Kozak zdawał się wahać tylko chwilę, widać coś w głosie Bończy świadczyło, że zrobi co przyobiecał. Zaporożec przełknął ślinę i ozwał się. - Powiem ja co widziałem jakbym przed obrazem Przeczystej w cerkwi stal. Uszli oni za Psioł, ale ja nie był z nimi. Na Spasi chrysta ja przysięgnę. Ja nie czerń, ja Kozak. A guz ja dostał za granie bandurze. Ne ukradł. - I co waćpaństwo na to powiecie - pan Jacek wyprostował się. Widzi mi się, że prawdę mówi. Trzeba nam jechać nie mieszkając i ludzi co się nadadzą zbierać. Pokaż waszeć guza, zwrócił się do Głodowskiego. Oglądał go chwilę bacznie i obracał w palcach, po czym zwrócił szlachcicowi. - Guz jak guz. Nie opalony, dymem nie smierdzi. |
Jerzy Andrzej Głodowski h. Przeginia Nuszyk głowę zadzierając do szlachcica przez zęby wysyczała. - Racja przy Boćwinie. Nijak mi bez twojej szabli, a i wam ciężko w step bez przewodnika. Tedy ja zęby zacisnę, dopóki Anna doma nie wróci. Ale ja ci tych słów nie zapomnę, mości Głodowski. I gdy Kreczyńskich pomszczę, przypomnę je waszeci. Głodowski znacznie górował nad Tatarzynką postawą. Wyglądała przy nim niczym szczenię co to dorosłego wilka obszczekuje. Srodze sierść najeża, podskakuje i szczeka… szczeka jeno jeszcze piskliwym głosikiem. Imć Jerzy nie umiał wyjść z podziwu jaka cholera ją trawić potrafiła. Nieomalże żółć przez zęby jej uciekała. Ale coś w tej dzikości się mu podobało… coś go do niej ciągło… Już miał ku niej przystąpić, już miał jej rzec, że jak ma ochotę na tańce to jej może pokazać jak się w Krakowie z białogłowymi tańcuje. Ale Kozaczyna ozwał się. Chcąc nie chcąc szlachcic krotochwili nie powiedział i słuchał cóż im teraz powie… - Powiem ja co widziałem jakbym przed obrazem Przeczystej w cerkwi stal… Już miał odrzec Bończy co o tym myśli gdy ten o guz go poprosił. Podał mu jeden, resztę jeszcze w prawicy trzymając. - Guz jak guz. Nie opalony, dymem nie smierdzi. - A co ma śmierdzieć? Toć oni szlachcica zarezali, a nie wędzili jako węgorza! Widząc, że i Litwin niczym święty Franciszek wszystkie żywe stworzenia pokochał i ukrzywdzić Kozaka nie chce. Przemówił w te słowa: - Jakeście tacy pewni słów jego tedy nic tu po nas. Tyś mości panno za przewodnika się tu nam oferowała tedy prowadź na jakiś bród przez Psioł. A jak jaki dwór podle drogi lubo szynk większy niech nam tamtędy droga wiedzie. To rzekłszy na koń wskoczył i czekał na towarzystwo aż do drogi będą gotowi. Sięgnął do manierki i pociągnął z niej łyków kilka bo wielce się nagadał na próżno na tej polania, że mu w gardle zaschło okrutnie. |
Pieczołowite układanie w głowie przyjemności, jakie zgotuje mości Głodowskiemu, przerwało jej nagłe wyznanie Zaporożca. Nu, to kończmy te pogwarki tedy i w drogę. - rzekła szorstko. Przemyśliwania bez żalu porzuciła. Ot, czasu aż zanadto będzie, aby stosowne poczynania obmyślić. - Frater, siadaj no na mojego bachmacika, ja wezmę klaczkę Kreczyńskiej. Kozaczynie jej nie ostawimy, bo i z jakiej przyczyny, ale dla ciebie za ostry to konik. Przeor spokojny, a twego złośliwca przedamy na pierwszym postoju. Dobry on ci może dla mnicha, jak z kwestą z klasztoru jedzie, ale nie na pogoń, boć filozofuje nad każdym stąpnięciem, spowolni nas. Tatarzynka złapała za uzdę Kundzi i wskoczyła na siodło. Klaczka zbiesiła się gwałtownie, ściśnięta kolanami zadrobiła jak tancerka, parsknęła gniewnie i w galop iść chciała, ale ją Nuszyk na miejscu