lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP ed. II ] Cztery (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/11512-wfrp-ed-ii-cztery.html)

Aeshadiv 19-08-2012 03:11

Nabożeństwo

Łysy kapłan odprawił krótkie, bo ledwo trwające czterdzieści minut nieszpory. Tradycyjne odśpiewano kilka pieśni wychwalających Sigmara, a następnie zgromadzeni w świątyni wierni ( i nie tylko ) odsłuchali czytania z Żywotu Sigmara. Następnie po chwili milczenia przy ołtarzu stanął też Eryk. Widać było, że sam też kiedyś pełnił posługę w świątyni. Obyty ze zwyczajami poprosił kapłana o możliwość wzięcia głosu.
- Zgromadzeniu tu, w Boskim Azylu ludzie Ohlsdorfu, a także wy, zacni przybysze. – wzrok inkwizytora przez chwilę zatrzymał się na starającej się ukryć gdzieś w cieniu elfce. Po chwili jednak Eryk kontynuował:
- Dzisiejsze wydarzenia, jakich świadkami byliście to nic innego jak tylko potwierdzenie tego, że wiedźmę należało spalić. Możecie być spokojni i czuć się bezpiecznie jakby nie miało to nigdy miejsca. Wszyscy wiemy jaką szansą jest dla naszego miasteczka wizyta możnych kupców, którzy już jutrzejszego dnia zjawią się tutaj. Nikt chyba nie chciałby, aby ktokolwiek z nich rozmyślił się, gdyby jakaś zmieniona po stokroć wersja dzisiejszej egzekucji trafiła do ich uszu. Mogłoby mieć to na prawdę poważne konsekwencje. Dlatego więc zgodnie z coroczną tradycją Święta Plonów. Obyście podczas tej zabawy zapomnieli o wszystkich przykrych doświadczeniach ostatnich dni, nie tylko tych upublicznionych. Niech światło Sigmara oświetla Wam drogę. – tymi słowami zakończył.
Chciał odwrócić uwagę od egzekucji? Nie wiadomo było czy ktoś z sfer urzędniczych poprosił go, aby powiedział coś takiego, czy może miał ku temu jakies osobiste pobudki. Możliwe, że respekt i strach jaki wywoływała jego osoba przychylą się do tej „prośby”, ale zobaczymy co przyniesie czas.

Vincentowe gadanie
- Za nowe lepsze dla mnie czasy!
- I za te co z nimi spać będziemy!
- A za te co już z nimi w łóżku bylimy to też się trza napić!
- I za mój sukces!
Siggi i Vincent balowali w najlepsze. Po jakiś dwunastu kieliszkach złodziejaszkowi w końcu rozplątał się nieco język.
- Wiesz, brachu! Troszeńczkę się obłowiłem. Udało mi się nieco jakiś papiurów podkraść i sprzedąć, ale sam wiesz jak to bywa. Może to było więcej warte, ale ja przecie nie umiem czytać, to skąd mam wiedzieć? A skoro ten cyrulik Brudder dobrze płacił to trza korzystać. – powiedział nachylając się i niemal kładąć się na stoliku.
Po chwili podniósł głowę i rozglądnął się po oberży.
- Wiesz co? No bo... w sumie to może i jaka robota się dla Ciebie Siggi znalazła. Też byś się obłowił jak ja! I byśmy mogli pić i pić i pić! I tak dopóki by wóda się nie skończyła! Ja Ci jeszcze za parę dni dam znać co i jak, ale musisz być dyn-skrent-mny! – wycedził to bardzo dyskrentmnie na całą karczmę.
Padł po tych słowach na stół, ziewnął ukazując swoje piorunujące braki w uzębieniu, a następnie wstał i rzucił na stół pięć złotych koron.
- Masz tu Sigi te parę srebrników, napij się jeszcze zjedz i wypocznij! Ja idę do bordelu! – dziarsko wymaszerował z oberży.

Nathanderowe spacerowanie
Minęło kilka godzin. Nathander siedział tak przechadzając się po lesie. Cisza i pobyt poza miastem na prawdę pozwoliły mu zapomnieć wszystko co w południe go spotkało. Szedł wzdluż już dawn nieużywanego przez żadne karawany traktu. Nieco zgłodniał. Wiedział, jakie owoce lasu może spożywać. Zauważył sporą kępę malin i jagód po drugiej stronie drogi. Wyszedł spokojnie niczego specjalnego się nie spodziewając. Wtem usłyszał na prawo od siebie krzyk.
- Co u licha? Zwiał nam jakiś? Stój ścierwo! – gdy obrócił się zauważył dwójkę strażników mierzących do niego z kusz. Spanikował. Rzucił się pomiędzy drzewa. Nie miał w ogóle pojęcia, o co tu mogło chodzić. Kto uciekł? Od kogo? Czemu od razu tak z bronią?
Chwilę później usłyszał ciężkie buty niedaleko siebie. Szepty i odgłosy łamanych gałązek nasilały się. Już widział ruch w krzakach przez prześwity, gdy do jego uszu dotarł głos jakiegoś starszego mężczyzny.
- Johan, co wy tam robicie?
- Bracie Otto, ktoryś uciekł nam z Kiffendorfu, trzeba go ustrzelić i spalić zanim zarazi kogoś.
- Tak! Miał taką parszywą mordę! – dopowiedział drugi ze strażników.
- Dajcie mi się tym zająć. – kilka sekund później Nathander zobaczył starszego zakonnika, tego samego, który stał przy stosie płonącej wiedźmy. Jego oczy spokojnie patrzyły się na zniszczoną twarz zdezorientowanego Zedera.
- Nie znam Twojej twarzy. Kim jesteś? Z Kiffendorfu na pewno nie pochodzisz. – zapytał podając mu rękę.


Ranek:

Seara i Aldric

Chatka wiedźmy nie była trudna do znalezienia. Dwójka wojowników spotkała się na trakcie. Obydwoje raczej milczeli, jednak gdy okazało się, że mają ten sam cel, w końcu odezwali się do siebie. Stary dab, ścieżka za nim. Dwie minuty pieszej wędrówki i dotarli. Podczas tego krótkiego spacerku Seara usłyszała jakby w oddali czyjeś kroki, a może jej się zdawało? Miała teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia. Nawet jeśli ktoś rzeczywiście tam szedł to był już dobre sto metrów dalej i nie zbliżał się.
Znaleźli tę małą glinianą chatkę, a za nią piętrzył się wielki oszlifowany kamień pokryty setką przedziwnych symboli. Część z nich była zatarta, jednak aby przyjrzeć się szczegółom musieli podejść bliżej. Pożałowali tej decyzji.
Gdy tylko ujrzeli podstawę kamienia serce zaczęło im bić jak szalone. Czwórka zwierzoludzi stała wokoło tego tajemniczego obelisku. Trójka z nich trzymała kije zakończone ludzką czaszką, jeden miał tylko wielkie obusieczne toporzysko w dłoniach. Ich jedynym odzieniem były karwasze na rękach i przepaski na biodrach. Po sekundzie zwierzoludzie zerknęli na obserwującą ich dwójkę. Teraz dopiero Aldric i Seara mogli zobaczyć czym są na prawdę te maszkary. Ten uzbrojony w topór miał głowę psa, wielkiego myśliwskiego ogiera, pozostała trójka kolejno przypominała jakiegoś knura, kota i mysz z dziobem jak u orła. Psugłowy wyszczerzył zęby i kłapnął zębiskami złowrogo. Nikt ze zwierzoludzi jednak nie porusyzł się ani na krok. Dalej stali przy kamieniu i poruszali swoimi laskami.


