lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Wh40k/Only War] Operacja Blackwatch (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/14071-wh40k-only-war-operacja-blackwatch.html)

Pipboy79 25-06-2015 18:29

Końcówka akcji w okolicach wzgórz Kapitolu syfiła się i syfiła. Odkąd tu przybyli straty systematycznie rosły, zasoby i te materiałowe i te ludzkie topniały w zastraszającym tempie. No i tym razem dla plutonowego Kasrkinów nie były to jakieś bezimienni towarzysze w mundurach tylko gwardziści tacy jak on. Z niektórymi był za pan brat od czasów akcji na rozbitym "Diogenesie" a ze swoim prawie bratem przyrodnim Titusem to już wręcz miał wrażenie, że "od zawsze".

Gdy zobaczył, że zostało ich sześciu, potem czterech aż wreszcie trzech tak naprawdę zaczął odmawiać już psalm za zmarłych. Nie wierzył, że się stąd wyrwą żywi. Modlił się, walczył strzelajac by choć opóźnić odzyskanie przez najmitów tego dziwnego ustrojstwa i przez to ułatwić zadanie pozostałym chłopakom pod wodzą Turbodiesla pędzącym im z odsieczą.

Śmierć Akkermana, pełniącego obowiązki dowódcy po smierci porucznika również go uderzyła osobiscie. Pamietał bardzo dobrze jak niejako z powodu pokrewnych specjalizacji czesto wykonywali zadania we dwóch. Jak wówczas gdy podczas patrolu natrafili na snajperowaty ostrzał samego Kane'a i jak wówczas Chris go w ostatniej chwili nieprzytomnego zaciągnął do leja i wezwał pncerkę by ich ewakuowała. Inaczej Kane pewnie dokończyłby dzieła uśmiercania Karskina. Wypełnił swój obowiązek i powinność jak na dumnego i praweg gwardzistę przystało do końca osłaniając swoich towarzyszy i wiążąc w pojedynkę większość sił ohydnych xenosów.

Więc gdy zauwazył na niebie latadełka odczuł niepokój bo pamiętał, że w okolicy Arcywróg miał zdecydowaną przewagę nad Imperialnymi. Jednak gdy się zbliżyły i dostrzegł swojskie, imperialne godła poczuł, że wraca do niego nadzieja, że jednak zdołają się wyrwać z matni.

Gdy promy wreszcie wylądowały i we włazach dostrzegł Turbodiesla i sylwetki w znajomych mundurach nie dał rady powstrzymać się by się nie usmiechnąć. Wbrew wszystkiemu udało się! Zerwał się i zabrał ze sobą ciało Titusa a Azula poprosił by zabrał ciało Onyx'a. Padli już na platformie więc mogli ich zgarnąć ze sobą bez przeszukiwania pobojowiska. Po drodze posłuszny swojemu hobby kolekcjonowania trofeów kopnął leżący na ziemi hełm który poleciał łukiem wprost do otwartego włazu promu.


---



Wieści jakie miał dla nich Turbodiesel jednak wcale nie były takie radosne. Okazało się, że na innych frontach i przestrzeni sytuacja też jest zmienna i niepewna nawet jeśli ich siły brały górę nad wrogiem.

Po powrocie do bazy Kaarel czuł się pusty w środku. Jak zawsze gdy wracał do jakiejś oazy spokoju po którejś z dłuższej kampanii. Aż dziwne było, że wciąż jeszcze może chodzić, mówic i chocby się dziwić. Tym razem jednak strata Titusa, Chris'a czy por. Dave'a przybiła go więc cieszył się, że doceniono w sztabie ich wysiłek i poświęcenie w walce ale jednak poza tym nadal chodził jakis przygaszony. Z całej kampani na tej "złomiarskiej" planecie zostało ich tylko trzech z oryginalnego składu w jakim zaczynali. To dawało do myślenia i raczej nie był materiał do pociesznego myslenia. Cotant musiał swoje odchodzić nim wróci do normy.

Dlatego gdy nadszeł komisarz ze swoimi ludźmi i zaczął jakieś brednie i głupoty Kaarela w pierszej chwili zamurowało. W bazie czul sie bezpiecznie i u siebie to nie był jakis drobny strongpoint czy pillbox tylko cholerna baza Gwardii! Więc nie spodziewał się tutaj jakiś problemów. Zwłaszcza od swoich.

Ruszył do akcji widząc manewry Azula. Widział jak Ryan szykuje po kryjomu granaty ogłuszajace więc i on postanowił dołożyć swoją dolę. Machnął ręką na kilku niezdecydowanych szergowców. - Za mną! Róbcie to co ja! - rzekł nakładając maskę dla ochrony przed wybuchem flashbangów. Miał zamiar obejść grupkę komisarza i gdy ryanowe zabawki wybuchnął przedrzeć sie do komisarza i go obezwładnić i pochwycić. Gdyby im się udało przejać mózg tego całego zajścia wszelkie negocjacje na pewno stałyby się łatwiejsze a lufa czy monoostrze przy szyi i twarzy oficera na pewno wzbudziłyby i w nim i jego ludziach moment zastanowienia. Nie zamierzał go zabijać ani nawet ranić dlatego poruszał się z pustymi rękoma. Dzięki temu nie budził takich podejrzeń jak ludzie z bronią a i chwytac i łapać byłoby mu łatwiej. Gdyby mu się udał ten manewr zamierzał przebić się do swoich i wówczas niech Thunderdiesel i Azul decydują dalej. Nie chciał mieć braniej krwi na rękach bo w końcu nawet ten komisarz wykonywał czyjeś rozkazy tak samo jak jego ludzie jego rozkazy. A od pochwyconego komisarza mogli się dowiedziec paru rzeczy, Przecież nie mogli walczyć czy użerać się z całym korpusem Gwardii. Sprawę trzeba było wyjasnić a nie się ciachać ze swoimi.

Micas 29-06-2015 23:53

A mind without purpose will wander in dark places.
 
Przez kilkanaście sekund krzykliwa wymiana żądań i obelg panowała wszędzie, razem z nerwowymi ruchami i dobywaniem gnatów. Szybko jednak zamilkła. Nikt nie miał zamiaru odpuścić. Nawet ci, którzy się wyraźnie wahali, mieli broń na podorędziu.

Sekunda, dwie dzieliły od rozkazu wściekłego komisarza. Rozkazu do otwarcia ognia. Wtem, do akcji wszedł Azul. Korzystając ze swej aparycji jako tech-kapłana AdMechu, stał się kimś wręcz niewyobrażalnym dla tej organizacji - mediatorem. A przynajmniej przez kilkanaście kolejnych sekund, zagadując wszystkich i odwracając ich uwagę od Ryana, który przygotowywał granaty fleszowe. Kilku innych robiło to samo. W tym czasie Cotant próbował w iście samobójczym, szalonym odruchu dobrać się do komisarza, który był w otoczeniu swoich ludzi.

Ktoś jednak z żandarmów się spostrzegł i zaczął krzyczeć. Padł strzał. Cotant poleciał do tyłu, ranny w tors. Kilkanaście kolejnych luf już brało go na cel...

Ułamek sekundy potem huknęły i błysnęły granaty rzucone przez Sabatorii wiernych Turbodieslowi. Jako, że żandarmi, nowicjusze i kadeci - a nawet sam dowodzący nimi komisarz - nie mieli żadnych osłon na oczy, jak jeden mąż zostali oślepieni. Ci najbliżej zaczęli więc pruć na oślep. Ktoś oberwał, ktoś padł. Polała się krew. Sabatorii odpowiedzieli, kosząc zataczających się polityczniaków jak łany zboża. Ale zaraz potem sami zaczęli ponosić straty. Kilku wrogów wciąż było sprawnych... a poza tym mniejsza połowa agentów Officio zdecydowała się jednak pozostać lojalna wobec systemu.

Co wynikło później, było jedną wielką katastrofą.

Lojaliści Diesla porwali go, ściągnęli swoich rannych i, korzystając z granatów, wyrwali się z okrążenia na placu defiladowym, wbijając do wnętrza pałacu gubernatorskiego - dokładnie tam, gdzie wcześniej rezydował zmutowany kacyk. Ścigali ich dawni towarzysze broni oraz ogarniający się powoli polityczni.

Operatorzy z Officio Sabatorum byli starannie wyselekcjonowanymi weteranami i specjalistami, którzy przetrwali całe kampanie przeciwko najgorszym wrogom Ludzkości. Jednak chyba żaden z nich nie miał jeszcze "okazji" wziąć udziału w bratobójczej walce.

Mimo, iż orkowie, Chaos czy tyranidy byli wrogami prowadzącymi z Ludzkością wojnę absolutną, a starcia z nimi przypominały rzezie, to jednak chyba każdy który przeżył incydent na Kapitolu wspominał to potem jako najintensywniejszy kwadrans w karierze. Emocje wzięły górę. Poczucie zdrady aż trzęsło ludźmi po obydwu stronach. Gniew, żądza zemsty. U ludzi Diesla: chęć ucieczki granicząca z paniczną. U politycznych: euforia drapieżcy i cyngla, za którym stała powaga całego Imperium.

Ostatecznie, ludziom Diesla pomogli Kago. Odnaleźli ich i po cichu wyprowadzili za pomocą sekretnego tunelu prosto na zrujnowane przedmieścia. Część chłopaków i dziewczyn została z tyłu. Byli ranni, uparci i szalenie odważni. Walczyli do końca, dając innym czas na ucieczkę. I wysadzili wejście do tunelu.

Troje pojmano. Torturowano ich całymi dniami, a potem powieszono jako zdrajców na oczach wszystkich gwardzistów na Kapitolu. Azul widział to dzięki latającemu zwiadowcy. Zgrzytając zębami, musieli uciekać. Jak najdalej, jak najszybciej. Zgubić pogoń. Zaszyć gdzieś. Zebrać do kupy. Ustalić co dalej.

