lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Incepcja] I n c e p c j a (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/10710-incepcja-i-n-c-e-p-c-j-a.html)

Asenat 22-03-2012 09:30

Coś czaiło się w ciemnościach, między upstrzonymi naklejkami lotniczymi walizkami Antonii a fotelem w stylu pseudoLudwikktóryśtam.

Antonia bezskutecznie próbowała dodzwonić się do ciotki. Nie żeby myślała, że ją to pocieszy. Wiedziała, że stara jędza zrobi wszystko, żeby pognębić ją jeszcze bardziej.

Coś w ciemnościach poruszyło się, zachrobotało. Potem szybkie, miękkie łapki zatupały po zakurzonej podłodze.

Butelka stojąca przy nodze Antonii była prawie pusta, i kiedy Brazylijka uległa wreszcie, zmęczona wypitym alkoholem i pokonana przez własną rozpacz, by znaleźć dyskusyjne wytchnienie we śnie, w pokoju pomiędzy jej chrapliwymi oddechami i pikaniem rozładowującej się komórki dało się słyszeć zrazu ostrożne, potem coraz śmielsze chrupanie.

Coś w ciemnościach zdobyło się na odwagę i w walizkach Antonii znalazło żarcie.

***

KONIEC ŚWIATA

Jakże kurewsko oryginalnie. Urywająca się nagle ziemia i niebo, kres idei i kres wszystkiego, co ludzkie. Okrągłe zapewnienia o nierozrywalnych więzach i niezachwianej prawdzie życia po śmierci przestawały być oczywiste. Za plecami Antonii snuł się blady opar, otulał nagie gałęzie drzew lodowych drzew. Antonia kiedyś podeszła do nich, skuszona ich zimnym pięknem. Tylko raz. Drzewa kopały prądem w promieniu dziesięciu metrów, gałęzie poruszały się jak żywe, a na białej korze wykwitały uzębione paszcze. Jeśli zaszedłeś tak daleko, człowieku, to na cholerę ci życie?
Ogrody końca świata.



Przed Antonią ziała nicość pożerająca wszystko na swej drodze. Tylko ta tablica na zardzewiałym słupie. Koniec świata. I płacz dziecka dobiegający z pustki.

Antonia przygryzła wargi do krwi. Antonia złapała swoje dredy i szarpnięciem próbowała zmusić je do opadnięcia w dół, do ich naturalnej pozycji. Koniec świata pożerał też grawitację. Wsadziła ręce w kieszenie i sprawdzała, z czym też duchy pozwoliły jej wejść w swój świat. A wszystko tylko po to, by zignorować fakt, że tam, w pustce, płakało jej dziecko.

Cofnęła się parę kroków. Czy nie tego - całkowitego unicestwienia - obawiają się wszyscy ludzie? Czy nie jest to zbrodnia, którą wyrządziła własnej córce?

Antonia otarła przygryzione do krwi wargi.
-Już idę! - zawołała i postąpiła w pustkę.

***

Szczur patrzył na Antonię w ten szczególny sposób, znamienny tylko dla szczurów - nieruchomy i przyczajony, sugerujący również tężec, wściekliznę, wszy i czarną ospę. Antonia na tężec była zaszczepiona, wszy nigdy się do niej nie kleiły, w wybuch czarnej ospy we współczesnych czasach nie wierzyła, a wścieklizny się nie bała. Złe nie bierze złego. Jeśli więc szczur myślał, że po zeżarciu plastykowej nóżki szczególnie cenionej przez Brazylijkę Maman Brigitte, żony Barona Samedi, to spojrzenie może go ocalić, był w błędzie. Antonia zerwała się na równe nogi i skoczyła do szczura z rozczapierzonymi palcami. Biedne zwierzątko kluczyło między walizkami, ale zyskało tylko kilkanaście sekund życia więcej. Złapany nawet nie próbował gryźć, kiedy Antonia jednym szarpnięciem za ogon przerwała mu rdzeń kręgowy i jego marne życie szkodnika zarazem.

***

Za oknem na niebie wisiała blada sugestia świtu. Każdy porządny człowiek spał twardo, korzystając z ostatnich minut spokoju przed koniecznością zerwania się z ciepłego łóżka, odstania swojego w korkach i odrobienia pańszczyzny zwanej nowocześnie pracą na etacie. Antonia do porządnych ludzi nie należała...
Stała nad śpiącym Dominikiem i podrzucała w dłoni komórkę. Usta miała pociągnięte szminką z brokatem, ale poza tym wygladała jakby udawała się do porządnej pracy w biurze, na eleganckiej garsonce spoczywał dyskretny złoty łańcuszek. Antonia schowała komórkę do torebki, pochyliła się i poklepała Wingmana po wystającej spod koca stopie.
- Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje - zasugerowała łagodnie, a wobec braku reakcji zerwała z młodzieńca nakrycie - Wstajeeeeeeeeemyyyyyyy!
- Wychodzę! - rzuciła do Dominica, gdy tylko rozwarł powieki, takim tonem, jakby wypowiadała wojnę. - Masz dwa hiperważne zadania. Trzy właściwie. Pierwsze: podłącz nam tu neta. Postaw router znaczy, żebyśmy mieli dostęp w labie. Proste, co nie? Drugie: jak już podłączysz, znajdź zakład deratyzacyjny i niech tu przyjadą natychmiast, zanim ściagniemy sprzęt. W nocy jakiś szczur dobrał mi się do kosmetyczki i zeżarł krem do oczu! - oburzenie Antonii sięgnęło zenitu i opadło łagodnie. - I trzecie oraz najważniejsze: masz zaszczyt karmić moich bogów, kiedy mnie nie będzie. Legba lubi płatki owsiane. Jezus lubi czekoladę. Reszcie wszystko jedno. Wszystko jasne? Będę pod telefonem.

-Taaaaaaa....
Tak po prawdzie do Dominica nie dochodziły słowa Antoniny. Jedyne czego pragnął to zgodzić się posłusznie, a tym samym pozbyć się i powrócić do świata snów i mar. Poczuł chłód, który powiał, aż zadrżał gdy przeszedł go zimny dreszcz. Przyciągnął tylko z powrotem kołdrę i skulił się pod nią.

Antonia stała nad nim jeszcze przez chwilę. Potem wycofała się do swojego pokoju, by zaraz wrócić i zawiesić nad głową chłopaka pajęczynową łapkę na złe sny z tandetnymi, plastykowymi podróbkami kryształów. Wyszła cicho.

***

Matthew Nowakowsky skulił się za biurkiem z miną żywo przywodzącą na myśl struchlałego szczura zapędzonego dziś rankiem między walizki.
- Jezu! Antonia! - wydusił na wydechu.
- To ja! - oznajmiła Antonia radośnie w odpowiedzi, rozsiadła się na krzesełku i poczęstowała się kawą Matta. - Tęskniłeś, prawda?
- Nie... znaczy tak, pewnie - Matt ewidentnie grał na czas i Antonia postanowiła mu na to pozwolić, bo z każdą chwilą biedak rozwierał się coraz bardziej, jak ostryga.
- W ogóle się nie zmieniłaś... Myślałem o tobie - zapewnił gorąco. - Podobno robisz przychodnię? - zaryzykował.
- A tak. Ja właśnie w tej sprawie, Matt, słonko. Potrzebuję twojej pomocy.
Matthew pogładził się po rzednących włosach. W czasach, kiedy studiował z Antonią, miał wielką hippisowską czuprynę. Teraz włosy przegrupowały się na podbródek i, jak Antonia zauważyła, także do uszu i nosa... co ten czas z ludźmi robi.
- Moje gratulacje, Matt, tak na marginesie - poklepała go po dłoni. - Zawsze wiedziałam, że lepszy z ciebie będzie finansiarz niż lekarz.
Nowakowsky przełknął głośno ślinę.
- No co tak zamilkłeś? Przecież gitara gra, co nie? Szef takiego molocha wcale nie musi wiedzieć, co człowiekowi pika w środku. Nikt nie wie o naszym małym szacher-macher na egzaminie, i nikt się nie dowie. Nie leczysz ludzi przecież, taki głupi nie jesteś? Jesteś za to pijawką i ciągniesz kasę skąd się da... To ile w końcu wyszarpałeś od rządu na analitykę?
- Sporo - burknął Matthew.
- Cieszę się twoim szczęściem. Tu masz listę - podała mu kartkę - sprzętu, na który rząd wyłożył hojną ręką, a który mi pożyczysz na parę miesięcy.
- Nie mogę.
- Możesz, możesz - pozwoliła mu Antonia. - Bo cię zrujnuję zawodowo, słonko. Bardzo bym tego nie chciała, w końcu jestem twórcą twej zawrotnej kariery...
- Nie mogę ot tak dać komuś sprzętu! To są publiczne pieniądze, wspólne dobro.
- Weź mnie nie obrażaj. Przecież nie komuś pożyczasz, tylko mnie. Poza tym, to nie wspólne, tylko twoje, bo ty tu jesteś szefem. A co twoje, to i moje... może nie?
- Personel będzie pytać.
- A ty im powiesz, że konieczna była konserwacja i naprawa. Czy cokolwiek... Kłamać mam cię uczyć, zgrywusie? za 5 miesięcy oddam ci wszystko w nienaruszonym stanie, może nawet wcześniej.
- Kiedyś... ktoś... powiedział mi, żebym cię unikał. Bo ty nie masz serca - sarknął Nowakowsky.
- To musiał być taki sam wybitny kardiolog jak i ty.

***

Antonia zasiadła za kierownicą i poprawiła makijaż, przeglądając się w samochodowym lusterku. Malcolm pewnie dostanie szału, gdy się dowie, że za pieniądze z funduszu na laboratorium wynajęła luksusowy kabriolet, a także pozwoliła sobie na zakup kilku skąpych, ale szalenie kosztownych szmatek. Antonii jednak należało się coś za wytężoną pracę bez chwili, no, prawie bez chwili, wytchnienia. Poza tym, do takiego zadania trzeba wyglądać reprezentacyjnie, a nie jak pożal się Boże, pastereczka z Medjugorje!

Pociągnęła jeszcze usta błyszczykiem i wyciągnęła z torebki dwie listy. Ze spisu sprzętu starannie skreśliła wirówkę, lodówki i sporo laboratoryjnego drobiazgu. Z listy nazwisk skreśliła Nowakowskyego. Zapaliła silnik i ruszyła.

W ciągu kilku dni patrzyła w niezliczoną liczbę mniej i bardziej znajomych twarzy. Twarzy mądrych i głupich. Butnych, stanowczych lub pokornych. Wysłuchała tysiąca słów, a na każde jedno miała tysiąc swoich. Zastraszała i prosiła. Argumentowała racjonalnie i odwoływała się do emocji. Schlebiała i obrażała. I kłamała, kłamała, kłamała.

Przez cały ten czas do wynajętego uprzednio magazynu zjeżdżały kolejne pakunki, a Antonia odkreślała kolejne pozycje na swojej liście.

Bo Antonii Ramos po prostu się nie odmawia.

***

- Malcolm! - przytrzymała ramieniem słuchawkę i wróciła do przeglądania sukienek na wieszakach. - No zarobiona jestem... ciężko idzie, wiesz, to nie jest łatwe zrobić tak na szybko. Oczywiście, robię co mogę. Nawet więcej. Powiem ci, Malcolm: ja tu robię rzeczy niemożliwe! Myślałam, o czym mówiłeś. Tak, chodzi o wejście. Potrzebuję czegoś personalnego... Bez tego się nie obędzie.

Malcolm tłumaczył coś rozwlekle, więc Antonia jęknęła tylko, że telefon się jej rozładowuje i rozłączyła się bezczelnie. Zdecydowała się na jadowicie zieloną sukienkę ze skromnym dekoltem, za to odsłoniętymi po tyłek plecami. Christopher będzie zachwycony! A jak nie będzie, Antonia mu szybko wytłumaczy, że powinien. Tanecznym krokiem ruszyła do kas.

