lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Skrzydlaci (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/7142-skrzydlaci.html)

Almena 18-12-2009 13:03

Asael wysłała sokoła na zwiad i po chwili odwrociwszy się porozumiewawczo do reszty wskazała za sokołem w górę i wzruszyła z rezygnacją ramionami.

Na górze widać zrujnowane piętro, nierówno zburzone ściany, schody które prowadziły na te piętro i resztki, które musiały prowadzić wyżej. Piętro podobne do poprzednich na planie kwadrata, sporawe i bez żadnych ścianek działowych czy mebli. Jak to na takiej wysokości strasznie wieje.Sokół wylądował i przeprowadził pieszy zwiad na najwyższym piętrze. Chodzenie to wcale nie jest coś co ptaki lubią najbardziej. Ale kto by tam się nim przejmował... Tak czy siak ptak niczego nie znalazł, żadnych wiadomości czy czegoś w ten deseń. Są jeszcze schody na dół ale niezbyt chce tam zejść, ptaki nie lubią zamkniętych pomieszczeń. Zawsze możena go zmusić...
"Nie pyskój mi tu!!! - pomyślała zapalczywie. - Know your place in this squad!!! Masz wykonać zwiad i nie interesuje mnie czy lubisz zwiady czy nie!!! Złaź tam!"
Oczywiście, sokół był magicznym, przyzywanym zwierzątkiem, więc zbytnio na tym nie cierpiała żadna żywa istota...

Baczy 18-12-2009 19:59

Przeciętni skrzydlaci nie umieją zwinnie zjechać po linie. Bo niby po co im to, skoro mają skrzydła? Ani wspinaczka, ani spuszczanie się na linie nie dają im nic, żadnej adrenaliny czy satysfakcji. Bo czy utrudnianie sobie życia daje satysfakcję komuś bez masochistycznych pobudek? No właśnie.
Mimo wszystko, Kurtowi szło nie najgorzej. Co prawda, poobcierał sobie dłonie, poobijał jeszcze w pełni nie zabliźnione plecy, niemal cały czas kręcił się w kółko i niepotrzebnie skoczył do lodowatej wody, nie domyślając się, że może mieć nieco poniżej 32 stopni... Ale, mimo wszystko, obyło się bez rozlewu krwi i trwałych uszkodzeń ciała, więc próbę tę można było śmiało zaliczyć do udanych.
Gdy tylko minął pierwszy szok wywołany nagłą i drastyczną zmianą temperatury i chłopak doszedł do siebie, powoli zanurzył się w wodzie. Zauważył przejście, dużą dziurę w murze, jakby czekającą na niego. Rozejrzał się jeszcze dla pewności, lecz nie było innego przejścia, Bartel musiał więc popłynąć tędy. Wynurzył się na chwilę, żeby zaczerpnąć powietrza, i przepłynął przez szczelinę. Dopiero po przepłynięciu kilku metrów zdał sobie sprawę, że to lekkomyślne, płynąć w nieznane na bezdechu, nie będąc doświadczonym nurkiem, i to w lodowatej wodzie, narażając się na skurcz... Nie zdążył jednak pomyśleć nic więcej nim zobaczył niewyraźne, źródło światła przebijające się przez teflę wody, ledwo parę metrów przed nim. O, i jakaś barczysta postać, pewnie Bartel...
Kurt dopłynął do brzegu i wstał, odgarniając włosy z twarzy. Spojrzał na Kinga odwracającego się do niego i nagle zdał sobie sprawę z obecności osoby trzeciej- podejrzanego osobnika w granatowym kostiumie. Natychmiast przywołał swoją szablę, czując kłopoty. Jego towarzysz od razu zorientował się, w czym rzecz i błyskawicznie stanął w bojowej pozie twarzą do tajemniczego gościa. W rękach dzierżył duży topór. Chłopak był pewien, że strażnik nie zabierał ze sobą broni, musiał więc ją przywołać.
Granatowy człowiek, czy też człowiek-granat, nie przejął się zbytnio skrzydlatymi, zupełnie jakby nie mogli mu nic zrobić, jakby znajdowali się za niewidzialną ścianą. Poszedł wzdłuż pomieszczenia, wprost do... małego chłopca, skrępowanego i zakneblowanego. Dopiero teraz Kurt zobaczył Timmiego. Więc jednak znaleźli go, znaleźli miejsce, gdzie go przetrzymywali. Teraz wystarczy unieszkodliwić chudzielca i po krzyku. Niestety, to tylko brzmiało tak prosto, chłopak doskonale o tym wiedział. Gdy napastnik podniósł malca, ten spojrzał błagalnym wzrokiem na obu zesłańców. Obaj wiedzieli, co stanie się z chłopcem, nie mogli tak po prostu puścić tego płazem. Może i burmistrz jest idiotą, ale dziecko nie jest niczemu winne. Niczemu. Kurt i Bartel ruszyli szybko w stronę napastnika, szło im to jednak dość ślamazarnie. Po krótkich oględzinach, doszli do zatrważających wniosków: spowalnia ich cień, a dokładniej, ich własne cienie! Oczywiście ani wierzganie, ani ataki bronią, ani nawet klątwy rzucane pod nosem, nie pomagały. Byli kompletnie bezradni. Mogli tylko patrzeć, jak porywacz przechodzi przez stworzony z cieni portal, zabierając ze sobą niewinną, wystraszoną, świadomą swego okrutnego losu, zdobycz...

