Mężczyzna zamówił kąpiel dopiero rano. Wstał o wschodzie słońca by zanurzyć się w gorącej wodzie, rozluźniającej spięte mięśnie i odrywającej przyschnięty brud. Leżał zanurzony w mydlinach aż spadła temperatura wody i zrobiła się zimniejsza. Dokładnie się wytarł, zaczesał włosy do tyłu. Mokrą szmatką przetarł ubranie usuwając kurz i poprzyczepiane do materiału paprochy. Wyglądał dobrze, nawet lepiej niż przed dostaniem się na statek. Żałował tylko że nie miał perfum. Na dół karczmy zszedł mając odrobinę mokre włosy. Zjadł szybkie śniadanie i zamówił kilka porcji suszonego mięsa oraz świeżych owoców na najbliższe dni. Wszystko upchnął do plecaka wyjętego z przytarganego ze sobą kufra, ściągniętego ze statku i umieszczonego na nabytym przez kapitana wozie. Nim reszta zebrała się do podróży wybrał odpowiedniego dla siebie konia i poczęstował zabranym od stajennego jabłkiem. Resztę czasu polerował broń, ścierając z niej zaschniętą krew pijaczka dobierającego się do Emilii. * * * Walbrecht zamykał konwój wraz z dwoma paniami. Był niezwykle zadowolony, że towarzyszy mu ktoś, kogo intensywny zapach nie powoduje więdnięcia kwiatów i obumierania wszelakiej roślinności. Z zupełną obojętnością zareagował na świeże pobojowisko. Plądrowanie zwłok i obalonych wozów nie leżało w jego naturze. Nie to jednak zaprzątało jego umysł w owej chwili. Szarpnięcia za nogę były dla niego zaskoczeniem. Jego ręka szybko poszybowała na rękojeść broni, jednak nie wyjął jej gdy ujrzał na wpół martwego woźnicę. - Baronową? Gadaj co wiesz, a skrócę twe męki – odpowiedział władczym tonem, wyjmując przywieszony do pasa lewak. |
Wielki Las, Talabekland 7-my Pflugzeit Rano - Ratujcie Keterlind... - wyciskał z siebie młody woźnica - Ratujcie ją... - zapętlał myśl siłą podtrzymywaną myśl. - Ilu ich było? - Gunter musiał powtórzyć pytanie, gdyż nie doleciało do rannego. - Byli.. Nnn~gh... Pochowani... Dostałem pierwszy~ggnnh - napinał ostatkami sił płuca ograniczając oddech, który w tym sanie był dla niego istną torturą. Ciągnął Walbrechta mocniej do siebie, jakby jego osoba miała przynieść mu wybawienie od poniesionych ran - Macie jeszcze czas... ~nghhaaa - jego wyraz twarzy pokwaśniał mocno od bólu. Mokry od deszczu i własnego wyziębienia drżał, był bezsilny jednak zacisk stalowy. Jego czas dobiegł końca a Tarashoffer został przez niego wybrany by okazać swe szlachectwo. Dumnie wyprostowany spojrzał raz na Guntera, raz na Kapitana. Wyciągnęli z biedaka wszystko, co mógł im powiedzieć. Lewak uniósł się lekko na zgiętym ramieniu, szpiczastą końcówką dotknął ciała chłopaka. Ten widząc to złapał mocno oburącz ramie Walbrechta wbijając w niego wzrok. Szlachcic naparł, woźnica stęknął wciąż napinając wszystkie mięśnie i nie pozwolił wyciągnąć broni, póki nie skona. Wykonał to, co do niego należało. Myśli powędrowały do czasów Sylvani, gdzie takich aktów miłosierdzia szlacheckiej krwi mógł wykonać znacznie więcej, ratując w ten sposób cierpiących. Obserwujący zdarzenie nie odezwali się. Rozeszli się po pozostałościach samoistnie dzieląc się zadaniami. Gunter nie otrzymał odpowiedzi na swoje pytania, co męczyło go trochę. Po strzałach i kierunku ich powbijania było widać, że ostrzał wyszedł z jednej strony. Trupy strażników w większości znajdowały się za wozami, co mogła znaczyć, że chroniąc się przed strzałami wpadali w zasadzkę