Siggi, Edmundus, Mogund, Juri

Kac! Trzeba było tyle nie pić! Sakiewki nieco zubożały podczas tego wieczoru u wszystkich za wyjątkiem przybysza z Nuln. Ten akurat wzbogacił się i szybko wyleczył swój ból głowy. Siedzieliście w izbie mieliście plan na ten dzień. Trzeba było zacząć go realizować

Gob1in 20-08-2012 12:47

- Bluurrp! - trącące nieco korzennym aromatem chłodne piwo z karczemnej piwniczki pomagało przywracać jasność myśli Nulneńczyka. To był już drugi kufel, chociaż wciąż nie wyglądało, by pragnienie wielkoluda zostało ugaszone.
Siggi odstawił wreszcie niemal puste naczynie na poplamiony w czasie wielu libacji stół i otarł usta wierzchem dłoni, co stłumiło nieco donośne beknięcie.

Jak przez mgłę przypominał sobie wydarzenia poprzedniego wieczoru. Pechowy Vincent wyglądał, jakby złapał Sigmara za kolana. I wypił też co niemiara, zanim wygadał się, skąd u niego tyle brzdęku. Pamiętał swoją zdziwioną gębę, gdy tamten wstał i rzucił na stół pięć karli. Pięć karli! Przecież to całkiem spora sumka była. Mówił, że da znać za kilka dni o jakiejś robocie od cyrulika. Siggiego aż świerzbiła ręka, by pójść za pijanym i ulżyć jego sakiewce. Opanował się, bo wyczuł większy zarobek.

"Brudder. Cyrulik. Trza mu siem przyjrzeć, jak nic."- rozmyślał.

Nie był zainteresowany jakież to dokumenty interesowały konowała... - no, może trochę. Na tyle, na ile mogło mu się to przydać.

"Może wiencej tych papierów potrzebuje? I cenę lepszą można by utargować, niż ten niedorajda Vincent..." - kalkulował.
"Jeśli ten łachudra mógł je zorganizować, to to jakaś łatwizna była. Bułka z masełkiem..." - rozmarzył się na myśl o rychłym zarobku.

Gdyby Sigismund miał trochę więcej oleju w głowie, to by głębiej przemyślał temat. I zaraz nabrałby podejrzeń co do prawdziwej natury zlecenia, które mógł wykonać taki partacz, jak Vincent, a które dało mu tak wiele złota... Cóż - o ile na krzepę nie mógł narzekać, o tyle rozumu bogowie Siggiemu poskąpili. Dlatego nie zaniechał zamiarów wejścia w układ z tym całym Brudderem.
Martwił go za to jeden szkopuł. Vincent wspominał coś o kilku dniach, a wiecznie pustawa sakiewka Sigismunda nie miała zamiaru tyle czekać. W końcu nie chodziło o jakieś marne miedziaki, tylko o złote korony! Musiał pogadać z cyrulikiem wcześniej. Najlepiej już dzisiaj.

Zamówił szybkie śniadanie, co w przypadku tego wielkoluda wcale nie oznaczało małej porcji. Gdy uporał się z porcją smażonej kiełbasy z cebulą, niespełna pół bochenkiem świeżego chleba oraz małym dzbankiem smalcu ze skwarkami i kilkoma kiszonymi ogórkami, zapłacił należność z miło brzęczącej sakiewki i pokrzepiony posiłkiem, jak i planami na najbliższą przyszłość, ruszył w miasto.

Miał zamiar poszukać Vincenta i korzystając z jego niewątpliwie kiepskiego samopoczucia zmusić go do ujawnienia większej ilości szczegółów lub do zorganizowania kontaktu z Brudderem.
Zaczął od burdelu - w końcu tam wczoraj wybierał się Vincent. Jeśli go tam nie zastanie, to popyta obsługi gdzie ów polazł. W ostateczności odwiedzi dom mężczyzny lub zasięgnie języka wśród miejscowych. Co jak co, ale lokalny półświatek nie różnił się aż tak bardzo od tego, który go wychował. Może skalą działania i zasięgiem wpływów. Ale złoto i odpowiednio użyta groźba otwierały niejedne drzwi i niejedną jadaczkę.

valtharys 21-08-2012 21:59

Nabożeństwo minęło szybko. Przynajmniej dla fanatyka, pochłoniętego własnymi przemyśleniami. Wrócił pamięcią do owego strasznego dnia, a Ci co przypadkiem zwrócili uwagę na twarz Siegfrieda, mogli zauważać jak twarz mężczyzny tężnieje. Jak czoło delikatnie marszczy się, a oczy mrużą się. Nie warto nawet dodawać, że ręce owego mężczyzny były zaciśnięte w pięść jakby chciały pozbawić kogoś żywota. Gdy Eryk skończył przemowę twarz Sigmarity wróciła do normalności i Siegfried ruszył ku łowcy. Nie spiesząc się podszedł do niego i rzekł:
- Musimy porozmawiać Eryku. Najlepiej w cztery oczy - rzekł z powagą w głosie
Łowca podniósł nieznacznie brwi. Kiwnął głową na znak, że rozumie i poprowadzil Siegfrieda do swojej celi. Zamknął drzwi i usiadł za biurkiem.
- O co chodzi Siegfriedzie?
- Czy mógłbym Cię prosić o wydanie mi pozwolenia na zajrzenie do ksiąg, których bibliotekarz nie chce wydać. Księgi są zabezpieczone i oddzielone od reszty. Być może tam znajdę..odpowiedzi. Być może. Jednak co się dowiem pierw powiem Tobie Eryku i zgodnie z Twoją wolą postąpię. Jeśli Chaos nadchodzi, któż jak nie my, Słudzy Boży, ma się im przeciwstawić? Ci tam, myślą że zło zniknie od tak, nie zdają sobie sprawy z zagrożenia Eryku. Wiem, że o wiele być może proszę lecz..jeśli dowiem się czegoś co nam rozjaśni obraz być może.. być może zapobiegniemy nieszczęściu. - słowa Siegfrieda byly ciężkie, lecz wypowiedziane z wiarą i pokorą jednocześnie.
- Powiedz mi najpierw jakiej wiedzy poszukujesz w bibliotece. Nie chcę cię narażać na czytanie tego, czego żadne ludzkie oczy widzieć nie powinny. Nie wątpisz chyba, że dział ksiąg zakazanych ma taką, a nie inną nazwę bez przyczyny. - powiedział spokojnie.
- Skoro monolit ma znaczenie, to być może dowiem się do czego wcześniej służył, lub może służyć. Eryku błądzę niczym ślepiec w ciemnościach, a skoro i tak jestem jednym z czterech, którzy mają według słów wiedźmy stanąć w obronie tej mieściny to zaufaj mi. Mógłbym choćby dziś spakować się i wyruszyć w dal, lecz tego nie zrobię. Stanę na wysokości zadania, lecz obdarz mnie zaufaniem i wiarą w to co robię. Być może coś w historii tej mieściny, z którą zwykli ludzie nie powinni się zapoznawać, będzie coś co da nam wskazówkę.
- W dziale ksiąg zakazanych jest pamiętnik jakiegoś tam człowieka, którego treść jest niepokojąca, jest tam kilka ksiąg o mrocznych bogach, opisy wiedźmich rytuałów i trochę o czarcim pyle. Czy któraś z tych pozycji pomoże w śledztwie? - zapytał unosząc jedną z brwi.
-Być może w opisach ..a co możesz mi powiedzieć o tym pamiętniku? - odpowiedział pytaniem na pytanie - Może pomóc mi cokolwiek...Rozmawiałeś może z Bratem Ottem już?
- Pamiętnik odnaleziono dość dawno w jednej z opuszczonych kamienic. Właściciel tego budynku zmarł dwa lata temu. Nie przyjrzałem się tym zapiskom jakoś szczególnie, ale mogę ci dać glejt pozwalający na przejrzenie ich. Do ksiąg nie mogę cię dopuścić. Musisz mnie zrozumieć. To za duże ryzyko. Przywiozłem je z biblioteki Inkwizycji i sam miałem problemy z ich wypożyczeniem. - nie wyglądało to na jakieś tłumaczenia, raczej argumentacje. W sumie kto to widział, łowce tłumaczącego się przed kimś?
- Co do Brata Otta, to dostałem od niego pergamin z przetłumaczoną wróżbą. Sam braciszek udał się do Kiffendorfu, jak to ma w zwyczaju. Nie mieliśmy wiele czasu, aby zamienić kilka słów.
Siegfried podziękował za glejt. Nie zamierzał bowiem wystawiać cierpliwości łowcy na próbę. Starał się też jego zrozumieć. Gdyby coś..wtedy odpowiedzialność spadła by na niego. Z chaosem nie wolno żartować. Nigdy. Przenigdy.
- Dziękuje Ci - rzekł - Udam się tam jeszcze dziś a rankiem odwiedzę chatkę czarownicy. Jeśli dowiem się czegoś od razu Cię poinformuje - lekko się ukłonił.
- Nie ma za co. Uważaj tam w chatce. Nie wiadomo co może tam się teraz czaić. Nie przeszukiwałem jej jeszcze z braku czasu.
Siegfried więc udał się do biblioteki. Tam pokazał gletj od Eryka bibliotekarzowi i spokojnie poczekał aż ten zaprowadzi go do tej księgi. Tam zaczął ją uważnie lecz zachowując ostrożność studiować. Tam też dowiedział się..właściwie to się niczego nie dowiedział. Pismo, ten pamiętnik niczego właściwie nie zawierał. Zwykłe, chore przemyślenia człowieka, który zwątpił w Sigmara. Albert, bo ów tak twórca tych “herezji” się zwał, opisywał wszelkie wady społeczeństwa, wady systemu na którym opierała się władza w Imperium. Siegfried zamknął księgę i udał się na spoczynek.