***

To mógł sen albo pijackie powidoki, albo cokolwiek innego... czy to ważne, skoro znalazła się odpowiedź?
Antonia siedziała na plaży, piasek przesypywał się pomiędzy palcami jej nagich stóp. Obok, na wiklinowej torbie ze sznurami koralików leżało kilka bardzo ładnych muszelek. Na jednej z nich ślad po oderwanej pąkli jako żywo przypominał oblicze Jakubowego Judy. Tego, który podczas Ostatniej Wieczerzy zapytał Jezusa: Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?. Ocean szemrał zachęcająco, ale Antonia była zbyt pijana, by się skusić. Wyciągnęła zapalniczkę i podpaliła listę dłużników, którzy jej zapewne teraz nienawidzili, i przyjaciół, którzy zapewne zastanawiali się, czy nie zrobić tego samego. Laboratorium nie było w pełni skompletowane, ale braki nie były naglące. Kiedy Antonia wkopała popiół w pasek, po linii przypływu przedefiladowała grupa młodych ludzi, ze swoimi młodymi pragnieniami i problemami, którym dawali wyraz głośno i rozwlekle, ubarwiając od czasu do czasu grubym słowem. Mijali ją jeden za drugim, i nagle, ostatni, zatrzymał się, rozdziawił gębę. Gruby Haitańczyk obwieszony muszelkami, z tłustymi włosami i plejadą pryszczy na czole. Odchrząknął. Antonia westchnęła.
- Tak?
- Emmm, ekhm. Siostro?
Antonia westchnęła powtórnie. Nie wierzyła w to całe wielkie braterstwo i siostrzeństwo wszystkich czarowników, każdy powinien pilnować swego. Ale niektórzy wierzyli... Poklepała piasek obok siebie.
- Klapnij sobie, bracie.
Usiadł. Milczeli, patrząc na ocean. Kumple Haitańczyka oddalali się, ich głosy cichły aż wreszcie zamilkły. Antonia zastanawiała się, jak ugryźć chłopaka. Może zresztą wcale nie chłopaka. Równie dobrze mógł mieć szesnaście lat, jak i sześćdziesiąt czy sześćset.
- Jesteś houngan, prawda? Nie powinieneś nazwać mnie "borok", albo coś równie przyjemnego?
Grubas uśmiechnął się. Mądrze. Zbyt mądrze jak na pryszczatego nastolatka.
- Są prawdy, które nie mieszczą się w słowach.
- Zgodzę się. Niemniej jest ich niewiele.
Zakopał stopy w piasku.
- Widziałem cię we śnie - powiedział do swoich nóg.
- Powiedziałabym, że to naturalna przypadłość wszystkich mężczyzn.
- Stałaś pod tablicą "Koniec Świata". Za twoimi plecami rosły drzewa z lodu, drzewa z krwawymi paszczami. Przed tobą była pustka.
Antonia zamarła. Nie odzywała się, by nie spłoszyć nieoczekiwanego wyznania.
- I miałem takie uczucie, przeświadczenie, że jest coś nie tak. Jesteś taka ładna - głos mu zamarł. - Rozmawiałem z duchami, żeby się dowiedzieć. Co jest nie tak.
- I odpowiedziały?
- Tak. Że nie wszystko, co widzimy, powinniśmy odnosić do siebie. To najłatwiejsze. Ale błędne.
- A do czego trzeba to odnieść?
- Ha! O to samo spytałem. Do prawidłowości. Szerszych prawd. Ludzie, którzy wyrośli ponad innych, są w pewnym sensie... tacy sami.
Z ust Antonii dobył się cichy syk. Zrozumiała. Powinna sama się domyślić. Koniec świata to miejsce, szczególne miejsce w śnie. Wrota do Limbo. Po co forsować zamknięte bramy, skoro można wejść bokiem? Malcolm zesra się ze szczęścia. Jeśli to prawda. I jeśli mu powie.
- Jak się nazywasz?
- Simi. Znaczy Elmer, ale mówią na mnie Simi.
Antonia pochyliła się i objęła palcami grubą dłoń. Przy zwykłym człowieku zobaczyłaby najpewniej ciemność. Ale czarownicy świecili jak lampy i pod powiekami Antonii wykwitły chaotyczne wizje.
- Zagrasz w jednym filmie. Będzie coś o tańczeniu i coś o biznesmenie. To będzie głupi film, ale zagrasz w nim do końca, Nie skończysz studiów. Wrócisz do domu. Tam czeka twoja sława i twoje obowiązki. Także twoja miłość. Ma skośne oczy, Azjatka. Twoja córka powinna pójść do szkoły muzycznej. Całe twoje życie czeka na twojej wyspie, aż skończysz się bawić i to zrozumiesz. To wszystko, hounganie Simi. Bracie.
Wstali i uścisnęli sobie ręce.
- Mogę cię pocałować? - nawet w mroku widać było krwiste rumieńce.
- Sama to zrobię - skinęła mu poważnie głową i zrealizowała obietnicę.

***

Może to był sen. A może coś innego. W każdym bądź razie nie pamiętała, jak dotarła do wytwórni. Kiedy wpadła do pokoju Dominika, była już zupełnie trzeźwa i ten stan mimo wszystko jej się podobał.
- Dominic! - wrzasnęła radośnie, rzucając zamaszyście torbę na drewniane drzwiczki do westernowego saloonu. - Cokolwiek robisz, rzuć to! Mam bombę! Ty umiesz, ten tam tego, wyciągnąć igłę ze stogu siana. Ja ci idę zrobić kolację, bo oczywiście nic nie jadłeś, co? Ty mi znajdź w necie, czy Putin kiedykolwiek powiedział coś o końcu świata. Albo końcu czegokolwiek. Z naciskiem na koniec.

Jak skończą, to może Amy wkręci ich obydwoje na jakąś imprezę... Mały stanowczo powinien się zabawić po pracy.

Yzurmir 25-03-2012 14:33

Gdyby ledwie parę dni temu John nie zgodził się na włamanie do umysłu rosyjskiego prezydenta, prawdopodobnie uznałby obecny moment za jeden z najważniejszych w jego życiu. Właściwie wciąż mógł to zrobić; w końcu czegoś takiego nie doświadcza się często. Z drugiej strony wszystko zależy ostatecznie od tego, czy — pomiędzy biegnącymi na niego, ubranymi na czarno gorylami a niezliczonymi niebezpieczeństwami czekającymi podczas misji — w ogóle pozostanie mu choć trochę życia.

Cryer siedział w sali sądowej, drżąc lekko i spoglądając z przestrachem na Christiana Bale'a, który, zachowując pokerową twarz, spoczywał na miejscu dla oskarżonego. Aktor nie odwzajemniał spojrzenia; patrzył się przed siebie, jakby obserwując z uwagą jakiś niewidzialny obiekt. John przełknął ślinę i wytarł mokre od potu ręce o spodnie. Sędzia Judy zastukała młotkiem.
— Panie Cryer. Jest pan głównym świadkiem, ma pan coś do powiedzenia?

— Eee...
Zacisnął ręce na poręczach krzesła i zebrał w sobie odwagę, by opisać to, co zobaczył. Nagle mentalnie przeniósł się wstecz i znowu znalazł się w jednym z zaułków Los Angeles. Było już ciemno; spędził cały dzień na mieście, polując na sławy i odwiedzając słynne miejsca. W tym momencie był już zmęczony, obolały i głodny — zjadł co prawda w McDonaldzie, ale to było parę godzin temu. Wcześniej chciał odwiedzić jakąś restaurację, tylko te kalifornijskie ceny go odstraszyły — będzie musiał pogadać z szefami o tym, czy dałoby się wziąć część pieniędzy z góry. Właściwie to będzie musiał ogólnie pogadać z szefami o pieniądzach, bo jak dotąd nikt o nich nie mówił. Wcześniej nawet nie pamiętał o kwestii zapłaty, łatwo było zapomnieć o takich rzeczach, gdy na cudzy koszt mieszkało się w pięciogwiazdkowym weneckim hotelu.

Dumając o tym i myśląc nad powrotem do studia, nieopatrznie zawędrował w ciemniejsze zakątki miasta. Nie żeby były naprawdę obskurne; wydawało się, że w Hollywood nawet śmietniki muszą błyszczeć, a w każdym razie zdają się błyszczeć w porównaniu z ich odpowiednikami w Nowym Jorku. Zorientowawszy się, gdzie zaszedł, Cryer wykonał ruch, aby zawrócić, gdy dosłyszał jakieś podejrzane odgłosy dochodzące z głębi zaułka. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, wstrzymując oddech, wyjrzał za róg.

— W uliczce dojrzałem... eee... oskarżonego oraz k... kobietę. Możliwe, że była to... eee... khrm... prostytutka. He-heh. Nie wiem jednak na pewno. O... eee... Oskarżony zdawał się być pod wpływem alkoholu. Był... agresywny. On... eee... bił. Ją. To znaczy uderzył tę kobietę. Nie jestem pewien, czy się o coś kłócili, czy co. W każdym razie... eee... on ją uderzył... otwartą dłonią... i ona się zatoczyła... Wtedy zaczęli się szarpać i oskarżony zaczął ją... bić, aż kobieta upadła na ziemię. Wydawała się całkiem poturbowana… krwawiła. Ja cały czas robiłem zdjęcia. Jak skończył, to oskarżony mnie zauważył i wtedy uciekłem.

Czując, że jego zeznania były w jakiś sposób niewystarczające, Cryer dorzucił jeszcze żarcik dla rozładowania napięcia.
— Nie wiem, czemu to się wydarzyło, ale... eee... może ona mu... eee... heh... przeszkodziła w scenie, no nie? Heh, heh. Ojej. Przepraszam.

Niespodziewanie i bez wyraźnego powodu sen zaczął się sypać. Nie było to nic efektownego, jak wtedy w hotelu. Zwyczajne zjawisko towarzyszące budzeniu się. Sala sądowa szybko stawała się coraz mniej rzeczywista, aż w końcu John stwierdził, iż nie może być prawdziwa, i wreszcie otworzył oczy, wracając do rzeczywistości. Wyrzucił z siebie powietrze z ulgą. "Dzięki Bogu, nie wytrzymałbym na prawdziwym procesie."

Na szczęście przy braku dowodów to już mu nie groziło. Leżąc w łóżku w swoim pokoiku w studiu filmowym, zaczął wspominać kolejne wydarzenia z tamtego wieczora. Rzucili się na niego jacyś wielcy kolesie, którzy pojawili się nie wiadomo skąd. On oczywiście nie urodził się wczoraj i nie był głupi — zaczął uciekać. Pędził, dysząc ciężko, przez te zaułki, desperacko szukając wyjścia na otwarty, bezpieczny teren. Po chwili wypadł na ulicę; ze światłami i neonami było tam tak jasno jak we dnie. Nie obracając się za siebie, przebiegł na drugą stronę, potrącił jakąś parę i zniknął w innej ciasnej alejce.

Dopiero po chwili przyszło mu do głowy, że być może to nie był najmądrzejszy pomysł. Uliczka wiodła między budynkami i niewątpliwie na jej końcu znajdowało się kolejne zaludnione miejsce, ale tymczasem był samotnym i łatwym celem, jak chora antylopa, która oderwała się od stada w programie na Animal Planet. Przy swojej kondycji fizycznej — całkiem żałosnej — nie mógł biec w nieskończoność — już go złapała kolka i ledwo łapał oddech. A drapieżniki w garniturach go wytropiły i... namierzyły. Starał się nie porównywać ich do majestatycznych lwów.

Widząc, że nie uda mu się, Cryer zwyczajnie się zatrzymał. W odpowiedzi napastnicy także zwolnili, pewni, że już im nie ucieknie. Gdy zbliżyli się na odległość kilkunastu kroków, niedoszły paparazzi, dysząc ciężko, otworzył klapkę z boku aparatu i wyciągnął kartę pamięci.
— Hej... Okej... Wygraliście... Macie, trzymajcie... — Wyciągnął przed siebie plastikowy kwadracik.
— Yhym... — mruknął jeden z ochroniarzy i spojrzał na drugiego. Nie poruszył mu się ani jeden mięsień na twarzy, a oczu nie było widać zza czarnych okularów przeciwsłonecznych. Cryer wyczuł zagrożenie i zaczerwienił się, tak ze strachu, jak i ze wstydu wywołanego swoją bezradnością.

