powiedzieli, że jak to typowy żabojad, facet zrezygnował na pierwsze oznaki problemów. Postanowił jednak "machnąć na całą tą sytuację ręką", nie jego problem, nie jego sprawa.

-Amantes sunt amentes - powiedział jednak zapamiętaną frazę z rzymskiego poety Terencjusza ... Kochankowie są szaleni. Było to dość trafne powiedzenie do tej sytuacji, a nie miał zamiaru być gorszy od jakiegoś Anglika gadającego po włosku.

W końcu wraz z innymi opuścił mostek. Postanowił wrócić do obserwacji wody, tym razem robił to w milczeniu, patrząc w noc, tam gdzie powinien znajdować się brzeg ...

"Katanga" 2.00-3.00


Kiedy zaczęli zbliżać się do brzegu, postanowił zająć bezpieczniejsze miejsce, przy reszcie pasażerów. Nie odzywał się do nikogo, może nie chciał zapeszać, może było to przyzwyczajenie, które w takich wypadkach, kazało dla bezpieczeństwa siedzieć cicho, a może było to spowodowane brakiem jakiegoś sensownego tematu do rozmów? Nie miał jednak czasu na głębsze rozważenie tej kwestii. Gdy tylko przybyli do brzegu zrobił się czujniejszy. Może i była to bardzo silna placówka, ale "przezorny zawsze ubezpieczony", jak zwykła mawiać jego matka.

Czarny scenariusz nie spełnił się, jednak a para Francuzów, zniknęła bezpiecznie w jednym z budynków, mogli opuścić to miejsce i udać się w dalszą podróż. Teraz już nie będą osłaniani przez wojska rządowe i będą mogli liczyć tylko na siebie. Tutaj zaczynała się prawdziwa Afryka, którą pamiętał ze swoich poprzednich pobytów na tym kontynencie. Chociaż pewnie nikomu by się do tego nie przyznał, cieszył się, że niedługo wróci do akcji. To chęć poczucia adrenaliny płynącej we krwi, uczucia życia pełnią, sprawiło, że wiele lat temu wstąpił do SASu, a później został najemnikiem. Był do tego stworzony ...

- Przy MG zostaną moi ludzie, zresztą jesteśmy tu osłonięci budynkami, resztę państwa zapraszam do swej kajuty na szklaneczkę whisky. Myslę że badanie szczelności kadłuba potrwa krótko i rano bedziemy w Twimba - pierwszej z wiosek jakie mamy odwiedzić. - usłyszał głos Katangi. Podniósł się na pełną wysokość i uśmiechnął się szeroko

-Nigdy nie odmawiam szklaneczki whiskey w doborowym towarzystwie - powiedział na głos i ruszył za grupą do kajuty kapitańskiej.

Kiedy już cała grupa znajdowała się w środku, a ich szklanki były pełne, Patrick podniósł się ze swojego miejsca i lekko odkaszlnął.
-Jeżeli pozwolicie chciałbym wznieść toast - Widział, że kapitan nie pali się do wzniesienia jednego, a przecież to była taka ładna tradycja. Skoro nikt nie protestował podniósł swoją szklankę wyżej i odezwał się

-Niech twoja szklanka zawsze będzie pełna, dach nad twoją głową zawsze będzie mocny, I obyś był w niebie, pół godziny przed tym, jak diabeł zorientuje się, że nie żyjesz - uśmiechnął się szeroko i upił ze swojej szklanki łyk, był to naprawdę niezły napój ...

Wioska


Jego "snajperski" FN FAL przewieszony był bezpiecznie przez plecy. W ręku trzymał UZI. Łatwiej było w ten sposób przetransportować się na brzeg, a kiedy już się tutaj znaleźli, to nie chciało mu się zmieniać broni. Nie wyglądało żeby ktoś tutaj na nich czekał.

