lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP ed. II ] Cztery (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/11512-wfrp-ed-ii-cztery.html)

Aeshadiv 30-08-2012 04:57

Poszukiwanie Siggiego.

Siggi po śniadaniu, które uzupełniło braki wypłukane wczoraj przez organizm ochoczo zaczerpnął świeżego powietrza na zewnątrz. Spokojnym krokiem przeszedł przez miasto i ruszył w stronę dzielnicy biedoty. Burdel znalazł bez problemu. Otworzyła mu rudowłosa kobieta nieco starsza od tych, które zazwyczaj umilają czas w takich przybytkach. Można było się domyślić jej funkcji. Teodora Saawn – tutejsza burdelmama zachęcała wielkoluda oczywiście do odwiedzenia jego dziewczynek jednak niczym upiorna klątwa dał o sobie znać głos jego kochającej narzeczonej i równie stęsknionej teściowej. Mniej więcej brzmiał tak: „Spróbuj tylko to ci łeb ukręcę!”. Dając srebrnika zapłaty za informację Siggi dowiedział się, że Vincent miał z kimś iść pogadać w interesach, a koło południa wrócić do siebie.
Dom tego łachudry był znany Siggiemu. Bez większego problemu odnalazł chatę swojego towarzysza od butelki. Na ten moment w środku nie było nikogo. Południe jednak się zbliżało. Faktycznie, po kilku minutach zza rogu wyszedł pan i władca tego syfu. Zerknął na oczekującego wielkoluda i zapytał:
- Witam. W czym mogę Ci pomóc przyjacielu?

Pogrom przy obelisku

Aldric i Seara przeczuwali co się zaraz stanie widząc zaślepionego przez światło Sigmara mężczyznę szarżującego na zwierzoludzi. Siegfried widział już oczyma wyobraźni jak łeb psugłowego zostaje z trzaskiem zmiażdżony przez jego morgenstern, jak krew i odłamki mózgu bryzgają po polance, jak następne sługusy chaosu padają u jego stóp przynosząc chwałę wierze. Jedynej słusznej. Potężne uderzenie upadło na magiczną zasłonę, za którą znajdowali się słudzy mrocznych bóstw. Zdziwienie jakie pojawiło się na twarzy fanatyka było nie do opisania. Ujrzał jak jeden z kolców główki jego broni odpada po uderzeniu w jakąś magiczną zasłonę. Sam fanatyk odbił się od tego plugastwa i wylądował pod nogami elfki, która jak gdyby w ogóle nie widziała zwierzoludzi. Patrzyła się jedynie na upadek żądnego krwi wyznawcy Sigmara.
Psugłowy kłapnął zębiskami. Biała piana ściekała po jego pysku. Wyglądało na to, że drwił sobie z Siegfrieda. To wzbudziło jeszcze większą złość w fanatyku. Został ośmieszony dzięki plugawej magii mrocznych bóstw. Niech to szlag!

Nathander

Jak zwykle, podczas przejścia przez miasto, ludzie patrzyli się na Nathandera jakby był co najmniej orkiem w sukience, jedni z odrazą, inni z ironicznym uśmieszkiem. Mężczyzna był jednak do tego przyzwyczajony. Rozmowa z zakonnikiem nieco przywróciła jego wiarę w ludzi. Znalazł w końcu kogoś, kto, w sumie może tylko dzięki przekonaniom religijnym nie zwracał w ogóle uwagi na jego wygląd. Taka myśl dawała mu coś w rodzaju nadziei na powrót do życia sprzed katastrofy.
Dotarł w końcu do świątyni. Tam minął inkwizytora, który właśnie wychodził z przybytku Sigmara. Weiß przyjrzał się Nathanderowi i poszedł dalej. Dwuręczny miecz przewieszony przez plecy minimalizował ruch płaszcza wywołany przez delikatny wiatr ze wiejący ze strony wschodu. Łowca przystanął na chwilę i popatrzył w tamtą stronę. Westchnął widząc plac, na którym spalił wiedźmę i rozpętał to całe piekło. Ruszył dalej.
Do Nathandera podszedł ogolony na łyso akolita. Młody chłopak, pewnie dopiero wstępujący w szeregi świątynnej służby. Ubrany jak każdy rozpoczynający posługę. Zapytał w czym może pomóc. Nathander powiedział wszystko co zalecił mu brat Otto. Akolita kiwnął tylko głowa i zaprowadził mężczyznę do izby, w której jedzono wspólne posiłki. Tam wraz z innymi posilili się i udali na spoczynek.

Krasno-ludzkie dysputy na temat kopalni

Gdy Edmundus upuszczał dom Markizy Mogund właśnie kończył rozmawiać z Rodgerem. Jako, że brama z dzielnicy szlacheckiej wychodziła niedaleko wschodniej bramy, to obydwaj spotkali się w drodze do oberży. Zanim to się jeszcze stało, szlachcic przystanął na chwilę stając na dróżce prowadzącej przez ogrody arystokratki. Zdawało mu się, że widział gdzieś granatowy płaszcz i skojarzył kto go nosił. Herr Wiktor właśnie spacerował z kilkoma osobnikami wskazując im mury miasta, bibliotekę, ratusz i inne budynki. Można było się domyślić, że to są ci wielce bogaci kupcy. Niziołek, krasnolud i dwóch ludzi. Edmundus był jednak omówiony. Razem z Modundem wymienili swoje informacje, które uzyskali przy kufelku piwka. Dodatkowo od karczmarza krasnolud dowiedział się gdzie dokładnie leży kopalnia. Oberżysta powiedział, że trzeba udać się wschodnia bramą i tam iść ścieżką odbijającą na północ. Byle nie na południe, bo już mogą nie wrócić zdrowi. Wszystko było ustalone. Czas ruszać?