Tym razem kierowali swe kroki w kierunku ruin domu jakiegoś barona czy innej osobistości, tak przynajmniej wywnioskował Kurt w przedrostka "von" w nazwisku nieboszczyka-byłego właściciela. O tym, co stało się w podziemnej komnacie nikt nie rozmawiał, chyba żaden ze skrzydlatych nie chciał się przyznać do porażki. Teraz obaj mężnie i z zaparciem (i bez żadnych środków rozkurczowych) maszerowali w stronę wierzy, mając cichą nadzieję, że będą mieli jeszcze okazję się zrehabilitować i uratować chłopca z rąk rządnych krwi, bezlitosnych bestii.
Po kilku godzinach marszu, dotarli do ruin otoczonych prawie namacalnym całunem ciemności. To na pewno nie była zwykła stara wieża.
Na pytanie Bartela nikt nie odpowiedział. Nikt prócz Archola... Gdy zbliżyli się do budynku, zaczął śpiewać... Wychwalając Jedynego wyjął broń i, z pieśnią/pleśnią na ustach, wszedł do budynku.
- To raczej Bartelowi niewiele pomoże...- skomentował czarnowłosy chłopak, nie odpowiadając jednak towarzyszowi. Nie uznał tego za konieczne.
Reszta drużyny, wyłączając Konstantyna, który został w wiosce zasięgnąć języka, w ciszy poszła na nadpobudliwym śpiewakiem, któremu obce są poczucie rytmu i instynkt samozachowawczy.
Przeczesali cały parter, nic jednak nie znaleźli, a gdy wspinali się po stromych schodach na kolejne kondygnacje, okazało się, że im wyżej, tym większe luki w stopniach, w niektórych miejscach brakowało nawet kilku pod rząd... Nikt nie wyrywał się, żeby iść wyżej, ale też nikt nie zaczął schodzić na dół. Pomocna okazała się Asael i jej zwierzęcy przyjaciel, który poleciał zwiedzać wyższe piętra. Kurt oparł się o ścianę i w milczeniu czekał na kalambury...

Almena 28-12-2009 22:06

Sokół okrążył całą budowlę, wleciał do wnętrza i wkrótce wrócił, usiadł na nadstawionym ramieniu, po czym rozpłynął się w powietrzu.
- No i kicha - oznajmiła Asael. - Zdaje się że nic tam nie ma. Sokół nic ciekawego w każdym razie nie znalazł. Połaził nawet po podłodze najwyższego odsłoniętego piętra i też nic. Liczyłam że coś udręczone jego obecnością wylezie, ale nie wylazło. Chyba przyszliśmy tu o złej porze albo po prostu nic tu nie ma. Wobec takiego stanu rzeczy darujcie, ale chyba pora zawrócić. Nie wlezę tam na górę po szczątkach schodów, mam uraz z dzieciństwa i lat kiedy byłam jeszcze młoda, piękna i bardziej skokliwa. To nie ma moje stargane neurony i stare, zmęczone kości. Achrol cichej, ludzie nie słyszą nawet tego co mówią tak biadolisz!...

Asael ponuro zawróciła i zeszła ze schodów. Postanowiła zbadać budowlę na tym, najniższym poziomie. Posnuć się po ruinach, odpocząć trochę w ciszy. Porozglądać się za czymkolwiek ciekawym, czyli czymś innym niż mury i kamienie. Szczególnie szukała jakiejś studni czy coś. Otworów czy klap w podłodze, zejść do piwnic czy czegoś takiego. Oczywiście nie miała zamiaru tam schodzić tak od razu ponieważ miała dość spory podziemnowstręt.

Szarlej 02-01-2010 13:11

Mroczna wieża; Asael, Bartel, Kurt, Ebriel

Nie wszyscy postanowili oddać swój los w ręce a raczej skrzydła sokoła Asael. Bartel popatrzył na wyrwy, odłożył cały zbędny sprzęt i wziął rozbieg. Były strażnik przeskoczył wyrwę ale ledwo, ledwo. Kawałek kamiennych schodów odkruszył się i spadł. Na całe szczęście póki co odległość dzieląca Kinga od parteru nie była taka zatrważająca i raczej nie śmiertelna. Raczej... Wszyscy spojrzeliście ze strachem na swego towarzysza. Ten nie oglądając się ruszył dalej i po dwóch brawurowych skokach zniknął gdzieś nad Wami. Tylko jedna Asael widziała jak w połowie drogi mija jej skrzydlatego zwiadowce. I tyle go widzieliście. Czekaliście z niepokojem na jego powrót. Mniej lub bardziej zaplanowany.

Czekaliście... Dłuższą chwilę, upływ czasu był w tej chwili dla Was szalenie abstrakcyjny. Asael wydawało się, że Bartela nie było dobre półgodziny a Kurt przysiągłby, że niepełny kwadrans. Może to kolejna właściwość mrocznej wieży? A może wynik stresu i nietypowej sytuacji? W końcu jednak Bartel wrócił. Najpierw go usłyszeliście potem zobaczyliście. Mocno zdyszany pokonał ostatnią wyrwę i stanął obok Was. Chwilę łapał oddech.
-To co my tu robimy?
Ton głosu skrzydlatego był raczej mało przyjemny.
-Czekamy aż się na zwiedzacie. Coś tam znalazłeś?
Również Rachel nie skakała z radości. Zdenerwowana co raz muskała dłonią metalową rękojeść pistoletu. Chyba chłód broni ją uspokajał. King tylko pokręcił głową.
-Chodźmy. Trzeba odnaleźć Konstantyna i sprawdzić naszych "przyjaciół".
Bartel nic nie mówiąc wyszedł z wieży, i zaczął ją powoli obchodzić. Przyglądał się murom wieży, badał dziwną szarą trawę...
-Rachel, jest tu jakaś... hmm kanalizacja? Znasz to pojęcie?
-Eche... Ale nie wiem czy jakieś miasto po za Solis je ma. A co do Solis raczej należy użyć czasu przeszłego.
Bartel spojrzał ostatni raz na wieże.
-Chodźmy do miasta

Sibin; rynek przed ratuszem; Asael, Bartel, Kurt, Ebriel

I znowu staliście na rynku przed ratuszem. Czas gonił, wieczór się zbliżał. Co teraz? W sumie pozostał Wam chyba tylko jeden trop a i to niepewny, lochy pod siedzibą miejscowego szlachcica. No i spotkanie przy okazji z potencjalnymi podziemnymi. Konstantyna wypadałoby odszukać a ktoś coś wspominał o kopalni. Jeśli wierzyć słowom burmistrza i w cykliczność mordów to do zabójstwa dochodziło późno w nocy lub nad ranem. Niby jeszcze parę godzin Wam zostało... Jednak czy zestresowani mordercy nie pośpieszą się?

