lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Księstwa Graniczne: Steigerwald (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/14530-ksiestwa-graniczne-steigerwald.html)

dzemeuksis 09-01-2015 09:50

Obolały Moritz zebrał swoje rzeczy. Zdawało mu się, że ma gdzieś tam jeszcze jedną porcję maści. Najbardziej przydałaby się jemu i Clarchonowi. Dlatego z zamierzał dodać jakiegoś skruszonego lub zdrobionego nieszkodliwego zielska, rosnącego w pobliżu, żeby zwiększyć objętość porcji i wtedy podzielić tak, żeby starczyło dla obu na wysmarowanie co bardziej paskudnych obrażeń.

Potem trzeba sprawdzić, oczyścić i w razie potrzeby osuszyć sprzęt i można ruszać w drogę. Byle dalej od tych przeklętych bagnisk. I dość już kluczenia.

- Ruszajmy już najprościej jak się da za grupą czarodzieja. Tylko omijajmy bagniska szerokim łukiem. Wolę już spotkać chaośników, z nimi przynajmniej można pogadać - zaproponował.

Fyrskar 09-01-2015 20:45

8 Kaldezeit 2514 KI, tylko noc, noc...

Krawędź Steigerwaldu i północnych Odłogów

Thurin stanął, oparł się o topór, niby pomnik jednego z jego przodków; jeden z posągów dumnie stojących w kamiennych aulach krasnoludzkich twierdz. Oddychał głęboko, starając się rozluźnić mięśnie. Nikt mi nie uwierzy, pomyślał i mimowolnie przywołał na twarz uśmiech. Bogowie...

Grimnir nadał memu ramieniu siłę... ale to Valaya oszczędziła mu śmierci dzisiejszego dnia. Złożył modlitwy do obojga, żałując, że nie może złożyć ofiary na ołtarzu. Na razie bogom muszą wystarczyć me modły. Modły...

Czy to nie byłby dobry sposób na życie? Spuścił z płuc powietrze i zrezygnował ze zwycięskiej pozy. Znów był zwykłym, nieistotnym w oczach bogów Thurinem Thurinssonem. Modlitwa... bogowie bywają kapryśni, ale kto poza kapłanem cieszy się taką łaską z ich strony? Jeśli się zastanowić, pomysł na przyjęcie stanu duchownego nie wydawał się krasnoludowi taki zły, zwłaszcza w świetle ostatnich wydarzeń. Po Księstwach wędruje wielu kaznodziejów... a ja z pewnością przerastam wielu z nich w kwestii wiary.

Podszedł do truchła. Gdyby był tu Moritz, można by przerobić zwierzę na prowiant. Ale Moritz był, niestety, nieobecny. Zaklął.

Jął wyrywać, w miarę delikatnie, pióra ptaka. Mogły być cenne, ponadto takie wielkie... mogły stanowić pewnego rodzaju dowód, a przynajmniej taką nadzieję żywił krasnolud. łeb zbyt trudno byłoby odrąbać, trudniej - zabrać ze sobą... a jeszcze trudniej utrzymać w dobrym stanie. Thurin odrąbał jęzor bestii i wraz z piórami schował go do plecaka, wcześniej zabezpieczając.

Odetchnął świeżym, nocnym powietrzem i ruszył do nieprzytomnego towarzysza, przy którym dzielnie czuwał Bhazer. Usiadł, krzyżując krótkie nogi i czekał...




Godzinę później...

Krawędź Steigerwaldu i północnych Odłogów

Roran obudził się.

- Witamy ponownie w świecie żywych. - Thurin uśmiechnął się. - Jak się czujesz?

Hazard 09-01-2015 21:19

Słońce wstało, a oni wciąż żyli. Zadziwiające, że po raz kolejny udało im się pokonać ten przeklęty las. Oczywiście, to nie miał być jeszcze koniec i Ivan wiedział o tym bardzo dobrze. Wciąż byli daleko od upragnionej cywilizacji. Jednak nie przeszkadzało mu to w planowaniu, co w pierwszej kolejności zrobi będąc już tam. Nie wyściubię nosa z burdelu przez co najmniej dwa dni. - pomyślał i uśmiechnął się do siebie.

