lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [CyberCore]Secound Layer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/12790-cybercore-secound-layer.html)

Fiath 11-11-2013 16:43

199 Dni do konfrontacji

Oświetlenie na kolejnych korytarzach bazy zaczęło włączać się, zalewając wnętrze ogromnego kompleksu. Tak wyglądał tutaj wschód słońca. Lampa za lampą uruchamiająca się w celu rozpoczęcia nowego dnia.
Henry Mason wstał dosyć wcześnie, zbudzony nagłym brzmieniem z jego CMU. Zapomniał draństwa wyciszyć
Była to informacja o otrzymaniu nowej wiadomości. E-mail pochodził od samego prezydenta.
Cytat:

@RolandOnijin
Temat: Pierwsze proxy
Doszliśmy do wniosku, że Claudette de noci...Claudette będzie odpowiednim pierwszym celem dla naszych "łowów" na proxy. Potwierdziliśmy jej obecność w fabryce androidów w Francji. Jest to jedna z budowli będących własnością jej rodziny. Wydaje się, że jest tam dosyć bezpieczna. To raczej kwestia wysłania kogoś, kto ją olśni i przyprowadzi do nas.
Może wyślij Nikitę? Brzmi rozsądnie. Choć nie angażuj zbyt wielu osób, to wycieczka a nie operacja wojskowa.
Zawsze to jakiś pierwszy krok.
~*~
Tymczasem u podnóża jednej z kosmicznych wind zebrała się holenderska, nieźle uzbrojona grupa "biznesmenów". Pośród nich, Geenie Geit oraz jej charyzmatyczny ojciec.
Wysoki, silnie zbudowany i w stu procentach poddany mutacji. Wyglądający jak koza prezes Geenie Corporation zbliżał się w wolnym tempie ku podniebnej bazie operacji.

Tropby 26-11-2013 21:03

Henry nieco zdziwiony nową wiadomością, wstał z łóżka i w trakcie odprawiania swych porannych rytuałów zastanawiał się nad kilkoma rzeczami. Czy Roland już wcześniej wiedział że Claudette jest proxy? I jeśli tak to dlaczego nie podzielił się z nimi tą informacją wcześniej? A co najważniejsze, dlaczego to jemu polecił zebrać oddział do odzyskania proxy? Nie był żołnierzem i choć rangi nie miały tutaj wielkiego znaczenia, nie był pewien czy rzeczywiście prezydent powinien powierzać takie decyzje właśnie jemu. Mógł to być z jego strony przejaw lekkomyślności, zaufania, jak również zwykłego lenistwa, a być może mieszanki wszystkich na raz. Któż to wie? Tak czy siak, decyzja ta spoczywała teraz na barkach nie do końca zrównoważonego naukowca i, choć prosta, wymagała dogłębnego przemyślenia. W trakcie szczotkowania zębów doszedł do wniosku że poza Nikitą wyznaczy dot ej misji także Borysa (do którego Claudette z jakiegoś powodu czuła miętę), oraz Meera jako dowódcę, by był w drużynie ktoś kto uspokoi wszelkie niesnaski i w razie problemów podejmie rozsądną decyzję.
Udając się na śniadanie około godziny 6:00 poinformował smsowo całą trójkę że ma im coś bardzo ważnego do przekazania i będzie na nich czekał w kantynie, gdzie zajął miejsce w rogu, z dala od reszty ludzi, choć o tej porze i tak niewiele osób dało się dostrzec na stołówce. Widać lenistwo i tumiwisizm ich szefa udzielał się również reszcie personelu stacji. Henriego powoli przestawało dziwić dlaczego mimo takich funduszy, zaawansowanej technologii i wiedzy pozwalającej na podróż w czasie wciąż nie udało im się jeszcze powstrzymać Matki przed zniszczeniem ludzkości.
Kravchenko z papierosem w zębach przeczytała wiadomość od swojego “synka”. Ubrana w kamizelkę bez rękawów, bojówki koloru urban camo i oczywiście niezastąpione wojskowe buciory. Będąc na miejscu znudzonym wzrokiem omiotła salę aż dojrzała siedzącego w rogu Henry’ego. Powolnym krokiem zblizyła się do jego stolika, a na miejscu już odsunęła krzesło i obróciła je tak by oparcie mieć przed sobą. Na nim właśnie oparła ręce, gdy papieros tańczył z jednego kąta ust na drugi.
- Cześć synku, co tam u ciebie? - Nie można było rozróżnić czy żartowała czy mówiła serio, bo po jej mimice nie dało się wyczytać niczego.
- Dobrze mamo - odpowiedział jej Henry, odkładając na tackę niedojedzonego hamburgera, którego popił kilkoma łykami dr. peppera i otarł usta wierzchem dłoni. - Rzekłbym wręcz że bardzo dobrze. Pamiętasz jak pan Roland mówił wczoraj o zdobyciu namiarów na proxy? Cóż, wygląda na to że udało mu się już odnaleźć jednego z nich.
Naukowiec kilkoma kliknięciami wyświetlił nad swoim CMU hologram emaila od prezydenta i dał dziewczynie czas na jego przeczytanie.
- Dość zaskakujące, nie uważasz? Odnoszę wrażenie że wy proxy musicie w jakiś sposób się nawzajem przyciągać. Inaczej trudno byłoby wyjaśnić tyle zbieżności - stwierdził, wyłączając hologram i powracając do przerwanego posiłku.
Wtedy też komórka Henrego zabzyczała dając znać o przybyciu smsa.
Aktualnie jestem w helikopterze, który ma mnie zawieść do Rosji. Tak więc nie ma chyba co liczyć na moją pomoc, jeżeli chcesz zabrać się za to dzisiaj. Ale pozdrówcie Claudette!
Naukowiec skrzywił się nieco, wziął łyk dr. peppera i po tym jak go przełknął oznajmił:
- Meer też najwyraźniej jest czymś zajęty. W takim razie może przełożymy to spotkanie do zakończenia dzisiejszych rozmów z Geenie Corp.? Myślę że Roland nie będzie miał nic przeciwko. Przy dobrych wiatrach być może po tygodniu zauważyłby że Claudette ciągle nie ma w bazie.
Chłopak w spokoju dokończył swoje śniadanie, po czym udał się na krótką przechadzkę po warsztatach znajdujących się w bazie, podziwiając przy okazji wszystkie najnowszej generacji narzędzia i materiały do produkcji inteligentnych maszyn. A gdy zabił już dostatecznie dużo czasu, udał się do sali konferencyjnej gdzie miał po raz kolejny spotkać się z byłą koleżanką ze szkoły, a także poznać jej ojczulka.

Deadpool 27-11-2013 13:17

Obrady postanowiono przeprowadzić w wielkiej sali w której znajdował się wyłącznie stół. Nic wyszukanego i nic co mogłoby wchodzić w drogę skupieniu dyskutantów.
Z strony Geenie corporation przybyła głowa rodziny wraz z córką, Arnold Geit oraz Geenie Geit. O ile dziewczyna wyglądała na pewno siebie i zdecydowaną o tyle jej ojciec siedział twardo z niezmiennym wyrazem twarzy, jak gdyby zaproszono go na partię pokera o wysokich stawkach.
Zabrali z sobą wyłącznie trójkę ochroniarzy, co wydawało się odrobinę śmieszne. Byli w środku bazy wojskowej, czuli jednak potrzebę przyprowadzenia kogokolwiek.
Onijin wraz z Aurorą i Zolfem siedzieli po przeciwnej stronie stołu. Wyglądali na odrobinę znudzonych, jak gdyby znali na pamięć wszystko co się dzisiaj wydarzy. I tak też najpewniej było. Mimo to pozwolili innym dołączyć do dyskusji, zawrzeć ją razem z nimi.
Po drobnych powitaniach, nadszedł czas na dyskusje.
Henry zaś postanowił zająć miejsce koło Zolfa i przez cały czas tępo uśmiechając się do Geenie robił wszystko by ukryć swoją niechęć do aroganckiego, przemądrzałej i zapewne rozpieszczonej do granic przyzwoitości dziewczyny, której intelekt (co przyznawał z wielką niechęcia) śmiało rywalizował z jego własnym.
Póki co chłopak postanowił że będzie jedynie przysłuchiwał się dyskusji. Sprawy polityczne mało go interesowały, więc stwierdził że będzie przytakiwał Rolandowi, dopóki rozmowy nie zejdą na jakieś bliższe mu tory.
Nikita zaś stała oparta plecami o ścianę niedaleko “świętej trójcy” tej placówki. Ubrana tak samo jak rano. Nogi skrzyżowane, ręce także i oczy przymknięte. Wyglądało jakby drzemała, lecz nic bardziej mylnego. Skupiała całą uwagę na nadchodzącej dyskusji. Była ciekaw argumentów Geenie Corpu, przeciw odsprzedaniu genotypu. I czy używać drastycznych metod przy próbie wykradnięcia go.
Kozioł poprawił okulary wyjmując z dużej teczki grubą stertę dokumentów. Uśmiechnął się lekko, i zaczął. - Wedle naszych badań rynkowych, kontrola jaką sprawuje dzięki swojej pozycji Cyber Core Corporation, nadaje jej kontrolę nad większością rynków i stref naukowych. W tym momencie, nawet jeżeli uratujemy świat, za jakiś moment po kadencji pana Rolanda dojdzie do sytuacji w której na dobrą sprawę nikt oprócz Cyber Core Corporation nie będzie posiadał głosu prawnego. Unia stała się własnością pojedynczej, niezbyt zaufanej korporacji. - Jego głos był wyraźny, ton spokojny, miarowy. Zdawało się, że argumenty kozła nie były byle jakie. - Z uwagi na zaistniałą sytuację, Geenie Corporation w zamian za swoją technologie oczekuje otrzymania prawnej wyłączności na prowadzenie badań i sprzedaży na rynku mutacyjnego. - uśmiechnął się. - Oraz legalizacji kilku praw dla zapewnienia naszej rasie przyszłości.
Henry z kamienną twarzą i złożonymi dłońmi których palce miarowo uderzały o siebie nawzajem wysłuchał argumentów ojca Geenie, a gdy ten zamilkł spojrzał na zamyśloną twarz prezydenta i doszedł do wniosku że nie zaszkodzi przedstawić kilku własnych argumentów.
- To spore wymagania - stwierdził Mason. - Powiedziałbym wręcz że absurdalne. Nawet jak na dominującą na rynku korporację, która niewątpliwie znacznie przyczyniła się do poszerzenia rozwoju naukowego ludzkości.
Naukowiec przeniósł wzrok na prezydenta, a chwilę później na Zolfa, który z lekkim uśmieszkiem przytaknął mu aby kontynuował, co chłopak uczynił już z nieco większą pewnością siebie.
- Z pewnością zdaje pan sobie jednak sprawę jak istotną rzeczą dla rozwoju jest konkurencja na rynku. Jeśli pozwolimy jednej korporacji zdobyć pełny monopol, to stracimy nie tylko różnorodność w zakresie prowadzonych badań, ale również umożliwimy jej spoczęcie na laurach, co doprowadzi do dalszej stagnacji. Nie sądzę zaś żeby którykolwiek z obecnych tu ludzi nauki życzył sobie takiej przyszłości dla badań z zakresu mutageniki. Proponuję więc abyście dalej robili swoje i docenili waszą konkurencję, która, choć obecnie coraz skromniejsza, motywuje was do dalszej wzmożonej pracy i wprowadzania coraz to nowych innowacji. Nie sądzę więc aby prezydent miał zamiar naruszyć ten cienki balans - oświadczył, ani na moment nie spuszczając wzroku z twarzy kozła. Po chwili natomiast przeszedł do następnego tematu. - Jeśli zaś chodzi o ustanowienie nowych praw, to wszystko zależy od tego jakich praw pan oczekuje. Niewątpię iż wie pan że w demokracji wszyscy obywatele muszą być równi wobec prawa, a dawanie pewnym mniejszościom rasowym dodatkowych przywilejów byłoby niezgodne z konstytucją Unii. Niemniej lobbing jest jak najbardziej legalny, więc proszę przedstawić swoje postulaty, a prezydent z pewnością je rozważy.
- Oh? - niezwykle udane zdziwienie Geenie zabrzmiało w pokoju jakoś przyjemnie. Młoda kobieta miała niesłychanie przyjazną dla uszu barwę głosu. - W takim razie co z cybernetyką? Nie słyszałam o niczym, co wyszłoby z rąk kogoś innego niż korporacji Cyber Core.
Zolf poprawił krawat. Aurora zaś odchrząknęła. Rzeczywiście ani Henry ani Nikita nie zapytali ich o stan polityczny firmy. Jak się okazuje, nie był on zbyt uczciwy. - Nasza korporacja wspięła się powoli przejmując wszystkie większe firmy na markecie. To zupełnie inna sprawa. - odezwał się niepewnie Zolf.
- Zaś ponad połowa wpływów została zdobyta po zajęciu przez pana Rolanda pozycji prezydenta unii. - dorzucił kozioł. - Wasza argumentacja wcale nie jest pomocna. Czujemy się zobowiązani do wywalczenia takowego statusu. Prace genetyczne są proste do przedsięwzięcia, nie chcemy aby powstały kolejne bronie genetyczne pokroju medium. Z technologią krążącą po rynku na wolności, nie jest to niemożliwe.
Milcząca do tej pory Nikita, parsknęła śmiechem, lecz jej wyraz twarzy natychmiast wrócił do tego ponurego co zawsze. - Moment, bo czegoś nie rozumiem. Wolicie zdechnąć razem z genotypem niż go oddać? Bez niego matka wygra, a wtedy. - Nikita wzruszyła ramionami. - No koniec z wami, nami, wszystkimi. - Jej wzrok zawiesił się na koźle.
- Więc najlepiej oddać władzę nad światem tym, którzy w pierwszej kolejności do tego doprowadzili. - odparł kozioł. - Uratowanie świata w zbyt znacznym stopniu zwiększy popularność pana Rolanda abyśmy mogli po prostu pozwolić wam pracować. Co to za przyszłość, jeżeli dalej będziecie tworzyć nowe media i traktować naszych subiektów jako maszyny do analizy psi.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie koźle. Wolisz zdychać niż oddać genotyp? - Odparła od razu Nikita, unosząc brew.
- ....Tak. - odparł po chwili bez drgnienia brwi. Roland uśmiechnął się, jakgdyby chciał sugerować, że wolno mu już strzelać w łeb.
- To utrudnia sprawę - stwierdził Henry, wzdychając ciężko. - Nie sądzę aby udało nam się dojść do porozumienia, jeśli tym czego porządacie jest władza.
Mason postanowił zignorować przyznanie się do winy Rolanda i jak najszybciej zakończyć te negocjacje, gdyż nie było o czym mówić. Nie wiedział jaką decyzję zamierzał podjąć prezydent, jednak skoro pozwolił sobie już na tyle, to równie dobrze mógł pójść na całość.
- Nikita, mogłabyś zająć się tamtymi trzema panami? - zapytał dziewczynę, wskazując podbródkiem na nieuzbrojonych ochroniarzy, a jego palce nawet na chwilę nie przestały o siebie uderzać, gdy na jego twarzy wykwitł upiorny uśmiech.
- No dobra ale teraz inaczej. Wolisz zdechnąć zaraz po swojej córce czy oddasz grzecznie genotyp? - Kravchenko rozszerzyła powieki, po czym nagle wystrzeliła w stronę ochroniarzy Kozła, skacząc przez stół. Nie szczędziła wszczepów,a do tego jej dłonie iskrzyły złowrogo. Trójka ochroniarzy nie powinna być dla niej problemem, poza tym dawno już nie miała okazji zrobić użytku z sambo. Krótko mówiąc miała zamiar zabić ich tam gdzie stoją.
- Ha ha ha! - wrzasnął Roland widząc start Nikity. - A nie mówiłem, Aurora, wisisz mi...
W tym momencie jego wypowiedź została przerwana nagłym szokiem. Gdy tylko Nikita znalazła się blisko kozła, jego ręka znalazła się na jej kostce, a następnie kobieta wylądowała plecami w ścianie, robiąc w niej sporą ilość pęknięć.
Arnold Geenie zdjął zamaszystym ruchem okulary, aby finezyjnie spojrzeć na zebranych, prezentując im swoje lewe oko.
- BioCore model capricus. - wyszeptał zadziwiony Zolf. Wydawało się, że cała przewodnicząca trójca nie spodziewała się takiego wyniku, zwłaszcza Roland.
- Wracamy do negocjacji? - zaproponował kozioł, zakładając z powrotem swoje okulary. Geenie uśmiechnęła się szeroko, jak gdyby chciał wszem i wobec obwieścić "to moje". Jej dziwaczne zwierze nie raczyło nie skorzystać z okazji, wyskakując na stół równie uśmiechnięte. Szczerząc się głównie na Henriego.
- Chciałbym wam tylko najpierw pokazać pewien zabawny trik - rzekł wciąż uśmiechając się Henry, po czym uniósł do góry dłoń i pstryknął palcami, co spowodowało że wszystkie światła na sali w jednej chwili na raz zgasły, a nikomu nie udało się dostrzec jak postać naukowca pokrywają cienie które, naturalnie, miały temperaturę pomieszczenia, więc nawet na termowizorach były czarnymi plamami. - Podoba wam się?
W jednej skundzie macki Masona przemknęły pod stołem i oplotły trzech ochroniarzy Arnolda tak ciasno jak to tylko możliwe.
Gdy tylko światła zgasły Nikita przełączyła się na termowizję by wyraźnie widzieć koziołka matołka. Błyskawicznie odbiła się od ściany by ponownie zaszarżować. MIało to wyglądać jak bezmyślne natarcie, lecz tuż przed nim zatrzyma się by wyprowadzić podcięcie z obrotu. Wszczepy były na takich obrotach że przy dobrym trafieniu odrąbie mu te kopyta.
Gdy światło zgasło dało się tylko słyszeć opadające na ziemię krzesła. Wszyscy natychmiastowo podnieśli się z miejsc.
Nikita z uśmiechem pochyliła się pod kozłem, który nawet nie spoglądał na nią. W tym momencie poczuła na twarzy kolano młodej Geenie Geit. Owczyca widać nie była pasywnym gościem.
Strażnicy jakich oplątał Henry nie należeli do zbyt typowej zgraji. Liczyli Lwa, Goryla i Kaczkę. Naprawdę przedziwna zgraja mutantów. To właśnie kaczka zadziwiła Henriego pierwsza, gdy stanęła od tak w płomieniach. Jasne światło zalało pokój, osłabiając nieco cienie Masona. Goryl z użyciem wielkiej siły, wyrwał się na wolność, Lew zaś rozgryzł swoje więzy, aby następnie za pomocą wzmocnionych przez PSI szponów rozciąć więzły kaczki. W efekcie cała ekipa szybko się uwolniła.
Roland ledwo po starcie walki znajdował się w kącie wraz z Zolfem. Dwójka ukrywała się w ciszy przed zamieszaniem, gdy Aurora z poważną miną wyjęła spod stołu zmechanizowany rapier, gotowa do walki z kozłem.
W sali dało się usłyszeć cichy chichot Henriego gdy już chwilę później następny macki wystrzeliły w kierunku trójki ochroniarzy, a on sam zaczął się wycofywać w róg sali. Dwie z jego dodatkowych kończyn natychmiast popełzły po ścianach zwisając z sufitu zamierzały pochwycić kaczkę za gardło i wynieść na tyle wysoko by znalazła się poza zasięgiem lwa i goryla, jak również z dala od żyrandola którego mogła złapać się małpa. Zaś reszta macek rozpoczęła śmiertelny taniec z pozostałą dwójką ochroniarzy, dźgająć ich w postaci włóczni, jak również gryząc ogromnymi kłami.
Dziewczyna aż się zagotowała gdy ta owca postanowiła wejść jej w drogę. Dobrze więc ona zdechnie pierwsza. Zaraz po otrzymaniu ciosu w twarz, Kravchenko zaparła by pozostać w miejscu. Następnie miała zamiar chwycić Geenie za gębę przy okazji rażąc ją prądem i rzucić się z nią w tył. Oczywiśce jej puchata morda powinna iść pierwsza ku podłodze.
Z niesamowitą lekkością dziewczynie udało się przerzucić młodą owieczkę na drugą stronę. Jej wbiciu w podłogę towarzyszył głuchy trzask. Z dziwnych jednak przeczuć, Rosjanka czuła, że nic jej nie pękło. Co było jeszcze bardziej niepokojące, czarnoskóra uśmiechała się.
Był to ostatni moment gdy Nikita zrozumiała sygnał i przechyliła się w bok. Eteryczny Tygrys wbił się zębiskami w jej prawe ramię, szczęśliwie nie dosięgając jej szyi jak pewnie wstępnie planował.
Kaczka zaś zaczęła puszczać swoim PSI matowe światło na otoczenie. Henry czuł się lekko zniesmaczony sytuacją. Odczuł, że skóra Goryla jest jeszcze trudniejsza do przebicia niż wizualnie by się człowiek spodziewał. Wzmocniona przez PSI.
Lew za to dał się pięknie przekuć w brzuch i pod pachę, choć wyrwał się stosunkowo szybko i zakrwawiony odbił się od ściany aby zębami uwolnić kaczora i uderzyć w ziemię, półprzytomnym.
Kaczka nie stała bezczynie, wykorzystała tą okazję rozdziawiając gębę, a olbrzymia kula ognia zaczęła zmierzać w stronę Henriego.
W tym czasie Aurora wskoczyła z wielkim zamachem na Kozła. Arnold Geit nie był byle jakim przeciwnikiem. Otwartą dłonią zatrzymał kraniec rapieru, a tylko iskry spomiędzy dłoni a ostrza wskazywały, że używa w tym celu ogromnych pokładów PSI.
- Ty suko… - Warknęła tylko Nikita uzywając całej swej siły by zmiażdżyć jej łepek, tym samym przerywając działanie tego wkurzającego tygrysa. Jednak zanim przyciśnie mocniej, porazi owce sporą dawką prądu. W końcu będąc pod napięciem ciężko robi sie cokolwiek, a co dopiero posługuje się Psi.
Nie była to idealna sytuacja, aczkolwiek Henry mógł sobie z nią łatwo poradzić nie wykorzystując nawet energii rdzenia. Zwyczajnie przyspieszył swoje ruchy i w jednym mgnieniu oka zniknął z drogi lecącej kuli i pojawił się zaraz za kaczką. Gdy jego pozostałe cienie skupiły się na pokonaniu goryla, któremu bezpardonowo zaczęły atakować twarz i oczy, on przyłożył dłoń do pleców ptaka aby z przyłożenia przebić go na wylot wystrzelonymi z dłoni mackami.
Mały niepozorny obiekt wyskoczył zza kołnierza owcy nim ta krzyknęła w spazmie bólu od porażenia wywołanego przez Nikitę. Jej ręka naprężyła się, nakładając obciążenie na głowę owcy, ale coś powstrzymywało ją od sukcesu. Być może jakaś tarcza z energii PSI. Tymczasem tygrys zaciskał zęby na jej drugiej ręce, aż po pewnej chwili coś w niej trzasnęło. Mniej więcej w tym samym momencie, przypominające gwiazdę czarne stworzenie wskoczyło na twarz proxy, oślepiając ją i wbijając swój mały ogon w jej obudowę. Przed oczami Nikity zaczęły pojawiać się niezbyt zadowalające komunikaty ostrzegawcze, na temat błędów w systemie, niestabilności i nadchodzącego stanu krytycznego.
Henry nie zdołał stłamsić swojego krzyku, gdy przebita przez niego kaczka upadła na zimie uwalniając go z oparzoną ręką, którą po krótszej chwili zdołał ugasić. Było to poparzenie drugiego stopnia, jak nie trzeciego na samej dłoni. Najpewniej nie byłoby żadnej mowy o jakimkolwiek używaniu dłoni w przyszłości gdyby nie jego aura PSI. Biocore robi swoje. Ryk odrzucającego jego cienie Goryla świadczył, że to jeszcze nie pora świętować wygraną.
Owca chyba nie doceniała jak uparta potrafi być Nikita. Ręka wysłała kolejne porażenie, a także wgniątała jeszcze mocniej jej parszywy łeb. Jakby tego było mało, zamierzałą też własną twarzą uderzać o Geenie by zabić stworzonko. W tamtym momencie była niemal jak w amoku tak bardzo chciała zabić Geenie. Tygrys niech sobie wyszarpuje rękę, do wieczora będzie miała nową.
Pozostało wykończenie goryla, który z pewnością mózgiem trójki ochroniarzy nie był, więc skoro Henry nie mógł go wykończyć brutalną siłą, to należało zrobić to sposobem. Kilka cienistych macek zaszło go więc od tyłu, a następnie wpełzło mu po plecach i owinęło się dookoła głowy, tak aby uniemożliwić mu dostęp powietrza, jak również bodźców słuchowych i wzrokowych, dopóki nie straci przytomności, podczas gdy reszta cieni próbowała unieruchomić jego ręce i nogi by uniemożliwić mu jakąkolwiek obronę.
Goryl wił się w nadziei na ratunek przez dość długą chwilę. Na szczęście tak jak się spodziewał Henry brakowało mu zdolności. W dodatku walczył z odłamem wszechobecnej w tym momencie ciemności. Trwało to dłuższą chwilę, nim utracił przytomność. Z trzaskiem upadł w końcu na ziemię.
W tym momencie do uszu mężczyzny doszedł krzyk Geenie. Krzyk o treści "suka".
Gdy się odwrócił dostrzegł owcę stojącą opartą o ścianę. Z jej czoła leciała krew. Pod jej nogami stał utworzony z PSI tygrys z ręką Rosjanki w rękach. Sama Nikita leżała na ziemi obok. Znane Henriemu czarne stworzenie mozolnie odlepiało się od jej twarzy. Nie wyglądało na to, aby była przytomna. Ledwo gdy chłopak zdążył ocenić sytuacje o mało nie oślepł od nagłego błysku ostrego światła. Wymiany między Aurorą a Arnoldem były rytmiczne, rzadkie i pojedyncze. Wyglądało to raczej na podchody ale dwójka liderów korporacyjnych siała nimi więcej zniszczenia, niż Henry kiedykolwiek.
- You had one job Nikita. One job... - pokręcił głową zirytowany Henry, zbliżając się do owieczki powolnym krokiem. - Cóż, wygląda na to że zostaliśmy tylko my dwoje, Geenie.
Naukowiec przekrzywił lekko głowę, uśmiechając się szerzej.
- Wiesz, prawdę mówiąc czekałem na ten moment od kiedy odurzyłem cię przy okazji naszego drugiego spotkania - rzekł Mason, ni stąd ni z owąd wybuchając opętańczym śmiechem, gdy jego cienie ruszyły po posadzce w stronę dziewczyny, by spętać jej wszystkie kończyny i zacząć dusić oplątawszy się dookoła jej szyi, zaś jego ruchy nagle zostały nienaturalnie przyspieszone a śmiech zaczął brzmieć jak gdyby nagle przemienił się w wiewiórkę, co o dziwo brzmiało nawet bardziej przerażająco.
- O czym ty pieprzysz...? - spytała lekko zdezorientowana Geenie, a Henremu nieco zbladł uśmiech. Im bliżej jego macki były Geenie tym mniejsze i słabsze się robiły. Właściwie, nie mógł sięgnąć ponad jej kolana, gdyż cień zwyczajnie przestawał być pod jego kontrolą.
Wydawało się, że chłopak nie zna jakiś podstaw z podstawowych właściwości PSI. Najzwyczajniej w porównaniu z strażnikami, nie mógł na nią wpłynąć. - Poważnie zadzierasz mutantem? Jesteś tylko człowiekiem. - zapytała lekko zdziwiona, przyglądając się Henriemu. - Brakuje ci potencjału. Nawet ta namiastka bio-technologii ci nie pomoże.
Tygrys skoczył w stronę Henriego, w locie coś nim zafalował i rozbił się. Zamiast tego były to trzy wilki z PSI. Z niezwykłą wprawą i prawdziwym szczęściem udało mu się uniknąć ich wszystkich. Znajdował się teraz między Geenie, a jej tworami.
Naukowiec zastanowił się przez chwilę nad najlepszym sposobem działania. Przy okazji przestał się upiornie śmiać, a część jego cieni wycofała się by utworzyć dookoła niego niewielką kopułę, chroniącą go przed atakami wilków. Pięć macek wciąż jednak nie dawało za wygraną i zaczęło zaciekle atakować Geenie, podczas gdy szósta chwyciła Nikitę za nogę i zaczęła ciągnąć w jego kierunku, by ostatecznie wessać ją do wnętrza cienistej bariery. Dodatkowo Henry starał się tak lawirować między wilkami by jego kopuła odniosła jak najmniej szkód.
Uniki Henriego były niespodziewanie skutecznie. Został trafiony tylko raz, co sferze udało się wytrzymać. Problematycznie wpłynęło to jednak na jego skupienie. Gdy zobaczył pod sobą Nikitę podniósł wzrok aby rozejrzeć się po sali. Geenie otwierała właśnie drzwi wyjściowe z pomieszczenia. Stary Kozioł zaś zbliżał się do niej niemiłosiernie szybko, zbijając każde nadchodzące uderzenie Aurory swoją dłonią.
W tym momencie zadzwonił telefon Rolanda, siedzącego w kącie z Zolfem. Niematerialne stworzenia zaczęły z zainteresowaniem warczeć w stronę prezydenta i naukowca.
- Fucking hell - zaklął Mason, spoglądając na uciekającą dwójkę, po czym klęknął przy Nikicie i dotknął palcem wskazującym jej czoła, by ją przeprogramować i ponownie uruchomić. Jego cienie zaś ruszyły natychmiast na trzy psioniczne wilki z zamiarem ich przebicia i przyszpilenia do podłogi.
Drzwi otworzyły się płynnie. - Ojcze! - zaraz po krzyku Geenie stary kozioł wskoczył w próg, łapiąc córkę pod pachę i rzucając się w bieg. Doskakująca do nich Aurora zderzyła się z ścianą z PSI , którą rozbiła swoim rapierem. Zatrzymując się jednak w miejscu.
Nikita po krótkiej chwili otworzyła oczy, a Henry jeszcze przez chwilę widział napis "reebot" odbijający się w jej oczach. Gdy podniósł się do góry, dostrzegł tylko dwa wilki. Jeden był przyszpilony do podłogi, obryzgując jego cień, a drugi właśnie wyrywał jego mackę, rozdzierając ją.
- Posłuchaj mnie, Nikito - naukowiec rzekł do dziewczyny wyraźnym i stanowczym głosem, wskazując palcem przez otwór w cienistej kopule na wyjście z sali konferencyjnej. - Arnold i Geenie próbują stąd uciec. Musisz ich zatrzymać, a ja zajmę się ochroną prezydenta i Zolfa. Do dzieła!
Czekając aż androidka opuści jego sferę, Henry postanowił wykończyć dwa pozostałe wilki, atakując je wszystkimi mackami jednocześnie, ciągle jednak starając się unikać ich ataków przy pomocy przyspieszenia, gdyż w końcu energię rdzenia trudniej było odnowić niż PSI.
Nikita z początku była otępiałą, lecz gdy jej twarz wykrzywił charakterystyczny dla niej grymas przypomniałą sobie co i jak. - Postaram się i uważaj na siebie. - Z tymi słowami rozpoczęła bieg za Arnoldem i jego córką.
Gdy Nikita wypadła na zewnątrz, ujrzała zalany krwią korytarz. Mnóstwo opancerzonego i martwego personelu leżało na prostej drodze w stronę jednej z wind. Kawałek za tą ścieżką znajdował się zakręt, wbiegając weń zobaczyła kozła tańczącego z Meerem i Bangetsu. Mężczyzna bardziej starał się ich od siebie odsunąć niż unieszkodliwić. Zręcznie blokował uderzenia gołą dłonią, starając się odrzucić ich na boki.
Gdy tylko Geenie dostrzegła Zbliżającą się Nikitę, Stworzyła półprzeźroczystą ścianę z PSI, aby zamknąć drogę.