Poczekał aż podejdą bliżej.
— Okej. Czego chcecie?
Nie otrzymał odpowiedzi. Zamiast tego jeden z wielkoludów chwycił go za ubranie i uniósł w górę jak piórko — a Cryer jednak swoje ważył. Z przestrachem Fałszerz zauważył, że nawet nie sięgają po aparat ani kartę pamięci.
— Hej. Hej! — krzyknął rozpaczliwie, po czym przyjął swój najbardziej żałosny i przekonujący głos; taki, który u najgorszego tyrana wzbudzi wyrzuty sumienia. — Hej, ja jestem tylko zwyczajnym gościem, okej? Nie robiłem tych zdjęć dla kasy ani nic. Jestem tylko turystą. Hej, hej! Nie ma potrzeby... Nie ma potrzeby nic robić. Oddam wam aparat i po sprawie. Nic nie widziałem. Ba, nigdy mnie tu nie było. Dajcie spokój. Tylko mnie puśćcie.

Twarz trzymającego go mięśniaka pozostawała niewzruszona, ale jego chwyt wyraźnie osłabł, a on sam spojrzał na swojego towarzysza. Cryer nie wiedział, co chcą z nim zrobić, ale był pewien, że teraz ma jedyną szansę, by uciec. Gdy drugi goryl pokręcił głową przecząco, było zbyt późno — Cryer już się zdążył się szarpnąć i wyswobodzić z krępującego uchwytu. Zaskoczony ochroniarz go wypuścił, chociaż drugi zareagował natychmiast i spróbował go złapać. Instynktownie, Cryer nadepnął mu z całej siły na stopę i wziął nogi za pas, zmierzając w tę samą stronę, z której przybył.

Znalazłszy się znowu na gwarnej ulicy, pobiegł przez tłum, marząc o tym, by móc zmieniać wygląd właśnie w takich sytuacjach. Rozpaczliwie szukał wzrokiem jakiejkolwiek taksówki i w końcu, gdy już opadał z sił, znalazł jedną. Wskoczył na tylne siedzenie i zastanawiając się przez sekundę, wykrzyknął "Na lotnisko!". Nie pamiętał adresu studia. Gdy samochód ruszył, wyjrzał przez tylną szybę i zauważył dwóch facetów w czerni stojących bezradnie na środku ulicy.

Gdy po kolejnej godzinie Cryer znalazł się z powrotem w studiu, natychmiast udał się do Point-Mana. Smith najwyraźniej pracował do późna, ale rozgorączkowany Fałszerz nie dbał o to, czym on się zajmował.
— O cholera, o cholera, o cholera. Tony! Mój dobry Boże, musisz mi pomóc. Proszę. Pomóż mi. Ścigają mnie. W ogóle nie wiem... Cholera, może nawet wiedzą, gdzie mieszkam.

Anthony zdawał się zdezorientowany i oczywiście nie wiedział, o czym Cryer mówi. Spocony mężczyzna wcisnął mu do rąk aparat fotograficzny. To niewiele pomogło.
— Cholera, po prostu nie uwierzysz. Idę przez miasto i wtedy nagle widzę w tym zaułku wiesz jakby on tam był wiesz po prostu... Christian Bale i jakaś baba. I on jej totalnie zrobił Batmana. Masakra! Mam wszystko tutaj, w tym aparacie. Zdjęcia cyfrowe, 3.2 megapiksela, rozdzielczość 2048 × 1536, jpg, heheh. Nie, ty to trzymaj. Ha! Właściwie... możesz zatrzymać ten aparat. U ciebie będzie bezpieczny. Ja nie chcę mieć nic wspólnego z tymi zdjęciami. Zatrzymaj to. Ja… Ja idę, muszę się ukryć i odpocząć. Porozmawiamy rano.

John oderwał wzrok od pościeli, w którą wpatrywał się w zamyśleniu, i zamiast tego spojrzał tępo na wypchanego niedźwiedzia, trwającego w bezruchu z pomiętą hawajską koszulą zwisającą z wyciągniętych łap.

"No... Cholera. Teraz to już chyba nie pozwiedzam więcej Los Angeles."

Irmfryd 25-03-2012 21:29

- Tłumaczę ci, że to może być trudne. – odpowiedział Malcolm ze wzrokiem utkwionym w przesuwające się za szybą taksówki widoki Berlina. - Mam pewien pomysł, ale czy to jest osobiste. Może duchowo, kiedyś dawno temu stanowiło źródło inspiracji i wiedzy. Na pewno trzymał to w łapach i długo studiował. Ale to ty jesteś szamanką to może możliwe jest … halo … halo!! … Rozłączyła się … dasz wiarę stary, rozłączyła się!!
- Ich weiß nich – zdziwiona twarz taksówkarza z zaczesanymi do tyłu dłuższymi włosami opadającymi na wyświechtany kołnierzyk kurtki pojawiła się we wstecznym lusterku taksówki.
- Fuck! – prychnął Malcolm.
- Fuck - pokiwał głową taksówkarz.

Ale czy o tym już nie rozmawiał z Antonią. Na lotnisku … nie … nie zdążył. A może jednak. Czyżbym zaczął się powtarzać. Zmęczenie? Choroba? Krakanie Antoni? Przecież badanie niczego nie wykazało.

– Fuck!!

Whitman wrócił do hotelowego apartamentu. Zzuł buty. Pozostawione gdzie popadnie ubranie znaczyło drogę do łazienki. Po drodze włączył TV, ten sam prezenter co ostatnio, ciągle niemy.
Stał pod prysznicem. Woda oczyszcza. Czy także duszę? Ponoć oczyszczanie ciała stanowi silną metaforę oddziałującą na świadomość. Obmycie rąk pod ciepłą wodą, może skutecznie pozbyć poczucia niemoralności, nieszczęścia lub wątpliwości dotyczących jakiś decyzji. Oczyszczanie pozwala na pozbycie się szczątkowego wpływu wcześniejszych doświadczeń na świadomość. Jak można współpracować z ludźmi dla, których ludzkie życie niewiele znaczy. Ludzi, dla których przyłożenie lufy do głowy i pociągnięcie za spust, podłożenie bomby i wysłanie na tamten świat kilkudziesięciu ludzi jest niczym … co najwyżej narzędziem do osiągnięcia celu. W głowie Malcolma krążyły myśli związane z ostatnimi wydarzeniami, na szczęście nie tylko z tymi negatywnymi. A czy można oczyścić się z pozytywnych doświadczeń? Czy one również mogą zostać zmyte?
Woda spływała po ciele, przyjemne ciepło pozwalało wyłączyć świadome myślenie i oddać się przyjemnemu odczuciu.


Kiedy zmysły zasypiają do głosu dochodzi umysł subiektywny. Gdy wyłącza się świadomość podświadomość widzi oczyma duszy i obywa się bez zmysłów. Pozostaje tylko dar jasnowidzenia i jasnosłyszenia. Umysł subiektywny opuszcza ciało ludzkie, udaje się w daleką podróż, do dalekiego kraju by zerwać pieczęcie zamkniętych w sejfie pism i powrócić z dokładnymi informacjami. W ten sam sposób można zajrzeć w umysły innych i przekazać swoje myśli innym ludziom bez zwykłych sposobów porozumiewania się. Bez żadnych za i przeciw. Prawda objawiona czy też fałsz. Wszystko jedno … zostaną przyjęte jako pewnik i w odpowiednim momencie urzeczywistnią się jako określone zdarzenie.

A co jeśli zdarzenie okaże się niepożądane? A czy ludzie nie popełniają błędów? Czy wszystkie przeżycia były reakcją podświadomości na myśli, w których słuszność wierzyli? Efekt uboczny. Trwały do momentu gdy podświadomość wpoi sobie głęboko, że to był błąd. Tylko kiedy to się stanie? Jak silna okaże się świadomość by odrzucić sugestie i ochronić podświadomość. Jak oszukać świadomość i sprawić by przyjęła sugestię. Lęk … przed czym? Obawa … czego? Strach … przed kim? Każdy również ON ma swoją ideologię i wartości, o których celowości i nieomylności jest przeświadczony i które przez to kierują jego życiem. Sugestia nie ma własnej mocy oprócz tej, jaką nada jej sam człowiek ... obiekt. Kiedy jednak raz zadziała, kieruje podświadomość określonymi kanałami, nie raz zmieniając bieg rzeki…


Mocne szarpnięcie zerwało worek z głowy Malcolma.
Błysk.
- Wann und wo?
Chwyt za włosy odciągnął głowę Whitmana do tyłu. Oślepiające światło stojącej na biurku lampki nie pozwalało rozpoznać ani miejsca ani osoby zadającej pytanie. Spróbował się poderwać. Coś go trzymało … nogi stanowiące jedną całość z krzesłem nie były wstanie wykonać poleceń płynących z mózgu.

- Wann und wo?!
Ktoś o nieludzkiej wręcz sile złapał Whitmana za poły marynarki i koszulę. Posypały się guziki. Jednym ruchem uniósł go razem z krzesłem do góry a potem cisnął jak manekina. Uderzenie o kamienną posadzkę było bolesne. Sznur krępujący nadgarstki wrzynał się w ciało. W ustach pojawił się słodkawy smak … efekt przeciętej wargi.

- Wannnn und woooo herr Whitman? – pytanie padło skądś z tyłu, tym razem zadane przeciągłym lekko żartobliwym tonem.

Mięśniak podszedł do leżącego, przywiązanego do krzesła człowieka. Najpierw kopniak w brzuch, potem chwycił Whitmana i uniósł wysoko nad głowę. Tym razem nie rzucił. Kopniakiem otworzył drzwi wielkości dużej bramy garażowej. Szedł powoli sapiąc jak byk. Kolejne drzwi, potem schody w dół. Kolejne drzwi tym razem niskie. Chwila postoju gdy siłacz mocował się z zamkiem. Kiedy w końcu je otworzył przechylił krzesło stawiając je na dwóch nogach i wciągnął za oparcie do środka ciemnego pomieszczenia. Wilgoć, jedyne poza strachem odczucie.

- Herr Whitman? – pytający wchodząc do pomieszczenia zapalił światło. Błysnęły jarzeniówki. Białe ściany, żadnych mebli. Uwieszony do sufitu bloczek z przeciągniętym łańcuchem. Jego koniec ginął w prostokątnym otworze podłogi.

Mięśniak zapiął koniec łańcucha za krzesło. Wielkimi jak bochny dłońmi podciągał łańcuch na którego końcu uwieszony był ciężar krzesła i przywiązanego do niego Whitmana. Malcolm wirował wraz z każdym szarpnięciem. Chciał krzyczeć, chciał wyć. Choć otwierał usta, nie potrafił wypowiedzieć żadnego słowa.

- Wann und wo?
Skrzypienie łańcucha. Wzrok Malcolma spotkał się ze spojrzeniem pytającego. Szczupła twarz starszego mężczyzny, zapadnięte policzki, szare oczy. Nie potrafił skojarzyć ale był pewien, że już gdzieś widział tą twarz.

- Wann und wo herr Whitman?
Kiedy obrót zatoczył koło Whitman znów zobaczył mężczyznę zadającego pytanie. Szczupła lekko zgarbiona sylwetka. Czarny płaszcz. Laska trzymana w dłoni.

- Wann und wo?
Laska powędrowała do góry. Potem gwałtownie opadła. Szczęk przesuwającego się po bloczku łańcucha. Whitmanowi w jednym momencie brakło tchu. Otwarte do krzyku usta napełniły się wodą.


Rzucał głową na boki, szarpał, targał tułowiem … ostatkiem sił z płuc wydobył krzyk rozpaczy …

- NIEEEEEEEEEE!!

