lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   Skrzydlaci (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/7142-skrzydlaci.html)

Szarlej 14-02-2010 10:15

Zamek von Schleistenów; Asael, Bartel, Kurt, Ebriel

Lepiej lub gorzej ubrani, uczesani i ogólnie odstawieni poszliście na przyjęcie. W sumie to nie wiecie czego można się po nim spodziewać? Przyjęcia biznesowego z muzyką poważną w tle? Dyskoteki zakończonej rytualnym mordobiciem? A może dzikiego koncertu rockowego? Nikt z Was tego nie wiedział. Zeszliście za sługą (tym samym co wcześniej) do sali balowej. Byliście w prawie pełnym składzie: Asael, Ebriel, Rachel, Bartel, Diriael, Konstantyn i Kurt. Jedynie Achrol został patrolować ulice w miasteczku. Przynajmniej nie rzuci się na gospodarze uznając go za morderce tylko dlatego, że nie zna hymnu do Jedynego. Bądźmy jednak szczerzy, niektórych pieśni religijnych, które śpiewał Wasz towarzysz nie słyszeliście nawet w świątyniach. Jeśli nic go nie wszamie na tych ulicach kupicie mu chyba moherowy beret...


Zeszliście za Waszym przewodnikiem po schodach. Wcześniej zmęczeni podróżą, marzący podświadomie tylko o kąpieli, czystych ciuchach i wypoczynku nie rozglądaliście się po... No właśnie po czym? Zamku? Pałacu? Warowni? Z zewnątrz wyglądało ewidentnie jak zamek jednak w środku budowla przywodziła Wam na myśl pałacyk. Marmurowe poręcze okazały się chłodne pod dotykiem Waszych rąk. Olbrzymie żyrandole zapełnione świecami oświetlały bogato zdobiony korytarz. Kunsztownie wykonane mozaiki zdobiły podłogę.


Również obrazy powieszone gdzieniegdzie na ścianach nie były zwyczajnie namalowane a ułożone z małych kamieni.


Sługa poprowadził Was korytarzem, mijając poszczególne komnaty nawet się nie zatrzymując. Stanęliście dopiero przed dwuskrzydłowymi drzwiami. Stało tam dwóch następnych strażników. Bartel i Asael odruchowo otaksowali ich uzbrojenie. Oksydowane napierśniki, ramiona okryte czarną siatką kolczą i oczy błyskające po obu stronach, równie czarnych jak reszta ekwipunku, nosali. Krótkie miecze przy boku, broń jakże niebezpieczna w zamkniętych pomieszczeniach. Żadnych pałek, tych dwóch raczej nie będzie się bawiło w krzyczenie: "stój" i branie żywcem.
Obaj, jak jakieś automaty sięgnęli do drzwi i otworzyli je. Identyczne ruchy. Kwestia wyszkolenia? Możliwe ale trudne do uzyskania.
-Muszę państwa pożegnać i chciałbym życzyć miłego wieczoru.
Wasz przewodnik skłonił się przed Wami i oddalił.
Wkroczyliście do pomieszczenia...


Pomieszczenie było zdecydowanie dobrze oświetlone. Rzędy wysokich okien po prawej stronie wpuszczał światło dnia. Dnia, który mijał... Zachód słońca powoli się zbliżał, niedługo jedynym źródłem światła zostaną liczne świece i księżyc w pierwszej kwarcie. Zawieszony między światłem a ciemnością, symbol okultyzmu gdy wszystkie rytuały są najpotężniejsze. Pora tak lubiana przez podziemnych. Nikt z Was jednak nie interesował się okultyzmem, nikt z Was o tym nie wiedział. Już niedługo na noc wyjdzie morderca, jeśli wierzyć pogłoskom istota potrafiąca rozerwać dorosłego człowieka na pół. Jeśli źle typowaliście miejsce... Jeśli to jednak były kopalnie... Zabójca będzie miał na przeciw siebie tylko Achrola. Może i czarnowłosy był zręcznym i odważnym szermierzem ale w walce z bestią nie będzie miał najmniejszych szans...
Z ponurych myśli wyrwała Was muzyka.
Do tego się tańczy? Ewidentnie nie, sądząc po reakcjach gości. No właśnie, goście. Do tej pory byliście pogrążeni albo w podziwianiu ogromnej sali albo w ponurych rozmyślaniach i nie zwróciliście uwagi na ludzi. Jedynie Rachel i Konstantyn nie wyglądali na przejętych ani przybitych. Pewnie byli już tutaj wcześniej, do tego oboje obcowali ze śmiercią i się przyzwyczaili. O ile można do śmierci się przyzwyczaić...
Jednak mowa była o gościach a nie Waszych towarzyszach. Sala zdawała się być podzielona na dwie połowy. Tą bliższą Wam zajętą przez stoły ustawione w podkowy, zajmowaną przez dwie-trzy dziesiątki ludzi i tą dalszą, pustą. Tam właśnie stali muzycy i rozmawiający z nimi mężczyzna, ubrany w czarny żupan z białymi wstawkami.
-Większość z obecnych musi być przyjezdna. Schleisten nie utrzymuje tak bogatego dworu. Może z połowa to jego rezydenci...
Cichy szept Rachel doszedł Waszych uszu.
Mężczyzna w żupanie odszedł od muzyków i skierował się w Waszą stronę, nim jednak podszedł Wy mogliście obserwować gości. Moda wśród ludzi była naprawdę zróżnicowana, kaftany, żupan, dublety... Żadnego schematu. Mimo to niektórzy nie wyglądali na szlachciców. Dajmy na to tamten mężczyzna. Jeden z biesiadników, zajmujący miejsce przy załamaniu stołów był szerszy w barach od Bartela. Dużo szerszy... Łysy jak kolano i pewnie wysoki. Popijał właśnie wino z kielicha z delikatnie rżniętego szkła. King również zauważył kobietę, która sprowadziła na nim w ratuszu wizje.
Bałeś się tych zimnych oczu, tak nieludzkich. Bałeś się wizji, bólu i zimna. Kobieta była właśnie zabawiana rozmową przez swego towarzysza, czarnowłosego z włosami związanymi w kucyk. Zdawała się go nie słuchać, patrzyła na Ciebie. Skinęła głową i się uśmiechnęła. Żadnych wizji nie było.

Mężczyzna w żupanie w między czasie dotarł do Was. Skłonił się. Ucałował kobiety w rękę jednak mężczyznom dłoni nie podał, tylko się skłonił.
-Miło mi państwo gościć w mojej skromnej posiadłości. Jestem Patrick von Schleisten, pan tych ziem. Niech mój dom będzie Waszym domem a moje jadło Waszym jadłem. Niech Jedyny Was chroni podczas pobytu tutaj.
Mężczyzna był parę lat od Was starszy, zbliżał się do trzydziestki. Pulchny lecz nie gruby, Bartel i Asael mogli się założyć o swoje prawe ręce, że Patrick był kiedyś świetnym szermierzem. Nim zaczął jadać zbyt regularnie... Widać to było po sposobie poruszania się.
-Niech Jedyny chroni Twoje domostwo i ześle na nie wszelkie łaski. Niech Twój dom będzie bezpieczny od choroby i nieszczęść. Niech Jedyny wynagrodzi Ci twą hojność.
Rachel, ubrana w długą zieloną suknie wypowiedziała te słowa z uśmiechem i szczerością w głosie. Czyżby to była jakaś formułka? Rytuał?
Gospodarz uśmiechnął się do dziewczyny.
-Miło mi ponownie gościć panienkę u siebie. Żałuję jednak tylko okoliczności. Również Twoich przyjaciół miło mi gościć. Dawno nas nie odwiedził żaden...
Gospodarz szukał słowa.
-Skrzydlatych.
Zmierzył Was wszystkich szczerym spojrzeniem z uśmiechem na ustach. Nie widzieliście w nim żadnych oznak wrogości. Przynajmniej do Was. Na Konstantyna nawet nie spojrzał.
-Zapraszam do stołu. Dla takich gości jak Wy należą się najlepsze miejsca i jadło. Na pewno jesteście głodni i zmęczeni...

Almena 15-02-2010 20:36

- Gdzie jest Asael?