dzierżonych ostrzy poukrywanych między drzewami. Było wiele śladów butów. Deszcz wystarczająco rozmiękczył grunt, by każdy krok można było dotknąć. Węszył aż w końcu wystawił werdykt. - Kapitanie, wydaje mi się, że nikt stąd nie uciekł. Po mordowni rozdzielili się. - wskazał ręką drogę na przód - Konie zabrali w tamtym kierunku, ale - wskazał ręką w las - kroki tłumnie prowadzą tam. Jakby przyszli i poszli z tamtego miejsca. - Zrobił też parę kroków i dotknął jednego z drzew - Nawet kieca panieny została na korze - zaraportował widząc przemoczone nitki przyklejone do drwa. Emilia swoim napiętym temperamentem odnalazła również napięta zabaweczkę, choć wyjaśnienie chłopom możliwości trochę opóźniło ją w pierwszeństwie do zdobyczy, wcale nie chciała czekać na swoją kolejkę. Obkrzyczany i wyciągnięty niemal siłą z karocy Ruy z początku był zaskoczony, choć szybko uśmiechnął się zawadiacko, wyprostował, założył jedną rękę za plecy a drugą, wirującym gestem i ukłonem zaprosił do przeczesywania karocy. Emilia zwycięskim zadarciem brody wciągnęła do środka. Gdy Frieda miała już dołączyć została zaskoczona nagłym pokazaniem się całkiem ładnego naszyjnika na linii wzroku. Powędrowała wzrokiem po trzymającej go ręką i tak spojrzała na Estalijczyka. - Tylko mujer doceni piękno takiej joyas - wyrecytował uroczo zamykając Freidę w swoich ramionach. Stojąc za nią rozpiął naszyjnik, ułożył wisiorek nad biustem i spiął z powrotem. Mógł sobie na to pozwolić, gdyż przez parę chwil zdołał napchać po kieszeniach więcej podobnych świecidełek. Szrama czekał aż wszystkie fanty trafią na jego i tak już ciężki wóz. "Dupa w opresji? Moja dupa jest w opresji! Z taką nogą to nie zrobię niczego sensownego" pomyślał. Jego lenistwo było akurat w stu procentach wytłumaczone. Bazrak również nie był skory do angażowania się w coś więcej niż ich nowe życie i szukanie nowej łajby. Siedział na dupie, choć zeskoczył, by pomóc w przeniesieniu znaleźnego prowiantu. Jeno tyle mógł i chciał pomóc, gdyż z zarządzenia kapitana miał zabrać Szramę do znachorki. - Dobra chalastra. My tu, wy tam. - zadyrygował kapitan kiwając głową w dwóch kierunkach - Siedźcie u starej, to was znajdziemy jak panienę pod pachą mieć będziemy. Grupa rozdzieliła się. Wielki Las, Talabekland 7-my Pflugzeit Rano Droga prowadziła między drzewami. Nieustający deszcz pomagał w śledzeniu. Doły po butach ładnie były wypełniane małymi kałużami a lekkie gałązki nie pękały tak od razu na rzecz głębszego wsuwania się w błocko. - Tylko, kurwa, nie zadeptajcie Gunterowi śladów! - odezwał się przyczajony kapitan zaznaczając, by sokoli wzrok szedł przodem, zamiast gdzieś w środku w jednej kupie z resztą. Szli gęsiego co parę metrów. Gunter wypatrywał sensownego szlaku, by widzieć ślady a jednocześnie nie pływać w mokrym gównie i błotnistej ściółce. Widok otoczenia był jednocześnie ponury i kolorowy. Deszcz zmniejszał przezroczystość powietrza wprowadzając lekką szarugę wraz z chmurami nad głową, a roślinność tętniła kolorami radując się życiodajną wodą. Wycieczka krajoznawcza trwała pół godziny, ale w końcu ślady zaprowadziły grupkę do czegoś bardziej interesującego niż mokra trawa i drzewa. Gunter zatrzymał się stawiając kroki znacznie baczniej. Słyszał kogoś, choć dopiero po dodatkowych parudziesięciu metrach mógł cokolwiek dojrzeć. Malutki prowizoryczny obozik. Parę