lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

Arvelus 16-09-2012 00:37

- Job wszystek was maci! -uniósł się- KDO twierdzi, że podajemy się za sluzebniki inkwizycyjne? Bo newspominam sobie bym, ostatnimi czasy, użył slova Ordo Hereticus!- i to była prawda, od opuszczenia Czarnego Okrętu nie miał okazji się tym chwalić i to nie na niego spadła odpowiedzialność tłumaczenia kim są, więc... nie mówił, że jest z inkwizycji.
- Czyli JESTEŚCIE sługami inkwizycji... - zastanowił się przewodnik swoim nienaturalnym głosem - Lub się za nich podajecie. Odpowiedź na twe pytanie ci już znana, Vostroyaninie. Gwardia Pałacowa. Słychać z dala ich roszczeniowe okrzyki.
Ruka łypnął na techkapłana spojrzeniem, ale zaraz się opanował. Co jak co ale gniewać się na niego nie ma prawa. Harknął by splunąć, ale, w ostatniej chwili, stwierdził, że tego też nie winien, więc połknął gęstą flegmę. Wyprostował się dumnie, jak na ślachcica przystało i wysilił mózgownicę aby również brzmieć jak na ślachcica przystało.
- Wniosek nepodstawny, zdac by sje mogło wyciągnięty z mej poprzedniej wypowiedzi, a jednak na przekór niej. Povtarim. Żaden z nas nikdy nie twierdził, że pracovat dla inkwizycji. Oskarżenie nas o to jest směšné. Odpuste mi bratr, że spróbuję się dowiedzieć czegoś sensownego ponad toho com usłyszałem przypadkiem.
- Zamieniam się w słuch. Pamiętam każde ich słowo.
- Rekli KDO nas oskarża? A na jakiej podstawie?
- Nie wyjawili ani jednego ani drugiego. Tuszę, że nie czują się w obowiązku. Wpierw, w każdym razie, zamierzają was zatrzymać.
- W jakiej liczbie priseli? - zapytał, za późno gryząc się w język. To i tak nie miało znaczenia, nie był w stanie walczyć, choćby była ich tylko dwójka.
- Przeszło wzmocniony pluton, elita Gwardii Pałacowej. Byli w rynsztunku bojowym jakby ruszali odbić samego gubernatora, Wszechsjasz wie z czyich rąk. Trzy tuziny.
-Po dvou do-niedawna-kalek? Właśnie, kde jsą nasi towarzysze?
- Arcymagos wybudza zbrojmistrza Sorcane, nie mam wiedzy gdzie udała się siostra Medalae, lecz opuściła sanktuarium. W każdej ewentualności czyni to dla straży pałacowej czwórkę, nie licząc waszej towarzyszki, która pomogła dotrzeć twemu małomównemu współpracownikowi. - wskazał palcem Johnatana.
-I chcą zastavit całą ctyrkę? Astartesa?! Syna Imperatora?! - Ruka znów się uniósł, jakieś tam szlachciątko, o pół galaktyki od swej planety to się nie dziwił, że mieli prawo. Byle medyka, którego imienia pewno nie znali, tak samo. O tym, że siostra Aleena jest Sororitas także ukrywali, ale Atartesa?! Chociaż... przecież nie chwalili się tym, a takich gigantów niemało jest w galaktyce... Flawia... jak mu brakło teraz dotyku zimnej stali i dębu, z których zbudowano jego miotacz plazmy dawno temu, jeszcze na ojczyźnie. Krótka seria, trzy eksplozje odparowujące wszystko w swym zasięgu i zwęglające wiele daleko poza nim i droga wolna. Nie przeszkadzało by mu zabicie tych ludzi. Raczej wiedza, że to i tak by nie pomogło. Jedna broń plazmowa nie wystarczy by przebić się przez straż całej planety... Ale i tak milej stanęło by mu się naprzeciw im z tym orężem. Z takim argumentem czuł by się pewniej niż z poręczeniem choćby i samego Lorda Komisarza.
- Całą czwórkę i ewentualnych towarzyszy pozostawionych na lądowisku. Spodziewali się piątki, wespół ze wspomnianą. Wkrótce wrócą tu z nakazem od gubernatora, o ile ten żołnierz nie blefował.
Przez chwilę Borya chciał zapytać czy da się pogadać z gwardzistami, ale potem uznał, że źle by to brzmiało. Dla niego samego.
- Spróbuję z nich coś wyciągnąć, bratre. [/i] - znów prawie poprosił o coś głupiego, tym razem chciał laspistolet, ale domyślił się, że nie po to ich rozbrajali aby w środku mogli się do jakiegoś dobrać, a jeszcze techkapłan mógłby mieć kłopoty. Wyprostowany (bardzo wyprostowany, zamierzał się napawać tym, że może normalnie chodzić) ruszył na spotkanie, ale adept przeciął drogę Gwardziście.
- Pochwycą cię, gdy tylko będą mieli okazję. Jeżeli otworzym im wrota sanktuarium, nie będziemy mogli cię chronić ani chwili dłużej. Będziesz zdany na siebie.
-Myślałem, że wrota mają judasza przez którego mógłbym promluvit, tak jak wy z nimi mluviliście, bratre...- rzucił nieco zawiedziony zarówno niemożliwością wyciągnięcia informacji, jak i tym, że słowa kapłana były logiczniejsze od jego planu.
Trax przysłuchiwał się rozmowie nie ingerując, słysząc jednak, że Borya zamierza pertraktować z Gwardią, nie mógł się nie odezwać. - Nie wiem czy zauważyłeś, że ci dżentelmeni u drzwi nie są w nastroju do wysłuchiwania wyjaśnień, a nawet jeśli by byli to poza twoim słowem nie masz żadnych dowodów na poparcie swojej wersji. Potrzebujemy Lorda Komisarza, jedynie on byłby w stanie wymienić liste nazwisk która zapewne zapewniła by nam jakąkolwiek wiarygodność.
- Towarzyszu Traxie. Pozwól, że zacytuję moje własne słowa, wypowiedziane piętnaście sekund temu. “Spróbuję z nich coś wyciągnąć”, na przykład na jakiej podstawie nas oskarżają. Nie mówiłem nic o próbie przekonania ich, bo zbyt dobrze znam małą wartość słów oskarżonych. Bracie. Nie ma możliwości by bezpiecznie z nimi porozmawiać?
Medyk zwrócił się do kapłana - Czy jest możliwość nawiązania kontaktu z Lordem Komisarzem? Bądź kimś kto może się z nim skontaktować?
- Ja... nie jestem pewien. Nie wydaje mi się, by nas stąd wypuścili do zbadania sprawy, ale nie mają prawa choćby spowolnić magosa. Ma też prawo do pełnej prywatności, którego nie naruszą, ryzykując konflikt z Bractwem. Musielibyście się do niego zwrócić... - wzruszył ramionami adept. - Nawet nie wiem, o jakim lordzie komisarzu mówicie.
- Jak? - dodał niecierpliwie człowiek oczekując jakby oczywistej odpowiedzi.
- Jest w tej chwili w sali operacyjnej. Jak już rzekłem, wybudza brata Sorcane. - cierpliwie powtózył adept.
- Możemy się tam dostać? - zapytał.
W odpowiedzi, adept jedynie otworzył drzwi i wskazał mosiężne drzwi do pomieszczenia naprzeciwko, sali operacyjnej, z której wczoraj zarówno medyk jak i żołnierz powrócili...

Arvelus 17-09-2012 19:46

Haajve Sorcane


- Wszechsjasz obdarzył mnie jednak innymi zmysłami, które służyć mi mogą w mej misji. - odpowiedział Sorcane próbując rozruszać struny głosowe jak i cały zestaw mięśni potrzebny do mówienia, głos jednak był na wpół ochrypły na wpół metaliczny dobywający się z wokodera - Witaj Mistrzu.
- Nie tylko Wszechsjasz. Czego poszukujesz, Stalowy Kruku?
Umysł zbrojmistrza analizował informacje. Jeżeli może komuś zauwać to tylko Magosowi.
- Nie czegoś. Kogoś. Kogoś starożytnego, którego intrygi mogą zesłać zagładę na cały ten system... a co dalej nie trudno się domyślić.
- W rzeczy samej. Jednak kto starożytny mógłby unicestwić ten system? - powolny syk świadczył o wymianie powietrza w komorach oddechowych arcymagosa - Więcej niż jedna osoba przychodzi na myśl. Najwidoczniej to samo zdanie podzielała siostra Medalae, udając się w swej bezczelności do mego sanktuarium, by mnie przesłuchać.
- Moi towarzysze... wątpię czy można im zaufać. Z pewnością dążą do tego samego celu jaki mi wyznaczono... lecz drogi każdego z nas prowadzą w różnych kierunkach i często zakręcają. Raz obowiązek przedkładają nad wszystko... a innym razem ich własne zasady i wartości. Me serca przepełnia obawa, że nie zdołamy powstrzymać naszego celu, i tego co już zdążył poczynić, na czas.
- Czasem możesz zaufać ich duszom, czasem wyłącznie rozumom. - odparł magos, powoli podchodząc do innej kołyski i odkorkowując jakąś butelkę. Sorcane po zapachu olejku zdał sobie sprawę, że chodziło raptem o przemycie blatu, by był gotów do następnej operacji.
- Jak się miewa inkwizytor Mantamales? Wciąż mnie ściga, wciąż mnie podejrzewa?
- Nie jest mi wiadome co się z nim stało. Czy nadal żyje, czy zginął. Był tutaj... i chyba swoją wrodzoną przewrotnością wygłosił na wszelki wypadek ostatnią wolę... akurat taką, że jeden z jego akolitów bardzo stanowczo poprosił Szóstą Kompanię o wsparcie infiltracyjno-technomantyczne. Gdybym wiedział z czym się nam przyjdzie zmierzyć... chyba przybyłbym z moim prywatnym arsenałem.
- Chcieli byś pracował z tym, co będziesz miał pod ręką. Inaczej nie wezwaliby Kruka, tylko... - na chwilę kapłan zawahał się w głosie, ale wciąż, zdaje się, polerował kratowniczą kołyskę - Egzemplariusza.
- Taaak... Obawiam się tylko, że tak jak głoszą wieści po Imperium będzie mi dolegać kruczy charakter przy współpracy z moimi nowymi “znajomymi”. - rzekł Sorcane.
Nabrał więcej powietrza w płuca. Skoncentrował się na zapachach i dźwiękach. Tydzień pustki. Musi przestawić się na inne postrzeganie. Mięśnie powoli nabierały zapomnianych na chwilę sił.
- Znów czuję się... cały. I wypoczęty pomimo wszystko. Ostatnie dni były pełne zakrętów i zwrotów losu. Z czystym umysłem powininem w końcu uporządkować wszystkie dane i przekuć je w informacje.
- Twoje ciało zostało osłabione by nie zniszczyć jego nowych części, ten stan utrzyma się, nie wiem jak długo. Mogę również tylko zgadywać, jakie dane do przekucia posiadasz...
- Ocean skrawków i urywków, z których trzeba złożyć całość. To zadanie moje i tych ludzi.
Chwila milczenia. Haajve rozważał coś.
- Lecz z chęcią przyjmę każdą pomoc. Ważą się losy wszystkich w sporym kawałku galaktyki. Stawka jest zbyt wysoka, aby stać z boku. Pasywnie obserwować. Zdawać się na emocje i małostkowość. Muszę o tym pamiętać, kiedy znów będę działać z towarzyszami... wszyscy będziemy musieli.
Wziął oddech.
- Jest tu data slate? Chciałbym spytać o pewien symbol, który widziałem ostatnio. Nie mogę sobie przypomnieć gdzie go widziałem wcześniej...
- Mam lepszy pomysł... - odparł arcymagos, pozostawiając naczynie i podchodząc do Haajve’a od strony wezgłowia. Przez chwilę Astartes słyszał ruch, delikatny ruch wysuszonych, pergaminowych rąk kleryka maszyn, gdy wreszcie poczuł delikatne ukłucie w potylicy.
Myśl... pokaż mi. - tym razem słowa były binarnym przekazem, który bezpośrednio, w pomijalnie krótkim czasie objawił się w jego okablowaniu czaszkowym, bez opóźnień pozostawiając wiadomość.
Symbol z tuneli Cichacza pojawił się w umyśle Zbrojmistrza. Biały okrąg, a w nim wąż... smok... zwinięty żmij próbujący zjeść swój ogon. Przywołał dokładny obraz tego co wtedy zarejestrowały jego oczy.
Następnym doznaniem była ulga wynikająca z nienaturalnego zasysania w tyle głowy, po czym krótki, pojedynczy i bolesny impuls, który znikł całkowicie gdy igła się wysunęła i zniknęła w rękawie magosa. Zmysł Wszechsjasza odwrócił się gwałtownie, i równie szybko podszedł do drugiej kołyski, wracając do uspokajającej czynności.
- Bluźnierstwo. Symbol naszych wrogów. Tych, Którzy Mówią Prawdę. Tak ich zwiemy, tak się sami zwą. Paradoks ich nazwy przypomina o ich kłamliwości. - pospiesznie odparł władca sanktuarium.
Zapadł moment ciszy. Sorcane leżał spokojnie, aż w końcu odezwał się.
- Trzykroć Uświęcony?
- Tak, Bracie Sorcane?
- Pierwszy raz staję naprzeciw wroga, którego doświadczenie liczy sobie tysiące lat... tysiące lat nękania Imperium, a ja czuję jakby mój arsenał najpotężniejszego oręża w jaki może wyposażyć człowieka Bóg Maszyna świecił pustkami. - powiedział szeptem Kruk - Wiedza. Wiedza i informacje.
- Pośledniejsze zakony zależą od nich w pełni. Od was oczekuje się, że jesteście sami w stanie je zdobyć. To... adaptacja, ewolucja wywołana koniecznością, wobec waszej liczby. - wyjaśnił magos - Wasz wróg, jakkolwiek potężny, musi zdawać sobie sprawę, że w otwartej konfrontacji z nieskończonymi wojennymi zasobami Imperium po prostu nie jest w stanie się równać, stąd zgaduję, że ucieka się do odmiennych... - słój z olejkiem został zamknięty, natychmiast odcinając zbrojmistrzowi źródło intensywnego zapachu - Odmiennych metod.
- Metod które doskonali od przeszło siedmiu tysięcy lat. Szczerze? Mamy zbyt mało danych... albo ich nie dostrzegliśmy w zamieszaniu dostatecznie dużo. Tajemnice, intrygi, noże w plecy. Tyle do odkrycia, a ja ciągle słyszę zegar, który odmierza czas.
Zbrojmistrz spróbował się poruszyć. Ruch był możliwy, ale powolny. Nie odczuwał bólu, jedynie znaczne zmęczenie, przeciążenie wszystkich mięśni, jak gdyby były napięte przez wiele godzin, lub odcięte od pożywki biologicznej. Może dłużej. Mógł bez problemu wstać, przemieszczać się, lecz...
...powoli.
- Być może to nie założenia są zbyt ubogie, lecz teza błędna. Być może dowód stanowi sprzeczność i istnieje dowód odwrotny pozwalający stwierdzić czy oznacza to jedynie wykluczenie sytuacji domyślnej, czy też odwrotną. - odparł magos, przemieszczając się znów po pomieszczeniu - Wielka szkoda twojego poprzedniego oka. Nowe nigdy nie jest tak dobre.
- Albo nie dostrzegamy czegoś co jest na widoku. Zbyt oczywiste, aby było do przyjęcia.
Kilka powolnych zgięć ręki. Sorcane spróbował napiąć mięśnie, skupić się na pozostałych zmysłach.
- Będę za nim tęsknił. - rzekł z krzywym uśmiechem Zbrojmistrz - A może ty, Zmyśle Wszechsjasza dowiedziałeś się lub byłeś świadkiem jakiś niezwykłych wydarzeń ostatnimi czasy... z resztą pewnie o to Ciebie pytała również Siostra... tylko w bardziej. Hmm... bezczelny sposób?
- Widziałem wiele, jeszcze zanim zostałem Kasztelanem Magnaxu. Jednak... - urwał, po prostu.
Minęło parę sekund zanim Haajve odezwał się.
- Czcigodny?
- Wiem, że przysłał cię Mantamales. Poszukuje od lat najdrobniejszej poszlaki, by oskarżyć mnie o herezję. Niczego tu nie znajdziesz. - spokojnie wyjaśnił magos.
Kolejna krótka przerwa.
- Nie wiem jaka zwada jest między tobą, a Inkwizytorem. Nie obchodzi mnie ona. Szukam prawdziwego zagrożenia. Ty nim nie jesteś. - odpowiedział spokojnie Sorcane.
- Naprawdę tego szukasz? Prawdziwego zagrożenia? - Iluvedeth zapytał retorycznie z nieprzyjemnym, elektroniznym jazgotem w głosie - Dobrze więc... mamy towarzyszy.