Angels war by *orpheelin on deviantART
Na polu bitwy panował Chaos. Asael jednak nie było widać.
- Nie wiem. Dlaczego o nią pytasz?
- Ostatnio dziwnie się zachowywała – mruknął wysoki skrzydlaty.
Towarzysz zerknął na niego znacząco.
- Zaszło coś między wami? – uśmiechnął się zaczepnie.
- Oby nie! – prychnął żartobliwie i trącił tamtego w pierś na ‘odczep się’. – Po prostu ostatnio była jakaś nieswoja. Nie przyszła na bitwę. To nie do niej nie podobne.
- Może jest chora?
* * *

- Że co zrobiłaś?!
Asael nerwowo krążyła po pokoju, jej najlepsza przyjaciółka siedząc na łóżku obserwowała ją wielkimi z niedowierzania oczami.
- To się po prostu stało! – wyjaśniła rozpaczliwe Asael, rozkładając ręce.
- Tak po prostu twój miecz zabił kilku posłańców?! Asael...!
- Byli... byli...? – szukała odpowiedniego słowa. – Byli godni śmierci!
Jej przyjaciółka wstała i z troską zakrawającą o zgrozę złapała skrzydlatą za ramiona.
- Zabiłaś skrzydlatych! – szepnęła, jakby chciała jej to uświadomić.
- Wiem! – odparła poważnie i przełknęła ślinę. – Chciałam... ich zabić!
Przyjaciółka pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Chciałaś?! – szepnęła niemal przez łzy.
- Próbowałam... bronić żywej istoty! – wyjąkała Asael. – Tamtych ludzi! Próbowałam... Nie mogłam się powstrzymać! Nie wiem, nie umiałam zareagować inaczej! Chciałam ich obronić, chciałam... zrobić coś dobrego! Komuś pomóc!
- Dlaczego?! – jęknęła niemal z wyrzutem. – Asael, to tylko ludzie! Oni nie zechcą bronić ciebie jeśli tobie będzie coś zagrażało!
- Wiem!
- Więc dlaczego? – potrząsnęła skrzydlatą. – Pamiętasz, co sobie obiecałyśmy?! Koniec akademii, armia, służba...! Dlaczego... dlaczego poleciałaś tam sama?! – rzuciła nagle. – Nie powiedziałaś mi! Dlaczego... dlaczego nie mogłam być wtedy przy tobie?! Trzasnąć cię po tej durnej łapie kiedy sięgałaś po miecz?! – pisnęła z rozpaczą.
Asael westchnęła ciężko i smętnie spuściła głowę. Odeszła na bok, sięgnęła z półki jakiś zeszyt i cisnęła go na podłogę.
- Mój pamiętnik – bąknęła. – Moje kolejne urodziny, Tomba. Zajrzyj na początkowe wpisy i na te ostatnie. Różnią się czymś? Nie.
Skrzydlata podniosła zeszyt ale nie tworzyła go.
- Znalazłaś pracę i mężczyznę, zakładasz rodzinę – uśmiechnęła się krzywo Asael do przyjaciółki, ale było w tym uśmiechu wiele podziwu, radości z jej szczęścia. – Znalazłaś swoje miejsce i ułożyłaś sobie życie. Jak zawsze umiałaś sobie poradzić. Ja nadal nie potrafię, Tomba. Przeczytaj - skinęła na zeszyt – jak co rok zadaję sobie to pytanie, co przyniesie rok kolejny. I nie przynosi nic.
- Asael, nie mów tak! – poprosiła spokojnie i cicho.
- Jestem sama, lubię być sama i zawsze będę sama, na to wygląda. Dziękuję za twoją przyjaźń, jednak nie możesz żyć ani umierać za mnie.
- I dlatego ich zabiłaś? Dlatego, że jeszcze nie nadszedł twój czas? – niedowierzała z bólem.
- Dlatego że widocznie dane mi jest być wojowniczką i odnajdować radość w walce i obronie słabszych.
Skrzydlata pokręciła przecząco głową.
- Po co ich bronić? Nikt nie będzie ciebie! Jest tyle innych rzeczy na świecie z których można się cieszyć!
- Na przykład? – spytała z tonem beznadziei.
Tomba bezradnie wzruszyła ramionami.
- Boli mnie, Tomba – szepnęła Asael. – Boli mnie, że nie mam z kim dzielić tej radości, którą tacy jak ty czerpią ze zwykłych rzeczy. Boli tak bardzo, iż nie chcę i nie potrzebuję tej radości. Wolę tę, która będzie tylko moja. Tę, którą jak widać tylko ja rozumiem.
- To nic złego chcieć nieść pomoc innym, ale... w taki sposób?! – jęknęła z niedowierzaniem i żalem Tomba.
- Tylko ja tam byłam. Tylko ja mogłam im pomóc.
- Więc dlatego? Dlatego, że...?
- Tak postrzegam swój obowiązek jako wojownika.
- Obawiam się że Gabriel i inni postrzegają go inaczej! – szepnęła nerwowo i ze zgrozą. – Ktoś to widział? – dodała ciszej.
- Nie wiem.
- Powiedziałaś komuś? – spytała szybko, bez obawy o samą siebie.
- Tobie i żałuję tego, wybacz...
- Przestań! To także moja wina! – westchnęła. – Ostatnio nie dbałam o naszą przyjaźń tak jak powinnam!
- Gah! – syknęła wściekle Asael. – Nonsens! Tylko dzięki twojej przyjaźni mam jeszcze siły i ochotę znosić te kolejne lata! – warknęła, wyrywając jej swój zeszyt i odkładając go na miejsce.
- Nie mów tak!
- Nie jest źle! Jest dobrze. Czuję się dobrze. Czuję się spełnionym wojownikiem. Pomogłam komuś. Mam o czym pisać! – fuknęła.
Tomba chwyciła ją za ramię.
- Musimy...!
- Nie. To ja zabiłam i jestem z tego czynu dumna. Nie chcę cię do tego mieszać.
- Schrzaniłam, że nie mieszałam się do tego wcześniej! – warknęła zaciekle Tomba. – Nie zostawię cię teraz! Mogą cię zesłać na ziemię!
- I co z tego – Asael wzruszyła ramionami. – Co jest takiego tam, czego nie ma tutaj? Czas tak samo tam płynie, lata mijają.
- Zwariowałaś – sapnęła.
- Nie miałam nic do stracenia, a wraz z tym zabójstwem zyskałam chociaż jedno. Lekkie i chwilowe zadowolenie z siebie – przewróciła oczami. – I wierz mi, warto było. Dokopać tym pyszałkom. Myśleli, że żołnierz przed ukończeniem pełnego szkolenia nie da im rady! Myśleli, że wszystko im wolno!
- Wątpię, aby ktoś przejął się ich śmiercią – zaryzykowała. – Znaczy na tyle, aby była ona warta twojego poświecenia, Asael...
- Nie chodziło o ich śmierć, ocaliłam kogoś!
- Wątpię aby i to miało znaczenie. To tylko ludzie. Brudasy z włóczniami z patyków. Asael...! – podniosła głos kiedy przyjaciółka chciała się od niej odwrócić. – To co zrobiłaś było odważne i godne pochwały, ale wierz mi... ci ludzie nie potrafią tego docenić. Nie nauczysz ich bronić. Walczyć za kogoś. Umierać za kogoś. Nie nauczysz ich odwagi i poświęcenia. Ludzie są źli – szepnęła z rozżaleniem, obejmując przyjaciółkę. – Oni nie zrozumieją! Proszę... przestań! – niemal chlipała – Asael, proszę! Przestań wierzyć że wypruwając sobie żyły i przelewając swoją krew nauczysz czegokolwiek któregoś z tych półgłówków, skrzydlatego, czy nie! – krzyknęła błagalnie. – Nie są tego warci, Asael!!! – sapnęła poważnie, z żalem i troską patrząc przyjaciółce w oczy.
- Za bardzo się staram – uśmiechnęła się cierpliwie.
- Tak, do cholery! – jęknęła Tomba.
- Lubię to.
- Masz przestać!!! Słyszysz?! Błagam cię!...

