lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   [SW] Stracone pokolenie (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/7936-sw-stracone-pokolenie.html)

Lirymoor 15-10-2010 20:31

Biel, błękit, szarość, każdy korytarz tak samo sterylny. Wszędzie gdzie spojrzała spokój i nijakość aż do znudzenia, do zemdlenia. Az trudno było uwierzyć, ze niedawno ktoś tu ginął i walczył. Wygrane, pozamiatane Zdawał sie mówić każdy z kątów uspokajając nerwy Jedi. Tyle, że Era D’an wcale nie chciała sie uspokoić.
Wypadła właśnie z balkonu strzepując z ciemnych włosów ostatnie krople deszczu, pojedyncze kosmyki przyklejały sie do bladego czoła. Na policzki jasne jak śniegi Hoth powoli wstępował rumieniec gniewu. Obcasy stukały coraz mocniej w podłogę gdy kobieta próbowała przed siebie zanim pokona ją chęć żeby wrócić i coś powiedzieć.
Idiota. To było najłagodniejsze co w tej chwili myślała o Tamirze Tornie. Głupi, krótkowzroczny smarkacz. Co on sobie myślał? Że to było takie szlachetne? Co jest szlachetnego w samobójstwie? Nie dostrzegała w postępowaniu zabraka absolutnie żadnych znamion szlachetności. Wręcz przeciwnie. Było dla niej niczym więcej jak wyrazem desperacji i strachu, które przerażały młodą Jedi. Bo pomimo całej swojej wściekłości zależało jej na tym „głupim, krótkowzrocznym smarkaczu”.
Czuła się podenerwowana od chwili gdy w szybie windy pojawił sie nieznajomy z szerokim uśmiechem oznajmiając im, że to już koniec.
Potem pojawiało sie ich kilku. Nawet mistrz Windu. Uśmiechnięci jak w reklamie pasty do zębów. I każdego z nich miała ochotę zdzielić wprost w odsłoniętą szczękę. Gratulowali im. Czego? Straty ponad osiemdziesięciu procent wojska? Zdemolowanego miasta?
Gdzieś głęboko wiedziała, że to nie powinno mieć miejsca. Ta wojna nigdy nie miała prawa wybuchnąć. Ale wybuchła i uparta niezgoda jednej kobiety nie mogła tego zmienić.
Tyle, że dalej zgodzić się nie umiała.
Liczyła na trochę otuchy u boku Tamira. Tak się bała, tak martwiła, tak tęskniła. Tymczasem zabrak patrzył na nią jak mały skruszony chłopiec.
Nie umiał jej wesprzeć w trudnej chwili. A może to ona nie umiała wesprzeć jego? Tylko co właściwe miała zrobić? Przecież on nawet nie uważał, że postąpił źle. Wręcz przeciwnie pan „nic się nie stało” zdawał się nawet wykazywać jakieś romantyczne zakochanie w śmierci. Miała go pogłaskać po główce i jeszcze w tym utwierdzić?
Złapana w sidło takich rozważań szamotała się jak nexu w klatce.
Czas wolny czasem był niemal jak przekleństwo. Zwłaszcza dla Ery która błądziła po platformie ścigana przez nudę i własne niespokojne myśli. Czemu wciąż ich tu trzymali. Kazano im sprawdzić teren i zrobili to, raz drugi, trzeci. Teraz tylko snuła się patrząc na szery, wzburzony ocean uziemiona umówionym spotkaniem.
Za grubą szybą, gdzieś w okolicach lądowiska zamajaczyła jej znajoma sylwetka. Uśmiechnęła się do siebie po czym prężnym krokiem ruszyła do drzwi. Spotkała go akurat kiedy wchodził do środka naznaczony strugami rzęsistego deszczu Kamino.
- Witaj Corelianinie? Jak tam randka ze śmiercią w przestworzach? – zagadnęła z szerokim uśmiechem.
Jared uśmiechnął się szeroko widząc panią doktor. W czasie gdy nie można było być pewnym, czy twoi towarzysze żyją czy nie, spotkanie znajomej osoby, było nad wyraz przyjemnym wydarzeniem
-Ohh wiesz jak to jest, lubię życie jak Hutt kredyty i dlatego jest trudno mnie od niego oderwać. - przerwał na chwilę poprawiając swoje ubranie -A co u tej "gorszej" części armii? Słyszałem, że mieliście ciężką przeprawę -
- Droid na droidzie i droidem poganiał. Czyli właściwe ostatnio standard. Źle to miały z nami budynki, powiedzmy że ustawione wszędzie barykady to nie jest taki wystrój wnętrz jakby się tutaj podobał. A klonerzy robią nie wiadomo jakie halo z kilku wyrwanych w laboratorium płyt. – odpowiedziała z krzywym uśmiechem.
-Mhm, taki to już nasz los. Wygraliście? Dziękujemy, życzymy miłego powrotu do domu - Jedi westchnął cicho -No cóż, chyba będzie się trzeba do tego przyzwyczaić. Powiedz mi lepiej co działo się z tobą po Elomie? -
- Tak o suchym pysku? I co jeszcze! – przewróciła różnobarwnymi oczami. – Choć, znajdziemy tu coś ciepłego do jedzenia i do picia. Wisze ci kolejkę za Elom – przypomniała kierując sie dziarskim krokiem w głąb kompleksu.
Codd ruszył za nią uśmiechając się lekko -Kolejka jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Znam nawet lekarza, który twierdzi, że ma właściwiości lecznicze
- A po ilu kolejkach był wtedy ten lekarz? – odcięła się. – Na coś umrzeć trzeba, a znając nas tryb życie śmierć z przepicia to nie taki najgorszy koniec
Jedi uśmiechnął się szeroko. Teraz gdy opadł stres związany z walką taka rozmowa była nader przyjemna
-Ohh mogę wymyślić gorsze sposoby na odejście. Chociaż ja osobiście wolałbym odejść z hukiem ... -
- Odejść? – uniosła brew. – Przecież Corelianie nie umierają tylko kradną śmierci kosę i dalej jazda. Sam mnie o tym niedawno przekonywałeś.
Kantyna według Kaminoańczyków była tak samo nudno-szpitalnym miejscem jak reszta kompleksu. Szarość, błękit i biel przyprawiały już Erę o mdłości. Na szczęście towarzystwo miała znacznie bardziej kolorowe.
W czasie obrony wybito niemal wszystkie klony dlatego sala śmieciła pustkami. Mieli całe rzędy stolików dla siebie.
- Zaprzyjaźnij sie z dozownikiem a ja poszukam czegoś do picia – zaproponowała.
-Jasne, czemu nie - odpowiedział jej Jared obserwując całą salę. Nie przypominała kantyn, do których zazwyczaj uczęszczał. Właściwie gdyby miał jakiś wybór, to obszedł by ją z daleka. Wiało z niej nudą i przygnębieniem. Dobrze, że nie musiał tutaj siedzieć sam ...
Dziewczyna wróciła z butelką niebieskiego płynu i dwoma papierowymi kubkami.
- Nie wiem co to ale ma około dwudziestu procent i sadząc po skaldzie nie jest trujące. Marny rewanż za Coreliańską brandy ale nasi gospodarze niewiele tutaj mają. – westchnęła. – Musimy sie kiedyś wybrać na Nar Shaddę, znam tam bar w czerwonym sektorze gdzie dają zadziwiająco dobre wino jak na otoczkę lokalu.
Pilot uśmiechnął się i skinął głową -W tym momencie przyjmę każdy trunek, bylebym po nim nie oślepł. Poza tym dobre towarzystwo, może poprawić smak wszystkiego. Co do tego lokalu na Nar Shadda, to zgoda, o ile dasz się kiedyś wyciągnąć na Corellię. Zabiorę cię do jednego z portowych barów. Bardzo dobre jedzenie i można natrafić na boks na żywo ... -
Uśmiechnęła się rozlewając płyn do kubków.
- Nie martw się, masz tu fachową opiekę medyczną, tak w ramach dobrego towarzystwa - Mrugnęła porozumiewawczo. – Chętnie pozwiedzam, na Corelię mnie jeszcze nie zawiało, chociaż Sektor Coreliański z księżyca przemytników znam całkiem nieźle. Ten boks to taki entuzjastyczno-amatorski jak w knajpach na Tatooine czy bardziej zawodowy?
-Ohh raczej pół-zawodowy, niektórzy z tych ludzi codziennie sprawdzają swoje umiejętności. Co prawda nie ma to wielu reguł, ale jednak jakieś istnieją. Brakuje tylko sponsorów, żeby można było to nazwać sportem - Corellianin wziął kubek od dziewczyny podnosząc go w górę -Za spotkanie - po czym upił łyk napoju.
- Oby było ich jak najwięcej – uniosła naczynie podnosząc dziarsko do ust. Płyn choć był dziwnie jak na alkohol słodki łatwo wchodził. Dziewczyna przez chwilę obracała kubek w dłoniach. – Nie jest takie złe jak się bałam. Zawsze nowe doświadczenie. Odmienne od tego co mieliśmy ostatnio na głowie. Wojsko zaczyna mnie poważnie męczyć. Regulamin bywa duszący, no i klony, wieku trwa nauczenie ich, że śmiech nie boli i nie powoduje raka.
-Prawda, prawda ... szczerze powiedziawszy wolałbym spędzać czas z normalną ludzką eskadrą. Z nimi wygląda tak jakbym cały czas znajdował się na lini frontu. Nie wspominając, że taka robota, z tyloma regulaminami, to chyba nie dla mnie. Wolę wolność ... dlatego lubię latać, nie ma tam tylku zakazów i nakazów. -
- No klony są czasami urocze a czasami męczące. Nawet upić mi sie ich nie udało. Zgroza. – westchnęła pociągając kolejny łyk. Alkohol przyjemnie rozgrzał w środku. – No w lataniu definitywnie coś jest, jesteś tylko ty, statek i nieskończoność galaktyki. Można z niej dotrzeć dosłownie wszędzie. – Uśmiechnęła się zerkając na swojego rozmówce. – Mówi się, ze Corelianie to lekkoduchy, dlatego zadziwia mnie wasze przywiązanie do jednego miejsca, jednej planty.
Jared pociągnął solidny łyk napoju [
i]-Ohh Corellia, nie jest jedną planetą. To nasz dom ... on jest magiczny, jest tym wszystkim co potrzebujesz. Poza tym każdy potrzebuje jakieś bezpiecznej kryjówki, miejsca gdzie będzie czuł się dobrze i Corellia jest właśnie takim miejscem. Po wojnie zamierzam tam wrócić i nie odlatywać z niej przynajmniej przez kilka miesięcy -[/i] Jedi uśmiechnął się lekko -Cóż każdy powinien mieć takie miejsce
- Ja zawsze czułam sie bezpieczna w świątyni, ale teraz wszystko sie tam zmieniło. Teraz chwilami najchętniej zniknęłabym w gwarze Nar Shaddaa, w tej szalonej kakofonii mocy wokół księżyca. Tam w tłumie możesz być wszystkim i niczym. – Zmarszczyła brwi. – Czyżbym brzmiała jak moja Mistrzyni? Tak. Heh definitywnie czas umierać. – z wisielczym uśmieszkiem wychyliła szklankę do końca i rozlała druga kolejkę. – Tęsknie za nią ostatnio. Wszystko w około jest za grzeczne, zbyt czarnobiałe jak klony w pancerzach. Brak mi trochę szaleństwa, swobody.
Corellianin kiwnął głową
-Rozumiem to pragnienie ... całkowicie. Ta wojna chyba odebrała nam więcej, niż sobie z początku wyobrażaliśmy. Kto wie, co jeszcze nam odbierze. Oby zakończyła się jak najszybciej -
- Wojna jest smutna i klony też. stwierdziła miękko. – Nauczyli ich umierać, a nie żyć. Masz rację, niech to się skończy zanim i my zapomnimy jak się żyje. Heh Tamir już chyba dorobił się skłonności samobójczych. Słyszałeś o jego akcji z transportowcem i rybkami?Era westchnęła ciężko.
-Cieszę się, że Tamir przeżył, byłem świadkiem jego lądowania, osłaniałem go, przy tym, bo myślałem, że wyląduje. On miał najwyraźniej inny plan ... cóż kiedy zniknął pod wodą, nie mogłem czekać, nasi walczyli i umierali tam na górze ... - jedi przerwał na chwilę swoją przemową -Chociaż muszę mu przyznać jedno, jest prawie tak szalony, żeby zostać Corellianinem -
Dziewczyna uśmiechnęła się pociągając kolejny łyk. Było jej coraz cieplej.
- Jest i to bardzo. Gdyby był tylko szalony nie byłoby tak źle. On jest też idealistyczny i to trochę za bardzo niż by mu to wyszło na zdrowie. To nie jest bezpieczna postawa ani dla ciała ani dla ducha. – Posmutniała na chwilę. – Lubię go między innymi dlatego, ze taki właśnie jest, tyle, ze zaczynam się o niego coraz bardziej martwić. – podniosła wzrok na Jareda i znów się uśmiechnęła tym razem znacznie cieplej niż dotąd. – Cieszę się, że go osłaniałeś.
Jared pociągnął kolejny duży łyk. Na pewno nie było to whiskey czy nawet brandy, ale i tak był niezły. Cztery butelki i pewnie nie mógłby powiedzieć jaka jest różnica. Uśmiechnął się lekko do dziewczyny słysząc jej słowa
-Miejmy nadzieję, że mu ten idealizm nie minie, mimo że świat wyraźnie próbuje mu dać coś do zrozumienia. A co do osłaniania, to nie ma sprawy, wiesz wyciągnąłem go z tego więzienia i jak coś oczekuję od niego rewanżu, to już drugi raz, więc inwestycja się powiększa ... nie mogę pozwolić, żeby mu się coś stało, bo kto wtedy mnie uratuje, jak będzie potrzeba - posłał jej rozbrajający uśmiech. Mimo wszystko nie zamierzał rezygnować z żartów. Nie ważne co się stanie humor zawsze może pomóc ...
- Klony, tylko musisz wpaść w kłopoty zgodnie z regulaminem i wypełnić formularz – odparła mrugając do Jareda. – Tylko koniecznie pamiętaj w trzech kopiach.
-Ehh oni mnie nie uratują, zobaczą, jaki jestem przystojny i będą zazdrosne - odparował jej pilot -Muszę liczyć na innych Jedi, którym to nie przeszkadza -
- Tylko to muszą być panowie Jedi, kobiety zemdleją od twojego męskiego uroku – odcięła się szczerząc białe zęby.
Codd rozłożył szeroko ręce w geście rozpaczy -Cóż mam począć, taki już mój los ... na to niestety nic nie mogę poradzić
- Mój ty biedaku. Pije za twój smutny los i obyś trzymał się Tamira, jak będzie cię ratował nie starczy mu czasu na zapasy z sushi – uniosła kieliszek.
Jedi uśmiechnął się pociągając łyk napoju
-Postaram się skierować go na dobrą drogą -
- Powodzenia, ja go jeszcze nie zdołałam nauczyć pić a szkoda. – skwitowała z przerysowanym żalem. - Gdzie ty w ogóle byleś kiedy stacjonowaliśmy na Iktoch? Nie wiedziałam cie nigdzie. Z drugiej strony tyle tam miałam roboty w szpitalu, ze pewnie nawet parady huttów dosiadających sarlacca bym nie zauważyła.
-Miałem sporo roboty, latałem tam i z powrotem i dbałem o to, żeby wróg nie wleciał tam gdzie nie powinien. Jak kończyłem latać, to znów startowałem i tak do momentu, w którym już nie mogłem ... tam było sporo roboty, ale teraz żałuję, że nie znalazłem trochę czasu ... może znalazłby się tam lepszy napitek -
- No i jakaś bokserska spelunka pewni też. Miejscowi lubią się brać za rogi. Następnym razem znajdziemy lepszy, w końcu i tak nas wcisnęli do tego samego Korpusu. Separatyści nie mogą oblegać jakiś ciekawszych miejsc? Tam gdzie jest ciepło, dobra gorzała i nie pada na tyłek.
-Oj tak, chyba napiszę do nich zażalenie ... -
- Zrób petycję, ja się podpisze i pewnie będzie jeszcze paru chętnych. Pójdziemy i złożymy Dooku do rak własnych.
Za to też wypili. I potem za wiele innych rzeczy.
Czas mijał a D’an uspokajała się powoli wymieniając z Corelianinem żarty, anegdotki z czasów świątyni i wojny. Zdawali się nadawać na tych samych falach i mieć dość podobne podejście do życia. Ubawiona wylewała z siebie ciężkie emocje z czasu walki topiąc je w alkoholu i dobrym towarzystwie.
Gdy wciąż chichocząc pod nosem przyszli na miejsce spotkania uznała, ze dobrze będzie zaprzyjaźnić się z Jaredem. Przypominał jej trochę rozsądniejszą wersję Caprice przez co czuła się z nim swobodnie. No i był naprawdę ciekawym człowiekiem. W tych czasach przyjazne dusze były bezcenne. Za szybko obrywały blasterem między oczy.
Gdy po przekroczeniu progu sali zobaczyła Tamira coś w jej wnętrzu skurczyło się boleśnie na wspomnienie kłótni. Wiedziała, że będą musieli to przedyskutować. Tyle, że to jeszcze nie był dobry moment. Wciąż była na niego zła.
Irton Karnish przywitał ich na miejscu. Zjeżyła się trochę na jego widok.
- Dziękuję wam wszystkim za przybycie, od razu zaznaczam, że to co zamierzam wam powiedzieć jest jedynie propozycją, na którą żadne z was nie musi się godzić – zaczął a Era ledwie powstrzymała się od przewrócenia oczami. Tego by tylko brakowało żebyś miał mnie do czegoś zmuszać, pomyślała. Jednak słysząc dalszą część jego wypowiedzi zapomniała o złośliwościach.
Odejść z frontu. To było tak piękne, ze niemal niemożliwe. A jednak. Obcy rycerz dawał jej szansę na to czego tak bardzo pragnęła. Potem pomyślała o swoich klonach i coś się w niej boleśnie skurczyło. Marudny Duck, spokojny Helio. Miała ich teraz od tak porzucić. Nikogo innego ich los zdawał się nie obchodzić. Nawet ich samych. I to była zbrodnia za którą chętnie rozwaliłaby kilku klonerom łby. Z drugiej strony czy aby na pewno im pomagała swoim nieudolnym dowodzeniem? Nie nadawała się na oficera. Mogła zdjąć z barków ten okropny ciężar tysięcy żyć. Z drugiej strony czy to w jej stylu uciekać od odpowiedzialności.
Milczała długo czekając aż wypowie się reszta z zupełna pustką w głowie. A potem gdy patrzyli już tylko na nią wolno wyjęła monetę z kieszeni. Reszka odchodzę z wojska, godło zostaję postanowiła posyłając srebro do góry. Wszystko było w rękach mocy gdy moneta opadała wirując ku jej otwartej dłoni. Złapała ją sprawnie i po chwili rozwarła palce.
- Wchodzę w to – oznajmiła krótko na zakończenie.

