Wysłuchując wywodów wygadanej dzi*ki, Emilia miała mieszane uczucia. Podobał jej się fakt, że dziewczyna miała jaja i nie bała się bandy pospolitych zbirów, którzy równie dobrze mogliby sobie na niej w tej chwili ulżyć. Natomiast wygadany język nie zmieniał faktu, że panna wciąż zasłaniała się swym kasiastym tatuśkiem. Emilia wiedziała, że mają ze sobą wiele wspólnego, a ten fakt stanowił jedyną istotną różnice między nimi. Kiedy Keterlind z chęcią schowałaby się pod grube poły, kosztownej peleryny tatuśka, Emilia z chęcią splamiłaby je jego krwią… Z tego to powodu, w czasie drogi do Talabheim, trzymała się od niej z daleka. Wolała nie mieć z nią nic wspólnego. Emilia chciała by wiadomości o jej powrocie w rodzinne strony pozostały w dalszym ciągu tajemnicą, a dziewczyna widocznie lubiła sobie popalać. Bez względu na wszystko nie miała zamiaru odprowadzać jej na dwór barona, co bez ogródek oznajmiła kapitanowi. - Jak chcesz ją odstawiać pod stopy tatusia, to nie licz na mnie. Nie lubię dworów i miejsc gdzie przesiaduje pie*dolona arystokracja, i nie zmusisz mnie bym tam z wami poszła – powiedziała stanowczo, lecz bez większej wrogości. - Ale i tak chce swoją działkę z nagrody… * ~ ~ ~ * ~ ~ ~ * - Kolejni… – powiedziała z irytacją. Wciągu dwudziestu czterech godzin, spotyka już trzecią grupę pewnych siebie, obdartych, obwiesiów… przynajmniej tym razem nie jeb*ło gównem. Emilia bez większego pośpiechu sięgnęła po kusze i naładowała nań bełt. Jak również zaczęła rozglądać się uważnie po okolicy, czy aby więcej podobnych hien nie czai się gdzieś w krzakach. Ostatnio zmysły jej nie zawiodły, a więc może i tym razem tak będzie. Oparła się o wóz i niby przypadkiem skierowała kuszę w stronę krocza jednego ze strażników. - Niech któryś z was chociaż spróbuje się do mnie zbliżyć, a zaraz dowie się, jak to jest mieć własnego, zakrwawionego kutasa w gębie – warknęła. |
- Seniore kapitane. Toć to nie słychane by zwykła straż miejska chciała kontrolować mnie. Mnie!! Wiecie kim jestem? - Z każdym słowem handlarz podnosił głos. - Nie wiecie!!! Bo inaczej byście nie zatrzymywali mnie, Vizconde Ruy Amado Tacitez Agueda - na chwilę zrobił melodramatyczną pauzę - to wasz odpowiednik wicehrabiego… a ja i moi compañeros z ważną misją tutaj przybywamy. Macie - rzucił niedbałym ruchem złotą koronę pod nogi strażnika - byście mogli nas odeskortować pod mury zamku. Mnie i tę o tą damę, którą wyratowaliśmy z opresji - rzucił podnosząc podbródek do góry. |
Sytuacja z każdą chwilą stawała się coraz bardziej napięta, a kusza trzymana przez Emilie zaczęła podnosić się w stronę głowy jednego ze „strażników”, kiedy nagle zamarła w bezruchu, kierując swe spojrzenie w stronę znajdującego się w pobliżu drogi gaju, gdzie kontem oka spostrzegła jakiś ruch. Zamrugała kilkukrotnie, by upewnić się, że nie było to tylko przywidzenie. Kusza znów skierowała się w stronę ziemi, a następnie dziewczyna zrobiła kilka kroków w stronę znajdującego się na wozie krasnoluda. Po drodze, spojrzała wymownie na znajdujących się obok towarzyszy i ruchem oczu wskazała na zarośla. „Ci idioci najwyraźniej nie zauważyliby nawet krowy, przechodzącej obok” – pomyślała z irytacją. - W tamtych krzakach ktoś się czai. Nie wiem kto, ani ilu ich jest, ale nie wydaje mi się, by ta trójka stałaby tu bez obstawy – szepnęła do krasnoluda, subtelnie kiwając głową w stronę zarośli. - Chyba czas wykurzyć szczury z nory... Masz przy sobie te bomby? Może uda Ci się dorzucić do nich. Po tych słowach, znów odwróciła się w stronę stojącego na drodze utrapienia, starając się tym samym subtelnie zasłonić krasnoluda, dając mu w ten sposób szanse na podpalenie bomb. O ile ten oczywiście postanowi się tego podjąć. |
