lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Inquisitor] Aniołowie, zagładę zwiastowawszy... (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10383-wh40k-inquisitor-aniolowie-zaglade-zwiastowawszy.html)

SyskaXIII 26-11-2012 16:54

Kayle Slovinsky, Sihas Blint , Ardor Domitianus

-Po pierwsze z kim walczymy i do czego mnie potrzebujecie ? Po drugie kto tutaj dowodzi, bo patrząc na stan generała nie jest on zdolny do ustalania strategii. I po trzecie, mogę odzyskać swoje rzeczy ? Wciąż nie wiem kto kim jest i wolę samemu dbać o swoje życie. - powiedział Kayle do wszystkich zgromadzonych na sali obserwując każdego przybyłego na zebranie
Blint postanowił zabrać głos.
- Kapitan Sihas Blint do usług. To z kim walczymy jest no cóż... Dość skomplikowane. Na pewno będziesz miał czas, aby się przyjrzeć naszym przeciwnikom i samemu wywnioskować. Jeśli czy czegoś potrzeba to mów - sprzętu nam akurat nie brakuje. - Obrócił się do pozostałych żołnierzy - Czy twierdza posiada jakiś główny węzeł energetyczny? Miejsce, gdzie w jednej chwili będzie można odciąć całość od dostaw prądu?
- Generatorium znajduje się w dolnych tunelach w skałach, pod wyspą sir. Pływy morskie stanowią główne zasilanie. Mechanicus zainstalowali także awaryjny agregat, kontrolowany co pięć lat, dla sprawdzenia, czy jego Duch nie uległ Zepsuciu. - wyrecytowała koroner - Nie ma mowy by nas odcięli, o ile nie wysadzą całej skały na której spoczywa twierdza.
- To nie oni nas odetną... - Uśmiechnął się Blint - Wyślijcie kogoś, aby na mój rozkaz był gotowy do odcięcia zasilania i każcie każdemu wyposażyć się w noktowizor.
Zdawał sobie sprawę z tego, że to nie zapewni im zwycięstwa, ale na pewno pomoże postawić pierwszy krok ku niemu.
- Tak jest! - odparł funkcjonariusz o aparycji bulldoga, po czym wskazał na dwóch swoich podkomendnych, pokazał pięć palców dłoni czyli pięć minut. Ci natychmiast zasalutowali i ruszyli do zbrojowni po sprzęt dla wszystkich.
- Poinformuję posterunkowego odpowiedzialnego za Silniki Logiczne. Na czyjkolwiek sygnał o właściwym haśle odetnie zasilanie. Hasło... “Spięcie”.
- W takim razie dajcie mi lunetę noktowizyjną do mojego karabinu i ja zajmuję się ostrzałem płynących przeciwników, jeśli znajdzie się dowódca lub inny wróg odpowiedzialny za morale dajcie mi znać i pokierujcie mnie na front, na którym się znajduje a długo nie pożyje - rzekł twardo do zgromadzonych Kayle będąc pewnym swoich słów.
- To się da zorganizować. - odparła młodsza arbiterka - Na wieży obserwacyjnej jest dobra pozycja... Tylko jeśli coś większego w nią trafi...
-wolałbym jakieś niskie tereny, możliwie jak najbardziej zamaskowane
- Jesteśmy na wyspie, kawałku skały na którym postawiono umocniony posterunek. Gdzie dokładnie planujesz się zamaskować? - młoda kobieta uśmiechnęła się ironicznie i zgryźliwie, ale trafność jej słów podkreślił wstrząs który zachwiał wszystkimi w pomieszczeniu, na zewnątrz słychać było odłamki betonu po trafieniu z działa morskiego. Z sufitu pomieszczenia w którym byli posypał się biały tynk.
-jakiś balkon lub tunel z dobrym widokiem na wszystko wkoło? zapytał pod denerwowany snajper.
- Możesz pomarzyć. Albo dobry widok, albo dobra osłona. - odparła dziewczyna.
-Dobra, w takim razie będę musiał baczniej uważać na siebie. Razem z lunetą dajcie mi linkę desantową i zaprowadźcie mnie na wierzę obserwacyjną. Czas nas goni - snajper był bardzo niezadowolony z zaistniałej sytuacji, ledwo co przyleciał na tą planetę a już musiał bacznie uważać na swoje życie. Nie miał zamiaru stracić go w pierwszym starciu z przeciwnikiem.
- Pomyślnych łowów... - Rzucił Blint do snajpera. - Czy nie ma żadnych innych wejść do środka? Tylko te z zatoki?
- Jest wiele mniejszych wejść konserwacyjnych, ale zamierzamy je zaminować i wysadzić. Większość już jest obłożona ładunkami.
- Zostawcie kilka na wszelki wypadek, mogą się przydać - tylko najpierw odpowiednio je zabezpieczcie. Tak, aby można było spokojnie wyjść, ale wejście w jednym kawałku było niemożliwe.
- Oczywiście.
- Hmmm... Czy w celach aktualnie ktoś się znajduje?
- Tak jest. - przejęła prowadzenie rozmowy koroner - Głównie wywrotowcy. Czekają na swój transport na okręty więzienne.
- Jak dużo osób?
- Czterdzieści... może pięćdziesiąt.
- Przeprowadzić w dolne poziomy, uzbroić i odciąć. Powiedzcie im, że jeśli przeżyją to zostaną warunkowo zwolnieni. Albo coś... Nie wiem, sami najlepiej wiecie jak zmotywować ludzi do walki
- Sir, nie ma mowy o wręczeniu im broni. Tego rozkazu nie wykonam. - twardo postawiła sprawę koroner - Złamali Lex Imperialis, są niebezpieczni, a najbardziej zdroworozsądkowo mają powody szukać naszej śmierci.
- Doskonale to rozumiem. Dlatego odetniemy im drogę odwrotu. Albo przebiją się przez wroga, albo zostaną rozstrzelani. Przez nas, albo przez nich.
- Odmawiam. Musicie wymyślić coś innego, kapitanie. - spokojnie odpowiedziała koroner.
- Czy to nagle pani zaczęła wydawać rozkazy? Wydawało mi się, że dowodzenie zostało oddane w moje ręce. Kayle - Odwrócił się do snajpera. - W razie potrzeby, na mój znak zdejmiesz losowego skazańca. Sądzę, że będą potrzebowali drobnej motywacji do walki. Pani koroner - Odwrócił się z powrotem w stronę kobiety - rozumiem pani niechęć do tego planu, ale musi pani zrozumieć, że to nie jest zwykła sytuacja. Musimy użyć wszystkich możliwych środków i wykorzystać każdą przewagę, a ci ludzie znakomicie nadają się na żywą tarczę między nami a wrogiem. Ufam pani osądowi całkowicie, więc musimy znaleźć jakieś dobre miejsce, aby ich rozlokować. Powinniśmy zrzucić im podstawowe uzbrojenie dopiero wtedy, kiedy nasi ludzie będą poza zasięgiem.
- Nie dojdzie do tego planu. Jest pan dowódcą, kapitanie, a nie sędzią. Lex Imperialis dokładnie stwierdza ich wyroki. Nie zostali uśmierceni gdy byli aresztowani i nie zostaną użyci jako mięso aramtnie. To skazańcy, nie jeńcy wojenni. - kobieta zmarszczyła brwi, mierząc wzrokiem Sihasa - Musi pan poradzić sobie z nami. Nie rozumiecie chyba, że naszym obowiązkiem w razie potrzeby jest bronić żyć tych szumowin. Bo jesteśmy Adeptus Arbites. Naszym najwyższym władcą po Bogu Imperatorze ludzkości jest księga jego praw.
- Nie wiem jak pani, ale ja uważam, że każdy człowiek ma prawo do walki o swoją wolność i odkupienie win. Ci ludzie pomimo swoich przestępstw mogą teraz częściowo je odkupić i poprzez swoje poświęcenie dać nam szansę. Czy nie to by było lepsze dla Imperium? Nie muszą gnić do końca swojego życia w celach. Lepiej zginąć w imię Imperatora, niż żyć dla samego siebie... Czy nie uczono was tego samego?
- Nie. Uczono nas strzec Lex Imperialis i tego będziemy się trzymać. Nikogo tutaj nie obchodzi pańska indywidualna interpretacja sprawiedliwości. - nieugięcie trwała starsza kobieta. W międzyczasie dwójka funkcjonariuszy wróciła z koszami, w których ułożone rzędami były noktowizory. Jeden natychmiast zaczął je rozprowadzać wśród towarzyszy, drugi zdjął z pleców i podał Kayle’owi czarny i matowy, dość kompaktowy karabin z lunetą.
- Wierzę, że umiesz się z tym obchodzić lepiej niż ja, przyjacielu... - rzucił tylko, podając przy okazji bandolier z sześcioma magazynkami.
- Tu nie chodzi o cholerne poczucie sprawiedliwości! - Krzyknął. - Jestem żołnierzem od kiedy pamiętam i zawsze, ale to zawsze cel był jasny - zwycięstwo, za wszelką cenę. Wojna wymaga poświęceń, a zwycięstwo ofiar. Może pani wybrać, albo tamci, albo pani towarzysze. Nie znaczy to, że skazujemy ich na pewną śmierć. Pewną śmiercią jest dla nich pozostawienie ich samych sobie, bo jeśli my zginiemy to nikt się nimi nie zainteresuje i albo pozostaną zamknięci tutaj, bez jakichkolwiek zapasów i odizolowani, albo zabici na miejscu. Nadal uważa pani, że świat jest tylko czarno biały i kodeks pozwoli jednoznacznie rozwiązać wszystkie problemy?
- Możemy równie dobrze was wydać i zakończyć ten bajzel, więc przestań pieprzyć o rzeczach o których nie masz pojęcia człowieku i DOWÓDŹ! - wydarła się arbiterka, gdy fasada spokoju opadła z jej poirytowania - Albo zostaniesz zastąpiony! Nie i koniec, następny plan!
Po twierdzy rozeszło się drżenie po odległym trafieniu, chyba w północnej części. Światła zamigotały niebezpiecznie, ale obwód chyba nie został przerwany.
- Krew wszystkich, którzy zginą dzisiaj spoczywa na twoich rękach... - Powiedział wystarczająco głośno, aby usłyszeli to inni arbites. - Które miejsca mają wystarczająco dużo przestrzeni, aby dokonać desantu?
- Pełen desant może nastąpić wyłącznie od strony zatoki. Pojedyncze łodzie mogę przybić do nabrzeża przy dobrym pilotowaniu niemal wszędzie dookoła wyspy, ale jeżeli nie natrafią na szczerbę w murach dostatecznie nisko to się nie dostaną do środka. Istnieje jedno zamaskowane wyjście z wschodniej części gdzie płytko pod wodą znajduje się szeroki dla góra jednej osoby wąwóz... uskok prowadzący jakieś dwadzieścia metrów w stronę wody. Jeżeli będziemy mieli szczęście, ktoś się o to rozbije, jeżeli pecha, zorientują się i dostaną kolejną strefę szturmu. - wyjaśnił porucznik-arbiter, który zabierał głos już wcześniej. - Nie mamy wiele czasu, sir. Planowałem rozłożyć miny na mieliźnie pod wodą, chyba że macie inny plan odnośnie tego odcinka.
- Potrzebuję kilka chwil na obeznanie się z okolicą jak będę już na miejscu, informujcie mnie na bierząco odnośnie niespodziewanych ataków mogących sięgnąć moją pozycję. Jeśli niczym nas nie zaskoczą uda mi się ograniczyć desant przeciwników do minimum. Resztę pozostawiam wam - Rzekł do wszystkich Kayle odchodząc od zebranych i badając karabin, który przed chwilą dostał. Był w pełni gotowy do walki i nie zamierzał stracić całego oddziału jak miało to miejsce kilka lat wcześniej.

Milczący dotychczas olbrzym odezwał się, głosem zniekształconym przez hełm.
- Zaprowadźcie mnie do miejsca w którym najpewniej z desantuje się najwięcej przeciwników. Najlepiej by był to jakiś większy obszar, w którym można swobodnie walczyć. Do tego proszę jeszcze o pistolet bolterowy. To powinno wystarczyć bym powstrzymał nieprzyjaciela. Przynajmniej przez jakiś czas.