Hawkeye 15-10-2010 21:27

Bitwa ... ogromna bitwa. Gdy po wszystkim lądował swoim myśliwcem cały czas miał ją przed oczami. Widział twarze poległych Jedi. Teraz, w tym momencie, gdy poczuł się bezpiecznie, przynajmniej na jakiś czas mógł o nich pomyśleć? Ilu jeszcze przyjdzie umrzeć? Ilu z jego towarzyszy nie doczeka końca tej wojny? Nie znał odpowiedzi na to pytanie ... wątpił czy ktokolwiek byłby w stanie na nie odpowiedzieć. Przyszłość była nieodgadniona. Nawet Jedi, obdarzeni przez moc wizjami, widzieli tylko jedną możliwą wersję. Przyjdzie im się przekonać, przez wszystkie próby ... przyjdzie im się przekonać.

Zostawił myśliwiec pod czujnym okiem mechaników, narzucił na siebie zielony, tradycyjny płaszcz corelliańskiego jedi. W takiej pogodzie dodatkowy kaptur nie zaszkodzi. Poza tym czasami przyjemnie było wbić się w te szaty. Przypominały kim byli. A musiał przed sobą przyznać, że potrzebował takiego przypomnienia. Czuł, że nie szkolił się do tego. Widział, że w takiej walce nie ma miejsca na rozwój, nie ma miejsce dla asów. Są tylko osoby, które wykonują swoje zadania. Jeżeli już musiał coś robić, chciał robić to najlepiej jak potrafi. Tutaj jednak nie mógł tego zrobić, nie mógł się w pełni rozwinąć. Chciał aby ta wojna się skończyła. Nie do tego szkolił go Mistrz Windu. Nie do walki, w której uczestniczy tysiące innych? Jakie on miał tam znaczenie? Nie mógł zmienić wielu rzeczy ... nie mógł pomóc Tamirowi bo otrzymał taki rozkaz! Rozumiał potrzebę hierarchii wojskowej, potrafił w niej działać, ale dużo bardziej wolał działać niekonwencjonalnie, tutaj nie mógł. Sam nie mógł w swojej pozycji wpłynąć na przebieg bitwy i to go denerwowało.

Przerwa zapewne jak innym dłużyła mu się. Nie rozumiał tej zwłoki, ale chyba chodziło o coś ważnego? Tylko o co? Nie mógł jednak odpowiedzieć na to pytanie, dlatego robił to co mu kazano sprawdzał teren. I gdy właśnie kończył kolejny obchód, robiony z nudów, gdyż wszystko zostało wcześniej sprawdzone spotkał Erę i miło spędził czas.

Idąc z nią na spotkanie czuł się inaczej. Lubił z nią rozmawiać, miała poczucie humoru, była cholernie inteligentna i mieli podobne charakter i upodobania co do trunków. Warto było pielęgnować taką znajomość. W czasie wojny możliwość śmiechu była na wagę złota. Osoba, która potrafiła to sprawić, która pomogła zapomnieć o przeciwnościach, była cennym nabytkiem. Codd zdawał sobie z tego sprawę i dlatego zamierzał zrobić co w jego mocy, żeby móc spotykać się częściej z Erą. Przed rozpoczęciem się spotkania posłał Tornowi szeroki uśmiech. Tamten wyglądał na przygnębionego ... trzeba będzie z nim pogadać.

Musiał jednak odłożyć te rozważania gdyż rozpoczęło się spotkanie. A jego cel dość szybko został wyjaśniony. Gdy tylko Corellianin usłyszał propozycję uśmiechnął się szeroko. Tam za liniami wroga, wykonując swoje umiejętności mógł lepiej przyczynić się do zwycięstwa, niż jako jeden z setek pilotów - Jedi. Mógł robić coś co miało znaczenie, a przede wszystkim mógł robić to po swojemu. Takie zadanie oznaczały wykorzystywanie własnej pomysłowości. W małej grupie, która często nie miała tak sztywnej hierarchii. Większa wolność, swoboda i prawdziwa możliwość rozwoju. Czegóż więcej mógł chcieć? Nie był przywiązany do żadnego oddziału klonów. Poza tym będzie mógł spotkać ludzi, którzy przynajmniej śmieją się z żartów.

-To pewnie będzie bardzo niebezpieczne, a jak wiadomo Corellianie śmieją się w twarz niebezpieczeństwu - zaczął wesołym tonem -Oczywiście wchodzę w to, chyba będę mógł tam zrobić więcej dobrego, niż gdzie się teraz znajduję -

Tyaestyra 15-10-2010 21:33

Lira o wierzch dłoni wspierała policzek przechylonej głowy, nogę zaś jedną na drugą wygodnie założyła. Warkocz jak czarny, lśniący wąż pełzł dostojnie po jej barku i klatce piersiowej. Aż węższym niby bicz zakończeniem spływał w stronę kolana siedzącej kobiety. Miast jednak rozciągnąć się na pełną długość, został ujęty przez smukłe palce, które zaczęły bawić się nim, końcówką leniwie wywijając w powietrzu.
Spod półprzymkniętych powiek powiodła wzrokiem krótko po zgromadzonych w pomieszczeniu. Niektórych kojarzyła zaledwie ze słyszenia, z innymi zaś dotarła już na kolejny poziom wtajemniczenia, bo znała także i z widzenia. Byli też i tacy, z którymi kiedykolwiek zamieniła kilka zdań. Nie poświęcała nikomu większej ilości uwagi, ale za to na dłużej zatrzymywała spojrzenie na wspominanym wcześniej warkoczu, bądź na rękojeści miecza mówiącego Mistrza. Zarówno ten fioletowy blask był jeszcze świeży w jej myślach, jak i tak względnie przecież niedawna utrata jej własnego ulubieńca o podwójnych ostrzach. A o tym ciągle zapomnieć nie mogła, chociaż aktualna broń była niewątpliwie dobrą namiastką na następcę tamtej. Ale tylko namiastką.
Najlepsi.. Jej myśli dotyczące tego stwierdzenia krążyły raczej pomiędzy śmiercią przynajmniej kilku im podobnych młodych Jedi, a tym, że zwyczajnie co poniektórzy mogli już być na innych, zleconych im misjach. Konkluzja jednak z tego pozostawała taka sama i tylko ich garstka akurat mogła zostać wykorzystana w planie.
Ajajaj.. kobieta chyba gorzkniała coraz bardziej od feralnego dnia, gdy dowiedziała się o domniemanej śmierci Ennriana. A przecież już upłynęło trochę czasu od tamtego wydarzenia.. oraz kilku kolejnych, wcale nie poprawiających takiego stanu rzeczy.

Pytanie zawisło w powietrzu, a chwilowo nikt nie zdawał się palić to natychmiastowej odpowiedzi. Na pewno nie ona, gdyż wolała najpierw poznać opinie reszty i móc dopiero do nich się ustosunkować. Była tłem, a skoro tło było nieważne i tylko bezwiednie zauważalne, to i jej decyzja była nieważna, chociaż niewątpliwie musiała ją podjąć. Zdawać by się mogło, że na młoda Jedi, której przecież już wystarczająco zbrzydło ciągle wybijanie droidów, powinna z miejsca zakrzyknąć swoje zgłoszenie na towarzyszenie przemawiającemu Jedi. Zadziwiające czy też nie, a jeśli nawet to tylko i wyłącznie dla samej Liry, miała ona jednak swe własne dylematy, które opóźniały jej wybór. Misja na Rogii do udanych nie należała, a ona sama nawet ją traktowała częściowo jako osobistą porażkę. Na cóż jej były mnogie doświadczenia ze szpiegowskich zadań, które miała za sobą. Skoro gorzkniała coraz bardziej, to w takim razie znowu mogłaby zacząć tracić cierpliwość w trakcie delikatnej misji.. że o bliższej współpracy z kimkolwiek nawet nie wspominając. Westchnęła sobie z cichym zawodem, gdy już głosy innych posłyszała.
-Dla mnie zatem zostaje front – odparła w końcu na zadane pytanie i wyprostowała się. Podeszwami obu butów ucałowała podłogę, najwyraźniej oczekując tylko rozkazu zgłoszenia się gdziekolwiek indziej, do kogokolwiek innego. Jakże kapryśny los potrafi rzucać nieodpowiednie osoby w nieodpowiednie dla nich wyzwania.

enneid 16-10-2010 19:57

Walka przeciągała się niemiłosiernie, gdy kolejne blaszaki zjeżdżały w dół do poziomu obrońców. Sytuacja zdawała się być patowa, napastnicy nie byli w stanie przebić ich obrony, a garstka klonów i trójka jedi, nie mogła nawet marzyć o kontrataku, by zyskać jakąś przewagę.
Ale to już było męczące. Nejl coraz bardziej musiał posiłkować się mocą, by wytrwać na pozycji i nie stracić koncentracji. Czasem powracała myśl: "Jak długo jeszcze? Czy nie powinny już pojawić się posiłki?" Lecz znów strzał przeleciał tuż nad jego głową, a instynkt tłamsił te myśli. Pozostawała tylko irytacja i coraz większe zmęczenie. W jego ruchach nie było już wielkiej finezji. klinga wykonywała ciągle te same ruchy, które przez tyle lat ćwiczył jako młodzik, a później padawan, kierując większość strzałów w rykoszet, a tylko te najbardziej odpowiednie z powrotem w stronę droidów. Musieli przede wszystkim wytrwać- powtarzał sobie, niemal jak mantrę.
I wytrwali Z szybu przestały napływać kolejni przeciwnicy, a pojawiły się posiłki. Ogień z dwóch stron szybko oczyszczał korytarz z pozostałych droidów.
Pojawił się również mistrz jedi, którego jednak Ricon nie rozpoznał.
- Spokojnie, już po wszystkim. Konfederacja wycofała się, obroniliście Kamino – te słowa z początku nie dotarły do Nejla. Serce nadal biło z zdwojonym tempem, a adrenalina nie pozwalała mu się skupić. W końcu, nie zważając na resztę, opierając się o ścianę, Ricon opadł na ziemię, dezaktywując miecz, W końcu mógł odpocząć, przestać skupiać myśli wokół walki, po prostu przez chwilę nic nie robić, by organizm powrócił do jako takiej normalnej pracy
- Obroniliśmy - szepnął do siebie.