Arvelus 17-09-2012 19:47

Haajve Sorcane, John Trax oraz Borya "Ruka D'yavola" Volodyjovic

Drzwi do sali się rozwarły. Do pozbawionego oświetlenia pomieszczenia wpadło światło z korytarza. Wpierw do środka wszedł adept, potem Ruka i Johnatan. Magos przyglądał się przezroczystemu cylindrowi, w którym w cieczy unosiły się idealnie czarne oko i kłębek nerwu wzrokowego długości ćwierci metra. Na największej kołysce operacyjnej wciąż leżał Sorcane, rany jego ciała były pozszywane i zrośnięte, on sam leżał przykryty szarym habitem a na głowie miał biały bandaż na opatrunku. Ten zakrywał jego oczy.
- Świątobliwy. - skłonił się adept. Magos odwrócił się i gwałtownie, przecierając swoją brązową szatą podłoże podszedł do dwóch gwardzistów.
- Niech Wszechsjasz zachowa wasze ciała w sprawności. Jak mogę wam usłużyć?
Trax spojrzał na adepta, przemówił jednak zwracając się do Magosa - Zdaje się, że jest pewien problem. - Oczekiwał aż adept wytłumaczy sytuację która zaszła przy bramie.
- Zdaję sobie sprawę z natury problemu. - odparł magos - Wygląda na to, że będziecie musieli poddać się Gwardii Pałacowej.
- Takže neni- możliwości skontaktowania się z Lordem Komisari? Jeho słovo powinno być dostatnie, przynajmniej czasowo... - zapytał Borya, samemu nie będąc pewnym
- Wezwanie Lorda Komisarza? - spytał powoli Sorcane ociężale próbując wstać, jego głos był na wpoły własny, na wpoły elektroniczny - Borya... on by musiał obwieścić na całą planetę swoją obecność. Gubernator czy ktokolwiek nie będzie miał oporów nawet Lorda Komisarza, jeżeli ten znajdzie się na jego łasce.
- W takim razie oddajmy się gwardii bez żadnych podstaw do obronienia naszej wersji i stańmy się bezużyteczni dla naszej szczytnej misji. - Nie mamy szans przekonać kogokolwiek bez dowodów, a takie może nam zapewnić jedynie Lord Komisarz.
- Wielebny, to rozwiązanie jest poza równaniem! - adept uniósł głos w proteście.
- Zdaję sobie sprawę. Tym niemniej, to jedyna możliwość jaką widzę przy obecnej wiedzy. - magos odwrócił się do Boryi i Johnatana - Powiedzcie, o jakim Lordzie Komisarzu cały czas mowa?
- Lord Komisarz Gregor Malrathor, który z tego co pamiętam zajmował się przewodzeniem naszemu zespołowi. Jest on jedyną osobą która jest w stanie zapewnić nam jakąkolwiek szansę udowodnienia lojalności.
- Istotnie, stwarza to problem. - skontastował arcymagos.
- Jaki jest wasz plan? - adept natychmiast zwrócił się do trójki z wyraźnie większym zaangażowaniem od wiekowego kleryka - Nie mamy wiele czasu.
- Nie dacie rady na szybko spreparować naszych zwłok i wmówić, że popełniliśmy samobójstwo, na wiadomość o Gwardii Pałacowej u bram? - uśmiechnął się krzywo Kosmiczny Marine.
Magos tylko przecząco pokręcił głową.
Ruka zakręcił barkiem aż serwomotory zatrzeszczały... a raczej powinny zatrzeszczeć.
- Mam deja vu... - stwierdził tylko do siebie, gdy doszło do niego, że naprawiono mu rękę. Sprawdził tylko jeszcze czy wąsy są na miejscu i okazało się, że są. Za to nie miał na twarzy stalowej maski... zamiast tego skórę. To było... dziwne doznanie. Będzie musiał się oswoić z tymi naprawami dokonanymi na jego ciele i już czuł, że będzie mu brakować trzasków serwomotorów w sztucznym barku.

- Magosie, mają słuszność. Jeśli udasz się do radiostacji by skontaktować się z lordem komisarzem...
- ...ujawnię nasz współudział w ich winie, jeżeli przeliczą się do jego mocy. - dokończył Zmysł Wszechsjasza.
- Tedy powiecie, że was zmusilim. - stwierdził Ruka strzelając karkiem, ale w jego głosie nie było śladu groźby. - Pokud my mamy pravdu to wszystko będzie w porządku, kdyby, jak mówicie, przeceniamy możliwości Lorda Komisare, wtedy już nic nam nie zaszkodzi, a was skryjemyć twierdząc, że siłą i groźbami was zmusiliśmy. Z całym szacunkiem, arcymagosie, ale to my tu jesteśmy wojownikami i nawet rychle po operacji to wciąż będzie wiarygodne...
- Będziesz się do mnie zwracał Trzykroć Uświęcony W Maszynie, Wielebny, Ekscelencjo lub Majestacie Wszechsjasza, plebejuszu. - równie flegmatycznie pouczył Rukę antyczny kleryk - Twój plan wykazuje błędy w założeniach. Nie dysponujecie możliwością zmuszenia mnie i moich adeptów do czegokolwiek.
- Proszę o wybaczenie - Ruka pochylił się w ukłonie, mówiąc bez swojego akcentu, choć ubodło go określenie “plebejusz” - Po Trzykroć Uświęcony w Maszynie, nie chciałem okazać braku szacunku.
- Niemniej nie rozwiązuje to naszego problemu, ani siła, ani ucieczka nie pomoże a jedynie pogorszy sytuację. Musimy skontaktować się z Lordem Komisarzem. - Zwrócił się do Magosa - Wielebny, nie ma możliwości nawiązania łaczności chociażby z siostrą Aleeną? Może ona mieć jakieś przydatne informacje na temat lokacji Gregora albo czegokolwiek co może nam pomóc.
- Nie jest mi wiadome, gdzie ona w tej chwili przebywa. Po rozmowie ze mną zabrała swoje przedmioty i opuściła sanktuarium. Gdybym miał zgadywać, to jej nieobecność wiąże się w jakiś sposób z rzucanymi na was oskarżeniami.
Sorcane w końcu zdołał stanąć na własnych nogach.
- Gdyż jest to całkowicie logiczne podejście. Akcja, reakcja. Siostra wychodzi, Gwardia przychodzi. - rzekł Kruk.
Wymacał ubranie, zbadał je dłońmi nie przejmując się swoją nagością, po czym założył na siebie habit.
- Prawdopodobnie żołnierze zgłosili to wszystko, a ktoś sprytny kazał obserwować sanktuarium. Złapali ją... ona też nie ma żadnych dowodów na to kim jest. - powiedział poprawiając ospałymi ruchami odzież i zawiązując przewiązanie - Pochopność w działaniu... a to wszystko tylko młyn na wodę naszego przeciwnika.
- Bez możliwości kontaktu z Gregorem bądź jakimkolwiek innym potwierdzeniem naszej tożsamości, nie mamy chyba innego wyboru jak poddać się gwardii dobrowolnie. - Było to może nie najprzyjemniejsze rozwiązanie ale zdecydownie najrozsądniejsze.
- Arcymagosie... to nie jest część równania. Kompilacja ewentualności zakłada stawienie zbrojnego oporu Gwardii.
Ruka od razu się ożywił na te słowa, ale następne znów go zgasiły.
- Nie zapominaj swojego miejsca, akolito, albo usunę resztki Twojego człowieczeństwa. - odgryzł ostro i z widoczną irytacją arcymagos.
- Nie zmienię stanowiska. - dodał adept - Musicie ruszać niezwłocznie. Wdrożymy wszelkie możliwości pokojowego opóźnienia przeszukania pomieszczenia. Będziemy symulowali wydostanie się niebezpiecznych patogenów. Być może zakażenie pacjentów Plagą Niewiary. Brak kooperacji, Wielebny, nie pozostawi nam innego wyjścia jak opór.