Baczy 06-01-2010 20:06

Minęło kilka chwil oczekiwania, jednak Asael nie dawała żadnych znaków, poza znakami życia. Bartel, najwidoczniej zniecierpliwiony, zaczął przygotowywać się do skoku. Kurt tylko spojrzał mu w oczy, jakby chciał się upewnić, że towarzysz wie, jak to się może dla niego skończyć. Strażnik tylko lekko skinął głową i skupił się całkowicie na wyrwie. Pierwszy skok przyprawił wszystkich obecnych o palpitacje serca, jednak kolejne były już pewniejsze i bezpieczniejsze, a przynajmniej tak wyglądały. Po niespełna kilkunastu minutach nasłuchiwania i wpatrywaniu się w Asael, oczywiście bez żadnego emocjonalnego podtekstu, okazało się, że ani ptaszek Rudej, ani ptaszek strażnika niczego nie znaleźli. I sam strażnik też. Nie było żadnego pokoju tortur, który wzbudziłby jego zainteresowanie, ani śladu po tajemniczej sekcie lub choćby po członku tajemniczej sekty. Zniechęcenie i zmęczenie udzieliły się wszystkim obecnym. Stracili tyle czasu, i niczego konkretnego się nie dowiedzieli...
Gdy wszyscy wyszli na zewnątrz ruin, będąc zdecydowanymi na udanie się do Sibin, Bartel, oglądając ściany wierzy i rosnącą wokół trawę, zapytał Rachel o kanalizację w tym miejscu. Czyżby coś wzbudziło jego podejrzenia? Kurt nie mógł nie zadać mu tego pytania.
- A gdyby tu była kanalizacja, to co? Masz coś konkretnego na myśli? Myślisz, że ktoś się tu jednak ukrywa?

***

Podróż była bardziej męcząca niż poprzednio, mimo iż pokonali ten sam dystans. Wtedy mieli nadzieję, że znajdą coś w tej przeklętej wieży, to dodawało im skrzydeł. A teraz? Zupełnie, jakby ktoś im te skrzydła odciął i zostawił cierpiących i bezradnych, bez jakiejkolwiek pomocy. Los ma na pewno doże poczucie humoru.
- Rachel, wiesz może dokładniej, gdzie jest Konstantyn? Jeśli nie, to chyba nie mamy czasu na szukanie go. Radziłbym iść do tego całego von kogoś, szlachcica, który zaprosił nas na kolację i pod którego posiadłością są podejrzane lochy. To chyba nasze jedyne wyjście...- skończył z rezygnacją. Gdyby on był psychopatycznym zabójcą, starałby się ukryć w miejscu, którego nikomu nie przyszłoby do głowy przeszukiwać, mało podejrzanym. Cóż, opuszczona wieża, którą tutejsi omijali z daleka, uważając chyba za nawiedzoną, też byłaby dobra, w końcu nikt tam nie chodzi, nawet straż miejska nie pokwapiła się zbadać ruin. Ale kryjówka w lochach pod wciąż zamieszkiwaną posiadłością? Szaleństwo, chyba że właściciel jest jednym z nich. O jego przodku mówiono różne niepochlebne rzeczy, o męczeniu i spaniu, ale to nie znaczy, że obecny właściciel ma równie dziwny fetysz. Ale, w gruncie rzeczy, nie mieli wyjścia. Poza tym, przydałby im się posiłek, pół dnia łazili głodni.

Almena 10-01-2010 20:50

Wycieczka do wieży dostarczyła jedynie rozrywki widokowej i żadnych poszlak. Asael nie znalazła nic w wieży ani pod wieżą, znaczy zejścia pod wieżę. Strapiona wróciła do reszty i wyruszyli znów do miasta. Do tego wstrętnego miasta, fuj. Jak tu cuchnie. Ile tu zarazków lata po ulicach gdzie wszyscy wylewają pomyje i inne takie [kto wie co inni tu wylewają!] Gabriel miał rację, to jakieś dziadowskie piekło. Na pewno połowa skazanych zmarła tu na jakieś fajne choroby. Zaproszono ich na bal, ciekawe jak to będzie wyglądało. Asael pomyślała, że nie ma odpowiedniej kreacji. Że wygląda nie fajnie na imprezę bez makijażu, z leczonym po złamaniu nosem. Że jest poobijana i w ogóle niezbyt nastrojowa. A do tego nie ma odpowiedniego chłopa żeby z nim iść w parze na imprezę. Znaczy towarzysze byli przystojni i mili. Nagle zauważyła, że coś cicho się zrobiło i rozejrzała się zdumiona.
- A Achrol gdzie?
Westchnęła. Niepokoiły ją te ciągłe niepowodzenia. Koszmarne walki po których zeskrobywano ją z podłogi, koszmarne zwiady i koszmarni pracodawcy. Trzeba było jednak ruszać dalej, życie tutejszych dzieci mogło zależeć tylko od Takich Jak Oni.
- Tak, chodźmy zobaczyć, czego od nas chcą – poparła Kurta. – Skoro nas zapraszają, mają ku temu poważne powody i czegoś od nas chcą. Ciekawe tylko czego.
- Kim jest ten szlachcic? Co możecie nam o nim powiedzieć? - spytała miejscowych [a była to Rachel...? gah!]

Fabiano 11-01-2010 12:34

- A gdyby tu była kanalizacja, to co? Masz coś konkretnego na myśli? Myślisz, że ktoś się tu jednak ukrywa?
- Myślę -
zadyszka jeszcze trwała - Myślę, że coś tu siedzi pod miastem a nie wiem jak tam się dostać. To musi mieć coś wspólnego z tą kopalnią.
Zastanowił się chwilę i dodał:
- Widziałeś jak to coś wchodzi w cień na ścianie, nie? Zobacz jak tutaj jest ciemno, to też ma coś wspólnego.