A ja jestem synem Imperatora - zakpił młodzieniec, i wtedy w młodym Estalijczyku krew zawrzała. Ten głupiec nie wiedział do kogo mówił i nie chybnie straci głowę. A do tego jeszcze kusza wymierzona w nią tylko pogarszała sytuację. Jeśli Baron się dowie, to nie chybnie krew poleje się, i zapewne będzie to także ich krew. Ojciec, tym bardziej tak potężny władyka, nie puści tej obrazy płazem. Trzeba było działać. Ruy podjechał do młodzieńca i wbił się dosłownie ze swoim koniem między jego, a dziewczynę. Spojrzał na młodzieńca i rzekł słowami pewnego Estalijskiego poety: Aleją Śmierć kroczy. Zwiędłymi kwiatami pomarańczy głowa jej koronowana. Śpiewa i śpiewa pieśń, zawodzi jej gitara biała Zamilkł na chwilę wpatrując się cały czas w oko dowódcy mówiąc poważnym już tonem; -Ta dama seniore mówi prawdę. Banita Ortega dybał na życie tej niewiasty i uprowadził ją. Przypadek i zrządzenie losu sprawiło, że mogliśmy uratować tą niewiastę. Zadaj sobie teraz ważne pytanie: co będzie jeśli ona mówi prawdę, i jest faktycznie córką barona Kratenborg, pana Missen i Gostahof ? Co zrobi jej ojciec gdy dowie się żeście lżyli jego pierworodną i mierzyli do niej z kuszy? - lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Nie był jednak to przyjacielski uśmiech, tylko jak do kogoś kto właśnie podpisał na siebie wyrok, nawet o tym nie wiedząc. Po chwili zastanowienia się wyjął z kieszeni jeden z naszyjników, który znalazł w karocy. Zawiesił go na dłoni, tak by ten swodobnie zwisał i rzekł: -Myślicie Panie, że naprawdę było by mnie stać na coś takiego. To należało do ludzi Barona, którzy zostali wybici przez bandytów Ortegi..Decydujcie sami. Jeśli się nie zgodzicie na przepuszczenie nas wycofamy się. Oczywiście wyślemy gońca do Barona z opisem całej sytuacji. Komu uwierzy i kto na tym straci Panie.. - zrobił przerwę -Jak wasze imię brzmi, bo nie dosłyszałem.. - rzekł chłodno, wręcz zimno. |
Trójka zatrzymujących ich obwiesi była nieco zbyt pewna siebie, jak na to, ilu ich było. Albo więc byli tak głupi i zarozumiali, albo też mieli w zanadrzu jakąś paskudną niespodziankę. Gunter rozejrzał się dokoła, w miarę dyskretnie. No i faktycznie - w krzakach ktoś się czaił. Albo i paru ktosiów, bo liczby owych osób z samego poruszania się gałęzi trudno było wywnioskować, ilu ich tam siedzi. Wymiana poglądów trwała, i nie zanosiło się na to, iż miałaby do czegokolwiek doproradzić. Nawet interwencja jaśnie panienki na nic się zdała. najwyraźniej pyskata i zarozumiała panna Keterlind niezbyt była znana wśród niższych warstw społecznych. Może i racji nieco było w pomyśle, by kogoś wysłać, do barona, ale Gunterze najwyraźniej przeważyła piracka natura, dla której byle strażnik autorytetem żadnym nie był. A gdy tamten na dodatek kuszą zaczął grozić panience, za którą złota górę mieli dostać, Gunter nie wytrzymał. Wystarczył jeden strzał, by dureń, co ich usiłował na trakcie obrabować, zwalił się w pył owego traktu, z wyrazem niebotycznego zdumienia na twarzy i torsem krwią zalanym. Nim jednak do końca znieruchomiał, Gunter już się znalazł na ziemi, wierzchowcem się odgradzając od tych, co w lasku siedzieli. ____________________ Atak: k100 = 33 Obrażenia: k10+4=9+4=13 |
