lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Incepcja] I n c e p c j a (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10710-incepcja-i-n-c-e-p-c-j-a.html)

Anonim 03-03-2012 23:25

Prawda jest jedna. Nawet jeśli czasem wydaje się, że jest to jedynie nasze subiektywne odczucie to trzeba przyznać, że nawet gdy nie widzimy drzewo to ono tam jest. Rośnie, żyje. Nie wszystko musimy wiedzieć, ale wszystko może istnieć. Osoba niewidoma nadal żyje w tym samym środowisku co osoby, których wzrok jest idealny. Różni okultyści próbowali tutaj zacierać te granice i niektórym to się udało. Zacierać? Raczej rozgraniczać, a co za tym idzie ogłupiać ludzi. Propaganda nigdy nie powinna ogłupiać, a po prostu nastawiać ludzi na wybór konkretnej ideologii. Kwestia zaufania. Czy wszyscy powinni wiedzieć o tajnych bazach i balistycznych rakietach o zasięgu międzykontynentalnym? Nie, bo do czego im ta wiedza jest potrzebna? I nie myślę tu o wrogach, ale właśnie o przyjaciołach. Do niczego im ta wiedza nie jest potrzebna, bo w gruncie rzeczy tak nawet lepiej im służą te miejsca. A tak - służą. Są ich. Są po to, żeby ich bronić straszać ofensywą. Lud tego wszystkiego potrzebuje, ale przez czasy, które idą do przodu i do przodu trzeba też przyznać, że i informacja jest ważna. No i teraz jak to zrobić? Trzeba wszystko powiedzieć nie mówiąc wszystkiego. Stąd niestety powstały kłamstwa zatruwające prawdę. Kłamstwa niezbędne do funkcjonowania nowoczesnego społeczeństwa. W dawnych czasach jak ktoś zadawał za dużo pytań to sam trafiał na przesłuchania. Dziś jak ktoś zadaje pytania to się nazywa dziennikarzem i niby ma być świętą krową. O nie. Tak nie będzie dopóki czuwam nad społeczeństwem. Interes ludu jest ważniejszy niż wrogie działania osób podających się za szerzycieli prawdy. Jakiej znowu prawdy skoro czynią krzywdę wszystkim? To taka ma być prawda? Nie. Taka nie może być. Gdyby nie oni i ich idiotyczna próba poznania wszystkiego kłamstwa nie byłyby potrzebne. Wystarczyłoby powiedzieć "To tajne. Nie musisz tego wiedzieć. Umrzesz jeżeli zbliżysz się." Dziś tak powiedzieć nie wolno, ale powiedzieć, a zrobić to przecież spora różnica. I dlatego właśnie, niestety, bardzo mi przykro, ale ludzie znikają. Mam nawet taki czasownik na to, wymyśliłem go w czasie Zimnej Wojny: zniknąć kogoś. A może nie ja wymyśliłem? Raczej zasłyszałem i co jakiś czas wraca to do mnie. Chyba jakiś Niemiec tak powiedział po tym jak został aresztowany. On właściwie niewiele mówił. Miał swój tatuaż SS i nawet był z niego dumny, ale ze współczesności się nie spowiadał. Chyba zresztą wtedy pierwszy raz spotkałem się z takimi dziwnymi podziemnymi korytarzami, bo wcześniej prawie nic o tym nie wiedziałem. Były to czasy, gdy ruchy hipisowskie w bardzo piękny sposób niszczyły naszych wrogów od wewnątrz. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazała się prawda o naszej agenturze zajmującej się tym. Tak jak hipisi niszczyli jankesów tak nasza agentura była przeżarta innym wewnętrznym wrogiem wyznającym praktycznie tą samą ideologię co hipisi. Początkowo bardziej konserwatywnym oficerom nie chciało się w to wierzyć. Czy naćpani zboczeńcy, którzy brzydzili się przemocą mogli być aż tak niebezpieczni? I wtedy wyszła na jaw afera, która wstrząsnęła naszą organizacją przez co przez pewien czas GRU wiodło prym. Część z naszych agentów, a nawet oficerów miała tatuaże SS. Jak się ukryli? Jak to było możliwe, że przez tyle czasu kręcili się pod naszym nosem? Było ich czterech, ale ich najłatwiej było odkryć - gorzej z siatką wciąż pracującą dla III Rzeszy. Nie, nie dosłownie, nie chodzi mi o RFN. Nazywali siebie Stowarzeniem Thule. Im więcej poznaje się rzeczywistości tym mniej człowiek jest szczęśliwy. Myślę, że mam w garści wyjątkowo dużo kawałków układanki. W radiu raz usłyszałem też piosenkę, w której były słowa: "Oni nie chcą, żebyśmy otworzyli drzwi, bo gdy otwieramy drzwi możemy dowiedzieć się więcej niż oni. I oni tego nie chcą, bo byśmy mieli nad nimi przewagę." Kazałem sprawdzić to, bo już wtedy miałem takie możliwości i okazało się, że był to manifest zwolenników legalizacji narkotyków. Głębiej i głębiej i znów odsłoniło się nazwisko, które dało się powiązać z Thule. Wielu z nich urodziło się w czasie wojny i działają nawet dziś. Czasem łatwo ich odnaleźć, a innym razem starannie się ukrywają. Mogą być każdym, a może ostatni z nich już padł... w każdym razie to oni pociągali za sznurki w rewolucji miłości choć Związek Radziecki dotował znaczną część tego ruchu. Zupełnie przypadkowo choć mieliśmy najpotężniejsze agentury wywiadowcze: KGB i GRU. Pogrywali sobie z nami ludzie, którzy nawet nie mieli już własnego państwa. I pogrywają do tej pory. Bo z pewnością istnieją chociażby w ARMA CORP. Wracając do Niemca powtarzającego co pewien czas, żeśmy go "zniknęli". Osobiście uczestniczyłem w aresztowaniu, ale imię i nazwisko wyleciało mi już z pamięci. Nie było ważne, bo było fałszywe, a jego wcześniejsze imiona i nazwiska również były fałszywe - był skryty pod taką ilością wymyślonych lub sfałszowanych dokumentów, że najłatwiej było dojść do wniosku, że nie istniał. Tatuaż SS dostał w późnych latach 50 i nie oznaczało już przynależności do formacji III Rzeszy, a do czegoś nowego, ale równie złowieszczego. Stanowiło też dowód ich bezczelności. W końcu go złamano, ale nie do końca. Po prostu zaczął bredzić o końcu świata i podawał informacje o przyszłości. Nie potrafił mówić o teraźniejszości czy nazwiskach. W końcu targnął się na życie w wyjątkowo brutalny sposób i dość mówić, że był rozszarpany i pogryziony i z ponad wszelką wątpliwość dokonał tego sam. Był zamknięty w podziemiach zupełnie nie podobnych do tych tutaj. Ciemnych, wilgotnych i śmierdzących... te tutaj za to przypominały mi zdjęcia z Nowej Szwabii, które skradliśmy jankesom. Szkoda, że dopiero teraz sobie o nich przypomniałem, bo jak o tym myślę to są łudząco podobne korytarze. Wprost identyczne. Ale tam nie było kamer. Inne czasy, ale sama architektura - trzeba będzie sprawdzić architekta tych podziemii. Prawda jest jedna. I muszę ją znać.

pawelps100 04-03-2012 13:01

Gdy wykład się skończył zostało jeszcze trochę czasu, który Piotr wykorzystał, aby pozwiedzać Berlin. Nie było tego czasu jednak zbyt dużo, więc ograniczył się do spaceru wokół hotelu.
Tam też na jakiś czas włączył telewizję. Nie było tam zbyt wiele ciekawych wiadomości, więc Rosjanin szybko przełączał kanały, aż w końcu dotarł do relacji z protestów w ojczyźnie przeciwko Putinowi.

Koroniew był zaskoczony, spodziewał się bowiem gniewu ludzi, ale nie sądził, że manifestacje przeciwko tyranowi będą miały tak wielki odzew w całym społeczeństwie, łącznie z najwyższymi klasami społecznymi, które obrosły w bogactwo pod skrzydłami Władimira Władimirowicza.
Piotr od czasu swojego wygnania chciał wrócić do domu, ale pod rządami obecnej dyktatury nie miał na to żadnych szans. Obecnie jednak reżim chwiał się w posadach- takie wrażenie można było odnieść, słuchając zachodnich mediów. Zaraz jednak Koroniew przypomniał sobie, że prasa i telewizja z Zachodu widzą to, co chcą widzieć. Nie rozumieli warunków, jakie od wieków panowały w Rosji- nie mogli więc wiedzieć, że w kraju Wołgi, Kremla, Syberii i innych mniej bądź bardziej zachwycających rzeczy pojedyńcza jednostka niewiele znaczyła- oczywiście pod warunkiem, że nie była związana z władzą. Ta ostatnia zresztą nie bała się też woli ludu.

Tak więc mimo jawnych oszustw administracji putinowskiej , Sixth- Man nie sądził, aby te protesty cokolwiek zmieniły oraz wróżył raczej ich szybki koniec. Chyba, że do gry wszedłby czynnik, którego do tej pory nie brał pod uwagę.
W końcu, znużony tymi myślami, Piotr wyłączył telewizor i trochę się zdrzemnął.

Podróż do USA minęła gładko i bezproblemowo. Choć już wcześniej tutaj bywał, nigdy nie przepadał za tym krajem. Ale takie ulokowanie bazy miało też swoje zalety, jak np. to, że niczego tu nie będzie raczej brakowało. Ale jak zawsze problemem będą pieniądze…

To zdanie przypomniało o czymś Piotrowi- choć czy to warte było ryzyka?- myślał o tym cały czas, kiedy się rozpakowywał i sprawdzał swój pokój. Potem rozejrzał się krytycznie- łóżko, krzesło, stolik, lampka- były tylko najbardziej podstawowe rzeczy. „Trudno, bywało już gorzej” pomyślał Rosjanin.

Jednocześnie poczuł się niezbyt przyjemnie. Ale wiedział, że ma kilka spraw do załatwienia u Morozowa.

Toteż w krótkim czasie po urządzeniu się Sixth-Man zapukał do pokoju Siergieja, licząc, że ten tam będzie i go wysłucha.
-Otwarte-rozległ się głos wewnątrz.
Piotr powoli wszedł do pokoju, spodziewając się wejść do czystego, uporządkowanego miejsca i nie zawiódł się. Zastanowiło go jednak zaciemnienie, jakie urządził sobie Morozow, ale wszystko wyjaśniło się po ujrzeniu staroświeckiego projektora.

Koroniew wszedł do środka i zapytał:
-Nie przeszkadzam? Widzę, że urządziłeś sobie seans filmowy w starym stylu, więc jakby to był kłopot to wpadnę później.
-Film można zatrzymać, wejdź. Nie mam nic do roboty, to przynajmniej sobie pooglądam.
- Coś interesującego?
-Nie bardzo. Film niemy, ale nie mam nic lepszego. Na razie. Zastanawiam się czy nie kupić sobie kablówki. Albo nie zwieźć jakichś innych filmów. Albo nie wyjechać stąd-wzruszył ramionami, wskazując na stojący w ciemności fotel.
-Jak chcesz się czegoś napić, to nalej sobie-powiedział i sam wychylił zawartość szklanki.
- A masz może coś mocniejszego? Ostatnie dni był pełne wrażeń i cóż... raz ma jakiś czas trzeba sobie ulżyć.
-Wódka. Spirytus importowany z Ukrainy. Whisky. Trochę jest.
- Jakbym mógł, skusiłbym się tym spirytusem- z tymi słowami Piotr wziął szklankę, dolał trochę rocieńczacza i w ten sposób miał gotowy trunek- Dołączyłbyś do mnie ?- spytał starego Rosjanina, przechodząc na rosyjski.
-Jak już nalewasz...-odparł po rosyjsku.