Arcymagos skupił spojrzenie na trójce sług inkwizycji.
- Wiecie, co powinniście? Uzyskać audiencję u gubernatora. Szkoda, że jesteście oskarżeni o herezję, a wasza misja jest taka tajna...
- Nie jestem pewien czy mamy wystarczający autorytet aby ubiegać się o ową audiencję Wielebny - odparł Trax.
- Po Trzykroć Uświęcony W Maszynie ma rację, misja jest prilis tajna. Trax też ma rację, nie mamy siły pozadac by ubiegać się o audiencję. Niestety, myslim że Akolita też ma rację i trzeba się wymknąć, choć raczej unikać zbrojnego starcia. Utec, gdzieś się schovat i szukać kontaktu z Lordem Komisare. Bratr Sorcane na pewno umiał by zbudować jakiś vox gdyby znaleźć części
- Nie przeceniaj moich zdolności, wąsaty przyjacielu. - odparł cicho Marine otwierając i zamykając swoją nową cielesną dłoń - W mej czaszce drzemie implant vox jednak jego moc jest zbyt mała. Potrzebowałbym się połączyć z Duchami Maszyny potężniejszych urządzeń lub przekaźnika.
- W takim razie być może potrzebujecie wsparcia zbrojnego by dotrzeć do jednej z wież łącznościowych. - zaproponował techadept, natychmiast przyciągając spojrzenie arcymagosa - Jednakże jeżeli gubernator wie o was, potrzebuje powodu nastawienia przeciwko wam. Istnieje 30,6% szans, że wymieniony lord Malrathor współdzieli podejrzenia o herezję.
- 30.6% szans na uznanie nas za heretyków jest w 100% lepszym rozwiązaniem niż pewne skazanie nas na tortury, czy nie mylę się? - Rzucił zrezygnowany medyk rozważając nad ich opcjami.
- Czy iteracja jest odwracalna? - magos skierował pytanie do swojego adepta.
- Nie. Ale młodszy kapłan zwrócił się do Traxa i Volodyjovica - Moglibyśmy wynieść stąd wasze umysły. Znaleźć wam nowe ciała.
Trax gapił się na mówcę zatkany samą perspektywą takiego działania.
- Jakie ciała? - zapytał Ruka z nutka podniecenia.
Głowa Kosmicznego Marine odwróciła się nagle w kierunku adepta. Jego twarz nie wyrażała nic.
- Zawsze powtarzałeś, że mózg to doskonały, i nie jedyny dostępny nośnik danych dla duszy. Można to zrobić. Usunięcie mózgu z czaszki potrwa śmiesznie krótko, a dysponujemy wieloma komponentami do wymiany i zaszycia. Nie ma możliwości, by ktokolwiek z tych ignorantów się zorientował lub choćby wymyślił, co zrobiliśmy. Zabiorą ciała... ale umysły ocaleją, bezpieczne. - wyjaśnił adept, zwracając się do swego mistrza.
Iluvedeth zmierzył spojrzeniem trójkę zebranych, w milczeniu obserwując ich reakcję.
- Rozwiązanie wydaje się LOGICZNIE doskonałe. - skomentował Ruka
- Ja... - Trax starał się pojąć jak taka czynnośc jest w ogóle możliwa. Stał gapiąc się i trawiąc te szokującą propozycję jak spetryfikowany.
- Jsesny jeno narzędziami w rukou większych od siebie. Jak piłomiecz w ruce Astartes. Nawet gdy budete go w całości przebudować to nie ma prava się skarżyć.
- Ciało ma znaczenie w niektórych wypadkach. Mam rodzinę. Życie które mimo wszystko kręciło się wokół mojego własnego ciała. - Oczywiście takie przyziemne sprawy są wam zapewne nieznane.
- Jsteśmy gwardziści. Nie mamy życia, bo oddaliśmy je Imperium i Imperatorowi. Żaden z nas nigdy nie wróci do domu i nie spotka rodziny, a zakopani zostaniemy w masowych mogiłach, wykopanych i zasypanych ciężkim sprzętem. - Potem zwrócił się do magosów - O jakich ciałach mowa? Skitarii, czy jakieś zwyczajne? W pełni cielesne?
Ponownie odezwał się adept zamiast magosa, proponent przedsięwzięcia.
- Najadekwatniejsze, jakie znajdziemy.
- Cóż zdaje się, że nie mamy większego wyboru - Powiedział Trax, wciąż jednak było dla niego szokujące rozwiązanie.
- Czy macie jakiekolwiek wytyczne, co do ciał, jakie mielibyśmy wam odnaleźć? Miasto jest wielkie, jestem pewien, że znajdziemy odpowiednich... kandydatów. Być może nawet skorzystamy z kostnicy pałacowej, albo świątyni kardynała. Wielu jest tam obrońców wiary, których dusze odeszły wobec prawdziwie, tragicznie drobnych usterek ciała. Z nowymi umysłami moglibyśmy je ożywić. - kontynuował adept, podczas gdy magos powrócił do pojemnika z okiem, by je obserwować. Odezwał się dopiero po chwili.
- Nie będzie możliwa transplantacja mózgu Astarte, ale dla was dwóch dałoby się to zrobić.
Ruka spojrzał na Scorcane. W zasadzie była to jedyna osoba w całej, pożal się Imperatorze, DRUŻYNIE do której pałał jakimkolwiek ciepłym uczuciem... cokolwiek to znaczyło w przemyśleniach Vostroyanina... może, po prostu, tylko jego ani razu nie miał ochoty zabić (pomijając fakt, że nie liczył by był w stanie zabić Astartes)
Cisza otoczyła Zbrojmistrza niczym płaszcz. Milczał i analizował. Teraz nie dziwił się czemu Inkwizytor tak bardzo chciał złapać Arcymagosa za rękę. Taki projekt... jest na pograniczu tego co dopuszczają nauki Wszechsjasza. W dodatku oczywiste jest, że u mnie to by się nie udało... i też nie chciałbym się tego podejmować. To naruszanie daru od Imperatora. To... zmiana całej egzystancji. I poza tym to technicznie niemożliwe.
- Jedyne wymaganie to ciało sprawne fizycznie zdolne do pełnienia mojej profesji medycznej. - Rzucił Trax.
- Ja bych prosił by umieścić mnie w najsilnejsim, zbliżonym do ludzkich wymiarów, ciele. Nezalezni czy zrodzonym z kobiecego luna, czy zbudowanym, czy dowolna mieszanka tych dwóch czynników. Jsem valecnik, tylko to potrafię więc prosił bym o ciało bojownika.
- Słyszę słowa jakby ktoś wybierał nową broń ze zbrojowni. - stwierdził cicho i cierpko.
- A czymże jest nase telo jeśli nie jedynie bronią.... nawet nie... materialną powłoką narzędzia.
- Wasze ciała - zaczął magos - niewątpliwie zostaną zniszczone wobec powagi waszych oskarżeń. Poza tym nie możecie być po prostu martwi, bo konsekwencje i mnie nie ominą. Wiem jednak, co robić. Bracie Sorcane, przygotuj narzędzia, musisz mi pomóc. Wy dwaj ułóżcie się w kołyskach, dowolnych z tych w pomieszczeniu. - poinstruował Traxa i Volodyjovica. - Ty - zwrócił się do adepta - Niech ktoś rozpocznie poszukiwania nowych nosicieli dla ich woli. I dostarcz mi... Gergena i Ynaboth, bezzwłocznie. - dokończył, gestem zapraszając dwóch mężczyzn na blaty operacyjne.
Skinieniem głowy Haajve dał znak, że pomoże.
- … cóż może innego zrobić Zbrojmistrz, jak nie pomóc odważnemu żołnierzowi w dobraniu jak najlepszego oręża dla niego. - wyszeptał własnym głosem.
Uniósł rękę. Z jednego z gniazd w skórze wyłonił się cieńki przewód zakończony zgrubieniem. Techpiechur odpiął końcówkę. Z jego kręgosłupa w okolicy szyjnej wysunął się kolejny przewód. Haajve przykręcił do niego urządzenie. Niewielki obiektyw na jego czubku odbijał światło.
- Jestem gotów.
- Zajmiesz się vostroyaninem. - rozkazał arcymagos, podchodząc do drugiej kołyski i zwracając się do medyka - Spokojnie, dziecko. To nie jest nowa rzecz, wykonywałem tę operację... więcej razy niż mogę zliczyć.
Powoli Haajve zaczał przygotowywać stanowisko żołnierza. Zajął miejsce przy kołysce. Uniósł ręce, powoli poruszając palcami i przybrał absolutnie kamienny wyraz twarzy.
- Wszyscy jesteśmy narzędziami - uśmiechnął się Ruka i pociągnął za wąsa i wtedy do niego dotarło, że straci swoją dumę - Ty, bratre, masz już swoją silu i vilekost. Może teraz mnie się neco uszczypnie.
Trax mimo tego, że doświadczył już doświadczenia obecnych tutaj w leczeniu jego ran, nadal nie był pewny, ale jedynie skinął g łową starając się nie myśleć o przebiegu operacji.
- Adept sprowadzi specjalne pojemniki. Po wprowadzeniu w narkozę - kleryk pouczał tak zbrojmistrza, jak i rozwiewał wątpliwości pacjentów - Otworzymy wasze czaszki i starannie przerwiemy wszelkie połączenia mózgu z ciałem. Usuniemy organ i umieścimy w tych pojemnikach, aby po czterech minutach na powietrzu dusza nie zaczęła uciekać z mózgu. Pojemniki zabezpieczą organ, schowamy go w naszych..
Kruk uniósł głową i kiwnął na słowa Arcymagosa. Mały obiektyw wciąż był skierowany na vostroyanina.
- Chcesz być orężem?
- JESTEM orężem. Jestem Piervorozeny! - odpowiedział z dumą
- Jakbyś spędził tydzień w mojej pracowni, nie chciałbyś być niczym więcej niż zwykłą rudą adamantu śpiącą w skale.. - odparł śmiertelnie poważnym szeptem Sorcane.
- Skup się, zbrojmistrzu. Najtrudniejszą częścią będzie umieszczenie umysłów kryminalistów w ich ciałach. Ktoś musi umrzeć w mękach za wasze sekrety. - wtrącił ostro arcymagos - To nie jest chwila ku niepowadze.
Ruka zmarszczył brwi słysząc o umieszczaniu kogoś w jego ciele, ale nie odpowiedział słowem. Kiwnął jedynie głową Sorcane, że rozumie, choć planował ponowić ten temat gdy będzie okazja.
Kolejne skinienie. Tym razem Haajve już nic nie powiedział. Zamilkł całkowicie. Twarz stężała w skupieniu.

Arcymagos wprowadził igłę podłączoną rurką do zbiornika z substancją usypiającą w żyłę na ręku medyka, zabezpieczając ją opatrunkiem gdy też już odpływał. Ostatnim, co przed zapadnięciem ciemności widział Ruka to czynnośc ta powtórzona przez zbrojmistrza.
- Cóż... do zobaczenia za chwilę... - wyszeptał na kilka sekund przed odpłynięciem.

Darth 27-09-2012 15:24

Lord komisarz westchnął delikatnie. Wyglądało na to że nie może mieć nawet jednego spokojnego i przyjemnego wieczoru w swojej karierze.
- Nie kojarzę karmazynowego Jastrzębia Gromu. Nie pojawił się także w raportach moich ludzi. Jednakże, karmazyn jest barwą Egzemplariuszy, zakonu którego krążownik rozbił się na powierzchni planety. Hmm. - potarł w zamyśleniu brodę - Masz na miejscu swoich ludzi, prawda? - zapytał retorycznie
- Zgadza się, piątkę wyspecjalizowanych funkcjonariuszy ochrony. - rozwinął Arcturus.
Gregor zastanowił się przez moment.
- Statek przeszukać. Pod podejrzeniem potencjalnego ukrywania kultystów. Na autoryzacji Arbites, jeśli zaś ta nie wystarczy, Inkwizycji. Nie będę ryzykować że któryś z wrogów uciekł z Łzawiciela. Ale, wracając do spraw ważnych. Sędzio, czy ten sprzęt wystarczy by komunikować się ze okrętem przebywającym na orbicie planety? Jeśli nie, to jak szybko możemy zarekwirować sprzęt który pozwala na taką komunikację?
- Nie nie wystarcza. Nie jestem pewien jak szybko możemy zarekwirować, zależy gdzie. - sędzia odłożył słuchawkę, patrząc po raz pierwszy prosto w oczy komisarzowi. Minę miał równie obojętną co zawsze, ale spojrzenie ostrzejsze niż zwykle.
- Nie mogę bez przedstawiciela inkwizycji używać jej autoryzacji. Co mają moi ludzie zrobić, jeżeli są tam Astartes? Jeżeli odmówią? Nie mam nakazu. Więc?
- Jeśli jest tam więcej niż dwóch Astartes, nie powinno być problemów. Wtedy możemy wykluczyć obecność Chaosu, nie mogliby oni pozostać na pokładzie tak prosto. Jeśli zaś nie ma tam Astartes... znaczy że najprawdopodobniej okręt został porwany przez kogoś innego.
- Manriel... - Hagendath uniósł mikrofon, z krótkim wahaniem, nie spuszczając wzroku z komisarza - Macie przeszukać z mojej autoryzacji lądownik, o którym mowa. Jeżeli Astartes odmówią, nie nalegajcie, tylko wróćcie po rozkazy.
Gregor zmarszczył delikatnie brwi
- Może odzywa się we mnie żołnierz, ale sądzę że potrzebujemy dużo większej siły ogniowej. - Spojrzał ostro na sędziego - Potrzebuję kontaktu z orbitą. Jeśli forteca je zagłuszana, oznacza to że rozpoczęto na nią atak. To jedyna logiczna kolejność. Brat Ardor został w fortecy, więc nie zdołają zdobyć jej od razu, ale potrzebne jest wsparcie.
- I kto by zaatakował?! - sędzia podniósł głos, jakby stracił cierpliwość - Nic w tym nie jest logiczne, komisarzu! Kontakt z orbitą możemy osiągnąć w innej twierdzy Arbites. Nie mamy pojęcia co się dzieje w twierdzy, i nie mam pojęcia kto za tym stoi, ale pomysł o ataku to przejaw paranoi.
Gregor spojrzał twardo na Arbites, choć jego głos pozostał spokojny.
- Nawet paranoicy mają wrogów, sędzio. Jeśli macie lepsze wytłumaczenie, proszę. Wprost nie mogę się doczekać. Zagłuszanie jednej twierdzy, bez żadnych innych czynności, nie ma sensu. W żaden sposób nie zmniejsza to naszej operacyjności. Nie przy tej skali operacji. Wiem natomiast, że zagłuszanie pojedynczej twierdzy, z pośród wielu, to tradycyjna metoda atakowania Gwardii Imperialnej na duże grupy ufortyfikowanych budowli. Jestem z Korpusów Śmierci, wiem takie rzeczy. Wiem również że prowadzimy operacje przeciwko dużym grupom zdradzieckich gwardzistów, siłom arcynieprzyjaciela dostatecznie potężnym i kompetentnym by zniszczyć krążownik Astartes, przeprowadzając na niego jednocześnie skuteczny abordaż, i zdobyć Czarny Okręt Inkwizycji, a także bliżej niezidentyfikowanemu osobnikowi który od siedmiu tysięcy lat wymyka się Inkwizycji, wywiadowi Imperialnemu i Adeptus Arbites. - prychnął z pogardą - To nie paranoja. Jest najbardziej prawdopodobna możliwość. Chyba że zakładasz że akurat po naszym przybyciu, dokładnie w twierdzy do której przybyliśmy, nastąpiła niespodziewana awaria łączności?
Sędzia w milczeniu mierzył wzrokiem komisarza, ze spokojem, któremu nie mogli dorównać kierowca i operator radiostacji. Ci byli niema przerażeni. Sędzia wyjął papierośnicę i zaczął się nią bawić w palcach.
- Logika nakazuje mi stwierdzić, że odpowiadają za to pańscy ludzie.
Gregor milczał przez moment. Gdy znów się odezwał jego głos ociekał sarkazmem.
- Tak, to z całą pewnością logiczne. Równie dobrze, jeśli mamy zwalać winę na siebie nawzajem, mogę stwierdzić że twoi ludzie zalali drogocenne urządzenia kawą. A jakiż to powód dwójka moich ludzi miałaby mieć by odciąć całą fortecę od świata zewnętrznego?
- Ten sam, dla którego podawaliby się za sługi inkwizycji. - papierośnica się otworzyła, sędzia gestem zaproponował zawartość komisarzowi. Już był spokojny. - Wylanie kawy jest równie dobrym wytłumaczeniem. Lepszym niż zmasowany atak na wszystkie jedenaście fortec-posterunków.
- Twierdzisz że kłamią? Czy też twierdzisz że też ja kłamię? - zastanowił się przez moment. - To można bardzo prosto sprawdzić. Pojedziemy do fortecy. Jeśli ty masz rację, nic się nie dzieje. - Uśmiechnął się delikatnie.
- Jeśli ja mam rację, nic nie wiemy. - przerwał sędzia, zapalając papierosa - Wszyscy kłamią. To twierdzę i już mi życie udowodniło, komisarzu.
Gregor zastanowił się ponownie. Może najprościej byłoby to potraktować jak operację wojskową?
- Czy wasza forteca zawiera sprzęt zagłuszający o dużej mocy? Bo jeśli nie, można by skontaktować się z najbliższym fortecy patrolem, i zdobyć informacje. Nie powinno to wymagać dużej ilości pracy, nieprawdaż?
- Nie, bynajmniej. Garett, sprawdź to. - ostatnie polecenie skierowane było do radiooperatora, który niemal bezgłośnie wymamrotał “tak, panie” i wrócił do swojej pracy.
- Brak łączności z kimkolwiek z naszych częstotliwości patrolowych sir. Jeżeli chodzi o mój pierwszy rozkaz, sprawdziłem również Aex od I do VII. Nie mogę znaleźć na szybko żadnego ze standardowych kanałów komunikacyjnych.
Gregor westchnął ciężko
- Więc sędzio - zapytał spokojnie - kto według ciebie dysponuje sprzętem zdolnym do zagłuszania wszystkich twoich ludzi w okolicy, jednocześnie nie planując ataku? Bo jedyną organizacją w tym terenie poza być Arbites, Kruczą Gwardią i Inkwizycją posiadającą taki sprzęt jest Gwardia Imperialna... a w związku z tym Fidelis Libertum. A ja również wiem że użycie takiego sprzętu, według taktyk Imperialnych, przewiduje się przed poważnymi atakami. Dalej twierdzisz że to paranoja?
- Kto jest zdolny? Kto jest zdolny? Na pewno nie Arbites i z waszych własnych słów wynika że nie Krucza Gwardia i nie Inkwizycja. - bezceremonialnie prychnął sędzia - Sabotażyści? Czyżby tak, zostaliśmy zinfiltrowani? Nie wiem. Bractwo Marsjańskie? Oni są mistrzami technologii. Siły Obrony Planetarnej? Być może, ale musieliby podprowadzić okręty zagłuszające blisko twierdz. Fidelis Libertum? - zastanowił się ponownie, ale tym razem nie odpowiedział.
Gregor zastanowił się przez moment, a następnie westchnął delikatnie.
- No cóż. Potrzebuję kontaktu z orbitą. Teraz. Może być z waszej najbliższej fortecy, a może być z innego źródła. Byle szybko.
- Masz łączność z którąkolwiek Aex? - zapytał sędzia swojego radiooperatora, nie tracąc czasu na zdziwienie czy sprzeciw. Potrząśnięciem głowy młodszy arbiter zaprzeczył.
- Zabierz nas na... - na chwilę zawahał się Arcturus, kierując słowa do kierowcy. Przeniósł spojrzenie na lorda komisarza.
- Komu ufasz? Mamy różne opcje. Możemy udać się do Cytadeli Planetarnej Adeptus Arbites, możemy udać się do Wieży Astropatów, możemy udać się do koszar pułku z Mjolnir, podkomendnych Constantina... lub dowolnego innego miejsca, które wskażesz i uznasz za bezpieczniejsze lub pewniejsze.
Lord komisarz prychnął pod nosem.
- Nie ufam nikomu. Ludzie Constantina najpewniej mają w swoich szeregach szpiegów. Zapewne nie na wysokim stopniu, ale mamy mało czasu by być sekretnymi, zapewne nas zauważą. Co jest bliżej: Wieża czy Cytadela? - zapytał, notując w pamięci by nauczyć się mapy całego miasta na pamięć.
- Różnica jest niewielka, lecz Wieża jest nieco bliżej. Kierunki są jednak zgoła niezgodne, więc jedno lub drugie, lub wiele czasu do mitrężenia.
Malrathor milczał przez moment.
- Czy z Cytadeli będzie można w miarę dyskretnie nawiązać kontakt z Praeco Mortis? Zależy mi by nikt nie wiedział o moim udziale w całej sprawie.
- Mogę udać się do twierdzy sam i przekazać jakąś wiadomość; na mnie nie zwrócą uwagi. - wzruszył ramionami Hagendath.
- Obawiam się że to nie będzie możliwe. Nie masz autoryzacji do wezwania ataku desantowego Astartes. - Gregor westchnął ciężko - Jedziemy do Cytadeli. Wygląda na to że będę musiał załatwić tę sprawę osobiście.
- Jeżeli chcesz załatwiać sprawy osobiście, zawsze możemy udać się do Atrium Gubernatoris. - uśmiechnął się krzywo sędzia - Dowiemy się wszystkiego, od razu, na miejscu. Po prostu to niebezpieczne, z drugiej strony, czasami wydaje mi się, że twoje możliwości jeżeli o dyrektywy chodzi, są całkiem nieograniczone.
Gregor potrząsnął przecząco głową
- Nie ufam gubernatorowi. Ani większości ludzi pracujących dla niego. Poza tym, zagłuszanie na tę skalę oznacza atak. To proste. Tego nie da się ukryć, a jest bezcelowe w każdym innym przypadku. - Westchnął delikatnie - A potrafię czytać charaktery. Z braku innych osób, twoi podwładni zwrócą się do moich o przywództwo. W twierdzy zostali Blint i Ardor. Jeden to były kapitan gwardii, a drugi to Astartes. Wybiorą rozwiązanie siłowe. I będą próbowali walczyć. Obaj wiemy że twierdza nie ma dość personelu na odparcie ataku na pełną skalę. Jedziemy do Cytadeli, sprowadzamy posiłki do twierdzy, a następnie pojadę porozmawiać z Gubernatorem.
- Jak rozkażesz... - odparł tylko sędzia i skinął na kierowcę.