* * *
- Co za olbrzymia sala! Pół armii można by tu chyba pomieścić!
- Chyba ludzi czystej krwi, bo nasza jednego regimentu by tu nie upchała.
- Te światła, lasery... Prawda, że tu pięknie?
- Prawda, prawda...
- Co tak burczysz? Jesteś obrażony na mnie?
- Ależ skądże znowu, Asael. Po prostu nie znam tego miejsca, a nie lubię miejsc, których nie znam do póki ich nie... poznam... Nie śmiej się. To przez tę muzykę. Huczy, aż ściany drżą. Muszę się do niej przyzwyczaić, drąży mi dziurę w uszach i przez to trochę... jestem trochę zagubiony.
- Wybacz, czasem zapominam, że masz czulszy słuch ode mnie.
- To nic takiego, zaraz mi przejdzie.
- Rozchmurz się. Zabawmy się trochę. Tak dawno...
- Hę?... – skrzywił się i potarł dłonią ucho.
- Słyszysz mnie już dobrze?
- Tak. Już lepiej.
- Na pewno? Dobrze. Chodź, zatańczymy...
- Co...?! – stanął jak wryty i mocno zaparł się nogami, choć ciągnęła go uporczywie za rękę.
- A czego się spodziewałeś? Przyszliśmy tu żeby się bawić.
- I... naprawdę chcesz tańczyć? Przy tych wszystkich tu... ludziach?
- Mam ich wyprosić? – zaśmiała się. – Co z tobą...?
Odwróciła się energicznie w stronę drzwi do sali tańców i przypadkowo z impetem zderzyła się z kimś w tłumie, przez co wykonała kilka mimowolnych kroków w bok i upadła.
- Przepraszam bardzo – wydukała. – Ja tylko...
- Kogo ja też widzę? – usłyszała znajomy głos.
Dziwnie przestraszona i onieśmielona zmrużyła oczy, w blasku laserów i w mgle z dymu dostrzegła uśmiechniętą zarozumiale twarz.
- Cześć, Asael.
Mężczyzna podparty tryumfalnie pod boki schylił się do skrzydlatej siedzącego nieruchomo na podłodze i wyciągnął do niej rękę. Cofnął się jednak powoli i ostrożnie, gdy na drodze jego ręce stanęła noga okryta znajomym ochraniaczem.
- Cześć... – rzekł chłodno, prostując się.
- Witaj – odparł i poczekał, aż Asael wstała. - Jestem zaskoczony widząc ciebie tutaj.
- Nawzajem. Ale co ty tu robisz? – spytał wymownie. - Szukasz rozrywki?
- Pilnuję porządku, jak zawsze – poinformował swym dumnym głosem. - Wierzę, że wszyscy będą rozsądni i nie zmuszą mnie dziś do interwencji.
- Wierzyły kocice, że złapią błyskawicę – ironicznie palnął przysłowiem, poprawiając włosy w swym nerwowym tiku. – I spaliły się wszystkie w ogniu, prawda, przyjacielu?
Wojownik uśmiechnął się i pokiwał przytakująco głową.
- A znasz tego przysłowiowego pana, co mielił jęzorem, aż dostał toporem...? – zmrużył zielone ślepia.
- Każdy miecz jest jednak dwusieczny – westchnął przesadnie przejęty.
- Właśnie – uśmiechnął się zwycięsko. – Każdy miecz jest jednak dwusieczny.
- Cóż. Zdaje się, że kolejka już mniejsza – wskazał na jedną z budek. - Kupię sobie coś do picia. Zatem bawcie się dobrze. Nie do wiary, tego dzieciaka niańczą wszyscy prócz ojca... – mruknął na odchodnym, ale tak, by mieć pewność, iż wojownik go dosłyszy.
- Nie wyciągaj do wojownika dłoni, która pachnie jeszcze krwią – warknął tamten.
Drugi odwrócił się na pięcie i poprawił nerwowym gestem włosy.
- Skończ z przysłowiami. Wiem, że zważa się na czyny z przeszłości. Ale ja mam dobrą przeszłość. Spytaj Asael – wyzwał twardo. - A może sam powinienem ją o to spytać przy tobie, abyś wreszcie uwierzył?
- Wiara nie oznacza chęci.
- Myszka kotka nęci i nęci... – pokiwał palcem, śmiejąc się. - Aż kotek oszaleje...
- Na nas już czas – zakończył i odwrócił się w stronę sali do tańca.
Asael ruszyła za nim.
- Bamber jeden – fuknęła pod nosem. – I tak jesteś lepszy w szermierce! I lepiej strzelasz! Zazdrości ci!
Weszli na salę.
Były wtedy lasery, była ciemność, zasłona dumna i rozszalały tańczący tłum. Był huk muzyki z głośników, napoje wyskokowe, głośne śmiechy i tańce do rana. Było miłe towarzystwo i jakaś szansa. Ale to było zanim morderstwo stało się faktem dokonanym.

Tutaj dyskoteka przypominała bardziej pałac Gabriela. Muzyka była uh.... była...? Asael szukała odpowiedniego słowa, ale nie znalazła. Siadła przy stole, ukradkiem spoglądając na łysola.
„Dobrrrrrrychaobosszze! – pomyślała, mimowolnie wykrzywiając się w grymasie obrzydzenia. – Wszystko, byle nie łysy!”
Pan domu przemawiał. Wyglądał an porządnego i łagodnego, ale Asael nie lubiła arystokracji. Słuchała przemowy, myślami krążąc wokół jej pięknego, rozczochranego, czarnowłosego Achrola.
„Brakuje mi jego biadolenia! – pomyślała z żalem. – Mam nadzieję że nic złego go nie spotka w kopalniach... Na przykład jakiś niedorobiony wypiek czy coś... różnie bywa... Szkoda, że nie ma tu Uka. Dobrze bawiłby się na takim party, pewnie by je rozkręcił” – uśmiechnęła się wyobrażając sobie dzikie tańce na stołach.
Tymczasem zerknęła na Kurta. W swoim wyjściowym stroju wyglądał jak ciastko z kremem. Jej twarz spoważniała.
„Czy to normalne, że w obliczu mordercy hasającego po ulicach wyprawiacie tu przyjęcia?” – chciała spytać na głos Asael, ale tylko przewróciła oczami.
Coś tu śmierdziało, a przecież Uka nie było z nimi. Asael nie wzięła ze sobą broni, ponoć nie wypadało. Cóż.
- Dziękujemy za hojność oraz gościnę – ukłoniła się uprzejmie. – Rozumiem, że sytuacja jest już w miarę opanowana... Na terenie tak dobrze strzeżonego domostwa nie musimy chyba obawiać się tego mordercy? – Asael zrobiła minę przestraszonej panienki w opałach.
Szczerze jednak obawiała się wizyty jakiegoś niemiłego pana dzierżącego zakrwawiony, ścięty łeb Achrola w dłoni..

Szarlej 23-02-2010 19:14

Zamek von Schleistenów; sala balowa; Asael, Bartel, Kurt, Ebriel

-Dziękujemy za hojność oraz gościnę. Rozumiem, że sytuacja jest już w miarę opanowana... Na terenie tak dobrze strzeżonego domostwa nie musimy chyba obawiać się tego mordercy?
Asael spróbowała zrobić minę dziewicy w opałach. Próbowała... Przez ostatnie parę dni używała tylko dwóch min "jaki on słodki" i "zabiję ciebie!", z naciskiem na tę drugą zresztą.
Przez twarz Patricka przemknął na sekundę dziwny grymas. Chyba zdziwiło go to pytanie.
-Oczywiście. Moi ludzie patrolują miasto a na teren zamku nikt się nie wkradnie. Z pewnością dziwi Was, że ucztujemy w takiej chwili ale czy zamartwianie by coś pomogło? Wprowadziłoby tylko atmosferę strachu, która najprawdopodobniej jest celem mordercy. Trzeba utrzymywać chociażby iluzję normalnego życia by nie doszło do jeszcze większej tragedii.
Mniej lub bardziej zadowoleni odpowiedzią ruszyliście do stołu. Pan domu sam wskazał Wam miejsca a służba (gdzie ona wcześniej była?) odsunęła Wam krzesła. Khem... Na dworze szaleje morderca, niedługo zginie mały, niewinny chłopiec a Wasz towarzysz, z którym zdążyliście się zżyć szwenda się gdzieś po mieście a Wy siedzicie na uczcie. Przynajmniej macie pod dostatkiem wina i jedzenia. Jakieś pieczyste z przyprawami, z dwa ptaszki z nadzieniem i trochę przekąsek.

Asael
Z jednej strony masz czarnowłosego i z drugiej czarnowłosego. Więc nie jest źle. Do tego obu znasz...

Kurt
Po jednej stronie zwariowana ruda a z drugiej jakaś dysngowana dama koło czterdziestki. To jest to o czym marzyłeś...

Bartel
Miejsce niemalże idealne. Z jednej strony Asael z drugiej Rachel, obu ufałeś. Trochę z prawej gospodarz a większe trochę z lewej główny podejrzany - Konstantyn. Może dziewczyny dla odmiany się nie pokłócą? I gdyby nie te niebieskie oczy się w Ciebie tak nie wpijały.