Kerm 30-08-2012 08:42

Rozpędzony mężczyzna nie dość, że zatrzymał się, jakby trafił na skalną ścianę, to jeszcze odbił się od niej i cofnął się o kilka kroków, po czym malowniczo wylądował na zadku. Chociaż i elfka, i Aldric, mogli się spodziewać tego, że nawet morgenstern nie przebije się przez niewidzialną zaporę, to określenie atakującego słowem “głupiec” było przesadą. Wszak pędząc do ataku nie mógł wiedzieć, co znajduje się między nim, a zwierzoludźmi.

- Chyba nic tu po nas - powiedział cicho Aldric, na wszelki wypadek odsuwając się od leżącego. Wszak mogło się okazać, że ten obróci swój gniew (skądinąd słuszny) przeciwko tym, którzy są pod ręką. - Dopóki sami stamtąd nie wyjdą, nic im nie zrobimy. Pewnie by się przydał jakiś mag albo kapłan.

valtharys 30-08-2012 12:08

Siegfried wylądował na glebie. Nie bolało, a przynajmniej na jego wkurwionej twarzy nie było tego widać. Wkurwienie owszem. Chaos zakpił z niego i zrobił “kuku” jego broni. Broni, która uwielbiała masakrować Chaos. Fanatyk wstał, dumnie otrzepując ubranie z piachu i kurzu i spojrzał na elfkę i mężczyznę.

- Plugawe śmiecie, kurwa jego mać - rzekł dyplomatycznie - Siegfried, sługa Boży Sigmara - przedstawił się

Poczekał aż ta dwójka również się przedstawi a potem skomentował słowa mężczyzny:
- Odejść!! - przeniósł wzrok na elfkę - I Ty Też pozwolisz im pałętać się tak po lesie, narażając życie niewinnych??!!!!
- Aldric - przedstawił się. Nie wyglądało na to, by słowa Siegfrieda zrobiły na nim jakiekolwiek wrażenie. Mimo wszystko odpowiedział. - Na razie, jak widać, nie pałętają się. A sam się przekonałeś, że z tą zaporą sami sobie nie poradzimy.
- To poczekajmy. Nie mogą tutaj cały czas tkwić. W końcu wyjdą z tej przeklętej zapory.. tfu - splunął na ziemię - Pieprzone tchórze boją się stanąć twarzą w twarz tylko chowają się jak jakieś bydło w zagrodzie
Rozpalimy ognisko, usiądziemy i zaczniemy piec kiełbaski, pomyślał Aldric z przekąsem. Nie powiedział jednak nic, czekając na słowa bezimiennej elfki.

- Masz rację Aldricu, nic tu po nas - zgodziła się elfka, zupełnie przy tym ignorując drugiego mężczyznę. - To... - zawahała się przenosząc spojrzenie na obelisk. - To dopiero początek, chodźmy - kończąc swoją wypowiedz odwróciła się z zamiarem odejścia.

Siegfried sporzał na elfkę i rzucił tylko:
- Przynosisz wstyd swojej rasie odchodząc ale.. - “cóż spodziewać się po elfim bękarcie” pomyślał i dodał - nic dziwnego że uważają was za tchórzy - Mchnął ręką i wyjął miecz, który wbił w ziemię. Przygotował również swoją drugą broń.
Chaos pod jego nosem. On nie zamierzał odchodzić. Miał czas. Ich zamysły nie były ważne. Ważne było jedno: zniszczyć plugawe istoty.

AJT 30-08-2012 13:23

Nathander miał się na baczności przemierzając przez Ohlsdorf, jednak nic nadzwyczajnego się już nie stało. Ot standardowe przycinki, złośliwości, uśmieszki, ale przynajmniej już nie chęć linczowania. Mimo wszystko, chyba to kolejny raz nie będzie miejsce w którym zagości na dłużej. Kolejny raz zbyt dużym ryzykiem jest, że go ktoś ubije uważając za potwora.

Trochę wiary przywrócili mu akolici, ten Vereny i ci Sigmara. Z nimi czuł się bezpieczniej, oni nie wyczuwali w nim zła, więc chyba ci głupi wieśniacy powinni wziąć z nich przykład. Wolał się jednak nie przekonywać, czy tak było, na własnej skórze.

Póki co korzystał z gościnności sigmarytów. Po odpoczynku starał się nawiązać znajomości. Znajomości, które mogą mu kiedyś pomóc. Zapytany odpowiedział całą swoją historię, którą mógł zaintrygować niejednego brata. To jak wyglądał obecnie, zupełnie nie współgrało z tym kim kiedyś był. Jego umiejętności, znajomość języka, inteligencja świadczyły, że potworem nie jest. Szczególnie, że bracia skazy Chaosu w nim nie wyczuwali.

Gdy się z nimi już zaznajomił postarał dowiedzieć się więcej o tym co się stało. Kim była kobieta i co zawiniła. Sam skrywał co poczuł w trakcie egzekucji, ale jeśli by się dowiedział od któregoś o klątwie pogrążyłby temat.

Na ten czas świątynia Sigmara wydawała mu się najlepszym miejscem w którym może się podziać. A bracia najodpowiedniejszymi osobami, których powinien się trzymać.