I opłakać. Nie tylko poległych... ale też samych siebie.



Rozdział III
Nunquam Cede

Minął rok od czasu Bitwy na Kapitolu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jDx2gIlme3w[/MEDIA]

Przez ten czas wydarzyło się bardzo wiele... lub bardzo niewiele. Sektor Calixis, a szczególnie Obręb Golgenna, wciąż szacował straty po katastrofalnej Czarnej Krucjacie. Wciąż gdzieniegdzie odnajdywano niedobitki Arcywroga, stada mutantów i bandy kultystów. Siły porządkowe, garnizony, Arbitratorzy i - a może przede wszystkim - Inkwizycja miały pełne ręce roboty.

Ale w Calixis było spokojnie. Jak w mieście, przez które przeszło tornado. Na Malice jednak tornado nadal szalało.

Dzięki olbrzymiemu wysiłkowi i poświęceniu, udało się zatrzymać ofensywę Chaosu w przeciągu półtorej miesiąca. Kluczem do sukcesu okazał się być Kapitol - to właśnie tam utworzono nową, potężną bazę wypadową, odporną na ataki wroga (o czym przekonano się łącznie sześć razy). Pozwoliła na otwarcie nowego frontu i wbicie się klinem w trzewia plugawców. Na właściwym froncie obrońcy stoczyli zaś trzy wielkie bitwy. Straty były olbrzymie, ale udało się stępić a później skruszyć najgroźniejsze wrogie siły - pancerny klin, kabałę Marines Chaosu oraz inne elitarne jednostki. Bez nich wróg był podatny na ataki największych asów, jakie Imperium miało w rękawie.

Kontrofensywa na froncie głównym, blitzkrieg na froncie kapitolskim oraz różnorakie ataki elitarnych sił - Adeptus Astartes, Legionów Tytanów, Templars Psykologis, Inkwizycji i Karmazynowej Gwardii - wreszcie złamały wroga. Sytuacja odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Wrodzy psykerzy, czarnoksiężnicy i demony nierzadko wstrzymywali prawą nawałnicę, jednakże tym samym wystawiali się na cios Kosmicznym Marines czy Akolitom Inkwizycji. A bez nich, Imperial Navy mogła praktycznie bezkarnie bombardować całe kraje z orbity.

Co do tubylców - wszelaki opór wobec Imperium został całkiem złamany. Ostatnie grupy niepokornych zostały zniewolone, wybite lub zmuszone do ucieczki na najgorsze nieużytki, gdzie nie mieli szans przetrwać. Imperium zaczęło już tworzyć zręby nowej administracji. Dzielono już skórę na groxie, przeprowadzając "konkurs" na stanowisko Planetarnego Gubernatora, dowódcę sił porządkowych oraz marszałka sił obrony planetarnej i systemowej. Była to podobno zażarta rywalizacja, która jednak bledła przy przepychankach największych organizacji - Eklezjarchii, AdMechu, Arbites - z których każda chciała uszczknąć dla siebie kawałek... bądź całość.

Wojna Wraków na Malice chyliła się ku końcowi. Wróg nie miał gdzie uciec. Jego bogowie nie chcieli go ocalić. Jego najostrzejsze kły zostały wybite. Imperium sprowadzało na planetę coraz większe ilości ludzi i materiałów oraz zaprzęgała to, co zostało z tubylczej populacji, podczas gdy oponent nie miał skąd brać świeżych sił, zapasów i sprzętu. To była kwestia czasu. Bardzo krwawego czasu, bowiem zaprzańcy Mrocznych Potęg nie mieli zamiaru tanio sprzedać swych pomutowanych skór.

Na Malice jednakże byli jeszcze ludzie, którzy mieli zgoła inne problemy na głowie.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3gAe-6KFZnI[/MEDIA]

Pozostałości specjalnego oddziału wydzielonego Officio Sabatorum "Turbodiesel" - w sile zgoła jednej niepełnej drużyny - przez cały ostatni rok uciekali. Najpierw przed żandarmami i polityczniakami z Komisariatu Imperialnej Gwardii. Kiedy jednak dość już przetrzebili szeregi "czarnych" na Malice, komisarze posłali za nimi ich własnych pobratymców. Officio Sabatorum i inne jednostki specjalne, jak Szturmowców. Ludzi o kilka klas lepszych od wykidajłów i fanatyków. Tych też odparli bądź wykiwali, ale tym razem nie obyło się bez strat. Jeden po drugim tracili ludzi i sprzęt. Chimera oraz Valkiria, które z takim trudem wydostali podczas pożegnalnego rajdu na kapitolską bazę komisariatu, były wrakami zasypywanymi przez czerwony piach pustyni. Wiele sztuk broni się zwyczajnie zużyło bądź zepsuło, mimo iż Azul stawał na swoich cybernetycznych rzęsach. Stracili latającego zwiadowcę. O sprzęcie, jaki im darowano na ostatnią misję czy też o starych łupach mogli jedynie wspominać.

Pozostało im tylko jedno źródło nowego sprzętu, zapasów i amunicji. Grabież.

Z początku mieli opory, ale kiedy do oczu zaczął zaglądać im głód, zwierzęce instynkty wzięły górę. Rajdowali tubylców i konwoje z zaopatrzeniem. Nie wycofywali się przed pościgiem. Zastawiali zasadzki i skrupulatnie zabijali każdego, kto miał pecha na nich natrafić. Poległych po obydwu stronach oskubywali ze wszystkiego do samej bielizny. Mordowali winnych i niewinnych, ponieważ musieli... i ponieważ nie robiło to już im różnicy. Każdy już należał do "tamtych". Każdy mógł na nich donieść. Każdy mógł sprowadzić im później na łeb zagładę. Nie było więc litości.

Poza tym, zostawienie kogoś bez wody, jedzenia i transportu na tej skale było okrucieństwem większym aniżeli szybka śmierć.

Było to jednak odwlekanie nieuniknionego. Kiedy przez dwa tygodnie nie przylecieli po nich następni komandosi, przez chwilę już myśleli, że system odpuścił. Ale nie. System nie odpuszcza i nie wybacza. Zębate koło Imperium musiało się kręcić, a oni byli zdrajcami... luźnym, zardzewiałym, starym gwoździem, który zgrzytał w precyzyjnej, pięknej maszynerii. Nie pamiętali już nawet, dlaczego do tego doszło. I nie miało to żadnego znaczenia.

Przyszli inni, ledwo dwa dni "spokoju" później. I przychodziło ich potem więcej. Nie dawali już spokoju. Ale to było z jednej strony na rękę. U byłych Sabatorii, zdrajców i renegatów, wciąż pobrzmiewały resztki sumienia. Nie musieli napadać na cywilów i służby tyłowe, a do nich przychodzili ci, których nie było żal. Najemnicy, zawsze wietrzący okazję do zarobienia pieniędzy. Łowcy nagród, nie dbający o to na kogo polują. Tutejsi wojownicy, chcący się przypodobać nowym władzom. Recydywiści z pierdli i legionów karnych, którym obiecano wolność w zamian za głowy ludzi bardzo podobnych do nich samych. Więc ludzie Diesla ich zabijali, grabili i zostawiali.

Wreszcie jednak i oni musieli usłyszeć o tym, jak Chaos dostawał łupnia. Wojna chyliła się ku końcowi. Przez zwierzęcość powoli przebijały się myśli, które dawno już odsunęli od siebie. Myśli o przyszłości, o jutrze. Niepokój. Przyczyny, powody, wydarzenia, konsekwencje.

Ktoś nieśmiało rzucił, że musieli się naradzić. Zebrać do kupy. Pomodlić. Dawno tego nie robili. Bóg-Imperator... Omnissiah... nie słuchał. Czemu miałby słuchać zdrajców? Ale jednak, może jednak. Może to nie oni byli zdrajcami? Może to była wina komisarzy? Nie może. Na pewno. Nie ma to jednak znaczenia... a może nie miało?

Po kolei bariery pękały. Ludzie wiedzieli, że ich życie - życie zwierzyny i drapieżców - zmieni się jak tylko Imperium wygra Wojnę Wraków. Będzie konsolidacja zdobyczy. Czystki w szeregach. Sprzątanie śmieci. A wtedy znajdą ich i zabiją. Nic ich nie uratuje, kiedy Młot Imperatora będzie szukał nowych celów.

Dobrze się składało. W pobliżu były góry. Trzeba było się w nich skryć. Rozłożyć obozem. Porozmawiać. Rozważyć opcje. Ocenić szanse. Podjąć decyzję.


Nadchodziły zmiany. Żelazne koło wojennej machiny się obracało, oliwiąc swe tryby krwią poległych. Trzeba było zadbać, by nie dołączyć do smarowidła. Nie, póki jeszcze była szansa by myśleć, planować... działać.

Stalowy 10-07-2015 01:19

Przemierzamy skaliste pustynie, grabiąc i żyjąc z dnia na dzień. Naszym domem stało się pustkowie, jakbyśmy byli nomadami. Nie pozostało nic z wielkiej chwały naszych zwycięstw, wielkich zaszczytów naszych osiągnięć. Został tylko pył... pył i rdza."
- Kapłan Rdzy Azul


Zaczęło się nieźle. Udało im się zdobyć maszyny i uciec z twierdzy... jednak ogary komisariatu były znacznie bardziej zajadłe niż można by było przypuszczać. Azul nie podejrzewał, że ta ucieczka przerodzi się w roczną tułaczkę po tym zapomnianym przez Boga Imperatora świecie.

Pierwsi ruszyli za nimi ambitni gwardziści i komisarczycy spodziewający się szybkiego i łatwego awansu. Wszyscy zginęli. Nie mieli racji.

Kiedy komisariatowi skończyli się głupcy gotowi oddać życie na rozkaz posłano komandosów z Sabatorii i Szturmu. Ci przybyli wiedzeni obowiązkiem wobec Imperium i Gwardii Imperialnej. Zginęli, zadając poważne straty uciekinierom. Ale jednak zginęli. Nie mieli racji. Nikt nie może mieć racji, jeżeli przeciążony karabin plazmowy zostaje ciśnięty w jego stronę i eksploduje z mocą miniaturowego słońca.