Muzyczka przygrywa, miłe towarzystwo (przynajmniej w teorii) zabawia rozmową i gra muzyka... Ta ostatnia póki co pełni chyba tylko rolę umilającą nie tańczącą. Diriael przejął na siebie ciężar rozmowy z gospodarzem od czasu do czasu wspierany przez Rachel. Patrick z początku próbował Was lekko indagować co powinno mu, lwu salonowemu pójść jak po maśle, powinno... Espelo okazał się zręcznym rozmówcą i wydawało by się, że szlachetka prędzej sobie połamie zęby niż czegoś się dowie. Wręcz to blondyn stopniowo zyskiwał informacje o sytuacji z punktu widzenia von Schleistena.

Minęła z godzina, może trochę mniej, może trochę więcej. Sytuacja stawała się znacznie luźniejsza, wino rozwiązywało języki. Każdy jako tako trzymał się jeszcze zasad dobrego wychowania ale niedługo mogło się to zmienić. Parę osób unikało alkoholu, Bartelowa znajoma, jej towarzysz i łysy osiłek. Również po Waszej stronie Konstantyn i Rachel raczej umaczali usta w kielichach niż pili.

Asael
Muzyka się zmieniła, trochę zaczęła przypominać Ci jakiegoś poloneza. Niektórzy wychodzili już na parkiet. Faktycznie taniec trochę przypominał poloneza. Trochę... Ty nawet zwykłego nie potrafiłaś zatańczyć zwykłego poloneza a co dopiero jakiegoś udziwnianego?
-Zatańczysz?
Odwróciłaś się, to szarmancko uśmiechnięty Konstantyn zapraszał do tańca. Złowiłaś kontem oka spojrzenia Patricka i Diriaela. Szlachetka był już nieźle wcięty a blondyn trzeźwy jak niemowlę. Patrzył na Was chyba zazdrosny.

Bartel
Uczta stawała się coraz mniej sztywna co przyjąłeś z ulgą. Czułeś się tu nieswojo, na całe szczęście otaczali Ciebie swoi. Ludzie używali dziwnych zwrotów na które oczekiwali odpowiedzi innymi zwrotami. Dziwne mają zwyczaje, właściwe chyba tylko dla szlachty. W wiosce drwali tak nie mówili...
-Mogę przeszkodzić i prosić na stronę?
Obejrzałeś się, Diriael.

Fabiano 02-03-2010 21:33

Impreza. Bo to była impreza. Trochę nie w stylu Skrzydlatych dyskotek, ale zawsze. Stół, żarło, napitek. Przepiórki, szaszłyki, kiełbasa i inne pieczyste. Bartel dopiero teraz poczuł, że mógłby zjeść przynajmniej połowę tego co znajduje się na tym stole. Kiedy on jadł? Chyba ostatnio podczas podróży. Tak, w czasie porannego śniadania. A teraz już noc. Która może wiele przynieść.

Nalewał se właśnie z gąsiora gdy podszedł Diriael i poprosił na słówko. Odeszli. Muzyka skutecznie uniemożliwiała podsłuchanie cichej rozmowy. Konstantyn właśnie został spławiony przez Asael i nachyla się nad kobietą od wizji i jej towarzyszem. Konstantyn.

- Widziałeś jak Schleisten patrzył na Konstantyna? On się go boi. Chyba miałeś racje... - Zaczął bez pardonu Diriael, widocznie wiedział na co zwracać uwagę, gdyż Bartel wcześniej tego nie zauważył. Zaufał kompanowi.

- Boi? hmmm... A jak na niego spojrzał Burmistrz? - King zastanowił się.

- Nie wiem, nie przyglądałem się mu wtedy. Ale on był cały czas roztrzęsiony... Mógł tak na niego reagować.

- Nie było go, gdy tam z Kurtem byliśmy blisko kogoś w tej jaskini. Później nie było go gdy obszukiwaliśmy wierzę. I w domu tego dzieciaka też nie było.


- Co robimy? Jeśli dobrze kombinujesz to już raz z Kurtem nie udało Wam się go dorwać. Trzeba tym razem go zaskoczyć. A ja mam coś co może go zaskoczyć. - Diriael uśmiechnął się, chyba tym uśmiechem próbował dodać sobie odwagi. Chłopak ewidentnie był po raz pierwszy w takiej sytuacji. - Potrafisz strzelać?

Bartel
zmarszczył brwi. Ciekaw był co toż się takiego urodziło w głowie Diriaela.
- Coś tam umiem.

- Z tym, że może lepiej go obserwować. Aż się zdemaskuje?

- Zajmę się tym. Idź do mego pokoju, na szafie leży torba, na jej dnie znajdziesz blaster. Ja w tym czasie popilnuje naszego podejrzanego.


- Nie wiem czy to dobry pomysł. Ale zobaczmy. Obserwuj go ale ostrożnie. On nie może się skapnąć, że jest podejrzanym. Ciekawi mnie skąd wiedział, że przyjedziemy?

- Jeśli jest podziemnym może mieć jakieś moce w tym kierunku. Albo wydedukował. Nie skapnie się, dam sobie radę. - Diriael zaśmiał się nieco wymuszenie.

- Tego się nie da wydedukować. Dobra ostrzegę jeszcze Asael.

- Czekaj.Jest zbyt impulsywna, zdradzi się.

- Powinna wiedzieć.


- Ty tu rządzisz. Wrócę do stołu i porozmawiam jeszcze z gospodarzem. A może poproszę przyjaciółkę Konstantyna do tańca. Ciekawe jak się zachowa w stosunku do wroga.

- Ale zrobimy po Twojemu. Idę. - przyznał Bartel

Wyszedł z sali i poszedłeś szybko na górę. Wiedział którędy iść. Służby nie było w ogóle - albo usługiwali przy uczcie albo sami gdzieś pili. Szybko znalazł się na piętrze przy pokojach. Który to był Diriaela? Chyba ten? Nacisnął klamkę, otwarte. Trafił bezbłędnie. Zignorował łóżko, na którym leżały ubrania blondyna i podszedł do szafy. Wyciągnął rękę i zdjął torbę. Za wiele rzeczy to w niej nie było, musiały zostać wyjęte by torba nie była od razu widoczna. Dwie książki, ewidentnie pochodzące z góry, działająca latarka, odtwarzacz mp3, notatnik, długopis, ołówek, lustro tak gdzieś 70x40cm i w końcu najważniejsze: blaster! Nigdy się nie przykładał, był w końcu strażnikiem, miał bronić nie zabijać a blaster do obrony nadawał się jak Achrol do cichego podejścia. Sprawdził magazynek, pełny. Dziesięć strzałów, które przebiją każdą zbroję. Dziesięć strzałów a potem dupa, bo bez ładowarki i prądu nie naładują broni ponownie. Diriael zapasowych magazynków nie miał. A przynajmniej nie na wierzchu.

Bartel chwycił blaster i wsunął za pas za plecami. Tak by jak naj mniej rzucał się w oczy. Wziął też latarkę mając nadzieję, że Diriael nie będzie mu miał tego za złe. Schował ją do skarpety, onucy albo buta - co było właściwsze. Ruszył w drogę powrotną. Starał się tak zachowywać jakby zwiedzał. A raczej tak by wszyscy myśleli, że węszy pod pretekstem zwiedzania. Gdy tylko pojawi się na sali usiądzie na swoje misce i będzie obserwował biesiadników. Skupiając się na Konstantynie i tej lodowatej dziołsze.

Szarlej 02-03-2010 21:39

Zamek von Schleistenów; sala balowa; Asael, Bartel, Kurt, Ebriel

Diriael chwilę rozmawiał z Bartelem na stronie. W tym samym czasie Konstantyn spławiony przez Asael podszedł do kobiety od Bartelowych wizji i jej długowłosego towarzysza. Nachylił się do nich i chwilę rozmawiał.
Obaj skrzydlaci skończyli szybko rozmawiać, Diriael podszedł do białowłosego i jego towarzyszy. Odczekał w odpowiedniej odległości aż skończą rozmawiać, skinął głową najemnikowi i podszedł do kobiety. Zamienili parę słów i razem weszli na parkiet. Blondyn szybko załapał na czym polega dziwny ludzki taniec. Były strażnik w tym czasie przysiadł się do Asael, zamienił z nią parę słów, następnie włączył się do dyskusji o braku higieny w Solis jaką prowadziła Rachel, Patrick i Ebriel. Szlachetka był już wstawiony a i dziewczynom nie wiele brakowało. Na szczęście obie wiedziały w jakiej sytuacji się znajdują i od pewnego czasu tylko udawały, że piją. King przeprosił biesiadników i odszedł od stołu. Spojrzał jeszcze czy nikt go nie obserwuje i wyszedł z sali. Dziewczyny kontynuowały rozmowę z gospodarzem, z higieny przeszło na ustrój polityczny. Temat w którym głównie udzielała się Rachel i Schleisten. Selini przysłuchiwała się tylko.
Kurt i Asael zaś woleli się nacieszyć pierwszym porządnym posiłkiem od dawna niż strzępić język.