Właściwie to wszystko było dziwnie. Wiedział, że plemię hodowało jakieś świniopodobne zwierzę, o tej godzinie powinny dostawać jakieś żarcie, ale nie było ich słychać. Popatrzył na porucznika

-Sprawdzę to sir, niech reszta tutaj poczeka - nie czekając na odpowiedź ruszył do wioski. Poruszał się pochylony, ale szybko. Nie było tutaj żadnej kryjówki, dlatego musiał zmniejszyć sylwetkę i jak najszybciej przejść w stronę chat. Oczywiście wątpił aby ktoś zaczął strzelać, ale gdyby się mylił, mógłby nie dostać kolejnej okazji na poprawienie swojego zachowania.

Im był bliżej wioski, tym nabierał większej pewności, że nikogo w niej nie ma. Wiedział, że niektóre plemiona cyklicznie opuszczały swoje siedziby i przenosiły się w inne, ale to nie był ten wypadek. Oni mieszkali tutaj na stałe ...

Dotarł do jednej z chat, ostrożnie zajrzał przez szparę, "w ścianie" do środka. Nie zauważył nikogo. Rozejrzał się dookoła i wszedł do jej wnętrza.

Na środku znajdowało się palenisko, to ono było celem, jego eskapady tutaj. Pochylił się nad nim i zaczął przesuwać rękę bliżej niego, chcąc poczuć żar.
"To będą jakieś dwa dni, jak nikt tutaj nie palił" doszedł do wniosku. Rozejrzał się jeszcze po chacie, wyglądało na to, że mieszkańcy zabrali tylko najważniejsze rzeczy ... nie widział ani dzid, ani koców, ani żadnych przyborów do jedzenia. Pozostawili jednak cięższe przedmioty.

"Trzeba wracać". Powrót do grupy odbył już w normalnej pozycji. Spokojnym krokiem podszedł bliżej do von Strachwitza i odezwał się tak, żeby słyszeli go wszyscy.

-Ta wioska jest opuszczona od jakiś dwóch dni. Zabrali zwierzęta i najważniejsze dla nich rzeczy. Wygląda na to, że opuszczali to miejsce w pośpiechu, ale nie w panice. Może zrobili to na polecenie wodza? Skoro narzekali na czary, mogli uznać, że opuszczenie tego miejsca, uwolni ich od nich?- w ten sposób krótko przedstawił swoje przemyślenia, a później dodał

-W każdym razie nie mamy tutaj czego szukać, teraz już ich nie znajdziemy -

liliel 08-09-2008 18:14

-Cóż pani doktor, gdy słyszę takie pytanie, to aż moje serce krwawi, że jestem cały. Powinna się pani doktor częściej uśmiechać, wtedy wszystkie nasze troski, uciekają gdzieś daleko – spłoszona tymi śmiałymi słowami uśmiechnęła się jeszcze szerzej i spuściła oczy. Trzeba przyznać, że Irlandczyk potrafił prawić komplementy i nie był całkowicie pozbawiony uroku. Kto wie, gdyby okoliczności były mniej dramatyczne, może nawet pokazałaby mu jaka sama potrafi być urocza.

Panowie zaczęli się rozwodzić nad uzbrojeniem i strategiami na różne ewentualności. Nie widziała potrzeby uczestniczenia w tych męskich zabawach. Jej rola sprowadzała się do strony medycznej a nie militarnej. Nie miała o tym za dużego pojęcia toteż zabieranie głosu byłoby ani rozsądne ani wskazane.
- Eryku, pójdę się położyć, przyda mi się odrobina snu.- ziewnęła lekko - Obudź mnie proszę kiedy będziemy na miejscu. Znajdziesz mnie w kajucie panny Davy. Zostawię otwarte drzwi.
Podporucznik skinął tylko głową i odprowadził siostrę do wyjścia ze sterówki.
- Dobranoc panowie – skinęła wszystkim na odchodnym i ponownie uśmiechnęła się ciepło ukazując dołeczki w policzkach.

