Strzelił. Natychmiast zamknął oczy. Huk wystrzału długo grzmiał mu w uszach. Szybko poderwał się z ziemi i ruszył w kierunku Niemca. Strzał był na tyle dobry, że natychmiastowo pozbawił go życia, oczy miał ciągle otwarte. Greg stanął nad trupem, zarzucił karabin na ramie, stał i patrzył. Czuł cholerną pustkę, jakby jakaś jego ważna cząstka umarła... Wtedy to przypomniał sobie, a myśl ten rozświetliła jego pochmurną duszę, o konającym w krzakach spadochroniarzu. W jednej chwili porzucił rozpacz i zgarbiony ruszył w kierunku drogi. Ostrożnie minął żywopłot i rozejrzał się. Widoczność nie była zbyt wielka, prócz tlącego się motocykla nic nie przykuło jego uwagi. Żwawo minął polną drużkę i zniknął w gałązkach żywopłotu i towarzyszącym temu głośnym szeleście. Przez jego głowę przemknęła myśl, że już był w tym miejscu, że wygląda ono tak samo jak po przeciwległej stronie, za drogą. Porzucił te myśl, bez głębszego zastanowienia. Potężnie wytężając wzrok szukał amerykańskiego spadochroniarza. Kilkanaście metrów od żywopłotu, wgłąb poletka leżał ów. Sheen szybko podbiegł do żołnierza, zarzucając karabin przez ramię. Stojąc już nad rannym uważnie mu się przyjrzał. Był to młody chłopak, nie więcej niż 23 lata. Dość wysoki, barczysty. W okolicy ramienia, mundur był cały nasiąknięty krwią, to z pewnością tam utkwił pocisk. -Jesteś silny, przetrwasz-przemknęło mu w głowie. Natychmiastowo kucnął i i rozpoczął poszukiwania opatrunku. Ranny żołnierz był na granicy przytomności. Coś mówił, ale robił to strasznie cicho. Nawet z bólu nie jęczał. Black nie miał czasu na przypominanie sobie wszystkich, dokładnie, wszystkich czynności przy opatrywaniu takich ran. Jego ruchy były dosyć spontaniczne, ale opatrunek wyglądał całkiem nieźle. "No.. kurwa ładnie.. co teraz? Gdzie iść?". Teraz jego szansę na przeżycie stopniały niemal do zera. Ze sprzymierzeńcem, na dodatek nieprzytomnym, był łatwym celem. Kolejny zasłyszany wybuch był tylko potwierdzeniem jego domysłów. Greg wspiął się na placach i spojrzał ponad gałązkami żywopłotu. Widok niemalże zatrzymał akcje jego serca. Zza zakrętu wytoczył się niemiecki transporter opancerzony. Jednak po chwili wytoczyli się z niego amerykańscy żołnierze. Black rzeczywiście zamarł... z wrażenia. Pospiesznie chwycił rannego żołnierza i ruszył z nim w kierunku grupki spadochroniarzy. Nie posiadał się z radości. Wreszcie ktoś zapanuje nad tym chaosem i w końcu będą w stanie spełnić wyznaczone zadania. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że również dzięki temu, odratują rannego Amerykanina. - No.. równowaga zostanie zachowana..jedna śmierć.. i jedno odratowane życie. Sheen uśmiechnął się w duchu. Waga rannego spadochroniarza była dosyć znaczna. Balck ugiął się pod ciężarem chłopaka i niedbale, acz bezpiecznie wyszedł na drogę i szedł w kierunku transportera. Było tam dwóch amerykańskich żołnierzy. Chłopak widział już z daleka, że jeden z nich musi być wyższym rangą. Będąc już blisko, zgięty niemalże w pół, przyłożył prostą dłoń do skroni. - Szeregowy Sheen - wykrzyczał dumny - Znalazłem też jego.. ale nie z-znam go s-sir.. Ostrożnie ściągnął z pleców rannego i położył pod stopami, na pasie zieleni. -Wylądowałem tam.. na tym drzewie, sam. W promieniu 50 metrów, leży trzech.. m-ma-martwych Amerykanów.- w tym momencie Gregowi przed oczyma pojawił się obraz zabitego Niemca, po chwili kontynuował - Jeden, już martwy spadochroniarz wysadził granatem tamten motor. Tego żołnierza postrzelił szkop, o stamtąd. Z-z-zabiłem g-go, sir. Jego misja dopiero się rozpoczęła, a Greg był potwornie zmęczony. Stało się tak wiele, a wszystko to, w jakimś stopniu go odmieniło. Zrobił krok w piekło... a stamtąd odwrotu nie ma... |