Koroniew wypił swoją szklankę w milczeniu, po czym spytał się Morozowa:
- Powiedz mi... przepraszam, że się powtarzam, ale muszę to wiedzieć- kim jest ten Whitman? Mogę mu zaufać? Bo na pierwszy rzut oka nie sprawia wrażenia człowieka zbyt godnego zaufania. Jest zbyt beztroski, niefrasobliwy- takie jest moje pierwsze wrażenie. Ale ty znasz go dłużej- kim on jest i jaki on jest ?
-Zdaje się, że jest w porządku. Z pewnością jest dobrym Ekstraktorem, robiłem już z nim i wszystko było dobrze z jego strony. To on wciągnął mnie do roboty z Putinem- rzekł obojętnie.
- Wiem, ale nie o to mi chodzi.- powiedział Piotr, nalewając sobie i Morozowowi kolejną szklankę, ale jeszcze nie kosztując- Może i to dobry Extractor, ale ma w sobie coś... niepokojącego, przynajmniej według mnie. Widzisz, uznałem, że powinien wiedzieć o mojej przeszłości i o tym, że jestem spalony w ojczyźnie. On zaś to zbył milczeniem. Według mnie, zachował się co najmniej dziwnie. Ale może jestem przewrażliwiony...- westchnął ciężko, po czym upił trochę “drinka”.
-Nie pierwszy raz zachował się dziwnie-skrzywił się Smith.
-Rozumiem, że mogę ci ufać?-dodał.
-Jeszcze się pytasz? Przecież tobie zawdzięczam swoje życie, a więc jestem twoim wielkim dłużnikiem. A zwłaszcza możesz liczyć na moje zaufanie, podobnie jak i ja mam nadzieję, popartą czynem, że mogę liczyć na twoje- dodał z uśmiechem Piotr.
-Jasne, że tak. Powiem ci coś-Inżynier podniósł się do pozycji półleżącej.
-Nie pakuj się na pierwszą linię tego, co stworzył nasz uwielbiany Ekstraktor. Nie rób tego, bo jesteśmy najprawdopodobniej skazani na GRU i KGB, a być może tylko tyły wyjdą cało. Trzymaj się najbardziej z tyłu jak ci się tylko uda. Jak najbardziej w cieniu. Jak będzie mi się chciało, to postaram się o solidną ewakuację. Ale na razie mi się nie chce-położył się ponownie.
-Wiadomo, że nie ja jestem od gry na pierwszej linii. Wiesz równie dobrze jak ja, po co tutaj jestem. A bez dobrego planu nie będę się super mocno wychylać- i to jest następna kwestia- przerwał na chwilę Koroniew, po czym podjął:
- Nie podoba mi się to. Malcolm nas rozdzielił na zespoły, co nie jest według mnie niczym dziwnym, ale żeby nie wiedzieć absolutnie nic o tym, co robią pozostałe grupy? Wiem ,że trzeba zachować tajemnicę, ale tutaj chyba nie musimy się obawiać zdrady, prawda?
-Sądzę, że nie, ale byłem ostrożny. Na wszelki wypadek.
- Rozumiem. Ale to może doprowadzić do groźnej sytuacji. W razie potrzeby przecież można wspomagać ludzi z reszty drużyny, ale jak nie będziemy nic wiedzieć na temat ich roboty, możemy nie mieć okazji do optymalnego działania.
-Wszystko zależy od Wielkiego Szefa i nie ma dyskusji z jego wielkimi werdyktami-odparł Smith.
- No tak, ale ten szef musi mieć mądrych doradców, których będzie słuchał. Samodzierżawie nie przyniosło naszej Matce wiele dobrego, podczas gdy Stalin, cóż, był wielkim wodzem. Może i okrutnym, może i tyranem, który nie wahał się wysyłać miliony na śmierć. Ale jedno musisz przyznać: że był skutecznym władcą, który uczynił Sowieckiego Sojuza światowym mocarstwem. Ale on miał mądrych doradców, jak np. Mołotowa, który nie wahał się wytknąć naszemu Słońcu Ludzkości błędy. To co tam się sprawdzało, może i sprawdzać się tutaj. Chodzi mi rzecz jasna o przywództwo i jego otoczenie, nie o metody- dodał pośpiesznie Piotr, po czym dopił drugą szklankę.
-Jeśli chcesz ukręcić biczyk na Ekstraktora to jestem za, ale beze mnie. Architekt to facet rozsądny, wysłucha. Kolejna osoba to Antonia. Przekabać ją. Ostatnia to Amy. Przekonaj panią psycholog. Zdobądź poparcie Blackwooda i możesz się powołać na mnie. Zdaje się, że mówimy podobnym językiem.
-Nie posądzaj mnie o zamach stanu. Co to to nie! Ale dowództwo, choć zwykle najlepiej predystynowane do wydawania rozkazów ,może się mylić. I właśnie dlatego w wojsku są dowódcy niższego szczebla, którzy mogą nieco zmodyfikować plany góry, albo wnieść o zmianę rozkazów.
I tutaj to też jest potrzebne. Dyktatury nie są skuteczne, a często okrutne, czego sam doświadczyłem- tutaj Piotr zawiesił ponuro głos.
-Też nie chodziło mi o zamach, tylko o wywarcie presji.
-No właśnie, o to mi chodzi. A także o częściową choć znajomość jego najbliższych posunięć. Brak informacji nie jest bezpieczny.
-Nie będę wywierał nacisku na Ekstraktora. Nie dlatego, że nie pozwalają mi zasady. Nie tak dawno wytykałem błędy, ale jest głuchy. Dlatego ja nie zamierzam nawet kiwnąć palcem ponad to, co jest moim zadaniem. Właściwie to ponad to co jeszcze jest moim zadaniem, a jest tego coraz mniej. Tym lepiej dla mnie. Nic nie będę robił. Ale duchem jestem z tobą. Pierwsze - William. Drugie - Blackwood. Trzecie - Antonia. Czwarte - Amy.
Niewojskowy sposób na niewojskowego-powiedział Smith.
- No cóż, prawdę mówiąc, nie jestem dobry w takie psychologiczne gierki. Poza tym, nikogo z nich na dobrą sprawę nie znam, więc w takiej sytuacji raczej poprą jego, nie mnie. Poza tym, wojskowe rozwiązania są prostsze- skrzywił się, nalewając sobie trochę spirytusu z napojem.
-Jeśli chcesz, możesz powiedzieć, że cię popieram.
- No cóż, będę się musiał na ten temat zastanowić. Na razie zamknę jego sprawę, ale mam jeszcze jedno pytanie: Whitman raczej nie wygada nikomu moich sekretów? Jest dyskretny?
-Moim zdaniem tak i w obecnej chwili to jedyne dobre, co mogę o nim powiedzieć. Całkiem niezłe jest też to, że już całkiem niedługo zakończy się nasza współpraca. Szkoda tylko, że śmiercią. Załatwię trochę cyjanku, więc jeśli będziesz chciał trochę, to nie będzie problemu-powiedział, po czym pochłonął solidny łyk, krzywiąc się w ciemności.
Piotr przez chwilę trawił jego wypowiedź w milczeniu.
- Myślisz, że naprawdę jest aż tak źle?
-Jeśli nic się nie zmieni, to zanim podłączymy Putnowi kabelki, już nas będą mieli zakutych, więc warto walczyć o udoskonalenie niedoskonałości, ale to już w tej chwili nie jest moją działką.
-Dziwne, jakoś nie słyszałem, żeby się ciebie czepiał albo zbijał twoje sugestie. Przecież ty jesteś jego prawą ręką, powinien choć brać twoje słowa pod uwagę!
Smith machnął jedynie ręką
-Zajmijcie się udoskonalaniem planu i... nie wychylaj się przy głównej części zespołu z łodziami podwodnymi czy innymi podlodowymi wyprawami.
Piotr nawet na chwilę nie zmienił wyrazu twarzy.
- A więc wiesz o mojej misji... Dlaczego więc nakazano mi nieinformować nikogo o tym, co mam robić? Po co ukrywać coś, co nie jest tajemnicą?
Anthony popatrzył zdziwiony na Koroniewa.
-Więc nie każdy dostał tą informację? W takim razie musiała wydarzyć się jakaś zmiana, o której nic nie wiem, ale nie ważne. Porwanie Putina łodzią podwodną miało być oficjalnym planem. Z tego, co mi było wiadomo. Cóż... Może być i tak. W takim razie, jakbyś rozmawiał z którąś z tych osób, możesz powiedzieć, że wspominałem o zignorowaniu zagrożenia ze strony GRU i KGB. To wszystko, co mogę powiedzieć.
- Nie chcę nic mówić, ale taka wyprawa to według mnie nie jest dobry pomysł. Wiem doskonale, jakie warunki panują na północy. Kilka lat temu, jeszcze jak pracowałem w Specnazie, na kilka miesięcy wysłano nas na Wyspy Nowosyberyjskie.
Przerwał, po czym dodał:
- Dwie osoby zmarły, kilka innych trafiło do szpitala z ciężkimi odmrożeniami. Ja przeszedłem ten “kurs” bez większych problemów, ale to nie były przelewki. Wiem, że przy ewentualnym porwaniu- choć z tego co mówisz, to tylko przykrywka- na północy mogłby nie być ciekawie. Ta wyprawa raczej się nie odbędzie, prawda?
-Normalnie czułbym się zobowiązany wobec Ekstraktora, ale przekroczył granicę. Nie kłopocz się tym planem. Podejdź do tego raczej z nastawieniem, że planu nie znasz i odnoś się do niego jak do niewiadomej.
Mówię ci to, między innymi dlatego, żebyś coś zdziałał. Albo spróbował przynajmniej.
- Czyli wyprawę na północ mogę włożyć między bajki? Nawet jakby tak, to polecę na północ z założeniem, że może się odbędzie ten wariant... o ile dostanę informację gdzie i kiedy- tego mnie nauczono w wojsku, wykonywania rozkazów, nawet, jak to ma być przykrywka. Ale prywatnie uważam, że jak się tam w ogóle nie wybierzemy, to nie będzie to wielka strata. Nawet wybierając się tam sam, mogę mieć problemy. A co dopiero reszta drużyny...
-Nic nie wiem o waszej wyprawie i nie sądzę, żebym wiedział.
-Wiesz, że jestem teraz rozdarty. Sam przechodziłeś przez szkolenie. Ale uważam, że ta sytuacja robi się dziwna. Być może rzeczywiście nie dojdzie do akcji, ale moje uwagi też zostały zignorowane, zresztą wiesz o co mi chodzi.
-Najwyraźniej ignorowanie u Szefa jest całkiem normalne. A nie zamierzam nic robić tylko dlatego, że jednak to szkolenie gdzieś zostało.
- Wiesz, że nie mogę odmówić, gdy Whitman mi coś poleci. Co najwyżej mogę próbować wpłynąć na modyfikację planu.
Smith skinął głową.
-A co do rozkazów, to wiem, że nie zawsze są właściwe. Opowiem ci pewną historię, to zrozumiesz- przerwał, po czym podjął znowu temat:
- Jak sam wiesz, dobrą dekadę trwa wojna na Kaukazie. Ja sam w niej walczyłem. Rzezie, mordy, zamachy, wojna- nie robi to na mnie wrażenia. Pamiętam dobrze tą sytuację, do dziś mnie męczy.
Tydzień wcześniej w małej wiosce w Dagestanie islamiści pozabijali naszych chłopaków. Czasem pomagałem wtedy lekarzom, więc byłem jednym z pierwszych, który ich widział. Gdy zobaczyłem ich ciała, zwymiotowałem. Zostali przez arabusów pocięci na kawałki. Głowy też były. Widać przed śmiercią cierpieli straszliwe męki. Potem przez kilka dni nasz oddział tropił zamachowców. W końcu dotarliśmy do małej wsi. Nikt nie chciał nam wskazać, gdzie schowali się buntownicy. Wtedy dowódca wziął mnie i kilku innych, po czym zabrał z grupy wieśniaków kilka kobiet i dzieci. Potem ów kapitan polecił mi i pozostałym zastrzelić tamte kobiety i dzieci.
Przerwał, po czym po już dłuższej chwili milczenia kontynuował głuchym, ponurym głosem:
- I wiesz co wtedy zrobiłem? Tak, zastrzeliłem ich z zimną krwią. Te kobiety i dzieci. Nie żałowałem tego wtedy. Ale teraz, po tylu latach wciąż pamiętam ich twarze. I czasem w snach mnie nawiedzają, zupełnie jakby ich duchy mnie wciąż dręczyły. Ale one tego nie muszą. Doskonale wiem, że mam krew na rękach i że to moja własna wina. Bo wykonałem rozkaz.

-Teraz stawka jest inna, bo chodzi o nasze życie, ale cykl działania jest taki sam: nie mogę po raz kolejny dopuścić, by przez złe rozkazy zginął ktoś od nas z Teamu. Może w ten sposób choć częściowo odkupię swoje winy.

Potem Szósty lekko się podłamał, jednym haustem wypił alkohol, po czym schował twarz w dłoniach.

-Spokojnie, poradzisz sobie. W drodze wyjątku będę mógł spróbować pomóc, jeśli będziesz jej potrzebował. Napij się, to ci dobrze zrobi-powiedział Inżynier i wlał w siebie kolejny łyk.
- Przynajmniej spróbuję, choć jednocześnie będę się szykował do wyprawy na północ. Ale tu jest też jeden poboczny problem, w którym mogę potrzebować twojej pomocy. Mianowicie, jak wiesz, nasze stare dobre GRU omal mnie nie zabiło. Tylko tobie zawdzięczam życie. Ale moje pieniądze, stare aktywa są zamrożone. Pewnie teraz nadal monitoruje je wywiad, mając nadzieję, że w razie odpływów trafią do mnie.
Te pieniądze i ogólnie majątek może mi być potrzebny- jak zawsze zresztą. Czy dałoby się może przelać te pieniądze albo spieniężyć moją dawną własność tak, aby GRU zgubiła ślad? Dałbyś radę to zrobić?
-Jeśli cały czas wszystko jest monitorowane, to może być ciężko, ale pomyślę. Jeśli będziesz potrzebował pieniędzy, to zgłoś się do mnie.
- Wiem, ale nigdy nie wiadomo, kiedy są potrzebne własne rezerwy. Spróbujesz przynajmniej?
-Mogę o tym pomyśleć, ale nie ręczę za efekty-pokręcił głową.
- Jestem tego doskonale świadom- powiedział Piotr już jak zwykle chłodny i opanowany- Pozwól, że cię spytam o jeszcze jedną rzecz: po co był nam ten wykład? Putin naprawdę był zainteresowany okultyzmem hitlerowskim? Coś mi tu nie pasuje. W myśl aryjskiej teorii dziejów Słowianie to podludzie. Dlaczego Władimir miałby się odwoływać do ideologii, która traktuje Rosjan za podludzi?
-Nie wiem czemu mógłby się tym interesować. Ale wykład był dobrym pomysłem. Powinniśmy wiedzieć więcej o zagrożeniu, które może nas spotkać.
- Jeśli faktycznie on się tym interesował... Hitlerem i jego ideologią... to popieram ten pomysł jak najbardziej. Ale z drugiej strony... chciałbyś wrócić do domu? Do Rosji?- spytał nagle bez powodu Piotr, popijając powoli alkohol.
-To nie jest już mój dom, więc nie zależy mi aż tak bardzo. Wolałbym nie być tak ograniczony podczas podróży, ale łatwiej powiedzieć gdzie mnie nie było przez te wszystkie lata.
Jeśli miałbym wracać do domy, to byłby zupełnie gdzie indziej.
Koroniew pokiwał głową.
- Spodziewałem się z twoich ust podobnej odpowiedzi. Na pewno masz swoje powody, które stoją za twymi słowami. Ale ja z drugiej strony chciałbym wrócić, choć to niemożliwe, póki panuje on i jego klika.
-W tym raczej nie zdołam ci pomóc. Chyba, żebyś zaszczepił Putinowi własną ideę o tym, że byłeś supertajnym agentem. Wróciłbyś. Ale nie wiem czy to wykonalne.
- Nawet jakby to było wykonalne, to nie chcę mieć z nim i jego bandą nic wspólnego. Kiedyś sam byłem wśród nich, ale teraz jestem zdrajcą. Ale być może ta mafia niedługo upadnie, bo przecież wieje wiatr zmian- słychać go nawet tutaj. Coś się zmienia w Rosji.

