- Leśnyje łogrody? - zdziwionemu Arnonowi odbiło się głośno. - Mówiła wam, co to były za miejsca? Wiecie, jakieś jeziorko, wzgórze, wielki kamień, cokolwiek? Czy była tak zahukaną polędwiczką, że nawet ze starym nie potrafiła się dogadać? - burknął zachmurzony, nie oczekując odpowiedzi. |
16 Czasu zbiorów, dziesiąty rok panowania cesarza Luitpolda, wczesne popołudnie. Leśna ścieżka, gdzieś na wschód od gospody Sceneria: Zielony liściasty las, letnie słońce tutaj jest przytłumione koronami drzew. Dominują buki, czasem można spotkać dęby, czasem trafi się jesion lub jawor. Poszycie jest raczej niskie, miejscami tylko paprocie wybijają wysoko, tworząc wyspy wyższej zieleni. Ścieżka jest wąska, na jednego człowieka, dobrze udeptana i nie błotnista. Osoby: Bohaterowie, Echo, Wiewiórki (w dużej ilości), Dzięcioły i inne ptactwo Po przekomarzaniu się, negocjacjach i zasięganiu języka, pięcioro śmiałków (plus miś Jakub) ruszyło leśną ścieżką. Prowadził ich Siegfried Kassel, miejscowy drwal, wiedzący gdzie są owi leśni ludzie, w okolicy których szukać mieli zaginionej. Po drodze opowiedział im też co wiedział - owi leśni ludzie, kamienne figury wielkości halfinga stały w kupie obok resztek starych zabudowań. Mówili niektórzy, że to klątwa bogów za nieobyczajne prowadzenie się i w kamień przeklęli miezkańców. Podobno w czasie pełni Morrslieba kamienne ludki ożywały i zakradały się do wiosek porywać niegrzeczne dzieci, które zabierali i też przemieniali w kamień. Biada też temu, kto na polanie Leśnych Ludzi miał spędzić noc. Owe opowiadania przerwał jednak widok przełamujący wszechobecną zieleń. Oto na niskiej gałęzi wisiała czerwona peleryna... |
Czerwień od razu rzuciła mu się w oczy, pomyślał głośno -O ile to jej to prawdopodobnie uciekała, albo zostawiała znaki, bądź jest tak niezdarna , że nie zauważyła straty...albo ktoś inny zostawia znaki. Powiedział Werner zmierzając w kierunku peleryny. Obszedł ją dwa razy padając jak wygląda teren wokół niej. Przystanął i spytał się -Ktoś z was zna się dość dobrze na pelerynach i materiałach? |
Siegfried do strachliwych ludzi nie należał i do szczególnie przesądnych też, ale był CZŁOWIEKIEM LASU, a każdy taki wiedział że las nie jest jego własnością. Wszędzie mogli czaić się krwiożerczy zwierzoludzie, leśne wiedźmy, wolące mieszkać na odludziu, albo w najlepszym przypadku jakiś elfi klan podsycający ponure legendy o miejscach takich jak to. Wiedząc to drwal zatrzymał się przed ruinami i rozejrzał dokładnie badając kążde drzewo, krzak, każdą wiewiórkę przemykającą między drzewami, aż zatrzymał się na pelerynie, która w tej scenerii przypominała plamę krwi rozlaną na leśnym runie. Pierwszy do niej podszedł starszy jegomość w starym kapeluszu, wygłaszając swoje podejrzenia. Siegfried nakazał być wszystkim cicho, po czym sam niemal bezgłośnie wyszeptał: -Nie ruszajcie tego, sprawdźmy czy to nie jest pułapka na takich jak my- po czym poszedł do niej patrząc pod nogi, czy nie ma tu śladów stóp, czy też drapieżników władających tą częścią świata, czyli zwierzoludzi... |
Sven nie czuł się komfortowo w lesie ale złoto było dla niego dobrą motywacją. Wielki człowiek tak naprawdę musiał jedynie wiedzieć gdzie jest schowane, resztą zajmie się sam. Chociaż nie skazywał tej wyprawy na porażkę, nie miał zamiaru się niepotrzebnie przemęczać gdyby była taka możliwość. Póki co był w lesie z jakimiś ludźmi. Wiedział, żeby im nie ufać. Robota wydawała się szybka i pewna. Dobrze jakby taką została. Z zamyślenia wyciągnął go krzyk jednego z towarzyszy. Rzeczywiście znaleźli jakąś damską pelerynę. Możliwe że tej dziewcznyki. Wstrzymał się z podchodzeniem bliżej dając szanse innym się wykazać. Sam zaczął wypatrywać pobliskie krzaki czy przypadkiem ktoś się im nie przygląda. |