Sny. Sny podobno mają mieć jakieś przesłanie. Lecz co powiedzieć o snach gdzie widzisz ponownie śmierć swoich dzieci, gwałt a potem powolną śmierć swojej żony. Znów to samo. Krew, ból i cierpienie. Znów to samo przeżywasz. Budzisz się z krzykiem. Cały zlany potem.

Rankiem fanatyk ruszył do chatki wiedźmy a ona nie była trudna do znalezienia. Gliniana chatka , a za nią piętrzył się wielki oszlifowany kamień pokryty setką przedziwnych symboli. Siegfried podszedł bliżej i zobaczył elfkę, jakiegoś człowieczka i czterech zwierzoludzi. Trójka z nich trzymała kije zakończone ludzką czaszką, jeden miał tylko wielkie obusieczne toporzysko w dłoniach. Ich jedynym odzieniem były karwasze na rękach i przepaski na biodrach.
- Chaos - mruknął spluwając zieloną flegmę na ziemię
Fanatyk sięgnął po morgensztern i runął pędem biegnąc na tego co trzymał potężny topór dłoniach. Myślenie, zaskoczenie można by rzec? Lecz cóż tu mówić, oto człowiek który stracił całą rodzinę przez Chaos. Oto był człowiek, którego rozpalał żar prawdziwej wiary. Oto człowiek niosący imię Sigmara na ustach. Oto Sługa Boży.
Ci, którzy nie widzieli fanatyków w boju mogli stanąc przerażeni lub zatrwożeni, bowiem Siegfried wyglądał jak pędząca furia na swych wrogów. Był człowiekiem, który przysiągł tępić chaos i służyć przykazaniom Sigmara. Chaos nie zna litości toteż litości nie otrzyma.

AJT 22-08-2012 12:37

- Nathander Zeder się zwę. - odpowiedział zakonnikowi wyciągając ku niemu rękę. Początkowo zaskoczyło go jego ufne podejście, po chwili jednak ujrzał symbol sowy na jego szyi, a widząc jego połączenie z bielem szat mężczyzny zrozumiał, iż jest to akolita Vereny. Nathander poczuł się pewniej, wiedział że brat, zgodnie ze swą wiarą nie może w osądach kierować się strachem, nienawiścią… czy brzydotą.
- A nie znasz tej twarzy - kontynuował - bo właśnie większość reaguje na nią tak jak i ci co mnie tu palić chcą. Jako potwora... jako mutanta... jako zarazy siewcę. Nie chcąc takich sytuacji ryzykować wiele w miastach nie bywam, a i z Kiffendorfu z pewnością nie jestem.
- Rozumiem. Wyjdź z ukrycia. Nic złego cię tu nie spotka. Skoro nie jesteś uciekinierem z Kiffendorf, to nie masz powodu do ukrywania się. Nie widzę w twoich oczach kłamstwa. Czuj się bezpiecznie. - zapewniał braciszek robiąc przejście dla Nathandera.
- Wdzięcznym wielce za osąd twój sprawiedliwy bracie. Niech pochwalona będzie boginii Verena. - Odrzekł skinąwszy głową. Mijając Otta spytał nieśmiało braciszka.
- A może bracie możliwym jest imię Twe poznać i powołać się na nie później, w okolicznościach podobnych jak te? Poszanowanie widać tu wzbudzasz niemałe.
- Otto. Miło mi cię poznać... Czemu nie zatrzymaliście się w oberży? Potrzebujecie pieniędzy? - zapytał ciepło zakonnik sięgająć do sakiewki.
- To my już pójdziemy bracie! Miłego dnia! - powiedzieli strażnicy i odeszli w swoją stronę włócząc halabardami.
- Dziękuję za pomoc, będę uważać, by ponownie się tu nie narażać. Choć myślałem, że znajdę spokój i nieco normalności w tej mieścinie, to chyba ponownie będę musiał szukać sobie miejsca na jej obrzeżach - westchnął.
- A co do oberży, to potrzebowałem spokoju po ostataniej egzekucji. Dziwnie mi patrzeć, jak ktoś płonie... nawet gdy na oczyszczenie ten ktoś zasługiwał.
- Płomienie już zgasły. Nie ma nawet prochów po egzekucji. Możesz spokojnie wrócić do miasta.
- Teraz? Widząc jak na mnie strażnicy reagują? Toż to szaleństwo się samemu tam z moją facjatą pokazywać. Jak to mawiają uczeni w księgach: Consideres vita vestra, homo. Noli exponere te ad periculum obstupescas – odpowiedział.
- Możesz mi zaufać. Jeśli cokolwiek by miało ci się stać to stanę w twojej obronie. Niczego się nie obawiaj. Bogini sprawiedliwości czuwa nad tym miastem.
Nathander spojrzał na braciszka chwilę się zastanawiając.
- W takim razie udam się tam, choć może nie do oberży. Może znasz spokojniejsze miejsce? Zmierzasz może Bracie też w tamtą stronę?
- Idę do Kiffendorf aby pomóc zarażonym. Jeśli chodzi o spokojne miejsce, możesz poprosić akolitów w świątyni Sigmara, aby udostępnili ci cele gościnną. Powołaj się na mnie. Nie odmówią.
Nathander kolejny raz podziękował braciszkowi, po czym ruszył w powrotną drogę. Miał zamiar zgodnie z poleceniem Ottona udać się do świątyni Sigmara. Lepszego rozwiązania teraz nie widział.

