lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [CyberCore]Secound Layer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/12790-cybercore-secound-layer.html)

Tropby 11-12-2013 17:33

Henry powoli przypominał sobie co przydarzyło mu się nim stracił przytomność. Czy Borys nie mówił że odzyska świadomość za kilka godzin? Choć nie pamiętał tego zbyt dokładnie, więc mógł się mylić.
- Gdzie ja jestem? - zapytał lekko nieobecnym głosem, po czym potrząsnął głową i usiadł na ziemi, rozglądając się dookoła, aż wreszcie jego wzrok zatrzymał się na Geenie na którą niepewnie wskazał palcem. - Czy ty nie powinnaś być...?
Naukowiec po raz kolejny zamrugał szybko oczami, by po chwili wybuchnąć szaleńczym śmiechem. Zaś gdy się wreszcie uspokoił, podniósł się z ziemi i otrzepał starannie swój kitel.
- Więc miałem rację. Twój ojczulek rzeczywiście cię sklonował. Ciekawe ile jego córeczek sobie tutaj hasa? - zastanowił się, rozglądając się jeszcze raz, by upewnić się że nie ma w pobliżu żadnej innej żywej osoby. W końcu jednak ponownie skupił wzrok na dziewczynie z tacą i skrzyżowawszy ręce na piersi zapytał. - Nie zamierzaliście mnie uwięzić? Jak dla mnie tego typu cela jest trochę mało praktyczna. Domyślam się że rezerwat może być otoczony grubym murem i patrolowany przez dziesiątki strażników, jednak wciąż mogę tutaj znacznie więcej namieszać niż się spodziewacie.
- Rezerwat to obszar jednej trzeciej Holandii. - uśmiechnęła się dziewczyna. - A do wieży kontrolnej nikt cię nie wpuści. Nie zrobisz dużo, prędzej sam się skrzywdzisz w nowym środowisku.
Geenie podeszła do drewnianego stołu kawałek od nich, aby postawić na nim tacę. - Musisz odpocząć. I wypić lek. Twoje ciało jest pełne toksyn.
- Niech ci będzie - rzekł Henry, idąć za dziewczyną z rękoma schowanymi w kieszeniach. - Rozumiem że gdybym cię zabił, to nie zmieniłoby dużo w mojej sytuacji, ale wciąż może mi to poprawić nastrój. Cóż, pewnie panu Arnoldowi nie zależy tak bardzo na każdym poszczególnym egzemplarzu swojej córki, jak zależałoby mu na oryginale.
Naukowiec stanął przy drewnianym stoliku, po czym wziął do ręki butelkę, przeczytał etykietę aby zaaplikować sobie odpowiednią dawkę, po czym połknął odmierzoną porcję specyfiku.
Faktycznie był to lek. Niesmaczny ale zwykły. Gdy tylko Henry odwrócił się po ukończeniu małej dawki, zauważył, że Geenie już nie ma. Krótkie *klik* zamykanych drzwi było ostatnim co po niej usłyszał.
Owcę najwidoczniej łatwo było przestraszyć.
- Chyba muszę popracować nad swoimi manierami - rzekł Henry wzruszając ramionami, po czym nalał sobie herbaty z dzbanka i z filiżanką w ręku zbliżył się do chatki. Wpierw jednak obszedł ją dookoła, szukając czegokolwiek co mogłoby się wyróżniać, następnie zajrzał do środka przez okno i dopiero upewniwszy się że nie czyha w środku na niego nic niebezpiecznego stanął przed frontowymi drzwiami i spróbował je otworzyć.
- A czego się spodziewałeś? - Doszedł głos za Henriego.
Gdy mężczyzna się odwrócił, dostrzegł Arnolda odzianego w dresy i koszulę w kratkę. Wyglądał na zadowolonego i wyluzowanego. - Jeżeli wpuści cię do środka, to się zdziwię. - przyznał.
- Już doszedłeś do siebie? - zdumiał się lekko Henry, odwracając się w stronę kozła. - Jak długo byłem nieprzytomny? Czy po tym jak Borys zwalił mnie z nóg podawaliście mi jakieś specyfiki?
Naukowiec zaczął bacznie badać wzrokiem Arnolda, obchodząc go powoli dookoła i przyglądając mu się z każdej strony. Chciał się upewnić zwłaszcza czy stojący przed nim osobnik posiada oryginalny rdzeń biocybernetyczny.
Jego oko faktycznie było na swoim miejscu i nie różniło się od tego samego małego rdzenia co poprzednio. Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Najpierw przeczyściliśmy ci żołądek, a potem wprowadziliśmy w śpiączkę. Ten gaz pochodził z bielunia, to jeden z najbardziej niebezpiecznych naturalnych narkotyków. Mogłeś umrzeć, mogliśmy cię zastrzelić gdybyś przeżył. Ciesz się, wpuściłem cię do własnego ogrodu. - uśmiechnął się szczerze kozioł.
- Dlaczego? - zapytał Mason, zatrzymując się w miejscu. - Naprawdę sądzi pan że zdoła mnie tu na długo zatrzymać? Nawet jeśli energia mojego rdzenia jest ograniczona, to wciąż znacznie łatwiej byłoby mnie zatrzymać w zwykłej celi. Czy być może zamierza mi pan złożyć jakąś propozycję?
- Zgadza się. Zgadłeś. - przyznał Kozioł. - Mam następującą ofertę: pozwiedzaj mój ogród. Pochodź, pooglądaj. Zostań tu przynajmniej póki nie dostaniemy telefonu od Borysa. Potem możesz sobie iść. Otworzymy ci jedną z bram, w mieście dodzwonisz się do swojej kwatery.
Oczy naukowca zwęziły się nieco.
- Apropos Borysa - rzekł podejrzliwym tonem. - Chyba nie miał pan okazji wcześniej się z nim skontaktować. Był to więc jego własny plan, zgadza się? Tak naprawdę nie wyruszył na żadną wycieczkę, tylko zaczął działać na własną rękę. Jednak taki głupiec jak on rzadko kiedy planuje tego typu akcje z wyprzedzeniem. Dużo bardziej prawdopodobnie że zadziałał pod wpływem impulsu lub czyjejś namowy. Czy wie pan może co mogło go do tego skłonić? Jeśli miał dostatecznie dobry powód, być może pomogę mu w realizacji jego planów. Nigdy nie przysięgałem lojalności panu Rolandowi. Nawet na niego nie głosowałem. Szukam tylko najlepszego sposobu by ludzkość przetrwała do najbliższego sylwestra. To wszystko.
- Hmm...pana Borysa pierwszy raz widziałem gdy otworzył się drzwi windy. Jego pilota oraz kolegi z laptopem też nie znałem. - przyznał kozioł. - I jak na kogoś komu nie zależy na Rolandzie jesteś całkiem posłusznym pieskiem.
- Są z tego duże benefity - odparł naukowiec, rozkładając ręce ba boki. - Najnowocześniejsze laboratoria, najlepiej wykwalifikowany personel na Ziemi, dobre jedzenie. No i oczywiście mogłem polecieć w kosmos. Nikt póki co nie zaproponował mi lepszej oferty.
- Zaufanie, praca w resorcie wypoczynkowym, świetne laboratoria genetyczne i brak rolanda w okolicy. Jak to brzmi? - spytał unosząc brew. - W sumie mógłbyś tu pracować. Pewnie nie dałbyś rady udowodnić temu diabłu, że nie jesteś wcale zdrajcą. Mu nigdy nic się nie dało udowodnić. - westchnął.
- Wciąż brzmi jak zagłada ludzkości za 198 dni - stwierdził chłopak, dość słabo przekonany. - Na razie chcę się dowiedzieć co planuje Borys. Trzymam więc pana za słowo, że poinformuje mnie pan gdy tylko dostanie od niego jakieś informacje. A póki co myślę że z przyjemnością zwiedzę pański "ogród". Wszak nie codziennie ma się okazję by móc za darmo popodziwiać prehistoryczny rezerwat. Chyba nieczęsto przechodzą tędy wycieczki turystyczne?
- Oczywiście, że nie. Cóż, zadomów się. A ja pomyślę, czy dać ci pracę. - po tych słowach kozioł poklepał Henriego po barku i zaczął powoli kroczyć w stronę olbrzymiej wieży.
Henry poczekał aż Arnold oddali się od niego dostatecznie daleko zanim spróbował aktywować swój rdzeń biocybernetyczny i natychmiast stwierdził, że jest całkowicie rozładowany.
- God damn it - zaklął pod nosem chłopak, po czym udał się niezbyt żwawym krokiem w losowo wybranym kierunku by popodziwiać widoki i przy okazji spróbować wzmocnić pracę odbiornika w swoim CMU tak by połączyć się z bazą kosmiczną. Wcześniej udało mu się połączyć ze swoim laboratorium w Utah, jednak jego asystentki nie było przy komputerze, a na jej komórkę nie zdołał się dodzwonić, więc nie miał zbyt wielu opcji do wyboru.
Nie było jednak odbioru. Szukanie zasięgu z dżungli do kosmosu to jednak wyzwanie przekraczające możliwości obecnej technologii. Przynajmniej w prehistorycznej scenerii.
Naukowiec nieco zirytowany takim rozwojem sytuacji postanowił przyzwać swoją latającą deskę na której poszybował w kierunku najbliższego krańca rezerwatu. Po drodze zaś starał się jeszcze bardziej wzmocnić przy pomocy PSI siłę odbioru fal radiowych swojego komputera. Wszak znajdował się w samym centrum Europy, więc powinno udać mu sie nawiązać połączenie gdy tylko dostatecznie zbliży się do granicy z cywilizacją.
Henry okazał się nie być tak daleko od jednej z granic. Jak się okazuje, chatka medyczna była po prostu jedną z budowli na nieopisanej ścieżce. Zwyczajna droga w dół unikała wchodzenia w chaszcze, wręcz przeciwnie, z czasem droga była zupełnie uklepana.
Las kończył się gigantycznym murem i ogromną żelazną bramą. Na samym murze chodzili strażnicy. Pod bramą była zaś mała budka z operatorem.
Miejsce jednak nie miało zbyt dużo lepszego zasięgu. Liczne anteny na murze sugerowały nawet, że panuje tutaj celowe zakłócenie aby ograniczyć skuteczność urządzeń radiowych.
Henry westchnął ciężko, po czym zawrócił i po kilku minutach postanowił zboczyć z wyznaczonej trasy i zagłębić się w gęstej dżungli. Nie zdecydował jeszcze czy na pewno nie przyjmie oferty Arnolda, więc póki co mógł pozwiedzać to niesamowite miejsce. Co prawda prehistoryczna biologia nie należała do najmocniej studiowanych przez niego zagadnień, jednak przypuszczał że jeśli rzeczywiście rezerwat ten był rekonstrukcją ery po wymarciu dinozaurów, to w tamtym czasie nie było na Ziemi wielu dzikich zwierząt które mogłyby mu zagrozić, a tym bardziej go dogonić. No może poza tygrysami szablozębymi, ale o tej porze roku zarówno roślinożerce, jak i drapieżniki powinny mieć pod dostatkiem pożywienia, więc raczej nie musiał się nimi za bardzo przejmować.
To co zobaczył zaprzeczało jednak wszelkim jego pojęciom. Drzewa które w czasie rzeczywistym odchylały się, odsłaniając promienie słoneczne tak, aby dały radę padać na kwiaty.
Zwierzęta, na których plecach rosły rośliny z owocami. Stworzenia, które nie do końca przypominały mu inne znane gatunki. To mogło być coś więcej niż prehistoryczny rezerwat...lub dokładnie on.
W pewnym momencie Henry znalazł się na małym pagórku z którego miał całkiem dobry widok. Na coś więcej, niż tylko olbrzymią wieżę kozła.
W okolicy zobaczył kilka chatek, nie tylko medycznych. Niedaleko drogi była restauracja, znajdowały się tutaj również hotele. W oddali były jeziora, błyszczące przedziwną poświatą. Kilka miejsc dżungli miało florę zupełnie inną od tej, w której przebywał obecnie. Gdyby chciał coś studiować, znajdował się w perfekcyjnej lokacji.
- Doprawdy zdumiewające miejsce - przyznał Henry szczerze zadziwiony tym co zobaczył. Jego oczy chłonęły te przedziwne widoki, a mózg przetwarzał nowozdobywane informacje w zastraszającym tempie. Po dłuższej chwili naukowiec zdecydował jednak oderwać się od podziwiania tego jakże przepięknego krajobrazu, gdy przypomniał sobie że od wczorajszego śniadania miał w ustach jedynie lekarstwo i herbatę zaoferowaną mu przez klona Geenie. Mimo braku portfela miał też wciąż sporo elektronicznych kredytów do wykorzystania, więc zjechał z pagórka i zbliżył się do restauracji. Stojąc przed nią zeskoczył ze swej odrzutowej deski, którą chwycił pod pachę i wkroczył do środka.
Wewnątrz było wystylizowane na karczmę. Za ladą siedziała dziewczyna z króliczymi uszami. Mężczyzna zaczynał wątpić aby spotkał tutaj kogoś kto nie będzie mutantem. Gospodyni była zdziwiona jego przybyciem, gdy spoglądała rozłożona na ladzie do snu powoli kojarzyła czy ona w ogóle jest w pracy i czym praca jest. Po chwili ogarnęła się.
- Pan zakładnik? - spytała. - Coś podać?
- Zakładam że nie macie tu cheeseburgerów i Dr. peppera - stwierdził żartobliwie, podchodząc do lady o którą oparł deskę i rozsiadł się na jednym z wysokich okrągłych krzeseł. - Poproszę więc coś co najbardziej je przypomina. Nieczęsto miewasz tu gości...?
Henry spróbował przyjrzeć się plakietce z nazwiskiem którą zwykle nosili na piersi pracownicy wszelakich jadłodajni.
Mianem jej było Kone. Kobieta leniwie skierowała się do lodówki. Po okolo dziesięciu minutach na stole stał dr.Pepper i kanapka z serem.
- W sumie to wycieczek tu było sporo. Od badawczych po edukacyjne. Przynajmniej póki ta nowa kobita tu nie wlazła. - mruknął królik. - Zdecydowanie nie mam nic przeciw obijaniu się. I tak mi płacą.
- Nowa kobita? Kogo masz na myśli? - zaciekawił się Henry, biorąc do rąk kanapkę. - [/i]I dużo osób tutaj pracuje? W sensie, na terenie rezerwatu.[/i]
- W rezerwacie jest ich więcej niż w laboratoriach. Albo raczej to rezerwat jest głównym laboratorium. - stwierdziła lekko zamyślona. - Robią badania biologiczne, więc najłatwiej testuje im się efekty wewnątrz ekosystemu. Zwłaszcza jeżeli chodzi o pomysły tej kobiety. Nie wysoka, jasna cera, czarne włosy. Mieszany akcent, rysy europejskie. Poznasz jak zobaczysz, dziwna jest.
- Z tym eksperymentami masz na myśli tą całą nienaturalną florę i faunę? - zapytał, wgryzając się w kanapkę którą przeżuł i połknął popijając Dr. pepperem. - Zawsze sądziłem że człowiek na obecnym etapie rozwoju nauki może co najwyżej zepsuć ewolucję, a nie ją poprawić. Ale jak widać, być może się pomyliłem. W końcu nie popełniając z początku kilku błędów nigdy nie doszlibyśmy do wielu przełomowych odkryć. Tak więc, czy poza tworzeniem ekosystemu opartego na symbiozie pracują tutaj jeszcze nad jakimiś ciekawymi projektami?
- sprzedaję kanapki i dr. peppera. skąd mam wiedzieć? - spytała Kone drapiąc się po głowie. - Jeżeli szukasz czegoś ciekawego, to woda w jeziorach jest jakaś dziwna. A na wschodzie są groty które dokądś prowadzą. Bałam się wejść zbyt daleko.
- Brzmi jak coś wartego zwiedzenia - stwierdził naukowiec, po czym prędko dokończył swoje śniadanie, zapłacił pracownicy odpowiednia ilość kredytów i po krótkim pożegnaniu opuścił przybytek.
Następnie ponownie wskoczył na swoją deskę i pędem udał się w kierunku najbliższego jeziora, by przeanalizować jego wodę. Postanowił zacząć od obserwacji wizualnej i zapachowej.
Jezioro było dość daleko. Stracił dobrą godzinę na samej jeździe. Było to jednak warte znalezisko.
Oto stał przed wielkim okręgiem wypełnionym błękitną cieczą. Teoretycznie zwyczają. Pozbawioną zapachu i błękitną. Z drugiej strony nie był odcień błękitu który woda zwykle przybierała. Gdy zbliżył się pod samą wodę, coś w nim zadrżało. Poczuł się przytłoczony niewidzialną energią. Podobną reakcję wykazał jego rdzeń, z którego nadciągać zaczęły powolne choć nieco bolesne impulsy.
W moment olśniło go. Radiacja psi z wody była ogromna. Na tyle silna, że odczuwał ją zwyczajnie stoją w pobliżu.
Henry z dziwną fascynacją stał przez moment w miejscu, analizując swe doznanie. Nie zajęło jednak długo nim jego dusza szalonego naukowca przejęła nad nim kontrolę i chłopak z nienaturalnie szerokim uśmiechem zaczął zbliżać się na sam skraj jeziora. W jego dłoni jak gdyby znikąd pojawiła się probówka, którą ostrożnie napełnił płynem z naturalnego (czy też sztucznego, jak wszystko inne co do tej pory napotkał w rezerwacie) zbiornika wodnego, po czym oddalił się poza zasięg oddziaływania PSI i obejrzał dokładnie pod światło zawartość fiolki. Zmrużył przy tym jedno oko i po chwili głębokich rozważań wzruszył ramionami.
- W tych warunkach pozostaje mi jedynie badanie organoleptyczne. Cóż, jak to mawia dzisiejsza młodzież: YOLO! - zakrzyknął chłopak, otwierając usta by wlać w nie zawartość probówki i zbadać ewentualne efekty jakie wywrze zarówno na jego organizm, jak i wbudowany w niego rdzeń.
Płyn nie miał smaku. Wlał się w jego organizm niby zwykła woda, jednakże w kilka milisekund po jego kontakcie z brzuchem mężczyzny, Henry poczuł nagły szok energii. Coś w nim strzeliło. Poczuł, jak rdzeń odzyskuje moc a on sam traci część z swojego zmęczenia.
Ta woda była najsilniejszym napojem energetycznym z jakim miał konakt. Ciężko było stwierdzić, ile może skrywać w sobie sekretów.
Henry otrząsnął się po tym nagłym przypływie energii i ze zdziwieniem spojrzał na jezioro.
- Good stuff - rzekł sam do siebie, gdy chwilę potem w jego dłoniach zmaterializowało się kilka większych buteleczek, które miał zamiar zacząć napełniać nasyconą PSI wodą.
Gdy ostatnia z butelek była pełna, Henry usłyszał strzał. Zapadła głucha cisza. Rdzeń mężczyzny sam się aktywował, broniąc go przed kulą.
Słysząc dźwięk pistoletu upadającego na ziemię, naukowiec odwrócił się, aby obejrzeć swojego niezbyt skutecznego oprawcę.
- Fascynować się kałużą energii. Wielkie zero z dala od drogi do bohatera.
Obrażającą go postacią był młody chłopak. O ciemno błękitnych włosach jak i oczach, bladej cerze średniego wzrostu. Ubrany był w zwykły golf i spodnie dresowe, nosił słuchawki a na jego barkach wisiał płaszcz czarodzieja, najpewniej zakupiony z najbliższego sklepu dla cosplayowców.