Poszła prosto do swojej dawnej kajuty, upchnęła wszystkie rzeczy w plecaku i przysiadła na twardym materacu. Wpatrywała się przez chwilę w stojącą na podłodze napoczętą butelkę whiskey.
Najlepiej zrobię jeśli pozbędę się wszelkich pokus – pomyślała otwierając małe okienko. Wystawiła za nie butelkę i już miała wrzucić ją do rzeki gdy nagle zamarła w bezruchu. Jej dłoń złośliwie nie chciała zwolnić uścisku. Simone westchnęła ciężko i upchnęła trunek z powrotem na dnie swojego plecaka.
To tylko na czarną godzinę. Gdyby rzeczywistość wydała się wyjątkowo nieznośna. – pomyślała.

Przekręciła kluczyk w zamku i weszła do swojej nowej „luksusowej” kajuty. Określenie
„luksusowa” było zdaje się użyte nad wyrost. Była co prawda większa niż pozostałe i łóżka nie były tutaj piętrowe, ale nie obfitowała bynajmniej w żadne dodatkowe komforty. W Europie nie zasłużyłaby nawet na miano jednej gwiazdki gdyby porównać ją do tamtejszych hoteli.
We wnętrzu pomieszczenia panował półmrok ale dostrzegła na łóżku zarys kobiecej sylwetki unoszącej się na łokciach i przecierającej zaspane oczy.
- Przepraszam panno Davy. - zaczęła się tłumaczyć - Nie chciałam pani obudzić. Kapitan wspomniał, że możemy dzielić tą kabinę.
- Ależ oczywiście. Proszę się nie krępować – kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie, wstała i zapaliła światło. Wyciągnęła zaraz dłoń w jej stronę i się przedstawiła – Narindra.
- Simone – odwzajemniła uśmiech i uścisk dłoni.
Panna Davy usiadła z powrotem na łóżku i odruchowo sięgnęła do szuflady nocnej szafki wyciągając z niej paczkę papierosów. Simone również odpaliła jednego i po chwili kabinę wypełniły kłęby tytoniowego dymu. W jej mniemaniu od razu zrobiło się przytulniej.
- Angielka? - zapytała jeszcze nowo poznaną kobietę. - Twoje nazwisko to mi właśnie sugeruje, ale imiona są... wybacz, nie chciałabym cię urazić... dość egzotyczne.
- Moi rodzice byli Belgami z tym, że ojciec całe życie spędził w Afryce. Był zapalonym myśliwym i organizował safari dla turystów. A ty Simone? Belgijka?
- Niemka. Ale w ojczyźnie byłam ostatnio w czterdziestym piątym. - skrzywiła się na wspomnienie tamtych jakże bolesnych dni. Uciekali wtedy wraz z ojcem przed długim ramieniem powojennej sprawiedliwości. - Spędziłam w Kongo kilka lat ale później brat posłał mnie na studia do Francji. A tam do niedawna byłam szanowanym członkiem tamtejszego światka lekarskiego. - zabrzmiało to dość gorzko. Bez śladu dumy.
- Dawno temu wróciłaś? - Narindra robiła wrażenie osoby życzliwej i bezpośredniej.
- Dziś rano. Muszę się na powrót zaaklimatyzować. Zdążyłam niestety przywyknąć do wygód cywilizacji. I do łaskawszej pogody. Czuję, że pobyt w Kongo da mi wycisk. - zaśmiała się - A ty czym się zajmujesz? - zapytała z czystej ciekawości choć mogła zrobić wrażenie nieco wścibskiej.
- Po śmierci mojego męża przejęłam jego interesy w Afryce.
Simone zatrzymała wzrok na zdjęciu stojącym na szafce nocnej. Uśmiechał się z niego przystojny długowłosy brunet.
- To twój mąż? - niedbałym ruchem dłoni wskazała na oprawione w gustowną ramkę zdjęcie.
- Owszem – odparła ale jakby posmutniała więc Simone postanowiła porzucić temat. Ich rozmowa zeszła później na bardziej neutralny i nieosobisty grunt aż wreszcie postanowiły położyć się spać.