Ale tak naprawdę nie chodzi mi tak o kraj, choć też mi bardzo zależy. Przede wszystkim chciałbym się dowiedzieć, co się stało z moją żoną Jekateriną. Powiem ci tyle, że gdy ostatnia akcja podczas mojej służby w GRU skończyła się katastrofą mi udało się uciec obławie. Natomiast ona zniknęła bez śladu. Chciałbym wiedzieć czy żyje, a jak nie, to gdzie jest pochowana, a jak tak, to gdzie teraz jest- po tych słowach Koroniew jeszcze raz się napił, choć już czuł, że najwyższy czas przestać.
-Nie jestem pewien czy w tym też mógłbym pomóc. Mogę pomyśleć, ale też niczego nie mogę obiecać.
- Ależ ja cię nie prosiłem o pomoc w tej sprawie. Nic nie musisz. Ja zaś muszę sobie dać radę. A ona najpewniej albo nie żyje, albo jest gdzieś w zapadłej dziurze. A chyba nie byłoby dobrze, gdybyś zaczął w tym węszyć- mogłoby cię to zdemaskować i doprowadzić do katastrofy dla operacji. Nie mogę tego od ciebie wymagać.

Piotr wstał. Był na rauszu i stanowczo powinien odpocząć.
- Cóż, zasiedziałem się tutaj. Czas już na mnie. Mam nadzieję, że towarzystwo starego duchem, choć młodego ciałem człowieka nie znużyło cię zbytnio.
-Nie ma na to najmniejszych szans. Pamiętaj, żeby próbować się przebić przez Malcolma.
- Przynajmniej spróbuję, a zacznę od Williama, tak jak mi mówiłeś. Ale najpierw muszę się zastanowić, jak go przekonać do swoich racji.
-Znam Williama. Możesz mu też powiedzieć, że mówiłem, byś przyszedł do niego jako pierwszego.
- Ale to niewiele pomaga, liczą się przede wszystkim fakty. No cóż, jeszcze nad tym pomyślę. W każdym razie na mnie już na pewno pora. Do zobaczenia- powiedział Piotr, po czym uścisnąwszy rękę Siergiejowi, powoli poszedł w stronę wyjścia.
-Do zobaczenia-uśmiechnął się lekko Smith, a gdy drzwi się zamknęły, film ruszył ponownie.

Potem Piotr wrócił do siebie do pokoju, gdzie szybko zasnął, wcześniej wypiwszy dużą ilość czystej wody.

Następnego dnia, gdy się obudził, długo rozmyślał. Wczorajszy dialog zaniepokoił Koroniewa. Skoro ktoś taki jak Point- Man nie wierzy w sukces, to coś jest na rzeczy. Poza tym, Rosjanin sam doświadczył dyktatorskich zapędów Whitmana, o których sam dobrze wiedział, że nie wróżą niczego dobrego. Poza tym ignorowanie niebezpieczeństwa ze strony dawnych towarzyszy broni Sixth- Mana nie było mądrym pomysłem.
Jeśli chodzi o propozycje Siergieja, że przyjrzy się tym dwóm sprawom, to Piotr na trzeźwo uważał, że to byłoby zbyt duże ryzyko w stosunku do potencjalnych korzyści. Będzie musiał o tym wspomnieć Morozowowi.

Ale wszystko w swoim czasie. Po wstaniu z łóżka i zjedzeniu czegoś Koroniew, znalazłszy w budynku dużą salę, oczyścił ją trochę z różnych rupieci i zrobił sobie miejsce do ćwiczeń. Tam przez ok. 1,5 godziny intensywnie ćwiczył najpierw zwykłe ćwiczenia, a potem karate.

Potem, trochę odpocząwszy, Szósty ruszył na miasto. Chciał rozpoznać okolicę- tak na wszelki wypadek, a także znaleźć sklep ze sprzętem, który mógłby mu się przydać w wyprawie na biegun, choć szczerze wątpił, aby znalazł coś takiego w sercu słonecznej Kalifornii.

Asenat 05-03-2012 12:51

Czarny ekran telewizora zamigotał i wypełniła go gęba Putina. Rosła i rosła, aż zdała się wielka jak świat. Spiker jazgotał jak karabin maszynowy. Antonia lepiła bliny.

- Wygra - oznajmiła siedzącemu za stołem Koroniewowi głosem Kasandry. - Wygra i nic się nie zmieni. Dla naszego zadania to i może lepiej. Dla ciebie i twoich... sam wiesz. Widzę, kurwa, ciemność - wsypała bliny do wrzątku, osnuła ją para i przez chwilę naprawdę wyglądała jak wiedźma nad kotłem. - Twój i mój kraj mają ze sobą wiele wspólnego. Są za wielkie. W wielkości człowiek zawsze ginie. Nienawidzę tego. Nienawidzę biedy i nienawidzę bogaczy, patrzących ze szczytów swoich wieżowców na umierające dzieci.

Antonia od dłuższego czasu była nieswoja. Spleen, czy też Weltschmerz - jak powiedziałby profesorek od okultyzmu - dopadł ją podczas lotu nad oceanem i nie puszczał uparcie. Pogodna, wesoła Brazylijka zmieniła się w gradową chmurę i z przerażającą regularnością siekła piorunami. Nic jej nie cieszyło - ani pobyt w centrum showbiznesu i namacalna bliskość małych i większych sław, ani wypasione sklepy. Nie poszła nawet na plażę. Siedziała w wytwórni i piła w natarczywym milczeniu. Kiedy już się odzywała, albo był to wrzask, albo pretensje i czepianie, albo czarnowidztwo. Pytania o powody kończyły się zawsze wybuchem gniewu i wszyscy szybko zrozumieli, że lepiej nie pytać wcale i poczekać... Pracowała też na pół gwizdka, z wyraźnym trudem i niechęcią. Laboratorium było w stanie... właściwie było w stanie nieistnienia, bez szansy na rychłe stanie się ciałem.

Antonia wydobyła bliny z garnka i wytarła dłonie o fartuch. "Too hot to touch" głosił napis na jej piersiach, a pod spodem stykały się czubkami dwie papryczki chili.

Gęba Putina wypełniła cały ekran. Można było policzyć pory na jego skórze. Można było prześledzić krwawe pajączki popękanych naczynek na białkach oczu.

- Zwyciężymy! - podsumowała gęba Putina.
- A chuj ci w dupę i kawałek szkła - zażyczyła mu Antonia od serca. Postawiła przed Koroniewem talerz.
- Spróbuj spróbuj. Pierwszy raz je robię. A ty jesteś, jakby nie było, ekspertem.

Komórka Antonii rzucona pomiędzy warzywa na stole kuchennym zaterkotała i zaśpiewała.

We'd be so less fragile if we're
Made from metal and our
Hearts from iron and our
Minds from steel and if we

- Czego? - rzuciła w słuchawkę odpychająco, ale nagle się rozjaśniła i uśmiechnęła nawet. - Seamus, kopę lat? Dobrze się miewam, całkiem... tak. Jak żona? Nie no, żartujesz? Ja wiem, że dużo zarabiasz... Tak, właśnie. Chciałam cie prosić o przysługę. Ząb, plomba... Sprawa dla wojska. Nie, nie mogę więcej powiedzieć. Ufam ci absolutnie, ale nie mogę podać szczegółów. Dziewczyna. Młoda i panikara. Pełne znieczulenie, tak.. Tak. No to czekam, aż dasz znać, kiedy możesz... W tym tygodniu najlepiej. Dzięki, Seamus, jesteś moim aniołem. Pozdrów żonę i dzieci. To szóste też.

Antonia zapadła się w fotel, złapała pilota. Gębę Putina zastąpiła uśmiechnięta blondynka. Potem mistrz wrestlingu. A potem film dokumentalny z porodówki.
- Jestem taka szczęśliwa! Taka... Taka... - łkała w kamerę blondynka o włosach sklejonych potem, tuląca do siebie pomarszczonego, wrzeszczącego noworodka. Antonia wdusiła przycisk na pilocie z taką siłą, że prawie wydziabała w nim dziurę burgundowym tipsem. Ekran zgasł.

A potem do Koroniewa dobiegł dziwny, mokry i bulgoczący odgłos.

Antonia płakała w talerz z blinami.

Yzurmir 05-03-2012 20:49

Większość pozostałego czasu w Wenecji Cryer spędził w swoim pokoju. Wylegiwał się w łóżku, oglądał filmy, czytał komiksy i grał na komputerze. Przezornie nie wychylał nosa za drzwi, nie mając ochoty na spotkanie z którymś ze współpracowników. Przy tym wciąż był trochę przestraszony; Ekstraktor zapowiedział przecież, że każdy, kto dopuści się dezercji, „zawędruje do Limbo”. Co za wymyślna kara. Myśląc o niej, Johna niezawodnie przechodził dreszcz.

Ze swojego apartamentu wychodził jedynie wtedy, gdy był głodny, a w hotelowej restauracji jadał wyjątkowo obficie i wyjątkowo wystawnie, wszystko na koszt ich pracodawców. Jedzenie dodawało mu otuchy — "dla takiej klasy warto ryzykować choćby życiem", myślał. Tak więc nie poprzestawał na tym, ale korzystał ze wszystkiego, co dało się zamówić do pokoju, raz nawet zachciało mu się masażu.

Jednak najwięcej czasu wydawał się spędzać śniąc, czy to podczas leniwej drzemki, czy to nocnego wypoczynku. Jak na złość, we wszystkich swoich snach znajdował się w tym samym weneckim hotelu, najczęściej zaczynając od pobudki dokładnie tam, gdzie wcześniej zasnął. Czasami był wówczas przekonany, że sen jest prawdziwy, lecz w końcu domyślał się, że jest odwrotnie, na przykład przenosząc się nagle do sali odpraw i widząc tam Anthony'ego chodzącego na rękach — albo inny taki absurd. Bywało też tak, że od początku fantazji zdawał sobie sprawę z jej nierzeczywistości, ale z upływem czasu coraz bardziej zaczynał w to wątpić, aby wreszcie obudzić się dokładnie w momencie, gdy ostatecznie zapominał o tym, co jest prawdziwe, a co nie.

Na dłuższą metę korzystanie z Somnacyny ma uniemożliwić zwyczajne śnienie, ale z jakiegoś powodu fantazje, jakich doświadczał Cryer, były dwa razy intensywniejsze niż normalnie. Z tego to powodu był zadowolony, gdy wreszcie mieli wyjechać z Wenecji, nawet pomimo wszystkich tutejszych luksusów. Myślał, że być może gdy znajdzie się w innym miejscu, te sny się skończą.

Był także zadowolony, że lecą właśnie do Berlina. Nigdy nie był w Niemczech, toteż nie mógł się doczekać, by ujrzeć kraj, w którym urodziła się jego droga mama. I przynajmniej tutaj nie będzie miał problemów z dogadaniem się, w przeciwieństwie do Włoch — chociaż trzeba przyznać, że w ciągu paru spędzonych tam dni podłapał kilka prostych słów. Dowiedziawszy się zatem, że nie tylko spędzą w Niemczech niewiele czasu, ale że w dodatku lecą tam głównie po to, by wysłuchać jakiegoś wykładu — Cryer skrzywił się widocznie i stracił cały entuzjazm, uznawszy, że będzie to nudny odczyt na temat dotyczący chemii albo czegoś takiego. "Skończyłem szkołę w dwa tysiące pierwszym, czego oni ode mnie chcą teraz?", myślał.

Jednak szybko okazało się, że się mylił, a prelekcja przykuła jego uwagę. Okultyzm? Był przekonany, że o takich sprawach można się dowiedzieć tylko z New Age'owych poradników albo powieści fantasy. Nie miał co prawda pojęcia, jaki to wszystko ma związek z ich zadaniem, ale konkluzja była prosta: edukacja w Europie jest dziesięć razy lepsza niż w domu. „Wow”, stwierdził w swojej głowie, wychodząc wraz z innymi z gmachu Humboldt-Universität. „Wilkołaki i czarnoksiężnicy. Ciekawe, czy ktoś tutaj byłby chętny na sesję Świata Mroku”. Rozejrzawszy się dokoła, nie ujrzał żadnej twarzy, która przypominałaby któregoś z jego kolegów z liceum. „Prawdopodobnie nie”.


Cryer siedział na łóżku w swoim improwizowanym pokoju przyczepionym do jednej z hal. Od sceny oddzielała go tylko ściana z drewnianej sklejki i mógł wyraźnie usłyszeć każdego, kto tamtędy przechodził, jednak przez większość czasu nikt się tutaj nie zapuszczał. John miał plany na ten dzień i nie marnując czasu, zaczął się szykować do wyjścia — zdjął spodnie i rzucił je przed siebie. Wcześniej buszował w różnych składzikach i udało mu się znaleźć kilka ciekawych rekwizytów pozostawionych tu przez poprzednie ekipy — jednym z nich był dwumetrowy wypchany niedźwiedź, którego Cryer przytargał do swojej sypialni, ryzykując przepukliną. Teraz na wyciągniętych łapach zwierzęcia wisiały jeansy. Fałszerz założył szorty i hawajską koszulę, a wreszcie tanie okulary przeciwsłoneczne, które zakupił na lotnisku.

— Wooo! Holywood, przybywam! — zakrzyknął cicho i machnął pięścią. W drodze do studia był pewien, że zobaczył Brada Pitta, ale nikt go nie słuchał, gdy powiedział, żeby się zatrzymali. Drugi raz to się nie powtórzy. Był uzbrojony w aparat fotograficzny zawieszony na szyi i zamierzał dorwać ich wszystkich: Angelinę Jolie, Toma Cruise'a i tego gościa z tej komedii... jak mu tam było... nieważne.