- Całe szczęście to bez znaczenia. Padła wiadomość od twojego kolegi z Rosji. Nie jesteś potrzebny, więc mamy cię zlikwidować. Na wypadek gdybyś miał się stać jeszcze bardziej irytujący. - uśmiechnął się.
- Fajny strój - stwierdził Henry, otaksowując wzrokiem napastnika, a po chwili na jego twarzy wykwitł upiorny uśmiech. - Ale nigdy nie chciałem zostać bohaterem. A to dlatego że jestem szalonym naukowcem! Khahahahaha!!
Mason roześmiał się opętańczo i gdy zaczął zbliżać się do chłopaka w stroju czarodzieje w jego otwartych dłoniach uformowały się dwa złożone z cienia ostrza długości dwuręcznych mieczy. Jednak najdziwniejszym w jego zachowaniu była całkowita pewność siebie, zupełnie jakby od dawna spodziewał się tego spotkania. A może już kiedyś je przeżył? W innym świecie, innym czasie.
- Więc w końcu przybyłeś odebrać mi życie, Agencie 404? - zpaytał z chytrym uśmieszkiem. - Miło z twojej strony. Byłem już zmęczony czekaniem. Ale znaj moją łaskawość! Mimo twego nieudolnie zrealizowanego podstępu, ja, dr. Ignatius, daję ci ostatnią szansę na odkupienie! Wyjaw mi wszystkie ściśle tajne informacje jakie poznałeś pracując dla tej nikczemnej korporacji, a oszczędzę twe pełne występków życie!
- Hm? - przez krótką chwilę chłopak wpatrywał się w Henriego nieco zdziwiony. Po czym...sam się zaśmiał - Thahahaha! A czego oczekujesz!? Wiem, że jest ciebie o jednego za dużo, i że zostałeś wytypowany przez tą wiedźmę. A tego nigdy nie zaakceptuje~! - wrzasnął kierując swoją dłoń w stronę Henriego. - Przygotuj się na swój kres, Ignatiusie!
- Moje prywatne relacje z płcią piękną to nie twoja sprawa. A tego drugiego zdążyłem już się pozbyć - oznajmił Henry, unosząc przed siebie skrzyżowane ostrza gotowe do bloku. - Ale skoro go znałeś, to może powiesz mi coś o nim gdy już cię unieszkodliwię?
- Wyglądasz trochę za staro aby zająć miejsce jedno-rocznego chłopca, panie Ignatiusie. - oznajmił agent, wyciągając ręce za siebie a następnie wykonując nimi mocne pchnięcie w stronę Henriego.
W jednym momencie zerwała się zawieja, która mało nie zerwała Henriego z miejsca, zmuszając mężczyznę do wbicia swoich mieczy w ziemię i przyklęknięcia na ziemi. Zaledwie po dwóch sekundach, powiew ustał.
- Niezbyt imponujące - rzekł Henry bez większego entuzjazmu, jednak zaraz potem pojawiła się przed nim zaokrąglona cienista kopuła. - Moja kolej jak mniemam?
Naukowiec postanowił wykorzystać wbite w glebę ostrza z których to pod powierzchnią ziemi zaczęły pełznąć w kierunku agenta dwie cieniste macki, mające wystrzelić spod jego stóp i przebić je na wylot, tym samym go unieruchamiając.
- Na co? - spytał agent 404, przechylając głowę w szerokim uśmiechu. - Ach, tak, twoja kolej aby coś powiedzieć! - odparł sam sobie, gdy naukowiec odczuł, że znów stoi przed dużo silniejszym przeciwnikiem. Silniejszym nawet od samego kozła.
Jego macki nie mogły zbliżyć się nawet pod ziemią, nawet do stup chłopaka. Zatrzymały się w ziemi kilka dobrych kroków od niego, sparaliżowane.
- Fucking shit - zaklął pod nosem naukowiec, wyrywając z ziemi ostrza które zaraz cofnęły się z powrotem pod jego kitel. Cienista kopuła również została opuszczona, po czym z dziwnym zadowoleniem zawołał: - Mogłem się tego spodziewać! Przecież mój archnemezis nie może być taki słaby! Ale ze mnie głupiec!
Henry uderzył się otwartą dłonią w czoło i zaśmiał się cicho, po czym wskoczył na swoją odrzutową deskę, a następnie wpisał odpowiednią komendę na CMU. Po chwili na dwóch krańcach pojazdu pojawiły się dwa niewielkie robociki, a on sam wyciągnął spod płaszcza swój laserowy pistolet. Następnie deska wystrzeliła naprzód, a naukowiec zaczął oddalać się zarówno od jeziora, jak i agenta w iście ekspresowym tempie. Wycelował jednocześnie w niego swoją broń, a boty skierowały na niego spojrzenia swych laserowych oczu.
- Tch. Ile czasu zajmowałeś się studiowaniem swojego PSI, nim zacząłeś go używać jak bożego podarunku? - spytał chłopak z złością w oczach, gdy zobaczył lecący je go stronę laser. Gdy pociski zbliżały się do chłopaka, rozłamywały się uderzając w jego skórę. Najzwyczajniej pokrywała go tarcza z PSI. Przeciwnik nie ruszył się z miejsca, Henry zaś zmuszony był do nagłego hamowania.
Jego przeciwnik rozstawił barierę z własnego psi...dookoła całego jeziora. Naukowiec nie był w stanie wejść do lasu.
- Zero - odparł bez wstydu Henry, rozkładając ręce, gdy zarówno jego szybująca deska, jak i boty zniknęły zamienione szereg bitów i bajtów w jego osobistym komputerze. - PSI nigdy nie było moim głównym zainteresowaniem. Ale uznałem że skoro posiadam wrodzony talent do pewnych jego zastosowań, to czemu z niego nie skorzystać? Czy w twoim przypadku było inaczej?
Naukowiec nie dał po sobie tego po sobie poznać, ale po raz pierwszy od długiego czasu był w kropce. Rozmową zaś próbwał kupić sobie czas by wymyślić jakiś sprytny plan, który pomoże mu wyjść z tej niezbyt komfortowej sytuacji.
- PSI łączy nas z konspektem. To nasze połączenie z tronem. Coś takiego cie nie interesuje!? - dziwił się "agent". - ...To kurewsko niesprawiedliwe. Oj, oj...jak mam cię zabić!? - spytał wyglądając na naprawdę przejętego doborem sposobu. Pasja przemawiała z jego roztrzęsionej twarzy.
- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami naukowiec. Z bliska dało się jednak dostrzec na jego twarzy niewielki uśmieszek, jak gdyby przyszedł mu do głowy pewien chytry plan. - A ty umiesz wejść do tego całego konspektu? Do tej pory naprawdę mało mnie on interesował, bo przeczy niemalże wszelkim prawom nauki i fizyki. Być może przed moją rychłą i zarazem nieuniknioną śmiercią spróbowałbyś mi chociaż pokazać cóż takiego pominąłem w swej dumie i ignorancji? Głupio byłoby mnie zabijać nim przyznam się do popełnionego błędu, czyż nie?
- Oh tak...mogę cię zabić w konspekcie. - zauważył uśmiechając się. - I tak byś tam trafił. Tylko po śmierci...ale co za różnica. Możesz zacząć wcześniej. - z tymi słowami, powolnym krokiem zaczął się zbliżać do naukowca. - Zabawmy się. Zabawmy się w konspekcie!
Henry zaś bynajmniej nie zamierzał się opierać i z rozłożonymi rękami zaczął kroczyć przed siebie na spotkanie agentowi.
- Ostrzegam że nie dam się tak łatwo przekonać - rzekł z udawaną zawziętością. - Będziesz musiał pokazać mi na co naprawdę cię stać.
Chłopak złapał go za szyję.
Oczy rozbolały Ignatiusa gdy znalazł się w białej przestrzeni, gdzie nie mógł określić swojego dokładnego położenia. Było tak bliskie definicji pustki jak się dało. "Agent" kręcił się w kółko nieco rozradowany. - Ne, to jak to rozegramy? - spytał a z ziemi wyrosło...koloseum. - Oy, chcesz przetrwać prawda? Jak dam ci broń to będziesz się bronił, nie?
- Niesamowite - skomentował krótko Henry, rozglądając się dookoła w oniemieniu.- Doprawdy zdumiewające. Więc to jest konspekt?
Nagle zatrzymał się w miejscu i przyłożył dłoń do brody, udając że rozważa propozycję chłopaka. W rzeczywistości jednak skupił się na próbie skontaktowania się z kimkolwiek kto może mu pomóc.
"Matko! Duszo! Przybyłem do waszego świata i jestem w dość sporych tarapatach! Jeśli mnie słyszycie i interesuje was moje życie, to odpowiedzcie czym prędzej!"
- Broń powiadasz? A umiałbyś może stworzyć coś żywego? - zapytał z ciekawością. - Myślę że walka z kilkoma coraz silniejszymi bestiami byłaby odpowiednią rozgrzewką dla kogoś skazanego na śmierć. Mógłbyś dzięki temu ocenić przy okazji moją prawdziwą siłę i zdolności, czyż nie? A dla urozmaicenia mógłbyś dać mi kilka bardziej nowoczesnych broni, gdyż dość oczywiste że nie jestem wyspecjalizowany w korzystaniu ze starożytnego uzbrojenia.
- Mhm, mhm. - przytaknął. - To może walcz z kimś kogo znasz. Jak walka przyjaciel z przyjacielem. To będzie ciekawe! Oy, walcz z...walcz z...Myszką mickey! - postanowił w końcu podskakując z zadowolenia nad swoim pomyślunkiem, a pod jego szanownym tyłkiem zmaterializował się tron. W ręce Henriego pojawiła się katana pneumatyczna. Mysz również taką posiadała. - Oh! Wiem. Zrobimy leveling system. Będziesz walczył z czymś coraz lepszym, aż stracisz nadzieje na przetrwanie!
- Bardzo dobry pomysł - przytaknął ochoczo Henry, jednak po chwili westchnął lekko zawiedziony. - Ale mogłeś zacząć od Pinkiego i Mózga. To była moja ulubiona kreskówka z dzieciństwa.
To powiedziawszy naukowiec ustawił się w bojowej pozycji z dłonią na rękojeści katany, czekając wpierw aż przeciwnik zbliży się do niego. Zamierzał użyć jedynej techniki szermierczej jakiej zdążył nauczyć się w akademii, a było nią Iai, które najefektywniej stosowało się przeciwko szarżującemu na ciebie adwersarzowi. Nie zaprzestawał przy tym nawoływania w myślach kogokolwiek kto raczyłby mu pomóc w wyjściu z tej sytuacji.
- Oh Boy! - krzyknęła myszka. - Załatwię cię jak buggs bunny japończyków. - zagroziła ruszając w stronę Henriego. Stworzonko wyskoczyła nad jego głowę, poza zasięg iaito, jednak dość zwinnie, jak i szczęśliwie, Henriemu udało się uchylić na bok, unikając ostrza myszki. Miecz wbił się w nicość, aby po chwili myszka go wyjęła.
Tymczasem na widowni pojawiła się postać o bladej skórze i białych włosach. Ubrana wykwintnie, spoglądająca na scenę czerwonymi oczyma. - Henry! - krzyknęła postać a w głowie naukowca natychmiast pojawiło się zrozumienie. To była jego dusza.
Henry postanowił wykorzystać okazję do szybkiego kontrataku na przeciwnika. Szybko obrócił się na pięcie i uruchomił katanę która wystrzeliła z pochwy by przeciąć plecy myszki wyciągającej z ziemi swoją broń.
Starał się przy tym nie spoglądać zbyt często na kepelusznika który pojawił się na trybunach, by nie zwrócić na niego uwagi agenta.
"Przykro mi że nie mieliśmy okazji spotkać się w lepszych okolicznościach" - oznajmił szczerze. - "Ale czy jest jakiś sposób w który mógłbyś mi pomóc rozprawić się z tym świrniętym gościem? To jest, o ile rzeczywiście chcesz mi pomóc, a nie mnie zgładzić. Ale zakładam że skoro tu jesteś, to nie współpracujesz z Matką?"
- Chciałbym, ale nie dałeś mi na to sposobnosci. - odparła dusza spoglądając jak Henry jednym cięciem sprawia, że jego przeciwnik znika. - Nasze połączenie jest zbyt słabe abym miał na ciebie wpływ. Co nie znaczy, że nie ma nadzieji. Jeżeli twój przeciwnik będzie kontynuował tą zagrywkę, możliwe, że zmęczy się nim zejdzie z tronu.
Tymczasem “agent” wyglądał na zamyślonego, najpewniej wymyślając nowego przeciwnika dla Henriego. - Poziom durig! Vader Tepes Dracula! - zadecydował, a na przeciw Henriego pojawił się wampir z mieczem świetlnym.
Naukowiec przez moment zastanawiał się dlaczego jego nieudolne i celowo nie dopracowane uderzenie zapewniło mu od razu przejście do drugiego poziomu. Najwidoczniej nie liczyła się jakość trafień, tylko ich ilość.
Fakt ten zaś uspokoił go nieco, gdyż w takim razie miecz wampira nie powinien przynajmniej być tak śmiercionośny, jak te ze starych XX-wiecznych filmów science fiction. Chyba że wymyślone przez agenta zasady jak z gry komputerowej dotyczyły jedynie jego przeciwników, a nie jego samego. Mimo wszystko należało więc uważać na rany jakie mogą zadać mu jego przeciwnicy. Póki co więc jego katana znalazła się z powrotem w pochwie, a on sam czekał aż Dracula wykona pierwszy ruch, by następnie ponownie kontratakować za pomocą techniki Iai.
"Zmęczyć go? Nie najgorszy pomysł" - stwierdził Henry w odpowiedzi na propozycję swojej duszy. - "W takim razie muszę pokonać jak najwięcej wrogów których dla mnie stworzy. Póki co zauważyłem że poruszanie się tu działa podobnie jak w świecie materialnym, ale wiesz może jakie powikłania wynikłyby z zadanych mi ran i czy mogę tu normalnie korzystać z PSI?"
Postać zaszarżowała przerażającym rzutem, wydawała się nieco pozbawiona formy i przerażająco szybka. Gdy Henry zorientował się co się dzieje, miecz świetlny już go przeciął. Nad jego głową pojawiły się trzy serduszka, a jedno natychmiast zgasło.
Realizując sytuację, naukowiec wykonał cięcie, przeciwnikowi zostało jedno serce.
więcej niż z psi” - odparła dusza. - “Traktuj to jak sen, w którym możesz się kontrolować. Twój największy problem to fakt, że nie jest to jednak twój sen.
"Świadomy sen, tak?" - upewnił się naukowiec, po czym skupił się mocno by spróbować przyspieszyć swoje ruchy i w mgnieniu oka znaleźć się za Draculą, którego przebije na wylot kataną. Stwierdził że najlepiej będzie zacząć od czegoś znajomego. - “A sam potrafisz robić cokolwiek poza gadaniem?”
To może sobie pójdę?” spytała dusza lekko obrażonym tonem.
Szybki ruch kolejnego cięcia wykończył przeciwnika Henriego.
- Poziom trzeci! - zadeklarował “Agent 404” a przed Henrym tym razem pojawił się...Adolf Hitler z pistoletem w ręce. - Walka na zasięg!
Jakkolwiek brzmiała ta kategoria wyzwania, broń Henriego nie uległa zmianie. Dalej tkwił w miejscu z kataną pneumatyczną.
"No już, nie unoś się tak. Myślałem że moja dusza jest ponad takie rzeczy" - zażartował Henry, po czym nieco się skrzywił widząc swojego następnego przeciwnika.
- A ja nie dostanę broni dystansowej? - zapytał, ziewając przy tym lekko. - W takim tempie te walki naprawdę szybko zrobią się nudne, nie uważasz? W prawdziwym koloseum gladiatorzy mogli sobie chociaż wybrać broń przed pojedynkiem. Naprawdę lubisz oglądać jednostronne walki?
Chłopak wzruszył ramionami. Adolf urósł w rozmiarze a katana Henreigo zmieniła się w procę. - Goliath! Goliath! Goliath! - zaczął dopingować agent.
W tym momencie oczy Henriego się rozszerzyły rozszerzyły, a kącik jego ust zaczął podrygiwać w niekontrolowanym tiku.
- Jestem martwy - przemówił sam do siebie, łamiącym się głosem. - Chciałem pomóc Borysowi, a on mnie wykiwał i rozkazał zabić. Mnie! Wielkiego naukowca Ignatiusa, którego geniusz dorównuje jedynie jego szaleństwu!
Proca zadrżała w jego dłoni gdy powoli zaczął opanowywać go histeryczny chichot.
- Do tego znajduję się w miejscu które wedle wszelkich praw fizyki nie powinno istnieć i zaraz zostanę zabity przez karykaturę dyktatora stworzoną przez mojego odwiecznego wroga!
Do tej pory chichot chłopaka przerodził się już w opętańczy śmiech.
- Khahahahaha! Więc umrę tutaj! W tym groteskowym miejscu! - przerywając na moment swój szalony śmiech, naukowiec naciągnął procę, celując prosto w czoło olbrzyma, jednak zaraz potem coś zmieniło się w jego spojrzeniu i upuściwszy swoją broń, kontynuował swoje werbalne przemyślenia. - A może nie? Teraz to widzę! Tak, właśnie! Przecież to nie może być prawdziwe! Coś tak idiotycznego nie może naprawdę istnieć! Już wszystko rozumiem! To mój nieokiełznany geniusz musiał prześcignąć mój ograniczony umysł, który dostał spięcia i pracuje na zbyt wysokich obrotach bym mógł świadomie ogarnąć to o czym myślę! KHAHAAHAHA!
Wyglądało na to że w mózgu naukowca właśnie coś pękło, a wybuch nieokiełznanego śmiechu zalał całe koloseum, gdy ten mimo swych gwałtownych spazmów próbował utrzymać się na nogach.
- oooh! oooh! On ma drugą formę! - ucieszył się Agent rozglądając się po arenie. Po chwili do śmiechu Henriego dołączył również śmiech jego duszy. Nieco bardziej wyrafinowany ale na swój sposób...bardziej wesoły niż maniakalny. “Oy, dlaczego to ty nie spróbujesz zadecydować o zasadach gry?”
Śmiech naukowca powoli zaczął cichnać, a gdy wreszcie umilkł słychać było wyraźne westchnięcie ulgi, jak gdyby własnie wyrzucił z siebie coś co od dawna w nim się gnieździło.
- Tego mi było trzeba - stwierdził swym dawnym rzeczowym tonem. - Chyba powinienem ci podziękować. Wygląda na to że tylko w takim miejscu mogę być naprawdę sobą i w pełni zaakceptować sam siebie. Myślę też że powoli zaczynam rozumieć nautrę tego miejsca.
Naukowiec wyciągnął przed siebie prawą dłoń w której pojawił się karabin laserowy z celownikiem, zaś w lewej znalazła się policyjna kuloodporna tarcza, którą zasłonił swoje ciało, gdy wycelował bronią w oczy giganta.
- Now let’s get started - stwierdził, uśmiechając się lekko gdy naciskał spust karabinu.
pojedyńcza kula pistoletu wymieniła się z serią z karabinu. Policyjna tarcza i gigant zniknęli mniej-więcej w tym samym momencie.
- To cheating! - stwierdził chłopak. - W takim razie podnosimy poziom trudności. Level four. Dovakhiin!
Przy tych słowach pojawił się przed Henrym wiking z siekierą. Postać nieco niepozorna.
Naukowiec przytaknął z uznaniem.
- Widzę że znasz się na rzeczy - rzekł, unosząc do góry wolną dłoń. - W takim razie przyda nam się też adekwatna melodia.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7GxNU-o1apQ[/MEDIA]