***

Przez najbliższe pół godziny było spokojnie. Patrick wstawiał się co raz bardziej, właśnie zapewniał bełkotliwym głosem Diriaela o przyjaźni. Konstantyn gdzieś się kręcił… A nie, chwila. Nie kręcił się. Znikł. Nie wiadomo kiedy. On i trójka innych gości. Niepostrzeżenie wymknęli się. Wśród osób, które popełniły ten niewyobrażalny faux pax byli: kobieta o niebieskich oczach, jej długowłosy przyjaciel o ruchach wytrawnego szermierza a co lepsze zniknął gdzieś też wielki i łysy koleś. Nie macie pojęcia jak taka góra mięśni mogła odejść niepostrzeżenie. Espello z Kingiem nie wiedzieli też jakim cudem wymknął im się ciągle obserwowany Konstantyn. Nie czas jednak był na roztrząsanie tego.
Diriael wściekł się, przycisnął pijanego szlachcica w czym dzielnie secundowała mu Rachel. Groziła sankcjami, zarówno ekonomicznymi jak i takimi stalowymi w trybie natychmiastowym. Zresztą nie trzeba było długo przekonywać, momentalnie wytrzeźwiały ze strachu szlachcic w końcu podał jakieś konkrety.
-To oni porywali dzieci. Grozili mi…
-Gdzie są?! Ilu ich jest?!
-W podziemiach… Pięciu ale jeden pilnuje miasta.
-Co potrafią?
-Nnnie wiem… Nic nie wiem.
-Dziecko jest w piwnicy.
-Chyyyyba tak.

Ktoś zaklął. Ktoś chciał wymierzać sprawiedliwość. Wszyscy biesiadnicy na Was patrzyli. Wszyscy zamarli. Ci którzy słyszeli całą „rozmowę” i domyślali się o co chodzi stali z rozdziawionymi buziami, chyba nie wiedzieli o tym kim jest ferajna Konstantyna. Rachel zaklęła. Głośno, brzydko, niewyszukanie. Miny nie miała za wesołej.
-Pięknie… Potrzebujemy broni. Niech Twoi strażnicy dadzą nam miecze.
-Oczyyywiście.
-Prowadź nas też do tych podziemi.
-Ja?
-Było trzeba nie udzielać im schronienia.

Dziewczyna spojrzała na Was. Ewidentnie nie była zadowolona.
-Musimy się śpieszyć. Podejrzewam, że Konstantyn chce odprawić jakąś ceremonie z składaniem ofiary. Oni tak robią. Trzeba się śpieszyć!
Krótko mówiąc pójście po broń do komnat mogło spowodować, że nie powstrzymacie podziemnych na czas. Woleliście nie myśleć o skutkach. Wyszliście z Sali balowej. Adrenalina powoli zaczynała krążyć w żyłach, mięśnie nie chciały się rozluźnić, w ustach czuliście suchość. Patrick prowadził. Na jego komendę zbiegła się dziesiątka żołnierzy. Każdy w pancerzu, każdy z bronią. Każdy mógł odstąpić Wam broń lub pójść z Wami do walki. Ebriel z Diriaelem przyjęła broń od strażników. Oboje nie byli zadowoleni z oręża. Selini przywykła do szabli a nie krótkiego miecza i sztyletu a Espello nigdy nie był za dobry w szermierce. Co dziwne oboje byli zdenerwowani ale trzymali swój strach na wodzy, i to najskuteczniej z Was. Ich ruchy były spokojne a na twarzy widniały nerwowe uśmiechy. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo i poszli za szlachetką.
Jak w każdych porządnych piwnicach zamkowych tak i tu mieściła się sala tortur. Widzieliście to po śladach od obręczy na ścianie. Tylko, że lata temu, ktoś wyniósł stąd cały sprzęt i wstawił regały z winem. Jednak nie wino Was interesowało, w dość sporej piwnicy było przejście. W posadce ziała dziura, równa i bez klapy. Bartelowi i Kurtowi przypominała przejście ze studni. A dalej była ciemność. Na całe szczęście ciemność naturalna, którą dało się rozproszyć pochodniami.
-Izabel gdy przybyła do miasta wiedziała o tym przejściu.
Patrick stał obok z wzrokiem utkwionym w podłogę. Jego ludzie krzesali pochodnie i wiązali linę by zejść na dół. Gotowali broń. Ostatni czas na przygotowanie. Gdzieś tam w oddali ważyło się życie małego Timmiego.
-Wybaczcie.
Rachel spojrzała prosto w oczy szlachcica.
-„I nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie”.
Brzmiało to jak cytat, po jej słowach mężczyzna spuścił wzrok jeszcze bardziej. Dziewczyna spojrzała na Was, sięgnęła do rękawa i wyciągnęła z niego nóż. Rozcięła suknie wzdłuż boków tak by jak najmniej krępowała ruchy.
-Schodźmy.

Baczy 06-03-2010 15:09

Gdy już wszyscy przyodziali podarowane z wielką łaskawością stroje, które, jak można się było domyślać, były ludzkimi strojami wizytowymi, oraz gdy długotrwałe zabiegi higieniczne przyniosły już efekt w dużej mierze zbliżony do zamierzanego, sześcioosobowy zespół z Talis, wzbogacony o białowłosego najemnika, ruszył za sługą barona do sali w której rozpoczynało się właśnie przyjęcie. Maszerując przez posiadłość von Schleistenów grupa podziwiać mogła piękno "tego świata". Bogactwo marmuru i złotych elementów była naprawdę imponująca, a mozaiki oraz ułożone z niewielkich, kolorowych kamyczków obrazy zapierały dech w piersiach, przedstawiając sobą niesamowitą kreatywność i dokładność wykonania. Gdy doszli do komnaty pilnowanej przez dwóch strażników, służący pożegnał ich, życząc im miłej zabawy. Cała siódemka weszła do dużej Sali, skąpanej w świetle zachodzącego leniwie słońca, pełnej ozdobnych, olbrzymich żyrandoli i świeczników, jak i ornamentów obrastających ściany niczym bluszcz. Muzyka, jaką grał tutejszy zespół, jeśli można tak to nazwać, była prymitywna i inna od tej znanej Skrzydlatym, ale mimo to pozytywnie zaskoczyła Kurta. Była czysta, miała dobry rytm i wesoły wydźwięk, a instrumenty mimo prymitywnego wyglądu, były, jak większość tutejszych przedmiotów, pomysłowo wykonane.

Rachel poinformowała towarzyszy, że jest tu obecnych wielu gości. Powiedziała to tak, jakby rzadko zbierała się tu większa ilość osób. Może więc dobrze wybrali, przychodząc tutaj, a nie do kopalni?
Po chwili, którą mogli poświęcić na dokładniejsze przyjrzenie się innym gościom. Były kobiety, byli mężczyźni. Byli Mniej lub bardziej eleganccy, mniej lub bardziej sztywni. Jednak jedna osoba wyróżniała się z tłumu. Jednym z nich był łysy osiłek, który był zdecydowanie największą osobą na sali, Kurt wyglądałby przy nim jak dziecko. Możliwe, że był on ochroniarzem którejś z osobistości, która bardzo troszczyła się o swoje bezpieczeństwo.
Po krótkiej chwili powitał ich gospodarz, szarmancko całując damy w wierzch dłoni i kłaniając się lekko panom, jakby bał się kontaktu fizycznego z którymś z nich. Zresztą, najgorzej miał białowłosy najemnik, na którego Patrick nawet nie spojrzał. Chyba się znali.