Planetę opuszcały coraz to kolejne kanonierki, a jemu pozostało czekać. Właściwie na co? Owszem, Nejl wdzięczny byl mocy, że mógł wziąść prysznić, zaznać kilka godzin porządnego snu, i w między czasie coś zjeść. ale w prośbie mistrza Karnish przecież nie o to chodziło. Nejl czuł, że tak naprawdę chodzi o coś ważniejszego, lecz sam rycerz nie był pewny, co ów mistrz ma im do przekazania. Dlatego też z pewną niecierpliwością ruszył w stronę kantyny, o umówionym czasie. Okazało się, że nie tylko oni zostali zaproszeni. Było również kilku innych rycerzy, których rozpoznał z odprawy, jaka miala miejsce przed Bitwą o Kamino.
Najwyraźniej gdy już wszyscy się pojawili, Irton przedstawił swa propozycję.
- Masz jednego chętnego, Mistrzu.- zgłosił się jako pierwszy zabrack
Później przyłączył się Corellianin, lecz Nejl nie wiedział co wybrać. Bał się tego wyboru. Czy podoła tym nowym zadaniom? Czy wytrwa? Będą działać w mroku. Czy ten mrok który doświadczył w uliczkach Iskaayuma, nie zdobędzie go? Lecz to co najbardziej go martwiło bylo znacznie bardziej przyziemne: jak przeżyje taką rozłonkę? Przecież nie będzie mógł już poczuć swego syna w świątyni, nie mówiąc już, o jakiejkolwiek wizycie na Mallastere. Może to trwać wiele miesiecy, może nawet nie widzieć ich przez więcej niż rok, może nawet już nigdy? Jak to może wytrzymać? Wiedział jakie to było egoistyczne, lecz Nejl nagle chciał rzucić to wszystko, zrezygnować z wojny i po prostu wyjechać do Dajin. Przecież jego udział na niewiele się tu zda. Nie zmieni losów wojny. Bedzie jeszce wiele bitew, wiele klonów umrze na setkach planet. Ile jeszce światów zazna to okrucieństwo? A on tego nie zmieni.
...Dla mnie zatem zostaje front – usłyszał chlodny głos swej byłej towarzyszki, niemal działający jak kubeł zimnej wody. Rycerz spojrzał na Lirę, jakby spodziewal się, że wytlumaczy ą decyzję, lecz szybko spóścił wzrok. Nie to, że ta decyzja nie była właściwa, czy niespodziewana. Po prostu... Sam nie wiedział co zrobić. Przysięgliśmy bronić Republiki- przypomniał sobie te słowa które sam kilka tygodni wcześniej powiedział do Liry. Czy sam w to wierzy? Znów musiał podjąć decyzję, z którą będzie sie borykać przez wiele tygodni.
- Wchodzę w to mistrzu Karnish. -odrzekł zwięźle Ricon, spokojnym tonem, choć nie cichly jego rozterki. Wiedział jednak, że powinien. Nie nadawał się na dowódcę. nie znał taktyki, ani nie miał doświadczenia, a sama charyzma, jaką dawala mu moc nie wystarczy do dobrze dowodzić klonami. W tej misji natomiast mógł się przydać. Niemniej niepewność pozostała, jak nieuchronne widmo...

Col Frost 22-10-2010 12:22

Wszyscy

- Masz jednego chętnego, mistrzu - jako pierwszy odezwał się Torn. - Jak głęboko na tyłach wroga będziemy działać?

- Brawo... Tamirze, tak? Słyszałem, że niezły z ciebie pilot, a i mieczem podobno nieźle potrafisz wywijać. Wiem również, że jako padawan walczyłeś z mrocznym Jedi. Niewielu może się czymś takim pochwalić, nawet pośród starszych mistrzów - dziwnie zaczął Karnish szeroko się uśmiechając. Najwyraźniej był to jego znak firmowy. - Co do twojego pytania, wszystko będzie zależało od aktualnej sytuacji. Możemy działać zarówno w bezpośrednim sąsiedztwie linii frontu, jak i pod nosem samego Hrabiego Dooku. Nie liczcie jednak na jakikolwiek kontakt z zakonem, czy choćby Republiką w trakcie wypełniania naszych zadań. Co najwyżej pomiędzy nimi - tym razem Jedi miał poważniejszą minę. Po chwili przerwy, gdy młodzi rycerze zastanawiali się nad tymi słowami dodał - Ach tak, byłbym zapomniał. Mistrzyni Mon i mistrz K'Kruhk ślą ci pozdrowienia - uśmiech ponownie zagościł na jego twarzy.

- Wchodzę w to - Era po chwili się zgodziła, a za nią to samo uczynił Jared. Oboje, podobnie jak Zabrak, usłyszeli kilka ciepłych słów. Codd wiedział, że to normalne u mistrza Karnisha - ciągły dobry humor. Sam lekko się uśmiechnął, gdy usłyszał, że mistrz Windu przewidział taki wybór swojego byłego padawana.

- Dla mnie zatem zostaje front - wtrąciła Shalulira.

- Jak mówiłem wybór należy do was. Żałuję, ale rozumiem twoją decyzję - Jedi zareagował bardzo spokojnie.

Do grupy dołączyli również Nejl i Kastar, pozostali zaś wzięli przykład z Liry i odmówili. Spotkanie wkrótce dobiegło końca. Irton Karnish zapowiedział jeszcze, że członkowie jego nowej grupy będą musieli spędzić na Kamino jeszcze blisko godzinę, natomiast pozostali mogą wracać już do swoich jednostek.


Era & Jared & Tamir & Nejl & Ziew

Irton Karnish powitał grupę rycerzy przed wejściem do hangaru, w którym umówili się na spotkanie przed odlotem. Od razu przeszedł do kolejnego etapu wyjaśniania:

- W hangarze znajduje się nasz statek, którym będziemy podróżować. Jest trochę stary, ale to dobra maszyna i sprawuje się o wiele lepiej niż wygląda, więc nie dajcie się zwieść pozorom. Jaredzie, mam nadzieję, że siądziesz za sterami. To koreliański wehikuł, myślę, że ci się spodoba. Tamirze ty oczywiście będziesz drugim pilotem.

Drzwi prowadzące do pomieszczenia otworzyły się po chwili i oczom wszystkich ukazała się stara koreliańska fregata. Nic dziwnego, że mistrz starał się najpierw zachwalić pojazd. Statek nie wyglądał zbyt ciekawie.

- Oto Gwiezdny Ambasador - powiedział Karnish.


- Chciałbym wam też kogoś przedstawić zanim odlecimy. Ostatnim członkiem naszego zespołu będzie mój padawan. Jest on dość nietypowym Jedi. Nie porozumiecie się z nim za pomocą słów. Niestety nie może tego robić. Na szczęście Moc mu wystarcza. Początkowo możecie czuć pewien dyskomfort podczas komunikacji z nim, ale można się do tego przyzwyczaić, zapewniam. Ziew, pozwól tu na chwilę. - Ze statku, po trapie, wyszedł młody Verpine. - Oto Ziew Xir'rk.


Wszyscy

Przez najbliższe miesiące Wojny Klonów wciąż pochłaniały galaktykę. Wszyscy, nawet ci mieszkający w przestrzeni Huttów, z zapartym tchem śledzili tytaniczne zmagania obu armii.

Niedługo po bitwie na Kamino, wyprawa Jedi, którą dowodził mistrz Kenobi, odkryła na Ohma D'un, księżycu Naboo, faktorię Konfederacji. Nie dość, że stworzono tam ulepszoną wersję droida B2 to jeszcze eksperymentowano z gazem bagiennym jako bronią biologiczną. Odczuła to tamtejsza kolonia Gunganów, z której nikt nie przeżył.

Na szczęście Jedi, chociaż wpadli w zasadzkę, pokrzyżowali plany Separatystom. W czasie walki życie stracił mistrz Glaive, zabity przez kolejną uczennicę Dooku, Assaj Ventress, oraz niemal wszystkie klony zabrane na tą ekspedycję.

Republika rozbiła, pod wodzą mistrza Cei Vookto, a po jego śmierci Ki-Adi Mundiego, siły droidów na planecie Lianna. Cenę za to zwycięstwo zapłaciła jednak miejscowa ludność, wśród której straty były duże, oraz powierzchnia planety, która niemal w całości została zniszczona.

416 korpus gwiezdny pokonał natomiast wroga na Teyr, chociaż przypieczętował to zwycięstwo ogromnymi stratami. Mistrz K'Kruhk, dowodzący wówczas korpusem, bardzo to przeżył. Po bitwie oddał dowództwo nad resztkami swoich sił i zniknął, o czym wkrótce dowiedział się Tamir.


Shalulira

Lira powróciła do XXX korpusu, w którym powitano ją z otwartymi rękoma. Ugrupowanie straciło ostatnio wielu Jedi, a jak miała pokazać najbliższa przyszłość, nie był to koniec.

Po bitwie o Elom korpus opuścił mistrz Kota, który zaczął, za pozwoleniem rady, budowanie oddziałów złożonych ze zwykłych istot, nie-klonów. W bitwie o Kamino zginęła mistrzyni Kossex. W ten sposób T'ra Saa, dowodząca jednostką, straciła dwójkę najwyższych oficerów, swojego zastępcę i dowódcę lotnictwa. Co prawda dołączyli wówczas Voolvif Monn, Jared Codd, Nejl Ricon i sama Shalulira, ale nie mogli uzupełnić przyszłych strat.

Po walkach na planecie klonerów z walki w szeregach XXX-ego zrezygnowali młodzi Jedi, którzy dołączyli do grupy Irtona Karnisha. Jakiś czas później mistrz Glaive, wraz ze swoją padawanką, dołączył do mistrza Kenobiego na Ohma-D'un, gdzie zginął, a Zule Xiss straciła rękę. Żadne z nich nie wróciło już pod rozkazy T'ry Saa.

W takich okolicznościach Lira, mimo stopnia komandora, stała się ważną postacią w korpusie. Była jedną z trójki Jedi, co stawiało ją wysoko w wojskowej hierarchii, ale i wiele od niej wymagano. W krótkiej potyczce na planecie Eredenn IV towarzyszyła mistrzyni Saa, która pokrótce wprowadziła ją w arkana dowodzenia. Teraz jednak miała być zdana na samą siebie.

* * * * *

Bitwą, w której Qua'ire miała dowodzić całym XV regimentem, czyli ponad dwoma tysiącami żołnierzy, okazało się być starcie na planecie Caluula. Wojska Republiki bez problemu wylądowały na górzystej powierzchni. Siły Separatystów nie były zbyt wielkie, jeśli wierzyć wywiadowi, a pierwsze dni operacji zdawały się to potwierdzać.

Oddziały klonów nie natknęły się na nic poza nielicznymi patrolami, które szybko przestały istnieć. Wszyscy dobrze wiedzieli, że głównym celem jest fort, silnie broniony, w którym droidy zebrały większość swoich sił. Praktycznie nie panowali nawet nad planetą jednak dzięki armii kontrolowali ogromną stację kosmiczną na orbicie, która mogła stać się świetną bazą wypadową dla floty Konfederacji. Na razie nie dostarczono na nią jeszcze jednostek powietrznych, dlatego opanowanie Caluuli zawczasu było priorytetem.

XV regiment stanowił centrum, szybko posuwających się do przodu, wojsk Republiki. Składał się on z czterech batalionów, po 576 żołnierzy każdy. Były do bataliony: 32, 42, 44 i 49. Jedyny opór na jaki trafiły to trzy patrole. W krótkich starciach nie stracono nawet jednego człowieka.

Po tygodniu XXX korpus znalazł się wreszcie w pobliżu celu. Ogromny fort, zajmujący z kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset, kilometrów kwadratowych, wyrastał na łysej, skalistej powierzchni równiny, na której został zbudowany. Rozpoczęto regularne oblężenie, które jednak trwało, a trzeba się było śpieszyć, żeby Separatyści nie zdążyli przysłać jednostek na stację kosmiczną. Co prawda była ona blokowana przez flotę XXX-ego, ale nie wiadomo czy te siły wystarczą do utrzymania blokady.