***

- Herr Whitman … Już południe. A pan dopiero schodzi na śniadanie. Mam nadzieję, że spało się dobrze.
- Wyśmienicie – z wisielczym humorem odpowiedział Malcolm.

pawelps100 25-03-2012 22:35

Po krótkim treningu Piotr ruszył na miasto, mając nadzieję, że uda mu się znaleźć choć część sprzętu, który przydałby mu się w Arktyce. Co prawda po rozmowie z Point- Manem miał wielkie wątpliwości, czy w ogóle tam pojedzie, ale uważał ca całkiem prawdopodobne, że zostanie tam wysłany. Taka wyprawa mogłaby być dobrą zasłoną dymną. Tyle tylko, że takim manewrem odwracającym uwagę miał być sam Koroniew - a to mu się zdecydowanie nie podobało.
Mimo wszystko rozkaz zobowiązywał i Szósty ruszył na miasto. Tak jak się spodziewał, po kilku godzinach szwędania się po wielkim mieście znalazł masę sklepów sportowych, ale także dokładnie tak jak przewidywał, nie znajdywał w nich prawie nic, co byłoby przydatne w czasie wyprawy na biegun.

Raz pozwolił sobie zajrzeć do jednego z takich sklepów- sprzęt tylko do kosza, tenisa oraz potrzebny do pływania i nurkowania. Bieda totalna. W dodatku za ladą stał jeszcze jakiś napakowany koleś przypominający wygolonych dresiarzy. W dodatku podejrzenia Piotra odnośnie jego kondycji intelektualnej się sprawdziły- gościu właściwie nie znał się na niczym oprócz pakowania. Przepraszam, wiedział doskonale, jakie „odżywki” stosować. Koroniew parę razy się z takimi zetknął i wiedział, że na dłuższą metę takie prochy to śmierć. Ale gdy Piotr chciał już wychodzić, pojawiła się kobieta, która choć częściowo uratowała reputację tego sklepu, udzielając fachowych odpowiedzi na pytania zadawane przez Rosjanina. Nie zmieniało to faktu, że nie był tam nic potrzebnego do wyprawy. Choć kiedy powiedział o tym, gdzie się wybiera próbowała go jeszcze zatrzymać, ale Sixth- Man nie był specjalnie wrażliwy na kobiece sztuczki (których trochę zdążył poznać) i wyszedł.

Właściwie wszystkie sklepy były obrazem nędzy i rozpaczy z punktu widzenia potrzeb Rosjanina. Gdy był już w stanie ostatecznej desperacji, udał się do biura informacji turystycznej, gdzie znalazł wreszcie jakiś bardziej konkretny trop. Potem zaś, z pomocą internetu dowiedział się większości rzeczy, które na teraz były mu potrzebne. Ale na tym skończyła się pierwsze wizyta w Mieście Aniołów- Piotra bowiem w końcu zmogło zmęczenie, więc już czym prędzej wrócił do bazy.

Tam przez jakiś czas odpoczywał i usiłował znaleźć jakiś komputer z dostępem do Internetu, był bowiem nieźle spłukany i potrzebował w tym względzie pomocy innych. Zresztą ta myśl naprowadziła go na kolejny problem, o którym w dodatku nikt nie lubił rozmawiać- wynagrodzeniu. Rosjanin uświadomił sobie, że jeszcze nie negocjował wynagrodzenia. Jak Malcolm wróci, trzeba będzie się za to zabrać.
Zresztą Koroniew wiedział też, że będzie potrzebował pieniędzy na zakup sprzętu. Ale z tym trzeba będzie pójść do Architekta, podobnie jak konieczne będzie omówienie przygotowań. Wtedy zresztą będzie można wysondować, co William myśli o dyktaturze, jaką wprowadzał Extractor.

Ale wszystko to musiało jeszcze poczekać. Najpierw krótkie, wieczorne ćwiczenia.
Piotr lubił ćwiczyć, ale nie preferował nacisku, jaki kulturyści kładą na rozwój masy mięśniowej. Nikomu nie przyda się góra mięśni, kiedy nie będzie mógł uchylić się przed ciosem albo gdy organizm nie będzie wystarczająco wydolny, by biegać bez problemu. Dlatego Szósty preferował zrównoważony rozwój, który realizował obecnie, kładąc nacisk na ćwiczenia rozciągające i na zwiększające wydolność- czyli innymi słowy bieganie na specjalnie stworzonej do tego maszynie.

Ale nie można też przemęczać organizmu i ten wieczorny trening trwał krótko- raz, że tak to było zaplanowane; dwa, że ćwiczenia zostały w końcowej fazie przerwane przez Turystę.

Sam Koroniew nie lubił osób, które dla rozrywki pakowały się do czyichś snów. Raz jeden synalek rosyjskiego pułkownika szukał wrażeń, więc trzeba było go zabrać- potem o mało co nie zbzikował, a sama sekcja była o krok od rozwiązania. Ale ten tutaj nie wyglądał na żółtodzioba czy kogoś spragnionego rozrywki. Blackwood wyglądał jak surowy nadzorca, chcący wycisnąć z pracowników maksimum wydajności.

Ale teraz nie sprawiał wrażenia groźnego i stanowczego. Prawdopodobnie chciał mieć jakąś prywatną wtykę w drużynie, ale równie możliwe był też to, że po prostu chciał poznać osoby, z którymi będzie pracował. A poza tym sam Rosjanin chętnie poznałby kolejną osobę ze swojego Teamu, nie oponował przeciwko jego towarzystwu.

Przez jakiś czas po skończeniu treningu Koroniew i Blackwood wspólnie przechadzali się i jednocześnie rozmawiali ze sobą. Była to jednak rozmowa na tematy typowo neutralne, jedna z takich, po których zakończeniu pamięta się jedynie jej strzępy.
Jednakże ta spokojna konwersacja została przerwana przez podejrzany dźwięk i ruch w zapomnianej części magazynu.

Podeszli ostrożnie... Człowiek...W brudnych, przechodzonych ciuchach...Latynoskie rysy twarzy...Leżał pod skórami, a jego pierś unosiła się lekko. Śmierdzące potem brudne buty stały nieopodal. Spał. Blackwood, oraz celujący w niespodziewanego lokatora z krótkiej broni Koroniew wymienili pytające spojrzenia...
Potem ten ostatni powiedział szeptem:
- I co z nim zrobimy? Wygląda na zwykłego żebraka... Ale nie może tu zostać. A ty co o tym myślisz? - spytał Sixth-Man Turystę.

Góra łachmanów poruszyła się, a potem spod przepoconej odzieży i koca wyjrzały szeroko otwarte oczy. Facet bąknął coś najpierw, chyba po hiszpańsku, ale zaraz zamilkł. Piotr i Turysta zdali sobie sprawę, że człowiek ten na nich patrzy. A właściwie, ciężko przestraszony, wpatruje się w lufę pistoletu Koroniewa, bojąc się nawet odezwać...

- Myślę, że trzeba złożyć wizytę naszemu portorykańskiemu ochroniarzowi... - odparł z przekąsem Blackwood - I pomyśleć nad uszczelnieniem tego... obiektu... Ty! - turysta zwrócił się do żebraka kiwając wymownie głową w stronę korytarza - idziesz z nami.
- Mimo wszystko zachowajmy czujność - dodał szeptem tak by usłyszał go tylko Rosjanin.
- Bueno. - facet niechętnie podniósł się spośród szmat. Odór potu uderzył w ich nozdrza, gdy unosił pachy. Spod barłogu wytoczyła się pusta butelka po taniej wódzie, z łoskotem, zatrzymując się dopiero przy cienkiej ściance działowej. - Mogę iść. Spokojnie, nie strzelajcie...Ja tylko...Tylko tu śpię...
Stanął chwiejnie i otrzepał się, przygładzając brudną grzywkę.
- Nie jestem...żebrakiem. - bąknął, nieco odzyskawszy pewność siebie. - Mam pracę...Na budowie...

Następnie cała trójka ruszyła do ochroniarza. Tamten przyznał, że wiedział, że tamten człowiek tutaj nocuje. Okazało się, że Rico, czyli znaleziony tu człowiek , jest kuzynem Rodrigo (ochroniarza ). Ceny mieszkań i wynajmu były ponad możliwości tego pierwszego, więc krewny pozwalał czasami sypiać Rico w magazynie na swojej zmianie. Prosili też, by od czasu do czasu żebrak mógł się przespać w jakimś kącie i bardzo przepraszali za to zajście.
Rosjaninowi zachciało się trochę śmiać, ale prawdę mówiąc, sytuacja była poważna. Osoba trzecia w magazynie byłaby bardzo niewygodna- szybko wydałaby się tutejsza maskarada. Ale z drugiej strony ten człowiek budził też litość- i sam Szósty nie bardzo wiedział co robić.

Potem Blackwood postanowił blefować, by spróbować się dowiedzieć, czy to absolutnie wszystko co mają do powiedzenia. Obaj wyglądali żałośnie i choć nie można było wykluczyć na 100% , że to nie agenci GRU, to Piotrowi wydało się to mało prawdopodobne.

Potem już Blackwood właściwie narzucił rozwiązanie problemu, z czym Koroniew nie miał wielkiego problemu. Tak samo jak alkohol, z którym jako rodowity Rosjanin miał do czynienia nie pierwszy i nie ostatni raz. Ale tym razem Koroniew musiał się ograniczać, by następnego dnia być w dobrym stanie.

Następnego dnia Piotr nie miał zamiaru robić nic szczególnego. Przede wszystkim chciał omówić z Architektem plan, poprosić go o fundusze i spróbować coś zaplanować na wyprawę, mimo że właściwie nie miał jeszcze żadnych szczegółów. A także jak przystało na wysportowanego człowieka poćwiczyć. Nie planował też na następny dzień żadnych wypadów na miasto.

aveArivald 26-03-2012 15:41

"Niech to szlag..."
Blackwood miał wielką ochotę palnąć ochroniarza w ten jego głupi łeb, ale niestety w takiej sytuacji nie mógł sobie na to pozwolić. Wraz z Koroniewem spokojnie wysłuchał obydwu mężczyzn nie przerywając im ani razu. Nic nie zdradzało myśli turysty ani szóstego, chociaż ledwo się powstrzymywali przed kiwaniem głowami czy opuszczaniem ramion z bezsilności... Stali tak chwilę w bezruchu, trawiąc w spokoju swoje myśli...

Rico, kuzyn ochroniarza Rodrigeza, nocował od czasu do czasu w studiu. W pracy na budowie nie zbijał kokosów więc nie mógł pozwolić sobie na wynajem drogiego lokum w mieście ani na częste wyjazdy na prowincję gdzie mieszkał. Przynajmniej taka była ich wersja. Obaj bardzo przepraszali i pytali czy nie byłoby wielkim problemem gdyby Rico, od czasu do czasu, nie mógł zająć niewielkiego kącika...

Thomas cierpliwie spoglądał znad okularów na dwóch cieci... “Dlaczego coś takiego przytrafia się właśnie mi?” - pomyślał z rozżaleniem po czym zaczął działać. W końcu ktoś musiał. Podszedł blisko portorykańskiego ochroniarza nonszalancko podnosząc podbródek i przechylając głowę na bok. Zmrużył przenikliwe oczy i odezwał się w końcu:

- Mam wrażenie kolego, że coś jeszcze przed nami ukrywasz - ton jego głosu nie wróżył niczego dobrego - Jeśli mielibyście nam coś do powiedzenia... - zwrócił się do obu spoglądając groźnie na Rico - ...to lepiej dla was będzie gdybyście zrobili to teraz...
Dwójka rodzeństwa nie zorientowała się nawet kiedy w dłoni Koroniewa pojawił się pistolet. Rosjanin stał spokojnie za Blackwoodem, celując Ricowi między oczy. Cichy szczęk odbezpieczanej broni jeszcze bardziej zagęścił atmosferę...

Thomas był zadowolony z rezultatu. Ba! Poszło lepiej niż przypuszczał! Goście wystraszyli się nie na żarty... Blef podziałał... Niemal na kolanach - jeden przez drugiego - zaczęli zarzekać się, że mówią prawdę i żeby nie strzelać... Może trochę przesadził ale czemu miałby nie wykorzystywać swego naturalnego uroku?

