lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Inne (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/)
-   -   [Autorski] Czas Zemsty (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-inne/9414-autorski-czas-zemsty.html)

Pruszkov 20-12-2010 16:27

Wchodząc do bazy, Michał nie czuł ulgi, jedynie zgorzkniałość. Oto powrócił z misji, gdzie trzech towarzyszy broni, bliższych, niż rodzina, zaginęło. Miał wyrzuty sumienia zwłaszcza w o Dębnia - mogli po niego wrócić, nie zostawić na pastwę Ruskich. Bez słowa odebrał kartkę, po czym poszedł od razu do kwater - mimo, że Michał był głodny, apetyt mu nie dopisywał.

W kwaterach było kilku milicjantów. Michał usiadł na jednym z wolnych łóżek, po czym położył się. Starał się ukrywać swoje złe samopoczucie. Zamknął oczy.

Myślał o całym dniu. O śmierci towarzyszy, o gwałcie, o ludobójstwie. Wiedział, na co się zapisuje, ale zderzenie się z wojną zawsze było ciężkie. Zastanawiał się, co robi dziewczyna. Nie wiedział, czy dobrze zrobił, pozwalając Ruskiemu żyć. Teraz na to za późno.

- Hej, wszystko w porządku? - piętnaście minut później rozbudził go młodo brzmiący głos. Michał otworzył oczy. Milicjant, mniej więcej w jego wieku, głos był mylący.
- Tak, wszystko w porządku - skłamał Michał, nawet nie podnosząc głowy.
- Widzę, że masz nieużyty papierek na jedzenie. Lepiej idź coś zjeść, bo jeśli zasłabniesz na polu bitwy, będziesz bezużyteczny - poradził milicjant. Michał bez słowa podniósł się.
- Dzięki. Potrzebowałem, żeby ktoś powiedział mi, żebym ruszył wreszcie tyłek - Michał uśmiechnął się bez przekonania i wyszedł. Skierował kroki w stronę lazaretu. W połowie drogi rozmyślił się jednak i udał się w stronę stołówki

Jedzenie było smaczne - grochówka to było to, zwłaszcza w wersji kingsize. Michał trochę się rozpogodził. Słyszał ludzi rozprawiających o EMP - Michał uśmiechnął się, wiedząc, że ludzie pewnie by mu coś postawili, gdyby im opowiedział, że był w polu w czasie wybuchu, ale nie chciał zwracać na siebie uwagi. No i był abstynentem. Uśmiechając się, udał się w stronę magazynu, bez żadnego celu, albo - jak by to powiedzieli amerykanie - for the sake of it. Taak, ten ich akcent, wtrącanie tych durnych wordsów, bez botherowania się o poprawność językową, rejpowanie grammaru - cały ten slang zawsze śmieszył Michała, czasami wręcz dołączał się do nich.

Wszedł do magazynu - tam natrafił na znajomego milicjanta.
- Dobra broń indeed - naśladując jankesów, Michał podszedł do milicjanta. - Wszystko w porządku? Ty byłeś... - tu Michał przez chwilę się zastanawiał - Damian, prawda? - Michał jeszcze raz spróbował nawiązać kontakt.

Arsene 20-12-2010 20:06

Gdzieś w Warszawie

- Co to do kurwy nędzy jest !? - Żołnierz polski rzucił do towarzyszy gdy tylko wyjrzał zza rogu. Gdy inni wyjrzeli, zobaczyli że nie ma się z kim bić. Miało być tutaj sporo ruskich - umacniali pozycje pod lotnisko do helikopterów. Tymczasem pole rzeczywiście było wyrównane, jednak nieumocnione. Rosjanie też byli, jednak niezdolni do walki. Ich ciała leżały rozczłonkowane w iście makabryczny sposób. Polacy powoli zbliżyli się do ciał. Miały one rany jakby po broni białej; szarpane, cięte, miażdżone. Niektóre ciała były poprzeszywane na wylot prawie tak jak po postrzałach, tylko że dziury były idealnie równe. Wycięto tu w pień blisko trzystu Rosjan. Nie uchował się nikt. Nie byli to Polacy ani nikt z sił NATO. Ci zabierali broń z pola walki i dozbrajali tym milicję.