Przyjemnie jej się rozmawiało z tą tajemniczą kobietą. Była sympatyczna, piękna i elegancka. Simone nie miała tyle klasy co ona. I co zabawne cuchnęła teraz whiskey nie mniej niż paryscy włóczędzy.
Muszę przedstawić ją Erykowi – obiecała sobie zasypiając – Ta kobieta jest urocza.

* * *

Było po świcie kiedy Eryk energicznie zaczął potrząsać ją za ramię.
- Simone, obudź się – szeptał aby nie zbudzić jej zbyt brutalnie – Czas wypływać na brzeg. Zabierz rzeczy i chodź na pokład.

Zwlekła się z łóżka wciąż w wyrazem zdumienia, nie bardzo rozumiejąc czemu budzi się ją o tak nieludzkiej porze. Umyła się pośpiesznie w misce z czystą wodą, która stała na szafce. Znów łupało jej w głowie. Nie było to jednak tak dokuczliwe aby nie móc normalnie funkcjonować. Z bólem głowy zawarła ostatnimi czasy ciche porozumienie. Każdy poranek witali razem, potem żegnała się z nim wypijając szklankę whiskey. Tym razem zamiast whiskey przełknęła tabletkę przeciwbólową i popiła obficie wodą. Narindra też się przebudziła.
- Co się dzieje Simone? Już dzień?
- Zaczęło świtać, Narindro. Muszę popłynąć na ląd wraz z grupą najemników. Czeka tam na nas pewne zadanie. Jeśli chcesz mogłabyś udać się z nami. Eryk chyba nie będzie miał nic przeciwko temu a kobiece towarzystwo byłoby dla mnie miłą odmianą. Wszędzie sami mężczyźni, nie ma do kogo ust otworzyć – zażartowała.
- Chętnie rozprostowałabym nogi, przyznaję. Jesteś pewna, że ten Eryk nie będzie miał nic przeciwko temu?
- Biorę na siebie przekonanie go – uśmiechnęła się łobuzersko i zaczęła sznurować wysokie wojskowe buty – To mój starszy brat. Niezły przystojniak, spodoba ci się – mrugnęła do Narindry aby jednak jej słów nie traktowała śmiertelnie poważnie.

* * *


Wioska faktycznie wyglądała na kompletnie opustoszałą. Sierżant O'Connor zdał szczegółowe relacje i oznajmił swoje przypuszczenia co do całego zdarzenia.
- To nierozsądne wydawać osąd po zajrzeniu zaledwie do jednego domostwa. Trzeba sprawdzić pozostałe. Może uchował się nawet ktoś żywy? - powiedziała szybciej nim zdążyła pomyśleć, więc zaraz ugryzła się w język. Zapewne najemnicy nie będą zachwyceni krytyką z ust pani doktor. Poza tym faktycznie nie chciała ich krytykować. Szczególnie Irlandczyka – Ale co ja mogę wiedzieć – dodała jakby chciała wybrnąć naprędce z krępującej sytuacji – Jestem tylko lekarzem i nie mam waszego doświadczenia – jak na złość tłumaczenie zabrzmiało jak drwina więc postanowiła już nic nie mówić i nie pogarszać swojej sytuacji.

Simone oddaliła się na własną rękę i zaczęła przeczesywać kolejno każdą z dwunastu chat. Towarzyszyła jej Narindra. Jako kobiety postanowiły trzymać się razem kierowane jakimś wewnętrznym prawem natury. Uzbrojone w pistolety zaglądały ciekawie do kolejnych chałup ale nie znalazły niczego wartego uwagi. Później obeszły jeszcze wioskę dookoła aby upewnić się, że nic nie znajdą na jej obrzeżach, dopiero później wróciły do grupy.