* * * * *

W namiocie mistrzyni T'ra Saa pochylona nad hologramem twierdzy, osłoniętej wytrzymałym polem siłowym, zastanawiała się nad swoim kolejnym ruchem. Wraz z nią rozwiązania problemu szukała pozostała dwójka Jedi - Voolvif Monn i Shalulira Qua'ire oraz dwójka klonów komandorów dowodzących pozostałymi regimentami.

Artyleria od kilku dni nieustannie bombardowała pole, jednak nic nie wskazywało by wkrótce miało osłabnąć. Wstępne wyliczenia zakładały przynajmniej trzytygodniowy ostrzał i to pod warunkiem, że droidy dysponują starszym typem generatorów. Było to o wiele za długo. Wywiad sugerował przylot separatystycznej floty za siedem do piętnastu dni. Twierdzę należało zdobyć natychmiast.

- Próbowaliśmy już ataków na wschodni i północny mur, niestety zostały z łatwością odparte przez obrońców - mistrzyni Saa mówiła to co i tak wszyscy wiedzieli. - Bez wsparcia artylerii i floty nie mamy szans na zwycięstwo, a pole siłowe uniemożliwia nam wykorzystanie tych formacji. Naszą jedyną szansą mogłoby być przeniknięcie za mury i sabotaż, jednak kto tego dokona i najważniejsze, jak?


Era & Jared & Tamir & Nejl & Ziew

Gwiezdny Ambasador rzeczywiście spisywał się dobrze, mimo swojego nieciekawego wyglądu. Był łatwy w pilotażu, a co ważniejsze szybki i zwrotny. Mimo swoich rozmiarów mógł dorównywać myśliwcom. Ulegał niestety częstym awariom, ale przynajmniej patrole floty Konfederacji nawet nie podejrzewały, że lecący takim złomem mogą być wysłannikami Republiki.

Pierwszą misją zespołu Karnisha była wyprawa na planetę Omwat, gdzie odkryto fabrykę nowego typu rakiet dla myśliwców klasy Vulture. Miały one wielokrotnie większą siłę wybuchu niż standardowe rakiety, oraz ulepszony system namierzania wrogich statków. Konfederaci popełnili jednak błąd. W fabryce znajdowały się jedyne plany tej broni, jakimi dysponowali, oraz naukowiec je opracowujący.

Jedi spędzili na planecie wiele dni, starając się wtopić w społeczeństwo. Przede wszystkim przybyli na Omwat w kilku grupach, podróżując publicznymi środkami transportu. Jedynie Kastar zasiadł za sterami Ambasadora, jednak jego rola w tej misji miała się ograniczyć jedynie do pilotażu i przylecieć miał dopiero, gdy akcja się już zacznie.

Pierwszą grupę stanowili Tamir i Ziew. Przybyli na planetę kilka dni przed innymi. Ponieważ stanowili dość nietypową parę musieli udowodnić postronnym obserwatorom, że są tylko zwykłymi podróżnikami. Przez dwa dni właściwie nie opuszczali miejscowej kantyny, później też niejednokrotnie do niej zaglądali. Wreszcie jednak nadszedł umówiony dzień, w którym zakradli się do dobrze strzeżonej fabryki.

Omijając strażników dostali się do podziemi, gdzie założyli ładunki wybuchowe na generatorach oraz zbiornikach z paliwem do rakiet. Eksplozja powinna zniszczyć o określonej godzinie cały kompleks. Następnie oboje udali się do punktu ewakuacyjnego.

Era i Jared w ramach swojej przykrywki kilkukrotnie wszczynali burdy w kantynach, a nawet na środku ulicy. Raz pozwolili spuścić sobie "kontrolowany" łomot, aby ktoś nie nabrał zbędnych podejrzeń co do ich umiejętności walki. Każdy porządny bandzior czasami z kimś przegrywa.

Ich zadanie polegało na porwaniu devarioniańskiego naukowca. Najtrudniejszym elementem okazało się nie dostanie do fabryki, a ucieczka stamtąd. Profesorek poddał się momentalnie, gdy tylko usłyszał, że ośrodek jest zaminowany. Ewakuacja okazała się poważnym problemem, ale dzięki ratunkowi w postaci trzeciej grupy czyli Nejla i mistrza Karnisha, jakoś udało się wszystkim dotrzeć na miejsce ewakuacji.

Zadaniem trzeciej grupy była kradzież danych dotyczących nowych rakiet. Mistrz szybko zgrał dane na nośnik, a potem obaj, z Riconem, ruszyli do określonego wcześniej miejsca, skąd miał ich zabrać Kastar. Po drodze wpadli jednak na Jareda i Erę, którzy prowadzili wrogiego naukowca. Okazało się, że była to okoliczność sprzyjająca, gdyż musieli poradzić sobie z licznymi grupami droidów, które jednak dla czwórki Jedi nie stanowiły wielkiego wyzwania.

Kastar podleciał do umówionego punktu ewakuacyjnego o określonej porze. Wszystko zdawało się być poukładane jak w zegarku, gdyż w tym samym czasie dobiegli tam uciekający z fabryki. Szybko wsiedli na pokład i po krótkiej walce z myśliwcami, w której Jared i Tamir obsługiwali działka, skoczyli w nadprzestrzeń. Pierwsza misja zakończyła się całkowitym sukcesem.

Później drużynę czekał z dawna oczekiwany odpoczynek na Coruscant. Rycerze mogli odprężyć się w zaciszu pokojów medytacyjnych lub pośród zgiełku wielkiego miasta, w bibliotece lub sali treningowej. Gdzie kto chciał. W międzyczasie Irton Karnish złożył raport radzie, jednocześnie przyjmując kolejne polecenie.

Po kilkudniowym pobycie w stolicy, Gwiezdny Ambasador znowu ruszył w drogę. Tym razem jego celem była zapomniana planeta w przestrzeni Huttów, Tatooine. Misja mogła okazać się o wiele trudniejsza niż poprzednia. Jej celem był mroczny Jedi przebywający tam z dala od wojsk Konfederacji, co mogło okazać się poważnym błędem.

- Pamiętajcie, jeśli tylko będzie istniała taka możliwość musimy pochwycić go żywego. Jedi nie zabijają jeńców - Irton przestrzegł wszystkich na czymś w rodzaju odprawy, która odbyła się zanim jeszcze wyskoczyli z nadprzestrzeni. - Jeśli jednak nie będziecie mieli innego wyjścia, nie wahajcie się. Nie chcę tutaj żadnych poświęceń dla dobra misji czy Republiki z waszej strony, jasne? Teraz omówmy szczegóły planu. Tropy prowadzą nas do trzech miast, które jednak są od siebie oddalone i to sporo, więc grupy nie będą mogły liczyć na jakąkolwiek pomoc od innych.

- Era, Tamir wy zdajecie się znać najlepiej tą planetę, a przynajmniej typowe dla niej środowisko, z nas wszystkich, dlatego też będziecie najważniejszymi członkami zespołów. Ty, Tamirze wraz z Jaredem i Nejlem weźmiecie się za Anchorhead. Według naszych informacji poszukiwany przez nas mroczny Jedi może korzystać z gościny miejscowego Hutta, Ghuli. Musicie znaleźć dojście do niego i to sprawdzić.

- Era, Kastar i Ziew, wy sprawdzicie Mos Eisley. Skontaktujcie się tam z naszym sojusznikiem Szponem. Nie wiem jak się na prawdę nazywa ani jak wygląda, jednak wielokrotnie wykazywał się, więc teoretycznie można mu zaufać. Osobiście jednak radzę wam zachować maksimum ostrożności. W południe, przed wejściem na tor wyścigowy ma do was zagadać hasłem: "Kilka kredytów dla niewidomego" wy mu wówczas odpowiecie "Dysponujemy tylko Wupi Wupi", a on na to "Może być, rozmienię sobie u znajomego pasera", a wy "Oby tylko dał ci dobry kurs". Wtedy będziecie mogli z nim porozmawiać swobodnie. Zapamiętajcie tylko każde słowo, to bardzo ważne. Pomylicie się i koniec kontaktu.

- Ja sam zabiorę się za Bestine. Odbiorę was za jakiś tydzień z miejsc, gdzie was wyrzucimy. Życzę wam wszystkim powodzenia i niech Moc będzie z wami. Jakieś pytania?

Po wszystkim Jared wyprowadził statek z hiperprzestrzeni i wszyscy zobaczyli żółtą, od piasków pustyni, planetę. Codd skierował fregatę w kierunku Mos Eisley. Wylądowali kilkanaście kilometrów od miasta skąd grupa musiała przejść w prażącym słońcu do swojego celu. Podobny los czekał trójkę, która miała odwiedzić Anchorhead, oraz prawdopodobnie samego mistrza Karnisha, który zabrał ze sobą Ambasadora. Teraz wszyscy zdani byli na siebie.

Gekido 29-10-2010 14:48

Podczas spotkania z Karnishem Zabrak został dość mocno zaskoczony. Wyglądało na to, że Mistrz miał o nich naprawdę sporo informacji. I właściwie dlaczego obsypywał każdego dobrym słowem? Dla pokrzepienia? Podwyższenia morale? Cóż, to pozostawało zagadką.
Zabrak był milczący. Za pozdrowienia podziękował jedynie uprzejmym skinieniem głowy i krótkim, przelotnym uśmiechem. Pod koniec zebrania jego zachowanie się nie zmieniło. Znał skład. On, Era, w ślad za nią chęć udziału wyraził także Jared, Nejl, Kastar i sam Karnish. Pozostali podziękowali z Lirą na czele. Jej decyzja właściwie nie zrobiło na młodym Jedi żadnego wrażenia i przeszedł z nią na porządku dziennym. Ani razu nie rozmawiał z dziewczyną. Widział ją na Coruscant w dniu ich pasowania na Rycerzy, a później wspólnie bronili Kamino, chociaż ona walczyła na platformach u boku Ery.
Godzinę, która pozostała do odlotu, Tamir spędził samotnie. Młoda Jedi była na niego wciąż zła, a on sam nie miał zresztą ochoty na żadne rozmowy. Ponowne starcie z klonami też go jakoś nie zachęcało, a na zacieśnianie więzów z pozostałymi członkami ich wyprawy także nie miał ochoty. Może później albo innego dnia. Najpierw musiał poprawić mu się humor. A po godzinie, gdy spotkali się w hangarze, informacja o wspólnym pilotowaniu Ambasadora przez niego i Jareda, wcale na poprawę humoru nie wpłynęła. Cóż jednak mógł zrobić? Po prostu przyjął powierzone mu zadanie bez żadnego marudzenia. Takie zachowanie mimowolnie zrodziło w jego głowie porównanie siebie do klona, który bez szemrania wykonuje polecenia dowódcy, nawet jeżeli się z nimi nie zgadza. Tak, jak zrobili to żołnierze zajmując pozycje na ZX11.

Pierwsza misja miała miejsce na Omwat. Z tego, co powiedział im Mistrz Karnish podczas zebrania przed nią wynikało, że nie będzie skomplikowana, chociaż zajmie im trochę czasu. Czasu, który Zabrak miał spędzić z Verpinem. A w czasie, gdy on miał za towarzysza padawana Karnisha, Era spędzała ten czas z Jaredem, co ponownie pogorszyło Zabrakowi humor, który ledwie zdążył się nieco poprawić. Ale cóż, to nie Torn był dowódcą, nie on wymyślał przydziały. On tylko wykonywał polecenia. Skoro zatem miał spędzać czas z Verpinem, to będzie to robił. Przy okazji podniesie swoje umiejętności w piciu.
Na czas tej misji, Zabrak postanowił pograć zimnego twardziela, który nie miał najmniejszego zamiaru unikać bójek, łamania kończyn i picia. Cóż, z jego obecnym humorem nie było to trudne. Chociaż musiał się hamować, bo wciąż był Jedi. A i myśli musiał trzymać z dala od Ery, ze względu na towarzyszącego mu Ziewa, który miał rozwinięte zdolności telepatyczne.
Lokalna kantyna stała się codziennym miejscem wizyt. Tamir zatem mógł do woli szlifować umiejętności w piciu, przy okazji zachowywać kamienną twarz i łypać na wszystkich groźnym spojrzeniem. I o to spojrzenie część osób odstraszało, o tyle kilku potraktowało je jak wyzwanie. Cóż, pierwsza zaczepka skończyła się tym, że Tamir tylko poprosił Ziewa o nie wtrącanie się, po czym bezceremonialnie zajął się swoim przeciwnikiem. Błędem było to, że ten chwycił Zabraka za ramię. I właśnie ta ręka została złamana w łokciu, a delikwent wylądował na stole. Pewnie próbowałby wstać i walczyć dalej, ale za bardzo był zajęty złamaną ręką.
Po tym zajściu mało kto chciał zaczepiać dziwną parę. Jednak próbowały tego przedstawicielki płci pięknej, którym spodobał się Tamir jako zimny drań, zupełnie obojętny na ich wdzięki. A spora część kobiet, które dosiadały się do dwójki Jedi, czy też próbowały tego, była ubrana bardzo skąpo.

Omwat był już przeszłością. Pobyt tam pozwolił uspokoić się Tamirowi, nieco odreagować i przekonać się, jak ważna była dla niego Era. Na swój sposób był z siebie dumny. W mistrzowskim wręcz stylu ignorował każdą jedną kobietę, nie zwracając najmniejszej uwagi na ich spore dekolty, czy odsłonięte części ciała. Nie mówiąc już o tym, że nie przystał na żadną wyuzdaną propozycję wyszeptaną mu do ucha. Jedyną kobietą, która interesowała Torna była tylko i wyłącznie Era D'an. Z którą koniecznie będzie musiał spotkać się na Coruscant, by porozmawiać i naprawić to, co się między nimi zepsuło na Kamino. A przede wszystkim, spędzić z nią chociaż trochę czasu.
Wkrótce także pobyt na Coruscant można było zaliczyć do przeszłości. Lecz mimo tego iż był krótki, dla Zabraka zdecydowanie za krótki, to bardzo przyjemny. Przy okazji upewnił się w tym, że zupełnie nie ma być o co zazdrosny. Zachowanie i stosunek Ery do niego utwierdzały go w tym, że jest jedynym mężczyzną, który ją interesuje. Co go uspokoiło całkowicie. Ale właściwie nie miał pewności, że nie poczuje lekkiego ukłucia zazdrości kiedyś tam. W końcu Era była naprawdę atrakcyjną, przyciągającą męskie spojrzenia, kobietą.