wprawnie osadziła. - Diablica! - zaśmiała się serdecznie. - Wieczorem w Wronce staniemy, jest tam karczma, a stawy rybne niedaleczko, rybkę jakowąś dla Waszeci na wieczerzę nabędę, a i zawędzonych jakichś na drogę dalszą - mlasnęła ze smakiem. Z dawna miała na jakowąś tłustą rybkę oskomę. - Tam rozpytamy o hultai i na noc staniemy... Przerwała i wzrok wbiła w mości Głodowskiego, któren właśnie guzy Kozakowi odebrane do sakiewki wsypywał. Wytrzeszczyła zrazu oczy, a potem śmiechem szyderczym ryknęła. - A oto i Defensor Rzplitej, wojennik znamienity, bitwę wielką nad wrażymi siłami wygrawszy, kontrybucjami się raduje! To żeś Waćpan zawojował... - Nuszyk zakrztusiła się śmiechem, aż jej ślozy z oczu poszły. - a niechże mnie posiekają, paradne to! |
Jerzy Andrzej Głodowski h. Przeginia Ledwo co od ust manierkę odstawił i z sakwy pętko kiełbasy wyjął. Zobaczył jak to Nuszyk konikiem rozporządzać zaczęła – który koń komu, którego przedać. Prawie jakoby Kreczyńska jej było. Już miał jej proponować aby pode dwór wróciła i o swe nowe dobra zadbała kiedy oni za rezunami w pościg ruszą. Jeno się zastanawiać począł czy pytać co z niebogą Anulą czynić – bo to jak się widzi nie tylko rodzicieli potraciła, nie tylko wianek ale i na majątku już jej się ktoś rozsiadł. Ale gdy oczy ku niej zwrócił, wyjść z podziwu nie potrafił jak grzecznie z konikiem sobie poczyna. Klaczka okazać swe niezadowolenie chciała. Parskała, wyrywała się, łbem machała ale tatarzynka jak już w siodle siadła nie dała złudzeń zwierzęciu kto tu będzie rządzić. Z zadumy słowa o kontrybucji i insze jej przytyki go wyrwały. Już imć Bończa minę skwasił, że to ni pacierza bez żółci nie mogą wytrzymać. Myśląc zapewnie, że Koroniarz odpowie jej i znowu spierać się będą i syczeć na siebie. Ku jego zdziwieniu ten śmiechem wybuchnął tak szczerym a wesoły jakoby najprzedniejszą facecje posłyszał. Ot masz Wilczyco taka insza ode mnie chcesz być a myślisz jako i ja. Jak tu przypiec, jak tu językiem ubodnąć co by drugie poczuło nawet bez wielkiego rozsądku gadając – pomyślał Głodowski. - Aliena vitia in oculis habemus, a tergo nostra sunt. Dodał po chwili. |
Tatarzynka gębę rozwarła, dziwując się nad logiką przedziwną mości Głodowskiego, który z nagła podobieństwa jakoweś między nimi odnalazł, gdy ona sama nijakich nie widziała, co więcej - widzieć takowych nie chciała. Klaczka, z osłabienia uwagi skwapliwie skorzystała i bryknęła, jeźdźca próbując strząsnąć z siebie. - Stójże, cholernico! - nadziwić się nie mogła, skąd się w tym bydlęciu takie nastroje wzięły. Konia opanowawszy, Nuszyk podle Bończy i Maksyma stanęła, w trawę młodziutką przed Kozakiem monetami z sakiewki dobytymi nie licząc cisnęła. - Naści, cobyś szkodny nie był. Udały się mości Głodowskiemu twoje guzy, ale i lepiej to może dla ciebie, co byś ich nie miał. Zaraz się znajdą tacy, co je do trupów szlacheckich sprzede lat tuzina przymierzać zaczną - nachyliła się niżej. - Bier swą bandurkę, grajku, i do siostry wracaj, a łba za próg nie wystawiaj, bo cię znowu nieszczęście jakie trafi. Zawróciła klaczkę i już-już popędzić ją miała, lubo mijając mości Głodowskiego nie zdzierżyła. - A i mylisz się, waszeci. Wszystko nas różni. Ja dość dobra mam, by się na chudopacholskie kamuszki, jako asan nie łaszczyć. Co rzekłszy uśmiechnęła się miło a słodko, choć uśmiech nie sięgnął czarnych oczu o hardym wejrzeniu. Popędziła konia na ścieżkę, którą na polankę zjechali. - Rzekłam waści, że tkniesz Kozaka, a ja waści osądzę - krzyknęła jeszcze, głowy nie obkręcając nawet. - I osądziłam. Mamże po imieniu waściny czyn nazwać, abyś mógł nad łacińską sentencyją, co to miano stosowne zamydli, w drodze przemyśliwać? - zaśmiała się gardłowo i wjechała za linię drzew. |
