lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [Autorski] "Mutants" (+18) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/20131-autorski-mutants-18-a.html)

Kerm 25-06-2022 11:52

- Wszystko wasze. Dom ma ogrzewanie podłogowe, regulowane w każdym pomieszczeniu. Drobne duperelki są, ręczniki i inne takie też, ale ubrań zero, no i jedzenia zero. Nie spodziewaliśmy się gości, więc nie ma… - Lucy wzruszyła ramionami - …no ale w ciągu kilku najbliższych godzin będzie. Podobnie jak i śniadanie, dziś wyjątkowo na gotowo i z dojazdu, i za chwilę.
- Jakaś książka kucharska? - spytał Peter. - Moje umiejętności kulinarne ograniczają się do jajecznicy i tego typu potraw.
Kowbojka spojrzała na chłopaka, i pokręciła głowa…
- Gdzieś tam jakieś w szafkach są?
- No to znajdę... Jak się z tobą skontaktować, w razie potrzeby? - spytał, a Lucy pokiwała na niego palcem, a potem wskazała stoliczek przy ścianie w salonie… stała tam krótkofalówka w ładowarce, a obok leżała grubaśna książka.
- Tu macie krótkofalówkę, kanał 1. Tylko mi nie zawracać dupy o byle pierdołę… a tu katalog z rzeczami. Pamiętacie co pisało na karteczkach?
- O tych rzeczach, potrzebnych do życia i mniej potrzebnych? I karteczkach z życzeniami? - upewnił się.
- Taaak.
- Zapewne dwa, trzy dni nam wystarczą, by się zorientować, czego nam potrzeba - powiedział, po czym spojrzał na pozostałych.
- Chłodno tu… - Powiedziała cichutko Hannah, przecierając ramiona, i już zaczęła grzebać przy pierwszym termostacie na ścianie…
- Tylko nam nie zrób upału jak w Afryce - powiedział z lekkim uśmiechem Peter.
Po szybkim rekonesansie domu Nox wróciła do reszty. Wydawał się jej wyciągnięty żywcem w katalogu i przeniesiony w całości na miejsce. Wystarczyło zdjąć pokrowce, odkurzyć, wrzucić własne ubrania i zapełnić lodówkę i dało się mieszkać od już, zaraz. Tak jak oni.
- Główna sypialnia jest nasza, tam położyłam Marcusa - poinformowała Petera. Potrzebowali dużo miejsca skoro miała się ich zrobić trójka.
Z uśmiechem błąkającym się na ustach teleportowała się pod szafkę i wzięła do rąk katalog.
- Za wszystko zapłacił Anthony czy to wspólna inwestycja? - musiała spytać.
- Wszystko on, tak - Kiwnęła głową Lucy.
Maya wyszczerzyła się do niej.
- Ilu macie lekarzy? Pytam bo nie wiem kto będzie prowadził ciążę. USG, inne bajery czy załatwiacie to po naszemu i mniej po ludzku?
- Oprócz Tony'ego mamy kilka osób wyuczonych w takich zawodach, no i właśnie osoby z pomocnymi w tym kierunku mocami, jak choćby Amelia. Niczym się nie martw, w końcu mamy tu wiele dzieci, w tym i kilka jeszcze właśnie bobasów…
-A ty masz swoje dzieci, Lucy? - brunetka spytała, kartkując katalog.
- Syna. Ma już 15 lat - Powiedziała kowbojka.
- To już kawał kawalera. Od początku tu mieszka, czy zna świat poza murami? Pytam bo chcę wiedzieć jak izolacja wpłynie na… no właśnie. - Maya wzięła wdech a potem zapytała o to, co jej chodziło po głowie od dobrej godziny.
- To chłopak czy dziewczynka? - poklepała swój brzuch.
- A wiesz, jak mi na nerwy działa… - Parsknęła Lucy, po czym się troszkę zdziwiła - No skoro Enklawa istnieje od siedmiu lat, a on ma piętnaście… - Powiedziała i na moment wpatrywała się w brzuch May.
- Będzie dziewczynka - Uśmiechnęła się.
- Ah, racja! Siedem… sorry, ciężko mi się skupić - Nox rozłożyła ramiona w geście przeprosin. Przy dalszej części aż pisnęła i skoczyła prosto na kowbojkę, obejmując się ze śmiechem.
- Muszę powiedzieć Marcusowi! - zaaferowana znowu skoczyła, tym razem poza kuchnię i gdzieś z głębi domu doszło do pozostałych przytłumione radosne ćwierkanie.
- Szczęśliwa... - Peter się uśmiechnął. Przez moment zastanawiał się, czy w takiej sytuacji wolałby mieć syna czy córkę. Po chwili pojrzał na Hannah. - To co? Przestaniemy zwracać Lucy głowę i rozejrzymy się po domu?
- Jasne! - Dziewczyna ściągnęła niedbale buty metodą noga o nogę, i zostawiła je na podłodze, podobnie jak niedbale rzuconą tam kurtkę, po czym potuptała do salonu…
- To na mnie czas - Powiedziała Lucy, wychodząc z domu - Zobaczymy się później.
- Paaaaa! - Zawołała jej Hannah.
- Do później - powiedział Peter. Również ściągnął buty i kurtkę (chociaż tę powiesił), po czym ruszył za Hannah.
- Skoro Maya i Marcus zajęli lewą część domu, to może rozgościmy się w prawej? - zaproponował. - W ogóle fajny domek…
- Zobaczymy - Dziewczyna stała już przy kolejnym termoforze, podkręcając ogrzewanie. Spojrzała na Petera i pokazała mu język - Tak 24° to chyba wystarczy? No i pamiętaj o tej ruskiej smoczycy, i "Elusive", jak tu wpadną, też będą mieszkać… zobaczymy najpierw co tu wszędzie jest?
Peter wzruszył ramionami.
- Skoro są cztery sypialnie, to dla nich zostaną dwie - powiedział. - Tyle im chyba wystarczy, nie sądzisz?
- Nie maaaaaruuuuudź - Zachichotała Hannah, po czym chwilę pokręciła się po kuchni, zaglądając do paru szafek.
Peter klepnął ją w tyłek. Lekko. Na co ona znowu zachichotała.
- Umiesz gotować? - spytał.
- Parę prostych rzeczy… więc w sumie, nie? - Dziewczyna odkryła małą pralnię, a później schody na piętro, po lewej stronie domu - Idziemy?
- To tak jak ja... Dobrze, że w razie czego pomoc medyczną mamy w zasadzie pod ręką - dodał żartem. - No to prowadź...
Chwycił ją za biodra i pchnął lekko w stronę schodów. A ona pognała po nich na górę, i to dosyć szybko.
Peter nie odstępował jej ani na krok, podążając tuż za nią.

Po chwili byli ponad garażem, a tam kolejna sypialnia, dosyć przestronna, choć z ukośnymi nieco ścianami z powodu dachu… była też własna łazienka z wanną, toaletą i umywalką.
- Ale chata.... - powiedział. - Dużo prywatności - dodał. - To co, rozgościmy się tutaj? Schody nam niestraszne - dodał z udawaną powagą.
- Nie mam pojęciaaaaa - Niemal mu wyśpiewała Hannah, przy okazji zabierając się za kolejny termofor. A po chwili ściągnęła sweterek i… lekko nim cisnęła Peterowi w twarz, wśród chichotu. Miała na sobie koszulkę na ramiączkach, i zdecydowanie była bez biustonosza…
- Niepotrzebnie się tak grubo ubierasz.... - Peter ruszył w jej stronę. - Pomogę ci z ciągiem dalszym... - zaproponował. A dziewczyna zmrużyła oczka, po czym zbliżyła się do chłopaka, i zarzuciła mu ramionka na kark. Pocałowała go lekko w usta.
- To później. Najpierw prysznic - Powiedziała, i mrugnęła.
- Tak jest.... - odpowiedział. Musnął jej usta w lekkim pocałunku, a potem objął ją w pół i podniósł. - Chodźmy...
Ruszył z nią do łazienki.
- Eeej, a reszta domu?? - Zdziwiła się Hannah.
- Nie ucieknie... a lepszej miejscówki nie znajdziemy - odparł... ale ją postawił na podłodze. - To dokąd teraz? Salon i kuchnię już znamy, chyba nie chcesz im, tam, przeszkadzać...?
- A druga połowa domu? - Chudzina pacnęła go dłonią po ramieniu… po czym pobiegła do schodów, i nimi w dół. Strasznie przy tym waląc piętami w trakcie zbiegania.
Peter pobiegł za nią, znacznie ciszej.
Po paru sekundach ponownie byli w salonie, skąd przeszli na drugie skrzydło domu. A Hannah oczywiście znowu podkręcała wszędzie ogrzewania, i myszkowała po każdym kącie.
- No… tu są jeszcze dwie sypialnie. Ale mają wspólną łazienkę… hmmm… to co w końcu bierzemy? - Dziewczyna spojrzała na Petera - Ty decyduj, gdzie się rozgościmy - Pokazała mu język.
- Pierwszy wybór najlepszy - zażartował. - Schody mi nie straszne, więc wybieram tamtą sypialnię, pod dachem. Może być? - Spojrzał na Hannah.
- No ok! - Uśmiechnęła się chudzina.
- Zostało coś jeszcze do zwiedzania
prócz garażu? Zainteresowana, czy wracamy do góry się rozgościć i dokonać podziału mienia? - spytał.
- A co ty tam chcesz dzielić? - Roześmiała się dziewczyna - Która szafka czyja? Nic przy sobie nie mamy… jeszcze?
- Jasne… podział szafek to podstawa… - powiedział poważnym na pozór tonem. - No i łóżko… Którą połówkę wybierasz? - Są też wieszaczki w łazience…
Cmoknął ją w czubek nosa.

"Ding-dong!" rozległo się przy głównych drzwiach domu… Hannah spojrzała na Petera.
- Śniadanie? - Zaśmiała się.
- Mam nadzieję że to, a nie nowi współlokatorzy - odparł idąc w stronę drzwi. A dziewczyna ruszyła za nim.

I faktycznie, przed domkiem stał inny pickup, a na werandzie dwie kobiety w średnim wieku z… koszykami.
- Dzień dobry, dzień dobry! Witamy! Mamy dla was trochę jedzenia, na szybko przygotowane, i pozbierane po kilku domkach - Powiedziała jedna z nich z uśmiechem. A obok auta stał jeszcze jakiś facet, co na powitanie machnął ręką.
- Dzień dobry - powiedział Peter. - Wejdą panie?
Otworzył szerzej drzwi, równocześnie pomachał mężczyźnie stojącemu obok samochodu.
- Peter - przedstawił się. - Hannah... - Skinął głową w stronę stojącej obok niego dziewczyny.
- Pani Carmona, i pani Johnson - Jedna z nich przedstawiła obie z lekkim uśmiechem, no i weszły do środka.
- Tutaj mamy dla was śniadanko… - Przekazały koszyki.
- Dzięęękujemy bardzo! - Hannah odebrała jeden, i uśmiechnęła się słodziutko.
- Ratują nam panie życie... - Peter z uśmiechem odebrał drugi koszyk. - Bardzo dziękuję w imieniu wszystkich mieszkańców naszej chatki.
- Nie ma za co - Powiedziała pani Carmona.
- Robimy również małą zbiórkę ubrań po domach, w magazynie nie ma aż tyle, a nowe zamówienia będą dopiero prawie za tydzień… no ale oczywiście wszystko wyprane, i częściowo niemal nowe - Dodała pani Johnson.
- Będziemy bardzo wdzięczni. - Peter na moment spojrzał na Hannah, której strój zdecydowanie świadczył o brakach odzieżowych wśród mieszkańców domu. - Zjawiliśmy się zdecydowanie w nieodpowiednim momencie. - Lekko się uśmiechnął. - Zostaną panie na kawie czy herbacie? - zaproponował.
- Nie, dziękujemy, nie chcemy przeszkadzać, a wy pewnie macie dużo do omówienia we własnym gronie…
- Innym razem. Wtedy będzie i ciasto do kawki - Uśmiechnęła się druga.
- Serdecznie zapraszamy... chociaż własnym wypiekami zapewne nieprędko będziemy mogli częstować, prawda? - Peter spojrzał na Hannah, a ta jakby przepraszająco zamrugała ślipkami, i błysnęła ząbkami.
- To my zapraszamy do nas… za parę dni, jak się już urządzicie…
- Pójdziemy więc już, miłej niedzieli, do zobaczenia!
- Raz jeszcze dziękujemy. Do zobaczenia - odpowiedział Peter. - Miłej niedzieli.
Odprowadził obie panie do drzwi, a gdy te się zamknęły, spojrzał na Hannah.
- No to zapraszam do kuchni - powiedział. - Chyba że wolisz najpierw szybki prysznic?
- Maya, Marcus...! - podniósł głos. - Śniadanie przyjechało! - poinformował pozostałą dwójkę.
Wszedł do kuchni i postawił koszyk na stole.
Zaraz na środku pomieszczenia pojawiła się uhahana Nox, rozejrzała się na szybko. Jej wzrok przykuł kosz.
- Żarcie! Świetnie, umieramy z głodu - zaśmiała się, zgarnęła na szybko co jej wpadło w ręce.
-Widzimy się na obiedzie, gdyby coś się działo… najpierw pukać - wyszczerzyła się, a potem zniknęła.
- Smacznego... - rzucił za nią Peter, po czym spojrzał na Hannah. - Dobrze, że nie zabrała wszystkiego - zażartował. - Umyj grzecznie rączki i bierzemy się za śniadanie - dodał tym samym tonem.
- Ja chcę płatki! - Powiedziała wesołym tonem dziewczyna.
- Płatki? - Z koszyka spojrzały na niego dwa pudełka płatków i dwa kartony mleka. - Niech będą płatki. Podwójna porcja? - zaproponował, wyciągając z szafki dwie porcelanowe miseczki. - Na zimno, czy na ciepło?
- Na zimno… - Hannah spojrzała na niego wyjątkowo "krzywo".
- No co? - odpowiedział spojrzeniem nieco zdziwionym. - Nigdy nie próbowałaś na ciepło?
Wsypał sporą porcję do jednej, potem do drugiej miseczki, a potem otworzył jeden z kartonów mleka. - Powiedz gdy będzie dosyć... - Wlał odpowiednią (według niego) porcję mleka do pierwszej miseczki.
- A wiesz o tym, że wielu gada, że te płatki wyglądają jak królicze bobki? Stąd to wszystko? - Parsknęła nagle Hannah, po czym zamieszała dużą łyżką w miseczce.
- Te płatki czy te gadki o ich wyglądzie? - Wlał mleko do swojej porcji płatków i, idąc w ślady rozmówczyni, zamieszał.
- Ższ...ty…meh…a idź… - Fuknęła dziewczyna, kręcąc niezadowolona noskiem.
- O co ci chodzi? - spytał, dochodząc do wniosku, że tym razem nie jest w stanie się dogadać z Hannah.
- Nico - Pokazała mu język.
- Smacznego... - Równocześnie nabierając płatki łyżką. - Całkiem niezły... - dodał.
- Dupa jesteś i tyle - Parsknęła Hannah.
Rozłożył bezradnie ręce.
- Wobec takich argumentów nie mam nic do powiedzenia... - rzekł z udawaną powagą. - Strach rzec cokolwiek, kruszynko...