Tymczasem Henry zdołał bez problemu unieszkodliwić pozostałe wilki. Widać gdy właścicielka była oddalona, nie były one wcale tak potężne. Nie była to jednak koniecznie dobra wiadomość. Muszą ją dogonić jak najprędzej.
- Coś tu jest nie tak. - zauważyła Aurora, która od jakiejś chwili stała w miejscu. - Po cholerę przyszli tutaj właściciele korporacji, jeżeli spodziewali się, że zmusimy ich do ucieczki? Nie mogli tyle wiary pokładać w rdzeń, jeżeli stawia ich tylko na moim poziomie. Henry. Bądź ostrożny, postaram się wyłączyć zasilanie wind, ale będę potrzebować dłuższej chwili. - Krzyknęła Aurora, wybiegając z pomieszczenia.
Ani Geenie ani kozioł nie powinni wiedzieć gdzie znajdują się kapsuły ewakuacyjne. Wobec tego, wyłączenie wind powinno pozbawić ich możliwości ucieczki.
- Może chcieli nas sprowokować - zastanowił się Henry, jednak już chwilę później przywołał swoją lewitującą deskę na którą wskoczył i przyspieszył ją za pomocą technomancji do tego stopnia że wylatując z sali konferencyjnej przypominał jedynie czarną smugę. Co prawda jasno oświetlone korytarze osłabiały nieco moc jaką dawał mu rdzeń, jednak z taką prędkością powinien w try miga dogonić Geenie i Arnolda. Postanowił jednak zastosować alternatywny plan i kilkoma szybkimi kliknięciami wyświetlił na ekranie swego CMU schemat bazy, by znaleźć okrężną drogę do najbliższej windy i dotrzeć do niej nim zrobi to kozioł.
Cytat:

Musimy się spotkać. SZYBKO.
W głowie Henriego lekko zaszumiało. Był on pewien, że słyszy cudzy szept. Przez krótką chwilę, coś go zaniepokoiło. Mimo to nie stracił koncentracji. Był w drodze.
Biegnąc korytarzem zrobiła fikołka łapiąc tym samym za pierwszy lepszy karabin szturmowy. Sprawdziła wyświetlacz ammunicji i doszła do wniosku że biedny posiadacz tej broni nie zdążył zbyt dużo razy oddać strzału. Nie przerywając biegu przyłożyła kolbę karabinu do ramienia, trzymając broń w jedynej ręce by wypruć cały magazynek w barierę. Strzały były skupione na jednym miejscu. To wszystko miało na celu sprawdzenie jak działa bariera, czy jest to ściana z PSI czy też pole które zrani każdego kogo dotknie.
Pociski Nikity wnikały w ścianę i opadały jak gdyby stracił całą siłę fizyczną. Zwykła kula karabinu była zbyt słaba aby przedrzeć się przez brarierę jaką stworzył psionik.
- To nie wystarczy! - potwierdzenie pewnego przez kapitana osobistość wydało się zza Nikty, z korytarza do wnętrza bazy. Był to biegnący jej stronę Jacek, który potknął się, wpadając na przejeżdżającego Henriego. Naukowiec o mało nie spadł z swojej deski, lecz ku jego szczęściu z ściany wyszła smukła ręka, która pomogła mu odzyskać równowagę. Po chwili obok Henriego drogą jechał Yoki, serfując po powietrzu. - Nie wierzę, że nie możemy zatrzymać kogoś w środku naszej bazy.
Jacek zaś wyszczerzył się do Nikity, zacierając swój zbity policzek i wyciągając do niej rękę z kataną pneumatyczną. - Przyda się. - stwierdził, wstając z miejsca. Jego metalowa ręka za buzowała, aby wbić się w ścianę i rozłamać ją jak szkło. Geenie stała przed dwójką, zirytowana i otoczona przez całkiem sporego, chińskiego smoka z czystej energii. Tuż za nią Bangetsu leżała na ziemi, ledwo będąc w stanie zrozumieć co się dzieje w nieustannym i nieskutecznym pojedynku Meera z Arnoldem.
Nie zastanawiając się nawet na chwilę wyrzuciła karabin, by chwycic za katanę. Z jedną ręką ciężko było korzystać z pneumatyki pochwy, więc ją odrzuciła. Jej uwagę przykuł poobijany Meer który odpierał ataki kozła. Jak ten skurwiel śmiał go skrzywdzić?! Jej srebrne oczy aż zapłonęły z gniewu, lecz z pełnym spokojem rzekła do Jacka.
- Jacek… jeżeli zabijesz tą kurwę będę z tobą chodzić. - Uznała że to dostateczna motywacja, i naprawdę nie widziała przeciwskazań by nie dotrzymać obietnicy. Sama Nikita musiała jakoś wyminąć Geenie i pomóc bratu w nierównej walce. Ugieła nogi, i pochwyciła katanę rękojeścią do góry gotowa by ruszyć gdy Kowalski się nią zajmie. Jeśli Meerowi się coś stanie… będzie gotowa rozwalić całą tą bazę byle by pogrzebać w niej tego pieprzonego kozła i jego bękarta.
- To nie jest byle kto. Ten kozioł posiada biocore. Nawet Aurora nie była w stanie go zatrzymać - stwierdził Henry, pędżac na pełnej prędkości, by jak najszybciej dotrzeć do wind a tym samym zablokować Arnoldowi i Geenie drogę ucieczki. W międzyczasie spróbował też przejąć kontrolę nad kamerami w korytarzu poniżej i zacząć streamować ich nagrania do swojego CMU, by móc na bierząco obserwować rozwój akcji.
- To nie to mnie interesuje. - zaprotestował Yoki - Kozioł by tu nie wszedł gdyby nie czuł się w stanie przynajmniej uciec. Interesuje mnie raczej jego groźba. - ślepiec poprawił okulary lekko kiwając się w powietrzu. - Geenie Geit została rozstrzelana. Prowadziła badania infekcji-psi, zakaziła się i Ao kazał ją rozstrzelać za poleceniem burmistrza. - objaśnił Yoki. - Nie mam pojęcia o co tu chodzi.
Ciężkim było stwierdzić jak jego twarz zachowywała spokój gdy tłumaczył Henriemu sytuację. W tym samym czasie Nikita obserwowała jak Jacek wycelował palcami w Geenie, ładując uderzenie energetyczne z PSI. Snajperskie zdolności były potężne, ale ładowały się nieprzyjemnie długo. Na twarzy Geenie pojawiło się zażenowanie, gdy smok dziewczyny zatoczył się i ogonem strzelił Jacka na bok. Owca czekała na Nikitę.
Prosząc Jacka o odstrzelenie Geenie, jakoś nie wpadła na ty by kupić my odrobinę czasu. Pewnie jakiś glitch, czy inny tam błąd. Tak przynajmniej sobie tłumaczyła.
- Jacek spodziewałam się więcej. Wstawaj i dowalmy jej. - Rzuciła do polaka, przyjmując postawę bojową, na ugiętych kolanach. Wtem sobie przypomniała, co jej się stało przy walce z Namakemono. Ten “tryb” w który się wtedy przestawiła. Wiedziała że on tam jest gdzieś zakopany, lecz nie potrafiła go wymusić. Nie bez PSI przynajmniej. Tak bardzo niedoceniała tej właściwości że najzwyczajniej o niej zapominała. Nie była do końca pewna co robi, ale postarała się za pomocą PSI wymusić odpowiedzialne podzespoły który powodują ten “stan”. Po krótkiej chwili dziewczyna drgnęła w spaźmie, a jej combat HUD zaczął wariować dając jakieś dziwne sugestie.

Cytat:

Cel obrany, zalecane czynności:
- Anihilacja ośrodka nerwowego celu
- Eliminacja rdzenia kręgowego celu
- Likwidacja narządów witalnych celu

UWAGA! wykryto jednąstkę PSI! Zalecane czynności:
- Użycie PSI o negatywnym ładunku.