SyskaXIII 03-10-2012 09:24

Kayle Slovinsky

-Słyszałeś sędziego! Leć dalej na lądowisko! Masz mało czasu, jesteśmy pod ostrzałem snajperskim. Zgaś światło w kokpicie i leć tam gdzie ci nakazano! Mam spotkać się z generałem i nie pozwolę żeby do tego nie doszło przez spanikowanego pilota! Możesz być pewien, że jeśli nie odratujesz tego złoma to zginiesz zanim zdążymy się rozbić lub katapultować. Już ja ci to gwarantuję! Jeśli jednak Ci się uda to zgaś upewnij się, że światło zgaszone i idź sprawdzić co się tutaj do cholery dzieje.

Zaraz po wydaniu rozkazów pilotowi Kayle przygotował swój karabin oraz nóż i schował się w cieniach statku aby nikt go nie zauważył. Pod warunkiem, że przeżyje ten nieszczęsny kurs.

Pilot był zbyt zestresowany sytuacją by się w pełni uspokoić, ale na polecenia doświadczonego żołnierza zareagował bez słowa. Jeszcze zanim przestali spadać, unoszeni w siedzeniach i pasach bezpieczeństwa bezwładnością, młodszy mężczyzna wyłączył zewnętrzne oświetlenie maszyny - obligatoryjne przy przemieszczaniu się w nocy - i światło w przedziale pasażerskim, tak, że wnętrze kokpitu oświetlone było jedynie zielonkawą poświatą przyrządów i instrumentów awionicznych. Po chwili koncentracji, pilot wypuścił ster i gdy kilkanaście nerwowych sekund później, swobodnie opadająca maszyna wypadła z korkociągu i przestała się obracać, bardzo łagodnie zaczął przyciągać drążek do siebie.

Kayle mógł odczuć ulgę gdy ledwie widoczny, ale wciąż ewidentnie przybliżający się zczerniały błękit powierzchni wody znikł, uprzednio przesłaniając cały iluminator. Ich maszyna wyprostowała lot, niewiele więcej niż sto, może dwieście metrów nad powierzchnią wody. Sytuacja wciąż pozostawała niejasna. Do końca lotu mieli może kilka minut - widzieli przytłumione światła fortecy-posterunku niezawisłych stróżów imperialnego prawa, Adeptus Arbites. Towarzyszyła im seria błysków. Forteca ostrzeliwała kogoś...

Po wytężonym oczekiwaniu w ciszy radiowej oraz ciszy w kokpicie, wciąż drżący na ciele pilot uruchomił zewnętrzne światła i zwolnił lot aż zawiśli w powietrzu - przyszła pora lądowania. Cztery minuty ich lotu z całą wiedzą i pewnością snajpera oddaliły ich poza zasięg jakiejkolwiek broni wyborowej, również ciężkokalibrowych karabinów stosowanych przeciw lekkim pojazdom. Bez wątpienia co najmniej z takiej broni ich ostrzelano i szczęśliwie trafiono ich nie więcej niż raz i nie pilota...

Maszyna osiadła, a tylna klapa się otworzyła. Ujrzał tam metalowe, nadrdzewiałe od słonej wody lądowisko, przemywane gdzieniegdzie porwaną z fal przez wiatr morską wodą. Za płytą lądowiska niewątpliwie ulokowanego w wewnętrznej zatoce kolistej twierdzy z miejscem na wpłynięcie do bezpiecznej przystani dostrzegł i skały wystającego z morza szczytu, na którym osadzono twierdzę, i biały marmur świątyni prawa. Widok przesłaniany był przez dwie sylwetki w czarnych hełmach i nieprzejrzystych wizjerach i długich, połyskujących w mdłym świetle płaszczach balistycznych, niewątpliwie skrywających pancerze skorupowe sędziów pod spodem. Mierzyli do Kayle’a z charakterystycznym strzelb Arbites.
- Ręce w górę! - przekrzyknął wiatr jeden z sędziów, wyekwipowany identycznie jak dowódca pilota, martwy, na siedzeniu pasażera i nie widziany - Zidentyfikuj się i wypieprzaj na zewnątrz,, natychmiast!

Zadowolony z poczynań pilota Kayle starał się wszystko obserwować z bezpiecznej pozycji na pokładzie. Mimo udanego lądowania pozostawała jeszcze sprawa zestrzelenia pilota i próba strącenia ich do wody.
-Dobra robota, następnym razem się tak nie denerwuj. Teraz schowaj się gdzieś i pozostaw resztę mi, Mam nadzieję, że nie zostaniemy uznani za intruzów.
-Kayle Slovinski, snajper wykrzyczał Kayle do mierzących w niego sędziów. Mimo odłożonego karabinu cały czas miał schowany nóż, z którego mógłby skorzystać pod warunkiem, że się zbliży do nich odpowiednio blisko.
-Mam się spotkać z generałem Childanem, zabierzecie mnie do niego od razu czy najpierw papierkowa robota dla nowoprzybyłych, których witacie ostrzałem snajperskim i broni ciężkiego kalibru?

pteroslaw 03-10-2012 19:30

Paladyn zdziwił się, w końcu nie zbyt często próbowano go aresztować, zwłaszcza jako fałszywego sługę inkwizycji. Nadal miał jednak nadzieję, że bycie astartes ma pewną wartość w oczach zwykłych ludzi.
-Jedna rzecz naraz. Prowadź do zbrojowni. Najpierw muszę ubrać pancerz.
Blint kiwnął głową.
- A ja potrzebuję informacji na temat twierdzy. Ile aktualnie znajduje się tutaj ludzi, jak dobrze jesteśmy uzbrojeni... Bo chyba macie tutaj jakieś działa do obrony? Prawda?
- Dwudziesta dwójka, ze mną licząc... obsadzono już cztery działa morskie na wszelki wypadek, ale nie wiemy czy wystarczą! - wyjaśniła arbitratorka - W zbrojowni jest więcej uzbrojenia niż ludzi w fortecy...
Ostatnie zdanie było wypowiedziane już w trakcie przemieszczania się, gdy kobieta prowadziła obu mężczyzn do centralnego holu pałacu sprawiedliwości, marmurowych schodów okrytych bacznym spojrzeniem świętych patronów imperialnego prawa. Dotarcie tam zajęło raptem dwie, może trzy minuty, po drodze której Blint i Domitianus mogli uzyskać więcej informacji o sytuacji.
Blint rozejrzał się po zbrojowni.
- Rozumiem, że mogę spokojnie skorzystać z waszych zapasów? - W zamyśleniu podszedł i zaczął kompletować sprzęt - Rozkaż, żeby ludzie, którzy nie obsadzają dział zaczaili się przy głównych wejściach. Te pomniejsze niech zostaną zabarykadowane za wszelką cenę, nieważne co zrobicie. Zawalicie je, zablokujecie, wysadzicie - niech nikt nie będzie się w stanie tamtędy przedostać.
- T-tak, panie. - arbiterka ledwie się zająknęła, przyjmując polecenie, pokazując strach przed starciem. Strach Arbites z kolei zapowiadał naprawdę nierówne starcie.
Do dyspozycji żołnierzy zaś była większość umieszczonej niezdobnym, betonowym pomieszczeniu zbrojowni. Rzecz ułożona była stelażami i metalowymi, kratowymi koszami. Pierwsze podtrzymywały zazwyczaj broń, drugie były kontenerami na bardziej utylitarny sprzęt. Chociaż większość bezpośredniego wyposażenia bojowego znajdowała się wraz z większością arbites poza posterunkiem, mieli pod ręką więcej niż dość sprzętu by uzbroić się na każdą możliwą ewentualność.
Zbroja Ardora, w zasadzie pancerz podarowany mu przez Kruczą Gwardię, leżał na końcu pomieszczenia, z namaszczeniem, elementami rozłożony na skromnym ołtarzyku, którego świece dawno wygasły.
Ardor podszedł do pancerza i zaczął powoli zakładać go na siebie. Jednocześnie spytał:
-Są jakieś szanse na odzyskanie łączności z resztą?
- Mało prawdopodobne, aniele. - cichy szept oznajmił, że w zbrojowni już wcześniej czekał na nich zdeformowany astropata, Ambrossian.
- To jest w inny sposób niż moimi metodami. Jednak w Osnowie, jakoby cała planeta sprzeciwiała się naginaniu czegokolwiek do psioników. Mogę wysłać jakąś wiadomość stąd, lecz tylko do innego astropaty. Kogo ostrzec?
-Chyba nikogo, liczyłem na to, że uda się nam skontaktować z lordem Komisarzem. Wychodzi na to, że jesteśmy zdani tylko na siebie.- Ardor chwycił miecz w lewą rękę, tak by z każdej chwili móc wyszarpnąć go z pochwy.- Gotowy?- Skierował swoje pytanie do Blinta.
- Jak nigdy... - Powiedział przezbrajając się.
- Kapitanie! - wojskowy komunikator Blinta ożył z trzaskiem - Właśnie na lądowisko dotarł nasz niewielki transporter, został ostrzelany, jeden załogant nie żyje. Pilot dowiózł jakiegoś człowieka w mundurze Gwardii Imperialnej. Pilot jest zbyt roztrzęsiony by coś powiedzieć, ale żołnierz twierdzi, że został wezwany przez generała. Co z nim zrobić, sir?
Blint przez chwilę starał sobie skojarzyć informacje o żołnierzu.
- Ach! Ulubieniec Childana! - Powiedział po chwili - Prawie o nim zapomniałem... Wprowadźcie go, tylko miejcie go na oku, to może być podstęp. Jeśli zauważycie jakiś podejrzany ruch - strzelać. Upewnijcie się, że w żaden sposób nie przekazuje informacji ludziom na zewnątrz.
Po chwili odwrócił się do paladyna.
- Musimy jakoś doczekać powrotu lorda Malrathora, być może jego pozycja przekona tamtych... Trzeba kupić trochę czasu, najlepiej byłoby przeciągnąć rozmowy, ale na pewno w tym czasie wróg poszuka jakiś alternatywnych wejść, a my mamy za mało ludzi, żeby obstawić je wszystkie. Musimy zrobić coś co złamie ich ducha, nie ciało i zabierze całą chęć do walki... Jakiś pomysł?
-Nie jestem zbyt dobry w łamaniu ducha przeciwników. Wydaje mi się jednak, że moja obecność może nieco zachwiać ich pewnością siebie. W końcu wyróżniam się nawet pośród Astartes.
- Dobry początek... Czas spotkać się z naszym gościem, może on ma jakieś przydatne dla nas informacje.