Spostrzegłszy w jakim stanie są jego towarzyszę, zwłaszcza Moritz, Ivan wyciągnął z plecaka lusterko i przejrzał się w nim. Wcale nie spodobało mu się, to co w nim zobaczył. Obawiał się nawet, że przypadkiem mogą zostać wzięci przez kogoś za jakieś oślizłe mutanty.

Śladem Moritza zaczął zajmować się swym sprzętem, sprawdzając czy aby niczego nie brakuje. Opatrzył również rany, jak tylko on potrafił. Skończywszy, przytaknął Moritzowi.

-Dobra, chodźmy, ale przy najbliższym strumyku zatrzymamy się na moment, by nieco ogarnąć nasz wygląd. Mam mydło, a w razie czego nawet perfumy. Nie zajmie nam to wiele czasu, a przynajmniej nie narazimy się na ataki myśliwych, którzy mogliby nas przypadkiem wziąć, za jakieś obrzydliwe bestie.

Earendil 10-01-2015 18:56

- Dzień dobry!- zawołał Wolfgang do Moritza, gdy ten się przebudził. - Muszę ci powiedzieć, że nie wyglądasz wcale lepiej od tamtych zgnilców, już się nawet baliśmy że z nimi zostaniesz.

Barczysty landsknecht chciał chociaż dowcipem rozluźnić atmosferę i wyrzucić z pamięci wciąż powracający obraz ich ostatnich bojów. Eisenhauer mógłby przyrównać te zmagania do szlachtowania mięsa w rzeźni. Mięsa, które samo podłazi pod ostrze i stara się jeszcze pozbawić życia rzeźnika. Wolf nie był przygotowany do takich akcji. W normalnej walce odcięcie ręki wrogowi równało się jego śmierci, jednak truposze walczyły dalej, dopóki miały czym okładać i gryźć. Żelazne nerwy wojownika oraz wiara, że dopóki trzyma miecz, dopóty może zwyciężyć pozwalały mu na długą walkę z wrogiem, ale teraz myśli o tym całym szaleństwie nie dawały mu spokoju. "Co jeszcze kryje przed nami ta dzicz, jakież kolejne potworności wyjdą nam naprzeciw", myślał z ponurą miną. "I kto wie, w jakie tarapaty mogli wpakować się pozostali?"

Śladem towarzyszy uporządkował swój sprzęt i sprawdził, nałożone nieumiejętnie tuż po walce, opatrunki. Co do postoju przy jakimś strumieniu zgadzał się z Ivanem. Choć może daruje sobie skorzystanie z jego perfum.

Lord Cluttermonkey 12-01-2015 20:54

- Ani śladu po nich - oznajmił Valahuir. - Albo się zwyczajnie wystraszyli, albo wzięli nas za kogoś innego.

Starowina powstała, otrzepując się z kurzu. Sądząc po zaczerwienionej twarzy, jeden z żołnierzy musiał ją zdzielić w usta.

- Głupi wieśniacy powiedzieli im, że ukrywam gdzieś zapasy złota, chcąc w ten sposób odwrócić ich uwagę od swoich domostw - babinka syknęła nienawistnie i zaklęła z żeglarską finezją. - A gdy potrzeba łapać dzieci, gdy dokuczają węże łonowe lub chłop złapał bretońską przypadłość, to wtedy ustawiają się w kolejkach i całują po rączkach, po jednym całusie za każde zbawienne słowo z moich ust - proste i orle oraz bystre, czarne oczy nie przypominały twarzy zwykłej chłopki. - Karl... Karla jestem. Nie mamy zbyt dużo czasu na uprzejmości, prawda? Trzeba pomóc waszemu nazbyt odważnemu druhowi. Zabierzcie go i kuszę, z której go postrzelili. Nie dotykajcie jego rany.

