lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP IIed.] Ciężar przeznaczenia (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/12592-wfrp-iied-ciezar-przeznaczenia.html)

Nefarius 11-05-2013 11:36

Bieli ile sił w nogach. Przynajmniej większość grupy rozbitków. Wiedzieli, że gdzieś tam ktoś potrzebował pomocy, jednak niewielu pragnęło udzielić potrzebującym owej pomocy bardziej niż sami by jej nie potrzebowali. Każdy z nich wiedział, że gdzieś tam w głębi lasu może czekać na nich schronienie, ciepły posiłek i opatrunek na rany. Musieli walczyć o przeżycie w każdy, możliwy sposób. Chociażby wkupując się w łaski tubylców. Po za tym płynęło z tego jeszcze kilka innych pozytywów.
Dzień powoli chylił się ku końcowi. Słońce bardzo szybko zachodziło tutaj za horyzont. Zmierzch był dość bliską wizją, a zamglony, nieznany las nie był dla rozbitków gościnnym terytorium. Część z nich uzbrojona w pochodnie inni w prowizoryczną broń, a jeszcze inni w znaleźną broń. Każdy czuł jak serce wali mu niczym młot w kuźni, albowiem wiele ryzykowali nawet w starciu z wygłodniałymi wilkami. Byli słabi i zmęczeni a do tego w połowie bezbronni.
-Patrzajcie!- krzyknął Starkad. Mężczyzna wskazał palcem niewielki strumyk płynący zaledwie dwa metry obok niego. Problem pitnej wody już zniknął i choć sytuacja wciąż była niebezpieczna, wiedzieli, że w końcu natrafili na jakiś pozytyw. Nagle szemrząca woda w szybkim nurcie przyniosła sporą plamę krwi, unoszącą się na powierzchni. Mężczyźni spojrzeli na siebie.
-Trup w wodzie...- burknął Erlendsson.
-Aaaagh!...- ścięty krzyk mężczyzny dodał im animuszu. Ruszyli wzdłuż linii brzegu przed siebie wiedząc, że dotrą po strumieniu do tego, czego szukają.

Gottfried

Biegnąc za resztą rozbitków pozostawał nieco w tyle. Dopiero, kiedy przyspieszyli kroku, organizm oznajmił mu iż lewe kolano jest mocno poobijane i ból dopiero się ujawnił. Z pewnością był to skutek uderzenia o jakąś małą skałę przy brzegu, lub w czasie gdy statek rozkołysany na falach miotał załogą po całej swej powierzchni. Kompani oddalali się na niebezpieczną odległość i już miał wołać by zaczekali chwilę na niego, gdy kątem oka ujrzał krzepką istotę po swej prawicy, spowitego półmrokiem wieczornej pory, oraz gęstą mgłą. Mężczyzna zatrzymał się jak wryty i spojrzał w tamtą stronę. Pierwsze co dostrzegł był wilk. Spory, ważący dobre osiemdziesiąt kilo, o szaro żółtawym umaszczeniu. Czaił się ledwie widoczny w mgle zaledwie kilka kroków od Gottfrieda. Pozostała część rozbitków musiała go zwyczajnie nie zauważyć. Pech chciał, że to Gottfried dostrzegł go i stanął w miejscu. Po chwili mężczyzna ujrzał coś jeszcze. Tuż przed wilkiem leżało dziecko. Nieprzytomny, skromnie odziany chłopczyk. Miał na barku kilka krwawiących zadrapań po pazurach, lub zębach, lecz rana zdawała się być niegroźna dla jego życia. Widząc Gottfrieda spory wilk pochylił łeb, najeżył futro i powoli wycofał się do tyłu zostawiając dziecko w spokoju, po czym odwrócił się błyskawicznie i zniknął człekowi z oczu.