Wyszedł ze studia i wyruszył na łowy.

arm1tage 06-03-2012 13:33




THE SIXTH-MAN, THE TOURIST


Od Antonii wyszedł z przeświadczeniem, że bycie jak to ją nazywali - brujah? - czym by nie było, nie wpływa dodatnio na normalność. Przynajmniej żarcie robiła świetne. Piotr zostawił ją w takim stanie, że gdy przypadkiem spotkał ją rano następnego dnia - zastał w znakomitym humorze i gotującą się do wyjścia ze studio - zastanowił się czy aby na pewno już się obudził.

Ale poprzedniego dnia jeszcze, zanim poszedł spać w surowo urządzonym lokum - Koroniew rozpoczął wędrówkę po studio, które okazywało się być małym labiryntem, pełnym nieodkrytych przejść, dziur, szachownicą zagraconych pokojów i pustych przestrzeni. Ucieszył się, gdy odnalazł niewielką ciemną piwniczkę, gdzie ktoś poustawiał atlas do ćwiczeń i zestaw ławeczek oraz sztang. Czy to Ekstraktor zapewnił im siłownię na miejscu? Piotr zabrał się od razu do przetestowania sprzętu. Trzeba będzie powiedzieć Rulerowi, jeszcze parę godzin temu rozmawiali chwilę - Solo mówił mu że jedzie na miasto szukać miejsca gdzie mógłby popakować. Tymczasem Koroniew ćwiczył samotnie, zgrzyt metalu i sapanie niosły się w ciszy sporym echem. Gdy kończył ostatnią serię, usłyszał kroki.

Był to Turysta. Blackwood z ciekawością obejrzał siłownię i sam zaczął rozmowę. Okazało się, że przedstawiciel zleceniodawcy ma zamiar nadrobić czas, poznać i porozmawiać z każdym z Teamu osobiście, na co do tej pory nie było czasu. Przypadek sprawił, że Piotr stanął na jego drodze pierwszy.

Koroniew od razu zastanowił się, czy już teraz,korzystając z okazji, rozpocząć akurat z Turystą temat który omawiali ze Smithem w ich śpiewnym języku. Rozmowa potoczyła się. Najpierw w siłowni, a potem już podczas łażenia po budynku. Gadali, poznając kolejne zakamarki wielkiego studia filmowego.

Musiało być już późno, gdy w pewnym momencie Blackwood nagle podniósł rękę i pokazał palec na ustach. Byli w zapomnianej raczej części studia, gdzie straszyły magazyny pełne chyba niepotrzebnych nikomu, zapomnianych rekwizytów i śmietnisk zużytej taśmy filmowej której ktoś zapomniał chyba stąd wywieźć dawno temu. Nakazując ciszę, Turysta pokazał jeden z kątów. Pod stertą czegoś co przypominało skóry zwierząt coś się lekko poruszało.

Podeszli ostrożnie... Człowiek...W brudnych, przechodzonych ciuchach...Latynoskie rysy twarzy...Leżał pod skórami, a jego pierś unosiła się lekko. Śmierdzące potem brudne buty stały nieopodal. Spał. Blackwood, oraz celujący w niespodziewanego lokatora z krótkiej broni Koroniew wymienili pytające spojrzenia...





THE EXTRACTOR, THE POINT-MAN

Przed samym spotkaniem o 3 P.M., jeszcze w gościnnych progach weneckiego hotelu, Ekstraktor zastukał do pokoju Point-Mana.

Inżynier zamknął za drzwi, po czym wyciągnął z kieszeni małe urządzenie. Wcisnął jeden z przycisków i uśmiechnął się lekko.
-Możemy rozmawiać-schował małe, czarne pudełeczko tam, skąd je wyjął. -Amy jest mi potrzebna, ponieważ tutaj, w Berlinie jest pewna Niemka, z którą Putin jest bardzo blisko związany poprzez swoją przeszłość - uśmiechnął się Point Man.

Rozmowa nie trwała długo. Za chwilę spotkanie z zespołem. Stanęli w drzwiach pokoju.

-Jeszcze coś. Ów Tom. Mógłby się przydać w kwestii znalezienia Ekstraktora-mistrza Putina. Co z nim?
- Mieliśmy już jedno spotkanie. Niedługo powinien zadzwonić. Gdzie go znalazłeś?
-Stary znajomy mi go polecił. Nawet lepiej, że się nim zająłeś. Lepiej będzie, jak utrzymamy go w przekonaniu, iż ty go znalazłeś.
- Za tydzień powinienem wiedzieć coś więcej.
-Daj znać jak już coś będziesz wiedział. Możliwe, że do tego czasu rozwiążę już większą część problemów, ale jeśli się nie uda, to facet bardzo się przyda.




THE SOURCE

Drukarki terkotały jak małe karabinki maszynowe, automaty do kawy syczały, ludzie gadali jak najęci. Od czasu do czasu piszczał jakiś fax. Toma bolała nieco od tego głowa. Był jednym z wielu przesłuchiwanych jednocześnie na przestronnej hali komisariatu świadków i zaczynał mieć dosyć łysiejącego grafika policyjnego, który już od pół godziny męczył go pytaniami podczas tworzenia portretu pamięciowego. Na szczęście, dotychczasowy rezultat w postaci rysunku twarzy napastnika który kierował taksówką był zadowalający. Z prawie ukończonego portretu patrzył ktoś bardzo podobny do człowieka który groził dziś Boyle’owi bronią.

Za chwilę mieli skończyć i zgodnie z obietnicą daną mu przez dyżurnego, Tom miał mieć wreszcie możliwość zadzwonić z udostępnionego telefonu do pewnego człowieka, który powinien wiedzieć o całej sprawie. Potem planował małe zakupy.

- Skończyliście?
Za plecami Toma zmaterializował się funkcjonariusz w cywilu, oznaczony jedynie plakietką na marynarce, w asyście dwóch mundurowych.
- Właściwie tak, Frank...- łysawy grafik odsunął się na obrotowym krzesełku i otarł pot z czoła. - Świadek twierdzi, że zgodność jest duża. Dziękuję, Panie Boyle.
- Zatem...- Tom podniósł się z miejsca, odsunięte krzesło zgrzytnęło na posadzce.
- Chwileczkę. - gliniarz w cywilu położył rękę na jego ramieniu. - Kapitan chce z panem porozmawiać. Proszę za mną.

- Myślę, że może mi grozić niebezpieczeństwo, kiedy stąd wyjdę. - mówił po drodze Tom - Powinniście...
- Tak, tak...- mruknął glina - Potem, potem...
Tomowi cholernie się to nie podobało. Ta uwaga, z jaką funkcjonariusz prowadził go do odpowiedniego biura. Spięcie na twarzach dwóch mundurowych, którzy jak cienie eskortowali ich o dwa kroki z tyłu. Intuicja podpowiadała, że zapowiadają się dalsze kłopoty. Niestety, i tym razem nie myliła.

Kapitan Las Vegas Metropolitan Police Department, Rex Sullivan. - głosiła tabliczka na biurku. Za tym nazwiskiem krył się otyły nieco buc, o twarzy służbisty. Ciekawe ile żarcików musiało krążyć wokół jego imienia. Boyle z niesmakiem obejrzał sobie jego krawat. Ktoś powinien zakazać prawnie wiązania ich tak krótko, że sięgały ledwo do pół brzucha. Gliniarz w cywilu zniknął. Do środka wszedł tylko jeden z niższych rangą mundurowych, który zaraz wtopił się w tło stając daleko pod ścianą.
Sullivan obrócił się na stołku i spojrzał na siedzącego już Toma wzrokiem, który powiedział Boyle’owi więcej, niż następujące po nim słowa.
- Panie Boyle...- zaczął powoli - napastnicy, których pan opisał...Już ich mamy.
- Świetnie. - poruszył się na siedzeniu Tom - Gratuluję.
- Okazało się, że ten samochód korporacji taksówkowej został skradziony dziś rano. Ci mężczyźni porzucili go parę przecznic dalej. Schwytaliśmy ich obu, gdy próbowali opuścić granice miasta.
- Brawo. - Tom klepnął się po udach - Teraz powinno pójść już szybko. Są moje rzeczy? Jeśli pan pozwoli, to załatwmy to jak najszybciej. Spieszy mi się, mam ważny telefon do wykonania i parę innych...
- Niech pan zostanie na miejscu.- chrząknął gliniarz - To była ta dobra wiadomość.
- A ta zła?
- Panie...Boyle...- przysunął się bliżej kapitan, patrząc na niego uważnie - ta zła jest taka, że obaj zatrzymani złożyli zeznania obciążające pana.
Boyle żachnął się, popatrzywszy z politowaniem na policjanta miejskiego.
- Niestety...- ciągnął kapitan surowszym już tonem - te zeznania wiążą Pana osobę z innym, daleko poważniejszym zdarzeniem o charakterze kryminalnym.
- Jakim zdarzeniem?
- Mogę tylko powiedzieć, że jest to przestępstwo ścigane przez władze federalne, poza jurysdykcją policji metropolitarnej. - buc przeszedł do powagi niemal śmiertelnej, jednocześnie naciskając jakiś przycisk na intercomie- Agenci są już w drodze. Mam rozkaz przekazać Pana w ich ręce. Od tej chwili jest pan zatrzymany, panie Boyle. Ma pan prawo...
- Znam swoje prawa. - przerwał mu Boyle - Chcę zadzwonić.
- Niestety, dostałem wyraźne polecenia uniemożliwienia panu jakiegokolwiek kontaktu do czasu przybycia FBI. - odsunął się na krześle, z nieco zakłopotaną miną.
- Bekniecie za to. - krótko skwitował Tom.
- Na pana miejscu martwiłbym się głównie o siebie. - odpowiedział ostro kapitan, prostując się na siedzeniu. Do biura weszło jeszcze dwóch rosłych gliniarzy.
- Skuć go i zabrać pod dziesiątkę. - wydał rozkaz oficer, rozpierając się z powrotem na obrotowym krześle, z miną dobitnie wyrażającą że dla niego spotkanie to dobiegło końca.





THE TEAM

W studio filmowym zapanowało pewnego rodzaju rozprężenie. Niektórzy zajęli się meblowaniem swoich pomieszczeń, inni innymi swoimi sprawami. Nic dziwnego, po raz pierwszy od odprawy większość drużyny pozostała bez wyraźnych rozkazów od dowództwa. Malcolm zaznaczył co prawda jasno, że zgodnie z hierarchią przy sterach do jego powrotu pozostaje Point-Man. A jednak póki co, Smith nie wydał żadnych poleceń. Uważni obserwatorzy rzecz jasna widzieli dobrze zmianę w jego nastawieniu, która dokonała się po tajnej naradzie "partyjnej wierchuszki" - jak ochrzcił pierwszą piątkę Koroniew. Ci, którzy byli na tej naradzie - wiedzieli. Inni mogli się tylko domyślać. Zakiełkował tam jakiś konflikt, i obojętność oraz brak zainteresowania koordynacją działań grupy przez Anthony'ego mogła wynikać właśnie z tego, co stało się tamtego dnia w Wenecji.

Z braku rozkazów i wytyczonego z góry harmonogramu działań, większość Teamu rozeszła się pierwszego dnia po mieście w sobie tylko wiadomych sprawkach i sprawach. Pozostali zaszyli się, każdy w swoim lokum. Nie licząc sporadycznych hałasów, w wielkim studio zapanowała ogólnie cisza.





THE EXTRACTOR

Jak zwykle, pędzi ostatnia. Inni są już w drodze na lotnisko. Antonia Ramos potrzebuje więcej czasu, albo po prostu więcej czasu się jej należy. Malcolm uśmiecha się. Ona odwraca się, obładowana swoimi torbami, roziskrzona w hotelowym hallu jak choinka. Jakby czuła, że on tu jest. Chce z nią porozmawiać.

Rozmawiają krótko, siadając na chwilę w skórzanych kanapach lobby. Pyta ją o ten pomysł. Ten z tylnymi drzwiami. Ten o podróży przez krainę snów.

Nie. Nie, zaraz. Przecież zwiedzanie muru było potem. Skąd zatem to wspomnienie hotelowego hallu? Skąd rozmowa w Berlinie? Malcolm pociera spocone czoło.

To był przecież telefon. Tak, tylko telefon. Resztę sobie domalował, domalował sobie jaskrawe barwy jej stroju, wydęte usta i przesadzony makijaż. Miękkość skórzanej kanapy, perlisty śmiech brazylijki. Siedzieli naprzeciw siebie, patrząc sobie w oczy i rozmawiali ze sobą przez telefon, właśnie tak. On pytał, może nawet opowiedział o starcu. Sam nie był pewien. W każdym razie pytał. Ona odpowiedziała, że mówiła już wcześniej. To możliwe. Jeśli duchy pozwolą. Jeśli się wie, gdzie szukać. Jeśli się jest skłonnym zaryzykować. Dużo większa szansa, gdyby miała coś co do niego należy. Włos, cokolwiek. Przecież on chyba jest łysy, odpowiedział żartem. Roześmieli się na cały hall, aż rozbrzęczały się słuchawki. Zapytał, czy ona się tego podejmie. Już nie żartem. Roześmiała się, ale nic nie powiedziała. Czasem oczy mówią więcej niż usta. Musiała już odejść. Co zrobi? Była nieprzewidywalna, jak morze.

- Muszę lecieć, mam zaraz samolot. - słyszy jej głos w słuchawce.
- Have a nice trip. - kończy Malcolm. Odkłada telefon. Rozparty na skórzanej kanapie patrzy, jak Antonia odchodzi w stronę szklanych drzwi. Zastanawia się, kiedy zobaczy ją znowu. Jest sam, w hotelowym hallu jest cicho. Wszyscy pojechali. Śnią swój własny sen. On pozostał dziś w swoim.

arm1tage 06-03-2012 15:05




THE EXTRACTOR, THE MARK


Raz.

Szczerze oddany interesom kraju, nawet jeżeli pojmowanych wyłącznie na
swój własny sposób - ukształtowany przez aparat partyjny.

Dwa.

Skryty, zamknięty w sobie, nauczony do nieokazywania emocji, skłonny
do nieujawniania i niekonsultowania swych zamierzeń i motywów, pamiętliwy.

Trzy.