Ta krótka akcja była najlepszym przykładem na to, że znalazł się na wojnie. Był szkolony do tego przez długie lata. Słyszał o tym od dziecka. Jednak prawda była taka, że nic nie może człowieka przygotować na pierwsze spotkanie z wrogiem. Dopiero gdy stawił swoje pierwsze kroki w walce, dopiero to określa człowieka. Zdał sobie sprawę, że najodważniejsza osoba na ćwiczeniach i manewrach, może skulić się ze strachu i nie wykonać żadnej czynności gdy zaczną nadlatywać kule ... a największy łamaga ćwiczeń, może dać pokaz nadzwyczajnej odwagi i umiejętności. Wojna zmieniała każdego, kto się z nią zetknął. Pierwsze spotkanie z nią ... było przedziwne. Oficer patrzył na swoje dzieło. Zabił ludzi ... po raz pierwszy w życiu naprawdę kogoś zabił. A część z nich to byli dopiero chłopcy ... którzy powinni siedzieć w szkole, a nie tutaj na wojnie. Każdy z nich miał jakieś marzenia, plany ... a kule z jego karabinu je przecięły. Sprawiły, że tych kilku ludzi, nigdy nie miało już niczego doświadczyć. Ich życie się zakończyło i czekał ich sąd. Patrick dopiero po chwili zdał sobie z tego sprawę, ale faktycznie myślał, o tym co będzie po śmierci. Na pewno bliskość tego wszystkiego sprawiło, że zaczął o tym myśleć. Pochodził z katolickiej rodziny ... mniej lub bardziej. Nigdy nie należał do osób najbardziej wierzących. Oczywiście wierzył, że istnieje siła wyższa ... teraz bardziej niż kiedykolwiek. Nie dlatego, że tego potrzebował, ale dlatego, że w tym momencie ... w momencie bliskości śmierci, gdy faktycznie stał się jej pomocnikiem, miał pewność, że jest coś więcej. Nie wiedział, kto miał rację odnośnie szczegółów, ale dlaczego nie miałby to być kościół katolicki? A zresztą może Bóg nie przejmuje się tymi wszystkimi podziałami ... osądza nas jak dobry ojciec. Jego rozważania zostały przerwane przez głos sierżanta Montany i jego jakże cenne słowa. Kelly złapał się na tym, że przestał ich żałować. Był żołnierzem, do tego go wyszkolono i wykona powierzone mu zadanie. Jeśli musi nieść śmierć, żeby uratować innych ... niech tak będzie. W tym momencie był odpowiedzialny za swoich podkomendnych, za żołnierzy ... i także po części za inwazję, która miała się niedługo rozpocząć. Wszelkie rozważania trzeba było zostawić na później. Podniósł się z kolan i ruszył w stronę drogi, po chwili pojawił się jeszcze jeden żołnierz niosący innego rannego. Ranny został delikatnie ułożony i nastąpiła krótka prezentacja. Oficer popatrzył na salutującego żołnierza i skinął głową -Wszystko będzie w porządku Sheen. Jesteśmy już w Normandii i mamy zadanie do wykonania. Teraz nie jesteś już sam - te słowa były skierowane żeby uspokoić szeregowego. Nie było ich zbyt wiele i wszyscy musieli zachować czystość umysłu. Patrick wiedział, że tyczy się to zwłaszcza dowódcy, dlatego całkowicie skupił się na swojej robocie. -Po pierwsze żadnego salutowania. Jeżeli gdzieś tu byliby snajperzy, to wystawilibyście mnie na cel.- dodał po chwili rzeczowo, a jednocześnie uśmiechając się lekko. Wszyscy weterani mu to powtarzali. Salutowanie jest dobre w czasie pokoju, czy poza liniami wroga ... na polu walki, to może oznaczać śmierć. A snajper tylko czeka, żeby załatwić oficera. -Dobrze panowie ... mamy tutaj jeszcze trochę do zrobienia - teraz mówił bardziej oficjalnym tonem. To był też jeden ze sposobów. Przydzielenie jakiś zadań, żeby mogli się skupić na nich, a nie na rozważaniach, które mogłyby mieć zgubny skutek na morale. -Najpierw poprawcie opatrunek rannemu. - popatrzył na leżącego żołnierza -Potrzebujemy ciebie na chodzie. Jak tylko będziesz w stanie dołączysz do roboty - Popatrzył na stojącą dwójkę podkomendnych. Nie miało to znaczenia, że tylko sierżant był z jego plutonu. Trzeba było sobie radzić z tym co się ma. -Sprawdźcie rannych Niemców. Jeżeli jeszcze któremuś można pomóc zróbcie to. Może ktoś ich znajdzie za nim się wykrwawią. Przynajmniej tyle możemy dla nich zrobić, a i tak na razie musimy tutaj zostać. Pamiętajcie, żeby ich rozbroić. Martwym zabierzcie opatrunki osobiste mogą się nam jeszcze przydać. Ja sprawdzę transporter, może znajdę tam jakieś materiały wywiadowcze, które pozwolą nam ustalić gdzie jesteśmy. Do roboty panowie. - Po wydaniu tych rozkazów, nie czekając na nic oficer ruszył w stronę zniszczonego transportera. Ostrożnie zajrzał do środka. Było tutaj kilka ciał ... a także ranny oficer. Kelly rozpoznał jego dystynkcje. SS-Untersturmführer ... teoretycznie niższy stopień od niego. Mężczyzna wyglądał też na trochę młodszego, ale wygląd był często mylący. Oddychał ostrożnie