Gdy tylko Henry pstryknął palcami, po arenie rozeszła się bojowa pieśń, zagrzewająca obu wojowników do walki. Karabin w jego ręku zaś przybrał postać wielkiego dwuręcznego kafara. Chłopak z pewnością miałby problemy z uniesieniem tego typu broni w świecie rzeczywistym, jednak tutaj była dla niego lekka jak piórko. Przybrał więc bojową pozycję i w jednej sekundzie znikł. Tym razem udało mu się przyspieszyć swoje ruchy i miał zamiar zrobić z tego natychmiastowy użytek. Biegnac po okręgu wzdłuż ściany areny starał się upewnić by jego przeciwnik nawet na chwilę nie był zwrócony do niego twarzą. W końcu każdy znał popisową zdolność smoczego dziecięcia i w miarę możliwości starałby się uniknąć zderzenia z nią. W ten sposób chciał zajść dovahkiina od boku i wbić topór tak głęboko w jego ciało jak tylko potrafił.
Dovakhiin niezdecydowany i zgubiony w ruchach Henriego ostatecznie stał w miejscu nic nie robiąc. Gdy szalony naukowiec wpadł na niego, bez trudu przeleciał kafarem przez jego bok. Nad głową przeciwnika pojawiły się cztery serca, a dwa odpadły. W tym momencie przeciwnik pchnął Henriego, mało brakowało a Ignatius uniknąłby tego ataku. Nie miał tyle szczęścia i ostatecznie drugie z trzech serc odpadło. Zaraz po tym, rozległo się głośne - FUS RO DAH! - a Henry wylądował plecami w ścianie.
- Chyba najwyższa pora by smocze dziecię zmierzyło się z potęgą technologii - stwierdził naukowiec, który zaraz po tym jak opadł ze ściany zamienił swój topór na stacjonarny ciężki karabin maszynowy i korzystając z tego że od Dovahkiina dzieliła go dość spora odległość, nacisnął spust, by wystrzelać w niego cały magazynek.
Ledwo dovakhiin nabrał powietrza do ust a już rozpłynął się w nim, rozstrzelany przez Henriego.
- Piąty poziom, dobrze ci idzie. - pogratulował “agent” - czas na jakieś prawdziwsze wyzwanie… - zaczął się zastanawiać. Po chwili na ziemi pojawiły się dwie, odziane w pancerze samurajskie pandy. - Hmm...zwrócę ci jedną szansę, jak dasz radę. - zaproponował rozkładając się na krześle.
- O rly? To powinno być proste - oznajmił, po czym wzruszywszy ramionami postanowił kontynuować ostrzał z karabinu tym razem dwójki nowych przeciwników, gotowy by w razie zagrożenia użyć przyspieszenia i uciec z dala od wojowniczych niedźwiadków.
Przeciwnicy byli nie tyle szybcy co nieco...oszukani. Aby ich skrzywdzić okazało się, najpierw trzeba jeden strzał oddać na pancerz. Agent grał tanimi sztuczkami.
Argumentacja prędkości dała jednak swoje, gdy złowieszcze ryki i katany pojawiły się zbyt blisko, Henry przeturlał się pod pandami i szybko wrócił na bezpieczną odległość.
Zaraz potem naukowiec wyrzucił za siebie odbezpieczony granat odłamkowy, a w jego dłoniach ponownie zmaterializowała się wysoka policyjna tarcza którą zwrócił w kierunku wybuchu, aby osłonić się przed latającymi szrapnelami.
Pojawiło się dużo dymu, gdy lekko odsunięty w tył Henry przyglądał się miejscu w którym były pandy. Dwaj puszyści przedstawiciele zagłady wyskoczyli bez ostrzeżenia z dymu. Jedna nadleciała z góry, rozcinając tarczę, druga wyskoczyła na twarz naukowca, pozbawiając go ostatniego punkt życia.
- Game Over! - zadeklarował “Agent” a jego tron zaczął lądować na ziemi. Zszedł z niego z drażniącym uśmiechem, klaszcząc miarowo. Zaczął zbliżać się do Henriego.
oy.” odezwała się dusza naukowca. “On wcale nie wygląda na wyczerpanego.
- Więc tak szybko przechodzimy do finałowej walki? - zaciekawił się Henry, stając naprzeciw swemu rywalowi. Rozejrzał się przy tym spoglądając nieco smętnym wzrokiem na pusty trybuny. - Co to za walka wieczoru gdy nikt na nas nie patrzy? Mógłbyś chociaż dać nam jakąś widownię. Wiesz, dopingujący tłum, fanfary, te sprawy. Trochę fajerwerków, latające nad głowami smoki...
Stanąwszy wreszcie naprzeciwko agenta naukowiec skrzywił jednak minę w wyrazie lekkiego zawodu.
- Chociaż to pewnie trochę za duże wymagania jak na jedną osobę. Ja w końcu mogę tworzyć tylko pojedyncze przedmioty. Pewnie trzeba by co najmniej setki takich jak ty żeby to miejsce naprawdę nabrało życia.
- To nie walka finałowa. To koniec zabawny. - odparł nieco mniej wesołym tonem. Wyglądało na to, że spoważniał. - Nazywam się Deus. - dodał z pewną ilością łaski podnosząc pięść i skacząc w stronę Henriego.
“Da się w ogóle jakoś wyjść z tego całego konspektu?” - Henry zapytał niespodziewanie swoją duszę. W końcu to mogła być jego ostatnia szansa żeby znaleźć jakieś wyjście z tej nieprzyjemnej sytuacji, nim chłopak w stroju czarodzieja rozkwasi mu twarz i sprawi że zostanie w tym miejscu już na zawsze.
W tej sytuacji, niekoniecznie” - odpowiedziała mu bezceremonialnie jego dusza.

Fiath 11-12-2013 19:05

Sen o przeszłości
(przyszłości)

Mulch siedział wygodnie na ziemi z westchnieniem przyglądając się Yokiemu który krążył po pokoju od lewej do prawej. Mężczyzna wyglądał na bardzo zdeterminowanego aby wyuczyć go najlepiej jak mógł.
- Jeżeli mamy za miesiąc stanąć przed matką, musimy się liczyć z zagrożeniem jakie stanowią zarówno Deus jak i Raddle. Obydwoje są książętami, więc PSI jest naszą jedyną na ich unieszkodliwienie, zwłaszcza, jeżeli potyczka miałaby przenieść się do konspektu. - wyjaśniał. W końcu zatrzymał się spoglądając na młodego naukowca. - Głównie dzięki biocore twój potencjał PSI jest ogromny, ale brak nauki od strony technicznej sprawia, że nie wiesz jak go wykorzystać. Można by zajść dłuższą drogą...ale mam lepszy pomysł. - zadecydował.
- Ogółem rzecz biorąc, gdy dwóch psioników działa przeciw sobie ich PSI przybiera przeciwne sobie fale, przez co potyczki sprowadzają się do najczystszej walki siły. Zdolniejszy wygrywa. - Przypomniał Yoki. - Jest jednak specyficzna metoda walki z nimi. Nazywa się synchronizacją. Innymi słowy jest to nastrojenie swojego PSI do frekwencji przeciwnika, aby ominąć problem naturalnego odrzucania się ładunków. Ma to tylko jedną zasadniczą wadę: Twoje PSI nie będzie oddziaływać na nic oprócz celu, z którym się zsynchronizowałeś. Rozumiesz? Tym będziemy się zajmować. - zadeklarował, poprawiając okulary.

197 Dni do konfrontacji.


Borys odzyskał świadomość czując na czole mokry piasek. Musiał stracić przytomność z wysiłku. Jednakże fale wysłały go w końcu na ląd.
- Olá? Você está bem? - podleciało gdzieś nad jego głową, gdy silna ręka złapała go za ramię, aby odwrócić Borysa twarzą do słońca. - Nosz kurwa. Nie w dzień wolny.
Gdy oślepiające światło zeszło z twarzy Rosjanina, zobaczył on nie aż tak starego Jasona Eatera. Był ubrany wyłącznie w plażowe szorty, a w ręku trzymał old fashion glass z caipirinhą.

Francja


Paryż był przepięknym miastem. Pełnym bogatych ludzi, androidów i technologii, jednak zarazem wypełniony swojego rodzaju klasycznością. Nie wszystkie budynki były metalowe, wiele porastał zdobny bluszcz. Ulice były brukowane a staroświeckie pozbawione neonów kafejki przepełniały ciasne uliczki. Wieża Eiffela spokojnie stała na swoim miejscu spoglądając na zgromadzonych z oddali.

Zarządzenie Meera było następujące: Najpierw Claudette, potem reszta. Nie było jak go obejść i niekoniecznie wszyscy czuli taką potrzebę.
W krętych uliczkach Paryża znalezienie poprawnej drogi zabrało jednak długą chwilę, a jak to ostatnio często bywa, nie obeszło się bez przeszkód.
Wszystko zaczęło się od Rafała rozglądającego się po wszystkich lokacjach z dziwną miną. W którymś momencie szepnął coś w stylu "chyba widziałem dużo znanych mi osób" ostatecznie, w jednej z ciasnych ulic, na drodze stanęła im młoda kobieta.
Miała nie aż tak długie, spięte włosy. W jej zębach tkwił papieros. Na sobie miała tank-top, rękawice bez palców oraz niezwykle krótkie spodnie.
Widząc trójkę podróżnych chciała coś powiedzieć. Jej twarz jednak skrzywiła się w dziwacznym grymasie. - pierdolone żabojady nawet normalnego języka nie mają! - krzyknęła oburzona, wyjmując pistolet i strzelając prosto w Nikitę. Nadlatującą kulę zasłoniła katana Meera.
W tym momencie z bloków, restauracji i wszelkich schowków wokół grupy zaczęli wychodzić ubrani w garnitury wojownicy.
- Na zlecenie Geenie Incorporated, złóżcie broń. Biorę tą małą.