Pan Jacek przysłuchiwał się ze zniecierpliwieniem wzajemnym przycinkom, w końcu jednak ozwał się. - Waćpaństwo dzień tu zmitrężym cały. Cośmy się mieli od Kozaka dowiedzieć dowiedzieli. Siedział na tańczącym pod nim Belzebubem, który widać wyczuwając nastrój swego pana, drobił niecierpliwie i co raz wyciągał pysk rzucając złe spojrzenia wokół spod grzywy na oczy my spadającej. - Wojna żołnierza żywi i nieprzyjaciel, inaczej byśmy lebiodą i szczawiem żyć musieli. Popędzili zgodnie konie, choć może prawdziwsze by było że ich troje popędziło, a fratra rumak postanowił po prostu podążyć za nimi. Wiatr śmigał w uszach, gdy szeroka przecinka zdążali ku Psiołowi. Bończa jadący pomiędzy Głodowskim i Nuszyk zwrócił się ku Tatarce. - Wydziwiasz waćpanna z mości Głodowskim. Szczery to chłop i żołnierz dobry. Jednak skoro nie dla pieniędzy i favorów wojewody rezunów ścigasz, to dlaczego ? Azali znajomymi twymi byli Ostenka czy Krzeczyński ? Tak mi się jakoś widzi jakbyś waćpanna tę Anusię znała. Wyjechali z lasu i oczom ich ukazała się karczma przy rozstaju dróg i dalej wieś znaczna chyba dawniej, ale lat temu parę do cna musieć była przez Tatarów spalona, tak, że kilka tylko chałup bielą ścian świadczyła że powoli wieś się odbudowuje. Bończa zanucił : "Za riczkoju wohni horjat Tam Tatary połon dilat' Sieło nasze zapalyły I bahactwo rozhrabyły Staru nieńku zarubały A mileńku w połon wzały A w dołyni bubny hudut Bo na zariz ljudet wiedut Koło szyji arkan wijotsja I po nogach łańcuch bijotsa" Widząc krzywe spojrzenie Hawwy roześmiał się. - Nie sierdź się waćpanna - po czym do Głodowskiego się ozwał - widzi mi się że tu chętnych do szukania rezunów najść możemy, łacniej nawet niżbyśmy chcieli. W rzeczy samej przed gospoda kilku towarzystwa, znać szlachciców, czy żołnierzy stało miód pijąc i o czymś żywo rozprawiając. Znaczna liczba koni, których rżenie dało się słyszeć ze stajni, świadczyło, że nie tylko oni na popas tu stanęli. |
Wiatr wiał porywisty. A drzewa, gałęzi ich wtórowały swemu bratu. Gałązki smagały trzy postaci, które stanęły w konkury z wiatrem. Leśny dukt wypełniał się dudnieniem kopyt. Które bez pokory uderzały o niego, a pokłon swój składały wiatru. Niczym trzy diabły muskały jeno ziemie, a zdawać się mogło że w pędzie leciały w przestworzach. Siwy, gniady i kary. Zwierzyna i każdy kto rozsądku miał w głowie, uchodził w tę pędy co by nie znaleźć się pod kopytami. Konie i sylwetki które przywarły do ich grzbietów, co rusz chłostały gałęzie. Pył spowijał ich drogę. By w chwilę później rozbryzgnąć się w kaskadzie wody, gdy przez strumień zdecydowali się przebić. Kary lekko zmitygował się i wyłamał. Lecz w chwil parę popędził za resztą. Znów na złamanie karku. Znów w te pędy. I nagle wszystko ustało. Wiater przestał szumieć w uszach. Znów słychać było ptaki w koło. Gałęzi już nie bicze, zawisły zdobiąc ścianę lasu. Spienione konie przebierały nerwowo nogami, a chrapy robiły w zmęczeniu. Trójka jeźdźców zatrzymała się na niewielkim pagórku, z którego widok był na dolinę. Rzekę z dalekim