i wpatrywał się w Amerykanina ze zdziwieniem w oczach. Porucznik podszedł do niego i ukląkł nad nim. -Jak się nazywasz i z jakiej jednostki jesteś? - zapytał spokojnie po Niemiecku. Jego akcent nie był najlepszy, ale potrafił się dogadać po ichniemu, a to w tym momencie było najważniejsze. -Otto Gessner z 17 Batalionu Uzupełnień Polowych SS. Stacjonujemy w Saint Côme-du-Mont. - odparł tamten. Mówił z trudem, ciężko oddychał, jąkał się ... tracił oddech. Nie było się co dziwić, jego twarz jak i klatka piersiowa, były w strasznym stanie. Patrick zdał sobie sprawę, że jeżeli oficer nie otrzyma specjalistycznej pomocy medycznej umrze w ciągu kilku ... może kilkunastu godzin. Nie mógł mu jednak w tym momencie w żaden sposób pomóc, a potrzebował odpowiedzi. -Jakie mieliście rozkazy?- -Miałem wzmocnić baterię przeciwlotniczą, niedaleko stąd. Proszę pokazać mi mapę. - Amerykanin wykonał prośbę rannego Niemca, a ten drżącym palcem wskazał miejsce ulokowania baterii. -Jakie większe jednostki znajdują się w tych okolicach?- kontynuował przesłuchanie Porucznik. -Większe jednostki stacjonują w okolicach Carentan. Są tam między innymi dwa bataliony Strzelców Spadochronowych z 3 Dywizji dowodzonej przez Oberst Friedrich von der Heydte, część 91-szej Dywizji Piechoty oraz 352-giej Dywizji Piechoty. - oficer podniósł się lekko i sam z siebie pokazał na mapie miejsce gdzie w tym momencie się znajdowali. -A ta bateria obrony przeciwlotniczej? Ilu ma ludzi i jak wyglądają dokładnie jej umocnienia?- -Nie wiem dokładnie. Powinno być tam 30 ludzi, ale mieli straty w wyniku bombardowania ... umocnienia nie wiem .... proszę opowiem więcej przy pańskich dowódcach, jeżeli zagwarantują mi bezpieczeństwo i pomoc ... medyczną - po tych słowach oficer zamilkł starając się oddychać. Kelly popatrzył na niego. Otrzymał ogromną pomoc. Mógł teraz zorientować się co robić dalej. -Dziękuję Poruczniku. Niestety nie mogę pana w tym momencie zabrać. Postaram się jednak udzielić panu pomocy. I jeżeli tylko będę mógł przyślę kogoś, żeby zabrali pana do szpitala. - po tych słowach oficer wyjął opatrunek osobisty Niemca i przy pomocy jeszcze jednego zabranego jednemu z jego martwych podwładnych zaczął go opatrywać ... |
Steven stracił przytomność, jednak po jakimś czasie poczuł klepnięcia w twarz. Ktoś go cucił, to było oczywiste, z trudnością otworzył oczy i ujrzał twarz żołnierza. -Pomóż mi.-Wyszeptał Steven. Powiedział to najwyraźniej za cicho bo ten nieznany żołnierz przybliżył się do niego i czekał. -Pomóż mi.- Powtórzył Steven. Ten najwyraźniej usłyszał gdyż wziął Stevena na plecy i zaczął iść w kierunku transportera który nie dawno eksplodował. Spadochroniarz zaniósł Stevena do transportera gdzie byli już inni spadochroniarze. - Szeregowy Sheen.- Przedstawił się żołnierz który przyniósł tu Stevena - Jeden, już martwy spadochroniarz wysadził granatem tamten motor. Sheen wcześniej jednak zasalutował, chociaż steven zapalił papierosa co naraziło jego życie to sheen zasalutował porucznikowi czym naraził jego życie. -Szeregowy Steven Learndor, po pierwsze martwy spadochroniarz to Jonathan Peterson, mój najlepszy przyjaciel który uratował mi życie. –Po drugie nie salutuj bo narażasz życie porucznika bo snajperzy wroga mogą zobaczyć że jest oficerem i strzelić do niego. –Cóż z tego co pamiętam jedna kompania miała zająć jakąś farmę na sztab, Nie jestem pewien czy w taką ilość osób wykonamy zadanie czyli chyba, dla większości z nas, zajęcie grobli. Ja jestem lekko ranny, nie utrzymam w tej ręce thompsona ale dajcie mi plecak albo coś innego na czym mogę oprzeć pistolet maszynowy i mogę strzelać. Steven patrzył jak porucznik przesłuchuje i później opatruje jeńca. -Nie możemy go zostawić, nie mamy czasu na zajmowanie się jeńcami.-Rzekł Steven wyciągając pistolet i wycelował w Niemca |