Grave Witch 23-08-2012 21:14

Nim wyszła zdołała usłyszeć ostatnie słowa łowcy. Sprawiły, że na chwilę zamarła z dłonią wyciągniętą w stronę drzwi. Zapomnieć... Słowo to rozbrzmiewało w jej głowie echem minionych dni. Zapomnieć... Gdyby to było takie proste. Jednak nie było i nigdy nie będzie. Niektóre rany sięgają zbyt głęboko. Pamięć niektórych sięga zbyt daleko. Ból straty staje się wiernym towarzyszem. Wiedziała, że słowa łowcy nie mogły jej dotyczyć. Nie w sensie, w którym dla niej zabrzmiały. Czyżby podjął właśnie kolejną próbę powstrzymania jej przed udaniem się do chaty czarownicy? Dlaczego? Odwróciła się by po raz ostatni spojrzeć w jego stronę, po czym opuściła świątynię obciążona kolejnymi pytaniami.

Wbrew swym zamierzeniom nie od razu skupiła się na znalezieniu miejsca spoczynku. Pogrążona w myślach wędrowała splątaną siecią uliczek odradzającego się miasta. Nikt jej nie zaczepił. Ludzie zdawali się wręcz schodzić jej z drogi. Słyszała ich śmiech milknący gdy ją dostrzegali. Słyszała szepty. Widziała rzucane w jej kierunku spojrzenia. Wiedziała co widzą. Czarne włosy rozwiewał jej lekki wiatr, który jak ona wybrał się na spacer. Poły peleryny poruszały się unoszone jego podmuchami. Na jej ustach nie gościł uśmiech, w srebrnych oczach ciężko było się dopatrzyć ciepła. Pogrążona w bólu, otoczona przez smutek, obojętna na wszystko i wszystkich. Niczym zimna, bezksiężycowa noc. Noc, w której czai się śmierć.

Spacer zakończyła za progiem “Beczki złota”. Z wnętrza nie dobiegały jej odgłosy walki, co już samo w sobie przemawiało na korzyść tej karczmy. Z okien wylewała się złocista poświata zapraszając do środka, obiecując ciepłą strawę i wygodne łoże. Czegóż więcej chcieć mógł zdrożony wędrowiec? Mimo iż Seara mogła znaleźć więcej niż jedną takową rzecz, uznała że to na co natrafiła będzie musiało wystarczyć.
Wnętrze karczmy przedstawiało typowy dla takich przybytków obraz. Szynk zajmował niemal całą długość ściany naprzeciw drzwi. Po lewej stronie były schody prowadzące na pierwsze piętro, po prawej drzwi. Sala, w której się znalazła była dość duża, zapełniona stolikami, stołkami i ławami. Klienteli, o dziwo, było dość niewiele co bez wątpienia spowodowane było obecnością łowcy czarownic. Wszak nikt nie chciał przypadkiem zwrócić na siebie jego uwagi. Nikt poza nią... Przez chwilę rozważała możliwość odwrócenia się i opuszczenia tego miejsca. Wszak w mieście karczm nie brakowało. Czy jednak nie byłoby to oznaką tchórzostwa lub co gorsze, nie dałoby mu dodatkowych powodów by podejrzewać ją o złe zamiary? Nie chciała mieć z nim kłopotów, a przynajmniej nie chciała ich więcej niż już miała. Zrezygnowała więc i zamówiwszy wpierw strawę i pokój, ruszyła w jego stronę. W ostatniej chwili zmieniła jednak zdanie i zamiast zająć miejsce naprzeciw łowcy, usiadła przy stole sąsiadującym z tym, który on zajmował. Ostrożnie oparła łuk o ścianę, a następnie odpięła zapinkę peleryny i zdjąwszy ją ułożyła obok siebie na ławie. Jej ruchy nie należały do szybkich. Wręcz przeciwnie, zupełnie jak u człowieka który napotkał na swej drodze żmiję i nie chce jej niepotrzebnie prowokować zbyt gwałtownym zachowaniem. Spojrzenie, które rzuciła w stronę łowcy jasno wskazywało na to kogo w gronie zebranych za takową żmiję uważa. Skinęła lekko głową w niemym powitaniu.
Inkwizytor również odpowiedział bez słów. Skłonił się niezbyt nisko. Wrócił do swojego posiłku, a następnie przyglądał się niedyskretnie elfce. Gdy sięgała po posiłek oczy Eryka nie odrywały się od jej rąk, gdy ona zerkała na karczmarza, on również kierował wzrok na oberżystę. Osoba Seary nie trafiła w jego gust. Czuł do niej ponadprzeciętną nieufność.
Zachowanie łowcy niezmiernie ją drażniło. Wiedziała, że nie zrobiła nic by złagodzić jego nieufność jednak, w jej mniemaniu, nie uczyniła również niczego by takową wzbudzić. Ludzie... Ze wszystkich ras najbardziej podatni na działania chaosu, jednocześnie zaś najszybsi by dostrzec go w każdym tylko nie w sobie. Jak śmiał ją podejrzewać?! Gniew zapłonął w niej silniej niż kiedykolwiek. Odsunęła od siebie niedokończony posiłek czując, że nie jest w stanie przełknąć ani kęsa więcej. Dlaczego tak bardzo zależało jej na jego opinii? Nie powinno jej zależeć... Ludzie...
Opanowała się z trudem, zdjęła dłoń z rękojeści miecza. Brakowało jej uspokajającej obecności Erefora. Im szybciej zatem opuści to miasto tym lepiej dla niej i dla tych, którzy staną na jej drodze. Wstała powoli, niczym ktoś kto dźwiga na swych barkach zbyt duży ciężar. Sięgnęła po pelerynę i łuk, po czym bez słowa oddaliła się w stronę schodów.
Katem oka Seara mogła dostrzec jak Eryk podpierający się obecnie na łokciach uderza palcami o jego płytowe rękawice. Uśmiechnął się nieco i przymrużył oczy. Cały czas jego wzrok spoczywał na elfce. Niestety nie tak jak to w przypadku większości mężczyzn na jej tyłku, a raczej na dłoniach i głowie. Uznał się za zwycięzce w tym krótkim pojedynku na opanowanie?
Jego zachowanie nawet w najmniejszym stopniu nie ułatwiło jej uspokojenia gniewu. Nie był on jednak skierowany w całości na niego. Całkiem duża jego część skupiła się bowiem na niej samej. Gdzież bowiem podziało się to opanowanie, które z takim trudem ćwiczyła przez te lata? To nie była ona, cóż zatem się z nią działo. Zrzucenie wszystkiego na zmęczenie wydało się wybiegiem co najmniej tchórzowskim. Podobnie oskarżanie dziewczyny, która tego południa spłonęła, a której wina wciąż budziła w Searze wątpliwości.
Pokój, który wynajęła bardziej przypominał schowek na miotły. Wąskie łóżko zajmowało niemal całą jego powierzchnię, a dzielić się wszak musiało z szafą, którą ktoś uparcie postanowił wcisnąć w tą ograniczoną przestrzeń. Jedynym pocieszeniem było okno, które po otworzeniu wpuściło do dusznego wnętrza nieco świeżego powietrza. Seara przez chwilę stała i chłonęła lekki powiew niosący ze sobą ledwo wyczuwalną woń lasu. Powinna być teraz tam, wśród drzew, w domu. Dusiła się w czterech ścianach pokoju, zupełnie jakby ktoś nałożył jej na szyję pętle i mocno zacisnął.
Ciało domagało się odpoczynku po dniach spędzonych na niemal ciągłej podróży. Kiedy ostatnio spała więcej niż chwilę? Sen nie dawał ukojenia, wręcz przeciwnie. Odrzuciła go więc, przekonała samą siebie że go nie potrzebuje. Najwyraźniej jednak popełniła błąd, o czym świadczyć mógł chociażby ten dzień.
Leżąc na łóżku i wsłuchując się w odgłosy dobiegające z karczmy i te, które wpadały do pokoju przez otwarte okno, próbowała na spokojnie przemyśleć to, co wydarzyło się od chwili gdy znalazła się na miejscu egzekucji.