Podziemna baza milicji

- Jak Boga kocham, masakra była taka ... że nie da się tego ogarnąć! - żołnierz Polski mówił do tych, którzy chcieli go słuchać (czyli do niemalże wszystkich), mocno przy tym gestykulując. Opowiadał o tym, jak podczas ataku na wrogie pozycje zastali wroga wyciętego w pień. Żadna ze stron nie przyznawała się do tego, zupełnie jak to zrzucenia EMP. Wprawdzie walki były utrudnione, ale trwały nadal. Ponoć Rosjanie sprowadzili już z Moskwy sprawne samoloty i czołgi, lecz nie biorą jeszcze udziału w walkach. Myśliwce miały startowa z ów lotniska. Jednak - chyba jeszcze nie wystartują. Gdy wszyscy tak zawzięcie słuchali żołnierza, nikt nie zauważył wbiegającego na stołówkę oficera. Elektronika nie działała, więc wiadomości trzeba było przekazywać słownie - przez gońców.
- Słuchajcie ludzie! Ruskie chyba odpalili te swoje myśliwce, chowajcie się bo zaraz będą !
Nim ktokolwiek zdążył przetrawić słowa posłańca, huk tak przeraźliwy że nie szło tego zrozumieć, a tym bardziej opisać, rozdarł uszy wszystkich zebranych. Na podłogę stołówki spadł gruz, światło dzienne wpadło przez pokaźną wyrwę w suficie. Kolejny wstrząs i wszystko stanęło w płomieniach. Nikt nie widział co się dzieje, wszyscy zacisnęli oczy. Gdy huki ucichły, a ziemia przestałą się trząś milicjanci zobaczyli, że stołówka stoi w ogniu. W podłodze była pokaźna dziura, prowadząca na niższy poziom. Dachu praktycznie nie było. Ludzie przygnieceni gruzami wołali o pomoc, inni tarzali się po podłodze chcąc zgasić trawiące ich płomienie, jeszcze inni zwyczajnie nie wiedzieli co się dzieje. Wszędzie pełno było krwi, dymu, ognia i ciał. Całych jak i rozczłonkowanych. Kto żyw wybiegał ze stołówki na korytarz, pędził ku wyjściu do kanałów.

Sytuacja w szpitalu była straszna. Gruz spadł na łóżka z rannymi, Sławek Kaniewski ledwie uniknął wielkiego kawała stropu. Sekundę po wstrząsie przez pomieszczenie przeszła niebieska fala uderzeniowa, która wywróciła łóżka, zarzuciła gruzem i wzbiła falę ognia. Ludzie wrzeszczeli, pielęgniarki krzątały się by pomagać swoim koleżanką przygniecionym przez gruzy, palącym się lub odsuwały łóżka. Kto mógł wybiegał na schody. Te w połowie zniszczone były tak zatłoczone, że nie można było się do nich dopchać. Dym gryzł w gardła, ludzie krztusili się i padali na ziemię. W końcu udało im się wybiec na korytarz pierwszego piętra. Tutaj każdy kto żył starał się wybiec do kanałów, byle tylko opuścić już tą bazę. Chmura dwutlenku węgla była tak gęsta, że nie było widać kto gdzie się kieruje. W końcu większość personelu opuściła bazę. Milicjanci, którzy albo byli w szoku, albo pomagali innym zebrali się przed magazynem, z którego dochodził dym. Stało tam także dwóch oficerów. Jacyś ludzie gorączkowo wynosili sprzęt. Broń i amunicja była bardzo zniszczona. Walka była prawie uniemożliwiona. Na korytarzu była prawie cała zawartość magazynu. Milicjanci czekali na rozkaz od oficera. Ten jednak nie mając na to czasu, bandażując szybko poparzoną rękę kazał im opuścić bazę jak najprędzej. Wszyscy posłuchali go. W końcu udało im się dotrzeć do długich i pokrętnych korytarzy kanałów. Dym w końcu zelżał. Zatrzymali się by złapać oddech. Nikt nie wiedział co się dzieje, wszyscy patrzyli na siebie pytająco. Wśród nich brakowało Paczkowskiego. Okazało się, że los znowu splótł ze sobą historie tych ludzi.