Deadpool 12-12-2013 20:25

No i wykrakała. Teraz musi się pobrudzić zanim pójdzie to tego pudla. Jej oczęta o srebrnych tęczówkach rozglądały sie dookoła “tagując” otaczających ich oprychów w garniturach.
- Osiemnastu. - Mruknęła Nikita zawieszając wzrok na najemniczce celującej do niej.
- To chodź i mnie porwij. - Rozłożyła ręce, by zaraz jej wszczepy poszły w ruch. Rzuciła się do biegu po drodze wyszarpując Falcona z kabury. Chciała ostrzelać przeciwniczkę, nie koniecznie skupiając się na trafieniach. Miało to ją zająć zanim Nikita ją dopadnie. Meer i Rafał to duzi chłopcy, na pewno wiedzą co robić.
- Tch. Gówniara chce się bawić. - przeklęła liderka zgrai wyjmując dwa pistolety. Tym co lekko zdziwiło Nikitę była jej zręczność. Tańczyła niezwykle zwinnie wokół kul, prowadząc ciągły i niezbyt skuteczny ostrzał w stronę Rosjanki. Mogła być cyborgiem.
- Myostatin Block! - rozległ się głos Rafała, gdy jego cień urósł pojawiając się nawet pod stopami dziewczyny. Goryl może nie miał okazji zrobić zbyt wiele podczas walki z Henrym, nie oznaczało to jednak, że nic nie potrafił.
Meer również przygotował się, poprawiając swój balans. Po chwili był gotowy do walki z najemniczą zbieraniną.
Miło było wiedzieć że Panowie także zaczęli działać. Byle za bardzo nie ociągali się za Nikitą. Na krótki moment poświeciła uwagę broni najemniczki. Podwójne pistolety M9k1, ale jakoś jeszcze przerobione, na pewno na zamówienie. Z tym że to nie jest film akcji, gdzie głowny bohater pruje z dwóch “klamek”, jakby nie było się dobrym strzelcem ciężko było korzystać z przyrządów celowniczych w takim wypadku. No chyba że jest się cyborgiem, ale o tym przekona się za chwilę. Nie zaprzestała biegu, tylko Falcon z powrotem wylądował w kaburze. Drobna androdika wyskoczyła w góre, w locie obracając się tak by prawa noga byłą wyciągnięta. Celowała w splot słoneczny.
Oponentka wykonała przewrót w przód, obróciła się i skokiem w tył ponownie zwiększyła dystans, aby oddać kilka strzałów w dziurawiącą bruk Nikitę.
Jej kule nic jednak nie robiły androidce, odbijając się od jej skóry.
- Szlag. - przeklęła chowając bronie. Z kieszeni wyciągnęła puszkowaty granat z grubym napisem EMP
- Uh oh… - Mruknęła ponownie łapiąc na pistolet. Nie mogła jej pozwolić wyciągnąć zawleczki choćby nie wiem co. Wycelowała w jej tors. W przeciwieństwie do zabawek najemniczki Falcon miał większy kaliber i moc obalającą. Wycelowała w jej tors, i nie skupiła się na niczym innym.
Puszka i kula wyleciały mniej więcej w tym samym momencie. Dziewczyna nie była szybsza od spustu ale całkiem zręczna. Wynik? Kula uderzyła ją z mocnym brzdękiem, najpewniej rozstrzeliwując jakiś nanokombinezon pod jej koszulą, i przewracając ją na ziemię. A puszka wylądowała pod nogami Nikity. Zwarcie, błąd systemu, reset, reload.
Gdy rosjanka odzyskała pełną świadomość, najemniczka właśnie odzyskiwała balans pod nogami.
- Mam nadzieje ze nie będę po tym miałą kaca. - Strzeliła karkiem i nie zwlekając ani chwili ponownie ruszyła w stronę zbierającej się zwolenniczki dual pistoletów. Wszczepy zakcelerowały szybkość a pięść Nikity zaiskrzyła się od paralizatora. Wymierzyła jej kuksańca w twarz.
Kobieta wyciągnęła zza pasa mały kij, który zaczął się iskrzyć. Pałka elektryczna.
Przeciwniczka rosjanki była gotowa, gdy tylko Nikita się zbliżyła, kobieta dała krok w bok uderzając ją w policzek. Coś takiego nie wystarczy aby pokonać rosjankę, która obróciła się zwinnie, uderzając ją z swojego paralizatora w pierś.
Po tym jak oberwała w policzek ten na krótką chwilę stał się czarny i matowy, lecz trwało to tylko ułamek sekundy.
- Nie -e. - Pokręciłą głową, już otwarcie z niej drwiąc. Prawa ręka miała zacisnąć się na szyi, a lewa na przegubie ręki która trzymała pałkę. Najwyższe obroty wszczepów po ciągnięće w dół lewej ręki powinno urwać kończynę najemniczki.
Ruch Rosjanki był szybki. Z łatwością zacisnęła się na niej. Choć nie była ona kobietą bojaźliwą.
Gdy tylko druga z rąk najemnicy zablokowała nadgarstek jej uzbrojonej dłoni, najemnica puściła swoją pałkę i złapała ją za naelektryzowaną część. Prąd zaczął krążyć po obu z kobiet, powodując bolesne wstrząsy i dopiero po dobrych dwóch sekundach Rafał wyskoczył z tłumu najemników aby szybkim ruchem rozdzielić kobiety. Najemnica wyglądała na nieźle skołowaną i obolałą, Nikita zaś miała problemy dochodzić do siebie. Gdy podniosła się na kolana, zauważyła, że jej system odmawia obsługi wszczepów. Problem na później.
Najemnicy trzymana za ramiona przez Goryla nie wyglądała na zbyt zadowoloną. Pokręciła głową przecząc nie wiadomo czemu i z miejsca, nieproszona, wyspowiadała się:
- Jestem najemnicą kompanii Red Bulla. To zlecenie dostaliśmy od Arnolda Geit, na zlecenie jego rosyjskiego przyjaciela. Mieliśmy zabrać ciebie i jakąś Claudette do Holandii. Wygrałaś, wracamy do domu, nie warte tej ceny. To co, puścisz mnie? - spytała, szczerząc natychmiastowo zęby w wyćwiczonym uśmiechu.
- Rafał przypomnij mi bym skręciła kark owcy jak wrócimy. - Rzuciła do goryla, po czym lekko chwiejnym krokiem zbliżyła się do pokonanej kobiety. - Jaki rosyjski przyjaciel? Jakieś szczegóły? To zależy od tego czy cię puszczę. - Skrzyżowała ręce pod piersiami.
Zaprzeczyła ruchami głowy - To było coś w stylu "te dwie dziewczyny spotkają się w Francji, mój rosyjski przyjaciel chce je u nas. 25 kawałków po robocie"
- Jesteś lojalna forsie czy przełożonym? - Zapytała prawie od niechcenia otrzepując marynarkę z pyłu, a okulary ponownie znalazły się na jej nosie.
- Firmie. A firma forsie. -
- Jak spotkasz tego co ci szefuje niech zadzwoni pod ten numer. Jeżeli jest mądrą osobą na pewno przyjmie ofertę. - Nikita wyciągnęła z wewnętrznęj kieszeni wizytówkę i przekazałą ją Kai. - Sama widzisz kogo Geenie corp sobie obrał za wroga. - Poprawiła krawat, i zapieła guzik marynarki. - Mam nadzieję że będziemy w przyszłości współpracować. - Skinęła jej głową, by ją wyminąć. - Rafał już możesz ją puścić. - Uśmiechnęła się delikatnie.

Tropby 14-12-2013 18:28

- Synchronizacja mówisz? - zastanowił się Ignatius z ręką na podbródku. - Brzmi jak niezwykle użyteczna technika. Ale rozumiem że wpierw trzeba poczekać aż druga osoba użyje PSI, zanim się z nim zsynchronizujemy. Tylko czy wtedy sami nie będziemy również narażeni na jej ataki?
- Zawsze jesteś narażony na cudze ataki. - przypomniał Yoki. - Jednak osoba nadająca na falach pokrywających się z ich odbiorcą, jest w stanie kontaktować się mniej-więcej tylko z nią. Jeżeli dostosujesz sobie swoje fale do mnie, nie mógłbyś nawet dotknąć Jacka macką. - podał w przykładzie. - Aby wykryć cudzą falę, należy poczekać aż dana osoba użyje PSI lub użyć swojego przeciw niej. Należy zwyczajnie wzbudzić sygnał. Problemem jest samo strojenie. Kontrola i rekonfiguracja PSI to bardzo ciężkie procesy.
- Brzmi sensownie - przyznał naukowiec, kiwając powoli głową, po czym podniósł się z ziemi i z założonymi rękoma, spojrzał w sufit zastanawiając się czy warto o coś jeszcze zapytać. Ostatecznie jednak wzruszył tylko ramionami. - Dość proste w teorii, ale skoro twierdzisz że sama praktyka to ciężki orzech do zgryzienia, to lepiej przejdźmy od razu do ćwiczeń. W końcu nie zostało nam wiele czasu. Mam jeszcze tylko jedno pytanie. Czy za pomocą tej techniki będę mógł pokonać KAŻDEGO psionika, nie wyłączając Matki?
- Nie bądź zbyt pewny siebie.- uciął Yoki poprawiając swoje okulary. - Będziesz mógł zaatakować, zranić. Pokonanie zależy już od twojej taktyki i podejścia. Nikt nie umrze tak po prostu, bo dokonałeś synchronizacji. - było to oczywiste, jednakże pod presją sytuacji, Borei czuł się zobowiązany aby to powiedzieć. Machnął nogą i po chwili pojawił się za Ignatiusem.
- Potrzebowalibyśmy przynajmniej z dwóch lat abyś mógł na wyczucie konfigurować swoje PSI. Ale jest prostsza droga. - z tymi słowami wbił się dłonią w brzuch naukowca. - Zaszaleć i wczuć się w psi, które atakuje twój własny organizm.
- Wystarczająco... szalone... jak na mnie... - stwierdził Ignatius, kuląc się z bólu. Jego shadow form został instynktownie aktywowany, a on sam zastanawiał się jakie byłoby najlepsze podejście do tego typu treningu. Wpierw spróbował wyczuć PSI swojego nauczyciela, które teraz krążyło po jego ciele. Było to dość trudne ze względu na dojmujący ból, który utrudniał skupienie, jednak naukowiec wytężył wszystkie swoje zmysły i zamiast walczyć ze swymi doznaniami, całkowicie wbrew swemu instynktowi zachowawczemu, starał się je za wszelką zaakceptować i zrozumieć skąd się biorą, a następnie dostosować swoje wibracje PSI do tych które wpływały do jego ciała przez dłoń Yokiego.
Trwało to dość długi moment. Obserwując Yokiego, jego dłoń i swoją ranę Henry miał wrażenie, że nawet wuefy w szkołach nie były aż tak irytujące. W końcu jednak zaczął dostrzegać sprawę inaczej.
Wokół Yokiego zaczęła się pojawiać poświata. Henry zaczął wyczuwać jego PSI, dociekać do jego źródła. W pewnym momencie nastąpił rozłam. To nie Yokiego widział przy swojej ranie. To jego duszę.
- widzisz to? - spytała postać. - Spróbuj się dostroić i mi oddać. - poleciła.
- Ha ha ha... czyżbym miał omamy? - zastanowił się Mulch, uśmiechając się przy tym tępo. Mimo to zdecydował się posłuchać rady swojej duszy. Wszystko byle jak najszybciej skończyć ten okrutnie bolesny trening. W dłoni naukowca pojawiła się uformowana z cieni pałka, którą miał zamiar przygrzmocić w twarz swemu oponentowi gdy poczuje że udało mu się zsynchronizować z jego PSI.

***

Henry obudził się przepocony i zmęczony. Pod jego głową była twarda powierzchnia ziemi, z sufitu kapała woda, rytmicznie irytując go uderzeniami o taflę wody. Czuł się na zmęczonego, jednak nie rannego.
- Obudził się. - była to informacja od głosu który Henry kojarzył. To była Konne. Królik-mutant pracujący w restauracji. - Całe szczęście, że widziałam dokąd się kieruje.
- Tak. Inaczej nikt by mu nie pomógł.
Przytaknięcie miało inną barwę głosu. Pewną której nie słyszał od dawna, jednak tkwiła w jego świadomości. To był głos…

Nikity Kravchenko.