- Morcinek wspomniał, że mieszkańcy wioski są nękani przez chorobę.- zaczęła Simone - Nie widzę świeżych grobów ani śladów stosów, gdzie mogli palić zwłoki. Zakładam więc, że zaraza nie była z gatunku tych śmiertelnych i nie mogła być bezpośrednim powodem ich ewakuacji. Zresztą, gdyby opuścili to miejsce z powodu choroby spakowali by się staranniej. A wygląda na to, że oni porzucili to miejsce w wyniku jakiegoś nagłego impulsu i po prostu odeszli. Odłożyli to co trzymali akurat w dłoniach, zostawili narzędzia, niedokończone jedzenie, i po prostu uciekli. Choć może ucieczka to nie najlepsze słowo, nie widać śladu paniki. Działali rozsądnie i trzeźwo.

- To znaczyłoby również, że powodem ich wymarszu nie było także zagrożenie ze strony rebeliantów – wtrąciła się NarindraJeśli obawialiby się napaści Simba to zapewne zauważylibyśmy ślady paniki i pośpiechu. Pewnie też natknęlibyśmy się na jakieś trupy.

- Pozostaje więc faktycznie powód trzeci, czyli duchy, demony i inne problemy mistyczne – Simone najwyraźniej poważnie podchodziła do tego zagadnienia - Nie mam zamiaru snuć hipotez czego dokładnie się obawiali, bo pozostaje to jedynie w sferze domysłów i poza nią chwilowo nie wyjdzie. Jeśli chcemy poznać prawdziwy powód ich odejścia to powinniśmy ich dogonić i zwyczajnie zapytać. Setka ludzi, w tym starcy i dzieci nie mogą poruszać się w nadzwyczajnym tempie. Prawdopodobnie do wieczora powinniśmy się z nimi zrównać. Zresztą taki konwój pozostawia wyraźne ślady więc nie powinniśmy mieć też problemów z wytropieniem ich, prawda panowie? Choć my kobiety możemy przedstawić tylko delikatne sugestie i własne wnioski. Nie jesteśmy żołnierzami także w zasadzie w ogóle nie musicie liczyć się z naszym zdaniem – wyjęła z kieszeni papierosa i wetknęła sobie do ust. Poczęstowała też Narindrę. Panów nieelegancko pominęła w tym rozdaniu.