Buka 25-06-2022 16:26

Enklawa.
Owen Lake, Minnesota.
20 listopad, niedziela.
Około godziny 14.

Po śniadanku, Hannah postanowiła się wykąpać… oczywiście w towarzystwie Petera. I po raz kolejny dziewczyna udowodniła, iż ma naprawdę głębokie gardełko, a oprócz tego, iż potrafi być bardzo pomysłowa, jeśli chodzi o cielesne wygibasy pod prysznicem… spędzili bardzo milutko prawie godzinę.

Mydełka i szampony były, ręczniki były, nawet suszarka do włosów, i szczotka, i inne takie drobnostki, można się było więc doprowadzić do porządku… no ale nowych ubrań brak.

~

May i Marcus urzędowali w sypialni… zjedli, spędzali czas razem, cieszyli się najnowszymi, tak niezwykłymi wieściami. Leżeli głównie na łóżku z wyszczerzem, a mięśniak gładził jej brzuszek dłonią, choć w sumie nie było tam jeszcze nic wielce do gładzenia…

***

- "Ding-dong!" - Rozległo się znowu przy drzwiach ich wspólnego domku. Tym razem, zwlekli się niemal już wszyscy…

Marcus jeździł na wózku, czasem i pchała go May, pojawił się i Peter po kąpieli, i Hannah, zerkająca jednak jedynie zza winkla, tylko i wyłącznie owinięta jeszcze ręcznikiem po kąpieli.

No i znowu, jacyś mieszkańcy Enklawy. Tym razem i dwoma autami. Kilka kobiet, kilku mężczyzn. Przywieziono im ubrania...


Wiele kartonów. Wiele, wiele kartonów… zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn. I było tam właściwie wszystko, i o dziwo w pasujących im nawet rozmiarach. Buty, kapcie, klapki, skarpetki, boxerki, majteczki i biustonosze, spodnie, koszulki, sweterki, bluzy, nawet kilka kurtek zimowych, rękawiczek, czapeczek. Były i pasty do zębów, nowe szczoteczki, rzeczy do golenia, nawet dwa zestawy do makijażu, dezodoranty… mieszkańcy obdarowali "nowych" masą potrzebnych do życia przedmiotów, co w sumie samo w sobie, było chyba bardzo miłą rzeczą?

Było znowu i jedzenie, wszak czas Lunchu.

~

May unikała Hannah, i to było widać. Nie rozmawiała z nią, nie spoglądała na nią… no cóż.

Jedna parka, urzędowała więc w jednej części domu, druga w drugiej - Hannah bowiem nagle zmieniła zdanie - i chciała zająć prawe skrzydło, a właściwie to sypialnię w nim, tą z oknami na tyły domu. I tam, na werandzie, zajarała sobie jointa… by się uspokoić? A później, zniknęła na godzinę do łazienki.

A gdy w końcu z niej wyszła, Peter był wprost w szoku. Wyglądała przepięknie, i zupełnie jak inna osoba. Z "siedmiu nieszczęść", stała się piękną pannicą?


- Już pozbierałeś szczenę z podłogi? - Powiedziała i zachichotała.

Około godziny 17

W odwiedziny wpadła Lucy. Przy kawce wyjaśniła, iż czas nieco przydzielić "obowiązki"... spojrzała najpierw na May.
- Myślę, że nadasz się na przedszkolankę, co ty na to? - Kowbojka uśmiechnęła się do dziewczyny - Będziesz jedną z opiekunek w naszym przedszkolu? Spodoba ci się.

- Marcus. Oczywiście do strażników, ale na razie na lekkich warunkach, jeszcze nie jesteś w 100% sprawny. Ale już jutro, powinno być lepiej. A propo… ściągamy za chwilę bandaże i opatrunki?

- Hannah… nie wiem - Parsknęła Lucy - Co powiesz na pomoc przy zwierzętach? Hmmm… przydzielę cię do Veronici.
- No… mogę spróbować! - Powiedziała dziewczyna.
- Ok.

- Peter. Ze względu na twoje umiejętności… mógłbyś mieć pozycję "Gońca", i latać po całej Enklawie, z ważnymi rzeczami. Nie, nie będziesz "chłopakiem na posyłki" dla wszystkich, to będą tylko ważniejsze rzeczy. No chyba, że… magazyn? Tam też mógłbyś wykorzystać swoją moc?

~

Wraz z May, kowbojka w sypialni parki, pomogła pozbyć się bandaży i opatrunków. Marcus był niemal jak nowy… tu i tam, miał jeszcze nieco zaczerwienioną skórę, był trochę słaby, i poruszał się jak dziadek, ale poza tym, było wszystko już bardzo dobrze. Wózka już też za bardzo nie potrzebował.
- Jutro rano, wpadnie tu jeszcze Amelia, a po jej odwiedzinach, będzie już wszystko jak dawniej - Powiedziała z uśmiechem Lucy - A dziś w nocy, jeszcze uważajcie… - Dodała z wymownym uśmieszkiem i mrugnięciem, na co Murzyn krótko chechnął.

~

- Na godzinę 21 jesteście zaproszeni na kolację do Anthony'ego. Stroje dowolne… - Wyjaśniła wszystkim Lucy, powoli zbierając się już do wyjścia, i spojrzała na zegarek na swoim nadgarstku - Macie jeszcze 4 godzinki… ciągłe siedzenie w domu jest do bani, tak, wiem. Jak więc chcecie, możecie sobie iść na spacerek, ale lepiej zadbajmy o pewne rzeczy…

Kowbojka wyciągnęła polaroid. Każdy miał zrobioną fotkę twarzy, a na tyle zdjęcia, Lucy się podpisała.
- Noście to przy sobie przez pierwszy tydzień, gdy właśnie będziecie sobie spacerowali po Enklawie… później już wszyscy was powinni rozpoznawać - Uśmiechnęła się kobieta.


- To chwilowe znowu do zobaczenia! - Kobieta się z nimi pożegnała, po czym opuściła ich domek…











Gdzieś w drodze.
Północna Dakota,
autostrada I94

Anyia jechała dalej. Zostawiła za sobą parę trupów, nieco zniszczeń, i kilka przerażonych osób. Być może i dwójkę rannych, i poruszenie wśród miejscowych psów… znaczy się, gliniarzy.

A więc do przodu, byle dalej i dalej, bez zbędnych szarży po autostradzie, po prostu jechać niby nic, na wschód, w kierunku tej cholernej Enklawy.


Lewy bark bolał jak jasny skurwysyn… krwawienie ustało, szarowłosa(chyba) nie zdychała, ale bolało, cały czas bolało. Raz mniej, raz więcej, w zależności, czego i ile wzięła, ale kula tkwiła w jej ciele, gdzieś tam w środku, a każdy ruch ręki… chuj by to strzelił!

Cudowny rozwój podróży. Wprost kurwa wspaniały! No ale przynajmniej się trochę wyżyła, a teraz miała już błogą ciszę i spokój, i znowu była sama, jedynie ze swoim Chevroletem…

~

4h później, obok Jamestown, jej kochana bryczka, zaczęła jednak robić jakieś wygłupy. Wzrosła temperatura silnika. Fuck…

Była godzina 17.

Yemerova zjechała więc z autostrady do pobliskiej stacji benzynowej. Zwykły Shell, jakich już się widziało setki. Po zaparkowaniu nieco obok stacji - i klnąc na całego, z powodu swojej rany - otworzyła klapę silnika. Buchnęło parą. A że się trochę znała na autach, stwierdziła po chwili, iż jest za mało płynu chłodniczego. Normalnie, nie powinno dojść do takiej sytuacji… a więc gdzieś przeciek? No cóż, zobaczymy.

Robiąc dobrą minę, do złej gry, udała się na stację, by kupić nowy płyn chłodniczy. W sumie musiała też do toalety… A tam w środku, usłyszała przez przypadek w lecącym w rogu TV, w wiadomościach, iż parę dni temu, w Montana, w okolicach Missoula, jakiś… mutant-wagabunda porwał, i zgwałcił kobietę-kierowcę ciężarówki. Typ niebezpieczny, nie podejmować nic na własną rękę, zawiadomić policję, blablabla…

- Ja bym ich wszystkich zagazował - Burknął jakiś trucker chlejąc kawę.

Sprzedawca stacji, za ladą, milczał…








***
Komentarze jeszcze dzisiaj.

Kerm 27-06-2022 16:05

Wybór Hannach, dotyczący sypialni, nie bardzo przypadł Peterowi do gustu.
Górę mieliby tylko dla siebie, a tu musieli dzielić się łazienką albo ze "smoczycą", albo z "Elusive". Szczególnie to pierwsze mu nie odpowiadało, bowiem Anya nie należała do osób miłych i sympatycznych, i trudno było sobie wyobrazić jej sąsiedztwo bez ciągłych kłótni i sporów - na przykład o sprzątanie wspomnianej wcześniej łazienki.
Ale zajęcie obu sypialni mogłoby źle wpłynąć zarówno na stosunki z Hannah, jak i z tymi, co mieli dopiero przybyć do Enklawy.
trzeba było wybrać mniejsze zło.
- Masz rację - powiedział, dając dziewczynie buziaka. - Widok z tego okna jest dużo ciekawszy. No a latem na poddaszu jest zbyt ciepło...

* * *

Prysznic, wspólny, z Hannah, był orzeźwiający, kształcący, ale i trochę męczący, bowiem człowiek (a nawet mutant) do niektórych rzeczy nie jest przyzwyczajony. No a Hannah miała, nie da się ukryć, wiele talentów, które w oczy się nie rzucały, a przynajmniej nie od razu.
Peter zaś nie mógł się jej nachwalić.

Koniec końców musieli wyjść spod prysznica, bo nie można było taplać się w wodzie cały dzień, albo i dwa...
No i w zasadzie dobrze, bowiem nie wypadało przyjmować gości w gaciach (lub bez), zwiniętym jedynie w ręcznik. Ewentualnie zwalić na Mayę i Marcusa obowiązek przyjęcia kolejnych gości.
A goście nieśli dary, na dodatek bardzo przydatne, o czym można się było przekonać po otworzeniu licznych paczek i pudeł.

Ktoś miał niezłe oko, bowiem wszystkie ubrania były nad podziw dopasowane. Jakby ktoś wziął z nich miarę.

No i okazało się, że mutanci byli zgodni ze standardami, przynajmniej jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny i wymiary.


- No to rozgość się - powiedział, gdy obładowani kartonami wrócili do swojej części domu. Otworzył drzwi niewielkiego pomieszczenia, służącego za szafę. Zapalił światło. - Tu to się można schować... - dodał żartem. - Dużo lepsze, niż zwykła szafa.
Odstawił pudła na podłogę, to samo zrobił z tym, które trzymała Hannah.
- I jak ci się podoba nasz mały domek? - spytał. Przyciągnął ją do siebie i przytulił.
- Lubię spać na prawym boku… zasypiać na nim - Wtuliła się w niego.
- W takim razie weź lewą stronę łóżka... będę mógł zasypiać przytulony do twych pleców... Pasuje?
- Hmh… - Mruknęła.