Kobiecina zaprowadziła ich do dziwacznego, kamiennego budynku - na wpół chatki, na wpół jaskini, ukrytej między rozpadlinami i rzędami ogromnych kamieni. Konie skierowała do pobliskiej groty, pełnej stosów liści i trawy mających posłużyć za paszę i z małym źródełkiem bulgoczącym w oddalonym kącie. Rozniecając prostym gestem ogień z pni tamaryszka, kazała położyć rannego na prymitywnej, pokrytej skórą ławie i poczęstować się jedzeniem, wskazując na drewniane naczynie pełne suszonych owoców, sera i chleba jęczmiennego, a także na wielki dzban piwa. Guślarka pogłaskała Burkharda po głowie. Wzięła jeden z wielu glinianych słojów i zbliżyła się do umierającego.

- Moc tej maści pochodzi z koagulacji duszy skazańca z duszami zwierząt - powiedziała, zwracając uwagę, niecodziennym dla osób jej pochodzenia, użyciem naukowego słownictwa. - Tak, skazańca. Głównym składnikiem balsamu jest mech porastający czaszkę złodzieja powieszonego niedawno na łańcuchu. Biedny Otto... - staruszka zaczęła nakładać maść na kuszę i bełt, który zadał śmiertelną ranę, a który już wyciągnęła z ciała czarodzieja, lecz, ku zdziwieniu obecnych, nie na samego Felixa. - Wkrótce po połączeniu się z esencją życiową winowajcy duchy te kierują się w górę. Podczas wieszania człowieka owe istoty wyskakują prosto z jego czaszki.

Widząc zagubione spojrzenia Jochena i Valahuira powiedziała w języku klasycznym: - actio in distan. Cierpliwości.

Po czym wymownie podrapała się po tyłku.

Ku zaskoczeniu mocno stąpającego po ziemi kupca, jego przyjaciel powstał z martwych.

Pomimo wszelkich przeciwieństw losu awanturnicy nie zamierzali smętnie siedzieć i czekać na śmierć, o którą w leśnych ostępach było wyjątkowo łatwo. Po odświeżeniu się w strumyku natknęli się na poniszczone i zardzewiałe klatki, podobne do tych, w jakich można trzymać oswojone ptaki, tyle że znacznie większe. Nie spełniając już żadnej funkcji, zdawały się jedynie wspomnieniem niegdysiejszego przeznaczenia. Stały się domem dla jaskrawo upierzonej ptaszyny, która gniazdowała w niektórych z nich.


Nadzieje śmiałków, iż dostrzegają potwory tam, gdzie są tylko cienie, i że nie muszą się obawiać niczego - chociaż zdrowy rozsądek i doświadczenie przemawiały za czymś innym - zostały wysłuchane przez bogów. Aż nazbyt dobrze wiedzieli, że jeszcze bywały miejsca wypełnione ciemnymi urokami i ktokolwiek tam niemądrze się zapuścił, mógł ugrzęznąć w sieci czarów, gdyż budził z długiego snu moce, których lepiej było nigdy nie tknąć. Podróżowali czujni na znaki i dźwięki, ponieważ tylko ci, którzy nieustannie mieli się na baczności, mogli żywić nadzieję, że unikną pułapek i niebezpieczeństw czyhających na takiej ziemi. Bezwiednie ich ręce nieustannie wędrowały ku rękojeści miecza, gotowe na odparcie ataku zrodzonego w ciemnych zakamarkach tego świata.

Lecz nie byli przygotowani na zdradę. Zdradę jednego z nich, jaka wyrosła z ziarna zasianego w sercu przez pomioty odrażającej nekromancji, najgorszego pokroju cudotwórstwa, upiornej magii, której ludzi nauczyły podobno demony.

Gdy zwalczali chodzące zwłoki ramię w ramię z Calarchonem, nie mogli przypuszczać, że z ich towarzysza wkrótce pozostanie bezrozumny, bezduszny potwór, a elfie ręce będą szukały gardła Iwana. Stalowy uchwyt jego rąk ranił straszliwie. Kilka przerażających sekund wydawało się trwać wieki. W końcu kręgi chrupnęły niczym łamana gałąź, a Wolfgang odrzucił okrwawiony miecz i pomógł wstać młodzieńcowi.