Bartel szedł lekko na końcu. Do miasta było kawałek, a jego głowa latała od prawa do lewa i z powrotem. Tu coś musiało być, coś co majaczyło pod miastem. Gdzieś musieli zabrać tego chłopca. Przecież nie mógł podróżować przez skały. A może tam było tajne przejście. Cholera, zaklął w myślach, czemu dokładnie nie sprawdziłem tej ściany? Wszystko wskazywało na to, że się im nie uda uratować tego dziecka. Miał tylko nadzieję, że w razie czego będą na tyle czujni by złapać, osobnika, który rozrzuca zwłoki. A może udać się do tej kopalni? Zdawał se sprawę, że takie korytarze kopalniane mogą ciągnąć się kilometrami. I mogą łączyć się na przykład z tym jeziorem. Może to właśnie od kopalni powinni zacząć poszukiwania zbrodniarzy.

Rozmyślając mało nie wpadł na przemawiającego Kurta.
- ...posiadłością są podejrzane lochy. To chyba nasze jedyne wyjście...
- Coś powiedział? - urągał go Bartel? Zanim jednak zapytanie mogło dojść do uszu Kurta przemówiła Asael:
- Tak, chodźmy zobaczyć, czego od nas chcą. Skoro nas zapraszają, mają ku temu poważne powody i czegoś od nas chcą. Ciekawe tylko czego.
- Kim jest ten szlachcic? Co możecie nam o nim powiedzieć? - zwróciła się do Rachel i strażników.

No tak, lochy. Lochy to dobra kryjówka i do tego mogą mieć połączenia z tym podziemnym jeziorem. Może nie bezpośrednio ale na przykład przez ścianę. Może ten cieniołak może przechodzić przez ściany. To by dało się znieść. Tak to by się jeszcze dało.

Bartel z chęcią przejdzie się na te przyjęcie. Uważnie ale i niepostrzeżenie przyglądał się będzie każdemu wejściu jakie może prowadzić do podziemi.

Szarlej 11-01-2010 19:24

Stał patrząc przez okno. Lubił to robić, uspokajało go to. Widok pędzących pojazdów i swobodnie wznoszących się skrzydlatych był taki inny, taki inny od jego myśli i wspomnień. Uporządkowany, spokojny… Większość obywateli Pierwszego Miasta nie wiedziała co to strach, nie wiedziała co to chaos i rozpaczliwa walka o życie. Płacili za to częściową niewolą jednak w tym konkretnym przypadku ignorancja była ich siłą. Czy lepiej byłoby im pod Samaelową tyranią gdy tłumy niedoświadczonych młodzików ginęłoby w otwartej walce z podziemnymi? Większość wydała by ostatnie tchnienie nie widząc słońca i nie czując wiatru w skrzydłach. A może w Lucjuszowej wizji demokracji, w której stary major zaniósłby im światło demokracji? Rządziłby spanikowany tłum, który i tak podjąłby w końcu prostą decyzje: alienować się, zupełnie. W końcu z głodu rzuciliby się na siebie chcąc zaspokoić najbardziej elementarne potrzeby. A może… Nie, nie ma co tego roztrząsać. On umarł, dawno temu.

Gabriel wzdrygnął się, do dziś pamiętał ten dzień. Gdy zaczęli walczyć, pierwszy z nich podniósł rękę na swego brata. Czemu go wtedy nie powstrzymał? Czy zdrada powinna przekreślić więzy krwi?

***



Czarnowłosy skrzydlaty czołgał się po posadce. Palce uporczywie wpijały się w chłodną posadzkę, skrzydła odmawiały posłuszeństwa, chodź lekkiej pomocy w odzyskaniu pionu. Przed nim leżała jego broń, miecz, który służył mu całe życie. Miecz w którym rzekomo była zaklęta cząstka samego Jedynego. Klinga złamana na pół, pokryta krwią mimo, że dzisiejszego wieczoru nie zakosztowała tego słodkiego napiwku. Była teraz zniszczona, już nigdy nie miała nieść pomocy. I to przez kogo zniszczona! Przez tą czarnowłosą żmije!
Potężny kopniak rzucił czołgającym się o ścianę. W mroku oświetlanym tylko przez światło bijące od jego szaty zobaczył postać. Młodą twarz wykrzywioną w paskudnym uśmiechu. Głupi szczeniak! Tylko czemu Razjel mu pomaga? Tylko czemu Gabriel milczy i nie reaguje? I gdzie jest Michael?
-Zginiesz za zdradę Rafaelu.
Głos Saela był zimny jak stal i zawierał sobie sugestie nadchodzącego bólu i upokorzenia. Mężczyzna nazywany Rafealem spojrzał hardo na dawnego towarzysza broni.
-Ty żmijo! Tak się odwdzięczasz za wszystko co dla Ciebie zrobiłem! Ty…
Nie dane mu było skończyć, zwinął się z bólu i to bynajmniej nie spowodowanego żadnym uderzeniem. Ktoś musiał go naciskać psychicznie. Z ust popłynęła krew.
-Ależ ależ… Rafaelu jak możesz uważać mnie za kogoś kto łatwo zapomina?
Sael wyłonił się z ciemności, czarny półpancerz opinał szczupłe ciało, ciężki pas obciążał solidny miecz. Przykucnął przy rannym, spojrzał mu w oczy.
-Ja nigdy nie zapominam i nigdy nie zapomnę Twojej zdrady!
Ciche skrzypnięcie i następne źródło światła. Ktoś wszedł do komnaty i na moment w którym były otwarte drzwi zalało ją światło. Sael spojrzał z niechęcią na przybysza i szybko wstał widząc barczystą postać Michaela. Dwóch jego towarzyszy, którzy stali wcześniej na uboczu cofnęło się jakby bali się światła. Przez sekundę ich twarze były oświetlone. Pierwszy z nich, niski i barczysty blondyn z pięknie zdobionym mieczem za pasem osłonił ręką oczy jakb w obawie przed oślepnięciem. Drugi, ciemnowłosy mężczyzna w ciemnej długiej szacie dał dwa kroki w tył i utkwił wzrok w przybyszu. Rafael uwolniony od odbierającego siły wzroku czarnowłosego spróbował wstać. Obrażenia wewnętrzne musiały być poważne ponieważ długo nie ustał, szybko z powrotem upadł na chłodną posadzkę. Nowo przybyły, krótko ostrzyżony, barczysty mężczyzna po trzydziestce o piórach skrzydeł w kolorze krwi rozejrzał się i szybko ocenił sytuacje. W dwóch potężnych krokach podszedł do Saela. Młodzieniec tylko najwyższym wysiłkiem woli powstrzymał się przed cofnięciem.
-Co tu się dzieje.
Sael zadarł głowę do góry i zrewanżował się hardym spojrzeniem.
-Wykonuje rozkazy sir.
-Rozkazy sierżancie? Czy te rozkazy mówiły coś o torturach.