arek9618 20-12-2010 21:09

Arek wchodząc do środka schronu poczuł ulgę. "Udało się. Sukces. Wiedziałem, że to będzie szczęśliwy dzień"- pomyślał. Złożył broń w magazynie. Od razu poczuł się o kilka kilogramów lżejszy. Arek nie poszedł z innymi żołnierzami na kolację. Pomyślał o koledze z oddziału, który został ranny. Postanowił złożyć mu wizytę. Kania jednak był nieprzytomny, a pielęgniarka nakazała Kapczyńskiemu zachowanie ciszy. Arek na palcach podszedł do łóżka na którym leżał Sławek:
- Mówiłem ci, że z tego wyjdziesz- uśmiechnął się i udał na stołówkę dołączyć do reszty. Podszedł do okienka, w którym stała kucharka:
- Co podać?- zapytała
- A co macie?- odpowiedział pytaniem Arek
- To co widać- pokazała na niezbyt szeroki zakres potraw.
- Poproszę grochówkę- odpowiedział grzecznie, głodny i zmęczony milicjant

Kucharka podała mu potrawę. Danie było gorące. To było coś czego Arek potrzebował- ciepły posiłek i odrobina spokoju. Kapczyński podszedł do stolika przy którym siedziało kilku członków jego oddziału:
- Smacznego- pożyczył z uśmiechem na twarzy i zaczął jeść.

Kolacja była wyśmienita, jak na te warunki. Przy jedzeniu Arek przysłuchiwał się rozmowom żołnierzy będących w tym czasie w stołówce. Każdy mówił o EMP. Nikt jednak nie wspomniał o misji ratunkowej, w której brał dzisiaj udział Arek. Poczuł się zawiedziony. Przedtem uznawał, że jest to hardcorowa misja, którą zarobi sobie na uznanie dowództwa. Tak jednak się nie stało. Przestał o tym myśleć i skupił się na jedzeniu.

Kiedy wszyscy wyszli ze stołówki, on pozostał na swoim miejscu. Na terenie kompleksu panował stan gotowości. Nikt nie miał prawa spać. Arkowi strasznie chciało się spać, więc nie była to dobra nowina. Wyjął swoje karty i zaczął się nimi bawić, mając nadzieję, że w ten sposób zmusi organizm do czuwania.

Kapczyńskiemu coraz bardziej się nudziło i czuł się znużony. "W takim stanie nawet w razie ataku wiele nie zdziałam"- pomyślał. Bujał się na swoim krześle, chodził po stołówce, a potem postanowił przejść się po schronie. Wyszedł ze stołówki, rozejrzał się w prawo i w lewo, rozmyślając w którą stronę się udać. Nic nie przychodziło mu do głowy. Skręcił w prawo i szedł wzdłuż korytarza, po drodze mijając innych żołnierzy. Jeden z nich wydawał się podejrzanie znajomy. Po chwili Arek zorientował się, że ów żołnierz to Maciej Nowicki, młody szeregowiec, którego spotkał podczas walki o granicę Polski.

Dawni znajomi gadali przez chwilę ze sobą. Wspominali nie tak dawne czasy i wymieniali się poglądami, oraz chwalili się akcjami w których brali udział. Nagle do środka wbiegł jakiś milicjant. Wyglądał jakby goniła go armia ruskich. Arek zauważył, że wbiegł na stołówkę. Dwóch milicjantów poszło tam, aby sprawdzić co się stało.