Grave Witch 02-09-2012 22:52

Słowa Siegfrieda zdawałoby się nie zrobiły na elfce żadnego wrażenia. Nie odwróciła się ani nie wypuściła w jego kierunku strzały. Ba, nawet nie przystanęła. Wewnątrz jednak kipiała z gniewu. Jak ten byle człeczyna, w dodatku głupiec jakich mało, śmiał zarzucić jej tchórzostwo. To jednak, z czym się właśnie zetknęła było na tyle poważne, że siłą woli zepchnęła swój gniew w najgłębsze czeluście. Można było nawet rzec, że poczuła zadowolenie z istnienia owego szaleńca. Dzięki jego pojawieniu się nie pozostawiła obelisku bez “opieki”. Niech zatem pożyje jeszcze trochę, a gdy to wszystko ucichnie przypomni mu o jego słowach na jej własny sposób. Wszak wielu przed nim przekroczyło linię lasu i nigdy z niego nie powróciło. Jeden więcej nie zrobi różnicy.
Słysząc za sobą kroki, zwolniła nieco.
Aldric nie miał zamiaru stać jak głupi, w towarzystwie nawiedzonego świra. Zwierzoludzie mogli zaplanować dłuższy pobyt w tej swojej otoczonej magiczną barierą twierdzy. Czekać tam, nie wiadomo jak długo - to było bez sensu. Lepiej było przekazać światu radosną nowinę o ich pojawieniu się.
- Radzisz Aldricu wpierw udać się do łowcy czy samemu poszukać maga - zapytała chcąc poznać zdanie człowieka. Oczywiście nie miało ono wpływu na jej decyzję, którą zdążyła podjąć, jednak ciekawiło ją którą drogę ów człowiek wybierze.
- Łowca, według mnie, może najwyżej głową stuknąć w tę barierę - powiedział Aldric. - Ale powiedzieć mu trzeba będzie, bo jeszcze by się poczuł dotknięty - dodał z ironią.
- Nie sposób nie zgodzić się z twymi słowami. Tym bardziej, że może on nam wskazać właściwego maga, co bez wątpienia oszczędzi nam czasu straconego na poszukiwanie. Wszak nie chcemy by nasz drogi przyjaciel zbyt długo musiał czekać na chwilę zabawy ze sługami chaosu. To mogłoby być dla niego nieco szkodliwe - dodała z nutką mściwości w głosie.
Aldric zachował kamienną twarz.
- I tak będzie mieć do nas pretensje - powiedział - że poszliśmy po jakąś pomoc, zamiast załatwić wszystko we własnym zakresie.
- A w ogóle to jestem ciekaw - zmienił nagle temat - czy ta bariera jest zamknięta od góry.
- Czyżbyś miał zamiar wspiąć się na pobliskie drzewo i z jego wysokości ostrzelać tych, którzy znajdują się wewnątrz? - zapytała z lekką kpiną.
- To też byłby jakiś sposób - żartobliwym tonem odpowiedział Aldric.
- Jeżeli mag nic nie poradzi możemy i tego spróbować - odparła uśmiechając się przy tym lekko, jakby z oporem.

Dalsza droga do miasta minęła im w ciszy. Elfka zdawała się żałować swojej wcześniejszej poufałości gdyż ponownie przybrała obojętny wyraz twarzy. Pierwsze kroki po ponownym przekroczeniu bram miasta skierowała do świątyni, gdyż było to miejsce w którym uznała, że najłatwiej będzie jej zastać łowcę czarownic. Jak się okazało miała rację.
Aldric podążał nie tyle jak cień, za elfką, a raczej jak milczący towarzysz u jej boku. Nigdy nie zmuszał nikogo ze swych towarzyszy do prowadzenia rozmów.
Gdy zbliżyli się do komnaty łowcy ten właśnie wychodził. Widząc jednak, że prawdopodobnie będzie miał dwójkę gości cofnął się.
- Państwo do mnie? - zapytał patrząc w oczy Searze.
- Na to wygląda - odparła niezwykle “uprzejmie” okraszając słowa wrogim spojrzeniem.
- Bez wątpienia do pana - potwierdził Aldric.
- Więc wejdźcie... - powiedział łowca robiąc dwójce przejście.
Aldric skinął głową i przepuścił elfkę przodem.
Seara nie była najszczęśliwsza z owego powodu jednak uznała że robienie problemów z powodu takiej drobnostki byłoby głupotą w tym przypadku, więc milcząc przekroczyła próg pokoju. Po wejściu stanęła jednak tak by mieć za sobą ścianę i dobry widok na łowcę czarownic. Tak na wszelki wypadek...
- Więc jakaż to pilna sprawa sprowadza Was do mnie? - zapytał wskazując dwa krzesła przed swoim biurkiem.
Elfka zignorowała zaproszenie, odczekała jednak chwilę by jej towarzysz mógł usiąść.
Aldric poszedł w ślady elfki. Pokręcił tylko głową na znak, że nie chce skorzystać z zaproszenia.
- Nie będzie dla ciebie zapewne zaskoczeniem, że wraz z nadejściem poranka udałam się w stronę chaty czarownicy. To co tam zastaliśmy wymaga twojej interwencji. Najlepiej zaś wspomożonej mocą magiczną. Elfią, jeżeli taka będzie możliwość. - Seara od razu przeszła do sena sprawy nie bawiąc się w uprzejmości.
- A dokładniej? Co się tam stało? - zapytał zdziwiony.
- Spotkaliśmy tam czterech zwierzoludzi. - Aldric był oszczędny w słowach.
- Nie bardzo rozumiem. Spotkaliście czterech zwierzoludzi i co? Żyjecie, nie macie ran. Zabiliście ich albo uciekliście i co dalej? - zapytał zdziwiony.
- Z pewnością byśmy nie uciekli - stwierdził Aldric. - Oni też nie mieli takiego zamiaru. Tyle tylko, że zabić się ich nie dało.
- Obelisk przy którym owi zwierzoludzie się znajdują jest otoczony barierą. Być może sami ją stworzyli, możliwe że uruchomiła się gdy spróbowali użyć kamienia. - Wtrąciła się elfka.
- A bariera jest solidna - dodał Aldric - bo powstrzymała nie tylko strzały i bełty, ale i dobrze zbudowanego zapaleńca wymachującego morgensternem.
- Który w nagrodę za swój zapał został na miejscu by ich pilnować - dodała Seara nie bez nutki złośliwości w głosie.
- Bariera... Czymś się ci zwierzoludzie wyróżniają? Nie wydaje mi się żeby jakiś tam przypadkowych mutantów było w stanie wyczarować coś takiego.
- Z tego też powodu uważam, że bariera nie jest ich dziełem. Jak dla mnie niczym się nie wyróżniali. - Elfia łowczyni wzruszyła lekko ramionami.
- A co takiego robią pod kamieniem? Mówiliście, że próbują go użyć. Co na to wskazuje? - zapytał łowca.
- Miast marnować czas na zbędne pytania wypadałoby zacząć działać. - Słowa krytyki wypowiedziała z lekkim, niemal niedostrzegalnym uśmiechem na ustach. - Czy to przypadkiem nie twoje zadanie, łowco, wyłapywać i niszczyć takie istoty?
- Machali laskami wokół posągu. - Aldric uznał, że wyjaśnienie zachęci łowcę. - Wyglądało to na jakieś czary. Na pewno nie odpędzali much.
- Machali laskami... to zmienia postać rzeczy. Czyli prawdopodobnie to nie zwykli zwierzoludzie, a szamani rykowcy... - głośno myślał łowca ignorując uwagi elfki. Sięgnął pod biurko i wyciągnął kluczyć z wewnętrznej kieszeni płaszcza. Chwile pogrzebał w szufladce, którą właśnie otworzył i wyjął z niej jakieś papiery. Sprawdzał nagłówki i odłożył trzy zwoje.
- Dziekuję za informacje w takim razie. Ruszam zająć się tą sprawą. - powiedział i wstał.
- Zamierzasz udać się tam sam? - zapytała z rozbawieniem Seara.
- A Pani elfka ma jakieś przeciwwskazania? - zapytał spokojnie.
- A czy są jakieś przeciwwskazania co do naszej tam obecności? - spytał Aldric.
- Nie. Jednak mam zamiar udać się tam konno. Jeśli dotrzymacie tempa, to nie mam nic przeciwko. - odpowiedział łowca.
- Dotrzymamy - powiedział Aldric, który dysponował wierzchowcem.
Seara powstrzymała się od zabrania głosu w tej sprawie aczkolwiek jej mina jasno wskazywała na to co elfka sądzi o samotnej wyprawie łowcy.
- Za pięć minut będę przy zachodniej bramie. - powiedział łowca wychodząc ze swojej komnaty i czekając na Aldrica i Searę.
- Za pięć minut - potwierdził Aldric.