Po krótkim powitaniu oraz zapewnieniu Asael, że bandyci nie zdołają przekraść się do zamku, usiedli na wskazanych przez niego miejscach przy ułożonych w kształt podkowy stołach. Kurtowi przypadło miejsce pomiędzy byłą strażniczką a pewną elegancką, zbliżającą się do magicznej bariery wiekowej, kobietą. Miała ona na głowie coś pomiędzy kokiem, warkoczem i młodzieżowym irokezem. Była to zaiste wyszukana fryzura, doskonale pasująca do równie kreatywnej i odważnej kreacji, łączącej czerwone płótno z cienkimi, barwionymi na czarno skórzanymi pasami, oplatającymi górną połowę ciała i zwisającymi bezwiednie od dolnej linii bioder aż do samej ziemi.
Kurt nie miał najmniejszej ochoty zaczynać rozmowy z kimkolwiek, chociaż z zaciekawieniem wyłapywał strzępki rozmów zarówno jego kompanów jak i ludzi. Lustrował pomieszczenie oraz wszystkich obecnych wzrokiem, próbując wyłapać jakieś nieprawidłowości w ich zachowaniu, lub cokolwiek, co wydawałoby mu się podejrzane. Jadł wszystko co nawinęło mu się pod rękę, zachowując jednak umiar i resztki kultury. Nie spieszył się, brał małe kęsy i dokładnie je przeżuwał. Mimo świadomości sytuacji, w jakiej się znaleźli, nie mógł sobie odmówić tutejszego wina, było naprawdę smaczne, zmusił się tylko do ograniczenia jego spożywania.

W pewnym momencie sytuacja momentalnie zmieniła się, a właściwie, rozwiązała się. Teraz było wiadomo, skąd ta niechęć Patricka względem Konstantyna. To on stał za tym wszystkim. To on porywał dzieci, to jego prawdopodobnie spotkali w grocie Bartel i Kurt.
I na domiar złego, von Schleisten o wszystkim wiedział, ba, pomagał im. Chłopak szukał dla niego usprawiedliwienia, jak wcześniej dla burmistrza. Zrzucał wszystko na strach przed mocami i bezlitosnością Podziemnych.
Pospiesznie, drużyna z Talis prowadzona przez gospodarza, do której dołączyło również jego dziesięciu strażników, przybyła do piwnic zamku. Dawniejsza sala tortur przerobiona teraz na typową piwnicę gospodarczą, służącą w dużej mierz jako przechowalnia wina, budziła dziwne uczucie. Świadomość funkcji, jaką pełniła w przeszłości nie dawała o sobie zapomnieć, mimo zmianie wystroju, mroczny klimat został zachowany. Na środku piwniczki była dziura, łudząco podobna do tej w studni.
Kurt zdjął dublet który z powodzeniem ograniczał jego ruchy, wyciągnął białą koszulę ze spodni i rozpiął zarówno dwa górne guziki przy kołnierzu, jak i te przy rękawach. Nagle zrobiło mu się strasznie gorąco, prawdopodobnie z emocji. Wiedział, że konfrontacja jest nieunikniona. Chyba, że po raz kolejny oponenci uciekną przez ścianę… Wziął od jednego ze strażników pas z przytwierdzoną pochwą w której znajdował się nie mający nawet metra, prosty miecz. Zawsze lepiej jest mieć coś bardziej materialnego i trwałego niż magicznie przyzwany kilij, w końcu utrata kontaktu z bronią spowoduje jej zniknięcie.

Baron poprosił obecnych o wybaczenie, lecz odpowiedź Rachel, mimo iż nieco oschła i wyuczona, była niestety prawdziwa. Nie mogli mu wybaczyć, bo nie oni ucierpieli najbardziej, nie w ich gestii leżało przebaczenie.
Rachel była zdecydowana poprowadzić grupę po podziemnych korytarzach, lecz Kurt miał inny pomysł.

- Ja pójdę przodem.– Czarnowłosy był zdecydowany, nie zamierzał z nikim dyskutować na ten temat ani tłumaczyć się. No, może oprócz najważniejszej informacji.
- Tylko nie próbujcie mnie wołać, nawet szeptem. I tak nie usłyszę.
Chłopak zrzucił na dół jedną z pochodni i zszedł ostrożnie po linie. Z racji osiadania już niejakiego doświadczenia nabytego w studni, poradził sobie dosyć dobrze, nieznacznie obtarł sobie ręce i tylko raz uderzył plecami w ścianę. Gdy wylądował na twardej posadzce, spojrzał do góry. Kolejna schodziła Rachel, w rozciętej po bokach sukience, więc widoki były bardzo… pozytywne. Jednak nie było czasu na dziecinadę, było to tylko mimowolne spojrzenie i danie znaku, że wszystko w porządku. Chłopak spojrzał w głąb tunelu i zobaczył coś dziwnego. Gęstą mgłę, jakieś 10 metrów przed sobą. Nie wziął pochodni, nic by nie dała, oprócz tego że on sam byłby bardziej widoczny.
Podczas gdy wzrok Kurta przyzwyczajał się powoli do panującej ciemności, on modlił się. Modlił się do Jedynego o siłę i odwagę, ale przede wszystkim, o sprawiedliwość, bo to właśnie ona była im potrzebna. Wiara w to, że winni poniosą zasłużoną karę dodawała otuchy chłopakowi.
Rachel wreszcie zeszła na dół i rozeznała się w sytuacji.

- Będzie ciężko, oby tylko tunel się nie rozgałęział. idźcie powoli, starajcie się nie hałasować. Ruszcie, jak tylko wszyscy się zbiorą. Weźcie ze sobą tylu żołnierzy, ilu się da. Założę się, że na końcu będzie jakaś krypta, gdzie przewaga liczebna na coś się zda.- Spojrzał na kobietę i wziął głęboki wdech. Powiedział to wszystko nie dlatego, że uważał że Rachel sobie nie poradzi, ale żeby dodać sobie otuchy.

Ciągle modląc się, ruszył do przodu i zaczął wyobrażać sobie białe linie malujące się w mroku, tworzące prosty sześcian w którego centrum nieustannie się znajdował. Następnie przestrzeń ta zaczęła lekko drgać i załamywać się, chwilowo utrudniając utrzymanie równowagi Skrzydlatemu, który mimo to szedł dalej, nie zwalniając kroku. Dziwny, świszczący dźwięk, przechodzący w rozpaczliwy jęk zabrzmiał w uszach Kurta. Grymas na twarzy chłopaka pogłębił się, a burza wywołana w jego głowie przybrała na sile. Przestrzeń wokół niego nie zmieniała się fizycznie, mimo tego co mówiły mu jego zmysły. Wiedział, że musi przez to przejść, że już niedługo to się skończy. Nie minęła sekunda, a wszystko wróciło do normy. Pozornie. Czuł jednak, że się udało. Zasłona Milczenia zadziałała.

Każda istota może wpływać na otaczający ją świat nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Rozwścieczona lub smutna osoba o dużym poziomie wrażliwości powoduje zmianę aury nie tylko okolicznych osób czy zwierząt, ale również przedmiotów. Może nieświadomie przenieść na nie część swoich emocji, naruszając tym samym ich aurę. Z pozytywnymi emocjami jest nieco gorzej, aura nie rozprzestrzenia się tak chętnie. Niektórzy jednak potrafią wpływać nie tylko na przedmioty, ale również na samą przestrzeń wokół nich. Mogą na przykład przedefiniować pojęcie przestrzeni usuwając wszelkie bodźce dźwiękowe. W konsekwencji, w danym obszarze dźwięk, w żadnej formie, nie może istnieć.
Kurt wszedł zdecydowanie we mgłę, uginając lekko kolana i wystawiając ręce lekko przed siebie, żeby to one miały pierwszy kontakt z ewentualną przeszkodą.

Szarlej 09-03-2010 12:57

Zamek von Schleistenów; podziemia; Asael, Bartel, Kurt, Ebriel

Czekaliście na powrót Kurta. Nie wracał a Wy nie mieliście czasu. Gdzieś tam ginął mały Timmi, który miał pecha wpaść do studni. W końcu wkroczyliście w czarną mgłę. A może adekwatniejszym określeniem byłby dym? Ale czego tu się obawiać. Ich jest czterech a Was trzynastu. Powoli znikaliście w dziwnej mgle, której nie mogło przebić żadne światło.

Czarne obłoki lepiły się do Was, krępowały ruchy, zatykały usta i nosy. Kręciło Wam się w głowie, traciliście orientacje. Myślenie racjonalne przychodziło z trudem. Ktoś wpadł jednak na genialny pomysł pójścia wzdłuż ściany. Gdyby tylko ściana istniała... Reasumując staliście/szliście w duszącej i krępującej ruchy mgle i nie mogliście trafić na nic materialnego po za podłogą. Nic nie słyszeliście i z ledwością widzieliście na parę metrów. Nie mogliście dostrzec nikogo z towarzyszy. Część próbowała zawrócić, część parła do przodu. Wynik był ten sam.