Eliasz 11-05-2013 12:08

„Woda Woda!!!” Radość nagle przepełniła serce Hansa, wiedział już, że nie skonają z pragnienia. Śmierć z łap wilków była przynajmniej szybsza i mniej bolesna. Kompani biegli tuż obok, Hans zwolnił nieco bieg aby móc zrównać się zresztą. Po drodze zauważył w strumieniu omszały kamień, chwycił go niemalże w biegu, żałując, że wcześniej nie przygotował się lepiej. Na plaży leżało tyle kamieni w których mógł wybierać, ale dziękował losowi i z ten. Rozbitkowie byli tak żałośnie uzbrojeni, że nawet kamień, którym można było rzucić w wilki był tu na wagę złota. Bo jakże inaczej ocenić przedmiot od którego mogło zależeć własne życie?

Hans momentalnie docenił wszystkie rzeczy i wygody które miał jeszcze nie tak dawno temu, a których w swej głupocie nie doceniał. Jadło z napitkiem, ubrania, dach nad głową i hamak w kajucie, nawet hubka i krzesiwo wydawały się skarbami nie z tej ziemi kiedy musiał zmagać się przez dobre dwie godziny z patyczkami i próbą wskrzeszenia iskry, która wcześniej tak łatwo mógł wywołać. „Miecz … ojciec mnie zabije” - patrząc na pochodnie i kamień z bólem uświadomił sobie iż utracił rodzinny miecz i łuk, pamiątkę po dziadku, bez których ojciec zapewne nawet nie wpuścił by go z powrotem do domu. „Dom...” - wydawał się teraz pałacem dla królów, rajem dla strudzonego życiem wędrowca, czymś co byłoby szczytem marzeń na jakie ośmielić mógł się Hans. A jeszcze nie tak dawno wydawał się zwyczajnie za ciasny... Ileż by teraz dał aby znów się w nim znaleźć.

Adrenalina dodawała sił zmęczonemu młodzieńcowi, biegł w stronę krzyku, co jakiś czas nawołując, próbując przepłoszyć zwierzynę i dodać sił zaatakowanemu .
-Wytrzymaj !, Biegniemy ! Wynocha wilki, wynocha!! - mógł mieć tylko nadzieję, że pędząca gromada, hałas jaki czynili i nawoływania przepłoszą drapieżniki. Nadzieja była jedną z niewielu rzeczy która mu się ostała...

Kerm 11-05-2013 12:57

Friedrich zatrzymał się w pół kroku, cofnął i podniósł rzuconą przez Urlicha włócznię. To był oręż zdecydowanie lepszy, niż jakaś tam pochodnia.
W pierwszej chwili chciał nawet rzucić płonącą gałąź z powrotem do ogniska, ale po sekundzie namysłu zrezygnował z tego.
Pochodnię zawsze można było wyrzucić, a robiło się coraz ciemniej. Poza tym wilki mogły bardziej przestraszyć się ognia, niż jakiegoś kija, nawet z ostrzem na końcu.

Las stawał się coraz bardziej mroczny, mgła ograniczała widoczność i przeszkadzała w dostrzeganiu szczegółów i wnet Friedrich zaczął doceniać pochodnię, nawet jeśli początkowo nieco mu przeszkadzała. Dawała nieco światła i, nie da się ukryć, podnosiła nieco na duchu.

Nawet gdyby, czego Friedrich wcale nie pragnął, nie udało się nikogo ocalić, to i tak wyprawa do lasu przyniosła wymierne korzyści. Przynajmniej nie groziła im śmierć z pragnienia. A że w strumyku pływał truposz? Wyciągnie się go i tyle.

Kolejny okrzyk sprawił, że Friedrich przyspieszył i, nie oglądając się na innych, ruszył wzdłuż brzegu.
To by była ironia, gdyby się okazało, że przybiegli za późno i nie zdołali przyjść z pomocą ludziom, którzy znaleźli się w opresji.

wysłannik 11-05-2013 13:52

~ Kapłan. - rozmyślał Konrad patrząc się na Gottfrieda przed wyruszeniem ~ Kolejny popapraniec? - tego pewny nie był ~ Zaledwie wycie wilków potrafi wystraszyć grupę dorosłych mężczyzn, a na dodatek kapłan nawołuje do walki za Imperium. Pobożny, nie ma co, jednak kto za Imperium tutaj walczyć będzie?