Seachmall 26-11-2012 23:22

Strateg


Jericho oparł się wygodniej na lasce i spojrzał w sufit rozważając możliwości.
-Radzę powiedzieć im prawdę. Będą walczyć ze zdrajcami w placówce Arbiterów. Fakt, że to faktycznie są Arbites można pominąć.- spojrzał na panią porucznik- “Ten, który po bitwie stoi zwycięsko miał słuszność i słuszne były jego metody”. Na wojnie wrogów można spotkać wszędzie, a najlepszą metodą jest, aby twoi żołnierze zawsze walczyli z tym kogo nienawidzą.
- Oni nikogo nie nienawidzą. Nie walczyli jeszcze. To wciąż bardziej chłopcy niż mężczyźni - westchnęła oficer, zbierając czarne włosy i przewiązując je drugą ręką w koński ogon - Rozumiem ratio legis, ale... Ja nie walczyłam jeszcze. Wiem, że dobrze nas wyszkolono, ale to są arbites. To wszystko nie ma sensu.
Stratega również intrygowała sytuacja. Arbiterzy służą Imperatorowi, niemalzże dosłownie będąc jego prawem, co mieliby ci rebelianci, aby ich przeciągnąć na swoją stronę?
-Wątpię, aby Arbiterzy mieli większe doświadczenie bojowe od was. A jeżeli mają... no cóż zna pani porucznik teorie przeprowadzenia oblężenia?
- Zdrajca w środku, lub dziesięciokrotna przewaga liczebna w szturmie. Być może, i tylko być może mamy to drugie. - powiedziała cicho.
-Jest jeszcze trzecia opcja, ale wymaga dużo czasu. Zagłodzić ich. Nie wiem, na ile wystarczy im żywności i tym podobnych, ale jeżeli odcielibyśmy im zasoby, zasilanie i inne niezbędniki... zaczną w końcu popełniać błędy, - minęła chwila zastanowienia - Rzadko też to sugeruje, ale... daje to też czas na ujawnienie się sytuacji, że rozkazy są błędne.
- Tak... a my mamy zdobyć twierdzę do świtu. -[ b]Chevrienne[/b] ponownie westchnęła, jasnym było, jak wiele wątpliwości w tej chwili przewija się przez myśli oficer - Abitrzy umieją walczyć w pomieszczeniach i będą umieli walczyć we własnej twierdzy. Będę szczera. Chcę, by jak najwięcej z moich chłopców przeżyło.
-Więc należałoby ich wykurzyć na zewnątrz, lub zmusić, aby znaleźli się tam gdzie nam jest wygodniej. Nie zdołałem się jeszcze przyjrzeć naszej zbrojowni... czy posiadamy granaty dymne?
- Tak, oczywiście.
-Będziemy w takim razie potrzebować planów placówki Arbitrów, kilku ochotników i nadziei, że nie wystarczy im hełmów z filtrami powietrza dla wszystkich.
- Jaki masz plan?
-Odnaleźć główne szyby wentylacji placówki i albo ich zadymić, aby uciekli na zewnątrz prosto pod nasze karabiny, albo do miejsca gdzie łatwo ich będzie wybić. Zagonić jak bydło do rzeźni, że się tak wyrażę.
- Cóż, nie jest to nic wziętego z Tactica Imperialis jak sądzę. Znalezienie i dotarcie do wentylacji może być trudne, ale reszta... - zastanowiła się. - I tyle? Po prostu?
-To może nie zadziałać oczywiście. Bezwzględny dowódca, kazałby zastrzelić tych dla, których nie starczyłoby hełmów czy masek tlenowych... nie widzę jednak tu takiej możliwości. Tą metodę zaczerpnąłem z Liber Tactica... autor był trochę nieortodoksyjny, ale wydaje się skuteczny.
- W rzeczy samej... - najpierw porucznik przyglądała się Strategowi podejrzliwie, po czym uśmiechnęła się szeroko - Rozumiem twoją adorację do autora, ale chętnie poznam twoje prawdziwe imię. Widzisz, Liber Tactica obowiązuje, nie tylko tam skądkolwiek pochodzisz, ale także u nas, panie Clave.
Strateg uniósł brew na słowa pani porucznik.
-Aż tak widać, że jestem nie tutejszy? Jericho jest moim prawdziwym imieniem.- usśmiechnaął się delikatnie chociaż nie było tego dokładnie widać zza chusty.
- Pewnie też bym wybrała dzieło ostateczne jeżeli o strategię i taktykę chodzi, gdyby pośród autorów znalazła się moja imienniczka. Tak czy owak widać, żeś nie stąd. Uczestniczyłeś w walce, posiadasz wiedzę raczej właściwą oficerom niż podoficerom... I dlatego też tu jesteś, bo prawnie możliwe jest zakontraktowanie podoficerów do naszych sił. - wzruszyła ramionami, wciąż uśmiechnięta - Tak czy siak dzięki za radę. Czekają na mnie. Idziesz... Jericho?
Strateg zasalutował pani porucznik.
-Oczywiście.- ruszył na dowódczynią - Jeżeli jednak, pani wybaczy. Mój ubiór nie będzie odpowiedni na taką potyczkę. Znajdę sobie jakiś ubiór w zbrojowni.
W zbrojowni udało mu się znaleźć zbroję, ubiór i hełm na swój rozmiar, z odznaczeniami sierżanta weterana. “Wiara w Imperatora obroni cię przed wszystkim” przypominał sobie, zakładając standardową zbroję gwardii.
-Jednak to Astartes, synowie Imperatora, chodzą w przenośnych fortecach...- wymruczał do siebie pod nosem. Spojrzał na siebie, czy wszystko jest odpowiednio zapięte i ułożone. Jego stary dowódca, kazał całemu oddziałowi robić okrążenia wokół koszar ilekroć, któryś źle nosił mundur. Zadowolony ze swego nowego odzienia Strateg ruszył do porucznik Chevrienne.

Darth 27-11-2012 11:48

Twarz komisarza była niczym z kamienia. Był zadowolony, ale i niezwykle podejrzliwy. Płynnie przeszedł na Kriegańską wersję niskiego gotyku, nieznaną nikomu poza Korpusami Śmierci, i ich ojczystą planetą.
- Jeśli ktoś zmusza cię do tej komunikacji, podaj imię czempiona który pozbawił mnie dłoni. Jeśli zaś nie, imię mojego ostrza, Eskel.
- Gregor, litości. Coś z Gwiazdą, na Imperatora, szabla, uratowałeś mnie nią parę godzin temu. - mimo jasnego wydźwięku, i tak w głosie kapitana brzmiała jakaś nieprzystająca nuta. Nie był ani zirytowany, ani spięty, ani przerażony. Nie był także stricte podekscytowany - jego głos brzmiał jakby był w stanie skupienia i uniesienia, w ostatnich momentach starcia gdy jasne jest ich zwycięstwo, a zarazem okazuje się być poniesione niewielkimi lub żadnymi stratami.
Malrathor parsknął śmiechem.
- Jeśli okaże się że jesteś chaośnikiem w przebraniu, zdekapituję cię z jej pomocą. Teraz, jak przeżyłeś, i skąd wiesz gdzie jestem. O, i cóż to za ważna wiadomość, jeśli można spytać? - rzucił z delikatnym sarkazmem w głosie.
- Jestem tu, obok gościa, który wyciągnął nas z Łzawiciela... mam dużo do przekazania, teraz, gdy rozumiem... słuchaj mnie. Twoja misja... wszystko... To tylko element... - głos się załamał kapitanowi, jak gdyby z trudem przychodziło mu poruszanie tematu - W tej chwili, choć wiele tygodni potrzeba astropatom na przesłanie sygnału, wiem z wyprzedzeniem... w tej chwili trwa ofensywa z Oka Grozy. Ofensywa, jakiej Imperium nie widziało. To nie wszystko. Jest dwóch czarnoksiężników. Jeden przejmie w Koryncie władzę, drugi przejmie życie. To nie wszystko. - na chwilę zapadło milczenie - Musisz odnaleźć swój cel. Ale nie dlatego, dlaczego myślisz. Ten inkwizytor..; on żyje. On zabije wszystko... każdego na koryncie. Słodki Imperatorze, Gregor, jest tyle warstw... nawet gdy wszystko rozumiem, to tak ledwie... - słowa zupełnie nie przystawały do Emmericha jakiego Gregor znał, ale sposób wysławiania się, głos... Komisarz był pewny - nie miało miejsca fałszerstwo. Tylko czy to był kapitan, którego znał, czy ktoś, kto przejął pełną władzę nad jego umysłem?
Jak przeżył? Skąd wiedział, gdzie się z nim połączyć?
Gregor zesztywniał.
- Eskel. Zacznij mówić z sensem. Kto cię uratował? Eckstein i reszta są z tobą, jak rozumiem. Kto was wyciągnął z Łzawiciela? Gdzie jesteś? Skąd wiedziałeś gdzie ja jestem? - potarł czoło w zamyśleniu - O czarnoksiężnikach wiem. Walczyłem z nimi na Łzawicielu. Moi ludzie ich szukają, a Astartes czekają na rozkaz do ataku na nich. - Warknął z frustracją - Kto atakuje z Oka? Abbadon? Który inkwizytor? Zgaduje że Mantalames? Mów do mnie, Emmerich. Mój oddział jest prawdopodobnie pod atakiem. Nie mam wiele czasu.
- Twoi, twoi podkomendni! W Atrium gubernatoris... pomogli Krukowi, ale dwóch żołnierzy jest w niebezpieczeństwie! Pomoże im karmazynowy kolos, ale nie wiem, na ile to wystarczy, będziesz musiał jakoś z nimi nawiązać kontakt! - krótka przerwa na wzięcie oddechu wydała się komisarzowi niemiłosiernie i nienaturalnie długa - Wiem gdzie jesteś bo wiem wszystko co się dzieje tutaj. Jestem... Eckstein... nie, tylko Isaak przetrwał, tamten snajper odciął pozostałych... Nie szukaj nas. Jesteśmy w miejscu, którego nie możesz odnaleźć.
Gregor na moment zastygł w bez ruchu.
- Jedyną osobą która ma prawo zabijać Kriegan jestem ja. Jeśli ten człowiek jeszcze żyje, wyrwę mu wątrobę i każę ją zeżreć. - uspokoił się nieco
- Nie liczyłbym na to. Gregor, słuchaj... inkwizytor... Wasze śledztwo jest prawdziwe, lecz nie dla niego! On chce uśmiercić całą planetę... on i jego chart, ten który nas zabrał z Ultimy...
- Exterminatus? Dlaczego? - Gregor nie mógł pomóc jak zastanawiać się na głos - Ta planeta ma olbrzymią wartość taktyczną. Nawet inkwizytor nie może bezkarnie zniszczyć świata bez żadnego powodu.
- Nie Exterminatus... Inna metoda, coś bardziej zewnętrznego. On ściga cel, lecz nie ten sam co wy, wasz to jedynie płotka, która ma otworzyć mu drogę. Jest gotów uśmiercić cały ten świat, w tym celu będzie chciał...
Cisza.
- Przebudzić... coś.
Gregor milczał przez moment.
- A oboje wiemy że tak blisko Oka nie ma niczego co zasługuje na przebudzenie. - Przez moment zastanowił się, orientując się że przegapił wcześniej niezwykle istotną rzecz - Jacy moi podkomendni? Nie otrzymałem żadnych raportów na ten temat.
- Nie masz skąd. Wtargnięto do sanktuarium ich uzdrowiciela... Kruka zabrano na audiencję z gubernatorem, nie mieli odwagi uśmiercić Astarte, ale dwaj Twoi żołnierze i dwójka Arbitrów są pochwyceni... resztę arbites w Pałacu zabito...
Gregor milczał przez długi moment, by w końcu westchnąć.
- Arcturus - odezwał się do sędziego - czy można nawiązać stąd kontakt bezpośrednio z pałacem gubernatora?
- Tak, oczywiście. - bez wahania odparł sędzia, wpatrzony w pustkę.
Głos Komisarza był chłodny, i całkowicie pozbawiony uczuć.
- Powiadom gubernatora że czeka go inspekcja z Departamento Munitorum. Lord Komisarz Gregor Malrathor, zobaczy się z nim natychmiast.
- Słyszałeś. - powiedział sędzia do radiooperatora z przodu, który przytaknął.
- Gregor, Gregor, słuchaj, nie ma wiele czasu. Musicie go znaleźć, ale na miłość Imperatora, daj sobie czas na ocenę cienia, zanim powalisz osobę, która ten cień rzuca. Jeżeli znajdziecie wasz cel, znajdziecie rebeliantów z Fidelis Libertum, jeżeli znajdziecie rebeliantów, znajdziecie swój cel. Strzeż się, bo jak mówiłem, tu jest tak wiele warstw, zbyt wiele warstw... rozumiem i widzę wszystko, ale potrzeba takiego skupienia by objąć całość! Abbadon wiedzie pomiot Oka na Imperium, ale źdźbło przeciw temu możesz uczynić. Poświęć się temu, na co możesz mieć wpływ... On mnie ponagla, nie zostało wiele czasu. Jeżeli masz jakieś pytania, spróbuję na nie odpowiedzieć, ale musimy już iść. - Gregor widział swojego towarzysza z paskudną raną, jaką mu zadano i w niejednej boleśniejszej sytuacji, jak gdy dowódcy pionierów gdy jeszcze był porucznikiem gangrena zaogniła całą nogę, nigdy jednak nie brzmiał jakby był... opanowany, ale zdesperowany.
- Czy wiesz jak wiele czasu mam? Czy muszę przyspieszyć moje plany? - Zapytał po Kriegańsku Eskela, by po chwili rzucić do sędziego - Jak długo zajmie nam dotarcie do pałacu gubernatora?
- Jeżeli polecimy na pełnej mocy i zapowiemy się by nas nie zestrzelili bez zwalniania, niecałe trzy godziny. - szybko odparł kierowca, wyręczając Arcturusa.
- Ja... Nie wiem! Czas to nie linia, nie jest prosta, nie stoisz na nim, to okrąg, obracam się dookoła i widzę go tam wszędzie, wychodzi na wszystkie strony! Jest wiele zmiennych, Gregor! Stoisz po kolana w transzeju a ja na wieży obserwacyjnej, ale nie mam lunety! Isaak nam uciekł, nie jest już pomiędzy sługi Imperatora, Plaga Zakaziła samego kontradmirała a ten jeszcze o tym nie wie, ale głupcy ściągnęli ludzi na Zbawiciela ze stacji orbitalnej Koryntu! Nie wiem, Gregorze, pytaj mnie o twarze, nie o czas!
- Co... - oczy Gregora otworzyły się szeroko - Eskel, zdajesz sobie sprawę jak trudno mi wierzyć w to wszystko? Gdzie jest Isaak? Co się dzieje z kontradmirałem? Kim jest ten karmazynowy kolos o którym mówiłeś wcześniej?
- Ten sam, który odebrał nas z Ultimy! Co do kontradmirała nie umiem dobrze powiedzieć, jego dusza umiera, ale ciało jeszcze nie wie. Isaak... Wyciągnęliśmy stamtąd Isaaka, ale nie ma go z nami. Zna cel twojej misji i myśli niewątpliwie, że jest sam. Isaak zawsze czcił Imperatora na drugim miejscu, na pierwszym zawsze była Śmierć... Ruszył polować sam, tak jak zawsze gdy przetrwał... Ale coś przesłania jego losy... coś rości sobie do niego prawo... Nie wiem! To wszystko jest obce i przerażające dla mnie, ale przysięgałem służyć Imperatorowi jak długo ma wola trwa! Próbuję...
W słuchawce rozległ się... jak przeciągły dźwięk, tylko bezdźwięczny. W zasadzie nastał moment ciszy tak zupełnej, że nadany przez szum silnika i oddechy arbitrów kontekst pozwolił stwierdzić, że był to dźwięk, ten rodzaj ciszy tak głębokiej, że potrafiła dekoncentrować ludzi, poniżej minimalnego poziomu dźwięku do którego ludzkie ciało było przyzwyczajone, jak z minimalną i maksymalną temperaturą. Ta cisza była jakimś dźwiękiem, a niezrozumiale, ale słyszalnie Eskel na nią odpowiedział po drugiej stronie słuchawki, jakby prosząc o więcej czasu, próbując oddalić zakończenie rozmowy.
Komisarz westchnął cicho.
- Eskel... czy możesz przysiąc na Złoty Tron, że wszystko co powiedziałeś w tej chwili jest prawdą? - zapytał cicho - Jeśli nie mogę do ciebie dotrzeć, nie mogę ci pomóc.
- Nikt już mi nie może pomóc... i sam nie jestem pewien co jest prawdą, ale nie wymyśliłem nic z tego! Do niedawna nie wiedziałem o istnieniu tych rzeczy i ich związku z tobą, ale przysięgam na chorągiew sto pięćdziesiątego ósmego i na Wieczystą Bramę! Wszystko to WIDZIAŁEM, ale nie wiem jak wiele jest prawdą... wszystko to już się wydarzyło, i wydarzy się ponownie... ale tylko w pewnych wycinkach okręgu czasu. Użyj tej wiedzy. Widziałem tę przeszłość, ale przekazując tobie... możesz zmienić przyszłość. Naprawdę muszę kończyć... Ma rację, jeszcze chwila i nas odnajdą.
Gregor skinął głową.
- Rozumiem. Wierzę ci. I dziękuję. Wrogowie Imperatora padną przed nami, jak to się zdarzało wiele razy wcześniej. Jeśli przetrwaliśmy Opitar, przetrwamy i to. - do kierowcy zaś rzucił - Kierujemy się z pełną prędkością na pałac. Nie mamy czasu na półśrodki.
- Tak jest, panie! - odparł arbiter kierowca.
- Chwała Imperium! - z fizycznym trudem dobył z siebie Eskel po drugiej stronie, po czym słychać było rzęsisty kaszel - Niech jego światło cię prowadzi, Gregor, i nie zapomnij o nas. Jesteś ostatnim żywym człowiekiem, z jakim dane mi rozmawiać. Żegnaj...
Gregor odłożył słuchawkę.
- Arcturus. Jeśli wierzyć jednemu z moich kapitanów, wszyscy twoi ludzie, poza dwoma, na terenie pałacu, są martwi. To już się zdarzyło, lub dopiero się zdarzy.
Arcturus obrócił głowę, patrząc komisarzowi przez kilka sekund prosto w oczy, nie mrugając. Wziął głęboki oddech, dał sobie jeszcze chwilę jakby do namysłu.
- Co to kurwa znaczy, lordzie komisarzu? Nie jestem kapłanem, tylko stróżem Imperialnego prawa. Nie. Rozumiem.
Komisarz odwzajemnił spojrzenie sędziego.
- Ja również nie. Ale, jesteśmy blisko Oka. Obaj wiemy że osnowa nie działa według zasad ludzkiej logiki. - westchnął delikatnie - Uznałem że powinieneś wiedzieć. A teraz, ruszamy do pałacu. Nadeszła pora by podjąć bardziej bezpośrednie akcje.