Sama odprawa nie była niczym szczególnym. Jedi, którzy się zebrali byli już ubrani w stroje, w których mieli zamiar wykonywać misje. Mówić miał jak zwykle Mistrz Irton. Jednak to, co było w tej wyprawie szczególne i interesujące, to informacja o celu ich misji. Mroczny Jedi. Przez głowę Torna przemknęły dwa interesujące go imiona znanych mu osobiście mrocznych popleczników Dooku. Korel, Artel? Czy to mógł być któryś z nich? A może mieli pochwycić kogoś innego? Cóż, misja była ryzykowna. I dlaczego gdy Karnish wspomniał o tym, by nie ryzykować i się nie poświęcać, miał wrażenie, że wbiło się w niego wymowne spojrzenie Ery? No dobra, był ryzykantem, niekoniecznie szanował wartość swojego życia i był w stanie bez namysłu poświęcić je dla wyższego dobra, jak choćby na Elom, gdy wydał się w ręce patrolu, by ocalić Frosta i pozostałych. Ale nawet on nie był tak szalony, by ryzykować podczas konfrontacji z Mrocznym Jedi. A może był?
- Zostaliśmy zatem sami. - odezwał się, obserwując odlatującego Ambasadora. - Po pierwsze, chodźmy do kantyny. Słońca Tatooine potrafią być zabójcze. - stwierdził z lekkim uśmiechem, ruszając w kierunku wyżej wymienionego miejsca. - Ktoś z was ma jakiś pomysł, jak dostać zaproszenie? - zapytał zerkając na swoich towarzyszy. W jego głowie tlił się pewien pomysł, ale był bardzo ryzykowny, więc Tamir wolał poczekać na pomysły innych, nim przedstawi własny.

Lirymoor 30-10-2010 09:47

Coruscant. Ta tętniąca życiem planeta, która była jednym, wielkim, nigdy nie zasypiającym miastem, stolicą Republiki i schronieniem miliardów istnień, była także domem dla Tamira i jego pozostałych towarzyszy. To na niej spędził lata swojego dzieciństwa, odwiedzał ją w okresie dojrzewania, otrzymał awans na Rycerza, a także spędzał czas u boku osoby, która pozwalała mu odkrywać świat na nowo, z zupełnie innej perspektywy.
Po Kamino nie układało się między nimi. Opuszczali planetę dąsając się na siebie, a i misja jaka ich czekała na Omwat nie dawała możliwości na naprawienie stosunków między Tamirem i Erą. W dodatku jej działania z Jaredem i spędzanie wspólne czasu, sporej ilości czasu, nękały Zabraka. Oczywiście ukrywał to głęboko przed wszystkimi. Czasem oszukiwał samego siebie, wmawiając sobie, że się nieprzejmuje. Zatem perspektywa spędzenia kilku dni na Coruscant była miłą odmianą, dającą możliwość spędzenia trochę czasu z dziewczyną.-
Tamir stał ukryty w cieniu, opierając się plecami o ścianę budynku. Rozglądał się uważnie po uliczce, w której miał spotkać się z Erą. Liczył na to, że dziewczyna się pojawi. Co prawda zostawienie jej wiadomości na komunikatorze to nie był najlepszy sposób na zaproszenie, ale nie udało mu się jej nigdzie złapać. Jako drugi pilot musiał sprawdzić Ambasadora po powrocie, a gdy to skończył, Ery już nie było. Nie znalazł jej też w sali ćwiczeń, gdzie dopadli go młodzi adepci i naciągnęli na wspólny trening. Pozostawało zatem pozostawienie wiadomości z nadzieją, że Era się pojawi.
Szaty Jedi pozostawił w Świątyni. Był ubrany jak zawsze, gdy spotykał się z Erą. Na zieloną kurtkę, którą od niej otrzymał swobodnie opadały pasma jego złotych włosów. Ciemne, niemal czarne spodnie i oficerki, a do tego pas z kaburą, w której spoczywał blaster dopełniały przebrania. Blaster i kabura były pamiątka z Omwata. Stał w mroku, wyczekując.
Wiadomość zaskoczyła ją. Z jednej strony serce zabiło jej mocniej. Martwiła się o niego, o to jaki chłodny był ostatnio i brak czasu żeby porozmawiać. Z drugiej strony czuła dziwny niepokój. Za duża wyrwa urosła pomiędzy nimi od ostatniej rozmowy. Bała się co mogło się w niej kryć.
Ale przyszła, zarzuciwszy na siebie ciasny komplet z czarnej skóry w jakim biegała po Omwat, jej kostium najemnika. Chociaż był zapięty pod szyję doskonale uzmysławiał co kryło się pod materiałem. Poza tym wyglądał odrobinę drapieżnie, a o taki wizerunek chodziło w czasie misji.
Jak zawsze zobaczyła go z daleka i musiała przyznać, ze wtapiał się coraz lepiej. Znajoma sylwetka nie emanowała już aura Jedi. Zabrak wydawał się być swobodniejszy, mnie zagubiony w świecie poza murami świątyni. I coraz przystojniejszy. Czyżby się zmieniał? Na dobre czy na złe? Cóż wkrótce się dowie
- Wciąż się nie osłaniasz – powiedziała spokojnie, jak zawsze zachodząc go tym razem z boku.
Zabrak skierował głowę w stronę, z której doszedł go znajomy głos. Ustawił się tak, że za plecami miał ścianę, o którą zresztą się opierał, do tego znajdował się w cieniu, ale mimo to dziewczyna go wypatrzyła. Być może oświetlił go jeden z wielu kolorowych neonów zalewających feerią barw każdą ulicę stolicy Republiki? Tak, czy inaczej, to znów młoda Jedi go zaszła, nie on ją.
- Widocznie przed tobą nie sposób to zrobić. - odparł z lekkim uśmiechem, obserwując zbliżając się w jego stronę dziewczynę.
Zaparło mu na chwilę dech, gdy zobaczył jej strój. Strój, w którym była na Omwat i w którym podziwiał ją Corellianin. To sprawiało, że Tamir jeszcze bardziej żałował, że do pary otrzymał Verpina, a nie ją. - Cieszę się, że przyszłaś. - powiedział, trzymając wciąż dłonie ukryte w kieszeniach kurtki.
Dziewczyna poczuła dziwny chłód w środku. Jeszcze miesiąc temu przyciągnął by ja do siebie. Albo chociaż chwycił za rękę. Teraz chował dłonie w kieszeniach. Cóż nikt nie powiedział, że będzie łatwo.
- A czemu miałabym nie przyjść? – spytała rozkładając delikatnie ręce w pytającym geście.
Nie wiem. - odparł wzruszając ramionami. - Mogłaś mieć inne plany, nie otrzymać wiadomości, cokolwiek. -
-Ale otrzymałam i nie mam - odpowiedziała krótko. - Gdzie chcesz się wybrać?
Spotkanie zapowiadało się trudniejsze, niż Tamir mógł przypuszczać idąc na nie. Dystans pomiędzy nimi był widoczny i wyczuwalny. Odsunęli się od siebie, chociaż w ogóle tego nie chciał.
- Wiem, że ostatnio sporo czasu spędziłaś w kantynach i pewnie masz ich dosyć, ale tylko to mi aktualnie przychodzi do głowy.-
- Kantyny są całkiem przyjemne – skinęła głową ruszając powoli w drogę, po chwili uśmiechnęła się krzywo. – Ktoś jakiś czas temu obiecał mi futro z wookiego
Całkiem przyjemne... Co mogła mieć na myśli? Cóż, to nie było pewnie istotne, a Zabrak po prostu zrobił się przewrażliwiony. Ale czy można mu się było dziwić? Era, która była niezwykle atrakcyjna, jeszcze w takim stroju, spędziła sporo czasu z Jaredem, który do brzydali przecież nie należał. Co więcej sam był przekonany o swojej urodzie.
- Przykro mi, ale Wookiech było mało. Może jak dostaniemy misję na Kashyyk. - powiedział z uśmiechem, podejmując luźny temat narzucony przez dziewczynę. Nim się spostrzegł, jego dłoń wysunęła się z kieszeni w poszukiwaniu dłoni towarzyszącej mu Jedi
Trzask. Czy to lód pęka?
- Myślisz? Czy ja wiem czy separatyści by się tam pchali? Tylko drzewa i wściekłe sierściuchy. Droidy rdzewieją, a włosy zapychają im filtry. Chociaż kto wie, dla szpiega to idealna kryjówka. Masę krzaków z których można podsłuchiwać. – odparła i uśmiechnęła się czując palce Tamira zamykające się wokół jej dłoni. Nieśmiałe jak ten pierwszy dotyk jeszcze na Elom. Delikatnie uścisnęła jego dłoń.
- Ale skoro nie będzie tam droidów, to będziemy mogli podsłuchiwać tylko wycia Wookiech odzieranych z futra. - odparł ciesząc się ich splecionymi dłońmi.
Tamir skręcił do jednej z kantyn o wdzięcznej nazwie "Purpurowy kwiat". Nigdy wcześniej tu nie był, ale to był najbliższy lokal, w którym mogli usiąść, napić się i porozmawiać. Nie było także przeszkód, by Zabrak znów spróbował swych sił w tańcu. Wszystko, byle tylko skruszyć ten mur pomiędzy nimi.
Wewnątrz brzmiała rytmiczna, nowoczesna muzyka, w rytm której wiele istot pląsało na parkiecie. Pokaz giętkości prezentowało także kilka twi'lekiańskich, skąpo odzianych tancerek. Wzrok Torna zatrzymał się jednak na jednym wolnym stoliku, w rogu sali.
- Może tam siądziemy? - zapytał zbliżając usta do jej ucha, by go usłyszała.
- Wycie wookiego, oto romantyczny spacer od razu nabiera nowego wymiaru – zaśmiała się
Ciepły oddech przy uchu sprawił, ze Era przymknęła oczy. Już zapomniała jak żywiołowo reagowała na obecność zabraka, na każdy najdrobniejszy gest. Przyćmiło to nawet jej niezadowolenie z nadmiaru półgołych twi’lekanek w knajpie. Cóż trzeba było się postarać żeby jej słoneczko się zbytnio przez inne kobiety nie rozpraszało.
Skinęła głową i ruszyła do stolika odwracając się do barmana i pokazując mu dwa uniesione palce zamówiła drinki. Po chwili siedziała już przy stoliku patrząc na Tamira z kocim uśmiechem na ustach.
Cóż, Era wyręczyła Zabraka w zamawianiu drinków. Chciał to zrobić w bardziej uprzejmy sposób i po prostu podejść do baru, ale sposób jego partnerki też był dobry, a do tego szybszy. Teraz problemem było znalezienie odpowiedniego, luźnego tematu, by nie wracać do wojny i ich sprzeczki na Kamino, a później okresu milczenia. Zbyt długiego, jak na gust Tamira. Cóż, uśmiech dziewczyny go intrygował, więc on może być tym tematem.
- Cóż jest powodem tego uśmiechu? - zapytał, pochylając się w kierunku Jedi, by nie musieć krzyczeć.
Przekrzywiła głowę a jej uśmiech złagodniał. Bo tęskniłam za tobą pomyślała, jednak czuła, że na te słowa było za wcześnie.
- To, że jestem zadowolona z tego gdzie jestem – odpowiedziała owiewając twarz Tamira swoim oddechem.
Usta Zabraka wykrzywił uśmiech. Szczery, niewymuszony i oznaczający autentyczną radość. Przez cały pobyt na Omawt, a właściwie to od czasu sprzeczki na Kamino się tak nie uśmiechał.
-Też jestem z tego zadowolony
Przyniesiono im drinki. Era delikatnie podniosła szklankę do ust, upiła trochę i oblizała wargi.
- Wiec się cieszmy. – powiedziała łagodnie i delikatnie ujęła leżącą na stole dłoń zabraka. – Jak ci się podoba nasz nowy przydział?
Tamir zapatrzył się na chwilę na język wędrujący po wargach towarzyszącej mu dziewczyny. Ten gest w połączeniu z jej strojem działała na wyobraźnię. Tamir musiał skupić uwagę na czymś innym, więc sam też upił nieco ze swojego drinka.
- To coś innego niż do tej pory. Chyba bardziej się w tym odnajduję. - przyznał
- Mi też szczerze mówiąc ulżyło. Ale czuje się trochę jak zdrajca. Zżyłam się z moimi klonami. – odpowiedziała cicho.
Westchnął. Po części rozumiał smutek Ery. On co prawda swoich klonów już nie miał, ale pamiętał jeszcze to uczucie, gdy musiał się z nimi rozstać. Teraz właściwie bez żalu podjął decyzję o zmianie profesji.
- Przyszło nam żyć w takich czasach, że musimy dokonywać niełatwy wyborów, które niekoniecznie muszą się nam podobać. A każdy taki wybór ma swoje dobre, jak i złe strony. - odparł, ponownie zanurzając usta w drinku.
- Dobre są takie, ze nasze błędy nie skrzywdzą już klonów. No i będziemy się często widywać. – stwierdziła dziewczyna mocniej ściskając dłoń Tamira.
- Często... - powtórzył za nią. - Nie do końca mogę się z tobą zgodzić. Częstotliwość widywania się według mnie, pozostała mniej więcej taka sama. Ale strach się zmniejszył.
- Teraz mamy mniejszy statek, śpimy w jednej sali no i ciągle na siebie wpadamy. Jak dla mnie to jest większa częstotliwość – sięgnęła po drinka, był lekko alkoholowy i przyjemnie słodki. – Tyle, ze ostatnio byłeś jakiś milczący.
- Mniejszy statek, którego jestem drugim pilotem, więc właściwie całą podróż spędzam w kokpicie. Właściwie też tam sypiam. - przypomniał, upijając nieco większy łyk drinka, a gdy odstawił szklankę, muskał jej bok opuszkami palców. - Wiem, że byłem. - przytaknął, ale nie powiedział nic więcej na ten temat.
- Już zaczęłam się zastanawiać czy popadłam w niełaskę – powiedziała w pół żartem wciąż trzymając dłoń Tamira jej kciuk masował ja delikatnie.
Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele prawdy znajdowało się w jej słowach. Ale Torn nie miał serca jej tego powiedzieć. Ani tego, ani też tego, jakie obrazy podsuwała mu wyobraźnia. A ta była dla Jedi bezlitosna podczas ich pierwszej misji.
- Jak ci się pracowało z Jaredem? - sam nie wiedział dlaczego o to zapytał. Pytanie po prostu wypłynęło z jego ust, ale teraz nie było już odwrotu.
[b][/Era[b] roześmiała się cicho. Trudno było się nie śmiać na wspomnienie barowych potyczek i pijaństwa.
- Zabawnie, mięliśmy grac półświatek, wiec rozbijaliśmy się po kantynach i ogólnie uwłaczaliśmy pozycji Jedi. Dobrze się dogadujemy więc łatwo się współpracowało. – stwierdziła swobodnie. – Czemu pytasz? Chyba nie jesteś zazdrosny? – zażartowała puszczając oko do zabraka
Torn uśmiechnął się blado na jej żart. W kantynie panował półmrok, więc istniała szansa, że dziewczyna nie zobaczyła dokładnie wyrazu jego twarzy. Był zazdrosny. Oczywiście, że tak. Ale przecież jej tego nie powie. Nie miał ochoty na kolejną sprzeczkę i dni milczenia. Ale z drugiej strony, gdy podczas następnego zadania ta dwójka znów dostanie wspólny przydział, to chyba zwariuje.
- Ciekawość. - odparł bez zająknięcia, sięgając po drink.
Wyczuła jakiś zgrzyt w słowach Tamira, w Mocy rozeszło się coś co się jej nie podobało. Czy naprawdę mógł być zazdrosny? Naprawdę mógłby pomyśleć, ze jest aż tak łatwa? Tak nieszczera?
- Z tego co pamiętam sam się z nim dobrze dogadujesz. Może byśmy wybrali się na drinka we trójkę?
- W powietrzu, owszem. - przyznał. - Ale na ziemi rzadko rozmawiamy. - odłożył szklankę, chociaż wciąż nie wypuszczał jej z ręki. - Możemy. - przytaknął na pomysł dziewczyny, ale jakoś wielkiego entuzjazmu nie przejawiał. Sam nie wiedział, jak czułby się w ich towarzystwie razem. Oni byli do siebie podobni, Tamir zaś różnił się od nich. Czy potrafiłby znaleźć z nimi wspólny język, czy po prostu siedziałby, milczał i od czasu do czasu uśmiechał?
Czyżby temat jednak był drażliwy? Cóż w takim razie lepiej było go zakończyć. Dziewczyna zerknęła na parkiet.
- Co powiesz na kolejną lekcje tańca? Ostatnio zaczynałeś sie wreszcie rozluźniać.
To mu się w niej podobało. Potrafiła dostrzec, gdy coś go trapiło. To miało oczywiście swoje minusy, ale także i plusy. A tym w tej chwili było zmienienie tematu.
- Po to właśnie wybrałem takie miejsca na spotkanie. - odparł już raźniej.
- No to wystawaj idziemy rozruszać twój kształtny tyłek – szepnęła nachylając sie nad uchem Tamira. po chwili ciągnęła go już za rękę na parkiet.
Tym razem nie trzeba było zaciągać go na parkiet Banthami. Zabrak poszedł w tamtą stronę chętnie. Zupełnie jak nie Tamir. Chwilę później dziewczyna przekonała się, że nie tylko jego nastawienie się zmieniło. Wyczucie rytmu także miał lepsze, podobnie jak i ruchy luźniejsze i bardziej elastyczne.
Roześmiała sie mile zaskoczona kiedy okazało sie, że jej partner wykazuje sie czymś więcej niż tylko szczera chęcią. Pozwoliła żeby ogarnął ją rytm, pulsujący i przenikający ciało. Pozwalała by zawładnął kolistymi ruchami bioder i krokami. Jednocześnie cały czas trzymała dłoń Tamira pilnując by co bardziej wydekoltowane twi’lekanki były daleko.
Zabrak tym razem całkowicie dał się porwać muzyce. Zupełnie nie przypominał siebie z ich pierwszej randki, gdzie Era właściwie walczyła z nim na parkiecie, zamiast tańczyć. Tym razem jej partner był giętki, zwinny niczym skradające się Nexu. Czuł się na tyle pewnie, że kilka razy zmniejszył odległość między nimi praktycznie do zera.
Rytm był mocny i pierwotny, zlewał się z łomotem serca, łączył dwa ciała. Era odpowiadała na jego zew co i raz ocierając się w tańcu o Tamira.
Bawili się tak jeszcze przez jakiś czas. Rytm muzyki zmieniał się z każdym kolejnym utworem, a oni po prostu się do niego dopasowywali. Tak samo, jako docierali się ze sobą w tańcu, by w końcu właściwie wyczuwać ruchy i intencje drugiej osoby. Tylko ktoś wrażliwy na żywą, jednoczącą Moc mógł w taki sposób odbierać taniec. Czuć go nie tylko poprzez ciało, ale także inne zmysły. I chociaż Tamir bawił się doskonale, raz, czy dwa razy w jego głowie pojawiło się pytanie. Czy Era w taki sam sposób tańczyła z Jaredem podczas ich misji? Ale to pytanie zostało zepchnięte w najgłębszą otchłań świadomości. Zabrak nie chciał, by coś takiego przeszkadzało mu w radości, jaką czuł będąc blisko dziewczyny, na której mu zależało.