I choć w pewnym momencie elita odpuściła... wciąż nie było łatwo...

Z każdym kolejnym tygodniem... z każdym kolejnym dniem buntownicy Turbodiesla upadali... a każde ich zwycięstwo w walce o przetrwanie było porażką dla nich jako przedstawicieli rodzaju ludzkiego.

***

Przybywają kolejni... jest ich dużo. Bardzo dużo... nie mają racji. Giną. Nie jest ich szkoda. Nie musimy już napadać na słabych i bezbronnych. Ale czy nadal nie upadamy? Czy nie rdzewiejemy jak nasze pancerze? Jak nasze ostrza i topory?
- Kapłan Rdzy Azul

Rejestrując dzień po dniu Azul widział jak jego towarzysze się zmieniają. Jak on się zmienia. Mundury, pancerze, broń, oblicza. Jak zlepek mechanizmów biologicznych i mechanicznych pokrywają się kurzem i rdzą. Jak dziadzieją z każdym kolejnym tygodniem. Jak każdy kolejny rajd spowodowany głodem odciska piętno na umysłach i duszy jego kamratów. Zatracali się w tym wyścigu o przetrwanie w którym swoją porażkę mogli tylko odsuwać od siebie o kolejne tygodnie... może miesiące.

Heyron robił co mógł aby naprawiać towarzyszy i ich sprzęt. Ciało miało jedną przewagę nad maszynami - mogło samo się uzdrowić z pomniejszych uszkodzeń. Ale czy to samo mogło stać się z duchem?

***

Stoczyliśmy się. Jesteśmy na takim dnie, że wygrzebanie się z niego będzie cudem... na szczęście żyjemy w galaktyce gdzie cuda jeszcze się zdarzają
- Kapłan Rdzy Azul


Siedząc w kręgu z pozostałymi wojakami Wyklep wodził swoim wzrokiem po kamratach swojej niedoli. Z każdej twarzy mógł wyczytać zmęczenie i niechęć. Ostatni którzy przeżyli... ludzie zbyt twardzi i zahartowani, aby powiedzieć "stop" i dać się zabić, albo strzelić sobie w łeb. To samo było z nim samym. Patrząc w oczy swojego przyjaciela - Roddy'ego Ryana widział odbicie zmęczonego życiem Tryba, który nie wiadomo czemu jeszcze nie legł w piachu i po prostu się nie wyłączył. A stan jego był taki, że w sumie nie byłoby to głupie wyjście.
Szaty dawno straciły swój kolor. Zabarwiły się na rdzawobure barwy od skalistego pyłu. Pancerz, prezent od jego "protektora", był łatany tyle razy, że trudno było ustalić czy przypadkiem nie był samoróbką. Podobnie było z bronią. Zdrapywanie rdzy działało, jednak brak odpowiednich środków do konserwacji robił swoje. Ze wszystkim. Przez ostatnie tygodnie powodowało to u Wyklepa tak fatalistyczny humor, że zaniedbał swój sprzęt skupiając się na pomocy towarzyszom.

Coraz bardziej wyglądał jak heretek z jakiegoś zapadłego kopca... jak stereotypowy Tryb... z Kopca Volg.

Pipboy79 10-07-2015 22:34

Post wspólny z Mikasem i Stalowym
 
Zakutłany w szmaty techkapłan przysiadł przy ognisku. W jego czarno-czerwonych oczach dostrzec można było pustkę… i odbijające się płomienie. W końcu odezwał się elektronicznym, trochę przerywanym głosem.
- Kołatała mi pewna myśl… kiedy wyrwaliśmy się wiele cykli temu… z Kapitolu. - stwierdził Azul - Ale wtedy… raczej… miałem postawę życzeniową. Teraz jest ostatnia chwila na wdrożenie tego pomysłu. Ostatnia chwila… nasz… ostateczny... gambit. - rzekł - Trzeba nam powrócić… do Światła Imperatora… - rzekł techkapłan.

- Wrócić to nie problem. Co chwila się o nas upomina. Ale trzeba wymyslić jak wrócić by nie wrócić w plastikowym worku lub pod lufy przed ścianą… - mruknął markotnie Kaarel. - Zostało nam mało czasu. Wojna się kończy. Skończą porządki i wezmą się za takich jak my. I z nami też skończą. Widzę dwa wyjścia. Albo trzeba pryskać z planety albo wynegocjować jakieś odkupienie. Szczerze mówiąc nie uśmiecha mi się dłużej takie życie. Nie po to się rodziłem i szkoliłem by strzelać do swoich. - Cotant był w kiepskim humorze. Świadomość kim się stał on i jego towarzysze ciążyła jego sumieniu i poczuciu dumy z tego kim był dotąd. Taki los był zaprzeczeniem wszystkich ideałów zgodnie z którymi dotąd żył. Załował, że nie miał takiego szczęscia jak “Onyx” i inni którzy polegli w czasie walk na polu chwały za Imperatora i Ludzkość i ich nazwiska nie były skalane taką hańbą jaka stała się ich udziałem.

Azul pomasował czoło. Jego popielata skóra nadawała mu upiorny wygląd.
- Nie będzie żadnego odkupienia. - stwierdził grobowym głosem - Ucieczka z Malice też nie rozwiąże problemu, chyba, że znaleźlibyśmy sposób na dotarcie do Ekspansji Koronus gdzie Rogue Traders szaleją i biorą do służby każdego wartościowego człowieka. Jest jednak opcja, która wymagałaby od nas wielkiej odwagi… jest jedna organizacja, która za nami nie posłała swoich siepaczy, a która jak Rogue Traders, rekrutuje wartościowych ludzi… którzy nie zawsze są tymi najbardziej prawymi. Możemy… pójść w ślady Haxtesa. - odparł techkapłan na słowa Cadiańczyka.

- Hę? Że zostać zapierdolonym przez chaosytów? - zapytał Ryan spoglądając na Azula ponurym wzrokiem.

- Mam na myśli raczej… oparcie się na tym… jak twardymi skurwysynami… jesteśmy. Tak twardymi… że aż zapierdoliliśmy paru legendarnych robako-ludzi i ich konstruktów… Mówiąc krócej… - Na twarzy Wygrzewa pojawiło się olśnienie i zdumienie. Kapłan Rdzy spojrzał na pozostałych i sięgnął w poły swoich szat. Ostrożnym ruchem wyciągnął z nich pewien przedmiot, który zgarnął w podziemiach Kapitolu.

http://vignette1.wikia.nocookie.net/...20131227015732

- Do reszty cię popierdoliło. - wybuchł Ryan - Łajba Rogue Tradera to nie jest w sumie zły pomysł. - dodał jeszcze eksgwardzista.

- Chyba ty! A ile czasu będą nas ścigali zanim się tam dostaniemy? Inkwizycja może za to nas zgarnąć i wyczyścić nam kartoteki. Każdy będzie miał też swoje odkupienie w jej służbie. Musimy tylko wykombinować jak się z nimi skomunikować… mam… znam jedną osobę, która jest z Inkwizycji… ale od bardzo dawna nie miałem z nią kontaktu. - rzekł w zamysleniu techkapłan.

- Inkwizycja… - Kaarel mruknął powtarzając na głos słowa techkapłana. O tym rozwiązaniu nie pomyślał ale właściwie jak się nad tym zastanowić… - Azul a gdzie powinnien byc ten twój kontakt w tej chwili? I kim on jest? - spytał techkapłana będąc ciekaw czy kontakt z kontaktem jest w ich zasięgu. Im dalej byłby od tej robiącej się co raz ciaśniejszej planety tym mogło to być trudniejsze. No i nie wiedział jak z “aktualizacją danych” jego kumpla odnośnie tamtego człowieka Inkwizycji skoro mówił, że dawno z nim nie rozmawiał. Nie byłoby dobrze gdyby się okazało, że tamten odwalił kitę czy coś w ten deseń.

Jak do tej pory milczący komisarz… czy też raczej były komisarz… odezwał się. Przypominało to ochrypły jęk rannego, toteż charknął, splunął i rzekł znów, tym razem zrozumiale.

- Ja również posiadam… posiadałem pewien kontakt z Inkwizycją. Być może udałoby się odnowić starą… znajomość.

- A może starzy kumple z Sabatorum nam pomogą? - wtrącił się Haller.

- Nie wiadomo co się wydarzyło w Korkar po naszym… odejściu. Komisariat mógł ich przycisnąć za nasz wybryk. To by było w naszym… ich stylu. Mogli też ich nastawić przeciwko nam albo całkiem rozwiązać. Zrobić czystkę.

- Mogli, szefie. I mogli też nie zrobić nic albo tylko wkurwić.

- Tak. Możesz mieć rację. I możesz jej nie mieć. Nie wiem sam… Minęło za dużo czasu.

- Możemy też olać to wszystko. Tak jak Wyklep powiedział, a Wygrzew poparł. Zwiać z planety i do Koronus. Na wolność. Na pewno nas jakiś Rogue Trader czy inny kolo weźmie na listę. Będziemy mieli kasę, żarcie, dom i przygody.

- Mało ci przygód, Haller?

- Póki dech w klacie, póty życia starczy.

- Gadacie o uciekaniu i proszeniu się jak żebrak, a nasi wrogowie wciąż biegają po tej skale. - warknął Oscar Bones, potężny i groźny waligóra z drużyny sierżanta Yuna. Dawny recydywista, zrehabilitowany przez “służbę” w legionach karnych i Sabatorum - Ten kurwisyn Bodag Kayne. Kurwy polityczne. I pojeby od Arcywroga. Z tymi ostatnimi nasi dawni koledzy sobie poradzą, ale nie chciałbym odlatywać stąd bez zostawienia prezentu czarnuchom i zdarcia skalpu z łba tamtej kurwy, tego snajpera zajebanego.