Thomasowi poprawił się humor. Wyraźnie mu ulżyło. Pomyślał, że może jednak załatwi to po cichu, w ten czy inny sposób. Fakt że ochroniarz jak i jego kuzyn zdawali się być całkiem szczerzy w swoich zeznaniach cieszył go jeszcze bardziej - najwyraźniej miał przed sobą dwóch nieświadomych niczego idiotów... I dobrze...

Gdy rodzeństwo zakończyło zabawę w adwokatów propozycją wspólnej posiadówki przy flaszce, Black skinął głową Koroniewowi. Odeszli w milczeniu na bok i odwróceni do tamtych dwóch plecami zaczęli rozmawiać...
- Co o tym myślisz? - zapytał Black mrużąc oczy przed zachodzącym słońcem, które barwiło okolicę na pomarańczowo-złoty kolor.
Nie dał jednak Koroniewowi czasu na odpowiedź.
- Ja widzę pare możliwości...

Uśmiechnął się do swoich myśli.

- Możemy ich obu wyrzucić na zbity pysk i zainwestować w nową, solidniejszą ochronę. Minusem jest oczywiście ewentualny raban i smród wokół studia. Nie potrzeba nam tu paparazzi. Najlepiej chyba będzie wypić z nimi flaszkę i "zakumplować się" - mówiąc to Thomas wyraźnie się skrzywił - Może uda nam się wyperswadować temu pijakowi, że tu nie jego miejsce... A jeśli nie, to... hmm... pozostają mniej subtelne rozwiązania... W końcu nie jeden robotnik wyleciał z budowy przez alkohol i to na różne sposoby jeśli rozumiesz co mam na myśli, hehehe - zaśmiał się z własnego kawału, chociaż nie miał w zwyczaju tego robić.

- Jeśli mielibyśmy coś zrobić, to bez hałasu. Jakikolwiek “wypadek” mógłby sprowadzić federalnych, a nie chcemy tu nikogo węszącego w pobliżu.- odparł Rosjanin - Można zmienić ekipę, ale z drugiej strony, jakbyśmy teraz ich zostawili , to mogliby się bardziej przykładać, by nikt więcej nie przeszkadzał. Ale lepiej chyba zmienić ochronę, ten hiszpaniec jest niepewny. A stawka w naszej grze jest zbyt wysoka na pomyłki.

- O jakich federalnych mówisz? - Blackwood zrobił wielkie oczy - Zresztą... Tak czy siak wydaje mi się, że żadni agenci nie zjadą się do trupa pijaka, który spadł z szóstego piętra budowy. Ileż takich przypadków odnotowują rocznie na świecie? Milion? A w dużych miastach? 30... 40? Chyba, że on sam jest agentem, w co szczerze wątpię - Thomas zaśmiał się cicho na tą myśl - Przez pół roku albo dłużej mamy udawać, że coś tu kręcimy. Zgadzam się, lepiej zostawić ich i żyć z nimi w zgodzie ale nie pozwolę by ten menel mieszkał mi za ścianą, kimkolwiek on nie jest. Chyba że chcesz wynająć mu pokój na mieście... - Black przerwał na chwilę monolog, poprawił okulary po czym kontynuował - W momencie gdy zginie w nieszczęśliwym wypadku, nikt nie będzie w stanie powiązać jego śmierci z wynajętym studiem. W końcu on tu oficjalnie nie sypia prawda? - podsumował tak jakby podjął już decyzję, na koniec popatrzył w oczy Piotrowi i zapytał - Póki co tylko my o tym wiemy, nie musimy zawracać głowy reszcie zespołu tą sprawą. Będziesz mieć z tym jakiś problem?
- Nie, nie będę mieć z tym żadnego problemu - odparł Szósty bez cienia emocji.

- Dobrze więc, póki co załagodźmy sytuację, może później szefostwo będzie miało coś do powiedzenia w tej sprawie - odparł Black i z promiennym uśmiechem na ustach ruszył do ochroniarza i jego kuzyna - Hej, Rodrigo! Mam nadzieję, że nie przestraszyliśmy was aż tak bardzo - zaśmiał się szczerze - Aktorski talent przydaje się nawet w codziennym życiu! Ach, co do broni Piotra, świetna atrapa prawda? Właśnie ćwiczyliśmy początkową scenę filmu gdy znaleźliśmy Rico. Piotr zawsze umiał improwizować - Thomas uśmiechnął się szeroko.

Głupie miny wystraszonej dwójki będące reakcją na słowa Thomasa nie wróżyły niczego dobrego, ale dosłownie po ułamku sekundy zagościły na nich śmiech, ulga i ogólne odprężenie, w wyniku którego Rico otwarł flaszkę jednym uderzeniem łokcia. Zaprosili ich do stołu.

- Dobra, panowie, tylko ten jeden raz - spoważniał Black - nasz szef jest strasznym dupkiem, jak tylko przyjedzie będzie wszystko dokładnie sprawdzać. Lepiej wtedy nie pić na swojej zmianie - mrugnął porozumiewawczo do strażnika, w duszy modląc się by to spotkanie skończyło się tak szybko jak się zaczęło.
- No właśnie. - zatórował mu Koroniew - Może i my jesteśmy wyrozumiali, ale nasz szef taki nie będzie. Macie szczęście, że trafiliście na nas, a nie na niego.
- Wiem, jak to jest. - zgodził się Rodrigo, nalewając wszystkim pierwszą kolejkę do niezbyt czystych szklaneczek wyjętych ze stalowej szafki na ubrania robocze - Mój szef to też prawdziwa menda. No i się rozumie, że ostatni raz. Ja zasadniczo nie piję na posterunku nic i nigdy, no ale skoro tacy goście jak panowie... Jakże odmówić...

Po godzinie gadania na przeróżne tematy, które nie miały dla Blackwooda żadnego znaczenia, Rico opowiadajadał z przejęciem o zaprawach murarskich. To był dobry moment do wyciągnięcia z hiszpana gdzie dokładnie pracuje. Na szczęście wystarczyło zdradzić niewielkie zainteresowanie budowlanką by tamten pięknie wszystko wyśpiewał.

Słońce zniknęło za horyzontem. Mimo wypitego alkoholu zaczęło robić się chłodno a towarzystwo dwóch pijaków coraz bardziej zaczynało działać na nerwy Thomasa. Ileż można robić dobrą minę do złej gry? Zerknął na Piotra, który zdawał się czytać w jego myślach. Niemal jednocześnie podziękowali za “miły wieczór” i zapewniając, że jeszcze wypiją razem niejedną flaszkę - ruszyli do studia...

Rewan 26-03-2012 23:09

Chociaż reszta wydawała się podekscytowana wyjazdem do miasta gwiazd, Dominic żałował wylatując z Berlina. Nie to, że tak mu się spodobało to miasto, nie, nie, nic w tym guście. Po prostu to miasto zapewniało pewnego rodzaju komfort. Każdy jest anonimowy i nikt nikogo nie zna. Możesz iść ulicą i być niemal pewny, że żaden przypadkowy przechodzień nie powie Ci „Cześć stary, kopę lat, co u Ciebie słychać”. Co prawda to samo nie spotka Ciebie w Hollywood, ano tak, ale przebywanie w tamtym świecie wiąże się z nieustanną inwigilacją. Wzrok Hollywoodzkich gapiów dosięga każdego mężczyznę i każdą kobietę. Niczym padlinożercy czekają aż gdzieś wokół nich wypłynie pseudo gwiazda (bo tylko tak można nazwać hołotę, która opanowała w ostatnich latach wielki ekran) i będą mogli się na nich rzucić w chaotycznym szale, tylko po to by dotknąć, powąchać, czy usłyszeć z bliska człowieka, który jest dla nich Bogiem. A on, niczym owy Bóg spojrzy na niego z wywyższeniem i łaskawie okaże swą łaskawą łaskę. Aroganckie skurwysyny… Nie, nie, nie, Nobody nie tolerował gwiazdeczkowatych gwiazd. Nie robili niemal nic, a za robienie nic mogli sobie kupić wyspę. Naukowcy poświęcają życie w pogoni z tajemnicami świata a są niemal jedynie w stanie utrzymać się przy życiu w skromnych warunkach. Ale gwiazdy i ich życie miał zakopane głęboko w czterech literach. Bardziej denerwowali go bezrozumny tłum gapiów, przy którym nie będzie mógł poczuć się swobodnie. Każdy tam obserwuje.

Kiedy dotarł na miejsce, zrozumiał, że miał rację. Nawet nie wiedział jak bardzo. Dotychczas myślał, że ludzie tacy jak oni mają podobne zdanie o większości aktorów jak on. Aktorzy, którzy często odgrywają wielkich bohaterów, tak naprawdę nie mają o tym pojęcia. Oni natomiast nie raz wkroczyli w świat akcji. Sny dawały nieskończone możliwości… Niestety mylił się. Połowa nie potrafiła przestać okręcać głową to w jedną, to w drugą stronę. Cryer wyglądał wręcz komicznie. Dominic spuścił jedynie głowę i ruszył przed siebie, modląc się żeby się szybko stąd wydostać…

Oby tylko gwiazdy nie gapiły się na siebie wzajemnie, bo tego to już nie zniosę...

*

-Twoje zadanie to uporządkowanie i przygotowanie laboratorium… Taaaak… Łatwo powiedzieć… - powiedział do siebie.

Zrzędzenie to jedyna czynność, która przyszła mu do głowy Antonina zarzuciła focha i nie dała się w ogóle pocieszyć. Wręcz przeciwnie. Wydawało się, że jak już ona jest w kiepskim humorze, to chciała pociągnąć na dno wszystkich innych.

-Psia mać… W dupę z tym!

Powiedziano mu żeby ogarnął sprawę przygotowania laboratorium. Nie powiedziano mu jak! Dominic nigdy nie konstruował laboratorium, a przynajmniej nie takiego zaawansowanego. Jego laboratoria były skonstruowane w piwnicy i daleko im było do sterylnych warunków. Tutaj miał sprawić, by powstało laboratorium, które miało być perfekcyjne. Kurde, przecież on nigdy nawet w takim nie pracował, a co dopiero takie zrobić! Przeszedł się z jednego kawałka sali do drugiego, marszcząc czoło. Nie miał pojęcia od czego zacząć, jak to zrobić i w ogóle nic. Tu by musiał powstać nowy budynek. W właściwie, dla lepszych warunków pracy, budynek w budynku. Najpierw musiała by zostać zbudowana zewnętrzna część, która jest dźwiękoszczelna, a potem w nim kolejna część, również dźwiękoszczelna. Tak przynajmniej porządnie by pomniejszyli wpływ ze środowiska zewnętrznego. Wszelkie zakłócenia będą nie pożądane.

-Ehhh, olać to… Nie mam pojęcia co tak naprawdę mam robić. – jak nie mógł pomarudzić nikomu innemu, to marudził sobie samemu. Zdążył się już przyzwyczaić do takiej strategii.

Skoro nie wiem jak zrobić to, zrobię to, co umiem. Ruszył po swoją komórkę. Musiał zacząć jak najszybciej, bo bez dostępu do sieci, czuł się niemal nago. Gdy tylko tu dotarli, włączył laptop tylko po to, by przekonać się, że w pobliżu nie ma dostępu do żadnej sieci bezprzewodowej. Dopiero w pewnej odległości od ich „bazy” zdołał coś odnaleźć, i po 5 minutach już surfował po sieci zapominając całkowicie o zabezpieczeniach, które złamał (kto w ogóle stosuje jeszcze tak słabe zabezpieczenia?). Jednak specjalne wychodzenie z bazy żeby włamać się do Internetu nie wchodziło w grę. Trzeba było załatwić coś swojego. Dlatego właśnie teraz wybierał odpowiedni numer, który wcześniej odnalazł w odmętach Internetu i słuchał charakterystycznego odgłosu wybierania numeru.

*

Zależało mu na czasie, ale firma jeszcze się nie zjawiła. Mówili, że uda się kogoś wysłać w ciągu dwóch godzin, ale póki co minęła godzina i jeszcze nikt się nie pojawił. Mieli po prostu mu przekazać odpowiedni sprzęt, podpisać umowę i wszystko zakończyć (oczywiście Dominic nie zamierzał podawać im realnych danych, w portfelu nadal miał podrobiony dowód).