Wypróbowanie tego sposobu trzeba było zostawić na później. Nie tylko z tego powodu, że do wieczora zostało dużo czasu. Trzeba było przyjąć gościa i wysłuchać, co ma Lucy do powiedzenia. A nad jej propozycjami należało się zastanowić, i to poważnie.

Magazynier i goniec? Jak na początek były to zajęcia całkiem niezłe.
- Jak na początek może być - powiedział. - Oczywiście. Od czegoś trzeba zacząć, a rolnikiem czy hodowcą nie jestem. Może z czasem znajdę coś, w czy się jeszcze bardziej przydam, a na razie biorę tę robotę.
- Czyyyyli którą? - Lucy spojrzała na niego mrużąc oczy.
- Jeśli praca w magazynie nie zajmuje zbyt wiele czasu, to mógłbym wziąć obie - odparł - bo chyba te ważne rzeczy nie zajęłyby zbyt wiele czasu.
- Dobrze, to najpierw magazyn… - Powiedziała kowbojka.

Klamka zapadła (przynajmniej chwilowo), ale sprawa przyszłej pracy to nie wszystko, z czym przyszła Lucy, która przekazała również parę informacji. I zaproszenie.
A potem poszła, pozostawiając mieszkańcom domu czas na przygotowania.

- Kurde no nie wiem… ja i zwierzęta? - Hannah zrobiła skwaszoną minkę.
- Nie lubisz zwierząt? To chyba nie jest aż takie złe... - Peter spróbował się dowiedzieć, na czym polega problem.
- Nigdy nie miałam na dłużej roboty… - Parsknęła dziewczyna.
- Kiedyś trzeba zacząć się ustatkowywać. - Pocałował ją w policzek, potem w drugi. - Spróbujemy. Ja też się niczym porządnym nie zajmowałem, więc jesteśmy we dwoje.
- Ok… A kolacja u siwego… a co o tym sądzisz? - Powiedziała Hannah.
Peter machnął lekceważąco ręką.
- Zwykłe spotkanie towarzyskie - odparł. - Na wysokim szczeblu, ale to nic strasznego. Pewnie będą chcieli się dowiedzieć, jak się nam tu podoba i takie tam. Może poznamy kolejne kilka osób i tyle. No i nie trzeba będzie po sobie pozmywać... - dodał tytułem zachęty.
- Trzeba się odstawić? - Zachichotała.
- Jeśli masz w co, to możesz. - Uśmiechnął się. - Dobre wrażenie to podstawa. A chyba, jak każda kobieta, lubisz się wystroić, prawda?

Hannah spojrzała nagle na Petera z dziwną miną.
- Taaa… - Rzekła nagle oschle.
- No co…? Tak też wyglądasz wspaniałe… - obejrzał ją od góry do dołu i z powrotem. - Więc o co chodzi?
- Nic, nic… - Dziewczyna wzruszyła nagimi ramionkami, po czym zaczęła przeglądać kartony z ciuszkami. No i czasem się wypinała, a że była owinięta tylko ręcznikiem, widoki były naprawdę niezłe.
W to "nic" Peter jakoś nie mógł uwierzyć, ale wypytywać nie miał zamiaru. Niestety nie sądził, by Enklawa dysponowała słownikiem rozmówek damsko-męskich, więc na razie nie miał pojęcia, o co mogło chodzić. Pozostawało mu tylko wychwalać wygląd Hannah... A było co wychwalać, bowiem wyłaniające się spod ręcznika fragmenty, choć niezbyt okazałe, i tak były kuszące. Co prawda parę siniaków i innych śladów psuło ogólny wygląd, ale...
- Nawet zawinięta w ten ręczniczek wyglądasz smakowicie... - Pogłaskał ją po tyłeczku, który akurat wyjrzał spod ręcznika, a Hannah parsknęła. I w końcu coś wygrzebała z kartonów, wśród małego "och!". Spojrzała na Petera, uśmiechnęła się, po czym z jakimś czarnym wdziankiem w dłoniach pomaszerowała do łazienki.
- To zaraz zobaczysz… - Dodała z uśmieszkiem, i zamknęła za sobą drzwi.



I faktycznie, po 5 minutach zobaczył.



- O ho ho.... - Pater z uznaniem pokiwał głową. - Teraz możemy iść na przyjęcie - dodał. - Chociaż teraz ja będę musiał znaleźć coś lepszego...Może się znajdzie jakiś garnitur...
- Umiesz wiązać krawaty? - spytał, otwierając kolejne pudło.
- Nie bardzo - Dziewczyna pokręciła głową - Garniak?? Wątpię, żeby tu był… no ale szukaj! - Zaśmiała się, po czym jeszcze ekstra dla niego, okręciła na palcach stóp, pokazując kreację na sobie ze wszystkich stron.
- Wyglądasz olśniewająco - Pokiwał głową z uznaniem.
Jak się okazało, Kopciuszek dostał od dobrej wróżki elegancką kreację, zaś o księciu nikt nie pomyślał. Peter musiał się ograniczyć do białej koszuli i niebieskich dżinsów. Na szczęście obowiązywał strój dowolny.
- Jeszcze tylko pantofelki i moja królewna może ruszać na bal... - powiedział, ponownie przyglądając się dziewczynie. - Mam tylko nadzieję, że przyślą nam powóz. - Lekko się uśmiechnął.
- Nie ma pasujących butków… - Hanna zrobiła na moment zawiedzioną minkę - No nic, założę skarpetki i jakieś tam kozaki… a ty podwiń rękawy! Będziesz lepiej wyglądał! - Powiedziała i przytuptała do niego, pomagając już z jednym z owych rękawów.



Efekty prostego stroju Petera… były w sumie w końcu też całkiem niezłe.
- Da się pani zaprosić do tańca? - Peter uprzejmie się ukłonił i podał rękę dziewczynie.
- A umiesz? No i nie ma muzyki… - Pokazała mu jęzorek, ale i uchwyciła jego dłoń.
Przyciągnął ją do siebie i spojrzał jej w oczy.
- Jedno i drugie to drobiazg... - Chwycił ją w pół i okręcił wokół siebie. - A potem zamówimy jakieś lekcje tańca, by zbytnio nie improwizować.
- Ja tam tańczyć umiem… - Zaśmiała się Hannah.
- To odpada problem ze znalezieniem nauczycielki - odparł.

Sonichu 29-06-2022 19:06

[media]http://www.youtube.com/watch?v=8tJqg1soVA4[/media]
Dziura po dziurze, całe te zasrane USA były dla Anyi niczym wielki kawał sera składającego się głównie z dziur właśnie. Zadupia, pipidówy, wiochy i meliny które niby aspirują do miana małych miasteczek ale jeszcze wiele im do tego brakuje.

Przynajmniej trasa nie dłużyła się aż tak, gdy nikt nie zawracał Rosjance głowy, nie stękał i nie musiała patrzeć na niezadowoloną fizjonomię przez co jej samej aż tak gęba się nie krzywila… gdyby tylko nie ta pieprzona rana z kulą w środku mogłaby uznać trasę za całkiem w porządku. Na drodze leżał śnieg, szosy były jakby opustoszałe, w powietrzu wisiał przyjemny mrozek. Trochę jak w domu, ale niestety. Każdy ruch lewego ramienia przypominał kobiecie bardzo dobitnie że to nie wakacje.

Jakby przyjemności było mało jej maleństwo postanowiło zacząć gubić płyn chłodniczy. Niby jeszcze nie było tragedii, lecz należało się tym zająć w swoim czasie.
Stojąc na stacji paliw zastanawiała się czy nie podskoczyć do mechanika, dać w łapę i za godzinę mieć problem z głowy…wygrało wkurwienie oraz chęć
aby jak najszybciej dotrzeć do Owen Lake i móc powiedzieć reszcie aby się pierdolili.
Korzystając z postoju Yemerova przejrzała bambetle martwego hakera, wiele ich nie było. Jakiś laptop, jakiś tablet. Z zamiarem oddania tego na miejscu komuś technicznemu wpakowała chwilowo sprzęt do bagażnika, a potem poszła zapłacić. Ciśnienie na pęcherzu też sugerowało aby jednak zrobić krótki postój. Starając się nie ruszać barkiem weszła do ogrzewanego wnętrza Shella i od progu powitał ją swojski klimacik hamburgerowego wypizdowa. Na domiar złego w wiadomościach nadawali o jakimś mutancie gwałcicielu. Dobrze że jeszcze nie nawijali o spalonej jadłodajni.

Oczywiście jeden z rednecków nie omieszkał skomentować sytuacji, a szarowłosa popatrzyła na niego przez ramię. Śmierdzący oblech którego kijem by nie tknęła.
Mutant, nie mutant. Każdej kurewskiej spierdolinie która wsadza fiuta tam gdzie nikt nie zaprasza ujebałaby go i wepchnęła do gardła aż by się dziwka zadławiła, a na koniec wszystko puściła z dymem.
Splunęła na podłogę, której i tak niewiele już mogło zaszkodzić. Kupiła jeszcze wagon fajek, parę energetyków żeby mieć czym popijać narkotyki i nie usnąć. Zapłaciła za paliwo oraz płyn do chłodnicy a potem ruszyła z kopyta w dalszą drogę.

Dydelfina 30-06-2022 14:46

Spokój i cisza były uzależniające. Możliwość zwykłego, prozaicznego wylegiwania w łóżku bez konieczności gnania do przodu na złamanie karku. Bez nerwów, bez nerwowego oglądania za plecy co rusz. Bez obecności zbędnych elementów, za to obok tych najważniejszych. Maya i Marcus pierwszy raz odkąd się poznali podczas ostatnich szalonych 48 godzin pierwszy raz tak naprawdę mogli cieszyć się sobą bez żadnego strachu. Trafili do bezpiecznego miejsca, gdzie być może dadzą radę żyć jak zwykli ludzie.
Bez ukrywania, bez Korpo… bez tortur i badań.
Dlatego też Nox absolutnie nie chciało się siedzieć z resztą, czuła do tego ogromną niechęć. Prawie straciła Marcusa, następnie cudem go odzyskała i jeszcze większym cudem jego rany z godziny na godzinę goiły się. A myślała, że to u niej moc regeneracji działa szybko.
Dziewczyna zostawiała ukochanego tylko na krótkie chwile, gdy trzeba było odebrać jedzenie, albo paczki. Wybrać ciuchy albo rzeczy do domu. Ich domu - wciąż nie mogła w to uwierzyć.
Gdy Lucy przyszła do nich zmienić olbrzymowi opatrunki, młodsza mutantka wykorzystała to żeby zasięgnąć języka.
- Macie tu przedszkole? - Nawiązała do sprawy zatrudnienia w Enklawie. Pasowało jej zajmowanie się dziećmi, lubiła je.
- No tak… macie - sama się poprawiła, uśmiechając pod nosem.
Wzięła wdech, rozglądając po sypialni. Duża, wygodna, z masą miejsca…
- Skoro będzie nas więcej dostaniemy coś… tylko dla siebie? - zaczęła inny wątek, patrząc na gładką skórę na torsie który jeszcze kilka godzin temu przypominał krwawą jatkę.
- Nie musi być wielkie, przyczepa też jest w porządku.

Lucy spojrzała na nią nieco marszcząc brewki, po czym się… roześmiała.
- Nie za szybko tak te plany? - Powiedziała miłym tonem, i z uśmiechem.

Nox za to popatrzyła na nią bez wcześniejszego uśmiechu.
- Skoro wiesz o mnie wszystko, wiesz też gdzie się wychowywałam i jak. Nie mam zamiaru urodzić dziecka na kupie, w komunie i tak go wychowywać. Dużo rzeczy w życiu spieprzyłam, ale tego nie zamierzam. Tę jedną rzecz chcę zrobić dobrze, od początku do końca. Dziwi cię to?
- Warunki trochę, tak minimalnie ograniczone tu są, owszem. Ale nie przesadzaj z tą komuną i kupą… no i jest czas. Jesteś w ciąży 2 dni. Można zaplanować co trzeba, na spokojnie, i bez nerwów, ale o tym to raczej z Anthonym…
- Nie przesadzam, stwierdzam fakty. Dlatego pytam grzecznie jakie tu są możliwości, ale masz rację. Lepiej o tym pogadam z Anthonym skoro to jego teren. Dzięki za pomoc z bandażami, o 9:00pm będziemy na kolacji.
- Ok, to na razie, trzymajcie się! - Kowbojka opuściła sypialnię…

A Marcus podszedł do May, przytulił ją do torsu, i pogładził jej włosy.
- Laska, ty jesteś zestresowana - Szepnął.
- Nie mam pojęcia dlaczego - burknęła, ale po chwili odetchnęła i oparła się ostrożnie o niego.
- Myślałam że cię zabili, potem że nie przeżyjesz następnego kwadransa. Potem że nie przetrwasz drogi, a prawie każdy…eh, chcę im ufać, dobrze? Naprawdę chcę, tylko to za piękne aby było prawdziwe. Życie tak nie działa. Teraz jeszcze muszę się martwić nie tylko o ciebie, ale i o dziecko. Jestem z rodziny dysfunkcyjnej, nie ogarniam “jak w rodzinę”. Zaliczyłam bidul, próby zabicia przez własną matkę… no trochę było. Tylko to już nieważne, chcę się skupić na tobie, na nim. Na naszej trójce. Bez wpieprzania na siłę innych w ten układ.