- Zgoda co do Kayne’a - przyznał Haller - Ale branie się za bary z czarnymi to szaleństwo. Za dużo już straciliśmy, by się jeszcze im stawiać. Wygrali, Bones. Nie zmienisz tego.

- Może nie, ale zajebałbym chuja, który wydał rozkazy Turbodieslowi.

Ex-komisarz westchnął ciężko.

- Więc mamy do wyboru Inkwizycję, ucieczkę lub zemstę. I o ile dobrze byłoby załatwić większość tych spraw… to nie starczy nam czasu, sił ani środków. Musimy się skupić na jednym i wypracować sobie dość momentum, by przeć dalej w przyszłość. Musimy podjąć decyzję.

- Panie komisarzu… - zaczął sierżant Yun, do tej pory przysłuchujący się wymianie zdań z nieobecnym wyrazem twarzy.

- Nie nazywaj mnie tak.

- Z całym szacunkiem, sir, ale jak dla mnie nadal jest pan komisarzem. I naszym dowódcą. To pan powinien podjąć decyzję. Sir.

- Nie, Yun. Przestałem być dowódcą. Jednostka się rozpadła, a mnie zerwano pagony. Nie jestem już komisarzem ani oficerem ani żołnierzem. Jedynie dezerterem i renegatem, jak wy. Nie mogę wami dowodzić. Nie po tym, co się stało. Ty jesteś sierżantem…

- Sir, jestem sierżantem, owszem. Ale sierżant to jeden spośród żołnierzy. Mogę ich poprowadzić do walki, ale nie mogę zadecydować za nich. Nie w takiej sprawie.

- Więc niech zadecydują wszyscy.

To był przełomowy moment. Zebrani pokiwali głowami i spojrzeli po sobie. Mieli podjąć decyzję. Być może ostatnią w ich życiu - a na pewno tak ważną, że całe dotychczasowe życie miało się całkowicie zmienić. Ale mogli podążyć tylko jedną ścieżką. Zemsta na komisariacie i Kayne’ie, ucieczka do Ekspansji Koronus czy też służba dla Inkwizycji?

- Moim kontaktem jest… pewien magos. Bardzo potężny członek Mechanicum i Agent Tronu. Pomogłem mu w jego misji jedynaście lat temu w Volg. Wiem… że jeszcze rok temu przed całym zajściem interesował się moją osobą. - rzekł spokojnie Azul i złożył dłonie w koszyczek wlepiając swoje czarno-czerwony oczy w kolejnych drużynników.

- Służba u Rogue Tradera to… pułapka... Najpierw będzie trzeba wydostać się z planety. Przy naszych zasobach to prawie niewykonalne. Potem udać się… Port Wander lub Footfall. Jeszcze mniejsze szanse. A na koniec… jesteśmy gorącym towarem. Może ktoś chcieć nas wydać w zamian za dobra kontakty z Munitorum.

- Zemsta… pójść na noże… kopać się z groxem. Wojna podjazdowa z czarnymi to prosta droga do jeszcze większego zdziadzenia i śmierci z przestrzelonym łbem… przy mikroskopijnej szansie wywarcia zemsty…

Wyklep zamilkł po czym podjął znów.

- Inkwizycja… pozwoli nam powrócić do Blasku Imperatora, wymazać nasze przewiny z kart komisariatu, podjąć pościg za Kaynem, bo zapewne ten sukinsyn i z Inkwizycją ma pewnie na pieńku, a kto wie… może i uda nam się nawet w służbie Officium dowiedzieć się kto z komisariatu pociągał za sznurki i zagramy mu na nosie ołowianą muzykę. Jestem za Inkwizycją. Z trzech opcji ma największą szansę powodzenia i daje nam największe możliwości.


Kaarel słuchał w milczeniu i uwagą słów dowódcy i techkapłana. Był tylko plutonowym… Byłym plutonowym właściwie… Byłym komandosem i członkiem elitarnej, cadiańskiej formacji wojsnowej… Właściwie to cała Służba obecnie była… No właśnie była… Jak i całe poprzednie życie. Jak jakiś poprzedni rozdział który przecież nie był taki zły chyba. Jak ten dawny desant planetarny podczas którego poznał Titusa, jak wtedy gdy dokopali Kane’owi na “Diogenesie”, jak z Chrisem i paroma chłopakami przez parę tygodni wodzili za nos przeważające siły chaosytów na ich zapleczu czy wreszcie jak do ostatnoego naboju prawie walczyli z bluźniercami, dzikusami, buntownikami, najmitami i sługusami Arcywroga rok temu na Kapitolu… A teraz… Sami byli takimi renegatami i buntownikami…

Jak to się stało? Mimo, że świetnie znał na pamięć sekwencję zdarzeń jakie do tego doprowadziły to nadal nie mógł w to uwierzyć. Zadawał sobie te pytanie od roku za każdym razem gdy nie byli związani walką lub ucieczką. Zarły go wyrzuty sumienia tocząc jego serce i duszę. Czuł się zbrukany i winny. Winny każdego niewinnego cywila, dzikusa czy gwardzisty jaki zginął z ich ręki. Póki była walka czy ucieczka ciało, nawyki, adrenalina, strach i agresja jakoś były na tyle silne, że patrząc na sprawnego komandosa możnabyło odnieść wrażenie, że od ostatniego roku nic się nie zmieniło. Działał trzeźwo i sprawnie jak zawsze. Ale jednak gdy wojenny kurz opadał, gdy szedł spać w swoim spiworze, gdy czuwał samotnie na warcie wówczas dopadały go wątpliwości i wyrzuty sumienia. I te sumienie żarło go niczym najtęższy kwas i paliło jak najgorętsza plazma. Z jego poczucia dumy i honoru nic nie zostało. Poczucie lojalności i posłuszeństwo wobec niesłusznie oskarżonego dowódcy okazało się silniejsze a potem krew się polała i było już za późno. Potem podczas walk i ucieczek samo jakoś to wszystko się potoczyło. A gdy się obejrzał było już za późno. Stał się renegatem, bandytą, wyrzutkiem, dzikusem, maruderem i dezerterem jedynie jakby w parodii i szyderstwie dla dawnego życia i służby wciąż odzianym w resztki postrzepionego co raz bardziej munduru i pancerza.

- Nie ma co się mścić na komisarzach. Też są żołnierzami tak jak my… - zająknął się w końcu bo doszedł do punktu w którym zastanawiał się czy jeszcze mają prawo do miana zołnierza i gwardzisty. Jego sumienie obciązone już tylkoma zabitymi braćmi jakoś wcale nie było o tym przekonane. - W kazdym razie wykonywali rozkazy. My będąc na ich miejscu też poszlibyśmy po takiego oficera. A potem w pościg za dezerterami. Robią swoje tak samo jak my, nie ma o co tu mieć żalu czy pretensji. - zgodził się tutaj w pełni z Azulem. I nie chciał mieć wiecej bratniej krwi na rękach.

- Nie wiem czy służna na Rubieżach jest taką pułapką. Komuś z nas mogłoby się udać tam dostać. Ale myslę, że jest jak mówi Azul czyli bardzo trudno się wyślizgać z sieci jaką na nas zarzucono na tej planecie. Trzeba by pewnie jakoś zdobyć statek czy przemycić się na takowy a potem cała trasa na której w kazdej chwili moglibyśmy zostać sprzedani za garść srebrników. Obecnie dla Imperium jesteśmy mordercami i dzikusami więc każdy chętnie nas wyda. Milczenie, dykrecja i lojalność kupiona złotem to krucha sprawa a u nas i ze złotem ciężko. - poparł punkt widzenia techkapłana ponownie. Mówił zniechęconym głosem jakby się dopiero budził z jakiegoś letargu co kompletnie nie pasowało do żwawego w walce komandosa o niesamowitym wręcz refleksie.

- Zostaje więc Inkwizycja. Zwłaszcza, że znów będziemy mogli służyć Imperatorowi i Ludzkości w jego mundurach i pod jego sztandarami. Mnie to wystarczy. Ja jestem za próbą dotarcia do Inkwizycji. - rzekł cichym choć stanowczym głosem. Inkwizycja dawała szansę odkupienia i zmazania win oraz koiła jego sumienie. Wizja ponownej Służby jawiła mu się obecnie jak obietnica jakiegoś wyśnionej krainy. Wolałby oczywiście znów włożyć mundur cadiańskiego Kasrkina ale wątpił by kiedyś było mu to jeszcze dane. Ale miał jeszcze szansę włożyć jakikolwiek mundur ukochanego Imperium.

Stalowy 13-07-2015 21:29

Pozostali żołnierze również zgodzili się na skontaktowanie z Inkwizycją. Byłoby to dla nich powrócenie na stare śmieci… i kto wie - może nawet ukoiliby swoje sumienia.

Po odpoczynku drużyna zwinęła obozowisko. Nie mieli odpowiedniego sprzętu, aby ze środku pustkowia skontaktować się z kimkolwiek. Musieli zbliżyć się do ludzkich siedzib lub podwędzić jakąś vox-stację. Po roku tułaczki i walki o przetrwanie takie zadanie wydawało się bajecznie proste.