brodem. Dukt i karczmę, która stałą na ich drodze. Dwójka kozaków spojrzała po sobie i skierowała się ku trzeciej personie. Był to mężczyzna bogato odziany. W żupan się sposobił, lecz tkany w zieleń i czerwień. Odziewek godny, lecz widać że znoszony. Przy boku szablicę miał, piękną zdobioną, a za pasem kindżał w bogatej oprawie. Dosiadał on olbrzymiego siwego konia. Mężczyzna spojrzał na niebo. Rozejrzał się po dolinie, by skupić się na karczmie. Przytaknął bez słowa swym kamratom, by nie czekając pogonić konia. Nie minęło parę minut kiedy zajechali pod karczmę. Widać że szlachty zebrało się tutaj. Stali przed rozprawiając o czym. Umilkli widząc przybyłych. Jadący na przedzie otaksował wszystkich wyniośle, lecz nie ozwał się ni słowem. Zeskoczyli z koni, a jeden z kozaków odebrał konie by je powieść ku stajnią. Drugi kozak wraz ze strojnym szlachcicem ruszyli ku karczmie. Uderzone drzwi rozwarły się szeroko. Tak że wszyscy co do tej pory nie wiedzieli że kto nowy przybył, teraz pomiarkowali tego. Przerwano tedy rozmów parę i wszyscy unieśli spojrzenia aby dowiedzieć się kto to przybył. Chwilę milczenia, przybył jeden szlachcic. Szarak jaki. Uniósł się od stołu gdzie zasiadało kilku podobnych jemu i ozwał się. – Powitać waszmości. Do kompani zapraszamy. Strawy, a napitku znajdziesz… Skrzywił się na te słowa gość nowy. – Prosisz waszmość do kompaniji, ale o druhu mym milczysz. Coś kompania kozaka nie miła? Taka to gościnność? Tedy wiedz że ja taki sam kozak. Powiedziawszy to zapomniał jakby o szaraczku. Ruszył ku stołu co w rogu był i jedyny wolny się zdawał. Zasiadł i wnet wykrzyknął. – Gorzałki! Miodu i strawy dawaj co masz Żydzie! Zgromadzeni zdziwieniem przyjęli całą scenę. Ale nikt nie ozwał się więcej. Ludzie zaczęli prawić na nowo między sobą. Liczniej jednak zerkali ku kozakom. A i mówić ukradkiem o nich poczęli. ”Burzy się czerń…”, „Na Siczy jeden Chmielnicki uspokoić może…”, „Znów pokazać trza ich miejsce!”… Tedy rozmowy o wojnie, o kozakach, o czerni, o Wiśniowieckim, Potocki i innych. A wnet kto począł o wojskach, a dalej o dawnych czasach, wspominki i przechwały się poczęły. Był jeden taki co przyglądał się dłużej kozakom i ozwał się w końcu: ”Ja ci znam tego strojnego. To Dmitrij Czornyj”, „Kto?”, „Ponoć to pułkownik kozacki. Diabeł wcielony”, „Bujdy prawisz, watażka jakowy.”, „Pośród rejestrowych chodzi i jakąś szarżą się obnosi”, „Ponoć to syn Ryćko Czornygo. Hetmana najstraszniejszego. Ponoc ten krwawy jak i on sam”. Rozprawiali tak jeszcze długo. Zaś nowo przybyli w spokoju poczęli jeść i pić. W milczeniu, widocznie strudzeni podróżą. |
Kawalkadą całą zajechali przed oberżę. Dwóch szlachciców stojących przed nią wcale nie zwróciło na nich uwagi zaciekle o czymś deliberując, a sadząc po zaczerwienionych obliczach i pasji z jaką się spierali musieć chodziło o politykę. Umorusany wyrostek pojawił się jakby znikąd chcąc odebrać od pana Glodowskiego i Bonczy wodze. Ten drugi powstrzymał go gestem. Odwrócił się ku końskiemu łbu i gładząc aksamitne chrapy wierzchowca szeptał mu coś do ucha. W końcu jednak oddał konia w ręce pacholika. Gdy ten chciał już odejść powstrzymał go mocny uścisk za ramię. Pan Jacek ozwał się - Za parę pacierzy przyjdę czy dobrze się sprawiłeś. Dojrzę co złego baty dostaniesz, będzie dobrze... - wysupłał z kiesy grosza i cisnął chłopakowi. - Pamiętaj - rzucił wyrostkowi. - A waćpanna co tam znowu mruczysz ? - spytał odwracając się z kolei ku Tatarce i zdusił śmiech. Ta bowiem wsparta o koński bok czyściła but klnąc przy tym szpetnie. Samo to jednak nie wzbudziłoby może takiej wesołości szlachcica, co wściekle spojrzenie rzucone mu spod krótkiej grzywki przez dziewczynę. - Chodźmy asan, waćpanna do nas dołączy - puścił przodem towarzysza. |