- Dominic! Cokolwiek robisz, rzuć to! Mam bombę! Ty umiesz, ten tam tego, wyciągnąć igłę ze stogu siana. Ja ci idę zrobić kolację, bo oczywiście nic nie jadłeś, co? Ty mi znajdź w necie, czy Putin kiedykolwiek powiedział coś o końcu świata. Albo końcu czegokolwiek. Z naciskiem na koniec.

Antonina wydawała się zupełnie inna, niż sprzed dzisiejszego dnia. Żywiołowa, uśmiechnięta, pełna werwy. Taka jak zawsze. Nareszcie!

-Póki co, to na nie mamy żadnego Internetu. Pamiętaj, że mamy tu na razie pustkę. Mamy laboratorium do zorganizowania, pamiętasz? Goście od Internetu powinni tu być w ciągu godziny, wtedy się tym zajmę.

Kovix 26-03-2012 23:36

Pomiędzy kolejnymi seriami na płaskiej, skosie i rozpiętek czas upływał Ruhlowi na obserwowaniu Seagala, który też nie próżnował, przerzucając tony żelastwa. Właściwie Ruhl był pod ogromnym wrażeniem – bo ile on mógł już mieć kurwa lat – że gwiazdor, który najlepsze filmy miał już za sobą, jest w takiej zajebistej formie! A może szykował jakiś wieli comeback? Wtedy na bank Ruler będzie popijał piwko przed kompem, powtarzając sobie – Nooo, niemal byłem na planie…

Oprócz Seagala zauważył parę twarzy, które gdzieś już musiał widzieć, prawdopodobnie z jakiś seriali… Mignął mu chyba na bieżni gość, który grał jakiegoś gladiatora w Spartakusie, ale nie chciał wychylać się i go oglądać, bo facet pewnie i tak miał już dosyć traktowania go jak ciekawostki na ulicy. Siłownia to też odskocznia, miejsce odpoczynku i relaksu i Christopher potrafił to uszanować. No, ale Seagala podpatrzeć mógł, zresztą nie był jedyny.

Rozumiał decyzje szefa o tym, żeby przestał koksić na czas roboty. Nie, żeby był jakiś zajebiście zadowolony, ale przewidywał to. Po jednym cyklu można było mieć naprawdę spore problemy ze zdrowiem, jeżeli się nieumiejętnie brało, a po regularnym, kilkuletnim faszerowaniu się SAA pewne części ciała już nie pracowały tak, jak wcześniej. Po prostu, taka była cena, jaką trzeba zapłacić za duży power, muskulaturę, siłę i agresję. Można jej spłatę odwlec w czasie, ale w końcu trzeba było ją zapłacić.

Ruler zasępił się. Nigdy się nad tym tak poważniej nie zastanawiał. Kiedy mógł przyjść dla niego taki krytyczny moment? Zwykle ludzi w jego wieku to jeszcze nie dotyczyło, dla koksowania to były złote lata. No ale nie dało się tak w nieskończoność – bardzo często, zwłaszcza przy stosowaniu dzisiejszych substancji, pojawiały się różne groźne dysfunkcje. Oczywiście Chris nie lubił ich sobie wyobrażać, ale czasami same nachodziły mu do głowy.

Odstawienie wszystkiego nie wchodziło jednak w rachubę. Nie potrafił bez tego funkcjonować, zwariowałby. Jego organizm mógłby się nie przestawić już z powrotem na ‘normalne’ tory; nie wiadomo, jak by zareagował. Mógł ‘odstawić’ tylko na czas roboty. Bo przecież nie będzie się ciągnęła latami.

Co do tego – pomyślał, schodząc do szatni i łapiąc po drodze spojrzenia jakiś zdziwionych leszczy – nie mógł być pewien. Whitman ich opuścił i nikt chyba nie wiedział, kiedy wróci. Słyszał coś o planowanym meczu, gdzieś w Europie Wschodniej, gdzie ma pojawić się Putin. Tam podobno coś się ma dziać. W sumie najlepsze miejsce do zrobienia delikatnej zadymy – oni tam i tak mają taki burdel, że się nie pokapują, że ktoś im ryje pod podłogą.

Z drugiej strony – działanie na totalnie nieznanym gruncie, w miejscu, którego nie bardzo umiał zlokalizować na mapie, wcale go nie cieszyło. Tutaj jest przynajmniej znajomy język, obyczaje, styl życia… A jak trzeba będzie na szybko udawać kogoś innego w totalnie obcym kraju? Co wtedy zdziała mięśniami? Nie będzie wzbudzać podejrzeń?

Oczywiście kurwa, że będzie. Miał dzisiaj jakiś dzień dziwnych wątpliwości.

Wróci do pokoiku i walnie się na łóżko, co do tego wątpliwości nie było. I wstanie dopiero wtedy, jak padnie jakiś rozkaz. Albo strzał.

arm1tage 27-03-2012 15:26




THE FORGER’S WINGMAN

Był ranek, a powieki Johna kleiły się i nie chciało mu się wstawać. Od razu przypomnieli mu się barczyści ochroniarze, którzy chyba nawet śnili mu się właśnie pod postacią czarnych goniących go psów.

Nagle poczuł... jakby łaskotanie. Poruszył się niespokojnie...Nie, tylko nie to...Tylko nie znowu ten sen, ale dziś jest inaczej - wiem że to tylko sen...Ale i tak, jak zawsze, znowu jestem zaskoczony gdy czuję małe, nieznośne smyranie na łydce...Dziś jest jakby nieco inne co prawda, ale i tak...

Zerwał się z absolutnym obrzydzeniem, walącym sercem i wstrętem, szarpiąc kołdrą, jak zawsze. Zatrzymał się jak wryty, w połamanej pozie, z jedną nogą na podłodze a drugą jeszcze na łóżku. Na prześcieradle...Siedział szczur. Z bezczelną miną poruszał wąsikami, a potem nagle dał nura gdzieś za wyro. Zachrobotało, i zwierzę zniknąło w pęknięciu cienkiej ścianki działowej.
Szczur...To tylko szczur...To nie sen, nie ten sen... Cryer odetchnął, z trudem uspokajając tłukące serce. Usiadł na krześle, rozejrzał się po pokoiku będącym częścią filmowego studia. Na pysku niedźwiedzia, przysiągłby, był widoczny mały drwiący uśmiech. John schował twarz w dłoniach...






THE MARK



- Z Polakami...
- Tak, z Polakami.
- Zupełnie zapomniałem...- Władimir Władymirowicz splótł dłonie w koszyk i zamyślonym wzrokiem patrzył przez okno na wieżyce Kremla.
- Panie pre...prezydencie - niemal niezauważalnie szybko i gładko wyprostował swoją wypowiedź rozmówca - …jeśli Pan sobie życzy, natychmiast odwołamy udział.

Tytuł władcy zmienił się dopiero co, był jeszcze gorący i do tego brzmiał podobnie jak poprzedni. Poddany pracował dla Putina jeszcze przed zmianą tytułu, więcej: nawet jeszcze wtedy gdy tytuł był jeszcze inny i dokładnie taki sam jak ten świeży. Włodarz lubił otaczać się zaufanymi ludźmi, choć przeniknąć do tego kręgu nie było łatwo. Droga na ten szczyt była nie tylko śliska, kręta i zdradliwa. Była usiana trupami tych, którym się nie udało. Przełknięcie śliny było słychać chyba w każdym kącie wielkiej sali.

- Nie. - uniósł niedbale dłoń nowy-stary prezydent Federacji Rosyjskiej - Przekażcie, że pojadę. Warszawa?
- Nie, mecz odbędzie się we Wrocławiu, panie prezydencie. - tym razem zająknięcia nie było.
- Breslau...- mruknął pod nosem Władimir Władimirowicz.
- Raczy pan wybaczyć, panie prezydencie...- zaryzykował człowiek - ...nie dosłyszałem...
- Nic, nic, Alosza...- machnął ręką Putin - Wrocław mówisz...Niech będzie i Wrocław. Może i porządek większy zastaniemy niż we Warszawie...

Przeszedł parę kroków, zadumany. W końcu, nie odwracając się do słuchającego uważnie człowieka, Władimir Władymirowicz powiedział:
- Chcę kompletny raport na temat formy naszych piłkarzy przed imprezą. Może jeszcze sprowadźcie mi tutaj trenera. Nieoficjalnie.
- Tak jest.
- Osobiście powiem mu, że mam zamiar obejrzeć jak nasi chłopcy wdeptują tamtych w murawę. A jeśli jeszcze sportowcy nie są na sto procent gotowi, to nie obchodzi mnie w jaki sposób tacy się staną. Niech nie śpią, niech zdychają na treningach, żrą trawę, nie wiem...Na boisku mam mieć jedenaście maszyn, robiących z naszych drogich sąsiadów miazgę.
- Będą gotowi...Są...gotowi...- zapewnił gorąco Alosza.
Putin odwrócił się spojrzał na niego. Tylko raz.
- Paliaki...- ozwał się, niemal rozmarzony - Ech, Paliaki...Im trzeba przypominać, jedno tylko rozumieją...Na własnej ziemi, mają obejrzeć dokładnie jak Rosija ich miażdży. A ja będę tam, i będę patrzył na nich.
Oczy błysnęły stalową barwą.
- Wygramy ten mecz.To dla mnie ważne, Alosza..

Nie trzeba było nic odpowiadać. Alosza wiedział, jak zwykle...To, co ważne dla jego prezydenta, było jeszcze ważniejsze dla niego samego. Najważniejsze.






THE CHEMIST’S WINGMAN, THE FORGER’S WINGMAN



Głód...Na głodzie...Chociaż żaden z nich nie patrzył na to w ten sposób, był to rodzaj głodu. Nie ma internetu...Cholera, nie ma sieci...Rodzaj głodu, który kazał ruszyć w teren by zdobyć to czego się domaga ciało, albo w tym przypadku raczej umysł. Choć Nobody miał nawet polecenie służbowe w tym zakresie, a Cryer częściowo tłumaczył to sobie tylko szukaniem zajęcia - obaj od rana czuli wyraźną potrzebę zagłębienia się, jak setki tysięcy razy wcześniej, w zasoby światowej sieci a więc zorganizowanie jej tutaj, natychmiast...Obaj, jak umówieni, zaczęli od rana działania, które zmierzały do jednego.

John ruszył do Pointa, by jako obecnemu szefowi składu, zaproponować natychmiastowy ruch w tej sprawie. Jednak szybko okazało się, że po przespaniu w studio tylko jednej nocy, Smith wyleciał z LA, właściwie nie wiadomo gdzie i po co. Wkurzony nieco Cryer szwędał się nieco po pustych halach, aż natknął się na Dominica.

Nobody już nie spał, podobno dopiero co wyszła od niego Antonia (która chyba też gdzieś sobie pojechała). Pięknie. Szybko się dogadali. Okazało się, że kieruje nimi wspólny cel, ale też i to, że Nobody zdążył zrobić w tym temacie już więcej. Sprzedawca przepustowości powinien być tu lada moment, twierdził Dominic. Rzeczywiście, niewiele później dostali pytanie od portorykańczyka z dyżurki, czy ma wpuścić faceta z takiej a takiej firmy. Gdy łaskawie się zgodzili, w ich towarzystwie pojawił się pocieszny łysawy grubas. Spisał z Dominikiem umowę, na bardzo dziwne, jak stwierdził Cryer zaglądając przez ramię podpisującym, nazwisko. Jednak na to nazwisko Nobody miał przy sobie papiery... Potem facet zostawił na miejscu parę małych paczek, plus instrukcje i ściskając im ręce swoją spoconą dłonią ulotnił się ze studia. W pakunkach było wszystko. Pozostało tylko to rozstawić, podłączyć, no i rzecz jasna zabezpieczyć.