namiotów i jakaś niewielka metalowa konstrukcja nie wyższa niż namiot pozakrywana szmatami i skórami. Pokitrani w zaroślach piraci obserwowali swój cel. - Pięciu kuszników... - wycedził szeptem Gunter. - Wszystkie nabite... - dorzucił Ruy. Wtem, powodując mały zawał serca marynarzy, cała piątka wstała nagle na baczność, chwytając nabite kusze i celując w jednym kierunku. Na szczęście nie w ichnim. Chwile ich postawy były spięte, acz jednocześnie też rozluźniły się, a w końcu opuścili broń. - Martin, do h*ja twojej starej! - podniósł głos jeden z nich - Bardzo śmieszne, jełopie! - Już się zesrałeś młody? - odezwał się wesoło nowy głos człowieka wyłaniającego się z zarośli i wchodzącego na teren oboziku. - Nie znalazłeś ich? - odezwał się kolejny z obozowiczów. - Nie, musimy jeszcze poczekać. - odpowiedział Martin zajmując jedno z siedzisk. Zmniejszył w ten sposób odległość a rozmowy nie były już wyraźnie słyszalne. Najbardziej nerwowy z bandytów podbiegł do jednego z drzew, przykucnął i zrzucił galoty. - Te młody, do h*ja TWOJEJ starej. Zabieraj mi tą gołą dupę w krzaki, nie będziesz mi tu srał pod nosem! - rzucił zniesmaczony Martin, na co młodziak burknął coś pod nosem, naciągnął gacie i pognał w bór trzymając wszystko w pasie. W obozie znów zostało pięciu bandytów a jednym chwilowo zajętym odcedzaniem się poza linią wzroku. Piraci przyglądali się dalej analizując swoje możliwości. Emilia natomiast patrzyła na wszystkich ważąc, czy wszystko ich percepcja zanotowała. Najwidoczniej niezbyt, bowiem nikt nie pokusił się o uwagę jakie dźwięki towarzyszyły nagłej mobilizacji broni. - E... - zaczepiła moczymordy - Nie słyszeliście? - zagaiła szeptem do mężczyzn na co oni popatrzyli się po sobie - Odgłos świerszcza - piraci dalej nie wiedzieli o co chodziło dziewczynie - Hhh... - westchnęła krótko - Jak unieśli kuszę słyszałam świerszcza, przed opuszczeniem słyszałam go drugi raz, ale ciszej. Jakby odgłos wyszedł od tego szóstego. - zaraportowała na co piraci byli zdziwieni, bowiem żadnego świerszcza nikt z nich nie słyszał. Chałupa starej baby, Wielki Las, Talabekland 7-my Pflugzeit Rano Na wozie i bez bandytów było bezpieczniej. Może zadek bolał a jajka się tłukły o siebie, lecz wizja prostej drogi była bardziej zjadliwa, niż bieganie po lesie w taką pogodę. Szrama, Bazrak na wozie i Frieda z nowym naszyjnikiem, na doczepkę na koniu, dobrnęli do małego rozwidlenia na szlaku z widocznymi dalej zabudowaniami. Będąc przekonani, że jest to chata, której szukają skierowali się w jej stronę. Płotek z cienkich pni, wychodek paręnaście metrów dalej, studnia, w połowie rozebrana szopa, oraz chałupa. Całe podwórko było też zawalone różnymi gratami z dziedziny gospodarstwa domowego. Gdy zajechali na, jaksze szumnie nazwany, dziedziniec, żywego ducha tam nie zastali. Może to z winy deszczu, może to z pomylenia miejsc. Ciężko było stwierdzić. Frieda zsiadła z konia i przywiązała go dla bezpieczeństwa do wozu. Rozejrzała się trochę po okolicy, lecz niczego ciekawego nie znalazła. Bazrak postanowił dołączyć się poczetu powitalnego i to on mógł przypisać sobie znalezisko. Chwilę po tym, Frieda, widząc zawieszony wzrok krasnoluda, stanęła obok niego i już wspólnie patrzyli w jednym kierunku. Uwagę ich przyciągnęła mućka. Stała w miejscu a na gości jedynie strasznie wolno przekręciła głowę. Patrzyła się na nich a oni na nią. Smutek jaki wyrażała z uwagi mielenia mokrej trawy i braku dachu nad głową był niemal namacalny. Z tego samego miejsca nie było widać wejścia do chałupy a jedynie schodki, z roztrzaskanymi pierwszymi stopniami, prowadzące do niej. - I? - Odezwał się Szrama - To tu, czy nie tu? |