valtharys 03-09-2012 13:41

Fanatyk chodził w kółko od jakiegoś czasu, coraz bardziej zdenerwowany całą tą sytuacją. To było nie do pomyślenia że pomioty chaosu, te plugawe stwory były tuż pod jego nosem a on nie mógł dorwać się do nich. Żar prawdziwej wiary płonął w nim mocno, lecz musiał na chwilę odpuścić. Spojrzał na chatkę i podjął decyzję. Ruszył do niej licząc że znajdzie tam odpowiedzi na pytania które się pojawiały w coraz większej ilości.
Fanatyk ujrzał wiele regałów i półek. Część z nich uginała się pod ciężarem przedmiotów, część nie. Więszkość z nich zapełniały słoiczki z nieznanymi dla Siegfrieda preparatami. Wszystkie szczelnie zamknięte. Było też kilka ksiąg, jakieś amulety i talizmany.

Siegfried spokojnie podszedł do półek na których stały księgi. Spróbował zobaczyć cóż za tytuły miała w swoim księgozbiorze “czarownica”. Następnie przyjrzał się amuletom i talizmano chcąc zobaczyć czy były na nich symbole Mrocznych Potęg czy może to było coś innego.
Tylko jeden z czterech tytułów ksiąg Siegfried był w stanie odczytać. “Zaklinanie, przekleństwa, uroki - jak odczynić. Książka pióra Magistra Edwarda Porthoffa”. Pozostałe tomy były spisane dziwnymi literami. Może elfimi, może krasoludzkimi.
Na żadnym z amuletów fanatyk nie dostrzegł symbolu chaosu. Były to zazwyczaj wisiorki przedstawiające jakieś liście, zwierzątka i inne podobne. Przypominały te, które nosili kapłani dawnej wiary za czasów, gdy światło Sigmara nie rozjaśniało Imperium.
Fanatyk wziął książkę i schował ją pod “pazuchę”. Zamierzał ją sam przejrzeć. Być może tak się dowie czegoś więcej. Potem najwyżej odda ją Erykowi. Na razie musiał działać sam. Następnie Sigmarita zaczął przeszukiwać chatkę dokładniej. Łóżko, pod łóżkiem a także czy była jakaś klapa do ukrytej piwnicy. Cokolwiek co mogło by wydać się podejrzane.
Była klapa ukrywająca mały schowek. Był wielkości dwóch książek. Jego zawartości nie było. Siegfried dostrzegł, że kurz na klapce był nierównomiernie rozmieszczony. Ktoś tego dotykał jakiś czas temu. Nawet możliwe, że dziś albo wczoraj.
Spokojnie zamknął on klapę tak by pozostawić jak najmniej śladów. Jeśli był kominek w chatce także zamierzał się mu przyjrzeć, być może w nim coś spalono lecz nie do końca i ocalało. Siegfried nie spieszył się, bowiem nie liczył że te stwory wyjdą mu na spotkanie.
Cokolwiek oni robili zajmie im to sporo czasu a on zamierzał się przygotować. Był także ciekaw czy da się rozpalić w kominku. Być może dym sprowadzi tu kogoś kto znać się może na magii, i przerwie tą magiczną barierę a wtedy.. Szeroki uśmiech na paskudnej mordzie się pojawił.
W kominku palone było drewnem i czymś wydzielającym bardzo intensywny ziołowy zapach. Siegfried się na tym nie znał. Może to było coś posiadające halucynogenne właściwości, a może jakieś zwykłe znachorskie pachnidełko. Butelki z oliwą nie znalazł, żadnej butelki większej niż zaciśnięta pięść małego chłopca tutaj nie było. Obok kominka ułożone było kilkanaście suchych gałęzi. Gdyby usunąć popiół, pewnie dałoby się coś tu rozpalić.
Widząc, że nie ma tu więcej co szukać fanatyk wyszedł z chatki. Uśmiechnął się gdy dostrzegł w oddali zbliżającego się Eryka. Poznał go bez trudu. Teraz wypadało poczekać na Łowcę i zobaczyć co on zadecyduje.