Oko Nikity zaczęło się świecić jak światełko alarmowe, a na jej skórę pokryły świecące na niebiesko linie które nie były niczym innym jak żyłami. Katana którą trzymała, zaczęła świecić się blado czerwonym kolorem.
- Aktivatsiya: lezviya Null* 01000101 01101100 01101001 01101101 01101001 01101110 01100001 01110100 01100101… - Jej głos nie był w żadnym przypadku naturalnym, był to głos który słyszy się w filmach gdzie komputer mówi “zaraz wszystko wybuchnie”. Drgnęła dziwacznie ręką, by zaraz wystrzelić w stronę smoka Geenie. Zalecaną akcją było kopnąć przywołańca w paszczę by mieć otwarcie do czystego cięcia wzdłuż ciała kreatury. Jej wszczepy dawały z siebie więcej niż sama Nikita była świadom.
Oczy Henriego rozszerzyły się gdy spojrzał na Yokiego.
- Geenie nie żyje? - zapytał niepomiernie zdziwionym głosem. - Kiedy to się stało? Czy możliwe że Arnold odzyskał jej ciało, albo udało mu się stworzyć klona?
Informacja ta wydawała się chłopakowi nieprawdopodobna, jednak wiedział że nauczyciel nie miał powodu go okłamywać. Być może eksperymenty genetyczne Geenie Corp. okazały się znacznie bardziej zaawansowane, niż ktokolwiek się tego spodziewał? Wszak mimo ogromnych postępów w dziedzinie genetyki klonowanie ludzi wciąż uznawano za niemożliwe, gdyż z jakiegoś powodu nikomu do tej pory nie udało się wyhodować klonów które przetrwałyby dłużej niż do etapu embrionalnego i Henry dobrze o tym wiedział.
- Obstawiałbym mimo wszystko klona. Gdyby Geenie przetrwała tamtą noc, byłaby czarną zbroją z psi. Sam fakt, że posiadają tą samą technologię, zaczyna mnie zastanawiać. - przy tych słowach Yoki położył rękę na plecach Henriego, ten zaś poczuł mały skok energii.
Dwójka już widziała windę i rozstawione przy niej barykady. Ao stał twardo blokując same drzwi. Wyglądało to naprawdę solidnie.
- Rzeczyiście podejrzana sprawa. Trzeba będzie się jej bliżej przyjrzeć gdy złapiemy tego całego Arnolda. Poza tym dzięki za doładowanie - rzekł Henry z uśmiechem, po czym przeskoczył barykadę i zatrzymał się gwałtownie tuż przed Ao.
- Przybyło wsparcie - oświadczył naukowiec. - Zapewne domyśla się pan że rozmowy wymknęły się nieco spod kontroli. Udało nam się załatwić wszystkich poza prezesem i jego córką. Nikita i reszta próbują w tej chwili ich zatrzymać, ale wątpię czy długo wytrzymają.
- Zrobimy swoje. - mruknął mężczyzna pełen powagi.
- Cel nadchodzi! - krzyknął ktoś w rogu wpatrując się w laptop podpięty do kamer. Grupa zerwałą się. Przy barykadzie stanęła mała armia z wielkimi karabinami. Działaka z sufitu skierowały się na przejście. Yoki wyskoczył na przeciwko barykady, stanął na korytarzu jak gdyby nigdy nic. Ao zaś napiął się gotowy przyjąć uderzenie kozła. - Znajdź sobie skuteczną pozycję. - podyktował Henriemu.
Henry ustawił się za jedną z barier blokujących dostęp do windy. Domyślał się że skoro przeciwko Geenie jego cienie były niemalże bezużyteczne, to nie ma nawet sensu używanie ich przeciwko jej ojcu. Postanowił więc zrobić jedyną rzecz która miała prawo zadziałać - użyć swojej technomancji by zablokować część funkcji rdzenia znajdującego się w oku Arnolda. Tylko wtedy może dać szansę Ao i Yokiemu na pokonanie prezesa Geenie Corp. Przejął też przy okazji kontrolę nad okolicznymi stacjonarnymi wieżyczkami które to miały celować w nogi każdej wrogo nastawionej osoby.

***

Nikita wykonała potężny zamach ręką. Kontrolowanie naładowanego PSI ostrza będąc pozbawioną jednej z dłoni nie pomagało jej w niczym. Potężna fala energii ruszyła w stronę Geenie i jej smoka. To właśnie smok ruszył prosto na falę, pryzmując ją na swoje ciało, zadrżał jak gdyby miał zniknąć, jednak szybkie machnięcie ręki wykonane przez Geenie, poprawiło jego stan. Nikita wiedziała, że owca szybko się w ten sposób męczy. Z drugiej strony, walka bez jednej ręki nie wydawała się prosta. Do tego wydawało się, że Jacek stracił przytomność.
Tymczasem potężny wrzask rozświetlił korytarz, gdy Meer wypuścił swojego rodzaju falę energii, która odepchnęła w tył i powaliła na kolana kozła. Choć sam Meer stracił przytomność.
Głowa androidki drygnęła upiornie, a jej twarz wykrzywiały najróżniejsze grymasy. POstronny obserwator zapewne wiał by gdzie pieprz rośnie gdyby widział że z maszyną się coś takiego dzieje. Katana zakręciła młynek, a przy nim powstałą bruzda na podłodze gdy czuebk ostrza po niej przejechał.
- Eli----minacja…. zacząć… natychmiast… zostawcie go… eliminacja… - wypluwała niemal z siebie te słowa bez ładu ani składu. Ostrze katany znów pokryło się tym samym światłem, lecz cel Nikity się zmienił. MIałą zamiar dopaść do Geenie, ale na pewno stanie jej na drodze smok. Tego właśnie pogłaszcze ponownie kataną, a gdy dopadnie do owcy (o ile dopadnie),
ją też potnie.
Geenie szybko przybrała obronną postawę, zasłaniając się rękoma niczym bokser. Niewielka powłoka z psi zalśniła na jej skórze, gdy Smok podleciał pod sufit dopuszczając Nikitę do cięcia. Jej cios został zniwelowany przez dużo potężniejszy ładunek wprawnej psioniczki. Co prawda jej ręce zaczęły krwawić od płytkich nacięć, ale wydawało się to nieskuteczne.
Smok za plecami dziewczyny zakręcił się w okół siebie i strzelił ją swoim ogonem, pozbawiając ją lekko równowagi. Dziewczyna poleciała w przód, zetknęła się z kolanem Geenie i znów wyprostowała, nieco bardziej obolała.
Zaraz po uderzeniu w nos, Nikita wyprostowała się na moment. Uznała że najlepszą akcją w tym momencie będzie przeskoczenie za Geenie, by nie być otoczoczoną. Podczas przeskoku będzie cięła kataną, do tego wszczep odpowiedzialny za paralizator także pójdzie w ruch tworząc swego rodzaju “elektrycznego pastuszka”, tylko takiego z ostrzem...
Pokaz akrobacji dziewczyny zadziwił Geenie i zaskoczył w zupełności. Dziewczyna w ostatnim momencie zdążyła zasłonić się rękoma, które znowu zostały poharatane, tym razem przez uzdolniony piruet. Porażenie też nie należało do najprzyjemniejszych uczuć jakich owca mogła doznać.
Córka kozła poleciała na jedną z ścian korytarza w zataczającym kroku wręczy krzyczącym o bólu. Smok kobiety również zniknął.
Gdy Geenie wylądowała na ziemi utworzyła jednak co innego - klatkę z psi. Dwie, grube bariery zamknęły Nikitę i owcę w małym pomieszczeniu. Z przymróżonymi oczyma, resztkami swojej świadomości Geenie przyglądała się Nikicie.
Nikita rozejrzała się to w lewo to w prawo, jakby nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia. Jej świecące do tej pory oko przygasło ponownie ukazując srebrną tęczówkę. Androidka przykucnęła szturchając policzek owcy kataną.
- Twój stary ma na ciebie wyjebane. Jaki rodzic tak zostawia swoje dziecko? Powiedz mi o co tutaj chodzi. - Jej ton głosu był niezwykle nużący niczym słuchanie godzinnego wykładu o czymś co nigdy nie przyda się w życiu. - No nie bądź taka. - Z tymi słowami, upuściła katane i złapała owcę za czoło, by zacząć wysysanie resztek PSI które może ofensywnie wykorzystać.
Postara się także by zostawić jej tyle by owca jeszcze przez chwilę utrzymała świadomość.
- O to, że nie zależy wam na niczyjej przyszłości, byleby jakaś była. - zauważyła Geenie. - I o tym, że wierzyliśmy w siłę dyskusji i zrozumienia. Widać innej dyskusji niż wy. - wyjęczała. - Wyglądasz znajomo. - dodała.
Unosząc ją za włosy, pomiędzy kudłami Nikita dostrzegła nieco charakterystyczne oznaczenie.
"02". Cokolwiek to miało znaczyć.
- Często to słysze. - Rzuciła wzruszając ramionami by puścić jej wełniany łepek. - Co to za numer na twoim łbie? - Postukała palcem miejsce gdzie się znajdował, po czym usiadła po turecku grzebiąc jedyną ręką po kieszeniach.
- Jaki numer?
Nikita zmrużyła oczy, wyciagając pogniecionego fajka z kieszeni. - Czekaj. Wiesz kim jestem? Chodziliśmy do tej samej szkoły. - Replika benzynowej zapalniczki odpaliła kiepa.
- Nie kojarzę. - odmówiła, przecząc ruchem głowy.
- Ale jaja. - Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Wygląda na to że jesteś tak samo prawdziwą Geenie Geit, jak ja Nikitą Kravchenko. - Papieros tańczył z jednego kąta ust do drugiego. - Tobie też rodzice wszystkiego nie mówią. Zgaduje że jesteś klonem, ale by się upewnić musiałabym cię wypatroszyć. - Zaczesała kosmyk włosów za ucho. - To co teraz robimy? - Zapytałą zaciągając się dymem.
Odpowiedzi nie było. Geenie zamknęła oczy a ściany zniknęły. Dziewczyna oddychała ciężko.
- Mówię do ciebie. - Z tymi słowami zagasiłą papierosa na jej powiece. - Chcesz żyć czy nie. - Dopiero po chwili dotarło do niej że dziewucha zemdlała. - Eh… - Androidka dźwignęła się do pionu, i złapała Geenie za nogę by ciagnąć ją jak worek kartofli po podłodze.

Tropby 27-11-2013 16:14

Arnold nadbiegał.
Postać kozła była na swój sposób przerażająca. Sam fakt, że zdołał już dostać się tak daleko wołał o pomstę do nieba.
Yoki stał wyczekująco obserwując białą postać ubrudzoną w szkarłatnej krwi pracowników placówki. Gdy tylko kozioł się zbliżył z swoją wyciągniętą pięścią, Yoki stał się przeźroczysty. Profesor Geit zachwiał się przy swoim pudle, po czym ruszyła w niego armada kul z karabinów oraz liczne laserowe wiązki. Nie poprawiło to jego równowagi, gdy półprzeźroczysta błękitna podłoga zaczęła odbijać na boki wszystkie pociski. Do momentu.
Jeden ruch dłoni Henriego, a oko kozła zalśniło. Zalśniło i zgasło.
Tarcza zniknęła a kozioł, który ledwo postawił nogę na podłodze w poszukiwaniu równowagi, otrzymał ogromną salwę bólu prosto w odsłonięte ciało. Zaczął krwawić z licznych ran które jednocześnie pojawiły się na jego ciele. Jego nogi zostały poharatane. Yoki zmaterializował się za jego plecami i zmyślnym kopnięciem w zgięcia kolan posłał na podłogę.
Był to ułamek sekundy. Tarcze nagle pojawiła się ponownie, tym razem najpewniej zrodzona z osobistych zasobów energetycznych Arnolda.
Koziął zaklnął pod nosem, naprężył się i wybił prosto w tłum lądując łbem w piersi Ao, którego lekko odsunęło to w tył. Mężczyzna złapał kozła za barki i dwójka zaczęła przepychać się, z kuloodpornym kozłem próbującym dostać się do windy tuż za plecami niebieskowłosej bestii.
Henry dobrze wiedział że nie będąc w stanie skrzywdzić kozła za pomocą PSI, był w tym momencie całkowicie bezsilny. Nie był w stanie zrobić niczego co oddział uzbrojonych marines nie zrobiłby od niego znacznie lepiej. No może poza jedną rzeczą, a było nią korzystanie z mózgu. Zbliżył się więc do Arnolda na odległość kilku metrów i przygotowany do rychłej ucieczki w razie gdyby zanadto go rozgniewał, rozpoczął swoją grę:
- Więc zostawiłeś własną córkę na śmierć? - zapytał kpiąco chłopak, którego szeroki olśniewająco biały uśmiech rozcinający oblepiające go cienie był upiorny jak nigdy. Kto jak kto, ale szalony naukowiec taki jak on, potrafiący z łatwością uwierzyć w swoje własne zmyślone (czy też zapomniane z powodu podróży w czasie) historie nie miał sobie równych w blefowaniu. - Tak bardzo zależy ci na ucieczce? Dobrze wiesz że nie ma na to szans. Podróż windą trwa wiele godzin w trakcie których będziesz siedział jak kaczka na celowniku. Czego nie wiesz, to tego że w szybie windy co kilka kilometrów porozkładane są ładunki wybuchowe, które nawet jeśli cię nie zabiją, to z pewnością wyrzuciłyby cię prosto w kosmiczną próżnię. Ponadto posiadamy w bazie kilka eksperymentalnych bojowych myśliwców zdolnych do manewrów na orbicie okołoziemskiej, które odzyskałyby twoje zwłoki. Natomiast zadajemy sobie cały ten trud aby cię zatrzymać, tylko dlatego że więcej wart jesteś dla nas żywy. Jednakże nie licz że w razie twojej ucieczki powstrzyma nas to przed twoją eksterminacją. Więc jak będzie, panie Arnoldzie? Czy w obliczu tych przemawiających przeciwko panu faktów, wciąż zamierza stawiać pan czynny opór?
Uporczywie i wydając z siebie wyłącznie jęki, Arnold pchał całym ciałem na Ao.
Błękitnowłosy belfer tylko się uśmiechnął. - Kolega do ciebie mówi, koźle.
- Przedstawiliśmy wcześniej panu swoje cele, czyż nie? - naukowiec zadał kolejne pytanie, a jego głos podniósł się o ton, jak gdyby zadziwiony tym że Arnold odrzuca tak szczodrą w jego mniemaniu ofertę. - Czy naprawdę nie zależy panu na życiu swoim, jak i pana córki? Z przyjemnością wymienimy waszą dwójkę na dane których potrzebujemy i zapewniam pana, że do czasu spełnienia naszych warunków włos nie spadnie z głowy panu ani Geenie, a rany odniesione w trakcie waszej jakże nieuprzejmej próby ucieczki zostaną należycie opatrzone. Czy to wciąż dla pana za mało? Jeśli tak, to proszę przedstawić dodatkowe warunki których by pan sobie życzył, a z chęcia je rozpatrzę.
Arnold lekko się uspokoił. Zwolnił odrobinę swój uścisk na barkach Ao.
Niemal natychmiastowo otrzymał mocne kolano w brzuch, poprawione siarczystą pięścią w twarz. Kozioł zatoczył się dwa kroki w tył po podłodze, po czym podniósł do klęczek wypluwając nieco śliny. - A więc jednak potrafisz rozmawiać. - zadowolił się Ao krzyżując ręce na piersi.
- W odróżnieniu od niektórych. - syknął spoglądając zakrwawionym na Henriego. - Czego bym chciał? Abyś poszedł do apteki i poprosił o viagrę. Łatwiej ci będzie pójść się jebać. - wymamrotał krzywiąc twarz z bólu. W tych spazmach okulary spadły mu z twarzy. - Pocałujcie mnie w dupę. Przyszedłem tutaj dyskutować i zostałem zaatakowany. Śmiesz mówić, że to ja nie potrafię dyskutować? - jego spojrzenie było pełne pogardy.
- Dyskusje skończyły się już dawno - oświadczył nieco chłodniejszym tonem Henry. - Teraz natomiast stawiamy sobie nawzajem warunki, by dojść do kompromisu, który będzie korzystny dla obu stron. Powinien pan skończyć z unoszeniem się pychą i ten jeden raz zaakceptować swoją porażkę. Tak będzie dla pana najlepiej. Dajemy panu ostatnią szansę. Jaka jest pana ostateczna odpowiedź?
- Nie.
Była to krótka odpowiedź. Kozioł wyskoczył z miejsca łapiąc pod ramię Henriego. Jednym susłem leciał w stronę drzwi windy ciągnąc naukowca.
Widząc to Ao wyciągnął dłoń w stronę kozła. Zdołał położyć ją na plecach Arnolda, nie dał rady go jednak złapać. Zaaplikował za to co innego.
Profesor Geit wraz z profesorem Ignatiusem wpadli w metalowe drzwi przelatując razem z nimi do środka windy. Henry poleciał w stronę ściany, wyrzucony przez kozła i użyty jako materiał do wciśnięcia włącznika na odległość.
Winda zaczęła zjeżdżać.
W tym samym momencie na koźle zaświeciła się seria niebieskich symboli. Na jego ramionach, brzuchu, plechach i lewej części twarzy.
Wszystkie wybuchły jednocześnie.
Po chwili naprzeciwko Henriego leżał poharatany kozioł z gołym mięsem. Jedyne co trzymało go od wykrwawienia było jego PSI, trzymające krew w rysach roztrzaskanych żył.
- Nadzieja matką głupich. - syknął sam do siebie, a łzy w jego oczach zdradzały, że jest pewien limit do tego, ile bólu może zinterpretować mózg, niezależnie od nawału ran.
- Pewnie mi pan nie uwierzy, ale naprawdę przykro mi że musiało do tego dojść - powiedział chłopak, którego cienie przestały pokrywać ciało i wróciły na swoje pierwotne miejsce u jego stóp, po czym wzruszył ramionami. - Zwykły konflikt interesów. Sam pewnie najlepiej pan to rozumie. Więc, jak pan obstawia? Na dole będą czekały na nas pana żołdaki, czy też oddziały Unii? Sądzę że na skali prawdopodobieństwa przewaga jest po pana stronie, jednak nie można wykluczyć pewnych zdarzeń losowych. W końcu potyczka na platformie wiertniczej może łatwo potoczyć się w nieprzewidzianym przez nikogo kierunku.
- Wszystko jedno.- mruknął. - Masz rdzeń biologiczny. Banda najemników w niczym mi nie pomoże. Chyba, że wyszedłeś z paliwa. Ale wątpię w takie szczęście. - nie był już tak agresywny. Widać było, jak bardzo pogodził się z sobą. - Więc? Czego chcesz?
- Już panu mówiliśmy - stwierdził Henry, rozsiadając się wygodniej na jednej z przymocowanych do ścian ławek, które zamontowano dla wygody pasażerów podczas wielogodzinnej jazdy. - Potrzebujemy danych o pewnym zmutowanym genotypie, które pomogą nam w pokonaniu Matki. Ponad to niczego innego od was nie chcemy. W końcu pracujemy dla prezydenta, czyż nie? Ludzie, pieniądze i wpływy to dla nas nie problem.
- ”Miru Koto”, widzący. To nie jest genotyp do walki z matką. To genotyp do kontroli i obserwacji wszelkich źródeł PSI. Dać go obrońcom ludzkości? Jak najbardziej. Szaleńcowi? W żadnym wypadku. Nie będę wspierał organizacji pod władzą Rolanda. Najpewniej i tak umrę nim dotrę do siedziby głównej. Co mi za różnica? - uśmiechnął się do siebie kozioł. - Sam fakt, że porwaliście naszą Tanu to dość skurwysyństwa.
- Pragnę zauważyć iż rząd jest w posiadaniu takich środków masowego zniszczenia jak broń nuklearna - stwierdził Henry, zakładając nogę na nogę. - Naprawdę tak bardzo obawia się pan użyczenia nam danych o jakimś genotypie służącym do obserwacji? Przecież nie prosimy nawet o żaden mutagen o bojowym zastosowaniu, jak te które właśnie raczył nam pan składnie zaprezentować. Może więc niech mnie pan oświeci do jakichż to niecnych celów pan Roland mógłby wykorzystać genotyp Tanu? Bo sądzę iż rząd posiada już aż nadto szpiegów których wykorzystuje do zdobywania informacji. A jestem skłonny wyjawić panu powód dla którego niezbędny jest nam ów genotyp, jeśli to pana uspokoi. Mianowicie jest na Ziemi pięć osób niezbędnych do pokonania Matki i ocalenia rodzaju ludzkiego. Zaś osoby te może zlokalizować wyłącznie Tanu lub ktoś posiadający podobne do niej predyspozycje genetyczne. A jeśli nie uda nam się ich odnaleźć w określonym czasie, to Matka osiągnie swój cel i wszyscy będziemy skończeni. Czy tego właśnie pan sobie życzy?
Arnold uśmiechnął się podle badając wzrokiem postać Henriego.
- Tak ci to wytłumaczył? - spytał. - Cóż. Nie będę cię wyprowadzał z błędu, im mniej osób wchodzi nam w drogę tym lepiej. Dam ci jednak dwie małe rady: - słowa te podkreślił wyciągając w jego stronę dwa palce. - Po pierwsze: Sami nie wiemy do końca o co chodzi z medium, ale Roland wie więcej, i na pewno wszystkiego nie mówi. Ogółem rzecz biorąc, to jest już drugi model rdzenia. - była to wzmianka o której nie wspominała nawet Aurora. - Po drugie: Daje ci takie informacje, jakie są dla niego wygodne. Fakt, możemy odtworzyć genotyp, ale nie jest on nasz. Wywodzi się z Japonii. Stąd jego nazwa. - zauważył kozioł. - Dlaczego nazywałbym holenderski gen “Miru Koto”? Dlaczego obiekt na nim wychowany byłby z rodziny Tanuki? Powinieneś dokładniej wiązać fakty. To typ mutacji zrodzonej pokoleniowo, naturalnie. - wyjaśnił. - Umiesz się bić, ale nie wiesz jak dobierać wrogów. - jego twarz straciła nieco z wyrazu.
- Być może ma pan rację - przyznał naukowiec, kiwając powoli głową. - Nie mam w tym jeszcze zbyt dużego doświadczenia. A pana ostrzeżenia wezmę pod rozwagę. Szczerze mówiąc już dawno sam domyśliłem się że prezydent nie jest z nami do końca szczery i uprzedziłem już o tym kogoś zaufanego. Mimo to dziękuję za informacje których mi pan udzielił. Aczkolwiek nie gwarantuję że potraktuję przez to pana bardziej ulgowo.