Niewysoka o czarnych włosach, którtko ostrzyżonych. Miała teraz na sobie skórzane ubranie, patrzyła się nieco pozbawionym namiętności wzorkiem. Jej skóra była blada.
- Jesteś cały? - spytała wyciągając z kieszeni coś co wyglądało na japońskie pocky, aby sobie przekąsić.
- Tak sądzę - rzekł Henry, natychmiast podwijając koszulę pod którą tak jak się spodziewał ujrzał na swym brzuchu bliznę w kształcie pięciu okrągłych otworów. Dopóki nie zaczęła mu wracać pamięć zawsze myślał że jako dziecko musiał się nadziać na coś ostrego i zwyczajnie o tym zapomnieć. Teraz jednak pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym zapytał o to o co zawsze pytają ludzie którzy po przebudzeniu znajdują się w innym miejscu niż to w którym stracili przytomność: - Gdzie ja jestem?
Rozejrzał się skrzętnie dookoła, zawieszając na dłużej wzrok na kobiecie podobnej do znanej przez niego androidki. Dało się jednak między nimi dostrzec pewne subtelne różnice. Być może dlatego że oryginał w przeciwieństwie do podróbki podlegał procesowi starzenia.
- A ty nie miałaś być tym no... gargulcem? - zapytał, wpatrując się intensywnie w swą rzekomą matkę, o której wciąż nie miał zbyt wielu wspomnień.
- Byłam. - uśmiechnęła się kobieta. - Ale jakiś czas temu z niego wyszłam. Jesteś w jednej z jaskiń tej przeklętej dżungli. Można się stąd wydostać do Amsterdamu przechodząc pod mostem. Niestety trzeba iść z buta a to trochę trwa. Dasz radę.
Oparła się o ścianę, z zamysłem spoglądając na Henriego. - Pytaj dalej. Tak się łatwiej rozmawia. - jej elokwencja zdecydowanie nie przebijała poziomu mecha-nikity, którą Henry już znał.
- Czyli tak po prostu wróciłaś do bycia człowiekiem? Nie wiedziałem że tak można - zdziwił się chłopak, jednakże zaraz uśmiechnął się delikatnie, z ulgą i nieskrywaną radością. - Naprawdę jesteś moją matką? Obawiam się że trochę potrwa zanim odzyskam wszystkie swoje wspomnienia po tamtej podróży w czasie. A tak w ogóle, to dlaczego nagle stały się one niemożliwe po ostatniej podróży Rolanda?
- Cóż to ja przeprowadzałam ich w przód i w tył. No, ja i moje alternatywne wersje. Ale wyszłam już z konspektu, więc nikt z tego świata nie może dostać furtki. - wyjaśniła. - I nie tak po prostu. W konspekcie nie ma teraz żadnego gargulca, będzie tam niezły chaos. - uśmiechnęła się nieco dziwnie. - Powiedz mi: Czujesz się kimś nowym, czy zależy ci na odzyskaniu wspomnień i powrocie do "swojego" czasu? - spytała.
- Trudno powiedzieć - stwierdził naukowiec, wzruszając ramionami. - Nie jestem do końca pewien jak powinienem o sobie myśleć. Dopiero niedawno uświadomiłem sobie, że jestem podróżnikiem w czasie. Ale skoro twierdzisz, że od teraz żadne podróże nie są możliwe, to równie dobrze mogę się tu zadomowić. Zresztą i tak nie mogę wrócić zanim nie pokonamy Matki. Myślę więc że mam jeszcze sporo czasu do namysłu.
Pęk kluczy wylądował pod nogami Henriego. - Jesteś moim synem. Masz potencjał do podróży w czasie i przestrzeni bez ograniczeń. - gdy wypowiedziała ten komentarz, idea stała się nieco oczywista dla Henriego. W końcu on i Mulch byli teoretycznie tym samym? - Szpital główny w Budapeszcie. Te klucze pozwolą ci dostać się do środka tylnymi drzwiami, otworzą drzwi, w tym kartoteki. Znajdź raporty wydziału czwartego z zeszłego roku. Pomoże ci to podjąć decyzję. - wyjaśniła. - Ten wymiar nie jest do końca stabilny, sam to mogłeś spostrzec po nienaturalnej i niemożliwej naturze konspektu. Entropia została wytrącona z równowagi. Idź do szpitala, pomyśl i podejmij decyzję. Gdy cię zobaczę następnym razem, powiem ci co i jak. - obiecała, wyjmując z kieszeni kolejne pocky. - Teoretycznie taka moja rola jako gargulca.
- Czy dowiem się tam czegoś o moim drugim "ja" z tej linii czasowej? - zapytał biorąc do ręki pęk kluczy, który po chwili namysłu postanowił wysłać do swojego laboratorium w Utah. - Na pewno nie chciałbym zostać stąd wyrzucony zanim nie zdobędę rdzenia Matki, więc powinienem szybko zdobyć jak najwięcej informacji o tutejszym Mulchu żeby spróbować się pod niego podszyć.
- Na pewno. - przytaknęła. - Dużo więcej niż wiesz w tym momencie: cokolwiek. - uśmiechnęła się. - Zresztą, zobaczysz na miejscu. A jeżeli interesuje cię matka, powinny tam być również akta Soekiego.
- Więc to nie był przypadek kiedy spotkaliśmy go na szczycie wieżowca gdzie walczyliśmy z Matką - stwierdził chłopak, gładząc się po swej bródce. - Zastanawia mnie jeszcze co tak naprawdę planuje prezydent. Skoro Borys postanowił go zdradzić, to bez wątpienia musiał dowiedzieć się o nim czegoś ważnego. Wiesz co może ukrywać przed nami Roland? Czy ma jakąś swoją własną agendę poza planem pokonania Matki?
- Nie mogę ci nic powiedzieć. - oznajmiła Nikita. - Dopóki nie będziesz pewien, że jesteś częścią tego konfliktu, nie mogę cię w niego wprowadzić.
- Właśnie miałem zostać zabity przez nasłanego na mnie asasyna - zbulwersował się Henry. - Jeśli to nie kwalifikuje się jako bycie częścią konfliktu, to nie wiem co jeszcze musi mi się przydarzyć zanim się nią stanę. Chcę po prostu wiedzieć na czym stoję, mamo. Zawsze taki byłem. Jeśli ty nie dasz mi odpowiedzi, to sam ją odnajdę. Jeśli uważasz że wyjdę na tym lepiej, to nie musisz mi nic więcej mówić. Jestem jednak całkiem pewien że nie stanę po stronie Geenie Corpu po tym jak mnie tu potraktowano. Chociaż muszę przyznać że obsługa była przednia.
Naukowiec zakończył puszczając oczko do króliczycy.
- Nie pyskuj. - pokarała Henriego dziewczyna przegryzając jednego z czekoladowych patyczków, których jej kieszeń zdawała się posiadać nieskończone ilości. - Deusa czeka kara za ignorowanie moich poleceń. To ja tu jestem szefem. - objaśniła. - Problem w tym, że nie wszyscy są tutaj dość dojrzali. Ale spokojnie, posprzątam.
Gdy wymawiała te słowa mężczyzna poczuł się nieswojo. Odniósł dziwne wrażenie, że ziemia pod stopami kobiety lekko popękała...choć z drugiej strony może była taka od początku? Nie spędzał aż tyle czasu oglądając jej buty. - To dżentelmeńska umowa, Henry. Nie wolno mi w to mieszać osób, które nie chcą wmieszać swojego życia w sprawę. Jeżeli nie wiesz czy zależy ci na tym czy na innym świecie, nie wiem ile ci mogę zdradzić z twojego położenia, jeżeli cokolwiek jest w ogóle potrzebne. - zadecydowała.
- Rozumiem - przytaknął pospiesznie Henry, po czym zwiesił głowę. - I przepraszam. Masz rację że to może nie być moja sprawa. Wciąż nie ufam Rolandowi, ale jeśli uważasz, że nie wbije noża w plecy mi, ani nikomu kto stoi po jego stronie, to myślę że jestem w stanie zaufać tobie, mamo.
Chłopak uniósł głowę, spoglądając jeszcze raz w oczy Nikicie i zastanowił się jak mógł je zapomnieć? Czy naprawdę aż tyle czasu minęło od kiedy ostatni raz je widział?
- Jak to się stało że zostałaś gargulcem? Prezydent opowiedział nam wszystko dość ogólnikowo - stwierdził w końcu. - Kiedy w ogóle ostatni raz widzieliśmy się twarzą w twarz?
- Widzimy się po raz pierwszy. - ucięła spoglądając na swoje pocky - Tch. Wcale nie zastępuje peta aż tak dobrze. Słuchaj no. - spojrzała na Henriego. - Nie jesteś moim synem. Jesteś z innego wymiaru, twój ojciec mógł być inny. Cholera go wie, pewnie istnieje nawet rzeczywistość w której poślubiłam Rolanda. Wszystko jest możliwe, więc nie mieszajmy sobie w głowach, okej? - zaproponowała.
- Ah, więc to tak - westchnął Henry z rezygnacją. - Czyli jedyna wspólna rzecz jaką mamy to DNA. Podobnie jak Arnold i klony jego córki. A właśnie, skoro nie o Rolandzie, to może powiedziałabyś mi coś chociaż o Geenie Corpie? Jak to dlaczego jeziora w tym miejscu są wypełnione PSI, albo kim jest ten tajny agent którego wysłali aby mnie zamordował. Ten cały Deus wyglądał na dość upartego gościa. Jesteś pewna że nie będzie dalej mnie ścigał? I co miałaś na myśli mówiąc że jesteś tutaj szefem?
- Dokładnie to, że jestem tutaj szefem. Z gównem się na uszy powymieniałeś? - spytała, wyglądając na mocno zirytowaną. - Nic ci nie mówię, powinieneś teraz klękać i całować mi stopy za to, że ocaliłam ci życie, gnojku.
- Sama chciałaś żebym zadawał pytania - wzruszył ramionami Henry, gramoląc się w końcu z ziemi na równe nogi. - Ale skoro tak cię one denerwują, to nie będę cię już więcej zamęczał. I tak najwyższa pora ruszać dupę w troki.
Chłopak podwinął rękaw i kilkoma kliknięciami na dotykowym ekranie CMU przywołał ponownie swoją latającą deskę na którą od razu wskoczył.
- Jestem oczywiście niezmiernie wdzięczny za ratunek. Wam obydwu - dodał jeszcze, spoglądając wpierw na Nikitę, a potem na Kone na której zatrzymał się nieco dłużej. - Nie rozumiem tylko dlaczego ty mi pomogłaś. Czy nie wiedziałaś że tamtego zabójcę nasłali twoi przełożeni? A może zrobiłaś to z innego powodu?
- Deus działał na własną rękę. - westchnęła Kone. - Ile razy mamy to powtarzać? Było postanowione, że trzymamy cię żywego, bo co nam szkodzi. Deusowi odwaliło, to go powstrzymaliśmy. Mam literować? - na ten zimny komentarz Henry zrozumiał jak się musi czuć Borys.
Jednak nim dwie kobiety zdążyły zauważyć zmieszaną minę Henriego, ten zrobił coś o czym marzyłoby wiele osób w jego sytuacji - zwyczajnie rozpłynął się w powietrzu jak gdyby nigdy go tam nie było i po chwili, już poza zasięgiem wzroku rozgniewanych niewiast pędził na pełnych obrotach swojej deski w kierunku wyjścia z jaskini, które powinno zaprowadzić go prosto do Amsterdamu.

Deadpool 15-12-2013 14:31

Meer był nieco sceptycznie nastawiony do idei puszczania najemników wolno. "Jeszcze po nas wrócą." mrukną kilka razy pesymistycznie podczas spaceru. Nikt jednak ich nie zaatakował i w końcu dostali się do jednej z fabryk Noirceur.
Budynek był ogromny, wydawało się nawet, że była do niego podpięta mała elektrownia. Na wejście trójce kazano czekać przed biórem na szczycie budowli. I czekali dobre pół godziny.
W końcu jednak upragniona postać odwiedziła ich.


Claudette poruszała się eleganckim krokiem z postawą bardziej przypominającą Aurorę niż dzieciaka w wieku buntu. Z drugiej strony, pani żabojad miała zawsze w sobie coś z pani prezes.
- Dawno was nie widziałam. - uśmiechnęła się. - Wchodźcie. - poprosiła, otwierając drzwi do swojego gabinetu.
Rafał oglądał się za nią z podziwem. - Ja w jej wieku powtarzałem liceum. Dzieciaki w tych czasach są zdolne. - skomentował, przytakując samemu sobie.
Nie tylko aparycja ale i zachowanie Francuski mocno zadziwiło Nikitę. Rozglądnęła się po biurze oglądając porozwieszane obrazki i zdjęcia. Jej wzrok jedna zawisł na tabliczce z imieniem i nazwiskiem jej rywalki ładnie i wręcz dumnie postawionej na biurku.
- No proszę. Pomyśłałby kto że Ta Claudette która chciała mi powyrywać włosy będzie teraz prezesową. Mogę tu zapalić? - Zakończyła wypowiedź pytaniem rozsiadając się na fotelu.
- Wolałabym nie. Chyba, że wychylisz się przez okno. - przy tych słowach pokazała palcem w górę, pokazując mały czujnik i kilka zraszaczy. - Usiądźcie gdzieś i mówicie w czym rzecz? - zaproponowała samemu siadając w wygodnym fotelu przy biurku.
Spojrzała to na okno to na kieszeń, aż w końcu wzruszyła ramionami.
- Przejdę od razu do rzeczy. - Poprawiła się troszkę na fotelu po czym kontynuowała. - Cyber core i prezydent unii zamierzają zebrać proxy by pokonać Matkę. Byłaś pierwsza by do ciebie zajść. Zgodzisz się nam pomóc? - Wpatrywała się w Francuzkę wyczekując odpowiedzi.
- Nie. - odparła krótko przekładając nogę na nogę i unosząc lekko brew. - Tak po prostu zakładasz, że rozumiem, o co ci chodzi? - spytała.
Cóż jedno się nie zmieniło… oporna jak zawsze. Androidka westchnęła przeciągle by zwrócić się do brata o pomoc. - Meer byłbyś tak miły i objaśnił jej to? Proszę. - Po tych słowach rozmasowała sobie skronie.
- Ehh... - Meer podrapał się w głowę zirytowany zrzuconym na niego obowiązkiem. Widać też był zmęczony. - Mam zacząć od tego czym są Proxy, czy czym jest Matka? - spytał.
- Wiem o co wam chodzi. Pytam skąd wiecie, że ja wiem? - zapytała Claudette spoglądając w twarz Nikity. Cisza trwała dobre dziesięć minut. - ...Po prostu zgadłaś? - wyrzuciła z siebie z westchnięciem. - Nic się nie zmieniłaś. - dodała sięgając do biurka po pilot. Włączyła telewizor na ścianie. Właśnie leciały wiadomości.
"Prezydent wielkiej unii narodów, Roland Onijin został zamordowany przez zaufanego nam herosa, Rosyjskiego Wilka, którego tożsamość została ujawniona jako Borys Jakovic. Owy Rosjanin został złapany na nagraniu jak atakuje podążającego w stronę biur prezydenta i odciąga go martwego do składu. Tymczasowo jego pozycję przejmie vice-prezydent, Aurora Kravchenko."
Androidka przekręcała głowę to w lewo to w prawo patrząc na ekran. To był… cios dla całej operacji. Płakać na pewno po nim nie będzie, tylko jedna rzecz ją trapiła. Aurora dostała teraz troszkę więcej władzy niż poprzednia, a że ta kobieta jest zdolna do wszystkiego mogą być z tego niezłe cyrki. Nagle Nikita zerwała się z fotela i wyciągnęła małą słuchawkę, po czym wcisnęła ją do ucha. - Wybierz Aurora Kravchenko. - Mruknęła podchodząc do okna.
- Halo? Kto dzwoni? - padło pytanie z komórki. Claudette przyglądała się dziewczynie w zamyśleniu.
- Nikita. Dowiedziałam się o śmierci Rolanda, mam kontynuować zadanie czy wracać do bazy? I czy pochwycono Borysa? - Wypaliła szybko chcąc odpowiedzi.
- Proxy są wciąż niezbędni. Borys uciekł. - padła płynna odpowiedź. - Wróć możliwe szybko, jest za duże zamieszanie. Nie mam zbytnio czasu. Meer się tobą zajmie. - postanowiła Aurora, rozłączając się.
- I? - spytała Claudette.
- Nadal cię potrzebujemy. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia nawet bardzo. Szkoda że Borys im zbiegł. Na pewno chciałabyś z nim zamienić parę słów prawda? - Słuchawka wylądowałą w kieszeni, a Nikita oparła się plecami o szybę. - To jak? -
- Borys zdziałał z naszego polecenia. - rzuciła w odpowiedzi Claudette.
- ...Co masz na myśli? - stłamsił ją Meer.
- W przeciwieństwie do was wiem czym są proxy, matka i o co tu do cholery chodzi. Ale nie, najlepiej iść za jakimś zielonowłosym gnolem, przez którego omal wszyscy nie zginęliśmy na jakiejś pieprzonej Alasce. - Jej wzrok był dosyć ostry, choć Nikita znając ją była wstanie stwierdzić, że musiała jakoś wyłączyć podzespoły odpowiedzialne za płacz czy zmianę tonu pod wpływem emocji. Tym bardziej, że wciąż pamiętała co się w Nuuk.
- “Waszego”? - Zmrużyła brwi patrząc na Francuzkę. - Namówiliście Borysa by zabił Rolanda. Nie, moment chwila… - Potrząsnęła głową, potrzebowała krótkiej chwili by ogarnąć co się dzieje. Przykucnęła przy oknie opierając dłoń na twarzy, nie wiedząc już co ma robić.
- Co prawda nie znam szczegółów... - przyznała w końcu. - Nazywamy się Moondust Fundation. Borys jakiś czas temu skontaktował się z jednym z naszych hackerów i zaczęli pracować nad czymś w bazie. - westchnęła. - Wiemy wszystko. Od proxy po matkę, geenie corp i ambicje Aurory. Jedyne czego oni pragną to jeden wielki chaos.
- Czyli… okłamywali mnie? - Ożywiła się od razu prostując się na nogach. Nie chciała na początku w to uwierzyć, ale nawet ona podejrzewała...ba! Wiedziała że wszystkiego jej nie mówią.
- Zależy co ci mówili. - przyznała Claudette. - Heh...jest w Francji pewien profesor, który mógłby wam więcej wyjaśnić...zaprowadzę was o ile obiecasz zostawić Aurorę i pomóc nam zamiast tego.
- Jeżeli obiecasz mi że będziesz ze mną szczera w przeciwieństwie do tej wariatki. Zgoda. - Wypaliła od razu, po czym przeniosłą wzrok na Meera i Rafała. - A co z wami? -
- Chcę wiedzieć o co tu chodzi. - zdecydował ciężko Meer. - Niech będzie. Pójdę.
- Mogę się zwolnić? - spytał Goryl. - Mam jeszcze w planach założyć rodzinę i w ogóle.
- Dziękuje Meer. - Poczuła ulgę, następnie zwróciła się do goryla. - Nie będę miała ci tego za złe Rafał. - Stwierdziła kierując się parę kroków w stronę Claudette. - Kiedy mozemy iść? - Zapytała.
- Skończyłam dzienną rewizję fabryki, ale muszę nas najpierw umówić. Możemy się tam pojawić wieczorem. - oznajmiła.
- Świetnie. I tak muszę się gdzieś przebrać, wkurwiają mnie te ciuszki. - Rozmasowałą sobie kark.