Porucznik skończył właśnie opatrywać rannego Niemca. Jego opatrunek nie był idealny, to wiedział na pewno. W końcu nie był ani lekarzem, ani sanitariuszem, a wrogi oficer potrzebował szybkiej pomocy tego pierwszego. Cóż jednak teraz miał przynajmniej szansę walki. Uczciwie odpowiedział na zadane przez Kelly'ego pytania. Zasługiwał przynajmniej na tyle, odcinając się od czegokolwiek innego, dał temu człowiekowi swoje słowo, a gdzie by byli gdyby je łamali. Nie mógł poruszać się z jeńcem, zwłaszcza z jeńcem w takim stanie, ale jaką różnicę robi jeden ranny oficer? Nawet jeżeli jego ludzie go znajdą, to nic to nie zmieni. Wcześniej powinni być tu Amerykanie ... jeżeli oczywiście podporucznik do tego czasu dożyje. Gdyby sytuacja była inna, gdyby w trakcie walki oficer próbował rzucić broń, pewnie porucznik nie przerwałby swoich strzałów. W momencie gdy się walczyło, branie jeńców mogło być fatalnym błędem. Ten jednak zostal znaleziony ranny, nie miał sił nic robić i był na ich łasce. Zasługiwał przynajmniej na tyle .... W momencie, w którym Patrick miał odwrócić się i wyjść z wozu usłyszał charakterystyczny dźwięk odbezpieczanej broni. Jego reakcja była natychmiastowa ... Thompson ponownie znalazł się w rękach ... momentalnie wykrył zagrożenie ... ranny szeregowy celował z Colta w rannego Niemca. Spadochroniarz zaklął pod nosem i szybko stanął na linii strzału, miał nadzieję, że żołnierz zachował chociaż tyle zdrowego rozsądku, żeby nie zacząć do niego strzelać. Jednocześnie wiedział, że należy go uspokoić -Szeregowy Learndorn co to ma być! - musiał coś zrobić, musiał krzyknąć, żeby tamten go usłyszał i się opamiętał -Dostaliście rozkaz! Opuście tą broń natychmiast! - teraz musiał być bardzo ostrożny, może uda się podejść do żołnierza i zabrać mu broń ... albo przynajmniej usłucha -Odłóżcie pistolet i dołączcie do kolegów! Nie będzie dobijania ludzi, którzy nam nie zagrażają! Czy to jasne! - ... wiele mogło się wydarzyć, ale czegoś takiego się nie spodziewał ... serce biło mu jak oszalałe, gdy cały czas zasłaniając sobą Niemca zrobił krok do przodu ... |
Krew… wszędzie było pełno krwi. Leżące na ziemi poszarpane kikuty ciał… a to wszystko przyprawione mdłym zapachem śmierci. Niejeden by nie wytrzymał. Tim musiał całą swoją wolę skupić na powstrzymaniu odruchu wymiotnego. Teraz już nie żałował, że przed skokiem, nie zjadł całej porcji jedzenia. Indianie zawsze walczyli na czczo… teraz O’Donell całkowicie ich rozumiał. We Włoszech i na Sycylii, widywał już podobne sceny… wtedy nie raz zdarzało mu się okazać słabość. Ostrożnie w świetle księżyca i łun pożarów namacał nieśmiertelniki. Zabrał tyle ile zdołał znaleźć. Zachowywał się na tyle cicho na ile potrafił. Gdzieś blisko były szkopy, a on nie miał zamiaru sprowadzić ich sobie na kark. W jednej ręce ściskał odbezpieczonego Colta 1911, a drugą trzymał w pogotowiu, gotów kiedy tylko zajdzie potrzeba użyć granatów. Karabin zarzucił na plecy. W wąskich i ciasnych okopach transzei tylko by przeszkadzał. Bunkier zapewne był miejscem koordynowania ognia, bądź siedzibą dowództwa obrony odcinka. Nie zamierzał zgadywać. Ostrożnie ruszył dalej, mając w pamięci to co przydarzyło się kolegom przed nim. Miał nadzieję, że będzie miał więcej szczęścia. Zauważył, że transzeja skręca w prawo, pod kątem prostym. Słyszał bliskie podniesione głosy fryców, zapewne osłony umocnienia. Gdzieś wydawało mu się, że skrzypnęły ciężkie drzwi i usłyszał kroki. Charakterystyczny dźwięk odbezpieczanych granatów zawsze wydawał mu się bardziej śmiercionośny, niż huk karabinowego wystrzału. Z precyzją rzucił dwie „cytrynki” za zakręt okopu, po czym odwrócił się i rzucił na ziemię, oczekując wybuchu i deszczu grud ziemi. |
Drużyna Porucznika Kelly'ego Odgłosy kanonady dział przeciwlotniczych powoli cichły. Samoloty, które dokonały zrzutu kierowały się z powrotem do bazy. Ostatni spadochroniarze lądowali na francuskiej ziemi. Operacja od której powodzenia zależały dalsze losy wojny rozpoczęła się na dobre. I choć nie wszystko poszło tak jak planowano to było już za późno by się wycofać. Żołnierze wojsk powietrzno-desantowych musieli zewrzeć szeregi i ruszyć do boju. Teraz to od ich postawy zależało czy uda się opanować wybrzeże, by potem ruszyć w głąb kontynentu. Na morzu okręty marynarki wojennej pokonywały właśnie ostatnie mile dzielące ich od piaszczystych plaży Normandii. Za kilka godzin barki z piechotą i ciężkim sprzętem