Ajas 27-11-2013 16:21

Rusek ziewnął głośno.
Wstał skoro świt by zjechać ta piekielną windą na ziemię. Gdy czekał na helikopter minęła go jakaś koza, ale kto by się tym przejmował gdy brak snu i kawy. Skradzione z maila prezydenta informacje ukryte były w teczce, w torbie w której Borys trzymał ubrania i inne rzeczy niezbędne na tą podróż.
Teraz gdy siedział na tyłach helikoptera, jako jedyny pasażer ( po za pilotem rzecz jasna), wciąż z zaspanym wzrokiem wstukał w telefon odpowiedni numer. Gdy w końcu po kilku próbach ktoś odebrał, Jankovic wciąż odrobinę zmulony rozpoczął dialog.
- Z tej strony Borys, Jankovic Borys, dodzwoniłem się do Ivana Batkina?
- Halo? Tak. W czym mogę pomóc? - padła niemal odruchowa odpowiedź. - I skąd masz mój numer?
- Ivan no jak to skąd! Nie poznajesz swojego kumpla Borysa? -zaśmiał się do słuchawki bokser. - Nie mów że wywaliłeś mnie z pamięci dla jakichś laseczek w jpegu. -dodał jeszcze wesoło.
- Wolę laskę w jpegu niż faceta z barami jak mój monitor. - odparł z wesołym tonem Ivan. - Dawno od ciebie nic nie słyszałem, trzymasz się, russky wilku?
- Wiesz byłem lekko odcięty od komunikacji.-odparł Borys. - Właśnie lecę do Rosji i chciałbym się z tobą spotkać… mam pewien interes. -dodał przyciszonym głosem. - No i trzeba się w końcu napić za stare dobre czasy. -dodał już weselej.
- Jestem teraz w prypeciu. Trafisz? Odbiorę cię z lotniksa. - zaproponował. - Wódka też się znajdzie.
Borys na chwile zakrył dłonią odbiornik telefonu by krzyknąć w stronę pilota. - Możesz mnie zabrać do Prypeciu!? - po czym dodał już do słuchawki -[/i] Pewnie, lecę helikopterem, więc nie sugeruj się rozkładami lotów. Co w ogóle tam robisz?[/i]
- Podjąłem się pewnego...nowego projektu przeciw zielonym. Całkiem ciekawego. Choć mam wrażenie, że jakiś pajac siedzi mi ciągle na plecach. Od jakiegoś czasu mamy tu patrole wojskowe. Choć nie jest tak źle jak w Moskwie. - wyjaśnił się. - Pilnuj się abyś nie przykuwał za dużo uwagi.
- Postaram się, resztę opowiesz mi na miejscu. To do zobaczenia Ivan. -dodał, p oczym rozłączył się i ryknął w stronę pilota. - Ile nam to zajmie!?
- Przynajmniej do pierwszej. - mruknął. - Mam czekać aż wrócić czy wracać do bazy? - dopytał. - Może być ciężko cie odebrać, jeżeli stracisz kontakt z nami.
- Zostajesz ze mną, będę potrzebował pilota. Traktuj to jako urlop. -stwierdził Rusek, po czym mimochodem dopytał. - Ile z bazy lecielibyśmy do Nuuk? - gdy otrzymał juz odpowiedź usiadł na tyłach helikoptera i czekał. Sporo pracy przed nim, ale powoli w jego głowie rodził się plan.

Prypeć

Borys odesłał swego pilota do pobliskiego hotelu, z nakazem by ten informował go od razu, jeżeli coś się wydarzy. Roland zapewne dzwonić pierw będzie do pilota, nie zaś do Jankovica, jako że tego pierwszego ograniczają zasady posłuszeństwa, wilka zaś niekoniecznie.
Gdy chłopak spotkał Ivana na lotnisku, od razu go poznał, jego kumpel prawie nic się nie zmienił.


Wysoki i szczupły blondyn, o licznych bliznach po poparzeniach na całym ciele. Odziany w typowa dla Rusków ciepłą kurtkę, oraz włochata czapkę tka by nie wyróżniać się z tłumu. Przywitali się mocnym uściskiem, by komunikacją miejska dostać się do mieszkanie informatyka. Od kawalerka w bloku, nic szczególnego.
W środku oczywiście pełno było sprzętu komputerowego najwyższej klasy, ale to Jankovica nie zdziwiło, wszak po to tu przyleciał.
Bokser opadł na kanapę i wyciągnął dopiero co kupiona flaszkę, zimną i kuszącą.
- Wybacz że tyle się nie odzywałem, ale jak widzisz trochę mnie w tym czasie przerabiali. -zaczął, lekko poruszając czółkami. - Jak tam rehabilitacja? Już skończona?
- Mniej lub więcej. Myślę o zdobyciu implantów integrujących z oprogramowaniem. - pochwalił się Ivan. - Nawet wiem skąd by na nie zarobić. Coś ty robił, że cie nawet w matuszce nie było? - spytał rozsiadając się na pufie, pomiędzy stolikiem a Borysem.
- Hym… może najpierw się napijmy. -stwierdził i odkręciwszy pociągnął wódki z gwinta, przekazując ją Ivanowi. - Pewnie Cie to wkurwi, ale najpierw wojskowi wzięli mnie na badania nad mutantami, zgodziłem się oby ojczulek miał z czego żyć na starość. Potem wysłali mnie do jakiejś akademii, a aktualnie jestem pracownikiem prezydenta… -zakończył spuszczając wzrok, spodziewając się wybuchu gniewu swego przyjaciela.
Chłopak westchną odbierając butelkę.
- Znikasz na dobre kilka lat, rzucasz karierę bokserską a potem wracasz prywatnym helikopterem do zapyziałej dziury jako pies prezydenta? - spytał retorycznie z dość zawiedzionym tonem głosu. Wziął bardzo głęboki łyk wódki. - Po prostu wyjdź. Nie będę robił dla rządu.
- Nie chce żebyś robił dla rządu. -odparł Borys spokojnym tonem, przygotowany na taką reakcję. - Ale zanim przejdę do rzeczy… -tu zamilkł i wyciągnął komórkę by w okienku smsa nastukać kilka znaków i podsunąć je rozmówcy przed oczy.

Sprawdź czy nie mam podsłuchu albo innego syfu, nie wiem co mi mogli do ubrania wpieprzyć.
Aby zobaczyli, że stracili sygnał? #Tox” wiadomość zwrotna zawierała adres do czatu w jakiejś nieznanej Borysowi sieci. Był to pierwszy raz gdy Jankovic zobaczył link zaczynający się innym adresem, niż @.
Mimo to chłopak szybko zalogował się do czatu, przechodząc na wirtualny tryb rozmowy. Teraz nie padały słowa, jedynie miarowy stukot klawiszy dowodził o ich rozmowie.
- Rząd wykorzystał mnie podobnie jak kiedyś Ciebie. Sam wiesz, że rodzina to rzecz o które trzeba dbać i nie zawsze przez nią mamy z górki. Wstąpiłem do wojska tylko ze względu na ojca, ale potem odkryłem to. - pisząc te słowa bokser wręczył informatykowi pierwszy mail który odkrył na koncie Rolanda. Ten dotyczący wycieczki. - Zostałem tam wysłany wraz z resztą uczniów akademii, ja ledwo przeżyłem, dwie osoby straciliśmy. Nikt nie pisnął słowem ze było to ustawione. Potrzebujesz jeszcze jakichś dowodów by się przekonać, że nie będziesz pracował dla rządu, jeżeli mi pomożesz?
Z ust chłopaka nie padła odpowiedź. Zamiast niej, gorzała pojawiła się obok Borysa. Wraz z uśmiechem zrozumienia na twarzy Ivanowicza.
Borys tez lekko się uśmiechnął i pociągnął trunku, by stukać w klawisze dalej.
- Mam tego więcej, oczyściłem skrzynkę mailową prezydenta, ale nie miałem jeszcze czasu tego przejrzeć, chociaż strasznie dużo tego nie ma. No i tutaj pojawia się to z czym do Ciebie przychodzę. Chce żebyś pomógł mi włamać się do gabinetu władcy całej Unii, okraść go ze wszystkich danych i odkryć o co naprawdę chodzi z tymi ostatnimi pojebanymi zjawiskami. Sam nie dam rady. -dodał prosto z mostu bokser.
Dam ci mikrowszczep. Umieść go w jego sprzęcie a będę miał dostęp do włamu. O ile dostanę dobry sygnał aby praca przebiegała w miarę płynnie. - Tu pojawiła się mała komplikacja. Jak z małej chatki Ivana w prypeci dosięgnąć kosmicznej bazy na orbicie planety? Borys musiał coś wymyślić.
- Problem jest w tym… że baza jest w kosmosie. -padła szybka odpowiedź… ale cóż wszak bokser miał plan! I to nie byle jaki! - Chyba, że nie boisz się małej podróży kosmicznej. Wiesz najpierw myślałem że po prostu wysadzimy drzwi i zabierzemy wszystkie dyski czy jak to się tam robi… -napisał z zażenowaną miną. -... ale dzięki temu wpadłem na to jak bym mógł przemycić Cię ze sobą na stację bez podejrzeń. Zainteresowany?
Ivan zastanawiał się dłuższą chwilę w głębokiej ciszy.
- Będę musiał wykonać kilka telefonów. Ale powinno być dobrze. Z chęcią pogmerałbym w wojskowym gównie.
Borys uśmiechnął się kącikiem ust. - Właśnie po to mi ten helikopter. W bazie jest burdel na kółkach, wbiłem na maila prezydenta w biały dzień i nikt nawet palcem nie kiwnął. A ty na pewno bez problemu zdobędziesz informacje o życiorysie mojego pilota i z łatwością się w niego wcielisz, nie mylę się? Jak tam Ivan, dalej marzysz by sobie czymś polatać? Bo jak dobrze pójdzie to ci może prezydent nawet da odznakę za pracownika miesiąca, tam przemycić osobę to pryszcz. Jedynym zagrożeniem może być te sławny naukowiec Zolf… ale on raczej nie zwraca uwagi na szarych żołnierzy. -odstukał Borys wyraźnie zadowolony ze swej pomysłowości.
- Zapomniałeś o jednym: Ja nie mogę latać. Aż tak dobrych wszczepów mi nie zafundowali, bo po cholerę. Dokładnie o to im chodziło. Jestem fizycznie ograniczony jeżeli chodzi o koordynacje przestrzenną. - przypomniał się Ivan z niewiarygodnie wrogim wyrazem twarzy.
- Uhh myślałem że coś na to wykombinowałeś… - Borys wyglądał na naprawdę zawiedzionego. - Masz w takim razie jakiś pomysł by ulepszyć mój plan… wiesz że w myśleniu zawsze byłeś lepszy.
- Jak dokładnie można się dostać...na tą bazę w kosmosie? Nie mów mi, że rakietą na marsa.
- Windy. Jest ich pięć, jazda jedną trwa około dwóch godzin, z zejściem jest prościej bo jest kilka szybkich dróg ucieczki, jakieś specjalne liny czy tam kapsuły. -wyjaśnił.
- Jeżeli wepniesz mikrochip, mogę wejść do windy i pobrać zawartość dysku podczas jazdy w górę. - objaśnił chłopak. - Musiałbyś jednak znaleźć dla mnie jakąś drogę ucieczki.
- Nie sądzisz że to niebezpieczne? Jeżeli zdadzą sobie sprawę z twojej obecności gdy będziesz w windzie, będziesz w potrzasku. -Borys nie wyglądał na zachwyconego ta ideą. - Aczkolwiek, mam inny pomysł. A gdyby wrócić do pomysłu byś wcielił się w mojego pilota… ale ze złamaną nogą? Udamy że się poślizgnąłeś, ja przedzwonię by Unia wysłała mi najbliższego pilota, który zawiezie nas do windy. Dzięki temu bez problemu wejdziesz do bazy i będziesz mógł tam pomyszkować. -zaproponował Bokser.
- Dałbym radę. Choć na dobrą sprawę, nie możesz mnie po prostu polecić wojskowym jako specjalisty od komputerów? Wystarczy mi okres próbny i powinienem spokojnie się zmyć nim się do mnie przyzwyczają.
- Tylko że wtedy będą wiedzieć kogo szukać prawda? -zauważył Borys, który jakoś wkręcił się w działania pod przykrywką.
- Z kim ty rozmawiasz? :P - pojawiła się na czacie kolejna wiadomość, tym razem z emotką. - Zdziwiłbyś się jak wiele osób "wie" "kogo" szukać.
- A to kto jakiś kumpel z zawodu? -zagadnął mając na myśli nowego osobnika. - Jak wolisz, mogę Cię albo polecić, ale zrobimy tak jak proponowałem. Aczkolwiek i tak musisz być uważny… jest tam parę osób które lubią wtykać nos w nieswoje sprawy. - zauważył ten, który wchodził wręcz frontowymi drzwami tam gdzie go nie chcieli.
- O ile stamtąd wyjdę, to ty będziesz miał problemy nie ja. - zauważył Ivan. - Więc sam się zdecyduj. Mogę się podszywać i pod pilota, ale ten plan będzie krótszy w ramie czasowej. Jeżeli się nie pośpieszysz z mikrochipem, mogą szybko się zorientować, że ten pilot inaczej wyglądał.
- To wprowadzę Cie normalnie… a o mnie się nie martw. Jeżeli w tych dokumentach znajdę to o czym myślę, to zniknę z tej bazy szybciej niż ty. - tutaj Borys zrobił chwile przerwy. - A potem wrócę tam w mniej pokojowych zamiarach. Kiedy moglibyśmy najwcześniej ruszać?
- Wezmę laptopa, zrobię jeden telefon i możemy wychodzić. W międzyczasie załatw mi miejsce.
- Nie możemy jechać tak od razu… baza myśli że odwiedzam ojca. Podlecimy jeszcze do Moskwy i nocą wrócimy do bazy. -napisał Borys, po czym wyciągnął z kieszeni telefon i wstukał numer Rolanda, czekając aż ten odbierze.
Odpowiedzi jednak nie było.
Borys jednak nie ustawał w swych próbach. - No odbierz imbecylu. -mruknął pod nosem, ponawiając swoje próby, a jednocześnie chwycił za butelkę wódki i pociągnął z niej zdrowo, by następnie podsunąć ją Ivanowi.
Tym razem komórka była nieosiągalna. Roland najpewniej po prostu ją wyłączył.
- Jak zawsze… pewnie nad swoimi pornosami siedzi. -wymruczał pod nosem i zaczął szukać w telefonie numeru Zolfa, by po chwili zadzwonić do niego. W końcu on też mógł udzielić mu pozwolenia.
Z jakiegoś powodu, telefon Zolfa również był wyłączony. Borys nie miał szczęścia.
A może? Jakiś moment później, oddzwonił do niego Roland.
- Halo? Borys? Daleko jesteś od bazy…? Mamy mały problem…
- Nareszcie odebrałeś! -ucieszył się Rusek. - Jestem w Rosji u starego znajomego i w jego sprawie w sumie dzwonię. Ale o jaki problem chodzi?
- Uwierzysz mi jak wpadł do nas w wizytę stary kozioł, którego napadła nikita, a potem zaczął mordować strażników po korytarzach, których chyba wymordował już całą zmianę...a do tego tylko Aurora była w stanie, cóż, zająć go czymś? - spytał - Bo mniej-więcej tak to wygląda. Choć w sumie nawet jak tu przyjdziesz nie wiem co zrobisz, bo cholera go wie do której windy się kierują. Najbliższa ma połączenie z sealandią. Tą bym w sumie obstawiał. Dasz rade dolecieć do sealandii?
- A co teraz nie jestem za głupi na to zadanie? -parsknął w słuchawkę Borys. - Powinienem dać radę, ale ty przyjmiesz mojego informatyka do roboty. Nawet nie wiesz jaki spam mam na mailu od kiedy zostałem bohaterem. -dodał powoli wstając z miejsca. - Ale z drugiej strony, jak Aurora nie dała mu rady to co ja mam zrobić, no i gdzie jest Ao?
- Plan obrony ustala konstrukcję kilku blokad. Kozioł jest blokowany przez stopniowo silniejsze barykady aby dać czas na ustawienie tych mocniejszych. Co nie zmienia faktu, że ostatecznie może udać mu się po prostu wskoczyć do windy ignorując wszystko. Wygląda na dość silnego aby coś takiego odwalić. Ao z Yokim są naszą ostatnią barierą. - wytłumaczył. - Po cholerę udostępniłeś swój e-mail, zamiast założyć nowej skrzynki? Zresztą, nie ważne. Plan jest taki, że jeżeli kozioł dostanie się do windy, zniszczysz szyb. W ten sposób kapsuła wypadnie i sukinsyn rozbije się ryjem o platformę wiertniczą. Będziesz się tylko musiał wspiąć kilkaset kilometrów w górę i przeciąć szyb. Jakoś dasz radę.
- Ciebie pojebało prawda? -Borys nie wytrzymał, gdy usłyszał ten genialny plan. - To jest winda kosmiczna, dajcie mu tam wejść i zatrzymajcie zasilanie gdy będzie w środku. W kosmos wam nie ucieknie! -warknął Borys, przedstawiając chyba najbardziej banalny plan w historii.
- Tym się zajmuje Aurora. Problem polega na tym, że sama winda ma własne zasilanie. Nie pociągniesz kabla z kosmosu. Jeżeli to cholerstwo wystartuje nie mamy czym go zatrzymać jeżeli nie zniszczymy samej windy. I to jest właśnie twoje zadanie. Nie musisz się wspinać w kosmos.
- Dobra rozwalać umiem. -mruknął Rusek. - To ja lece, a ty na przyszłość odbieraj telefony, przecież to tylko jakiś kozioł. -dodał wesoło i się rozłączył.
- Dobra Ivan lecimy, popatrzysz jak bohaterowie pracują. -zaśmiał się ironicznie Wilk.
- Ehh? - chłopak wyszedł z swojego pokoju z telefonem w ręku. Najwidoczniej musiał przed wyjazdem ustalić parę spraw. Ciekawym było ile umów na zlecenie zerwał dla jednego Borysa. - No dobra. Laptop mi wystarczy. Mam też chip. - to mówiąc podał Borysowi małe plastikowe pudełeczko wewnątrz którego znajdował się czarny kwadracik. - Kładzie się go na płytę główną. Potem robi swoje. - wyjaśnił.
- Emmm gdzie jest płyta główna? -zapytał Borys z kompletnie bezradną miną. Po czym przedzownił do pilota.- Ruszja tyłek, Prezydent wzywa, ile będziemy lecieć do Sealandi?
- Maksymalnie godzinę, to nie aż tak daleko. - wytłumaczył pilot gdy Ivan głupim wzrokiem analizował Borysa. - Jak zdejmiesz klapę od komputera, to największe w środku to płyta główna. - wytłumaczył w możliwie banalny sposób. - Tylko nie pomyl z dyskiem. Dyski są metalowe i nic na nich nie ma.
- Pokażesz mi w bazie na moim komputerze. -zadecydował Rusek, po czym zwrócił się do plitoa. - To chce tam być w 30 minut, masz wycisnąć z tego helikopterka co się da. Ruchy! -ryknął i rozłączył się, po czym zerknął na Ivana.- Wiesz jaki kozioł może zadzierać z wojskiem?
Ivan podniósł brew. Długi moment stał w zastanowieniu. W końcu jednak coś błysnęło mu przez głowę. - Jedyny kozioł o jakim słyszałem to Arnold z Geenie Corporation. GC to właściwie 1/3 globalnego rynku mutagenów. Nie zdziwię się, jeżeli mieszali się w twoje mutacje.
- Zajebiście… -mruknął krewetkolud zbiegając po dwa stopnie na raz. - Trzymasz się z nimi czy nie? -zagadnął jeszcze.
- Nie mam nawet pojęcia dlaczego mieliby zadawać się z wojskiem jako antagoniści. Chociaż pewnie ukradłem dla nich kilka genotypów. - odchrząknął Ivan. - Rób co ci na rękę, ja nie mam stałego zatrudnienia. Nie raz wkopywałem swoich zleceniodawców.
- Zobaczymy jak się ułoży. -stwierdził Rusek i na chwile przystanął przed wyjściem z kamienicy. - No i dzięki za zaufanie Ivan. -dodał z uśmiechem w stronę swego przyjaciela.
- Na mnie możesz polegać. - uśmiechnął się chłopak.