-2- 18-10-2012 18:47

Raptem setka Taborian przetrwała batalię.



Oczyma duszy
przeczucie łowcy, gwiezdny wzrok, Jeden Zmysł, model Pickamana, Osnowa

Febris Abominatius, Strateg Chaosu

[Muzyka]

Po drugiej stronie zasłony...

Zasłony między wymiarami, na którą cała nierzeczywistość napierała jak kaskady wodospadu opadające na taflę wody, rozproszone jak krople deszczu opadające na taflę wody i powodującą podobny, niezauważalny ale wyczuwalny wpływ... Krople z eterycznej pustki Osnowy, padające na barierę i wywołujący maleńkie fale... i mikroskopijne prądy niedostrzegalne pod powierzchnią, równie pełną w porównaniu z rzeczywistością jak zbiornik wody z powietrzem.

...po jej drugiej stronie, deszcz padał dość długo.

Cała planeta, olbrzymia masa w rzeczywistości, odczuwana tylko jako przedłużenie grawitacji nadające pewien porządek; pewien ośrodek wszystkim myślom, snom i marzeniom dookoła obciekała ambicją, nasączona była pragnieniami.

Wiele z nich było szlachetnych, większość raptem ludzkich. Lecz dźwięk ich wilgotności schładzał niedostygłe od panującej na Koryncie zarazy powietrze, poruszając powietrze - pustkę, brak konsystencji stanowiący istotę Osnowy - poruszając to powietrze, przynosił znany obu czarnoksiężnikom, własny i wrogi, wiatr zmiany.

Ten zaś rozciągał się poza planetę. Była ważnym węzłem, gdy rozstępował się na boki przed pustką wypełnianą w rzeczywistości przez planetę, jak prawdziwy wiatr rozstępuje się przed słupem, i łączy po okrążeniu go, by podążać dalej. Trasa wiatru, wnioskowana tylko z wszystkich pasji, jakie niczym liście porywał po drodze, biegła przez cały system - po prostu Korynt wydawał się najważniejszy - i dalej, na końcu najbliższym gwieździe... przechodzącym przez gwiazdę ruszając w gwiezdną dal, rozplatając się jak rozwarstwiony włos, z tę samą suchością wskutek braku napoju ludzkich umysłów po drodze przez próżnię. Wędrował do innych systemów ludzkości, otaczających kierunek drugiego końca - Oko Grozy.

Lecz w którą stronę wiał wiatr? Widać było, w którą stronę przemieszczają się marzenia, jaka jest nieteraźniejszość tego systemu, nie można było jednak stwierdzić, czy to przeszłość, czy przyszłość.

Nieznany był zwrot wektora czasu, więc cóż po znajomości jego kierunku?

Jedno było jasne - ludzkość, a wraz z nią rzesze rezydujących na tej planecie, w tym systemie skrzydlatych larw, czerwiów, wijów, jarzących się energią Osnowy, czerpiących stąd - będących kroplami deszczu, wysyłającymi prądy plagi do materialnego świata, były stąd wymiatane, znikały. Czy należało odwrócić czas? Czy widzieli przed sobą historię kolonizacji ludzkości - docierających tutaj żyć, ginących w wielkim konflikcie, który nadał tę bliską Oku planetę domenie Imperium, by ją zasiedlili, i następnie przyniósł Zakazicieli - czy też z obecnego stanu jasną było przepowiednią, że wydarzenia po obu stronach trasy wiatru, z obecnymi myślami ludzkości, doprowadzą do jej zagłady tutaj?

Stwierdzenie tego, jak i jej szczegółów - sposobów umierania, zupełności zagłady i jej następstwa, wymagało traconego bezpowrotnie i jednokierunkowo czasu w Materium; a wobec całej ich potęgi było to ich jedyne ograniczenie, jedyne czego nie mogli utracić.


Pylon 7-my
nawodny port-podwodny monument mieszkalny, gdzieś w Opływie Gordeo, Nowy Korynt[/i]


Febris Abominatius

Smog, również chorowity oddech lecz maszyn, nie ludzi. Był wszędzie, utrudniał widzenie i nawigowanie. Nawet on jednak nie mógł przesłonić monumentalnej konstrukcji, do której kuter przy akompaniamencie rzężenia silnika się zbliżał powoli. Dwa pełne dni na morzu niewątpliwie wyczerpywały możliwości urządzenia, ale załoga miała swoje zadanie, oraz swojego pasażera... A i tak był to krótki czas biorąc pod uwagę ogrom Koryntu.

Ciemnoszary beton niknął pod smolistą, utwardzoną dziesięcioleciami powłoką monumentalnego pylonu-wieżowca, którego niewielka tylko część wystawała nad wodę. Ściany miał delikatnie trapezoidalne, zapewne rozszerzające się u podstawy dla lepszego wspierania konstrukcji, choć zanurzenie w wodzie również ułatwiało utrzymanie takiego typu budowli. Znad powierzchni wystawał jednak tylko niewielki kawałek konstrukcji i przez niewielki kąt rozszerzania i niewidoczną podwodną część wydawał się przysadzisty. Byłby być może zupełnie niewidoczny, gdyby nie wieńczące jego sufit wieże kontrolne, pęki anten i talerzy radarowych oraz samotne, wystające z kopuły działo morskie o kalibrze zapewne dorównującym wzrostowi magusa Gwardii Śmierci. Bardziej domyślał się niż dostrzegał na suficie stanowiska działek przeciwlotniczych. Sufit konstrukcji wystającej na jakieś trzydzieści metrów był domeną żołnierzy Sił Obrony Planetarnej, stąd niewidocznych. Oświetlany był dziesiątkami przyjemnie zielonkawych świateł otaczających pylon niewiele ponad wysokością powierzchni morza. Poświata, jaką rzucały na wodę, smog i czarny budynek wydawała się być powitaniem dla sługi Pana Rozkładu.

Efekt potęgowały dryfujące gdzieniegdzie i bez porządku fragmenty gnijących ciał, od których nawet kontrolowani przez Febrisa marynarze się odrzegiwali.

Po kwadransie kuter podpłynął do portu-miasta, spoczywających na powierzchni wody platform, niewątpliwie opierających się na podporach wychodzących pod kątem ku powierzchni ze ścian samego pylonu. O ile monumentalny podwodny wieżowiec mógł mieć na powierzchni wody krawędź bocznej ściany o długości dwustu metrów, port nadawał mu w obie strony drugie tyle, choć w porównaniu z kolosalnym budynkiem wydawał się równie pusty, co powietrze w porównaniu z wodą...

Wzniesione na platformach budynki z lekkich metali, dźwigi, pomosty, niewielkie lądowiska i magazyny były źródłem oświetlenia, podobnie jak dziesiątki przycumowanych dookoła i pomiędzy wysuwanymi molami statków różnej wielkości. W większości były to kutry takie jak ten, gdzieniegdzie barki z żywnością czy mniejsze jednostki transportujące pasażerów między tego typu blokami-pylonami, których większość mieszkańców całe życie spędzała w środku. Kilka okrętów miało na pokładach dziwne kratownicowe wieże lub wypełnionych było baryłkami. Niemal wszystkie największe jednostki należały do Administratum.

- Rzucić trap! Zajmijcie się ładunkiem! - kapitan Velran nie tracił czasu, wydając rozkazy gdy okręt zbliżał się do mola ze spękanego betonu. Na chwilę skupił wzrok na trójce sylwetek czekających aż przycumują - żołnierzy Sił Obrony Planetarnej. Nie wydawał się być jednak zaniepokojony.
- Moi ludzie zajmą się ładunkiem, my od razu pójdziemy do naszego... klienta, zgodnie z życzeniem, stary druhu. Musisz go poznać, bez niego nie mielibyśmy tej roboty. - uśmiechnął się chytrze Droh do Febrisa po czym zaczął schodzić po trapie.

Wyszli naprzeciwko trójce żołnierzy SOP w pancerzach identycznych z tymi stosowanymi przez Cadian, ale w charakterystycznej dla sił Koryntu czerwieni. Dwóch mężczyzn było jak na gwardzistów nieogolonych, znoszone mundury miały niezapięte kieszenie, broń była przewieszona przez ramiona, większości standardowego ekwipunku nie mieli lub był zaniedbany, przypięty do szelek taktycznych gdzie popadnie.
- Dobranoc Velron, jak trupki? - niezobowiązująco zaczął sierżant, na co jeszcze wskazywał wyblakły i niemal starty biały symbol na hełmie.
- Wybornie! Tutaj mam coś dla ciebie, dla pułkownika i dla zarządcy pylonu. - to mówiąc, po kolei i sprawnie rzucał niewielkie, ale soczyście brzęczące mieszki, po jednym każdemu z żołnierzy - A teraz idźcie zapisać, że sprawdziliście nasz ładunek i przywieźliśmy zboże z Płaskowyżu.
- Twój nowy pracownik? - zapytał drugi żołnierz o nienaturalnie podkrążonych oczach, jakby cieniowanych zielonkawym makijażem. Wskazywał Febrisa, ten zaś wyczuwał nieco jego bojaźń i odrobinę... nadziei, jakby przeczuwał w nieznajomym nadejście zbawcy. Plaga nie oszczędzała żołnierzy tego pylonu, choć mogli jeszcze o tym nie wiedzieć...
- Mój brat, szwagier, pieprzony poławiacz paliw. Nikt cię nie pytał o zdanie! - zirytował się Droh odpowiadając dość absurdalnym, nie związanym z pytanie stwierdzeniem, ale chory i osłabiony żołnierz nie miał siły ciągnąć. Sierżant skinął na podkomendnych i ruszyli z mola wgłąb portu.
- Pewnego dnia te pijawki zaczną spłacać ten kredyt... - wymamrotał kapitan. Przetarł policzki i nakazał gestem podążać za sobą.

Szybko zeszli z obmywanego wodą mola pomiędzy budynki portowe, odgrodzone od wody kilkumetrowymi ścianami wzniesionymi dla ochrony przed podniesieniem poziomu wody i sztormowymi falami. Wszędzie dookoła kręcili się pracownicy portowi i tragarze, marynarze i dokerzy, rzadziej żołnierze i gdzieniegdzie serwitorzy. Dość niewielka przestrzeń była dość tłoczna, mimo, że trwała noc. W swoim przebraniu i otrzymanym na kutrze sztormiaku sługa Nurgle'a nie przyciągał jednak więcej niż okazjonalnych spojrzeń, wyglądając na prawdopodobnego tragarza lub ochroniarza mężczyzny, za którym szedł.

Dotarli do wysokich do wysokich na trzy piętra i szerokich na jakieś pięćdziesiąt metrów wrót, otwartych na oścież. Najpewniej w razie zagrożenia zalaniem jakiś antyczny mechanizm zasuwał je olbrzymią śluzą, niszcząc przybudówki na zewnątrz powstałe niczym narośla na skorupie, ale teraz przejście było otwarte na oścież, ujawniając wewnątrz równie wysoką i dość przestronną halę. Wypełniona była grubymi kolumnami utrzymującymi całe piętro, wewnątrz których skryte były windy, czy to osobowe czy przemysłowe. Cały plac upstrzony był takimi kolumnami. Z głośników docierał przez trzaski niemal niezrozumiały głos jakiejś kobiety powtarzający znudzonym monotonem o tegodniowych dekretach Zarządcy Pylonu i utrudnieniach na różnych poziomach, przerywany przez modlitwy.

[b]Velran odnalazł jedną z osobowych wind nie obsługiwanych przez serwitorów - czyli nie rejestrujących pięter, na które udają się podróżni - i wszedł do środka, wybierając na konsoli runy odpowiadające za poziom 192.

- To trochę potrwa, ale byle dostarczenie ładunku jest niezwykle długotrwałe. Na szczęście doktor dobrze płaci. - wyjaśnił kapitan, gdy winda zaczęła zjeżdżać.
- Jak dotrzemy, musimy uważać. To jeden z tych opuszczonych poziomów, gdzie niektóre pomieszczenia mają zablokowane ciśnieniem śluzy od zalania wodą, gdzie wypływa paliwo zbieraczy. No i teraz też zbierają się często zakażeni, raczej nie bierzemy ładunku bez broni. Weź - z tymi słowy wyciągnął spod płaszcza i podał Febrisowi wysłużony pistolet laserowy - Wyglądają obrzydliwie, ale nie są bardzo groźni o ile cię nie ugryzą. A jak winda się zatrzyma, to nie panikuj, po prostu jesteśmy na jednym z zatopionych poziomów, robią to jak tracą kontrolę lub dla wyporności, zmniejszają ciężar jak konstrukcja jakiegoś piętra puszcza. A teraz cierpliwości...

* * *

Krople wyciekające z sufitu spadały na kałuże wody zebranej w zagłębieniach podłogi, czasem plaskając o rozpływające się ciało, które musieli przestąpić poruszając się jednym z mniejszych, ale prowadzących szybciej na miejsce korytarzy. Światła nie działały i było tu klaustrofobicznie ciemno, choć na Febrisa nie miało to wpływu. Prawdopodobnie tylko zaufanie do niego pozwoliło zdecydować się kapitanowi na krótszą ścieżkę gdy oświetlał elektropochodnią korytarz przed nimi. Całe piętro wyglądało na wymarłe i opustoszałe, ale mag wiedział, że takie nie jest. Tętniło... nie-życiem.

- Jasna cholera, trzeba było iść jedną z Arterii, SOPowcy przynajmniej czasem je patrolują... Ilekroć tu schodzę myślę o niektórych z tych dolnych poziomów, zupełnie porzuconych ale nie zatopionych, nawiedzanych przez Zakażonych, gdzie zbierają się mutanci, kultyści odprawiają rytuały... kto wie co jeszcze... - Droh niemal niemo szeptał do siebie, po czym przystanął i wybuchł histerycznym rechotem, spoglądając na Febrisa.
- Znalazłem. - skinął głową w stronę dziury w ścianie, która wychodziła na ciemny korytarz, taki z jakiego przyszli, rozświetlony gdzieniegdzie świecami. Pod ścianami po obu stronach leżeli w podartych łachmanach żebracy, instynktownie cofając się przed światłem. Wychudzone, pokryte wszelkiego rodzaju czerniakami i zielonymi ropniakami postacie o twarzych bladych jak upiorów, zobojętniałych - bo zmuszenie mięśni do przybrania wyrazu przerażenia było zbyt dużym wysiłkiem.

