|
|
|
- Dobra, ludziska, to był dopiero początek! - zawołała znowu FistBaby. - Nie ma odpoczynku dla imprezowiczów! Po czym zapuściła oldchoolowo brzmiący industrial. Niewidzialny Klub nie znosił ciszy. Sztuczna mgła na stacji rozwiewała się, formowana podmuchami klimatyzatorów w podświetlane lampami obłoki. Nad sceną zaś obracało się holograficzne logo zespołu. Billy pozostał za syntezatorem. Jego dłonie wodziły dziko po klawiszach dodając kawałkowi FistBaby mocne tony. Melodia Rebel Yella owiła się wokół kawałków FistBaby jak wąż, bo choć sam Billy był rockowcem na gitarze, to żadna muzyka (poza hip hopem i rapem, ale w przekonaniu Billy’ego to nie zaliczało się do muzyki) nie była obca. - Woooo! - Publiczność zawyła, gdy reflektor oświetlił akompaniującego DJ-ce Rebel Yella. Sporo osób uderzyło na parkiet, choć większość szturmowała teraz bary, by zwilżyć gardła po półtoragodzinnym ich zdzieraniu. - Widzę, że mam towarzystwo! - w słuchawkach Billy’ego odezwała się wesołym głosem FistBaby. - Czekaj, dam ci większe pole do popisu! Włączyła mocny, lecz prosty bit, ograniczając się do miksowania i pozostawiając główną linię melodyczną jego klawiszom. Mając “wolną rękę” Billy mógł zaszaleć, przełączając brzmienie klawiszy na kolejne instrumenty, włączając dograne sample pod swe kompozycje i kończąc to jednym wielkim “wybuchem”. Mocniej, szybciej, ostrzej… gwałtowniej. Rebel Yell wszedł w trans “tańcząc dźwiękami” wśród chaosu zmienianych ścieżek dźwiękowych i wspierany przez FistBaby. Właściwie trudno tu było mówić o graniu kolejnych kawałków, bo przechodzili płynnie od jednego do następnego motywu. Na parkiet wracało coraz więcej ludzi. Stacja metra wciąż pękała w szwach, jeśli ludzi trochę ubyło to niezauważalnie. - Musimy to robić częściej! - w cichszym momencie w słuchawkach Billy’ego odezwała się znów FistBaby. - Ale Dale przekazuje mi, że za piętnaście minut macie mieć gościa w garderobie i pewnie chcesz tam być. - Ok.- Billy miał nadzieję na takie informacje. Dla nich to się oszczędzał dziś unikając trunków i ziół. Skinął głową i ustawił timer na syntezatorze doczepiając do niego jedną z udanych kompozycji techno-rockowych, które stworzył przy okazji. Miała ona być fanfarą podczas której się miał oddalić. Nie dane mu było zejść ze sceny dyskretnie, bo gdy tylko wstał od klawiszy oświetlił go reflektor a FistBaby, ściszyła na moment muzykę, by zakrzyknąć: - Billy Rebel Yell! - na co rozległy się okrzyki publiczności i uniosły w górę ręce tańczących. Odprowadzany wiwatami muzyk przeszedł dachem pociągu i zszedł po drabinie do tunelu. |
|
Liz pomogła odprowadzić zwłoki Chrisa pod ich garderobę a sama zapytała Dale’a: - Masz tu jakąś kanciapę? Gdzieś gdzie można usiąść i się pochlapać wodą? - Może jeszcze jacuzzi? - wyszczerzył się Dale. - To stacja metra, nic tu nie ma. Może jak podpiszecie kontrakt z Silverem to będziecie mieć luksusy, podobno z The Lords na przykład jeździ w trasy cały team tajskich masażystek. - roześmiał się. - Jak chcesz pogadać to sąsiedni wagon chyba jest wolny. - Śmierdzę - wyjaśniła wachlując sie mokrym podkoszulkiem. - Mam wyjebane na luksusy ale umywalką bym nie pogardziła. Opłukam się w plastikowej trumnie a ty skołuj jakąś butelkę. Za pięć minut w wagoniku? - Ok. I Liz zniknęła w miniaturowym kiblu, umyła się tyle o ile by ciągle mokra pójść na umówione miejsce. Mówić że panowała