Wokół zadyszanego człowieka zgromadził się niemały tłum. Milicjant opowiadał o strasznych rzeczach, które widział podczas ataku na wroga. Opisywał zmasakrowane zwłoki rosyjskich żołnierzy, wyglądające jakby rozszarpały je dzikie zwierzęta. Arkowi robiło się już niedobrze, gdy na stołówkę wbiegł oficer. Ostrzegł wszystkich zgromadzonych o zbliżających się samolotach wroga. Kapczyńskiego zatkało.
- Jak to samoloty, przecież...- wypowiedź Arka przerwał straszny huk. Z sufitu posypał się gruz. Wszyscy zaczęli panikować. Kolejny grzmot.
- Bombardują nas!!! Uciekamy!!!- zaczął krzyczeć Arek, mając nadzieję, że ktokolwiek go usłyszy. Klepnął Macieja po ramieniu i kiwnął głową na znak ucieczki. Tłum zgromadzony na stołówce w jednej chwili ruszył do wyjścia. Arek ledwo się przepchnął i od razu skierował się do magazynu. Stał przy nim żołnierz BW z G36c i pilnował, aby resztki sprzętu, który działał zostały wyniesione w bezpieczne miejsce. Arek podbiegł do niego:
- Potrzebna mi broń! Musimy stąd wiać, a na górze na pewno czekają na nas ruscy!
Żołnierz BW coś do niego mówił, lecz Arek nie słyszał dokładnie. Nagle nastąpił kolejny huk. Kapczyński padł na ziemię. Kiedy odkręcił się w prawo ujrzał wielki kawał betonu leżący tuż koło jego głowy. "Było blisko". Dalej leżał żołnierz BW, który przed chwilą strzegł magazynu. Miał zmiażdżoną głowę. Jego broń również nie przetrwała uderzenia. Tworzywo z którego zbudowana była broń było zniszczone. Arek porzucił pomysł zdobycia broni i skupił się na wydostaniu z kompleksu. Kiedy był tuż przy włazie przypomniał sobie o Kani. "Przecież on musi jeszcze tutaj być"- pomyślał.
- Maciek uciekaj stąd. Ja mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Spotkamy się na górze- krzyknął Arek i udał się z powrotem wgłąb kompleksu. Mijał palące się zwłoki, które ktoś chciał ugasić, żołnierzy, którzy zostali przygnieceni przez gruz, którym nikt nie był w stanie pomóc. Nagle Arek dotarł do schodów. Zszedł po nich praktycznie skacząc.

Kiedy dotarł na miejsce jego oczom ukazał się szpital, albo raczej to co z niego zostało. Ranni leżeli nie byli już "ranni". W tym pomieszczeniu nie było już zbyt wielu osób. Większość już uciekła. Arek postanowił odnaleźć kolegę. Biegał po sali i go szukał, lecz nigdzie go nie było- pomyślał o najgorszym. W końcu stracił nadzieję i zaczął jak najprędzej uciekać z kompleksu. Droga powrotna wydawała się dwa razy krótsza. Prawą ręką zakrywał nos i usta, aby czad nie dostał się do płuc.

W organizmie Kapczyńskiego panował nadmiar adrenaliny. Kiedy wybiegał na powierzchnię nawet nie czuł, że pali mu się rękaw. Po chwili, gdy zorientował się, że płonie rzucił się na ziemię i zaczął walić w nią ręką, miejąc nadzieję, że uda mu się stłumić ogień. Po kilku sekundach trudu płomień znikł. Arek rozejrzał się. Wokół niego stali ocaleli milicjanci, całkowicie zdezorientowani, prawdopodobnie pozbawieni dowództwa. "A miał to być szczęśliwy dzień"- pomyślał milicjant.

Kapczyński zaczął szukać swoich towarzyszy. Było to dosyć trudne, gdyż wokół panował chaos. W końcu natknął się na znajome twarze. Wśród nich stał Kania. Arek się ucieszył. Podszedł do nich i zaczął wypytywać się o rozkazy. W pewnym momencie zauważył, że brakuje Geralta:
- Gdzie jest Geralt? Nie mówcie mi tylko, że on tam został... kur**a! Musimy zdobyć broń i zorganizować resztę, inaczej nie przetrwamy. Domyślam się, że ruscy się wszędzie czają. Bez broni wyruszenie gdziekolwiek równoznaczne jest z samobójstwem!

Co jeszcze może go spotkać tego dnia? Zrzucenie bomby atomowej na Warszawę? Atak mutantów albo ufo? Stracił kilku kolegów i nadal jest w niebezpieczeństwie. To bez wątpienia nie jest najlepszy dzień w życiu młodzieńca.