Kelly 08-09-2008 18:23

Simone objęła dowództwo. Jej styl, a póki mówiła rozsądnie Eryk był gotów zostawić w jej rękach buławę marszałkowską. Szczególnie ze względu na sierżanta Padawsky’ego, który zachowywał się niekiedy cokolwiek dziwnie. Przynajmniej Eryk żywił takie podejrzenia. Już podczas spotkania u majora Morcinka siał zgryźliwą ironią, jakby przekonany o własnym geniuszu i głupocie wszystkich starszych stopniem. Eryk miał nadzieję, że to tylko poza, a może po prostu zły dzień. Simone wydająca rozkaz lub sugerująca cokolwiek mogła się wydać zabawna, ale nie mogła wzbudzić niechęci. Zresztą sensowne słowa brzmiały dobrze w każdych ustach. Eryk zasadniczo zgadzał się z jej ocena, poza jednym.
- Zapewne, Simone, masz racje, chyba, że obrządki tego plemienia zalecały wrzucać ciała do wody. Wtedy, przykro mi, ale nie ma możliwości, żebyśmy coś znaleźli. Rzecz jasna, nie mam pojęcia. Nie służyłem w tych rejonach, nie znam języka tych ludzi i nie mam pojęcia o ich zwyczajach. Natomiast co do problemów mistycznychEryk patrzył dość powściągliwym wzrokiem na takie sprawy, - to jestem w stanie uwierzyć, że jakiś miejscowy bonza rzucił parę słów, że powinni się przeprowadzić i oni to zrobili, ale średnio widzę jakieś niezwyczajne powody.
- Odejście całej wioski uznajesz za coś zwyczajnego
– uśmiechnęła się krzywo Simone.
- Cóż, może niezupełnie zwyczajnego, ale do racjonalnego wytłumaczenia. Plemiona czasem tak robią przekonane jakimiś niezrozumiałymi dla nas racjami. Facet, który miał władzę, krzyknął: „Idziemy!” więc poszli. Dziwne, ale gdybyśmy mieli wśród nas specjalistę z dziedziny kultur, to pewnie taki antropolog czy etnograf byłby w stanie wymienić szereg tego typu przykładów. Zresztą nawet wśród bardziej cywilizowanych ludów zdarzały się takie wędrówki, żeby wspomnieć tylko chiński Długi Marsz.
- Jednak to Afryka, nie Chiny. Ale dobrze, jaki stąd wniosek?
- Tylko taki, że owo dość niecodzienne zjawisko mogło mieć całkiem realne podłoże. Wyobraźmy sobie takiego sprytnego rebelianta, który po prostu przekupuje czymś osobę decyzyjną w takiej wiosce, albo mogącą po prostu wpłynąć na decyzję mieszkańców.
- Przekupić albo przekonać.
- Tak, jedno z dwóch. Ale nie ma co tracić czasu na próżne gadanie. Dokonane przez ciebie, Simone, oględziny, jak i przez sierżanta Paddyego ... zresztą, także zerknąłem tu oraz tam, potwierdzają to, co mówiliście. Rozkaz majora Morcinka jest wyraźny. Mamy rozwiązać tą sytuację, czyli pójść trzeba. Chyba, ze ktoś nagle wpadnie na lepszy pomysł. Trzeba też zawiadomić kapitana Katangę, jednakże z tym nie będzie problemu, skoro obiecywał, że zjawi się w minutę nieopodal wioski, jeżeli tylko będzie trzeba. Im szybciej ruszymy, tym szybciej ich dopadniemy. Dlatego proponuję: po pierwsze wziąć ze statku jedzenie na dwie doby oraz po sporej manierce wody. Tyle powinno starczyć nawet, gdybyśmy nieco dłużej zostali. Simone, bierzesz apteczkę. Pamiętaj też o tabletkach do uzdatniania wody. Oprócz broni i noży, ja biorę maczetę. Dobrze by było, gdyby któryś z panów wziął także, najlepiej wszyscy, ponadto z jedną saperkę, czy dwie. Jeden magazynek zapasowy na broń oraz po dwa granaty. Według mnie wystarczy. Skoro mamy ich dopaść to nie ma sensu targać na plecach więcej. Skoro zaś spodziewamy się znaleźć ich jeszcze za dnia, to pożyczanie od kapitana hamaków, czy czegokolwiek nie ma sensu
.
Nie dodał, rzecz jasna, bo wydawało mu się to oczywiste, że każdy wie, iż musi zabrać kubek, latarkę, a Simone nie zapomni o chininie, bandażach, maści przeciwko ukąszeniom, tabletkach soli i tego typu sprawach.
- Ponadto, jeżeli zdecydujemy wyruszyć, jak rozumiem wojskowi oraz Simone idą niejako z obowiązku, a państwo? - Zwrócił się do młodej, urodziwej kobiety o spojrzeniu stanowiącym połączenie siły z delikatnością oraz poznanego na pokładzie mężczyzny. – Wracacie na statek, czy chcecie się przyłączyć? – Mówił bezosobowo, ale wiadomo, cywile to cywile, choć, jeżeli spędzili szmat czasu w Afryce, mogli wiedzieć sporo na temat życia w dżungli. - A jak panowie się na to zapatrują? Paddy? Kit? Bo cokolwiek zrobimy trzeba decydować szybko, a taka sytuacja, jak w tej wiosce, jest chyba nowością dla każdego, więc lepiej nie popełnijmy błędu. Proponuję też, rozmawiając, podejść już do nabrzeża i wezwać kapitana, jakakolwiek bowiem będzie nasza decyzja i tak trzeba szybko skontaktować się z naszym statkiem.