tu cisza, to mocne zaokrąglenie, ale muza nie dudniła tu tak mocno jak na platformie metra. Dale czekał przed otwartymi drzwiami sąsiednim wagonu. Zamknął je za nimi gdy weszli i rozlał whisky do dwóch szklanek. Sobie dolał coli. Liz opadła na siedzenie a właściwie położyła się płasko na plecach i jedynie nogi zwisały na podłogę. - Powiedz, czemu teraz? - zadała pytanie które przyszło na myśl Howl. - Czemu teraz co? - uniósł brew. - Mam dwadzieścia cztery lata. Czemu odnalazłeś mnie teraz? - Wcześniej nie miałem pojęcia, że istniejesz - odpowiedział. - Stary pewnie nigdy by nam nie powiedział, ale matka znalazła jakieś stare pismo z sądu o alimentach. To pismo musiało być naprawdę stare, bo ojciec płacił je Liz tylko do czasu kiedy musiał, czyli do skończenia przez nią dwudziestego pierwszego roku życia. - Zrobiła dziką awanturę i tak się dowiedzieliśmy - podjął Dale. - Inaczej pewnie zabrałby to ze sobą do grobu i wyszłoby dopiero przy sprawie spadkowej. Skurwiel, całe życie zgrywał takiego świętojebliwego wzorowego męża i ojca. Co niedziela w kościele, grille z sąsiadami i równo przystrzyżony trawnik. Liz sięgnęła po szklankę, upiła palącego trunku. - Twojego brata jak rozumiem to zlewa? - Cooper mówi, że mleko się rozlało i trzeba zostawić sprawy tak jak są. Że jesteśmy z różnych światów i i tak się nie dogadamy. I że wiedziałaś o nas, więc mogłaś sama się odezwać, jakbyś chciała. Ja akurat rozumiem, czemu nie zapukałaś do drzwi i nie przywitałaś się tekstem: “Cześć, jestem Liz i jesteśmy rodziną”. Chociaż to by dopiero były jaja. Swoją drogą, ten kutas na masce wozu ojca to twoja robota? - uśmiechnął się. -Taaaa, uwielbiam go wkurwiać - odwzajemniła uśmiech. - Widziałam go tylko kilka razy w życiu, na salach sądowych ale nigdy nie zapomnę jego aroganckiej gęby. Nie odezwał się do mnie ani słowem jakby sam fakt, że mnie nie zauważa był jednoznaczny z tym tym, że nie istnieję. Zresztą, Cooper ma rację… Chyba nie ma sensu do tego wracać. Dale upił łyka whisky z colą. - Ojciec się nie zmieni - zgodził się. - Matka ostatnio wpadła na pomysł, żeby zaprosić cię na święto dziękczynienia, chyba na złość jemu. Ale nie sądzę, żebyś chciała… no nie wiem. Jak dla mnie jesteś zawsze mile widziana. -Święta są za pół roku, wtedy mogę już nie żyć - wzruszyła ramionami i pociągnęła do dna. - Chyba nie wciągasz aż tyle koki? - zapytał. - Uważaj, bo pomyślę, że się martwisz - zbyła jego pytanie. - I niech mnie zaprosi na basenowego grilla z sąsiadami i znajomymi z pracy. Taka okazja wydaje się doskonała by narobić mu obciachu na całej linii. To by było lepsze niż kutas na masce samochodu. Dale roześmiał się. - Mogę to załatwić - powiedział. - Za tydzień ma urodziny. - Brzmi ciekawie. Poznam Coopera? - Tak. Nie sądzę żeby miał coś przeciwko, też się wkurwił na starego, tyle że dystansuje się od całej sprawy, jak od wszystkiego. Taki już jest. Obaj już nie mieszkamy ze starymi, więc siara wśród sąsiadów nam zwisa. Jak dla mnie możesz wziąć nawet ziomków z zespołu. Dale uzupełnił szklankę Delayne. -Twoja matka wydaje sie miła. - Pociągnęła trunek ale juz mniej entuzjastycznie. Zaczynała być nawalona. - Mieszkacie osobno, ty i Cooper, czyli… macie swoje rodziny? Dzieci? Dale też miał już trochę w czubie, bo nie mówił idealnie składnie. - Nie - pokręcił głową. - Gdzie tam dzieci. Ja mam dopiero trzydziestkę, Cooper dwadzieścia