Lirymoor 30-10-2010 09:48

Teraz, dwójka Jedi wędrowała ulicą Coruscant. Była już noc, a drogę pośród wielorasowego tłumu, oświetlały im neony kantyn, reklam szamponów, obuwia, czy odzieży.
Wieczór był cudowny, i Era wyzbyła się niemal całego niepokoju z jakim przyszła zobaczyć zabraka. Niemal. Bo nawet teraz kiedy szli ramie w ramię ze splecionymi dłońmi czuła, ze coś było nie tak. Wisiało w powietrzu pomiędzy nimi coś czego nie mogła uchwycić. I bała się dotykać wprost.
- Skąd ta zmiana? Mówię o tańcu? - spytała zatrzymując się na jednym z mostów pomiędzy budynkami. Przechyliła sie przez barierkę patrząc na dziesiątki pędzących w powietrzu pojazdów.
Zabrak podszedł do barierki stając u boku dziewczyny. Objął ją ramieniem i powędrował wzrokiem za pędzącymi pojazdami.
- To nie można już chcieć zaimponować dziewczynie? - zapytał spoglądając na nią i unosząc przy tym brew.
Patrzyła na jasne światła elektorów ponad czarna otchłanią czując kontrast chłodnego wiatru wiejącego prosto w twarz i ciepłego ramienia.
- Żeby sie tak ruszać trzeba czegoś więcej niż chęci zaimponowania komuś. Jakby opadła ci jakaś blokada
- Ech, kobiety. - westchnął - Nie idzie, źle. Jak wychodzi, to jeszcze gorzej. -
Era odwróciła się tak, że jej twarzy znajdowała się ledwie centymetry od twarzy Tamira.
- A czy ja mówię, ze mi się nie podoba?
Zabrak spoglądał chwilę prosto w oczy dziewczyny. Nie byli ze sobą tak blisko od dawna.
- Cóż, tak to zabrzmiało. -
Zrobił się niepokojąco wrażliwy, to nie był dobry znak. Nie wiedziała co ją właściwe tak bardzo ukuło. Ten trudny do zrozumienia chłód jaki jej okazywał, w końcu jeszcze tak nie dawno nie byłby w stanie stać tak blisko i myśleć o pretensjach. czy też to, że nie ufał jej dość żeby z nią porozmawiać o tym co się stało.
- Cóż, na przyszłość będę bardziej pilnował języka - powiedziała z pozorną lekkością odchodząc od barierki i otaczając palcami dłoń zabraka ruszyła dalej.
Ech, znów ten mur. Popsuło się między nimi, ale Zabrak nie przypuszczał, że aż tak. Ta bliskość, to była doskonała okazja do pocałunku. Zresztą usta same się do niego wyrywały, ale chciał się jeszcze chwilę powstrzymać. A teraz, Era wywinęła się z jego objęcia i ruszyła dalej. Nie miała ochoty na ten rodzaj bliskości? A może po prostu czekała na jego ruch? Cóż, Tamir był ryzykantem. O to się posprzeczali na Kamino, więc postanowił zaryzykować i tym razem. Nie poszedł za dziewczyną. Gdy ta tylko ruszyła, przyciągnął ją do siebie i nim cokolwiek zdołała zrobić, czy powiedzieć, znalazła się w jego ramionach z pocałunkiem na ustach.
Nawet nie wiedziała co się stało nim wszystkie myśli odpłynęły a ona wprost rozpłynęła się w ramionach Tamira. Objęła go mocno przyciskając się jak najbliżej, wargi znalazły wspólny rytm, oddechy połączyły się w jeden. nie dbała o to, ze stoją na widoku połowy planety. Tak bardzo za nim tęskniła.
Długi i namiętny pocałunek pozostawił ją bez oddechu w ramionach mężczyzny.
Tamta niewykorzystana okazja to nie była niechęć dziewczyny. Ten pocałunek przekonał o tym Zabraka całkowicie. Długi, namiętny, pełen pasji. Tak długo oczekiwany i utęskniony. Porażający jak piorun i działający na Tamira, jak promień elektromagnetyczny na droida.
- Brakowało mi tego. - wyszeptał, gdy ich usta znów się rozstały
- Więc czemu przestajesz? - spytała cicho. Mieli mało czasu ciągnąc go znów do siebie.
Zabrak nie zdążył nawet zaprotestować. Zresztą nie miał na to nawet najmniejszej ochoty. Poddał się chwili. Tak zupełnie, w całości pochłonięty przez wirujący dookoła wszechświat w tym jednym, trwającym chyba w nieskończoność, pocałunku.
Nie wiedziała ile tam stali tuląc się i całując, jakby chcieli nadrobić wszystkie stracone chwile.
Gdy ruszyli w dalsza drogę nie szli już za rękę ale przytuleni naprzeciw chłodnej nocy. Z głowa na ramieniu Tamira, wciąż drżąca od podniecenia Era czuła, że wszystko znów będzie dobrze. Taka przynajmniej miała nadzieję
Wszystko zdawało się wracać na poprzednie tory. Zabrak był z tego powodu niezmiernie zadowolony, tym bardziej, że na Coruscant nie mieli wiele czasu dla siebie. Niedługo mogli znów wyruszać na misję i niestety nie od nich zależało to, czy spędzą czas na kolejnej planecie razem, czy znów osobno.
- Spędzimy dzisiaj noc razem poza Świątynią? - zapytał z nadzieją w głosie.
Odurzona endorfinami Era uśmiechnęła się pod nosem. Czuła się tak dobrze mając ciepło ciała przy boku i ramię wokół swojej talii. - W mynocku dawno nas nie widzieli. Może się im przypomnimy? - zaproponowała wtulając głową w ramię zabraka.
- Dobry pomysł. - odparł z uśmiechem, zaciskając mocniej palce wokół dłoni dziewczyny. Lecz romantyczną chwilę przerwał odgłos wydobywający się z brzucha Zabraka. Lekki rumieniec wypłynął na twarz Jedi, a Tamir powiedział zakłopotany.
- Ale najpierw weźmy ze sobą coś do jedzenia. -
Roześmiała się i delikatnie poklepała partnera po brzuchu.
- Oho ktoś się głośno upomina o swoje prawa. Co powiesz na ta malasteriańską knajpę w połowie drogi?
- Ani ja, ani mój żołądek nie będziemy mieli nic przeciwko temu, jeżeli tam zajrzymy. - stwierdził z uśmiechem, wciąż lekko zakłopotany.
W końcu, z krótką przerwą w knajpie po posiłek, znaleźli się w swoim schronieniu przed oczami Coruscant. To tu spędzali tak wiele czasu razem. Sypiając ze sobą wtuleni w siebie, usypiani przez bijące wspólnie serca i splecione oddechy. Z tym miejscem wiązały się najprzyjemniejsze wspomnienia z pobytu w stolicy Republiki. Tamir był zadowolony z tego, że ponownie się tu znaleźli.
Za zamkniętymi dwójka młodych Jedi docinali sobie jeszcze przez jakiś czas. Trwali tak przytuleni, wspólnie żartując i śmiejąc się. Po prostu cieszyli się swoim wzajemnym towarzystwem ciesząc się każdą chwilą, nie wiedząc ile czasu na Coruscant im jeszcze pozostało.
Wkrótce rozmowa przeniosła się na łóżko. Para młodych zakochanych rozmawiała jeszcze przez chwilę, by znów zatopić się we wspólnych pocałunkach, a później, wtuleni w siebie, zasnęli.