-2- 06-12-2012 14:11

Haajve Sorcane, Tyberion

Z ciała Zbrojmistrza wysunęło się skrycie łebki kilku przewodów. Obiektywy na ich końcach otworzyły się dając mu możliwość rozeznania się w sytuacji. Sześciu żołnierzy w mundurach przyklękło przy samych schodach prowadzących w górę, repetując sprawnie karabiny. Na samych schodach po chwili skupienia dostrzegł cień rzucany przez tego, kto skrywał się nieco wyżej na nich przed ogniem - jednak zniekształcona sylwetka i obraz poza rozmiarem nie umożliwiała mu stwierdzenie niczego więcej niż słuch. Pozostała ósemka żołnierzy pozostała po obu stronach wejścia, mierząc do zbrojmistrza, zaś czterdziestoparoletnia kobieta o łagodnej twarzy i ciemnych włosach, acz w mundurze jednoznacznie desygnującym wysoką pozycję militarną, stała może dwa metry od Astarte, z dłonią na pistolecie w kaburze odbezpieczonej zapewne gdy olbrzym się pojawił w zasięgu wzroku. Szybko wykonała gest ręką i jeden z żołnierzy pilnujących Sorcane’a pobiegł do wnętrza świątyni najciszej jak się da.
Niesłyszalne dla ucha dźwięki języka mechanicznego popłynęły przez przestrzeń, aby ostrzec techkapłanów przed tym co się dzieje.
- Jako kapituły pierwszej fundacji nie radzę tak pochopnie szafować aresztem wobec mnie. - rzekł lodowatym szeptem, głowę trzymał prosto, jednak powoli zwrócił ją w stronę pani marszałek - Gubernator nie będzie zadowolony kiedy parę kapsuł desantowych wpadnie mu do gabinetu.
Kobieta przelotnie spojrzała na anioła, po czym uśmiechnęła się tylko krzywo. Sięgnęła ręką do komunikatora zamontowanego na krótkim drucie przy uchu i zamierzała coś wyszeptać gdy po niewielkiej sali rozszedł się straszliwy mechaniczny jazgot przeszywający uszy i mózg. Metalowa konstrukcja dobrze rezonowała i odbijała fale dźwiękowe, które zwielokrotnione uderzyły po żołnierzach.
Lewa ręka techpiechura wystrzeliła w stronę marszałek i wypaliła z ukrytego dotąd w rękawie pistoletu laserowego typu hotshot prosto w głowę, potem celownik przeniósł się na znajdujących się po lewej żołnierzy i pojedynczymi strzałami zaczął ich zdejmować. Prawica zaś wystrzeliła do tych po prawej i poczęstowała ich potężnym wyładowaniem mocno wyczerpującym cewkę potentia Sorcane’a. Zaraz też rzucił się do przodu, aby uniknąć salwy i pochwycić panią marszałek, czy też jej trupa w celu zapewnienia sobie minimalnej osłony.
Kruk znów był w boju... miał zamiar pokazać wszystkim, że nie należy go lekceważyć.
Gdy Egzemplariusz usłyszał wystrzały nie pasujące do chwilowej sytuacji, postanowił działać. Z dźwięków dobiegających z podstawy schodów, mógł wywnioskować, że znajduje się tam co najmniej czterech żołnierzy. Musiał się spieszyć. Była bowiem szansa, że na dole znajduje się ktoś, kto stanie po jego stronie. Niech Imperator da mu siłę i wytrwałość dopóki do niego nie dotrze.
Tyberion sięgnął po granat obronny. Uruchomił i ustawił tak, aby wybuchł tuż przy uderzeniu. Nastepnie posłał go łukiem w kierunku przeciwnika. Bez litości dla wrogów, morderców jego braci. Niech Imperator ma w opiece ich skalane dusze i da szansę na oczyszczenie z grzechu. Astartes ruszył biegiem gdy usłyszał wybuch i okrzyki zebranych na dole. W chaosie walki nieomal przeoczył komunikat od Ducha jego pancerza o podprogowym ataku na jego umysł, cokolwiek to oznaczało...
Wtenczas Sorcane był już w środku wymiany ognia. Lub przynajmniej ognia. Cybernetyczny i dla niektórych niesłyszalny ale odczuwalny jazgot, którego był źródłem wprawił w chwilową konsternację i zbił z tropu na pewno część żołnierzy, kobieta która stałą przed nim aż schyliła się zakrywając jedno ucho dłonią od niewątpliwie odczuwalnego bólu. Poczuł wypalające z mózgu myśli porażenie z lewej strony głowy i poczuł zapach ozonu przed samymi nozdrzami, od razu wypełniony swądem palonego mięsa - własnego i kobiety, którą trafił i postrzelił, lecz chyba w ramię a nie głowę. Szybkosć działania i fakt, że obserwował się z wysokości mniej więcej pasa i stracił cel z oczu gdy tylko ruszył ręką dały mu niewiele większe możłiwości niż strzał na ślepo, wiedział tylko, że trafił.
Z przodu usłyszał dzięki implantom usznym Astartes ostrzegawczy krzyk jednego z żółnierzy pochłonięty pustym trzaskiem krótkiej, urwanej eksplozji. Chwilę później Pancerny Tytan ze schodów ruszył w dół, siejąc ogień. Tyberion spostrzegł, że jeden z żołnierzy z dosłownie urwaną ręką musiał próbować sięgnąć po granat aby go odrzucić. Dwóch jego towarzyszy z pierwszego szeregu i jeden z drugiego leżeli w osmalonym na czarno i rozoranym odłamkami marmurze, ciśnięci na ściany jak kukły i pokaleczeni w sposób tak zupełny, że nie mieli czym krwawić. Dwóch ostatnich mężczyzn w uniformach wyglądało na dość żywych lecz tylko jeden był dość zdeterminowany by stawiać opór, powitał go od razu trafieniem z karabinu, leżąc sporo dalej za towarzyszami gdzie musiał upaść. Drugi leżał pod ścianą pod ciałem jednego z martwych towarzyszy, a jego czerwony mundur zaczerniał się od plamy z krwi, jego oczy wypłynęły ale z jakichś powodów nie krzyczał, nie walczył też. Tyberion uniósł bolter i dostrzegł dalej, jakieś dziesięć metrów korytarza za pozycją żołnierzy, zwieńczonego jakimiś stalowymi wrotami rozwartymi na oścież, przed którymi stały dwa szeregi po czterech żołnierzy i wielki mężczyzna w habicie i z czarną przepaską na oczach, jak derwisz siejący spustoszenie między nimi i niewątpliwie ranny, zbyt blisko też by strzelając z boltera do nich nie ranić odłamkami pocisków jego. Poraził w jakiś nienaturalny sposób dwóch z żołńierzy po lewicy Egzemplariusza, a dwóch pozostałych strzelało raz za razem w jego tors. Po prawej jeden zmieniał magazynek, jeden ciągnął kogoś, chyba oficera za wrota, wgłąb czegoś, jeden zmieniał magazynek a jeden cofnął się za ślepego olbrzyma, szykując bagnet o czym świadczył błysk metalu. Egzemplariusz miał broń gotową do strzału, krótką serią, dwoma-trzema pociskami zdolny uśmiercić ich wszystkich...
Tylko ułamek pancerza zidentyfikowany przez obiektyw przewodu wystarczył Sorcane’owi aby zidentyfikować tego który wyrzynał gwardię pałacową. Egzeplariusz. Nie Ardor, ani nie ich tajemniczy cel, a Egzemplariusz.
- Na Imperatora, zgładź zdrajców! - techpiechur zawołał zniekształconym głosem.
Ciężko rzucił się po skosie, aby uniknąć ostrzału przeciwnika i zapewnić sojusznikowi czystą linię strzału. Był ranny. Czuł to, ale jest przy sanktuarium Archmagosa Biologis. Nie ma lepszego miejsca na bycie postrzelonym, jak u wrót jego siedziby.
Tyberiuszowi nie należało powtarzać dwa razy, modląc się do Imperatora za duszę nowo poznanego brata, rozpoczął eliminację przeciwników. Rozpoczął ostrzał od najbardziej oddalonych, biorąc na cel żołnierza ciągnącego oficera, następnie tych którzy zagrażali życiu Astartes. Niech Pan ma ich wszystkich w opiece.