osiem. On zresztą spędza cały wolny czas w VR. A tak z innej bajki: Liz, co byś powiedziała, żebym został waszym menadżerem? Z ramienia Amuse, jeśli podpiszecie kontrakt, a jak nie to po godzinach. Oczywiście jakby reszta zespołu się zgodziła. Mam kontakty i łeb do organizacji, umiem negocjować. Mógłbym wam pomóc ogarnąć jakąś większą trasę. Po prostu zaczyna mnie męczyć moja praca - pożalił się. - Chciałbym spróbować czegoś nowego. To taki luźny pomysł. -Nie wiem, Dale, nie mogę mówić za wszystkich. Ale przedstaw im pomysł, jakieś, kurwa, cyferki, sama nie wiem… Ja cię poprę wyrazie czego. Może jeszcze nie do końca do mnie dociera ale… chyba jesteś moim bratem. To zdaje sie coś znaczy. - W sensie gwarantuje, że nie zrobię was w chuja? - uniósł brew. - Powinnaś wiedzieć, że to akurat gówniana gwarancja, no ale obiecuję że nie zrobię. Dla mnie to coś znaczy, w każdym razie. Nie chodzi mi o kasę, ale żeby coś zmienić w swoim życiu, chyba mam przedwczesny kryzys wieku średniego czy coś - zaśmiał się. - Ale o cyferkach pogadajcie najpierw z Silverem, na pewno przedstawi wam ich dużo. Zapikały mu e-glasy i Dale odstawił szklankę. - Właśnie, muszę po niego iść - powiedział. - Jasne. Widzimy się u niego. - W garderobie - poprawił ją i wyszedł z wagonu. |
|
Rosalie pląsała jeszcze chwilę po scenie wyginając się wokół keyboardu. Strzeliła sobie dobre zdjęcia obejmujące ją, muzyka i szalejącą publikę, po czym obdarzyła Billy’ego soczystym całusem w policzek i korzystając z drabinki zeszła z dachu lokomotywy. |
JJ solo Parkiet był znów wypełniony tańczącymi ludźmi. Nie mniej zatłoczony był bar, do którego wkroczył od zaplecza JJ. Po młodocianym ciemnoskórym fanie nie było śladu, ale rozpoznało go kilkunastu innych, co było pewną nowością dla saksofonisty. Zwykle pozostawał w cieniu i do tej pory niewiele osób wiedziało jak wygląda. Tym razem szybko go otoczyli, domagając się wspólnych zdjęć i autografów. Jakiś starszy gość nawet podsunął do podpisu kolekcjonerską wersję płyty wydaną w oszałamiającym nakładzie pięciuset egzemplarzy. Kwadratowe pudełko było przerostem formy nad treścią, bo w środku znajdował się tylko chip z miniaturką okładki. Płyt CD od dawna nikt nie używał. Może jak podpiszą kontrakt, wytwórnia wypuści edycję na nieśmiertelnym winylu. Wśród fanek były nawet dwie ładne laski, czarnowłosa gotka oraz długowłosa blondynka. - Nieźle zaszalałeś dzisiaj! - powiedziała blondynka, cykając sobie z nim seflie. - Byłam już na dwóch waszych koncertach to stałeś cały czas z boku. Skąd taka odmiana? Saksofonista przymrużył lekko oczy, by nadać swojej wizji bardziej krystaliczny obraz. Niestety ilość alkoholu, którą w siebie wlał dzisiejszego wieczora, zaczynała dochodzić do granicy, za która pozostaje już tylko alkoholowy zgon. Fanka, która zrobiła sobie z nim selfie była całkiem atrakcyjna, toteż coś w jego mózgu włączyło inny tryb, tryb amanta. - Wiesz, to był dla nas bardzo ważny koncert, nie na co dzień jest się zapraszanym na niewidzialny. Osobiście dla mnie, jak i też dla całego zespołu było to niesamowite przeżycie. Chcieliśmy zrobić dla was coś niesamowitego, począwszy od oprawy, kończąc na szaleństwach scenicznych. Zrobił krótką przerwę, by strzelić kolejne zdjęcie z fanami, po czym wrócił do rozmowy z blondynką. - Zazwyczaj trzymam się z tyłu, nie potrzebuje poklasku. Całkiem dobrze się czuje z moją