8 Kaldezeit 2514 KI, środek nocy Krawędź Steigerwaldu i północnych Odłogów Thurin odwrócił się na pięcie, słysząc przeraźliwy okrzyk Rorana. Kątem oka przyuważył zapadającego w las goblina. Zaklął szpetnie pod nosem, wpatrując się w ptaszysko. Ujął drzewce topora i na kilka sekund zawahał się. Nie takie rzeczy już robił... ale tym razem może mieć o kwartę mniej szczęścia, owa kwarta, czy dziesiąta część, może przeważyć i skończy się życie Thurina Thurinssona. Perspektywa niezbyt nęcąca, by nie rzec - wkurzająca. |
Jochen skrzywił się widząc, jak jego strzała ledwo zraniła przeciwnika i zachęciła go jedynie do szybszej ucieczki. Na szczęście Felix miał lepsze oko. Albo i (co sugerowało imię) więcej szczęścia. Nie to było jednak ważne, ale sam fakt powalenia jednego z przeciwników. Co do dalszych losów staruszki to Valahuir zapewne miał rację. Jeden fałszywy ruch... Z drugiej strony - jeśli nie podejmą żadnych kroków, to staruszka i tak zginie, bowiem wojak wyglądał na zdeterminowanego. - Rzuć nóż i zostaw ją, a odejdziesz cało i zdrowo - obiecał. |
Z każdym cięciem sytuacja nie stawała się coraz lepsza. Ivan wiedział, że lada moment zwali się na nich reszta umarlaków. Jednak w tej sytuacji nie pozostało mu nic innego, jak ciąć dalej, licząc, że tym razem jego pałasz dosięgnie głowy brunetki. |
Jeden mniej reszta ucieka. Pozornie sukces i pełen sukces jeżeli to dezerterzy. Klęska jeżeli część zwiadu bo wrócą. -Nie możemy pozwolić im uciec.-skomentował oddalających się poza zasięg kuszy ludzi. -A oni mogą w sile wrócić jeżeli ich nie zatrzymamy. Jochen, przekonaj go, zagadaj ja postaram się ich dogonić. Podniósł się i pobiegł do konia. -Świetna robota.-pochwalił dzieciaka-Pilnuj drugiego konia. Wsiadł na wierzchowca i ruszył łukiem w dół wzgórza, chcąc ominąć żołdaka z zakładniczką w sposób nie sugerujący zagrożenia. W międzyczasie próbował załadować kuszę, co okazywało się trudniejsze niż się spodziewał. Zdecydowanie do oddania strzału będzie musiał się zatrzymać. Zamierzał zmniejszyć odległość do odległości z której będzie wstanie skutecznie trafić i wezwać do poddania się. Miał nadzieje, że posłuchają w końcu jakie mieli szanse uciec na otwartym terenie przed jeźdźcem? |
Thurin wskoczył niczym wcielenie furii, dziko pożądając walki wręcz z prześladującym podróżników wrogiem, kimkolwiek by on nie był; niezależnie od straszliwej siły rozdzierających pazurów i olbrzymiej masy żelaznych mięśni. Matowo lśniące w świetle gwiazd ostrze Urzhada opadło, miażdżąc skrzydło. Taki cios mógłby rozłupać na dwoje ludzkie ciało, ale kości bestii były twarde niczym hartowana stal. Wielki jastrząb warknął z głębi gardła. Obracając się, ptaszysko rozłożyło skrzydła o sześciometrowej rozpiętości, nieomal przewracając brodacza, który dopiero w obliczu bezpośredniej konfrontacji zdał sobie w pełni sprawę z siły i majestatu drapieżnika. Zawierzając swemu prymitywnemu instynktowi, khazad odskoczył zanim został powalony i wypatroszony przez gigantyczny dziób. Obserwował wroga spod przymrużonych powiek, ściskając topór z taką siłą, że pobielały mu kłykcie dłoni. Walczył z desperacką odwagą pantery. W Iwanie wezbrała się dzika radość, kiedy jego wściekle poprowadzony rapier wbił się głęboko w oczodół nieboszczki, kontynuując ponure żniwo mózgów. Chwilę później na jego ramieniu zacisnęły się szczęki, rozrywając kaftan do mięsa. Tymczasem Calarchon dyszał w gniewie i przerażeniu, bezskutecznie starając się przeciąć przez otaczające go półkole umarlaków. Gnijący łysy grubas ledwo co podbiegł do Wolfganga, a już z jego głowy pozostał ledwie rozpoznawalny strzęp, gdy olbrzymi żołnierz zwycięsko ciął swego przeciwnika. Nie zdołał jednak w porę uniknąć pazurów umarlaka z zaszytymi ustami, który to wymierzył niespodziewanie z całej siły cios, lecz zaledwie lekko drasnął awanturnika. Moritz rozmiażdżył czaszkę pełzającego truposza głowicą miecza i poczuł jak kość pęka, a mózg pryska mu na rękę. - Felix, uważaj! - krzyknął Valahuir, zwalniając cięciwę o bicie serca za późno. Awanturnicy zlekceważyli wykrwawiającego się obwiesia, który znalazł jeszcze na tyle siły, by położyć palec na spuście kuszy i wymierzyć strzał. Z bełtem drżącym w sercu, czarodziej uderzył ciężko o ziemię niemal w tym samym momencie, w którym dobity elfią strzałą żołnierz wyzionął ducha. |