-2- 06-12-2012 14:13

Ruka i Trax

Borya uchwycił się za skronie oceniając swój własny stan, po czym rzucił szybko spojrzeniem po sali w której byli zatrzymując się na mówiącej postaci.
- Szto ty pieprzysz? Upřesnit, znaczy... Sprecyzuj. Co je za poswjecenia?
Figura w habicie nie odpowiedziała, za to przez drzwi wpadło trzech żołnierzy gwardii pałacowej; nie takich jacy ich oprowadzali, lecz w reprezentacyjnych mundurach i bez pancerzy. Wciąż jednak uzbrojonych.
Jeden z nich szybko omiótł pomieszczenie wzrokiem uruchamiając elektropochodnię trzymaną w lewym ręku i oświetlając twarz Vostroyanina, który nie mógł nie przymknąć oczu.
- W imieniu gubernatoriatu Koryntu jesteście aresztowani! Ręce w górę! - krzyknął.
Trax szybko starał się poukładać w głowie wszystkie fakty, byli wciąż w swoich ciałach i za chwilę zostaną pojmani, rozumiał jakie będą tego konsekwencje. I wybitnie mu się one nie podobały. Rozejrzał się i zauważając stół operacyjny, jego szansę na schronienie się przynajmniej tymczasowo przed gwardią, wyskoczył z kołyski i rzucił się najszybciej jak mógł nurkując za nim.
Ruka splunął
- A za co, psie syny, aresztowani jseśmy?
Żołnierz trzymający latarkę puścił karabin, który zwisł pod jego ręką na czarnym skórzanym pasie i skierował światło w stronę, gdzie słychać było upadającego na metaliczne podłoże Traxa, choć samego medyka w kołysce już nie było. Nie widząc nikogo pociągnął nieco swojego żołnierza, który w ciemności nie widziałby normalnego gestu. Ten celując karabinem w okolice pustej kołyski zaczął się przesuwać wzdłuż ściany, w której znajdowało się wejście.
Drugi żołnierz w tym czasie mierzył cały czas do Ruki, podchodząc drobnym kroczkami. Nagle odskoczył skierowując lufę na dopiero zauważoną sylwetkę stojącego obok kołyski Vostroyanina arcymagosa, niemal zupełnie skrytego w ciemności... Jego dowódca ponownie skierował światło latarki, dając gwardziście Ordo Hereticus chwilę na podjęcie jakichś działań, lub ostateczne poddanie się uzbrojonym napastnikom.
Medyk wciąż kucając, począł przesuwać się wzdłuż stołu, w kierunku kołyski i starał się nie robiąc hałasu znaleźć jakąś broń, najlepiej skalpel, albo kilka skalpeli. Był gotowy w każdym momencie paść na ziemię. Według Traxa była to idealna okazja żeby wyrwać się z tego miejsca. Garścią sięgnął na blat i zgarnął kilka noży chirurgicznych, chyba też skalpeli i począł się cofać. Żołnierz idący wzdłuż ściany wyskoczył w bok i zobaczył miejsce, z którego medyk zniknął za drugą stroną stołu. Nie został zobaczony, ale wiedział, że niemal na pewno usłyszany. Ruch zwrócił też uwagę pozostałych żołnierzy.
Ruka nie czuł się najlepiej... w zasadzie czuł się bardzo źle... a dokładniej to był wściekły i miał poważne
wrażenie, że powinien sobie zdezinfekować przełyk. Tak, to na pewno pomogło by na tą nurglową zgniliznę. Ale nie! Zamiast z gorzałą to przychodzą do niego z karabinami. Durni idioci. Jeszcze zapomnieli świecić na ręce aresztowanego, a i za mało czasu minęło by się całkowicie przyzwyczaili do mroku. Nie żal takich zabijać. Ruka obserwował dokładnie ruchy oczu gwardzisty który miał go na muszce, gdy wyciągał dłoń po skalpel (lub jakieś większe ostrze) leżący na blacie tuż obok, a drugą wznosząc powolutku w górę by była jak najbliżej lufy laskarabinu. Jakikolwiek ruch źrenic w kierunku którejś dłoni Vostroyanina oznacza koniec podchodów. Złapanie lufy karabinu i zepchnięcie linii strzału z własnego ciała i wbicie ostrza w szyję, nie starając się wcale by było to czyste i ładne cięcie. Podstęp był zaskakująco dobrym pomysłem i żołnierz nie patrzył na drugą rękę Boryi i aż obejrzał się gdy usłyszeli Traxa. Wtedy dowódca poświecił znowu na Vostroyanina i ten z niewygodnej pozycji na kołysce rzucił się na fizyliera obok. Ręką odepchnął lufę, wystrzał rozjaśnił na moment pomieszczenie chybiając zupełnie i potężny gwardzista runął na SOBowca z nożem chirurgicznym, koncentrując się na wbiciu go w szyję... i zagłębił go w obojczyk żołnierza, który wrzasnął, obaj upadli obok kołyski w miejscu, z którego o krok cofnął się magos.
Ruka warknął i naparł na ostrze z całą swoją siłą, robiąc co może aby połączyć to z osłonięciem się przed ostrzałem jego towarzyszy.
Medyk wykorzystując chwilowe rozproszenie uwagi żolnierzy, wychylił się w stronę sierżanta i wymuszając swoje ciało do maksymalnego wysiłku napędzanego adrenaliną, planował dostać się do niego i szarpnięciem w swoim kierunku wybić z równowagi. Miało to służyć ułatwieniu zabicia go oraz osłonięciu się przed trzecim przeciwnikiem za jego plecami. W prawej ręce trzymał gotowy skalpel który zamierzał przyłożyć do gardła, oka bądź dowolnego punktu witalnego. Zrywem przezwyciężając zmęczenie doskoczył do stojącego tuż obok sierżanta, który nie zdążył podnieść broni, ale nie wyglądał na zaskoczonego. Medyk znalazł się tuż obok mężczyzny, przykładając mu nóż niemal do szyi. Mężczyzna miał kamienną twarz i ani się odezwał.
- STÓJ! - krzyknął żołnierz pod ścianą. Dowódca tylko wpatrywał się w oczy Johnatanowi, twarzą w twarz, z ostrzem pod tchawicą... ale ustawiony tak, że nie był absolutnie żadną tarczą dla medyka gdyby tamten zdecydował się strzelić. - RZUĆ BROŃ! NA ZIEMIĘ! - krzyknął ponownie, drobnymi kroczkami by nie zaburzyć celowania zbliżał się. Było to dość abstrakcyjne wobec oddalonych o metr, może dwa Vostroyanina leżącego na drugim gwardziście gdy pchnął skalpelem wżynając go nieco w obręcz barkową i łamiąc. SOBowiec syknął z bólu, krzywiąc się niemiłosiernie, po czym odznaczając się nie byle jakim wyszkoleniem i szokując gwardzistę chwycił go palcami i kciukiem - nie za całą szyję, a za aortę, wczapiając je głęboko i natychmiast odcinając dopływ tlenu. Niewątpliwie był pod wpływem znacznego bólu, ale adrenalina już na niego działała - a Ruka nie był w szczytowej kondycji...
Trax wpatrywał się uważnie w swój cel, gotowy pchnąć jeśli tylko zostanie do tego zmuszony - Stać! - krzyknął - Nikt nie musi ginąć. - Zwracał się zarówno do żolnierza idącego w jego kierunku, jak i tego walczącego z Ruką, nie spuszczał jednak spojrzenia z sierżanta - Nie ma sensu przelewać krwii. Nie wiem co się dzieje, ale chcemy tylko się wydostać. - Był gotów rozorać sierżantowi tętnicę w każdym momencie, jednak wpatrywał się w jego twarz szukając ludzkiego, naturalnego zrozumienia ich sytuacji.
Ruka przez pół sekundy miał ochotę kiwnąć głową z uznaniem widząc opanowanie przeciwnika. Oczywiście nie zrobił tego. Zmarnował by kolejne pół zastanawiając się co strzeliło do głowy medykowi. Dostali rozkaz. Jesteście aresztowani! Tu nie ma miejsca na współczucie. Więc Vostroyanin zignorował jego słowa. Dobra, skalpel się złamał. Szkoda, zostaje czysta młucka. Ruka zacisnął jedną rękę na szyi przyciskając głowę na sztywno do ziemi, z całą swą siłą i masą, zadarł dłoń w górę i uderzył przegubem w nos, próbując pewnej ciężkiej sztuczki, dokładnie to uderzyć tak aby kości z nosa powbijały się w mózg. Naogół kończy się na przebitych zatokach, co nie zawsze wystarczy by zakończyć walkę, ale kto wie...
Cios nie był tak spektakularny, choć wyglądał na równie skuteczny. Krwiak, który od razu się pojawił był widziany tylko przez Vostroyanina, a wszyscy słyszeli głośny, nieprzyjemny chrzęt i krzyk żołnierza, któremu Vostroyanin złamał nos.
- Zatrzymaj go natychmiast. - szepnął z determinacją sierżant, z wytężoną miną, jakby zamierzał zaraz zrobić coś głupiego.
- PRZESTAŃ KRETYNIE ALBO SAM CIĘ ZARŻNĘ - krzyknął poirytowany Trax.
Vostoryanin błyskawicznie sięgnął po broń przeciwnika. Szarpnięcie karabinem nie dało jednak zamierzonego efektu - w chaosie walki i pulsującym paleniu odczuwanym w mózgu z opóźnioną zgrozą Vostroyanin zrozumiał co się stało - konkretnie że broń była zawieszona na pasie trzypunktowym na torsie jego leżącego oponenta, identycznie jak u sierżanta...
Latarka zgasła, na chwilę pogrążając ich w ciemności. Trax odruchowo naparł na szyję dowódcy i poczuł rozcinaną skórę, lecz niedostatecznie głęboko - gdyby miał przeciwnika od tyłu przyciśniętego do czegoś, lub nie był tak zmęczony i jego oczy nie zareagowałyby na nagłe zniknięcie światła latarki, najpewniej by go zabił. Poczuł jednak lufę karabinu niemal wbijającą mu się w żebro i chwycenie ramienia. Nie był to oczywiście dowódca, tylko drugi żołnierz, który już podszedł.
Vostroyanin zaś poczuł kopnięcie wojskowego buta w twarz, choć stosunkowo słabe, nawet nie obalające mimo jego wycieńczenia. Obalony został dopiero, gdy ktoś na niego wpadł całą masą ciała strącając go z jego ofiary i zasadniczo zostawiając w jej pozycji - niewątpliwie dowódca, którego ciepła krew ściekła mu niemal natychmiast na twarz.
Ruka sięgną lewą ręką do szczęki oficera, jednocześnie odgradzając uderzenia jego prawej ręki... a przynajmniej utrudniając. Gdy już trzymał wyprowadził szybkie, precyzyjne uderzenie pięścią prosto w krtań.
- Przestań ty idioto - Rzucił Trax do Boryi, sam nie stawiał oporu czując lufę przy swoim ciele i nie mogąc uwierzyć w niekompetencje Vostoryanina. Ten uderzył oponenta w krtań dość silnie, by do z siebie zrzucić, czując jeszcze na kostkach pięści ślad jego krwi. Nim zdołał się jednak podnieść do pozycji siedzącej, usłyszał charakterystyczny trzask mechanizmu karabinu laserowego. Nic się jednak nie rozświetliło. Stojący przed Ruką Johnatan osunął się boleśnie na bok i upadł, trzymając za przestrzelony bok, przytomny i świadomy i zbyt słaby by krzyczeć, a osobnik który to zrobił podszedł o krok praktycznie przystawiając Vostroyaninowi broń do czoła...

-2- 06-12-2012 16:17

świątynia Wszechsjasza w majestacie Uzdrowiciela, Władcy Ciała
pałac gubernatora, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Borya Volodyjovic, Johnatan Trax

[b]Johnatan ochrypł z bólu, z bezsilną wściekłością wpatrując się w ostatnie sekundy towarzysza, którego brawura pokrzyżowała jego plany. Teraz, z trudem oddychając wobec osłabienia i rany postrzałowej choćby chciał, nie mógł nic zrobić by pomóc Ruce.

Vostroyanin, wpatrując się w oczy rozwścieczonego i z trudem powstrzymującego się strażnika pałacowej widział, że ten już zdecydował - jeden z jeńców musiał zostać zastrzelony w walce, w której jego towarzysze odnieśli rany. Opór był ewidentny...

Słychać było kliknięcie mechanizmu karabinu, krótki błysk i powietrze zaśmierdziało ozonem. Ciało żołnierza zwiotczało na ziemi.

Trax usłyszał kroki na metalicznej posadzce obok siebie i wiedział, że ktoś kuca obok niego i wbija mu długą igłę w tętnicę z boku szyi, aplikując zastrzyk. Nie mógł się bronić w żaden sposób i substancja szybko zaczęła krążyć w jego żyłach. Nie był pewien co się dzieje, a konsternację oprócz żwawej jak rtęć substancji zwiększył arcymagos, który wychynął o krok z półmroku w stronę jego i osoby aplikującej. Mimo habitu, maski i chorobliwie zażółconej skóry marsjańskiego kleryka nawet medyk widział, iż ten jest w jakiś sposób zdumiony, zdenerwowany - niezadowolony.

Stwierdził to również Borya widząc, jak jeden z adeptów, chyba ich przewodnik, szybko jedną ręką wyciąga igłę z Cadianina.
- To substancje wzmacniające i uśmierzacze. Wnet poczujesz się o wiele lepiej. - wyjaśnił. W drugiej ręce miał karabin o osmalonej od strzału lufie, porzucony przez pierwszego oponenta Vostroyanina. Ten, podobnie jak jego dowódca, przyglądali się adeptowi ze zgrozą. Przewodnik, jakby sobie o nich przypomniał, wstał i podszedł do oponenta o rozoranym obojczyku i złamanym nosie.

- Nie, nie, czekaj! - krzyknął, nim adept celnym strzałem wypalił otwór na wylot jego głowy. Sierżant o nadciętej szyi i odbitej tchawicy, krztusząc się i trzymając jedną dłonią za szyję gwałownie wstał plecami do ściany. Nie miał oczywiście drogi ucieczki.
- Co to wszystko ma znaczyć? - zapytał arcymagos tonem, jakby odłożone po operacji narzędzia nie zostały umyte z krwi.

Adept podszedł do dowódcy straży, który wciągnął przed siebie drugą dłoń gestem wstrzymania i z cichym charkotem, odzyskując nieco powietrza, próbował coś powiedzieć. Po naciśnięciu spustu przez adepta nikt się miał nigdy nie dowiedzieć dlaczego.

Chwycił karabin za lufę, podając Volodyjovicowi kolbą i chwytem, zarazem pomagając mu wstać. Puścił broń gdy krwiożerczy agent inkwizycji był na nogach.

W tym momencie Trax całkiem już nie czuł bólu. W zasadzie nie czuł boku, ale koszmarny ból głowy i towarzyszące mu objawy również minęły. Mógł spokojnie wstać i był w pełni sprawny, może nieco głodny. Wiedział, że przyjdzie cena do zapłaty za tak potężny środek przeciwbólowy, ale w tej chwili potrzebował całej swojej sprawności i ją otrzymał.

- Przyniosę ci okład i balsam na ranę, uzdrowicielu. - zwrócił się adept do Traxa.
- Odpowiedz mi, gdy cię pytam! - z poirytowaniem warknął arcymagos, zwracając uwagę adepta. Ten odwrócił się do swojego mistrza i jak gdyby nigdy nic odpowiedział:
- Do równania doszły dodatkowe dane. Co więcej, jeden z Egzemplariuszy przeżył nagonkę... I lord komisarz jest tu.


korytarz i schody
świątynia Wszechsjasza, pałac gubernatora, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Haajve Sorcane, Tyberion

Putska. Szum w uszach. Ciemność przed oczyma. Od jednego z postrzałów w głowę usmażona spora część złączy i w konsekwencji implanty optyczne nie zwracały obrazu. Pulsowanie w głowie. Zapach ozonu zastąpiony palonym mięsem - własnym. Nie wiedział kim jest, ani gdzie jest, ani co się dzieje. Wnet sobie przypominał. Znów zapominał. Zawieszony między życiem i śmiercią. W toku przebiegających jego głową myśli Haajve wiedział tylko jedno w każdej chwili i napewno - jest w tragicznej sytuacji na skraju śmierci... i jest bezmocny.

Potężny łoskot wystrzału. Drugi grzmot. Strażnik ciągnący oficera wyemitował czerwoną chmurę która zawisła mgłą utrzymującą się na długo po ulotnym momencie gdy upadł. Drugi, przeładowujący, zwisł na ciele leżącego Astarte nie zdążywszy. Trzeci raz jego święta broń zadudniła. Tym razem pudło, choć korytarz znowu zroszony serią odłamków. Dwaj dobijający zbrojmistrza żołnierze uznali słusznie że zginą, jeżeli nie zajmą się Egzemplariuszem i raz po razie laserowe smugi rozjaśniały korytarz, nadtapiając jego pancerz. Położyli się za umierającym Astarte i ciałem własnego towarzysza, zyskując osłonę raczej fatalną, ale zmuszając Tyberiona do pewnego decyzji - każdy strzał oddany w ich stronę, każdy jeden nawet chybiony i nie szkodzący bardzo im mógł uśmiercić umierającego.

Wtem pośród laserowej kanonady nadeszła świetlista szpila która weszła prosto w jego płuco, bardziej zaskakując niż raniąc - choć mogąc. Musiał znowu cofnąć się na schody, choć nie tak wysoko jak poprzednio.