Wzięli się razem do pracy. Jej wynikiem było nie tylko postawienie i uruchomienie wszystkiego, raz dwa. Bowiem okazało się też, że dwaj Wingmani mówią wspólnym językiem. Językiem ludzi, dla których komputery nie mają tajemnic. Językiem, który dla innych ludzi wydawał się szwargotem mieszkańców innej planety.

Językiem nerdów, co tu dużo ukrywać.

Rozmowa, z początku oporna z powodu mrukliwości i zgrzytliwości Dominica - szybko zrobiła się ciekawa. Mający problemy z komunikacją z ludźmi Nobody zdał sobie sprawę, z jaką wprawą i pozorną lekkością John umie wprowadzić w dobry nastrój nawet jego. Miał, cholera, gadane i coś, co sprawiało że ludzie czuli się przy nim dobrze. No i Dominic ze zdziwieniem skonstatował, że jest w Teamie ktoś z kim można naprawdę pogadać na temat systemów, zabezpieczeń i innych rzeczy, od których inni ludzie odwracali się z miną cierpiętnika lub oczami tępej krowy.
Cryer zdziwił go, bo im dalej rozmawiali, im dalej uzupełniając się pracowali nad montażem, konfiguracją i zabezpieczeniem sieci - zza ekranów swoich laptopów - tym bardziej widać było, że Nobody ma obok siebie nie tyle niezłego ucznia, ale nawet pełnokrwistego rywala. Wkrótce praca zamieniła się w istną wymianę ciosów, pułapek, wybadywania przeciwnika, udowadniania sobie swoich, niebanalnych, umiejętności. Niczym wytrawni szermierze atakowali, unikali, kąsali się, sprawdzali się...
Wreszcie, gdy sieć stanęła i popatrzyli z zadowoleniem na postawione przez siebie niewidzialne mury, odskoczyli od siebie i dysząc przyjrzeli się sobie nawzajem. Choć żaden z nich tego nie skomentował, ich rywalizacja zakończyła się czymś w rodzaju remisu. A do tego, każdy zyskał szacunek względem umiejętności drugiego.

Remis...A może jednak...Może jednak tego dnia każdy z nich coś wygrał?

Anonim 29-03-2012 22:22

W blasku księżyca dostrzegłem postać. Miała ogólnie ludzkie kształty, ale człowiekiem nie była. Zbliżała się do mnie napawając mnie nieopisaną grozą, która z pewnością była tym samym pierwotnym lękiem, który czuli ludzie przed tysiącami lat, gdy Lew panował w ludzkich sercach i umysłach. Istota miała twarz ludzką, ludzkie oczy, ale widziałem w niej coś niepokojącego choć już nie tak groźnego. Im więcej widziałem tym mniej się bałem. Im więcej wiedziałem! ... Tym mniej się bałem. Wszystko zaczęło drgać. Noc nie była nocą, a miasto w którym byłem nie było miastem. To nie jest Berlin, to nie jest NRD. Jestem w swoim domu. Śpię. A równocześnie jestem tutaj, na skraju świata w ostatecznie zimnym mieście. Gdybym spojrzał na kalendarz to pewnie bym zobaczył datę, gdy to wszystko się stało. Gdy moje życie skończyło się i zaczęło się. Nagle gdzieś z głośników zawieszonych na wysokości drugiego piętra popłynął głos, a głos ten był spokojny niczym lodowce na mroźnych pustkowiach arktycznych. Trzeba było go słuchać, trzeba było wykonywać rozkazy, trzeba było... mieć wolną wolę i wybrać samemu. To jest kwintesencja życia, ostateczne zwycięstwo człowieka nad przeznaczeniem. Postać przypominająca człowieka również stanęła i słuchała. Dźwięki przez niego przenikały i były wysyłane daleko, hen hen daleko gdzieś gdzie kończą się granice i gdzie liczby stanowią o wszystkim innym.

Na dnie zbiornika pełnego przetworzonych odpadów pływało coś. Coś jaskrawego, a przez to widocznego bardziej niż cokolwiek kiedykolwiek widziałeś. A jednak nie wiesz co to jest i im dłużej się przypatrujesz tym bardziej jesteś przekonany, że tam tego nie ma. Widzisz i nie widzisz, pewnie wydaje ci się to paradoksem, ale jest to po prostu realistyczna wizja rzeczywistości - rzeczywistości jaka jest, bo przecież moneta istnieje w całości nawet jeśli wydaje ci się, że jest to jedynie strona, którą widzisz. Podobnie jest ze światem. Jest mnóstwo "wydaję mi się", a mało "widzę". A to jest potrzebne. Im więcej osób uświadomi sobie istotę świata tym mniej będzie wybuchało falami nienawiści czy miłości, gdy trzeba równocześnie odczuwać te aspekty ludzkiej percepcji i wyrównać je w sobie. Bardzo łatwo rzucać na oślep oskarżenia wobec wszystkich o wszystkich, ale trudniej stworzyć jakiś plan działania. I trzymać się go ze wszystkich sił! Nawet w czasie sztormu kiedy kolejne fale próbują zmyć cię z pokładu masz się trzymać swojego planu, swojej ideologii, swojego człowieczeństwa. Ostatnio jest co raz więcej chaosu. Wszyscy wiosłują i wiosłują co raz szybciej i szybciej, a łodzie co raz bardziej zbliżają się do wiru w samym środku oka. Czy to prawda czy to fałsz nie jest to istotne, gdyż taka jest percepcja. Odbiór. Rzeczywistość zewnętrzna jest obiektywna, a rzeczywistość wewnętrzna jest subiektywna. Jeśli spróbujesz oddychać wodą umrzesz, ale jeśli wmówisz sobie, że powietrze to woda to nic ci nie będzie. Co jest więc ważniejsze dla ciebie? Rzeczywistość czy to co z tej rzeczywistości widzisz? Najgorzej jednak, gdy inni próbują narzucić ci swoje zdanie. Ci najbardziej perfidni krzyczą, że ich wrogowie narzucają swoje zdanie tobie, a oni to są dopiero dobre wujki - bojownicy o wolność. Ci są najgorsi. Nie tylko niszczą wolność i swobodę myśli, ale i samą istotę człowieczeństwa. Człowiek powinien sam wybierać swój obiekt miłości i swój obiekt nienawiści. Człowiek powinien żyć. Być sobą, a nie częścią składową czegoś wyjątkowo potwornego i obrzydliwego. Koniec tego koszmaru jest już bliski. Jaki jednak będzie koniec? Czy księżyc rozpadnie się i zmiecie ludzi z powierzchni planety niczym w nowym Wehikule Czasu? A może będzie globalna rewolucja, która zgładzi wszystkich pociągających za sznurki? I ostatecznie: może koszmar będzie jedyną znaną rzeczywistością, a na horyzoncie pokaże się coś jeszcze gorszego co teraz nawet niesposób sobie wyobrazić? Tak czy inaczej spójrz. Zobacz monetę z obu stron równocześnie. Spójrz na ludzi i postaw się w ich sytuacji. Oceń ich na podstawie tego co jest dobre i słuszne, a nie tym co egoistyczne i przynoszące jedynie korzyści materialne kosztem dobytku bliźniego. Ostatecznie umrzesz. Myślisz, że tu wrócisz? Reinkarnacja? A może, że znajdziesz się w zaświatach? W Niebie, Piekle, Czyśćcu czy Limbo? Czy jeszcze w innym "gdzieś" lub "nigdzie". Może właśnie teraz umierasz. Czytając te słowa w miejscu, które uważasz za bezpieczne. Trucizna może krążyć już w twoich żyłach, nagły wybuch gazu spopielić cię lub twój sąsiad właśnie przeżywa napad szaleństwa wskoczy do ciebie przez okno i zagryzie. Ludzie potykają się i "niefartownie" upadają - i umierają. Czyżby to był przypadek? W co ty wierzysz? Przeznaczenie czy zbieg okoliczności? A może w ogóle nie chcesz o tym rozmawiać? Tak, to twoja wolność. Twój wolny wybór. I ma taki pozostać. Nawet jeśli cały świat będzie cię manipulował, nawet jeśli ktoś cię skopię czy będzie torturował - postaraj się mieć w sobie wolność. Pamiętaj jednak, że wolność i dobro uzupełniają się. Czyniąc zło nie licz na co innego niż zło. Torturą wtedy będzie samotność, gdy będziesz przebywał sam ze sobą i nie będziesz mógł siebie znieść. W tamtym momencie będziesz najsłabszy, najbardziej podatny na manipulacje. Pełny obra zrzeczywistości to jednak również druga strona monety. Dobro bezrefleksyjne zostanie wykorzystane przeciwko tobie. Zostaniesz zmanipulowany, żeby pomagać złu. Niniejsza historia jest o walce dobra i zła. Styl jej jest zmienny - czasem jest jasna niczym to coś na dnie zbiornika, a innym razem abstrakcyjne. Dotychczasowe wydarzenia są jednak tylko preludium. Preludium ważnym, gdyż później będą z niego czerpane motywy pełnymi garściami. Gra pełna pozorów, w którym każdy ruch jest przemyślany nawet jeśli wydaje się być jedynie chaotycznym zlepkiem zdań. Plan działania, o którym już mówiłem.

Nagle wszystko umilkło. Postać przypominająca człowieka również znikła choć czułem, że wciąż mnie obserwuje. Miasto zaczęło się rozpadać. Budynki, ulice, okna, głośnik - nawet chmury na niebie! Bezdźwięczne wybuchy niszczyły kolejne mury, ale nie towarzysz im ogień, a odłamki choć trafiały we mnie to nie wywoływały bólu.

Zerwałem się z łóżka i chwyciłem za kartkę i długopis. Spisałem wszystkie słowa, które jeszcze miałem w umyśle wyraźnie zanim wspomnienie snu wyblakło jak to się zazwyczaj dzieje. Siedziałem nad tym pół godziny. Nawet, gdy wspomnienie o tym, że było wspomnienie snu wyblakło i zniknęło z umysłu. Mechanizm ten wciąż jest dla mnie zagadką, choć on sam nie jest jakąś specjalną tajemnicą. Słowa z kartki mogą okazać się niebezpieczne, ale równocześnie nie chce ich niszczyć. Najlepiej by było je przepisać na maszynie do pisania, żeby nie było śladów na elektronice i śladów odręcznego pisma. Jest ktoś kto próbuje manipulować moją wolną wolą i namawia mnie do tego, żebym z tej wolnej woli korzystał. Cóż to za nowa istota? A może ktoś wkradł mi się do snów? Wierzę jednak, że zabezpieczenia są dobre...

arm1tage 30-03-2012 09:10




THE SOURCE


- Zamówić coś do żarcia? - spytał wąsaty agent - Czemu nie...Gee, im’hungry. - strzelił palcami rąk i pomasował sobie szyję.
- Dobra. - kobieta o atrakcyjnym ciele i mniej atrakcyjnej twarzy odsunęła się ze zgrzytem na krześle. - Zjedzmy coś, ale na koszt firmy. Tylko błagam, nie Chipotle...Czemu wcześniej nie powiedziałeś, że nie dostałeś nic do żarcia, Tom?

Nastąpiła niewielka przerwa. Wkrótce zapach gorącego jedzenia nieco ocieplił chłodne mury surowego basementu, gdzie odbywało się przesłuchanie. Wszyscy troje jedli prawie w milczeniu, tylko wąsacz delektował się jedzeniem, mrucząc pod nosem. Mimo pozornie luźnego momentu, Boyle wiedział że nawet teraz bacznie go obserwują.

- No dobra, wracamy do roboty. - zarządziła agentka.

Tom został ponownie podpięty do kabelków, mierzących poziom jego stresu i tak dalej. Ustawiono go znowu w pozycji, w której, jak dobrze wiedział, osobna kamera filmuje źrenice jego oczu, badając ten obraz w powiększeniu gdzieś w ukrytym pomieszczeniu. Tam, gdzie razem z technikami siedzi ktoś, kto jest prawdziwym odbiorcą jego zeznań. Wąsaty ogłosił początek kolejnego nagrania, oznaczając numer sprawy, nazwisko podejrzanego oraz godzinę.