Podróżnicy nie chcieli zajmować swych umysłów bezcelowym dochodzeniem, ale nie mogli uciec od pewnych myśli - myśli o niepojętych siłach, które ciskały nimi na oślep, jak fechtmistrz we mgle, niektórych oszczędzając, a innych rzucając na pożarcie demonicznym głowom, kołysającym się po kres czasów w nawiedzonych cieniach. W obliczu nieubłaganych zrządzeń bezlitosnego losu nie było oczywistym, czy śmierć jest gorsza niż opresja, zniewolenie i ostateczna destrukcja, jakim jawiło się awanturnicze życie.

Jednak nawet bez pomocy elfa, tajemnicza a kusząca wyprawa do Steigerwaldu, przez którą to połączyła ich dziwna przyjaźń - mimo że tak wielce różnili się sposobem myślenia i działania - miała dobiec końca, gdy Moritz, który zdawał się wcale nie starzeć i podejmował wciąż wędrówki w świat, niestrudzenie stawiając swoje długie kroki, stanął na skraju lasu. Szary świt 9 Kaldezeita 2514 KI zakradał się już na rozległą równinę.

Kerm 12-01-2015 22:14

Trafić w tych paskudnych okolicach na wiedźmę... znachorkę... jak zwał, tak zwał. Z drugiej strony Jochen i tak nie wierzył, że Felixowi ktokolwiek cokolwiek pomoże. Najwyżej można było znaleźć dobre miejsce na grób. I wykopać go porządnie i przykryć kamieniami. Ewentualnie ulżyć w cierpieniach, bo od takiej rany umierało się długo i boleśnie.

- Jochen - przedstawił się. - To jest Felix. A to Valahuir i Burkhard.

- Weźmiemy Felixa na koc - zaproponował.

Ich drużynowy mag uparcie nie umierał, zaś staruszka prawiła różne różności językiem zdecydowanie nie pasującym do tych okolic.
Kiedyś Jochen przysłuchiwał się rozmowie dwóch uczonych z akademii. Mówili podobnym żargonem. Podobnie niezrozumiałym. Może dlatego, że byli po paru bardzo dużych, wzmocnionych piwach. Ale Karla nie wyglądała na będącą pod wpływem. Czegoś z wieloma procentami oczywiście.

- Znałaś go? Tego Grega od czaszki? - spytał, żeby podtrzymać konwersację.


Nakładanie maści na bełt stanowiło dość jasną sugestię, iż Karla po prostu oszalała z tego siedzenia w samotności, w środku jakiegoś odludzia.
Co prawda opowiadała coś o wieśniakach...
Jochen już miał spytać o najbliższą wioskę, gdy nagle Felix otworzył oczy.
I zdecydowanie nie wyglądało to na tak zwane ostatnie podrygi.
- Żyjesz? - Jochen otwarcie wyraził swoje zdziwienie. - Bez wątpienia już jedną nogą byłeś w ogrodach Morra - powiedział równie otwarcie.
- Jestem pełen podziwu, Karlo - powiedział. - W wielkim mieście zdobyłabyś majątek. Tylko nie wiem - dodał szczerze - czy byś się nim długo cieszyła.

Matyjasz 12-01-2015 23:20

Cała sytuacja była wielce nieprzewidziana i nieprzyjemna zarazem. Starał się planować co bardziej potencjalnie dla niego ważne wydarzenia. Bełtu w klatce piersiowej nie planował.
Jako osoba obracająca się w kręgu osób możnych i wykształconych zasłyszał trochę niepewnych informacji na temat działania ludzkiego ciała.
Prawdą okazało się stwierdzenie jakiegoś żaka co studiował medycynę, że w przypadkach śmiertelnych zaskoczenie jest tak duże, że ofiara nie czuje bólu. Nim zaskoczenie minie powinien stracić przytomność z utraty krwi. Biorąc wszystko pod uwagę było to optymistyczne.
Z pełnym niezrozumienia wyrazem twarzy zaczął przyglądać się pokrytej krwią ręce. Chyba dostał bełtem prosto w serce, ostatnim co spróbował zrobić było sprawdzenia jakiego koloru jest jego krew. Ponoć z serca wypływała czysta jasnoczerwona krew a wracała ciemnoczerwona krew zużyta. Z obserwacji wynikało nie wiele, wnioskował, że krew się zmieszała. Przekonany o ważności odkrycia postanowił nie umrzeć.
Następnie ciało przekazało umysłowi informacje o sytuacji w jakiej się znalazł po czym spadł w ciemność.