Kurt

W końcu wydostałeś się z tej okropnej mgły. Liczyłeś na olbrzymią komnatę. Komnata była tylko, że nie olbrzymia.


Obejrzałeś się, za Tobą mgła, przed Tobą wielki i łysy koleś.


Odwrócił się do Ciebie. Pięknie. Koleś wyglądał jak Ty, Bartel, Kurt i Diriael razem wzięci i pomnożeni przez dwa. Przynajmniej nie miał broni. A może uda Ci się z nim dogadać? Wiadomo słowa ponad siłę.

Asael, Bartel

Wyszliście z tej okropnej mgły! Z mgły prosto do jaskini, wybitnie naturalnego pochodzenia. I to dość sporej, pełnej stalaktytów, stalagnatów i innego ścierwa.


A w jaskini nie byliście sami.


Kiedy ona zdążyła się przebrać? Nie ważne. Teraz stoi i grozi Wam mieczem. Chwila... Już nie stoi, znikła gdzieś. Już po raz drugi tego dnia ktoś Wam dosłownie wyparował. Wystarczyło mrugnąć. Co gorsze w tej jaskini są tysiące kryjówek dla osoby niewysokiej i szczupłej. Wasz wróg mógł być wszędzie a na dodatek dysponuje nieznanymi Wam umiejętnościami.

Kurt

Osiłek właśnie ruszył na Ciebie wykluczając jakiekolwiek rozmowy gdy usłyszałeś ruch za sobą. Z mgły wyszła Ebriel i czterech żołnierzy. Podziemny zatrzymał się, przyjrzał się nowo przybyłym i oparł się dłonią o ścianę. W tym czasie niewiele myśląc żołnierze rzucili się w jego stronę. Ebriel nerwowo przełknęła ślinę i poprawiła chwyt na mieczu.

Almena 10-03-2010 17:24

W sumie należało się spodziewać że Konstantyn, jedyny piękny z tego cuchnącego piekła ziemskiego, jest głównym złym. Od początku był podejrzany, za ładny i za milutki. Było coś, czego w nim nie lubiła i była to właśnie zbyt rzucająca się w oczy słodycz i męska nachalność. Taniec, hm. Wszystko zaczęło się dziać się szybko. Wielmoża wygadał się ale było już za późno. Gromadka podejrzanych zdołała wymknąć się z imprezy. Było z nimi to brzydkie, wielkie łyse coś. Asael nie chciała spotkać tego czegoś w ciemnej piwnicy. W przeciwieństwie do Konstantyna; spotkania z takimi przystojnymi z reguły są miłe pomimo ciemności.
„Przynajmniej jeśli ponownie ktoś skopie mi zadek, nie będzie tego widać w ciemnościach...” – Pocieszyła się w myślach.
Nie lubiła walczyć po piciu i jedzeniu. Coraz częściej myślała o Gabrielu, o górze, o tych wieśniakach tutaj i złych podziemnych którzy posiadają jakieś MOCE. Chyba patyki i zardzewiałe miecze to trochę za mało żeby znowu dostać się na górę. Może Tomba miała rację? Może lepiej zostawić wieśniaki swojemu losowi i zająć się własnym losem, własnym biednym, obolałym tyłkiem? Bolał ją fakt, iż cierpiały tu niewinne dzieci, z drugiej strony, cóż, selekcja naturalna...? Co masz za obronę tych pierwotniaków z cuchnących miast? Złamany nos, medyka którego trzeba skopać a i tak nie uleczy, no i jakieś wojny domowe pomiędzy podziemnymi wielkimi czymisiami a Sforą, która jest w strzępach i którą dowodzą nieudolne baby? Była zła sama na siebie że wpakowała się w to wszystko. Zła, że traciła na to siły i nie widziała nadziei na własny lepszy los. Zła, że się tak użala, że znów próbuje naprawić coś i jej to nie wychodzi, zła że w ogóle próbuje i że próbuje za mało. Brakowało jej wiernej przyjaciółki Tomby. Brakowało jej Achrola z którym mogłaby porozmawiać, czy iść kogoś skopać [z reguły rozmowy te polegały na Achrolowych mamrotach i monologach, oraz próbach zgubienia Asael na zakręcie uliczki, ale lubiła łazić za tym dziwnym gościem i wpadać wraz z nim w kłopoty]. Wszystko było nie tak. A najgorsze, że Gabriel chyba miał rację.
Chwile zwątpienia dopadły ją w złej chwili. Ludzie zerwali się od stołu i ruszyli za panem domu do piwnicy. Asael została z tyłu. Nie była pewna czy chciała tam iść. Czy chciała tam iść w ten sposób, z bronią w ręku do podziemi, do czyjegoś domu. Na terytorium jej nowych sojuszników być Może. Podczas gdy ludzie szemrali w podekscytowaniu a jej drużyna wybyła, Asael biła się z myślami w samotności. Ofiarą było dziecko. Czy byłby to dorosły, czy starzec, czy mężczyzna, czy kobieta, czy skrzydlaty czy człowiek, czy podziemny... Była to niewinna, przypadkowa ofiara, która nie szukała zwady, a najpewniej znalazła się w złym miejscu i czasie. Nie odpowiadała za to gdzie się teraz znalazła, nie zasłużyła na coś takiego. Była ofiarą a Asael zbyt mocno wierzyła w to, że zachowanie jakiego ją uczono i jakiej spodziewali się od niej przyjaciele jest jedynym możliwym wyjściem. Była żołnierzem, miała walczyć by bronić. Po raz kolejny miała przed sobą ofiarę i miecz w ręku.
„Z tego piekła nie da się już chyba spaść niżej – pomyślała z uśmiechem. – A jeśli się da, mam nadzieję że tym razem nie odmówią mi śmierci jeśli przegram”.
Wstała od stołu i ruszyła za resztą do piwnicy. Szła powoli, jakby nieobecna i zamyślona. Wspominała rodzinę, przyjaciół, najlepsze spędzone z nimi chwile. Treningi i swoje bardziej lub mniej udane walki. Chciała umrzeć z mieczem w ręku i stwierdziła, że nie ma dokąd uciekać, gdyż sama zawsze zawróci tam, gdzie ktoś będzie cierpiał i potrzebował pomocy. Zdawała sobie sprawę jak beznadziejna jest bez swoich utraconych skrzydeł, specjalistycznej broni i pancerza którego tutejsi niczym by chyba nie przebili. Wiedziała, że to również nie wina braku ekwipunku, a wina jej własnych umiejętności i wahania się. Straciła to poczucie, że walczy dla kogoś, że to ma sens. Ale wiedziała, że przypomni sobie, iż ma wciąż dla kogo walczyć i to nadal ma sens.
Z dziwnym uśmiechem na ustach zeszła do piwnicy. Zajrzała ostrożnie do dziury w podłodze. Przeszył ją dreszcz. Nie lubiła ciemności i zdecydowanie nie lubiła podziemi. Kurt wojowniczo ruszył pierwszy. Asael w międzyczasie idąc za przykładem Rachel [akurat ciuchy drżeć umie] doprowadzała swoją suknię do stanu ‘mogę biegać i nie wywalę się o falbany’. Wzięła miecz od jednego z żołnierzy, ale wątpiła by czymś takim mogła zrobić komuś kuku.
Zeszła na dół jako jedna z ostatnich, nie spiesząc się i nie chcąc przeszkadzać w desancie. Na widok czarnej mgły niemal skamieniała i zamarła w bezruchu.
„Mgłamgłamgła!!!”
Przerażenie jakie wymalowało się na jej twarzy mogłoby zabić gdyby tylko ktoś mógł je dostrzec w ciemnościach. Asael wiedziała co niego o mgłach i wiedziała, że według wszelkich przesądów najlepiej pokornie omijać mgły z daleka. Zwłaszcza te czarne i nieprzejrzyste mgły.
„Za nic tam nie wejdę!!!” – Pomyślała w panice.
To było sprzeczne z jej wyznaniami i wszelkimi normami, zaczepiać czarne mgły i zakłócać ich spokój. Kurt jednak poszedł przodem i zniknął w ciemnościach. Asael omal nie krzyknęła i nie rzuciła się by złapać go za koszulę i odciągnąć od mgieł. Ale było za późno. Asael omal się nie rozpłakała.
„Dlaczego to muszą być mgły?!”
Chęć ratowania dziecka i Kurta wzięła jednak górę i Asael ruszyła za reszta. Stwierdziła że i tak nic nie widać więc zamknęła oczy by wytężyć lepiej słuch. Macała rękoma co się dało, czyli z reguły był to Bartel idący obok, gdyż ścian nie mogła znaleźć. Wolała nie pytać na głos gdzie trafiła ze swoim macaniem, ale Bartel nic nie mówił więc uznała że wszystko jest w miarę ok. Powiedzmy. Gdyby macała teraz Konstantyna pewnie ten też nic by nie powiedział [ale to przynajmniej byłby całkiem fajny początek sojuszu!]. Zdecydowała się otworzyć oczy. Okazało się po chwili że mgła się skończyła. Asael odetchnęła głośno. Ale tylko chwilowo, bowiem okazało się też że Kurta nie znaleźli. Znaleźli za to kobietę-widmo która i tak szybko wsiąkła gdzieś.