Gob1in 03-09-2012 16:20

Sigismund stłumił beknięcie kułakiem wielkim, niczym bochen chleba. Co jak co, ale kurtu... kurturem czeba mieć, prawda? Z odrobiną żalu wstał wreszcie od stołu i uiścił należność. Z rozstaniem z brzękiem poszło łatwiej - mieszek pełniejszy był po niespodziewanej hojności miejscowego łachudry - Vincenta.

"A właśnie..." - mało co, byłby zapomniał planu na dzisiejszy dzień misternie układanego w głowie podczas śniadania. Siggi nie był bystrzachą i czasem mu się to zdarzało. "Pamięć dobra, ale krótka" - zwykł mawiać.

Poluźnił nieco zbyt mocno opięty na pełnym brzuszysku pas, poprawił odzienie i podręczne utensylia, po czym wyszedł na zewnątrz. Wciąż odczuwające skutki wczorajszej popijawy oczy zaprotestowały oślepione blaskiem poranka.
- A idź w cholerę! - nie wytrzymał, wywołując niepokój w przechodzącym nieopodal mieszkańcu, który na wszelki wypadek zszedł niezwłocznie z drogi gniewnemu olbrzymowi.
Skierował się do przybytku obsługiwanego przez bezpruderyjne niewiasty.

"Dom uciech Madame Saawn" - głosił napis na niskim płotku oddzielającym całkiem ładny ogródek od kurzu i brudu ulicy. To, że Siggi nie potrafił czytać nie miało znaczenia, gdyż już kilka razy polecano mu ten lokal. Wiedząc, że jest pod dobrym adresem ruszył pewnym krokiem do kutej w brązie furtki i dalej, ścieżką z misternie dobranych płaskich polnych kamieni.

Zapukał. Po chwili zza drzwi wyłoniła się dystyngowana, rudowłosa kobieta w kwiecie wieku. Jej strój od strojów zwykłych pracownic wyróżniały jakość wykonania i użytych materiałów, a także wartość biżuterii, za którą, jak oszacował na szybko, można było w zbytku spędzić przynajmniej pół roku.
- Zapraszam, młodzieńcze, zapraszam do środka - kobieta szybko otaksowała wielkoluda i choć nie wyglądał na panicza, to musiał zostać zakwalifikowany do wypłacalnych klientów. Lub do takich, których lepiej nie prowokować nieuprzejmym zachowaniem. Ruch w przybytkach rozkoszy nasilał się zwykle wieczorem i trwał przez całą noc, dlatego w ciągu dnia często ochrona była dość symboliczna lub zwyczajnie odsypiała nocną zmianę na zapleczu. Miał kiedyś kilka robótek właśnie o takiej porze - zarówno po stronie ochrony, jak i niechcianych gości oferujących "ochronę".

Siggi wszedł do środka i stanął onieśmielony. Bogato urządzone wnętrze nijak nie współgrało ze schludnym, acz surowym wyglądem budynku z zewnątrz. Miękki, gruby chyba na dłoń purpurowy dywan ciągnął się od samych drzwi aż po schody, by tworząc pluszową kaskadę znikać gdzieś na piętrze. Gipsowa sztukateria, stylizowane łuki i kolumny zdobiły ściany, częściowo ukryte pod ciężkimi fioletowymi kotarami i soczyście kolorowymi gobelinami przedstawiającymi sceny miłosnych uniesień, często w plenerze. Dokładność odwzorowania szczegółów sprawiła, że przybyszowi z Nuln zabrakło zajedno języka, jak i śliny w gębie, więc tylko usiłował nerwowo przełykać. Na szczęście właścicielka przybytku pomogła ogarność jego zagubione myśli.
- W czym mogę ci pomóc, młody człowieku? - zalotne spojrzenie spod nieprawdopodobnie długich rzęs wcale nie ułatwiało formowania słów.
- Yyy... ja... ja... tylko... - rozpoczął elokwentnie, uciekając wzrokiem od pochłaniającej go szafirowej głębi. To był błąd. Falujący biust Madame Saawn zmusił go do kapitulacji.
- Yyyy... - rozpoczął od nowa.
- Eliza! Chodź tutaj, kochana! - zrezygnowana Madame zawołała jedną z pracownic. - Ten osiłek potrzebuje towarzystwa.