Ranek powitała w nieco lepszym humorze, o ile można o takowym mówić w jej przypadku. Z ulgą opuściła pokój, a następnie posiliwszy się nieco ruszyła w drogę ku chacie młodej czarownicy. Jak się okazało nie była jedyną osobą, która na takowy pomysł wpadła i postanowiła narazić się łowcy czarownic.

cdn...

Kerm 23-08-2012 21:45

Gdy okazało się, że oboje skręcili w dróżkę prowadzącą do chaty czarownicy, elfka zwolniła nieco, a następnie całkiem się zatrzymała. Odrzuciwszy kaptur zmierzyła mężczyznę czujnym spojrzeniem, jednak nie sięgnęła po broń ani się nie odezwała. Stojąc spokojnie czekała na jego słowa, jeżeli takowe paść miały, lub na to że pójdzie przodem. Nie miała zamiaru mieć za plecami nieznanego sobie wojownika podróżującego do domu kobiety oskarżonej i spalonej za czary.
Aldric obrzucił elfkę uważnym spojrzeniem. Miał wrażenie, że widzieli się w miasteczku poprzedniego dnia, ale nie miał pojęcia, że ona również wybrała się na poranny spacer.
- Miłego dnia - powiedział. - Aldric - przedstawił się. - Spacer dla zdrowia? - spytał z lekkim uśmiechem.
Skinęła mu głową na powitanie jednak nie zrewanżowała się podaniem imienia.
- Życie ci niemiłe, żeś wybrał tę samą drogę? - zapytała, a w jej głosie dało się wyłapać nutkę rozbawienia. - Wszak łowca tylko czeka na kolejnych chętnych do zabawy z ogniem.
Pierwsze słowa zabrzmiały niczym groźba, lecz ciąg dalszy wypowiedzi, tudzież ton głosu, w jakim padła, nie potwierdził pierwszego odczucia.
- Skoro łowca nie spalił chaty, to zapewne miał w tym jakieś plany - powiedział. - Być może jego oczy i uszy pilnie śledzą tych, co chcą odwiedzić chatę czarownicy, wiedźmy, czy jak tam nazwiesz Elisę, tudzież w jakim celu to robią.
Jakoś nie wydawał się zbytnio zaniepokojony tą wizją. Może miał czyste sumienie, a może co innego tkwiło u podstaw jego postępowania.
- Może nie chciał zbytniego zainteresowania tym miejscem wzbudzać - wskazała w stronę, w którą oboje zmierzali. - Spalenie chaty wzbudziłoby tylko dodatkowe domysłu, których to miasto nie potrzebuje przed tak wielką chwilą - dodała z kpiną w głosie.
- Odniosłem wrażenie - stwierdził Aldric - że przed przybyciem łowcy pies z kulawą nogą nie interesował się ani Elisą, ani jej działalnością, ani też jej chatą. A dosyć się narobiło zainteresowania podczas palenia.
- O którym nakazał zapomnieć, nim dzień dobiegł końca - wtrąciła, a na jej twarzy odmalował się gniew. - Może biedna dowiedziała się czegoś czego wiedzieć nie powinna? - zapytała po chwili, ponownie przywdziewając maskę obojętności.
- Wystarczyłoby przypiec pięty temu, kto zeznawał przeciwko niej - powiedział - a prawda wyszłaby na jaw. Ale nie możemy tego zrobić.
- Tylko tak długo jak długo nie będziemy wiedzieć kim on lub ona jest - dodała od siebie.
- To może być dość trudne, zdobycie tej informacji - odparł. - Nie sądzę, by łowca zaczął mleć ozorem. Może za to ten, co się przyczynił do jej wysłania na stos zechce się pochwalić swoim czynem. W końcu wykrycie takiej chaośnicy to rzecz warta pochwalenia się. Wszak idzie za tym sława i chwała. A może i darmowe piwo. Może wystarczy dobrze nasłuchiwać.
- Jeżeli jest głupcem to tak uczyni - zgodziła się ze swym rozmówcą. - Czy jednak zostanie nam dane dość czasu by usłyszeć owe przechwałki? - Delikatny ruch ramion wskazywał, że elfka nie wierzy w taką możliwość.
- Pożyjemy, zobaczymy - powiedział. - Poza tym... i tak zawsze pozostaje nam łowca, jako ewentualne źródło informacji. A nuż natchnie go coś i podzieli się wiedzą. - W głosie mówiącego zabrzmiała ironia.
- Być może nie będzie miał innego wyboru - odparła. Mimo iż głos jej zachował swą obojętność to nie dało się nie zauważyć groźby kryjącej się za słowami. - Chodźmy w takim razie. Wkrótce wszystko się wyjaśni.
Czyżby wojownicza elfka miała zamiar dopaść łowcę czarownic w jakimś ciemnym kącie i wydusić zeznania? A może użyć swego uroku osobistego? Sądząc z tonu wypowiedzi chodziło jej raczej o to pierwsze. Ale to już nie był problem Aldrica. Ani też jego sprawa.

W dalszą drogę ruszyli zatem w milczeniu co bynajmniej nie przeszkadzało elfce. Mniej więcej w połowie odległości dzielącej ich od chaty czarownicy Seara przystanęła na chwilę wyraźnie nasłuchując odgłosów otaczającego ich lasu. Fakt, że przy tej okazji wyjęła strzałę z kołczana i nałożyła ją na cięciwę łuku, pozwalał przypuszczać że nie chodziło tutaj o ćwierkanie ptaków.
Jeśli Aldric okazał zdziwienie to najwyżej tym, że elfka zrobiła to tak późno. Mało kto chadzał do lasu z bronią niegotową do strzału. On sam miał kuszę naładowaną niemal od chwili, gdy opuścił tereny miasta.
- Coś ciekawego? - Zadając pytanie Aldric rozejrzał się dokoła. Pytanie było zadane raczej obojętnie. Może po prostu elfka zmądrzała, albo i wzięła z niego dobry przykład.
- Niekoniecznie - odparła ruszając dalej. Najwyraźniej nie miała ochoty informować człowieka o tym, co wzbudziło jej niepokój. Resztę drogi pokonała jednak nie luzując cięciwy.