Frieda odprowadziła wzrokiem Ruya. Uśmiechnęła się nieznacznie, a pochlebne słowa wypowiedziane przez Estalijczyka dźwięczały jej jeszcze przez chwilę w głowie. Musnęła opuszkami palców po naszyjniku, po czym wsunęła go ostrożnie pod skórzaną kurtę i odwróciła wzrok w inną stronę. Jakby od niechcenia przejrzała raz jeszcze wóz, przy którym stała, lecz nie znalazła nic wartego uwagi. Zaprzyjaźniła się jedynie z pięknie haftowaną, prostą suknią, którą starannie złożyła i ukryła w torbie przypiętej do siodła swojego konia. Opatuliła się szczelniej płaszczem, poprawiła nieco kaptur i ukryła wszystkie kosmyki włosów pod nim, kiedy odezwał się kapitan. Rozdzielił swoją nieliczną załogę na dwie grupy, Friedzie przyszło towarzystwo krasnoluda Bazraka i sternika Mathiasa. Nie przeszkadzało jej to specjalnie, właściwie zadowolona była z takiego obrotu sytuacji. Wyprawa do znachorki wydawała się o wiele pewniejszą i bezpieczniejszą, niż ratowanie nieznajomej dziewki dla niewiadomego zysku. Frieda natomiast nie była altruistką, więc stanęła przy wozie Szramy. - Jak noga? - spytała, opierając się bokiem o wóz i krzyżując ręce na piersi. - Miejmy nadzieję, że nie wdało się zakażenie – dodała obojętnym tonem, jakby to była jakaś nieistotna ciekawostka. Nie to, żeby kompletnie nie interesowało ją zdrowie Mathiasa. Jednak miała taki nieprzyjemny zwyczaj przypominać innym o tym, o czym wcale nie chcieli pamiętać. - Nie ma co zwlekać, sami z siebie się nie wyleczycie – rzuciła, kiedy pozostała grupa już znikała z pola widzenia. - Im szybciej dotrzemy do starej, tym lepiej. ~*~ Podróż w deszczu dłużyła się tak samo, jak poprzednia. Frieda jechała zaraz za wozem, na swoim koniu. Miarowe plaśnięcia kopyt w błocie powoli ją usypiały, jedynie spontaniczne parsknięcia zwierzęcia wybudzały ją z tego stanu. By całkowicie nie zasnąć i jednocześnie nie zsunąć się z siodła prosto w wielkie błoto, Frieda zaczęła przyglądać się otoczeniu. W pewnym momencie ze znużenia naliczyła dziewięć krzaków z jagodami, nim dotarli do rozwidlenia. Schodząc z konia spojrzała w górę, na niebo. Miała ogromną nadzieję, że pogoda wkrótce się poprawi, jednak wcale nie zapowiadało się na to. Kilka zimnych kropel zdążyło zwilżyć jej policzki, nim wzrok skierowała z powrotem przed siebie. Stali przed lichą posiadłością, która na pierwszy rzut oka przypominała opuszczoną i to od dobrych kilkunastu lat. Frieda zmarszczyła brwi, przyglądając się zaniedbanej chacie i okolicy. Atmosfera wokół nie była przyjemna, a nieustający deszcz wcale jej nie poprawiał. Wzdrygnęła się na samą myśl, że mogło tam czaić się coś nieprzyjemnego, a ona skończyła w towarzystwie kuternogi i krasnoluda z połamanymi żebrami. Lecz nie mogła już nic poradzić, więc westchnęła jedynie, pozbywając się czarnych wizji z głowy. - Rozejrzę się po okolicy – oznajmiła pozostałej dwójce, po czym spokojnym, jednak ostrożnym krokiem ruszyła na obchód. Całą okolicę przeszła bez żadnych przygód, tak samo jak i bez jakichkolwiek znalezisk. Cieszyło ją to, bo znaczyło, że przynajmniej