Tego było dla Sigismunda za wiele. Kompletnie już zdurniały patrzył... nie - wręcz pożerał wzrokiem sylwetkę czarnowłosej Elizy, która kołysząc biodrami zeszła... a właściwie spłynęła majestatycznie w dół schodów, delikatnie wodząc wypielęgnowaną dłonią po wypolerowanej do połysku balustradzie. Gapił się na jej długie nogi, których doskonały kształt podkreślały zwiewne pończochy, okrytą gorsetem smukłą kibić, jakby stworzoną do tego, by ją objąć, doskonale krągłe, jędrne piersi, spod uwydatniającego je gorsetu prezentujące się w niemal w całej swej krasie, a także alabastrową szyję i anielską twarz o delikatnie uwydatnionych kościach policzkowych. Karmnowe, podkreślone kredką pełne usta w zachęcającym półuśmiechu, obiecywały więcej, niż można było znieść, a głęboka toń otoczonych wachlarzem rzęs piwnych, niemal czarnych oczu, skrywała słodkie tajemnice.

Gdy niespodziewanie w głowie rozległ się gderający jazgot Mamuśki i Marty, siłą woli powstrzymujący rozwarcie szczęki Siggi mimowolnie skulił się, chowając głowę w ramiona. Jednak nie przestawał chłonąć oczami nieziemskiego piękna Elizy.

Po dłuższej chwili, gdy czarnowłosa piękność zaśmiała się cicho, a przy tym wcale nie złośliwie, doskonale zdając sobie sprawę z wrażenia, jakie robiła na dowolnym z napotkanych mężczyzn, Siggi z nadludzkim wysiłkiem odwrócił oczy od oszałamiającego zjawiska u stóp schodów i skołowany spojrzał na Madame.
- Vincent... gdzie... szukam go... - wydusił z siebie tyle, na ile było go jeszcze stać.

Chwilę później wybiegł na zewnątrz trzaskając drzwiami, uboższy o srebrnika i ścigany lekko kpiącym, a przy tym kuszącym śmiechem Elizy.
"Może się jeszcze spotkamy...?" - dźwięczało mu w głowie, niczym głos przecudnej ptaszyny. Obiecał sobie solennie, że wróci. Z pewnością. Upije się, by zapomnieć i przyjdzie. I pewnie zrobi z siebie durnia, bo jak wiadomo nadmiar trunków nie sprzyja męskości.

Vincent miał załatwiać jakieś interesy, a później wrócić do domu. Dobrze. Tam na niego poczeka.

Rudera, zwana przez Vincenta domem, była pusta. Nie licząc panoszących się wszędzie szczurów, oczywiście. Nie chcąc łazić po mieście w pogoni za tym łachudrą, postanowił poczekać na miejscu, podpierając ścianę tuż obok drzwi. W czasie, kiedy czekał, powoli uchodziło z niego napięcie. I pożądanie. Dawno nie był z kobietą, a ta Eliza była... DOŚĆ! Przegonił obraz nadobnej Elizy. Teraz załatwiał interesy. I na interesach musiał się skupić.

Nie czekał długo. Krokiem zadowolonego z życia łachudry, który chwycił Sigmara za nogi, zza rogu przyczłapał powód porannej fatygi Sigismunda. Vincent. Wydawał się bardziej zadowolony, niż wczoraj.
- Witaj! W czym mogę Ci pomóc, przyjacielu? - zaczął tamten.
- Vincent! Dobrze cie widzieć, brachu! - odparł Siggi, dyplomatycznie nieco zwlekając z wyłuszczeniem problemu. - Mam nadzieję, że wspomożesz w potrzebie. Przypomniał sobie o mnie ten szubrawiec, Zimny, i tak jakoś nieprzyjemnie się zrobiło. - Powiedział, dla uprawdopodobnienia historyjki dodając pseudonim jednego z lokalnych lichwiarzy. - Winien mu jestem parę karli i tak pomyślałem, że kto, jak kto, ale taki dobry przyjaciel, jak ty, pomoże w biedzie. Nie, nie chcę pożyczyć - dodał na wszelki wypadek. - Ale wspominałeś o jakiejś dobrej robótce, a ja się do robótki garnę. Co ty na to? Pomożesz, prawda?
- Mam czas do pojutrza... - dodał, konfidencjonalnie ściszając głos.

Radomir 04-09-2012 23:28

- To jak krasnalu, czas ruszac - rzekł Edmundus - Tylko ludzi mało...

- Krasnoludzie - poprawił Mogund. Nie żeby go jakoś specjalnie to obchodziło jak go nazywają, jednak była pewna różnica między “krasnoludem”, a “krasnalem”. Krasnalem równie dobrze można było nazwać karłowatego człeka. - Ale co racja to racja. Zdałoby się więcej towarzyszy, szczególnie żem usłyszał od tego kowala niepokojące wieści. I powiem ci tyle, że lepiej się do tej kopalni nie zapuszczać, o ile się nie ma sił znacznych.

- Obejrzec ją zawsze można, włazic do środka przecież od razu nie musimy - szlachcic zaczynał się martwic odwagą krasnala... Krasnoluda znaczy się.Edmundus rozejrzał się, szukał wzrokiem kislevity, który siedział z nimi poprzedniego wieczora.

Brodacz prychnął w odpowiedzi. Widząc jednak, że to zbyt wiele człekowi nie powiedziało, dodał: - Obejrzeć i nie wejść? To tak jakbyś se piczkę obejrzał, a nie wszedł. Bez sensu, nie? Szczególnie, jak ci tę piczkę ktoś zaraz może zabrać!

- Teraz mówisz jak krasnolud, a nie krasnal! - krzyknął Edmundus

- Ta, taa. Nie eksy... ekcy... nie podniecaj się tak, przyjacielu. Wpierw trza kompaniję znaleźć.

- Ze znalezieniem kopalni problemów byc nie powinno. Przecież droga tam jakaś prowadzic niegdys musiała. Kierunek znamy, a kopalnia nie igła!