tajemniczością, ale dzisiaj przy tak zajebistej publiczności, przy takim wsparciu z waszej strony, musiałem dać z siebie jak najwięcej, także wydobyłem trochę tego szaleństwa, które gdzieś zazwyczaj trzymam na wodzy. - Było ekstra! - zapewniła go entuzjastycznie czarnowłosa gotka, która wciąż stała obok. Blondynka spojrzała na nią jak na intruzkę. Niestety, znając życie, szansa, że padną słowa “Ej, starczy go dla nas obu, może się podzielimy” była raczej znikoma. - Najlepszy koncert ever! - powiedziała szybko blondynka. - A jest tam gdzieś Howl? Bo to w sumie moja znajoma, ale nie odpisuje… Albo olać, może ty mnie wprowadzisz na backstage? Nigdy nie byłam w tunelu metra, to znaczy pieszo. Saksofonista spoglądał raz na jedną raz na drugą dziewczynę. Nie mógł się zdecydować, obie były nieprzeciętnej urody. Reasumując jednak, był tu i teraz, był jednym z tych kilkorga, dla których przyszło tu ponad tysiąc osób. W przeciwieństwie do solowych koncertów, po których spotykał się zazwyczaj z kobietami szukającymi kochanka, tym razem miał dwie młode siksy poszukujące gwiazdora. - Howl? Na pewno gdzieś się kręci, ale gdzie to już nie mam pojęcia, możemy pójść do naszego wagonu i sprawdzić. - Objął w pasie obie dziewczyny. - Znacie jeszcze jakiś innych członków zespołu? Kto jest waszym ulubieńcem? - Po czym delikatnie wymusił na nich ruszenie wraz z nim na pociągowy backstage. - Ale podchwytliwe pytania zadajesz! - zaśmiała się brunetka. - Moim chyba Howl - odpowiedziała blondynka, lekko zachrypniętym i nieco pijanym głosem. - Ma super głos, taki melancholijny… powinna więcej śpiewać. I kocham brzmienie saksofonu… jest takie oldschoolowe. Byli już przy drzwiach wagonu, gdy obok pojawiła się Rosalie w towarzystwie długowłosego Latynosa. - Przepraszam panie bardzo, nie zajmę dużo czasu. Chyba. - zwróciła się do fanek. - Konkurencji też nie będę robić - uspokoiła na wszelki wypadek. - Twój instrument nie ucierpiał za bardzo przez moje nieudolne próby wydania dźwięku? - zaśmiałą się krótko. - Świetny koncert. Ktoś chce cię poznać - skinęła na stojącego obok, wysokiego mężczyznę. - JJ, Marco, Marco, JJ. Jej, jaka jestem oficjalna. - Ja tylko na chwilę. - wysoki Latynos nachylił się ku JJ-owi i podał mu dłoń - nie bój, nie uciekną - zerknął wesoło na stojące obok dziewczyny, które rzeczywiście uciekać nie zamierzały, za to teraz szeptały między sobą. - Jestem szefem ochrony Alamo - wyjaśnił Marco. - Po mieście krąży wieść, że zagracie na proteście i raczej nie wyszła od nas, więc… zagracie, tak? JJ został lekko zaskoczony i zdekoncentrowany przez Rosalie i Marco. Puścił na chwile dziewczyny, po czym przywitał się z Marco. Następnie spojrzał na Rosalie i rozbawiony odpowiedział. - Nie musisz się niczym przejmować, saks to nie jest instrument, który łatwo uszkodzić, a ustnik i tak po każdym koncercie idzie do wymiany. Przeniósł wzrok na szefa ochrony. Nie był zadowolony z faktu, że ktoś mu przerywa w podrywie, toteż dosyć szorstko odparł: - W sprawach koncertu musisz rozmawiać z Billym, on jest naszym organizacyjnym guru. Ja ani nie zaprzeczę, ani nie potwierdzę. Szybko odwrócił wzrok w stronę chichoczących dziewczyn, jak widać, wreszcie doszły do porozumienia, co było mu zdecydowanie na rękę. - Drogie panie, kontynuujemy naszą podróż na backstage? - No raczej! - zawołała blondynka. - JJ, tak? Jestem Jessie tak w ogóle. - Stella - wtrąciła szybko ciemnowłosa gotka. - Hej - zawołał Marco - a zaprowadzisz nas do niego? Uśmiechnął się słodko do dziewczyn. - miło mi was poznać moje drogie, Jessie i Stella, Stella i Jessie. Bardzo ładne imiona. Z nieskrywaną niechęcią spojrzał na Marco - słuchaj, muszę zapytać ekipę czy nie mają nic przeciwko, daj mi chwilę, nie powinno być z tym problemu. Rozalka, chodź proszę ze mną, jak Billy nie będzie oponował to podbijesz po Marcusa z moim passem żeby was przepuścili. Za dwie minuty będzie wszystko jasne. Saksofonista zaczął śpiewać starą piosenkę zespołu Frankie goes to Hollywood. Na scenie nie używał swojego głosu, bo inni byli od niego lepsi, ale fakt był taki że nie miał się pod tym względem czego wstydzić. -The power of love, the force from above…. -Ruszajmy -Cleaning my soul… - Widzisz, już zaczynają gwiazdorzyć - zwróciła się do Marco nieco rozbawiona, na co pokiwał z westchnieniem głową. - Idę - powiedziała do obu mężczyzn. - A ty tu czekaj - rzuciła jeszcze do długowłosego. - Dzięki - powiedział i w jego głosie czuć było prawdziwą wdzięczność. - Drogie Panie, proszę się nie obawiać, ja naprawdę nie mam zamiaru wchodzić wam w paradę - uśmiechnęła się porozumiewawczo do fanek. - Spoko laska, myślisz że będziemy cię bić, czy co? - wykolczykowana gotka spojrzała na nią z rozbawieniem, podczas gdy blondynka rozglądała się po tunelu metra mówiąc ni to do siebie ni to do JJ-a. - Ale tu zajebiście, tak postapokaliptycznie… |
- No i się udało. Teraz możemy świętować. Trzeba jeszcze podrzucić jakiemuś prawnikowi kontrakt, by go sprawdził… i przetłumaczył z prawniczego na ludzki. - Billy podsumował spotkanie sięgając po alkohol. On był… zadowolony z propozycji Silvera. I to było widać. Dopiero kiedy Silver wyszedł Liz odważyła się podnieść dupę z kanapy. Szło jej na tyle kiepsko, że asekurowała się przytrzymując ściany. - Pogadamy o tym na czeźwo, nie? - odstawiła butelkę JJ’a, którą jakimś trafem zdążyła osuszyć. - Ja się spadam bawić. I krokiem bliższym slalomowi ruszyła do drzwi zerkając na holo czy nie ma nieodebranych wiadomości. - Ja tu jeszcze odsapnę… - Chris sięgnął po piwo, wyglądał już lepiej, ale wciąż było to na poziomie wyżętej szmaty. Minę miał pochmurną. - Dołączę za jakiś czas. - Przyprowadzić wam tu znajomych z listy? - zapytał jeszcze Dale, wychodząc z butelką whisky za Howl. Wyglądał na całkiem zadowolonego z przebiegu rozmowy. - Nie wiem czy jest sens... - Sully spojrzał na Anastazję i Billy’ego, którzy już tylko z nim zostali w wagonie. - Wy pewnie tam? - kiwnął głową w kierunku stacji gdzie łomotały bity serwowane przez FistBaby. - Dale, nie trzeba. - Powiedziała Anastazja, podchodząc do Sully’ego, by zerknąć na niego - Mogę ci tu ściągnąć jakieś piszczące panny do masażu. Mi bardziej trzeba jebania niż imprezy, więc pewnie coś zaraz upoluję i tu ściągnę. - rzekła wprost. - Jaaa… hmm… może po masażu. - Billy zerknął w kierunku sali skąd słychać było imprezę. - Też przydałby mi się. A FistBaby złapię po… może będzie zainteresowana kiedyś wspólnym występem. Trzeba od czasu do czasu zrobić przerwę od uprawianego stylu muzy… żeby nie popaść w rutynę. Spojrzał na Anastazję. - Jeśli się da to ściągnij ich więcej. - Dobra, w razie co napiszcie znajomkom, żeby czekali przy barze a mi ich nazwiska - wtrącił Dale, który mimo że też miał już trochę w czubie wciąż poczuwał się do roli