Rafael z wyraźną nadzieją spojrzał na przybyłego oficera, jego oprawca wręcz przeciwnie z ledwo skrywaną niechęcią.
-Sir. Miałem dokonać egzekucji na zdrajcy sir.
-Egzekucji sierżancie. Nie tortury. Widzę, że sobie nie dajesz rady. Gabriel! Skończ z nim. Tylko jak z żołnierzem!
-Sir z całym szacunkiem ale wypełnienie rozkazów zostało powierzone mnie.
-Sierżancie z całym Twoim szacunkiem możesz wsadzić te rozkazy w dupę kapitana! I jeśli ta świetlista menda spróbuje jeszcze raz wtrynić się w mój oddział to zobaczy do czego jestem zdolny by chronić swoich braci.
-Sir.
-Odejdź.

Sael cofnął się jakby dostał policzek. I wycofał się w mrok. Z twarzy Rafaela znikła ulga, wiedział, że jego los jest przypieczętowany. Blondyn stanął niepewnie przed nim, popatrzył przepraszająco i sięgnął po miecz. Sztywne palce z oporem wyciągnęły broń, bogato zdobiona klinga odbijała światło bijące od białej szaty leżącego. Ostrze drżało razem z ramieniem Gabriela.
-Ja nic Gabrielu nie zrobiłem. Naprawdę potrzebujemy tego sojuszu. Oni tego nie rozumieją. Sztab tego nie rozumie! Proszę... Nie chce by moje starania poszły na marne. Michael mnie rozumie. Prawda?
Skazaniec spoglądał to na oficera to na Gabriela. Blondyn cały drżał, zahartowaną zwykle twarz zdobiły łzy. Michael był za to stanowczy.
-Kapralu! Zamilcz! Nie pogarszaj swojej sytuacji. Możesz odejść jak żołnierz!
-Michaelu...
-Poruczniku, kapralu!

Rafael półleżał oparty o ścianę spoglądał na obu skrzydlatych, pozostałej dwójki nie widział w mroku. Cisza trwała dłuższą chwilę. Porucznik w końcu postąpił do przodu, położył rękę na ramieniu blondyna.
-W porządku Gabrielu. Odejdź. Nikt nie będzie wymagał byś podniósł rękę na brata.
Blondyn z ulgą odszedł w mrok, jednak drzwi się nie otworzyły, nie wpuściły światła. Został by oddać ostatni hołd towarzyszowi. Michael postąpił jeszcze dwa kroki i uklęknął przed Rafaelem. Mówił coś chwilę w ciszy, inni mogli dosłyszeć tylko jego uspokajający ton głosu. Sael ruszył niepewnie do przodu. Nie tak powinna wyglądać egzekucja zdrajcy! Nie powinno mu się współczuć! Zatrzymał go uścisk jak imadło, silna dłoń Gabriela utkwiła na jego ramieniu. Odwrócił się powoli.
-Gabriel! On nas zdradził! Sprzedał nas podziemnym!
-W przeciągu pół roku odkąd z nami służysz uratował Ci życie trzy razy. Nie będę wyliczał ile razy uratował Ciebie od trwałego kalectwa. Służę z nim od dwóch lat. Nie odbieraj mu prawa do śmierci z podniesioną głową.

Sael zwiotczał, uścisk na ramieniu zelżał, ręka powoli się cofnęła. Czarnowłosy młodzieniec cofnął się z powrotem. Utkwił wzrok w podnoszącego się porucznika. Michael wstał i pomógł wstać Rafaelowi. Zdrajca postąpił krok do przodu i zamarł wyprostowany. Musiało go to wiele kosztować po tym co zgotował mu Razjel i Sael. Michael stanął przed nim trochę z boku, położył dłoń na rękojeści miecza.
-Sael, czyń swoją powinność.
Czarnowłosy niepewnie podszedł do Rafaela. Patrzył na dumną twarz dawnego towarzysza. Krew zastygłą w kąciku ust i na brodzie. Złamany nos, zwichrzone włosy... I wyprostowaną sylwetkę żołnierza. Blask z szaty nie oślepiał, oświetlał łagodnie całą scenę. Uspokajał. Minął go Gabriel stając symetrycznie do Michaela. Usłyszał Razjela gdzieś za sobą. Nikt nigdy nie napisał żadnego patetycznego scenariusza dla takich scen, mimo to wszyscy wiedzieli co robić, co powiedzieć. Wszyscy po za nim...
-Wybaczam Ci bracie.
Trzy słowa zostały wypowiedziane jednocześnie z dwóch gardeł. Zgrzyt dwóch mieczy wyciąganych z pochew zlał się w jedno. Zarówno Michael jak i Gabriel oddali Rafaelowi identyczny salut. Skazaniec się uśmiechnął, skrzep krwi odpadł, krew znów pociekła z złamanego nosa.
-Wybacz mi...
Ciche słowa Razjela.
Też powinien o to prosić? Tylko dlaczego nie może?
-Wybaczam Wam. Saelu, nie przedłużaj tego bracie.
Nazwał go bratem, mimo tego co ma się zdarzyć... Mimo tego co się zdarzyło... Dobył ciężkiego ostrza. Gabriel utkwił wzrok w masywnej klindze, po jego policzku znów płynęły łzy, których nie starał się nawet ukryć. Sael widział w jego spojrzeniu, że blondyn zastanawia się czy nie zareagować. Czy nie zaatakować go, czy nie wydać im walki by ratować brata.
-Zrób to.
Rafael sam go poganiał. Skąd on wziął raptem tyle sił i godności?
Zamach ciężkim katowskim mieczem.
Na twarz Michaela spadła krew.
Ciało upadło z głośnym hukiem.