Frieda skrzywiła się, kiedy po raz pierwszy jej uszu dotarł piskliwy, dziewczęcy głos należący do baronowej córki. Ton, a także słowa wypowiadane przez Keterlind od razu zdradzały, w jaki sposób została wychowana i co sobą reprezentowała – a przedstawiała wszystkie najgorsze cechy ówczesnej arystokracji. Jeśli zaraz ta mała dziwka się nie zamknie, to skończy gorzej, niż rzeczny troll! Frieda przymknęła na moment powieki, próbując się wyciszyć, ogrzewając się przy kominku znachorki. Ledwo powstrzymywała się od sięgnięcia po sztylet, a wizja rozprucia gardła arystokratki zaczynała jej się coraz bardziej podobać. Rozpuszczoną jak dziadowski bicz Keterlind uratowało przybycie kapitana Eisenberga wraz z resztą drużyny. Niestety, humoru wcale jej to nie poprawiło, a wręcz przeciwnie. Przysłuchując się całej rozmowie Rolfa z Keterlind, coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że nie był on najlepszym kandydatem na kapitana. Zaczęła żałować, że nie ma z nimi Dashauera, choć nie ona była odpowiedzialna za jego śmierć. Niestety, nie zrobiła też nic, by temu zapobiec. On przynajmniej nie dałby się omamić jakiejś dziewczynce, a tym bardziej nie sprzedałby siebie i swojej załogi na usługi barona. Pewna jednak była, że jeżeli Eisenberg zamierzał wynająć swoją załogę jakiemuś wymuskanemu baronowi z rozkapryszoną córunią, będzie musiała odłączyć się od tej grupy. Za żadne skarby nie zamierzała pracować dla arystokracji. Całą drogę do Talabheim, Frieda siedziała na swoim koniu i rozmyślała. Dumała nad żałosnym zachowaniem kapitana, nad przywiązaniem głupiej dziewki za ręce do wozu i ciągnięciu po kamienistym podłożu. Trochę pozastanawiała się nad tym, gdzie mogłaby się udać, a także zrobiło jej się odrobinę żal, że miałaby opuścić pozostałych. Jednak żadne relacje czy więzi nie mogły jej zatrzymać, jeśli mieliby być na każde zawołanie barona. Chciała podzielić się z kimś swoimi przemyśleniami dotyczącymi kapitana i jego decyzji, jednak nie bardzo wiedziała z kim. Obawiała się także, że reszcie było to zupełnie obojętne, że mieliby być na usługach jakiegoś jaśniepana, póki dostawaliby za to sowitą zapłatę. Jej natomiast nie było to obojętne. Nie będę, jak jakaś pierdolona służąca. Nie dla osób pokroju tej małej dziwki... Frieda nie była w najlepszym nastroju. Z trapiących ją myśli wyrwały ją męskie głosy. Strażnicy zatrzymali ich niedaleko od wjazdu do ich celu. To nie mogło skończyć się dobrze, Frieda doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Szczególnie, gdy w towarzystwie znajdowało się więcej, niż jedna osoba, która miała wrażenie, że potrafi załatwić coś siłą perswazji. Przewróciła tylko oczami i ostentacyjnie westchnęła, kiedy z szeregu wybił się Estalijczyk, robiąc małe przedstawienie. Spojrzała po reszcie, szukając pokrewnej duszy, która tak samo myślała o tym wszystkim. Musiała też znaleźć osobę, z którą mogłaby się podzielić swoimi troskami, jednak wciąż nie mogła zdecydować. Frieda nie zdziwiła się zbytnio, kiedy do rozmów dołączyła się Keterlind. Prawie parsknęła śmiechem, kiedy strażnik nic nie zrobił sobie z jej słów. Żałowała jednak, że nie był na tyle porywczy, by wystrzelić ze swojej kuszy prosto między oczy dziewczyny. Co innego Gunter, który dla Friedy wciąż był zagadką. Nie miała do tej pory okazji z nim porozmawiać, acz wydawał jej się intrygującą postacią. Postanowiła, że jeśli będzie im dane, to nadrobi zaległości w tej relacji. Kto wie, jak ciekawą osobą mógł się okazać? Jednak tymczasem pozbył się jednego ze strażników, więc nie było czasu na dalsze dumanie. Z nadzieją, że podczas walki najbardziej ucierpi, o ile nie zginie, Keterlind, Frieda z kocią gracją zsunęła się z siodła. Stanęła przy wozie, zasłaniając się w razie czego swoim koniem, nie puszczając lejców. Musiała mieć jakąś ewentualną formę ucieczki, a taką było energiczne wskoczenie na zwierzę i odjechanie. Jednak w tamtej chwili przywarła plecami do wozu, jedną ręką trzymając lejce, drugą kładąc na rękojeści sztyletu. |