***

Azul przywalił kombinarzędziem we wrak łazika wydając jakieś swoje dziwne mechaniczne zaśpiewy. Przez ostatni czas techkapłan strasznie zdziczał - jego pancerz i ekwipunek były usiane fetyszami z kawałków technologii i drobnych części. Ale jednak jego dziwne rytuały zadziałały. Vox-stacja ożyła wydając z siebie cichy szum. Ex-komisarz podał techkapłanowi odpowiednią częstotliwości.
- Jak sobie życzysz, tak się stanie, Dieterze Diesel. - Wyklep zaczął manipulować pokrętłami.
Ustawienie na odpowiedni kanał zajęło trochę. Byli oddaleni jakieś pięć kilometrów od imperialnego posterunku nasłuchowego. Ten powinien zostać przekazany dalej. Turbodiesel ujął w dłoń mikrofon i zaczął powtarzać pewną wiadomość. Raz. Nic. Drugi raz. Nic. Kolejne minuty mijały.
- Do trzech razy sztuka, sir. - rzucił Ryan.
Komisarz spróbował jeszcze raz. Niestety odpowiedziała mu cisza przeciągająca się kilka minut.
- Ja spróbuję. - odparł Wyklep.
Kolejne manipulacje i nawiedzone mamrotanie połączone z wpięciem jednego z kabli techkapłana do urządzenia. W eter poszła binarna wiązanka po której Azul odskoczył od vox-stacji i spojrzał na pozostałych szeroko otwartymi oczyma.
- O kurwa! - zawołał.
- Co jest? - warknął Diesel.
- On jest na Malice.
- Kto?
- Magos… Magos Minixiopis.
***

Pociągnięta burą farbą Valkyria przeleciała nad skalną formacją. Stojący na widoku Azul zamachał wysoko swoim kosturem pobrzdękując przy tym metalowymi paciorkami. Transportowiec zawrócił i ustawił się tak, aby mieć śmiałka na celowniku. Po chwili jednak boczny luk otworzył się i po lince zjechało kilka sylwetek. Część z nich była ubrana w karapaksy i wyposażona w karabinki szturmowe. Dwójka wyróżniała się znacząco. Azul zadrżał. Tak. Jednym z nich był Magos Hadrak Minixiopis, cieszący się wielkim poważaniem w Calixiańskim Mechanicum łowca tech-herezji. Mawiało się nawet, że był kimś pokroju trybiarskiego inkwizytora. Wielki kolos odziany w pełny pancerz wspomagany, okryty czerwonymi szatami z pełnym zestawem mechadendrytów zbliżył się do Kapłana Rdzy. Ten porażony obecnością Magosa zsunął się ze skały i opadł przed nim na kolana. Tylko jego zbroja ukrywała to że Heyron drżał i po prostu bał się gniewu Magosa.
- Dziesięć lat. - rozległ się donośny wyprany z uczuć głos - To już dziesięć lat, Azulu-Wyklepywaczu. W końcu postanowiłeś coś z sobą zrobić. Obecność twoich towarzyszy jest wymagana. Serraf-Inkwizytor chce ich zobaczyć.
- Włacha. Dużo o was słychać wszędzie. Masa ludzi ostrzy na was sobie zęby. - rzuciła postać stojąca obok Magosa.
Zakuty w karapaksowy pancerz, tak zaawansowany technicznie, że Azul chyba w życiu nie widział takiego cuda człowiek wystąpił naprzód. Wyklep powstał i zamachał w kierunku skał wznoszących się za nim. Renegaci wyłonili się ze swoich ukrytych za skałami pozycji. Wynędzniali, wymęczeni, ale jednak nadal niebezpieczni. Zbliżyli się i stanęli u boku Kapłana Rdzy.
- Baczność! - zawołał domniemany Inkwizytor.
Umęczeni wojacy ustalili się w szeregu i wyprężyli jak struny.
- Nazywam się Inkwizytor Serraf i zajmuję się tępieniem zasranych heretyków gdziekolwiek się nie pojawią. Dużo o was mówią. Ale wiedzcie że jesteście małym kalibrem w długiej jak srajtaśma liście herezji i żaden szanujący się inkwiz nie posłałby swoich ludzi, aby się wami zajęli. Z drugiej strony pewnie mniej doświadczonych byście bez problemu zajebali.
- Ich referencje… są optymalne do działań grup bojowych. - wtrącił się Magos.
- A żebyś kurwa wiedział. Ale ja tam papierkom i srajtaśmom nie wierzę. To jak strzelanie pestkami których się nie pomacało. Nie wiesz, czy ślepaki, czy śmierć. Musicie mi… nam w zasadzie… pokazać, jaki to z was kaliber. Na gryzonie, czy na słonie? Szukacie ponoć odkupienia i mogę dać wam szansę… ale najpierw chcę, byście udowodnili nam, co potraficie. Na spontana. Tu. No, może nie tu, bo byśmy was szybko zajebali, ale gdzie indziej już tak. Co wy na to?
Magos spojrzał sztywno na Inkwizytora. Tak przynajmniej się wydało widząc niewielkie poruszenie przyłbicy hełmu. Inkwizytor Serraf po chwili wzruszył ramionami.
- No co? W domu mówili, że to grzecznie pytać kogoś o opinię na temat propozycji nie do odrzucenia.
Potem spojrzał na byłych Sabatorii, którzy wyglądali co najmniej na niepewnych.
- Co, nie tego się spodziewaliście? Myśleliście, że przylezę tu jak jakiś kiep i zacznę wam pierdolić jakieś kawałki o służbach, honorach i o niespodziewanych najściach Imperialnej Inkwizycji? Bez sensu. Jak mokry proch.
- My.. jesteśmy do waszej dyspozycji Inkwizytorze Serraf. - rzekł Wyklep nie wiedziąc jak lepiej to wszystko ująć.
Sayl Serraf zmilczał. Oparł dłonie na biodrach i przyjrzał się każdemu z ex-Sabatorii. Ci nie mogli wytrzymać spojrzenia lustrzanej maski inkwizytorskiego hełmu, na której błyskały refleksy słońca i wyświetlane od wewnątrz komunikaty, HUD oraz celowniki. Jakby ten człowiek był ciągle gotów do walki. Nie, nie do walki. Do brutalnej strzelaniny, sądząc po obrzynie na udzie, dwóch pistoletach pod pachami, dwóch na biodrach i jednym automacie zamontowanym na barku.
Po kolei ludzie kłaniali się, salutowali bądź po prostu kiwali głowami. Nikt nie wiedział jak postępować z Inkwizytorem.
Wreszcie, Sayl Serraf z Gunmetal, przemilczany bohater Czarnej Krucjaty, Inkwizycji i całego Calixis pokiwał energiczniej głową.
- No to kurwa zajebiście.

***

- Przyjrzyjcie się dokładnie. Wasza edukacja o Inkwizycji zaczyna się dzisiaj. - rzekł Inkwizytor zwracając się ku illuminatorowi za którym widać było zaciemnioną salę.
Powoli na miejscu zbierali się ludzie. Osoby zebrały się w dwie grupki, które ruszyły ku sobie.
- Dwie konspirujące grupy. Ich interesy - sprzeczne wobec siebie. Jedyny racjonalny rezultat… - stojący obok Magos nie dokończył swojej wypowiedzi.
Oto za illuminatorem rozegrała się dramatyczna scena. Po wymianie paru zdań ludzie chwycili za broń i rzucili się na siebie. Byli gwardziści obserwowali walkę zamaskowanych ludzi, którzy atakowali się z niesamowitą furią i nienawiścią. Nowi mocodawcy renegatów wydawali się absolutnie nieporuszeni tym co działo się za taflą szkła. Obie figury badawczo przyglądały się całemu zajściu, rzucając komentarze.
- Xenotech.
- Marudzisz magosie. Ło... widziałeś tego?
- Dylatator czasowy. Unikatowa, niebezpieczna rzecz.
- Skąd wziąć taki sprzęt?
- Ordo Xenos.
- Heh…cholerni OX.

W końcu na polu bitwy pozostało zaledwie kilku uczestników. Trup ścielił się gęsto po posadzce, a raczej resztki jakie pozostały po walczących ze sobą konspiratorach. Broń przez nich używana sprawiała, że każdy kto umierał ginął śmiercią zdecydowanie straszliwą i bolesną. W momencie, kiedy ocalali rzucili się na siebie pojawiła się trzecia strona konfliktu. Paru uzbrojonych po zęby ludzi wpadło do sali ostrzeliwując walczących.
- Agenci Libricarów! - warknął Inkwizytor wzburzony.
Nowoprzybyli bezlitośnie wyrżnęli przeciwników. Ci na moment połączyli siły, aby odeprzeć wspólnego wroga, ale było to za mało. Tamci bezlitośnie zamknęli zastanioną pułapkę i wyrżnęli konspiratorów w pień.
- To dopiero jest nie-imperialna broń. - skomentował Wyklep widząc w rękach nowoprzybyłych jeszcze więcej xenotechu niż pośród nieżyjących kombatantów.
Po chwili na scenie pojawiło się jeszcze kilku następnych komandosów. Najwyraźniej zabezpieczali wcześniej perymetr. Jeden z nich, odziany w szaty techkapłana, uniósł dłoń z jakimś urządzeniem i zaczął nim manipulować. Pozostali Librcarzy zachowywali pełną gotowość spodziewali się jakiegoś ataku. Magos odpiął przymocowane do jego jednostki mechadendrytowej obrotowe działko.
- Wykryją nas. - stwierdził spokojnie.
Zgromadzeni w sali osobnicy zwrócili się nagle w jednym kierunku. Dwóch z nich cisnęło w ścianę granatami. Eksplozja wzburzyła chmurę pyłu w pomieszczeniu w którym znajdował się Inkwizytor, Magos i byli renegaci. Po chwili rozległy się wizgi pocisków, wystrzały broni i krzyki umierających ludzi.