Tropby 15-12-2013 20:20

Holandia była piękna.
Pełno było tutaj pól a miasto, chociaż ogromne, było zabudowane tylko w niewielkim stopniu...Choć co prawda przez bardzo zaawansowane konstrukcje.
Mężczyzna wydostał się z tunelu wyjściem prowadzącym, o dziwo, na szczyt jakiejś góry. Było tutaj małe lotnisko, najpewniej cała ta droga miała służyć do ewakuacji w jakiejś krytycznej sytuacji.
Brak przedziwnej roślinności i zakłócenia radiowego uwolnił go od opresji braku kontaktu gdziekolwiek. Bez zastanowienia wybrał numer do bazy. Po dwóch sygnałach telefon w recepcji odebrał Zolf
- Halo? Kto dzwoni?
- To Henry - przedstawił się pospiesznie chłopak. - Zakładam że wiecie co stało się przy windzie. Wygląda na to że Borys zawiązał przeciwko nam jakiś spisek. Zostałem porwany przez Geenie Corp i uwięziony w ich prehistorycznym rezerwacie na Holandii, ale udało mi się zbiec. Możecie wysłać helikopter by odebrał mnie z mojej aktualnej pozycji?
- Niezwłocznie. - przytaknął Zolf. - Mamy mocne problemy. Borys zamordował Rolanda i uciekł. Cała baza popadła w chaos. - ostrzegł naukowiec.
- Roland nie żyje? - zdziwił się Henry. - Jak to możliwe? Czy po tym co się wydarzyło na Sealandii prezydent nie zastosował nawet żadnych dodatkowych procedur bezpieczeństwa? Ah, ten Roland i jego lekkomyślność... Kiedy to się stało? Kto teraz przejął władzę?
- Projekt kontroluje teraz Aurora. Roland umarł wczoraj, Borys napadł go od tyłu gdy szedł w stronę laboratoriów pustym korytarzem. - wyjaśnił Zolf. - Nie powinniśmy byli ufać mu od początku.
- Zgadza się - przytaknął Henry, przygryzając przy tym wargę. - Coś mi tu jednak nie gra. Takie zachowanie nie pasuje do Borysa. Musiał mieć ku temu jakiś powód. Arnold tak szybko nie przekabaciłby go na swoją stronę po tym jak zaatakowaliśmy go podczas konferencji. Więc cokolwiek wzbudziło awersję Borysa do prezydenta, musiało się wydarzyć wcześniej, a potem zwyczajnie wykorzystał nadarzającą się okazję by zyskać sojusznika - przedstawił swe przypuszczenia Zolfowi. - Wydaje mi się jednak że poza Matką, Geenie Corpem i nami możemy mieć do czynienia jeszcze z czwartą stroną w tym konflikcie.
- Będąc szczerym już nie wiem co się dzieje. - odparł ciężkim głosem Zolf. - Aurora wygląda na dziwnie spokojną. Poza tym, Roland miał wiedzieć co, gdzie i kiedy się wydarzy, prawda?
- Ścieżki czasu są niezbadane - stwierdził enigmatycznie Henry. - Efekt motyla i pewnie jeszcze wiele innych zjawisk których efektów nie jesteśmy w stanie przewidzieć, może wpływać na to czego doświadczymy po podróży w czasie. Wątpię czy nawet Roland był w stanie przewidzieć zdradę Borysa jeśli nie wydarzyło się to w żadnej innej linii czasowej. Nie możemy też zapominać że ktoś mógł się pod niego podszyć. Znamy co najmniej jedną taką osobę, więc nie możemy wykluczyć takiej możliwości.
Chłopak zastanowił się przez chwilę, jednak stwierdziwszy iż posiada zbyt mało informacji by wyciągnąć jakiekolwiek dalsze wnioski, postanowił przejść do następnego tematu:
- Uprzedzam jednak że nie wrócę jeszcze do bazy. W międzyczasie udało mi się uzyskać kluczowe informacje odnośnie miejsca w którym mogę dowiedzieć się więcej o Mulchu z tej lnii czasowej, co pozwoli temu wymiarowi zachować stabilność odnośnie mojej osoby i pozostać mi w nim na dłużej. Przykro mi że nie mogę wam pomóc w tak krytycznym momencie, ale to może być dla mnie sprawa życia lub śmierci.
- Właśnie, a propo tego. - przerwał Zolf. - Zauważyłem ostatnio, że Nikita pomagała nam, ale została gargulcem rok temu. Mulch którego zabiłeś był dorosły prawda? Jeżeli moja teza się sprawdza, powinien był mieć jakiś roczek.
- W takim razie cała ta sytuacja brzmi coraz dziwniej - stwierdził Mason, masując się rytmicznie po skroni. - Być może dowiem się o co z tym wszystkim chodzi. Muszę się czym prędzej dostać do pewnego miejsca w Budapeszcie. Daj mi znać jeśli tylko sytuacja ulegnie zmianie - poprosił, po czym pożegnał się z Zolfem i zerwał połączenie.

Ajas 17-12-2013 18:56

Chłopak wypluł z ust sporo wody, zarzucając bezwiednie rękę na ramię mężczyzny w krótkich spodenkach. - O matko ty ty? -jęknął Bokser, otwierając powoli oczy. - Co twojemu szefowi nie wystarczy by mnie wyjebać z helikoptera? -parsknął próbując stanąć na własnych nogach.
- Dzisiaj nie mam szefa. - zadeklarował patrząc w jak szybkim tempie Borys odzyskuje równowagę i panowanie nad sobą, mimo że powinien być przynajmniej wycieńczony. - Nie wiesz jak działają najemnicy?
- Dostajesz kasę i robisz dla tego kto zapłaci więcej. -mruknął opadając na tyłek, łapiąc przy tym potężne hausty powietrza. - Jak chcesz teraz wyjąć z gaci jakiś pistolet, to od razu mówię że to nic nie da. -mruknął. - Gdzie ja jestem?
- W Brazylii. - Odparł jak gdyby nigdy nic po czym zasiorbał drinka przez słomkę. - Kim ty w ogóle jesteś?
- Ja nie wiem, ty masz słaba pamięć czy jak? -Rusek uniósł twarz w stronę słońca, by trochę się w nim ogrzać. - Borys Jankovic, Rosyjski Wilk, Mutant, jak tam wolisz. -przedstawił się. - A ty to były kaskader nie?
- No...ale nie o to mi chodzi. - podniósł brew. - Najpierw nie można cię zabić, później mordujesz prezydenta, a na koniec znajduję cię na plaży w Brazylii... - Eater zdecydowanie wyglądał na skołowanego istotą Borysa.
- Zabiłem kogo? -Borys podłubał palcem w uchu, szczerze wierząc w to że woda która w nim tkwiła zmieniła to co usłyszał. - Ja wiem że Rolanda nie lubię, ale palcem gościa nie tknąłem! Co ty za pierdoły opowiadasz?
- Eh? Jesteś wszędzie w mediach. - wyjaśnił. - Zabiłeś Rolanda i uciekłeś. Prezydentem teraz jest Aurora...A, i szukają cię władze. Nie opuszczał bym Brazylii na twoim miejscu. Tutaj i tak nikt nie lubił Unii. Oh! To dlatego tu jesteś! - strzelił się dłonią w czoło, domniemanie rozumiejąc wybór lokacji przez Borysa.
- Prezydenta nie zabiłem! -co prawda, najpierw chciał użyć stwierdzenia “Nikogo nie zabiłem!” ale to było by dość mocnym niedomówieniem i naciągnięciem prawdy. - Ktoś mnie wro… - i wtedy uderzyło w niego jak gromem. Kto wywalił go z helikoptera, kto wiedział gdzie czekać? Tanu. Mała suka musiała załatwić Rolanda pod jego postacią. - Wrobiono mnie. -dokończył niemrawo. - A tu jestem bo mówiąc delikatnie, brałem niespodziewaną kąpiel w oceanie.
- Uważaj bo ci uwierzę po tej masakrze na Sealandii. - podważył szczerość Borysa. - Ale w takim razie...może szukasz pracy? - spytał. - Sporo by płacili za usługi nieśmiertelnego najemnika.
Borys zmrużył oczy. - Zgodzę się na robote a na pierwszej misji wystawisz mnie pod ostrzał ludzi nowego prezydenta co? Dowiedzą się, że ejstem u was zapłacą Ci pare milionów i od razu mnie do nich wyślesz w ładnej paczuszce. -zauważył.
- Nie wiem. - wzruszył ramionami - Zależy jak się będzie opłacać. Wyglądasz na dobrą inwestycję.
- Ostatnio jestem jakoś mniej ufny. -mruknął Borys. - Szczególnie, że ostatnio trochę mnie rozstrzelałeś.Dla kogo teraz masz zamiar pracować, jakieś zlecenia się szykują?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Jakiś chińczyk kazał nam spalić szpital w...to chyba Niemcy były. Ale nie wiem kiedy się za to zabierzemy, jutro, może po jutrze. Nie potrzebujesz nowych ubrań? Jadłeś coś? - spytał mierząc wzrokiem Rosjanina.
- Ciuchami i jedzeniem bym nie pogardził. -westchnął chłopak, po czym w końcu udało mu się wylać wode z ucha. - Chce przebranie, strój w którym nikt w czasie misji mnie nie rozpozna.
- Cóż...wcześniej miałeś maskę. To znaczy, że jej brak jest przebraniem? - spytał. - Na pewno będzie lepiej niż wilk z ślimaczymi czółkami. - uśmiechnął się lekko. - Chodź. Mam tu na plaży domek. Ogarniemy cię.
Borys w końcu dźwignął się na nogi i zaczął iść za najemnikiem. Rozglądał się po plaży, po drodze zrzucając zniszczoną kurtkę, tutaj mógł sobie pozwolić na trochę luźniejszego ubioru.- Po za śmiercią Rolanda coś jeszcze ciekawego się stało? Wybuchła jakaś bomba atomowa czy coś?
- W sumie nie. - wzruszył ramionami Jason.
”Od tak chcesz zostać czyimś pomagierem, zaraz po odejściu od rolanda?” spytała dusza w głowie Borysa.
-” Skoro Roland nie żyje, Unia będzie potrzebowała najemników. Jeżeli w przebraniu uda mi się dostać do bazy, uda mi się zdobyć dane z komputera Rolanda.” -odparł w głowie Borys. “- Ta posada da mi dostęp w sporą liczbę ważnych miejsc… kto wie może i Ci którzy mnie wywalili z samolotu będą potrzebowali Jasona.”-dodał w myślach uśmiechając się do samego siebie. “- Chyba że masz jakiś lepszy pomysł.
Co ma jeden Roland do nagłego zapotrzebowania na nieprofejsonalne wojsko?” - zaprotestowała Nu, negując nielogiczne podejście Borysa. - ”Ten człowiek się ciebie boi. Dlaczego to on ma być szefem?
W sumie dusza miała trochę racji… ale tylko trochę…Chociaż z drugiej strony ostatnio czuł dziwna niechęć do ludzi, jak by coś w jego mózgu przestawiło się bardziej na “Nie”.
Ale czy to nie fakt że wszyscy ostatnio dymają go w tyłek, nie ważne u kogo chce pracować to ten go zdradza. Nuu ma rację, koniec z byciem sługą.
- A ty jesteś osobnym najemnikiem czy raczej szefem całej organizacji płatnych żołnierzy? -zagadnął Borys zrównując krok z Jasonem.
- Prowadzę tą agencje. - wyjaśnił. - Pokazałem ludziom, że wiem jak to ogarnąć, więc to ja ich organizuję a oni dostają swoją wypłatę z tego, co wpłacają zleceniodawcy. - objaśnił Jason przyglądając się stojącemu niedalko domku.
- A ile masz pod sobą ludzi? -zapytał Rusek, jeszcze raz na wszelki wypadek poruszając energicznie głową by wylać z uszu całą wodę.
- Mniej jak dziesięć tysięcy osób. Coś koło ośmu myślę. - wzruszył ramionami.
- Sporo chłopa. -stwierdził Rusek, po czym odwrócił się by złapać nagle Jasona za szyję i docisnąć do ściany domku. - Ale daje nie podoba mi się opcja służenia komuś kto może mnie nagle sprzedać. -warknął a w jego oczach błysnęło coś złego. - A z tego co pamiętasz twoje pistoleciki nic Ci nie dadzą. -dodał zaciskając mocniej dłoń. - Więc może pomówmy o tym kto tu będzie szefem?
- Sukinsyn. - zaklął Eater. - Coś ty sobie ubzdurał? - spytał.
- To że możemy współpracować. -uśmiechnął się Borys. - Czasem wyślesz swoich ludzi w inne miejsce gdzie trzeba, a ja załatwie sprawy które zostały opłacone. Trochę piniędzy odłożysz na bok by móc potem opłacić inne zlecenia tej małej armii. A to wszystko za utrzymania twojej główki na miejscu. -wyjaśnił z uśmiechem.
- ehehehe - zaśmiał się nerwowo Jason. Jego twarz wyglądała jednak bardziej orgazmicznie niż przerażenie. - A jak mnie zabijesz to co? Jak namówisz osiem tysięcy osób aby pracowali pod twoimi instrukcjami?
- Bo chyba o czym zapomniałeś. -Borys uśmiechnął się, a pół jego twarzy zmieniło się na pokrytą czernią skorupę, by po chwili okryć się śluzem jak węgorz. - Jestem multimutantem, mogę zmienić się we wszystko czego genotyp znam. -odparł, a gdy jego twarz wróciła do normalnego wyglądu była w niej pewna różnica. Zamiast nosa, Borys miał olbrzymią ssawkę komara. - Więc zgadnij w Co się zmienię, gdy wyssę Cię do sucha. -dodał z groźnym błyskiem w oku, muskając ostrym czubkiem szyję Jasona.
- Przynajmniej byłbyś przystojny...mutanty tak nie działają, ty jesteś czymś więcej skurwysynu. Wiem o tym. - skrzywił się. - Wyciągnij pomocną dłoń do topielca, to ci dopiero pomysł kuźwa. Zrobię co chcesz. - "Choć włożę ci sztylet w plecy przy pierwszej okazji" dodała Nu klaskając w głowie Borysa.
“- Noża się mało boje.”- odparł ze śmiechem w głowie. “- Jeżeli zacznie podskakiwać zabijemy jego duszę, wtedy pewnie zrobi się jakimś zombie i my przejmiemy kontrolę.” -zaproponował Borys.
Puścił tez w między czasie Jasona i jak gdyby nigdy nic przywrócił nosowi dawny kształt. - To jak, gdzie to jedzenie?
- Wejdź do domu i weź sobie coś z lodówki. Ja wracam się bawić u daję, że cie nie ma. Do wieczora wymyśl czego odemnie checsz. - splunął na ziemię oddalając się.
Nie ucieknie.” - zapewniła Nu. - “Lubi wrażenia. A ty mu ich zapewnisz.
Mam nadzieje że nie zadzowni zaraz by nam tu zrzucili bombę atomową.” -mruknął do Nuu w myślach gdy wyciągnął połowę lodówki, zaczynając przygotowywać sobie stos kanapek. Gdy juz zapełnił nimi talerz skierował się w stronę sypialni, wcisnął pare do ust, szybko pożarł i położył się na łóżko.
“- A teraz mam zamiar sprawdzić czy Roland naprawdę umarł. Znając jego to nie takie pewne. Nuu lecimy odwiedzić duszę tego gnoma.” -stwierdził zamykając oczy by wskoczyć do Konceptu.

Ajas 21-12-2013 21:20

Nu przemierzała biel konspektu z Borysem rozglądając się uważnie dookoła. To miejsce w porównaniu z poprzednimi było jakieś cięższe. - Coś jest nie tak. - mruknęła niepewnie Nu.
Z mgły wyłoniła się postać. Jej okolica była jednak pusta. Nie było łóżek czy mieczy wbitych w ziemię. Napotkana dusza siedziała na ziemi uśmiechając się, aby po chwili podnieść się z miejsca spoglądając na Borysa. - Oooh...Witam.

