Zgliszcza golema były jednoznacznie martwe. Ohydna masa jaka z nich pozostała nie zachęcała do głębszych poszukiwań. Ze spalonych resztek ciał wystawały poczernione kawałki desek, z powyginanymi kotwami i gwoździami oraz poskręcane kawałki metalowych elementów konstrukcji. Wszystko przyprawione w ludzkim sosie. Pozostawili szczątki samym sobie i opuścili pandemonium, w jakie zamienił się plac po wybuchu Magnusa i nadejściu golema, bezbłędnie kierując się szlakiem krwi i ciał pozostawionym przez konstrukta, podczas jego morderczego marszu przez miasto. Makabryczne wskazówki powadziły do Nowego Miasta, ale tym razem dostęp tam był możliwy. A to za sprawą golema, który wychodząc z dzielnicy rozniósł na strzępy barykadę blokującą dostęp. Pochlastane ciała dwóch strażników nadal leżały na porozrzucanych szczątkach zapory. Zaraz za nią trop skręcał w boczną ulicę, wiodącą w kierunku doków. Na progu speluny o wdzięcznej nazwie „Powrót Zbója” leżało kolejne ciało, niemal rozerwane na dwie części. Brakowało drzwi i prawie połowy frontowej ściany, przez którą golem wydostał się na zewnątrz. Wnętrze było zupełnie puste, nie licząc martwego człowieka rozciągniętego na jednym ze stołów, z którego blatu wciąż lała się krew. Część lichego kontuaru była rozwalona, a za nim widniała spora dziura w podłodze. Tam znajdowały się schody do piwnicy. Dziesięć schodów wiodło w dół, do pomieszczenia pod karczmą. Piwnica cuchnęła starymi ziemniakami, zgniłą kapustą, pleśnią i dodatkowo odorem rozkładających się ciał. Właściciel składował tu skrzynki, worki i beczki, a także nieco narzędzi ciśniętych na kupę w kącie. W jednej ze ścian widać było wąską szczelinę, przez którą do piwnicy sączyło się mdłe światło, które na moment osłabło i znów zaświeciło. |
Pójście na piwo było z pewnością wyborem prostszym, niż pójście tropem zbudowanego z kawałków ciała potwora, chociaż droga, jaką tamten się poruszał, była widoczna dla każdego, kto tylko miał oczy. I trudno było nie trafić do celu - do mordowni zwanej "Powrót Zbója". Z jakiego powodu właśnie w tym miejscu ktoś postanowił w takim miejscu zabrać się za konstruowanie potwora? Czyżby dlatego, że każdy porządny człowiek ominąłby to miejsce szerokim łukiem, a tych mniej porządnych nie obchodziło nic, nawet człek targający pod pachą czyjąś nogę? A może tu, w piwnicach, było zejście do kanałów, gdzie jakiś szaleniec zabrał się za tworzenie przeklętego golema? Tam jeden nekromanta, tu kolejny... - Może kolejne flaszki z olejem? - zasugerował Gotfryd. - Mało kto i mało co lubi ogień. Zaopatrzywszy się (na wszelki wypadek) w broń, która w tak skuteczny sposób rozprawiła się z golemem, Gotfryd podszedł do ściany, zza której wydobywało się nikłe światło. Chciał sprawdzić, czy to drzwi, czy tylko szczelina między deskami i, w razie możliwości, dyskretnie zerknąć, co się znajduje po drugiej stronie. |
Na stwierdzenie Gotfryda miał już powiedzieć, że słyszał o konstruktach właśnie z ognia stworzonych, ale ugryzł się w język. Po cóż wywoływać licho, skoro i tak pewnie czeka ich ciężka przeprawa z tym, co tutaj siedzi? Flaszkę otrzymaną od Gastona na placu przekazał Gotfrydowi, samemu zamierzając korzystać z przepływających tutaj strumieni mocy. Nie próbował przyglądać się barwom - ilość trupów aż nadto wskazywała, który kolor Wiatru był tutaj najbardziej dostępny. W czasie, gdy Gotfryd zbliżył się do szczeliny, najpewniej z zamiarem zerknięcia na źródło światła, Wolmar rzucił okiem na zawartość piwnicy, ze szczególnym uwzględnieniem jakichkolwiek zwłok. Jeśli mają do czynienia z kimś, kto włada zakazaną sztuką, to każdy w miarę kompletny nieboszczyk może sprawić im niemiłą niespodziankę. Obczajał przy tym możliwą drogę ucieczki, gdyby pojawił się kolejny golem. |
- Gotfryd uważaj na rzucanie oleju pod ziemią - powiedział Gaston napinając kuszę - Ostatnio były z tym problemy. Czarny wymierzył broń w pulsujące światło, gotów strzelić gdy zauważy coś niebezpiecznego. Ciekawe kim był czarownik, hrabia, czy może jeszcze kto inny? |