Arno pochylił się i udawał, że majstruje przy zapięciu buta. Była to stara sztuczka Francksena - w jego ruchach nie było cienia sztuczności czy pozy. Miał zdecydowanie najmniej zapału do analizowania tropów, mimo wcześniej wygłoszonych wojowniczych deklaracji. Złoto nawet kilku oberżystów nie wystarczyłoby, aby rozpalić (tak wielką) pochodnię dobroci i sprawiedliwości. W jego mniemaniu wystarczało już, że zapewniał grupie pościgowej zbrojne ramię, którego tak brakowało. Przykucnąwszy, łypał spode łba pozornie bez trwogi - chociaż z podejrzeniem - na pradawne królestwo wokół niego jak i na szmaragdowych dach ponad nim. Nie sądził, żeby ktokolwiek chciał ich napaść. Sylwetki towarzyszy nie obiecywały łupu, a on sam był w stanie dać co najwyżej ciężkie ciosy. Jednak na wszelki wypadek kusza była przygotowana do posłania podobnego błyskawicy śmiertelnego pocisku. |
Płaszcz był względnie nowy i widać, że zadbrany. Musiał kosztować kilka złotych monet i z pewnością dziewczynka była z krasnego płaszcza bardzo rada. Teraz widać było na nim rozdarcie w miejscu gdzie zawisnął na drzewie i kilka brudnych od ściółki miejsc. Siegfried zadumał się i zmartwił, widział bowiem oczekiwanie w oczach towarzyszy. Tak, był człowiekiem lasu, umiał rozpoznać trop dzika, jelenia czy łosia, czasem nawet i iść ich tropem, jednak tutaj z wiszącego płaszcza wyczytać wiele nie mógł. Dużo lepiej poszło mu na ziemi. Liczne ślady - jakby bosych dzieci z przerośniętymi paznokciami. - Spójrzcie - powiedział pokazując jeden z nich, wyraźnie odciśnięty we mchu. Witalis i Sven spojrzeli, choć nic im to nie mówiło. Jednak Werner i Arno doskonale wiedzieli, co to jest. Gobliny. Wtem z zarośli ze świstem wyleciała strzała i cichym mlaśnięciem uderzyła Wernera w obojczyk! Ten przez chwilę nie wiedział co się dzieje, jakby oszołomiony bólem, po czym usiadł ciężko na ziemi, oddychając równo i krzywiąc się z bólu. Z kępy paproci zaś, skąd strzelec puścił swój szczęśliwy pocisk coś zaszamotało i mała, pokraczna sylwetka zaczęła biec jak najdalej od was w głąb lasu. Biegła ile sił w nogach, jednocześnie skrzecząc złośliwie i szyderczo. |
Usłyszawszy zduszone bólem jęknięcie oraz krzyki zaskoczenia i strachu, żołnierski instynkt nakazał Francksenowi postawić wszystkie siły w stan gotowości, jednak nie nacisnął on dźwigni spustowej, mimo iż prawdopodobnie był jedynym strzelcem w kompanii, zdolnym do uśmiercenia uciekającego goblina. Szkoda mu było tracić skąpych zapasów amunicji na byle straszydło. Nie żałował Wernera, gdyż pełne bólu i cierpienia tułacze życie dezertera pozbawiło go takiej hojności uczuć. Chłop wyjdzie z tego cało. Arno zgrzytnął zębami i splunął jakieś przekleństwo na pokaz, na tyle głośno, by reszta mogła je usłyszeć. Wykrzywił się posępnie. |
Sven doskoczył do Wernera. Widząc, że przeżyje nie wstawał a zaczął się rozglądać czy przypadkiem nie ma większej ilości strzelców chętnych na to by ich dorwać. Nie sądził, że tak szybko poleci krew co prawda, niespodziewał się że będzie to niedzielny spacerek ale podejrzewał że pochodzą po lesie, trochę poszukają, trochę połażą i wrócą do karczmy a tutaj nagle zapowiadała się jakaś poważniejsza akcja. |
Co się dzieje? Sam siebie w myślach pytał Siegfried. Do tej pory nigdy nie uczestniczył w walce, nawet kiedy zwierzoludzie napadli kilka chat przy wiosce on z innymi drwalami z wioski byli na wyrębach i to go ominęło, a tu... Działo się to zbyt szybko. Strzała trafiła tego, który jako pierwszy podszedł do peleryny, więc dobrze wydedukował że może być to pułapka, ale tylko jeden goblin? One podobno są tak tchórzliwe, że że na taką grupę uzbrojonych ludzi wysłaliby raczej z pół plemienia. -Na pewno nie jest tutaj sam!- krzyknął chowając się za drzewem, żeby w miarę bezpiecznie móc wyjąć toporek i nóż do rzucania- Może nas próbować zaciągnąć do swoich! Jego serce biło przerażająco szybko, gdyż nie wiedział co zrobić i tylko rozglądał się za przyjaciółmi napastnika. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:01. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0