Marcus ucałował jej włosy.
- Słyszałem cię, tak, cały czas… chyba. Warowałaś nade mną… - Pogładził jej włosy. Znowu je pocałował.
- A resztę rozumiem. Serio. Ale… no… tak serio. Nie przejmuj się tym teraz. Moja babcia gadała "nie dmuchaj na zimne", czy jakoś tak… - Mięśniak lekko pochwycił jej podbródek w palce, po czym uniósł nieco twarz w górę, by spojrzeć jej w oczy - Będzie dobrze. Zobaczysz. A ten…

Pocałował ją w usta, delikatnie.
- Może tak chcesz się odprężyć? Wiesz… mój język jest nad wyraz sprawny, i bez kontuzji? - Parsknął cicho.

Dziewczyna odpowiedziała własnym parsknięciem, czując jak dzięki pocałunkom i dotykowi schodzi z niej stres do tej pory trzymający za gardło ledwo ktoś obcy pojawiał się na horyzoncie.
- Mam cię oszczędzać do jutra i tak… pilnowałam cię. Dobrze zrobiłam jak widać skoro masz specjalizację snajpera. Strzał i jackpot - mruknęła łagodnie, wieszając mu ramiona na szyi i przypatrując się niby uważnie, a jednak tylko jednym okiem.
Obserwacja musiała nie wyjść tak źle.
- Skoro już nie musimy uważać, jak byśmy w ogóle to robili - zaśmiała sie krótko i podjęła - Niemniej wydaje mi się, że należy powrót do sprawności dawkować małymi krokami. Język, palce, potem co innego. Chyba powinieneś się położyć kochanie, najlepiej na plecach - uśmiechnęła się milutko… ale on pokiwał nagle przecząco głową.
- Twoja nagroda, za dzielne warowanie. Ty się kładziesz.
- Na pewno nie wolisz odwrotnie? Jeszcze masz odpoczywać - usłyszał zatroskane słowa Nox. Drgnęła mu szczęka.
- May, proszę. Pylaj na moment do łazienki, a potem rozkładasz nóżki. Pomogę ci się całkiem odprężyć… a potem się szykujemy na kolację? - Marcus powiedział spokojnym, miłym głosem, i z uśmiechem… ton był jednak tak trooooszkę stanowczy.
Dziewczyna nabrała powoli powietrza.
- Kilkanaście godzin temu widziałam twoje flaki i żebra. Widziałam jak leżysz nieruchomo w kałuży krwi, a ja nie mogę… ci pomóc. Wbicie igły z morfiną było już masakrą bo gdy się spinasz wiesz co się dzieje. To było wczoraj - zrobiła krok do tyłu, zaciskając dłonie w pięści.
- Powinnam zostać przy tobie, wtedy byś nie oberwał. Przepraszam - wywaliła cicho, a potem machnęła ręką i zniknęła. Pojawiając się w łazience żeby się ogarnąć.
- Nosz kur… - Usłyszała z sypialni, przez drzwi, i zbliżające się kroki - May? Jesteś tam? - Marcus podszedł i "delikatnie" zapukał, aż zatrzęsło owymi drzwiami.
Stojąca przy umywalce mutanka spojrzała w lustro i zganiła swoje odbicie o płaczliwej minie. To już nieważne, udało się.
- Jestem. Zaraz wyjdę - ku swojej radości udało się jej odpowiedzieć spokojnie. Sapnęła krótko i uśmiechnęła na siłę, zdejmując ubranie, a potem skacząc pod prysznic… a Marcus chyba wrócił w okolice łóżka. W każdym bądź razie, już nie pukał do drzwi.
Skorzystała ze spokoju, ekspresowo się podmywając i jeszcze mokra i golutka wróciła do pokoju. Oczywiście skacząc przez drzwi.
Jak gdyby nigdy nic usiadła na łóżku, wsuwając się na nie póki nie położyła wygodnie głowy na poduszce i nie założyła nogi na nogę.
- Cześć przystojniaku, często tu bywasz? - wyszczerzyła się do kompana. Marcus bez koszulki, pokręcił głową, też szczerząc ząbki, lustrując ją sobie z góry do dołu.
- No… cześć piękna - Powiedział, siadając na brzegu łóżka, po boku May - Szukam takiej jednej złośnicy… - Dodał, i powoli zaczął sunąć dłonią po łóżku w okolice jej biodra.
Dziewczyna przymknęła jedno oko i położyła palce na jego udzie, drapiąc je lekko paznokciami.
- Nie widziałam tu żadnej złośnicy, sorry ciastku… - zrobiła na chwilę smutną minę, po czym równie szybko wróciła do uśmiechu.
- Ale straszna frajerka skoro cię tu tak zostawiła samopas. Na jej miejscu nie spuszczałabym cię z oka. Olej ją i pozwól sobie postawić coś do zwilżenia ust. - fiknęła nóżkami, stawiając stopy na materacy i rozsunęła leniwie uda. Marcus zaś głęboko odetchnął.
- Ta laska… to w sumie nie byle jaka pierwsza lepsza, wiesz? - Jego palec dotarł do ciała May, i pogładził jej biodro - Uratowała mi dupę… no i w ogóle jest zajebista… - Palec na ciele dziewczyny, powoli powędrował z bioderka w górę, na jej żebra, gdzie lekko i delikatnie po nich jechał ku piersi. Taki trochę jakby masażyk, tak trochę prawie jak gilgotanie.
- Więc wiesz piękna… - Marcus się trochę przesunął na łóżku, bliżej Nox - Ja może i twardy, silny, odporny na wiedzę, i trudny do zajebania… ale bez niej, to w sumie nie… - Siłacz się uśmiechnął, wpatrując w twarz dziewczyny, a jego palec dotarł do boku jej piersi.
Usta pociągnięte czerwona szminką drgnęły, jej oczy błysnęły czymś mokrym w kącikach.
- Pewnie cię kocha, skoro taka zaangażowana. Wiesz jak jest. Laski mają miękkie serca przy takich słodziakach jak ty. Tak w dodatku do miękkich kolan… - zacięła się, zamrugała i podniosła nagle na kolana.
- Na pewno cię kocha, taka durna frajerka… ale jej z tym zajebiście - wydusiła gdy klęcząc objęła jego twarz dłońmi i pocałowała żarliwie, chcąc tym powiedzieć coś, na co nie umiała znaleźć słów.
- May… ja też… cię kocham… - Wysapał Marcus, wśród już licznych, gorących pocałunków - Tylko weź, już te… gierki… dobrze? - Objął ją swoimi wielkimi łapskami - Połóż się kochana…
- Dobrze, niech będzie po twojemu bo jeszcze powiesz że znowu coś marudzę… - przewracając oczami przewaliła się znowu na plecy, ciągnąc wielkoluda za sobą i śmiejąc wesoło.
- Zrobimy te twoje gierki później, obiecuję… - Powiedział Marcus, i zamknął już usta dziewczyny swoimi, wśród długiego, namiętnego pocałunku, używając nawet zabaw języczkiem. A po chwili, zaczął składać pocałunki na jej policzku, żuchwie, szyi, barku. Jedną dłonią się podpierał, a drugą zaczął gładzić jej pierś…
Brunetka zamknęła się, po prostu ciesząc z obecności i natarcia szturmowca. Mruczała cicho, wyginała ciało w ślad za jego dłońmi jakby było kotem którego drapią po grzbiecie. Sama również nie próżnowała, skrobiąc i głaszcząc barki kochanka, gładząc jego twarz. Wpatrywała się nieprzytomnym wzrokiem w jego oczy, a potem czubek głowy. Jeśli to był sen to nie chciała się budzić. Przeszedł twarzą niżej, całując i liżąc jej ciałko. W końcu i pierś… i sutek. Ale delikatnie, spokojnie, naprawdę słodko… po chwili drugi cycuszek. I w końcu i między nimi, i powoli zaczął schodzić na brzuszek. Cmoknął go raz nawet, i cichutko parsknął, a potem niżej, wokół pępka, i pod nim…
Pomogła mu rozsuwając uda i zaśmiała się przez urywany oddech.
- To teraz sztuczka - wysapała niecierpliwie podciągając kolana do góry i przełożyła pod nimi ramiona, ciągnąc je w stronę łóżka aby podać mu się jak na tacy.

- O ja cię! - Marcus zrobił wyszczerz, po czym położył łapki na jej udach, i zanurkował głową… był bardzo delikatny. Bardzo, bardzo delikatny i czuły, pieszcząc ją językiem i ustami. Osiłek obchodził się z nią bardzo… "romantycznie"? To było słodkie.
Mógł jeszcze nie dojść do siebie, lub po prostu chciał dziewczynę odstresować jak zapowiedział. Robił to bardzo sprawnie, nie dało się nie zauważyć reakcji jaśniejszego ciała które pokryło się gęsią skórką i drżało przy każdym dotyku. Problemy powoli odpuszczały, wypierane przyjemnymi doznaniami. Nox pojękiwała cicho, zagryzając wargę to szczerząc do sufitu. Od czasu do czasu gładziła łysą głowę, dociskając ją do siebie.
- Chcę cię całego - wysapała w pewnej chwili, spuszczając wzrok na twarz olbrzyma.
- Pakujcie się żołnierzu, pora na zwiad - dodała a jej oczy lśniły podnieceniem.
- Hmmm… - Marcus nie przestawał jej pieścić oralnie… za to nagle znalazł się w Nox jego palec - Odmawiam… wykonania… rozkazu… - Wymruczał, i… znalazł owym palcem jej wrażliwy punkcik. Tak, ten którego mało jaki facet potrafi odszukać. I zaczął go pocierać.
Wystarczyło aby głowa dziewczyny wbiła się w materac, a z jej ust wyszedł rozedrgany jęk. Miała się pytać czy to przez stan zdrowia, czy z innego powodu, ale on skutecznie nie pozwalał się jej skupić. Oddychając chrapliwie i pojękując chwyciła wielkoluda za głowę, dociskając mocno do siebie. Spełnienie praktycznie pukało od spodu łóżka, napięcie stresem odfrunęło, a złośliwiec między jej rozłożonymi nogami nie próżnował. A on, szelma jedna, jedyna, najbardziej ukochana… zassał i nagle jej "guziczek" ustami, i delikatnie tak go w ustach ssał, i ssał. I to już było zdecydowanie to, co przechyliło szalę, i nadciągnęła fala spełnienia i rozkoszy trzymając ją na samym jej szczycie i sprawiając że zmieniła się w drżący, mokry od potu, rozjęczany kłębek szczęścia na parę cudownych chwil. Pieścił ją jeszcze chwilkę, coraz słabiej i słabiej… a na końcu złożył nawet kilka uroczych pocałunków na jej skarbie. Pozwolił również, by wyprostowała nogi, a sam położył głowę, na spełnionym miejscu May, wtulony tam policzkiem… i leżeli tak, oboje ciężko oddychając, a on gładził i dłonią jej bioderko… Po wszystkim, gdy euforia opadała powoli, mutantka łapała oddech wyciągając ręce ku olbrzymowi i ciągnąc do siebie. Głos zawodził, jednak wtuliła się w niego ile sił w ramionach czując wreszcie prawdziwy spokój.

Czas mijał leniwie, uciekając gdzieś bokiem podczas gdy para na łóżku trwała w swoich objęciach ciesząc swoja obecnością i możliwością aby złapać drzemkę bez konieczności nerwowego zerkania przez okna albo pilnowania perymetru domu w obawie przed pojawieniem się Korposzczurów. Ten problem został za murami, kordonem ochrony i całą resztą zabezpieczeń.
Wreszcie zegar na ścianie wskazał 7:30 po południu. Maya otworzyła jedno oko patrząc na niego z grobową miną.
- Wstawaj kochanie, musimy się szykować. Znajdę ci jakieś ciuchy. Skoro mamy zjeść kolację trzeba się na nią zebrać. - uśmiechnęła się sennie, a potem po krótkich poszukiwaniach skompletowała ubranie dla Murzyna. Przejrzała co przynieśli ich sąsiedzi w kartonach, jednak nie zamierzała wyglądać jak własna matka. Została przy własnych ciuchach.

Buka 03-07-2022 16:07

Gdzieś w drodze.
Północna Dakota,
autostrada I94, 10, 34…

Auto jakoś dawało radę, i chwilowo nie było już problemów z chłodnicą… kilometr za kilometrem, godzina za godziną…

Trochę gorzej było z Anyią.

Prochy były, "dopalacze" w puszkach były. Ale i była rana w jej ciele, i powoli, ogólne zmęczenie, które było coraz bardziej trudno pokonać chemicznymi wynalazkami.

Kilometr za kilometrem, godzina za godziną…

W końcu opuściła Północną Dakotę, i wjechała do Minnesoty. Fajka za fajką, łyk za łykiem, tabletka, proszek...


Pięć godzin.

500 kilometrów.

Jedno tankowanie.

No i w końcu, chyba, była na miejscu. Owen Lake. No ale, że żadnych wielkich neonów nie było, ani drogowskazów z napisem "Tędy do tajnej kryjówki mutantów", krążyła chyba z pół godziny, ledwo co już mając otwarte oczy…

22:20

Duża, ciężka brama, mocny płot, zasieki z drutu kolczastego(??)… no i nagle rozbłysły reflektory na dwóch wieżyczkach obok bramy. No i zrobił się mały cyrk.