Był to wysoki, zdeformowany człowiek o szerokim, czerwonym uśmiechu i jednym, pustym białym oku. Przechylił niemrawo chudą głowę przyglądając się ruskowi w zastanowieniu. Gdyby nie emitowana zielona poświata i dziwne zielone linie, przypominające żyły...byłby to zaledwie czyjś cień.
- A to co? -Borys od razu stanął w pozycji Bokserskiej. - Czyżby dusza Rolanda… a może i sam Roland? -nie tyle co zapytał a głośno myślał wojownik z ringu. - Ej ty zielony… czemu tu jest tak dziwnie?
- Też to czujee.... - słowa duszy były przeciągnięte, jego ton był sykiem przeistaczającym się w śmiech. - Gargulce nas zostawili...Nikt nie pilnuje konspektu. Dusze robią co chcą... - wyjaśnił. - Robi się niebezpiecznie...
- Nu o czym on gada, staruch i reszta sobie gdzieś poszli? -Borys uniósł brew. - Jesteś dusza Rolanda da prawda?
Nu zamyśliła się na moment. Zamknęła oczy i lewitowała przez chwilę. - On mówi prawdę. - oznajmiła w końcu. - Nie mogę wyczuć prezencji gargulców w całym konspekcie. Najzwyczajniej zniknęli. - wyglądała na wyraźnie zdziwioną. - Trzeba będzie się tym zająć...A on jest jak najbardziej duszą Rolanda. Nie jest to możliwe aby trafić do innej duszy niż się zamierzało. Nie wiem od jak dawna konspekt jest niestabilny, ale takie zmiany nie powinny jeszcze mieć miejsca.
Zielony stwór przytakiwał niemrawymi ruchami, wpatrując się w dwójkę.
- Czyli Roland żyje. -wysnuł wniosek Bokser, po czym rozejrzał się. - Przydałoby się to naprawić… gdyby gargulce wróciły to by się ustabilizowało?
- Powinno. - odpowiedziała dusza, zaciekawiona sposobem w jakim Nu oceniała Borysa za pomocą samego wzroku.
- Zdajesz sobie sprawę, że obecność duszy nie świadczy o życiu człowieka? Właśnie dlatego manipulują one matką! Nie mogą się uwolnić czy tego chcą czy nie. - przypomniała Nu.
- Kim? - dopytała zielona kreatura.
- Te zielony to Roland żyje? -Borys szybko przestawił się na nowy tryb myślenia. - Nu, da się jakoś narobić nowych gargulców? Tak będzie chyba najłatwiej. -zaproponował w swoim prostackim stylu.
Po chwili namysłu zaś zadał pytanie które zaczęło go nurtować. - A to skoro dusza nie zależy od życia człowieka… to można mieć dwie albo więcej?
- Musiałby mieć dwie lub więcej świadomości. Przy rozdwojeniu jaźni jak najbardziej. - wyjaśniła Nu przyglądając się kreaturze.
- Saaa....haha...Powinieneś wiedzieć najlepiej...nieprawdaż? - zaśmiała się z pytania, spoglądając na Borysa. - ...Nie możesz stworzyć gargulca...Nie możesz powiązać się z każdym z nas...choć możesz stworzyć księcia...
Twarz Borysa drgnęła lekko. Czyżby to tutaj miał znaleźć odpowiedzi? - Księcia? -zapytał zaciekawiony tym tematem. - A co macie tu króli, że i książe wam potrzebny?
- Ohh...oczywiście, że nie ma. Ale jeżeli jest książę, to wyrośnie na króla, prawda? - stworzenie objaśniło swoją logikę tylko po to aby spotkać się z podważeniem od strony Nu.
- Nie słuchaj go. - zaproponowała kobieta. - Ta dusza jest jeszcze bardziej obłąkana niż świadomość.
- Niech mówi. -Borys chyba pierwszy raz uciszył swoją duszę. - Co to za książe, czym sie wyróżnia? Jak oni powstają? -dopytywał Rusek.
- Kiedyś konspekt był prosty...huhuhu...To było jak działanie dodawania nieskończoności z nieskończonością. Ale. Cyfry są podzielone, prawda? Na dusze i świadomości. Jak dodać jedno z drugim powstanie wynik...i konspekt się skończy... - uśmiech zielonej duszy powiększył się. - Oh? Czy wy przypadkiem już się nie dodaliście? - zaśmiała się.
- Nie o to pytałem popaprańcu. -warknął rusek zaciskając pięści i powoli idąc w stronę zielonego stwora. - Ciebie jak i Rolanda bawią takie powalone zagadki? Lubisz coś wiedzieć gdy inni nie wiedza co jest grane, co?- Rosyjski Wilk skracał swój dystans między duszą, wyraźnie tracąc cierpliwość.
Dusza przechyliła się w lewo, dziwnym wygibasem - "jak powstają książęta?" - następnie przeskoczyła na prawo - "Poprzez fuzję duszy z świadomością." - stworzenie pogrywało z prędkości przyswajania wiedzy Borysa.
Kreatura stanęła znowu w pionie spoglądając na Borysa. - Jeżeli konspekt trzeba przebudować, ktoś musi stwierdzić w jakim kierunku. - rzekła z uśmiechem. - Tym się różnią od innych. Hihihi.
- Tyle chciałem wiedzieć. -odparł Wilk usmiechając się uspokojony. Następnie zaś jego ręka wystrzeliła w stronę gardła, a przynajmniej miejsca gdzie powinno ono być, by pochwycić zielonego stwora.
- Stop! - krzyknęła Nu łapiąc i zatrzymując dłoń Borysa milimetry od dziwacznej ściany która wyrosła naprzeciw duszy. - ...wejście do negatywnej strefy. Te stworzenie manipuluje materią konspektu. Chciał cię wysłać prosto do piekła. - ostrzegła Nu.
- Manipuluje? -Borys był wyraźnie zirytowany co podkreślił prychnięciem, ale posłusznie cofnął się o kilka kroków. - Wiesz co Nu… a może powinienem mówić królowo? Czy może księżniczko? Po to to zrobiłaś co? -chłopak uśmiechnął się zerkając na swoją duszę. - Jesteś moją duszą więc jakoś jesteśmy podobni, nie lubisz stać w cieniu, chciałaśwładzy prawda? Dla tego pozwoliłaś mi na synchronizację. Chcesz być królowa konspektu prawda? -zapytał podwijając rękawy w oczekiwaniu na odpowiedź duszy.
- Po pierwsze: nie ma nas. Gdy ukończymy soul connect, zniknę. Po drugie: jeszcze nie. Wciąż ukrywasz to co nas naprawdę łączy. - odpowiedziała zimno. Nu jednak nie była przepiękną księżniczką, tylko kolejną, mniej lub bardziej...
- kłamstwa. Hah! - zaśmiała się zielona dusza. - Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa i niedopowiedzenia. Półprawdy. Wszędzie będą. Wszędzie są. - chichotała spoglądając na dwójkę. - Ara? W sumie co ja o tym wiem. - uspokoiła się nagle.
- A ty za dużo gadasz. odparł Borys w stronę zielonego i wyciągnął ręcę. - Skoro jestem księciem który ma pokierować rozwojem konspektu… to chyba z małymi wrotami do piekła sobie poradzę nie? -w oczach Borysa błysnęła ciekawość, gdy skupił się… no właśnie na czym? Nie był Psionikiem czy magikiem, ale był niemal pewny że wśród słów które tu padły na pewno kilka było prawdziwych. Dla tego postanowił spróbować, postarać się nagiąć naturę tego miejsca wobec swojej woli.
- Nie uda ci się. - westchnęła Nu. - Twój soul connect dopiero się zaczął. Sam fakt, że nie gubisz się w konspekcie to sukces. Zwłaszcza z twoim wybrakowanym poziomem inteligencji.
Wyjaśniła szybko Nu gdy w dziwacznej pozie Borys wpatrywał się w czarną ścianę. Zielony stwór stojąc obok niej, wyginał się i uśmiechał coraz szerzej i szerzej z wyczynów Ruska.
- To, że "wydaje ci się", że coś rozumiesz, nie znaczy, że tak działa. - westchnęła Nu.
Wtem jednak zabrakło jej na moment powietrza, a uśmiech zielonego stwora zmalał. Drzwi wybuchły, rozbiły się, niczym tafla szkła.
- I co teraz? - spytał kosmiczny twór. - To miało być niemożliwe. - zauważył.
- Nie jestem jakiś bardzo inteligentny… ale potrafię być uparty. -mruknął Borys ocierając czoło. Było to w dziwny sposób męczące, dziwnie się czuł. - Jak to co? -zwrócił się do duszy Rolanda. - Ty dużo wiesz, nie warto Ci zabijać. -dodał dyskretnie obserwując reakcje swojej duszy. Był niemal pewien ze Nuu nie jest z nim do końca szczera. - Mam zamiar Cie złapać. -stwierdził Borys do zielonego stwora, ponownie wyciągając ręce. - Oj nawet nie wiesz jak duż orazy chciałem to zrobić Rolandowi. -zaśmiał się cicho pod nosem, starając się ruszyć przestrzeń dookoła zielonego potwora. Miał zamiar przerobić to co było “pokojem” duszy Rolanda na mała kulkę, w której mógłby spokojnie nosić bezkształtnego stwora.
Zielona kreatura stała w miejscu wpatrując się w Borysa. Nic się nie działo.
- Kiedy zaczniesz? - zapytała uśmiechając się.
- Jestem w tym nowy tak? Początki są trudne. -burknął Rusek. Następnie zas zmnienił trochę swoje plany… zaczynaj od rzeczy małych. Pierwsza rzeczą jaką chciał zrobić była… świeczka. Mały obiekt dający ogień, który miał wyrosnąć przy nogach duszy Rolanda.
To jednak rónież się nie stało. Nu zaczynała się zastanawiać co i dlaczego nie wychodziło Borysowi. Zieleniec nie przestawał się szczerzyć.
- Ty wysadziłeś te drzwi? -Borys spojrzał na zielonego. - Ta?
uśmiech zrzedł. - Da. - przyznał się.
Borys zamyślił się na krótką chiwle. Czyli zielony stwór chciał… chciał by Borys wierzył że jest księciem. Tylko po co? Nad tym będzie musiał się zastanowić.
- Te Roni. -zwrócił się do zielonego. - Skoro jestem przyszłym królem… nie chciałbyś zostać moim sługą?
- Nie. - odparł krótko.
- Możliwe, że nie jesteś jedyny. - spostrzegła prędko Nu. - Nie bądź zbyt pewny siebie.
- Domyślam się, ale teraz przynajmniej wiem komu zielony jest lojalny. -stwierdził Borys i odwrócił się na pięcie. - Jeszcze tu wrócę Ronaldku. -rzucił przez ramię. - A wtedy Cie złapię i wyduszę wszystko co w sobie kryjesz. -dodał z groźnym błyskiem w oku.
- Aurora wiedziała o Tanu. - zdanie odbiło się echem po pustej przestrzeni gdy Borys otwierał oczy.

Deadpool 23-12-2013 18:14

Nikita
Słońce zachodziło gdy dziewczyna wraz z Meerem znaleźli się pod budynkiem hotelowym zamieszkiwanym przez domniemanego profesora i znawcę sytuacji.
Goryla z nimi nie było. Dobrze dla niego.
Trójka weszła schodami na szczyt niskiej klasy przybytku aby zapukać do jednego z ostatnich pokoi. Przy braku odpowiedzi, Claudette postanowiła otworzyć drzwi bez pytania.
W środku znajdował się ładnie udekorowany pokój, ciężki do porównania zresztą hotelu. Zdobne meble, szafki z kolekcją alkoholi na półkach, zdobny dywanik oraz szerokie choć zasłonięte okna.
Pan profesor siedział na czerwonej kanapie przed telewizorem, czytając jakiś wydruk i zagryzając ciasteczkiem z czekoladą. Wydawał się płacić uwagę do wielu rzeczy naraz.
- Wchodźcie, usiądźcie. I powiedz mi ktoś co się dzieje. - poprosił.
Był wysokim mężczyzną delikatnej budowy o brązowych włosach, w białym kitlu oraz z granatową koszulą. Miał na sobie też ciasne spodnie, oraz kapcie. Był on równie podobny do Henriego, co inny.
Nikita ubrana była w skórzaną czarną kurtkę z długim zapinanym kołnierzem który moze zaslonic dolną cześć twarzy, spodnie tego samego materiału jak i barwy. Na stopach miała swoje niezastąpione glaniska, a przy pasie nową zabawke, której jeszce nie miałą okazji użyć
- Miałam właśnie nadzieję że się dowiem przychodząc tutaj. - Skrzyżowała ręce pod piersiami.
- To nie odpowiada na moje pytanie. Claudette mówiła, że ktoś musi ze mną porozmawiać. O co chodzi? - zapytał ponowie, nie odrywając wzroku od kartki. - Zorro, uważaj! - mruknął pod nosem. I faktycznie, choć nie spoglądał na włączony telewizor, Zorro właśnie wpadł w tarapaty.
Androidka zaczesała włosy za ucho, po czym zadała pytanie.
- Skąd wzieły się proxy, i na czym polega dokładnie ich połączenie z matką. I dalczego tak istotne dla Rolanda było ich zebranie. - To było miłe uczucie zadawać pytania, na które uzyska się odpowiedź.
- Oh. Nowy członek? - zainteresował się naukowiec odrzucając na bok papier. - Claudette idź do kuchni po więcej ciastek. - poprosił odsuwając się na bok kanapy. - Siadajcie. - poprosił. - Proxy zostały zrobione przez zespół Rolanda. Byli zaprojektowani przez Zolfa aby mieć otwarte połączenie z rdzeniem. Są to...pijawki podpięte do rdzenia. To tak jakby od sąsiada kraść prąd. - wzruszył ramionami profesor - Połączenie jest jednak dwustronne. Gdyby zebrać proxy i zmusić ich do przeciążenia rdzenia, mogliby w łatwy sposób zabić matkę. Jej teoretycznie nieograniczony dostęp do psi nic by nie dał. A to pozwoliłoby na stworzenie...kolejnej, bardziej posłusznej. - objaśnił do końca. - To nie jest pierwsze medium. - dodał. - Poprzednie było w pełni mechaniczne i stworzone przez brata z jednego ojca Rolanda. Facet nazywał się Okamijin a jego twór C0PY-C4A7. Niestety jego potencjał nie był nawet zbliżony do faktycznych możliwości matki. Interpretował dowolne PSI ale nie potrafił utworzyć własnego.
- W jakim celu stworzono… “medium”? - Zadała kolejne pytanie rozsiadając się na kanapie i wyciagając dłonie wzdłuż oparcia, zakładając nogę na nogę. Od niechcenia zawiesiła wzrok na telewizorze.
- Eh...tu się zaczyna mały problem. Wiem, ale nie wiemy. - westchną, a Nikita nie została zbytnio zdziwiona. - Medium zostało stworzone aby nawiązać pierwszy stały i zewnętrzny kontakt z konspektem, co spowodowało zjawisko zwane jako "rozłam konspektu" innymi słowy...wytrącenie entropii z równowagi. Nie wiemy po co to zrobiono. - wyjaśnił - Rozłam konspektu był celowo zainicjowany przez Rolanda i wcześniej planowany przez jego brata. Nasz lider twierdzi, że prowadzi to do możliwości jego przebudowy i zmiany. Jakiegoś rodzaju ewolucji świata podczas jego drogi do odnalezienia nowego balansu w swojej skali entropii. Medium jest kluczem do odkrycia jak można tą ewolucją pokierować.
Sama eksprasja twarzy Nikity dawała jasno do zrozumienia że niezbyt zrozumiała o co dokładnie chodzi. - Czyli… stworzyli medium by kontrolować ewolucje konspektu. Ma coś z tym wspólnego chęć Aurory do rozsiewania chaosu, jak to wspomniała mi Claudette? - Jak mogła to pytała. Swoją drogą jakoś nie dziwi jej fakt że Aurora jest prawdziwym zagrożeniem, z nią po prostu od dawna coś było nie tak.
- Gdyby nie Aurora Roland nigdy nie byłby niczym więcej niż opętanym chemikiem gnijącym w instytucie badawczym, więc cokolwiek planował Roland, musiało mieć miejsce za jej przyzwoleniem. Brak stabilnej entropii oznacza chaos w czystej formie. Jeżeli chciała go uwolnić, zrobiła to już dawno.
- To o co tej siwej wariatce chodzi?! - Zerwała sie z tapczanu kładąc dłoń na rękojeści. - I mamy możliwość zlokalizowania matki? Swoją droga bardziej ona mi się wydaje tu ofiarą. - Stwierdziła na koniec krzyżując ręce.
- Opanuj się dziewczyno, spokój. - przerwał francuz gdy Claudette pojawiła się z ciasteczkami. - Nie wiemy co chce Aurora, ale nie długo się dowiemy co chciał Roland. - wyjaśnił szybko. - A teraz powiedz mi jak masz na imię, kim jesteś i dlaczego zadajesz pytania jak robot?
- Nikita i jestem robotem. Beep boop. - Rzuciła od razu, bibcząc prześmiewczo na koniec. - Ja i Meer jesteśmy proxy. I zamierzamy się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi, oraz pomóc wam jak tylko możemy. - Uruchomiła odpowiednie podzespoły by się natychmiastowo ostudzić.
- Oh. To nam daje nieco kontekstu. - zaśmiał się francuz zabierając z miski ciasteczko. - Ja jestem Jose Vif. Naukowiec z powołania. - przedstawił się należycie.
- Dziwne imię jak na ża...jak na francuza. - Nikita odchrząknęła, po czym dorzuciła. - Mam nadzieję że macie jakiś plan działania? I tutaj nadchodzi moje ulubione pytanie. - Nikita klasnęła w dłonie z szerokim i sztucznym uśmiechem. - Co teraz? -
- Cóż...nie mieliśmy z góry jeszcze żadnych nowych poleceń. Jutro z rana Claudette leci do Korei...No a ty powinnaś wrócić do swojej bazy. - zalecił. - Mamy tam jedną agentkę. Przydałoby się aby ktoś pilnował Aurory i zrozumiał o co jej chodzi.
- A kto jest tą “Górą”? No chyba możecie mi powiedzieć. I ten no… co mam w bazie powiedzieć “Pudel mi uciekł”? - Z tymi słowami spojrzała na De Noirceur z głupim uśmiechem.
- Powiedz, że nie było mnie w fabryce. Wzięłam wcześniejszy samolot czy coś. I tak kazali ci wcześniej wracać, prawda? - spostrzegła Claudette bez większego przejęcia zdradzając ich podsług na rozmowy telefoniczne.
Jose wzruszył ramionami. - Dzisiaj jesteś miła jutro nam nóż w plecy wbijesz. Oczywiście, że nikt ci nic nie powie o tym kto tu dowodzi. Trzeba zachować nieco rozwagi.
- Nie jestem osobą która wbija nóż w plecy, a jeżeli już wbijam to wolę patrzeć komuś w oczy gdy to robię. Tak czy inaczej będziemy w kontakcie. I przekażcie tej swej agentce że będę siedziała w swoim pokoju od dwunastej do trzynastej każdego dnia. Niech mnie wtedy znajdzie. - Powiedziała kiwając głową do brata w geście “lecimy stąd”.