Asael odrzuciła miecz na podłogę groty, ostrze zabrzęczało donośnie upadając.
- Nie chcemy wojny! – zawołała, rozglądając się i poszukując kobiety. – Przychodzimy tylko po jednego z nas, po dziecko. Przychodzimy z pytaniami na które tylko wy możecie odpowiedzieć, przychodzimy z bronią ale tylko wy możecie zmusić nas do jej użycia. Zbyt długo trwa bezsensowny rozlew waszej i naszej krwi, jesteście rozumnymi istotami, odpowiedzcie na nasze prośby i pytania nim każecie nam sięgnąć po broń!

Baczy 12-03-2010 14:31

Kurt stawiał kroki ostrożnie, takie miejsce, spowite tak gęstą mgłą jest idealne na pułapkę, bardzo prymitywną pułapkę. Wystarczy dołek, a na dnie coś ostrego, choćby naostrzony pal. Wiedział jednak, że nie może iść zbyt wolno, starał się więc iść zdecydowanie i konsekwentnie. Nie natknął się jednak na żadne przeszkody, a co dziwne, nawet na ścianę. Mało prawdopodobne wydawało się, żeby tunel wydrążony w kamieniu był tak prosty, a i w takim wypadku chłopak musiałby iść idealnie prosto, co w takich ciemnościach nie jest łatwe.

Dosyć szybko udało mu się jednak wydostać z mgły. Kończyła się nagle, jakby była tu jakaś niewidoczna ściana, która powstrzymywałaby gęsty dym od dalszego rozprzestrzeniania się.
Trafił do małej komnaty, której ściany wyglądały jak żebra powstrzymujące sufit przed zawaleniem. Nie było widać innego wyjścia, ani żadnych przedmiotów, był tylko łysy wielkolud z nienaturalnie wykształconymi mięśniami. Wyglądał jak jakiś mutant, a ciemne żyły widoczne na całym ciele zdawały się potwierdzać fakt, że nie była to normalna istota, nawet jeśli był to Podziemny. Mężczyzna stał tyłem do niego, Kurt miał więc szansę na atak od tyłu. Mógł się też wycofać we mgłę i poczekać na towarzyszy, żeby ostrzec ich przed tą drogą, mając przy okazji nadzieję, że łysol zostanie grzecznie w swojej pieczarze.
Nim jednak podjął decyzję, mięśniak odwrócił się do niego. Chłopak nie ukrywał zdziwienia, myślał że "zasłona milczenia" zapewni mu pełną dyskrecję, tak się jednak nie stało. Miał kilka hipotez dlaczego tak się stało, ale teraz nie było to ważne. Przymknął powieki dosłownie na ułamek sekundy, usłyszał pierwsze dźwięki, nieistniejące i zniekształcone, najpierw coś na podobieństwo szumu wody, potem warkot silnika na wysokich obrotach, przeplatany dźwiękiem wrzącej wody. Otworzył oczy i przez chwilę słyszał miarodajny, spokojny, lekko świszczący oddech przeciwnika, słyszał napinane przez niego mięśnie, słyszał nawet mgłę leniwie bujającą się w powietrzu, niby pył w stanie nieważkości. A potem usłyszał wyraźne kroki kilku osób nadciągających z mgły. Łysol ruszył w jego stronę w momencie, gdy jego słuch się ustabilizował. Kurt wyciągnął miecz i sztylet, który zabrał wcześniej jednemu ze strażników, gotów na walkę z tym wielkoludem. Miał jakieś szanse, był niższy i zwinniejszy, poza tym uzbrojony. Jeśli uda mu się uszkodzić nogi mięśniaka, będzie górą. Przysunął się do ściany, nie będąc do końca pewien, kto wyjdzie z mgły. Na szczęście dla niego, była to Ebriel w towarzystwie czterech żołnierzy. Łysol zatrzymał się gdy tylko zobaczył nowo przybyłych. Po chwili oparł się o ścianę dłonią i czekał na ich ruch.

- Dobrze, że jesteś, Ebriel. Gdzie reszta? Rozdzieliliście się?- spytał, patrząc nadal na przeciwnika. Jego zachowanie przywiodło mu na myśl to, co widział w grocie pod studnią. Wtedy Konstantyn "wszedł" w kamień, w taką samą kamienną ścianę, jak ta. Biorąc pod uwagę to, że nazywani są Podziemnymi, ich moce mocno związane są ze skałami... Nie miał on broni, ale opierając się w taki sposób, mógł przecież...

- Stójcie, nie podchodźcie do niego!- krzyknął, widząc strażników biegnących w stronę łysego.
Kurt zaklął pod nosem. Co miał robić? Spróbować ratować nieszczęsnych ludzi, czy pozwolić im cierpieć za własną głupotę? Powinien rzucić się na nich i spróbować odciągnąć choćby jednego z nich, lecz tego nie zrobił. Miał nadzieję, że nie zostaną zabici jednym atakiem, cokolwiek by to nie było. Potem, gdy już Podziemny zaatakuje ich, niezależnie od tego, czy użyje jakiejś mocy, czy nie, chłopak ruszy do ataku, pouczając exSkrzydlatą.

- Trzymaj się z tyłu, postaram się zwrócić go tyłem w Twoją stronę, wtedy zaatakujesz.

Fabiano 18-03-2010 12:22

Bartel z wielu opowieści znał różne rodzaje mgieł i wiedział też jakie są najgorsze. A raczej jakie wzbudzały w nim lęk. Filetowe mgły. Mgły zwiastujące demoniczne właściwości. Ta była czarna, to też o demonach nie było mowy. Nie była też biała więc nie mógł się spodziewać żadnych elfów i orków w zbrojach ani żadnych jednorożców czy owiec. To była istna czarna, nieprzenikliwa mgła. Mrok. Coś o czym nie słyszał za wiele, albo i w ogóle. Brak widoczności przyprawiał go o szybsze bicie serca. O jeszcze szybsze przyprawiało go dotknięcia Asael. Co róż ciśnienie mu podskakiwało gdy czuł jej dłoń na swoim ciele. W pewnym momencie przesadziła...
Ale nie zamierzał jej o tym mówić. Na szczęście w takiej nie przeniknionej ciemności nikt nie widział jego kraśniejącego lica.

Gdy tylko wyskoczyli z mgły. Spostrzegli kobietę o zimnym spojrzeniu. Spostrzegli ją i zaraz zniknęła. Asael rzuciła broń.
- Nie chcemy wojny! – zawołała, rozglądając się. Bartel w tej samej chwili zrozumiał, że trzymana przez niego broń nie potwierdza tych słów. Odwołał ją. I wsłuchiwał się w odgłosy jaskini. Asael mówiła dalej.
Przychodzimy tylko po jednego z nas, po dziecko. Przychodzimy z pytaniami na które tylko wy możecie odpowiedzieć, przychodzimy z bronią ale tylko wy możecie zmusić nas do jej użycia. Zbyt długo trwa bezsensowny rozlew waszej i naszej krwi, jesteście rozumnymi istotami, odpowiedzcie na nasze prośby i pytania nim każecie nam sięgnąć po broń!

Mogła być niezła dyplomatką gdyby nie okoliczności. Kurta nie było. Żołnierzy też nie było. To plus akurat, gdyż King zdawał se sprawę, że poszli by na mięso armatnie. Gdyby tylko usłyszał odgłos klinki przywołał by swój topór. To samo zrobi gdy napastnik, a raczej napastniczka (chociaż nigdy nie wiadomo co tu się kryje) miała by ochotę się zmaterializować i uderzyć.

Osłaniał lewą stronę Asael, wypatrując błysków i rozjaśnień w ciemnościach. Czekał na kolejny ruch przeciwnika mając nadzieję, że zamiast szczęku kling usłyszy opowiedz na słowa Skrzydlatej.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:02.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172