Ci byli jeszcze w niezłym stanie.

Droh ruszył przed siebie i wyszli obaj w głównych holu ambulatorium, czy poziomu szpitalnego. Widocznie dawniej cały poziom przeznaczony był na pomieszczenie szpitalne, ale opustoszał - teraz to aktywne było gdzie indziej. Dlaczego, można było tylko zgadywać.

W głównym holu zapalone były awaryjne lampy, dając mniej więcej tyle światła by zwykły człowiek mógł jeszcze bardziej obawiać się ciemności. W rzędach i szeregach ułożone były posłania, z tkanin, ubrań, obrusów szpitalnych, wszystkie przesiąknięte dziesiątkami użyć; silnie pachnące solą morską dla prób uprania ich i zdezynfekowania przez przekazaniem kolejnym pacjentom. Wszyscy biedni, a nawet zwykli mieszkańcy którzy tutaj byli w tych posłaniach, mieli jedną wspólną cechę - byli zdesperowani, dość zdesperowani, by przyjść tutaj.

Poza ludźmi i zdezelowanymi resztkami łóżek, krzeseł, workami na pranie, pożywienie, spękanymi białymi panelami na podłodze nie było tutaj wiele, za to ludzi było wielu. Pomiędzy nimi przemieszczała się pojedyncza mara z trudem pchając przed sobą trzeszczący wózek śmierdzący z daleka i ostro antyseptykami i chlorem. Niemal natychmiast zmieniła kierunek w stronę kapitana i czarnoksiężnika, jednak równie niespiesznie. Niektórzy chorzy składali ręce do modlitwy gdy przechodziła obok, lub przynajmniej próbowali dotknął poły białego fartucha.

Lekarz, o którym była mowa zatrzymał się kilka metrów od nich i zostawił wózek, ruszając w ich stronę. Velran odchrząknął tylko, podczas gdy gospodarz przyglądał się Febrisowi. Był mężczyzną, ale wiek był trudny do ustalenia - jego twarz była mieszanką skóry zupełnie zbielałej, jak u albinosa, złuszczonej lub pokrytej przesiąkającym limfą bandażem, takim jakim owinięte miał dłonie, ale brązowe oczy wyraźnie się przypatrywały olbrzymowi, choć wypełnione były zmęczeniem, nie strachem. Stały grymas mógł być oznaką niezadowolenie, lub zaledwie, bólu. Wreszcie otworzył usta, z suchym bulgotem i wyraźnym bólem dobywając z siebie:

- Witaj w domu.

Lascus Czternasty
krążownik patrolowy floty SOP, morski rewir posterunku Arbites, Nowy Korynt[/i]

Strateg Chaosu

Cztery pełne dni na morzu nie dawały wiele czasu na wszczęcie nowych procedur szkoleniowych, ale Strateg przekazał kilka z bardzo wielu sztuczek, które poznał i opracował na przestrzeni tylu millenniów... Drobnostki jak chwalenie podkomendnych za osiągi, odpowiedni ton przy wydawaniu rozkazów i bezpośrednie nadzorowanie treningów z sierżantami, którym przez wspólne szkolenie z podwładnymi brakowało dystansu.

Niuanse, jak odliczanie przez oddział i meldowanie o wszystkim przez żołnierski okrzyk, tylko w założeniu mający wystraszyć wroga. Przymuszenie, ale sensowne a nie regulaminowe, do dbania o własny sprzęt i ciało, co nadało choćby dumniejszego wyglądu jednostce. Przykładanie wagi do salutu. Wyjaśnienie przez sierżantów, czego oczekują od podkomendnych.

Jedynym, czego naprawdę brakowało była większa współpraca oficera dowodzącego: porucznika. Jak bardzo szybko strateg się dowiedział, kompania niemal każdego pułku SOP na tej planecie była podzielona na krążownik - gdzie stacjonował pluton dowódczy, dwa plutony piechoty oraz dwa plutony zabezpieczenia, razem blisko dwieście pięćdziesiąt osób - oraz cztery niszczyciele, na każdym stacjonował jeden pluton piechoty po niewiele ponad sześćdziesiąt osób każdy, łącznie również blisko dwieście pięćdziesiąt osób. Jako piechota morska działali inaczej niż niemal każda formacja z jaką Jericho się spotkał - nie istniał tu sprzęt stricte pancerny, za to każda formacja była nierozłącznie związana ze swoim okrętem, który był transportem, artylerią, artylerią przeciwlotniczą i koszarami. Żołnierze z łodzi desantowych zastępujących transportery chimera dopływali na wyspy lub potencjalnie wrogie okręty by dokonać abordażu, opierając się na liczebności, przygotowaniu do walki na morzu i jednostkach inżynierów oraz specjalnych broniach szturmowych. Ciężkie bronie praktycznie nie istniały w ramach jednostek, był jednak na stałe zamontowane na okrętach, gdzie obsługiwali je broniąc swoich jednostek przed wrogim abordażem, lub w razie nieobecności gwardzistów zajmowali się tym marynarze. Korynt, przez swą egzotykę, ale również bardzo dobre przemyślenie, liczebność i organizację wojsk oraz warunki walki był mokrym snem większości taktyków galaktyki, zwłaszcza, że na nowy poziom wyniósł obronę przed atakiem z orbity; Strateg wiedział jeszcze z pobytu na Furiacorze, że poza stacją orbitalną na planecie pływa wiele potężnych superpancerników uzbrojonych przede wszystkim w lance identyczne z tymi montowanymi na okrętach, których rolą jest właśnie obrona przed orbitą... albo bycie ostateczną morską artylerią. Jasnym było dla Stratega, że bez planu godnego przejść do legendy Korynt był niemożliwy do zdobycia przez zdecydowanej przewagi liczebnej, tak w jednostkach na orbicie, jak w siłach do zdesantowania. Nie był stolicą, ale ktokolwiek uczynił go głównym punktem przeładunkowym wiedział, co robi.

To, co było natomiast frapujące, to sposób organizacji Sił Obrony Planetarnej.

- ...tak więc jeżeli jesteś mężczyzną, musisz mieć naprawdę sporo szczęścia by gdziekolwiek zajść. To nie problem zostać podoficerem, ale tak naprawdę sierżantem zostaje najlepiej oceniany członek oddziału podczas szkolenia i nie otrzymuje dodatkowych instrukcji. - wyjaśniał [b]Tobalek/[b], leżąc na boku na pryczy w koszarach. Nie tylko on rozmawiał z tak zwanym Jericho, w kajucie dowolnego oddziału w której przebywał Strateg natychmiast zbierał wokół siebie atencję. Żołnierze mimo czterech dni nagłej intensyfikacji ćwiczeń wcale go nie znienawidzili, wręcz przeciwnie. Bardzo szybko obudził w nich pasję i "wolę mocy", chęć zostania najlepszym możliwym żołnierzem. Byli mu wdzięczni, ze ich zmusza do samodoskonalenia.

- Tradycyjnie często nawet na sierżantów zatrudniane są mendy z potwierdzonym doświadczeniem przybyli z innych światów. Część rzeczywiście się szkoliła i nawet walczyła jako SOPowcy, ale sporo to dezerterzy z Gwardii. - dorzucił od siebie Polonius, rudowłosy i rudobrody sierżant oddziału o sylwetce patyczaka. Był w tym samym wieku co reszta, ale jakimś cudem okazał się być najlepszym materiałem bojowym w oddziale. Gdy teraz huśtał się na taborecie i wyglądał przez bulaj na rozgwieżdżone niebo Koryntu wyglądał bardziej na pomocnika kapelana, czy w ogóle człowieka który zostanie skierowany do prac naukowych.

- W każdym razie - ciągnął szeregowy, który pomógł Strategowi Chaosu wstać w zaułku na Płaskowyżu - Tylko kobiety, albo ze szlacheckich rodów albo przezeń polecone mogą pobierać nauki w akademii oficerskiej w Atrium Gubernatoris. Podobno istnieje furtka, że mężczyzna zasłużony w boju determinacją lub geniuszem może zostać polecony przez oficera dowodzącego, ale nie było tu żadnego boju od czasów mojego pramatki.

- To cholerna dyskryminacja, ot co. - wtrącił jakiś inny żołnierz - Choćby nasi instruktorzy obozowi nadawali się, Trako na przykład, ale instruktaż to szczyt ich kariery w służbie Imperium.

- To nie dyskryminacja, tylko tradycja. - uciął Tobalek - zresztą pani porucznik nam nieco wyjaśniała tę kwestię, ale nie znamy szczegółów. Pośród armii, która zdobyła tę planetę uxorami, czyli oficerami, były wyłącznie kobiety czy jakoś tak. Potomkami tej armii jest właśnie obecna szlachta, a tę tradycję zachowano by uczcić jej osiągnięcia.

- Szmęcia, kurwa. Trepy takie jak my wygrały, oficerowie to tylko...

- Dobra, dość tej rozmowy, schodzicie na niewłaściwe tory. - Polonius aż wstał, piorunując wzrokiem komentującego żołnierza, który natychmiast umilkł. Sierżant skierował wzrok na Stratega i załagodził ton.
- Struktura dowódcza wygląda tak, że plutonami dowodzą oficerowie-kobiety, dowódcą kompanii również jest kobieta w stopniu kapitana. W przeciwieństwie do poruczników dowodzi również własną jednostką. Jej oddział dowódczy, w przeciwieństwie do tego na poziomie plutonu nie składa się z najlepszych żołnierzy tylko kadetek w stopniu chorążych, które mają się uczyć dowodzenia bezpośrednio i są adiutantami kapitana, często na przemian wykonując różne zadania. Dlatego oficerowie zawsze mają jakieś doświadczenie praktyczne.

- A sierż nie może odżałować że nie zaliczył się do pierwszej czwórki! Chciałbyś bronić zgrabnego tyłeczka porucznik, co nie? - wiecznie wtrącający się gwardzista, którego Jericho jeszcze nie poznał z imienia wywołał w kajucie oddziału salwę gromkiego śmiechu. Tobalek leżący na piętrowym łóżku twarzą do drzwi rozwarł usta do śmiechu, ale zamiast tego wybałuszył oczy i momentalnie zeskoczył na podłogę, stając na baczność i salutując.
- OFICER NA POKŁADZIE! - wydał z siebie godny żołnierza okrzyk. Wszyscy na ułamek sekundy zamarli, po czym zerwali się do salutu, obracając do wejścia w którym stała Chevrienne. Nie wyglądała na rozbawioną.

Przez chwilę porucznik w ciszy przyglądała się podwładnym grymasem kojarzącym się z matczynym zdegustowaniem, dość niezwykłym na młodej twarzy. Dopiero po chwili, pozwalając żołnierzom nabudować sobie poziom stresu, odezwała się.
- Mamy rozkazy. Desant na umocnioną wyspę, łodzie, moduł szturmowy. Oddział do zbrojowni, stawić się w pełnym oporządzeniu na pokładzie. Za pięć minut. - ostatnie zdanie wypowiedziała bardziej jak wyrok. Wszyscy natychmiast wskoczyli w buty, uzupełnili buty, zabrali rękawiczki, hełmy, plecaki i resztę oporządzenia i pośpiesznie niemal zaszarżowali do wyjścia, z którego usunęła się oficer. Gdy autor dowcipu również wybiegał, złapała go za kołnierz i zatrzymała.
- Stawisz się u mnie, gdy będzie po wszystkim i sobie pożartujemy, co Kanr? - wycedziła z wymuszonym uśmiechem. Szeregowy Kanr zdobył się tylko na salut i opuścił pomieszczenie z resztą.

Lascus, której związek nazwiska z nazwą okrętu nie mógł umknąć Strategowi, westchnęła i poświęciła chwilę by rozmasować skronie. Sługa Pana Zmian dawno przestał zauważać potrzeby wynikające ze snu, ale biorąc pod uwagę, że do świtu zostało najdalej półtorej godziny, nie dziwił się zmęczeniu kobiety. Dziwna jednak była pora, z jaką otrzymano rozkazy i nagłość działań.

- Arbites podobno udzielają schronienia jakimś zdrajcom, może rebeliantom. Będziemy szturmować ich twierdzę-posterunek. - Chevrienne uspokoiła się i spojrzała w oczy Jericho, jak gdyby próbując wyczytać, jakie wrażenie na nim mogą wywrzeć podobne wieści. - Faktem jest, panie Clave, że jesteś jedyną osobą na tej jednostce pływającej, która widziała walkę. Czułabym się pewniej, gdybyś dołączył do mojej drużyny dowódczej... lub biorąc to pod uwagę - wskazała laskę i uszkodzoną nogę [b]Stratega/[b] - chociaż udzielił mi konsultacji. Nawet... nie wiem jak im to powiedzieć. Z kim walczymy.

Drugi wzrok Stratega stał się o krok bliżej rozpoznania, w którą stronę wieje wiatr...

-2- 20-10-2012 23:47

Aex II
kwatera konsultantów, twierdza-posterunek Arbites, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt



Ardor Domitianus, Kayle Slovinsky, Sihas Blint

Wstrząs. Cała forteca zadrżała, aż Kayle i prowadzący go arbiter się zachwiali, ale już pędzili dalej. Chwilę wcześniej niestety sędzia przeszukał go i rozbroił, również z noża, zostawiając wraz z przydziałową bronią snajpera na pokładzie lądownika. Ale niewielki opór można było stawić, gdy jego towarzysz przystawiał gwardziście pistolet do głowy. Przynajmniej pozostał z pilotem. Korytarz wydawał się być wydrążony w skale, ozdobiony gdzieniegdzie gładkim kamieniem, o szczelinach wypełnionym betonem. Stalowe pręty gdzieniegdzie zdawały się podtrzymywać konstrukcję. Wybiegli wreszcie z lewej strony do pomieszczenia w kształcie półkola, o podłodze wyłożonej płytkami z białego marmuru, pięknie zdobionymi kolumnami z tego samego materiału. Wyszli z wejścia ozdobionego portalem i wiele bardzo podobnych wyjść znajdowało się na średnicy półkola. Masywne kolumny z białego kamienia utrzymywały żebrowo sklepiony, wysoko nad ich głowami strop.

Na środku łuku znajdowało się wejście do windy, której obudowa prowadziła w górę i pod sufit; na środku średnicy schody prowadzące w dół. Gdy adept i zwiadowca Gwardii wpadli biegiem do pomieszczenia w którym stała już w milczeniu i gotowości blisko dwudziestka arbitrów, winda zjechała i jej drzwi się otworzyły.