***

Starcie było bardzo krótkie i brutalne. Dwóch przedstawicieli Inkwizycji, który skaptowali Turbodiesla i jego ludzi po prostu zasypała przeciwników huraganowym ogniem promieni laserowych i kul. Inkwizytor skakał, unikał i wyczyniał przeróżne akrobacje prując z pistoletów. Magos po prostu stał niewzruszony czymkolwiek i pruł po przeciwnikach precyzyjnie wymierzonymi seriami z obrotowego lasera. Były komisarz i jego podkomendni ruszyli do boju, aby wspomóc swoich nowych pracodawców. Wyklep wziął do ręki strzelbę i władował jakiemuś wystrojonemu wojakowi solidny ładunek śrutu w brzuch. Wygrzew poprawił ze swojej dwururki. Contant starł się z jakimś szaleńcem wywijającym dziwną xeno-lagą. Komisarz dobiegł zaś do jakiegoś twardziela siejącego serie z boltera i zwyczajnie posiekał go. Kiedy kurz opadł, a dzwonienie w uszach ustało nad rannymi pochylał się Magos, który pomimo sporych wyrw w pancerzu i mechanicznym ciele wydawał się je całkowicie ignorować. Mechadendryt medyczny rozwinął się i boleśnie, ale sprawnie i szybko techkapłan połatał nowych podwładnych Inkwizytora. Ten tymczasem przechadzał się między ciałami szukając żywych. Wskazał jednego z nich. Magos oderwał się od swojej pracy i ruszył, najwyraźniej, aby wykonać przesłuchanie lub zabezpieczyć rannego przeciwnika.
- Witamy po drugiej stronie lustra, żołnierze. - rzucił tylko Inkwizytor.

Pipboy79 08-08-2015 01:21

Były imperialny Gwardzista widział, że zbliża się ich pierwsza walka w nowej roli. Szacował, że siły ich i przeciwników są dość wyrównane więc szykowała się zacięta walka. A i sprawność przeciwników jaką właśnie miał okazję obserwować we wcześniejszej walce budziły jego respekt.

Walka miała się toczyć na naprawdę krótki dystans więc Kaarel zdecydował się na zestaw do zwarcia czyli parę monoostrzy którymi po mistrzowsku się posługiwał. Za przeciwnika wybrał sobie heretyckiego kultystę Boga Krwi. Khorniacki piłotopór dewoty starł się z kasrkinowymi monoostrzami. Brzęczące i wirujące ostrze zaprojektowane do wyszarpywania mięsa i żył z ran czy przeżerania się przez pancerze i trzewia konstruktów wścierało iskry za kazdym razem gdy zderzyło się z którymś z mieczowych ostrzy Cadiańczyka. Broń Kaarela była inna. Zdecydował się na cichsze i bardziej dyskretne narzedzie wojny bo często występował w roli zwiadowcy więc zależało mu na dyskretnej robocie. Więc mimo, że obie bronie były pomyślane inaczej to służyły temu samemu celowi: zniszczeniu i zgładzeniu przeciwnika.

Były plutonowy cadiańskich Kasrkinów początkowo z trudem ale jednak uzyskał rpzewagę. Jedno z monoostrzy zablokowało piłomiecz khorniaka i prawie od razu jego śladem ponad jego ramionami poszło drugie. Dewota próbował odskoczyć by uniknąć cięcia ale monoostrze i tak dosięgło jego ramienia, przeszło przez pancerz i wgłebiło się z mutowane mięście. Niestety dla Cotanta niezbyt głęboko.

To jednak dało kultyście do myślenia z jakiej kategorii przeciwnikiem ma do czynienia bo odskoczył i kopnął jakąś skrzynkę w byłego Gwardzistę. Ten uskoczył bez problemu ale tamten wykorzystał moment by wstrzyknąć sobie coś w żyłę. Zawył zaraz potem gdy moc specyfik poprzez żyły rozlała mu się po całym ciele. Efekt był widoczny prawie od razu bo ruszył na Kaarela z furią i impetem godnym czampionów swojego plugawego boga. Kaarel od razu widział, że spadajace na niego uderzenia piłotopora były szybsze i mocniejsze. W końcu któreś dźgnęło go w pierś i przez moment słyszał i czuł jak piłoostrze przegryza się przez jego karapaks ale udało mu się w ostatniej chwili odskoczyć i na napierśniku pozostało jedynie pocharatane wgłębienie.

W tym czasie walka rozgorzała na dobre. Techkapłan i kumpel Kaarela wypalił ze swojej trójrury w stronę obcego psykera który za sprawą swoich mocy zmienił się w żywą pochodnię. Potężna broń trafiła obcego zdrajcę prosto w pierś aż zachwiało nim tak bardzo, ze sie zatoczył i upadł na kolano. Musiał podeprzeć się ręką by nie upaść ale wciąż jeszcze żył i był groźny.

Cotant miał jednak własne kłopoty. Udało mu się co prawda kilkukrotnie trafić wrogiego wojownika ale niestety tamten był tak dobrym szermierzem, że trafiały go tylko prawie przypadkowe lub zrykoszytowane bronią ciosy a takie nawet po trafieniu nie miały siły spenetrować jego potężnego pancerza. Za to sam się zrewanżował potężnym trafieniem swojego topora w ramię byłego Gwardzisty. Kaarel zawył gdy groźna broń z impetem przebiła się przez karapaks i zagłębiła w jego bicepsie. Osłabiona dłoń nie miała siły utrzymać broni i lewy monopałasz upadł z brzękiem na posadzkę.

Azulowi zaś szło dużo lepiej bowiem używając swoich mechanicznych ramion jak gigantycznych chwytaków pochwycił dwóch przeciwników na raz i cisnął nimi przez całe pomieszczenie aż rąbnęli z hukiem o ścianę po której spłynęli bezwładnie w dół pozostawiajac po sobie krwawe smugi.

Do osłabionego ranami Bóg - Imperator się jednak uśmiechnął. Kaarel cały czas się cofał zmuszony do obrony przez wizgajacym ostrzem piłotopra kultysy. Jeśli nawet udawało mu się monoostrzem skontrować któryś atak nie był w stanie przebić się przez jego pancerz. I wówczas przy kolejnym zamachu khorniakowi uwięzła noga w jakiejś szczelinie i powracający po wyjatkowo potężnym ciosie topór trafił go prosto w stopę wgryzajac się w nią tak samo chcciwie jak przed chwilą w ciało jego wrog masakrując ją całkowicie. Kultysta zawył z bólu.

W tym czasie wrogi czarnoksiężnik sprowadził nienaturalny wir który objął spory obszar pola walki pochłaniając część walczących inkwizytorów w tym również byłych Gwardzistów. Zaczęły się mrożące w zyłach wrzaski i sceny gdy wir zaczął przemieniać wciąż żwych imperialnych wojowników w jakieś karykatury i parodie życia jaką był każdy Pomiot Chaosu. Azul nie mógł już uratować swoich towarzyszy ale mógł ukarać tego który to uczynił. Ruszył więc na czarnoksieżnika i zaatakował swoimi serworamionami ale tym razem nie wywołało tow idocznego efektu.

Tymczasem przeciwnik Cotanta mimo, że okaleczony i ciężko ranny wyzwolił w końcu swoją noge i wciąż był gotów wyrazić swoją wierność swojemu patronowi przelewając tak wrogą jak i własną krew. Był już jednak słabszy i wolniejszy a byłu Kasrkin należał w końcu do elity śmiertelnych wojowników ludzi nawet jeśli był ciężko ranny. W końcu więc udało mu się trafić wroga porządnym cieciem które przeszło przez obie warstwy potężnego pancerza ramienia i te wszystkie mięśniek kości i żyły pośrodku wyszło na zewnątrz ciągnąc za sobą purpurową posokę kultysty i zostawiając jego dyndajace jedynie na kawałku mięsa ramię. Khorniak zawył przeciągle, zlapał się za okaleczone ramię i po chwili wreszcie upadł na kolana a potem runął bezwładnie twarzą w posadzkę.

Kaarel po pokonaniu przeciwnika rozejrzał się po polu walki próbując oszacować jak im idzie. Walka okazała sie tak zażarta jak się spodziewał. Wszędzie widział zabitych, przemienionych w spawny towarzyszy, rannych i oraz walczących. Ruszył by wesprzeć Azula w starciu z wodzem przeciwników jakim był przeklęty czarnoksieżnik. Widział jak Azul zdązył jeszcze go trafić ale ten zripostował potężnym wyładowniem spaczenergii ze swojego kostura. Kaarel z przerażeniem obserwował koniec życia swojego przyjaciela. Tchkapłan po zebraniu prosto w korpus tak potężnego trafienia poleciał przez całą salę. Jeszcze w locie ciało było trawione nadmiarem energii przez co skóra, mięso i trzewia były nicowane smiertelną dawką energii i odłaziły od kości.

- Nieee! - krzyknął odruchowo Kaarel widząc jak na pewno martwe i spalone ciało techkapłana ląduje zaledwie parę kroków od niego jak bezwładny łachman uderzając o podłogę i sunąć po niej jeszcze parę kroków. - Ty skurwielu! - śmierc była wpisana w życie codzienne wojowników zwłaszcza śmierć w walce. Nawykli do niej i traktowali jako coś codziennego. Ale być świadkiem śmierci a świadkiem śmierci przyjaciela, weterana i starego drucha to jednak nie to samo. Kaarela zapiekła nienawiść i żądza zemsty, z furią natarł na wrogiego czarnoksieżnoka zajmując miejsce dzielnego Azula.

Przeciwnik okazał się nie tak sprawny w zwarciu jak jego poprzednik ale za to zdawał się niezmordowany i przyjmować niesamowitą ilość ciosów. Więc mimo, że Kaarel trafiał go znacznie częściej niż zabitego przed chwilą wojownika to jednak czarnoksiężnik wciąż stał i walczył. Cadiańczyk jednak wiedział, że w końcu jak tak będzie go trafiał to go zabije i pomści Azula. Zwłaszcza, że do walki przyłączył się Turbodiesel który rozpoczął ostrzał ze swoich pistoletów. Pod takim naporem kul i ciosów coś w końcu musiało się przebić i zakończyć żywot przeklętego maga.