Na widok zwierzoludzi Aldric nawet się nie zastanawiał. Uniósł kuszę i strzelił do największego zwierzoczłeka, wyglądającego na przywódcę pozostałych.
W ślad za bełtem pomknęła strzała wypuszczona przez elfkę. Szybko jednak stało się oczywiste, że strzelanie do zgromadzonych przy kamieniu zwierzoludzi mija się z celem i to dosłownie. Zarówno bowiem bełt jak i strzała odbiły się od niewidocznej bariery i zagłębiły w pniu pobliskiego drzewa. Seara nałożyła kolejną strzałę jednak nie posłała jej w ślad pierwszej. Na jej twarzy odmalował się wyraz zaskoczenia, który jednak dość szybko zamienił się w zwyczajową dla niej obojętność.
- No to mamy problem - stwierdziła.
Aldric zaklął pod nosem. Nie spodziewał się takiej niespodzianki. Ba, nigdy nawet nie słyszał o czymś takim.
- Prędzej czy później stamtąd wyjdą. Albo umrą z głodu - stwierdził, ponownie ładując kuszę.
- Pytanie tylko co wyjdzie wraz z nimi. - Nie dało się ukryć, że elfia wojowniczka z optymizmem podchodzi do życia. Nim jednak zdołała dodać coś jeszcze od strony drogi, którą chwilę wcześniej pokonali, rozległ się odgłos kroków. Bardzo szybkich kroków. W stronę obelisku popędził jakiś człowiek. Wrzeszczał jak opętany i wymachiwał trzymanym w dłoni morgensternem.
- Głupiec - dał się słyszeć uprzejmy komentarz elfki, która postąpiła parę kroków w tył.

Radomir 28-08-2012 21:48

Szlachcic wstał rano z potężnym bólem głowy, nie to, że nie był przyzwyczajony, ale ciągle myślał o tej wiedźmie. Zszedł na dół i bez zbędnego gadania wziął od karczmarza dzban zsiadłego mleka. Przetarł wąsiska i zdyszany zapytał:

- Szukam Wiktora Treumencha, tego cwaniaka co co wieczór tutaj przesiaduje, gdzie znajdę go o tej porze?

- Herr Wiktora? A co to od niego chcecie Panie? - zapytał nader ciekawski oberżysta.

- Co od niego chcę pytacie!? A to już chyba moja i Herr Wiktora sprawa - odpowiedział Edmundus zdenerwowany.

- Wiecie Panie, dziś ci możnowładcy przyjeżdżają, to on pewnie w ratuszu ich obrady zapisywał będize. Taka już jego rola. Burmistrz mu za to płaci. To jego osobisty doradca, kronikarz miasteczka i skryba. Urzędnik taki wyżej postawiony. Pewnikiem w ratuszu będzie, ale stawiam złotego karla, że zajęty w tym momencie. Dlatego żem pytał co od niego chcecie. Może pomóc mogę. - wytłumaczył się spokojnie karczmarz widząc reakcję szlachcica.

- Jeśli opowiesz o kopalni co na wschodzie miasta ponoc zasypana staje to i dwóch cesarzy zaraz twą kiesę odwiedzi. Herr Wiktor będzie nam już wtedy zbędny. - Edmundus głośno się zaśmiał i pociągnął kolejny łyk z dzbana.

- O kopalni? A to to ten krasnoludzki inżynier co przybywa z innymi do miasteczka mają coś przy niej robić. Ze dwa lata temu zasypana została. Musicie kowala zapytać. On tam pracował i podobno jako jedyny z górników przeżył ten wypadek. Jakiś taki ostatnio, ba... od tej tragedii ponury się zrobił. Mruk z niego straszny. Sama kopalnia... to plotki chodzą, że nie bez przyczyny teraz zawalona! Podobno tam złoto czy inne skarby znaleziono i teraz jakimś bocznym szybem nocami wydobywają! Cholerne złodzieje!

- Kurewskie krasnale! Wszędzie swoją wielką rzyc wcisną - rzekł pod nosem szlachcic - Żadnych nowinek mości karczamrzu to ja od ciebie się nie dowiem chyba. Rzeknij jeno gdzie znajdę tego kowala to i może on cosik więcej powie. A jeśli prawdę powiesz to jeden ze złotych cesarzy do twej kiesy już widzę się udaje.

- Herr Rodger Kirch mieszka przy swojej kuźni. Obok garbarza przy wschodniej bramie. Znajdziecie na pewno. Huki zawsze tam od kowadła się rozchodzą. Dniami całymi kuje. Jedni piją, on pracuje żeby zapomnieć. Tylko wiecie. Nie naciskajcie za bardzo bo on w tej tragedii wszystkich swoich przyjaciół stracił. Jak go zobaczycie, to się pewnie zdziwicie, ale ja wam mówie! On dopiero dwadzieścia siedem wiosen na karku ma!.

- Dziękuję karczmarzu - szlachcic rzucił monetę karczmarzowi, dopił mleko i wyszedł z oberży.

Edmundus pomyślał chwilę, przystanął i cofnął się do karczmy. Wszedł na piętro i zaczął mocno walic w drzwi, do których wczoraj odprowadził krasnoluda.

Wnerwik 28-08-2012 21:54

Po dłuższej chwili zza drzwi rozległo się głuche uderzenie, a następnie kilka słów w khazalidzie, wypowiedzianych takim tonem, iż nawet ich nie znając wiadomo było o co chodzi. W końcu drzwi się otworzyły, i wyjrzał zza nich blondwłosy krasnolud. Brodę i włosy miał nieźle potargane, no i odziany był wygniecione i nieco poplamione ubranie, lecz poza tym nie było widać po nim skutków wczorajszego pijaństwa.
- Czeeeego? - Zapytał, ziewając przy tym rozdzierająco, nawet nie spojrzawszy kto zacz.
- Wiedziałem, że krasnoludy mają krótką pamięć, ale nie sądziłem, że aż tak - wczorajsza sympatia do krasnala powoli wyciekała z Edmudusa. Ten na te słowa przetarł oczy i przytomniej spojrzał na gościa.
- A, to ty. - Podrapał się po głowie, najwyraźniej się nad czymś namyślając. - Edmund, tak? - Górnik zaczynał sobie powoli kojarzyć fakty. - Ten, no... A ja taki nieuczesany i w ogóle... W jakiej sprawie żeś przyszedł, przyjacielu?
- Podczas gdy ty zbijałeś bąki zdążyłem się już co nieco dowiedziec o kopalni. Kopalnię kojarzysz? - Szlachcic zaczął dowcipkować, wracał mu humor. Może TEN krasnal nie był aż taki zły...
- Kojarzę. - Blondynowi aż się oczy zaświeciły gdy przypomniał sobie kopalni. Złoto, złoto, złoto! - I co z nią? - Zapytał, pozornie “od niechcenia”. Tak naprawdę był bardzo zainteresowany, czego nie udało mu się zbytnio ukryć.
- Pójdź zatem do kowala, Herr Rodger Kirch się zowie. Jako jedyny katastrofę w kopalni przeżył. Pociągnij go za język, byle nie za mocno - zaśmiał się Edmundus.
- Postaram się go nie urwać... - Krasnolud kontynuował żart. - A ty, co w ten czas będziesz robił?
- Pójdę do swojego informatora, po południu spotkamy się w karczmie i wymienimy to czego się dowiedzieliśmy. Jak ci się uda to jeszcze z inżynierami krasnoludzkimi trzeba się rozmówić, podobno oni też kopalnie chcą badać. A w karczmie wieczorem jakąś większą kompanię może się zebrać uda.
- Dobra. Więc widzim się tutaj, po południu. - Powtórzył, coby zapamiętać.
- I nie zapomnij się uczesać - zaśmiał się szlachcic i klepnął krasnala przyjacielsko w potężne bary.
- Taaa... - burknął ten w odpowiedzi. - Wpierw to ja się odlać muszę i się cosik napić.
- Bywaj - Edmundus pożegnał krasnoluda ze śmiechem. “Jakiś dziwny ten krasnolud. Taki... Normalny!