***

Gdy go widziała wszystko było dobrze. Trwałą wtedy w jakimś przedziwnym stanie pobudzenia i otumanienia zarazem. Wszystko co poboczne znikało za kurtyną radości, czułości i troski. Chciałaby zamieszkać w takich chwilach.
Bo kiedy go nie widziała nic już nie wydawało się takie jak trzeba.
Era D'an poderwała się gwałtownie z posłania. Oblana zimnym potem wpatrywała się w ciemność ładowni. Tak jakby jeszcze nie odzyskała świadomości tylko wciąż była w swoim śnie o spadaniu i ciemności. Serce w piersi kołatało się jej jak szalone. Słuchała głuchego łomotu przedsionków tłoczących w skronie szumiąca krew.
Dopiero po chwili zobaczyła kontury kontenerów ze sprzętem i z nieprzytomna ulgą zdała sobie sprawę gdzie jest.
Ładownia „Gwiezdnego Ambasadora”. Już na wstępie oznajmiła Mistrzowi Karnishowie, że jeśli myśli o ulokowaniu jej w tej samej sypialni co bandę facetów to niech ten pogląd zrewiduje. Tak więc dostała ładownię i wraz z nią niezbędną kobiecie prywatność.
Teraz siedziała na prowizorycznym posłaniu opatulona pledem, a myśli miała tak czarne jak księżyc.

Wiele się zmieniło.

Omwat przyniosło wreszcie trochę wytchnienia. Przed samą misją spędziła z Jaredem kilka dni w mieście i był to zbawienny czas dla nadszarpniętych wojną nerwów. Udawali „groźnych kryminalistów”, większość tej grozy objawiała się przez dumną, bezczelną postawę i słowa chwilami tak przesadzone, że aż skręcała się w myśli ze śmiechu w czasie ich wypowiadania. Planetę zamieszkiwały istoty bardzo kulturalne i spokojne więc szanse do rozróby były tylko w okolicy kosmoportu, gdzie się trzymali.
Bójki którymi podsycali swoją aurę nieodmiennie wprawiały dziewczynę w niepokój jak i podniecenie. Walka niosła ze sobą rany, a ona nie chciała nikogo krzywdzić. Wykorzystywała więc szkolenie i przewagę jaką jej dawało, łącząc je z wiedzą medyczną. Starała się bić celnie tak by szybko ogłuszyć przeciwnika nim szamotanina spowoduje poważniejsze rany. Zapłaciła za tą taktykę pokaźnym sińcem na żebrach, rozcięciem od noża w okolicy mostka i wykręconym stawem, za zdołała uniknąć zadawania złamań, trwałego oszpecenia czy hospitalizacji u „ofiar” ich popisów. Zawsze skrzętnie sprawdzała Mocą ranu powalonych przeciwników gotowa w razie potrzeby udzielić pomocy.
Coraz lepiej dogadywała się z Codem choć wstyd przyznać znacznej części ich konwersacji nie pamiętała. Bratanie się przy kieliszku zawsze przychodziło dziewczynie łatwo a i Corelianin zdawał się być zaznajomiony z tą metodą nawiązywania relacji. Dobrze się przy nim czuła, przypominał jej taką spokojniejszą i bardziej odpowiedzialną wersję Caprice.
Potem gdy porywali naukowca znów poczuła się jak Jedi. I to było dobre, choć niestety zbyt długo nie trwało.

Karnisha, Nejla Ricona i Ziewa Xir'rka starała się na początku unikać jak mogła. Ten pierwszy roztaczał wokół siebie aurę mistrza-optymisty, która wprawiała ją w zakłopotanie i wstyd. Pozostali dwaj mieli pewne zdolności w Mocy, te zaś mogły jej przysporzyć biedy.
Niestety, a raczej na szczęście udało się jej skutecznie unikać tylko dwojga z nich.
Któregoś dnia wpadła na Verpina i od słowa do słowa zaczęli wymieniać się historyjkami z serii „najgłupsza rzecz za jaką dostałem karne ćwiczenia”. Potem padawan zachęcił ją do ćwiczeń z komunikacji za pomocą Mocy i spodobało się jej jego towarzystwo. Miał w sobie jakąś czystość o istnieniu której zapomniała na Elom.

Tamir... Tamir się zmieniał. I miało to zarówno dobre aspekty jak i te złe. Dobrym była większa swoboda we wzajemnych kontaktach. Złym zablokowanie szczerości jaka była między nimi przed Kamino.
Era nie rozumiała co się stało, co wpłynęło na zabraka, ale pomimo całej tej radości jaka towarzyszyła ich spotkaniu na Coruscant wiedziała, że czegoś jej nie powiedział. Coś przed nią ukrył. Coś zostało zaburzone. Zmienione. Przez to sama nie czuła się dość pewnie żeby z nim teraz pomówić. A coraz mocniej czuła, że jest o czym.

Z westchnieniem opadła znowu na posłanie i zarzuciła sobie pled na głowę. Miała jeszcze parę godzin do lądowania na Tatooine. Powinna odpocząć. Tyle, że nie zasnęła już.
Bezsenne poranki zaczęły się po Coruscant, razem ze snami, coraz silniejszymi i mroczniejszymi. Coraz trudniej było odgonić się od myśli, które nie do końca były właściwe dla Jedi.
- Jedi – szepnęła boleśnie. - Czy ja jestem jeszcze Jedi?
Nie wiedziała. Nie umiała nawet określić co to znaczy i to najbardziej ją przerażało.
Wiedziała, że była nim jeszcze gdy lądowała na Elom, kiedy je opuszczała...
Miała w sobie jakąś ziejącą dziurę, pustkę która dławiła dziewczynę coraz bardziej. Wspomnienia ostatnich misji, swoich własnych czynów nie napawały jej dumą ale wstydem i wątpliwościami. To wszystko było nie tak jak powinno. Ona była nie taka jak powinna.
Jedi nie walczy w wojnie.
Jedi nie wścieka się non stop na Radę.
Jedi nie romansuje.
Jedi nie powinien wątpić w sens tego w czym uczestniczyć.
Potrząsnęła nerwowo głową.
Co się stało. Dlaczego? W którym momencie? Czy kiedy gięli jej żołnierze na Elom? Kiedy po raz pierwszy pocałowała Tamira? A może dopiero na Kamino gdy zaczynała wdrażać się w dowodzenie.
Nie wiedziała. Za to wiedziała, że ma problem i wkrótce będzie musiała z kimś o tym pomówić.
Tylko z kim?
Caprice była jej najbliższa, ale była też daleko. Tamir sam coś przed nią ukrywał. Czy umiałby ją zrozumieć skoro nawet ona sama siebie nie rozumiała?
Nikogo poza nimi nie miała. Nowe przyjaźnie wciąż były zbyt delikatne.
Musiała sobie radzić sama.
Może Tatooine coś zmieni, pomyślała przewracając się na bok. Miała poczucie odpowiedzialności związane z misją i to był dobry znak. Jako jedyna z drupki jakoś znała warunki, poza tym czuła się w obowiązku zatroszczyć o Ziewa, który wciąż był jeszcze padawanem i Kastara na początku wojny jeszcze bardziej zagubionego niż ona.
Albo wpadnę pod miecz mrocznego Jedi i będzie problem z głowy. Odegnała tą myśl. Każdy popełniał błędy, nie można było nad nimi biadolić tylko je rozwiązywać. Żeby tylko wiedziała co jest sednem problemu.
Będzie musiała się nad tym zastanowić.

Smoqu 30-10-2010 15:13

Hangar na Kamino - Gwiezdny Ambasador.

Po trapie transportowca wyszedł Verpine. Wyglądał dokładnie tak, jak na hologramach w świątyni - szczupły, wysoki osobnik z zielonym, chitynowym pancerzykiem okrywającym całe jego ciało. Owadzia głowa z zajmującymi większą jej część czarnymi oczami, za którymi wyrastała para czułek. Długie ręce sięgające kolan, każda zakończona dłonią o trzech palcach tak samo, jak stopy. Skłonił się w geście pozdrowienia swojemu Mistrzowi i przybyłym Jedi. Poprzez Moc popłynął przekaz:

>>Przyjaźń ... radość ... powitanie ... ciekawość ...<<

Nadprzestrzeń - Pokład Gwiezdnego Ambasadora

Pierwsze dni wspólnej podróży upłynęły na poznawaniu się i przyzwyczajaniu do swojej obecności. Metoda, jaką się komunikował ze światem sprawiała, że nowi towarzysze czuli się onieśmieleni i zakłopotani. Pierwszą ich reakcją było zwykle zablokowanie jakiegokolwiek kontaktu. Ziew był już przyzwyczajony do takich sytuacji więc nie naciskał. Musieli po prostu się z tym oswoić, co następowało szybciej lub później.

Ziew nie nudził się w czasie lotu w nadprzestrzeni. Ich transportowiec wciąż dostarczał zajęcia dla kogoś choć trochę znającego się na mechanice. A on znał się, i to całkiem nieźle, co nie było niczym dziwnym. W końcu był Verpinem. Pchany przez wspólną dla jego gatunku chęć poprawy tego, co już działało, zajmował się aktualnie optymalizacją zużycia mocy przez system bojowy ich statku. Przeglądał połączenia z generatorem, bateriami, rozdzielniki mocy, systemy generatorów tarcz i inne elementy całego układu. Ten typ transportowca miał zwykle tylko cywilne rodzaje tarcz, chroniące przed promieniowaniem kosmicznym i jakimiś niewielkimi odłamkami skał. Szczęśliwie ktoś, najwyraźniej przygotowując go do misji nie tylko transportowych, zainstalował generatory starego typu wojskowego. Nawet dobrze się składało, gdyż nowe urządzenia były dużo bardziej skomplikowane w budowie i modyfikacjach, zaś te dość dobrze nadawały się do "tuningu".

Zajęty był akurat grzebaniem przy jednym z generatorów tarcz, gdy wyczuł zbliżającą się Erę. Od pewnego czasu wyczuwał jej zainteresowanie swoją osobą, ale również zakłopotanie, jakby nie wiedziała, jak rozpocząć rozmowę. Reakcja dość typowa dla osób po raz pierwszy stykających się z jego sposobem komunikacji. Delikatnie wysłał sygnał, że chce coś przekazać. Zwykle to pozwalało przygotować się na taki rodzaj kontaktu ludziom nieprzyzwyczajonym.

>>Witaj ... Ty ciekawa ... Pytaj ... Przyzwolenie ... Otwartość ...<<

Snuła się po statku bez celu, nudzona przez kokpit i przyprawiana o klaustrofobie małym wnętrzem. W ogóle czuła się dziwnie niespokojna przed misją. Gdy zauważyła Verpina było już za późno, żeby się wycofać. W Mocy poczuła obcy umysł napierający na jej jaźń. Był inny niż te które spotykała dotąd, ścieżki myśli wydawały się jej zawiłe. Może nawet zbyt zawiłe. Cóż pozostawało podany kąsek ugryźć. Tylko jak? Od której strony?

- Witaj - powiedziała koncentrując się na słowach. - Czemu tutaj wegetujesz, coś nie tak z tym generatorem? - Cóż, jak nie masz co robić, zawsze można spróbować luźnej pogawędki.

>>Zaprzeczenie ... Przebudowa ... Ulepszenie ... Wewnętrzna potrzeba ...<< Przyglądał się uważnie jej reakcji.

>>Nie to Cię interesuje ...<< Czuł, że Jedi próbuje znaleźć temat zastępczy.

- Tak więc co? - Zapytała zawadiacko składając ręce na piersi. A to ciekawe, chłopak uważał, że wie o niej więcej niż ona sama. Więc niech się tą wiedza pochwali.

Pancerzyk okrywający ciało nie był aż tak sztywny, jak się wydawało na pierwszy rzut oka. Był nawet dość elastyczny. Na tyle w każdym razie, że na jego twarzy pojawił się inny wyraz.

>>Uśmiech ... Ty pierwszy raz tak? ... Normalne ... Mistrz też był zdziwiony ...<<

- Co normalnie? - Chwialmi trudno było jej wyczuć napakowany symbolami przekaz obcego.

>>Twoje zainteresowanie ... Normalne ... Moc nieczęsto się stosuje do tego ... Rozmowa<<

- Mówisz o panoszeniu się obcym ludziom po głowie? - Wreszcie zrozumiała. - Często tak robisz?

>>Rozbawienie ... Zaprzeczenie ... Jeszcze się nie panoszę ... A tak od urodzenia ... Brak wyjścia<<

- To niebezpieczna sprawa, nie wszyscy są zadowoleni słysząc obcy głos w swojej głowie. - zauważyła. - Gdy można zobaczyć wszystko trzeba się nauczyć zamykać oczy.

>>Zakłopotanie ... Zrozumienie ... Skrucha ...<< Wzruszył ramionami. >>Nie wszyscy wiedzą, skąd ...<<

Skinęła głową.

- Ja wiem i w razie czego umiałabym cie ze swojej głowy wyprosić. Nie wszyscy tak potrafią. Potrzeba ci wiele wyczucia żeby nie nadużyć tej umiejetności. - stwierdziła po czym przewróciła oczami. - Naparwdę gadam jak moja mistrzyni. Definitywnie, czas umierać. Co pijają Verpine?

>>To, co inni ... Ostrożność ... Zaufanie ... Potwierdzenie<<

- No to przestać męczyć ten silnik i choć się napić. - skinęła mu głową.

Entuzjastycznie skinął głową. Machnięciem ręki zgarnął wszystkie narzędzia do skrzynki, ściągając kilka rzeczy Mocą.

>>Nie silnik ... generator ...<< Poprawił.

- Jak zwał, tak zwał. - Skwitowała prowadząc Verpina do dozownika. - Tym się właśnie zajmujesz w wolnym czasie? Mechaniką?

Kiwnął głową. >>Verpinowie lubią to ... Jesteśmy zdolni ...<<

Przez chwilę przekazał jej obraz świata widzianego jego oczami ... Obraz niezwykle ostry, jakby lekko powiększony, z dużą ilością wyraźnych detali, które oczom ludzkim zwykle umykały. Nawet tak wyćwiczonym, jak oczy Jedi.

Dobrze wiedziała jak to jest składać coś, naprawiać zerwane połączenia, wypełniać ubytki. Tyle, że ona zajmowała się w ten sposób ludźmi.