Ten jednak miał inne plany. Nagle z podłogi wystrzeliło oślepiajace i niezdrowe światło od razu sugerujące, że to nic dobrego dla sił Inkwizycji. Zaraz z tego światła wystrzeliły piekielne łańcuchy którym zaskoczony Kasrkin nie zdążył umknąć. Te momentalnie go oplotły zaciskając się niczym jakieś metaliczne dusiciele. Cadiańczyk zawył próbując stawić im opór ale czuł jak nawet jego karapaksowy pancerz co raz słabiej chroni go i trzeszczy pod nienaturalnym naporem. Próbował naprężyć swoje wytrenowane mięśnie by zyskać trochę na czasie i złapać oddech, walczył i szaprał się ale widział, że jego oddechy są już policzone. Przez zmrużone z bólu powieki widział, że ich dawny dowódca ma taki sam problem więc i od niego nie mógł spodziewać sie ratunku. Stojących na nogach inkwizytorów poza nimi dwoma już nie widział więc wyglądało na to, że to koniec. Czas było zacząć odmawiać psalm za zmarłych w swoim imieniu.

Jęczący z bólu Kaarel widział jak czarnoksieżnik dobywa jakiegoś dziwnego przedmiotu który na sam wygląd wyglądał złowróżbnie. Ujął go w wyciągniętej dłoni i spojrzał na obu pochwyconych byłych Gwardzistów i zaczął coś bluźnić co wyglądało na jakąś plugawą modlitwę lub zaklęcie. Pochłonięty tym i pewny zwyciestwa nie zauważył ostatniego gwardzisty który skradał się do niego od tyłu.

To, że był to ich, stary druch Rody Ryan, Kaarel rozpoznał tylko po ekwipunku. Bowiem skóra i ciało Ryan’a odpadły pozostawiajac po sobie nagą czaszkę która w dodatku płonęła niegasnącym płomieniem. Przeklęta magia musiała odmienić także jego choć najwyraźniej pod płonącą czaszką tlił się jeszcze umysł starego, dobrego drucha Rody’ego.

Ostatniemu pozostajacemu na wolności Gwardziście udało się podejsć pod zaabsorbowanego rytuałem czarownika. - Ty… zabiłeś mojego brata, teraz ja zabiję ciebieee! - krzyknął nagle zdumiewajaco swoim głosem Rody skacząc na czarnoksieżnika i zarzucajac mu uprząż z granatami na szyję. Odksoczył w ostatniej chwili a zaskoczony czarownik próbował jeszcze zdjąć i odrzucić niechcianą nespodziankę ale zdołała tylko ją chwycić nim całe jego ciało znikło w eksplozji kilku granatów.

Gdy dym z wybuchów rozwiał się ujrzeli powalone i bezgłowe ciało maga i stojacego nad nim Rody’ego któy śmiał się histerycznie co u płonącej czaszki wyglądało dość upiornie. Wraz ze śmiercią wrogiego arcymaga znikły też magiczne łańcuchy które krępowały Cotanta i Turbodiesel’a. Ci najpierw upadli na czworaka wreszcie wolni cieżko dysząc aż w końcu powstali na własne nogi.

Mogli rozejrzeć się wreszcie po pobojowisku. Stali na nogach we trzech. Walka wszystkim dała się cieżko we znaki i nikt z nich nie wyszedł bez szwanku. Ich były gwardyjski dowódca, Thurbodiesel, spec od walki i zwiadu Cotant i odmieniony przez plugawą magię Ryan. Tylu ich zostało, pozostali zginęli lub widzieli gdzieś pętające się ich opętane szaleństwem odmienione nieforemne sylwetki. Techkapłan Heyron Azul zginął. Oscar Bones, Gwardzista któy był z nimi od czasu próby aresztowania ich dowódcy w koszarach na Malice zginął. Stary druch Vincent Haller jak i nowy a kumpel Oscara, Emil Yun błąkali się przemienieni plugawą magią w plugawe kreatury Chaosu któe należało zniszczyć.

Pozostali zginęli jeszcze wcześniej. Podczas odpierania ofensywy Arcywroga na Kapitolu, podczas walk z najemnymi bandami Kane’a przy tym dziwnym artefakcie ściągajacym wraki na Malice, podczas walk z obrzydliwymi robaloludźm, podczas obrony “Diamentu” jak roboczo nazwali w sumie przypadkowy kwartał zrujnowanych kapitolskich kamienic któy przemienili w punkt oporu godny pełnoprawnej twierdzy który nawet jak w końcu musieli opuścić. PRzypominał sobie ich młodego porucznika który dał popis co znaczy gwardyjski oficer na arenie Kago i tą milczącą chłodną czołgistkę z początku rozpoznania Kapitolu gdy jeszcze mieli jakiś szczątek sił pancerno - zmotoryzowanych. Albo Chris Akkerman który zginął prawie w ostatniej chwili przed przybyciem promów ewakuacyjnych pod dowództwem Thurbodiesel’a który złamał rozkaz by ich wyciągnać ze skazanego na orbitalną zagładę miasta. Albo jeszcze wcześniej we wraku “Diogenesa” gdzie starli się po raz pierwszy z renegatami Kane’a. Sam Kaarel przy okazji przypomniał sobie swoje dwa pojedynki z tym renegatem. Pierwszy dość niespodziewany gdy przygniótł ich snajperskim ogniem na placu i wygladało, że ich załatwi na dobre gdzie nawet go trafił i powalił ale na szczęscie Chris zdołał go wciagnąć pod osłonę. Kaarel zrewanżował mu się w strzelajac prawie w ciemno z działka ich Chimci i po czasie okazało się, że niespodziewanie trafił prawie załatwiajac go na dobre. No ale jednak nie na dobre. I drugo raz podczas walk w bazie renegatów gdy przekradł sie na ich zaplecze i dorwał samego Kane’a. Zwarli się na zdecydowanie bliższą odległość choć jednak jeszcze wóczas plutonowy Kasrkinów się zżymał to jednak musiał przyznać, że tamten go załatwił i zostawił by dogorywał na pobojowisku.

Ale tak było kiedyś. Teraz stali na nowym pobojowisku patrząc na siebie i na otoczenie. Służyli już gdzie indziej i pod odmiennymi sztandarami ale pan, Bóg - Imperator, wciąż pozostał taki sam i cel, zniszczyć wroga i chronić Ludzkość też był taki sam. Choć jednak charakter służby był całkiem inny. Kaarel zdecydowanie wolałby wrócić do służby w Gwardii ale i tak był wdzięczny za drugą szansę powrotu do Służby. Wciąż jednak byli Gwardizstami nawet jeśli zaczynali nowy rozdział swojej Służby. Czekały ich nowe wyzwania, zadania i przeciwności ale byli gotowi się z nimi zmierzyć. Ku chwale Imperatora!

Micas 09-08-2015 21:51

The martyr's grave is the foundation of the Imperium.
 
Jak się szybko okazało po rekrutacji, Inkwizytor Serraf i jego towarzysz z AdMechu, Magos Minixiopis byli wymagającymi, acz jowialnymi ludźmi (a przynajmniej ten pierwszy). Bez większych ceregieli i ogródek wprowadzili nowych Akolitów w podstawy działania Ordo Hereticus.

Zanim to się jednak stało, ledwo godziny po zwerbowaniu wzięli udział w teście. Potencjalnie śmiertelnie groźnym, była to bowiem pełnoprawna akcja szpiegowska. Jak później wytłumaczył swoim nowym cynglom Inkwizytor, na malicjańskiej pustyni spotkały się pozostałości po dwóch wewnętrznych konspiracjach, wywodzących się z dwóch radykalnych frakcji w Inkwizycji - Rekongregatorów (którzy uważali, iż obecny stan Imperium jest nie do przyjęcia i doprowadzi Ludzkość do zguby, więc niezbędne było złamanie statusu quo i wprowadzenie reform) oraz Istvaanian (społecznych darwinistów, którzy siali rewolucyjny ferment i doprowadzali do konfliktów wewnątrz Imperium, przy jednoczesnym przygotowywaniu władz i wojsk do testowania własnej siły - albowiem nie można było pozwolić na zgnuśnienie obrońców Imperium). Tych kilku Rekongregatorów zebrało się w ekipę, która określała się mianem "Błyszczącego Utrapienia" (od Błyszczącego Pałacu na Scintilli, stolicy Calixis). Konspiracja ta miała na celu zdetronizowanie poprzedniego Lorda Sektora, Mariusa Haxa, gdyż uważała go za żądnego krwi tyrana i despotę, który wstrzymywał rozwój całego Sektora Calixis. Grupa Istvaanian natomiast była powodem, dla którego Marius Hax z biegiem lat z oświeconego dyktatora stał się tyranem, bowiem to ona podjudzała go i miała nań taki wpływ - członkowie jej uważali bowiem, że Calixis musiało mieć silnego i bezkompromisowego zarządcę na wypadek poważnego kryzysu.

Teraz, kiedy Calixiańska Czarna Krucjata się zakończyła, stołeczny świat sektora był zdewastowany, Marius Hax nie żył i obydwie konspiracje poniosły straty, dowiedziały się nawzajem o swoim istnieniu i zdecydowały się spotkać na Malice celem "przedyskutowania" swoich wzajemnych stanowisk. Doprowadziło to do masakry powodowanej gniewem i zemstą... a zainscenizowanej przez Libricarów, jeszcze inną radykalną frakcję Inkwizycji (Libricarzy, wywodzący się z purytańskich Amalathian, uważali, iż żadne przestępstwo wobec Imperium i żadna próba zachwiania statusem quo nie mogła przejść bez kary - a zawsze była to ostateczna kara). Przypadkiem Libricarzy, po dokonaniu egzekucji ostatnich członków wspomnianych konspir, odkryli obecność Serrafa i jego ludzi - po czym sami dołączyli do kręgów umarłych.

Tak też, brutalnie i krwawo, zakończył się ten rozdział machloj, w jakie angażowali się Inkwizytorzy. Było to na rękę Serrafowi, który również był Rekongregatorem. Reformatorem, który nie chciał powtórki z rozrywki teraz, kiedy "dawny świat" Calixis został wyrzucony na śmietnik historii. Pozbawieni sumienia marionetkarze i skurwiele przestali być przydatni, a stali się groźni. A więc zostali usunięci. I to z własnej głupoty.