Szlag by trafił karczmę razem z Żydem, a żeby pierun w burzy najbliższej strzechę podpalił, a żeby ci się piwo skwaśniało... - mamrotała pode nosem Tatarzynka. Z siodła prosto w łajno końskie zlazła. Słyszał to kto, żeby pode wejściem samym takowe klejnoty leżały? But jako tako oczyściwszy, do stajni się udała, by opatrzyć, jako tam wokół Przeora mają staranie. Chłopaczek o twarzy umorusanej jak małe diablątko właśnie rzepy z kudłatej sierści bachmata wybierał, co Przeor znosił z dostojeństwem panującego monarchy... lubo pokorą mnisią właśnie. - Grzeczny konik waćpanny - ozwało się chłopię. - Nie to, co dyaboł tamten... - machnął głową w kierunku pieklącego się Belzebuba. - A grzeczny - zaśmiała się i podała stajennemu grosz z sakiewki dobyty, podrapała Przeora za uchem. - Tedy lepiej dyabołem się pierw zajmij, bo mości Bończa gniewny będzie, jak kufel osuszy, a najdzie go nieoporządzonym. Obkręciła się na pięcie i już do kompaniji dołączyć miała, gdy nowego cuda dostrzegła. Potężny siwek łeb przez krawędź boksu wystawił i spojrzał na Nuszyk ciemnymi oczami. Tatarzynka wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Cóże, krasawcze? - wyciągnęła dłoń i pogładziła konia po chrapach, co ten skwitował cichym, pełnym ukontentowania z pieszczoty prychaniem. - No, czyj ty, ślicznoto? Siwek podreptał niespokojnie i łbem ją po boku trącił, gdzie dla Przeora smakołyki trzymała: soli przygarść i owsa. - Ot, bystry ty... i wiesz, co dobre. Wyłuskała grudełkę soli i podała siwkowi na dłoni. - Ne tykaj panna konia. Pan gniewny bedzie - rozległ się za nią głos głęboki i mocny, z ruska zaciągający. Nuszyk dłoń ode śliny końskiej o hajdawerki wytarła i obrońcy siwka się przyjrzała bacznie. Kozaczysko oblicze miał ponure a zniszczone ode słońca i wiatru, choć młody był jeszcze, co po posturze znać snadnie było. - Pan w karczmie pije i pożywia się, to i rad by był, że ktoś i konika jego smakołykiem ucieszył - odparła ze śmiechem. - Jak tu przejść mimo takiego krasawca? Jam Nuszyk Achmatowicz, a twój pan kto? Oblicze Kozaka złagodniało nieco i już się ozwać miał, gdy gwar wielki sprzede karczmy ich dobiegł. Nuszyk zmarszczyła się, bo oto pośród wielu głosów zasłyszała gniewne pokrzykiwania mości Głodowskiego. Wypadła przede karczmę, z Kozakiem na pięty jej następującym. Mości Głodowski perorował, jakoby na sejmiku nagle się znalazł, i do pojedynku z jakowymś warchołem się sposobił. Nuszyk jęknęła nade gorącą głową koroniarza. Zostaw takiego na chwilę jedną, a już go ręka do szabli zaświerzbi. Wypisz wymaluj Ostap - załamała ręce. - Zna li ty Natka tych Lachów? - ozwał się Kozak. - Tego rosłego... - przez chwilę Nuszyk zaprzeć się chciała jako Piotr się zaparł, ale jako że tu towarzysza w potrzebie ostawić. Prawo i obyczaj tatarski zabrania. - Kompanion to mój, niech go szlag nagły trafi - odparła ponuro. Kozak zaśmiał się krótko, skinął Tatarzynce głową i do karczmy ruszył. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:53. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0