- Wróćmy do tej nocy, która zaczęła się od wizyty, jak to określiłeś...prostytutki. - zaczął na boczek czesany. - Panie Boyle, czy utrzymuje pan nadal że tej nocy nie opuszczał swojego pokoju?
Tom przewrócił oczyma.
- Tak. - powiedział krótko. - Nie opuszczałem go. Aż do rana, gdy zszedłem na śniadanie i znowu spotkałem tę samą panią.
- Kim jest dla Ciebie Malcolm Whitman? - jak z pistoletu wypaliła z boku kobieta.
- Nikim. Poznałem go tego wieczoru. - odparł równie szybko, nie patrząc na nią.
- Czy jesteś w stanie podać z pamięci jego numer telefonu?
- Bez przesady. - prychnął przesłuchiwany.
- Na pewno? Ułatwiłoby na to robotę. Potwierdzenie przez niego twojej wersji byłoby dla ciebie korzystne.
- Nie pamiętam go. Zresztą...- pokazał na swój telefon - Na liście połączeń powinniście mieć ten numer jak na tacy.

Nie skomentowali tego.

- No dopsz. - wąsaty nachylił się ku niemu i oparł ciężko o stół - Opowiedz nam, czego dotyczyła złożona Ci propozycja. Wiesz, która. Tylko dokładnie, chodzi o twoją dupę, pamiętaj o tym.
- Nie wątpię, że o nią chodzi. - spoważniał jeszcze Tom - Ta laska ze zdjęcia reprezentowała jakąś grupę. Planują tego Whitmana ogolić z dziesięciu baniek. Dziesiątego tego miesiąca w Vegas. Ma grać z podstawionym nafciarzem z Texasu. Chcieli żebym na trzeciego wygrał stół i podzielił się z nimi. Tyle.
- Oczywiście, nie zgodziłeś się.
- Nie zgodziłem.
- Sprawa rozwojowa. Będziemy potrzebowali więcej danych na ten temat, wrócimy do tego. - ucięła temat kobieta, wyraźnie jednak nim zainteresowana - Pora odsłonić więcej kart.
- Nie mogę się doczekać. - burknął Boyle.

Kiwnęła na wąsatego, a potem wstała i podeszła do weneckiego lustra, zakładając dłonie za sobą. Wąsaty chrząknął, a potem jeszcze raz podsunął zdjęcie obcego faceta.
- Nie znasz go?
- Mówiłem już. Ni hu hu.
- To ciekawe...- odparł agent po chwili milczenia - Bo on twierdzi, że się spotkaliście. Ten człowiek jest jednym z kierowników ochrony Kasyna MGM.
- Faktycznie, ciekawe.
- Nie przerywaj...- niemal niezauważalnie podniósł ton agent - ...proszę. Umówmy się, że opowiem ci parę rzeczy, a potem wszystko skomentujesz.
Tom wzruszył ramionami.
- Jest zatrzymany w tej sprawie. Podobnie jak jego pracownik, odpowiadający za gromadzenie materiałów z monitoringu kamer. Mamy ich zeznania. Są zbieżne.






- To ten...- otyły, rosły facet o niezbyt przyjemnym wejrzeniu odsunął zdjęcie Boyla przesłuchującemu.
- Na pewno.
- Sto procent.
- Powtórz jeszcze raz to co mówiłeś.
- Przyznaję się, że człowiek ze zdjęcia wręczył mi znaczną korzyść majątkową w gotówce, za zniszczenie materiałów z monitoringu z tej nocy.
- Wszystkich danych?
- Nie. Był bardzo dokładny. Chodziło o korytarze w pobliżu pokoju, który zamieszkiwał. Do tego windy, oraz całość z podziemnego parkingu.
- Przyznajesz się, że zrobiłeś to, czego chciał?
- Tak. - opuścił głowę przesłuchiwany - Część odpaliłem Houstonowi, mojemu pracownikowi który siedział tej nocy na taśmach. Bez niego się nie dało.
- Nie kupuję tego. Zbyt duże ryzyko, że szefostwo znajdzie dziurę w taśmach.
- Żadne ryzyko. - postawny facet patrzył agentowi prosto w oczy - Czasami takie rzeczy się dzieją. Nie pierwsza i nie ostatnia luka w archiwum. Awarie, wirusy. Wie pan, elektronika zawodzi. Houston to dobry technik, mamy ostrą selekcję.
- Co sprawiło, że się zgodziłeś? Groziła ci nie tylko utrata pracy.
W odpowiedzi przesłuchiwany wymienił tylko sumę. Nawet agent pozwolił sobie na ciche gwizdnięcie.







- Houston się trochę stawiał...- głos kobiety był beznamiętny, nawet nie odwróciła się do Toma - Ale przyznał się.
- To nie wszystko. - wszedł jej w słowo czesany na boczek federalny - Mamy jeszcze inne ciekawe zeznania. Pokojówka na nocnej zmianie, która widziała Cię jak około pierwszej w nocy wysiadasz z windy, wracającej z podziemnego parkingu. Jedziemy dalej, następny świadek. Piękna Bianca...







- Tak, dokładnie o tej porze. - Włoszka mówiła szybko, przewracając często oczyma i żywo gestykulując szczupłymi rękoma - Otworzył, co mnie rzecz jasna nie zdziwiło...Pani wybaczy, ale ma się jeszcze to ciało i...
- W jakim celu pani tam poszła? - spokojna, chłodna agentka o twarzy dostojnej matrony przyglądała się uważnie Biance Cattani.
- No, nie ma co ukrywać. - zaśmiała się głośno przesłuchiwana - Lubię te rzeczy, co to to tak. Ale nie z byle kim! Normalnie nikomu bym nie mówiła, ale przecież federalnym nie skłamię, nie? No w każdym razie, chodzi mi o to, że żeby wcisnąć u mnie właściwie guziczki, wie pani o co chodzi, to facet musi być z gatunku tych co to nie boją się ryzyka. Z jajami. Ale cenię się wysoko, wie pani? A jak. Ostatnio miałam kierowcę formuły pierwszej, ale był zbyt nerwowy jednak. Wcześniej faceta z jednostki antyterrorystycznej, ten to dopiero mi...Nieważne. No to jak zobaczyłam w kasynie, że facet sobie ot tak rzuca na stół miliony i nawet mu oko nie drgnie, no to wie pani, pomyślałam sobie że to dla takich mężczyzn Bóg stworzył takie kobiety jak ja. Byłam taaaaka napalona, mówię pani, no to od razu byka za rogi jak to się mówi, szpilki, makeup full opcja i walę do jego pokoju jak tylko zrobiło się ciemniej...
- Wpuścił panią i...
- Wpuścił, bo szczerze mówiąc który by mnie nie wpuścił? Ale potem...- Bianca nagle jakby spoważniała - ...potem zaraz jakby pożałował. Już to dziwne było, że zaczął ze mną w przejściu gadać, w tych drugich drzwiach na apartament, na progu. Ale myślę sobie, zaraz się to tutaj zacznie, bez zbytniego gadania, tak jak lubię, na ścianę i na ostro, pewnie nawet nie chce poczekać aż się znajdziemy w pościeli...A ten zaczyna kręcić, zmęczony jest, długo nie spał...Na rano się umawia, że się spotkamy na śniadaniu i zabierze mnie wtedy na wycieczkę, puścimy razem trochę tej forsy co wygrał, takie tam...Ale ja, pani uważa, znam się na facetach. Widzę, że żadne tam zmęczony. Nerwowy, spięty. Jakby miał wybuchnąć.
- Jakby...coś się mu stało?
- Nie... - pokręciła energicznie głową, aż kosmyki czarnych włosów zatańczyły wokół jej głowy - raczej nie. Bardziej...Jak trema. Napięcie przed czymś ważnym. Znam ten typ, zawsze tak się zachowują przed czymś...niebezpiecznym. Napięty kark, zacięta twarz, burkliwość...Zachowują się normalnie dopiero jak jest po wszystkim. Jeśli chce pani znać moje zdanie, szykował się do czegoś...czegoś groźnego.
- Czyli...nie odpowiedział na pani...pani inicjatywę...?
- Nie! - tym razem prawie krzyknęła, wymachując dłońmi nad stołem Bianca - Od razu pomyślałam: impotent! Ale postanowiłam poczekać do rana.
- Stała pani w progu apartamentu?
- Tak...
- Widziała więc pani pokój. Proszę opowiedzieć, co pani tam zobaczyła. Był porządek, czy nie? - pytała agentka, bawiąc się długopisem - Zauważyła pani coś szczególnego?
- Chyba...nic takiego. - zamyśliła się Bianca. - Raczej porządek. Wszystko poukładane. Był tam laptop, czarny. Chyba na ziemi torba podróżna, wszystko jakby gotowe do szybkiego wyjazdu. Chociaż...może jedno tylko...Strzykawki...
- Strzykawki?
- Tak. - pokiwała zdecydowanie głową Włoszka - Na nocnym stoliku. Dwie albo może nawet trzy, równiutko ułożone. Gotowe do użycia, był w nich jakiś płyn. Nie znam się na tym. Ale wie pani...wtedy nie widziałam w tym nic dziwnego. Może chory na coś, a może sobie coś tam ćpa. Normalna sprawa, pomyślałam sobie, nie skomentowałam.
- Jeszcze coś?
- Nie, wyszłam. Rano spotkałam się z nim na śniadaniu.
- O czym rozmawialiście?
- Było krótko. Szczerze: miałam nadzieję na tę wycieczkę, wie pani, faceci zaraz po wygraniu wielkiej forsy mają gest i można się naprawdę zabawić. Ale gdzie tam. Znowu się wykręcił. No to się wkur...wkurzyłam że tyle czasu na niego zmarnowałam. Impotent jeden. Chyba go nawet wyzwałam przy ludziach i poszłam. Później go już nie spotkałam.
- Dokąd pani poszła? - spytała szybko.
- Miałam na dziewiątą umówione zdjęcia u fotografa. Do mojego nowego portfolio. Skończyliśmy jakoś dobrze po pierwszej.
- Jak się zachowywał Boyle podczas tej porannej rozmowy? Nadal był spięty?
- Raczej...raczej tak...- zmarszczyła brwi ślicznotka - Ale...jakby jakoś inaczej. Rano...Był, no nie wiem jakby to powiedzieć...czujny. Rozglądał się wszędzie. No i jakby dupa się pod nim paliła. Miałam wrażenie, że chciałby jak najszybciej stąd wyjechać, ale na coś czeka.
- Na co? Albo na kogo?
- A bo ja wiem? - żachnęła się modelka - Na pewno nie na mnie. Impotent!





THE POINT-MAN


Wszystko wymagało czasu. Smith dotarł na miejsce i nie próżnował. Z Alanem spotkał się w pełnym biegu jeszcze przed wylotem aeroplanu, ale dopiero teraz Anthony na spokojnie rozpakował to co od niego dostał. Było wszystko, klucz oraz dokładne koordynaty miejsca, a nawet zdjęcia okolicy. Zadowolony Point-Man przystąpił bezzwłocznie do dalszej realizacji swoich zamierzeń. Jeden dzień trzeba było poczekać na rozmowę z kimś ważnym. Na szczęście już kolejnego dnia rano doszła do skutku. Choć kosztowała Smitha niemałą zadyszkę, bo przyjaciel biegał od dawna i był w znakomitej formie, udało się ustalić chyba wszystko co było w planach. Wieczorem spotkał kolejnego ze starych przyjaciół. Do hotelu wrócił późno. Na kolejny dzień plany były już również określone. Rano w umówionym miejscu czekać miała pokaźna paczka ze specjalnym zamówieniem. Po południu miał natomiast spotkać się jeszcze raz z biegaczem, tym razem po to, by przekazać mu pewne uściślenia, o które tamten poprosił. Anthony miał od rana te kilka godzin, by sprecyzować w formie jednej spisanej listy wszystko czego do tej pory zdążył się dowiedzieć. Te dane były jego przyjacielowi niezbędne, by spełnił prośbę Point-Mana. Po drugiej już nocy spędzonej poza studiem w LA, Smith obudził się w dobrej formie i popatrzył za zegarek.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:27.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172