Ze środka wyszła trójka niezwykłych jak dla Kayle'a postaci. Oficer w mundurze i lekkim pancerzu desantowych grawitochronowców z Elizji, o oznaczeniach wskazujących na rangę kapitana; jakiegoś rodzaju mistyk w bladoniebieskiej szacie o narzuconym kapturze, którego skóra była niezmiernie blada, oczy nienaturalnie i dziko zielone a połowa twarzy groteskowo wykrzywiona i zdeformowana jak ugnieciony chleb. Jednak największe wrażenie robił ostatni z nich - kolos w czarnym pancerzu wspomaganym Adeptus Astartes, Aniołów Śmierci, Piechoty Kosmicznej samego Imperatora. Górował o połowę torsu nad dwoma towarzyszami, a sprawne oczy strzelca wyborowego nie tylko wychwyciły kunsztowne żłobienia symboli o tematyce związanej z krukami, śmiercią i Imperatorem, ale też fakt jak pieczołowicie zostały zunifikowane kolorem z resztą pancerza, tworząc doskonały nocny kamuflaż gdyby nie krwistoczerwony blask dochodzący z wizjerów pancernego tytana. Jego sama obecność zapierała dech w piersiach; Kayle słyszał o szczęśliwcach, którzy dostąpili zaszczytu współpracowania z Adeptus Astartes, ale nigdy go nie doświadczył. Ta figura roztaczała nie tylko aurę majestatu i niezwykłości, ale również budziła lęk.

Wyszli z windy przed arbitrów. Na środku pomieszczenia i przed arbitrami czekał już brunatnoskóry Childan, najmłodszy generał o jakim ktokolwiek w tym pomieszczeniu słyszał, o zaniedbanych czarnych włosach lśniących potem i zupełnie zamglonym wzroku. Źrenice uciekały mu w górę i chwiał się stojąc, z jedyną ręką (drugą stracił w feralnym ataku rebeliantów w stolicy) trzymającą źródło jego stanu: dymiący lho-skręt.

Slovinsky wielokrotnie słyszał, że generał jest mocno uzależniony od czasu utraty ręki, ale nigdy nie widział go tak dosłownie... naćpanego.

- Jstem tiu byzabełpotać wum, namni nie lczcie... - wybełkotał z trudem Constantin Childan do zgromadzonych arbitrów i trójki niezwykłych osobników, po czym podszedł prosto do snajpera, omal nie upadając po drodze gdy cała forteca ponownie się zatrzęsła pod wpływem trafienia z działa morskiego.
- Kayle, mój chłopce... - oficer mjolnirskiego pułku robił co mógł, by odzyskać koncentrację choć na chwilę - Pamiętasz, co ci obiecałem... Ci tutaj - wskazał skrętem kapitana gwardii i anioła śmierci - On... idzie po mnie. Ten przed którym mnie uratowałeś. On przyszłał statki. Oni kcą go zabić. Potrzebują dobrego snajpera. Pomóż im. - zaciągnął się ponownie i uniósł głowę, przymykając oczy, zupełnie nieobecny.

W tym czasie arbites nie tracili czasu by przedstawić zaistniałą sytuację.


- Jest tu nas szesnaścioro, nie licząc czwórki obsadzającej działa morskie i jednego który został w pomieszczeniu z silnikami logicznymi, nadzorować sonary i łączność. - wyjaśniła niska, czarnowłosa kobieta, czy raczej dziewczyna która ostrzegła ich o ataku.

- Normalnie w fortecy przebywa dwustu funkcjonariuszy, ale teraz została nam tylko większość sprzętu. - dodał przysadzisty, dobrze zbudowany i nieco za szeroki mężczyzna o twarzy kojarzącej się z psem obronnym o krótkim pysku, któremu zgolono całą sierść i włosy. Głos miał niski i głęboki, śmierdział zaś potem i niezłomną pewnością siebie. - Przeprowadziłem inwentaryzację. Mamy dwieście dwadzieścia trzy granaty hukowo-błyskowe, pięćdziesiąt osiem...

- Pomiń liczby, kretynie. - wtrąciła czterdziestoparoletnia, łysa kobieta którą Ardor spotkał wcześniej, koroner opiekująca się kostnicą. Tak jak reszta, miała już na sobie czarny uniform bojowy, połyskujący czarny płaszcz balistyczny do kostek, w ręku hełm o jednej spolaryzowanej ciemnej szybie zasłaniającej całą twarz. - Mamy całego potrzebnego sprzętu pod dostatkiem. Potrzebujemy... - wstrząs przerwał jej słowa, światła na chwilę zamigotały.

- Potrzebujemy planu. Szybko streszczę wam syutuację. - dokończyła.

- Twierdza jest zbudowana na skalistej wyspie w kształcie litery U. Jesteśmy w jej dolnej części, w łuku, w Holu Głównym. Pod nami znajdują się ambulatorium i kostnica. Nad nami znajduje się wieża z salami przesłuchań, kwaterami konsultantów, kwaterą sędziego Arcturusa, strażnicą obserwacyjną, latarnią morską i wreszcie na szczycie znajdują się anteny komunikacyjne i radary morskie i lotnicze. Każde z pomieszczeń to kolejne piętro.
- Działa obrony przeciwmorskiej znajdują się w czterech "narożnikach" litery U, północno-wschodnim, północno-zachodnim, południowo-zachodnim, południowo-wschodnim.
- W lewym skrzydle znajdują się kwatery funkcjonariuszy, sale szkoleniowe, zbrojownia.
- W prawym skrzydle znajdują się kaplica, cele, lądowiska i mesa z magazynem.
-We wnęce w literze U jest zatoka do której wpływają nasze jednostki pływające. Tam znajdują się trzy wejścia, jedno od nas i po jednym na skrzydło. Tam są mola, doki, przejście na lądowiska. W tamto miejsce wymierzony jest też każdy karabin maszynowy jakim dysponujemy, czyli sześć ciężkich bolterów i cztery erkaemy. Amunicji starczy do końca świata, ale nawet wobec tego obrona może być trudna jeżeli wróg wymyśli coś nieprzewidzianego. Dobra wiadomość jest taka, że wrogowi niezwykle ciężko będzie skutecznie ostrzelać zatokę.

- Zajmę się naszymi wrogami. - masywny zaproponował starszej arbiterce, która z widocznego nadużycia głosu aż złapała się za szyję. - Sytuacja wygląda następująco. Wedle ustaleń radaru szykują się na nas cztery niszczyciele, więc zgodnie z układem kompanii w Siłach Obrony Planetarnej Koryntu gdzieś tam czai się również krążownik jako zaplecze artyleryjskie. Będą próbowali podpłynąć do nas łodziami desantowymi, wypaść gdzie się da. Możliwe że karabinami termicznymi i ładunkami kinetycznymi będą sobie chcieli stworzyć nowe miejsca w murach, tam gdzie osłabi je kanonada okrętu. Łącznie dysponują maksimum 450-cioma żołnierzami licząc podoficerów i oficerów. Nie są silnie umotywowani, ale nieźle wyszkoleni, a przede wszystkim bogato i dobrze uzbrojeni, choć nie tak dobrze jak my. Korzystają z powtarzalnych karabinów laserowych, my mamy automatyczną broń osobistą, z tłumikami i co tam chcemy, mamy też nasze strzelby a nawet parę bolterów. Mamy o wiele więcej dodatkowego ekwipunku. Oni mogą zaś pojawić się wszędzie, jest ich więcej i najpewniej na krążowniku mają przynajmniej dwa szturmowe wektorowce klasy Valkiria. Gdyby wszystkie nasze nie były w obiegu... - zamyślił się.

- Sędzia Hagendath rozkazał nam was chronić za cenę życia. Jaki jest plan?

-2- 22-10-2012 14:23

szlachecka kareca antygrawitacyjna
przestrzeń powietrzno-morska Twierdzy Planetarnej Arbites Aex I, strefa śródopływowa, Nowy Korynt



Gregor Malrathor

W osobowym pojeździe panowało milczenie, choć Arcturus pomógł komisarzowi z powrotem się przebrać i uzbroić mimo przestrzeni, pozostawiając tylko maść przyciemniającą karnację oficera politycznego. Lecieli w niemal zupełnym milczeniu, przerywanym tylko trzaskiem otwartych kanałów radiowych w oczekiwaniu na choćby jeden komunikat, który przejdzie przez zakłócenie. Przytłumione szumem głosy nadchodziły z mijanych w dole jednostek, okrętów i kutrów i wysepek i jednostek latających, przechwycone przez potężny sprzęt Arbitrów. Jednak ich słowa nie uchylały rąbka tajemnicy na temat braku łączności z Aex'ami. Przemieszczali się wciąż, z nadźwiękową prędkością i zgaszonymi światłami, w niemal prostej linii co pozwalało nie odczuwać żadnych gwałtownych przeciążeń.

I wtedy, otrzymali sygnał...

- Sędzio, odbieram połączenie! - nie zdołał ukryć entuzjazmu i ulgi radiooperator - Nie przechwycony sygnał, ktoś się z nami łączy. Nie rozpoznaję sygnatury transmisji, więc to musi być zapasowy nadajnik z którejś z twierdz.
- Tylko oni mają nasze kodowanie, prawda? - upewnił się Arcturus. Po raz pierwszy jego głos był spokojny, a twarz wyrażała co innego. - Na moją słuchawkę. - dodał, sięgając po urządzenie.

Gregor ledwie słyszał głos dobiegający z aparatu trzymanego przez sędziego przy uchu. Ten wysłuchał czyichś słów po drugiej stronie, przy czym bez wybałuszonych oczu, ale z najbardziej wypełnionym niedowierzaniem spojrzeniem jakie komisarz u niego widział podał Malrathorowi słuchawkę.
- Do ciebie... - wyszeptał. Chciał coś powiedzieć do skonsternowanego radiowca, ale ten zorientował się dość szybko o co chodzi i włączył nagrywanie rozmowy.

- Gregor? To ty? Musisz mnie natychmiast wysłuchać, mamy niewiele czasu!

Inni ludzie mogliby mieć wątpliwości, ale Malrathor rozpoznał głos natychmiast - wielokrotnie słyszał go, na żywo i przez najbardziej zniekształcający dźwięk i zawodzący sprzęt jakim dysponowała Gwardia Imperialna, przez przeszło dwadzieścia lat. Rozmówcą z drugiej strony był Emmerich Eskel... na którego poszukiwanie ruszyli wachmistrzowie na pokładzie Łzawiciela.

- Zbliżamy się powoli do twierdzy... - zakomunikował kierowca - Coś tu jest nie tak...
- Co dokładnie? - dopytał Hagendath, nie odrywając wzroku od komisarza i słuchawki.
- Nie wiem... - odparł Arbiter - Nie umiem powiedzieć dokładnie sędzio, po prostu coś jest nie na miejscu.

-2- 25-11-2012 19:01

świątynia Wszechsjasza w majestacie Uzdrowiciela, Władcy Ciała
pałac gubernatora, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Borya Volodyjovic, Johnatan Trax

Morze. Wielkie, przestronne morze. Nieomal ocean. Bezdenne. Bez kresu.
Morze szlamu, pokryte plamami żółci.
Chmury, które ropieją do niego miast zrzucać deszcz.
Niebo zielonkawe od choroby, miast błękitu.
Upalne słońce, gwiazda Albitern, wschodząca nad horyzontem, niemal gotująca powierzchnię flegmy zastygłej błoną na morzu.
I gwieździste niebo znikające po drugiej stronie, ze spadającymi gwiazdami, coraz bardziej znikającymi za dominującym światłem przynoszącym zasłonę, przynoszącym strach, odsłaniającym widok, którego nikt nie chce zobaczyć.
Podobną zasłoną są spadające gwiazdy, gdyż to tylko w atmosferze jedynie czyste - metal i ogień.
Miliony drobnych szczątków okrętów spadające w atmosferze.
Najpiękniejszy i najsmutniejszy widok z tego wszystkiego.
A na szczycie i styku świtu i nocy wiecznie obecne i wirujące Oko.

* * *

Dwaj mężczyźni jednocześnie się podnieśli w niestabilnych metalowych kołyskach, które nieco się zabujały, umocowane łańcuchami do sufitu. W ciemności przerywanej zielonkawą poświatą podświetlanych zbiorników z substancjami tej barwy i niewielkimi ekranami aparatury diagnostycznej wciąż mieli pulsujące i bolące w nerw wzrokowy powidzenie krwistoczerwonego, wirującego i emitującego coś w ich stronę. Ostatnie chwile snu nie tylko oni patrzyli na nie, lecz Oko również patrzyło na nich.

Za metalowymi drzwiami słychać było jakiś ruch, kilka lub kilkanaście osób biegnących w nieprzystającym temu miejscu pośpiechu, którego nie dostrzegli u techadeptów. Całą głowa i okolice czaszki pulsowały, żeby nie powiedzieć paliły ogniem, jak gdyby raz po raz na bieżąco bili głową z całej siły w ścianę i zdzierali skórę i parzyli ją wrzątkiem równocześnie, choć wszystko to w relatywnie znośnych granicach. Od razu po tym doznaniu doszło do nich, że nawet nikła poświata światła razi ich w oczy, dźwięki wibrująco wiercą im w uszach, całe ciała przechodzą dość silne dreszcze a wszystkie mięśnie pulsują nerwobólem jak gdyby z wycieńczenia. Nawet wypowiedzenie słowa przyszłoby z trudem, choć było możliwe - krzyk nie. Nie była to jednak typowa słabość i zdawali sobie sprawę, że szybko ustąpi w przeciwieństwie do niedawno operowanych i rekonstruowanych ubytków czy w przypadku Traxa kończyn.

- Wybaczcie. - doszedł chrapliwo-syntetyczny głos magosa, samotnej sylwetki stojącej między ich kołyskami, wpatrzonej w jeden ze zbiorników z organami. - Jeśli cokolwiek to dla was znaczy, cała ludzkość może zyskać na waszym poświęceniu.

Niedowład po rekonstrukcji... Borya spojrzał na Johnatana i na odwrót i jednocześnie chyba przyszło im do głowy to samo, przebijające się przez cały dyskomfort, budzące po części ulgę, po większej - grozę - olśnienie:

Byli wciąż w swoich ciałach.

Drzwi do sali operacyjnej zostały rozwarte na oścież, wraz z tym dotarło do nich odległe echo strzałów które wnet ucichły. Za moment miał się tu zjawić Imperator wie kto, Imperator wie z jakimi zamiarami...