- To teren prywatny! Zakaz wjazdu! Proszę stąd odjechać! - Ryczał ktoś przez megafon.

Jeden reflektor, drugi, z samej bramy kolejny, oślepiające Yemerovą. Ktoś tam biegał, ustawiał się, dało się słyszeć szczęk przeładowywanej broni??









Enklawa.
Owen Lake, Minnesota.
20 listopad, niedziela.
Około godziny 21.

O godzinie 20:50 rozległo się przy drzwiach ich domku kolejne "ding-dong"... Czekał tam na nich jakiś młody, który miał ich zabrać(oczywiście kolejnym pickupem) na kolację.

No to we czwórkę z nim pojechali…


Po jakiś 10 minutach jazdy po terenie Enklawy, w końcu i byli na miejscu. Dom był zdecydowanie większy od tego jaki im przydzielono, i stało przed nim kilka aut, jak i dwa skutery śnieżne…

Drzwi szeroko otworzył sam gospodarz, z szerokim uśmiechem witając swoich gości.
- Dobry wieczór, i zapraszam, zapraszam! Ściągajcie kurtki i płaszczyki, buty, tu są pantofle… ale fajnie wyglądacie! - Siwek skomplementował Hannah i May, a chłopakom uścisnął dłoń.

W obszernym salonie, czekało i kilka innych osób. Lucy, tym razem bez kapelusza, i w prostej, czerwonej sukience, był i jakiś duuuży, czarnoskóry chłopak…
- Bob jestem, cześć! - Pokazał wszystkim znak pokoju.

Była i krótko obcięta laska, z wieloma tatuażami, krótką fryzurką, i dosyć prowokacyjnym strojem, składającym się ze skórzanej(mocno rozpiętej) kamizelki i spodni.

- A to jest Samantha…. która nam tu się dzisiejszego wieczoru wpakowała… - Powiedział Anthony i się zaśmiał. A laska pokazała mu język, i sama się odezwała, podchodząc do każdego z wyciągniętą dłonią na powitanie:
- Właściwie to "Sam", i nie wryła, przyszłam z Bobem - Mrugnęła z uśmieszkiem.

- Siadajcie, siadajcie - Powiedziała Lucy, wskazując kanapy w salonie. A gdy usiedli, zniknęła w kuchni.
- Bob, jak zapewne już wiecie, jest tu odpowiedzialny za naszą małą centralę komputerową, Sam jest jedną z jego ludzi. Zajmują się monitorowaniem sieci, zacieraniem w niej śladów naszej egzystencji, i ogólnie, również przyczyniają się bezpośrednio do naszego tutaj bezpieczeństwa… - Wyjaśnił Anthony.
- Jak potrzebujecie kontaktu ze światem zewnętrznym, to do nas - Powiedział Bob.
- I z nietypowymi zakupami też - Dodała Sam, mrugając do May.

~

Po kilku minutach na kanapach, nadszedł czas na kolację, i przejście w głąb domu. Duża, otwarta kuchnia, i jadalnia…

Anthony siedział u nasady stołu… a po chwili w kuchni pojawiło się czterech innych Anthony'ch(!), odbierających od Lucy, i wnoszących na stół jadło…


Była masa pyszności. Mięsa i kiełbaski, sałatki, ryż, ziemniaczki, wiele pyszności, było i wino. Gdy w końcu i zjawiła się Lucy, najwyraźniej urzędując w kuchni, siwek wzniósł toast:
- Za Lucy, która potrafi przygotować takie pyszności, i za naszych nowych znajomych, oby im się tu dobrze żyło…

Atmosfera była miła, a jedzenie było smaczne. Po pierwszych kilku minutach, sporadycznych rozmówek(gdy każdy jadł), w końcu pojawiły się i konkretniejsze…

- Zwiedzaliście coś? - Spytał Anthony.
- Byli zajęci sobą… - Odparła Lucy, z minimalnym uśmiechem na ustach, popijając winko.
- W sumie nie ma się co dziwić - Uśmiechnął się gospodarz - W końcu można odpocząć, jest spokój, a na poznawanie Enklawy jest czasu masa…

- Jestem bez majteczek - Szepnęła nagle do ucha Peterowi Hannah, a ten mało nie zakrztusił się jedzeniem.

- A waszych towarzyszy nie ma… - Siwek spojrzał na zegar na ścianie - …ale pewnie już niedługo się zjawią. Różnie to bywa na drogach, w końcu jest zima, nie ma się czym martwić…
- Przyjadą, przyjadą - Powiedział Marcus, zerkając na May.

~

Kolacja w sumie już była w jej dalekich etapach, podobnie jak rozmowy o wszystkim, i niczym, gdy…

- Przy głównej bramie czarny Chevrolet Impala - Zatrzeszczała nagle stojąca w rogu pomieszczenia krótkofalówka.

Anyia i "Elusive"!

22:20

- Już jedziemy z Lucy - Odpowiedział w eter Anthony, po czym zerknął na towarzystwo - May? Ty też? W końcu ich znasz…







***
Komentarze jeszcze dzisiaj.

Sonichu 04-07-2022 17:33

Jeśli coś w okolicy miało wyglądać podejrzanie to z pewnością była tym czymś forteca z pieprzonymi reflektorami i płotem tak wysokim, jakby chronił cnotę przeciętnego nerda z piwnicy. Trochę przypominało Rosjance wjazdy do baz wojskowych wizytowanych przez jej ojca gdy była jeszcze mała, a komunizm niczym Lenin, wydawał się w ich ojczyźnie wiecznie żywy.
Płoty, druty, reflektory, wieżyczki strażnicze i jakieś kurwy nadające przez megafon. Pewnie gdyby nie była tak wyćpana i zmęczona, zauważyłaby więcej. Szybki rzut oka w lusterko wsteczne nie pozostawiał złudzeń. Po przekrwionych oczach ze źrenicami tak wielkimi że tęczówka stanowiła cienką kreskę ich obwódki było doskonale widać, że Yemerova jest wyjebana w kosmos jak sam skurwysyn i w ogóle cud, że dotarła w takim stanie aż pod bramę, nie rozbijając się po drodze na zasiekach albo innym gównie typu doły czy słupy. Do tego cienie pod ślepiami, ściągnięta skóra na bladej niczym mleko skórze oraz posiniałe usta, przygryzane od czasu do czasu aby nie stracić do końca przytomności.

- To teren prywatny! Zakaz wjazdu! Proszę stąd odjechać! - Ryczał ktoś przez megafon.

- Idi na chui, cyka blyat… - odpowiedziała mu Anya z samochodu, opierając potylicę o zagłówek i paląc przyczepionego do prawego kącika peta. Niestety odpowiedziała cicho, więc po wzięciu oddechu i opanowaniu trzęsących się mięśni twarzy przechyliła głowę w stronę otwartego okna.
- Na chuj… na chuj drzesz mordę, cyka blyat! - wydarła się warkotliwie, a potem zaciągnęła się i dodała cynicznym tonem - Kogo tu muszę wyruchać żeby pogadać z waszym poganiaczem niewolinków?! Wabi się Anthony, ale to sami wiecie!

Zapanowała chwilowa cisza ze strony fiutów z reflektorami… a potem chyba biegali wokół jej auta??
- A ty kto? - Usłyszała już warknięcie bez megafonu.
- T… twoja stara, debil! - odpowiedziała zgrzytając zębami i paliła z rękami opartymi o kolana. Strzeliła kostkami dłoni po których zapełgał niewielki płomyczek i szybko zgasł.
- Wielki rare steak z czarnucha, zaćpana pizda z przestrzeloną szkitą, idiota który wkurwia gadką że ja pierdole i laska warująca przy tym pierwszym! Jestem od nich, mieli tu dojechać! Nie wkurwiajcie mnie że dymam przez dwa jebane stany na frajer!
- Ummm… siedź i czekaj! - Padła zwięzła(?) odpowiedź. No i dalej ją - chyba, pieprzone reflektory - trzymali na lufach?
-A co ja niby kurwa tu robię, durak?! - Smoczyca prychnęła a przez ból i zmęczenie przedzierała się powoli irytacja. Tak w chuj.
Wypluła peta przez okno i sięgnęła do paczki na desce rozdzielczej.
- Zamiast drzeć pizdę skołucie mi Fentanyl! Mam jebaną kulę w ramieniu i sama tego kurestwa nie zalecze! Jak nie zaćpam to zacznę rozpierdalać!
- Momeeent! - Usłyszała, i coś tam gdzieś ktoś chyba pieprzył dalej do kogoś przez jakąś krótkofalówkę…
- W… wolniej, kurwa! - kobieta syknęła, wyjmując papierosa i wsadziła go w usta drżącymi palcami. Coraz mniej jej się ta sytuacja podobała, ale trudno. Teraz musiała tylko czekać.
- Odpalam sobie fajka, zdejmijcie łapy ze spustów… możecie se w pizdu zwalić - dodała głośno, czekając dwa oddechy zanim nie podniosła powoli ręki i nie pstryknęła palcami aby podpalić papierosa.
- Ja jebie… Hydrokodon, oksykodon, morfina, buprenorfina, metadon, kodeina… nikt tu niczego nie ma pod ręką? Uh, blyat. Jebane zadupie… wóda?!!
Zamiast odpowiedzi któregoś z żołnierzy po prawe stronie kierowcy rozległo się ciche pyknięcie i na fotelu pasażera pojawiła się drobna brunetka z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Cześć Anya, wreszcie jesteście! - cieszyła się wyraźnie, przechylając na bok aby objąć drugą kobietę.
Smoczyca parsknęła dymem w kierunku sufitu dając się przytulić i syknęła przy próbie poruszenia przestrzelonym ramieniem.
- Priviet mała. Dotarliście… zajebiście. Wkurwiłabym się jakby wyszło że robię z siebie frajera.
- Tak, udało się. Jesteśmy tu wszyscy. Ja, Marcus, Peter i Lilly… znaczy Hannah, bo tak naprawdę ma na imię, ale… - Maya rozejrzała się po wnętrzu auta.
- Gdzie Elusive?
Yemerova pociągnęła fajka ze trzy razy zanim nie odwróciła głowy w stronę dziewczyny.
- Zdechł, ja mam przestrzelone ramię. Boli jak skurwysyn. Powiedz tym leszczom żeby poszli się bawić w zbijaka swoimi jajami gdzieś na cieciówce. Potrzebuję prochów… i kogoś kto wyjmie kule. Teraz.

I dokładnie w tym momencie, brama została otworzona, a Anya mogła podjechać do drewnianego domku za ową bramą, co też Rosjanka zrobiła, prowadząc ostrożnie jedną ręką i z kiepem w gębie.
- Wszystko będzie dobrze, nie martw się. Mają tu świetnego lekarza i kogoś kto stawia na nogi za pomocą swoich zdolności. Pewnie nie uwierzysz, ale Marcus już sam chodzi i nie ma śladu że jeszcze wczoraj był bardziej po tamtej stronie niż tej - Nox nawijała wesoło, chociaż na drugą kobietę patrzyła z troską.
- Eto khorosho… - szarowłosa mruknęła niewyraźnie próbując zaparkować tak, aby nie porysować maski co nie było proste gdy się było naćpanym po czubek nosa.

Pod domkiem czekał zaś jakiś starszy już wiekiem siwek w… kożuchu, oraz kobieta w płaszczu, spod którego widać było czerwoną sukienkę.


- Dobry wieczór… - Facet wyciągnął ku Anyi dłoń, chcąc pomóc jej wysiąść z auta - Jestem Anthony, a to Lucy, zaraz się wszystkim zajmiemy, zapraszam do środka - Uśmiechnął się czarująco.
Smoczyca za to zmrużyła oczy, przyglądając mu się uważnie a końcówka tlącego się papierosa nadawała bladej skórze ognistej czerwieni. Odbijała się też w dwóch dyskach czarnych źrenic w miejscu oczu.
- Ya mogu sdelatʹ eto sama - wycedziła, samej wytaczając się z auta. Nie chciała aby ktoś szarpał jej rannym ramieniem skoro nie musiał. Stanęła chwiejnie dopiero na własnych nogach czując jak zrobiona jest. Wyłapała jednak najważniejsze.
- Anthony… więc to twój burdel. Haraszo… następnym razem… lepiej niech twoje dziwki oprócz karabinów mają też coś przeciwbólowego. My mamy d… do pogadania - zatoczyła się w kierunku domku, starając się trzymać głowę wysoko.
- Postrzelili ją i… mówiła, że ma kulę w ramieniu - Maya powiedziała cicho do doktorka, po czym chciała skoczyć obok szarowłosej aby ją asekurować w razie gdyby zatoczyła się za mocno albo miała upaść. Ale tam był siwek…
- Och młoda damo… takie… słowa… z takich pięknych ust… - Anthony stał blisko Anyi, asekurując jej plecy, lecz bez dotyku - Zapraszam do środka, wszystkim się zajmiemy…
- Daj… mi… Fentanyl - odburknęła Rosjanka, spoglądając na niego przez chwilę i prychnęła, wchodząc do domu już bez zbędnych przystanków.