Edmundus wstał i rozejrzał sie po karczmie zatrzymując wzrok na tych, którzy wydawali się choc odrobinę przydatni.

- Panowie!!! - wrzasnął na cały głos - kto kiesę chce miec pełną i niezmierzone bogactwa zdobyc, co by się nie martwic co do garnka jutro włoży, zapraszam przed karczmę!

- Wiesz, tu same takie tałatajstwo. Może karczmarza się spytajmy, on pewno zna jakichś dobrych rębajłów. A jak nie to może zna kogoś kto zna kogoś. Wiesz jak to działa, nie?

- A szto wam nada? - zapytał się Kislevita, który właśnie zszedł ze schodów z wyższego piętra karczmy. Pozostali raczej ignorowali zawołanie.

- A temu o co chodzi? Rozumiesz? - zapytał szlachcic krasnoluda

- Widzisz? Mówiłem ci, że same dziwaki. Ni w ząb nie rozumiem, pewnie się wódki nachlał i głupoty gada.

- Przyjacielu, do kopalni starej idziem z krasnoludem. Złota i innych skarbów stamtąd przynieśc. A ty co, z nami idziesz, czy znów chcesz się schlac i zniknąc na cały dzień? - szlachcic dziwnie głośno i wyraźnie mówił do kislevity. W zamiarach miał to, aby tamten dobrze go zrozumiał, ale wyszło to dośc komicznie.

- W kopalnje wy chaticie idi? Ja mogu iść z wami. A skad wy znajetie a niej?

- To jednego mamy, ale wiesz, więcej by się przydało - poradził krasnolud.

- A kto normalny w samo południe czas w gospodzie spędza!? Tylko jacyś nieudacznicy co roboty nie mają, bo są na to za słabi!!! - Krzyknął szlachcic i wstał. - Wstawaj krasnoludzie, idziemy! Ty też - skinął na kislevitę.

- Ta, bo kogoś znajdziemy. - Mruknął Mogund. - Prędzej spierdalać będą...

Edmundus wyszedł przed karczmę i na chwilę przystanął. No to sie zobaczy co ten krasnal na prawdę potrafi, uśmiechnął się pod wąsem.

Aeshadiv 08-09-2012 19:38

Pod chatką wiedźmy

Eryk, Aldric i Seara zjawili się punktualnie. Nie trzeba było wiele czasu, aby wziąć konia i pojechać pod zachodnią bramę miasta. Rumak łowcy był jednym z tych pościgowych koni, które używają Kislevici w potyczkach. Alric widział, do czego zdolne są tamtejsi hodowcy i znał dobrze wartość takiego zwierzęcia.
- Więc ruszajmy. – powiedział łowca zerkając na Searę jak zwykle z nieco przymrużonymi oczyma.
Po kilku minutach byli na miejscu. Inkwizytor zsiadł z konia i prowadził go leśną ścieżką w stronę domku czarownicy. Tam przywiązał go z uzdę, po chwili ruszając w stronę kamienia.
- Witaj Siegfriedzie. – przywitał się z fanatykiem.
- Witajcie Herr Eryku. – odpowiedział Siegfried.
Łowca podszedł do zwierzoludzi. Oczywiście tak blisko jak pozwoliła mu bariera. Zastukał kilkukrotnie w nią i momentalnie podszedł do niego zwierzoludź z głową psa. Poszczerzył trochę kły i machał toporzyskiem.
- Zaraz zobaczymy czy szamańskie sztuczki są mocniejsze od tego. – powiedział do siebie.
Eryk wyjął zwoje i rozpoczął czytać ich zawartość. Siegfried słyszał, że jest to czytane w języku klasycznym. Kojarzył część pojedynczych słów z tego co było czytane. Łowca po chwili zakończył. Ze zwoju trysnęła strużka złotego światła. Nie trwało to dłużej niż sekundę zanim szaman z głową knura odwrócił się, zaśmiał i światło zamieniło się w rój tłustych much.
- Niech was szlag! Cholerne sztuczki chaosu! Dorwiemy ich i zaszlachtujemy! Wtedy ta cholerna bariera zniknie! – krzyknął zdenerwowany Eryk.

Łowca odwrócił się i powiedział:
- Już tłumacze o co tu chodzi. Obawiałem się, że tak będzie, ta czwórka jest powiązana duchowo z czterema kultystami. Bariera będzie stała dotąd dopóki sługusi chaosu nie będą martwi. Ci czterej szamani są na Tyle silni, że potrzeba samego maga wysokich elfów, żeby złamać to zaklęcie. Wniosek... musimy dorwać tę czwóreczkę, która jest gdzieś w miescie.


Nathander w świątyni

Bracia zakonni przyjęli Nathandera tak jak powinno się przyjmować gości. Porozmawiali z nim, wysłuchali jego historii, powiedzieli co o tym myślą, zapewniali, że nikt nie ma prawa zwracać uwagi na jego wygląd. Równie dobrze mogło się to przydarzyć każdemu z nich.
Jeden z akolitów w szczególności polubił Nathandera. Na imię miał Jacob i wyjaśnił wszystko po kolei:
- Z tą wiedźmą to podobno było tak. Tak twierdził brat Otto. Wybrała sobie podczas tego swojego transu jakiś ludzi z tłumu, którzy mają coś zrobić. Nie wiadomo dokładnie o co chodzi. Czterech z nich jest skazanych na porażkę, czterech na osiągnięcie czegoś. Ogólnie to wydawało mi się, że nasz braciszek coś ukrywa, ale nie chciałem naciskać. Jest doświadczonym człowiekiem, ma pewnie powód. – powiedział spokojnie akolita.

