Głupota ludzka nie zna granic. Podobnie jak naiwna wiara w to, że sąsiedzi są dobrzy, a źli to tylko obcy. Na to jednak nic nie można było zrobić, a Randulf nie miał zamiaru zostać głosicielem tych gorzkich prawd. Prawdę mówiąc jedyne, co miał zamiar zrobić, to zjeść coś i odpocząć po trudach wojażowania, ale wobec braku karczmy przynajmniej to pierwsze wydało mu się nieco utrudnione. Czy po skończonych targach o wierzchowca sołtys zaprosi wszystkich do siebie, na posiłek? Randulf miał cichą nadzieję, że tak się stanie. Ale targi mogły potrwać, a w międzyczasie może było się dowiedzieć, o co chodzi grabarzowi. Co się stało, że nie chciał tego publicznie wyjawiać. Jakiś truposz wstał z grobu i wybrał się na spacer? Czy może coś gorszego się stało? |
|
- Sprzedaż moich zwierzęcych towarzyszy nie wchodzi w grę, chyba że któreś z nich samo z siebie chciałoby zostać z Tobą, a jako że się na to nie zanosi to ciągnij tego tematu - Otwin był stanowczy a jego słowa pozbawione emocji. Bardzo się starał aby nie nakrzyczeć na Toma który nie chciał źle, nie wiedział po prostu ino jak mocna więź ich łączy. - Jeśli chodzi o inne cenne RZECZY to trochę ich nam się zebrało. Rozgromiliśmy bandytów więc mamy ich graty, tylko one nie są moje, muszę porozmawiać z chłopakami. Bardziej odpowiada mi zadanie o którym mówisz, dzięki temu nie nadszargam naszego wspólnego budżetu swoimi problemami. Także 50 złotych koron oraz noc w którymś z tych domów i koń jest mój? - O, Ian. Właśnie dobijamy targu. Musze sobie sprawić konia, Eduardo nie domaga. Szkoda że nic nie znalazłeś, ale nie załamuj się Ianie, Tom ma dla mnie zadanie (...) więc możemy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Jeśli coś faktycznie nawiedza te chaty to może jest to ten właśnie starzec. Co ty na to? Rozmowę przerwał wyskakujący spod ubrania gryf. - Ah ty mały. No dobrze już dobrze, pobiegaj sobie tutaj. - Poznaj, to jest Vincent, to gryf, jest jeszcze mały ale gdy dorośnie będzie pomagał mi tropić potwory, takie jak te które nawiedziły Waszą wieś. Nie bój się, nie widziałeś nigdy gryfa? To zwierze jak każde inne, nie ma czego się bać, więc nie drzyj się tak bo jeszcze ktoś pomyśli że zaciągnęliśmy Cię do stodoły i jaką krzywdę robimy. Nie często widuje się go wśród ludzi ale to istota jak każda inna. |
Przedzierając się przez cierniste krzewy parł na przód niestrudzenie! Pokonując niezbadane ostępy, tuziny dzikich bestii oraz gęste szaty roślinności. Biegł niczym strzała, dysząc przy tym ciężko. To siła jego ducha prowadziła go na przód. Chrzęst ściółki ugniatanej bosymi stopami biegnącego mężczyzny odbijał się trzaskiem między drzewami. Jego poranione kolcami nogi oraz poplamiona krwią i błotem koszula nocna dowodziły trudów, jakie zaznał w ostatnim czasie! I choć jego atłasowa szlafmyca okraszona była teraz pokaźnym rozdarciem, to nadal powiewała dumne na jego głowie, niczym chorągiew na najwyższej baszcie, obwieszczając światu, że dzielny syn dwóch lilii nadal jest w stanie uczynić świat lepszym miejscem dla innych! Dawno porzuciłby nadzieję, gdyby nie przewodnictwo jego Pani, która w najtrudniejszym momencie stanęła przed nim we własnej osobie i udzielając mu wszelkich błogosławieństw pokierowała go na właściwą ścieżkę, bowiem jego misja jeszcze nie dobiegła końca! Kiedy leżał konając z wycieńczenia, a mroczny las zaciskał nad nim swoje sploty, wzniósł ostatnią modlitwę, całując medalik z symbolem bogini. Jego błagania zostały wysłuchane! Doczołgawszy się resztkami sił do polany posilił się darami lasu, które tam znalazł i które pozwoliły mu zregenerować siły. Piękny młodzieniec nie miał wątpliwości, że jagody, a także grzyby, które które znalazł, były darami od jego Pani. Nie mylił się, bowiem właśnie wtedy ujrzał ją we własnej osobie. Stanęła przed nim śliczna niczym księżyc w pełni, a przemówiwszy doń, natchnęła