***

Podróż nad sealandię nie trwała tak długo. Jednakże lądowanie było kwestia względną. Helikopter zawisł w powietrzu kilkanaście kilometrów od platformy wiertniczej. Borys się tego spodziewał. Całkiem spore oddziały armii najemniczej siedziały pod windą, oczekując powrotu Arnolda Geit. Był to nie byle jaki pluton. Zajmowali mniej-więcej całą platformę masą namiotów. Zostawili tylko jeden dłuższy pas na którym znajdował się potężny czarny odrzutowiec, najpewniej taksówka rzeczonego kozła.
- Nie sądzę abyśmy byli w stanie zawrzeć kontakt. - odezwał się pilot bezradnie spoglądając na bohatera i jego przyjaciela.
- Ta… pewnie byśmy dostali jeszcze jakaś rakietką. -stwierdził Wilk i wykonał szybki telefon. - Słuchaj Roland tak jak myślałem, jest tu mała armia, więc zajmijcie koziołka-matołka, póki z nimi nie skończę. -rzucił, nie zważając czy odebrał prezydent czy jego poczta głosowa. - Podlec i mnie wyrzuć, a sami spadajcie na bezpieczną odległość. -rozkazał pilotowi, wstając z miejsca zaś jego ciało powoli zaczął pokrywać diamentowy pancerz. - Czas by to co zmutowali skopało im dupska.
Borys spadł na platformę wzbijając w powietrze tumany dymu. Gdy podniósł się powoli z stworzonego w ziemi wgniecenia miał dobrą okazję przyjrzeć się bazie. Namioty. Ludzie. Winda. Samolot. Nic więcej tu na dobrą sprawę nie było.
No może poza faktem, że otaczało go przynajmniej czterdziestu najemników z całkiem porządnymi karabinami.

[cener][/center]

- Zdrastvujcie Towarzyse. -przywitał się łamanym ruskim. - Czekacie na kogoś? -zapytał rozciągając okute w czarny pancerz mięśnie. By po chwili ruszyć w stronę broniących dostępu do windy ludzi.
Ogień został otworzony natychmiastowo gdy tylko Borys uniósł nogę. Setki kul na sekundę uderzały o chitynę Borysa, po zaledwie kilku jego krokach pancerz zaczął pękać, on krwawić, a niektórego kule wchodzić w głąb jego ciała. W końcu nagle wystrzały ustały. Z tłumu wyszedł wysoki mężczyzna.
Jason Eater. Dowódca tej samej kompanii najemnej która pracowała dla rządu w Nuuk.
- Kim ty kurwa jesteś?
Silna broń… ale kul jest ograniczona ilość, zaś pancerz i jego ciało w tej formie regenerowały się dość szybko… zwłaszcza, że jak wpadnie w tłum już tak strzelać nie będą mogli.Te myśli przeleciały przez głowę Borys, gdy ból przeszył ciało. Chciał już skakać w najemników, gdy nagle pojawił się… Jason. Rusek był szczerze dość zdziwiony jego obecnością tutaj.
- Widać nie zapadłem Ci w pamięć... -szczęka poruszyła się ze zgrzytem, gdy Borys spojrzał na rozmówcę. - Może to Ci odpowie za mnie? -zapytał wyjmując spod kurtki podziurawiona od kul maskę wilka i zasłonił nią twarz. - Rosyjski Wilk do państwa dyspozycji. -przedstawił się. Cóż łamanie morale też jest ważne. - Nie macie tu jakiejś armaty, czy bomby? Bo tym co najwyżej mnie połaskoczecie.
Dookoła Borysa rozbrzmiewały śmiechy. Najwidoczniej pośród najemników idea bohatera wydawała się absurdalna. Jason był jednak opanowany.
- Hmm...Czego tu chcesz? - spytał.
- Czy to nie oczywiste? Ty na kogoś czekasz, ja mam sprawić by ta osoba albo tu nie dotarła, albo nie miała czym uciec. -odparł Bokser, po czym spojrzał po śmiejących się najemnikach. - A wasze pancerzyki to potrafią? -zapytał, unosząc do góry rękę, z której powoli wypadały pociski, zaś dziury po nich zarastały, by po chwili świeża chityna błysnęła w świetle słonecznym.
- Zwykły mutant. Strzelać. - Mruknął Jason oddalając się w tył. Borys usłyszał przeładowanie broni i wystrzał. Wtedy wszystko zalśniło bielą.
Stała przed nim Nu.
Nie możesz tego przetrwać. Wystarczyło skoczyć prosto na windę. Może dałbyś radę. - zauważyła, przyglądając się Borysowi. - Jesteś zbyt tępy aby latać samowolnie. - westchnęła. - Może zostałbyś moim...sługą? - zaproponowała opierając głowę na dłoniach. - Jesteś uroczy ale nie chcę abyś umarł. - przy tych słowach za jej plecami wyrósł ten sam miecz, który zawsze widział w pomieszczeniach z nią. Zegar na nim jednak nie tykał. Kobieta wyciągnęła dłoń do Borysa.
- Gdybym chciał zniszczyć windę zrobiłbym tak jak mówisz. -stwierdził Rusek wzruszając ramionami. - Chciałem mieć pogląd na sytuację… nie lubię być wykorzystywany, chce wiedzieć dla kogo warto pracować. -mówiąc to spojrzał gdzieś w przestrzeń, nad sobą, tam gdzie powinno być niebo.
- Nigdy nie lubiłem być pionkiem, wole decydować sam o sobie. Mimo, że nie jestem jakimś myślicielem to wole robić wszystko po swojemu i odpowiadać za własną głupotę tylko przed sobą. -stwierdził z delikatnym uśmiechem na ustach. - Ale w sumie jesteś moją duszą nie? Komu innemu miałbym zaufać? -dodał wesoło wyciągając w stronę kobiety rękę.
- Ale o moje życie nie musisz się martwić, to było zamierzone. Nie znam się na fizyce i matmie jak Henry czy Zolf, ale potrafię dobrze zapamiętywać. A ponadto wiem jak działają prości ludzie jak żołnierze. Gdy widzą szansę to ją wykorzystują, nie myślą o konsekwencjach. Dla tego dałem im okazję do strzału. -stwierdził gdy czarny pancerz rozsypał się, a jego miejsce zaczęły zastąpiły skaczące po ciele chłopaka błyskawicę. - Henry przypadkiem podsunął mi tą idee w walce z ta całą Matką. A dokładniej przypomniał mi coś z liceum. Elektryczność może stworzyć coś w rodzaju swego własnego pola grawitacyjnego, a dokładniej elektromagnetyzm czy coś takiego. - Rusek wyszczerzył zęby jak zawsze wesoły niezależnie od okoliczności. - A ja jestem otoczony przez ludzi takich samych jak ja- niezbyt inteligentnych. Którzy nie pomyśleli w kogo trafią ich pociski jeżeli ich lot zostanie zmieniony. -dokończył tłumacząc Nuu swój plan działania. - A co do sługi… wole określenie wspólnik. A teraz zgaś ta jasną żarówę i daj mi robić swoje! -zawołał hardo acz radośnie, szykując swoje ciało do wystrzelenia potężnego wyładowania, które miało stworzyć dookoła niego swoista tarczę elektromagnetyczną.
Nu uśmiechnęła się szeroko. Przez chwilę Borysowi przeszło przez myśl, że nie do końca zrozumiał intencję czy też znaczenie uścisku.
Ni mniej ni więcej wizja zniknęła równie nagle jak się pojawiła. Rany Borysa regenerowały się w powolny tempie, na ziemi pod jego stopami leżały niezliczone kule. Strzały ustały po dłuższej chwili, gdy kilkunastu najemników padło bez słowa martwymi. Pole wydawało się wycieńczające, było jednak skuteczne.
Krew ciekła z ust i ran Borysa, który dyszał ciężko. Mimo to jego oczy płonęły wolą walki. Co jak co… ale nie wyobrażał sobie w tej chwili innej śmierci niż takiej w ogniu bitwy. W walce czuł się najlepiej, ból zawsze sprawiał jakaś dziwną przyjemność, zaś pot był tylko łzami słabego ciała. Pięści naelektryzowanego boksera zaciśnęły się, gdy ten odbił się od ziemi by skoczyć w stronę najbliższych najemników. Plan był prosty, jedno silne wyładowanie by przebić się przez ich pierwszy szereg i dostać się w środek grupy. To uniemożliwi im strzelanie… bo co za debil będzie strzelał do swoich? Zaś w walce w zwarciu nie powinien mieć problemów, zwłaszcza iż miał zamiar dalej w sytuacji ryzyka bronić się swoim polem elektrycznym.
- Hej to przecież tylko zwykły mutant! -krzyknął, a kropelki krwi wyleciały z jego ust. - Nie dajecie sobie rady? - padło kolejne pytanie, zakończone szerokim uśmiechem.



Najemnicy migiem zaczęli uciekać, rozbiegiwali się jak mrówki. Przytłumione przez zamieszanie krzyki Jasona były niezwykle niezrozumiałe w całym tym bałaganie. Komu jak komu, ale najemnikom brakowało organizacji. Borys przypatrywał się temu zamieszaniu jak w transie. Jego oko drgało gdy wpatrywał się w ziemię obserwując jak jego własna krew wspina się po jego ciele wracając mozolnie do ran z których wypłynęła moment wcześniej.
Więc mścij się i żyj.
- To miało tak działać? -Borys wyraźnie zafascynowany przypatrywał się własnej krwi która wracał na miejsce. Było coś dziwnego w uczucia bycia wypełnianym własną posoką, która wypychała pociski z ran z cichym “pyk” przy każdym wypadającym metalowym odłamku. - W sumie grunt że działa!
Jeżeli ktoś mógł chłodno przyjąć fakt, otrzymania czegoś na kształt niedorobionej nieśmiertelności, to taką osobą był Borys. Dostał w prezencie, to co się będzie przejmował? Wolał być zombie, niżeli zwłokami. Umieranie w ogniu walki to dobra i honorowa sprawa, ale z drugiej strony bycie żywym ma swoje uroki.
- Somebody once told me, the world is gonna roll me -zanucił pod nosem i zakręcił się na pięcie. Jego ciało zaczęło przechodzić kolejną przemianę. Stało się delikatniejsze, skóra mimo że okrwawiona wygładziła się, a dookoła zaczął rozchodzić się śliczny zapach. Zarodniki sypały się z kwiatów wyrastających na całym ciele Borysa, spowijając go i najemników w prawdziwej chmurze, kolorowego dymu.

Ajas 27-11-2013 16:21

Datura stramonium




Chwast który można znaleźć w każdym ogrodzie, ot niepozorna roślinka, która matki, córki i babcie wysiedlają ze swych upraw, zacięcie niczym najgorszych wrogów. Mało kto zdaje sobie jednak sprawę, że taka roślinka ma działanie silnego narkotyku. Wystarczy głębszy wdech sporej ilości pyłków, a zmysły szaleją. Oczy nas zwodzą, tworząc obrazy i wizje nie z tego świata, błędniki szaleje wraz ze słuchem i węchem. Słyszymy to co nie istnieje, czujemy coś co nigdy nie miało miejsca. Mózg działa jak po silnym zwarciu.
Kwiaty są delikatne i piękne… ale jest to zabójczy typ urody.
Po chwili zapadła cisza. Żołnierze zaczęli się oglądać po sobie. Siadać na ziemi. Wsłuchiwać się w nieznane melodie czy też zbierać niewidzialne dobra z ziemi. Kilka razy było słychać strzały. Samobójstwa czy morderstwa, w dymie Borys miał problem się przekonać. Odczuł dopiero ostatni strzał. Który przebił jego gardło na szyję.
Jason stał spory kawałek od Borysa z maską gazową i pistoletem sporego kalibru. Nie trząsł się. Wiedział, na czym polega jego praca.
Borys spojrzał w dół… po czym poruszył bezgłośnie ustami w stronę Jansona, by upaść na ziemię. Zarył twarzą w pozostałości po jego posoce, zaś nadłamana czułka zwisała smętnie z jego głowy, drżąc lekko w czasie ostatnich, z trudem nabieranych oddechów Rosjanina…
- Żartowałem! -zaśmiał się, odbijając się dłońmi od ziemi do przykucu, by wprawnie się wyprosotwać. Kręcił barkami, gdy kwiaty znikały z jego ciała a on wracał do swej typowej kreweciej formy. Urwał kawałek swojej koszuli by owinąć nim szyje… bo przy każdym oddechu świszczał komicznie co było dość drażniące.
- Chodzą słuchy że lubisz adrenaline, pewnie dla tego pracujesz jako najemnik, co? -zapytał Rosyjski wilk, podskakując delikatnie, w typowej bokserskiej pozie. - Byłeś też kaskaderem nie? To może odrzuć ta pukawkę i pokaż że umiesz się bić? - zaproponował Jankovic z bezczelnym uśmieszkiem.
- Czy ja wyglądam jak idiota? - spytał spokojnie Jason, aby nagle zerwać się i rzucić Borysowi pod nogi granat błyskowy. Zalśniło. Usłyszał tylko śmiech. “Następnym razem, bohaterze! HAHAHA!”. Był to śmiech pełen powagi i szczerości. Jason nie był szalony. Był zaintrygowany.
Gdy Rusek odzyskał wzrok widział bandę martwych najemników i lśniący odrzutowiec w oddali. Jason ukradł sprzęt kozła. Widać nie sądził, aby był w stanie sprostać Borysowi na dzień dzisiejszy.
- Pfff. -prychnął Rusek spluwając krwią na ziemię. - Widać, że to jakiś anglik czy amerykanin. -dodał wyciągając komórkę, która chyba jedynie cudem przetrwała nawałnice kul. - Możesz lądować. -oznajmił przez aparat swojemu pilotowi, by potem spojrzeć na windę. Wilk się wahał… czemu miałby po raz kolejny słuchać idiotycznych rozkazów prezydenta. Może ten cały kozioł miał jakiś powód by z nim zadrzeć… zresztą czy Borys nie chciał zrobić niebawem tego samego? Przydałoby się mieć wtedy kogoś po swojej stronie. Chłopak póki co czekał, aż wyląduje helikopter. Myśli zaś toczyły bój jak nigdy dotąd.
Gdy helikopter lądował zrobiło się dosyć głośno. Nie była to cicha maszyna. Silnik jednak w końcu się wyłączył, drzwi otworzyły a z środka wyskoczył Ivan. Chłopak zasłonił usta w odruchu wymiotnym, po czym jednak opanował się i spojrzał nieco blady na Borysa. - Coś ty zrobił!?
- Ja? Nic. -odparł spokojnie. - Sami się wystrzelali. Próbowali trafić mnie, ale jakos słabo u nich z celnością. -mruknął gdy powoli dziury na jego ciele zarastały. - Świat się kończy Ivan, trzeba działać radykalnie.
- Eh? A skąd nagle ta apokalipsa? - podrapał się w głowę Ivan - Wódka się skończyła ale można skołować nową.
- Powiedzmy że rząd coś skopał i teraz grozi nam zagłada. -Broys wzruszył ramionami, po czym nachylił się do Ivana tak by tylko on go usłyszał. - Twoim zdaniem ten kozioł pójdzie na ugodę jeżeli udostępnimy mu to, po co tu jesteśmy?
- Cóż, jeżeli nienawidzi wojska to najpewniej będzie chciał mieć materiał do pracy przeciw niemu. Nie widzę, czemu miałoby się nie udać.
- W sumie racja… -stwierdził Rusek, po czym usiadł na najbliższym czystym od krwi kawałku terenu. - To czekamy. -dodał… po czym odpłynął myślami w stronę zupełnie innego świata.
- Hej Nuu… -Rusek wyglądał na lekko skonfuzjowanego. - Powiedz mi… bo mnie to zastanawia. Czemu ja? Czemu jestem jedyną osobą, której dusza nie chce śmierci właściciela?
- Nie tylko ludzie rodzą się głupi. Nie należę do najmądrzejszych. - odparła bez wahania Nu. Przestrzeń przed Borysem była niezwykle jasna. Materializacja w konspekcie na własne życzenie była dużo trudniejsza, niż mu się wydawało.
W końcu jednak dostrzegł gdzie się znajduje. Miecz był tym razem wbity w ziemię, z której wystawał tylko zegar. Nu siedziała na nim zrelaksowana. Mężczyzna zaś mógł dostrzec podłużne błękitne linie biegnące po ziemi, jedna była połączona z ostrzem. Reszta prowadziła w oddal. Było też kilka innych, szarych, wyglądających jak cienie na podłodze.
- Hymm… kurde widać mogłem uważać w szkole to może oboje byśmy sie czegoś nauczyli. -zaśmiał się Jankovic po czym przeniósł spojrzenie na linnie. - Co to jest?
- Kolor prowadzi do Matki. Pozostałe idą do innych dusz. - wytłumaczyła. - Jesteś częścią konspektu, możesz się lekko rozgościć.
- Czekaj czekaj…. do Matki czyli tej kobitki co chce świat rozwali? -upewnił się bokser, unosząc brwi pytająco.
- A myślisz, że jak z nią dusze rozmawiają? - spytała. - W każdym momencie jest jednocześnie tutaj i w świecie rzeczywistym.
- To dość...skomplikowane. -mruknął. - Czyli w teorii mógłbym pójść po tej kresce by ją znaleźć i obić jej gębę? -zadał kolejne jakże ważne pytanie chłopak.
- Teoretycznie mógłbyś zabić jej świadomość, zgadza się. - przytaknęła Nu. - Z drugiej strony, jest tam tyle dusz, że jak pozwolą ci z nią porozmawiać, to będzie sukces.
- Ale jak bym zarzucił na siebie prześcieradło to by mnie nie poznały nie? -przedstawił swój pogląd na to jak wyglądają inne dusze.
- Jak pójdziesz sam to i tak cię nie poznają. - westchnęła Nu. - Ale przestań próbować zrozumieć konspekt. Już wiele razy pokazałeś, że to ponad twoje możliwości.
- Jak ty możesz go rozumieć to i ja! -odparł bokser. - W końcu jesteśmy praktycznie tą sama osobą. -dodał po czym lekko spoważniał.- Mam pytanie. W dokumentach Rolanda znalazłem coś co mnie zastanawiało. Pisał tam, że nigdy nie umarłem. W sensie w żądnej linii czasowej czy coś takiego. Wiesz o co w tym chodzi?
Dziewczyna zastanawiała się przez pewien moment. - Być może...po prostu nigdy nie umarłeś? W żadnej serii wydażeń? W sumie co innego to może oznaczać?
- Ale czemu? Skoro ponoć cała ludzkość wymierała? Nie rozumiem tego…
- Czy wyglądam jak gdybym przyszła z przyszłości? - spytała mrużąc oczy. - Skąd mam wiedzieć do cholery?
- Emm… to wy nie macie tak że podrużujecie po czasie i przestrzeni? Pamiętam że w jednym “Niedowiary” wspominali że duchy tak mogą…- dodał lekko zażenowany.
- Nigdy bym nie powiedziała, że to możliwe. Aczkolwiek Moebius ostatnio wspomniał o przebudzeniu się duszy podróżnika w czasie. Zgaduję, że w takim razie i ona jest z przyszłości.
- A to Henry. -odparł spokojnie Borys. - W sumie to młodo wygląda jak na kogoś kto jest o wiele starszy niż ja, ale nie wnikałem w to. -dodał wzruszając ramionami. - Ale w sumie… -Borys spojrzał na kreski. - Jakaś pewnie prowadzi do jego duszy co?
- Każdy - odparła Nu. - One prowadzą tam, gdzie chcesz iść. Jeżeli nie wiesz kogo szukasz, nie dojdziesz do nikąd.
- No przecież wiem, że duszy Henrego!. -odparł Rusek. - Chodź Nu, zrobimy sobie spacer.- zaproponował swojej duszy wyciągając ku niej rękę.
- Prowadź. - uśmiechnęła się, zeskakując z zegara i zaciskając podaną dłoń.
Po zaledwie kilku krokach elementy krajobrazu za ich plecami zniknęły, a jasna mgła ukazała nowe pomieszczenie.
Tym razem pośród nicości znajdowało się łóżko, typowe dla osoby chorej, ogródek oraz stół ogrodowy otoczony krzesłami.
Dusza Henriego odwróciła się majestatycznie do zgromadzonych, dodając sobie nieco dramatyzmu.