Radomir 28-08-2012 21:59

“Teraz kwiaty i do markizy” - pomyślał. Wybrał najbardziej barwny bukiet podziękiował kwiaciarce i żując listek mięty ruszył do domu magister.

Strażnicy przy bramie dzielnicy szlacheckiej przez chwilę przyglądali się Edmundusowi, jednak po chwili przepuścili go dalej. Niewiele czasu zajęło mu znalezienie domu Markizy. Najpiękniejszy dworek w mieście należał do niej. Pachnąće ogrody otaczały cały budynek. Przed bramką stało dwóch strażników z nieco ciemniejszą karnacją i egzotycznym uzbrojeniem. Coś na kształt halabardy, dziwny płytowy hełm, na pewno nie byli ludźmi z Imperium. Gdy szlachcic zbliżył się do dworu jeden z bliźniaków zatrzymał go.

- Kto wy i czego tu chcecie? - zapytał mówiąc z dziwnym południowym akcentem.

“Kurwa, ogrody wokół,a ja z kwiatami na pierwszą wizytę idę.” - pomyślał Edmundus

- Zaanonsujcie Edmundusa von Kischkhe, szlachcica co pokłony i wyrazy szacunku markizie zechciał złożyc. Tylko szybko, bo ani ja, ani markiza swego czasu na przekazywanie informacji pewnie marnowac nie zechce - powiedział spokojnie lecz władczo Edmundus.

- Kto wy już wiemy, ale w jakiej sprawie przybywacie? - zapytał jeszcze raz strażnik nie dając po sobie znaku żadnych emocji.

- Panowie, a czy ja nie do końca wyraźnie mówię? Pokłony markizie złożyc przyszedłem i zarazem wyrazy szacunku. - szlachcic zaczął się irytowac.

- Miguel, ve con él, porque algunos extraño me parece. - powiedział jeden z gwardzistów do drugiego. Ten tylko kiwnął głową i gestem zaprosił szlachcica do środka.

Gdy tylko przeszli próg dworku Edmundusa uderzył w nozdza jakiś dziwny zapach. Nie czuł nigdy wcześniej takiej woni. Nieco mdła, ale bardzo słodka. Pewnie jakieś pachnidła, albo zioła tu sobie zażyczyła markiza rozwiesić. Idac korytarzem minęli sporo rzeźb i obrazów. Większość z nich przedstawiała ludzi. Nie było tutaj wielu pejzarzy, czy tak zwanej “martwej natury”. Po wyjściu na schody strażnik otworzył drzwi na prawo i wpuścuł Edmundusa do środka. Tam ujrzał stojącą na tarasie markizę. Jak zwykle w szmaragdowej sukni, z opadającymi na plecy włosami.

- Senior Edmundus vino a presentarle mis respetos. - powiedział w chyba Estalijskim języku.

- Gracias Miguel, te puedes ir. - odpowiedziała markiza obracając się przodem do szlachcica.

Edmundus niepewnie postawił kilka pierwszych kroków, ale gdy tylko spostrzegł drgnienie markizy klęknął na jedno kolano, spuścił wzrok. Następnie wstał i kilkoma pewnymi krokami zbliżyył się do niej. Patrząc prosto w oczy podał bukiet kwiatów.

- Nawet poeci nie są w stanie oddac Twego piękna o Pani.


- Dziękuję, skądś pana znam. Chyba od niedawna jest pan w naszej mieścinie? - uśmiechnęła się i przyjęła kwiaty.

- Proszę wstać. Miło z pana strony, że pofatygował się pan o bukiet. Zawsze to dobrze poczuć zapach kwiatów z innego ogrodu niz swojego. - podała Edmundusowi rękę, aby wstał.

Edmundus wstał delikatnie tzrymając dłoń markizy. Oczywiście nie omieszkał musnąc ustami skóry na jej rękach.

- Pani, jedynie kilka dni w mieście przebywam. Gdybym był tu dłużej nietaktem byłoby przybycie do Ciebie Pani tak późno. - rzekł Edmundus i stanął naprzeciwko markizy.

- Och, proszę już aż tak nie przesadzać. W jakim celu tak obyty w etykiecie człowiek przybył do Ohlsdorfu? - markiza wskazała krzesła na tarasie i gestem poprosiła szlachcica, aby usiadł.

Edmundus odsunął markizie krzesło i dopiero gdy ta siadła zajął krzesło obok.

- Życie Pani tak się potoczyło, że tu mnie los przywiódł. Do starej kopalni się jutro wybieram, wraz z krasnoludzkimi górnikami, więc dziś postanowiłem, byc może po raz ostatni, słodyczy tego miasta zaznac. Różne już rzeczy na temat miejsca mojej jutrzejszej wyprawy słyszałem, a każda kolejna gorsza od poprzedniej. - zrobił pauzę dając markizie chwilę na wtrącenie się.

- Tak? Jakie to? Szczerze mówiąc nigdy nie interesowałam się tą kopalnią. Wiem tylko, że kilka lat temu coś tam poszło nie tak jak powinno i teraz jest nie do użytku.

- Bogactwa w niej ponoc pogrzebane niesamowite, ale razem z nimi dusze tych co tam pracowali. Jako jedyny kowal przeżył, albo tylko jego ciało, bo na umyśle niedomaga już od tamtej chwili. Do niego się właśnie później wybieram, może coś więcej w stanie rzec będzie.

- Mówiliście o krasnoludzkich górnikach. To z tym inżynierem co ma przybyć chcecie tam iść? On tam z trzema swoimi przybył tylko. Tak w piątkę do podziemi schodzić chcecie?

- No w piątkę jeśli los tak każe, nikogo odważnego w mieście nie ma. Albo za mało złotych monet oferuję za towarzyszenie mi w wyprawie. Ale przecież nie o złoto tu chodzi! Jeno o sławę i przygodę. - mówił Edmundus zerkając na coraz bardziej wpadającą mu w oko markizę.

- Rozumiem. A wiecie może co się wczoraj na targu działo? Jakieś plotki słyszałam o egzekucji. Nie miałam jednak czasu, ani chęci iść na to “widowisko”. - ostatnie słowo powiedziała z dość dziwnym uśmieszkiem.

- Czarownicę spalono, znaczy się kobietę co ponoc jedną z nich była. A i dobrze, że cię tam Pani nie było, to nie widok dla twych pięknych oczu. - szlachcic na chwilę zamilkł przypominając sobie spojrzenie wiedźmy.
Gdy Markiza miała już o coś zapytać na taras wszedł jeden ze strażników. Edmundus nawet nie poznał który, bo obaj wyglądali identycznie.

- Usted, Sr. Friedrich Unterbell llegado. Pidas que esperar? - zapytał.
Markiza popatrzyła na niego, następnie powiedziała.

- Pan wybaczy, ale przybył jeden z tych kupców co mają u nas w mieście robić te wszystkie modernizacje. Nie ma miejsca w oberży i prosi o nocleg u mnie. Czy możemy przełożyć nasze spotkanie/ To sprawa niecierpiąca zwłoki.