przez jakiś czas nie powinni spodziewać się nieprzyjemnych niespodzianek. Zastanowiło ją, jak sobie radzili pozostali. Czy odnaleźli już dziewczynę? Czy w ogóle żyją? Kiedy skończyła, zauważyła Bazraka stojącego i wpatrującego się w coś. Zaciekawiona jego znaleziskiem, postanowiła podejść, wcześniej rzucając krótkie spojrzenie na Mathiasa, by upewnić się, że ten jeszcze się trzymał. Stanęła obok krasnoluda i powędrowała wzrokiem w stronę, której się przyglądał. Nie spodziewała się zauważyć tam krowy smutno żującej trawę. Wyglądała tak samo kiepsko i przygnębiająco, jak cała posiadłość. Friedzie aż zrobiło się żal zwierzaka, który stał na deszczu, bez jakiejkolwiek możliwości schronienia. Jednak co mogła poradzić? Sama stała i mokła na deszczu, choć chroniona przez swój płaszcz. - Sprawdźmy, co znajduje się na szczycie tych schodków – powiedziała do Bazraka i nie czekając na jego odpowiedź, ruszyła w ich stronę. Pytanie Szramy skomentowała jedynie wzruszeniem ramionami. Kiedy już zbliżyła się do schodów, najpierw stanęła na palcach, by dojrzeć, co znajduje się na ich końcu. Po wstępnych oględzinach spróbowała ostrożnie wspiąć się po zniszczonych stopniach. |
Ruy klęczał ukryty w krzaczyskach, przyglądając się bacznie temu co się działo. Nie widział nigdzie porwanej dziewczyny, co nie dobrze wróżyło. Atak teraz byłby głupotą, ale jako “nowy” wolał się nie odzywać. Nie raz, nie da brudził sobie ręce, choć nie było to jego ulubione rozwiązanie. Na wzmiankę o odgłosach i świerszczu, spojrzał tylko z podziwem na dziewczynę, ale nie odezwał się ani słowem. Wrócił potem do obserwacji, mówiąc tylko szeptem: -Córeczki barona nie widać nigdzie. Poczekajmy na to co się wydarzy.. - jego propozycja nie wynikała z tchórzostwa, a racze z chęci by nie stracić możliwości zysku. Martwa dziewczyna była im nie potrzebna, i nie była wiele warta. Całe to wydarzenie wyglądało dość dziwne. Będzie jeszcze ciekawiej jak się okaże, że córunia sama zaplanowała to porwanie. Wtedy będzie podwójny kłopot. Nie widząc lepszej możliwości, Estalijczyk wrócił do obserwacji. Osobiście wolał odwracać uwagę, niż walczyć. Nie był w tym biegły. A jak los uczy, lepiej robić to w czym się jest naprawdę dobry. Kolejny argumentem przemawiającym za poczekaniem, była nieznana ilość tych, którzy się jeszcze nie pojawili. Wolałby nie zostać zaskoczony podczas gdy oni już wdadzą się w walkę. Czekanie i cierpliwość popłaca. Tylko czy jego nowi kompani, posiadają te cechy. Tego nie wiedział. |
Mathias wyjątkowo nie zachował się jak pirat i nie ruszył na plądrowanie napadniętego wozu. Już przy wcześniejszym wsiadaniu na kozła czuł cholerny ból i nie zamierzał ponownie przez to przechodzić. Szczególnie, że wcześniej trzeba było zejść, a zwykłe zeskoczenie nie wchodziło w grę. Jeszcze by mu się noga zginała nie tylko w kolanie, chociaż akurat do tego było dość blisko. Niechęć do odczuwania bólu wygrała z chęcią do zwiększenia zawartości sakiewki, która i tak miała w sobie już sporo monet. Podział na grupy nie specjalnie zdziwił Szramę. Zdrowi idą ratować córkę barona, a uszkodzeni w dalszym ciągu szukają znachorki. Frieda najwyraźniej czerpała przyjemność z obserwacji cudzego cierpienia, skoro postanowiła trzymać się z połamanymi. – Jak nie ruszam, to nie boli. – pirat odpowiedział na pytanie kobiety – A jak wda się zakażenie to znajdę jakiegoś