Duch pancerza zaskrzeczał cyfrowo i przeciągle alarmując o czystym przebiciu powłoki pancerza i pompowaniu maści znieczulających i pianki zasklepiającej dziurę dla zachowania ciśnienia i powietrza w razie walki w próżni. Któryś z wrogów miał wysokocieplny laser, dla który nie był bardzo okaleczającą bronią, ale mogąc przebić pancerz i stanowił śmiertelne zagrożenie. Pistolet, wnosząc po tym, że nawet nie zorientował się, który z żołnierzy strzelił.

- Pat ogniowy! - usłyszał naznaczony osłabieniem lub raną krzyk jakiejś kobiety - najpewniej oficera - od strony korytarza w górze. - Chcemy się wydostać! Wstrzymam pogoń na czas wymiany po jednym człowieku! Decyduj!
Astarte mógł po prostu wbiec prowadząc ogień nawet bez celowania i uśmiercić ich bez problemu, jednak niewątpliwie uśmierciłby brata. Istniało również niewielkie ryzyko, że celny postrzał z pistoletu laserowego zabije go od razu. Choć przez ostatnie dekady Tyberion w podobnej sytuacji bez słowa lub z modlitwą na ustach ruszyłby bez wahania do ataku mając przewagę po swojej stronie, ostatnie kilkadziesiąt godzin nauczyło go czegoś, czego nie poznał przez ostatnie kilkadziesiąt lat - ostrożności.


szlachecka kareca antygrawitacyjna - Atrium Gubernatoris
pałac gubernatora, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Gregor Malrathor

Odległy wschód słońca zaczynał jaśnieć na niebie gdy głównym źródłem światła dla nich stał się rozświetlony tysiąckroć drobnymi ognikami z elektropochodnii kompleks pałacowy wybudowany na sieci skalnych wysp na środku kontynentu. Ciągnął się na kilka kilometrów wzdłuż i wszerz, będąc chyba największym kawałkiem lądu jaki Gregor widział na Koryncie od początku niespokojnego pobytu na planecie.

- Tu RN 209 z inspektorami Departamento Munitorum, proszę o pozwolenie na lądowanie. - powiedział spokojnie do słuchawek arbiter-kierowca.
- Przyjąłem, RN 209. Zezwolenie Atrium udzielono, lądujcie na pozycji 06 na platformie Beta.
- Rozpoczynam manewr lądowania.
- TONIECIE WE SZKLE!
- Przyjąłem, Wieża-Atrium. Bez odbioru.

Zatoczyli łuk wokół jednej ze strzelistych wieżyc skalno-marmurowego pałacu o stalowych fundamentach i dokach naokoło. W dole widać było liczne wyśmienite i szykowne jednostki pływające, małe i duże, głównie pełnomorskie, oraz wiele okrętów wojennych. Na pojedynczych skałach po drodze mijali wiele wieżyczek baterii przeciwlotniczych i kto wiedział, jak jeszcze jest chroniony pałac. Gdy z góry zobaczyli na jednej z wysoko położonych wokół głównej iglicy platform znak Beta namalowany i widoczny tylko z powietrza, lądownik powoli się opuszczał na również oznaczone numerycznie miejsce. W dole widać było sporo ludzkich sylwetek pospiesznie przygotowujących... coś. Nawet stąd widać wśród nich było żołnierzy w czerwieni i czerni, galowych mundurach, straż pałacową, ale nie było ich wielu. Choć instynkt podpowiadał komisarzowi, że dość.

Jego wzrok przykuła wieża, którą właśnie wyminęli i jedna z przeszklonych rozet z witrażami, o dolnej szybie uchylonej. Nie był pewien, że widział - po prostu widział tam sylwetkę, która wpatrywała się prosto w niego i był to owad. Nie zdziwiło go to, i właśnie to zdziwiło. Owad nie był drobny, był zdecydowanie ogromny, ale jak stał, jakim był owadem, czym był, skąd się tam wziął - to wszystko ulatywało świadomości. Oraz jak z takiej odległości mógł go dostrzec i być dostrzeżonym.

- Szczerze mówiąc cieszę się, że mamy na sobie cały czas bogatą odzież. W mundurach arbites dawałbym nam krótszy żywot. - suchym dowcipem rzucił Arcturus i nawet radiooperator parsknął, montując tłumik na automatycznym pistolecie i odpinając kaburę i zbędne oporządzenie. Malrathora oderwało to od widoku i gdy odwrócił się owada już nie było - i jakby jego świadomość wróciła, zrozumiał, co przed chwilą miało miejsce i gdyby nie sytuacja w jakiej był zastanawiał by się, czy nie wariuje. Zanim zdążył jednak odezwać się do Hagendatha, ten już próbował zwrócić jego uwagę.

- Lordzie. Komisarzu. Gregor! - szturchnął go w ramię i wskazał na coś. Ukształtowany u Kriegan mężczyzna mógł doznać kolejnego szoku - wyraźnie obejrzał całą platformę na jakiej lądowali i był pewien że i wówczas widział na jednym z lądowisk czerwonego Jastrzębia Gromu, niewątpliwie należącego do Egzemplariuszy. Liczba pytań, które wiązały się z tym faktem, przekraczała możliwość ujęcia jednym zdaniem. Co więcej, był pewien, że już tam był gdy patrzył za pierwszym razem, po prostu nie uznał tego za ważne czy ciekawe - ot nie bardziej, niż karoce antygrawitacyjne czy luksusowe transportowce szlachty na innym miejscach.

Kolejne sekundy uskoczyły, jakby nagle czas przyspieszył by nadrobić sekundy stracone w leniwych rozważaniach i czasie który spędzili na Statecznym, gdzie przez zachowanie Blinta zmuszeni byli uśmiercić całą załogą. Ile czasu minęło, gdzie był wtedy, gdzie teraz? Lądownik zatrząsł się po raz ostatni, osadziwszy na płycie lądowiska. Przez szyby widzieli dziesięciu żołnierzy w nienagannych czerowno-czarnych mundurach i czepcach z, jeśli wierzyć oznakowaniem, pierwszego pułku Sił Obrony Planetarnej, ustawionych po pięciu w korytarz, z bronią opartą paradnie na ramionach. Nieco dalej stała dość imponująca grupa jakiegoś rodzaju heroldów-dostojników pałacowych, witających gości pokroju komisarza skromniej i bardziej oficjalnie. Widział jednego lub dwa cheruby unoszące się obok odzianych w dostojne szaty emisariusza o łysiejącej i siwej głowie, lecz pozbawionego zmarszczek, dwóch skrybów, jakiegoś bogato odznaczonego oficera-kobietę i grupę sług.

- Gotów...? - zapytał Arcturus, trochę jakby szykowali się do ataku, a nie wizytę u gubernatora.

-2- 06-12-2012 18:50

Aex II
kwatera konsultantów, twierdza-posterunek Arbites, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt



Ardor Domitianus, Kayle Slovinsky, Sihas Blint

Ustalenia zostały poczynione. Każdy miał swój odcinek drobniutkiej wyspy-twierdzy do obrony. Porażka oznaczała śmierć... lub gorzej.

Prawie wszyscy arbitrzy rozbiegli się na swoje pozycje, które znali. Walczyli na swoim terenie i najwyraźniej mieli zamiar go bronić z tę samą ponurą determinacją z którą egzekwowali prawo. Wróg atakował na styku dnia i nocy, niewątpliwie wszyscy byli mniej czujni i bardziej pobudzeni. Posterunkiem co i rusz wstrząsało celne trafienie z dział okrętowych krążownika lub jednego z czterech niszczycieli.

- Wszystko postanowione. Udam się teraz do podziemi, do stanowiska Mówcy Maszyn i będę koordynowała obronę na podstawie obrazu z kamer. Jeżeli będziecie chcieli do mnie dołączyć, kapitanie - tutaj koroner zwróciła się bezpośrednio do Blinta - możecie tam do mnie dołączyć. Póki co przydzielam Wam tych czterech funkcjonariuszy. Jesteście jedyną mobilną grupą w twierdzy. W razie potrzeby, za punkt zborny ustanawiam główny hall. Generale, pójdzie pan ze mną.

Kayle'owi dziewczyna-porucznik wskazała windę, z której wyszli milczący astropata, Astarte w czarnej zbroi i kapitan Gwardii. Koroner złapała naćpanego generała za rękę i podążyła do jednych ze schodów prowadzących w dół. Porucznik pobiegła do wyjścia do zachodniej części wyspy, najpewniej zbrojowni. Bulldog zwrócił się do kapitana i paladyna:

- Najwięcej miejsca do przybicia nastąpi w przystani, w północnej części twierdzy, jest tam też sporo miejsca. - podał Ardorowi pistolet bolterowy, który wyjął z własnej kabury. - Trochę późno na dozbrajanie się, ale proszę. Jest tam sporo miejsca do walki i jak mówiłem, mamy kaemy skierowane na wszystko co wpływa. Jeżeli dobrze pójdzie, najbardziej będzie nam potrzebne donoszenie amunicji, nie wsparcie. Aniele... ruszajcie za mną. - z tymi słowa wraz z Ardorem również wybiegli północnym korytarzem, zostawiając Sihasa i czterech funkcjonariuszy z Amrossianem w głównym holu.

- Jeżeli mogę się jakkolwiek przydać... - rzucił Ambrossian. - Bo inaczej idę do koroner i generała.

Kayle Slovinsky

Winda na chwilę się zatrzymała i zgasło w niej światło, a towarzyszył temu wstrząs. Przez sekundę snajper był pewien, że utknie tutaj, a cała wieża runie, ale szczęśliwie Duch Maszyny mu sprzyjał, bo ruszyła dalej. Na ostatnim piętrze ciężkie metalowe drzwi się rozsunęły. Wyszedł z windy do okręgłego pomieszczenia o betonowych niskich murkach, bez szyb, okrągłego, o wysokim, czterometrowym stopie. Na środku znajdowała się olbrzymia elektropochodnia, latarnia morska, z podłączoną do niej konsolą-komputerem nią sterującą i jakimiś kablami i przewodami, które opływały podstawę lampy o średnicy metra i nikły dookołą niej pękami w otworach prowadzących przewody gdzieś w dół. Winda i lampa stanowiły środek pomieszczenia, więc wszędzie dookoła mógł podejść do murku, prowadzić ogień na wszystkie strony. Odległe światło świtu go powitało.

Ktoś wezwał windę na dół i gdy zniknęła, okazało się, że na tym piętrze utrzymują ją tylko cztery pionowe szyny w narożnikach, wśród których sunie. Innymi słowy, gdy zjechała na dół, praktycznie nie przesłaniała światła. Mógł dosłownie prowadzić ogień na wszystkie strony. Znajdował się na piątym piętrze, dwadzieścia metrów nad poziomem strażnicy, a samo skaliste nabrzeże wystawało z morza na jakieś siedem co dawało mu prawie trzydzieści metrów przewagi wysokości. Dość komfortowa pozycja, tylko diablo niebezpieczna. Był chroniony przed bronią ręczną, lecz jeżeli trafi coś kalibru morskiego... niżej byłby bezpieczniejszy i oczywiście mniej by widział, więc gorzej mógłby zabijać.

Wyszedł z windy krusząc odłamki szkła. Zorientował się, że są wszędzie dookoła - to nie szyb nie było w piętrze latarni morskiej, to odległe trafienia dział morskich wybiły całe niepancerne szkło.

Wobec wstającego daleko na wschodzie słońca - wróg atakował podczas świtu, zupełnie jak on sam, kiedy ofiary są najmniej czujne i najbardziej pobudzone - postanowił zorientować się w sytuacji wizualnie. Wieża była w południowej części fortecy.

Daleko na północnym zachodzie, w odległości kilkunastu kilometrów widział potężny okręt wojenny, wspomniany krążownik. W połowie drogi od niego znajdowały się drobne punkciki będące łodziami desantowymi, poruszające się ze sporą szybkością - naliczył ich szybko ze dwadzieścia. Sonar nie mógł ich wychwycić, o czym Arbites wiedzieli, i najwidoczniej ktoś spieprzył i zapomniał o morskiej obserwacji. Lub może po prostu Arbites byli zbyt przyzwyczajeni do działania w mieście by postawić sokolookiego snajpera, który będzie obserwował i informował. Podwójne działa okrętu osadzone na, jak spostrzegł przez lornetkę, czterech wieżyczkach, rozbłyskały co kilkanaście sekund.

Na południu znajdowała się jedna jednostka. Niszczyciel. Z jakiegoś powodu nie prowadził ostrzału, ale od niego sunęło w stronę południowej części wyspy, czyli holu głównego sześć łodzi desantowych.

Na północnym wschodzie znajdowały się trzy jednostki tej samej klasy - ich mniejsze armaty morskie rozbłyskały co i rusz, zraszając północną stronę twierdzy - to jest bardziej dachy twierdzy niż jej przystań, choć ostrzał był celny a nie precyzyjny - gąszczem mniejszych, ale wciąż groźnych pocisków artyleryjskich porównywalnych z ciężkimi moździerzami albo haubicami Gwardii. Po jednym na wieżyczkę, po dwie wieżyczki na okręt, trzy okręty. Piętnaście łodzi desantowych w zasadzie było najwyżej kilkaset metrów od mola, pierwszy już chyba wpływał. Trzy inne płynęły nieco okrężną drogą i podpływały do twierdzy dokładnie od wschodu.

Drzwi od windy się rozsunęły i wyszła porucznik Arbitrów niosąca po karabinie w każdym ręku.
- Chciałeś linki desantowej - powiedziała, rzucając sprzęt z kołowrotkiem snajperowi - no i potrzebujesz spottera.
Położyła jakiś krótszy od jego broni karabin szturmowy obok, a jemu podała mniejszy pistolet maszynowy.

- Jeżeli widzisz kobietę, to oficer. - wskazała mniej więcej w stronę szturmujących od północy łodzi - Reszta to mężczyźni, więc radiotelegrafistów i specjalistów od broni trudniej wypatrzeć, choć wiadomo jak są ważni. Gdyby udało się wybić operatorów karabinów roztapiających czy gości targających ładunki kinetyczne, nie mogliby otworzyć sobie nowych wejść do twierdzy i musieliby bić od przystani na północy. - wskazała tych na wschodzie i południu - Z drugiej strony na północy jest gorąco. Twój wybór. Strzelasz teraz czy jak będą na nabrzeżu pod ostrzałem? - ostatnie pytanie miało zdecydować, czy Kayle zamierza przystąpić do eliminacji przeciwników od razu, mając możliwość zabić wielu z nich nim nawet wejdą w zwarcie z obrońcami, czy dyskretnie likwidować wrogów po środku walki, tak, że piechota morska może w ogóle się nie domyślić, że obecny jest na wieży snajper.