Szczelina okazała się dobrze zamaskowanymi drzwiami, które w tym momencie były lekko uchylone, przepuszczając światło z wnętrza. Światło było wątłe, gdyż świeciła się tylko jedna świeca postawiona bezpośrednio na okrwawionym stole, obok nieruchomego ciała jakiejś kobiety. Wszędzie dookoła walały się ludzkie szczątki, wymieszane z okrwawionymi piłami, młotkami, dłutami i wiertłami oraz równie zakrwawionymi kawałkami metalu i deskami. To tutaj jakiś chory umysł musiał wykoncypować golema i zrealizować swój cel. Ściany były pokryte jakimiś gryzmołami, wśród których przeważał wyklęty symbol Khorne’a i wypisane palcem nurzanym we krwi wersety z świętych ksiąg Świątyni Sigmara, najczęściej typu „Sigmar powróci”, „w Sigmarze ma siła” lub „oczekuję w pokorze powrotu boga mego Sigmara”. Gotfryd zaglądając przez szparę w ścianie zauważył, że makabryczny warsztat nie był pusty. Przy jednej z naprędce zbitych drewnianych szafek kucał jakiś mężczyzna, okutany w obwisłą, szarą opończę. Grzebał we wnętrzu, wyciągając i odkładając na rosnący obok niego stosik ponure utensylia. Najwidoczniej czegoś poszukiwał. W pewnym momencie odwrócił się, być może zaniepokojony szmerami i stłumionymi odgłosami wydawanymi przez znajdujących się w pomieszczeniu obok awanturników. Gotfryd natychmiast go rozpoznał. Był to ten sam groteskowo gruby jegomość, którego spotkali wcześniej, wychodząc z hali produkcyjnej. Mężczyzna poderwał się na równe nogi, równocześnie zrywając z siebie szatę. Na jego brzuchu coś było! W wyciętej w kubraku dziurze widniała wyrastająca wprost z brzucha ludzka głowa i kawałek ramienia. Gotfryd nie był w stanie opanować krzyku zaskoczenia, gdy rozpoznał twarz pasożyta. Należała do samego Klausa Leibnitza, arcykapłana i kultysty z Middenheim! Nosiciel porwał za leżący obok niego młot i wyjąc dziko, czemu towarzyszył niezrozumiały bełkot wydobywający się z ust Leibnitza, rzucił się w stronę szczeliny. Zamachnął się młotem i rąbnął z całych sił w drewnianą konstrukcję. Siła uderzenia połamała deski i odrzuciła Gotfryda na środek piwnicy. Mutant zawył i wymachując młotem wbiegł do piwnicy za strzelcem. |
Wrzaski z pomieszczenia obok poprzedziły pojawienie się niewątpliwie zmutowanego osobnika wymachującego wielgachnym młotem. Nie tak ładnym i kunsztownie wykonanym, jak Wolmarowe znalezisko z grobowca, w którym znaleźli pierwszy artefakt, ale przecież nie każdy może być taki zdolny, jak wschodząca gwiazda Kolegium Bursztynu. Nie miał czasu przyjrzeć się twarzy wystającej z brzucha wyjącego przeraźliwie osobnika, gdyż kończył właśnie splatać zaklęcie i wziął zamach, żeby cisnąć zwitkiem czystej energii w przeciwnika. W każdym razie owa gęba wydała mu się znajoma. Wyrzucił ramię do przodu nie usiłując nawet celować - wiedział, że pocisk bezbłędnie znajdzie drogę do celu. |
Gaston początkowo był zaskoczony walącym się rusztowaniem i przewracającym Godfrydem ale szybko się ogarnął. Gdy wymachujący młotem kultysta wpadł do pomieszczenia piwnicy, to nie patyczkując się wiele wystrzelił z kuszy. Celował w brzuch, a może w głowę? Tak czy siak w to miejsce gdzie zwykły człowiek ma mostek. |
Zaskoczenie, przerażenie i siła uderzenia sprawiły, że Gotfryd, oszołomiony, znalazł się na podłodze, parę metrów od ściany. Przez moment nie był w stanie się poruszyć, ale na szczęście kompani stanęli na wysokości zadania i spróbowali powstrzymać potwornego mutanta. Gdy wreszcie Gotfryd otrząsnął się z zaskoczenia, wstał, chwycił mocniej miecz i zaatakował przeciwnika. |
Równocześnie z ostatnim słowem magicznej inkantacji szczęknęła cięciwa kuszy. Magiczne żądło bezbłędnie odnalazło cel, uderzając w mutanta. Niestety nie można tego było powiedzieć o bełcie z kuszy, który wbił się w belkę stropową nad głową nosiciela. Mutant krzyczał coś niezrozumiale, nie wiadomo czy z bólu po zetknięciu z magią czy w szaleństwie, Leibnitz uwięziony w brzuchu mamrotał niezrozumiale i prezentował komiczne miny. Gotfryd cofał się, chcąc uniknąć opadającego raz po raz młota. W momencie, w którym na droga na schody stała otworem i nikt nie przegradzał drogi ucieczki mutantowi, ten zaprzestał walki, porzucił młot i pędem wbiegł na schody. - Odzyskam go! Kiedyś go zdobędę! Puchar będzie nasz! – krzyczał zupełnie innym głosem niż chwilę wcześniej. Wbiegł na górę, ciągle krzycząc bluźnierstwa. – Xarthodox powróci! |
- Łapcie go! Gońcie! Straż będzie potrzebować twórcy golema! - krzyknął do Gastona i Gotfryda. - Żywego lub martwego... - dodał ciszej. - Ja tymczasem poszukam kielicha! Dzięki umiejętności postrzegania przepływających Wiatrów Magii powinien być w stanie dostrzec zakłócenia w ich przepływie spowodowane obecnością artefaktu. Jeśli kielich wygląda zwyczajnie, to nie-czarodziej nie będzie w stanie stwierdzić, że to właśnie ten właściwy. Przy tej okazji sprawdzi, czy poza imponującą kolekcją zwłok i części ludzkich ciał mutant nie zgromadził czegoś bardziej przydatnego, co pozwoliłoby ulżyć nadwyrężonym sakiewkom biednych jak myszy zakonne bohaterów kolejny raz ratujących Imperium przed pojawieniem się demona. Mimo głęboko skrywanej i całkiem przy tym zrozumiałej pokusy, by zgarnąć wszystko dla siebie, zamierzał uczciwie podzielić się z towarzyszami ryzykującymi przecież podobnie, jak on sam. Może kiedyś historia zapamięta go jako Wolmara Wspaniałomyślnego? |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:52. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0