merill 10-09-2008 21:41

"Katanga" 1.00 - 2.00

Naradę na mostku kapitańskim przerwało wejście mężczyzny i kobiety. Jego widział przelotem w holu hotelu, a ona widocznie była jego żoną. Ich prośba o zejście na ląd przy „40 km” nie zdziwiła Tima. Później nie mieli by już okazji na bezpieczny powrót… dalej już było tylko zielone piekło dżungli, pełne bestii w ludzkiej skórze – jeśli wierzyć plotkom o bestialstwach Simba.

Informacja o „czterdziestkach dwójkach” uspokoiła go, teraz już do końca zrozumiał gwałtowną reakcję kapitana w ładowni statku, miał swój własny arsenał i wolał na nim polegać. M – 24 konstrukcją biły na głowę amerykańskiego Browninga i mimo przegrzewania się lufy zdobyły złą sławę na europejskich i nie tylko frontach II wojny światowej. Wyjaśnienia kapitana odnośnie bezpieczeństwa w zupełności mu wystarczyły. Musieli uważać tylko przy owym „40 km”, który ponoć często gęsto musiał bronić się przed oddziałami rebeliantów, a bliskość brzegu sprawiała, że buntownicy mogli ich dosięgnąć ogniem kałasznikowów.

Po czekał, aż dokonają się wszystkie uzgodnienia i wrócił do swojej kabiny. Wyciągnął ze skórzanego futerału swój karabin. Broń była utrzymana w czystości, niemiecka precyzja wykonania i odporność na złe warunki środowiskowe sprawiała, że do działań w dżungli nadawała się wyśmienicie. Załadował dwudziesto – nabojowy pudełkowy magazynek, ale nie odbezpieczał broni. Póki co nie było to potrzebne, zgodnie z tym co powiedział kapitan, a słyszał wiele opowieści o chojrakach, którzy pozbawili się witalnych części ciała, nieraz ze skutkiem śmiertelnym, bo nie mieli zabezpieczonej broni. „Broń, to nie zabawka, to narzędzie do zabijania” – mawiali sierżanci na szkoleniach i Tim im wierzył. Zawsze zachowywał należytą ostrożności dbałość o swój sprzęt, czy to w wojsku czy na polowaniu.




"Katanga" 2.00 - 3.00

Dołączył do pozostałych czekających na prawej burcie statku. Marynarze Katangi zajęli prewencyjnie miejsca przy ciężkich karabinach maszynowych. On sam póki co miał broń przewieszoną przez ramie… odpowiedź latarką alfabetem Morse’a, była pozytywna. Zagrożenia nie było.

Francuskie małżeństwo opuściło pokład na przystani. Statek zajął swoją pozycję przy drewnianym pomoście.


- Przy MG zostaną moi ludzie, zresztą jesteśmy tu osłonięci budynkami, resztę państwa zapraszam do swej kajuty na szklaneczkę whisky. Myślę że badanie szczelności kadłuba potrwa krótko i rano będziemy w Twimba - pierwszej z wiosek jakie mamy odwiedzić.

-Nigdy nie odmawiam szklaneczki whiskey w doborowym towarzystwie – odezwał sięstojący obok niego irlandzki najemnik.

- Święte słowa… panie? – zawiesił głos czekając na prezentację.

- O’ Connor Patrick postawny mężczyzna odpowiedział nieco oschle. Temu akurat Tim się nie dziwił, był Irlandczykiem, nie miał powodów by go lubić.

- Timothy Pyton… miło mi poznać… - wyciągnął dłoń w geście przywitania, na mostku nie było ku temu okazji - w taką cholerną parną noc, gardło samo woła o przepłukanie jakimś szlachetnym trunkiem.

- Co racja, to racja…- najemnik odpowiedział już jakby przyjaźniej, odwzajemnił uścisk dłoni.