***

Ludzie maszerowali w swoich własnych, małych, błahych sprawach. Przechodzili nie zważając na zaścielające ulice błoto. Smród mimo dziesiątek lat tu spędzonych ciągle szturmował jego nozdrza próbując dobić się do żołądka. Nie wiele mu brakowało. To miasto nie miało nawet kanalizacji! Mógłby teraz żyć w utopi! Patrzeć na świat idealny, uporządkowany! Szczęśliwych skrzydlatych chwalących go za dobrobyt jaki im zapewnił. Wielbiących go bo tak nakazuje im serce a nie strach przed siłą. Mogło być tak. Gdyby nie Gabriel. Gdyby nie machinacje Michaela i Lucjusza. Gdyby nie jego wahanie.
-Coś ostatnio często się zamyślasz.
Wzdrygnął się, odsunął od otwartego okna, obejrzał. Lucjusz utkwił w nim bystre spojrzenie w jego sylwetce. W ręce trzymał nieodłączną lampkę wina. Zawsze z nią siedział, nigdy nie było widać by był pod jego wpływem.
-Zastanawiam się. Myślę. Wspominam. Planuje. Szczególnie wspominam. Przed powrotem nachodzą mnie wspomnienia.
-Rafael?
-Między innymi.
-Co jeszcze?

Samael się roześmiał.
-To nie ważne. Ja nie mam takiej intuicji jak Ty.
-Żałujesz?
-Jego śmierci? Oczywiście. Swoich czynów? Nie. Zdradził nas dodatkowo był konieczną ofiarą. Konieczną ofiarą, która rozpoczęła mój i Gabriela wyścig. Tak z ciekawości? Zobaczyłeś coś?
-Nic, tylko mrok.
-Jakieś interpretacje?
-Nie, dużo widziałem w życiu mroku.
-Ha! Ja tylko raz widziałem światło.
-Świetlisty... Jak żałuje, że mnie tam nie było...
-Ja nie wiem czy jest czego żałować.

Lucjusz pokręcił głową. Samael znów się roześmiał.
-To nie są dobre wspomnienia. A teraz wybacz. Karen czeka.

Sibin; rynek przed ratuszem; Asael, Bartel, Kurt, Ebriel

-Rachel, wiesz może dokładniej, gdzie jest Konstantyn? Jeśli nie, to chyba nie mamy czasu na szukanie go. Radziłbym iść do tego całego von kogoś, szlachcica, który zaprosił nas na kolację i pod którego posiadłością są podejrzane lochy. To chyba nasze jedyne wyjście...
Dziewczyna bezradnie rozłożyła ręce.
-W burdelu, tawernie... Nie mam pojęcia. Masz racje sam się znajdzie lub nie. Niewielka zresztą strata, jak Wy sobie z czymś nie poradzicie wątpię by on dał sobie radę.
-Tak, chodźmy zobaczyć, czego od nas chcą. Skoro nas zapraszają, mają ku temu poważne powody i czegoś od nas chcą. Ciekawe tylko czego. Kim jest ten szlachcic? Co możecie nam o nim powiedzieć?
Rachel spojrzała na kaprala. Żołnierz odezwał się niemal od razu.
-Ziemie te należą do rodu von Schleisten od dawna, bardzo dawna. Jego założyciel był również założycielem miasta, wraz z swoją drużyną ochraniał wtedy górników. Przedstawiciele tego rodu byli różni jednak nawet niesławny dziad obecnego dziedzica dbał byśmy byli bezpieczni przed wrogiem z zewnątrz. Niestety za jego czasów bardziej się bano jego niż strażników. Obecny dziedzic nie jest wierny rycerskim tradycjom i większość majątku przeznacza na bale i wyjazdy do Volos. Czy będę Wam jeszcze potrzebny skoro się udajecie do panicza?
Diriael pokręcił głową.
-Nie, dziękujemy. Możesz już iść, bardzo nam pomogłeś. Teraz na pewno złapiemy tego zwyrodnialca.
Kapral skinął głową.
-Niech Jedyny ma Was w opiece.
Odszedł w stronę garnizonu, Rachel patrzyła zamyślona za nim.
-Patrick von Schleisten jest człowiekiem niezwykle ugodowym. Zgodził się na naszą ochronę i tym samym zdjęcie z niego obowiązków tylko po to by mieć więcej czasu na bale. Utrzymuje niewielki dwór, w końcu spora część dochodu z sprzedaży żelaza idzie do jego kiesy. Co jeszcze o nim wiem...
Chwilę się zastanawiała.
-Niewiele, poznałam go parę lat temu. W interesach tylko na tyle twardy by nie puszczono go doszczętnie z torbami. Człowiek słaby fizycznie ale uważajcie spod maski obiboka i opoja gdy trzeba wychodzi naprawdę żelazna psychika.