Posadzili ją na krzesełku, ledwo przytomną(?) i obolałą… a obok May, uśmiechnięta, ale i trochę z obawą na twarzy?
- To jest Lucy, jak mówiłem. Ona dotykiem uśmierza ból… i uspokaja, podaj jej po prostu dłoń… - Wyjaśnił Anthony - Ja jestem lekarzem… gdzie dostałaś? - Spojrzał na Anyię.

A wtedy w domku zjawiła się i jakaś dziewczynka z dwoma kucami.
- O, w samą porę… a to jest Amelia, ona potrafi dojrzeć każdą zmianę w ludzkim ciele, każdą nieproszoną tam… "rzecz", i uleczyć ją, głównie jednak choroby… chcesz coś do picia? Kawę, herbatę, czekoladę? Nie, w twoim stanie już alkoholu ci starczy… - Uśmiechnął się przelotnie siwek, a Maya stanęła z boku dając innym działać.
Rosjanka z ciężkim stęknięciem usiadła na krześle, opierając plecy o oparcie i zamknęła oczy bo w środku było za jasno jak na jej gust.
- Zajebałam go… - powiedziała cicho, odchylając głowę do tyłu - Tego szczurowatego frajera który ze mną jechał. Wkurw… wkurwił mnie, pierdolony. Najpierw… przystawił nóż do gardła, a po… potem. Potem chciał wydymać na hajs. Mój hajs. Nikt nie dyma mnie na hajs.
Nox pobladła, uśmiech zszedł jej z twarzy. Potrząsnęła głową, a następnie wzięła oddech zanim nie spytała.
- Elusive… nie żyje?

Yemerova prychnęła i zakaszlała krótko, łapiąc się za lewy bark.
- Da… uh, blyat. On i… jeszcze trzech z… baru g-gdzieś… nie pamiętam jak ta dziura się nazyw… nazywała. Wiedz… wiedziałam, żeby… ni… nie pomagać wam. To zawsz… zawsze wychodzi źle. Tamci chcieli… forsę, napad. Poszli z dymem… a ja… dzieci - westchnęła, wypluwając niedopałek na podłogę - Jestem spalona… zostawiłam świadków, jebać to. Daj… dajcie coś na ból i spier… spiedalam.

Anyhony skrzywił się, ale nie powiedział nic. Kiwnąła za to głową do Lucy… kobiece dłonie, od tyłu, znalazły się nagle na policzkach Yemerovej. Bardzo, bardzo miłe w dotyku, niczym najwspanialszy jedwab, po prostu niesamowite… pojawiło się i ciepło. Lekkie, przyjemne, odprężające. Ktoś(Amelia) również złapał ją za dłoń, i tam także poczuła miłe ciepełko… Anyia odprężyła się naprawdę mocno, a i jednocześnie, poczuła w sobie nowe pokłady siły. Otworzyła oczy, czując jak zmęczenie w dużym stopniu odchodzi, jak ból rany, i całego ciała maleje, a efekty wszelkich dragów i dopalaczy, również odchodzą w zapomnienie?? Zamrugała oczami, a dłonie tu i tam, cofnęły się.
- Lepiej? - Spytał uśmiechnięty Anthony - Zapraszam więc za chwilę w moje skromne łapki, pozbędziemy się kuli…

Siwowłosa poruszyła karkiem ze zdziwieniem odnotowując że… było lepiej. O wiele lepiej. Ramię co prawda nadal rwało, ale reszta ciała już nie sztywniała od miksu środków przeciwbólowych z dopalaczami. Nawet palić się jej przestało chwilowo chcieć, choć ostatnie godziny trasy odpalała szluga od szluga.
- Jest tutaj - pokazała ostrożnie na lewe ramię - Przypaliłam to kurestwo żeby się nie wykrwawić, więc musisz ciąć… i ile? - zadała najważniejsze pytanie, patrząc mu z poważną miną w oczach. Wszystko miało przecież swoją cenę, dobrze że się przygotowała.
- Umm… co "ile"? - Zdziwił się siwek, a dziewczynka obok parsknęła.
- Ile sobie liczysz, durak - odpowiedziała Rosjanka, strzelając kostkami dłoni. - Za pomoc, cuda na kiju i całą resztę.

Anthony pokręcił głową, po czym się uśmiechnął. A następnie… powoli, delikatnie, uchwycił dłoń Yemerovej od zdrowego ramienia, i… podniósł do swoich ust, po czym cmoknął z nonszalanckim uśmieszkiem.
- Tutaj pieniądze nie są zmartwieniem, i tutaj nie grają roli… "Ognista Lady" - Mruknął, a tym razem jakieś dziwne dźwięki wydała z siebie Lucy. Cicho parsknęła?
Tymczasem gdzieś za ich plecami Nox ustawiła się tak, aby ani Rosjanka ani lekarz nie widzieli że w dyskretny sposób przykłada palec do ust, patrząc krótko na Lucy oraz Amelię.
Następnie po prostu wróciła na poprzednią pozycję, uśmiechając się pod nosem.

Yemerova uniosła jedną brew i mrugnęła parę razy, po czym zrobiła rozbawioną minę.
- Smoczyca - stwierdziła i kręcąc głową wstała powoli, choć ręki nie zabrała.
Stanęła obok siwego, szczerząc zęby.
- No to davaj, Tony. Pokaż co tam masz i co potrafisz. Oprócz bajerowania.
Siwek się roześmiał…
- Zapraszam więc na stół operacyjny. Mogę poprowadzić twoją bryczkę? Bardzo fajny model… - Wskazał wolną dłonią drzwi.
- Od razu łapiesz za kosę, co? - Rosjanka parsknęła, wbrew powadze sytuacji czując autentyczne rozbawienie. Może zadziałały moce dwóch stojących w pobliżu kobiet, a może chodziło o coś kompletnie innego.
- Bez kwiatów, bez kolacji, bez dennej poezji ani Flunitrazepamu w winie. Rozpieszczasz mnie… ale znamy się za krótko… a jebać. - westchnęła, sięgając do kieszeni po papierosy. Odpaliła jednego z palca.
- Kluczyki są w stacyjce, ale jaki moje maleństwo zadrapiesz to ci ten kurwidołek spalę do gołej ziemi. To oryginał z 1967 roku, zabytek. Będę potrzebowała mechanika, chłodnica marudziła na trasie. Ktoś kto zna się na rzeczy musi zajrzeć pod maskę. - zaciągnęła się.
- Mamy tu wielu specjalistów, spokojnie… - Anthony jeszcze raz wskazał gestem dłoni drzwi - Wszystko po kolei. A zatańczymy innym razem… smoczyco…
- O ile nie podwiniesz kity, większość tak robi - kobieta wzruszyła jednym ramieniem, wracając na dwór, a potem ruszyła do swojego samochodu. Dość niecodziennie, bo na stronę pasażera.

***

Pojechali więc… z May na tylnym siedzeniu. A siwek jechał całkiem zwyczajnie, bez żadnych cyrków, choć kilka razy trochę przydepnął gaz, mrucząc pod nosem, iż to niezły kociak jest…

Zatrzymali się w końcu przed czymś, co wyglądało na jakieś mini-centrum handlowe?? A Anthony spojrzał z nieco kpiącym uśmieszkiem na Anyię.
- No chyba nie spodziewałaś się prywatnego szpitala w Beverly Hills?
- Beverly Hills to tandeta - stwierdziła wyrzucając niedopałek przez okno - Stylowa, z pompą, bajerami, ale jednak tandeta. Ale nie dygaj, nie spodziewam się tu ani tego, ani tym bardziej moskiewskiego szpitala wojskowego. Może być kawałek stołu w kącie, szczypce, igła z nitką i butelka wódki.

Po opuszczeniu auta, i wejściu do środka, paru schodkach, i paru drzwiach… byli w końcu w czymś, co wyglądało na dobrze wyposażoną, prywatną, składająca się z kilku(nastu?) pomieszczeń klinikę.
- Pójdę się przebrać, ty również, Lucy i May ci pomogą? - Powiedział siwek.
Yemerova skrzywiła się.
- Nie jestem kaleką, sama się ogarnę. Bywało gorzej, po prostu miejmy to już za sobą. Wystarczy mi standardowa ilość dziur do szczęścia. Ta nowa mnie wkurwia.
- Jak tam chcesz… - Anthony wzruszył ramionami - A jadłaś już coś dzisiaj? Jadłaś… dobra, to pełnej narkozy nie robimy…

No i wszyscy zostawili ją samą, w małym pokoiku, a Lucy położyła na kozetce ubiór dla Anyi. Tak, ten ubiór, ze szpitali USA dla pacjentów, gdzie z tyłu w sumie wszystko był otwarte, i był pełny wgląd na dupę…
Dobrze że kobieta nie miała się czego wstydzić, ani do wstydliwych nie należała. Klnąc pod nosem w rodzimym języku zdjęła najpierw swoje ubrania, odkładając je na krzesło jak leci i nie siląc na składanie. Zwykle szło sprawnie, lecz kawałek ołowiu w ramieniu nie należał do zwykłych sytuacji. Zgrzytała więc zębami i syczała prastare słowiańskie klątwy oporządzając się samej, gdyż proszenie kogokolwiek o pomoc było zbyt uwłaczające godności. Wreszcie po paru próbach udało jej się przyodziać w szpitalną piżamkę i usiąść na brzegu kozetki z nogą założoną na nogę. A po kilku chwilach zapukała Lucy…
- Gotowa? - Spytała przez zamknięte drzwi - To chodź… - Rzuciła jej jeszcze klapki na podłogę, by Anyia nie chodziła boso. Kobieta wzuła więc buty, a potem poszła za głosem bez sprzeciwu.

W sali operacyjnej, czekał już Anthony, podobnie jak Lucy ubrany w strój chirurga.
- To kładź się smoczyco, i zaczynamy… - Powiedział mężczyzna, wskazując stół.
- Ale nie zrobisz nic zjebanego i nie obudzę się jako baba z byndolem, no nie? - Anya zaśmiała się podchodząc pod wskazany mebel. Przysiadła na blacie gapiąc się na doktorka spode łba, oceniająco i coś długo przytrzymała spojrzenie na jego oczach oraz ustach.
- Rób ze mną co chcesz - dodała niskim, nosowym głosem gdy kładła się na płasko.
- Powiększenie piersi, na zamówienie… - Parsknął Anthony. No i przystąpił wraz z Lucy do operacji.

Znieczulenie, strzykawki, jakieś narzędzia, skalpel… nożyczki, szczypce… i w końcu i muzyka.
- Chyba nie masz nic przeciwko? - Tak lepiej się pracuje…

[media]http://youtu.be/EFJ7kDva7JE[/media]

W sumie, Anyi to było już wszystko jedno. Może i nie jej rodzaj muzyki, może i miała to w głębokim poważaniu, ale chyba lepiej, taka muzyka, niż choćby… Disturbed? Było jej dobrze, od nowych prochów, krążących w jej ciele…
- Opowiesz mi coś o sobie? - Spytał nagle siwek, babrzący się w jej ciele.

Kobieta dotąd patrząca w sufit zamrugała, opuszczając wzrok na twarz chirurga i patrzyła na niego przez długo. W tle grał Chopin, dziwnie kojący, jakby usypiający. Z pewnością wyciszał, nie jak sieczki zwykle puszczane w Impali podczas drogi żeby zagłuszyć zbędne myśli, albo lęki… bo każdy miał swoje i każdy się czegoś bał.
- Kwadrans temu przyznałam się że zabiłam cztery osoby - mruknęła przez odrętwiałe od prochów wargi. Mówiła spokojnie, trochę nawet apatycznie - Patrzyłam jak płoną żywcem aż do kości. Widziałam jak wiją się w agonii póki w końcu nie zdechli… wciąż czuję ich smród. Jesteś pewien że na pewno chcesz wiedzieć więcej?

Anthony odetchnął głębiej przez chirurgiczną maskę, skupiony na ranie…
- Nie ma takiej osoby, która ma tylko złe rzeczy w swoim życiu. Może coś w tym kierunku? - Powiedział, na drobny moment zerkając jej w twarz, a i jednocześnie najmniejszym palcem w rękawiczce, dotknął jej policzka, przechylając głowę Anyi, by znowu patrzyła w sufit, a nie… w ranę?

- Mam moją furę i dość hajsu aby ją zatankować i jechać gdzie tylko chcę, bawiąc się po drodze póki mi starczy sił - Rosjanka uśmiechnęła się wracając do podziwiania sufitu i lampy sali operacyjnej.
- A potem wylądować gdzieś nad brzegiem oceanu z butelką dobrego whisky w dłoni obok kogoś, kto nie chce mnie ani zabić, ani wykorzystać. Rzygam już tym… co nie wezmę w dłonie obraca się w popiół, ale to z popiołu wyrastają nowe drzewa, dobry nawóz. Nowe początki… taki jest mój pozytyw. Nieważne jak się nie spierdoli po drodze zawsze znajdę nowy początek i spróbuję od nowa. Pochodzę z pięknego kraju gdzie jest prawdziwa zima, a nie takie popierdółki jak tutaj. Uwielbiam zimę… można iść do bani, a później wskoczyć do oblodzonego jeziora albo wytarzać w śniegu. Do sauny. Macie tu saunę?