organizatora. - Powiedz a tu jeszcze odpocznę po tej jatce z pół godziny najmniej. Jak będą chcieli wpaść to super można tu się napić i pogadać. Jak nie to dołączę na stacji - perkusista odpowiedział Dale’owi, który w ostatniej chwili podtrzymał zagapioną w holo Liz, dla której stopień przy wyjściu z wagonu okazał się za wysoki i niechybnie by się wyłożyła na tory. Po chwili oboje zniknęli im z oczu. - To ja idę na łowy. Może znajdę tego wysokiego dredziarza. A wy ile panienek chcecie? - spojrzała pytająco na chłopców z zespołu. - A ile zdołasz? Powiedzmy dwie na łebka do masażu… to wyjdzie… sześć? - rzucił jej wyzwanie Billy. - Sześć? - zdziwiła się po czym spojrzała na Billy’ego znacząco - Nie, nie mam zamiaru robić ci widoków i miziać się znów z laskami. Chcę fiuta. - Masz tysiąc z występu, starczy na operację Ann. Jebną ci w klinice takiego, że mucha nie siada! - zarechotał Chris. - Mi starczy jedna masażystka. - Tu są już dwa… wredne oba… - zaśmiał się w odpowiedzi Billy i usiadł z uśmiechem przyglądając się Anastazji. - Ale… mogę tobie wymasować… plecki, jeśli chcesz. - Upomnę się, jak nie będziemy mieć fanów pod ręką. - Odpowiedziała z uśmiechem De Sade i wyszła na chwilę z garderoby. - Wtedy może być za późno. - mruknął do siebie Rebel Yell nie mając ochoty się ruszyć z miejsca. Ustawił na e-glass timer, żeby wiedzieć kiedy się impreza zakończy i poszukać wtedy FistBaby. Nie chciał jej przeszkadzać w robocie. Sully pociągając z butelki włożył minipendrive otrzymany od Lou do gniazda w swoim komputerze zadokowanym w cyberstacji między obojczykami. - Wyświetl zawartość Lamia - powiedział znów upijając łyka. Po chwili odpalił fajka. - Billy… naprawdę tego chcemy? Potrzebujemy? - Kiwnął głową w kierunku wyjścia z wagoniku, którym niedawno wyszedł Silver. - To może być cholernie straszny syf ten kontrakt. - To zależy… czego ty potrzebujesz. Widzisz siebie w starej rozlatującej się przyczepie kempingowej, sflaczałego i z sypiącymi się rdzą wszczepami. Chlejącego tanie piwo i z dumą wspominającego chwilę gdy się postawiłeś wielkiemu Silverowi?- zapytał retorycznie Rebel Yell. - Jeśli tak… to ty nie potrzebujesz. Ale prawda jest taka, że ja tak. Ja nie chcę być kolejną Chumbawambą, kolejnym Razor@1, kolejnym zespołem o którym ktoś słyszał i o którym nikt nie będzie pamiętał za dwa trzy lata. Spojrzał na Sully’ego dodając.- Dotarliśmy do ściany z naszym zespołem. Sami… większej sławy już nie osiągniemy. Amatorski teledysk w Alamo da nam trochę fejmu, ale to tyle… dalej jest już tylko droga w dół. Dlatego Silver jest nam potrzebny i jego firma. Nie przebijemy się przez muzyczny zgiełk o własnych siłach. - Oj tam pieprzenie. Ile my gramy Billy? To nasz pierwszy taki srogi koncert i zobaczysz jak to zaowocuje. A i tu dziś byli ludzie z Portland. Kilkaset kilo przejechali. Dla nas. - Sully zaciągnął się fajkiem. - Dziś da się wypromować nawet słabą mizerię. Kasa, reklamy, szum. Za rok możemy stać na scenie przed pięćdziesięcioma tysiącami fanów nie wiedząc czy to nasza siła, czy te pięćset klocków szefów Silvera doprowadziło nas w to miejsce. Albo grać dla tysiąca ludzi, których chwyciliśmy za serce tym co robimy. Wiedząc o tym. Sami do tego dochodząc. Ja tam mogę spać i w przyczepie. Rebel Yell wybuchł śmiechem. Gorzkim i sarkastycznym. - Nie. Nie da się. - stwierdził wyraźnie zdumiony słowami Chrisa.