8 Kaldezeit 2514 KI, noc ciemna i ponura Krawędź Steigerwaldu i północnych Odłogów Thurin odskoczył, młócąc ramionami powietrze. Zaklął szpetnie. I tyle. Zaraz mnie podziurawi niby ser schwarzwaldzki. Zacisnął dłonie na ostrzu toporzyska, przeklinając jastrzębia, hobgoblina, Rorana, co to spał se, zbereźnik jeden i jastrzębia. Na jastrzębiu przynajmniej emocyje wyładować się dało co nieco. "Ha! Żałosne stwory. Trzebią nasze stada i szpiegują dla przeklętych leśnych elfów. Gdy tylko wychodzimy ściąć trochę drzew, jeden lub dwa z tych paskudnych stworów zwykle już szybują wysoko nad głowami, tuż poza zasięgiem strzału z kuszy. Ludzie stale opowiadają, jakież one są 'szlachetne'. Bzdura. To padlinożercy, którzy żerują na wszystkim, co uda im się złowić i jedzą ścierwo, jeśli nie znajdą nic innego. Mogę o nich powiedzieć tylko jedną dobrą rzecz - jeśli uda ci się zestrzelić któregoś z nich, będziesz miał solidną ucztę." Tak to już było w Granicznych Księstwach. Zjedz, albo zostań zjedzony. A Thurin nie chciał zostać cholernym befsztykiem. |
Jastrząb zamierzał wzbić się w powietrze, aby wykorzystać swą naturalną przewagę i za chwilę spaść na śmiałka z nieba jak kamień. Dla khazada była to ostatnia szansa na zadanie ciosu; ostatnie sekundy przed masakrą, która będzie krótka i niszczycielska jak huragan. Oczy krasnoluda były jak ciemne, ponure szkło, pod którym błyszczały nieludzkie, posępne ognie. Spocona, wykrzywiona pragnieniem zemsty twarz wyglądała jak maska czerwonego demona. Poruszający się nie z kocią zwinnością, lecz gwałtownymi zrywami nadmiernie napiętych mięśni, Thurin, w wirze walki przypominający bardziej gotowego na wszystko dzikusa z piekła rodem niż spadkobiercę swej starożytnej, rozwiniętej cywilizacji, skoczył do przodu, a wielka oburęczna głownia świsnęła w powietrzu, w wielkim kręgu stalowej śmierci, przy czym wydawało się, że jej właściciel nie wkłada w cios najmniejszego wysiłku. |
Jochen zaklął, widząc jak Felix wali się na ziemię. Znów sprawdziła się stara jak świat zasada - dopóki wróg nie jest definitywnie martwy, dopóty jest groźny. Felix o tym zapomniał, Jochen nie pomyślał... i oto dopadły ich skutki bezmyślności. A dokładniej - dopadły Felixa. Zrobiwszy parę szybkich kroków w stronę wojaka z nożem Jochen powiedział: - Zostałeś sam. A więc po raz ostatni ponawiam swoją ofertę. Rzuć nóż, a ocalisz życie. Odejdziesz cało i zdrowo. |
Para żołdaków wróciła na koniach, które musieli mieć ukryte gdzieś nieopodal. Oprawca popchnął staruszkę na ziemię i wmig dosiadł się do jednego z jeźdźców. Pognali konie szaleńczym galopem, płosząc stada ptaków, które wzbijały się im nad głowy. Jeśli byli tu konno, musieli zostawić w pośpiechu dwa wierzchowce na pastwę losu. |
Sukces był połowiczny - staruszka była wolna, za to Felix... Ten z pewnością potrzebował pomocy. A Jochen raczej nie mógł pochwalić się zbyt wielkimi umiejętnościami, jeśli chodzi o opatrywanie i pielęgnację rannych. Gonić uciekinierów nie zamierzał - najchętniej znalazłby się od tamtych jak najdalej. - Valahuirze, mógłbyś się rozejrzeć, czy gdzieś pobliżu nie ma koni tych przyjemniaczków? - zwrócił się do elfa, podbiegając do Felixa. - Nic się pani nie stało? - rzucił w przelocie do staruszki. Podnosić jej nie musiał, bowiem wstała o własnych siłach. Poza tym Felix był ważniejszy. - Czego od pani chcieli? Bo że powiesić, to widział, ale powód owej czynności wolałby poznać. Tak na wszelki wypadek. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:17. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0