Wyszedł z ciemności. Jochen go pytał czy żyje.
-Chyba tak. Jedną już chyba naprawdę byłem, ale na szczęście nie dwiema. Wtedy już się nie da wrócić. Przynajmniej jako człowiek.-odpowiedział.-Chyba straciłem przytomność. Pech chciał, mam jeszcze jeden ostatni eliksir na taką okazję. Gdybym nie stracił świadomości i go wypił, może nie potrzebowałbym ratunku. Gdzie jesteśmy?
Rozejrzał się po pomieszczeniu. Dzbany, mocny zapach, porozwieszane zioła. Niektóre przedmioty nawet potrafił nazwać. Zdawało mu się, że chyba wie. Część jego chciała zapytać czy chatka stoi na kurzej nóżce.
-Dziękuję za pomoc, pani Klaro.-imię wypowiedział z lekkim znakiem zapytania w głosie, zasłyszał je przed chwilą od Jochena ale pewności nie miał a nietaktem byłoby świadomie przekręcić imię kogoś kto go uratował.
-Z zupełnej ciekawości, do żywych przywróciły mnie czary czy alchemia?-zanim usłyszał odpowiedź na swoje pytanie przeszedł do kolejnego.-Jak rozumiem, pani zna się na mojej kuracji, jak długo mam leżeć? I jeżeli zna się pani na wywarach lub podobnych rzeczach to szukam czegoś czym można włosy zabarwić. Co jak co ale obecny kolor moich włosów raczej mi wielu przyjaciół nie przysporzy.

Lord Cluttermonkey 13-01-2015 00:17

- Znałaś go? Tego Grega od czaszki? - spytał Jochen, żeby podtrzymać konwersację.

- Otto... Biedny chłopak, oj biedny. Cierpiał na chorobę padania, przez uczonych epilepsją zwaną. Nikt go z tego powodu sympatią nie darzył. Uważano, że krew jego matki obciążyła go klątwą, psiakrew, co za bzdury! Zlitowałem się nad nim i wzięłam do siebie na kurację. Obdarłam ze skóry niewielką mysz, usunąłem wnętrzności z wyjątkiem płuc i wątroby, spaliłem, rozgniotłam na proszek, kazałem zażywać jedną łyżkę stołową codziennie rano. I nic! Te probatum nie zadziałało, to zastosowałem drugie. Wzięłam prawe oko wilka i lewe wilczycy, wysuszyłam je i zawiesiłem na szyi chłopaka. Nosił je trzy miesiące bez przerwy i nie zażywał w tym czasie kąpieli. Nawet nie wiem, czy poskutkowało, bo zdążyli go powiesić. Tą Księgą o medycynie Oswaldta Gabelthourera pewnie i tak można się podetrzeć. Chcecie? Ja mam i tak lepsze sposoby... Wracając do mojego biedaka, przyszła na niego kryska, bo się złodziejem okazał. Jak nie spalili na stosie, to powiesili. A jako że za życia był za biedny, żeby mi się za leczenie odwdzięczyć, odwdzięczył się chociaż wam po śmierci - skończyła opowiadać, często myląc formę męską i żeńską przy odmianie czasowników, mimo że reikspielem posługiwała się nadzwyczaj dobrze.

- Jestem pełen podziwu, Karlo - powiedział Jochen. - W wielkim mieście zdobyłabyś majątek. Tylko nie wiem - dodał szczerze - czy byś się nim długo cieszyła.

- Majątek... Ta... - myśli milczącej staruszki zaczęły błądzić po jakichś nieznanych rozdrożach.

- Gdzie jesteśmy? - zapytał Felix.

- Pod Grubą Karlą. Szyling za każdy dzień z jadłem i noclegiem się należy - zażartowała.