… w sposób trwały ukształtowały osobowość, to wieloletnia praca w aparacie państwowym
państwa komunistycznego oraz niewiele krótsza praca dla służb specjalnych...

Dzień, dwa, trzy. Sam już nie był pewien. Dzień, noc, dzień. Noc. Berlin odkrywał przed nim coraz to nowe oblicza. Teraz. Wtedy. Głęboko zakodowana nieufność wobec otoczenia, skrytość, ograniczona otwartość i szczerość tylko wobec wąskiego grona zaufanych osób...W świetle dnia zagłębiał się w światy wyrosłe z rąk artystów. Europa miała tak wiele do zaoferowania pod tym względem. Zagłębiał się w nie, a na barwne płótna mistrzów nakładały się echa nocnych wojaży w podbrzuszu miasta. Nocą schodził pod ziemię, do ciemnych zakazanych królestw. Odrealniony rytmem stroboskopów, plemiennych zgromadzeń spoconych tancerzy uczestniczył w zbiorowych rytuałach nowoczesności. W odmiennych stanach świadomości niosło go z wielkich fabrycznych hal czy lśniących neonami klubów do podejrzanych czarnych ulic, spelun bez szyldów, gdzie wszystko miało swoją cenę. Żył w ich półmroku, doświadczając sennych ludzkich dziwadeł dopóki nie budził się znów w hotelowym łóżku i wszystko zaczynało się od początku, a przewodnik o kosmykach włosów opadających na plecy czekał już w białym powozie, by powieźć go jeszcze raz ku nowym doznaniom. Różnorodne gry maskujące, zarówno psychologiczne jak i informacyjne, skłonność do intryg i manipulacji. Mroczne wnętrza nocy czasem rozświetlały z kolei echa dni, w postaci kamiennych posągów przy sąsiednich stolikach nawiązujących z nim rozmowę, czy też kubistycznych form lub postaci które ożyły nagle schodząc z obrazów wprost do jego berlińskiego wymiaru. Umysł ścisły, precyzyjny, nastawiony na ciągłe uczenie się .Nie było różnicy między wycieczkami zbiorowymi, a tymi samotnymi - podziemia miasta były jednością. Te, w których podawano jeszcze dziś prawdziwy absynt i te, które prowadziły w przeszłość. Wszędzie królowała ciemność, zimno, wilgoć i ogromne tunele. Metro. Bunkier. Zimna wojna. Czy to się działo naprawdę? Szedł razem z innymi przez dwa systemy bunkrów przy stacji metra "Gesundbrunnen". Dietmar Arnold jest przewodnikiem w tym podziemnym świecie. Zdecydowany - potrafi szybko podejmować decyzje nawet w trudnych, niejednoznacznych sprawach, także przy braku pełnego obrazu sytuacji; skłonny raczej do podjęcia decyzji błędnej niż okazania słabości przez odkładanie decyzji w nieskończoność. Od wielu lat szuka w podziemiach Berlina bunkrów przeciwlotniczych i tuneli, przeprowadza wywiady z osobami żyjącymi w tamtych czasach, i walczy o to, żeby stare bunkry nie zostały zapomniane. Większość podziemnych bunkrów, które jeszcze w Berlinie egzystują, jest niedostępnych dla zwiedzających. Ale dla myśli nie ma granic. Ciemno. Zimno. Wilgoć. Podejrzliwy - skłonny do doszukiwania się ukrytych motywów w działaniach innych osób i "drugiego dna" w wielu sprawach. Noc, świat zimnej wojny który jest wiecznie żywy, relikty tej epoki które wciąż funkcjonują i można ich dotknąć. Może zresztą w tej wędrówce przez berliński Hades Malcolm przekroczył gdzieś granice czasów. Są lata osiemdziesiąte i Władimir Władymirowicz, o niższej jeszcze randze, niepozorny i nierozpoznawalny jeszcze, przemyka cicho z postawionym kołnierzem przez deszcz. Whitmen obserwuje z daleka jego młodą jeszcze, lecz chmurną twarz gdy Putin znika w wyłomie, z książką pod pachą. Jako pracownik jest cichy, mało zwracający na siebie uwagę, ale wydajny, przynajmniej w rozumieniu postsowieckiego aparatu biurokratycznego; za wiele lat będzie korzystał najprawdopodobniej z wiedzy i metod pracy wyniesionych z KGB. Poddawanie współpracowników dokładnej obserwacji, szukanie kompromatów, rozwiązywanie spraw przy pomocy służb specjalnych, które ciążyć będzie na nim od samego momentu dojścia do władzy. Teraz jeszcze go nie ma. Miasto ma swoje ukryte przejścia, świat ma swoje ukryte przejścia. Ważnym motywem w jego działaniu jest lojalność wobec najbardziej zaufanych współpracowników, zwłaszcza ze strony służb specjalnych; można to określić jako krąg wewnętrzny ludzi go otaczających - osoba, której
uda się wreszcie pozyskać jego zaufanie może przejść do wąskiego i niezdefiniowanego w sposób ścisły "kręgu wewnętrznego", wobec członków którego jest bardziej otwarty i nie stosuje tak wielu "zasłon dymnych". Teraz jeszcze go nie ma. Miasto ma swoje ukryte przejścia, świat ma swoje ukryte przejścia. Kolejnym z nich dostaje się na powierzchnię, ku drażniącemu oczy światłu, ku wiszącemu w powietrzu samotnemu hotelowemu pokojowi, tam gdzie można spotkać siebie samego, leżącego w łóżku i czytającego wydruki z laserowej drukarki. Obok stoi smętnie podłączony do niej laptop, na którego ekranie trzy wyrazy migają i gasną naprzemiennie.

Sięga po stojącą na stole butelkę. Ze względu na ostrożność nie używa alkoholu, ani jakichkolwiek innych środków odurzających, unika również psychicznego "wyluzowania się"; uważa, że w ten sposób mógłby zaszkodzić sobie i prowadzonym przez siebie sprawom. Zdaje sobie dopiero teraz sprawę, że wciąż gra telewizor. Przycisk na pilocie anihiluje prezenterkę CNN razem z jej całym światem. Nieufny wobec wolnych mediów, co jest pochodną tendencji do osobistej kontroli wszystkich możliwych obszarów życia. Zamyka oczy.




THE SOLO



Los Angeles zaczynało go wkurwiać. Prosta rzecz - siłownia. W normalnym świecie są gymy przy ulicach, gdzie wejdziesz z ulicy właśnie i już możesz przerzucać żelazo. Tu, w sercu wariatkowa zwanego Hollywood, nie. Taksówkarz zawiózł go już pod drugą siłownię, ale w obu okazało się że to wypasione placówki, gdzie rezerwacje płaci się za rok z góry, rok wcześniej i złotą kartą. Pan wie, kto u nas przerzuca żelazo? Nazwiska z plakatu. Kurwa jego mać. W trzeciej Ruhl nie wytrzymał. Recepcjonista przekonał się na własnej skórze, że natarczywy gość z akcentem z innego wybrzeża ma siłę przekonywania. Pozostawiając za sobą faceta na drżących jak u kanarka nóżkach, Christopher dumnie wkroczył do środka. Co za pedalstwo. Żadne tam klimatyczne nory pogrążone w półmroku, świątynia potu i prawdziwych mężczyzn. Sterylnie jak w szpitalu, kolory na ścianach. Zapachowe urządzenia. Osobiści trenerzy po chuj wie ile za godzinę. Robiło się jednak późno i Ruler wzdychając pogonił przydzielonego mu asystenta i rozpoczął pracę nad rzeźbą.

Ciężar. Prawdziwy ciężar. Przynajmniej tego pedały nie potrafiły spieprzyć. Gdy Solo zamknął oczy, robiło się nawet znośnie. Zaczął od klaty. Skończył właśnie wyciskanie sztangi na poziomej (5 s 15,15,12,10,10 rzecz jasna) i właśnie miał zabierać się za rozpiętki, kiedy zamarł na ławeczce. Otworzył szeroko oczy. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, kto właśnie kończył serię na maszynie tuż obok niego. Ruhl przetarł patrzałki. Kurwa, nie może to być.

Mężczyzna ćwiczący obok zrobił sobie przerwę, uspokajał oddech. Gdy akurat skończył ocierać twarz ręcznikiem, wygładził włos i narzucił na siebie szlafrok. Potem spojrzał prosto na Rulera.







To on! To naprawdę on! Steven Seagal, kurwa. Steven Seagal! - niby królik złapany w światło reflektora Christopher nie był w stanie się poruszyć - Tylko dlaczego ma różowy szlafrok. Nie dość że szlafrok na siłowni, to jeszcze różowy. Różowy! Kurwa, Steven Seagal. Nawet on. Miasto pedałów...





THE CHEMIST, THE CHEMIST'S WINGMAN, THE EXTRACTOR



Spotkali się w pokoju hotelowym Ekstraktora. Rankiem, jeszcze przed wylotem grupy do Los Angeles. Czasu nie było wiele, więc skupili się na jednym temacie. Temacie chemików. Gadała głównie Antonia, jak zwykle. Nie przestawała gadać. Malcolm podsumował: ustalenie kwoty, takiej samej o jakiej chemiczka rozmawiała ze Smithem na urządzenie laboratorium z prawdziwego zdarzenia. Forma, w jakiej chemicy dostaną środki finansowe. Spodziewane wyniki. Ostatecznie chemicy wyszli ze spotkania z bananami na twarzach. W Los Angeles czekało na nich na dzieńdobry dużo pracy. Ale była to praca niezwykle miła dla kogoś w tym zawodzie. Każdy by się cieszył, gdyby dostał zadanie zbudowanie własnego placu zabaw i umeblowanie go we wszystkie zabawki jakie tylko sobie wymarzy, nie martwiąc się właściwie o tak prozaiczne rzeczy jak pieniądze. Nobody czuł ekscytację na myśl o tym wszystkim, czego może dokonać mając dostęp do sprzętu, który widział na liście Antonii. Natomiast patrząc na Brazylijkę - właściwie nic się nie zmieniło: bo ona zdawała się być w stanie wiecznej, nieustającej ekscytacji życiem w ogóle.

Pierwsze zadanie było więc proste, a role w tym zadaniu podzielone. Zaraz po przybyciu do Miasta Aniołów, panna Ramos miała wyjechać w teren - by osobiście dokonywać zakupów ze swojej rozbudowanej listy. Nie wiadomo, czy w dalszy czy też bliższy teren. Na pytanie, czy nie lepiej robić to z bazy, odpowiedziała że zna osobiście wielu sprzedawców, a jej zdaniem oszczędności, które mogli po jej osobistych negocjacjach z osobiście znanymi sprzedawcami uzyskać, były nie do przecenienia. Możnaby te oszczędności przeznaczyć na inne ważne cele - zakończyła tajemniczo Antonia. Dominica zastanowiło jednak, że cały ten temat oszczędności pojawił się w ich rozmowach dopiero wtedy, gdy Malcolma już wśród nich nie było. W każdym razie to Antonia trzymała łapę na całej udzielonej przez Szefa kasie.Nie skomentował tego, myśląc już o swoich zadaniach. On, już na miejscu, miał stać się w czasie nieobecności swojej przełożonej prawdziwym władcą chemicznej krainy. Zaraz po tym, jak po przyjeździe wybiorą pomieszczenia na laboratoria, Brazylijka ruszy w tournee, a Dominic stanie się odpowiedzialny za organizację wszystkiego do jej powrotu. Do studia zaczną wkrótce nadjeżdżać kontenery z zamówionym i opłaconym już sprzętem. On stanie się architektem, który z tych klocków ma stworzyć krok po kroku laboratoria. Wszystko trzeba przyjąć, sprawdzić, dokonać montażu, potem sprawdzenia i tak dalej. Kupa roboty. W dodatku dostali od Whitmana polecenie uporania się z tym jak najszybciej. Jak najszybciej bowiem miały zacząć się prace. Na spotkaniu przed odlotem Malcolm odniósł się z ostrożną akceptacją do planów prac nad specyfikami, które miały uczynić z nich nadludzi. Jednak wyraźnie zaznaczył, że priorytetem ma być stworzenie perfekcyjnej mieszanki Somnacidu. Nie tylko czystej i dającej stabilność jak żyleta. Świetni chemicy uzyskiwali wynik: dwanaście/dziesięć minut snu na poziomie pierwszym na minutę snu na górze. Za hojne zasponsorowanie laboratoriów Ekstraktor żądał więcej. Chciał mieszkanki, która minutę snu zmieniała w conajmniej piętnaście minut pod powierzchnią. Conajmniej, bo jak powiedział, wie że ich stać na więcej. Rozumieli go. W sytuacji, gdy na poziomie zerowym nie mogli liczyć na wiele czasu sam na sam ze śpiącym Figurantem - robił się to cholernie ważny czynnik. Antonia osobiście, w imieniu dwojga chemików, solennie obiecała pewne jak w banku efekty, z miną jakby chodziło o wyprodukowanie lakieru do paznokci.

Kiedy już poźniej, na kalifornijskiej ziemi, po wybraniu pomieszczeń studia na laboratoria, Nobody poczuł, że pewność siebie uchodzi z niego z każdą godziną jak powietrze z niezbyt szczelnego balonika. Nie chodziło o to, że Antonia pożegnała się ze wszystkimi i znikła jak kamfora - bo przeciwnie do przewidywań Wingmana wcale się jednak tak nie stało.
Przeciwnie. Antonia została na miejscu. Problem polegał tylko na tym, że zachowywała się tak jakby tej całej ostatniej rozmowy z Malcolmem i planów nie było. Zaszyła się w swoim nowym lokum, nawet nie poszła na miasto. Nie robiła nic. Koroniew powiedział, że dopadła ją ciężka depresja. Był jakimś cholernym psychiatrą? Nobody poszedł do niej sam.

Może za wcześnie, jak pomyślał później.