Las był niegościnny. Otulająca go zewsząd mgła podkreślała jeszcze bardziej jego surowy charakter. Na schronienie czy ciepłe żarło Konrad nie liczył. Zdawał sobie sprawę że wraz z załoga nie są sami na wyspie, a że wyspa od znanych lądów jest daleko, to i pewnie tubylcy są daleko od przyjmowania gości z otwartymi ramionami. Altman miał nadzieję że szybko znajdą to czego szukają, bo już noc się zbliżała, a kto wie co taki las skrywa pod płaszczem ciemności, kto wie jakie istoty wylazłyby ze swoich kryjówek na noc.

W końcu dotarli w jakieś bardziej cieszące oko i duszę miejsce, dotarli nad strumyk. Konrad prawie że natychmiast padł na kolana i nabrał w dłoń nieco wody by się napić. Po chwili zobaczył, z resztą jak i reszta, że z góry strumyku płynęła krew.
- O w mordę. - powiedział słysząc krzyk mężczyzny.
Cyrulik przetarł czoło i ruszył za resztą, jednak nie biegiem. Postanowił iść szybszym krokiem ale nie biec, bo przecież co to da jeśli dotrze do wilków ale nie będzie miał sił do walki z nimi.

Zormar 11-05-2013 16:58

Urlich został praktycznie sam przy ognisku, z którego co jakiś czas, a właściwie co chwila strzelała jakaś iskierka. Stwierdzenie sam wzięło się z tego, że swego brata Wolfganga nie brał do tejże rachuby, a ten cały Arthur przez tą swoją amnezję jak słyszał był niespełna rozumu.

Czarownik siedział pochylony rozmyślając. ~ Ciekawe czy znajda coś pożytecznego, pozwoli przetrwać w tejże głuszy. Najbardziej przydała by się strawa jakaś, nie pogardził bym choćby wilkiem z rusztu, lecz wolał bym coś bez kłów, dajmy na to jakąś kuropatwę, czy inne ptaszysko. Wolfgang tez pewnie zaczyna być głodny, mimo iż w tej postaci nie potrzebuje jedzenia dużo, ale bez niego też się nie obejdzie, w końcu każdy potrzebuje coś co jakiś czas do gęby włożyć. ~ Dziwną rzeczą było, że jego myśli spłynęły z wód oceanu wiedzy wyższej i ważnej, na jezioro spraw tak prostych jak jedzenie. Prawdopodobnie miało to związek z tym, iż jego żołądek od pewnego czasu domagał się jadła, którego oczywiście nie było.

Mężczyźnie nie chciało się o tym dalej rozmyślać nad tymże tematem, który przysparzał tylko więcej problemów, gdyż od tego ciągłego rozmyślania stawał się coraz bardziej wygłodniały. Po chwili znalazł coś co sprawiało, że gdy się w to wpatruje, to zapomina się o świecie. Ogień. Ogień z ogniska przyciągał wzrok. Chciało się nie wiadomo czemu w niego wpatrywać. Patrzeć jak ogniste języki smagają kolejne kawałki drewna, by je spopielić, by stały się już niczym. ~Ogień potężna moc, która według zwykłych ludzi jest rzeczą nieokiełznaną, mimo, iż ludzkość wykorzystuje go od zarania dziejów... Płomień od zawsze był nieodzowny w jego życiu. Pozwalał przeżyć, ale też odbierał życie. Jednak niektórzy znaleźli sposób by okiełznać go, gdyż poznali wiatry magii, a jednym z nich jest właśnie ogień. Kontrolować tak potężny żywioł, to by było coś interesującego. Spopielanie jakiś tam nic nie znaczących istot jednym skinieniem palca. Tak, to by było wspaniałe...Hmm... A może to jest właśnie droga którą powinien obrać w swej sztuce magicznej? Kontrola nad wszechobecną mocą ognia, która sprawia, że wszystko żyje, ale i ginie? Czy to jest droga, którą powinien objąć? Czy jego przeznaczeniem jest zapanować nad tą mocą, czy nad mocą Dhar? ~ Zaczął się spierać w myślach sam se sobą, a po chwili wyjął zza pazuchy swój tubus. Przez chwilę miał chęć wrzucić go do ogniska, ale czy powinien pozbawiać się tego zabezpieczenia, czy nie? To był jego największy teraz dylemat. Mimo wszystko nie odważył się, tylko z powrotem schował pojemnik za pazuchę i oddał się spoglądaniu w płonące języki w ognisku myśląc co ma począć.