Haajve Sorcane

Po krótkiej rozmowie w surowym pomieszczeniu, w którym Borya i Johnatan oczekiwali po zabiegu, arcymagos opuścił Kruka, pozwalając mu na krótką modlitwę w odosobnieniu, sam wrócił do kaplicy. Wedle jego słów adepci zostali dokładnie poinstruowani jak działać. Przygotowany plan mógł zadziałać lub nie, nie było jednak alternatywy i w najgorszym czasie mógł kupić zapewnić cenny:

- Czas. Już czas. - z myśli wyrwał nieco wibrujący od nakładającego się echa w komnacie radiowo zniekształcony głos adepta, który wciąż nie zdjął maski. Mimo podobieństwa ich wszystkich Haajve, nie widząc, słuchem rozpoznał jednak przewodnika, choćby przez szczególny sposób wysławiania się.

Wyszli przez żelazne drzwi z odlanym symbolem Wszechsjasza i jedną z marsjańskich liturgii w binarnym do marmurowego, wysokiego korytarza. Sorcane prowadzony był przez sam środek, pod ścianami wyczuwał zapach balsamów konserwujących i antyseptyków oraz szmer poruszanych szat. Najwidoczniej dwoma rzędami zgromadziła się reszta adeptów. Ruszyli do wrót świątyni, które widział tak niedawno, a zarazem zupełnie nie mógł sobie ich przypomnieć. Nie było już jednak szansy na dotyk chłodnego metalu - były otwarte na oścież, a po drugiej stronie wyraźnie wyczuwał, wszystkimi pozostałymi zmysłami i intuicją obecność kilkunastu żołnierzy pierwszego pułku Sił Obrony Planetarnej Koryntu, w ich zapamiętanych galowych czerwonych marynarkach ze złotymi epoletami i obszyciami mankietów, charakterystycznych czepcach i czarnych spodniach i pasmanterii, z bronią pokrytą połyskującym lakierem mającym zapewne chronić przed rdzewieniem na oceanie. Widział ich w wielu miejscach pałacu gdy zmierzali do świątyni, stoickich i nieruchomych na swoich wartach i teraz właśnie ani jeden szmer w reakcji na jego pojawienie się, namacalny przez ciszę stoicyzm podpowiedział mu że to oni, a nie bardziej konwencjonalni żołnierze w tych samych barwach, lecz cadiańskich pancerzach, którzy doprowadzili ich tu wcześniej i sprawdzili w poszukiwaniu oznak zarazy.

Adept wyprowadził go o jeden krok za główny korytarz, na zewnątrz świątyni, puścił rękę Astarte, po czym cofnął się o krok z powrotem do sanktuarium jakby w rytualnym porzuceniu pieczy nad swoim pacjentem.

- To wszyscy? - odezwał się relatywnie niski, i przyjemny w barwie choć ostry w tonie kobiecy głos gdzieś ze środka formacji żołnierzy, o ile Sorcane poprawnie ich zobrazował.
- Pozostali dwaj nie są w stanie iść o własnych siłach. Wobec tego dyshonoru, pani pułkownik, arcymagos w wielkim gniewie sam zaczął... wydobywać z nich... informacje. Teraz modli się do Wszechsjasza o przebaczenie. Zaprowadzę waszych ludzi do nich, pani.
- Gubernator niewątpliwie łaskawie potraktuje jego... pomyłkę. - niemal wycedziła rozmówczyni adepta. Wobec jakiegoś niewidocznego gestu, kilku żołnierzy szeroko wyminęło zbrojmistrza i truchtem wbiegło do świątyni, przepuszczonych przez adeptów.
- Tym większa będzie jego skrucha, wobec niezasłużonej łaski, jak bowiem mógł nie rozpoznać Anioła Imperatora.

Zebrani żołnierze nie zareagowali westchnieniami zachwytu, zaskoczeniem, nerwowymi szeptami czy poruszeniem, nie zareagowali w ogóle. Ich brak reakcji utrzymywał się dość długo, by zapanowała więcej niż niezręczna cisza.

W końcu kobieta podeszła o krok, drugi, trzeci w stronę Kruka, nie śpiesząc się, i jakby wahając co, albo jak, powiedzieć. W końcu podjęła decyzję:
- Jestem marszałek Leah Persano. W imieniu gubernatoriatu Nowego Koryntu jesteś aresztowany. Będziesz miał możliwość wyjaśnić się ze swojej zdrady lecz decyzja co do twojego losu należy do gubernatora po uzgodnieniu z twym zwierzchnikiem zakonnym, o ile taki istnieje. - przerwa na oddech po wyrecytowanej formule - Pójdziesz z na...

Wrzask umierającego niedaleko w korytarzu zagłuszył końcówkę słowa na sekundę nim został zagłuszony nikłymi eksplozjami, jednoznacznie charakterystycznymi dla broni bolterowej, na co odpowiedziało kilka strzałów z broni laserowej. Bliżej, niż mogło się wydawać i zupełnie znienacka.

Kilku z żołnierzy mechanicznie skierowało się w tył, biorąc pod uwagę, że sanktuarium było jedynym potencjalnym kierunkiem ataku - i drogą powrotu. Reszta pozostała nieruchomo, najpewniej, jak Haajve podejrzewał, mierząc do niego. Sytuacja, nagle stała się jeszcze bardziej napięta...


Atrium Gubernatoris
dolne korytarze, pałac gubernatora, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Tyberion

Nie ma większej chwały niż śmierć w boju.
Nie ma większej nienawiści niż do zdrajcy.
Nie ma większej straty niż... bracia.

Nawet dla Anioła Śmierci, to było niemal zbyt wiele.

Brat-sierżant Hasdalith został wysłany z oddziałem w Jastrzębiu do Koryntu gdy tylko Łzawiciel zajął pozycję nad planetą, pochwyciwszy potencjalnie bardzo ważnego jeńca. Trzeba było poczynić z gubernatorem ustalenia odnośnie sprowadzenia go na planetę i zorganizowanie odpowiedniej eskorty, egzorcystów, wykwalifikowanych żołnierzy, pomocy arbites, jakichkolwiek lokalnych komórek inkwizycji, wreszcie, po zakończeniu przesłuchania, mieć możliwość zakończenia ziemskiej służby uczestniczących w przesłuchaniu ludzi...

Nieomal gdy ich lądownik dotknął powierzchni jednego z lądowisk Atrium Gubernatoris, otrzymali wieści o wydostaniu się więźnia na wolność, mobilizacji na pokładzie Łzawiciela i pojawieniu się krążownika Chaosu w nieprzewidzianym natarciu, w którym nie mogły pomóc Egzemplariuszom siły marynarki ze stacji orbitalnych Koryntu. Kilka godzin później, wrak pięknego krążownika uderzeniowego, który Tyberion przez tyle lat nazywał domem i świątynią, rydwan obrońców Imperium, spoczął na zawsze w odmętach Oceanu Zewnętrznego, oszkielecony. Wraz z nim cała jego załoga poza nimi.

Dziesięć dni spędzili w pałacu gubernatora, słysząc od emisariuszy o rozumieniu ich straty, zasypywani pustosłowiem. Sierżant, nagle najstarszy stopniem członek kompanii, składał raport kontradmirałowi całego zgrupowania floty, z którym przybyli, prowadził rozmowy z gubernatorem, dbał o ducha swoich podkomendnych i powoli uginał się pod tytaniczną skalą innych zadań, do wypełnienia których musiał przepędzić żal ze swojej duszy. Pozostali, uwięzieni w pancerzach rytualną tradycją nieokazywania oblicza w obecności kogokolwiek spoza zakonu, spędzili dekadzień na poście i modlitwie, nie w pałacowej katedrze w której modlił się gubernator i dworzanie, lecz w odosobnionej i oddanej im na wyłączność kaplicy w podziemiach pałacu, czas spędzali zaś w celach, nie zaproponowanych im apartamentach, choć po raz pierwszy mogli odczuć pokusę... wygody. Jakie znaczenie miał ich hart wojownika? Kompania nie istniała i nie miała zadania. Być może zostanie na zawsze rozwiązana. Jakie znaczenie miała ich dyscyplina? Tylko brat-sierżant utrzymywał ich ducha.

Teraz był nie wiadomo gdzie, albowiem od szesnastu godzin nikt z jego podwładnych go nie widział. Nikt poza Tyberionem nie mógł już go zobaczyć. Zaatakowali w modlitwie, najbardziej zdradziecko jak się da. Gdy dziewięciu braci było pogrążonych w kontemplacji z odłożoną bronią, wysadzili portalowe wrota i wypełnili pomieszczenie granatami, obłokami plazmy, ciekłymi płomieniami i pociskami. Połowa jego braci zginęła na miejscu, jeden dobiegł do wejścia stając się żywą tarczą gdy rzucili się po broń. Tylko pancerze wspomagane, nieprzewidziane przez żołnierzy pałacowych bohaterstwo ich brata i zaporowa siła ognia ciągłego bolterów pozwoliła przeżyć jemu i dwóm jego braciom, choć wszyscy odnieśli rany. Czym prędzej zebrali cały dostępny ekwipunek i amunicję swoich braci, oraz niektóre bronie ich niedoszłych oprawców i ruszyli w trzewia olbrzymiego pałacu-wyspy, kompleksu, którego rozkładu pomieszczeń nie znali. Trzech aniołów śmierci osaczonych przez śmiertelników we wrogim im labiryncie.
Wróg jednak utracił zaskoczenie i korzystny teren.

Trzy dni błąkali się tutaj, znajdując zaminowane korytarze, ukrywając się przed licznymi wrogami nie mogąc sobie pozwolić na równą wymianę, w ciemnościach niektórych sekcji polując na samotnych wartowników i drobne patrole, korzystając z karabinów laserowych wroga i własnych rąk gdy można było. Musieli odnaleźć skraj i jakiekolwiek wyjście, zewnętrzne wybrzeże i łodzie. Wtedy mieliby szansę wydostać się i powiadomić kogokolwiek z floty, co tu miało miejsce. Co jednak z bratem sierżantem? Może wypadało ruszyć i odnaleźć go - za wszelką cenę i wszelkie ryzyko?

Trzy dni kosztowały pierwszego dnia życie jednego z jego ocalałych braci. Ostatnie pięć minut kolejnego. Znalazłszy jedną z głównych podziemnych arterii, już nie betonową a marmurową, z mniej cennymi arrasami na ścianach i awaryjnymi lampami prowadzącymi nieodzownie do wind lub schodów, natknęli się również na rozstawionych co skrzyżowanie, więc co trzydzieści metrów wartowników. Ostatni z nich od schodów, w arterii, był najłatwiejszym celem i zarazem oficerem, co wydawało się dziwne. Czego jednak nie wiedzieli, to że wartownicy nie wyczekiwali ich...

Gdy Derentios wyszedł z bocznego korytarza z wielkim nożem bojowym Astartes, chcąc by dalsi wartownicy widzieli egzekucję swojego oficera i by odciągnąć ich ucieczką wgłąb labiryntu, oficer niespodziewanie jak na swoją rangę wyciągnął pistolet plazmowy i posłał rozżarzony ładunek prosto w głowę anioła. Ta wyparowała, zostawiając parującą, zagotowaną resztkę szyi, karku i stopionego pancerza. Zanim zdołał rozgrzać broń i uśmiercić Tyberiona, ten zastrzelił go na miejscu. Niewiele dłuższa chwila postoju i fakt, że został sam zmusiły go do przyduszenia ogniem i uśmiercenia pięciu-sześciu strażników i ruszenia naprzód, gdyż natychmiast część z nich w korytarzu zniknęła w odnogach po prawej i jasnym było, gdzie i jak zamierzają go oskrzydlić.

Biegł naprzód na ile starczało mu wobec zmęczenia i dodatkowego obciążenia sił. Pancerz był uszkodzony i nie mógł liczyć na jego serwomechanizmy. Mimo był szybszy niż którykolwiek z wrogów. W każdym skrzyżowaniu po lewej i prawej na skraju widoczności migały mu pojedyncze sylwetki strażników, gdzieś z tyłu ktoś otworzył do niego ogień.

Wpadł w pułapkę, a intuicja mówiła mu, że przyszykowaną nie dla niego.

Przebiegł może trzysta metrów korytarza w linii prostej, po czym natrafił na spiralne schody prowadzące w dół. Nie zastanawiając się wiele zwolnił nieco, przygotowując broń, prowadzony instynktem, nie zatrzymywał się jednak i był niżej, i niżej. Gdzieś przez okno do środka wpadło światło, uświadamiając mu jak beznadziejnie blisko byli wydostania się, nie miał już jednak wyboru. Ewidentnie znajdował się w okrągłej wieżycy-baszcie, ewidentnie u niższych jej kondygnacji, blisko fundamentów, może nawet już schodząc poniżej powierzchni wody. Jeżeli utrzymają go pod wodą, nie wydostanie się nigdy.
Serce w rytmie. Puls w bojowej normie. Ciało nie zawodziło. Dyscyplina powstrzymywała wszelkie zalążki rozpaczy i utraty woli.

Został sam.

korytarz i schody
świątynia Wszechsjasza, pałac gubernatora, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Haajve Sorcane, Tyberion

Coś wielkiego i ciężkiego zbiegało po spiralnych schodach dwadzieścia metrów stąd, na końcu korytarza - bez wątpienia żołnierz Piechoty Kosmicznej w pancerzu wspomaganym. Żołnierze pierwszego pułku albo nie znali rozsądku albo strachu, po część nie zajmująca się Sorcane'em podbiegła momentalnie kilka metrów do przodu i tam zajęła pozycje. Gdy tylko ten drugi Astarte wychylił się ze schodów, otworzyli unisono ogień z karabinów laserowych, istną salwę. Natychmiast poczuł zapach ozonu od promieni, które przeszyły powietrze obok.

Tyberion usłyszał w ostatniej chwili trucht żołnierzy i od razu gdy się im pokazał, zatrzymał się i podbiegł nieco wzwyż schodów tak, że sufit przesłaniał obu stronom linię strzału. Szacował, że po drugiej stronie była może czternastka żołnierzy pozbawionych pancerzy, z czego sześciu podeszło by go zatrzymać. Nie mógł sobie pozwolić na swobodną wymianę strzałów z nimi. Wiedział jednak, że lada moment ze schodów zacznie zbiegać o wiele więcej, najpewniej lepiej wyposażonych...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:44.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172