Stał teraz sam pośrodku pustych, wielkich hal które niebawem miały zamienić się w nowoczesne laboratoria i oto świadomość, że po raz pierwszy w życiu będzie zarządzał jakimś cholernie trudnym logistycznym procesem, rozpaliła w jego głowie czerwone ostrzegawcze światło. Bardziej niż kiedykolwiek zastanawiał się z gulem w gardle, na ile pewność siebie Antonii wynikała z przeświadczenia o ich niezwykłych umiejętnościach, a na ile była wynikiem ufności Brazylijki w jakieś bóstwa które nad nimi wszystkimi, a nad nią w szczególności, czuwają. Krzyk Antonii wciąż dźwięczał mu w uszach, mimo że już dobre pół godziny temu wyrzuciła go wręcz ze swojego pomieszczenia. Nie wydawała się specjalnie skora do pracy, ani tym bardziej kompromisu.

Wielki, gumowy penis którym rzuciła w Dominica gdy ten tylko stanął w progu, świadczył od tym dobitnie. Nobody ledwo się uchylił przed czarnym, ciężkim pociskiem. Nawet nie chciał się zastanawiać, czy przedmiot ten aby na pewno został przez jego szefową odnaleziony w studio jako rekwizyt po którejś z poprzednich ekip filmowych, czy jednak jest właśnością przeżywającej wyraźnie jakieś poważne załamanie Antoniny.

aveArivald 07-03-2012 20:23

Nagle rzeczywistość – jak zawsze zresztą – z brutalną siłą uderzyła jego zmysły. W ułamku sekundy zniszczyła otaczający Thomasa świat natychmiast wyrywając go z drzemki. Ocknął się, lecz nie pamiętał już snu. Wiedział gdzie się znajduje więc nawet nie otwarł oczu.

Leżał na boku w ciepłym, miękkim łóżku, chłonąc całym sobą przyjemny lecz ulotny moment. Zrobił głęboki wdech wciągając do płuc odprężający zapach ciała Aishy. Była tuż obok. Spała. Otwarł oczy by w półmroku zobaczyć wycelowany w niego rewolwer. Na szczęście nie prawdziwy tylko wytatuowany na jej ciele. Podążył wzrokiem za jego uchwytem by kolejny raz podziwiać rudowłosą harpię, znaki zodiaku, dwoje kochanków, śmierć oraz zmagania szatana z archaniołem. Ten drugi był już niewyraźny, bo załamywał się przechodząc z pleców na bok.

- Czyżby moje tatuaże bardziej cię interesowały niż ja sama? – jej nagłe, lekko drwiące pytanie wyrwało go z zamyślenia.
Jednak nie spała. Na dodatek doskonale wiedziała co robi jej partner, zupełnie jakby czytała mu w myślach. Uśmiechnął się tylko a w odpowiedzi podrapał jej delikatną skórę szorstkim podbródkiem.
- Ała! – roześmiała się i odwróciła do niego odsuwając się na skraj łóżka – Jeżeli liczysz dziś na coś więcej, to zapomnij! – dodała żartobliwie - Nawet się nie zbliżaj!
Nie posłuchał.

Po dłuższej chwili leżeli zasapani, wtulając się w siebie.
- Hmm Tom… Wiesz co? - mruknęła mu do ucha.
„Tak. Tom. Cholera. Jak bardzo chciałbym żeby mogła do mnie mówić po imieniu.”
- Hmm?
- Pamiętasz jak opowiadałeś mi o zorzach polarnych?
„Jak mógłbym zapomnieć? Leżeliśmy wtedy tak jak teraz a jej oczy... Boże, jej oczy są tak piękne...”
- Cóż... no tak…
- Od tamtego czasu wciąż chce je zobaczyć. Może kiedyś… wiesz... - zaczęła ale brakło jej słów lub odwagi by dokończyć.
„Oczywiście, wiesz przecież, że dla ciebie zrobię wszystko.”
- Jestem pewien, że kiedyś je zobaczysz – odpowiedział raniąc ją jak i siebie.

- Czy ty w ogóle masz jakieś marzenia Tom? – zapytała po chwili milczenia.
„Tak do cholery! Na przykład być z tobą!”
- Nie... niektórzy ludzie nie mogą pozwolić sobie na taki luksus...
- To… to smutne… - odpowiedziała a Thomas czuł jak ten jej smutek i rozżalenie wlewa się do jego płuc i wypełnia je niczym ciężka, dusząca mgła.

Nagle rzeczywistość – jak zawsze zresztą – z brutalną siłą uderzyła jego zmysły. W ułamku sekundy zniszczyła otaczający Thomasa świat natychmiast wyrywając go z drzemki. Ocknął się, lecz nie pamiętał już snu. Wiedział gdzie się znajduje więc nawet nie otwarł oczu.
Leżał na boku w twardym, skrzypiącym łóżku. Zrobił głęboki wdech wciągając do płuc nieprzyjemny zapach pomieszczenia. Aisha? Nie, nie było jej przy nim. Kalifornia... Los Angeles... Hollywood... Incepcja... Ekstrakcja... Niemcy... Trzecia Rzesza... Okultyzm...

Putin...

- Ja pierdole... – szepnął zasłaniając prawą dłonią twarz.
Podniósł się rozrzucając nieświadomie kupkę zadrukowanych kartek, które przywiózł ze sobą z Berlina. W przeciwieństwie do większości teamu, Thomas podszedł do wykładu profesora Gebharda bardzo poważnie. Oczywiście był tak samo zaskoczony treścią wykładu, ale jeśli Putin rzeczywiście bierze te wszystkie brednie o czarach na poważnie, to we śnie mogą ich czekać koszmary najgorszego rodzaju a Black chciał być na nie przygotowany.
Jednak jego początkowy zapał już minął, nie miał nawet ochoty podnosić chaotycznie rozrzuconych stron. Wstał i podszedł do biurka zawalonego jakimiś rekwizytami i innym badziewiem.

Spojrzał spode łba na swoje aktualne lokum... Sprawdzał je już wcześniej. Było czyste. W sensie wywiadowczym bo jeśli chodzi o porządek to pozostawiało wiele do życzenia. Cóż, brak luksusów nie przeszkadzał mu zbytnio chociaż musiał przyznać, że po latach pracy dla ARMA zaczął się do nich przyzwyczajać. A teraz... well... przynajmniej mieli dach nad głową.

Chciał sprawdzić parę rzeczy. Zaczął od włączenia leżącego na ladzie laptopa. Lubił sprzęt tego typu, nowoczesny, z najwyższej półki. Wszelkie elektroniczne gadżety nieraz ułatwiały i umilały mu pracę, nawet w najtrudniejszych warunkach. Laptop witający go cichym piknięciem, które Thomas uznał za całkiem sympatyczne, nie należał do wyjątków. Turysta w iście amerykańskim stylu wyłożył stopy na biurko a ciemnoszary cud techniki położył sobie na kolanach.

Z początku chciał skontaktować się z ARMA ale ostatecznie stwierdził, że zrobi to po ustaleniu z Malcolmem kwestii finansowania jak i dokładnej treści formuły, którą mają zaszczepić celowi. Cel. Właśnie cholera, od dnia, w którym dowiedział się kto jest na muszce starał się znaleźć cokolwiek co mogłoby przynajmniej pomóc w ułożeniu planu. Przed akcją rozmawiał z Woodsonem na temat korzystania z pomocy agentów polowych ARMY, jednak wspólnie doszli do wniosku, że w przypadku ewentualnej wpadki utraci na tym reputacja firmy. Wtedy też uznali, że oficjalnie cały smród, który mogą wytworzyć wokół celu ma nie mieć NIC wspólnego z ARMĄ. Zamykało to jakąkolwiek pomoc ze strony firmy.

Cóż... Wszystko byłoby OK, no ale PUTIN?! Niestety Thomas nie był tu od zadawania pytań a tym bardziej od narzekania, musiał pogodzić się z faktami i radzić sobie sam. A w zasadzie to nie sam, w końcu był częścią jedenastoosobowej drużyny.

- Co my tu mamy – szeptał sam do siebie przeglądając mniej lub bardziej oficjalne strony. Nie znalazł niestety nic godnego uwagi poza newsem o zamachu na Cel.
- O! Świetnie, doskonale... – ironizował czytając o nieudanym zamachu na Putina, którego ponoć mieli dokonać czeczeńscy terroryści. Znał realia, prawda dla niego była taka, że nikt nigdy nie dowie się czy planowanie zamachu rzeczywiście miało miejsce czy to tylko i wyłącznie wynik propagandy i innych manipulacji rządzących. Pieniądze potrafią zdziałać cuda...

- Ehhh... dupa zbita – skwitował krótko bezowocne poszukiwania.
Korciło go by skontaktować się z Larsenem i porozmawiać o schematach tych nowych zabawek, które agenci ARMA wykradli ostatnio z Whi-Techu. Dodatkowo informacje o projekcie prowadzonym na zlecenie pochodzące z samego Kremla - jak zwykle zresztą, jednak tym razem było to ponoć coś przełomowego, coś co miało rozłożyć konkurencję na łopatki. Zastanawiał się też jak idą postępy z ich wersją kamuflażu termooptycznego.

Chociaż z drugiej strony co go to teraz mogło obchodzić? Praca dla Woodsona nie należała do najlżejszych mimo tego, że stary zgred doceniał dobrych pracowników i płacił na prawdę wysokie stawki. Thomas jednak zaczynał być już tym wszystkim zmęczony. Wykona ostatnie zlecenie, ostatnią pracę dla ARMA i resztę życia spędzi na wakacjach... Zawsze lubił rafy koralowe... może sprawi sobie jakąś małą wysepkę na środku Pacyfiku? Palmy, krystalicznie czysta woda, złoty piasek pod stopami... Tak, to by było to... Może w końcu uda mu się poznać swojego bratanka? Może...

Aisha...

No tak... ostatecznie wszystkie jego myśli sprowadzały się do niej...
- Ehhh... Starzejesz się – wzdychnął do siebie zamykając w końcu laptopa.

Z braku jakiegokolwiek zajęcia uznał, że przeprowadzi wstępny rekonesans obiektu, w którym przyjdzie mu spędzić nadchodzące miesiące. Chodziło mu przede wszystkim o bezpieczeństwo placówki aczkolwiek każda informacja zdawałaby się cenna. Wyszedł ze swojego pokoju zamykając go na klucz.
Idąc w stronę wyjścia minął jedne z drzwi do pokojów mieszkalnych, na których wisiała kartka obwieszczająca wszem i wobec, że zamieszkująca go osoba zamierza przeprowadzić tam małe przemeblowanie. Hah, co za babka, może sam powinienem coś sobie dokupić? – zaśmiał się w myślach.
Przez następne parę godzin Thomas łaził w te i wewte, patrzył tu i tam, pytał o to i owo, przeprowadził też przyjacielską pogawędkę z portorykańczykiem na bramce.

Cóż, tak jak pokojem, nie było się czym zachwycać. Dosyć standardowe, w miarę porządne zabezpieczenia terenu. Ogrodzenie, strażnik, karty magnetyczne do głównych drzwi, w nocy dwójka ochroniarzy z psem patrolujących teren. Zamki w budynku zwykłe, ale porządne. Elektronika w stanie dobrym, nie wskazującym na jakiekolwiek usterki. Cieć na dyżurce podglądający płytę oraz główne korytarze studia. Żadna rewelacja, chociaż dość przyzwoicie.

Portorykański ochroniarz, mimo nieprzyjemnego zapachu z ust okazał się być całkiem pomocny. Mówił, że czasem zdarza się, że kręcąc film ekipy wynajmują zewnętrzną ochronę dodatkową szczególnie jeśli film jest oczekiwany a plan zdjęciowy objęty tajemnicą. Podniecał się strasznie gdy opowiadał jak kręcili tu drugą część Matrixa. W końcu zaczął też ostrożnie wypytywać Thomasa o ich film i jego rolę - najwidoczniej Black rozbudził jego ciekawość wypytując o te wszystkie szczegóły dotyczące ochrony i szczelności obiektu. Uznał, że trzeba zakończyć tą konwersację, zbył go jaimiś ogólnikami po czym ruszył do swojego pokoju.

Musiał przeanalizować wszystkie dane o Whi-Techu, do których aktualnie miał dostęp i poszukać... czegoś... sam nie wiedział czego... łudził się, że może znajdzie jakiegoś haka na Cel. Kto wie, zawsze warto spróbować, tym bardziej że nie miał nic do stracenia. Przynajmniej na chwilę przestanie myśleć o Aishy...

Po drodze usłyszał jak ktoś ćwiczy w siłowni. Postanowił tam jak najszyciej zajrzeć. Ponadto chciał pogadać z każdym z teamu. W końcu jeszcze nie poznał wszystkich tak dobrze. Zastanowił się kiedy w ogóle miał na to okazję... i nagle zaśmiał się szczerze, bo z imprezy w Wenecji niewiele pamiętał... Tak... musiał nadrobić zaległości...

arm1tage 09-03-2012 13:39




THE FORGER

Czego jak czego, ale sklepów w L.A. nie brakowało. Meblowych także. Amy miała przesyt już po pierwszych godzinach, gdzieś tak po dwunastym salonie i trzydziestym piątym katalogu. Było tu wszystko. Meble nowoczesne jak dekoracje do filmu science-fiction i doskonałe imitacje tego, co stoi w Luwrze. Przekrój wszystkich stylów, epok. Klasyka i chore wytwory wyzwolonych artystów designu. Plus oferty zrobienia tego, co było na razie tylko w jej głowie. Zanim na porządnie zgłodniała, miała już w notesie kilka najpoważniejszych opcji i adresów ludzi tylko czekali by zrealizować zamówienie i dostarczyć towar pod wskazany adres. Pozostało tylko się zdecydować.

Ale diabeł miał tu wiele swoich butików. Obok niektórych po prostu nie dało się przejsć obojętnie. Zanim się spostrzegła, zrobił się wieczór, a ona miała głowę pełną butów, torebek i wystrzałowych ciuchów. Gdy siadała wreszcie w uroczej restauracyjce by się posilić, obok pięknej nogi Amy stały dwie torby z łupem. Dopiero teraz był czas na jedzenie.

Pojawił się jeszcze przed kelnerem. Był dobrze ubrany. Młody, wyszczekany, ale w ten doskonale markujący uprzejmość sposób. Panna Fox była przyzwyczajona do takich sytuacji, takich typów i takich zagrywek, ale zanim zdążyła się odezwać on już siedział naprzeciw.