"Katanga" 3.00 - 7.00


Szklaneczka whiskey dobrze mu zrobiła, po krótkiej pogawędce, podziękował kapitanowi za gościnę a reszcie za miłe towarzystwo. Wrócił do swojej kabiny, statek ruszył w dalszy rejs, niedługo zapewne dotrą do tej wioski przydałoby się trochę odpocząć przed tym.

Zastanawiała go milcząca uprzejmość kapitana. Nieuprzejmość lub oschłość mógłby zrozumieć i nie dziwiłoby go to, ale uprzejmość już nie, zwłaszcza po wymianie zdań w ładowni. „Musisz trzymać się na baczności, Tim” – strofował się tuż przed zaśnięciem.

Dwie godziny snu może nie wystarczyły by odpoczął należycie, ale zawsze były chwilą relaksu i swoistym naładowaniem baterii. Sądząc po krzątaninie na pokładzie, chyba dotarli do tej murzyńskiej wioski, o której mówił Katanga.

Przez maleńkie okno do kajuty wpadał blask wschodzącego Słońca. Anglik wstał, doprowadził się do porządku. Zmienił ubranie, tym razem wybrał mocne lniane spodnie, z licznymi kieszeniami, koszulę i bluzę wojskową wzoru brytyjskiej piechoty, bez dystynkcji oczywiście. Przypiął pas z kaburą i nożem, na ramię zarzucił H&K, a do podręcznej torby wrzucił trzy zapasowe magazynki do G3 i dwa do Colta, zapałki,latarkę, piersiówkę i papierosy. Za nakrycie głowy posłużył mu australijski kapelusz z szerokim rondem, idealny do osłony przed palącym słońcem.

Na korytarzu było jeszcze pusto. Był pewien, że Narindra jeszcze śpi. Zapukał do jej pokoju nie chcąc wchodzić, z uwago na towarzystwo Simone. Gdyby Africia sama zajmowała kajutę to zmieniało by postać rzeczy, ale w obecnej sytuacji należało zachować jakieś podstawy kultury.

- Africiio, zaraz schodzimy na ląd. Wstałaś? – Nie doczekał się, żadnej odpowiedzi, ale krzątanie w kajucie nr 2 mówiło mu, że jego lokatorki już nie śpią. Poczekał chwilę na korytarzu.

Pierwsza opuściła pomieszczenie kobieta poznana nocą na pokładzie – Simone. Uśmiechnął się widząc jej zaskoczenie, kiedy zauważyła go stojącego na korytarzu.

– Dzień dobry Simone, mam nadzieję, że dobrze spałaś.
- Dziękuję, nieźle – odpowiedziała uśmiechając się blado, szybko podążyła na pokład. Tim mógł przysiąc, że wyglądała na lekko skacowaną, ale o takie rzeczy kobiet się nie pyta.


Narindra wyszła kilka chwil później i już po chwili oboje byli na pokładzie.


Wioska 7.00

Obserwował, czekając wraz z resztą działania Irlandczyka. Musiał przyznać, że zna się na swoim fachu… żołnierz z krwi i kości, z pewnością weteran. Relacja była krótka i rzeczowa, jak również reakcja Von Strachwitza.


- Ponadto, jeżeli zdecydujemy wyruszyć, jak rozumiem wojskowi oraz Simone idą niejako z obowiązku, a państwo? - Tim zrozumiał, że pytanie było skierowane do niego i Africii.

- Myślę, że trochę ruchu dobrze mi zrobi, skoro statek za nami zaczeka to nie widzę problemu. Z wymienionych przez pana rzeczy, mam przy sobie wszystko prócz granatów, może więc zostanę na miejscu i obejdę wioskę dookoła, ustalę kierunek w którym udali się tubylcy? Unikniemy zbędnego marnowania czasu? Myślę, że któryś z panów weźmie dla mnie jedzenie ze statku i wodę, bo nie przewidziałem, że zabawimy tu dłużej? A ja może się rozejrzę?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:30.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172