dobiją do brzegu. Teraz ci rozrzuceni po ogromnym terenie młodzi chłopcy muszą zrobić wszystko, by zapewnić swoim kolegą bezpieczną drogę. Porucznik Patrick George Kelly i Szeregowy Steven Learndor Czterech amerykańskich żołnierzy ze 101 powietrzno-desantowej, żyli. I choć żaden z nich nie wątpił, że czeka ich jeszcze nie jedno niebezpieczne przeżycie, to teraz liczyło się tylko to jedno. Żyli i nie byli sami. Dwaj szeregowi cieszyli się, że trafili na oficera. Ciężar odpowiedzialności został zdjęty z ich barków. Teraz mogli zająć się tylko wykonywaniem rozkazów. Rozkaz był prosty: - Sprawdźcie rannych Niemców. Jeżeli jeszcze któremuś można pomóc zróbcie to. Może ktoś ich znajdzie za nim się wykrwawią. Przynajmniej tyle możemy dla nich zrobić, a i tak na razie musimy tutaj zostać. Pamiętajcie, żeby ich rozbroić. Martwym zabierzcie opatrunki osobiste mogą się nam jeszcze przydać. Ja sprawdzę transporter, może znajdę tam jakieś materiały wywiadowcze, które pozwolą nam ustalić gdzie jesteśmy. Do roboty panowie. Porucznik Kelly nie czekał na reakcję żołnierzy. Pewny swojej charyzmy i władzy, ruszył do transportera by przesłuchać rannego niemieckiego oficera. Nie wszyscy jednak zgadzali się z decyzją porucznika. Szeregowy Steven Learndor miał swoje zdanie w kwestii pozostawiania przy życiu rannych żołnierzy wroga, a zwłaszcza oficerów. Cierpliwie odczekał, aż dowódca zakończy odpytywanie rannego. - Informacje na pewno im się przydadzą - myślał Learndor - ale zostawianie go żywym to potencjalne zagrożenie. Czy ten gość nie zdaje sobie z tego sprawy? Gdy porucznik Kelly wstał od rannego, szeregowy bez wahania wyciągnął pistolet i wycelował w oficera mówiąc: - Nie możemy go zostawić, nie mamy czasu na zajmowanie się jeńcami. Niesubordynacja i podważanie rozkazów przełożonych jest największym przestępstwem w wojsku, a zwłaszcza na wojnie. Po to w armii panuje zasada szarży, by ci z wyższym stopniem brali odpowiedzialność i decydowali. Szeregowy Learndor nie zamierzał jednak biernie patrzeć na jaskrawe, jego zdaniem, błędy nowego dowódcy. Porucznik zachował zimną krew. Zaklął pod nosem i stanął na linii strzału. Musiał być zdecydowany, a jednocześnie ostrożny by nie potrzebnie nie denerować młodego żołnierza. Był ranny, w szoku. Trzeba było do niego trafić. Stres to naturalna rzecz, ale trzeba umieć sobie z nim radzić. Tyle razy powtarzali to na szkoleniu. - Szeregowy Learndorn co to ma być! - wrzasnął -Dostaliście rozkaz! Opuście tą broń natychmiast! - Odłóżcie pistolet i dołączcie do kolegów! Nie będzie dobijania ludzi, którzy nam nie zagrażają! Czy to jasne! Szeregowy mierzył go wzrokiem. Dowódca nie miał racji, on to wiedział. Tylko jak go przekonać. - Panie poruczniku nalegam, by dobić tego Niemca. Co miał powiedzieć już nam powiedział. Jeśli go zostawimy, to będzie to dla nas zagrożenie. - Szeregowy odłóżcie broń! - powtórzył Kelly. W myślach kalkulował czy uda mu się obezwładnić szeregowego. Szansa była, ale walka ze swoimi nie była jego celem. Wiedział, że jeżeli teraz obali Learndora na ziemie, te mu już nigdy nie zaufa. A potrzebował teraz każdego człowieka. - To bezsensu! - skarżył się szeregowy - Jesteśmy tu by z nimi walczyć, a nie ratować im życie. Czy on by pana oszczędził, poruczniku? Pytanie zawisło bez odpowiedzi. Pomiędzy oboma mężczyznami zawisła grobowa cisza. W tej chwili ważyło się na szali losu, życie niemieckiego oficera. - Pochodzę ze szlacheckiej rodziny - powiedział po niemiecku Otto Gessner - Gwarantuje panu poruczniku, że też bym pana oszczędził... Przerwał mu atak kaszlu. Zaczął pluć krwią, ale po chwili dodał: - Niech pan powstrzyma tego szaleńca, proszę. Porucznik Kelly był w kropce. Chodziło teraz o jego autorytet i nie mógł odpuścić i udać, że nic się nie stało. Tym bardziej, że i Montana i drugi szeregowy patrzyli z boku na całą sytuację. Szeregowy Greg Sheen Greg nie mógł uwierzyć, że strzelił taką gafę. Na szkoleniu nie raz powtarzali, żeby swoim zachowaniem nie zdradzać wrogowi przełożonych. To właśnie dlatego dystynkcje albo mieli zdjęte, albo ukryte. A on salutował do oficera na środku drogi. Najpierw