Luffy 11-05-2013 17:57

Buźka szedł najszybciej jak tylko mógł, chcąc pomóc zaatakowanym ludziom. Zaaferowany nie spostrzegł nawet, kiedy od ich grupy odłączył się Gottfried. Gdyby zwrócił na to uwagę, bądź usłyszał jego wołania z pewnością by się cofnął. Jednak teraz cały był skupiony na nasłuchiwaniu krzyków i przeszukiwaniu wzrokiem mgły przed sobą. Całe szczęście, że wzięli te prowizoryczne pochodnie.

Gdy natrafili na strumień, z jego gardła wydał się krótki okrzyk radości. W mgnieniu oka dopadł wody i już miał począć pić, gdy przeźroczysta tafla zabarwiła się szkarłatem. Skrzywił się i cofnął od wody. Pragnienie natychmiast zniknęło, zastąpione nową dawką energii i determinacji w szukaniu tubylców.

Zobaczył, jak wszyscy przyśpieszyli, ruszając w górę potoku, skąd doszedł przeraźliwy okrzyk mężczyzny. Buźka nie miał zamiaru zostawać w tyle, wręcz przeciwnie, liczył, że uda mu się być jednym z pierwszych na miejscu. Lubił pomagać i być pomocnym. Widział, jak Hans zebrał po drodze kamień. Niezły pomysł, Burden postanowił pójść w jego ślady i z dna strumyka wybrał kilka ładniejszych kamieni. Czuł, że jego wyczerpane i głodne ciało wytrzyma jeszcze tę chwilę mobilizacji.

VIX 12-05-2013 05:17

Sverrisson biegł tak szybko jak bezdomny kundel biegnie do kawałka rzuconej mu wędzonej kiełbasy. Człeczyna Hans, również trzymał porządne tempo... krasnolud przyzwyczaił się już do tego że ten młodzieniaszek potrafił biec równie szybko co goniec z Gór Skadii, a wiedzieć trzeba że był to nielichy wyczyn, tym bardzie w wykonaniu człeka. Za plecami khazad słyszał odgłosy stóp innych biegnących, dobrze było wiedzieć że nie biegną we dwóch tylko, wszak zmierzali w nieznane. Mleczna mgła, która co raz to gęstszym woalem zalewała las, pogłębiała tylko uczucie bezradności i zagubienia. Sverrisson szybko wyznaczył w myślach drogę powrotną i obiecał sobie że nie da się zmylić przeklętym drzewom, mgle i nocnej porze, która zbliżała się nieuchronnie jak szczodry szczoch po tuzinie dzbanów, jasnego pełnego wywaru na chmielu pędzonego.

Słowa Starkada przerwały wieczorną ciszę, zakłócaną jedynie naprzemiennymi, ciężkimi oddechami, w głównej mierze należącymi do ludzi nie nawykłych do takich biegów, jeno do tułania się miejskimi uliczkami. Po tym jak norsman stwierdził oczywiste, dodał jeszcze swoje domysły... przerwał czyli ciszę dzięki której mogli podejść wroga niezauważeni. Helvgrim miał go już zrugać za bezmyślność, ale po chwili inni się dołączyli i zaczeli nawoływać do tych co pomocy wzywali, jak można się było domyślić. Krasnolud ugryzł się w język i przeklął w myślach cały ród Sigmara Wrzaskodzierżcy, co to go jego wierni naśladować za wszelką cenę chcieli zawsze i wszędzie.