Była to wysoka postać w płaszczu, szaliku i z zdobnym kapeluszem. Miała krótko ścięte białe włosy oraz spore, czerwone oczy. Jej cera była blada, jak u o soby chorej.
- Madam Nu. Jak miło panią widzieć. A kimże jest towarzysz?
- Hejka! Jestem Borys, znajomy Henrego… znaczy w sensie tego chłopaka którego duszą jesteś. -przedstawił się człowiek krewetka, wyciągając w stronę białowłosego rękę. - Mam do Ciebie parę pytań, to wpadłem.
Mężczyzna przyjrzał się przez moment wyciągniętej dłoni, jak gdyby w niezrozumieniu. - Nie przyjmę żadnego kontraktu, aczkolwiek mogę śmiało dyskutować. Przysiągłbym, że masz aurę gargulca, mimo że na takiego nie wyglądasz. - dodał. Co Nu skomentowała drobnym uśmieszkiem. - Siadajcie. - zaproponował wskazując stół ogrodowy, przy którym sam po chwili zajął miejsce.
- A ty co facet czy baba, że ręki nie chcesz podać? -mruknął Borys któremu nie spodobał się ten fakt. Mimo to usiadł na wskazanym mu miejscu, rozglądając się. - W sumie macie coś do jedzenia?
Zapadła długa cisza. W końcu odezwała się Nu.
- Wybacz. Mój partner jest kretynem od urodzenia. - wyjaśniła spokojnym głosem.
- Odezwała się mądra… -mruknął mutant i szturchnął Nu łokciem pod zebra. - Dobra chodzi o to, że jesteś z przyszłości tak? -zwrócił się do Henrego 2, jak zaczął go nazywać w myślach.
- ...zgadza się. - przytaknął z wahaniem.
- To powiedz mi… bo z tego co wiem w przyszłości giną wszyscy ludzie… po za mną i Henrym. -Borys znowu spoważniał patrząc na rozmówcę. - Wiesz cos o tym dla czego ciało, do którego przypisana jest dusza Nu nie zginęło?
- Problem polega na tym, że mam amnezję. Nie pamiętam do końca tamtego świata. Aczkolwiek...jest coś co mi się przypomina. - odparł mężczyzna. - Nu, pomimo obecności matki, zakończyła swój obowiązek. Innymi słowy, musiałeś umrzeć. Bo to wtedy dusza jest wolna. Zarazem jednak, twoja śmierć musiała sprawić, że odłączyłeś się od układu matki.
- To raczej niemożliwe… z tego co wiem nie zginąłem w żądnej linni czasowej. -odparł Borys w zamyśleniu. - To w ogóle możliwe?
- Więc może doszło do czegoś innego niż śmierć? Może przestałeś być człowiekiem? - wzruszył ramionami - Albo...twoja wiedza jest błędna. Może nie widzieli jak umierasz, albo zobaczyli twojego klona? Możliwości jest wiele.
Borys potarł swoja brodę w zamyśleniu. - Ale w każdej linni czasowej? Ja nie ejstem może prymusem z matmy, ale prawdopodobieństwo, że wszędzie mnie zklonowano albo że zmieniłem się w jakiś nieludzkie coś, jest chyba mało prawdopodobne? -zapytał zerkając na duszę. - A w ogóle co u Henrego?
- Znam tylko jedną linię czasową. I nawet nie znam jej numeru. - zauważyła dusza. - Henry zaś...nie wiem. Nie mam z nim kontaktu. Potrzebuję wielkiej energii aby wypuścić choć jeden przekaz.
- No patrz, niby taki mądrala z tego Henrego, a nawet nie ma siły by się z własną duszą spotkać. -mruknął Borys do Nuu. - Trenowałby i się porządnie odżywiał, a było by inaczej. -dodał, po czym spojrzał na swego rozmówcę. - Wyglądasz na chorego, dolega Ci coś?
- Wasza rzeczywistość mnie odrzuca. Może być tylko jedna dusza na jedną świadomość. Tym razem są dwie i nie są powiązane. System broni się przed błędem. - wyjaśnił swoją sytuację.
- To nie możesz pójść do tej drugiej duszy…. i nie wiem poprosić by wzięła urlop? -posłużył się swoją żelazną logiką Borys. - Skoro to w interesie was obojga to na pewno byście się dogadali.
- To za cholerę nie jest w interesie nas obojga. - wyjaśnił mały błąd w logice Borysa. - W zasadzie nie mamy z sobą nic wspólnego.
- No ale jak to! -Borys walnął ręką w stół. - Jesteś tu razem z Henrym by ludzkość nie wyginęła, to jak najbardziej ejst wasz wspólny interes. Znaczy ja rozumiem, że jak ginie ciało to dusza w końcu jest wolna. No ale kurde, w końcu dusza i ciało to jedno. Powinni się nawzajem wspierać i czekać na naturalny rozwój wydarzeń, a nie zacierać ręce gdy nosiciel ma tylko szanse umrzeć. Co to w ogóle za logika by walczyć nawet ze sobą? -Rusek, wydawał się wyraźnie rozdrażniony, takim podejściem do tematu. Zwłaszcza iż w jego opinni dogadywał się z Nu całkiem dobrze.
- W momencie w którym stworzyliście Matkę, dusza przestała być tym samym co człowiek. Stała się więźniem. - objaśnił - W żadnym wypadku ratowanie was nie jest w interesie żadnej z dusz. Wręcz przeciwnie, każda, która temu przeczy, najzwyczjaniej kłamie. - jego ton był spokojny. Miał w sobie ogrom cierpliwości, czemu nie dało się zaprzeczyć. Głównie daltego, że jego rozmówcą był Borys. - Ratowanie was oznacza, że dusze spędzą wieczność w pustce. Zwłaszcza gdy przypisana im persona umrze. Wtedy nie zostaje dla nich nic.
- No to trzeba działać wspólnie by tą matkę zniszczyć. Czy wam wszystkim naprawdę tak trudno jest zauważyć najprostsze rozwiązanie? - Rosyjski wilk wyraźnie nie ustępował. - Ludzie chcą zniszczyć matkę bo inaczej wyginą, dusze chcą powrotu do naturalnego porządku rzeczy. Trzeba być debilem by nie widzieć tutaj zbieżności interesów. A ponioewaz nie chcecie trafic do pustki to tym bardziej powinniście chronić ciało. -dodał i nagle objął ramieniem Nuu przyciskając ją do siebie jak młodszą siostrę, i lekko potrząsając dziewczyną. - Ona mi pomaga, a ja też bym jej pomocy nie odmówił! -dodał hardo.
- Popieram twoje spostrzeżenie. Aczkolwiek jest jeden zasadniczy problem. W moim świecie Matka jako medium nie istniała. Rdzeń został zniszczony. Mimo to spotkał nas szary koniec. Dopóki nie przypomnę sobie dlaczego niechciałbym podejmować żadnych pochopnych akcji. - objaśnił swoją sytuację klarownie. - Może tu chodzić o coś więcej, niż matkę. Najwyraźniejsze elementy są najprostsze do spostrzeżenia, ale życie nigdy nie jest takie proste.
- A jest jakiś sposób by wróciła Ci pamięć? Jakieś magiczne duchowe ziele czy coś? -zagadnął Borys.
- Jeżeli przejmę rolę duszy…Mulcha z tego wymiaru, będę zajmował “zdrowe” stanowisko. To poprawi mi regenerację. Choć jest możliwe, że od tak ozdrowieję z czasem. Nie znam się na skutkach paradoksów.
- Ale Mulch to dziwak. -westchnął Borys. - A nie znasz jakiejś duszy która mogłaby mi doradzić?
- Zawsze możesz podjąć się kontaktu z matką. Nikt nie mówił, że w niczym nam nie pomoże. - wzruszył ramionami mężczyzna. Nu jednak nie spodobał się ten pomysł.
- To zbyt ryzykowne, nie ma mowy aby miała najmniejszy powód nam pomóc. - protestowała partnerka Borysa.
- A co ona mi właściwie może zrobić? Przecież tu nie jestem ciałem, nie? -zastanowił się chłopak.
- Jesteś tutaj swoją świadomością. Możesz więcej niż umrzeć, jakkolwiek to brzmi. - odparła Nu - Uzdolniony psionik potrafi zreanimować ciało i zastąpić jego świadomość inną. Pamiętasz Mulcha pod czarną dziurą? Te zwłoki były pod kontrolą jego duszy.
- Hymm...emmm...nommm… -niezwykle elokwentnie odparł młody bokser. - Czyli, że mogą mnie wyssać i wepchnąć innego Borysa, ta? -wytłumaczył na swoje i podrapał się po brodzie. - W sumie poczekam, aż zdobędę to co chce od Rolanda, może to mi jakoś dostarczy informacji. -zadecydował w końcu i przeniósł wzrok na Henrego2. - Wiesz ze Nikita to córka Henrego? Czyli jej dusza to też twoja córka? -zainteresował się.
- Na odwrót. - odchrząknęła dusza - Henry jest synem Nikity.
- No nie ważne… to nie możesz iść do mamy po lekarstwo? To zawsze działa. -zauważył Rusek.
- Pardon? - zdziwił się rozmówca.
- No skoro Nikita to matka twojego ciała...to jej dusza to chyba twoja matka nie? -zdziwił się chłopak, iż rozmówca nie rozumie tak prostej rzeczy.
- Nikita została gargulcem. Za jej czasów dostęp do konspektu nie pozwalał na spotkanie z własną duszą. Dopiero po rozłamie ta warstwa stała się ogólno dostępna i możliwa do pojęcia dla ludzi. Gdy o tym wspomnisz, nigdy jej nie widziałem. - zauważył. - Właściwie, nigdy nie widziałem duszy żadnego z gargulców.
- To trzeba poszukać! -odparł chłopak. - Spacer dobrze Ci zrobi, ruch to zdrowie. -stwierdził krewetkolud z uśmiechem.
- Intrygujący pomysł. Idziemy teraz? Wszyscy? - zaproponował bez wahania podnosząc się z miejsca. Lekko szalona zmiana postawy miała w sobie coś charaterystycznego.
- Pewnie, Nuu idziesz? -zapytał znowu podając jej rękę, po czym zerknął na Henrego2 - Jeszcze z czystej ciekawości, po co Ci tu łóżko?
- Przestrzeń konspektu odzwierciedla wyłącznie stan danej osoby i jej duszy. Łóżko to symbol mojego osłabienia. - wyjaśnił, odwarcając się na pięcie. - Na przód! Do duszy Nikity. - zarządził ruszając przed siebie, prowadząc Borysa i Nu.
Spacerowali przez biel coraz to dłuższą i dłuższą chwilę. Nigdzie jednak nie doszli.
- To oznacza, że jej duszy tu nie ma, prawada? - spytała retorycznie dusza Henriego. - Pomysł okazał się klapą.
- A tam pierdzielisz! -odparł Borys wysuwając się na przód całej grupy. - NIKITA DWA, JESTEŚ GDZIEŚ TU!!!?- ryknął skłądając dłonie w tubę, by zwiększyć efekt swojego głosu. - Wiem że istniejesz, pokaż się!
Była jednak tylko cisza. Wilk jednak nie miał zamiaru się poddać. - Ej czy dusze rodzeństwa sa powiązane? -zagadnął zamyślony.
- Niekoniecznie. Nie powinny. Mogą. Nie wiem. - odpowiadał w zamyśleniu Henry2 - Musiałbyś poprowadzić nad tym jakieś badania. Brzmi intrygująco, bądź co bądź.
- Czy gargulce mają dusze? - zapytała Nu. - W zasadzie co wiemy o tych stworzeniach? Że pilnują konspektu? Intrygujące, nie prawda?
Od nadmiaru słowa intrygujące boksera aż zabolała głowa. - Walić badania. -mruknął. - Lecimy empiryzmem! Do duszy tego no…. Mera! -rozkazał ruszając przed siebie, na poszukiwania.
Ponownie zastała ich pustka. Przez cały spacer dusza Henriego drapała się po głowie, najpewniej próbując sobie przypomnieć kim jest Meer. Nu zaś wyglądała na zażenowaną.
- Pamiętasz, że twój Meer to proxy, a ten na którego podstawie je zrobili, umarł przed rozłamem konspektu? Jego dusza jest wolna.
- Emmm… taaa. Ale przecieź Nikita to tez Proxy. Może to Propxy tracą duszę? -zamyślił się Borys. - To możliwe?
- Proxy to roboty. Roboty nie mają dusz. - zauważyła Nu. - Szukaliśmy duszy Nikity, matki Henriego. Nie mów mi, że ty w tym czasie rozglądałeś się za Nikitą, proxy Aurory.
- Emmm… a to nie to samo? -zapytał skubiąc swój nos.
- Twoja koleżanka jest jak pinokio baranie. - wyjaśniła dosadnie Nu.
- Coś jej rośnie jak kłamie? W sumie cycki by trochę mogły… -zamyślił się na głos Borys. - Czy może nie jest prawdziwą dziewczyną? A jak tak to niby kogo mam tu szukać?
- To była twoja idea aby szukać kogokolwiek. - przypomniał Henry2 - Mówiłaś, że jest kretynem, nie kretynem z amnezją.
- Słuchaj No H2! -Rusek skrócił pseudonim jeszcze bardziej. - Jestem tu nowy, wrzuć na luz. -dodał, chwilę się zastanawiając. - Dobra, zastanowię się nad tym u siebie a potem dam wam znać… a nóż uda mi się coś wykombinować. -zadecydował, po czym zwrócił się półszeptem do Nuu. - I nie waz mi się z nim umawiać, widać że to jakiś szaleniec. -dodał ruchami głowy wskazując na dusze Henrego.
- Ktoś cię woła. - poinformowała Nu, mróżąc oczy.
Boyris obudził się nagle na platformie, trząsany przez Ivana Ivanowicza. - Winda już leci. Przygotuj się. Nie chcę wiedzieć co za kurwa jest w środku. - skrzywił się po czym truchtem pobiegł gdzieś za jeden z namiotów, wraz z pilotem.
Rosyjski wilk otrząsnął się i dźwignął na nogi. Jego płaszcz cały był ubabrany w krwi, ale samo ciało miała się już nieźle. Borys strzelił parę razy karkiem, po czym wsunął dłonie do kieszeni i poszedł do drzwi, czekając na ich otwarcie.
Niezależnie od tego co tam było, miał już gotową wersje wydarzeń.

Dzrzwi otworzyły się z małym sykiem. W środku w ciszy siedziała dwójka ludzi. Henry rozsadzony na jakiejś ławce oraz koza, która miała w sobie wiele dziur, załatanych skóra podtrzymywaną z PSI. Bez niej pewnie dawno by zdechła.
- Yo. - odezwał się kozioł unosząc brew. - To co? Wracamy na górę? - mruknął ponuro.
Borys uniósł brew… takiego połączenia gości się nie spodziewał. Odkopał w bok jednego z trupów najemnych idiotów i zbliżył się do windy.
- Nie wyglądasz jak śmiertelnie groźny przeciwnik o którym mówił Roland. -stwierdził kucając przy Kozie. - Wyglądasz jak byś miał zaraz zdechnąć… da Ci się jakoś pomóc? -zapytał a Henrego powitał tylko krótki. - Yo
- Cóż, możesz mnie stąd wypuścić i dać samolot do holadnii. - zaproponował. - materiał genetyczny nie jest trudny do odtworzenia.
- Mam tylko helikopter. -zaśmiał się wesoło człowiek krewetka. - O co wam poszło tam na górze?
- Konflikt interesów - powtórzył Henry swoje wcześniejsze stwierdzenie. - Ciebie też miło widzieć, Borys. Poza tym ten tutaj zanim go złapaliśmy zdążył wybić z jedną trzecią bazy, więc na twoim miejscu długo bym się zastanowił przed jego wypuszczeniem na wolność. Tak, z godzinkę w twoim przypadku.
- Roland coś dużo osób do siebie ostatnio zraża. -westchnął Rusek podnosząc się na równe nogi. - A ty Henry po co tu z nim zjechałeś? Jego ostatnim życzeniem było pojeździć windą czy jak? -zapytał zdziwiony obecnościa naukowca, po czym spojrzał na Kozła. - Czemu przyszedłeś do bazy? Skoro jestes szefem tej dużej firmy to powinieneś wiedzieć, że Pan prezydent raczej nie należy do honorowych. -zapytał z powagą w głosie Wilk.
- Baza ma kilkaset osób w składzie. Nie pomyśałbym, że każdy jeden to skurwysyn który rozmawia wypruwając flaki. - wytłumaczył Kozioł. - Nie jestem głupi, ale najmądżejszy też nie. - przyznał się.
Henry uśmiechnął się do Rosjanina.
- Jakbyś zgadł, Borys. A przy okazji postanowił zabrać również mnie na przejażdżkę, ale jak widzisz trochę przeliczył swoje możliwości - rzekł naukowiec, kręcąc głową z dezaprobatą. - To jak? Rozumiem że byłeś zmuszony przedwcześnie zakończyć swoją wycieczkę. Wracamy więc na górę?
- Chcesz się tłuc z martwiakiem windą? Nie lepiej zadzownić po jakiegoś Jeta? -zwrócił się Borys do Henrego.
- Sądzę że podróż windą będzie znacznie szybsza niż telefon do NASA żeby przygotowali dla nas na za tydzień wahadłowiec - oznajmił Mason z kamienną twarzą, najwyraźniej nie wzruszony wolnym myśleniem Borysa do którego zdążył się już przyzwyczaić.
- Mógłbyś...podejść na moment? - spytał kozioł spoglądając właściwie przed siebie. Ręką sięgnął do oka, z krótkim “pop” wyciągnął swój rdzeń z oka. Był niewielki w porównaniu z tym, który miał Henry. - Jeżeli chcecie mnie tak bardzo...schowajcie to przed Rolandem.
- Masz szczęście że trafiłeś na tego zaufanego człowieka o którym ci wcześniej mówiłem - rzekł Henry, podnosząc się z miejsca by odebrać Arnoldowi jego rdzeń, po czym zasiadł z powrotem na ławeczce. - Powiem że go zniszczyłeś zanim zdołałem cię powstrzymać.
Gdy Henry zbliżył się do kozła, miejsce miało coś nieprzewidzianego.
Palce profesora zacisnęły się na metalowej kuli, gdy Borys skończył w przód, w ich stronę. Przedziwny gaz zalał pomieszczenie. Henry poczuł jak jego głowa ciąży. Przechylił się w przód. Zobaczył przed sobą uśmiechniętego, górującego nad nim kozła oraz Borysa z czerwoną wstążką ozdobioną białą ikoną pacyfki. Dwójka śmiała się złowieszczo, gdy chłopak tracił przytomność. Borys zaś wyciągnął z jego dłoni rdzeń warząc go w dłoni.
Nie był on ciężki, wręcz przeciwnie, wyważony.
Kozioł jedynym okiem spoglądał na Borysa z nadzieją, oddychając powoli przez zakrwawioną szmatę przyłożoną mu przez ruska.
- Wracasz do domu. -mruknął człowiek kwiat, gdy liście na jego ciele powoli się zamykały. Spojrzał na śliniącego się Henrego, który spłynął po ławce, a potem na kozła. Uniósł pocharatanego szefa korporacji i wyniósł po za strefę trującego gazu, by ułożyć opartego o jedną z beczek.
- Słuchaj nie znam Cię, ale stawiam swoja rękę że też ostry z Ciebie powaleniec. -Borys postawił sprawę jasno. - Ale ty jeszcze nie próbowałeś mnie zabić, więc masz plusa. Oferuje prosty układ. Bierzesz helikopter i Henrego, który obudzi sie dopiero za kilka godzin i spadasz do siebie. Za kilka dni odezwę się do Ciebie, bo będę potrzebował schronienia przed wkurwionym prezydentem. Wmówię wszystkim że Henry zdradził i jest z tobą. Szybka decyzja, tak czy nie? -zapytał Rusek, patrząc w jedno zdrowe oko Kozła.
- Tak. I wobec tego oddaj mi oko. - odparł bez zastanowienia.
- Nie sądzisz że powinienem mieć jakieś zabezpieczenie? -zapytał wskazując na oko. - Inaczej może się okazać, że pocałuje przysłowiową klamkę.
- Ta zasrana kulka to ja. - wyszczerzył się kozioł. - Dużo istotniejsza niż ciało. - jego szczerość faktycznie była powalająca.
-Aaa… skoro tka to masz. -odparł wciskając mu w rękę kulkę. - Hym… mogę cię jakoś połatać?
- Sam się połatam. W domu. - zaproponował, wkładając oko spowrotem w swoją czaszkę. - Nie będzie problemów, o ile masz dla mnie jakiegoś autopilota.
- Mam normalnego pilota… przyłóż mu pistolet do głowy czy coś. Ale nie zabijaj, nie zasłużył. -zaproponował Borys pomagając wstać kozłowi. - Jak się z tobą skontaktuje?
- Wyszukaj w internecie numer do największej światowej korporacji genetycznej...albo zadzwoń. - zaproponował, wyjmując z kieszeni wizytówkę. - Dzięki.
- Luzik. -zaśmiał się Borys, po czym machnął na pilota. - Te, masz nową robotę! A ty Ivan obwiąz porządnie tego Tam. -Borys zaczął wydawać szybkie rozkazy, wskazując to helikopter, by zaraz przenieść palec na nieprzytomnego naukowca. Czekała go jeszcze rozmowa z Rolandem...ale na to musiał się przygotować.