skarcił go dowódca, co było zrozumiałe i przyjął to z należytą pokorą, a później ten ranny gość, którego wyciągnął z krzaków. Już chciał mu coś powiedzieć, ale ten obrócił się na pięcie i zaczął wyciągać pistolet z kabury. - Co on robi? - przeraził się Sheen. Po chwili wszystko się wyjaśniło. Greg zajął się rannymi Niemcami, ale kątem oka obserwował całe zajście. Z tych którzy leżeli na drodze, tylko dwóch jeszcze żyło. Reszta już powoli zaczynała tracić naturalne, właściwe człowiekowi ciepło. Awantura przy transporterze nabierała tempa. Szeregowy Learndor nie zamierzał odpuścić i dalej mierzył w dowódcę. Sheen był w szoku. Nie spodziewał się, że dojdzie do czegoś takiego. Opatrywał rannych i w napięciu czekał na rozstrzygnięcie sporu. Kapral Tim O'Donell Kapral nadal był sam. Nikt z leżących w transzei nie żył. Zabrał tyle nieśmiertelników ile zdołał. To zawsze było tak samo przerażające. Robił to już nie raz, ale za każdym razem zimny dreszcze przebiegał mu plecach. Tyle po nas zostanie kawałek metalowej blaszki, nic więcej. Być może i jego nieśmiertelnik ktoś kiedyś odepnie i schowa do kieszeni. - Oby nie -odpędził ponure myśli od siebie. Za zakrętu doszły go odgłosy rozmowy po niemiecku. Przyklęknął przy ścianie okopu i przerzucił karabin na plecy. W wąskiej transzei jego Colt był o wiele bardziej poręczny. W drugiej ręce trzymał przygotowaną już "cytrynkę" W walce w okopie poczyni o straszne zniszczeni. Jego koledzy też pewnie zginęli od niemieckiego granatu. Gdy uznał, że Niemcy podeszli wystarczająco blisko rzucił im pod nogi granat. W tym samym momencie rzucił się w drugą stronę, twarzą do ziemi. Okopem wstrząsnęła potężna eksplozja. Usłyszał krzyk i przeraźliwy jęk rozrywanych na strzępy ludzi. Nie był to może najbardziej humanitarny sposób walki, ale w tej sytuacji nie miał innego wyjścia. Albo on albo oni. Tego co się zdarzyło jednak po eksplozji, jak już przestało mu dzwonić w uszach, na pewno się nie spodziewał. Najpierw usłyszał skrzypnięcie ciężkich metalowych drzwi, a następnie ktoś krzyknął: - Nicht schießen! Ten zwrot O'Donell znał doskonale. Nie raz powtarzali go na szkoleniu. Działało to w obie strony. Zarówno on kiedyś mógłby potrzebować użyć tych słów, jak i zrozumieć przeciwnika. Po co nie potrzebnie przelewać krew? Każdy kocha swoje życie i w obliczu klęski lepiej się chyba poddać niż walczyć bez szans na wygraną. Co jednak skłoniło Niemców do poddania się tego kapral nie wiedział. - A może to podstęp? - przemknęło mu przez myśl. |
W powietrzu można było wyczuć napięcie, w tym momencie atmosferę dało się ciąć nożem, można było dosłownie w nią uderzyć. Nie spodziewał się czegoś takiego, nigdy w żadnej symulacji, podczas żadnych ćwiczeń, nie spotkał się z taką sytuacją. Oczywiście mówili im o podobnych przypadkach, niesubordynacja się zdarzała, była jednak na tyle odosobniona, że albo pomijano to milczeniem, albo dawano rady żywcem wyjęte z podręcznika, a teraz gdy młody Kelly znalazł się w takiej sytuacji doszedł do wniosku, że wszystko co słyszał na ten temat, można wrzucić w kąt. Sterta podręcznikowych bzdur, które miały małe albo zerowe zastosowanie. Odetchnął głęboko. Cóż za sytuacja, mieli walczyć z Niemcami, a w tym momencie, jeden z amerykańskich szeregowych celował do niego. Stres ... większość z nich znalazła się na polu walki po raz pierwszy. Patrick był zawodowcem i do tego żołnierzem z dziada, pradziada ... na wiele rzeczy patrzył inaczej. W USA nie wykształciła się arystokracja w rozumieniu europejskim, jednakże było coś do niej podobne. Rodziny, które żeniły się ze sobą nawzajem, które stanowiły elitę swojego kraju i chcąc nie chcąc jego rodzina była jedną z nich. Nie mógł dobić Niemieckiego oficera, nie pozwalało mu na to wychowanie, nie pozwalał mu na to jego honor, nie pozwalała mu na to moralność. Jeżeli miał nawet zginąć broniąc swoich przekonań, broniąc tego w co wierzył, był na to gotowy. Sprawy zaszły daleko ... bardzo daleko, ale jeszcze nie przekroczyli tej granicy, zza której nie było już powrotu. Złapał mocniej swojego Thompsona. Wszystko na razie można było zrzucić na karby stresu, ale