- Wiesz ile jest zespołów takich jak my? W cholerę. Lepszych lub gorszych, głośniejszych lub cichszych. Za rok nie będzie Mass Æffect, tak jak już nie ma White Snakes. - wzruszył ramionami. - To był nasz łabędzi śpiew bracie. Kasa, reklamy… ilu się do nas zgłosiło agentów dziś? Chris na to tylko się skrzywił. - Jeden... Silver. Kolejny koncert będzie w Alamo, tam się żaden reklamodawca nie zgłosi. Będzie trochę szumu, trochę fejmu… a po tygodniu wszystko utonie w infozgiełku jak w szambie. Co będzie po Alamo? Pukanie do drzwi klubów w którym już my grali. Może jakiś fanklub, a potem… zapomnienie, spanie w przyczepie i gorzkie wspomnienia dobrych wspaniałych czasów. Ja tak nie chcę… Nie chcę być Salierim, gdy gorsi od nas mogą zostać Mozartami.- - Masz takie parcie na szkło? Wszystko albo nic? Stary, czy koniecznie musimy być na top 10 list przebojów? Rock’n’Roll, w tym zawsze szło o ekspresję, dobry fun, sprawianie, że dla publiczności zaczyna drżeć ziemia, a nie spoty, kasa i zapierdalanie między Toronto i Jokohamą w trakcie podróży analizując słupki na fanpage i te przesyłane przez analityków. - Sully upił łyk piwa. - Jak w pubie z Howl zakładaliśmy band przy piwie, to już wtedy liczyłeś na szczyty, czy szło po prostu by stworzyć coś gdzie można pograć i spełniać się w muzyce? - Wisi mi top lista przebojów, wisi mi fanpage i sama sława. Wiszą mi pieniądze. - stwierdził Billy i spojrzał w górę. - Piszę muzykę, tworzę ją… to moje dzieci, moja spuścizna. Coś co kocham… coś co… nie chcę by umarło, gdy ja już się przekręcę. Nie chcę by moje dzieci zostały zapomniane. - Spojrzał wprost na Sully’ego. - W pubie z Howl zakładaliśmy band, by pograć i spełniać się w muzyce. To się nie zmieniło. Ale … cholera Sully, jeśli jest szansa by tą muzykę zanieść dalej, pokazać wszystkim, rozesłać po świecie jak wirus. Skoro mamy na to szansę to cofniemy się teraz do tyłu, bo … złe korporacje? Cholera… korpo jest złe, policja jest zła, gangi są złe… świat jest zły. Ale w nim żyjemy. - A on zrobi wszystko by nas wyruchać. Skurwić. - Perkusista odpalił kolejnego fajka. - Wiesz jaki jest najlepszy niewolnik? Nie trzymany strachem, czy przymusem. Taki który sam z siebie jak pies zrobi o co się prosi. Bierzesz frajera ze slumsów do korpo dajesz mu ubezpieczenie, apartament w bloku korporacyjnym. Potem nawet nie nakazujesz. Sugerujesz pewne rzeczy wskazując, że może to stracić, a on lubi jeść trzy razy dziennie i mieć ciepło w zimę. Zrobi w koncu wszystko. Inny, który sam doszedł do tego co ma, tak skurwić się nie da. Straci wszystko, ale wie, że doszedł do czegoś raz, to to odzyska. - Chris spojrzał na Billy’ego. - Wpompują w nas pół bańki, postawią wysoko, będą setki tysięcy fanów, a ty Billy by tego nie stracić będziesz pisał muzykę do piosenek tak by pasowała do reklam. Tak działają korpo brachu, a ta od Silvera to po prostu jedna z nich. Postawią nas w miejscu o jakim niektórzy z nas marzą, inni nawet nie śmią. Będziemy się kurwić wedle korpoplanów by nie stracić czegoś, czego nie osiągnęliśmy sami. - I tak piszę dżingle do reklam. Myślisz że z czego się utrzymywałem między White Snakes a obecnym zespołem?- odparł ironicznie Rebel Yell. Potarł podstawę nosa.