- Ciszej, usta zewrzyjcie, wroga ku nam nie ciągnijcie, niechaj na nas nie czeka gotowy. Krasnolud mówił do zebranych nad strumieniem ludzi. - Jak mają kogo ubić to szybciej to zrobią jeśli usłyszą że odsiecz idzie. Jak ich lico widać już będzie... wtedy wrzasku narobimy, uwagę ściągniemy... teraz to jeno możemy w pułapkę wbiec.

Helvgrim powiedział co na myśli miał. Spojrzał w wodę i dostrzegł ją zabarwioną na szkarłat. Cyrulik Altman cofnął dłoń kiedy czerwonej wody w nią nabrał... dziwić się mu co nie było. Każdy z zebranych spoglądał chciwie na strumień, jednak krew w wodzie rozwiała wątpliwości co do tego czy zatrzymać się i pragnienie nią ukoić. Tę krótką chwilę wszyscy wykorzystali na złapanie oddechu. Ktoś się uzbroił w kamienie, inny splunął na ziemię gestą flegmą. Krasnolud spostrzegł że jest ich mniej niż się spodziewał... myślał że Ulrich czy Gottfried podążą ratować nieznajomych co to może uratują swych zbawców wtedy. Jednak ich teraz tu nie było. Kolejny chciwy łyk powietrza i Helvgrim zakomenderował.

- Biegniemy. W górę strumienia. Powiedziawszy to ruszył energicznie naprzód. Biegnąc i ciężko dysząc mówił. - Jeśli to norsmeni będą, a nie wilki, to litości nie miejcie, oni raz nawet o waszych siostrach czy matkach nie wspomną, jeno wam bebechy wyprują... może nie tak jest Starkad? Zapytał Sverrisson czując na swoich plecach nienawistne spojrzenie norsmana.

- Ci...jesteśmy blisko. Ja pójdę z lewej strony strumienia. Jeden ze mną. Helvgrim rzucił płonącą żagiew w nurt strumienia i wszedł w wodę, kiedy zamoczył stopy, dodał szybko. - Ludzie czy wilki... z dwóch stron się nas nie spodziewają. Dajcie nam przewagę. Krzykiem ich na siebie ściągniemy... wtedy weźcie ich tyły. Krasnolud nie czekał na słowa innych, wiedział że sam już mnogo czasu zmitrężył na gadanie. Czas było działać. Ruszył przeciw wrogom uzbrojony jedynie w honor i chwałę khazadów... bez ostrza w prawicy i bez stóp w buty odzianych. Kusił los, ale co mu pozostało po tym jak krwawą ofiarę na swej twarzy dziś już złożył? Niewiele.

SyskaXIII 13-05-2013 00:30

Warren biegł z ostrzem sztyletu w ręce. Miał nadzieję, że opuści towarzystwo zaraz po tym gdy dojdą do jakiegoś miasta. Jednak takowe miasto wypadałoby najpierw znaleźć. Po dotarciu do strumyka miał ochotę napić się wody. Szybko jednak zaprzestał tego, gdyż woda zaczęła spływać czerwienią, czerwienią krwi. Nie było pewne czy to krew ludzka czy zwierzęca, ale krew jest krwią. Niesmaczna i nieprzyjemna.

Nie miał zamiaru wychylać się przed szereg ani nikomu nie utrudniać pracy. Chciał tylko cało odejść z tego miejsca i wrócić do Imperium, gdzie mógłby zająć się swoimi sprawami.