wszystko musiało się w pewnym momencie skończyć. Porucznik nie opuścił swojego miejsca nadal zasłaniając oficera. -Proszę się nie martwić. Zrobię co w mojej mocy i to co panu obiecałem. - powiedział mu spokojnym tonem. Po tym znów skupił wzrok na szeregowcu -Wydałem wam rozkaz, a ja nie lubię się powtarzać gdy wydaję rozkazy - nie krzyczał, mówił jednak tak, że łatwo go było usłyszeć ... a jego głos był zimny niczym stal szabli. -Chcesz zabić rannego człowieka. Jest to sprzeczne nie tylko z wszelkim zwyczajem, ale także prawami wojny. Chcesz z zimną krwią pozbawić życia bezbronnego człowieka. Zabicie kogoś nie jest łatwe ... nie powinno być łatwe, jeżeli dzieje się to podczas walki, jeżeli tamten ma broń i do ciebie strzela ... jest twoim wrogiem, wtedy nie powinieneś mieć żadnych wyrzutów, nie powinieneś się wahać, powinieneś strzelać i pokonać go. Rozejrzyj się dookoła, oni zginęli, bo najpierw celnie rzuciłem granat, a potem otworzyłem do nich ogień. - pozwolił aby sens słów spokojnie dotarł do szeregowca, po czym ponownie zaczął mówić -To co proponujesz, to jest zwykłe morderstwo. Morderstwo z zimną krwią. Moja rodzina ... moi przodkowie walczyli w każdej amerykańskiej wojnie od czasów rewolucji. Nie mógł spojrzeć w ich portrety gdybym na to pozwolił ... a ty ... czy mógłbyś spojrzeć sobie w oczy? Jak wrócisz do do domu, czy jeżeli byś to zrobił, mógłbyś spojrzeć w oczy swoim bliskim i powiedzieć, że zachowałeś na tej wojnie siebie? Tu nie chodzi tylko i wyłącznie o przeżycie, chodzi też o to, żebyś zachował siebie, nie pozwolił aby wojna cię zniszczyła. Zabijanie bezbronnych ... to pierwszy stopień do upadku. Co następne ... strzelanie do cywili bo plączą się pod nogami, albo nas widzieli? - po raz kolejny przerwał swój wywód, uważnie obserwując żołnierza. -Ranny nie może nam zaszkodzić, nie teraz, nie w tym momencie. O tym, że wylądowaliśmy już zapewne wiedzą w Berlinie. I co z tego? Znikniemy stąd ... już byśmy stąd zniknęli, gdyby nie ta sytuacja ... i nas nie znajdą. Mamy zadanie do wykonania i musimy trzymać się razem. Nosimy ten sam mundur, mamy to samo zadanie. Nie jestem twoim wrogiem ... ranni oni też nie są już twoimi wrogami ... a nawet jeżeli kiedyś wyzdrowieją i wrócą do walki, będziesz mógł kiedyś powiedzieć sobie, że ty zrobiłeś to co było słuszne, że w całym tym szaleństwie, zachowałeś na tyle dobra. - Porucznik zamilkł cały czas przypatrywał się żołnierzowi -Masz rozkaz, teraz czas go wykonać. Ja jestem oficerem a ty szeregowcem, będziesz mógł złożyć raport, gdy spotkasz kogoś wyższego rangą, na razie musisz mnie słuchać. Odłóż pistolet, nie będzie dobijania więźniów. Jeżeli mnie nie posłuchasz ... to będę zmuszony sięgnąć po środki ostateczne- tej ostatniej wypowiedzi nadał takiego tonu, żeby szeregowy zdał sobie sprawę, że nie żartuje i jest gotowy to uczynić. Patrick wiedział, że na pewno się nie usunie z drogi i nie pozwoli na morderstwo. |
Steven widział że porucznik jest przerażony, najwidoczniej nigdy nie był w takiej sytuacji jak teraz. -Proszę się odsunąć!- Powiedział Steven głośno. Najwidoczniej porucznik był zbyt zafrasowany swoimi myślami by zareagować, nagle chwycił swojego thompsona, może to było tylko złudzenie ale Stevenowi wydawało się że porucznik celuje w niego. Porucznik zaczął prawić krukowi kazania na temat tego jak to oni muszą zostawić jeńca bo jest taki biedny ranny i bezbronny. Stevenowi ta przemowa co najmniej się nie podobała, porucznik zachowywał się dziwnie, mówił o prawach wojny ale nie wspomniał o artykule dziesiątym z rozdziału czwartego konwencji haskiej na temat jeńców, porucznik nie chciał pozwolić krukowi zabić jeńca ale też najwidoczniej zapomniał o tymże artykule mówiącym że jeniec może zostać zwolniony na słowo honoru. Porucznik na chwilę przerwał swą przydługą wypowiedź i czekał przez chwilę, Steven nie miał pojęcia na co on tak czeka. Później porucznik rozpoczął swój wywód o tym jak to zabicie bezbronnego Ssmana jest morderstwem z zimną krwią, Stevenowi wydawało się to raczej przysługa dla całego świata. Następnie porucznik mówił o tym jak to Steven nie mógłby spojrzeć sobie