Dwa tygodnie później ruszyła największa jak do tej pory ofensywa sił Imperium na planecie Malice. Na pozostałości armii Rujnujących Mocy padł cień śmierci. Pozbawiona możliwości ucieczki, napierana z każdej strony i znacząco słabsza liczebnie oraz sprzętowo, wyczerpana i wykrwawiona, topniała w oczach. Zaprzańcy nie poddali się. To było do przewidzenia. Imperium i tak nie miało zamiaru im wybaczyć. Litość była dla słabeuszy i dla szaleńców.

Chaos w oczach Imperium istniał po to, aby zostać zniszczonym.

Inkwizycja dobrze się przygotowała do kluczowej roli w nadchodzącej wielkimi krokami ostatecznej bitwie. Zidentyfikowano koterię rządzącą tym ostatnim odłamkiem Czarnej Krucjaty. Stanowili ją przede wszystkim renegaci i heretycy pochodzący, co ciekawe, z Ekspansji Koronus. Do Calixis przybyli zwabieni okazjami, jakie dawała im Czarna Krucjata i jej liderzy. Posiadali własne, niewielkie armie oraz statki, którymi od lat terroryzowali rejony poza granicami Imperium. W toku wojny utracili to wszystko, ale się nie poddali. Nie uciekli. Udali się na Malice. Był to ich ostatni błąd.

Większość "rady" stanowili psionicy. Kilku czarnoksiężników, od zawsze oddanych Mrocznym Bogom, którzy robili za główną siłę liczebną kierownictwa armii. Nie byli jednak tak potężni jak pewien renegacki, nieusankcjonowany psyker. Piromanta o wielkiej mocy, który do sił Chaosu dołączył nie dlatego, by wyznawać przeklętych bożków, a by wreszcie uciec od polujących na niego Czarnych Statków i zemścić się na Inkwizycji i Imperium, którego broniła. Był też heretek... a raczej były heretek. Tech-kapłan z Adeptus Mechanicus, zdrajca, który za swą zdradę został ukarany rękami własnych kolegów z Mrocznego Mechanicum. Został opętany przez demona i wykorzystywany do tworzenia szalonej maszynerii oraz poszukiwania demonicznych artefaktów po całym Koronus i Calixis. Za jednego z głównych liderów wojskowych uchodził natomiast dewota Khorne'a. Były pirat, łupieżca i kurwi syn najpodlejszego sortu, uprawiający mord kiedy tylko mógł. Był skuteczny, tak jako taktyk, jak i champion. Wielu poległo z ostrza jego piłotopora.

Całą tą bandą przewodził jeden człowiek. A raczej kiedyś, być może, człowiek. Był to Astartes. Zdrajca Imperium, Marine Chaosu, rezydent Wrzeszczącego Wiru (jednej z burz Osnowy na skraju Calixis), król-czarnoksiężnik oddany Temu, Który Zmienia Drogi. Kazał na siebie mówić "Darkstorm" i to on był odpowiedzialny za ostatnie dwa lata Wojny Wraków na Malice.

Wielu chciało ulżyć ramionom tego wszetecznika od ciężaru jego głowy. I rozszerzyć ten wielkopański gest na resztę heretyków z "rady". Udało się to jednej z grup. W środku zażartej batalii, to ona była najszybsza. Najprędzej przebiła się przez pole bitwy i przerąbała przez obstawę centrum dowodzenia Arcywroga.

Tą grupą byli świeżo upieczeni Akolici Inkwizycji z siatki Inkwizytora Sayla Serrafa. Drużyna "Turbodiesel".


Kiedy padł ostatni strzał, błysnął ostatni sztych i ostatnia eksplozja zatrzęsła okolicą, z koterii renegatów, heretyków i zaprzańców nikt nie stał na nogach. Darkstorm i jego obrzydliwi towarzysze padli przed potęgą Imperium. Ponieśli karę za swą herezję. Jednakże nie padli bez walki. Prawie cała drużyna "Turbodiesel" była martwa lub zgubiona. Jedynie Kaarel Cotant i Dieter Diesel utrzymywali się na nogach i nie zostali do reszty skorumpowani przez plugawe moce Osnowy, którym operował przeklęty czarnoksiężnik. To, co kiedyś było Oscarem Bonesem i Emilem Yunem szwędało się po okolicy, zawodząc żałośnie. Roddy Ryan, zwany Wygrzewem, stał przed swymi ocalałymi towarzyszami, przeklęty straszliwą mutacją. Inni nie żyli lub zostali wessani do Osnowy, gdzie śmierć była najlepszym, co mogło ich spotkać.

- Panie komisarzu... - odezwał się łamiącym, zniekształconym głosem Ryan - Ja... zrobiłem co mogłem. Nie chcę być mutantem. Nie chcę żyć w taki sposób. Nie chcę, by mnie złapali. Panie komisarzu... ja...

- Wiem. - powiedział ponuro Diesel. Jego twarz wyrażała mieszaninę emocji. Gniew, zmęczenie, żal, determinację. Uniósł bolterowy pistolet. Wymierzył. Ryan patrzył wprost na dymiącą lufę broni, od której zginęło wielu wrogów Imperium. Ironią było, że on też musiał zginąć.

Padł strzał. Bezgłowe ciało byłego gwardzisty zwaliło się na ziemię, a nimb płomieni, będący efektem jego mutacji, zgasł. Komisarz niemo pokręcił głową. Oto po raz pierwszy w swej karierze musiał zastrzelić podwładnego. Ponurym, zbolałym wzrokiem spojrzał na Cotanta i dał mu znak. Kasrkin ruszył bez słowa i skończył z pomiotami, które jeszcze do niedawna nosiły nazwiska Bones i Yun.

Zwyciężyli... i ponieśli tego konsekwencje.




Imperium odniosło tego dnia zwycięstwo. Pozbawieni dowództwa, Chaosyci przestali bronić się w skoordynowany sposób. Bitwa przerodziła się najpierw w masakrę, a później w rzeź. Żaden z wyznawców Mrocznych Potęg nie uszedł z życiem.

Straty były poważne, acz nie tak wysokie, jak za kontrofensywy, którą Arcywróg przeprowadził ponad rok wcześniej.

Klęska sił Chaosu na Malice ostatecznie zakończyła Wojnę Wraków oraz okres walk z Chaosem w systemie Calixis. Potężne armie i floty, szeregi zdrajców i sprzedawczyków, mrowie kultów i konspiracji - wszystko to zwaliło się na Calixis jak deszcz meteorytów... i zostało odparte. Zniszczone. Zmielone na proch. W sektorze pozostało jedynie kilka sekt czczących Mroczne Potęgi. Inkwizycja w niedalekiej przyszłości miała rozprawić się także i z nimi. Przez następne 150 lat, aż do Trzynastej Czarnej Krucjaty i tak zwanych Czasów Końca, sektor Calixis i okoliczne rejony miały nie zaznać znaczącej aktywności sił Chaosu.

Jednakże Imperium zapłaciło za to zwycięstwo ogromną cenę. Miliardy cywilów i dziesiątki milionów żołnierzy zginęło bądź zaginęło w toku walk. Praktycznie wszystkie planety Obrębu Golgenna były zrujnowane. Calixis było na skraju ekonomicznego upadku. Siły zbrojne były przetrzebione. Zginęło też wielu Inkwizytorów, a i inne organizacje poniosły bardzo dotkliwe straty. Ponadto, cały Błyszczący Dwór, razem z Lordem Sektora, przestały istnieć... A nowa władza była zainteresowana przede wszystkim umacnianiem tej władzy, a nie odbudową sektora.

Calixis podnosiło się z kolan przez dziesiątki lat i wstrząsane było jeszcze wieloma incydentami. W szeregach Inkwizycji, Adeptus Mechanicus i Adeptus Ministorum wybuchły bratobójcze starcia. Niezwiązane z Chaosem kulty i organizacje podnosiły łby, korzystając z okazji.

Malice powróciła na łono Imperium po ponad 150 latach wyniszczającej, bratobójczej wojny. Po zwycięstwie i wycofaniu wojsk, na planetę przysłano wielu misjonarzy i egzorcystów, którzy usuwali ślady bytności Rujnujących Mocy i przywracali Imperialne Kredo pośród zdominowanych tubylców. Wielki projekt odbudowy wraków pokrywających planetę trwał jeszcze wiele lat, owocując dużą ilością statków oraz okrętów, które wracały na służbę Ludzkości. Sama zaś planeta utraciła swój "prestiżowy" status świata wojny, stając się kolonią karną. Obudowano Kapitol, gdzie plemię Kago zajęło zaszczytne miejsce jako jedna z grup, które pozostały lojalne wobec Imperium. Reszta trafiła do obozów pracy. Wkrótce zasiliły ich szeregi zesłańców spoza planety. Skazańcy pracowali w nieludzkich warunkach, przywracając infrastrukturę planety oraz nadające się do tego wraki do stanu używalności. Pieczę nad planetą sprawowało Adeptus Arbites, przy całkiem znaczącym udziale Adeptus Ministorum i Adeptus Mechanicus (z przyczyn oczywistych).

Dieter Diesel i Kaarel Cotant brali udział jeszcze w wielu operacjach, wsiąkając bez reszty w struktury Inkwizycji. Po latach zajęli w nich wysokie pozycje i mieli wiele dokonań na koncie, gromiąc rzesze wrogów Imperium, gdzie tylko się pojawili.

Chaos był pokonany, ale jego miejsce zajęli inni wrogowie Imperium. Jak hydra, której wyrastały dwie głowy na miejscu jednej uciętej. Nie było spoczynku. Nie było wytchnienia. Nie zabrakło wrogów.

Albowiem, w mrocznych czasach 41 milenium, istniała tylko wojna.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=H-6dKVNt1C4[/MEDIA]





+++ Koniec Operacji "Blackwatch" +++


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:30.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172