Chwilę później do jadali przyszedł wyższy kapłan.
- Bracia, nabożeństwo się zbliża. Was Herr Zeder też serdecznie zapraszam do świątyni. – ogłosił.


Siggi i Vincent

Vincent przymrużył oczy i podniósł jedną z brwi. Czyżby myślał?! Po chwili się uśmiechnął szczerząc zęby i po chwili się odezwał.
- Hym... No tak, obiecałem wspomóc dawnego kumpla w potrzebie. Dziś jeszcze mam coś do załatwienia, ale już jestem umówiony w sprawie pewnej robótki z naszym „pracodawcą”. Jakbyś mógł to zjaw się jutro po zachodzie słońca przy tych dwóch samotnych grobach niedaleko południowych murów. .

Siggi dobrze wiedział gdzie leżą te dwa groby. Słyszał nawet legendy kto tam był pochowany. Jedni mówili, że to jacyś kochankowie, inni, że to dwa czarodzieje, a jeszcze inna wersja wydarzeń stwierdzała, że to nie są groby, tylko skrytka jakiegoś przemytnika, ale co tu przemytnik miałby przemycać? Alkohol dla dziesięciolatków chować?

- Ja jeszcze się muszę dowiedzieć co i jak z tymi no... z tą całą kopalnią. Z tymi skarbami tam. Pasuje taki układ? – zapytał Vincent



Mogund, Edmundus i Kislevita

Chodząc po mieście i wypytując ludzi czy są chętni na wyprawę do kopalni Edmundus, wraz z Mogundem i Jurim nudzili się okrutnie, nikt nie robił sobie nic z ich słów.
- A Panie! Bo znów mi baba nagada, że ja chlać poszedłem!
- Do kopalni? Ale... ja ... ja się boje ciemnych jaskiń!
- Skarby? Ha ha ha!
- A ile płacicie?
- Powiedzcie jeszcze raz, czyli to w tej kopalni to idziemy zawalić skarby? Po co? Nie lepiej wynieść?!
- E...?


Większość odpowiedzi była na tym poziomie. Z kupców nikt nie chciał, straż miała swoje zajęcia, chłopi... Ech...
Wyglądało na to, że czekała ich wyprawa w szóstkę, oni i trzy butelki, które właśnie kupili od oberżysty.

Gob1in 09-09-2012 21:36

- Pasuje. - Odparł Siggi. Nie dawał po sobie poznać, ale liczył na bliższy termin. Z drugiej strony nie chciał naciskać, bo Vincent mógł zacząć coś podejrzewać i wycofać się. Trudno, poczeka do jutrzejszego wieczora.

Zostawił Vincenta w miejscu, gdzie rozmawiali i ruszył z powrotem do gospody. Miał sporo czasu i mógł ten czas spędzić na smakowaniu najlepszych trunków z piwniczki gospodarza. Męska to rzecz.

Wracając do siebie już prawie czuł w ustach goryczkę jasnego averlandzkiego piwa, której posmak miał zamiar spłukać klasycznym słodkawym ale. Uwielbiał tę niemal sztywną, zabarwioną karmelowo pianę i przyciężkawy, pełen słodyczy trunek. Fakt, że cięższą od niego głowę miewał, niż od zwykłego, jasnego piwa, ale cóż na to poradzić.

Był już w pobliżu gospody, kiedy jego uwagę zwróciła trójka, zupełnie niepasujących do siebie postaci. Przede wszystkim krzykliwie ubrany szlachciura, mgliście pamiętał, że to chyba on poprzedniego wieczora fundował darmowe trunki bywalcom szynku, do tego krępa sylwetka krasnoluda i obco odziany człowiek, przywodzący na myśl mieszkańca wschodnich kresów Imperium. Całą trójkę łączyło jedno - przygnębienie i rezygnacja widoczne na twarzach.

Podszedł bliżej i usłyszał rozmowę fircyka z jakimś żałosnym menelem, którego nawet z tej odległości było wyraźnie czuć rynsztokiem. Zbliżył się jeszcze i skrzywił się, bo waliło okrutnie.
- ... kopalnia? - dopytał żul, wyraźnie chwiejąc się na nogach. - Eee, tam, panie - przecie tam nie ma jak gardła zwilżyć... - odparł. - Aaa - nie macie aby kilku miedziaków dla spragnionego kompana? - zręcznie przeszedł do właściwej sobie gadki, jednak szybko został pogoniony warknięciem niskiego brodacza i niecierpliwym machnięciem ręki szlachcica.

- Witam panów. - Zaczął rozmowę, zwracając się do fircyka, który zdawał się być liderem grupy. Inaczej zresztą być nie mogło - żaden z tych szlachetnie urodzonych darmozjadów nie zniósłby wykonywania poleceń kogokolwiek o niższym statusie.
- Przechodziłem obok i usłyszałem, że szukają panowie kogoś do wyprawy do tutejszej kopalni... - przerwał na chwilę, szukając potwierdzenia w twarzach trójki mężczyzn. - A tak się składa, że mam trochę wolnego czasu... - dodał.
- Jestem skłonny wam pomóc, jak tylko dogadamy szczegóły wynagrodzenia i rolę, jaką miałbym pełnić. - Zaproponował, porzucając niedbałą gadkę i przechodząc do konkretów. Lubił jasne reguły. Żadnej ściemy. Bałagan sprawiał, że wielki Nulneńczyk zaczynał tracić cierpliwość. A wtedy zwykł się denerwować i nazbyt często używał swej siły do rozwiązywania skomplikowanych sytuacji. Cóż - taki już był Siggi.
- No i kiedy ruszamy? - zakończył, uśmiechając się szeroko.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:40.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172