Piter1939 26-12-2010 20:08

Błogi odpoczynek Piotra zakłócił potworny huk, nie zastanawiając się długo,zebrawszy swoje manatki, natychmiast wybiegł z pomieszczenia, co okazało się jak najbardziej słuszne, gdyż strop zaczął się walić.Wybuchł pożar, wszędzie było pełno dymu.Dokoła biegali spanikowani ludzie.Piotr szczęśliwie nie został ranny,rozejrzał się i zorientował że większość ludzi biegnie w jednym kierunku.Nieco później zauważył, że zmierzają w stronę wejścia do kanałów.Jakoś udało mu się przecisnąć przez tłum.Pewien oficer kazał mu spieprzać kanałami,cóż rozkaz to rozkaz.Po chwili rozejrzał się i zdawało mu się, że dostrzegł znajome twarze.Rzekł do nich:

-Nie traćmy czasu panowie,trzeba wyjść na zewnątrz,znaleźć jakieś pozycje naszych, no chyba, że ktoś zna dobrze warszawskie kanały...

Pruszkov 27-12-2010 19:56

Michał nie zdążył usłyszeć odpowiedzi. Całym budynkiem wstrząsło. Michał zakrzyczał tylko za mną! i już pędził w stronę wyjścia, mając nadzieję, że obaj Damian i kwatermistrz posłuchają go i nie będą tracili czasu na pomaganie. Normalnie to właśnie należałoby zrobić, ale Michał myślał utylitarystycznie: budynek się zawala, a więc jest zbyt duża szansa, że obaj oni i ranni umrą, a to pomoże Rosjanom. Zresztą, nawet jeśli im pomogą, ranni nie mają szans przeżyć bez ekwipunku ze szpitala polowego.

Michał pędził w stronę wyjścia. W biegu usłyszał jakiegoś oficera krzyczącego, żeby uciekać w stronę kanałów, toteż tak zrobił.

Michał miał tego dość. Zapisał się, bo oczekiwał tego, co arabowie i wietnamczycy robili z amerykanami, a zamiast tego ciągle uciekał.

Cóż, taka dola partyzanta.

Sprawdził kieszenie. Nic, co mogłoby się nadać na broń. Nie zmienił nawet rolki bandaża w kieszeni.

Patrząc na twarze obecnych, czekał.

one_worm 27-12-2010 23:26

Mimo niesprawnej ręki Kania ruszył do pomocy uwięzionym. Nie patrzył na rangę, nie patrzył na nic, tylko chciał pomóc jak największej liczbie osób wydostać się z tej płonącej pułapki w jaką zamieniła się przed chwilą jeszcze bezpieczna kwatera milicji. Z doświadczenia jako strażak, wiedział jak postępować w razie pożarów ale nie pod ostrzałem czy podczas nalotów bombowych. Uznał, że póki tu jest ogień, gryzący dym i są ranni musi jak najszybciej skupić się na wynoszeniu stąd ludzi, nie wiedział, czy ktoś panuje nad tym chaosem ale jeżeli ocali choć jedno życie to wtedy wysiłek i ewentualne poparzenia były tego warte. Nie wiedział ile osób było w środku, a ile uciekło ale tak czy inaczej starał się nawoływać ludzi w poszukiwaniu ocalałych i przypadkowe osoby, które nie wymagały pomocy zorganizować na szybko w jakiś mały oddział do ratowania rannych i przysypanych, przynajmniej w miarę możliwości swojej jak i zaistniałej sytuacji.