- Oczywiście Pani, i tak zabrałem zbyt dużo czasu - szlachcic wstał i ucałował rękę markizy - Liczę na rychłe spotkanie. A jeśli kupiec nie ma gdzie spac z chęcią odpstąpię mu swój pokój, sam pewnie przez kilka nocy będę nocował poza miastem.

- Kupcy mają nocować w tej karczmie niedaleko ratusza. Na dniach powinno się coś zwolnić. Nie ma potrzeby abyście narażali się na niewygody. Mam duży dom. Nie jest dla mnie problem ugościć nawet kilkanaście osób. - uśmiechnęła się i wstała.

- Zatem do zobaczenia Pani - Edmundus posłał jej uśmiech i powoli udawał się w stronę wyjścia.

- Marcelo escolta Sr. Edmundus. - powiedziała do strażnika, a ten skłonił się i dał znać, że zrozumiał.

- Do widzenia. Mam nadzieję, że wkrótce wróci pan i opowie co było w kopalni. - pożegnała się szlachcianka.

Edmundus z uśmiechem udał się do karczmy na spotkanie z krasnoludem mając nadzieję, że ten nie zachlał.

Wnerwik 28-08-2012 22:08

Po rozmowie z poznanym podczas libacji Edmundusem, zgodnie z jego radą, i po wypiciu w karczmie małego piwka na rozgrzewkę, Mogund postanowił udać się do miejscowego kowala, który ponoć niegdyś pracował w tej zawalonej kopalni. Po drodze zaczepił jakiegoś przechodnia, pytając kulturalnie o drogę do kuźni. Ten uprzejmie, ponaglony paroma przekleństwami, wskazał mu odpowiedni kierunek.
Kuźnia była sporych wielkości (jak na warsztat) budynkiem. Nie miała żadnego szyldu, lecz odgłosy uderzającego młota i dwa kowadła stojące niedaleko sugerowały, że krasnolud trafił w odpowiednie miejsce.
Kowal wyglądał na jakieś czterdzieści lat. Był wysokim barczystym mężczyzną. Nieco wychudłą twarz ozdabiała broda i wąsiska. Może nie aż tak zadbane jak krasnoludzkie, ale całkiem całkiem. Rzemieślnik ubrany był w lnianą luźną koszulę, fartuch roboczy i skórzane spodnie. Dwa silne ramiona właśnie oglądały wychodzącą spod młota płytową zbroję.
Brodacz podszedł do mężczyzny i zagaił sympatycznie:
- Ej, ty! - Zwracając na siebie uwagę kowala. - Ty się zowiesz Rodger? Rodger Kirch? Słyszał żem, że cię tu znajdę.
- Yhy... - odpowiedział równie sympatycznie człowiek, co niezwykle ucieszyło krasnala. Kowal był niemal tak rozmowny jak Mogund!
- No to sprawę mam do ciebie. Rozumiesz, o kopalni pogadać chciałem, jak górnik z górnikiem.
- Zostaw kopalnie w spokoju. To już nie jest miejsce wydobycia rudy tylko grobowiec. Niech spoczywają tam górnicy, jak żeś od tego całego inżyniera to mu to przekaż - powiedział przymierzając na swoją klatkę pięknie wykonany napierśnik.
- No widzisz, ja też górnikiem jestem. Kilku moich przyjaciół również zginęło pod skałami... - Mordinsson nie dodał, że z jego winy. - ale to nie powód, by zaprzestawać wydobycia i rzucać robotę!
- Kilku to nie to samo co czterdziestu dwóch. W dodatku w kopalni jakies zwierzoludzie były - odpowiedzial odkładając zbroję. Sięgnął po płytowe rękawice i zaczął je również przymierzać.
- Zwierzoludzie mówisz... - Mruknął krasnolud. Ta informacja ciekawa była i przydać się mogła podczas eksploracji kopalni. - A co to za zwierzoludzie były? Może one kopalnie zawaliły? Dalej tam cholery siedzą?
- Pewnie, że one. Jak na krasnoluda to powinieneś już z nimi mieć do czynienia. Najpodlejsze zwierzoludzie jakie zyją pod ziemią. Wiesz o czym mówię i nie rżnij mi tu głupa - odpowiedział ponuro.
- Te zwierzoludzie... - Krasnal nieco zniżył głos. Wiedział, że w Imperium uparcie ignorowano kwestię skavenów, więc wolał o tym głośno nie mówić. Szczególnie jeśli w mieście przebywał łowca czarownic. - Było gadać tak od razu. Szczuraki mają specjalne miejsce w naszej Księdze Krzywd, zaraz po zielonych. - Brodacz pokiwał głową w zamyśleniu. - Widzisz te blizny? - Wskazał na swoją twarz. W istocie, zbyt ładna nie była i przecinało ją kilka blizn. - Nie raz, nie dwa się z nimi spotkałem...
- Dobrze, ale wiecie jakie one są. Tu wybuch, tam pułapka i nie skończy się na bliznach, tylko na latających nogach. Tak jak moj przyjaciel Hubert... - kowal popatrzył w niebo i westchnął.
- I co, skurwiele dalej tam siedzą? Po prostu zamknęliście kopalnie i to zostawiliście, nie? - Skrzywił się. Ludzie... Woleli zignorować problem i udawać, że nie istnieje zamiast się nim porządnie zająć.
- Strach wszystkich obleciał. Była kupa chłopów silnych i zdrowych jeden dzień i ich nie ma. Na co dzień tak sie nie dzieje. Jak burmajstra przekonacie, żeby tam iść po tym wszyskim to gratuluje tej no... perwersji. - Zmarszczył czoło w zamyśleniu.
- No ta... Słuchaj, macie w mieście jakieś plany tej kopalni?
- Chyba je wywalili, bo kopalnia zawalona to wszystkie szyby i tak nie są takie same. Nie wiem. Nie mnie pytajcie.
- To może... nie wiem, może mógłbyś mi narysować albo opisać układ korytarzy?
- Tak tak, mozże jeszcze powiedzieć, gdzie szczurki ładunki położyły i rozrysować jak skały się rozprysnęły. Nie jestem żaden inżynier architekt żeby wiedzieć co się tam w ciągu tego czasu działo. Ratowałem własną rzyć, a nie patrzyłem co gdzie się przesuwa - warknął, już nieco poirytowany.
- Niby racja... Ale może ci coś ważnego zapadło w pamięć? Zamierzam się wybrać do tej kopalni wraz z towarzyszami. - Na razie miał aż jednego. - Pomścimy twoich przyjaciół. - I zabierzemy złoto...
- Yhy... powodzenia. Wiem tylko, że jest jakieś drugie wyjście. Nie pamiętam gdzie, bo w szoku byłem jak się wyczołgałem spod gruzów. Tyle powiedzieć mogę. Teraz chciałbym wrócić do pracy, mam zamówienie od straży miejskiej i dobrze płacą. - Wskazał na stojak z kilkoma elementami zbroi płytowej.
- Dobra, rozumiem - odrzekł krasnolud. - Będę szedł... - Dodał i ruszył w kierunku “powrotnym”. Zatrzymał się jeszcze na chwilę. - I ten, no... Dzięki za pomoc. - Burknął. W odpowiedzi usłyszał jedynie głuche uderzenie młota w kowadło. Brodacz wzruszył ramionami, po czym odszedł od kuźni myśląc nad uzyskanymi informacjami i kierując się w stronę karczmy.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:59.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172