Kątem oka widziała, jak Anthony nieco na moment zmrużył oczy… uśmiechnął się?
- Do oceanu daleko, ale plaża jest. Jeziorko. Śniegu też mamy tu dużo… i dobra whisky się znajdzie. Sauna również, więc nie powinno być tak źle? - Powiedział siwek.
- Jeszcze centymetr - Szepnęła asystująca Lucy.
- Powinno więc być znośnie, droga smoczyco… - Dodał Anthony. Anyia zaś, mimo znieczulenia, czuła go w sobie. Znaczy się, czuła, jak w niej grzebie. Jak używa różnych przyrządów, jak ją kroi, zagłębia się w jej ciało… jak dotąd chyba żaden inny facet. Tak trochę, na swój pokręcony sposób, to było trochę takie… perwersyjne? Odgoniła szybki te myśli.

Nie skomentowała też tego “znośnie”, bo przez okno samochodu widziała kawałek osady. Nowy Jork to to nie był, kolejna zabita dechami dziura bez żadnej porządnej knajpy ani klubu.
- Da się tu liczyć na wycieczkę z przewodnikiem? - spytała wbrew narastającej irytacji. Porządny oddech później strzeliła kostkami dłoni i potrząsnęła palcami aby zgasić niewielkie płomyki.
- I jakiś kąt na uboczu.
- Maya i pozostali mają dom… jest tam i miejsce dla ciebie, oczywiście… najpierw odpocznij, wyliż rany. Z naszą pomocą już jutro będzie dobrze… i mam! - Pokazał jej nagle kulę, którą w końcu wyciągnął z jej ciała, trzymaną w szczypcach.
- Blyat… - siwowłosa jeknęła z ulgą. Już czuła się lepiej od samej myśli że ten mały, pieprzony kawałek ołowiu nie będzie drążył w jej ciele nowych korytarzy przy każdym ruchu.
Zdołała się nawet uśmiechnąć połową ust.
- Spasiba… wolę jednak coś bez dodatkowych ogonów, na wszelki wypadek - mruknęła i uśmiech zszedł z jej twarzy. Przymknęła ponownie oczy.
- Ja nie odpoczywam, nie umiem. Za to niechcący mogę puścić z dymem pierdolnik w którym próbuję spać. Taki mam… mankament. Więc lepiej dla wszystkich będzie jeśli mnie ulokujecie z dala od potencjalnych ofiar. Chujowo potem będzie rano przepraszać za zjaranie kogoś, kto na to nie zasłużył. Tak trochę przypał.
- Na wszystko jest sposób… - Powiedział chirurg, a kula z brzdękiem wylądowała w pojemniczku podstawionym przez Lucy - …więc się tym teraz nie męcz. Jesteś wśród swoich, i będzie dobrze, gwarantuję ci to - Anthony zerknął jej w twarz, po czym zabrał się(chyba) za zszywanie rany…
-Chuja a nie będzie dobrze. Już to przerabiałam, nie raz i nie piętnaście - Rosjanka pokręciła lekko głową czując się podle, a nienawidziła się tak czuć. Było wszystkiego za dużo. Za normalnie… za miło i za dobrze. Jak w pieprzonym śnie który zaraz zmieni się w koszmar.
- Nie chciałabym zrobić ci krzywdy, za milutka mordka z ciebie. Zlepiasz mnie chociaż nie musisz… jestem kiepska w wyrażaniu wdzięczności. - zrobiła krótką przerwę i po powstrzymaniu chęci splunięcia na podłogę, podjęła warkotliwym tonem - Nie chcę żebyś umarł, a potem nocą dołączył do tych których… po prostu nie chcę cię widzieć martwego, nieważne.
- Anyiu… spokojnie… - Powiedział Anthony, po czym znowu zerknął w jej twarz - Masz koszmary? Opowiesz mi o tym? - Spytał zatroskanym tonem siwek… a na policzkach Yemerovej, znalazły się nagle znowu dłonie Lucy, bez rękawiczek. Kobieta pogładziła nawet kciukami twarz rosjanki… po kościach policzkowych, blisko oczu, a ta się momentalnie uspokoiła, i odprężyła. Siwy zaś dalej ją zszywał.
- To nie koszmary - wbrew samej sobie zaczęła mówić dziwiąc się jak łatwo przychodzą jej potrzebne słowa, zwykle gniecione głęboko w piersi. Przełknęła ślinę, kładąc dłonie nieruchomo na stole. - Ogień to nie jedyne moje przekleństwo, drugie jest gorsze i mam je na własne życzenie bo byłam głupia. Pokochałam kogoś, kogo nie powinnam i bardzo chciałam mu pomóc. Pokochałam jak cholera - pokręciła głową nad własną głupotą.
- Był… jest. Gdzieś tam jest, ambitny skurwiel z odznaką gliniarza. On dostawał swoje błyskawiczne awanse za rozwiązane śledztwa, a mnie został jego syf. Dziesiątki trupów brutalnych morderstw, dziesiątki oszalałych z bólu i wściekłości dusz które wyrwałam z niebytu aby wydobyć informacje potrzebne Leo, aby piął się w swojej karierze szczebel po szczeblu. Są ze mną cały czas, każda z nich. Widzę je kątem oka… czarne cienie na granicy wzroku. Odbicia w lustrach, szczególnie gdy jestem zmęczona. Nigdy nie odpuszczają abym… nie zapomniała czym jest obłęd. Wystarczy że zamknę oczy, a dopadają mnie raz za razem… muszę przeżywać ich śmierć. Topienie, duszenie, tortury… zdzieranie żywcem skóry pasmo po paśmie, krojenie nożami, rażenie prądem. Umieranie ciągle i ciągle póki nie nastanie świt. Odpuszczają kiedy pojawia się światło, a ja próbuję żyć. Dziś znowu kogoś zabiłam, będą uradowani… lepiej aby piwnica w której mnie zamknięcie była ognioodporna, bo nie panuję nad sobą i czasem… wszystko płonie.
- Rozumiem… - Cichy szept Anthony'ego.

Niezauważalne dla Yemerovej, skinięcie jego głowy.

Palce Lucy, jej dłonie, masujące twarz rosjanki. Jak dotyk niebios, jak żywy jedwab, najcudowniejszy dotyk, jakiego kiedykolwiek Anyia doznała. Masujące jej żuchwę, policzki, skronie. Czasem i kciukami czoło.
- Już nigdy nie będziesz musiała tego przeżywać. Będzie dobrze…

Ciepło rozchodzące się po jej twarzy. Docierające wprost do mózgu. Uspokajające, kojące niczym dotyk matki dla małego niemowlęcia. Odpływała.
- Już… nigdy… bęęędzie doooobrzeeee… - Głos oddalał się. Było coraz ciszej. I coraz bardziej przyjemniej, wprost błogo. Spokój, cudowny spokój i relaks…

Anyia odpłynęła…

Kerm 10-07-2022 20:56

Kolacja u siwego
 
- Pyszności, palce lizać... - powiedział Peter, po czym spojrzał na Lucy. - Udzielasz może lekcji kucharzenia? - spytał. - Może byś znalazła kilka wolnych chwil?
- Hannah cię nauczy… - Odpowiedziała kobieta z lekkim uśmiechem. A sama Hannah… kończyła właśnie drugą lampkę wina, i jedynie zerknęła to na Lucy, to na Petera.
- Skoro tak mówisz... - W głosie Petera uważny obserwator mógłby dostrzec cień wątpliwości. Był przekonany, że Hannah mogłaby go nauczyć jeszcze paru ciekawych rzeczy, w skład których gotowanie jednak nie wchodziło. - Masz wiele ukrytych talentów. - Uśmiechnął się do dziewczyny.
- Jestem bez majteczek - Szepnęła nagle do ucha Peterowi Hannah, a ten mało nie zakrztusił się jedzeniem.
Wypił łyk wina, potem drugi.
- Faktycznie niespodzianka... chociaż może trochę nie na temat... - powiedział. - Ale podoba mi się to - stwierdził z aprobatą, na potwierdzenie słów pokiwawszy jeszcze głową.
- Trochę wina? - spytał. Równocześnie sięgnął ręką pod stół, chcąc przesunąć dłonią po udzie dziewczyny... w górę. I dostał kopa w kostkę, oraz na sekundę wymowne spojrzenie Hannah.
- Tak, jeszcze trochę winka… - Powiedziała niby nic dziewczyna.
Kopniakiem Peter zbytnio się nie przejął, a na spojrzenie odpowiedział lekkim uśmiechem. A potem dolał dziewczynie wina. Trochę.
- Za miłe, zebrane tu towarzystwo - wzniósł kolejny toast.

Siedząca dalej przy stole Nox przepiła herbatą z sokiem, unikając od początku obiadu jakiegokolwiek alkoholu. Zamiast tego podpatrywała resztę towarzystwa, wybierając ciągle nowe smakołyki z talerzy oraz misek.
- Jeśli będziemy chcieli zamówić coś spoza katalogu mamy się zwrócić do ciebie? - spytała krótko ostrzyżonej kobiety.
- Gdzie cię szukać i w jakich godzinach? Poza tym skoro jest opcja zamawiania towarów spoza terenu miasta to… jakie są limity? Czym się płaci? - tu spojrzała na siwego.
- Niczym nie płacisz, zamawiasz i tyle. Oczywiście… po zatwierdzeniu. Ferrari nie dostaniesz, ale coś bardziej sensownego, czemu nie? - Uśmiechnął się Anthony - Chcesz spróbować? Podaj mi kilka przykładów, co byś chciała…
Atmosfera z towarzyskiej zmieniła się w bardziej… biznesową, ale Peter musiał przyznać, że nieco słuszności Maya miała. W końcu trudno było sądzić, że kieszeń Anthony'ego jest bez dna.
Ale... czyżby Maya zdążyła przestudiować 300-stronicową księgę?
- Czy macie może elektroniczną wersję tego katalogu? - spytał, zanim Maya zdążyła odpowiedzieć..
- Nie widzę takiej potrzeby, a dlaczego pytasz? - Powiedział Anthony.
- Łatwiej się szuka określonej rzeczy, niż wertując strony - odparł Peter. - Z drugiej strony... przeglądanie kartka po kartce może człowieka... natchnąć - powiedział z uśmiechem.
-Choćby ubrania - Nox odpowiedziała po chwili zastanowienia, opierając łokcie o stół.
-Od tego warto zacząć. Ewentualnie inne drobiazgi których nie obejmuje oficjalna lista. Nic nielegalnego oczywiście.
- Jeśli to nie będzie 5 torebek Gucci, albo Louis Vuitton, to nie powinno być problemu… - Odparł Anthony.
- Później ci wytłumaczę, gdzie mieszkam - Dodała Sam - A wpadaj kiedy chcesz, ja nie śpię, nigdy, serio - Mrugnęła wytatuowana dziewczyna.
Maya uśmiechnęła się pod nosem.
-Tym bardziej podaj swój adres, będę wpadać na fajka albo coś podobnego. Gucciego nie lubię, mainstream ssie. A tobie czegoś potrzeba… nietypowego? - łypnęła na Marcusa.
- Nah, ja tam nie mam takich potrzeb. Jestem prosty w obsłudze - Marcus się uśmiechnął do May, po czym objął ją łapą w pasie.
- Mi, jak na razie, nie przychodzi do głowy nic nietypowego - powiedział Peter. - Ubieram się standardowo, jedzenie, jakiś jeep czy sanie to nic niezwykłego - dodał. - Chyba że coś z rozrywek, ale to najpierw musiałbym przejrzeć katalog. Tam pewnie są tysiące interesujących rzeczy.

Oparta o Murzyna brunetka głaskała go po plecach, myśląc o czymś póki nie wylała o co chodzi.
-Lucy mówiła o pracy z dziećmi. Od kiedy mogę zacząć?
- Jutro poniedziałek, więc jutro? Nowy tydzień, nowe wyzwania? - Uśmiechnął się Anthony.
Peter upił łyk wina i skomplementował kolejną potrawę.

A wtedy, z krótkofalówki w rogu pokoju, usłyszeli informacje, o przybyciu czarnej Impali.

Buka 12-07-2022 11:44

Enklawa
Owen Lake, Minnesota.

21 listopad, poniedziałek.

Anyia obudziła się… nie, nie zerwała się ze snu, szczęśliwa z końca koszmarów, i wszelkich okropieństw, jakie w nich przeżywała. Po prostu się obudziła. Tak po prostu. Spokojnie otworzyła oczy.

Leżała w łóżku, w jakimś pokoju. Zwykłe, duże łóżko, świeża, pachnąca pościel, ciepełko łóżeczka, miły dotyk pościeli na skórze. Przez okna wpadające światło poranka? Kilka mebli, szafa ścienna…

Miała nadal na sobie jedynie piżamkę szpitalną, a nowością była ręka na temblaku, i duży opatrunek na jej barku. Do tego była podłączona do dwóch kroplówek. Jedna zwykła, z przezroczystym płynem, druga, z bardzo żółtym, wprost ostro radioaktywnie-żółtym… igły w ręce, tej nie na temblaku. Wyrwać je, wyciągnąć, pozbyć się draństwa? A może jednak nie? Nie było bólu.