Fearqin 02-01-2011 13:24

Kania i Zaniewski
Sławomir dosyć nierozważnie wbiegł z powrotem do walącej się bazy. Utykał i nawoływał w poszukiwaniu ocalałych. Wtedy to dało się słyszeć również na zewnątrz huk. Przejście którym Kania wszedł zostało zasypane. Jedynym źródłem światła były lampy ledwo trzymające się sufitu i gasnące co chwilę na dwie sekundy. Co jakiś czas któraś z nich wybuchała wyrzucając z siebie wściekłe iskry i gasła na zawsze. Kaniewski wpakował się w poważne tarapaty. Wtedy jednak usłyszał jak ktoś woła
- Pomocy!- o dziwo, wołano po rosyjsku.
Gdzieś pod nogami zauważył nieprzytomnego Zaniewskiego, który się ocucił, lekko zdziwiony.
Wołanie o pomoc z oddali bazy nasilało się

Reszta
Było pewne, że Geralt i Grzegorz zginęli. Ktoś widział jak przygniatają ich głazy, zostawiając po nich jedynie krwawy placek.
Brakowało Kani i Zaniewskiego, pewnie też umarli, ale nikt tego naocznie nie widział.
Gdzieś daleko rozległo się dziwne wycie, przypominające wilka, ale bardziej... mechaniczne. Potem uruchomiono syrenę, ale zdecydowanie nie była ona ani Ruskich, ani milicji. Oczywiście słyszano strzały. Jednak do wzroku ocalałych dochodziły dziwne, niebieskie rozbłyski. Ciężko było stwierdzić czy wydawały jakikolwiek dźwięk, ale wyglądało to na użycie dużej, dziwnej broni.
Takie sygnały dochodziły z dosłownie wszystkich stron. Byli otoczeni przez... coś. Cokolwiek chcieli zrobić, musieli działać szybko.
Inna baza milicji znajdowała się w centrum, czyli tam gdzie było najwięcej ruskich, ale to ta kryjówka była najlepiej zabezpieczona i najbliższa. Poza tym były jeszcze dwie na drugim końcu miasta, reszta to północna i południowa część Warszawy. Ale skoro rozbłyski i dźwięki dochodziły z każdej strony to czy którakolwiek baza wciąż istniała?

one_worm 03-01-2011 10:04

Kania zobaczył znajomą twarz. Zaniewski, siłą rzeczy kojarzył go z akcji i z bazy milicji, jednak nie miał nigdy okazji z nim pogadać, w duchu cieszył się, że jest jakaś znajoma morda w tym całym burdelu. Kania począł cucić kolegę z oddziału, szybko okazało się też, co sobie uświadomił, że jest bez sprzętu, a tu wszystko się wali, gdyby był w swojej jednostce... tam mieli sprzęt, tam posiadali aparaty tlenowe, pełen luksus. Luksus jakiego teraz nie posiadał.

Gdy tylko ocucił Zaniewskiego sprawdził u niego odruchy, czy jest tomny, czy ogarnia co się dzieje w okół niego. Sam kulejąc ruszył raz z Zaniewskim przez coś co kiedyś było korytarzem albo stołówką, nie wiedział czym rąbnęli, i jak bardzo jest to szkodliwe, wiedział za to, że szlag trafił światło i teraz wszystko robią po ciemku... No, niemalże w pełnej ciemności. Ogromna dziura zapewniała jako-takie oświetlenie. No i ten głos. Od jakiegoś czasu słyszał głos, wątły przemawiający po rosyjsku.
-Zaniewski, musimy zlokalizować co to za kacap tak jęczy i go spróbować odgrzebać, może będzie w stanie nam powiedzieć co spuścili tutaj, a także,l czemu chcieli od razu zabić swoich.

Ziutek 04-01-2011 20:36

Uśmiechnął się do znajomego, który udawał jankesów.
- Tak, dobrze pamiętasz - i wyciągnął rękę.
Niestety dłoń nie została uściśnięta. Zatrzęsło podłożem i kilogramy gruzu spadły z góry szczęśliwie nie robiąc krzywdy przebywającym w pomieszczeniu osobom. Usłyszał tylko wołanie kolegi aby szybko się zbierać i uciekać. Spojrzał na miejsce gdzie powinien siedzieć kwatermistrz lecz dostrzegł tylko kupę gruzu. Damian wybiegł ze zbrojowni. Biegł ciągle mając na oku plecy Michała. Choć teraz szczęście mu nie dopisało. Przy kolejnym wstrząsie kawałek sufitu odpadł i uderzył w głowę Zaniewskiego tak, że upadł. Mając biało przed oczami i czując okropny ból próbował wstać lecz gdy już był na kolanach zawirował mu obraz, a przynajmniej jego część i upadł na ziemię bez jakiegokolwiek ruchu.