Zamek von Schleistenów; Asael, Bartel, Kurt, Ebriel



Staliście przed zamkiem w komplecie. Nawet Konstantyn się znalazł i przez niedługą drogę jaka dzieliła miasto od posiadłości szlachcica zabawiał Was rozmową. Niestety nie dowiedział się niczego nowego o morderstwach za to uraczył Was kilkoma historyjkami i anegdotkami dzięki czemu chodź na chwilę zapomnieliście o nieciekawej sytuacji. Nim dotarliście do bram zamku sam jednak spoważniał i przypomniał Wam o niebezpieczeństwie, które może Was tam czekać.
-Pamiętajcie, ten człowiek jest potencjalnym zabójcą a raczej organizatorem morderstw. Znam go bardzo słabo, kiedyś wykonywałem dla niego małą robótkę związaną z bandytami i nie wiem jaki jest naprawdę. Zastanawiam się też czy ta "nowa władza" nie chce Was zająć gdy sama będzie mordowała. Może nie głupim pomysłem byłoby ich wybadać? Część z nas spróbowała by wybadać Patricka podczas gdy reszta patrolowałaby ulicę. Nie wiem kto z Was lepiej się gdzie będzie czuł i nie mi decydować o tym. Jednak jeśli mogę coś zasugerować to na bal poszedłbym w sześć osób. Asael, Rachel, Ebriel, Diriael, Kurt i ja. Wtedy nasi dwaj panowie mogliby wraz z strażą patrolować ulicę. Znamy też liczbę tych najemników, potencjalnymi zabójcami będą Ci nieobecni, można zaproponować im współpracę w poszukiwaniu mordercy i patrolowaniu ulic. Wtedy będziemy mieli ich na oku. Ale to Wasza decyzja.

***

Doszliście do bramy, otwartej bramy przed którą stało dwóch strażników. Oksydowane kolczugi, miecze przy boku, zacięty wyraz twarzy i charakterystyczny wyraz oczu dla każdego kto zabijał. Obaj skłonili się przed Wami, wyższy i szerszy w barach postąpił krok do przodu.
-Paniczy oczekuje państwa. Prosi o wybaczenie ale jest teraz niezmiernie zajęty. Mam zaprowadzić państwo do komnat.
Diriael skinął mu głową.
-Dziękujemy. Nie będziemy teraz przeszkadzać Twemu panu z chęcią odświeżymy się i odpoczniemy przed spotkaniem. Prowadź.
Strażnik jeszcze raz się skłonił i wprowadził Was na dziedziniec. Na kompleks składał się zamek właściwy, stajnia i niewielka kuźnia w której w danej chwili nikt pracował. Gdy przechodziliście koło drugiego strażnika, niskiego z śladami na twarzy po ospie, wyprostował się na baczność i zapatrzył gdzieś w dal. Na placu dostrzegliście jeszcze dwóch takich jak oni. Każdy w oksydowanej kolczudze i z mieczem u pasa. Jeden, zbliżający się do czterdziestki stał w drzwiach kuźni, a drugi bliźniaczo podobny do Waszego przewodnika znikał właśnie w stajniach.
Żołnierz wprowadził Was do zamku właściwego, dużego i ponurego budynku z kamienia. W środku było chłodno, ciągnęło od kamieni jednak chłód był jak najbardziej naturalny, nie spowodowany żadną mroczną aurą. Bartel kątem oka dostrzegł znikającą w jednym z pokoi postać w białej sukni.
Wasze komnaty znajdowały się na piętrze. Osiem, jednakowych, małych ale gustownie urządzonych komnat. Strażnik przez całą drogę nie odzywał się niezapytany ale odpowiadał uprzejmie i zwykle wyczerpująco. Zatrzymał się.
-Komnaty są do państwa dyspozycji. Jako, że prosto z podróży możecie nie być przygotowani do balu, nasz pan kazał przygotować Wam ubrania. Będziemy zaszczyceni jeśli je przyjmiecie. Każę również nagrzać wody. Dwoje drzwi na końcu zawiera balie i również są do dyspozycji. Czy mogę w czymś jeszcze pomóc?

Almena 17-01-2010 14:13

Asael była wciąż pod wrażeniem Rachel i całej tej Sfory. Podczas gdy toczy się ślamazarne beznadziejne śledztwo, członkowie Sfory plątają się tam i siam jak jakieś Gumisie, a jeden nie ma pojęcia gdzie jest drugi kolega z zespołu i co porabia. Jasne, Konstantyn mógł być w tawernie lub burdelu, mógł leżeć na śmietniku z poderżniętym gardłem. Asael zawsze podziwiała ludzi, którzy byli indywidualistami, chodzili własnymi ścieżkami i sami radzili sobie ze sobą, ale podczas gdy Sfora kompletnie nie panowała nad sytuacją w tej dziurze i próbowali odzyskać zaufanie mieszkańców. Coś kiepsko im to szło skoro nawet Asael, naiwna z natura i zbyt ufna dla ludzi, nie umiała pochwalić zachowania pani L. „Sam się znajdzie lub nie”.
- To chyba jakiś żart – prychnęła do siebie Asael.
Jak można nie wiedzieć gdzie jest towarzysz z drużyny i mieć to w czterech literach podczas gdy wokół grasują psychopaci mordercy, a do tego próbujemy wywrzeć dobre wrażenie na mieszkańcach i laikach których chcemy zwerbować do naszej Sfory?
„Niewielka zresztą strata”.
Asael niemal nie pękła.
- Czy ciebie w ogóle cokolwiek obchodzi? – prychnęła obojętnie do Rachel. – Wszyscy którym przekazuje się „dowództwo” nad ludźmi ze Sfory mają takie podejście do wykonywanych zadań? Oprowadzasz nas, nowych, laików po tej dziurze, mając nas wdrożyć do Sfory, a nie panujesz nawet nad tym gdzie są twoi towarzysze i co się z nimi dzieje? Zaczynam rozumieć dlaczego burmistrz zrezygnował waszych usług.
Tak jak sądziła wcześniej, byli tylko mięsem armatnim. Gdyby któryś z nich się zgubił, też czekaliby czy „wróci albo nie wróci”. Sfora była chyba zlepkiem ludzi którzy „wracali albo nie wracali”.
Kiedy stanęli pod dworem zjawił się Konstantyn.
- O! – zakrzyknęła ironicznie Asael. – Znalazł się!
Rzucił też dobry pomysł o rozdzieleniu się.
- No to idę szukać sukni!
Oprowadzono ich po dworze. Wreszcie jakieś czystsze i lepiej pachnące miejsce. Okazało się też, że dostaną pokoje z kąpielą i suknią.
- Czujemy się zaszczyceni zaproszeniem i możliwością spotkania z Patrickiem von Schleisten – odpowiedziała strażnikowi. – Chętnie skorzystam zarówno z kąpieli jak i możliwości wypożyczenia sukni.
Udała się do swojego pokoju i starannie zamknęła drzwi [na klucz]. Odetchnęła. Chwila spokoju.
Potem wyszła i skierowała się do drzwi na końcu gdzie miały być balie. Pora się wyprać.
Bubble Bath II by ~DreamOfDementia on deviantART