- Proszę mi wybaczyć, ale obawiam się że stracę szansę jeśli pozwolę Pani zgubić mi się w tym wielkim mieście...
- Niech pan sobie daruje...- Amy miała całą książkę gotowych odzywek na takie okazje.
- Superprodukcja. - przerwał jej szybko, przesuwając wizytówkę po stole - Nieważne, co pani aktuanie kręci. Zapłacimy więcej, ma Pani idealną twarz, nie odpuszczę. Proszę tylko o numer do Pani agenta. Zaręczam, że po rozmowie ze mną jutro sam będzie Panią męczył by się pani zgodziła.
- Pan się pomylił...- musiała jednak przyznać, że uśmiech miał naprawdę w porządku - nie jestem aktorką.
- Dobre. - wycelował w nią palec ozdobiony dużym sygnetem - Proszę nie żartować. Na kelnerkę Pani nie wygląda. To Hollywood. Tu jest się albo kelnerką, albo aktorką. Nie ma opcji pośrednich.
Albo sam był świetnym aktorem, albo to wielkie zdziwienie było jednak autentyczne. Fox milczała, lekko rozbawiona.
- Pani...Naprawdę nie żartuje...- pokręcił w końcu głową. - Coś niebywałego. No dobrze, nieważne czym się pani zajmuje. Urodziła się pani by żyć na dużym ekranie, by błyszczeć. Dyplom nie jest w końcu najważniejszy. Czy zechce Pani wystąpić w moim filmie?




THE POINT-MAN


Garbow. Jednak odezwał się. Stara chciwa świnia jednak skusiła się na te cztery kółka. Może dlatego że po rozstrzygnięciach politycznych emocje po tamtej stronie nieco opadły? Smith był pewien, że tamci ludzie wiedzą więcej niż przyznają. I jeszcze więcej. Zawsze tak było. Tak czy owak, oferta była aktualna i czekała na finalizację. Jeśli bakszysz dotrze we wskazane miejsce, w zaszyfrowanej wiadomości Point-Man otrzyma nazwisko. Tylko, i aż. Kto by pomyślał, że belfer, bo tak chyba należałoby go określić, może być tyle wart. Garbow zaznaczał, że to oferta ostateczna i pozostaje ważna przez trzy dni.

Anthony Smith zamyślił się, pochylony nad laptopem w swoim nowym lokum gdzieś pośrodku labiryntu studio filmowego. Na ekranie telewizora Putin uśmiechał się i unosił ręce wysoko w geście zwycięzcy...





THE FORGER'S WINGMAN

Łowy. Cryer czuł się jak myśliwy. Rychło okazało się, że przemierza bory pełne najlepszej zwierzyny. Więcej, że trudno właściwie się obejrzeć, by zza jakiegoś drzewa nie ukazywała się łania, niedźwiedź, czy nawet wspaniały rogacz. Przez pierwszą godzinę strzelał fleszem jak szalony, dopóki nie zdał sobie sprawy że to, co wydawało się dla niego szczytem marzeń, dla innych jest mniej warte. Znanych mu aktorów było tu tak dużo, że atencją tłumu obdarzani zostali tylko ci naprawdę najwięksi. Cryer zrozumiał. Prawdziwi paparazzi nie brali byle czego, nie tracili kliszy na drugoplanowe postacie, czy gwiazdy na których już powoli zaczynał się kłaść cień starości zawodowej. A starość zawodowa w tym świecie przychodziła szybko. Czasem mogła zaczynać się już rok, dwa po tym jak film znikł z ekranu. Musiałeś być naprawdę wielki, by żyć w świetle fleszy bez grania co rok, bez grania w dwóch i trzech filmach naraz, bez bezustannego przypominania światu o swoim istnieniu.

A ta prawdziwa zwierzyna z pierszej ligi była cwana...Miała swoich absztyfikantów, którzy na zlecenie mylili tropy. Niby wodzowie państw w ostatniej chwili zmieniali trasy, hotele, restauracje...Potrafiła przebierać się za zwykłych śmiertelników tak doskonale, że mogłeś jeść obok niej obiad i nawet byś nie zauważył...

Tej wojny podjazdowej, ze smutkiem skonstatował Cryer, trzeba uczyć się latami. Nie da się zostać paparazzim w jeden dzień. Bez lat treningu, wyrzeczeń, bez siatki informatorów i inwestycji w informacje. Był wieczór, a jego łupy na kliszy, które jeszcze parę godzin wcześniej wydawały się niesłychanym sukcesem, teraz zbladły w jego oczach. Chciał mieć kogoś z pierwszej ligi. Ale nie da się zostać mistrzem w jeden dzień.

Chyba że...

Chyba że ma się cholerne szczęście. Chyba że wie się na temat tego, jak nie rzucać się w oczy więcej niż inni. Chyba że jedno i drugie, i że cholerne szczęście zmaterializuje się w formie nazwiska wywołującego dreszcz u wszystkich ludzi na ziemi którzy nie żyją pod kamieniem. Zmaterializuje się obok ciebie, a ty akurat masz te jedną jedyną chwilę i do tego aparat pod ręką.

Jak w transie Cryer strzelił raz za razem, utrwalając na swoim sprzęcie to czego doświadczały jego oczy. Nie było to tylko samo wielkie nazwisko. Uwiecznił coś, czego absolutnie ofiara nie chciałaby by ktokolwiek oglądał. Rodzina, prasa... Ktokolwiek. Kiedykolwiek.

Nigdy.

Zrobił to instynktownie, jak myśliwy właśnie. Zrobił, a potem dopiero pomyślał. Pomyślał, jak wielkie nieprawdopodobne szczęście miał że był akurat tu, w tym momencie, z aparatem.

A kiedy chwilę później zobaczył, jak w jego kierunku rzuca się paru mięśniaków w czarnych garniturach, Cryer zrozumiał w tej jednej sekundzie wiele innych rzeczy. Zrozumiał, jak wiele można zarobić na tych zdjęciach. Jak wiele żywotów, karier może runąć gdy ujrzą światło dzienne. Oraz to, że prawdopodobnie tym dużym, groźnym panom nie wystarczy że odda im aparat.

Zrozumiał, że zadowoli ich tylko pewność, że przypadkowy świadek nigdy nikomu nie opowie, co widział.





THE MARK

Otwieram oczy. Lustro. Stoję przed lustrem. Władimir Władymirowicz. Tak, to ja. Ja? Jaki jestem, czy jak chcą mnie widzieć inni. Jaki jestem naprawdę. Posłuchajcie, czy to brzmi poważnie? Swoim cynizmem przypominam niektórym Hitlera. Po moim dojściu do władzy - okolice roku dwa tysiące - znana w życiu publicznym, nieżyjąca już osobistość po politologii na Oksfordzie, stwierdziła, ze mam bardzo podobne do Hitlera cechy osobowości - tu uzyła fachowego okreslenia, którego nie jestem w stanie dokładnie powtórzyć a nie chce przekłamywać - i że oto pojawiła sie w światowej polityce bardzo niebezpieczna postać. Pamietam, ze klimat tamtej rozmowy stał sie kłopotliwie cięzki i mroczny...Dacie wiarę? Ciężki i mroczny. Teraz. Wtedy. Jestem społecznie niewrażliwy - typ enkawudzisty - ewentualne okazywanie społecznej wrażliwości jest w pełni kontrolowane i czysto taktyczne, np.dla kreowania własnego wizerunku. Społecznie niewrażliwy! Źródłem mojego wewnętrznego zadowolenia jest duża sprawność fizyczna i znajdowanie potwierdzenia tego faktu w oczach innych; jestem łasy na pochwały w obszarach, które sam uważam za warte pochwały; umiem odróżnić je od usłużnych komplementów. Pewnym źródłem moich kompleksów jest natomiast jego stosunkowo niewysoki wzrost. Ha.Kocham chłopięco-wojskowe rozrywki - latanie myśliwcem, pływanie łodzią podwodną, strzelanie z czołgu, itp. - uzyskuję w ten sposób....zaraz, jak to było....uzyskuję...ach, już wiem: kompensację swej częściowo niskiej samooceny i poczucie siły - prawdopodobnie łatwo mną na tym polu manipulować i zyskiwać zaufanie. Pewnym oparciem jest dla mnie rodzina, ale tylko najbliższa (żona, córki); może tu i mają rację, ale posłuchajcie dalej: zgodnie z typowo sowieckim modelem dalsza rodzina nie ma dla mnie istotnego znaczenia i nie może stanowić źródła wpływu. Teraz polityka, tu są chyba jeszcze lepsze kawałki.Jestem głęboko przekonany o istnieniu nieusuwalnej rosyjskiej specyfiki i jej nieprzystawaniu do standardów Zachodu, nie czuję się częścią Zachodu i nie zamierzam w tym kierunku posuwać Rosji, w związku z czym ewentualne zbliżenie z Zachodem traktuję wyłącznie instrumentalnie. Instrumentalnie. Zbliżenie. Pfff...Trzymajcie mnie. Czy dla was też brzmi jakby ktoś bronił cnoty panienki na wydaniu?! A teraz idzie najlepsze. Głęboko skrywam kompleks poczucia niższości cywilizacyjnej Rosji wobec Zachodu, a w szczególności Niemiec; prawdopodobnie jestem skłonny do apriorycznego pozytywnego oceniania większości spraw mających niemiecką genezę. Kompleks mój będzie przypuszczalnie zaspokajany przez dążenie do mocarstwowej pozycji Rosji w sferze polityczno-militarnej jako substytutu niskiej pozycji cywilizacyjno-gospodarczej. No jak szaleć to szaleć. Do byłego Związku Radzieckiego odnoszę się z pewną nostalgią, której źródłem jest żal za utraconym imperium i pozycją na arenie międzynarodowej; potrafię zauważyć błędy popełniane w poprzedniej epoce, jednak nie jestem do końca przekonany o konieczności jego upadku - uważam, że ZSRR nie musiał upaść, gdyby tylko w porę usunięto błędy, które JA dostrzegałem. Akurat tutaj...No, ale...Plus oczywistości. Jestem skłonny do centralizowania wszystkich działań i obejmowania ich własną kontrolą. Raczej niezdolny do samorzutnej decentralizacji władzy i wpływów; jestem nieufny wobec wolnych mediów. I znów...Pozbawiony wyczucia gospodarczego. To, rzecz jasna, najprawdopodobniej wpływ wieloletniej pracy w aparacie państwa komunistycznego, do dziś pojmuję mechanizmy gospodarcze w sposób zbliżony do tego, w jaki wykładano ekonomię kapitalizmu w krajach komunistycznych, mam zakodowany brak zaufania do wolnej gry sił rynkowych - i jestem mocno ukształtowanym zwolennikiem patriarchalnej roli państwa w gospodarce, jak zresztą i w pozostałym życiu społeczno-politycznym.

Dosyć. Ufff...

A lustro wie swoje. Nu, mołodiec... Ja widzę się takim, jakim jestem naprawdę. patrzę na siebie i jestem zadowolony z tego co widzę. Teraz poprawię jeszcze krawat i wyjdę. Wyjdę tam, gdzie czekają już na mnie tysiące i tysiące tysięcy. Czekają, by spijać słowa z mych ust. By znów poczuć rękę władcy. Wyjdę, dam im to czego potrzebują. Wyjdę, by znów wygrać. Wyjdę, by lud wybrał mnie znowu.

Ach nie, poczekajcie. Przecież już jest po wszystkim. Przecież wychodzę już tylko po to, by wznieść ręce w geście tryumfu. Wybaczcie. Wiecie, kiedy jest się prawdziwym władcą, panuje się nie tylko nad duszami i dobrami. Prawdziwy władca panuje także nad czasem. Co było, co będzie...Kiedy to ty decydujesz o przyszłości, gdy jest ci ona znajoma, czasem to co było i jest miesza ci się z tym co dopiero nastąpi. Nie ma to znaczenia, gdy przyszłość jest twoją wolą, nie zaś tajemnicą.

Vivianne 21-03-2012 22:00

Zmierzyła mężczyznę czujnym spojrzeniem. Młody, elegancki, zapewne bogaty. Patrzył na nią ciemnymi, błyszczącymi oczami, z jego ruchów można było wywnioskować, że jest pewny siebie ale nie nachalny. Wiele kobiet uznałoby go pewnie, za przystojnego.



- A co pan kręci? - zapytała po chwili stwierdzając, że rozmowa z normalnym człowiekiem dobrze jej zrobi.

- Szpiegowski thriller. - uśmiechnął się znowu - Coś w tym rodzaju. Mam już parę nazwisk z górnej półki. Brakuje mi aktorki do roli agentki. Właściwie...Już nie brakuje, co?

- Chyba musisz szukać dalej - upiła łyk wina - jestem już zaangażowana - zastanowiła się chwilę - w duży projekt, z którego nie mogę zrezygnować, mówiła bawiąc się kieliszkiem na wysokiej nóżce.

- Duży? - jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. - To pojęcie względne. Założę się, że jesteśmy w stanie zaproponować więcej... Powiedzmy, trzy razy więcej. Hmm?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, poprawiając mankiet lekko różowawej koszuli z uznaniem mrugnął okiem.
- I gratuluję. Przez moment naprawdę udało się Ci mnie nabrać, że nie jesteś w branży.
Przejście na ty przebiegło tak płynnie, że niemal niezauważalnie. Amy musiała przyznać, że to ona sama zrobiła to pierwsza. Musiała też przyznać, że obecność filmowca działała... rozluźniająco, ton rozmowy nie wiadomo kiedy zrobił się dość swobodny.
- To jak będzie? - uniósł swój kieliszek do stuknięcia się szkłem - Dogadamy się? Albo, jeśli się wahasz, jak mówiłem: proszę na razie tylko o telefon do Twojego agenta.