speca, co zrobi mi protezę z ukrytym pistoletem. – dodał, uśmiechając się szeroko. ~*~*~*~ Plask, plask, plask. Monotonne odgłosy wpadania końskich kopyt w błoto torturowały umysł Shiffmanna. Na kapanie, spływanie i inne mokre dźwięki już dawno przestał zwracać uwagę, bo w przeciwnym razie popadłby chyba w jakiś obłęd. Powóz zaprzężony w konie jak dla Mathiasa był zbyt... zbyt swobodny. Konie wiedziały, którędy mają iść, on tylko musiał pilnować, by nie robiły tego zbyt szybko, co przy obecnych warunkach pogodowych ograniczało się jedynie do trzymania lejców w... ogóle. Pirat nieprzywykły do takiego stanu rzeczy nudził się. Nawet obserwacja okolicy niewiele pomagała, gdy jego ciało praktycznie tkwiło w bezruchu. Na statku też mało się ruszał z reguły, no ale statek to nie wóz. To zupełnie co innego – chociaż Szrama zapytany o różnice pewnie nie wskazałby innych niż te oczywiste. W końcu jednak droga doprowadziła ich do czegoś, co chyba było chatką znachorki. Prawdopodobnie opuszczoną chatką znachorki. I tym razem pirat nie zsiadł z wozu. Jeśli coś się szykowało, to za dużo czasu straciłby, wchodząc nań z powrotem. Zamiast tego stanął na koźle i z naciągniętą kuszą w ręku obserwował okolicę. Nic nie wyglądało nieodpowiednio. No może krowa, którą zobaczył tylko dlatego, że jego towarzysze się w nią wgapiali, wydawała się z deka nie na miejscu. Ktoś ją tutaj przyprowadził i zostawił, nie dbając o jej los? I co takie zwierzę zawiniło, że teraz musiało stać na deszczu? Jednak przejmowanie się losem parzystokopytnej ustąpiło szybko przejmowaniem się własnym losem. Bo może Szrama zwierzęta cenił wyżej niż ludzi, ale siebie cenił najwyżej, jak to było tylko możliwe. Zaciskając zęby, zszedł z wozu i pokuśtykał w stronę chatki. Skoro Frieda chciała już wchodzić do środka, to nie wypadało puścić dziewczyny samej. |
Sprawa mogła, ale nie musiała być ciekawa. Na razie była nudna, bo co ciekawego było w łażeniu po lesie, w deszczu i błocie. Nic, chyba że ktoś miał odchylone od normy pojęcie rozrywki. Na szczęście ci, których tropem podążali, nie odeszli za daleko. Raptem pół godziny marszu. Gdybym ja porwał jakąś pannę, uciekałbym na koniec świata, pomyślał Gunter. Gdy natrafili na prymitywne obozowisko do wspomnianego wcześniej końca świata było bardzo, bardzo daleko. Porywaczy było pięciu, wszyscy uzbrojeni. I nagle, niespodziewanie, pojawił się szósty. A jeśli Emilia miała rację, to chwilę wcześniej padł sygnał ostrzegawczy. I odwołanie tego sygnału. Cóż... Gunter nigdy nie bawił się w udawanie świerszczy, więc nie mógł tego wykorzystać w żaden sposób. Sześciu to niezbyt wielu. Byli co prawda uzbrojeni, ale zaskoczeni powinni ulec. Przy odrobinie szczęścia. I może lepiej by było zrobić to, zanim pojawią się kolejni członkowie tej bandy. Albo też ci, którzy mieli odebrać pannę z rąk porywaczy. CO też było możliwe. - Wykończymy ich i poczekamy na następnych? - Gunter szeptem zwrócił się do Rolfa. - Czy może poczekamy cierpliwie na dalszy rozwój sytuacji? |