Czuła się inaczej. Czuła się wyspana, zrelaksowana, czuła się… cudownie. CUDOWNIE. Nie było koszmarów. Nie było rozrywania ciała, nie było uczucia wyprucia(i to dosłownie), bólu, rozpaczy, nienawiści. Nie było niczego, absolutnie niczego, co przez tak wiele, wiele lat ją naznaczyło, co doprowadzało do tego, jak się budziła, kim była? Nie potrafiła tego początkowo zrozumieć, ogarnąć co się działo. Uczucie… uczucie spokoju. Wewnętrznego spokoju, uczucie bycia "normalną", było jej już od tak dawna obce, wprost nie do zrozumienia. I to, jak było teraz, tak nagle, tak normalnie… zawładnęło nią całą, aż się zatrzęsła. I objęła samą siebie, i zaczęła cichutko płakać.

Koszmar się skończył. Była wolna.

Nie było już bólu.

Na fotelu blisko łóżka, spał na siedząco Anthony. Siwek cicho pochrapywał, tak ledwie słyszalnie. Spał tu całą noc, warował przy niej? Dał jej wybawienie z koszmarów, początek nowego życia?

Anyia płakała. Płakała bezgłośnie, z… radości. Prawie odchodziła ze zmysłów. Ze szczęścia? Nie umiała opanować łez, nie umiała pozbyć się szerokiego durnego uśmiechu na ustach.

Wdech… wydech… wdech… wydech… otarcie łezek, wdech… wydech… dłonie na twarzy, kolejny, niemy szloch… mogła wstać, uważając na podłączone kroplówki, w końcu były na wysokim stojaku, który miał rolki… jej serce szalało, umysł szalał, ale nie było żadnego wkurwa? Był spokój i… radość??





Enklawa

Trzeba było trochę wcześniej wstać, tak o 7 rano. Dziś pierwszy dzień "pracy", pierwszy dzień konkretniejszego poznania ich nowego miejsca… lepszego życia? Wszyscy byli tym mniej lub bardziej poruszeni, wszyscy byli lekko podekscytowani. Hannah zwlokła się dopiero o 8…

Około 8:45 przyjechały pierwsze pojazdy, zabierając ich w różne części Enklawy.

Praca od 9 do 15, pic na wodę?

***

Hannah zabrała skuterem sympatyczna, 22-letnia Veronica, wioząc ją do miejsc zajmowanych przez zwierzęta…

~

Po Marcusa przyjechał jeden ze strażników Enklawy, niejaki Li. Początkowo czarnoskóry siłacz miał jedynie mieć "lekką służbę", można jednak było byłemu żołnierzowi już pokazać co i jak…

~

May trafiła do przedszkola. Zwykłego, niedużego, składającego się z kilku pomieszczeń, parterowego budyneczku.

Poznała tam Stephane(ich szefową), 29 lat, oraz przedszkolanki Ambrey 20 lat, i Lailę 24 lata. Ta ostatnia była w 3-cim miesiącu ciąży, i to ją May miała niedługo zastąpić…


No i tuzin dzieciaczków, w różnym wieku. Od 2 latek(kilka mniejszych było jeszcze z rodzicami) do 7 lat. Całość podzielona na dwie grupy, na "młodsze" i "starsze". May miała w przyszłości zajmować się młodszymi, oczywiście do pomocy ze Stephane, ale to w przyszłości…

~

Peter trafił do magazynu. Wielkiego, wielkiego magazynu, pełnego wysokich regałów z maaaaaasą rzeczy, potrzebną mieszkańcom Enklawy. Było tu chyba wszystko, co do życia potrzebne, a co nie wymagało chłodzenia, i oprócz świeżych owoców i warzyw. Zaczynając od bateryjek, poprzez chipsy, sosy w torebkach, konserwy, mąkę, olej, blaaaa, no po prostu masa towarów, masa, kończąc nawet na… paru pralkach i lodówkach. Ale w sumie i "chłodnia" też była, a tam i lody, pizze, i inne takie.


- Bierzesz listę… z każdego domu jest kilka… no i zbierasz towary do wózka… i tak cały czas, wózek za wózkiem, lista za listą, dom za domem. W poniedziałki mamy nowe dostawy, a od wtorku do czwartku listy przerabiamy. W piątek wydajemy… a że dzisiaj poniedziałek, to zamiast zbierać, pakujemy nowe rzeczy w regały - Wyjaśniała 20-letnia Jill - Ale bez spiny, tu nie ma żadnego akordu, to nie prawdziwa robota - Zaśmiała się - No i przez parę pierwszych dni będziemy robić razem…








***
Komentarze jeszcze dzisiaj.

Kerm 21-07-2022 20:59

Przyniesione przez Mayę wieści nie wpłynęły pozytywnie na humor Petera. "Elusive" nie żyje, Anya w szpitalu? Szlag by...
Na dodatek Peter nie ukrywał przed samym sobą, że "Elusive" był zdecydowanie bardziej "strawny", niż Anya i z dwojga złego wolałby mieć za współlokatora jego, niż ją...
Ale zawsze istniała nadzieja, że uda się przeżyć mieszkanie ze "smoczycą" pod jednym dachem. I że nie trzeba będzie zawracać głowy Anthonemu, lub budować sobie nowego domu...

* * *

Noc spędzona z Hannah była ciut męcząca i Peter nie do końca wypoczął, ale nie zamierzał narzekać. Wprost przeciwnie.
Na szczęście budzik zadziałał i oboje zdążyli nie tylko wziąć szybki prysznic, ale zjeść równie szybkie śniadanie. A nawet po sobie posprzątać. I byli gotowi, gdy przybył po nich 'transport'.


MAGAZYN

Magazyn wydawał się być wieeelki, pracy - na pierwszy przynajmniej rzut oka - było dość dużo. To były dwa minusy. Plusem z kolei było to, że Jill nie wyglądała na upierdliwą i złośliwą, a na dodatek nikt nie zamierzał nikogo poganiać.
- Dużo tego... - Peter machnięciem ręki objął pół magazynu. - Długo tu już pracujesz?
Ciekaw był, jak szybko sam opanuje system, w jakim układane są tutaj towary.
- Będzie już z siedem miesięcy…
- Nie nudzisz się? - zainteresował się. - Pracy co prawda dużo, ale chyba jest nieco... jednostajna?
- Robota jak robota, za ciężka nie jest… trochę się idzie nałazić, no ale nie narzekam - Jill wzruszyła ramionami.
- Próbowałaś kiedyś na rolkach? - zażartował. A ona zamrugała oczami.
- Tak jasne… bo za mało tu wózków widłowych i "mrówek", to i za mało wypadków? A tak to się przy ruszaniu, sadełko gubi!
- Sadełko... - Peter zmierzył Jill spojrzeniem i pokręcił głową. - Widać, że praca tu ci służy. A ile osób tu pracuje?
- Jak jest odbiór towaru, jak dzisiaj, to dziesięć. A tak normalnie to pięć…
- To faktycznie trzeba uważać, żeby na kogoś nie wpaść. - Pokiwał głową. A ona… chyba poczuła sarkazm.
- Tu też są automatyczne wózki i "mrówki", kierowane robotami, więc trzeba trochę uważać - Jill skrzywiła się do Petera.
- Nie bój się... Jestem co prawda dość szybki, ale nie zamierzam narażać ani siebie, ani innych - zapewnił. - Chociaż opiekę zdrowotną macie wspaniałą, ale obiecuję, że będę uważać. W takim razie powiedz mi parę słów o systemie układania tych wszystkich rzeczy - zaproponował - a potem weźmiemy się do roboty. Od czego zwykle zaczynasz?



~

System był w miarę przejrzysty i wyglądało na to, że przy odrobinie starań można będzie pracować bez pomyłek.
- Wszystko jest jasne, proste i oczywiste - powiedział Peter. - Przynajmniej wygląda na takie. Czyli jest szansa, że nie narobię bałaganu - stwierdził. - Szczególnie że będziesz patrzeć mi na ręce - zażartował.
- No wiesz… - Jill się przelotnie uśmiechnęła - Jeśli masz na myśli… kradzież… tutaj nie ma takiej potrzeby…
- Mam w domu gruuuuuuuby katalog - odparł. - Na razie nie przeczytałem go, ale i tak wiem, że jeśli cokolwiek wymyślę, w miarę typowego, to to dostanę. A nie jestem sroczką czy chomikiem, by połasić się na cokolwiek z tego, co tu się znajduje. Kleptomanem tez nie jestem... - Uśmiechnął się lekko. - Będziesz pilnować, bym nie robił błędów i tyle. Otrzymanie niezamówionej rzeczy nie musi być zabawne - dodał.

~

- Od dawna jesteś w Enklawie? - spytał. gdy zrobili sobie małą przerwę w pracy.
- No… siedem miesięcy.
- Dużo dłużej niż ja... - zażartował. - I jak ci się tu podoba?
- Nie jest źle…trzeba się na parę rzeczy przestawić, ale tak to idzie żyć… - Jill wzruszyła ramionami, popijając Fantę z puszki.
- Co tu jest, że tak powiem, niczyje i czym można się częstować? - spytał, wskazując na półki z jedzeniem. - I gdzie to zapisać?
- Z reguły używamy automatu z napojami i przekąskami - Parsknęła Jill - Chodź…

No i faktycznie był. I nie jeden, a trzy. Jeden z ciepłymi napojami, jeden z zimnymi, i trzeci z przekąskami jak kanapki albo różne drobne słodycze… a monety leżały obok maszyn na stolikach. A po wrzuceniu w automat wypadały, by można je było użyć ponownie.
Peter skinął głowa z uznaniem.
- Podoba mi się takie rozwiązanie.
Skorzystał z okazji i "kupił" kanapkę i kawę.

- Co robiłaś wcześniej? - nawiązał do wcześniejszego tematu. - Jeśli to nie jakiś sekret - dodał.
- Przed Enklawą? Pracowałam w supermarkecie na kasie… kiepska robota, kiepski zarobek…
Peter rozumiał brak entuzjazmu, chociaż nigdy na kasie nie pracował, nawet gdy dorabiał do stypendium w czasach studenckich.
- Faktycznie... jedyna korzyść to ten zarobek... by z głodu nie umrzeć. Rzuciłasś to...? - spytał.
- Po pewnym czasie, tak. A ty?
- Trochę biegałem...Nawet nieźle mi to wychodziło, ale z pieniędzmi było też kiepsko - powiedział. - Dodatkowe róbótki były też mało płatne i w końcu wpakowałem się w kłopoty... No i musiałem zmienić otoczenie.
- Jak wielu, tak… - Padła odpowiedź, wśród cierpkiego uśmiechu.
- Mam nadzieję, że tu się zadomowię, bo aż takim amatorem czyhających w wielkim świecie niebezpieczeństw nie jestem... - odparł. - Z pewnością znajdę tu jakieś ciekawe zajęcia... I nowe znajomości…
- Co rozumiesz przez ciekawe zajęcia? - Spytała dziewczyna.
- Prawdę mówiąc sam nie bardzo wiem. - Peter się uśmiechnął. - Od tak dawna nie prowadziłem osiadłego trybu życia, że nie bardzo wiem, co można robić mając dach nad głową i stałe miejsce pobytu. Ale, podobno, ludzie przez całe stulecia tak żyli, to pewnie i mi się uda. - Na moment zamilkł. - A ty co robisz, gdy wracasz do domu?
- Ty tak serio? - Zdziwiła się Jill i głośno roześmiała, aż jej się nawet raz chrumknęło - Siedzę w domu otoczona 20 kotami i robię na drutach, hahahaha!
Peter uśmiechnął się szeroko. Rozprawił się do końca z kanapką i upił spory łyk kawy.
- To faktycznie byłby zabawny widok. Ale chyba nie pójdę w twoje ślady... - zażartował.
- Masz dziewczynę? - Wypaliła nagle Jill.
- No... można tak powiedzieć... - odparł po chwili wahania.
- Ja mam chłopaka… ale jakbyś chciał trójkącik, albo czworokącik, to wpadaj - Powiedziała cichym tonem dziewczyna, mrugając do Petera.
Oferta była zaskakująca i, można by rzec, smakowita. Peter co prawda nie oblizał się, ale błysnęło zainteresowanie.
- Nie znam jeszcze aż tak zainteresowań mojej Hannah - odparł - ale mam wrażenie, że ona jest otwarta na różne różności... a mi taki pomysł też odpowiada... Wybadam sytuację.
Jill warta była grzechu, ale czy warto było ryzykować dającym wiele przyjemności związkiem z Hannah? Trzeba było być ostrożnym.
- A twój chłopak nie ma nic przeciwko takim zabawom? - spytał.
- Jest jak najbardziej za - Jill błysnęła ząbkami - No a jutro tu się widzimy, i pojutrze, i bla?
- Zapewne jutro będę wszystko wiedzieć. - Odpowiedział uśmiechem. - I wtedy się dogadamy, czy będziemy się bawić w trójkę, czy w czwórkę. Na mnie możesz w każdym razie liczyć. W każdej chwili... - dodał.
Być może zabrzmiało to nieco dwuznacznie, ale Peterowi zdarzało się niekiedy najpierw coś powiedzieć, a dopiero potem przemyśleć.
- To się okaże… wieczorem? - Powiedziała Jill z uśmieszkiem.
- Jak się uda... trafić? - odparł z podobnym uśmiechem.
- Na co się zdecydujecie - Pokazała mu język.
- No taaaaak.... Oczywiście... - Uśmiechnął się do niej szeroko. - No to wypijmy za udane negocjacje. - Uniósł kubek z kawą.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:28.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172