Tropby 24-12-2013 13:45

Henry znalazł się w Budapeszcie gdy słońce było już za horyzontem. Nie sprawiało mu to jednak problemów. W czasie lotu dotarło do naukowca, że skoro dostał klucze prosto do biur, to będzie się musiał dostać do nich osobiście, albo nie zobaczy tych dokumentów w ogóle.
Środek nocy wydawał się idealnym klimatem do włamań. Zostało jeszcze zastanowić się, czy nie potrzeba czegoś wcześniej przygotować...
Henriemu czuł że nie musi się jakoś specjalnie przygotowywać. Miał przy sobie wszystko czego potrzebował. Zrobił jedynie w ciągu dnia szybki rekonesans, skanując szpital z zewnątrz, co wprawdzie nie zajęło mu zbyt długo, jednakże miejsce to było na tyle duże że po obejściu go kilkakrotnie zdążył się nieźle zmęczyć, więc obserwując zmierzających do środka przez główne wejście pracowników nocnej zmiany usiadł na ławce po przeciwnej stronie ulicy. Wtem zaś rozległ się dzwonek w jego komputerze. Wyświetlacz pokazywał nieznany numer, jednak gdy tylko rozpoczął konferencję zobaczył znajomą twarz swojej asystentki wyświetlaną w trójwymiarze przy pomocy hologramu.
- Dobrze cię widzieć, Juliet - przywitał się Henry. - Ale właśnie jestem w trakcie bardzo ważnej misji, więc...
- Dobrze wiem gdzie jesteś - żachnęła się asystentka z nieco naburmuszoną miną. - Próbowałam się do ciebie dodzwonić cały dzień. Kto by pomyślał że na orbicie mają taki słaby zasięg?
Nagle po stronie fioletowowłosej rozległa się seria głuchych trzasków i uderzeń, jak gdyby ktoś przewracał w pomieszczeniu meble lub inne ciężkie przedmioty.
- Braaaaaaciszku! - rozległo się głośne wołanie, gdy w zasięgu trójwymiarowej kamery pojawiła się szeroka postać Billy'ego, który odepchnął Juliet by dostać się bliżej wyświetlacza. - Tak się cieszę że nic ci nie jest!
- Uspokój się i oddaj mi moje miejsce. Tam obok masz drugie obrotowe krzesło - nakazała asystantka, próbując odepchnąć na bok mechanika. - Poza tym przecież dobrze wiesz, że nie musimy już się przed nim zgrywać.
- To nie ważne - oświadczył otaku, rozsiadając się z założonymi rękami na drugim krześle tuż obok Juliet. - Henry już zawsze będzie moim braciszkiem, nawet jeśli na początku był tylko udawanym.
- O czym wy...? - naukowiec zrobił zdziwioną minę, jednak już po chwili uświadomił sobie o czym mowa. - No tak, zdałem sobie z tego sprawę gdy tylko Roland uświadomił mi że jestem podróżnikiem w czasie. To znaczy, że nie mogłem posiadać tu przecież żadnej biologicznej rodziny.
- Nope! - przytaknęli jednocześnie Billy i Juliet, po czym dziewczyna zabrała głos. - Poza tym chyba nie myślałeś że nawet najbardziej zdesperowana studentka przyjęłaby twoją ofertę? Wśród dziewczyn na kampusie miałeś ocenę 4, a odgrywanie roli asystentki samozwańczego szalonego naukowca brzmiało dosyć dwuznacznie.
- Ocena 4 na 6? - Henry zmarszczył brwi w zamyśleniu. - To chyba nie tak źle?
- 4 na 100 - poprawiła go Juliet, na co ten spuścił głowę w wyrazie załamania. - Ale nie martw się, ja ci zawsze dawałam 10.
- Więc Roland wynajął was żebyście mieli na mnie oko od kiedy tylko znalazłem się w tej linii czasowej? - zapytał nieco przytłumionym głosem ze wciąż spuszczoną głową.
Dwójka hologramów ponownie przytaknęła.
- Naprawdę łatwo cię oszukać, braciszku - stwierdził Billy.
- Nie musieliśmy nawet zmieniać naszych prawdziwych imion - zawtówała mu Juliet. - A za takie pieniądze mogłabym znosić nawet gorsze odpały niż twoje.
- Tak po prawdzie, to zostaliśmy zrekrutowani przez internet - dodał grubasek, drapiąc się za głową z niezręcznym uśmiechem. - Pan prezydent mówił coś o cięciach budżetowych. A że oboje lubiliśmy gry RPG, to uznał że takie kwalifikacje w zupełności nam wystarczą do tej roboty.
- Czyli Roland wynajął do pilnowania podróżnika w czasie dwójkę no-liferów - podsumował Henry, unosząc wreszcie głowę by ukazać swą załamaną twarz - Nie wiem czemu jakoś mnie to nie dziwi.
- Jest jeszcze jedna bardzo ważna sprawa, braciszku - dodał Billy wyraźnie poważniejszym głosem. - Nasza mama tak naprawdę nie zginęła w pożarze z którego wyniosłem cię gdy byłeś jeszcze niemowlakiem, a tata nie porzucił nas żeby wyruszyć w świat by zostać łowcą potworów i zemścić się na demonie który ją zabił.
Henry w odpowiedzi westchnął przeciągle.
- Wiem Bill, widziałem ten serial - oznajmił zrezygnowany. - Nie powiedziałem ci nic bo myślałem że ukrywasz prawdę o naszych rodzicach dla mojego dobra. Wiesz, że nasza matka była prostytutką, a ojciec siedzi w pierdlu, czy coś w tym rodzaju.
- Oh, braciszku - załkał Billy, wycierając ramieniem kapiące mu z oczu łzy. - Tak strasznie mi przykro. Po prostu nie mogłem się zmusić żeby wyjawić ci prawdę. W końcu mogło cię to zostawić ci to bliznę na całe życie...
W tym momencie Juliet przerwała mu mocnym uderzeniem w głowę.
- Nie jesteście w operze mydlanej, więc może skończcie wreszcie gadać o swoich wyimaginowanych rodzicach - nakazała stanowczym głosem.
- Dobry pomysł - zgodził się ochoczo Henry. - Więc skontaktowaliście się ze mną w takim momencie tylko po to żeby mi to przekazać?
- Mhm - przytaknęła Juliet, biorąc do ręki prawdopodobnie dziesiąty tego dnia kubek z kawą który opróżniła do dna. - To i jeszcze kilka innych rzeczy. Po pierwsze to że teraz zostaliśmy przeniesieni do bazy kosmicznej. Po zabójstwie Rolanda Aurora stwierdziła, że chce mieć przy sobie wszystkich wtajemniczonych w sprawę ludzi. Zdrada Borysa musiała nieźle ją zaskoczyć i zdezorientować.
- I po drugie to, że zawsze możesz na nas liczyć, braciszku! - oświadczył gromko Billy. - Kto jak kto, ale my na pewno cię nie zdradzimy, więc możesz nas prosić o pomoc o każdej porze dnia i nocy.
- Zwłaszcza tej nocy - dodała uśmiechnięta Juliet. - Słyszeliśmy że podobno planujesz coś na własną rękę. Jeśli tylko będziesz potrzebował wsparcia, to śmiało daj nam znać.
- Naturalnie! Co by zrobił genialny dr Ignatius bez swoich zaufanych pomocników!? Khahahaha! - naukowiec zerwał się z ławki i wziąwszy się boki zaśmiał się histerycznie, po czym odetchnął z ulgą i ruszył powolnym krokiem w kierunku tylnego wejścia do szpitala. - Opowiem wam o wszystkim gdy tylko zakończę swoją misję. Póki co jednak musicie mi obiecać że nie powiecie o niczym czego się dowiecie Aurorze, Zolfowi, ani nikomu innemu na stacji.
- Się robi, bracki - odpowiedział mu Billy z uniesionym do góry kciukiem.
- Zrozumiałam. W takim razie powodzenia Henry. Będziemy w ciągłym kontakcie- pokiwała głową Juliet, po czym z wyświetlacza CMU zniknął holograficzny obraz dwójki pomocników naukowca, jednak ci wciąż mogli śledzić poczynania Masona.
Henry znalazł wejście na tyłach szpitalu, prowadziło ono przez korytarz do jakieś, obecnie pustego magazynu. Najpewniej tutaj musiano przyjmować paczki bandaży, leków i cholera wie czego jeszcze. Choć sama zawartość potem była przenoszona gdzie indziej.
Wychodząc z magazynu Henry trafił do recepcji. Obok niego była winda, kawałek za recepcją schody. Musiał obrać którąś z drug aby dostać się na drugie piętro, na którym mają się wedle jego wiedzy znajdować kartoteki.
Kamery na suficie rozglądały się spokojnie, nie wzbudzając jego obaw. Technomancja gwarantowała mu spokój.
Naukowiec postanowił od razu aktywować swój biocore by przybrać cienistą formę w postaci której był znacznie trudniejszy do wykrycia, a ciemność nie ograniczała już jego zmysłu wzroku. Postanowił udać się na drugie piętro schodami, posyłając jednak wpierw na piętro wyżej kilka trudnych do zauważenia cienistych macek pełznących po stopniach niczym przyczajone węże, które miały poinformować go o ewentualnych zagrożeniach i ryzyku wykrycia.
Wchodząc w górę początkowo Henry nie czuł żadnych obaw. Nie spodziewał się większych zabezpieczeń. Mylił się.
Przez swoją cienistą wizję spostrzegł na wyższym piętrze olbrzymią figurę, poruszającą się powolnymi krokami, nawet trzęsąc nieco otoczeniem. Nie mógł się skupić na obrazie, więc podszedł na wyższe piętro aby spojrzeć osobiście. Był to android.
Jeden z wydawałoby się mniej przemyślanych modeli. Był ciężki i faktycznie silny w owym setupie, choć piekielnie mało zwinny. Serię naukowiec nawet poznawał. Były wykupowane w publicznych fabrykach za ich adaptacyjność. Odepniesz rękawice, dasz miotłę i od razu robi coś innego.
- Eh... - westchnął Henry z rozczarowaniem. - Spodziewałem się większego wyzwania. Zwykłe roboty wartownicze mają czulsze sensory niż ten konkretny model.
Naukowiec nie musiał nawet wkładać wiele wysiłku w obmyślanie adekwatnej taktyki. Jedna z jego macek zwyczajnie wpełzła do którejś z sal dla chorych i zsunęła ze stolika obok łóżka wazon z kwiatami, który z brzękiem rozbił się na posadzce. To powinno wystarczyć by odwrócić uwagę androida na tyle długo by ten przemknął niezauważenie przez korytarz.
Henry szybkim susłem przeskoczył na korytarz gdy tylko android zniknął z pola widzenia. Niemal natychmiastowo nadział się na drzwi z napisem "kartoteka". Szybko sięgnął po klucze. Wylosował jeden, wbił go w zamek i...poszło! Ledwo zamknął za sobą drzwi a już dzięki swoim macką spostrzegł, że android wrócił na korytarz. Upiekło mu się.
Był teraz w czymś co wyglądało jak magazyn...z mnóstwem szafek wypchanych pojemnikami z małymi kartami pamięci.
Wystarczyło teraz zadecydować czego szukać najpierw.
Tak jak poleciła mu oryginalna Nikita, rozpoczął poszukiwania raportów wydziału czwartego, zaś gdy uda mu się je odnaleźć zamierzał przeszukać znajdujące się w nich karty pamięci, podłączając każdą do swojego CMU, w poszukiwaniu informacji na temat medium, Rolanda, Nikity, a w szczególności samego siebie, skupiając się głównie na raportach sprzed około roku.
Jak się szybko okazało były to raporty urodzeń. Często z doczepioną kartoteką o pierwszych dniach dziecka w szpitalu. W pewnym momencie Henriemu wpadły w ręce dokumenty o samym sobie.
Cytat:

Imię: Henry
Rodzice: Nikita oraz Bob Kravchenko
Stan na dzień urodzenia: Uraz szyszynki, osłabienie mięśni, przyczyna niezidentyfikowana.

Operacje:
Proces leczniczy szyszynki eksperymentalnymi lekami.
Sponsor: Joahim Raddle z Moondust Charity Organisation
Raport: operacja odwołana z powodu wycofania się sponsora.
Był to trochę nieprzyjemna wiadomość. Henry miał ciężko gdy się narodził. Naukowiec przewrócił stronę dokumentu.
Cytat:

Data zgonu: 28.08.2221
- Żaden z nas nie jest prawdziwy.
Nagły komentarz pojawił się znikąd. Henry zaczął się rozglądać. Z zdziwieniem spostrzegł Mulcha opartego o blok szafek tuż obok niego. - Też kazała ci tu przyjść? - spytał.
Page up. Coś zakodowało się w głowie Henriego. Spojrzał on jeszcze raz na raport.
Cytat:

Data urodzenia: 20.08.2221
Mulch z którym spotykał się do tej pory, również był z przyszłości.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:15.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172