MrKroffin 13-05-2013 14:21

Albrecht biegł przed siebie. Nie myślał za wiele, cel wydawał się jasny. Nagle spojrzał na niebo i go zamurowało.
~ Zmierzcha ~ pomyślał ze strachem.
Rozejrzał się dookoła. Gottfrieda nigdzie nie było, choć Niedźwiedziowi wydawało się, że biegł z nimi.
~ Cholera, trzeba coś wymyślić. Gdzie go poniosło? ~
Tak czy inaczej Albrecht stwierdził, że kapłan sobie poradzi, a gdyby był w niebezpieczeństwie to z pewnością nie odszedł tak daleko, aby reszta go nie usłyszała, gdy będzie krzyczał. Naprzeciw siebie natomiast rycerz słyszał ludzi, których życie zapewne teraz się ważyło, więc uznał, że pierwej trzeba pomóc nieznajomym. Ponownie spojrzał na zachodzące słońce.
~ Jeszcze mam trochę czasu, powinniśmy zdążyć wrócić do ogniska ~
Pomimo tego, że starał się pocieszać, w jego myślach pojawiały się czarne scenariusze. A każdy następny gorszy od poprzedniego. Odrzucił teraz zbędne myśli, trzeba było pomoc tym ludziom. Podbiegli do jakiegoś strumyka. Rycerz odetchnął. Słodka woda była tym, czego im potrzeba. Nagle krystaliczny strumień zbrukała bordowa ciecz. Ani chybi krew. Albrecht skrzywił się. Miało być tak pięknie. W myślach polecił nieboszczyka Sigmarowi i poprosił, aby jego dusza przeszła bez problemu do królestwa Morra. Przez mgłę pole widzenia było dość ograniczone co nie wróżyło łatwej walki, jeśli owa nastąpi.

Zduszony krzyk wyrwał go z zamyślenia. Nie spodobały mu się słowa Helvgrima, który stwierdził, że jeśli będą to norsmeni to należy bezwzględnie atakować. Niedźwiedź miał swój honor, wszak bycie rycerzem do czegoś zobowiązuje. Stwierdził, że sam nie zaatakuje tubylców, chyba że ktoś z jego towarzyszy będzie w niebezpieczeństwie lub norsmeni sami na nich zaczną nacierać.
~ Z drugiej strony, jaki może być pożytek z brudnych pogan? ~ pomyślał niepewny czy ma rację.
Wkrótce jednak odegnał te myśli przypominając sobie, że ślubował chronić niewinnego życia, a takim póki co wydawali się nieznajomi. Sverrison ruszył lewą stroną zakładając, że zajdą wrogów z dwóch stron. Albrecht uznał to za dobry pomysł i postanowił cicho podejść z prawej strony.

hubix 13-05-2013 19:39

Cholera..... -rzucił Gottfried odganiając wilka pochodnią

Szybko Szybko nie mam czasu - myślał Gottfried
Ogień , wbił pochodnię w ziemię
Sprawdzić oddech , oddycha - ucieszył się Gottfried
wymacać tętnicę sprawdzić bicie serca ,- tak jak uczyła go matka ,
gdy żył jeszcze jego....
nie czas na to i zaprzestał dalej o tym myśleć młody akolita
Dezynfekcja.....
Tak! - ucieszył się Gottfried z grogu
No bo w końcu gorący alkohol raczej odkazi rany?

Bandaże- przypomniał sobie Kapłan rozpalając
maleńkie ognisko z gałązek rozrzuconych dookołą
a obok niego trzymając butelkę z grogiem i grzejąc je nad ogniem

Ehh ....dar od braci prawdziwa wełna...- pomyślał
odzierając kawałek rozdartego już rękawa szaty ,
i na szybko mocząc go już w gorącym alkocholu...

Cholera parzy ....- Naszczęście Gottfried pamiętał że można wykorzystać patyk do zaciskania zębów z bólu więc włożył takowy malcowi do ust sprawdzając czy nie dławi się językiem
No to raz kozie śmierć - przeżegnał się Gottfried i już miał zalewać drobne skaleczenia....
TSZZZ rozległo się syczenie pary z butelki pełnej gorącego grogu ......

Nasączony bandaż i kilka kropel starczy raczej nie cała butla - Domyślił się na szczęście Gottfried w ostatniej chwili
I tak opatrzywszy rany młodego dzieciaka Uświadomił sobie gdzie się znajduje A niech mnie Mann pochłonie..... - to jedyne co wyszeptał Gottfried kiedy zaczął dorzucać drwa do ognia aby dzikie bestie odgonić

PURPUROWY mam miejscowego jest ranny
PURPUROWY... - krzyczał nonstop Gottfried układając z gałęzi strzałkę na ziemi w kierunku w którym jak się domyślił po śladach przybyli i tam właśnie się udał przypominając sobie o Albrechcie.....


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:06.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172