Czuł klepanie po policzku i szamotanie. Otworzył oczy i poznał, że ma przed sobą kolegę, a nie ruska chcącego go zatłuc... Ale czy ruscy bawią się w ocucanie ofiary? Kania zaczął sprawdzać czy wszystko jest w normie. Po zabiegu Damian podniósł się i w pozycji siedzącej oparł się o betonową ścianę. I cały czas niemiłosiernie pulsowało i piszczało mu w głowie. I na złość miał nieco zamglony wzrok. Nie mógł zebrać myśli, a wpływ na to pomijając stan głowy miały rosyjskie jęki, które choć Zaniewski ledwo słyszał nie pozwalały poustawiać sobie w poszczególnych płatach mózgu odpowiednich informacji. Gdy Kaniewski zaczął mówić Damian podniósł rękę aby uciszyć kolegę ponieważ napływ dźwięków skutecznie blokowało mu rozumowanie.
- Jeszcze moment bo tak mi we łbie piszczy, że za cholerę nie wiem co mówisz.
Chwilę później był tak zbulwersowany, że głowa zaczęła boleć mocniej.
- Ruskie przed momentem zrobiły wspólną mogiłę połowie ludzi, którzy bronią swój kraj, a ty chcesz narażać jeszcze dwa następne żywota na pewną śmierć dla jakiegoś ledwo żyjącego kutafona, który przy pierwszej okazji strzeli ci w łeb bez chwili zawahania? Przecież ta buda zaraz na nas usiądzie. - wskazał na popękany sufit i ściany.
Nie obchodziło go co to było i dlaczego to odpalili, teraz może zapewnić tych sukinkotów, że za leżących między gruzami nieznanych obrońców i broń Boże kolegów, z którymi został wysłany na akcję oddadzą w zamian drugie tyle tej hołoty, którą nazywają żołnierzami Federacji Rosyjskiej.
- A ja im jeszcze parę godzin temu współczułem - pomyślał. Miał na myśli chwilę skruchy nad zdjęciem rodziny któregoś z tych nieżyjących zwiadowców, których pozabijali jeszcze na zewnątrz. Damian przysiągł sobie, że już ani razu nawet jednej łzy nie wyleje nad następnym papierem z wizerunkiem rodzinki mordercy.

Pruszkov 06-01-2011 22:35

Michał rozejrzał się: nigdzie nie było Grzegorza, a widział, że Geralt został przygniecony - został tylko on, Piotr i Arek. Zewsząd dochodziły wybuchy.

Michał słyszał, że niedaleko jest jeszcze jedna baza. Blisko Ruskich i prawdopodobnie już dawno wysadzona, ale to była ich jedyna szansa. Koniec uciekania, czas na ofensywę. Michał wiedział dokładnie, co trzeba zrobić i czas było przerwać milczenie i przejąć inicjatywę.

- Przygotujcie się, panowie. Kania i Zaniewski gdzieś zniknęli, prawdopodobnie są martwi. Czas na atak, pokażemy Ruskom, kto rządzi. Jeśli macie broń, zachowajcie ją. Musimy dostać się do bazy w centrum. - Michał zmarszczył czoło - Od teraz wszyscy w stan najwyższej gotowości i zachowujemy się najciszej, jak się da. Eliminujemy tylko pojedynczych Ruskich i tylko profesjonalnie - po cichu. - Michał sprawdził kieszenie - Nie ma na co czekać, panowie. Teraz albo nigdy. Mamy spore kłopoty, ale nie zejdziemy bez walki. Jesteśmy dużo groźniejsi, niż Ruscy i nieważne, jaką przewagę liczebną mają - nie można walczyć z czymś, czego się nie widzi. Za mną. - Po czym nie oglądając się, czy ktoś za nim poszedł, Michał ruszył. Byli martwi, teraz, w tym momencie, po prostu nie wiedzieli o tym - ale Michał chciał pociągnąć ze sobą tylu Ruskich, ile tylko mu się uda.

Michał ostrożnie ruszył do przodu.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:10.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172