Przez moment zastanawiała się, czy nie podać mu numeru Willa. Chciałaby widzieć jego minę, gdy odbiera telefon od... no właśnie, może producenta filmowego. Albo gdyby zadzwonił do jej przyjaciółki, ha! to by dopiero były negocjacje. Uśmiechnęła się na samą myśl, za chwilę jednak wróciła na ziemię. Przyjrzała się mu uważnie. Znowu.
- Póki co, możesz zostawić mi swoją wizytówkę - powiedziała uśmiechając się przy tym tak, że większość facetów dałaby wiele by jeszcze raz móc zobaczyć ten uśmiech. Również uniosła kieliszek.

Zadźwięczało szkło i upili nieco ciemnoczerwonej, doskonałej cieczy. Mężczyzna nie przestając się uśmiechać odstawił kieliszek, sięgnął do wizytownika i przesunął po stole niewielki kawałek tekturki.
- Proszę. Dzwoń, o każdej porze dnia czy nocy. Ja nie sypiam. Wybacz moje grubiaństwo, nie powinienem tak naciskać. Nie będę już nudził rozprawiając o pracy.
Zaczął bawić się szyjką od kieliszka, nie unosząc go jednak. W pewnym momencie spojrzał, spod nieco pochylonej głowy.
- A co tak pięknie rozpoczętego wieczoru. Masz już jakieś plany? - zagaił niewinnym tonem - wybieram się na znakomitą zamkniętą imprezę, a tak się składa że moja przyjaciółka wystawiła mnie do wiatru i zostało mi wolne zaproszenie. Dasz się namówić? Nie pożałujesz, obiecuję.

Musiała przyznać, że perspektywa dobrej zabawy byłą kusząca. Bardzo. Niestety od zawsze miała w sobie tę odrobinę rozsądku, która zwykle kazała postępować jej w zgodzie z potrzebami organizmu, który w tym momencie robił szybki odwrót na samą wzmiankę o całonocnym szaleństwie, i co za tym idzie, kolejnej nieprzespanej nocy. - Nie dam rady - odpowiedziała zupełnie szczerze. - Kilkanaście godzin w samolocie, masa spraw do załatwienia tu, na miejscu. - A ja niestety sypiam - uśmiechnęła się delikatnie - mały miałbyś pożytek z towarzyszki imprezy, która zasnęłaby w drodze na nią.

- Obrażasz mnie...- żachnął się teatralnie - ...nie jestem aż takim nudziarzem. Jeśli się zgodzisz, gwarantuję że nie zaśniesz. Na pewno nie dasz rady? No dobrze, skoro już musisz się porządnie wyspać, odpuszczam.
Spuścił oczy, ale zaraz znów spojrzał, z szelmowskim uśmieszkiem.
- W takim razie będę się musiał zgodzić poczekać na jutrzejszy wieczór, gdzie wyskoczymy na jeszcze lepszą balangę. Jest taki jeden szejk, którego synalka wkręciłem do filmu. Jacht, na którym będzie przyjęcie robi spore wrażenie. To jak się umówimy?

- Uwierzysz, jeśli powiem Ci, że odezwę się jutro?

- Nie. - podniósł się podając Amy rękę - Ale pięknie kłamiesz.
Swój najlepszy uśmiech zostawił na koniec. Ukłonił się uprzejmie na pożegnanie.
- Jestem jednak marzycielem, więc będę czekał.

- Do usłyszenia - powiedziała na pożegnanie.


Było już późno, gdy taksówka podjechała pod studio filmowe. Fox wyszła z niej lekko zaspana i ruszyła powoli ku wejściu.
Jutro rano miły przyjechać do niej meble i inne graty, które upolowała na dzisiejszych zakupach. Średnio uśmiechał jej się powrót do pustego, ponurego pokoju, ale chcąc nie chcąc musiała się przemęczyć. Na szczęście tylko tę jedną noc.

Echo jej kroków odbijało się po ciemnym i pustym, jak jej się wydawało, pomieszczeniu.
Zapaliła światło. Sztuczne oświetlenie, przystosowane do potrzeb kręcenia filmów rozjaśniło ogromne wnętrze zmuszając ją do chwilowego przymrużenia powiek. Gdy wzrok przystosował się już do sztucznego światła Amy wybałuszyła oczy. Chemiczka w ciszy i ciemności siedziała samotnie nad szklaneczką whisky. Obok stała do połowy opróżniona butelka.
Twarz Ramos nie wyrażała zupełnie niczego, puste, pozbawione makijażu oczy wpatrywały się w jakiś punkt w ścianie.
Nie było dobrze. A jeśli patrzeć na to, że działo się to z Antonię Ramos, było naprawdę źle.

- Jutro wieczorem porywam Cię na imprezę – zakomunikowała poważnym tonem. – I nie przyjmuję odmowy.

Campo Viejo 21-03-2012 23:28

Tom stał oparty o ścianę celi czekając na rozwój wydarzeń. Więzienie na komisariacie było w fatalnym stanie. Dwie i półgodziny spędził na pokonywaniu wolnym krokiem przestrzeni stu stóp kwadratowych. Teraz od dłuższego czasu podpierał barkiem biały mur, obserwując przez kraty lazurowe niebo nad Las Vegas. Zgrzyt zamka w drzwiach dało się słyszeć mimo zamieszania. W posterunku w upadłym mieście o każdej dnia i nocy z pewnością nie brakowało dziwek, alfonsów, handlarzy, pijanych turystów i nieletnich szukających wrażeń w kolorowym świecie dorosłych.

Dwóch mężczyzn w czarnych okularach, spodniach na kant i kolorowych hawajskich koszulach z krótkim rękawkiem odprowadziło go z celi. Nie spodziewał się, że wyjdą na ulicę. Skute kajdankami ręce Toma przykryto jego marynarką, a po chwili siedział na tylnym siedzeniu czarnego Land Rovera.

Faceci w okularach zajęli miejsca. Jeden usiadł obok Boyla, drugi za kierownicą. Obok kierowcy siedziała kobieta w garniturze. Nikt nie odzywał się w czasie drogi, lecz czuł na sobie ich czujne spojrzenia. Bali się jego, czy tego, że mogą go stracić? Kobieta przez krótkofalówkę wydała rozkaz. I po chwili SUV włączyło się do ruchu eskortowane przez starające sie nie rzucać w oczy dwa inne wozy. Gdzieś nad głową zbyt wolno i za blisko wciąż warczał wirnik helikoptera. Nieźle, pomyślał Tom. Całkiem jakby złapali taliba sikającego na kuloodporną szybę Deklaracji Konstytucji. Nie ujechali daleko. Auto przemykając przez szerokie, opustoszałe ulice na peryferiach Las Vegas zatrzymało się z cichym zgrzytem opon na żwirowym podjeździe.

Rezydencja była okazała jak pozostałe w tej dzielnicy. Usytuowana na rogu dwóch przecznic, choć zewnątrz sprawiała wrażenie nowoczesnej willi, to w praktyce nie różniła się niczym od średniowiecznej twierdzy. Wysoki mur otaczał posiadłość, mimo, że to skrzyżowanie było na wzniesieniu. Jakby jego mieszkańcy bardzo cenili sobie prywatność. W okolicy nie było żadnych wieżowców, gdyż willa była na peryferiach. Długi podjazd prowadził przez ogród na froncie, który utrzymany był w stylu pustynnym. Pomarańczowy piach, żwir, nagie kamienie oraz kwitnące kaktusy. Nie było palm, które mogłyby dać choć trochę osłony w swoim cieniu. Niby typowy dom miasta pustyni, które mając jedne z największych na świecie atrakcji wodnych, wykorzystuje skrupulatnie każdą kroplę sztucznego jeziora Mead, aby się nie zmarnowała.

Biały budynek był raczej toporny i uważny obserwator jak Tom mógłby znaleźć wiele podobieństw do rozwiązań architektonicznych amerykańskich ambasad. Tak, zdecydowanie mógł to być budynek rządowy, który niekoniecznie za takowy chciał uchodzić.

Wewnątrz betonowej rezydencji było biuro. Po załatwieniu formalności zaprowadzono Toma do pokoju bez okien.

- Panie Boyle, jest pan podejrzanym w sprawie śmierci chińskiego dyplomaty. Wszystko co pan powie, może być użyte przeciwko panu w sądzie. Przysługuje panu prawo do adwokata. Zanim zaczniemy przesłuchanie może pan skorzystać z telefonu. – powiedział facet w białej koszuli, który na krótko zawitał w pokoju pokazując na wiszący na ścianie telefon.

Tom nic nie odpowiedział, a choć zdziwił się bardzo, to tylko kilka grubych zmarszczek na jego czole, co pojawiły się na chwilę, były jedyną tego oznaką. Kiwnął głową i kiedy za mężczyzną zamknęły się drzwi, podszedł do aparatu i wybrał połączenie.

Było już grubo po południu, kiedy znowu został zamknięty w celi. Tym razem o tyle dobrze, że prycz nie miała zacieków z uryny. Za to nie było klimatyzacji. Wilgotność w upale doskwierały mu okropnie w oczekiwaniu na adwokata, który miał przylecieć ze wschodniego wybrzeża. Nie doczekał się. Nigdy nie miał problemów z zasypianiem, lecz sytuacja, w której się znalazł spędzała mu sen z powiek i minęło kilka godzin zanim przysnął.









Kiedy wczesnym rankiem przyszli po niego, już nie spał czekając na tę chwilę cierpliwie. Poprowadzili go w milczeniu do basementu.
W tym samym pomieszczeniu bez okien, którego jedynym elementem wyposażenia był stół, cztery krzesła, telefon oraz lustro, czekało na Toma dwóch agentów z dobrze mu znanym adwokatem. Pracownicy FBI przedstawili się z suchą grzecznością i gdy tylko usiadł obok prawnika, którego szturchnął w bark rzucającego krótkie „What’s up?”, na które Tom odpowiedział teatralnym przewróceniem oczu, usiadł przy stole. Tajniaki przeszły z miejsca do meritum.

- Tom – odezwała się kobieta w średnim wieku, którą widział po raz pierwszy w życiu. – You know the drill. – założyła nóżkę na nóżkę. – Nie utrudniaj nam śledztwa. Siedzisz po uszy w gównie.
- Nie zamierzam wcale się szamotać. – odparł Boyle wzruszając ramionami. – Wręcz przeciwnie. Ktoś ten gnój wokół mnie wylał i oczekuję wręcz, ze mnie z niego za te uszy wyciągniecie.

Siedzący w milczeniu mężczyzna przeniósł wzrok na kobietę, która jednak nie oderwała od Boyla swoich długich rzęs, na pospolitej, by nie powiedzieć brzydkiej, bladej twarzy.Figurkę jednak miała całkiem do rzeczy i mimo czterdziestki na karku świetnie wysportowane ciało.

- Co robiłeś ostatniego wieczoru w hotelu? – zapytała agentka.
- Grałem w pokera.
- Z kim?
- Z niejakim Malcolmem Whitemanem alias Ronaldem Coldem, jakimś małolatem, którego macie na taśmach MGM i krupier Jamie Splack. Murzyna macie w bazie danych. Naganiacz łosi, conman i szuler. Zapewniam, że sprawdziłem cwaniaka, dopiero gdy złożył mi zawoalowaną, niemoralną propozycję i chciał podesłać dziwkę do pokoju...
- Co robiłeś w nocy? – głos zabrał mężczyzna z wąsikiem uczesany na boczek.
- Sprawdzałem dla kogo Jamie pracuje i dlaczego dał mi wygrać dwie bańki od Whitemana, niby mecenasa sztuki i pewnie podstawionego przez ich szajkę małolata. – odparł równie spokojnie.

Adwokat nachyliwszy się nad uchem Toma przez dłuższą chwilę szeptał ledwie dosłyszalne dla Boyla wyrazy.

- Co robiłeś rano, jeszcze przed incydentem na ulicy? – padło kolejne pytanie.
- Miałem śniadanie z Biancą Cattani. Niby medelka. Włoszka od Jamiego. Złożyli mi oficjalną propozycję puszczenia z torbami Whitemana.
- Zgodziłeś się?
- Powiedziałem, że się zastanowię.
- Z kim się kontaktowałeś podczas pobytu w Vegas?
- Macie mój telefon to sprawdźcie. – wzruszył ramionami głową pokazując na leżący na tole w foliowej torbie iPhone, zaraz obok jego pistoletu.
- Juz sprawdzilismy.
- Więc wiecie, że przed snidaniem zadzwoiłem do Whitemana mówiąc, że w przyjmę jego wczesniejszą propozycję rewanżu, ale bez tego krupiera co ostatnim razem. Czułem, że chcą albo mnie albo tego vel Colda puscić z torbami. Mówiłem, że potem, jak się słusznie domyślałem, chcieli abym wyłożył dziesięć milionów? Rozmowa jest zresztą nagrana, jak wszystkie które odbywam. Nie musicie autoryzować tego nigdzie, jak napastnicy nie skasowali, to jest dostępne tu i teraz. Jak jeszcze tego nie zrobiliście...
- Z kimś jeszcze rozmawiałeś?
- Z nikim istotnym dla waszej sprawy. – odpowiedział zgodnie z prawdą.
- Więc te przedmioty należą do ciebie? – upewnił się wąsacz.
- Tak. W taksówce zostały mi odebrane. To te fanty były celem porwania. Nie ja. To chyba oczywiste jest na tym etapie...
- A jak to było z tym napadem?
- Dokładnie tak jak w raporcie z przesłuchania na komisariacie. Nie mam nic innego do dodania, chyba, że macie jakieś konkretne pytania?
- A poznajesz tych ludzi? – kobieta rozkładając teczkę zaczęła wykładać fotografie.
- To są faceci z taksówki. – kiwnął głową na facjaty dwóch mężczyzn. – I Bianca. A tego grubasa raczej nie widziałem nigdy.
- Przyjrzyj się dokładnie.

Tom przysunął zdjęcie do siebie.


- Nie rozpoznaję go. Teraz mi powiedźcie co ja mam wspólnego ze śmiercią Chinkie? - i równie spokojnie dodał. - Od wczorajszego śniadania w ustach nic nie miałem, więc wyśljicie na jednej nodze kogoś do Chipotle... please... Ja stawiam.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:28.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172