Sytuacja nieco się skomplikowała. Nie dość, że jej ociemniali towarzysze nie potrafili skoncentrować się chociaż przez kilka minut, to w dodatku bandyci wydawali się chować coś w zanadrzu. Brak dziewczyny również zastanawiał. Ale równie dobrze mogła leżeć nieprzytomna w namiocie jednego z tych dupków. Kolejną niewiadomą była niewielka metalowa konstrukcja przykryta futrem. Jednak żaden z nich nie miał czasu na dłuższe zastanowienia. Na słowa Pipy a.k.a durnego Donżuana zareagowała jedynie przygryzieniem warg. W obecnej sytuacji wolała pohamować swój temperament. - Już teraz mają nad nami przewagę liczebną… - stwierdziła. – A jak zwali się tu reszta tej bandy, to już na pewno nic im nie zrobimy. Wykończmy ich teraz. Dziewczyna jeszcze raz rozejrzała się po obozie. Wiedziała, że tylko teraz mieli nad nimi przewagę. Jeden poszedł srać, a reszta nie mogła spodziewać się, że ktoś ich za chwile napadnie. Musieli się jednak spieszyć. - Pójdę załatwić tego, który się oddalił – powiedziała w końcu, wyciągając miecz. – Możemy mieć kłopoty, jak zwieje i zwali nam na głowę resztę. Może uda mi się go pozbyć po cichu, ale jak usłyszycie krzyk, to strzelajcie od razu. Jak wszystko dobrze pójdzie, to wrócę tu i wtedy ich zaatakujemy. Następnie dziewczyna upewniła się jeszcze, że jej kusza jest odpowiednio naładowana i spojrzała z wyczekiwaniem na przyzwolenie kapitana. Nie, że zależało jej na jego opinii, ale wolała mieć pewność, że reszta nie wystawi jej, kiedy rozpocznie się jatka. |
Bazrak nie był zadowolony. Nie chodziło o jego sytuację - cieszył się, że nikt nie wymagał od niego brania udziału w tej bezsensownej wyprawie - ale myślał, że Rolf ma więcej rozsądku i będzie się trzymał od tej sprawy z dala, ale nie. To przez tych nowych towarzyszy. Krasnolud nie ufał estalijczykowi. Dupek i tyle, jak przyjdzie co do czego, to spierdoli z łajby... czy też w krzaki. Ta Emillia miała przynajmniej charakter, po Gunterze jednakowoż nie spodziewał się, że ruszy na tą lekkiej myśli wyprawę w pogoni za jakąś szlachetnie urodzoną kurwą. |
- Mam nadzieję że sypną złotem za ocalenie laluni – smęcił pod nosem Walbrecht przebijając się przez chaszcze i niskie gałęzie. Szedł na samym końcu rozglądając się bacznie dookoła, zwracając uwagę na najdrobniejszy szelest. Nie był łowcą, a w wysokich butach ciężko o zgrabność ruchów chodząc po ściółce. Starał się jednak robić jak najmniej hałasu nim Gunter dał sygnał by się zatrzymać. Przyczaił się w krzakach pomiędzy dwoma drzewami, brzozą i dębem. Spomiędzy drobnych listków zarośli dało się odrobinę zobaczyć. - Narobimy niepotrzebnego hałasu jeśli źle to rozegramy – odparł szlachcic na pytanie Guntera. - Możemy spróbować ich po cichu wystrzelać. Dziewczyna mówiła też o dźwięku świerszcza. Może stanowić to jakiś sygnał. Zmylimy ich i weźmiemy z zaskoczenia jeśli to zadziała - zaproponował patrząc przez krzaki na sytuację. |
Obóz banitów, Wielki Las, Talabekland 7 Pflugzeit, 2526 K.I. Poranek Emilia powoli uniosła miecz, wysoko nad głowę, szykując się do kończącego ciosu. Postąpiła o kilka kroków do przodu, zbliżając się do odwróconego tyłem do niej banity. Zagryzła wargi walcząc z obrzydzeniem, gdy podparty o drzewo młodzieniec stęknął po raz kolejny, zupełnie nieświadom obecności kata. Chałupa znachorki, Wielki Las, Talabekland 7 Pflugzeit, 2526 K.I. Poranek - Kto tam? - Bazrak usłyszał miękki, kobiecy głos, lecz zanim zdążył odpowiedzieć w swoim typowym szorstkim tonie, drzwi otworzyły się na oścież. W progu stała młoda dziewczyna, w pięknej, szytej na rozmiar sukni, lecz mocno zabrudzonej błotem. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:50. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0