- Twoja decyzja. - funkcjonariuszka w płaszczu balistycznym położyła hełm przy lampie i wyjęła lornetkę, zajmując pozycję obok Slovinskiego - Kogo podać?

Ardor Domitianus

Paladyn i porucznik-sędzia zostawili za marmurowy hol z posągami imperialnych sprawiedliwych i biegli szerokim na nich obu korytarzem prosto na północ, raptem dwadzieścia metrów.

Dobiegli do korytarza poprzecznego, tak z południa wbiegli w skrzyżowanie w kształcie litery T. Napotkali na wycinek korytarza w kształcie litery U biegnący dookoła całej zatoki-przystani. Dokładnie w tym miejscu znajdowało się zresztą centralne, główne szerokie na trzy metry wyjście na molo. Obecnie adamantowa gródź była zamknięta, a napis w wysokim gotyku na wyświetlaczu drobnej konsoli obok drzwi wskazywał, że były zablokowane - jak to na okrętach w razie ataku wroga.

Nad nimi było jeszcze jedno piętro, na które dostać się można było tylko windą lub defensywnie umieszczonymi schodami w głównym holu i skrzydłach. Słyszeli stamtąd na razie krótkie, nie marnujące amunicji serie z licznych ciężkich bolterów.

Pod wejściem napotkali czterech funkcjonariuszy trzymających ręczne karabiny maszynowe - nie broń szturmową charakterystyczną dla szeregowych żołnierzy, tylko hybrydy między nią a ciężką bronią osadzaną na trójnogu. Ich broń zasilana była taśmami a jej odpowiedniki montowano często na pojazdach Gwardii Imperialnej przy klapie wieżyczki do obrony przed natarciami całych oddziałów piechoty. Czterech arbitrzy obładowani byli taśmami. Mimo to, z wielkim wysiłkiem przyklękli na jedno kolano, gdy Ardor stanął przed nimi.

- Jak sytuacja? - zapytał bulldog.
- Czekamy, sir. - odparł jeden z nich - Ciężkie boltery są obsadzone i na nich spoczywa powstrzymanie natarcia, i są wyżej, więc mają pełne pole ostrzału. Zgodnie z rozkazem czekamy na raport którym wejściem spróbują się dostać jak przybiją - będziemy rozstawiać się w wejściach, tam, gdzie ciężka broń nie ma racji bytu, i powstrzymywać ich naporem ognia. - wyjaśnił funkcjonariusz - Albo wyjdziemy i oczyścimy nieudane lub cząstkowe lądowanie.
- Grunt to nie ryzykować bez potrzeby.
- Tak jest. Tyle że ilekroć kanonada morska uderza, strzelcy ciężkich bolterów muszą przerwać ogień i kryć się, wtedy tamci znacznie podpływają.
- A strzelają w samą przystań za zewnątrz?
- Chyba chcą ją zachować aby ułatwić lądowanie, ale działa morskie nie są zbyt celne, więc nie jest tam całkiem bezpiecznie. Na pewno będą też mieli gości z bronią termiczną do przebicia się przez wrota czy ściany. I mogą być groźni dla ciebie, panie. - ostatnie słowa funkcjonariusz skierował do paladna.

Porucznik zamyślił się na chwilę.
- Ty dowodzisz, paladynie. Jeżeli chcesz, podzielę ich na skrzydła a ty będziesz bronił głównego wejścia. Możemy też spróbować wyjść na zewnątrz i tam ich odeprzeć... jeżeli się uda, zyskamy masę czasu, ale to wielkie ryzyko. Możemy też ściągnąć kapitana i jego oddział, ale wtedy porażka to większe ryzyko. Wejścia są trzy. Jeżeli zdobędą jedno ze skrzydeł, na pewno wyeliminują dwa ciężkie boltery i zaczną się powoli wlewać. Jeżeli zdobędą oba skrzydła albo centrum, będą praktycznie nie do wyparcia. Powierzamy życia tobie... - puścił broń, która zwisła na pasie, i przeżegnał się z tymi słowy, podobnie jak reszta funkcjonariuszy, składając dłonie w znak Aquili na piersi.


Lascus Czternasty
krążownik patrolowy floty SOP, morski rewir posterunku Arbites, Nowy Korynt[/i]


Strateg Chaosu

Dowódcę i taktyka w służbie Przemieniającego, gdy tylko przekroczył próg, powitał jeden z symboli swojego boskiego władcy. Odległy świt, styk dnia i nocy, czerwonego słońca i granatowego nieba. Przyjemne, orzeźwiające, kąśliwe od soli powietrze niosło ze sobą niemożliwą do pomylenia bryzę nieodwracalności.

Na pokładzie pięć oddziałów piechoty i szósty - grupa sześciu z oddziału inżynieryjnego i czterech z oddziału dowódczego - stała ustawiona szeregami na rufie, z czarnymi mundurami, czerwonymi pancerzami cadiańskimi, bronią na ramieniu, plecakami, ładownicami pełnymi baterii, bronią specjalną w gotowości, granatami, radiostacjami... chłopcomężczyźni, gotowi do boju.

- Oddziały policzone? - bardziej rozkazała niż zapytała Chevrienne, jak przed kilkunastoma dniami, gdy dopiero się okrętowali.
- Oddziały policzone?
- Arcus, policzony.
- Branlep, policzony.
- Crucio, policzony.
- Danadeo, policzony.
- Ethio, policzony. - zakończył ostatni z sierżantów. Pięćdziesiąt osób na pluton, nie licząc zapewne żołnierzy oddziału dowódczego oficera. Ciężko było ich uznać za elitarną armię - stawiano na minimalną liczbę oficerów. W walce nawet najlepsi dowódcy mieli problemy z ogarnięciem czterdziestu podkomendnych.

Ich elitarność, teraz Strateg to wiedział, leżała w czymś innym. Byli piechotą morską, znali oczywiście uniwersalne podstawy walki, ale jak mało kto w Imperium i poza nim opanowali, a przed nimi ich dziadkowie, przodkowie, armia, która zdobyła tę planetę - tajniki walki na morzu oraz ataku i zdobywania czegokolwiek z morza. Praktycznie każda zamieszkała planeta miała morze w takiej lub innej formie. Przez chwilę ubrany w ich mundur i pancerz Jericho musiał się zastanowić, czy tak właśnie wyglądało to w antycznych dniach na ziemi, i czy na podstawie tego Imperator wzorował się tworząc Piechotę Kosmiczną, jako coś, co może atakując z kosmosu, z gwiazd, zdobyć wszystko.

- Twierdza, którą atakujemy, ma kształt litery "u" ponieważ została wybudowana na takiej wyspie. We wnęce znajduje się przystań, którą mamy zdobyć. Jest silnie broniona, a reszta wybrzeża jest skalista. Naszym zadaniem po opanowaniu przystani jest zdobycie wschodniego skrzydła. Towarzyszyć będzie nam pluton z "Besbesbara", który zajmie zachodnie skrzydło, oraz pół plutonu wsparcia do zabezpieczenia i utrzymania centrum, w razie gdy nasi przeciwnicy mieli pomysł na kontrę.

Wszyscy żołnierze milczeli, stojąc na baczność. Nie wyglądali na przestraszonych, nie było mowy o nieposłuszeństwie. Po prawdzie pierwszy raz w życiu mieli iść na akcję i kipieli z niecierpliwości. Dlatego następne słowa znacznie ich ostudziły.

- Twierdza należy do Adeptus Arbites. Ci, którzy tam stacjonują, zdradzili. Udzielają schronienia heretykom. Na pewno możecie spodziewać się oficera Gwardii z pułku grawichroniarzy, więc wiecie przynajmniej o jaki typ chodzi, osobnika podającego się za wysoko postawionego oficera politycznego z Departamento Munitorum i, co najgorsze, zdradzieckiego Astarte zaprzedanego Niewysławianym, zakutego w srebrzysty pancerz.

Choć słowa porucznik natychmiast ożywiły szmery, szepty, a nawet okrzyki zaskoczenia ze strony żołnierzy, Strateg natychmiast się zorientował, że podany opis towarzyszy części charakterystycznej grupy, która przebywała na "Zbawiennym". Zwłaszcza lorda komisarza i paladyna Szarych Rycerzy zapamiętał, co przypomniału mu o Febrisie i ich myśli oraz ustaleniach z Nihlem. Ale o co mogło chodzić komukolwiek kto wydał rozkaz do ataku, kto chciał ich pochwycić lub uśmiercić?

- Podobno podawali się fałszywie za agentów samej Świętej Inkwizycji. Rozkaz mówi o pochwyceniu ich żywcem. Ja mówię: nie ryzykujcie... I niech ta rada pozostanie między nami. - twardo powiedziała Chevrienne. - Oddaję głos sierżantowi sztabowemu, jeżeli chce coś dodać. Jeżeli nie, znacie swoje pozycje i do łodzi.

Strateg przez chwilę wpatrywał się w sześć łodzi desantowych przytroczonych na ich wysokości burty na rufie, po trzech na stronę i zdał sobie sprawę, że o nim mowa, co było dość zabawne biorąc dodany element "sztabowy" do sierżanta, choć ciężko było się z nim nie zgodzić. Miał przed sobą sześćdziesiątkę koryntiańskich żołnierzy sił obrony planetarnej, którzy czekali, aż do nich przemówi...


nieznane miejsce
zrzucając okowy umysłu



Aleena Medalae


necron1501 07-12-2012 00:23

Bz... bzzzt.... Pip.... pip... pip... Okablowanie Zbrojmistrza raz działało, raz nie. Raz mózg zasypiał, raz wzmagał aktywność. Uczucie wstydu przebijało się wraz z ostatnim obrazem. Kosmiczny Marine zastrzelony przez “gwardię pałacową”.
Tyberion opierając się o ścianę, wysłuchał cierpliwie oferty wroga. Czy rzeczywiście byli heretykami? Ta jedna myśli kotłowała mu się po głowie. Jeśli słowa Anioła potwierdzą się, Marine zrozumie i zaakceptuje swe poświęcenie aby móc wymierzyć sprawiedliwość. Egzemplariusz jednak musiał zdobyć sojuszników, Od wielu dni błąka się już po pałacu, teraz nadażyła mu się okazja aby zrozumieć swoją sytuację.
- Cofnijcie się od Anioła i pozwólcie mi go bezpiecznie wynieść, a przysięgam na Imperatora, że krzywdy wam nie wyrządzę! - odpowiedział oficerowi. Głos poniósł się po korytarzu - - Wszelki ruch bądź sztuczki zostaną uznane za atak i zaznacie bolesnej śmierci. Zrozumiano, sierżancie? - Niech Pan wybaczy mu rozmowę z niegodnymi. Brat jest w potrzebie.
Nie widząc co robić na częstotliwości niesłyszalnej Zbrojmistrz zaczął nawoływać Sługi Wszechsjasza na pomoc. Jeżeli ktoś może mu teraz zapewnić przeżycie to tylko oni.
+Stalowy Kruk... krytyczne rany... Egzemplariusz... ratuje... gwardia pałacowa... dwoje żyje. Zabić tych zdrajców.+ nadawał powtarzalnie Sorcane. Natychmiastowej reakcji nie było i było po temu wiele przyczyn, jak choćby fakt, że kilku żołnierzy wcześniej wbiegło do sanktuarium - zapewne po Boryę i Johnatana, lub być może fakt, że Sorcane nie był w stanie nadawać... zrobił jednak co mógł i zrobił to nader ostrożnie. Jak miała pokazać przyszłość, był to dobry wybór.
Tyberion usłyszał ruch po drugiej stronie.
- Po pierwsze, nie sierżancie, tylko marszałku Koryntu! - odparła kobieta - Po drugie, jeszcze raz przysięgnij na Imperatora, heretycka gnido, a każę im atakować czym się da! Posyłam żołnierza!
Istotnie, po chwili jeden z galowo umundurowanych mężczyzn, dość niski i obecnie posiadający malowniczą krwawą siateczkę na twarzy od odłamków z pocisku bolterowego przybiegł do Astarte, mijając go nieco. Stanął dwa metry powyżej niego na schodach - na których nie słychać już było zbiegających i nacierających żołńierzy, musieli dostać rozkaz oczekiwania - i zupełnie biały, jeśli nie blady z upływu krwi, to ze strachu, wymierzył prewencyjnie swoim śmiesznym w tej sytuacji karabinem laserowym w Tyberiona i krzyknął słabym głosem:
- Osłaniam!
- Posyłam drugiego żołnierza!
Ukryte głęboko w okablowaniu i mózgu procesy myślowe Zbrojmistrza zaskoczyły. Prawie czuł gniew Egzemplariusza jaki ten wygenerował pod wpływem obelgi. Procedury bezpieczeństwa zostały uaktywnione. Głęboko zakodowane protokoły przekazały rozkazy przez pozostałe okablowanie, nerwy.. wszystko co mogło przesłać sygnał do cewki potentia, która przesłała pozostałą energię do induktorów elektuażowych, generując na jego ciele słabą barierę pola siłowego. Czy to cokolwiek zmieni? Nie wiadomo, jednak była to jedna rzecz jaką jeszcze mógł zrobić Haajve dla ocalenia samego siebie.
Furia. Furia i śmierć, oto co śmiecie zaznają. W Tybierionie zawrzało. Oczy zaszły mu czerwoną mgłą, oba serca przyśpieszyły, pompując olbrzymią dawkę adrenaliny i sterydów. Mięśnie zadrgały, ujarzmione jedynie słabnącą wolą. Wiedział, że jest to grzech który zdoła zmazać jedynie wielogodzinna litania, lecz nie baczył na konsekwencje. To heretyckie ścierwo śmiało nazywać go, Anioła Śmierci, Młot Imperatora, HERETYKIEM?! Strzelił. Głowa śmiecia przed nim rozprysła się w przepięknej burzy krwi i resztek mózgu.
Śmierć heretykom!
Skoczył do upadającego ciała i chwycił za upadający karabin laserowy.