- Ty się czepiasz korpoludków, a ja wychowałem się wśród “buntowników wobec systemu”... naćpanych i zalanych w trupa dziadów, którzy dzielnie walczyli ze złym światem, okupując jeden wielki śmietnik i tworząc sztukę… której nikt nie widział, nikogo nie obchodziła i nikt o nich nie pamiętał. - Uważasz, że wejście grzecznie w system, to jedyna droga by uniknąć patologii? - Uważam, że możemy albo zaryzykować… albo stchórzyć. Nie znam żadnego zespołu który sam przebiłby szklany sufit. - stwierdził Billy wzruszając ramionami. - Mamy kontrakt, możemy negocjować jego zawartość i odrzucić jeśli warunki jakie będą nam stawiać… okażą się przegięciem pały. Ale cykanie się już na samym początku? Na przedbiegach? - Przecież w kontrakcie oni nie zawrą nic co by mogło nas od niego odepchnąć. - Sully uśmiechnął się i odstawił pustą butelkę, wziął dwie następne i jedną rzucił Billy’emu. - Pewnie jesteśmy już rozpracowani przez ich psychologów, to norma. Mówiłem jak to działa. Postawią na szczycie, potem zaczną sterować byśmy robili co chcą tego szczytu trzymając się za wszelką cenę. W kontrakcie nie będzie żadnych przegięć. Powiedz mi jednak… - perkusista otworzył butelkę - co jest większym ryzykiem? Przyjęcie oferty i bycie wypromowanym przez nich, czy próba jednak przebicia tego szklanego sufitu samodzielnie. Jako pierwsi. Na pohybel tym, którzy przychodzą tu i nam mówią, że się nie da. Rebel Yell znów wybuchł sarkastycznym śmiechem.- Gadasz jak moi starzy. Oni też walczyli z systemem… tak długo i tak zapale i tak pełni ideałów. Że nie zauważyli, że system ich głęboko w czarnej dupie. Ich i ich walkę. I ich przemowy. Upił piwa dodając. - Więc… Napoleonie? Jaki jest twój plan wojny z systemem? Teraz Niewidzialny się skończył. Potem mamy Alamo i teledysk i może jakieś aresztowania na dokładkę. Co dalej? - Otwarty autobus. My na nim. Mobilny koncert prując między wieżowcami dzielnicą korporacyjną, póki nas nie zatrzymają. - Sully uśmiechnął się szerzej. - On the Edge, Billy. O ile to coś jeszcze znaczy. Z systemem nie da się walczyć. Systemowi można pokazać fucka stając obok, ostentacyjnie. Nie wpisując się w to gówno. Odpowiedz, co jest większym ryzykiem? Kontrakt, czy próba jako pierwsi wypłynąć bez promo? - Pierwsi próbujący wypłynąć bez promo. Wiesz czemu? Bo wszyscy to robią… wszyscy bez wyjątku, a kapel próbujących ugrać fejm na mediach społecznościowych jest od groma.- wzruszył ramionami dodając.- Mobilny koncert to fajna zabawa. Jestem za tym by to zrobić… ale to nic więcej jak tylko zabawa. Kolejny viral… po tym jak zwiewałem przed gliniarzem. Nic więcej. - Ok, to “co jest większym ryzykiem” już mamy. A co jest większym tchórzostwem? Odpuszczenie kontraktu promo, czy odpuszczenie przebijania się samemu, uznając, że sobie nie poradzimy? - Może dodasz jeszcze coś… co jest większą głupotą? - sarknął gniewnie Billy spoglądając na Chrisa. - Widzę że ci poszła ta cała korpofobia w czub. Ale to nie ty jesteś zespołem. Ani ja. Wszyscy powinni zadecydować. Użyjemy starej dobrej demokracji bezpośredniej… stare dziady też jej używały, choć hipisami byli.- - Jasne. Wiesz dobrze, że i tak zrobię to co będzie chciała reszta. Najwyżej odejdę gdy się zacznie sterowanie nami. - Sully zgasił niedopałek w popielniczce. - Nawet gdy będzie oznaczać, że sprzedaliśmy zespół, a parafka na dokumentach to początek końca Mass Æffect - dodał odwracając głowę ku wyjściu z wagonika, gdzie tunelem niosły się jakieś głośne chichoty. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:17. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0