Przydałoby mi się takie powiększenie na sali operacyjnej, pomyślała.

- Też lubię naparwiać to co jest zepsute, ale moje mechanizmy żyją.

>>Mechanizmy martwe ... Żyją istoty ... Co pić?<< Wachał się, co wybrać z urządzenia, przy którym stali.

- To była przenośnia. Ciało człowieka i obcego też jest jak maszyna, działa na określonych zasadach, ma swoje schematy, płyny, napędy, kable, zasialanie, też trzeba mu czasem wymieniać części. - odpowiedziała zaglądając do lodówki. - Tyle, że gdy reperuje się żywą istote ona nie zawsze działa. Możesz zrobić to zgodnie z planami, zasadami sztuki, szybko i sprawnie. Tak, że wszytsko teoretycznie powinno być dobrze, a ona i tak umiera nie wiadomo do końca czemu. Hmmm wygląda na to, że mamy tylko coreliańskie piwo, wodę i jakieś dziwne soki. Co właściwie pija twoja rasa? Alkohol na was działa?

>>Działa ... ale źle ...<< i Ziew przekazał obraz jednej z jadalni w świątyni z rozebranym i dymiącym dystrybutorem żywności. Ściany upaćkane były różnokolorową masą, a w polu widzenia widać było czerwonego ze złości padawana z szatą w tej samej masie, co ściany. Całość obrazu była pokryta lekką, różową mgiełką i lekko się kiwała, jakby na pokładzie jakiegoś statku na morzu. >> ... to ja ... po alkoholu ... wstyd ... chciałem poprawić smak<<

Wybrał jeden z soków, które Era uznała za dziwny. Dziewczyna przez chwile patrzyła na obcego, po czym raptownie wybuchnęła śmiechem.

- Pamiętam tego buca, był chyba cztery roczniki młodszy ode mnie. Dobrze mu tak. Masz u mnie sok... czy cokolwiek do picia co zamówisz - stwierdziła. - Nie mów, że to najgłupsza rzecz za jaką dostałeś karne ćwiczenia. Pamiętam jak kiedyś....

Misja na Omwat

W pierwszej misji miał współpracować z Tornem. Padawan wyczuwał silne emocje, które targały młodym Jedi. Nie był w stanie ich zidentyfikować, gdyż Jedi starał się je ukryć, a Ziew nie próbował ich zgłębiać. Mimo, że Jedi służyli ogółowi i należeli do jednego zakonu, to mieli prawo do prywatności, którą należało uszanować. Jednak poza, jaką przybrał jego towarzysz w pierwszej misji nie przypadła Verpinowi do gustu. W szczególności zaś zupełnie niepotrzebne złamanie ręki sprowokowanego przez jego zachowanie rzezimieszka. Fala bólu, która napłynęła ze strony rannego nie była zbyt silna, bo nie był on wrażliwy na Moc, ale i tak było to zdecydowanie nieprzyjemne odczucie. Najgorsze zaś było to, że od strony Tamira popłynęła w tym momencie fala satysfakcji, jakby zadowolenia z dokonanego czynu. A nie było to zgodne ze ścieżką Jedi, przynajmniej w rozumieniu Ziewa. Nie mógł znaleźć wytłumaczenia dla prowokacyjnego zachowania i używania przemocy tylko po to, żeby sobie poprawić samopoczucie. Nieśmiało wysłał przekaz.

>>Niewidzialni ... Nie zwracający uwagi ... Niepokój ... Wtopieni w otoczenie ...<<

Nie wiedział, czy Jedi odebrał go, czy nie, bo nie dostrzegł specjalnej zmiany w jego zachowaniu. Szczęśliwie misja się powiodła i mogli wrócić na Ambasadora, i do Świątyni. Ziew zastanawiał się nawet, czy nie przekazać Mistrzowi swoich spostrzeżeń, ale doszedł do wniosku, że być może trafił akurat na niezbyt dobry moment i normalnie Tamir nie zawsze jest taki. Na razie po prostu uważniej zaczął obserwować młodego Jedi, ale również unikać go, co nie było łatwe na niewielkim pokładzie ich transportowca.

Tatooine, pustynia w pobliżu Mos Eisley

Było ciepło, tak ciepło jak zapamiętała. Piaskowe ponczo drapało w skórę, szorstki pełen piasku wiatr gryzł w oczy. Mimo to dziewczyna zdawała się nie zwracać większej uwagi na otoczenie. Oczy miała czerwone ale nie od piasku.

- Pospieszmy się - rzuciła do swoich towarzyszy. Pomimo usilnych starań jej głos był cichy i smętny. - Żebyśmy tylko nie wpadli na ludzi pustyni.

Verpine wyglądał, jakby piasek niespecjalnie mu przeszkadzał. Chitynowy pancerzyk całkiem dobrze radził sobie z niesprzyjającymi warunkami. Słońce i temperatura przypominały mu krótkie chwile, jakie spędził w rodzinnym gnieździe. Tam też było tak ciepło, choć nie tak sucho. Owinięty w szatę szedł obok Ery zastanawiając się czy, i jak może ją pocieszyć. Czuł, że coś jest nie tak. Gdzieś zniknęła ta wesołość i lekkość myśli, gdy ćwiczyli razem na pokładzie statku wzajemną komunikację. Wyczuwał jej wątpliwości, zagubienie zabarwione wstydem. Zapewne coś osobistego, ale tego typu odczucia nie były często przez niego odbierane. W każdym razie nie od Jedi. Przez moc wysłał sygnał potwierdzenia połączonego ze zdziwieniem.

>>Ludzie pustyni na pustyni ... My do miasta ...<<

- Kiedyś spotkałyśmy ich z mistrzynia pod maistem. Była niezła rozróba. - skrzywiła się jednocześnie z nostalgia i smutkiem. Nigdy nie przypuszczała, że aż tak zatęskni za Caprice i czasami, gdy ktoś mówił jej co ma robić i myśleć.

>>Nie smuć się ... Wszystko dobrze.<<

W końcu zdecydował dać jej znać, że czuje. Jej smutek i poczucie winy mogły wpłynąć na misję. Musiał jakoś ją wyrwać z tego stanu. Nawet za cenę chwilowego zamknięcia się na jego przekazy. Czekał.

Wiedział? No tak, powinna była się tego domyślić. Trochę w końcu ćwiczyli komunikację. Obejrzała się na idącego obok Kastara po czym przerzuciła się na Moc żeby zapewnić im trochę prywatności.

>> Ziew co sprawia, że wiesz kim jesteś. Co sprawia, że uważasz się za Jedi? <<

Te kilka tygodni razem pozwoliły rozpoznać po jego szczątkowej mimice i ułożeniu antenek, że jest zaskoczony.

>>Jeszcze nie Jedi ... A jestem, kim jestem ... Pewność ... Od zawsze w zakonie ... To RÓJ ... Ty też ... Braterstwo ... Zaufanie<<

Zamarła na chwilę po czym uśmiechneła się łagodnie. Verpin od samego początku działał na nią dziwnie oczyszczająco, uspokajająco.

>>A co według ciebie czyni Jedi?<<

Jego myśli były jasne i proste. Nie miał wątpliwości. Obraz, jaki się wyłaniał z jego przekazu był idealny.

>>Obrońca ... Negocjator ... Nauczyciel ... Pokój ... Porządek ... Sprawiedliwość ... Posłuszeństwo ... Poświęcenie ... Niezależność<<

Ostatnie odczucie przekazał z lekkim wahaniem i już nie taką pewnością siebie, jak inne. I nie była to żadna z doktryn zakonu.

Obrońca, pokój, porządek, posłuszeństwo. Zabolało. Tak jakby sama tego nie wiedziała i nie rozumiała.
Mistrzowie kiedyś mówili, że tylko ten kto nic nie robi nie popełnia błędów. O tym kim jesteś decyduje co zrobisz potem. Co ona powinna zrobić? Nie wiedziała i miała coraz mniej czasu żeby zdecydować. Pytanie czy umiała.

>>Gdyby życie było tak proste jak słowa<< westchnełą w myśli głośno zaś powiedziała.

- Ciekawe ilu żebraków nas tam dopadnie. W razie czego wołaj mnie Ziew, obawiam się że nasz kontakt będzie - chciała fizycznie usłyszęc odpowiedź a nie dostać ją do mózgu.

>>My kształtujemy swoje życie ... jak słowa ... dam sobie radę ... słabe umysły ... Niezależność ... Potwierdzenie ... Zaufanie<< ten przekaz był tylko dla niej, zaś po chwili potwierdził również do Kastara, że zrozumiał.

- Jeśli jest tu mroczny Jedi wyczuje nas gdy zaczniemy emanować Mocą na wszystkie strony - westchnęła uciakając myślami do spraw obecnych.

Ziew jedynie kiwnął głową, ograniczając jednocześnie swoje przekazy. To również ćwiczył, więc Era nagle stwierdziła, że ... nagle niewiele emocji napływa z jego kierunku. Właściwie to nawet nie była w stanie wyczuć jego emocji. Ten zaś wczuł się w Moc i zaczął rozpoznawać w niej ślady z coraz bardziej odległych źródeł.

- Wolałbym wiedzieć o jakiego mroczniaka chodzi. - westchnełą dziewczyna obserwując niepewnie wysiłki Verpina. - Jeśli to mistrz właśnie narażasz się na poważne niebezpieczeństwo Ziew. - stwierdziła z niepokojem.

Znów tylko kiwnął głową, ale nie zrobił nic więcej. Wciąż był otwarty na Moc i jej przepływ wkoło. Jakoś musieli znaleźć tego, kogo szukali.

- Mistrz czesto puszcza cię bez nadzoru młody? - spytała. Era nagle zdała sobie sprawę, ze nie wie nawet ile lat ma Verpin.

Insektoid wzruszył ramionami, podniósł prawą dłoń i wykonał część obrotu w jedną, a następnie w drugą stronę. Zgodnie z jej życzeniem nie odpowiadał już poprzez Moc.

- Musi w ciebie wierzyć, jak długo już jesteś u jego boku? - dopytywała się.

Rozłożył ręce na całą szerokość i uśmiechnął się. Dziewczyna odpowiedziała uśmiechem kręcąc przy tym głową.

- Chodźmy zanim nas piach zasypie. - i poprowadziła grupkę ulicą pomiędzy pierwszymi zabudowaniami miasta ...

Dziękuję Lirymoor za współpracę przy tworzeniu posta

Col Frost 30-10-2010 23:09

Tamir & Jared & Nejl

Ponieważ nikt nie miał lepszego pomysłu trójka Jedi, przebrana w jakieś łachmany, zabrała się za szukanie jakiejś kantyny. Anchorhead nie było zbyt wielkim miastem. Tamir kilkakrotnie bywał na Tatooine, ale jakoś nigdy nie słyszał o tej miejscowości. Mos Eisley, Mos Espa czy Bestine to co innego. Anchorhead przypominało raczej dawno zapomniany port kosmiczny, ale mogła to być okoliczność sprzyjająca.

Niezbyt długo zajęło rycerzom znalezienie lokalu. Sądząc po tutejszej ludności, był spory popyt na tego typu przybytki. "Kantyna Anchorhead", bo tak nazywało się to miejsce, nie była zbyt wielka. Bar umieszczono pod ścianą na lewo od wejścia, a resztę pomieszczenia zajmowały niewielkie, okrągłe stoliki.

Trójka przyjaciół zajęła jeden z nich, zamówiła coś do picia i poczęła zastanawiać się co robić dalej. Musieli przyznać ze smutkiem, że nie mieli żadnego planu, a i mistrz Karnish niczego im nie podsunął. Było zupełnie inaczej niż na Omwat, gdzie doświadczony Jedi zaplanował niemal każdy szczegół. Mieli za mało danych.

Na szczęście Moc się do nich uśmiechnęła. Na niewielkim ekranie, wiszącym na przeciwległej do wyjścia ścianie, właśnie zaczęła się transmisja z miejscowego wyścigu ścigaczy. Wysłannicy Republiki prawdopodobnie nie zwróciliby na nią uwagi, ale właściciel kantyny musiał być wiernym fanem, gdyż podkręcił dźwięk uniemożliwiając tym samym gościom rozmowy. Jedna informacja zaciekawiła przybyszów:

"Przed nami młodziutki Asheban ze szkoły Ghuli. Jeden z największych talentów pustkowia Tatooine. Stary Ghula z pewnością dba o niego z najwyższym staraniem. Jeśli się dobrze rozwinie za kilka lat może mieć szansę na zwycięstwo w corocznym wyścigu w Wielkiej Przełęczy. A to już Lisampul..."


Era & Ziew

Po niemałych trudach wędrowcy dotarli do miasta, a właściwie nawet metropolii, jak można było nazwać Mos Eisley w warunkach panujących na Tatooine. Na innych planetach byłaby co najwyżej większą osadą. Jedi świetnie ukryli się w tłumie. Nikt nie zwracał uwagi na trójkę podróżników, nawet na Ziewa. Wokół można było dojrzeć dziesiątki, jeśli nie setki, ras, jeden Verpine na nikim nie robił wrażenia.

Towarzyszom zajęło trochę czasu odnalezienie toru wyścigowego, a następnie głównego wejścia. Po pozycji słońc Era poznała, że zbliża się południe. Już miała wszystkim się pochwalić swoimi zdolnościami, gdy uprzedził ją Kastar twierdzący, że w oddali dostrzega coś w rodzaju wieży zegarowej...

Kilka godzin później Jedi wciąż tkwili w tym samym miejscu przypatrując się przechodzącym wokół postaciom. Nadal nikt nie zwracał na nich uwagi, jednak tkwienie tu nie miało już dla nich większego sensu. Dlaczego Szpon się nie pojawił? Czy coś się stało? Może by spróbować jeszcze raz jutro? Jedynym pewnikiem był fakt, że nie wszystko szło zgodnie z planem.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:18.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172