- Heretycka Kurwo! - ryknął. Wpadł na korytarz oddając precyzyjny strzał w nędzną imitację istnienia jaką prezentował sobą gwardista, kryjący się za jego bratem. Poczuł szarpnięcie, gdy jego towarzysz w grzechu swą śmieszną imitacją broni oddał strzał trafiając go w tors, przebijając pancerz. Ból rozlał się po ciele, został jednak błyskawicznie stłamszony. Winowajca nie miał tyle szczęścia, upadł w oparach krwi ulatujących z dziury w ciele. Następnie odwrócił się do ostatniej ofiary.
-Jak śmiesz uwłaczać czci Imperatora, słowami wypowiedzianymi Twymi plugawymi ustami, GIŃ HERETYKU, UKORZ SIĘ PRZED ANIOŁEM ŚMIERCI! - Następnie oddał strzał w kolano. - MÓDL SIĘ, MÓDL ABY IMPERATOR CI PRZEBACZYŁ! -
Ostatnia wiązka lasera trafiła ją w głowę. Kobieta trafiona centralnie z jakiegoś powodu zamrugała wzdrygając się po czym wbiegła do Sanktuarium, kopniakiem tworząc z drzwi osłonę za sobą. Żołnierz Piechoty Kosmicznej zakląłby gdyby był zwykłym człowiekiem, ale mógł przyjąć tylko do wiadomości fakt, że precyzyjny ale znacznie mniej śmiercionośny od boltera wystrzał został zatrzymany przez Pole Refrakcyjne - lub podobny element aparatury ochronnej. Oficer zamknęła drugie drzwi i co dalej robiła nie widział, mógł jednak pomóc swemu bratu. Wciąż też należało szybko dostać się do środka, nie z powodu kobiety, lecz tych, którzy niebawem tu zbiegną...

- Niech Imperator i Bóg Maszyna.... Ci błogosławią, Egzemplariuszu. - rozległ się zduszony szept.
Tyberiusz odwrócił się w stronę upadłego brata i zbliżył do niego
- Bóg Maszyna... Jesteś z Kruczej Gwardii - Głos Egzemplariusz na nowo nabrał bezbarwnego tonu. Uspokoił się na tyle, że mgła zeszła z jego oczu, a w krew została przefiltrowana z nadmiaru toksyn pobudzających. Zawężone dotąd postrzeganie, znów zaczęło rejestrować otoczenie. Odwiesił karabin laserowy i chwycił pewnie pobłogosławiony bolter.
- Ha-ajve Sor... Sorcane. Zbrojmistrz Szó, szóstej kom- kompanii kru...czej... Gwardii! Inkwi-zycja... poprosiła mn...mnie o wspar... cie.
Astartes pochylił się i bez pardonowo poderwał rannego z ziemi i przerzucił go sobie przez ramię. Czas naglił, nie mieli czasu na większe uprzejmości.
- Brat Tyberiusz, Egzemplariusz z kompanii Rictusa Vaeriona - przerwał na chwilę, jakby z wachaniem - Posiadasz informację co znajduje się za tymi drzwiami? - zapytał, powoli kierując się w ich stronę, przesuwając się w pobliżu ściany.
- Sankt-ttarium... Arcy-agosa Bio-iologis. To na-a-asz sprz-rzymierzeniec. - wypowiedział ciężko Haajve.
W myślach skupił się. Polecił przyspieszyć działania mikromaszyn w swoim organiźmie, aby szybciej móc się uleczyć... a przynajmniej zacząć składnie mówić.
Tyberiusz podszedł do drzwi, stosując oddrzwia jako początkową osłonę i zaczął je powoli uchylać, jednocześnie przygotował się na ostrzał. Zbrojmistrz znów zaczął nadawać do techkapłanów sygnał z ostrzeżeniem, a przynajmniej próbował to uczynić. Wolałby nie zostać teraz jeszcze zaatakowanym z kolejnej strony. Wysiłku obu, ostrożne, chwilowo spełzły na niczym - wrota do sanktuarium były zamknięte od wewnątrz.
Tyberiusz pomodlił się do Imperator i uderzył z całej siły w drzwi barkiem, chcąc pokonać przeszkodę. Odlane z ołowiu wrota z symbolem Wszechsjaszami były jednak zbyt solidne, nawet na jego nadludzką siłę i moc pancerza wspomaganego.
- Zamknięte... sły-łyszałem. Masz prz- sobie kraki? - wyszeptał Kruk
Wzdychając z lekka, Tyberiusz sięgnął po granaty przeciwpancerne, które następnie umiejscowił na zawiasach drzwi, następnie cofnął się pod ścianę na bezpieczną odległość. Głośny huk rozniósł się po korytarzu. Drzwi uległy teraz pod jednym pchnięciem, padając z niosącym się po całym korytarzu brzękiem. Po drugiej stronie ujrzał jakiegoś adepta maszyny, o łysej głowie, z maską przeciwgazową i goglami jakby na stałe wpiętymi w w twarz i w czerwonym habicie, podnoszącego ręce w geście poddania. Dalej w korytarzu widział więcej z nich. Jeden natychmiast wskazał jedne z drzwi, dwójka innych - wszyscy mieli różne sylwetki ciała, mężczyźni i kobiety, choć wszyscy o zbliżonym wzroście i masie - ruszyła do zbrojmistrza by udzielić mu pomocy.
Tyberiusz doskoczył do najbliższego techkapłana i mało delikatnie upuścił brata u stóp. Następnie ruszył biegiem we wskazanym kierunku. Sprawiedliwości, stanie się zadość.

MadWolf 09-12-2012 14:10

Febris milczał, chłonąc atmosferę sanktuarium. Uświadomił sobie iż było to pierwsze na prawdę przyjazne miejsce w jakim mu było się dane znaleźć od wielu lat.
- Niebywałe osiągnięcie Doktorze, podziwiam pańską pracę. Byłbym naprawdę dumny mogąc panu pomóc, a przypuszczam iż czeka nas wiele pracy - zawiesił na chwilę głos rozglądając się wokoło jakby chciał nasycić się widokiem - Na początek musi mi pan opowiedzieć o tym miejscu, o pacjentach i przede wszystkim o sytuacji w mieście...
- Pacjenci cierpią na tę Plagę Niewiary, ale cokolwiek ją powoduje... pochodzi z zewnątrz. - nie mrugając lekarz mierzył Anioła wzrokiem, ale w pewnym momencie instynkt zwyciężył i skupił spojrzenie na wózku. - To miejsce... kiedyś ten cały poziom był szpitalem, w którym pomoc otrzymywał każdy z tego Pylonu, setki z nich są populacją Koryntu. Potem Okręg, jedna z pięciu dzielnic, w których się znajdujemy, zmienił szlachecką władzę... Ten oto, Pylon Siódmy, zamieszkały przez ludzi, których praca przekładała się na bogactwo poprzednich władców utracił znaczenie. Wkrótce zaczął degenerować, poziom po poziomie. Ten szpital porzucono.

Nerwowym gestem poprawił bandaż i podszedł do wózka.
- Teraz cały Korynt jest jak to miejsce. Gdzieniegdzie ma zdrowe oblicze, ale gdy przyjrzeć się dokładniej... Plaga opanowała wiele z Pylonów i przedostaje się przez kwarantannę, która tylko zwiększa panikę i niezadowolenie ludzi. Piewcy zagłady głoszą koniec, sekty jakiegoś... Pierzastego Boga - niemal wypluł to miano - zbierają poparcie, wszędzie słychać głosy sprzeciwu przeciw władzy i zwierzchnictwu Imperium, które mimo letniego spłacania daniny nie pomogło ani w tej sytuacji, ani gdy w systemie Albitern ponoć zjawiły się okręty piratów by splądrować stolicę. Innymi słowy, to mój dom
- Moi ludzie... eee... dostarczą ciała do wieczora. - wtrącił Droh, dość niechętnie przysłuchując się opowieści gospodarza.

- Na niewiarę także znajdziemy lekarstwo - uśmiechnął się sługa Zarazy - pomożemy tym ludziom i wszystkim do jakich zdołamy dotrzeć, a potem - grymas na twarzy przeklętego poszerzył się - potem sami ruszą pomagać innym. Jestem tylko skromnym pielgrzymem, ale widziałem już wiele chorób i mierzyłem się z wielkimi przeciwnościami. Nie możemy się poddać, bo kto zostanie tym biedakom?
- Kapitanie będę potrzebował małej przysługi - zwrócił się do przestępującego z nogi na nogę mężczyzny - Kiedy ja będę zajęty tu na dole, ty pozostajesz moim jedynym źródłem informacji o sytuacji w mieście - wskazał chudym palcem sufit - Idź, ale odwiedź nas jak najszybciej przyjacielu.
- Aha - zawołał za wycofującym się - Nasz dobry doktor z pewnością cię już instruował w tej kwestii, ale pamiętaj też aby przysyłać tu każdego kto wydaje się potrzebować pomocy... Jestem gotowy pomagać każdemu, niezależnie od tego jak poważny jest jego stan.
Velran tylko skinął głową i ruszył z powrotem, wrócić drogą, którą obaj tu przybyli.
- To niezmiernie odważne i altruistyczne, pielgrzymie... - z cichym zakrztuszeniem wysapał Lekarz - Muszę cię jednak ostrzec, wbrew wieściom, wiara nie uchroni cię przed tą dżumą.
Przyjaźnie położył obandażowaną dłoń na ramieniu lekarza chłonąc i smakując unoszące się wokół opary choroby. Zacisnął krzepiąco palce starając się wyczuć gorączkę, potliwość czy jakiekolwiek inne objawy... nadaremno.
- To nie modlitwy mnie chronią, ale ten który na nie odpowiada - przyjazny uśmiech nie opuszczał bladej twarzy marine pomimo zaskoczenia - A jeśli przyjdzie ulec chorobie? - opuścił ramię - cóż, trzeba będzie pogodzić się z nieuniknionym.
- Na nie odpowiada... - wyszeptał lekarz, oglądając się po pacjentach - Jesteś szczęśliwym człowiekiem, pielgrzymie. Na moje jedynie nie odpowiada. - na chwilę osobnik uniósł się kaszlem, wyjmując w porę wytartą szmatę by w nią odkaszlnąć plwocinę. Po chwili uspokoił oddech - Jak cię zwą?
- Decroly - skłonił się lekko - Ovide Decroly urodzony na Glorieux Pięć... nazywaliśmy ją Pięknym Ogrodem - zaśmiał się cicho do własnych wspomnień - ale to było dawno, w innym życiu niemalże.
- Czy możesz oprowadzić mnie po swoim szpitalu? Chciałbym zacząć tak szybko jak to tylko możliwe. Byłem już chirurgiem polowym, pielęgniarzem w jednym ze szpitali kopca a także zdarzyło mi się przyjąć poród. Mam nadzieję że moje umiejętności przysłużą się tym nieszczęśnikom.
- Jak sobie życzysz. Jeżeli przybyłeś pomocą innym odkupić swoje uczynki to dobrze trafiłeś, bo pracy tu nigdy nie będzie końca. Przydasz się także do czuwania nad pacjentami gdy... będę zajęty wykonywaniem usług, dla datkodawców. Możesz się rozgościć w dowolnym pomieszczeniu, lecz nigdy nie rozstawaj z bronią. Na ostatnim zakręcie kresu drogi Zakażeni stają się niebezpieczni...
- Czyli znasz już przebieg choroby i jej symptomy? Wiesz które organy są atakowane w pierwszej kolejności, a które pomijane przez zarazę? - profesjonalne skupienie zastąpiło przyjacielski uśmiech - z pewnością przeprowadziłeś już niejedną sekcję...
- Także gdy się ruszali. Odkryłem, że technicznie już nie żyją, gdy zaczynają pragnąć żywego pokarmu. - odparł profesjonalnie Lear, jak Febris wyczytał z mózgu kapitana i dotychczasowego przewodnika - Zaraza dotyka całości, jakoby materii ciała. Są cztery główne etapy... z symptomów zewnętrznych doliczyłem się utraty barwnika skóry, wysuszenia, spęcznienia aż do wystawania żył, pokrycia ciała sączącymi się ropą, zielonymi ropniakami... ostatecznie dochodzi do martwicy, wystające elementy twarzy i kończyn, uszy, nosy, fragmenty ust i nie tylko zupełnie odpadają a ofiara gnije, ale do tego czasu większość z nich już technicznie nie żyje...
- Z pewnością będę miał okazję przyjrzeć się temu z bliska - zauważył niewesoło, ale odpowiedziało mu tylko zmęczone spojrzenie lekarza.