Fiath 27-11-2013 19:28

Gdy Borys pojawił się na szczycie wieży z nowiną o zdradzie Henriego, wszyscy byli wzruszeni. Pojawiło się strasznie dużo niedowierzania. Być może nawet nieco więcej, niż Rosjanin się spodziewał.
Tym kto uspokoił chaos był...Roland.
W pewnym momencie zielonowłosy zwyczajnie pojawił się i rozgromił towarzystwo. Borysowi rozkazał w ciągu dwóch dni spisać pełny raport tego co widział, gdy drzwi do windy się otworzyły. Następnie, zmęczeni poszli spać, a bohaterowie trzeciego planu zabrali się za sprzątanie. Noc była ciężka.

198 dni do konfrontacji

Za rozkazem Rolanda i Aurory przerwano wszelkie analizy, aby skupić się na wykroczeniu Henriego oraz badaniu Geenie i jej niepozornego zakładnika. Z łóżek zerwano wszystkich, wcześnie i bez pytania. Baza była żywa i ruchoma, bo było wiele do zbadania.
Korytarz wciąż był pełen krwi, odcięto go od użytku. Geenie siedziała zamknięta w celi, a Ivan został chłodnie przyjęty do biura aby spisać jego dane.
Zdawało się, że nikt nie jest w dobrym humorze.


Tymczasem zaś Henry obudził się słysząc ćwierkania ptaków i pobrzękiwania koników polnych.
Jego oczom ukazał się las, pełny niesamowicie wysokich drzew, przedziwnych, pięknych roślin których nigdy nie widział, oraz zwierząt o przedziwnej aparycji.
Stado przepięknych wilków piło wodę po drugiej stronie potoku. Były pełne gracji i swobody, o jasnym, urokliwym futrze. Naukowiec pamiętał, że widział już takiego wilka. Silf. Wilczyca Rolanda.
Oprócz tego, wokół było sporo motyli, chodziły jakieś bagienne żółwie, a wszystko wydawało się staranie zorganizowane i zgrane.
- Tak wyglądał świat w okresie prehistorycznym. - słodki głos uraczył go odrobiną wyjaśnień. Gdy mężczyzna się odwrócił, dostrzegł, że leży obok małej, drewnianej chatki z czerwonym krzyżem wymalowanym na dachu. Mówiła do niego...Geenie. W jej rękach była taca z dzbankiem herbaty i butelką leku na zatrucie.

Ajas 09-12-2013 22:18

Spisać raport…. chłopak nienawidził wypracowań. Pewnie narobi pełno błędów, ale nad tym usiądzie trochę później. Teraz musiał uzgodnić z Ivanem jak podłożyć Roladowi pluskwę. Złapał swego kolegę gdzieś na korytarzu, by rzucić krótkie.
- Chodź po kawę. - a subtelnym spojrzeniem dając do zrozumienia o co chodzi.
Gdy obaj byli już przy automacie z napojem, bokser jak gdyby nigdy nic rzucił w strone infromatyka. - To powiedz mi, co do mojego komputera, jak naprawić najprościej ta płytę główną? Bo nie wiem jak się w sumie do niej dostać. - cóż miał nadzieje, że zabrzmi to na tyle naturalnie by postronni słuchacze nie zrozumieli prawdziwego sedna rozmowy.
- To proste - wzruszył ramionami Ivan. - Weź swój komputer, spójrz na jedną z blach i wciśnij guzik w każdym rogu. Wtedy klapa odpadnie. Następnie szukasz takiej dużej, plastikowej matrycy. Wygląda jak prostokąt. Na niej jest kwadracik z włóknami węglowymi. To z nim musisz się pobawić.
-Ile zajmuje gdzieś to zajmie? -zapytał biorąc łyk kawy z kubka. - A i jak poszło pierwsze zadanie, co z tymi jeńcami?
- Jeńcami? - spytał krzywiąc brwi. - [i]Jakieś sześć, siedem minut...do piętnastu. Zależy, jak bardzo beznadziejny jesteś z takim sprzętem.
- N oran ochyba miałes spisać dane tej owcy czy co coś takiego… -Broys podrapał się po tyle głowy. - To się potem zajmę tym komputerem, pewnie jakoś wieczorem… musze napisać raport dla Rolanda. Mam nadzieje, że w trakcie prezentowania go nie dostanie jakiegoś telefonu jak zawsze. Wtedy zazwyczaj gdzieś leci i trzeba czekać. -dodał zerkając znacząco na Ivana.
- Ehh...z tobą zawsze to samo. - westchnął Ivan - Miałem spisać “swoje” dane. Rejestrowali mnie w kartotece. I nie mam prawa dotykać cudzego sprzętu dopóki ich nie uwieżytelnią. Na szczęście nie zamierzałem. - rozłożył się wygodniej na krześle. - Mam tylko nadzieję, że ktoś się pośpieszy z swoją robotą.
- Dzień, góra dwa. -stwierdził bokser i klepnął swego rozmówce w plecy. - Chociaż jest cos co chciałbym jeszcze z tobą prywatnie przedyskutować. -dodał z lekkim uśmieszkiem. - Tam gdzie zawsze, może?
- Może innym razem - Odparł bez przekonania Ivan wstając z miejsca. Najzwyczajniej odwrócił się i opuścił Borysa. W jego zachowaniu było jednak coś co kazało go nie zatrzymywać. Po krótkiej chwili, komórka Borysa zawibrowała.
>Jestem w swom pokoju. Co jest? - padło pytanie na czacie.
Borys odczytał wiadomość… ale nie odpisał od razu. Z kubkiem kawy w ręku kierował się w stronę swojego pokoju, by odpisać w trakcie marszu. Miało to wyglądać jak najbardziej naturalnie, wszak o to w tej szopce chodziło.
> Nie wiem co znajdziemy w danych Rolanda… i dużo od tego zależy. Ale jeżeli znajdę tam coś, co popchnie mnie do całkowitego i otwartego sporu z Rolandem, to musisz coś przygotować. Dałbyś radę wysłać maila, tak by nie zostać przy tym wykrytym… a co bardziej by zdawało się iż sygnał pochodzi z innego miejsca?
> Dyskutujemy w sieci, przez którą nic nie wycieka. Mogę wysyłać ile i gdzie chcesz.
-> Świetnie, chodzi mi o przesłanie Rolandowi maila… informacji od teoretycznego porwania Tanu. Tym jednak zajmiemy się po zaopatrzeniu jego komputera w twoją zabawkę. Z raportem pójdę do niego punkt 17. Liczę że zrobisz coś bym miał trochę czasu dla siebie w jego gabinecie ;). -dopisał Rusek gdy siadł przy biurku w swoim pokoju, strzelając głośno palcami. Za chwile miał zabrać się do pisania raportu.
- > Zobaczymy co da się zrobić. Tylko nie przekombinuj. Wiem, że nie jesteś geniuszem. owo
-> Spoko spoko… od czegoś Cie mam. -odpisał Borys na zakończenie rozmowy, po czym odłożył telefon i odpalił swego przydziałowego laptopa… trzeba było zabrać się za sprawozdanie z wydarzeń.

~*~

Borys odbierał właśnie na tacy swoją porcje śniadaniową, złożoną z sytego i bogatego w smażone kiełbaski posiłku. Wtedy też dostrzegł Nikitę przy jednym ze stolików… a w sumie miał do niej sprawę. Chłopak dosiadł się do niej i uśmiechnął się wesoło.
- Yo Niki ,co tam?
- Cześć. Palę śniadanie. - odparła zaciągając się dymem, przeglądała coś na komórce. Wyglądała na bardzo znużoną, a kawa którą miała przed nosem już dawno zdążyła ostygnąć. Chyba nawet jej nie ruszyła.
- A ty co taka bez życia? -zapytał nadziewając kiełbaskę na widelec. - Az tak sie martwisz ucieczką Henrego? -zapytał wpychając tłusty element śniadania do ust.
- “Bez życia” Słodki jesteś. - Uśmiechnęła się niemrawo chowając telefon do kieszeni kamizelki. - A jego “ucieczka” to conajmniej dziwna sprawa. Widać że już nikomu nie można ufać. - Westchnęła, a papieros przesunął się z jednego konta ust na drugie. - Widziałeś to jak uciekł? Mówił coś? - Dwa z wielu pytań jakie zadała tego dnia.
- Ciężko było nie widzieć skoro czekałem na dole. -westchnął Borys. - Dałem się zaskoczyć, najpierw normalnie rozmawialiśmy, ale gdy tylko na chwile straciłem koncentrację unieruchomił mnie tymi swoimi cieniami. Wyrwałem się dopiero, gdy już odlatywał z tym kozłem. -westchnął odgryzając kolejny kawałek śniadania. - A wiele nie mówił, tylko to co zawsze o byciu największym geniuszem i inne duperele. Aczkolwiek zastanawiam się… czemu akurat taki moment wybrał. O tym tez chciałem z tobą pogadać, zw czasie tych całych obrad, kto zadecydował o podjęciu działań agresywnych? Oni zaatakowali was pierwsi czy jak?
- Gdy zaczęli się zachowywać jak dzieci którym chcą zabrać zabawkę straciłam cierpliwość - Odparła wzruszając ramionami. - Zresztą teraz to nie ma znaczenia. Jeszcze dzisiaj lecę do Francji zgarnąć tu tego pudla. - Po tonie wypowiedzi Borys dokładnie wiedział o kogo jej chodzi. - Jak jesteś ciekaw zobacz zapisy z monitoringu tamtego dnia. -
- Bardziej mnie zastanawiało to… czy to nie Henry zaczął ofensywę? Bo skoro chciał uciec, to raczej zrobił to by coś zyskać. -Rusek wzruszył ramionami. - A może właśnie o Claudette mu chodziło? Może chciał opóźnić nasz wylot po Proxy? -zamyślił się bokser wspierając brodę na dłoniach.
- Nie wiem. Ale nie zapominaj też że nie jest on do końca zrównoważony. Kto tam wie co w jego umyśle siedzi. - Zaciagnęła się ostatni raz i wgniotła peta w popielniczkę.
- Będzie trzeba to rozgryźć. -stwierdził w końcu i zerknął na Nikitę. - Kiedy lecisz po nasza wspaniała francuzeczkę? I gdzie właściwie miała ona być?
- Za godzinę, półtora. Ma być w jakiejś fabryce androidów. Myślę tylko jak ją nakłonić by poleciała ze mną. - Nikita stukała się palcem w policzek. Wtedy to jej wzrok zawisł na Borysie, androidka się uśmiechnęła tajemniczo. - Już wiem. -
Bokser wyraźnie nie zauważył spojrzenia kobiety i tylko się uśmiechnął. - Na pewno coś wymyślisz. -stwierdził, po czym postukał się widelcem w wargi. - Słuchaj ty jesteś tym całym Proxy nie? O co w tym chodzi bo nie do końca zrozumiałem Rolanda. Może ty mi to tak na prosty rozum wytłumaczysz. Czemu jesteście tacy potrzebni i w ogóle?
Borys wybrał złą osobę by pytać o takie rzeczy, ale po głebokim i nie potrzebnym jej wdechu zaczęła. - Generalnie. Są to androidy które w jakiś sposób są połączone z matką. Moge też korzystać dzięki temu połaczeniu z PSI. Nie tak zaawansowanie jak inni psionicy, ale skutecznie. Tyle rozumiem na ten temat. - Rozłożyła ręce, przez przypadek trącając kubek z kawą. -*Twaju* - zaklęła widząc jak naczynie roztrzaskało się o podłogę, lecz bardzo szybko zaczęła to ignorować.
- No to skoro masz to połączenie z matką czemu nie pójdziesz i jej nie rozwalisz? -zapytał uderzając pięścią o otwartą dłoń. - Wydaje się dość proste.
- Sama do końca nie wiem jak to działa. Ale gdyby było tak jak mówisz myślisz że bym tutaj siedziała? - Rzuciła rozbawiona.
- W sumie fakt. -zaśmiał sie Borys. - A co, tylko android może być tym całym Proxy?
- Na to wychodzi. - Pokiwała głową na boki. - A ty co dzisiaj robisz? -
- Musze napisać raport a potem zdać go Rolandowi… -westchnął. - Zejdzie mi na tym pewnie cały dzień. -dodał zrezygnowany.
- Raporty to taki bardziej szczegółowy pamiętniczek. - Uśmiechnęła się. - Nic z czym sobie nie poradzisz. -


~*~

Borys po upewnieniu się przez Ivana iż komórka jest czysta, wyszukał w zasobach internetu odpowiedni numer, a już po chwili odebrała stereotypowa Pani z centrali. Nim ta zdążyła wymruczeć swoja formułkę Rusek od razu przeszedł do rzeczy.
- Proszę z Panem Arnoldem, niech Pani przekaże że dzwoni Borys Jankovic.
- Proszę poczekać. - komunikat był wydany przez mutanta. Czekać Borys musiał długo. Dobre osiem minut minęło nim w końcu rozmowę przejął głos kozła.
- Halo halo? Borys?
- Halo, halo, tak. -odparł chłopak wesoło. - Mówiłem że się odezwę, mam do Pana interes. -stwierdził obracając się na krześle przy biurku. - Wie Pan co to Proxy?
- Serwer internetowy do przekierowania przepływu informacji? - zparezentował swoją wiedzę.
-... Nie wiem o czym mówisz, ale chyba nie. -odparł Borys. - Chodziło mi o te androidy co to niby umieją walczyć z medium. Dobra nie ważne, chodzi o to że Roland w teorii ich potrzebuje chociaż coraz bardziej podejrzewam ze to ściema. Mimo to chciałbym… byś wysłał kilku swoich ludzi i je złapał. Jednego już pewnie znasz, androidka która towarzyszyła Henremu w czasie waszych dyplomatycznych rozmówek. Taka młoda Rosjanka, kojarzysz? -upewnił się chłopak.
- Taa...chciała zabić mi wnuczkę. - przytaknął kozioł.
- Wnuczka żyje… mam ja zabrać ze sobą tak w ogóle? A co do Nikity… leci aktualnie do Francji, by zabrać z tamtejszej fabryki cyborgów czy tam androidów kolejne Proxy. Jeżeli udałoby Ci się je porwać, to pasowałoby to idealnie do mojego planu który pozwoli mi uwolnić twoją wnuczkę jak i zdobyć infromacje od Rolanda. Tylko nikt nie mógłby wiedzieć, że twoi ludzie stoją za ich zniknięciem. No i nie chodzi mi o katowanie ich, a raczej...zapewnienie ochrony przed kolejnymi kłamstwami prezydenta? -zakończył retorycznym pytaniem.
- Jeżeli ma to przeszkodzić Rolandowi, to zobaczę co da się zrobić. Zaś Geenie się nie przejmuj. Wiedziała co ją czeka, ryzykując towarzyszeniem mi.
- Dobra… co jeszcze co jeszcze… a jeżeli uda ci się złapać Nikite i Claudette. Przywiąż je na chwilę do krzeseł, załóż opaski na oczy i inne bzdety, nagraj to i mi wyślij w bezpieczny sposób. Potem nic im nie rób. -dodał jeszcze, nie zdradzając po co mu takie nagranie. - Jak wszystko się uda góra za dwa dni, będę u Pana w korporacji.
- Zobaczymy...Ah, ten twój “kolega” się obudził. Potrzebny ci on do czegoś? Strasznie nieprzyjmeny z niego człowiek.
- W sensie Henry? -Borys zamyślił się. - Póki co jedyne co jest potrzebne, to to by go nie było tutaj. Potem chyba przestanie być przydatny.
- To nie musi być w ogóle… - zauważył kozioł.
- Ej no, nie będę póki co rozważał tak drastycznych kwestii… zobaczę co znajdę u Ronalda, wtedy zadecyduje co z nim. Dobra?
- Niech będzie. - odparł, po długiej przerwie.
- No i super, to do usłyszenia. -zaśmiał się Jankovic. - Czekam na ten filmik, muszę go mieć jak najszybciej. -dodał jeszcze, nim się rozłączył.


Borys & Roland
Gdy wybiła godzina siedemnasta Borys z trudem stworzonym krótkim raportem stanął przed drzwiami gabinetu prezydenta. Miał nadzieje że Ivan załatwi mu trochę czasu. W kieszeni spoczywało szpiegowskie urządzonko, a on zawczasu sprawdził w necie jak wygląda część na której ma je umieścić.
W końcu Rusek zapukał by jak zwykle wejść bez pytania.
- To ja, mam raport! -przywitał się wesoło.
Roland odwrócił się na obrotowym krześle z przed komputera na którym widać było tylko pulpit. Na szczęście dla Borysa, miał na sobie spodnie. - Nauczyłbyś się chociaż czekać na zaproszenie. - mruknął - rzuć mi to na biórko i lepiej aby było porządne.
- Oj tam, musisz być czujny w robocie! Nie mozna przyłapac prezydenta bez gaci, nie? -zagadnął opadając na fotel i rzucając na blat...prawdopodobnie najgorsze sprawozdanie w historii wojska. Po krótkim wstępie gdzie wypisane były wszystkie wymagane dane, nastąpiła krótka i dość chaotyczna treść.

“Kiedy przybyłem w wyznaczone miejsce, czyli do windy w Sealandi, napotkałem dużą grupę najemników. Byli oni prawdopodobnie członkami Geenie Corporation, wyraźnie oczekiwali przybycia, tego co wam uciekał… Arnolda? W sensie kozła.
Wdałem się z nimi w walkę, jednak zostałem mocno ranny, gdyby nie fakt mojej regeneracji zapewne bym poległ. Jeden zdołał zbiec, był to chyba te facet co w Korei kierował obrona przed kulą, ale głowy nie dam. Na pewno był podobny!
Po potyczce nie miałem już sił by zniszczyć windę, ponadto dostałem telefoniczną wiadomość od Henrego że jedzie na dół i wszystko jest w porządku.
Gdy przybył na miejsce wraz z rannym mutantem –kozłem, wdałem się z nim w krótką rozmowę na temat sytuacji w bazie. Wtedy też, gdy sprawdzałem stan rannego, Henry nagle zaatakował mnie. Te jego cieniste macki mnie oplotły a on porwał helikopter i pilota. Tyle go widziałem.”