Po odświeżającej kąpieli wróciła do pokoju, zamknęła się znowu i zaczęła przeglądać rzeczy na bal.
- No nie normalnie nie mogę, nie mam się w co ubrać!!! – darła się, przerzucając stosy ubrań. – A niech to szlag, a co jak jakiś przystojny pan tam będzie!? Zero gustu! Zielone grochy?! Gah!!! Żółte kwiatki?! Różowe obcasy?! A to co?! Czy oni tu stringów nie znają w tym średniowieczu?! Co to za gacie barhany z koziej wełny?! Gah, to swędzi!!! Nie mogę się drapać przez cały bal! Normalnie nie mogę, zaraz wybuchnę!
Na szczęście wykopała wreszcie coś, co była w stanie założyć.
Red Dress Full Body 26 by ~Gracies-Stock on deviantART
- No nie jest to to, o czym myślałam, ale nie jest najgorzej – stwierdziła przymierzając suknię.
Wyszła na korytarz i szwendała się trochę wokół, badając otoczenie i czekając na pojawienie się reszty załogi.

Baczy 18-01-2010 14:24

Rachel nie wierzyła w przydatność Konstantyna oraz widocznie przeceniała umiejętności skrzydlatych. Zbyt dużo od nich oczekiwali, zdecydowanie zbyt dużo. Asael nawet naskoczyła na przewodniczkę za to, że nie ma kontroli nad ich nowym towarzyszem. Jednak było to nieco przesadzone, w końcu Konstanty nadal jest najemnikiem, indywidualistą. Może załatwia jakieś prywatne sprawy(wspomniana przez Rachel wizyta w burdelu)? Nie mają prawa wypytywać go o takie rzeczy. Poszedł popytać wśród mieszkańców, powiedział, że ich znajdzie. Pozostawało im tylko wierzyć, że tak się stanie. W końcu to małe miasteczko.
Białowłosy znalazł się i okazał się znacznie bardziej pomocny, niż można było się spodziewać. Kurtowi od razu spodobał się jego pomysł dotyczący podziału na grupy. Tyle że, ktoś musiał zrezygnować z wizyty w zamku, z wytwornej kolacji, i zamienić to na pałętanie się po uliczkach osady. Kurt na samą myśl o balu odczuwał zdenerwowanie jak i podniecenie. To była doskonała okazja, żeby przyjrzeć się życiu ludzkiej burżuazji, ale trzeba też się tam odpowiednio zachowywać. Chłopak nie przepadał za sztywniackimi imprezami, ale był ciekaw, dlaczego szlachcic ich zaprosił (pomijając możliwość mówiącą o odciągnięciu ich od potencjalnego miejsca zbrodni). Po chwili namysłu zdecydował się iść na bal.

Strażnik oprowadzał ich po zamku. Wyglądał imponująco, wykonany z kamienia. Nie z cegły, pustaków, czy innego ustrojstwa, tylko z zwykłych kamiennych klocków. Niestety, sprawiało to że wewnątrz, tam, gdzie nie było żadnych źródeł ciepła (czyli na korytarzach i w większości pokoi), było nieprzyjemnie zimno.
- Co takiego zajmuje czas paniczowi Patrickowi? Zaprosił gości i nie ma dla nich czasu?- Spytał Kurt strażnika, starając się zabrzmieć nieco wyniosło.
Pokoje, w jakich ich umieszczono były całkiem przyjemnie urządzone. Gdyby tylko nie ten chłód... Chłopak podszedł do szafy, w której znajdowały się ubrania. Stroje. Oni tak to nazwali. Mógłby się z nimi kłócić, ale nazewnictwo nie miało znaczenia. Tutejsze "modne ciuchy" różniły się znacznie od ich "górskich" odpowiedników.
- No nie normalnie nie mogę, nie mam się w co ubrać!!! - wyjęczał spanikowany, przeglądając wiszące w szafie dublety, kontusze i inne "męskie" ciuszki. Wreszcie natrafił na coś, co nie robiło z niego kompletnego idioty.

Do tego czarne spodnie z białymi lampasami i czarne buty. Kurt wykąpał się w balii pełnej gorącej, pachnącej ziołami, wody (to prawie jak wanna!), ogolił dokładnie, a następnie przymierzył wybrany strój. Jeszcze tylko brakowało czarnej spinki do włosów (które zachowywały się nieco niepokornie) czarnej szminki, czarnego tuszu do rzęs i powiek, a wyglądałby naprawdę nieźle. A tak, wyglądał tylko nieźle. O dziwo, wszystko leżało prawie idealnie (bo jak wiadomo idealnie leżą tylko rozchodzone ubrania).
Stanął przed dużym lustrem, dokonując ostatnich poprawek. Zaczesał wysuszone i nasmarowane jakimiś olejkami włosy do tyłu, zakładając dokładnie każdy kosmyk za ucho, wyprostował się i wypiął dumnie pierś.
- Sytuacja jest dobra, ale nie beznadziejna...- wyszeptał patrząc po raz ostatni w lustro, po czym wyszedł na korytarz. Nie spodziewał się tego, ale Asael już tam szwendała się trochę wokół, badając otoczenie i czekając na resztę towarzyszy. Szwendała się trochę w czerwonej sukni z koronkami i falbankami, a trochę bez sukni, szczególnie w rejonie łydek i dekoltu. Kurt żałował, że ramiona nie są również "bez sukni".
- Ślicznie wyglądasz, wiesz? Nie spodziewałem się, że mają tu ciuchy które będą się tak ładnie układały na skrzydlatej- powiedział z nieskrywanym zachwytem, skanując ją wzrokiem.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:56.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172