Ponieważ wiedźma nie miała żadnych innych rzeczy do zrobienia mogli w spokoju czekać na resztę kompanii. Jeśli spokojem można nazwać siedzenie w towarzystwie rozwydrzonej, skrzeczącej pannicy miało cokolwiek wspólnego ze spokojem. Z pewnością, gdyby nie deszcz, teraz kręciłby się przy wozie, szukając odpowiedniego sznura do związania rudej dziewki. Jednak jakoś nie chciało mu się jeszcze bardziej moczyć siebie i swojego ubrania, więc starał się zająć myśli wszystkim tylko nie Keterlind. Wybór był dość oczywisty. Frieda. Wspomagając się zarówno wzrokiem, jak i wyobraźnią, Mathias z lekko głupkowatą miną wpatrywał się w dziewczynę z załogi. Kapitan Rolf udowodnił, że wtedy na bagnach wybór był dobry tylko na krótką metę. Chociaż większość pewnie wtedy rozpatrywali to w kategorii „umrzeć teraz czy później”. Widać to „później” nadejdzie w momencie dotarcia do Talebheim. Z drugiej strony zawsze można było temu zapobiec. Pytanie tylko czy załoga zmieni swój skład po dobroci, czy po wcześniejszym rozlewie krwi. Szrama bacznie obserwował piratów. Frieda i Bazrak dowiedli już, że są rozsądni. Gunter był trudny do wybadania. A nowi... ci go niespecjalnie interesowali. Pirat jednak nie miał zapędów buntowniczych – a może raczej znał ich konsekwencje – także na razie postanowił czekać na rozwój wypadków. Podróż mijała w miarę w dobrej atmosferze. Keterlind obrażona o to, że nikt nie raczył jaśnie panience pomóc przy wejściu na wóz, siedziała cicho. Deszcz w końcu przestał padać, konie ciągnące wóz nie sprawiały większych problemów. Krajobraz co prawda nie był zbyt sielankowy, ale przynajmniej kłopoty trzymały się od podróżnych z daleka... Do czasu pojawienia się trzech typków podających się za strażników dróg – co Mathias przetłumaczył sobie jako lądowych piratów. Chociaż oni chyba działali w imię jakiegoś tam prawa. Shiffmann miał już się pytać, czy czasem to tamta trójka nie jest od Ortegii i w przebraniu nie łupi podróżnych, ale Gunter wszedł mu w słowo ze swoją kuszą. W sumie tak było lepiej. Po co strzępić niepotrzebnie język skoro i tak zakończyłoby się to w ten sam sposób. Sytuacja Mathiasa nie była zbyt ciekawa. Mógł zeskoczyć z wozu i w razie poważniejszych kłopotów zostać bez środka ucieczki. Mógł też zostać tam, gdzie był, czyli praktycznie jako wystawiony cel. I tak źle i tak niedobrze. Dlatego też postanowił przeskoczyć na tył wozu i tam ukryty wystrzelić w stronę jednego z przeciwników. Problem mógł się pojawić, gdyby tamci postanowili zabić konie. Jednak Szrama wierzył w instynkt zwierząt i to że w chwili zagrożenia zwyczajnie ruszą przed siebie. |
Bazrak zaklął szpetnie i praśnie, nie przejmując się ni w ząb pochodzeniem tej rudej, małej kurwy. Ta chudzinka waży się wyzywać jego, kurwa, jego. A niech w rzyć go pocałuje, ladacznica niedorobiona. Trzymał nerwy na wodzy i dał mówić kapitanowi... ale do cholery, co ten Rolf wygadywał. I jeszcze te parobki narwane, estalijczyk, cholera by to wzięła i zabrała za Wrota Gazula. Miał dość. Został napojony gównianą miksturą, telepał się na wozie, natrafili na tych półmózgów... dość. |
- Idiota! – wrzasnęła Emilia zaraz po wstrzale. „I to ja jestem ta narwana?!”. Widząc jak krasnal olewa jej ostrzeżenia i rzuca się tępo na strażników, omal nie wybuchnęła kolejną salwą przekleństw. Świadoma jednak faktu, że najprawdopodobniej za kilka sekund z lasu posypie się na nich salwa bełtów, postanowiła odłożyć tą sprawę na później i zająć się ratowaniem życia. Później będzie miała dużo czasu na „rozmowę” z krasnalem… o ile oczywiście dożyje do końca walki. Dziewczyna nie namyślając się długo wrzuciła kusze na wóz, a następnie idąc jej śladem, wskoczyła na niego. Przyklękła za osłoną i wymierzyła w pierwszą żywą strażniczą łajzę, która jej się napatoczy. Po wystrzale miała zamiar odnaleźć gdzieś jedną z bomb krasnala i trzymać ją pod ręką na wypadek gdyby z lasu wyleciało coś więcej niż tylko strzały. |
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:24. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0