- I jak? -zapytał rozsiadając się wygodniej na fotelu.
- Macki, co? - mruknął do siebie Roland. - ...No dobra. - przytaknął w końcu do siebie, widocznie nie pewien jakiej odpowiedzi miał udzielić. - Chcesz coś jeszcze? - spytał.
- Właściwie to tak. -zauważył chłopak, przygotowany na przedłużanie rozmowy. - Zastanawiałem się po co Henry mógł coś takiego odwalić i tak pomyślałem… na tym zebraniu, nie padła jakaś ważna kwestia o której wcześniej nie było mowy? Może to była cała szopka by usłyszeć coś, czego brakowało mu do jego szalonych gierek? -wysnuł teorię Rusek.
- Na którym zebraniu? Z kozłem? On sam zaproponował aby go zaatakować. I zabił jego strażników. - przypomniał Roland z nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Nie było mnie tam więc nie za bardzo wiem jak to wyglądało. -stwierdził wzruszając ramionami. - Aczkolwiek zaproponoiwanie ataku było dla niego najlepszą okazją by uciec. W sumie gdybyś po mnie nie zadzownił to wszyscy by myśleli że Henrego porwali, nie? -zauważył Borys. - A ten kozioł pewnie mógł sobie pozwolić na stratę paru pracowników. -dodał rozglądając się po gabinecie od niechcenia. - Masz coś dla mnie do roboty na najbliższe dni?
- Siedź w bazie i ćwicz. - zaproponował. - Przydasz się tutaj.
W tym momencie na jego ręku zaświecił podręczny omputer. Prezydent podwinął rękaw, poklikał coś i spojrzał na Borysa. - Przeklęty Jacek coś spieprzył. Jak masz jakieś sprawy to męcz kogo innego, idziemy. - rzekł i bez oglądania się za siebie ruszył prosto do biur naukowych.
- Aye Aye. -mruknął chłopak wykonując niemrawy salut i wstając z ociąganiem. Gdy drzwi od gabinetu zamknęły się za Rolandem, zawrócił w stronę komputera. Już wcześniej myślał o jednym problemie - kamery. Co jeżeli tu były. Jednak po dłuższym namyśle stwierdził, że ochrona na pewno nie ma wglądu do samego gabinetu - Roland to nieufny facet, przydupasa by takiej roli nie dał. Jeżeli są tutaj ukryte kamerki to zapewne prezydent przegląda je osobiście. Ale nie robi tego codziennie - to było by bez sensu, zresztą to leniwy facet. Jeżeli już przegląda je pod koniec tygodnia, a wtedy Borys będzie już daleko.
Odczekał jeszcze minute by upewnić sie że Roland tu nie zawróci po niego, a gdy okazało się że prezydent uznał że Rusek sam wyszedł, rzucił się w stronę komputera, by zgodnie z instrukcjami Ivana otworzyć klapę.
Najpierw przyciski, miały być cztery. Z tego co pamiętał kiedyś używało się śrubek, ale braki w inwentarzu domowym często wprowadzały właścicieli blaszaków w frustrację. Toteż rozwój technologi pozwolił na szybki dostęp do organów komputera. Palce szybko wcisnęły co trzeba, a dłoń boksera pewnie złapała za uwolniony kawałek obudowy. Borys odłożył go delikatnie obok siebie, biorąc głęboki oddech i zerkając w paszcze potwora.
Walczył już z czarnymi rycerzami, bokserami mutantami a nawet jakimiś matkami wszechrzeczy. Ale jednak sploty kabli, wiatraczki i te małe cosie...procesory czy ja je tam zwali, wprawiały go w przerażenie. Ale wszak nie była to trudna operacja, skoro złamał hasło na mail prezydenta i tu da radę!
Delikatnie wyciągnął z kieszeni pluskwę ofiarowana przez Ivana układając ją na palcu. Domyślał się, że jego przyjaciel miał w tym własne cele. Pewnie chciał położyć łapy na rządowych aktach od dawna, dla tego wybrał do tej roboty jego. Wykiwania się nie bał… nie teraz gdy Arnold był po jego stronie. Gdyby Ivan chciał zwiać z danymi, to krewetka go powstrzyma.
Wzrokiem odnalazł element o który tyle razy pytał Ivana i którego zdjęcia oglądał dzisiaj w googlowskich grafikach. Wziął jeszcze raz głęboki oddech, po czym umieścił pluskwę tam gdzie trzeba. Delikatnie, jednym palcem by przypadkiem niczego nie rozwalić, niczym saper walczący o życie wszystkich na pokładzie samolotu. Gdy elektroniczny robaczek był już na miejscu, Borys poczuł krótki wstrząs i spostrzegł, że jego ciało jest w trybie węża morskiego. Zapomniał wyłączyć maszynę. Otarł czoło i założył obudowę na miejsce - bacząc by przypadkiem nie włożyć jej do góry nogami, bo kto wie co jeszcze w stresie się może przydarzyć.
Gdy zakończył ten proces wstał, by ruszyć do wyjścia z gabinetu a następnie po kubek kawy, czy jeszcze lepiej herbatki z domieszka jakiegoś alkoholu.

Gdy jakiś czasu później Borys dokańczał swój kubek, dostał wiadomość na czacie. Od Ivana Ivanowicza.
”Mam już dane. Kodowanie zajmie trochę czasu, ale ogółem rzecz biorąc, możemy się stąd zwijać. =w= jest tylko problem. Musisz skołować lot z dwoma pilotami. W końcu ja nie potrafię.
-” Kapsuły “- odpisał mu Borys.-” Zadzwonimy po Arnolda by w miejscu lądowania czekał na nas ze sprzętem. Chociaż chciałem jeszcze coś tu zrobić...ale nie wiem czy to nie nazbyt ryzykowne.” -ostatnią część zdania dopisał po chwili namysłu. “- Chciałem to wszystko wysadzić w pizdu.” -zakończył swoją myśl.
”Pierdolnij ty sie. Ta baza jest ogromna i kurewsko zabezpieczona, nie da rady tego zrobić niewykrytym i przeżyć w ogóle. Tyle karku nie będę za ciebie wystawiał
” Dobra pakuj się, dziś nocą spadamy.” -odparł Borys po namyśle. Zresztą wiedział jak wrócić do tego miejsca gdy nie będzie tu nikogo. Jeżeli okaże się że w danych Rolanda znajdzie to o czym myśli, będzie jeszcze miał okazję by się zemścić.

Geenie Corp wysłało ładny helikopter, z dużym fajnym logiem, zmutowanym sowo-pilotem oraz cholernie ciasnym wnętrzem. Zwłaszcza przy szerokości barków Borysa.
Siedział on tuż za pilotem i zaraz obok Ivana. Hacker non-stop przeglądał dane, łamiąc jedne za drugimi.
- Właściwie, co oczekujesz tutaj znaleźć? - spytał zainteresowany.
Borys z kciukami lekko wsuniętymi do ust, które miarowo przygryzał, by nie wpasć w szał od takiego braku przestrzeni odparł.
- Proxy. -odparł krótko. - Roland wiedział że Claudette jest proxy, a mimo to nam o tym nie powiedział, ba czekał parę dni by wysłać po nie Henrego i Nikitę. Mimo że miał to być priorytet. Innymi słowy to zasłona dymna, nie o to im chodzi. stwierdził Rusek by objąć swoje kolana. - A skoro nie o to, to chce dowiedzieć jaki konkretny cel maja nasi podróżnicy w czasie… oraz czemu właściwie mnie ze sobą trzymali. Chce wszystko co tam maja o mnie, Tanu, rdzeniu matce i Proxy, chce wiedzieć w jakim gównie jestem. -dodał bokser.
- Zależy im na proxy. - odparł Ivan klikając miarowo w klawiaturę. - Tak samo jak na kupieniu czasu. Dwieście dni to ogromny kawał czasu. Ciężko trzymać przy sobie ludzi, gdy mogą wrobić sobie własne idee i poglądy.
- O to mi chodzi. Proxy to typ zasłony dymnej… może potrzebny ale nie najważniejszy. Nie dajesz masa głównych powodów, karmisz ich ideałami dajesz cele. Ludzie potrzebują celów. Zresztą wiele rzeczy tu nie pasuje. Po co Roland wysłał nas do Nuk i co robił tam z Einsteinem? Czemu w sztab głównej bazy wchodzi tyle powiązanych ze sobą osób. Facet który zapoczątkował proces ewolucji, prezydent, niebieski demon i cała reszta… przypadek,no nie sądzę. Coś czuje, że ten świat nie ma dwóch prostych scenariusz -zginąć lub przetrwać, a całą gamę możliwych rozwiązań. -dodał lekko pukając w obudowe laptopa. - A część z nich jest teraz tutaj.
- Zgadza się. I ja je odkryję. Dla nas. Aby powstrzymać szaleństwo medium. - uśmiechnął się Ivan patrząc w ekran. - Jeżeli chcesz wiedzieć, dlaczego jesteś potrzebny ale i niebezpieczny...w tobie coś jest. Jesteś księciem, ale niebezpiecznym. Roland wie dlaczego, a ta informacja powinna tutaj być. Te dane są całkiem miłe.
- Niebezpieczny pozostaje jednak niebezpiecznym. - doszedł drugi komentarz od pilota, który odwrócił się do Borysa, otwierając swój hełm. Nie był już sową.
Była to twarz Tanu. - Wybacz, wilku.
Z tymi słowami krzesło Borysa wystrzeliło z helikoptera drogą ewakuacji aktywowanej przez pilota. Rusek wzniósł się wysoko w powietrze a z jego fotela wyskoczyły...białe linki. Spadochron był odcięty.
No dobra tak szybkiej zdrady się nie spodziewał… I to jeszcze Tanu. Wydymali jego i Arnolda… ale nie wszystko jeszcze stracone. W komputerze Rolanda dalej jest pluskwa, teraz tylko dobrze to rozegrać a wszystko będzie dobrze.
Borys spojrzał na wodę pod nim… a jego skóra poczęła przybierać śliskich właściwości.
Wszak węgorze żyją w morzu.

Deadpool 10-12-2013 19:46

Ubrana podobnie jak dzień wcześniej Nikita podążała korytarzami Bazy. Miłym uczuciem było z powrotem mieć obie ręce. Dokładnie zmierzała w stronę cel zobaczyć jak się ma owieczka.
Nie miała problemów z dostaniem się, każdy ze strażników znał jej twarz i wiedział kim jest, a raczej czyim powtórnym wcieleniem. Będąc już przy celach zastukała w kraty, po czym oparła się barkiem o nie. - *Priviet* Jak samopoczucie? - Ponownie, jej głos nie zdradzał żadnych emocji.
- Na pewno nie tak szorstkie jak te imitacje łóżek. - odparła niezbyt zadowolonym głosem Geenie. - Nic wam nie powiem, po prostu mnie rozstrzelajcie. - zagroziła.
- Ale to by była strata. Zresztą rozdeptała bym ci głowę już wtedy zamiast teraz rozmawiać z tobą. - Nikita zrobiła smutną minkę. - Twój ojciec ma cię gdzieś. Straciliśmy właśnie jednego z lepszych naukowców chodzących po tym zasranym świecie. - Przechadzała się z lewej do prawej cały czas patrząc na owcę. - Wiesz do czego zmierzam? - Oparła czoło o kraty, nieprzyjemnie wpatrując się.
- Chcesz się pożalić, że matka cię nie kocha i próbujesz znaleźć przyjaciółkę? - komentarz był lekko dosadny. - Gdybym była głową korporacji mogącej ocalić świat, też byłabym gotowa na poświęcenia.
Uśmiech na jej twarzy rozkwitł gdy usłyszała co mówi Geenie. - Postaw się na jej miejscu. Kochała byś kukłę która tylko wygląda jak twoja córka? Zresztą nie mam ochoty na dramę. - Machnęła dłonią odpychając się odrobinę od krat. - Chcę byś została tutaj, z nami. - Zaczęła, a po wzięciu większego i jakze niepotrzepnego wdechu kontynuuowała. - I przestań proszę z tym ”Wolę zdychać niż cośtam”. Naprawde jesteś gotowa odrzucić swoje życie za… no właśnie nie wiem za co. - Wzruszyła ramionami.
- Całe życie spędziłam z rodziną. Mam teraz zostać jej wrogiem numer jeden? - spytała, bez najmniejszego zaufania. - To absurdalne.
- Absurdem jest to jak za nimi stajesz gdy cię tak po prostu zostawili. I nikt ci nie każe z nimi walczyć. - Nikita rozłożyła ręce. - Staram się ci pomóc. - Dodała.
- Ty w ogóle jesteś człowiekiem? - padło pytanie zza krat. - Co to za logika!? Gdyby ktoś mógł rozbroić bombę atomową albo uratować cię z niewoli, miałabyś mu za złe, że wolał ochronić cały naród? - dziewczyna nie wyrażała najmniejszego zrozumienia do argumentów Nikity. - Oh ja już widzę jak to wy nie podejmujecie żadnej akcji przeciw niemu. W niczym wam nie pomogę, zapomnij.
- Myślałam że sprawa mojego człowieczeństwa jest jasna. - Pokręciła głową. - A twój stary powiedzał ci że jesteś klonem? - To było czyste założenie z jej strony, ale Geenie nie musiała tego wiedzieć. - W sumie teraz rozumiem dlaczego cię zostawił. Zrobi sobie nową córkę z próbówki. - Prychnęła patrząc kątem oka na owieczkę.
- Klonotwórstwo jest uznawane za nieosiągalne z uwagi na nietrwałość materiału genetycznego i poziom wyzwania jakim jest odtworzenie go w całości. - odpowiedziała Geenie. - Idź sobie. I następnym razem niech przyślą przynajmniej kogoś kto wie, co mówi.
- To jak wyjaśnisz numer “02” na twojej czaszce? Zresztą następnym razem przyniose ci dwa lusterka byś mogła zobaczyć sama. Miłego dnia życzę. - Kravchenko klasnęła w dłonie odchodząc, przez ramię jeszcze rzuciła. - Pójde porozmawiać z twoim ochroniarzem. Może powie coś ciekawego. - Z tymi słowami opuściła Geenie.

Przeszła do następnych cel gdzie znajdował się Goryl. Zaczesała włosy ręką do tyłu i rzekła.
- Nazywasz się jakoś? - Wyciągnęła już kończącą się paczkę fajek. Zostały dwie. - Palisz? - Zapytała wystawiając paczkę, tuż przed kratami.
- Rafał. - przedstawił się, sięgając przez kratę po fajkę. - To jak? Bez pałek na twarz? Całkiem tu miło jak na więzienie.
Po tym jak wział papierosa Nikita odpaliła go mu, następnie zadała kolejne pytanie.
- Długo pracowałeś dla Geenie Corpu? - Sobie też podpaliła papierosa a paczkę zgniotło w kulkę. - I wbrew pozorom to nie jest wiezienie. Bardziej taka izolatka dla niegrzecznych. Mi też się zdarzyło być na twoim miejscu. - Puściła kółeczko z dumy ku górze.
- Dwa lata. - odparł krótko, po czym zaciągnął się petem.
- Byłeś prywatnym ochroniarzem Arnolda czy miałeś jakiś przydział w placówce korporacji? - Oparła się o kraty.
- Najpierw byłem ochroniarzem, przez rok na ścianie. Później przez pół w wieży kontrolnej. Ostatnie pół jego osobistym gdy opuszczał stolicę korporacji. - wyjaśnił Goryl bez więszego zastanowienia. - Dobrze płacili.
- Powiedz mi Rafał, wiesz może czy korporacja próbowała klonowania? Nie chodzi mi o myszy laboratoryjne, a o bardziej humanoidalne istoty. - Puknęła palcem by strzepnąć popiół papierosa.
Strażnik wzruszył ramionami - Byłem zwykłym cieciem, wyższej lub niższej rangi. Do samych laboratoriów nie miałem wstępu.
- Musiałeś chociaż coś usłyszeć, przecież towarzyszyłeś Arnoldowi. Spróbuj sobie przypomnieć, a ja załatwię ci coś lepszego z kuchni niż to co ci dają tutaj. - Nikita uśmiechnęła się, choć było to bardzo wymuszone nie wyglądało fałszywie.
- O klonowaniu nic. Odtwarzali co prawda wymarłe gatunki do rezerwatu, ale nigdy nic nie klonowali. - pokręcił przecząco głową. - Chyba, że ta nowa doktór miała coś w tym kierunku robić. Była taka jedna, dziwna. Pojawiła się z nikąd tydzień temu i wszyscy na głowie stanęli jakby einstein ich odwiedził.
- Pamiętasz może jak się nazywała? Znaki szczególne? Pochodzenie? Akcent? - Dopytywała, w głębi obwodów cieszyła się że w końcu jest jakiś postęp.
- Akcent miała...osobliwy. Możliwe, że urodziła się w jednym miejscu a potem mieszkała w drugim. Taki, mieszany. - starał się scharakteryzować. - Była wysoka, bogato ubrana. Miała futro jak przyszła. Nigdy nie widziałem jej z bliska. Tylko Arnold i Geenie mogli ją odwiedzać.
- Kolor włosów? - Dopytałą jeszcze o ten mały szczególik, by dodać. - I jaką lubisz kuchnię? - Z tymi słowami zagasiła peta o podeszwę.
- Lubię banany. Włosy miała czarne. Do tego pamiętam niezwykle bladą cerę.
- Dziękuje, miło że chociaż ty chcesz współpracować. Powiem komuś by ci przyniósł skrzynię, a potem zobaczę czy można coś zrobić w sprawie twojego zatrudnienia. - Skrzyżowała ręce pod piersiami. - Jeżeli interesuję cię posada tutaj oczywiście. -
- Jestem prostym człowiekiem. - wzruszył ramionami goryl.
- Gorylem. - Poprawiła go Nikita nie kryjąc rozbawienia. - Jeszcze dziś wybierzesz się ze mną na wycieczkę. Co ty na to?- Wyczekiwała odpowiedzi, mając nadzieję że Rafał przystanie na to.
- Dokąd? - spytał podnosząc brew. - A w sumie...wszędzie będzie cieplej jak w tej celi.
- Zaraz otworzą celę a ty idź się przygotować. Kolega pokaże ci co gdzie i jak. - Wskazała wzrokiem na strażnika.- Będę czekała na lotnisku. - Rzuciła na odchodne, sama idąc się szykować. Nie spodziewała się problemów, ale takie zawsze brała pod uwagę. Falcon powinien być wystarczający.

Deadpool 10-12-2013 21:29

Limuzyną dziewczyny okazał się być zaledwie duży helikopter, nie było w nim nawet zbyt wielu bajerów. Na moment gdy w recepcji usłyszeli słowo "proxy" powiedzieli, aby kierowała się w stronę lotnisk dla oddziałów androidów. Nie był to dobry pomysł.
Miała tak mało jak mogła bo w końcu nic nie potrzebowała...Nie wydawało się to jednak przeszkadzać Meerowi, który w spokoju siedział na swoim miejscu, ani gorylowi zajadającemu się bananem.
Nikita rozsiadła się na siedzieniuu a ci co ją znali nieco dłużej musieli być zdumieni jej ubiorem.



Czarny garnitur z szarą koszulą, do tego coś co miało być pewnie kwadratem i buty na grubej podeszwie. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnęła okulary przeciwsłoneczne o niebieskich szkłach. Nie były to te z tych które zasłaniają oczy. Były to te bardziej typowo “dla picu”.
- Byliście kiedyś we Francji? - Zagaiła do Meera i Rafała.
Obydwoje zaprzeczyli płynnmi ruchami głowy. - To tam jest wieża eiffla? - zagadał Goryl.
- Zamknięta od zeszłego roku. - zgasił jego zapały Meer.
Zakłądając okulary zapytałą z ciekawości - Oh? A dlaczego? Przecież to jedyne interesujące miejsce w tamtym kraju. -
- Yoki miał tam potyczkę z jakiejś wysokiej rangi androidem. - mruknął Meer. - Oh, czekaj, pomyliłem się. To była wieża tokijska. W takim razie ta francuska powinna być otwarta, prawda?
Yoki kontra wysokiej rangi android… nie zbyt trudno było jej w to uwierzyć, ale zaintrygował ją ten temat. - A co to niby za android był? -
Meer wzruszył ramionami. - Nie znalazłem na ten temat zbyt wielu informacji. Wiem, że był.
- Szkoda. No nic. - Westchnęła grzebiąc po kieszeniach. - Mam nadzieję że jesteście przygotowani na różne “ewentualności”. - Odchyliła marynarkę by pokazać kaburę z Falconem. - Różne rzeczy chodzą po głowie tego pudla, a co gorsza będziemy w jej wylęgarni. Nie opuszczajcie gardy, ale tego nie muszę wam chyba mówić. -
- Zaraz...to ja jestem teraz agentem sił specjalnych!? - zapytał Goryl nie ukrywając zdziwienia.
- Jesteśmy reprezentatami Cyber Core. - Uśmiechnęła się szeroko. - Więc… tak. - Po krótkiej przerwie kontynuowała. - Ale nie zapominajmy że idziemy tam rozmawiać nie walczyć. Jeżeli spróbują coś śmiesznego kończymy ich. - Jej ton głosu i wyraz twarzy spoważniał znacznie.
- Ehh...ale jak chcemy rozmawiać? Tak jak ostatnio? - spytał, drapiąc się bananem po brodzie.
- Jeżeli zajdzie taka potrzeba. Widzisz w tym jakiś problem Rafale? - Uniosła brew, wpatrując się przez niebieskie szkiełka w goryla.
- Oh daj mi spokój, mam o mało nie umrzeć drugi raz z rzędu!? - spytał zdziwiony. - Nie no, jakoś dam radę.
- Niezmiernie mnie to cieszy. - Pokiwała głową, po czym zwróciła się do Meera.
- A co ty tak umilkłeś? - zapytała go z jakimś zalążkiem troski. Może coś go trapi?
- Od kiedy byłem gadatliwy? - zapytał uśmiechając się - Aczkolwiek Henry trochę mnie...zawiódł.
- O ironio, a wszyscy myśleli że jest mądry. Też się zawiodłam, ale przynajmniej chciała bym poznać powód tej zdrady. Ciekawe czy jeszcze go spotkamy. - Westchnęła wyglądajac za okno.
- Uciekł żywy, więc czemu by nie. -
Nikita już nic nie powiedziała, podpierając podbródek oglądała krajobraz za oknem helikoptera.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:07.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172