go do ostatniego wysiłku! Odzyskawszy tedy energię ruszył pędem we wskazanym przez Panią kierunku. Mknął niczym bullterier! Pokonując w zwinnych susach zakręty i nierówności. Aż w końcu przedarł się przez ostatnią linię drzew, odrzucając gęste gałęzie na bok. Trafił na drogę, która poprowadziła go wprost do Puffendorfu. -Uratowany! – Krzyknął i upadł na kolana, gdy znalazł się we wsi. Zebrawszy siły podniósł się i rozejrzał. Nie mógł ukryć radości, gdy dostrzegł swego dawnego kompana, Karla Milera. -Karl! Karl! To ja! Twój dzielny druh! Luis de Carcassonne! – Rycerz zachwiał się na nogach. –Wody. – rzekł ciężko dysząc. |
- Mogłeś tam zginąć. Z pewnością śmierć nie byłaby tak bolesna. Lecz kto by ich teraz pochował i oddał ostatnie honory? Zapytał retorycznie, podnosząc z ziemi płaszcz i składając go. - Doskonale wiem jak się czujesz. Ja byłem młodzieńcem kiedy chowałem swoich bliskich... Jednak nie widzę tu twego dziecka. Może jest jeszcze nadzieja? - Położył zawiniątko obok Hunolda. - Sprawdze dół... Mam złe przeczucia. - Bosch odwrócił się w stronę drzwi. Oswald zszedł na dół, a za nim Hunold. Szli powoli, bohater szedł za swym nosem. Hunold wydawał się niczego nie czuć. Z tego też powodu był zaskoczony. - Co tam wyczuwasz ? - jak widać Oswald wzbudził w nim ostatki nadziei, głos Hunolda co prawda był dalej stłumiony, a na twarzy dało się zauważyć strużki po łzach. - Chyba nic dobrego. Coś jak śmierć, ale znacznie świeższa. Nie czujesz? Wszedł do jednej z izb. Staruszek szedł za Oswaldem, szedł bez płaszcza, tak że było mu doskonale widać skrzydła. Bosh przeszedł przez kuchnię do małego pokoiku jak gdyby spichlerza. To właśnie stamtąd dochodził zapach, a raczej smród. - To tutaj kiedyś trzymaliśmy nasze zapasy. - skomentował starzec - Suche miejsce na jedzenie… Co mi z tego teraz jak ich nie ma. Bohater wszedł do pomieszczenia i przejrzał się. Była tam większą szafa i stół. To właśnie z szafy wykonywał się smród. Szafa była zabarykadowana, bo między nogami stołu, a drzwiami leżała solidna skrzynia. Prawdopodobnie spadła z blatu. Oswald bez słowa naparł na skrzynkę i przesunął ją. Zatrzymał na chwile rękę przed drzwiami mebla, spoglądając na Hunolda i powoli je uchylił. |
|
Ślady były. Duże na dodatek. Randulf wcale się nie dziwił, że grabarz był zaniepokojony. Bez wątpienia trzeba było coś z tym zrobić... ale nie zamierzał się tym zajmować ani sam, ani w tym akurat momencie. No i nie uważał, by pójście w las, za śladami, miało sens. Zdecydowanie lepiej było zaczaić się w nocy i rozprawić się z potworem, gdy ten znów przyjdzie na cmentarz. - Zajmiemy się tym - obiecał. - Ale nic nikomu nie mów - dodał. - Nie wiadomo, skąd jest ten potwór i nasze plany dla wszystkich powinny pozostać tajemnicą - podkreślił. Ruszył w stronę wioski, chcąc swym kompanom przekazać wszystkie wieści i ustalić z nimi sposób postępowania. |
Luis napił się łapczywie wody. Opróżniwszy manierkę do końca przemówił. -Co tutaj robię? - Luis powtórzył pytanie Karla. -Cudem uniknąłem śmierci! Wieśniacy z tej wioski zwabili mnie w pułapkę! Wydali mnie na pastwę okropnego demona, z którym walka o mało nie kosztowała mnie życia! Demon uciekł do lasu, a ja rzuciłem się za nim w pogoń i zabłądziłem w ciemnościach. - Relacjonował rycerz. -Kiedy błądziłem w ostępach musiałem mierzyć się z pragnieniem, głodem, atakami dzikich bestii. Ujrzałem też czarownika, wcielenie zła, który odprawiał tajemne rytuały. - Opowiadał. -Kiedy zaś byłem bliski śmierci, uratowała mnie sama Pani Jeziora! - Zakrzyknął. -Odnalazłszy drogę udało mi się wrócić do Puffendorf, aby móc zemścić się na niegodziwch, którzy wydali mnie w szkaradne łapska diabła! Czy ty właśnie celujesz do mnie z kuszy? - Spostrzegł Luis i spochmurniał. |
|
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:35. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0