Rankiem trzy dni później Febris powoli wytarł twarz ręcznikiem i z zadowoleniem spojrzał na swoje odbicie. Z lustra nad popękaną umywalką spoglądał na niego niemłody już mężczyzna o ziemistej cerze i błyszczących oczach. Zaniedbane brązowe włosy opadały nierówną grzywką na przecięte podłużnymi zmarszczkami czoło, a wąskie usta i wyrazisty nos dopełniały wizerunku człowieka który nie jedno już przeżył. Jedynie w głębi oczu można było dostrzec coś niepokojącego, co burzyło doskonałe wrażenie normalności. Z niemałym zdziwieniem stwierdził że jego nowe źrenice nie mają stałego koloru. Na szczęście, zmiany trwały po kilka sekund, a różnica w odcieniach była naprawdę niewielka.
- Ot Siły Spaczenia znów zakpiły ze swego wiernego sługi - wyszeptał wesoło i poprawił lekarski kitel - Pacjenci czekają - upomniał samego siebie i tłumiąc śmiech ruszył do laboratorium. Pomieszczenie wypełnione było próbkami, stołami sekcyjnymi i klatkami. Do nich właśnie skierował swe kroki zakładając gumowe rękawice.
- Jak się macie moi mali przyjaciele? - zagaił stukając w pręty najbliższego pojemnika. Paciorkowate oczy obserwowały go uważnie gdy napełniał strzykawkę z buteleczki oznaczonej trupią czaszką i nakreślonymi pisakiem słowami "Próbki Skażenia". Drzwi otwarły się gdy trzymał w rękach ostatniego z tej partii gryzoni.
- Panna Geralia już po zabiegu? - zagaił wbijając igłę w piszczącego i wyrywającego się zwierzaka - No już, już, wszystko będzie dobrze - wymruczał wkładając go do klatki.
- Jak zrozumiałem z wrzasków jej opiekunki w przyszłym tygodniu jest ślub a tu przyszła panna młoda łapie wysypkę w tak niefortunnym miejscu... a przecież nie może iść do żadnego lekarza z ich sfer bo jeszcze ktoś by wypaplał. Miałaby się z czego tłumaczyć gdyby nie pan - ciągnął niezrażony milczeniem towarzysza - a komu by przyszło do głowy pytać tutaj?
- W mieście szaleje zaraza jakiej na tej planecie nie było - odezwał się wreszcie Lear - a ta mała dziwka nie może utrzymać nóg razem na dziesięć dni przed ślubem - w jego głosie nie było śladu złości czy żalu, jedynie rezygnacja.
- Testy jak na razie nie dały żadnych rezultatów - podający się za jego asystenta demon wyrzucił rękawiczki do kosza i wskazał jedną z klatek - wszystkie zaraziły się i wyzdychały.
- Wszystko w ciągu jednej nocy? - pokręcił głową i znów wbił wzrok w blat przed sobą - W takim razie nie mogą być nosicielami.
- Zgadzam się, te tutaj to ostatnia próba. Powiedziałem już Erykowi aby nie przynosił następnych - wciąż mówiąc chwycił klatkę pełną małych ciałek i energicznie pomaszerował do wyjścia.
- Lear? - zatrzymał się przed drzwiami - Jeśli chodzi o jutrzejszy zabieg...
- Wielebny Atheldred? - westchnął zapytany - duchowny który bardziej troszczy się o swój wygląd niż los swoich wiernych... - pozwolił by niedokończone zdanie zawisło w powietrzu.
- Zajmowałem się chirurgią kosmetyczną i rekonstrukcyjną zanim... - kaszlnął z zakłopotaniem - zanim opuściłem mój świat. Mogę się tym zająć jeśli wolisz opiekować się wtedy prawdziwymi pacjentami.
Febris uśmiechnął się szeroko dostrzegając lekkie skinięcie głową i opuścił zamyślonego doktora. Minął pełną jęków poczekalnię i zagłębił się stronę nieoświetlonych korytarzach bez zawahania klucząc w pogrążonym w lepkim mroku labiryncie. Po kilkunastu minutach dotarł niewielkiej stacji pomp kontrolującej które z rur były aktualnie wykorzystywane, a które wyłączone z sieci na czas napraw. Odnalazł interesującą go pokrywę i po chwili mocowania się z przerdzewiałymi śrubami wysypał do środka swój śmierdzący ładunek. Zanim umocował zatrzask na miejscu zdążył jeszcze dostrzec iż małe kształty zaczynały się ruszać, powoli budząc się do nowego życia. Teraz wystarczyło tylko na kilka minut otworzyć zawór zapasowy i kolejny zbiornik pitnej wody został wzbogacony o niespodziewany dodatek.
- Praca u podstaw - mruczał do siebie w drodze powrotnej - tak z małych rzeczy rodzą się imperia.

Arvelus 14-12-2012 11:52

Trax nie był pewien czy najpierw wbić Boryi do gowy rozum, albo jakies jego namiastki, dziękować wybawicielom czy zastanawiać jakim cudem jeszcze żyje. Szybka kalkulacja uświadomiła go jednak, że bójka z Vostoryaninem nie skończy się dla niego najlepiej więc spojrzał na adepta i skinął głową w podziękowaniu.
- Lord Komisarz Gregor Malrathor? Jak możemy się do niego dostać? - Wypalił - Proszę wybaczyć pośpiech ale jak widać sytuacja nie wygląda zbyt ciekawie. - Po głowie krążyły mu tysiące myśli. Gdzie jest reszta? Kto ich wrobił? Czy ktoś poza nimi jeszcze żyje?
Ruka wstał. Przyjął karabin i podziękował adeptowi skinieniem głowy. Nic nie powiedział, bo medyk zadał wszystkie pytania które były potrzebne, a nawet kilka więcej.
- Lord Malrathor przyleciał chyba po was. Dwie godziny temu bez znaku zapowiedział kontroli powietrznej przestrzeni pałacowej inspekcję gubernatorialną Departamento Munitorum. Nie wiem, jakich jeszcze macie towarzyszy poza siostrą Medalae, i nie znam ich, ani jej, losu. - wyjaśnił spokojnie swoim elektronicznym głosem adept. - Nie jestem pewien czy i jak możecie się dostać do lorda komisarza, ale mam pewien pomysł jak możecie uciec z pałacu. Być może zaprowadzi was do niego, jeśli podejmiecie ryzyko. - wyglądało, jakby przewodnik zamierzał wzruszyć ramionami, jednak nie zrobił tego z powodu zbyteczności tego gestu.
- Słuchamy. - stwierdził Borya krótko przewieszając sobie pas broni przez ramię i odczytując który to model, aby wiedziać w jaki dokładnie sposób strzelać... znów zatęsknił za Flawią...
Gest ten uświadomił Traxowi, że sam jest nieuzbrojony. Podniósł jeden z karabinów. Postanowił też na wszelki wypadek zabrać dodatkowy magazynek trzeciego żołnierza jak i komunikator sierżanta. Nie zaszkodzi też uzbroić się w zapewne posiadaną przez nich broń krótką, sam jednak nie przestawał przysłuchiwać się adeptowi, nawiązując możliwie często kontakt wzrokowy, było to może zbyteczne jednak całkowicie odruchowe.
Ruka stwierdził, że istotnie broń krótka może się przydać. Od razu zabrał się do roboty odwiązując pasy z kaburami i chwilę potem stał z karabinem w ręce i dwoma pistoletami w kaburach na biodrach. Łącznie słudzy inkwizycji mieli po karabinie, medyk jeden a Vostroyanin dwa pistolety. Każdy z nich mógł uznać za dość rozsądne założyć po bandolierze ubitych żołnierzy i każdy zyskał trzy magazynki plus czwarty w broni, i jeszcze po dwa zrabowane dowódcy, razem sześć na głowę. Obaj zdobyli bagnety. Medyk, uboższy w pistolety, zebrał trzy opatrunki indywidualne. Straż pałacowa była może galowo odziana, ale z pewnością gotowa do walki. Trax zgarnął również komunikator sierżanta, niewątpliwie nastawiony na jakąś częstotliwość i mógł ją zmienić, nie znał jednak kodów, więc najwięcej mógł osiągnąć po prostu nie zmieniając jej. Chwilowo panowała cisza w eterze.

Adept milczał cierpliwie (w porównaniu z gniewnym milczeniem arcymagosa) przyglądając się ich dozbrajaniu, czekając aż się szybko wyekwipują, jakby rozbawiony ich zamierzoną podzielnością uwagi. Dopiero gdy uzyskał pełną, odpowiedział.
- Potrzebujecie wartościowego zakładnika, a nawet gubernator Koryntu nie zaryzykuje gniewu Adeptus Astartes. Zwłaszcza gdy będzie przekonany, że jesteśmy po jego stronie.

Jeżeli arcymagos cokolwiek myślał o tym planie i bezczelności swojego ucznia, nie wypowiedział tego na głos.
- Więc?- Rzucił Trax poprawiając komunikator i chwytając pewnie karabin. Spojrzał na adepta oczekując wskazówek.
- Tylko tyle.
Trax gapił się przez chwilę skonsternowany na adepta a potem zapytał - To wyjście, jak możemy się tam dostać?
- Jest wiele wyjść z kompleksu pałacowego, ale ostatecznie i tak potrzebujecie transportu: powietrznego lub nawodnego. Oba są też niebezpieczne, jeżeli Koryntianie zdecydują się was uśmiercić. Na pewno będą mogli was śledzić... wszędzie. Pytaniem nie jest zatem jak zamierzacie uciec, lecz czy zamierzacie to zrobić z lordem komisarzem i dokąd zamierzacie uciec.
- Zamierzamy dostać się do Komisarza, jest naszą jedyną szansą na przetrwanie na Koryncie. - Dodał poirytowany już trochę medyk.
- Bóg-maszyna z wami. Nie możemy wam bardziej pomóc. - odparł adept.
- Wspomniałeś wyjście którym możemy się wydostać, możesz wskazać nam, albo poradzić którędy mamy się udać? - Wyrzucił z siebie jeszcze Trax.
- Nie zrozumiałeś mnie, uzdrowicielu. Wspominałem o wyjściu z pałacu, głównej przystani. Jeżeli zamierzacie udać się do lorda komisarza, sugeruję odczekanie tutaj, aż potwierdzimy jego lokację w Atrium. Szukanie go z zakładnikiem będzie dość kłopotliwe, nawet jeżeli straże pałacowe ze strachu udzielą Wam informacji i poinformują go.
John skinął głową - W takim razie zaczekamy.
- Ja i mój adept musimy... przedyskutować pewne kwestie, tę wliczając. - nagle odezwał się chrapliwie magos. - Zostawimy was teraz. Pomódlcie się lub ustalcie swoje priorytety. - spokojnym, ale władczym gestem ręki wskazał wyjście. Ich przewodnik przeżegnał się znakiem Aquili, skłonił i wyszedł, arcymagos tuż za nim... Ruka potrzebował chwili by się zastanowić. Tylko dwóch sekund. Spuścił karabin swobodnie i wyciągnął oba pistolety z kabur.
- Racz odpustit nam Po Trikrat Osviceny, ale vasa obecność jest nam niezbędna. Rad bym verit, że nase umiejętnosti wystarczą aby się bronić przed szturmem gwardzistów, alene vime terenu, a oni są w przewadze. Potreba pro Vas, choćby po to aby nie odvazit się nam władować granatu. Więc... prosiłbym abyśmy, wszyscy czterej, udali się tam gdzie jest konieczność aby zlokalizować dokładnie Lorda Komisare. - Głos Boryi nie brzmiał jak kogoś kto właśnie bierze zakładnika, z resztą jego słowa też nie pasowały do takiego scenariusza. On prosił, ale w jego głosie była stanowczość.

Arcymagos zatrzymał się i obrócił. Przez chwilę patrzył na Traxa po czym widząc brak jego reakcji spojrzał na Boryę.
- Zrobię, co uznam za stosowne. Teraz udzielę reprymendy mojemu uczniowi. Twoje rozumowanie zawiera sprzeczny ciąg myślowy - grozisz mi zastrzeleniem, przy czym zastrzelenie mnie pozbawia Cię jedynego środka do wykonania tego, co planujesz. Nie jesteś w stanie mnie do niczego zmusić, możesz jedynie zaufać, że z własnej woli ci pomogę, insekcie. - jednostajnym tonem wydeklamował arcymagos, jakby poprawiając głupstwo u dziecka. Nie czekając reakcję, odwrócił się do Ruki plecami i ruszył z powrotem do drzwi.

Borya usniósł brew jeszcze nim arcymagos skończył, po czym odwróci się do Traxa wznosząc ręce w pytającym geście
- Kde jsem mu grozil? - po czym spojrzał na pistolety w dłoniach i spuścił głowę wypuszczając ciężko powietrze.
Medyk przewrócił oczami i odparł - Weź jeden z komunikatorów i skacz po częstotliwościach, może coś złapiesz. - Negocjacje, proszę, zostaw mnie, dobrze? - Poklepał go po ramieniu i stał oczekując.
- Videt... - odparł i chwilę potem miał już w ręce komunikator.

Wtedy usłyszeli potężny huk eksplozji, gdzieś dalej, od strony głównych wrót korytarza, ich drzwi zaś rozwarły się pod wpływem kopniaka. Do środka wpadł oficer tego samego typu co polegli żołnierze - kobieta - jedną ręką trzymając surowo wyglądający pistolet laserowy z czystego metalu ktróy, obaj przysięgliby, widzieli wcześniej wielokrotnie w dłoniach Sorcane’a, w drugim ręku, który na ramieniu był wypalony na głębokość trzech palców i cała ręka jej drżała, trzymała pistolet laserowy.
- RZUĆCIE BRON! - krzyknęła - RZUCAJ BROŃ, JUŻ! - w jakiejś groteskowej powtórce wydarzeń sprzed kilku minut, w któych udział brali jej podkomendni, choć niewątpliwie zdawała się traktować Boryę i Johnatana o wiele poważniej i gotowa była ich zastrzelić w mgnieniu oka.
Medyk rzucił się za jakąś osłonę w momencie w którym zorientował się, że może znów zostać postrzelony. Nie podobała mu się taka perspektywa. Bardzo. Borya stracił na chwilę czujność starając się wsłuchać w wybuch, tak, że gdy kobieta celowała w niego, jego spluwy były dopiero w trzech czwartych drogi by strzał mógł być celny. Splunął na ziemię. Płynnym ruchem włożył pistolety do kabur i założył ręce po sobie. Nie było tego widać, ale nie dał im swobodnie opaść. To by spowolniło reakcję. Teraz liczył na Traxa. Co jak co bydlak jest gwardzistą, umie strzelać.

Kobieta celowała jedną ręką pi razy drzwi w stronę Traxa, ale tę zdrowszą i z groźniejszą bronią, jak i wzrok skoncentrowałą na Boryi podbiegła do gwardzisty, nieco przesuwając się w bok, wzdłuż osłony, gdy zbliżyła się, Vostroyanin spostrzegł dwie równie dziwne rzeczy - że jest dość urodziwa i mimo odznaczeń wysokiej rangi wojskowej ma może dwadzieśica lat, oraz konkretniej, że jej oczy zawierają mieszankę przerażenia, determinacji i zupełnego skupienia. Gdy między nią a próbującym wychynąć w miarę bezpiecznie Traxem znalazła się osłona, skinęła na Rukę.
- Odwróć się plecami do mnie! Już!
Aż przez chwilę kusiło go aby zarządać “zmuś mnie”, ale coś mu mówiło, że to nie musi być dobry pomysł. Uśmiechnął się do tej myśli.
- Dziewczę mile, po co ci to? Budete umirat tu w jmenu ambicji durnego gubernatorka mającego wielką ochotę zadrzeć z inkvizycją i aniołami Imperatora. Deset kroków w tył, zniknij za drzwiami i nigdy się nie widzieliśmy.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:24.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172