w oczy, Steven najprawdopodobniej słusznie odniósł wrażenie że to porucznik nie będzie mógł spojrzeć sobie w oczy. Porucznik nie mówił o Stevenie, mówił o sobie tylko w innej osobie. Wspomniał o strzelaniu do cywilów bo się plączą pod nogami. To porucznik mówił następnie było dziwne i nieadekwatne do sytuacji, porucznik mówił o tym że ranny Niemiec nic im nie zrobi, nieadekwatne było to dlatego że Steven człowiek bądź co bądź ranny trzymał w ręku pistolet i mógłby w każdej chwili strzelić do porucznika a nawet go zabić. Następnie porucznik zaczął poniekąd obwiniać Stevena za to że jeszcze tu są, mówił też o zachowaniu zdrowego rozsądku w całej tej wojnie, wojna sama w sobie zbytnio rozsądna nie jest a porucznik apelował do stevenowskiego poczucia sprawiedliwości, kruk zostawił je jednak na drodze razem z rannym Petersonem, teraz chciał tylko zabić każdego pieprzonego Niemca jakiego spotka. Późniejsza wypowiedź podziałała na stevena nie dlatego że porucznik wydał mu rozkaz ale dlatego ze porucznik dosłownie zagroził krukowi śmiercią, Steven schował pistolet do kabury i powiedział: -Dobrze, zabierzmy go do polowego sztabu, niech go tam zabiją, oszczędzą mi kłopotu. Następnie Steven wyminął porucznika i poszedł do martwych Niemców szukając zegarków, racji żywnościowych, pieniędzy i broni, przede wszystkim pistoletów Luger i Stg44 zwany też mp44. |
Natychmiastowe poczucie ulgi przepełniło jego ciało. Nie był już sam, nie decydował o swoich poczynaniach, miał tylko posłusznie wykonywać rozkazy tymczasowego dowódcy. Nie znał go. Nie pamiętał z obozu, ćwiczeń czy chociaż kantyny. Lecz musiał mu zaufać i zrobił to. Po krótkiej rozmowie z przełożonym, uczucie ulgi zmieszało się z poczuciem wstydu, okropnego. Jak mógł zapomnieć o tak ważnej rzeczy? Wiedział tylko, że w sytuacjach kryzysowych, rzeczy, które nie weszły w krew były gówno warte. Zapominano o nich w mgnieniu oka. Chyba, że tylko dla niego aż tak bardzo liczył się instynkt przetrwania. W odpowiedzi tylko kiwnął głową i natychmiastowo spuścił głowę wpatrując się w ziemię. Na rozkaz tylko mruknął Tak, sir i odszedł. Kilka kroków dalej usłyszał słowa sprzeczki. Zatrzymał się, odwróciwszy głowę ujrzał jak szeregowy, który jeszcze przed chwilą umierał, teraz stał i celował do młodego, niemieckiego oficera. Zrobiło się strasznie głośno, szeregowy nie chciał posłuchać. Przez chwilę Greg pomyślał i chciał odgadnąć pobudki, jakie kierowały szeregowcem. Moment później miał ochotę zainterweniować i pomóc nowemu oficerowi, skutecznie rozbrajając rannego żołnierza, ale dostał rozkaz i chciał go wypełnić. "Już mam wystarczająco tych cholernych problemów, tu na wojnie... po co mi nowe? Rozkaz. W wojsku to jest świętość. Jest to jak Biblia, krzyż i niedzielna msza dla chrześcijanina. Chociaż Sheen powątpiewał w Boga... to jednak wiedział, że reguły są proste, a niewywiązanie się z tego w obu przypadkach grozi piekłem - tu, na ziemi, jak i potem.. o ile coś tam, w ogóle, jest. Nie mając wyboru, wrócił się w krzaki, z których wyszedł i odnalazł ciało żołnierza, dzięki któremu mógł zrobić pierwsze nacięcie na kolbie. Był to młody chłopak, oczy miał jeszcze otwarte. Po czole spływała mu strużka krwi... Blackowi zadrżało serce. Pozbawił tego młodego człowieka nie tylko życia i piękna, ale także marzeń, rodziny.. "A co się stanie, gdy ja tak skończę?". Ciągle było słuchać, choć dźwięki były bardziej przytłumione, zatargi żołnierzy z jego drużyny... Kucnąwszy nad Niemcem, starał się wykonać rozkaz, czyli znaleźć potrzebne opatrunki "Jemu już się nie przydadzą.."- łaziło mu po głowie. W końcu znalazł i bandaże.. Były w kieszeni spodni, a obok torba z granatami. Dość pewnym ruchem chwycił i torbę, przewiesił przez ramię. Jeszcze przez chwilę zawiesił wzrok na martwym Frycu. "Panie.. jeżeli istniejesz... przebacz mi..."- wyszeptał. Poprawiwszy sprzęt, szybkim i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę kompanów. Miał nadzieję, że uciążliwa sytuacja dla nowego oficera już się zakończyła... |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:36. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0