- Najlepiej by było, gdybyście tu zostali i na tydzień. Rany to raz, a przeziębienie to dwa - spojrzała jak chcąca podetrzeć nos synowi matka w stronę Jochena. A jeśli chodzi o to, kim jestem... Wyglądasz na takiego, co dobrze wie, że na ścieżce magii obowiązują prawa i reguły, nieraz surowsze niźli szkolenie wojskowe. A zarówno mi, jak i tobie, sądząc po mlecznej barwie twojej skóry, słabo wychodzi przestrzeganie tego porządku. Ciekawe, czy się uda temu dzieciakowi - popatrzyła na Burkharda. - A na włosy też coś znajdę - dodała.

- Jeśli mówimy już o czasie - zaczął Valahuir - wolałbym nie towarzyszyć wam dalej i zostawić was w bezpiecznych rękach. Żeby nie ściągać na was dodatkowych kłopotów, musiałbym ukrywać swoje pochodzenie. A mam jeszcze obowiązki względem Laurelandil. Wezmę jednego konia i jutro z rana udam się w podróż.



Kerm 13-01-2015 11:28

Jochen z uśmiechem spojrzał na elfa.

- Valahuirze - powiedział - kłopoty i tak idą za nami krok w krok. Ale masz rację. Dziękuję ci za pomoc... i niech bogowie ci sprzyjają.
- Zabierz, oczywiście, co potrzebujesz - dodał.

- Pani Klaro - zwrócił się do zielarki - wdzięczni będziemy za każdą pomoc i postaramy się jakoś zrewanżować.
- A tego Gabelthourera z chęcią poczytam do poduszki - dodał.
- Jeśli chodzi o tydzień odpoczynku - mówił dalej - to z chęcią byśmy skorzystali, ale nie wiem, czy to możliwe. Nie spieszymy się co prawda na żadne spotkanie, ale owe kłopoty, o których wspominałem, mają realną postać.

Opowiedział o przeklętej karawanie, przed którą uciekli.

Matyjasz 13-01-2015 19:15

-Ponoć ciężko jest znaleźć starego cieślę z wszystkimi palcami. Wypadek przy pracy. Mogę na swoje usprawiedliwienie dodać tylko, że w słusznym celu.- odpowiedział na zarzut.
-Inni mówią, że póki się nie wywrócisz póty się nie nauczysz. Choć preferowałbym lżejszą lekcję.


Słowa elfa zasmuciły go. Był przydatnym kompanem, więcej o nim nie mógł powiedzieć bo za krótko go znał, ale z tego co widział żal było go stracić.
-Kłopoty to ostatnio nasza specjalność, ale rozumiem cię i życzę wszystkiego dobrego. Uściskałbym cię na pożegnanie ale nie wiem czy mogę wstać i nie chcę próbować. Oraz nie wiem czy chciałbym pokazać, że mogę. W końcu bycie ciężko rannym poza tym, że boli ma swoje profity polegające na możliwości odpoczynku.


Potem Jochen wyjaśnił co ich ściga.
-Dlatego nie chciałbym zostać tutaj zbyt długo. Jadąc konno zyskaliśmy przewagę nad ewentualnym pościgiem. Jednak jeżeli zostaniemy ryzykujemy sami i narażamy panią. Byłoby wielkim nietaktem w ten sposób nadużyć pani gościnności. Z tego powodu myślałem by zaczekać na wolniejszych od nas towarzyszy w Nonnweiler. Licząc, że ewentualny pościg nie ma dość sił by uderzyć na wieś. Następnie miałem nadzieję trafić do Riesenburgu i oddać naszego małego przyjaciela do terminu u czarodzieja, który powinien tam rezydować. Widać, że ma talent, gdybym był lepszy w swoim fachu i miał zawód mniej niebezpieczny sam bym go przyuczył. Tylko widząc tutaj tych żołdaków nie wiem co się dzieje.
-Z pewnością nie byli to ludzie miejscowej władzy, ktokolwiek teraz twierdzi, że rządzi tą ziemią. Takie coś może znaczyć wojnę a to dla ludności i podróżnych na ogół złe wieści. Może wie pani Klaro co robią na tych ziemiach?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:23.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172